Wydarzenia


Ekipa forum
Posiadłość
AutorWiadomość
Posiadłość [odnośnik]18.01.16 5:38



Przód i tył posiadłości
Posiadłość Rosierów rozciąga się od bramy wjazdowej, przez rosły budynek wybudowany w wiktoriańskim stylu, aż do tarasów na tyłach dworku. Wlicza się w niego również różany ogród, czy przylegający do niego staw. Całość zielonego terenu ogrodzona jest wysokim, kamiennym murem, podwyższonym zwłaszcza przy terenach spacerowych i wypoczynkowych na tyłach domu.
Darcy Rosier
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2082-darcy-rosier https://www.morsmordre.net/t2119-arcobaleno#31733 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t3412-skrytka-bankowa-nr-594#59045 https://www.morsmordre.net/t2125-darcy-s-rosier#31823
Re: Posiadłość [odnośnik]01.06.16 21:07

23 grudnia


Śnieg już dawno pokrył majestatyczne Dover. Niezwykłe tereny pokryły się białym puchem, tworząc w nim aurę tajemniczości bogatego królestwa, które Mulciberowi wcale nie było takie obce. Doskonale znał te ścieżki prowadzące do posiadłości Rosierów, świetnie też pamiętał zapierające dech w piersi różane ogrody i niezwykłe zapachy, które pobudzały najbardziej niewrażliwe na piękno umysły. Dawno tu nie był i zmierzając wolnym krokiem w stronę posiadłości z dziwnym niepokojem, a może nostalgią? obserwował znajome miejsca. Zamiast jednak podążać główną drogą prowadzącą do wejścia rezydencji, skręcił w stronę ogrodów. Doskonale wiedział z czym wiąże się jego obecność w Dover i w jaki sposób będą na niego patrzeć, gdy przekroczy próg. Nie był u siebie, choć częściowo tak mógłby się czuć. Nie był już Rosierem, nie był też arystokratą, którego obecność byłaby pożądana. Spotkanie z Darcy wiązałoby się z obecnością służki, która towarzyszyłaby jej na każdym kroku, nie dopuszczając do tego, aby zostali sam na sam, a oficjalne spotkania go nie interesowały, co było jedną z zalet nienależenia do tego napompowanego świata tradycji i zasad. Mógł robić co chciał, a przynajmniej teoretycznie, w granicach własnego rozsądku, po uprzednim skalkulowaniu tego, co bardziej mu się opłaca.
Właśnie dlatego obszedł posiadłość dookoła, trzymając się z daleka od drzwi i okien, w których ktoś mógłby go dojrzeć. Nie spieszyło mu się, gdyż nie byli umówieni na żadną godzinę, a nawet dzień, ale jakimś cudem doskonale wiedział, że młoda lady Rosier właśnie teraz pije gorącą, aromatyczną herbatę w swojej sypialni, zajmując się czytaniem ksiąg lub marnowaniem czasu w bardzo kobiecy sposób. Minęło wiele dni od ich wymiany listów, ale zwłoka jakiej się dopuścił była tylko częściowo zamierzona. Początkowo świadomie chciał odwlec to spotkanie, z czystej złośliwości, choć przecież nie żywił wobec małej Darcy żadnych negatywnych uczuć. Później jednak wszystko się skomplikowało, a jego głowę zajęły sprawy istotniejsze. Nie miał zbyt wiele czasu, aby przemyśleć zawarte w listach potrzeby swojej starej… no właśnie. Znajomej? Przyjaciółki? Kuzynki? Jakiekolwiek miano miała mieć ich relacja nigdy nie była prosta, a teraz, krocząc przez śnieg, szukając dojścia w odpowiednie miejsce mógł przeanalizować w głowie wymianę ich ostatnich listów i aurę ostatnich spotkań, które w obliczu przeszłości wydawały się być do niczego niepodobne.
W końcu zatrzymał się pod drzewem, dzięki któremu nie tworzył samotnie stojącej plamy na białym śniegu, od razu zwracającej na siebie uwagę. Wyciągnął z kieszeni cytrynową landrynkę, taką samą jaką ssał w ustach i lekko rzucił nią w okno sypialni Rosierówny. Nie miał pod ręką kamienia, a nie zamierzał zanurzać dłoni w śniegu tylko po to by go znaleźć. W kieszeni płaszcza zawsze nosił cytrynowe cukierki, które przydawały się nie tylko do cyckania i uzupełniania poziomu cukru we krwi i pobudzania, gdy bezsenne noce dawały się we znaki.
Pierwszy rzut, choć trafiony, okazał się bezskuteczny. Stał w odpowiedniej odległości, więc z odpowiednią siłą mógł trafić w szybę, aby cukierek nie rozleciał się i wyraźnie dał znać, że ktoś domaga się widzenia. Spróbował więc raz jeszcze, choć tym razem bardziej niechętnie pozbywając się jednej z ostatnich landrynek. Dopiero wtedy czyjaś postać pojawiła się w oknie, a on oparł się o drzewo, wsuwając dłonie do kieszeni. Światło słabego słońca odbijało się od szyby, więc z trudem mógł określić kto się w nim pojawił. Nie spodziewał się zobaczyć nikogo innego jak Darcy, choć nie mógł być pewien, że to nie inna szanowna lady, jak choćby Dru, postanowiła wypatrzeć go ciekawskim okiem.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew


Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 01.07.16 21:59, w całości zmieniany 1 raz
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Posiadłość 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Posiadłość [odnośnik]02.06.16 20:44
Część wieczoru Darcy spędziła na przygotowywaniu się do jutrzejszego spotkania w domu kuzynki. Suknia przyszykowana leżała na sofie w jej sypialni. Zaś po przebytej kąpieli, zajęła miejsce przy swoich księgach, zgłębiając naturę hipnozy, której jeszcze nie opanowała. Było tak wiele tajników tej nauki, które jeszcze czekały aż Darcy się nimi zainteresuje. Skupiona na tej czynności nie chciała się rozpraszać. Płomień świecy rzucany na księgę przygasał. Powietrze z dworu wdzierało się do środka i szarpało ogniem, bardzo uparcie chcąc go zgasić. Noce były teraz chłodne. Rosier przeklęła w myślach Adama, który powinien był dopilnować zamknięcia okien w jej sypialni, najlepiej w taki sposób, żeby się z nią nie mijał. Możliwie, kiedy akurat brała kąpiel. Ich lokaj jednak żył w swoim świecie fantazji. Nie miała pojęcia, o czym dokładnie rozmyślał w swojej głowie, ale tak naprawdę zupełnie jej to nie interesowało. Mogło być to cokolwiek, tak długo, jak długo nie kolidowało to z jego obowiązkami. W końcu, lekko rozdrażniona wstała z miejsca. Podeszła do okna. Obserwowała śnieg przyprószający ich posiadłość. Chociaż biel idealnie prezentowała się na tych ziemiach, oczyszczając je, podkreślając okazałość tych terenów – wydawały się wtedy sięgać jeszcze dalej i prezentować jeszcze większe uporządkowanie ich dworu – Darcy mimo wszystko wolała cieplejsze dni lata, zwłaszcza lipcowe, w których cały ogród tętnił życiem i zapachem kwitnących róż. Teraz, chociaż ich ogród w niewielkiej części wspomagany był zaklęciami, kwiaty te nie były tak majestatyczne i piękne, jak być mogły, będąc najlepszym atrybutem i dumą ich rodziny. Wsparła się na chwilę dłonią o parapet, ale czując jak chłód zimowego wieczora wkrada się do pomieszczenia i owiewa zimnem jej twarz, zamknęła okno. Chwilę potem wróciła do swoich zajęć.
Dlatego właśnie w pierwszym momencie zignorowała uderzenie o szybę jej sypialni. Uniosła tylko leniwie wzrok, uznając, że to być może jakiś ptak obił się o okno i zleciał w dół, a ten, naturalnie, zupełnie jej nie interesował. Dlatego spuściła wzrok z powrotem do swojej księgi, odnajdując fragment, na którym skończyła. Odgłos uderzenia o szybę się powtórzył. Dopiero teraz założyła ingerencję jakiegoś człowieka. W tym domu tylko Thibaud wpadłby na tak dziecinnie głupi pomysł budzenia jej w ten sposób – nie musiał wiedzieć, ze nie spała. Z założenia planowała rozbudzić w nim wyrzuty sumienia za budzenie kogoś o wczesnej nocy. Odłożyła książkę na bok i wstała z miejsca, nie zarzucając na koszulę nocną nawet żadnej podomki, żeby tym bardziej wzbudzić wrażenie dopiero co obudzonej. Rozmierzwiła rozpuszczone wcześniej wygładzone po kąpieli, rozmiękczone rożnymi specyfikami włosy dłonią i dopiero wtedy podeszła do okna, gasząc przed tym płomień świecy. Otworzyła okienną ramę mrucząc pod nosem z rozdrażnieniem:
Co ty kombinujesz, Rosier?
Wychyliła się lekko przez okno, ale trudno go było od razu odnaleźć wzrokiem. Dopiero po chwili wyłapała jakiś cień pod drzewem, ale kiedy wyraźniej się mu przyjrzała, to nie Thibaud jej przeszkodził. To Ramsey stał na dole, jak gdyby nigdy nic. Automatycznie jednak poprawiła włosy, zaczesując je na jedno ramię i oparła się przedramionami na parapecie, patrząc na niego wyczekująco z góry.
Spóźniłeś się — zauważyła, mając szczerą nadzieję, że nikt nie widział go na tej posiadłości. Mogło to źle rzutować na jej reputacji, zwłaszcza, że to pod jej oknami stał. Dla niektórych zastanawiające byłoby już choćby to, że wiedział które okna wybrać. Nie mógł jej słyszeć z tej odległości, dlatego na chwilę zawiesiła na nim wzrok, zastanawiając się czego po niej oczekiwał? Dopiero się wykąpała, jutro czekało ją istotne spotkanie w domu kuzynki, była zajęta. Miała wszystko rzucić… dla niego? Jej wzrok nabrał na ostrości. Musiałby się bardziej postarać niż rzucać w jej okna landrynką, ale to musiał wiedzieć, kiedy tu przyszedł. Miał jakiś plan awaryjny prócz zwykłego opierania się na swoim uroku osobistym?


Persuasion is often more effectual than force.


Darcy Rosier
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2082-darcy-rosier https://www.morsmordre.net/t2119-arcobaleno#31733 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t3412-skrytka-bankowa-nr-594#59045 https://www.morsmordre.net/t2125-darcy-s-rosier#31823
Re: Posiadłość [odnośnik]05.06.16 10:43
Jej nikła sylwetka pojawiła się w oknie. Dostrzegł ją, gdy tylko je rozchyliła, dzięki czemu oderwał się ze spokojem od drzewa i zrobił dwa kroki w kierunku muru. Musiał zadrzeć głowę wyżej, żeby na nią spojrzeć, ale uśmiechnął się szeroko i w ten typowy dla siebie sposób. Mimo ciemności jaka panowała na dworze bez trudu dostrzegł jej potargane włosy, które świadczyły o tym, że właśnie wstała, a jej cienka koszula zafalowała na chłodnym wietrze.
— Och, serio?— mruknął na jej niewyraźną minę. Jakby spodziewała się kogoś innego. Spodziewała się kogoś innego? Chyba nie swojego nudnego narzeczonego? Nie zawracał sobie tym głowy, bo życie miłosne Darcy kompletnie go nie interesowało. Miała swoje miłosne zdobycze, miała swoją szlachecką niedolę, którą musiała wypełnić, a on był poza kręgiem potencjalnych kandydatów, ale i również wielbicieli. Była w końcu jego kuzynką przez wiele lat, nikt nie mógłby doszukiwać się w tym niczego więcej. On też tego nie robił. Patrzył na nią z dołu nie jak na kobietę, z którą lada moment stanie twarzą w twarz, a na dziewczynę, z którą miał się zobaczyć w konkretnym niemiłosnym celu.
Nie zwlekając już dłużej rozejrzał się dookoła i ruszył w kierunku muru. Mógłby się teleportować, mógłby się znaleźć w jej domu na tysiąc innych sposobów, a najzwyczajniej w świecie uchwycił się rynny i zaczął się na niej wspinać. Ściana rezydencji Rosierów była stara, a kamień, z którego została zbudowana umożliwiał łatwe wchodzenie tym niekonwencjonalnym sposobem.
— Przesuń się — mruknął z niezadowoleniem, że zajmowała mu drogę, kiedy znalazł się już na szczycie. Był gotowy do tego, by nagle wyczarować sobie jakąś poduszkę, gdyby nagle postanowiła włożył w to nieco siły i go wypchnąć. — Chyba, że wolisz, żeby ktoś zobaczył, jak wiszę w Twoim oknie. Tristan na przykład, hm? Albo twoja matka.
No Cedriny to by się zleknął.
Tristan też nie byłby zachwycony jego widokiem. Tym widokiem.
Argument nie do pobicia, więc nie liczył na jej zająknięcie. Wspiął się na parapet nie czekając aż rozchyli okno. Sam sobie poradził, jeszcze łagodnie ręką odsuwając ją na bok, by jej nie szturchnąć przypadkiem. Wolał nie wysłuchiwać przez następny czas, że wyrządził jej jakąkolwiek krzywdę, a choćby delikatny siniak na jej ciele był przez niego spowodowany. Oczywiście, sam nie miałby skrupułów, ale był to winien jej starszemu bratu.
— Panienka z okienka. Tylko nie wyobrażaj sobie zbyt wiele — mruknął jeszcze zapobiegawczo, nie kwapiąc się już by zamknąć okno. Zignorowawszy w pierwszej chwili Darcy podszedł do miejsca, w którym spędzała ostatnie chwile i przejrzał księgi, które czytała. Oczywiście, był wyraźnie zainteresowany jej literaturą. — Wybacz porę, ale nie miałem czasu wcześniej. Wspominałaś zaś, że to tyczy się Twoich potrzeb, więc nie mogłem tego zignorować. — Próbował sobie na szybko przypomnieć treść listów jakie ze sobą wymienili, a dopiero po chwili obrócił się do niej przodem, uzmysławiając sobie, że jej włosy są w nieładzie, a jej ciało okrywa jedynie nocna koszula. Oczywiście, jak to on, niespecjalnie się tym przejął, lecz spytał: — Chyba cię nie obudziłem? — Wskazał na księgi i ponownie wrócił do nich spojrzeniem, wertując kartki. Hipnoza. To też była ciekawa umiejętność, którą z chęcią by posiadł. Przysiadł na jej miejscu i wczytał się w treść otwartego rozdziału.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Posiadłość 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Posiadłość [odnośnik]15.06.16 16:49
Darcy obserwowała go z góry, a jej wzrok wcale nie łagodniał. Kiedy podszedł bliżej, ona przysiadła na parapecie, patrząc bez cienia wyrozumiałości dla jego starań. Na dworze było zimno i ciemno i bez wątpienia obchodzenie domu dookoła było jej nie w smak, a zdawanie egzaminu na teleportację z kolei było jej nigdy nie po drodze. Z tego co było jej wiadomo, aportacja i deportacja nie należała do najprzyjemniejszych rzeczy, a ona wobec siebie była bardziej uprzejma, więc nie musiała sobie zapewniać takiego dyskomfortu. Ramsey jednak wpadł na inny pomysł. Oparła się o ramę okna, patrząc na niego dość sceptycznie kiedy uczepił się rynny jej domu. Zdawał sobie sprawę z tego, ile te rynny przetrwały? I nie przetrwały po to by jakiś mężczyzna w dodatku nie szlachcic je teraz zdezelował. Automatycznie wychyliła się w przód, interesując się stanem tynku, który ku szczęściu Mulcibera nie odlatywał od ścian. Powoli zeszła z parapetu, zsuwając się bosymi stopami na drewniane podłoże swojej sypialni i specjalnie oparła się przedramionami przed sobą, w momencie, w którym mężczyzna w końcu zbliżał się do okna. Nie wiedziała dlaczego wzięło ją na taką przekorność, ale nie usunęła się z miejsca, nawet wtedy, kiedy Ramsey wspiął się wyżej, w końcu zrównując z nią poziom wzroku. Wpatrywała się w jego zaskakująco jasne spojrzenie. W jej wyobrażeniu tak podejrzliwe, mroczne typy budzące jej brak zaufania zawsze oczy miały ciemne - brązowe, a najlepiej czarne, jak skurwysyństwo, które w sobie nosili. On był wyjątkiem od tej reguły, ale tylko czasami. W jego tęczówkach idealnie odbijało się teraz światło księżyca, albo to biel pod nimi odbijała się jaśniej w szarych oczach. Dziwne, kiedyś być może by pamiętała, ale ostatnio, okoliczności w jakich się spotykali sprawiły, że pamiętała go raczej jako ciemnookiego. Zawieszenie wzroku na jego oczach nie miało jednak żadnego kontekstu zmysłowego. W jej tęczówkach zaświecił się bardzo wredny błysk, bo chociaż powinna się rozczulać nad tymi oczami, ona patrząc w nie poczuła tylko chęć rzucenia mu wyzwania.
Nie — odmówiła mu odsunięcia się od okna, uśmiechając się do niego. Ktoś mógłby powiedzieć, ze figlarnie, czy uwodzicielsko, ale w jej tęczówkach wyraźnie widać było złośliwość. Wyciągnęła leniwie dłoń przed siebie, wcześniej obejmując spojrzeniem całą jego sylwetkę razem z napiętymi od wiszenia na rynnie mięśniami. Teraz jej palce opadły na jego ramię, strącając z niego trochę śniegu, który spadł właśnie z gzymsu domu. Mimo, że już pozbyła się niechcianego puchu, pozostała pochylona do przodu, spoglądając pod kątem na jego twarz. Czy tego chciał, czy nie, oddychając mu ciepłym powietrzem na jego zmarzniętą od wycieczki po dworze skórę, wywoływała tym gęsią skórkę, którą teraz obserwowała z satysfakcją, mimo, że żadna w tym była jej zasługa, a zwyczajnie pogody panującej na dworze. Poprawiła mu kołnierz płaszcza, stawiając go na sztorc i najwyraźniej nie chciała się odsuwać, dopóki nie wyciągnął jej matki, jako argumentu. Odetchnęła, rzeczywiście cofając się w tył. Grożenie niezadowoleniem Cedriny to jak grożenie klątwą. — Och, nie bądź taki nudny, Mulciber, daj się kobiecie zabawić. Kiedyś byłeś bardziej absorbujący.
Nie mogła pozostawić sytuacji w niedopowiedzeniu, dając mu myśleć, że wygrał tylko dlatego, że zrobiła to czego chciał.
Minął ją, goszcząc się w jej pokoju jeszcze zanim mu na to pozwoliła. Tego mogła się spodziewać po kimś nieczystej krwi. Dlatego mu odpuściła, opierając się biodrami za sobą o parapet. Odpuściła zamykanie okna, śledząc dokładnie poczynania Ramseya. Odprowadziła go wzrokiem do stolika, sama w tym czasie zmierzając do szafki nocnej. Zgarnęła z niej różdżkę, obserwując jak Mulciber pozwala sobie prześledzić czytaną przez nią wcześniej lekturę.
Za późno, Mulciber. Już jestem po fantazji, w której tamta rynna zarwała się pod Twoim cielskiem. Ty i Twoje ego razem musicie być dość ciężcy — mruknęła trochę instynktownie dobierając słowa, bo w większym stopniu zaaferowana była tym co właśnie chwytał w dłonie. Uniosła różdżkę, przewracając niektóre tomiki. Z początku uniosła je w powietrze jakby chciała je przesunąć dalej od niego, ale zaraz potem te rozsypały się po stoliku. Zwykły wypadek… którym przysłoniła bardzo cenny dla siebie manuskrypt.
Za dużo skomplikowanych, niezrozumiałych słów dla Ciebie, Mulciber. Zacznij może od Baśni Barda Beedle’a? — zasugerowała, już chwilę potem pewnym zaklęciem zatrzaskując przed nim książkę traktującą o hipnozie. Można powiedzieć ze zwykłej złośliwości. Wtedy dopiero ruszyła w kierunku swojej garderoby, wyciągając stamtąd pierwszą podomkę, która trafiła jej w dłoń. Zarzucając ja na siebie podeszła bliżej mężczyzny, pochylając się nad jego ramieniem, żeby odsunąć od niego książkę, której treść, nie wątpiła, mogła go zainteresować.
Spałam? Nie. Skąd. Ostatnio nie sypiam. Kilka bezsennych nocy czekam aż przyjdziesz — wyraźnie zironizowała, wyciągając włosy z pod materiału narzuconego na ramiona. Lekko wilgotne po kąpieli włosy pachniały różanymi olejkami, ale też i chłonęły wszelki chłód z dworu. Posłała ulotne, rozdrażnione spojrzenie w stronę okna, ale zamiast tam się znaleźć, wcisnęła się pomiędzy stolik, a Mulcibera, przysiadając na drewnie, opierając się rękoma obok siebie. Wyraźnie odgradzała go od swoich książek. Zwłaszcza od jednej.
Za późno. Nie jesteś niezastąpiony. Ktoś inny już się tym dla mnie zajął.
Patrzyła na niego z góry chwilę, dopóki nie dorzuciła od niechcenia.
Zajmujesz moje krzesło.


Persuasion is often more effectual than force.


Darcy Rosier
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2082-darcy-rosier https://www.morsmordre.net/t2119-arcobaleno#31733 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t3412-skrytka-bankowa-nr-594#59045 https://www.morsmordre.net/t2125-darcy-s-rosier#31823
Re: Posiadłość [odnośnik]27.06.16 22:23
Z oczywistych powodów Mulciber o tynki ani rynny nawet tak starej i niebywałej posiadłości jak ta wcale się nie obawiał. Jedyne, co go interesowało podczas wspinaczki to jego koścista dupa i kark, a myśl o jego złamaniu nie niosła ze sobą nadziei i euforii. Ale był ostrożny, bo pomimo swojego wzrostu i siły, pozostał szczupły i jak na mężczyznę w jego wieku wciąż lekki, lecz można to było zwalić na brak czasu by o siebie zadbać odpowiednio. I pewnie gdyby nie blokada jaką mu Darcy zrobiła na wejściu, wpadłby do pomieszczenia szybciej, nie musząc palcami przytrzymywać się kantu desek tworzących framugę, żeby nie runąć w dół. Uniósł wzrok na dziewczynę, próbując ją ponaglić, aby zeszła mu z drogi, ale ona w wyjątkowo rozkoszny sposób postanowiła zrobić mu na złość. I pewnie gdyby nie sytuacja — dość mało komfortowa — w jakiej się znalazł, otaksowałby ją spojrzeniem, kiedy tak tkwiła blisko niego. Zacisnął zęby trenując cierpliwość, kiedy ona wręcz ślimaczym tempem strzepnęła świeży śnieg z jego ramienia. Odwrócił wzrok, starając się na nią nie patrzeć, bo jej spojrzenie — tak przenikliwe, przeszywające i uparcie próbujące coś wyciągnąć z jego głowy stawało się uciążliwe. Szybko więc wymyślił coś, aby tylko nie kazała mu wisieć jak tarzan na tej rynnie.
— Kiedyś byłem młody i podatny na twoje czary, Darcy. Powtarzasz się i ja również, a bardzo tego nie lubię — mruknął, po czym westchnął, jakby te słowa, a może ta sytuacja wpłynęły na niego w jakiś dziwny sposób. Realna melancholia i nostalgia na moment spowiły jego twarz, ale przecież wszedł do jej pokoju i od razu zwrócił się w stronę ksiąg, które nie mogły gapić się i szukać w jego twarzy jakiś dziwnych zmian, dopisując raz po raz każdej jednej zmarszczki setkę potencjalnych myśli i uczuć. — Chcesz się zabawić? Naprawdę?— To było podchwytliwe pytania i w ten sam sposób, ciekawski i przenikliwy spojrzał na nią, oczekując natychmiastowej odpowiedzi. — Definiujesz jakoś „zabawę”, czy oddajesz zasady gry mnie? Bo chyba nie chcesz tego robić moim kosztem?
Lubieżny uśmiech wykrzywił jego wargi, które pozostały rozchylone, bo chciał coś jeszcze dodać. Powstrzymał się jednak, lustrując ją wzrokiem, jakby oceniał jej możliwości i to te dalekie od niestosownych szlachciankom. Mógł wydawać się brudny i niewłaściwy, mógł zachowywać się niestosownie, jakby zapomniał u kogo w domu się znajduje, ale nie zależało mu wcale na tym, aby lady Rosier w jakikolwiek sposób patrzyła na niego z podziwem. Teoretycznie nie robił nic aby sprawiać dobre wrażenie, czy wypełniać swoje obowiązki jako towarzysza, łamiąc chyba wszystkie zasady w chwili, gdy zdobył się na odwagę by wtargnąć barbarzyńsko do jej sypialni. Nie powinno go tu być przecież, a już na pewno nie o tej porze, nie w sytuacji, w której zasłania ją ledwie koszula nocna, niemalże doskonale prezentująca jej kształty. Był dorosłym mężczyzną, dojrzałym samcem z doświadczeniem, który nie mógł udawać niewinnego w żaden sposób, a tym bardziej ślepego, a Darcy… nie była już dzieckiem, co uzmysłowił sobie właśnie teraz, kiedy na nią patrzył. Wyeksponowaną i zakrytą jednocześnie, pobudzającą męskie zmysły i wyobraźnie; tak inną od tej codziennej która była wzorem szlacheckich cnót. Czy to więc lis nie wszedł właśnie do kurnika?
— To urocze jakich określeń używasz wobec mnie. Tak sobie chcesz obrzydzić mój widok? Śmiało, próbuj dalej… Zapewne twoje rozdrażnienie wynika z faktu, że wyrwałem Cię z błogiego snu, w którym możesz wszystko, a zasady nie ograniczają Cię w żaden sposób wobec mnie. Rzeczywistość jest bardziej brutalna, bo niewiele możesz — mruknął pod nosem w dość nonszalancki sposób, kiedy przeglądał księgi wokół siebie. Uśmiechał się pod nosem, bo to przypominało mu jego własne mieszkanie, kiedy zatracał się w studiowaniu nowych czarnomagicznych zaklęć, gdy uczył się rzucania klątw i nic poza tym go nie obchodziło.
Kiedy książki zmieniły swoją pozycję, rozłożył dłonie na bok, by ostatecznie unieść je w geście kapitulacji. Westchnął cicho, starając się powstrzymać lekceważące przewrócenie oczami, skupiając się na szybujących tomikach, które wyraźnie od niego uciekały. Nie pomyślał o tym, że chce coś ukryć. Raczej odebrał to jako domaganie się uwagi. Powoli więc wzrok skierował na jej kobiecą już buzię, którą otulały lśniące, ciemne włosy i uniósł brwi w pytającym geście.
— Po co mam czytać baśnie, skoro jedna z ich bohaterek stoi dwa kroki ode mnie? Dzięki niech sam czuję się jak w bajce, milady — zamruczał teatralnie i pochwycił się za serce w romantycznym geście. Mógłby zagrać taką role na deskach teatru, choć brakowało mu wiarygodności. Może przez chwilę wyglądał na przejętego, ale szybko kwitnący uśmiech zepsuł całą aurę. I to sprawiło, że powodził za nią wzrokiem. Miał w zasięgu całą jej sylwetkę, kiedy nakładała podomkę z taką swobodą, jakby wcale się go nie wstydziła, jakby go tu nie było. Wręcz drażniąco działała na męskie oko, zakrywając to co powinno pozostać w pragnieniach odsłonięte. Zastanawiało go to w jakiś sposób, ale dopiero teraz. Dopiero w tej chwili zaczął się zastanawiać do czego zmierza i jaki w tym wszystkim ma cel. Śledził wzrokiem każdy jej ruch, zapominając o tym, że zdążył wziąć w dłoń kolejny egzemplarz, który studiowała przed jego przybyciem. Przypomniał sobie dopiero, kiedy się nachyliła nad jego ramieniem, a do jego nozdrzy wpadł nieproszony zapach tych wszystkich esencji, którymi była wysmarowana, którymi pielęgnowała włosy, które służyły jej do kąpieli. Zaciągnął się tą przyjemną kwiatową wonią tak jak zaciągają się więźniowie pierwszy dzień na powietrzu. Łapczywie, na zapas, jakby musieli się tym nacieszyć. I on pozwolił sobie na ten nic nieznaczących dla niej ruch, by odezwać się po chwili:
— Musisz być w takim razie potwornie zmęczona. Ale już jestem, choć twoje zmęczenie i mnie daje się we znaki. Za to utulę Cię grzecznie do snu i zostawię w spokoju. Lubisz bajki o zagłodzonych dzieciach?— spytał, mrużąc oczy, udając, że się zastanawia.
Powinien jej zrobić miejsce, gdy się tak usadowiła na skraju stolika, ale nie poruszył się ani trochę. Zmarszczył jedynie brwi i zamilkł na dłuższą chwilę, patrząc jej prosto w oczy. Jej blade lica pozbawione choćby odrobiny pudru pokrywały się lekkim rumieńcem, a pełne wargi błyszczały od balsamu, który niedawno wmasowała. Zbiła go z tropu. Nie wiedział dlaczego zaczął ją tak dokładnie analizować, ale podejrzewał ją o coś. Miał wrażenie, że chciała od niego coś, o czym nie mówiła, a jemu trudno było to wyczytać z oczu, którymi się w niego wpatrywała tak cierpliwie. Zignorował nawet jej komentarz odnośnie zajęcia się tą sprawą przez kogoś innego. I po przedłużającej się ciszy, która pachniała konsternacją i głęboką analizą odpowiedział lekko:
— Owszem. Zawsze mogę się posunąć, zmieścimy się. Chyba, że wolisz żebym Ci udostępnił kolana. Śmiało — zadrwił doskonale wiedząc, że nie zrobi ani jednego ani drugiego, ale w jego spojrzeniu, którego od niej nie odrywał pojawiło się wyzwanie. Pogrywała z nim, co zaczęło go irytować, więc on nie pozostał jej dłużny.
Przerwał kontakt wzrokowy, by wziąć jej filiżankę z herbatą. Połowę już wypiła, więc poczęstował się drugą połową, jakby była przygotowana specjalnie dla niego.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Posiadłość 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Posiadłość [odnośnik]28.06.16 9:58
Odsuwając się od okna pierwsze co zrobiła to przewróciła oczami słysząc jego komentarz.
Tak, a teraz jesteś stary i odporny. Przynajmniej jedno z tych się zgadza — oczywiście nie wyjaśniła które, dając mu możliwość rozważenia tej kwestii, gdyby oczywiście kiedyś chciał tego próbować, bo miała wrażenie, że jej zdanie aż tak bardzo go już nie interesuje, jak kiedyś. Chyba już stracił wszelkie swoje autorytety, a to, co pomiędzy nimi teraz było ciężko było zdefiniować. O ile kiedyś był to, mimo wszystko, wzajemny szacunek, o tyle teraz już chyba tylko echo dawnej sympatii – jeśli o niej w przypadku Ramseya w ogóle można było mówić.
Mam wrażenie, że to co bawi mnie, nie bawi ciebie i na odwrót. A w co chcesz się ze mną zabawić? — znudzona odpowiadaniem na jego grę, odbiła pałeczkę w jego kierunku. Być może on miał jakieś sugestie, które rozwiążą problem nierównomiernych korzyści z rozrywki. Albo przynajmniej zdecyduje się na zabawę jej kosztem. Obserwacja przebiegu takiej zabawy też nie byłaby całkiem bezwartościowa.
Oj, kotku, nie zapominaj, że tutaj utknąłeś w mojej bajce, a w niej mogę znacznie więcej niż Ci się wydaje — mruknęła jeszcze bardziej do siebie niż do niego. Był bezlitośnie bezczelny, jak zawsze, dlatego nie zamierzała pozostać mu dłużna. Chciał stawiać jej wyzwania, to ona je przyjmowała. Ze spokojem, bo próbowała zachować do nich dystans. Nie mogła dać wytrącić sobie stałego gruntu z pod stóp. Wyraźnie próbował wytrącić ją z równowagi. Nie w ten całkiem brutalny sposób. Sukcesywnie, pozbawiając ją pewności co do tego czy chciała z nim prowadzić te słowne potyczki. Powinien wiedzieć, że jej one nigdy nie nudziły i tylko siebie mógł tym zagonić w kozi róg.
To była obietnica? Że utulisz mnie do snu? Tak powinnam ją traktować?
Patrzyła na niego w skupieniu, obserwując, jak odbiera jej filiżankę herbaty. Nie reagowała tylko chwilę. Zaraz potem odjęła ją od jego ust i odłożyła za siebie. Zaraz potem poprawiając oparcie na stoliku, pochylając się trochę w przód w kierunku Mulcibera. Mimo jego prowokacji, jej wzrok pozostawał spokojny. Chwilę tylko wpatrywała się w niego spojrzeniem nieprzepełnionym żadną emocją. Był tak blisko, że wystarczyło tylko… Powoli wyciągnęła rękę przed siebie. Przyłożyła dłoń do jego policzka nieśpiesznie dopasowując wygięcie palców do kształtu jego twarzy, aż jej opuszki przesunęły się lekko, niepewnie po jego kości policzkowej i ostatecznie jej palce spoczęły na boku jego twarzy, zaraz pod łukiem brwiowym. Cały czas wpatrywała się w jego tęczówki oczu. Jej wzrok był zdecydowany, mimo delikatnego, niestabilnego ruchu. Kiedyś w jego oczach dało się coś wyczytać. Teraz wpatrywała się w nie i nie widziała żadnego echa dawnych dni. Pamiętała krótkie przebłyski ciepła. Te tęczówki były natomiast zimne i bezduszne. Domyślała się, że pozostałyby takie nawet gdyby spróbować ocieplić je płomykiem ze zgaszonej obecnie świecy. Mimo ognia, te oczy pozostałyby w cieniu – obserwujące.
Poczekaj — słowa te rzuciła zapobiegawczo, gdyby chciał uciec przed tym dotykiem, czy jak on wolał sobie wmawiać, zapobiec mu, bo wcale go nie oczekiwał, ani nie potrzebował. Nie mogąc mu jednak zaufać, że zgodnie z jej prośbą tego nie zrobi, albo ufając jego reakcjom aż za mocno, przyłożyła drugą dłoń do boku jego szczęki, musząc oprzeć się kolanem na wspomnianym moment temu i zapomnianym krześle, żeby zapewnić większą stabilność ruchów. Chłód jej palców przesuwał się tylko na styku ich skóry, musiał poczuć większe zimno, kiedy na bardzo krótko objęła ręką jego twarz, zanim obróciła dłoń, wierzchem knykci palców przeciągając w dół, wzdłuż jego szczęki aż nie przekręciła nadgarstka, podpierając jego brodę na swoich palcach, kciukiem dosięgając w tej pozycji jego warg, chociaż zanim ich dotknęła, zdążyła cofnąć dłoń.
Masz pojęcie jak Cię nienawidzę? — mimo spokojnego tonu, przekaz pozostał w magiczny sposób zabarwiony odpowiednim, pełnym goryczy charakterem. — Wszystkiego… tego — przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce, a zatrzymała wzrok na krześle, przechylając głowę lekko na bok i zaraz potem z parsknięciem zrzuciła ze stolika książki, przysiadając na nim już w pełni, dłonie opierając zaraz obok siebie. Wygięła się w tył przez jedno ramię, sięgając dłonią po świecę, w znużeniu dłubiąc już prawie zimny wosk.
Znasz mnie. To nie będzie konieczne — dorzuciła w nierozwiązanej sprawie krzesła.


Persuasion is often more effectual than force.


Darcy Rosier
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2082-darcy-rosier https://www.morsmordre.net/t2119-arcobaleno#31733 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t3412-skrytka-bankowa-nr-594#59045 https://www.morsmordre.net/t2125-darcy-s-rosier#31823
Re: Posiadłość [odnośnik]28.06.16 12:01
Mógłby się zaśmiać na jej komentarz, ale częściowo go zignorował. Właściwie przewrócił oczami i skwitował to lekkim, nieco kwaśnawym uśmiechem. Patrzył też w inną stronę. Nie był odporny na wszystko, choć nieustannie sobie to powtarzał, ale ona sama nie musiała o tym wiedzieć. Nie musiała znać jego słabości i domyślać się gdzie wbić szpilkę aby go zabolało. Oczywiście, z pewnością szukała takich miejsc przez większość czasu, ale dla niego lepiej byłoby, gdyby nie znalazła właściwych miejsc.
Dawniej byli beztroscy. Spora różnica wieku sprawiała, że on jej dokuczał nieustannie, ona udowadniała mu, że nie jest taką łamagą za jaką ją miał. I mijał czas a oni dorastali w pseudo wrogim nastawieniu, choć tak samo lubili sobie uprzykrzać życie, tak nienawidzili zastanawiać się nad tym jak nudno jest gdy drugiego nie ma w pobliżu. Nie było zbyt dużo wspólnego czasu, a mimo to to zdawać by się mogło, że mieli ze sobą więcej wspólnego niż dziś.
— Od zawsze było wiadome, że masz marne poczucie humoru. Nie winię cię jednak, niektóre szlachcianki tak mają — odparł leniwie, po czym westchnął, spoglądając w kierunku ksiąg, które od niego odsunęła. Zaczęły go interesować. Teraz, nagle. Bardziej niż wcześniej. Drgnął więc i sięgnął ręką po jedną z nich i wcale nie po to aby lekceważąco zacząć przy Darcy czytać jej własne lektury. — Opowiesz mi coś o tym? To będzie pewnie bardziej zabawne i zajmujące…— chciał dodać coś jeszcze, ale gdy się odezwała ponownie, uniósł na nią rozbawione spojrzenie i jednym ruchem zamknął lekturę. — Och, „kotku”. Lady Rosier, cóż to za spoufalanie się? Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? Nie wydaje mi się, żeby etykieta zezwalała młodej damie na takie odzywki — mruknął jeszcze z fałszywą dezaprobatą, kręcąc nosem niczym rasowy starszy brat — a może ojciec, bo do Tristana upodobniać się nie zamierzał. Był dla Darcy zbyt dobry. — Ta twoja bajka… sprowadza się do tego, że jedyne co możesz teraz zrobić to zacząć krzyczeć. Z pewnością w mgnieniu oka ktoś się tu teleportuję, a ja… zostanę niechlubnie wydalony z królewskiej ziemi. To chcesz mi zasugerować?— Spytał bez ogródek, zaglądając w głąb filiżanki bez specjalnego zdenerwowania, które winno być widoczne wobec własnych słów. Oczywiście, mogła zrobić tak jak powiedział i wcale by nie był zaskoczony, gdyby taki los go czekał. Nikt nie ofiarowałby mu taryfy ulgowej, nikt nie zaproponowałby oddalenia jakiejkolwiek kary za ten występek. Za zuchwalstwo należy płacić. Kto jednak jak nie on mógł dostarczać jej rozrywki?
— Obawiałem się, że zinterpretujesz to jako groźbę, ale…— nie do kończyl. Posłał jej jeden z tych szybkich zdawkowych uśmiechów, które kończyły temat. Zajął się herbatą, której upił tylko łyk, bo więcej nie zdążył, choć i tak była zimna i niedobra. Patrzył jak odstawia ją gdzieś w bok, jakby w obawie, że zaraz się roztrzaska, że jakikolwiek gwałtowny ruch sprawi, że runie na ziemię, a dla Rosierów pamiątki były szczególnie wartościowe. Nie oponował więc, choć nie rozwodził się nad istotnością porcelany w jej domu.
I ich wzrok się skrzyżował. Wyraz podkreślony uniesionymi brwiami emanował kpiną i wyczekiwaniem. Wyglądało poważnie przez chwilę, więc nie wiedział, czy zaraz otrzyma od niej siarczysty policzek czy powie dwa słowa, po których będzie musiał wyjść. Ona zaś zrobiła coś innego, coś co powoli, choć zauważalnie wpłynęło na jego mimikę. Początkowo był przekonany, iż wie do czego zmierza kiedy jej dłoń dotknęła jego policzka. Nie poruszył się ani o centymetr. Patrzył na nią po prostu cierpliwie, czekając aż go zrobi to, na co miała ochotę. Ale to nie nadchodziło. Zamiast uderzenia dotykała jego skóry, jakby badała jej fakturę, jakby analizowała zmarszczki i wgłębienia. Ujęła jego twarz, a on nawet nie mrugnął. Nie zobojętniały, a zaskoczony. Szeroko otwarte oczy wlepiały się w jej lśniące tęczówki, odszukując w nim odpowiedzi, aż w końcu drgnął, chcąc się odsunąć. Ciche „poczekaj” zatrzymało go. Przełknął ślinę i wypuścił powietrze z płuc powoli, starając się rozpoznać na jej twarzy intencje. Nie było ich, a jeśli ich nie dostrzegł to był ślepcem, który nie pojmował oczywistości. Nie mógł więc tego zrozumieć, ale to co robiła wzbudzało w nim jakieś dziwne, zatrważające reakcje. Stracił pewność siebie na ułamek sekundy, nie mogąc zrozumieć, a odpowiedzi na pytanie „dlaczego” i „co” wcale nie nadchodziły. Jego dłoń się poruszyła niespokojnie. Chciał ująć jej i odsunąć od siebie, ale zamiast tego czekał, choć nie wiedział na co. Jakaś dziwna czułość płynęła z tego gestu, chociaż równie dobrze jej zimne palce, które tak badawczo analizowały jego twarz mogły mogły pragnąć czegoś innego.
Zamrugał, choć nie odzywał się jeszcze przez chwilę. Jakaś dziwna gorycz pojawiła się w jego ustach. Obserwował ją jak zrzuciła gwałtownie książki, jak złość wypełniła sypialnię, kipiąc z niej zbyt widocznie. Zacisnął szczękę, a usta spięły mu się w wąską linię. Dawno nie widział w niej tyle frustracji i nienawiści. Nie musiała krzyczeć, ani się na niego wściekać. Ten jeden gest, w którym wszystko poleciało na podłogę dostrzegł to, czego widzieć wcale nie chciał. I nie zmieniła tego nawet jej spokojna ostawa i subtelny, cierpliwy ton.
— Darcy — padło miękko i cicho z jego ust, chociaż nie patrzył ani jej w oczy ani nawet na nią. Chciał coś powiedzieć, lecz w tej samej chwili nagle coś się zmieniło. Uśmiechnął się, zaśmiał głośno. — Wszystkiego tego. Oczywiście, że mam. O wiele lepiej mi z myślą, że mnie nienawidzisz, inaczej jeszcze bym się rozczulił. — Przewrócił oczami i wstał. Wciąż miał na sobie płaszcz, więc gotów był do wyjścia, ale nie zamierzał wychodzić, przynajmniej jeszcze nie teraz, bo przecież zbliżywszy się do Darcy, oparł się jedną ręką o biurko i spojrzał na jej pochmurną twarzyczkę. Śmiech i żart był najlepszą reakcją na wszystko, szczególnie kiedy nie wiedział, co powinien zrobić. Nie, przecież on zawsze wiedział. Po prostu musiał sobie to uświadomić.
— Zrobiłaś straszny bałagan. Po co się tak bulwersujesz? Jak chcesz żebym sobie poszedł do po prostu mnie wygoń — odpowiedział szeptem. Uniósł dłoń, żeby ująć ją pod brodę, ale ostatecznie nie dotknął jej, a przelotnie zmiął w palcach jej cienki kosmyk włosów i wycofał się. Stanął prosto i wsunął dłonie do kieszeni, zerkając w kierunku drzwi.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew


Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 28.06.16 13:46, w całości zmieniany 1 raz
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Posiadłość 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Posiadłość [odnośnik]28.06.16 12:06
Darcy podlegała własnej ocenie. Siedząc przed nim, na stole, wpatrując się w niego zupełnie bez uczuć, wiedziała, że mimo jego wpływu, to wyłącznie jej samokrytyka może ją zgubić. Jednak zdarzyć się to mogło właśnie poprzez jego działania. Dlatego była spięta, oczekując po nim najgorszych reakcji, bo tak było lepiej. Musiała się do nich mentalnie przygotować. Na dźwięk jego zaskakująco aksamitnego tonu, zadarła nieco podbródek. Nie mogło jej się wydawać, że przez chwilę widziała coś w tych oczach. Tego nie była sobie w stanie wyobrazić, ani pamiętać tej iskry. To było tak dawno temu… przecież. A ona nie myślała o Ramseyu na tyle intensywnie, żeby sięgać pamięcią do takich wspomnień. Teraz powracając wzrokiem do tych oczu, były tak samo niewzruszone. Myślał, że dała się oszukać, że cały czas nic w nich nie było widać? Słuchała go, podążając spojrzeniem za jego ramię. Delikatny ton szybko zastąpiony został przez drwiący śmiech, sztuczny. Wiedział ile razy sama się tak śmiała, maskując w ten sposób swoje emocje. Uśmiechnęła się kątem ust, w bardzo sardonicznym geście. Jednak nawet Ramsey Mulciber był tylko człowiekiem. Pokręciła z rezygnacją głową. Zaraził ją swoją maską. Zrzuciła swoją, więc teraz chwytała się tych, które mogła na siebie narzucić. Jego była blisko. Podkradła mu jego własną metodę, śmiejąc się krótko. Zaraz przerwała i spojrzała na niego poważniej, chwilę milczała, podążając spojrzeniem za porozrzucanymi książkami.
Ramsey…
Łagodność wróciła do jej tonu bardzo szybko, jakby wcale się z nią nie rozstała. Nie schodziła ze stołu, ale przysunęła się na jego krawędź. Emocje wyrywały się przez jej starannie narzucaną na siebie skorupę. Merlinie, jak jego obecność wyniszczała jej kontrolę.
Jedyny nieporządek jaki teraz widzę to ten w Twojej głowie — mruknęła, dostrzegając z tej niewielkiej, dzielącej ich odległości, lekkie drgnięcie jego tęczówek. Zerknęła za swoje ramię, w kierunku, w jakim uciekały jego tęczówki. Wzrokiem natknęła się na drzwi, czując nagły przepływ negatywnej energii. Nie pozwoliłaby mu tak skończyć rozmowy. Nie chciała, żeby mu się wydawało, że tak prosto będzie mu wyjść przez te drzwi.
Nigdzie nie idziesz — zarządziła, przyszpilając go chłodnym spojrzeniem.
Dlaczego sądzisz, ze chciałabym cię stąd wyprosić? Zabawa dopiero się zaczęła — zauważyła zsuwając się jednak ze stolika. Obeszła jego krzesło, stając za nim. Przedramiona oparła obok jego karku, po obu stronach jego szyi. Teraz dopiero, odtrącając swoje własne potrzeby, mogła grać. To właśnie robiła, obejmując go luźno od tyłu, pochylając się nad jego uchem. Nie było w tym żadnej pokusy, żadnego romantyzmu. Tylko typowa dla niej chęć zaprezentowania mu swojej wyższości nad kimś o nazwisku Mulcibera. Jakby nie akceptowała jego wolnej woli.
Teraz pogadamy. Zdejmij płaszcz. Jeszcze chwilę tu posiedzisz — szepnęła obojętnie, ale chyba nie ufała jego posłuszności dla jej słów, bo sama sięgnęła dłońmi do połów jego płaszcza, zrzucając go z jego ramion. Materiał, którego tył spływał z krzesła, gładko zsunął się z jego barków. Odsunęła się, żeby przewiesić go na oparciu krzesła. Wróciła do wcześniejszej powagi, trwając teraz znów w niej i w swoim milczeniu. Oparła się biodrami o stolik, wyciągając rękę w jego kierunku. Najpierw podążała spojrzeniem za swoją dłonią, którą pokryła jego palce. Dopiero wtedy uniosła wzrok do jego oczu i odezwała się.
Chwilę temu chciałeś mi powiedzieć coś innego niż powiedziałeś —zauważyła, a dotyk jej palców, gładzących jego skórę miał być do tego tylko zachętą, ale nie jedyną — Inanimatus Conjurus — wyszeptane zaklęcie ożywiło pobliski, leżący na łóżku satynowy szal, który posłusznie oplótł przeguby ich rąk, związując je razem. Zaraz po rzuceniu "Finite", które permamentnie przytwierdziło więzy krępujące ich nadgarstki, upuściła różdżkę z pełną świadomością na ziemię, wpatrując się tym samym w oczy mężczyzny intensywnie. Mimo niebezpieczeństwa, jego własną różdżkę pozostawiła w kieszeni jego płaszcza, za jego plecami, chociaż przecież miała idealną sposobność, żęby mu ją wcześniej zabrać. Cofnęła dłoń, teraz, kiedy materiał spętał bezboleśnie ich ręce i szarpnęła obiema w swoim kierunku, siadając z powrotem na stole.
Nie wyjdziesz stąd póki tego nie zrobisz.
Trudno powiedzieć czy przemawiała przez nią przekora, czy naprawdę była właśnie tego zdania


Persuasion is often more effectual than force.


Darcy Rosier
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2082-darcy-rosier https://www.morsmordre.net/t2119-arcobaleno#31733 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t3412-skrytka-bankowa-nr-594#59045 https://www.morsmordre.net/t2125-darcy-s-rosier#31823
Re: Posiadłość [odnośnik]29.06.16 10:59
Czas. Wierzył, że jest jego sprzymierzeńcem. I dziś i wczoraj, a jak dobrze pójdzie to również jutro. Uciekający czas zacierał ślady po błędach młodości, które pamiętały zawód w jego oczach i smutek, który stawał się najsilniejszą motywacją do pracy nad sobą. Kobieta przed nim była zbyt młoda, by pamiętać smak jego uczuć i wrażeń, kiedy oczarowany jej wdziękiem i gracją podążał za nią tęsknym spojrzeniem. I aby później uśmiechnąć się kpiąco, gdy tylko przyłapała go na gorącym uczynku. Była zbyt młoda wtedy, by przywiązywać do tego wagę, zbyt dorosła teraz by móc rozróżnić, czy jej wspomnienia są jedynie jej pragnieniami, czy rzeczywistością. Czas dodawał mu powagi, sprawiał, że emocje w nim blakły, a wizja szczerego szczęścia w jego oczach oddalała się nieodwracalnie. Ktoś kto nigdy go nie zaznał nie mógł nagle tego zmienić.
To, że mu zawtórowała uspokoiło go. To było złudne, jak dobry żart, który mu zaserwowała. Nie chciał niczego więcej, a jeśli to nieprawda to nie był tego świadom. Odrzucał to, co odbiegało od wielkości umysłu. Ale łagodność jej głosu mu nie odpowiadała i wcale tego nie krył, czując się lepiej, kiedy mogli przedrzeźniać się w bezsensownej rozmowie, która mimo iż męczyła po dłuższej chwili nie dawała innego sposobu na komunikację z nią i utrzymywania relacji, głęboko zakorzenionej w jego przeszłość.
— Darcy — odpowiedział jej w podobnym tonie, a kąciki ust drgnęły mu w subtelnym i nieszkodliwym uśmiechu.— Zbyt wiele się w niej odbywa procesów na raz, aby dało się utrzymać porządek.— Nie kłamał. Jego głowa była pełna myśli i obrazów, które nie dawały mu spokoju, nie pozwalały nocami spać, sprawiając, że każda kolejna godzina zmęczenia malowała się na jego twarzy. Spojrzał znów na nią, poważniejąc nieco. Nigdy nie traktował jej słów zbyt poważnie, a każdy jej zakaz lub nakaz traktował ze złośliwą odwrotnością. Poczuł więc nagły przypływ wyzwania, które mu postawiła.
— Sądziłem, że trochę uprzykrzyłem Ci życia i zechcesz się mnie pozbyć — powiedział bez krzty ironii. Bycie złośliwym wrzodem na tylku przynosiło mu o wiele więcej satysfakcji i złudnej radości niż zgrywanie przyjaciela ludzi, którzy pozostawali mu obojętni. Darcy nie była, ale to nie sprawiało, że przestałby uprzykrzać jej życie. Drobne, nieszkodliwe złośliwości były normą w ich relacji według niego i nie wyobrażał sobie aby stało się inaczej. Liczył na to, że wpadnie bez zapowiedzi i rozzłości ją tym. Tymczasem ona rozpoczęła własną grę, w której dalece odbiegała od jego wyobrażnia sprzed przybycia tutaj. I wcale mu się to nie podobało. Nie szło to po jego myśli. Aż prosił się przecież o zganienie go i plucie jadem.
— Chcesz się bawić Darcy? — spytał, marszcząc powoli brwi. — Obawiam się, że nie jesteś w stanie wymyślić zasad, których bym nie obalił. Nie umiem się bawić wedle reguł.
Ton głosu zniżył do szeptu i choć zniknęła mu z oczu, nie odwrócił się. Mimo, iż wzrok miał bez zarzutu o wiele bardziej ufał innym zmysłom, uważając go za zwodniczy, szczególnie w towarzystwie pięknych kobiet. Oddychał więc powoli, słuchając jak aksamit, który miała na sobie cicho szeleścił podczas każdego jej ruchu. Czuł doskonale woń jej szamponu i olejków, pomimo iż stała tuż za nim. Dopiero po chwili pojawił się dotyk, a opór jej dłoni był dla niego doskonale odczuwalny, choć nie wkładała w to siły. Zbyt intymnie go obejmowała, zbyt blisko się znajdowała pozwalając aby zapach go odurzył na chwilę. Jednak nie czuł się zagrożony choć zajęła o wiele lepszą pozycję od niego, mogąc zrobić wszystko. Czy wbiłaby mu szpilkę do włosów w tchawicę w tej chwili?
Posłuszeństwo.
Brak własnej woli.

A może złudne wrażenia otaczające cierpliwego i nie obniżającego gardy czarodzieja?
Oderwał się od oparcia i lekko rozchylił ręce, pozwalając aby zsunęła z niego płaszcz. Wrócił do poprzedniej pozycji, kiedy go zawiesiła i westchnął cicho, nieco niecierpliwie, jak skazaniec czekający na wyrok swojego sądu. Jej dłoń, która spoczęła na jego dłoni przykuła jego wzrok i skupiła na sobie uwagę. Ściągniętr ku sobie ciemne brwi wskazały na niepokój, ale on sam go nie odczuwał. Nie wiedział jedynie do czego to wszystko zmierza i był ciekaw, co chce osiągnąć tymi swoimi gierkami. Uśmiechnął się drwiąco na jej słowa, ale równie szybko zmyła go, kiedy rzuciła zaklęcie.
O, ironio.
Szarpnęła go i zmusiła do tego, by wstał. Irytacja zbyt szybko go ogarnęła, odbierając dobry humor.
— Myślisz, że to mnie zmusi do czegokolwiek?— syknął przez zaciśnięte zęby i zbliżył się. Wystarczyło, aby sięgnął po różdżkę i użył zaklęcia przerywającego to działanie.. Ale nie chodziło o bliskość i użycie na nim wiążącego zaklęcia. W grę weszła jego duma i fakt, iż Darcy myślała, że może mu po raz kolejny udowodnić, że ma nad nim jakąkolwiek władzę. — Wydaje ci się, że możesz mnie tym zatrzymać?
Pochylił się, opierając dłońmi o blat biurka tuż obok jej ud i stanął z nią twarzą w twarz. Uniósł brew, próbując wyglądać na spokojniejszego niż był w rzeczywistości, podczas, gdy jego szczęka zacisnęła się niecierpliwie, a jego kości policzkowe uwypukliły przez napięte niżej mięśnie. Prawie stykali się nosami, a on nie zamierzał jej teraz ustąpić. Czekał aż poczuje się nieswojo, a irytuąca bliskość srawi, że zacznie żałować swojej decyzji.
— To urocze — odpowiedział uszczypliwie i uśmiechnął się sardonicznie. Jednocześnie butem odepchnął różdżkę na taką odległość, by nie mogła jej podnieść, a palce wolnej dłoni oparły się na jej palcach, uniemożliwiając jej cofnięcie. — Nagle powiedzenie „przywiązać się do kogoś” nabrało prawdziwego sensu. Ale to niczego nie zmieni. No, może poza tym, że w takim razie będziesz musiała wyjsć ze mną. Mam nadzieję, że ten strój Ci nie przeszkadza. Ale może wolisz, żebym pomógł Ci się przebrać?
Uśmiechnął się szeroko, wręcz wyszczerzył, szukając w jej spojrzeniu ostrzeżenia „nie ośmielisz się”, aby mógł ją chwycić i zrobić to, co początkowo zamierzał.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Posiadłość 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Posiadłość [odnośnik]29.06.16 11:59
Potrafiła mu uwierzyć na słowo, ze zbyt wiele się działo w jego głowie. Zbyt wiele trzymał w sobie. Spróbowała zignorować te wszystkie maski, drwiące uśmiechy, puste słowa, które rzucał, żeby ją zmylić, sprowokować, rozdrażnić, albo rozproszyć. Zbyt długo grał w tą grę, bez niej, żeby mogła go na tej płaszczyźnie pokonać. Tej nocy zresztą, kiedy trwali w tej dyskusji, zupełnie nieprzewidzianej, bo przecież ani on, ani ona nie zakładaliby przebiegu dzisiejszych wydarzeń, nie chodziło już zresztą o wygraną. Darcy przez chwilę zdawało się, że teraz liczyło się już tylko zrozumienie. Uzmysłowienie sobie jednak wszystkiego o Mulciberze graniczyło z cudem, którego nie można było osiągnąć jednej nocy. Osiąganie jakichkolwiek celów poprzez swoją zwyczajową manipulację w starciu z Mulciberem okazywało się całkowicie bezużyteczną bronią. Im więcej ona sama przybierała masek, tym więcej ich Ramsey przybierał. Im dalej pozwalała mu brnąć w tej grze i sama w niej ginęła, tym dalej była od tego, czego naprawdę od niego chciała. Z drugiej zaś strony wiedziała, co Ramsey mógł zrobić z czarodziejami, którzy całkiem się przed nim odsłaniali. Odetchnęła zmęczona tą grą. Tak, chciała się zabawić. Wierzyła mu, że mógł łamać wszelkie reguły takich gier. Ale była jedna gra, w którą dawno już nie grał. Podjęcie się jej wymagało większego ryzyka od niej, niż od niego. Zachodząc go od tyłu, w dalszym ciągu zastanawiała się czy chciała podjąć to ryzyko dla siebie. Ośmieliło ją spostrzeżenie, że nie mogłaby mieć do tego lepszych okoliczności niż dzisiaj. Już wiążąc ich dłonie razem wiedziała, ze mógł swobodnie przerwać to zaklęcie. Przymknęła powieki, wypuszczając z wolna powietrze z płuc. Spodziewała się, że miał większą tolerancję na jej czyny, ale myliła się. Nie okazywał już żadnego sentymentu do ich znajomości. Spodziewał się po niej tego samego, czego spodziewał się po innych, wykorzystania go. Zapominał, że ona nie miała w tym żadnych korzyści. Nie mógł jej dać niczego, czego już by nie miała. Przynajmniej niczego materialnego. Nie chciała się nim posługiwać w żaden sposób, bo nie mógł dla niej zrobić nic ponad to, co sama mogła niezależnie osiągnąć. Widziała w jego oczach złość, jego zaciśnięte szczęki. Kiedyś jej ufał, przynajmniej w jakimś niewielkim stopniu. Uśmiechnęła się niemrawo, naturalnie, odchylając się w tył, bo te emocje, które wyrażała jego twarz nie zwiastowały jej niczego dobrego. Nie był to jednak strach przed jego działaniem. To była chwilowa rezygnacja.
A czy ktokolwiek jest Cię w stanie do czegoś zmusić? — spytała go cicho, odrzucając wszelkie maski. Wpatrywała się w jego twarz z tej niewielkiej odległości, pewna niektórych oczywistości. Dlatego odpowiedziała za niego, pozostając spokojna, opanowana, nawet kiedy patrzył na nią w ten sposób — Nikt nie może Cię do niczego zmusić jeśli ty tego nie chcesz. Gdybym chciała cię na siłę zatrzymać, użyłabym do tego innego zaklęcia, prawda?
Nie miała już gdzie się cofać, kiedy pochylił się nad nią bardziej, zamykając ją między swoimi rękoma. Unieruchomił jej jedną dłoń, na którą spuściła wzrok. Poruszyła jedynie wolnym kciukiem, musnąwszy jego opuszką bok jego palców. W przeciwieństwie do niego, w żadnym z jej gestów nie było widać ani gwałtowności, ani jakiejkolwiek nuty negatywnych emocji. Chciał odebrać jej komfort, a jedyne co zrobiła, kiedy ją ubezwłasnowolnił w tym położeniu, to odkrywając, że nie mogła zapobiec swojemu skrępowaniu, poddała się mu. Uniosła wolną dłoń do jego policzka. Zbliżała ją do niego powoli, jak do wściekłego zwierzęcia, które próbowała oswoić. Nie kontrolować. Miała dość słuchania ujadającej bestii, w każdym z tych warknięć doszukując się skrywanego bólu. Nawet jeśli sam go nie widział.
Ramsey… — jej łagodny ton go drażnił, ale nie zmieniała tylko dlatego podejścia. — Ramsey — powtórzyła jego imię, tak samo łagodnie, ale pewniej niż moment temu. Jednocześnie wyprostowała się, co tylko zmniejszyło ich dystans o kilka następnych milimetrów. Wpatrywała się w jego tęczówki z tej odległości, którą sam narzucił, nie żałując swojej decyzji wcale, chociaż właśnie na to liczył — Przestań… szukasz we mnie zagrożenia, ale ja ci żadnego nie stwarzam.
Przeciągnęła dłonią od jego lica trochę bardziej na kark, nie spuszczając z niego spojrzenia. Nie miała dla niego więcej słów. Słowa się sprawdzały, kiedy chciało się kogoś nimi omamić. Teraz, im mniej ich, tym lepiej, żeby nie zakłócić jej czystych intencji. Na chwilę spuściła wzrok, pozwalając sobie zaczerpnąć głębszy haust powietrza. Mogli tak wokół siebie skakać latami, niczego innego nigdy nie robili, ale wcześniej jeszcze nigdy nie byli tak daleko od siebie jak teraz. W braku zrozumienia. Nie podobało jej się, że mogła stracić łatwo to, czego tak naprawdę nigdy nie posiadała, posiadać nie mogła i nie będzie – nigdy w zupełności, bo żadne z nich nie mogło sobie na to pozwolić. Kontrolnie ostatni raz zerknęła w jego tęczówki. Musiał poczuć ostrzegawcze drgnięcie jej mięśni, kiedy pochyliła się w jego kierunku, obejmując go jedną wolną rękę, którą w swoim niedoparzeniu jej zostawił. Drugą, zablokowaną, miała cofniętą lekko w tył, kiedy przylegała do jego piersi, chowając twarz w jego szyi.
Nie odsuwaj się ode mnie. Nie zostawiaj mnie.
Zwróciła się do niego z wyraźną prośbą, chociaż tak naprawdę, nie użyła słowa: „proszę” – do niego nie miała żadnego przywiązania ani szacunku. Nie musiała go używać, żeby dostrzec wyczuwalną, szczerą nutę w jej tonie. Mogła mieć Mulcibera takiego, nieosiągalnego, zawsze poza jej możliwościami. Wystarczyło jej wiedzieć, że nie ucieka. Był jedną z tych osób, które zawsze były, nawet jeśli fizycznie był zawsze daleko. To daleko zawsze wystarczało. Było lepsze od nie posiadania go w ogóle.


Persuasion is often more effectual than force.


Darcy Rosier
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2082-darcy-rosier https://www.morsmordre.net/t2119-arcobaleno#31733 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t3412-skrytka-bankowa-nr-594#59045 https://www.morsmordre.net/t2125-darcy-s-rosier#31823
Re: Posiadłość [odnośnik]30.06.16 20:56
Wygrana nie miała znaczenia. Kim bowiem był zwycięzca w grze pozorów? Ten słaby, który chowa się za maską bez litości, nie umiejąc zmierzyć się z własnymi emocjami i uczuciami, lecz mający siłę obojętności? Ten którego nie można zranić, bo nic dla niego nie staje się nigdy ważne? Czy ten, który w końcu przyznaje się do zmęczenia i bezsensowności działań, które prowadzą do nikąd. I staje twarzą w twarz z własnymi słabościami, a w końcu ulega im. Mierzy się, by odnieś sukces lub zaliczyć porażkę. Kto jest wygranym w tej codziennej wojnie charakterów? Któż zaliczy królewski marsz pośród oliwnych drzew i założy koronę z cierni, zrodzoną w bólu i mękach innych, bo nas samych na to nie stać?
Patrzył wprost w jej tęczówki, widząc rozszerzone śrenice, które przez chwile zastygły tak samo jak jego własne, aby dopiero po chwili, jednym lub w dwóch mrugnięciach zwiezić się i okazać zmęczenie i bezsens całej rozmowy. Tkwił przy niej, opierając się o jej biurko i gwałcąc jej przestrzeń choć przecież wychowany przez jej rodzinę jak nikt inny wiedział jak silnie powinien respektować pewne zasady. Co dawało mu ich łamanie? Wolność? A może to był zwyczajny protest i sprzeciw wobec losu, który okazał się zbyt niesprawiedliwy. Wpatrywał się w nią jednak bezustannie i widział jak słabnie, jak odpuszcza i poddaje się. Pokręcił głową. A może tylko mu się tak wydawało? Chciał zaprotestować, potrząsnąć nią, powiedzieć, by się nie poddawała, by z nim walczyła, opierała się. Mógł znieść jej krzyki, wrzaski, jej złość i nienawiść. To było o wiele łatwiejsze do przetrawienia i przeanalizowania. Był bowiem zły, zniszczony, zgnity od środka. Na każdym kroku wszyscy mu to udowadniali na jego własną prośbę, a ona? Jak mogła robić coś kompletnie odwrotnego? Nie mógł uwierzyć w jej kapitulację. Zbyt dobrze ją znał, zbyt bardzo cenił, by uznał swój triumf za satysfakcjonujący. Widział w tym swoją porażkę, bo była tym zmęczona.
— Nie — mruknął, okazując swoje niezadowolenie i szarpnął jej dłonie, opierając swoje własne palce na jej. Wbił w nią wzrok, jakby w ten dziwny, agresywny sposób mógł ją obudzić do walki. Chciał aby zaprotestowała, wyrzuciła go pogniewana, bo... sam nie chciał tego wcale robić. Prosił się o powód, dla którego jego świadomość mogłaby sobie to wszystko poukładać i wyjaśnić. Szukal pretekstu do dalszych działań, a zamiast niego dostał bezradność i uległość kobiety, która była silna. Tej, która stawiała mu się jako pierwsza.
— Nie— powtórzył, odpowiadając na jej pytanie, lecz zrobił to tak cicho, że mogła tego nawet nie usłyszeć, a jedynie wyczytać z ruchu jego warg. Sama zresztą odpowiedziała sobie na to bardzo mądrze, a jego myśli kotłowały się w sposobie znalezienia na nią haka, lub jakoegokolwiek sposobu, który dałby mu poczucie zwycięstwa.
Więc dlaczego, pomyślał. Dlaczego poszła na łatwiznę, dając mu jednocześnie szansę na wyjście z tego obronną ręką, jeśli tylko by tego chciał? Znał odpowiedź, ale nie przyswajał jej do siebie. I dopiero po chwili, w jej oczach dostrzegł, że zadał to pytanie na głos, a ona szykowała się do odpowiedzi. Patrzył w nią tak długo, że nie zauważył jak jego dłonie zsunęły się na blat, pozwalając jej swobodnie się poruszać — jednej na tyle, na ile pozwalał jej splot materiału. Dotknęła palcami jego skóry, a wtedy nawiedziła go tęsknota, choć sam nie wiedział za czym. Jesteś siostrą Tristana, tłumaczył sobie w myślach w sposób, który wskazywałby na istnienie jakichkolwiek zasad. Tak, jakby próbował sam sobie czegokolwiek zabronić, kiedy ona nie chciała zrobić tego za niego — mimo, iż powinna. Ale przecież Mulciber wmówiłby sobie wszystko.
Kątem oka dostrzegł jej drobną dłoń, zastanawiając się kiedy umknęło mu to, jak ją uniosła, wyswobadzając się z jego uścisku. Dotknęła go, a ten gest był bolesny. Mimo to nie skrzywił się, choć drgnął, a jego mięśnie napięły się. Nie był pierwszy z czułych jakie dostał, ale zawsze tak samo dotkliwy. Lekko odsunął się i zmarszczył brwi, chcąc dać jej do zrozumienia, aby nie robiła tego więcej, ale nie zostawił jej i nie uczynił nic, aby jej przeszkodzić. Spuścił wzrok bijąc się z myślami, szukając rozwiązania, którego nie było. Chciał znaleźć złoty środek dla sytuacji, które niespodziewanie go przerosła, bo nie był przygotowany na taki rozwój wydarzeń. Daj mi chwilę, coś wymyślę. I doszedł szybko do wniosku, że cokolwiek by nie wymyślił jego droga zawsze będzie tą, która ją zrani. Tak będzie lepiej dla mnie. Dla mnie było kluczowe. Bo przecież miał zawsze patrzeć na swoje dobro.
— Przestań, Darcy — zaprotestował ostro, zaciskając zęby. Łagodność jej głosu go drażniła, tak samo jak bezsilność, którą wobec niego stosowała. Żaden jego atak nie sprawiłby mu radości, jeśli odsłaniała się cała, niemalże prosząc o to, aby wbił jej nóż prosto w serce.
To była ta chwila.
Ten jeden moment.
Wiedział przecież,że była szczera, nie kłamała i nie próbowała go omamić, co stawało się powodem jego irytacji. Była silną czarownicą, która zawsze chciała ustawiać wszystkich po kątach. Jej bezradność zmiotła mu grunt spod nóg. Nie mógł nagle uwierzyć w jej odmowę dalszej walki i zabawy. Chciała się w końcu bawić, chciała grać. Gdzie tkwił haczyk, w czym tkwił podstęp? Doszukiwał się go w każdym jej geście nie odbierając tak, jak odebrałby to ktoś doceniający każdy jej gest.
— Nie ty — mruknął cicho, wciąż trzymając spuszczony wzrok gdzieś pomiędzy jej kolanami, choć ich wcale nie dostrzegał. — Tu nie chodzi o Ciebie, Darcy. Nie ty dla mnie jesteś zagrożeniem, a ja sam. Dlatego... dajmy już temu spokój.
Nie wiedział, czy powiedział to na głos. Próbował się tego dowiedzieć w spojrzeniu, które otrzymał gdy uniósł głowę. Była krucha i delikatna, słodka i złowieszcza. Ale to nie ona mogła być dla niego niebezpieczna, a przynajmniej nie tak długo, póki on trzymał gardę uniesioną wysoko. Musiał, nie było innego wyjścia, bo rozkład dopadłby go samoistnie. Rozleciałby się od środka, pozwalając niszczyć się samemu przez opozycyjne twierdzenia, którym przeciwstawiał się całe życie.
Przylgnęła do niego, ale nawet jej ostrzeżenie i zapowiedź nie sprawiły, że poczuł się inaczej. Szarpnął się, jak koń uwięzi, a mimo to nie odsunął się od niej zbyt wiele. Może więc nie poruszył wcale? Miał w głowie wiele scenariuszy, a serce zadudniło mu w piersi, nie przynosząc wcale odpowiedzi na dręczące ogo pytania. Milczał zbyt długo. Pozwalał jej na domysły, bo sam nie wiedział co chce z siebie wydusić. Uniósł jedynie rękę, aby dotknąć jej włosów. Zamknął też oczy, zaciągając się ich zapachem, lecz nie mogła tego widzieć. Wspomnieniami powracał do lat, w których rozplatał jej warkocze i ciągnął za włosy. W których był świadkiem nagan i reprymend jakie dostawała, pouczeń i rad. Był świadkiem jej pierwszego obdartego kolana i małej łzy, a później kpiącego uśmiechu. Był tuż obok. Pan dorosły, panicz dojrzały. Tak wiele odpowiedzi na jej prośbę miał w głowie, a żadnej nie był w stanie powiedzieć.
— Bardzo przydałabyś się w projekcie, Darcy — powiedział po dławiącej gardła ciszy, skrzętnie omijając frazy "potrzebuję cię" i "jesteś mi niezbędna" — do czego? — "do pomocy". Chciał też ominąć temat i oddalić się od stanu emocji, który między nich się wkradł. Był przecież pozbawiony uczuć i ten moment uświaodmił mu jak dużo jeszcze pracy przed nim aby osiągnąć to, czego chciał.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Posiadłość 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Posiadłość [odnośnik]04.07.16 13:45
Ona nie chce z nim walczyć. Nie chce robić nic, co jeszcze bardziej zakłóci jej wewnętrzny konflikt. Czuje narastające w sobie napięcie. Wie, że zbierała te emocje w sobie bardzo długo i wie, że nie powinna się z nimi uzewnętrzniać. Nie przy nim. Nie przy kimkolwiek. Nie w ogóle zresztą, bo przecież nigdy tego nie robi. Tłoczące się w jej głowie myśli nachodzą na siebie – ścierają się. Tak jak ona pomiędzy tym, co chce, a co powinna zrobić. Widzi w jego tęczówkach, że robi to źle. Cokolwiek domniemane „to” teraz znaczy. Działa za szybko, niedbale, lawirując między tymi uczuciami, które zwykle trzyma na uwięzi. Nie wie czym są te nieznośne, niewidoczne natrętne małe twory, które wyrywają się na zewnątrz niej. Nie traci nerwów, trzyma je na uwięzi. Jest spokojna, jak zawsze, ale w tym spokoju jest coś desperacko niepokojącego. Jest za spokojna. Niebezpiecznie zbliża się w ramiona nostalgii dla słabych psychicznie. Traci zmysły, ale nie dla niego. Gdzieś ucieka jej instynkt. Ta intuicja, która zawsze karze jej kroczyć przez życie w pewnym schemacie – nie szablonowości, ale w pewnej wrażeniowej przestrzeni. Zagląda w jego oczy. Dopiero w nich widzi swoje odbicie. Słyszy własny ton, dopiero poprzez jego barwę, chłodną, z jaką on próbuje ją sprowadzić do poziomu.
Milcz.
Gdyby nie on, nic nie wydawałoby się aż tak wiekopomną zbrodnią. Jej otwarte serce, rozdarty ton. Nie dostrzegałaby tego tak wyraźnie. Przestań – to teraz dobre słowo. Wyrywa jej je z warg i wypowiada głośno, tylko, że powinien adresować je do siebie samego. Rosier cofa się, patrząc na jego twarz, z rezygnacją. Czego ode mnie chcesz, Mulciber? Czego mógł chcieć jeszcze więcej, skoro już powiedziała teraz tak wiele. Przestaje próbować zrozumieć, co właśnie się tu wydarzyło w tej minucie. Odpycha się od niego, rozdrażniona. On bagatelizuje poruszoną kwestię, ignoruje ją. Jak możesz? – pyta go niemo, ale zanim zdąży odczytać jej wzrok, sama zdąża sobie odpowiedzieć: Tak po prostu – sama będąc na jego miejscu zadziałałaby podobnie. W każdy dzień, tylko nie dzisiaj. Dzisiaj jest na niego wściekła, za to, ze ma rację we wszystkim, tylko nie w tym, żeby lekceważyć co właśnie powiedziała, nawet jeśli słusznie, na to nie reaguje.
Jakim projekcie? — pyta sucho. Nie chce jej się rozmawiać o projektach. Mruży niezadowolona oczy, opierając się za sobą rękoma. Ma ochotę krzyczeć na niego, albo trzymać go dalej w objęciach, jemu na przekór, albo jedno i drugie. Ostatnią myślą, wyłapuje niestosowność tego zamiaru. Nie chce mu zdradzać, ze prawdziwy chaos rozgrywa się nie w jego, a w jej głowie. Czerpie głębszy oddech, zanim rzuca, dawkując swoją obojętność, ponieważ powinno ją to zainteresować, a z jakiegoś powodu informacje o projekcie badawczym przyjmuje całkowicie beznamiętnie.
W takim razie potrzebujesz wyjść i zastanowić się, jak mnie do tego przekonasz — mruczy niezadowolona. On dalej stoi jej na drodze, dalej rozbudza czarne charaktery w niej – małe bestie, które trawią jej wyrachowanie i samozachowawczość od środka. Te drobne, małe, kurewsko prawdziwe myśli – jej potrzeby, a przecież całe życie kurczowo trzyma się powinności. — Nie wychodź drzwiami, Mulciber.
W jakiś sposób coś, co mogło zabrzmieć jak troska, ona akcentuje jak rozgoryczony rozkaz. Niewypowiedziane w złości: „wynoś się”, wisi nad nimi w powietrzu, kiedy zsuwa się ze stolika, ocierając się biodrami o jego nogi, kiedy staje na ziemi, patrząc na niego z dołu z żywym błyskiem w oku, który zaraz gaśnie. Kilka sekund później jej oczy są puste, pozbawione rosierowskiego temperamentu. Braki w spojrzeniu nadrabia zgarniając jego płaszcz z krzesła, zza jego ramienia, podaje mu go, nie patrząc wcale na niego. Mija go, czując jak ciężar tego wieczora przygniata ją zaskakująco… mocno. Tylko jakaś siła, możliwe, że fizyczna, z powrotem przyciąga ją do niego.
Niech ten dzień już się skończy.


Persuasion is often more effectual than force.


Darcy Rosier
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2082-darcy-rosier https://www.morsmordre.net/t2119-arcobaleno#31733 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t3412-skrytka-bankowa-nr-594#59045 https://www.morsmordre.net/t2125-darcy-s-rosier#31823
Re: Posiadłość [odnośnik]04.07.16 14:52
Skąd to wszystko się brało? Nie wiedział. Wzięła go z zaskoczenia opuszczeniem własnej gardy i pokazaniem mu, że nie chce dłużej walczyć, a on poczuł bezsilność, która rodziła panikę i niechęć. Nie powinna go była tak zaskakiwać i w ten sposób traktować, okazując łagodność, dziwny niepokój i smutek. Przywykł do lady Darcy Rosier, do kobiety silnej i opatrzonej maską każdej emocji, która nie pozwoliłaby się do siebie zbliżyć, zajrzeć pod nią i poznać, cóż dzieje się w środku tak naprawdę. Nie wiedział, czy to kolejna pułapka, czy coś tak nierealnie prawdziwego, ale układał sobie to w głowie, czując ją tak blisko siebe. Czuł bicie jej serca na swojej piersi, jej delikatny słodki oddech na szyi. Jej ciepło otulało go całego, choć przecież stał niemalże jak sparaliżowany. Powinien ją odepchnąć, rozwiązać ich nadgarstki i skończyć tę farsę.
Nie chciała aby wychodził.
Jej rozdarcie było aż nadto wyczuwalne, a on czuł się rozdarty wraz z nią. Stał gdzieś pomiędzy tym jaki chciał być, a jaki rzeczywiście był. Gdzieś w głębi niego toczyła się zażarta walka aby jej nie krzywdzić. Bo w tej jednej chwili perspektywa tych wszystkich lat wydawał mu się tak błaha. Nie ranił jej przecież nigdy, bo nawet gdy próbował odbijała piłeczkę w jego stronę. Teraz nie mogła tego odbić, a cios byłby dotkliwy.
Dotknął jej miękkich włosów, pociągnął lekko za kosmyki. Ich gładkość sprawiała, że prześlizgiwały mu się pomiędzy palcami. Było to przyjemne uczucie, na które pozwolił sobie bez wyrzutów sumienia. Chłonął przy tym jej zapach i odraczał chwilę, w której będzie musiał podjąć decyzję. Musiał się wycofać, zrezygnować z tej ulotnej chwili, bo zbyt niebezpieczne dla niego było nadstawianie jej się i okazywanie własnych słabości. Darcy potrafiła być wiedźmą do szpiku kości, więc czym prędzej czy później… wykorzystałaby to do własnych celów.
Wspomnienie o projekcie wydało mu się łatwą formą ucieczki. Konkretnie podszedł do tego, z czym chciał z nią porozmawiać, choć przecież mógł załatwić to przez sowę. Skorzystał jednak z możliwości aby ją zobaczyć i podrażnić z nią, jakby tego właśnie potrzebował, a w zamian dostał… właściwie co? Kogo?
Przełknął cicho ślinę i wciągnął powoli powietrze do płuc. Ton głosu jej się zmienił. Nagle, gwałtownie, niespodziewanie. Stał się obcy, a może jednocześnie tak bardzo podobny do tego, który znał dawniej, kiedy szargała nią irytacja okryta wyrachowaniem. Rozłożył więc szeroko palce własnej dłoni, puszczając jej włosy i ściągnął ciemne brwi ku sobie. Nie odpowiedział od razu, chociaż chciał, nawet rozchylił usta i odsunął się od niej, aby spojrzeć jej w oczy. Konsternacja. Niepewność. Podejrzliwość. Nie krył tego wcale, kiedy ich spojrzenia zetknęły się ze sobą. Jego stalowoszare tęczówki utknęły w jej oczach, które nagle traciły swój blask. Markotniały, pokrywały się powłoką niedostępności i chłodu, a przy tym potwornego smutku, którego nie umiał pojąć. Nie miał wątpliwości, że postąpił źle. Ale był Ramseyem Mulciberem, nie postępował właściwie wobec ludzi, a jedynie tak, aby było dobrze dla niego, by pozostał bezpieczny. I w tej jednej sekundzie, w której wstrzymał powietrze pomyślał, czy aby nie było za późno, czy to był ten błąd, który popełnił wobec samego siebie, a ona właśnie kończy swoją grę.
Opuścił rękę wzdłuż ciała, mrugnął.
— Grupa czarodziejów najlepszych w różnych dyscyplinach— odpowiedział obojętnie, wciąż nie odrywając od niej wzroku. — Przyszłość. Zaglądanie w nią w dowolnej chwili. To mnie interesuje — dodał półszeptem, ucinając temat. — Wyślę ci szczegóły.
Jej niechęć była aż nadto wyczuwalna i jakimś cudem mąciła mu w głowie. Nie zniechęcała go do niczego, lecz próbował to pojąć i zrozumieć. Problemem okazało się wyjaśnienie jej zmian nastrojów, jej otwarcia, a teraz zamknięcia przed nim, choć nie spodziewał się ani jednego ani drugiego. Padł ofiarą własnej naiwności, z której właśnie zdał sobie sprawę, nie wierząc, że mógł być tak głupi.
Chciała aby wyszedł.
„Co” miał już na ustach, lecz nie wypowiedział tego pytania na głos. Zaśmiał się cicho i szczerze, opuszczając głowę, chowając rozbawioną twarz przed nią, tak karcąco mu się przyglądającą. Mulciber. Obudź się. Najwyższa pora, to już czas.
— Więc już skończyłaś?— spytał, unosząc na nią wzrok. Szeroki uśmiech wykrzywiał jego wargi, po chwili nawet ukazała się linia zębów. W końcu zapowiedziała mu zabawę i grę według jej własnych regół, a to stało się ledwie chwilę temu. Skąd więc ta ślepota u niego? — Nieźle. Całkiem przekonywujące. Udało ci się — powiedział z aprobatą, kiwając głową. Uniósł lekko rękę, która wciąż tkwiła w splocie materiału, a na jego końcu drgnęła i jej dłoń. — To nie było potrzebne. — Nachylił się i ujął ją pod brodę palcami, aby zniżyć ton do szeptu, kiedy już stała przed nim, ściskając kurczowo jego płaszcz. — Ale zawsze dbałaś o szczegóły. Detale.
Wsunął palce w aksamit, pociągnął jeden koniec, zbliżając ich dłonie ponownie. Ułożył własną na jej palcach, co w innej chwili mogłoby być gestem wsparcia, a może sygnałem bliskości. Teraz musiał po prostu to uczynić, aby poluźnić pętle, przez którą po chwili wycofał dłoń, uwalniając ją z jej splotu. Zacisnął w milczeniu palce na materiale płaszcza, który zarzucił na siebie z szelestem, gdy już się od niej odsunął. Stojąc do niej tyłem zaciskał zęby. Był zły i chciał to wyrazić miał ochotę jej to powiedzieć, wygarnąć, wściec się, lecz okazałby jedynie swoją słabość. A tak, stojąc już przy oknie posłał jej jeden ze swoich nienagannych uśmiechów, które ukazywały jego niewzruszenie, a może nawet szampański humor, który zawsze był doskonałą przykrywką dla jego prawdziwych myśli.
Nigdy nie byli dalej od siebie niż w tej chwili, choć przecież minuty temu trzymał ją w swoich ramionach. Kruchą, delikatną, pozbawioną pięknie zawoalowanych fraz.
— Spokojnych snów, Lady Rosier.
Już nie była Darcy. Zagrała nieczysto, a on będzie o tym pamiętał następnym razem.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew


Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 19.07.16 21:07, w całości zmieniany 1 raz
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Posiadłość 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Posiadłość [odnośnik]19.07.16 21:06
Zagubienie Darcy było dla niej czymś nowym i niezrozumianym. To, że nie potrafiła się w nim odnaleźć nie równało się jednak z brakiem próby zapobiegnięcia temu stanowi. Czuła teraz za dużo obcych jej emocji, żeby poprawnie je interpretować i reagowała na nie defensywnie z lekkim opóźnieniem. Dlatego część jej odczuć znalazła ujście poza sferą jej wewnętrznych przeżyć na zewnątrz. Niektóre z nich miał okazję zaabsorbować. Dla niej nie było to nic innego jak kradzież jej wrażeń, które powinny być, a on musiał to wiedzieć lepiej od wszystkich innych, zachowane dla niej. Mimo to, dał sobie odebrać jej tą prywatność. Nawet jeśli sama ją mu oferowała, źle zrobił przyjmując ją. Obserwowała go, widząc w nim przyczynę jej wewnętrznej walki. Gdyby to był ktokolwiek inny, była pewna, byłaby w stanie utrzymać swoje rozemocjonowanie w ryzach. To on bestialsko wpływał na jej decyzje. Niby bez swojego aktywnego udziału, ale bierność z jaką przyjmował otwartość, którą go obrzucała ją, czyniła go winnym. Wszystkiego tego, co teraz zaistniało. Oboje byli teraz na siebie źli. Ona na niego tylko dlatego, że znalazł się w złym czasie w złym miejscu. Potrafiła obarczyć go taką odpowiedzialnością za jej rozdarcie, bo nie znała innego sposób na wyrażenie swojej bezsilności. Żadnego prócz automatycznie przejmującej ją goryczy i rozżalenia. Słuchała jego śmiechu, bardziej boleśnie niż zwykle, wżerającego się w jej bębenki uszne. Przymknęła oczy, pozwalając sobie na to spuszczenie gardy, bo nie mógłby sprawić żeby poczuła się bardziej zgorszona i odsłonięta niż czuła się moment temu. Wydarł z niej jej niezależność i posłużył się nią obecnie do wycentrowania złości w jej osobę. Tak było mu wygodnie. Odsuwał od siebie ludzi, kiedy robiło się niebezpiecznie… A on czuł największe zagrożenie w gruncie rzeczy, właśnie czując cokolwiek innego niż obojętność.
Wydaje Ci się, że… — nie dokończyła myśli, nawet dobrze jej nie zaczęła. Ten jeden raz Darcy Rosier naprawdę nie miała ani motywacji, ani chęci, ani nawet sił tłumaczyć mu, jak bardzo niesprawiedliwym i absurdalnym zarzutem ją traktował — … ale tylko Ci się wydaje — zakończyła wyrażając tylko swoją dezaprobatę dla jego zdania na temat sytuacji, jaka właśnie odegrała się pomiędzy nimi.
Głowę przechyliła na bok, przymrużając powieki, czując jak jej dłoń bezwładnie unosi się do góry razem z jego przegubem ręki. Pozwoliła mu na to, nie stawiając żadnego oporu. Odetchnęła, unikając jakiegokolwiek zaangażowania w jego działania. Nie planowała na niego patrzeć. Jej wzrok był pusty, kiedy uniósł jej podbródek. Pusty pod względem wszystkich tych barw, które wcześniej rozświetlały jej oczy. Teraz czaiła się w jej tęczówkach rezygnacja, pewna irytująca uległość, bo o ile zawsze walczyli o dominację, ukazywanie pokory w tym momencie było pewnie ostatnim, co chciałby u niej widzieć. Mimo to, wpatrywała się w niego zupełnie beznamiętnie, pozwalając mu unieść ich ręce, położyć palce na jej własnych. Poczuła ich ciepło i przez chwilę miała wrażenie, że jej dłoń zadrży pod ciężarem tego dotyku. Ale stała nieruchomo, pozwalając mu rozpleść ich nadgarstki i zbliżyć się do okna. Nie odzywała się przez cały ten czas, nie komentując jego maskujących jego prawdziwe myśli uśmiechów. Dopiero na jego pożegnanie odpowiedziała pytaniem:
A Twój sen dzisiaj będzie spokojny?
Zadanie go głośno sprawiało, że być może i on nie będzie dzisiaj mógł zasnąć w nocy.

| zt


Persuasion is often more effectual than force.


Darcy Rosier
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2082-darcy-rosier https://www.morsmordre.net/t2119-arcobaleno#31733 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t3412-skrytka-bankowa-nr-594#59045 https://www.morsmordre.net/t2125-darcy-s-rosier#31823
Posiadłość
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach