Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Laboratorium
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Laboratorium
Laboratorium w rezerwacie służy badaniom martwych lub uśpionych osobników, warzeniu mikstur lub opatrywaniu mniej poważnych ran smokologów. Mieści się nieopodal czytelni, pod ukośnym, przeszklonym dachem, przez który doskonale widać sylwetki przelatujących gadów. W pomniejszych kuferkach oraz skrzyneczkach przechowuje się tutaj ingrediencje magiczne oraz opatrunki uzdrowicielskie. Palenisko wraz z żeliwnym kociołkiem umożliwia uwarzenie mikstury na miejscu. Drewniana posadzka wydaje się skrzypieć w tym pomieszczeniu mocniej, niż wszędzie indziej, a panele miejscami zroszone są krwią martwych stworzeń. Ciała rozkłada się na prześcieradłach zwiniętych na co dzień w kącie pomieszczenia, za metalowymi drzwiami.
Na laboratorium nałożone jest zaklęcie Muffliato.
| 25 marca
Krople lekkiego, wiosennego deszczu miarowo uderzały w pochylone szyby laboratorium, wypełniając je kojącym szumem i drżącym, filtrowanym przez spływającą wodę światłem, dającym wrażenie ruchu – choć kiedy weszła do środka, pomieszczenie było puste. Dobrze; miała zamiar spędzić tutaj większość popołudnia, przejrzeć zgromadzone przez ostatnie dni notatki, dopracować szczegóły receptury eliksiru, i - jeżeli szczęście i czas jej na to pozwolą – podjąć się pierwszej próby przygotowania specyfiku. Pracowała nad nim już od jakiegoś czasu, to jest – od rozmowy z Mathieu, oraz ich wspólnej wizyty w terrarium, w trakcie której poprosił ją o uwarzenie przeciwbólowej mikstury dla młodego, chorego smoka. Pozornie nie było to nic skomplikowanego, eliksiry łagodzące ból należały do najpowszechniejszych i w rezerwacie używało się ich często – zarówno tych przeznaczonych dla magicznych stworzeń, jak i tych, którymi smokologowie uśmierzali rwąco-piekące uczucie towarzyszące poparzeniom – i w normalnych okolicznościach Evandra po prostu od razu pochyliłaby się nad kociołkiem, ale tutaj sytuacja była znacznie bardziej skomplikowana – bo takie było też schorzenie, z jakim borykał się smok. Albion czarnooki nie został zraniony w trakcie potyczki z innym przedstawicielem swojego gatunku, nie nabawił się komplikacji przy zrzucaniu łusek, ani nie padł ofiarą przykrego zatrucia czy infekcji; ból, jaki odczuwał, związany był z deformacjami kości, nie należało szukać więc rozwiązania doraźnego, a takiego, które mogłoby być stosowane długotrwale - i nie niosło za sobą skutków ubocznych. Ze względu na delikatny charakter problemu, Evandra nawet nie próbowała mierzyć się z nim samodzielnie: jako alchemik czuła się coraz pewniej, ale w pracy ze smokami brakowało jej wiedzy i doświadczenia – zwróciła się więc o pomoc do bardziej wykwalifikowanych smokologów, prosząc ich o zdobycie informacji, które później mogłaby wykorzystać. Otrzymała wszystkie, miała je też dziś ze sobą – spisane skrupulatnie na posegregowanych arkuszach pergaminu służyły jej za wskazówki, mające pomóc w opracowaniu finalnej receptury. Wstępną przygotowała sobie już wcześniej, i to od niej zaczęła, rozkładając pergamin na niskim stoliku w laboratorium, by w pierwszej kolejności przejrzeć listę ingrediencji.
Płatki ciemiernika, pióra sowy, pióra pawia, żabi skrzek – te cztery składniki miały stanowić nienaruszalną bazę, zapewniając miksturze działanie przeciwbólowe i wzmacniające, poprawne dobranie ich ilości było więc kluczowe. Złe proporcje mogłyby wywołać trudne do przewidzenia efekty, z których całkowita porażka przy przygotowaniu eliksiru byłaby najłagodniejszym; w najgorszym przypadku mogłaby nie tylko nie pomóc smokowi, ale dodatkowo mu zaszkodzić – a na takie potknięcie nie miała zamiaru sobie pozwolić. Odgarnęła więc z twarzy luźne kosmyki upiętych wysoko włosów, pochylając się nad stolikiem i do ręki biorąc pióro, swoją pełną uwagę poświęcając stojącemu przed nią zadaniu. Na czystym arkuszu pergaminu wypisała najpierw uzyskane od opiekunów dane dotyczące fizycznych cech smoka: najistotniejsza w doborze ilości ingrediencji była masa, ważny był też wiek oraz to, w jakich warunkach do tej pory przebywało stworzenie; do tego dochodziła dieta oraz niepożądane reakcje na konkretne składniki. Spojrzała uważniej na tę ostatnią grupę notatek, po czym z listy możliwych ingrediencji dodatkowych wykreśliła te, wykazujące bliskie powinowactwo do roślin, które szkodziły smokowi w przeszłości.
Nie wyłapała momentu, w którym zaczęła nucić; jej głos, ledwie słyszalny, zmieszał się z szumem uderzającego o szyby deszczu, na pewien sposób pomagając jej w skupieniu – choć i tak minęło kilkanaście dobrych minut nim wreszcie oderwała pióro od pergaminu, przyglądając się skreśleniom i wyliczeniom. Wyznaczone proporcje przepisała na czysto, oddzielając je od reszty, żeby wykluczyć możliwość pomyłki, po czym niepotrzebne arkusze zebrała razem i odłożyła na bok. Ten, z którego korzystała, pozostawiła w wygodnym miejscu – w trakcie warzenia lubiła kontrolnie zerkać na recepturę – po czym podniosła się, żeby przystąpić do samego przygotowania mikstury, pewna, że wszystkie ingrediencje, których potrzebowała, znajdowały się w zgromadzonych w laboratorium zbiorach.
Po magicznie zachowane gałązki ciemiernika sięgnęła jako pierwsze, starannie obrywając białe płatki i wrzucając je do niewielkiej miseczki z narysowaną podziałką, podczas gdy powietrze w pomieszczeniu wypełniało się stopniowo delikatnym, kwiatowym zapachem. Kiedy osądziła, że ma ich już wystarczająco, odłożyła ostrożnie naczynie i podeszła do kociołka, który napełniła czystą wodą. Machnięciem różdżki rozpaliła płomienie, pilnując jednak, by nie płonęły zbyt mocno – nie chciała, by temperatura podniosła się za szybko. W międzyczasie z płóciennego woreczka wyciągnęła pióra, sowie – jasnobrązowe i kremowe – oraz pawie, piękne i barwne. Do uwarzenia eliksiru nie potrzebowała stosin, zaczęła je więc delikatnie oddzielać, przy tych bardziej upartych pomagając sobie ostrym nożykiem. Części, które miały później trafić do kociołka, umieściła w osobnych naczyniach, żeby nie pomieszały się ze sobą – kolejność ich dodawania nie mogła być przypadkowa. Fiolkę z żabim skrzekiem postawiła w zasięgu ręki, kleistą substancję mogła odmierzyć już w trakcie mieszania – potrzebowała jej zaledwie odrobinę.
Odsunęła się od paleniska, na moment wracając do sporządzonych wcześniej notatek. Najważniejsze składniki miała dobrane, wciąż brakowało jej jednak dwóch; do przetestowania miała kilka wariantów, tym razem zdecydowała się więc na ten, który wydawał jej się najkorzystniejszy: sproszkowany pazur hipogryfa miał wzmocnić działanie specyfiku, a zasuszone liście pokrzywy sprawić, że będzie trwalszy. Ten pierwszy znajdował się w laboratorium w formie już rozdrobionej, odmierzyła więc jedynie odpowiedną ilość na szalkowej wadze; listki pokrzywy pokruszyła w palcach i wsypała do lekko bulgoczącej już wody w kociołku – rozpuściły się niemal od razu, wypełniając pomieszczenie orzeźwiającym, lekko ziołowym zapachem.
Mogła rozpocząć właściwą część warzenia.
Starannie podwinęła rękawy sukni, żeby nie przeszkadzały jej w pracy, po czym wzięła do ręki miseczkę z wcześniej oberwanymi płatkami ciemiernika. Wysypała je na powierzchnię eliksiru płynnym ruchem, po czym od razu zaczęła mieszać, przyglądając się jasnym, wirującym plamkom, i nie pozwalając, by opadły na dno; gdyby tak się stało, mogłyby od razu do niego przywrzeć, niwecząc wszystkie starania. Kiedy mikstura na nowo stała się jednolita – jasna i przejrzysta, z zielonkawym zabarwieniem – sięgnęła po pióra, pawie i sowie, dodając je do kociołka naprzemiennie. Były delikatne i wiotkie, w zetknięciu z gorącą wodą znikając niemal od razu – tak, że jedynym znakiem, że w ogóle się tam znalazły, był srebrzysty połysk, widoczny w padającym z góry świetle – i tylko wtedy, gdy poruszyło się wywarem.
Puste naczynia odłożyła na bok, po czym jeszcze odrobinę zmniejszyła intensywność płonącego pod kociołkiem ognia, przez cały czas kontrolując przy tym temperaturę; gdy osiągnęła tę właściwą, spojrzała na zegarek – musiała odczekać dokładnie siedem minut, przez cały czas upewniając się, że ciecz nie rozgrzała się zbyt gwałtownie. Dopiero wtedy wsypała do niej porcję sproszkowanych pazurów hipogryfa i dodała odrobinę żabiego skrzeku. Laboratorium wypełniło się charakterystyczną, intensywną wonią, kojarzącą jej się z korytarzami Świętego Munga – a od niedawna i z tym miejscem.
Odstawiła fiolkę z żabim skrzekiem na miejsce, po czym po raz ostatni wzięła do ręki chochlę, ostrożnie wkładając ją do kociołka. Zgodnie z recepturą, musiała mieszać do zgęstnienia, siedem razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i trzynaście razy przeciwnie; zajęcie, w porównaniu do reszty, było raczej nużące, ale odliczała kolejne okręgi starannie – i już właśnie kończyła, kiedy usłyszała za sobą skrzypnięcie drzwi. Dźwięki nuconej przez nią melodii ucichły natychmiast, ale sama Evandra nie wykonała żadnego gwałtownego ruchu – w rezerwacie czuła się bezpiecznie, pojawienie się innego czarodzieja więc jej nie wystraszyło, co najwyżej zaskakując. Odwróciła się powoli, najpierw ostrożnie wyciągając chochlę z kociołka i odwieszając ją na przymocowanym do ściany uchwycie. Jej spojrzenie padło na mężczyznę, jednego z pracujących w rezerwacie smokologów, który stał w wejściu, trzymając się za ramię; rękaw jego koszuli był podwinięty, a na skórze widniało jaskrawoczerwone poparzenie. Na jej widok zatrzymał się, najwidoczniej ją rozpoznając. – Lady Rosier – odezwał się, głosem, w którym pobrzmiewało zmieszanie. – Nie chciałem przeszkadzać – wrócę później – mówił dalej, ale Evandra zdążyła już w tym czasie wygasić płomienie pod kociołkiem; eliksir był gotowy – musiał jedynie dojrzeć, nie wymagał już jednak do tego jej uwagi. Zrobiła krok do przodu, zatrzymując go ruchem dłoni. – Nic z tych rzeczy – zaprzeczyła, uśmiechając się. – Maść na oparzenia powinna być w szafce – dodała, wskazując odpowiednie miejsce – choć podejrzewała, że smoczy opiekun doskonale o tym wiedział. Wróciła do stolika, żeby zebrać pozostawione tam pergaminy. – Któryś z albionów jest dzisiaj nie w humorze? – zapytała pogodnie, jeszcze nie kierując kroków do wyjścia – nie widząc nic złego w zamienieniu kilku słów ze smokologiem.
| zt
Krople lekkiego, wiosennego deszczu miarowo uderzały w pochylone szyby laboratorium, wypełniając je kojącym szumem i drżącym, filtrowanym przez spływającą wodę światłem, dającym wrażenie ruchu – choć kiedy weszła do środka, pomieszczenie było puste. Dobrze; miała zamiar spędzić tutaj większość popołudnia, przejrzeć zgromadzone przez ostatnie dni notatki, dopracować szczegóły receptury eliksiru, i - jeżeli szczęście i czas jej na to pozwolą – podjąć się pierwszej próby przygotowania specyfiku. Pracowała nad nim już od jakiegoś czasu, to jest – od rozmowy z Mathieu, oraz ich wspólnej wizyty w terrarium, w trakcie której poprosił ją o uwarzenie przeciwbólowej mikstury dla młodego, chorego smoka. Pozornie nie było to nic skomplikowanego, eliksiry łagodzące ból należały do najpowszechniejszych i w rezerwacie używało się ich często – zarówno tych przeznaczonych dla magicznych stworzeń, jak i tych, którymi smokologowie uśmierzali rwąco-piekące uczucie towarzyszące poparzeniom – i w normalnych okolicznościach Evandra po prostu od razu pochyliłaby się nad kociołkiem, ale tutaj sytuacja była znacznie bardziej skomplikowana – bo takie było też schorzenie, z jakim borykał się smok. Albion czarnooki nie został zraniony w trakcie potyczki z innym przedstawicielem swojego gatunku, nie nabawił się komplikacji przy zrzucaniu łusek, ani nie padł ofiarą przykrego zatrucia czy infekcji; ból, jaki odczuwał, związany był z deformacjami kości, nie należało szukać więc rozwiązania doraźnego, a takiego, które mogłoby być stosowane długotrwale - i nie niosło za sobą skutków ubocznych. Ze względu na delikatny charakter problemu, Evandra nawet nie próbowała mierzyć się z nim samodzielnie: jako alchemik czuła się coraz pewniej, ale w pracy ze smokami brakowało jej wiedzy i doświadczenia – zwróciła się więc o pomoc do bardziej wykwalifikowanych smokologów, prosząc ich o zdobycie informacji, które później mogłaby wykorzystać. Otrzymała wszystkie, miała je też dziś ze sobą – spisane skrupulatnie na posegregowanych arkuszach pergaminu służyły jej za wskazówki, mające pomóc w opracowaniu finalnej receptury. Wstępną przygotowała sobie już wcześniej, i to od niej zaczęła, rozkładając pergamin na niskim stoliku w laboratorium, by w pierwszej kolejności przejrzeć listę ingrediencji.
Płatki ciemiernika, pióra sowy, pióra pawia, żabi skrzek – te cztery składniki miały stanowić nienaruszalną bazę, zapewniając miksturze działanie przeciwbólowe i wzmacniające, poprawne dobranie ich ilości było więc kluczowe. Złe proporcje mogłyby wywołać trudne do przewidzenia efekty, z których całkowita porażka przy przygotowaniu eliksiru byłaby najłagodniejszym; w najgorszym przypadku mogłaby nie tylko nie pomóc smokowi, ale dodatkowo mu zaszkodzić – a na takie potknięcie nie miała zamiaru sobie pozwolić. Odgarnęła więc z twarzy luźne kosmyki upiętych wysoko włosów, pochylając się nad stolikiem i do ręki biorąc pióro, swoją pełną uwagę poświęcając stojącemu przed nią zadaniu. Na czystym arkuszu pergaminu wypisała najpierw uzyskane od opiekunów dane dotyczące fizycznych cech smoka: najistotniejsza w doborze ilości ingrediencji była masa, ważny był też wiek oraz to, w jakich warunkach do tej pory przebywało stworzenie; do tego dochodziła dieta oraz niepożądane reakcje na konkretne składniki. Spojrzała uważniej na tę ostatnią grupę notatek, po czym z listy możliwych ingrediencji dodatkowych wykreśliła te, wykazujące bliskie powinowactwo do roślin, które szkodziły smokowi w przeszłości.
Nie wyłapała momentu, w którym zaczęła nucić; jej głos, ledwie słyszalny, zmieszał się z szumem uderzającego o szyby deszczu, na pewien sposób pomagając jej w skupieniu – choć i tak minęło kilkanaście dobrych minut nim wreszcie oderwała pióro od pergaminu, przyglądając się skreśleniom i wyliczeniom. Wyznaczone proporcje przepisała na czysto, oddzielając je od reszty, żeby wykluczyć możliwość pomyłki, po czym niepotrzebne arkusze zebrała razem i odłożyła na bok. Ten, z którego korzystała, pozostawiła w wygodnym miejscu – w trakcie warzenia lubiła kontrolnie zerkać na recepturę – po czym podniosła się, żeby przystąpić do samego przygotowania mikstury, pewna, że wszystkie ingrediencje, których potrzebowała, znajdowały się w zgromadzonych w laboratorium zbiorach.
Po magicznie zachowane gałązki ciemiernika sięgnęła jako pierwsze, starannie obrywając białe płatki i wrzucając je do niewielkiej miseczki z narysowaną podziałką, podczas gdy powietrze w pomieszczeniu wypełniało się stopniowo delikatnym, kwiatowym zapachem. Kiedy osądziła, że ma ich już wystarczająco, odłożyła ostrożnie naczynie i podeszła do kociołka, który napełniła czystą wodą. Machnięciem różdżki rozpaliła płomienie, pilnując jednak, by nie płonęły zbyt mocno – nie chciała, by temperatura podniosła się za szybko. W międzyczasie z płóciennego woreczka wyciągnęła pióra, sowie – jasnobrązowe i kremowe – oraz pawie, piękne i barwne. Do uwarzenia eliksiru nie potrzebowała stosin, zaczęła je więc delikatnie oddzielać, przy tych bardziej upartych pomagając sobie ostrym nożykiem. Części, które miały później trafić do kociołka, umieściła w osobnych naczyniach, żeby nie pomieszały się ze sobą – kolejność ich dodawania nie mogła być przypadkowa. Fiolkę z żabim skrzekiem postawiła w zasięgu ręki, kleistą substancję mogła odmierzyć już w trakcie mieszania – potrzebowała jej zaledwie odrobinę.
Odsunęła się od paleniska, na moment wracając do sporządzonych wcześniej notatek. Najważniejsze składniki miała dobrane, wciąż brakowało jej jednak dwóch; do przetestowania miała kilka wariantów, tym razem zdecydowała się więc na ten, który wydawał jej się najkorzystniejszy: sproszkowany pazur hipogryfa miał wzmocnić działanie specyfiku, a zasuszone liście pokrzywy sprawić, że będzie trwalszy. Ten pierwszy znajdował się w laboratorium w formie już rozdrobionej, odmierzyła więc jedynie odpowiedną ilość na szalkowej wadze; listki pokrzywy pokruszyła w palcach i wsypała do lekko bulgoczącej już wody w kociołku – rozpuściły się niemal od razu, wypełniając pomieszczenie orzeźwiającym, lekko ziołowym zapachem.
Mogła rozpocząć właściwą część warzenia.
Starannie podwinęła rękawy sukni, żeby nie przeszkadzały jej w pracy, po czym wzięła do ręki miseczkę z wcześniej oberwanymi płatkami ciemiernika. Wysypała je na powierzchnię eliksiru płynnym ruchem, po czym od razu zaczęła mieszać, przyglądając się jasnym, wirującym plamkom, i nie pozwalając, by opadły na dno; gdyby tak się stało, mogłyby od razu do niego przywrzeć, niwecząc wszystkie starania. Kiedy mikstura na nowo stała się jednolita – jasna i przejrzysta, z zielonkawym zabarwieniem – sięgnęła po pióra, pawie i sowie, dodając je do kociołka naprzemiennie. Były delikatne i wiotkie, w zetknięciu z gorącą wodą znikając niemal od razu – tak, że jedynym znakiem, że w ogóle się tam znalazły, był srebrzysty połysk, widoczny w padającym z góry świetle – i tylko wtedy, gdy poruszyło się wywarem.
Puste naczynia odłożyła na bok, po czym jeszcze odrobinę zmniejszyła intensywność płonącego pod kociołkiem ognia, przez cały czas kontrolując przy tym temperaturę; gdy osiągnęła tę właściwą, spojrzała na zegarek – musiała odczekać dokładnie siedem minut, przez cały czas upewniając się, że ciecz nie rozgrzała się zbyt gwałtownie. Dopiero wtedy wsypała do niej porcję sproszkowanych pazurów hipogryfa i dodała odrobinę żabiego skrzeku. Laboratorium wypełniło się charakterystyczną, intensywną wonią, kojarzącą jej się z korytarzami Świętego Munga – a od niedawna i z tym miejscem.
Odstawiła fiolkę z żabim skrzekiem na miejsce, po czym po raz ostatni wzięła do ręki chochlę, ostrożnie wkładając ją do kociołka. Zgodnie z recepturą, musiała mieszać do zgęstnienia, siedem razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i trzynaście razy przeciwnie; zajęcie, w porównaniu do reszty, było raczej nużące, ale odliczała kolejne okręgi starannie – i już właśnie kończyła, kiedy usłyszała za sobą skrzypnięcie drzwi. Dźwięki nuconej przez nią melodii ucichły natychmiast, ale sama Evandra nie wykonała żadnego gwałtownego ruchu – w rezerwacie czuła się bezpiecznie, pojawienie się innego czarodzieja więc jej nie wystraszyło, co najwyżej zaskakując. Odwróciła się powoli, najpierw ostrożnie wyciągając chochlę z kociołka i odwieszając ją na przymocowanym do ściany uchwycie. Jej spojrzenie padło na mężczyznę, jednego z pracujących w rezerwacie smokologów, który stał w wejściu, trzymając się za ramię; rękaw jego koszuli był podwinięty, a na skórze widniało jaskrawoczerwone poparzenie. Na jej widok zatrzymał się, najwidoczniej ją rozpoznając. – Lady Rosier – odezwał się, głosem, w którym pobrzmiewało zmieszanie. – Nie chciałem przeszkadzać – wrócę później – mówił dalej, ale Evandra zdążyła już w tym czasie wygasić płomienie pod kociołkiem; eliksir był gotowy – musiał jedynie dojrzeć, nie wymagał już jednak do tego jej uwagi. Zrobiła krok do przodu, zatrzymując go ruchem dłoni. – Nic z tych rzeczy – zaprzeczyła, uśmiechając się. – Maść na oparzenia powinna być w szafce – dodała, wskazując odpowiednie miejsce – choć podejrzewała, że smoczy opiekun doskonale o tym wiedział. Wróciła do stolika, żeby zebrać pozostawione tam pergaminy. – Któryś z albionów jest dzisiaj nie w humorze? – zapytała pogodnie, jeszcze nie kierując kroków do wyjścia – nie widząc nic złego w zamienieniu kilku słów ze smokologiem.
| zt
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zima nadeszła o wiele szybciej, niż się spodziewano. W kalendarzach roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego siódmego czarodzieje i czarownice nie zdążyli jeszcze przekreślić dwudziestego pierwszego grudnia, a całe wyspy Wielkiej Brytanii okryły się białym, lekkim puchem. Temperatury spadły poniżej zera, nic więc nie topniało, śnieżne zaspy powiększały się z dnia na dzień, mroźny wiatr zaś przybierał na sile. Z drugą połową grudnia stało się jasne, że nadchodzi jedna z najsurowszych zim. Może nawet zima dziesięciolecia? Któż mógł to wiedzieć. W rezerwacie smoków, albionów czarnookich, nad którymi od wieków pieczę sprawował ród Rosier podjęto odpowiednie przygotowania, aby zabezpieczyć go przed niepogodą i ewentualnymi skutkami silnych mrozów. Chociaż właściwie można było powiedzieć, że w takim miejscu jak to atmosfera nieustannie była po prostu gorąca. Zbliżywszy się do siedlisk smoków, albionów czarnookich, można było dostrzec wyraźne przerwy w białej pierzynie śniegu - nic chyba nie miało tak wysokiej temperatury jak smoczy ogień.
Przygotowania dotyczyły różnych rodzajów działalności, jakie tu podejmowali, między innymi zapasów alchemicznych mikstur, o które dbali alchemicy na czele z panem Ackerley. Starszym, doświadczonym alchemikiem, mającym dziesiątki lat doświadczenia, w lwiej części zdobytego właśnie w rezerwacie Rosierów. Od przeszło półtorej roku miał pod swoją opieką jedną z córek rodziny, której służył; Fantine uczyła się od niego od czerwca tysiąc pięćdziesiątego szóstego roku, od chwili, kiedy Tristan nakazał siostrze wypełnianie powinności wobec rodziny w ramach nauczki w alchemicznym laboratorium. Nie poprzestała jednak na kilku tygodniach. Od tamtej pory pojawiała się w smoczym rezerwacie regularnie, w ten sposób właśnie pracując na rodowe dziedzictwo, odnalazła w tym pewną przyjemność, poczucie spełnionego obowiązku i spokój. Niejako także przyjemność, bo alchemia była jedną z jej pasji. Nigdy nie męczyła się przy kociołku. Warzenie mikstur nie nudziło Fantine. Nawet obrzydliwe ingrediencje, z którymi musiała pracować nie odstraszały młódki na tyle, by porzuciła alchemię. Zdołała nawet polubić towarzystwo pana Ackerley, z którym spędzała długie godziny w laboratorium, w oparch maści na oparzenia, wywarów wzmacniających smoki, najróżniejszych eliksirów, które wspomagały smokologów i innych pracowników rezerwatu. Opowiadał jej o ciałach niebieskich, uczył nie tylko kolejnych sekretów alchemii, ale i astronomii, która ściśle się z nią wiązała. Fantine towarzyszyła mu bardzo często - nie każdego dnia, miała wszak na swych barkach obowiązki arystokratki, lecz nie można było zaprzeczyć temu, że nie przykłada się do swoich obowiązków w rezerwacie.
Dziewiętnasty grudnia był dniem, kiedy miała pomóc panu Ackerley w przygotowywaniu zapasów. Był to także jeden z ostatnich dni przed świętami Bożego Narodzenia, które miały nastać lada dzień, ich atmosferę można było odczuć także w rezerwacie. Około południa, kiedy Fantine kroczyła u boku starszego czarodzieja, jednym z korytarzu budynku administracyjnego, gdzie mogli spotkać się z jednym ze smokologów, dało się wyczuć świąteczną atmosferę nawet tutaj. Pewnie dlatego, że osobiście o to zadbała. Fantine była między innymi odpowiedzialna za przyjmowanie gości rezerwatu, organizację bankietów i przyjęć w tym miejscu, czuła się także w obowiązku, by zadbać o atmosferę - moze dlatego, że zwyczajnie lubiła święta. Nakazała ozdobić łańcuchami korytarze i ściąć choinki, by niektóre pomieszczenia ozdobiły świąteczne drzewka. Tak było od razu lepiej.
Smokolog, z którym spotkali się w ciepłej, eleganckiej sali przy okrągłym stole, zerkał nieco sceptycznie na wysoką choinkę przystrojoną elfami, nie skomentował tego jednak ani jednym słowem, skupiając się zamiast tego na celu spotkania. Zaczął wymieniać eliksiry, których im brakowało, jakie zaczynały się kończyć, a jakich w ogóle jeszcze nie mieli. Dopytywał, czy zmodyfikowanie wywaru wzmacniającego dla jednego ze smoków, byłoby możliwe. Fantine zapisywała wszystko na pergaminie, raczej zachowując, póki co, milczenie i nie przerywała panu Ackerley, który w kwestii modyfikacji był bardziej doświadczony. W pewnej chwili tylko zapytał co sądzi, zapewne podchwytliwie, sprawdzając, że Rosierówna się skupia i słuchała go ostatnio - jej odpowiedź jednak w pełni go zadowoliła. Rozmowa nie trwała długo. Smokolog o imieniu Charles był człowiekiem konkretnym, rzeczowym i nie lubił tracić czasu. Przygotował zaś listę na tyle długą, że pracy dla alchemików miało wystarczyć na więcej niż kilka dni. Fantine nie wierzyła w to, że zdarzą to wszystko uwarzyć przed świętami - albo nawet i przed nowym rokiem.
Bez zbędnej zwłoki Fantine, ubrana w jedną ze swoich sukienek specjalnie zamówionych na dni wizyt w rezerwacie, ciemnozieloną i zaczarowaną tak, aby każda plamka natychmiast znikała, a drobinki nie przylegały (nie znosiła się brudzić), podążyła za Ackerleyem z powrotem do laboratorium. Rozpalono tam już w palenisku, a także kominku, nie było więc zimno. W rogu komnaty czekał na nich niespodziewany gość. Fantine nie wiedziała jak ma zareagować na obecność syna lady Elaine Avery w smoczym rezerwacie. Od kilku dni odbywał tu ponoć karę. Karę za paskudny psikus, którego ofiarą padł Tristan Rosier. Można by rzec, że Julius Avery zamienił się z gumochłonem na rozumy, kiedy decydował się na dodanie do kielicha nestora Rosierów wijących się robaków... Teraz zaś musiał czyścić słoje po gumochłonach właśnie. Fantine obdarzyła ośmiolatka przeciągłym spojrzeniem, uśmiechając się przy tym pod nosem, po czym przytwierdziła pergamin z listą eliksirów do tablicy wiszącej na głównej ścianie. Przedyskutowała z Ackerleyem od czego powinni zacząć. Zlecił jej przygotowanie eliksirów byka, on zaś miał zająć się uwarzeniem kilku niezbędnych wywarów leczniczych.
Eliksir byka nie należał do najtrudniejszych, potrafiła go uwarzyć i robiła to już nie raz, lecz ten, którego używali smokolodzy w rezerwacie albionów czarnookich był nieco bardziej specyficzny. W trakcie warzenia Fantine dodawała ciut mniej krwi wilka, niż mówiła receptura, co pomagało zmniejszyć złość, w którą człek wpadał po wypiciu. Skutkowało to nieco mniejszą siłą fizyczną, lecz wystarczającą, aby poradzić sobie z czekającymi zadaniami. Człowiek przy smoku musiał zachować zimną krew i rozsądek, dlatego uwarzenie klasycznego eliksiru byka, po którym czarodziej mógł po prostu wpaść w furię nie wchodziło w rachubę.
Fantine stanęła przy swoim kociołku i zaczęła przygotowywać eliksir. Zagotowała w nim wodę, doprowadziła do wrzenia, zanim dodała pierwszy składnik - róg garboroga, który był zarazem sercem eliksiru. W chwili, kiedy gotował się na niewielkim ogniu, a ona stała przy stole, rozkrawając na drobne kawałki śledzionę szczura, czuła na sobie wzrok Juliusa Avery. Uchwyciła to spojrzenie, obracając srebrny nóż w ręku, zauważyła, że skończył czyścić słoje.
- Lordzie Avery, czy byłbyś tak uprzejmy i podał mi z kredensu słój z chitynowymi pancerzykami żuków? Są podpisane - zwróciła się do niego uprzejmie.
Kara miała być karą. Chłopiec nie mógł używać czarów, więc znalezienie odpowiedniego słoja wśród setek innych - nie będzie wcale takie proste. Ona miała jednak czas. Pancerzyki miała dodać do kociołka z eliksirem byka w ostatniej kolejności. Cały proces miał potrwać przeszło dwie godziny, Julius nie musiał się więc śpieszyć. Nie śpieszyła się także i Fantine - podczas warzenia eliksirów w rezerwacie była ostrożna, można nawet bardziej, niż zazwyczaj w swojej prywatnej pracowni w Chateau Rose. Nie mogła pozwolić, aby ktokolwiek mógł coś zarzucić jej pracy - i nie chciała też zaszkodzić rezerwatowi, a ta niewątpliwie by było, gdyby wadliwa mikstura trafiła w ręce smokologa i doprowadził on przez to do jakiejś tragedii.
Czas mijał powoli, Fantine zaś nierzadko zerkała na zegar wiszący na ścianie, nie mogąc doczekać się aż powróci do domu. Rozdrabniając w moździerzu pancerzyki chropianka myślała o zbliżającym się sabacie noworocznym. Kreację miała już gotową. Ganiła się za e myśli, wracała spojrzeniem do księgi z recepturą, którą miała otwartą na stole, po czym mieszając chochelką w kociołku - dokładnie osiem razy zgodnie ze wskazówkami zegara oraz osiemnaście razy w stronę przeciwną - wyobrażała sobie, że sama wiruje na parkiecie. W jej myślach pojawił się lord Bulstrode, który z miesięcznym wyprzedzeniem poprosił, aby zarezerwowała dla niego walca - i uśmiechnęła się pod nosem.
Wtedy też obok pojawił się Julius Avery trzymając słój w dłoniach. Minę miał niechętną i naburmuszoną. Wyraźnie nie chciał tu być i nie miał ochoty pomagać Fantine, lecz to nie był już jej problem - skoro oddelegowano go, by w dniu dzisiejszym pomagać alchemikom, to miał to robić. Eliksir byka bulgotał leniwie na niewielkim ogniu, zaś to był dopiero początek. Dzień był jeszcze młody - niestety. Fantine spędziła w pracowni alchemicznej kolejne niemal sześć godzin, stojąc przy kociołku; pilnowała też, aby młodziutki lord Avery także miał zajęcie, choć jemu nikt nie miał za to ani zapłacić, ani podziękować.
zt
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Śnieżyca, która szalała nad Kent, przywodziła Fantine na myśl czarnomagiczne burze sprzed ponad roku, kiedy to niebo bez chwili przerwy zasnute było ołowianymi chmurami z jakich sypał się gęsto śnieg, grad i deszcz. Zadrżała, lecz nie przez zimno, a przez samo wspomnienie tamtych okropieństw. Szalejącą pogodę obserwowała jedynie przez okiennicę laboratorium alchemicznym, w którym spędzała czas od samego rana (dla arystokratki była to mniej więcej godzina dziesiąta), gdzie nie tylko w kominku trzaskał ogień, lecz paliło się także pod dwoma kotłami, w których leniwie bulgotały mikstury. Mistrza Ackerley dziś z Fantine nie było, przekazał swej uczennicy jedynie rano instrukcje i listę potrzebnych eliksirów, niezbyt trudnych, po czym pozostawił w rękach młodej alchemiczki przygotowanie ich. Szczerze musiała przyznać, że nie miała przy nich wiele pracy. Lista ingrediencji była raczej krótka, nieszczególnie wymagająca, jedynie czas ich warzenia był dłuższy niż zazwyczaj. Fantine nigdzie się jednak nie śpieszyło, wprost przeciwnie, po godzinach popołudniowych oczekiwała wizyty lady Primrose Burke, którą zgodnie z obietnicą zaprosiła do rezerwatu albionów czarnookich, lecz spotkanie to raczej nie miało szansy, by potoczyło się według planu Róży. Obiecała Primrose i pragnęła pokazać jej smoki. Oczywiście z bezpiecznej odległości. Miały odwiedzić jedynie obserwatorium pod opieką doświadczonego smokologa, który mógł o tych stworzeniach opowiedzieć lady Burke zdecydowanie więcej. Szalejąca śnieżyca pokrzyżowała jednak plany młodej arystokratki. Przez okno nie widziała więcej niż metr, do tego było niemalże tak ciemno jak w nocy. Wyjście na zewnątrz nie wchodziło w grę.
Fantine westchnęła ciężko, odchodząc od okna i planując przeprosiny wobec Primrose, było już bowiem za późno, by odwołać spotkanie i przełożyć je na inny termin - pragnęła ją zresztą zobaczyć, porozmawiać o niedawnym, noworocznym sabacie. Mogły chociaż wypić herbatę w bibliotece. Straciła jednak poczucie czasu, kiedy stanęła przy kociołku. Fantine wydawało się, że mikstura jest za gęsta i starała się to naprawić - a wtedy pojawił się jeden ze skrzatów, by oznajmić, że pracownik rezerwatu prowadzi do niej Primrose. Źle wykalkulowała czas warzenia. Nie miała zatem innego wyjścia jak przyjąć, chwilowo, lady Burke w laboratorium.
- Dzień dobry, droga Primrose, cieszę się, że cię widzę, wybacz mi, że w takim miejscu. Zaplanowałam to wszystko inaczej - wyrzekła przejęta, kiedy tylko wprowadzono lady Burke; Fantine ledwie zdążyła umyć dłonie.
Całe szczęście, że nie założyła dziś, jak zazwyczaj, skromniejszej, brązowej sukni, w której zwykła pracować; miała na sobie kreację o barwie pudrowego różu, z lekko rozkloszowaną spódnicą i zabudowaną górą, by nie marznąć, włosy zaś spleciono jej rano w finezyjny warkocz.
- Obawiam się, że obserwację smoków musimy przełożyć na inną okazję... - powiedziała z przepraszającą miną.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
List od Fantine ją ucieszył, pamiętała ich ostatnią rozmowę i zrobiło się jej miło, że Róża zaprosiła ją do rezerwatu. Smoki były fascynującymi stworzeniami, a lady Burke często korzystała ze smoczych kości do tworzenia talizmanów; przekonana o tym, że nie poznali jeszcze wszystkich ich właściwości. Pogoda jednak ich dzisiaj nie rozpieszczała, patrząc przez okno zastanawiała się czy jest szansa na jakiekolwiek spotkanie a co dopiero mówić o spacerze po rezerwacie. Nie chciała jednak odwoływać wyjścia, ponieważ potrzebowała wyjść i na chwilę oderwać się od pracy. Ostatnio swój czas dzieliła między tworzeniem talizmanów, przyjmowaniem nowych zleceń oraz próbą rozwiązania problemu braku pracy w Durham. Rozmowa z Cygnusem dała jej sporo do myślenia, ale nadal musiała przemyśleć jak zacząć działać w tym kierunku. Przed wyjściem napisała parę słów do Evandry zaproszeniem jej w dogodnym dla niej terminie do Durham. Liczyła, że przyjaciółka zaangażuje się w te działania tak samo mocno jak lady Burke. Potrzebowała wsparcia osoby jej bliskiej. Nie chciała też zrzucać tego na barki brata czy kuzynów; mieli wystarczająco dużo obowiązków z prowadzeniem rodzinnego biznesu i służbie Czarnemu Panu.
Ubrała ciepły płaszcz podbity czarnym lisem, naciągnęła skórzane rękawiczki na drobne dłonie oraz poprawiła toczek na głowie; tak ubrana udała się do Kent. Zamieć śnieżna prawie ją powaliła na ziemię, zaś pracownik rezerwatu oznajmił, że zaprowadzi ją do lady Rosier.
Przywitała z ulgą ciepłe wnętrze laboratorium. Czuła się niczym figura z lodu, która właśnie roztapia się, a czucie wracało do policzków i palców.
-Dzień dobry Fantine. – Uśmiechnęła się delikatnie na widok Róży.-Nie przepraszaj, nie masz wpływu na pogodę, a co do miejsca… eliksiry wymagają czasu. – Podeszła powoli do kociołka. –Co takiego warzysz? – Zapytała szczerze zainteresowana co bulgotało w kociołku. Zaczynała sama sztukę alchemiczną od eliksirów, ale zamiast skupić się na ich tworzeniu poszła w kierunku talizmanów i mieszania odczynników, metali, kości i kamieni. Delikatna sztuka eliksirów została odstawiona na bok, a jednak alchemia była jej bardzo bliska i nie raz się zastanawiała czy nie powinna wrócić do tych praktyk.
Ubrała ciepły płaszcz podbity czarnym lisem, naciągnęła skórzane rękawiczki na drobne dłonie oraz poprawiła toczek na głowie; tak ubrana udała się do Kent. Zamieć śnieżna prawie ją powaliła na ziemię, zaś pracownik rezerwatu oznajmił, że zaprowadzi ją do lady Rosier.
Przywitała z ulgą ciepłe wnętrze laboratorium. Czuła się niczym figura z lodu, która właśnie roztapia się, a czucie wracało do policzków i palców.
-Dzień dobry Fantine. – Uśmiechnęła się delikatnie na widok Róży.-Nie przepraszaj, nie masz wpływu na pogodę, a co do miejsca… eliksiry wymagają czasu. – Podeszła powoli do kociołka. –Co takiego warzysz? – Zapytała szczerze zainteresowana co bulgotało w kociołku. Zaczynała sama sztukę alchemiczną od eliksirów, ale zamiast skupić się na ich tworzeniu poszła w kierunku talizmanów i mieszania odczynników, metali, kości i kamieni. Delikatna sztuka eliksirów została odstawiona na bok, a jednak alchemia była jej bardzo bliska i nie raz się zastanawiała czy nie powinna wrócić do tych praktyk.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rezerwat albionów czarnookich w Kent, nad którym ród Rosier sprawował pieczę od długich wieków, nie był ogrodem magizoologicznym, dostępnym dla wszystkich odwiedzających. Nikt nieupoważniony nie miał prawa wstępu za bramy Smoczych Ogrodów. Pracownicy nie mogli zapraszać sobie znajomych, przyjaciół, rodzinę, aby zaprezentować im te wspaniałe stworzenia - Fantine była jednak na uprzywilejowanej pozycji. Nosiła nazwisko Rosier, wolno było jej więcej, już dawno zresztą powierzono jej zajmowanie się ważnymi gośćmi rezerwatu, organizację bankietów i innych wydarzeń dla smokologów oraz badaczy magicznych stworzeń. Nie postąpiłaby wbrew woli Tristana zapraszając tu kogoś, kogo obecności by sobie nie życzył, lecz lady Primrose Burke była zupełnie innym przypadkiem. Z jej rodziną łączyły Rosierów dobre relacje, zaś ona sama cieszyła się szacunkiem, uchodziła za damę rozważną i mądrą; ze spokojnym sumieniem Fantine mogła więc posłać do niej list z zaproszeniem i cieszyła się, że zostało ono przyjęte.
Żałowała jedynie, że jej plany pokrzyżowała pogoda. Czekając na przybycie Primrose zamartwiała się, że nie przygotowała nic innego - musiała przyjąć ją w pracowni, gdzie pachniało ziołami i częściami zwierząt, drwem płonącym w kominku i - jak w całym rezerwacie - siarką.
- Gdy tylko skończy się warzyć, pozwól się proszę, zaprosić do izby pamięci, jest tam wiele eksponatów, które mogłyby cię zainteresować. To nie żywe smoki, lecz ich szkielety robią niemałe wrażenie, zapewniam. Na obrazach zaś uwieczniono najpotężniejsze i najpiękniejsze smoki nad jakimi moja rodzina sprawowała kiedykolwiek opiekę - wyrzekła Fantine, a kiedy wspomniała o izbie pamięci w tonie jej głosu zabrzmiał szczery entuzjazm. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? - Och, to wywar wzmacniający smoki. Nie jest trudny, lecz o tej porze roku warzy się zdecydowanie dłużej, to zależy od układu ciał niebieskich - wyjaśniła Primrose, wzruszając przy tym ramieniem, jakby była to informacja raczej nie warta uwagi lady Burke. Fantine nie wiedziała jeszcze, ze twórczyni talizmanów interesuje się alchemią. - Droga Primrose, widzę jakie masz policzki czerwone od mrozu, ogrzej się przy kominku, proszę. Napijesz się herbaty, prawda? A może kawy? - spytała Fantine, po czym przywołała służbę, by poprosić o mały, słodki poczęstunek dla gościa oraz dwie filiżanki czegoś na rozgrzanie.
Powróciła zaraz do kociołka, przy którym trwała Primrose, by wziąć chochelkę w dłoń i zamieszać w nim - wywar wciąż wydawał się trochę za gęsty.
Żałowała jedynie, że jej plany pokrzyżowała pogoda. Czekając na przybycie Primrose zamartwiała się, że nie przygotowała nic innego - musiała przyjąć ją w pracowni, gdzie pachniało ziołami i częściami zwierząt, drwem płonącym w kominku i - jak w całym rezerwacie - siarką.
- Gdy tylko skończy się warzyć, pozwól się proszę, zaprosić do izby pamięci, jest tam wiele eksponatów, które mogłyby cię zainteresować. To nie żywe smoki, lecz ich szkielety robią niemałe wrażenie, zapewniam. Na obrazach zaś uwieczniono najpotężniejsze i najpiękniejsze smoki nad jakimi moja rodzina sprawowała kiedykolwiek opiekę - wyrzekła Fantine, a kiedy wspomniała o izbie pamięci w tonie jej głosu zabrzmiał szczery entuzjazm. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? - Och, to wywar wzmacniający smoki. Nie jest trudny, lecz o tej porze roku warzy się zdecydowanie dłużej, to zależy od układu ciał niebieskich - wyjaśniła Primrose, wzruszając przy tym ramieniem, jakby była to informacja raczej nie warta uwagi lady Burke. Fantine nie wiedziała jeszcze, ze twórczyni talizmanów interesuje się alchemią. - Droga Primrose, widzę jakie masz policzki czerwone od mrozu, ogrzej się przy kominku, proszę. Napijesz się herbaty, prawda? A może kawy? - spytała Fantine, po czym przywołała służbę, by poprosić o mały, słodki poczęstunek dla gościa oraz dwie filiżanki czegoś na rozgrzanie.
Powróciła zaraz do kociołka, przy którym trwała Primrose, by wziąć chochelkę w dłoń i zamieszać w nim - wywar wciąż wydawał się trochę za gęsty.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Szczerze liczyła aby zobaczyć nie tylko smoki, ale jak wygląda praca przy tych stworzeniach, nie miała jednak pretensji do nikogo, w końcu Fantine nie miała wpływu na pogodę. Oderwanie się też od ksiąg i manuskryptów związanych z alchemią czy też runami było dobrym pomysłem, nie mogła ciągle siedzieć w bibliotece lub w pracowni, powinna spotykać się z innymi ludźmi, a towarzystwo lady Rosier było jej bardzo miłe.
-Izba pamięci brzmi jak fantastyczny pomysł, dziękuję. - Uśmiechnęła się delikatnie do kobiety, a zapach w laboratorium zupełnie jej nie drażnił. Niektóre odczynniki jakie stosowała do tworzenia talizmanów były o wiele gorsze od siarki. -Wywar wzmacniający smoki? - Powtórzyła z żywym zainteresowaniem za Fantine i ponownie zajrzała do kociołka. -Możesz zdradzić coś więcej? Co dokładnie robi i z czego jest wytwarzany? Chyba, że to ścisła tajemnica waszego rodu, to wtedy nie będę naciskać i z góry przepraszam za moją ciekawość. - Brzmiało to niezwykle interesująco, a gdy lady Burke wyczuwała intrygujący temat chętnie go ciągnęła aby dowiedzieć się czegoś więcej. Nie zobaczy smoków, ale z przyjemnością posłuchałaby o tym jak wygląda opieka nad nimi i codzienna praca z tymi stworzeniami. Udało się jej co nieco wypytać na ich temat Mathieu, ale ten teraz żeglował po morzach, a ona sama musiała poukładać sobie w głowie pewne sprawy związane z tym czarodziejem. Podeszła bliżej płomieni w kominku aby ogrzać dłonie i skraść trochę drogocennego ciepła. -Herbaty, dziękuję. - Zwróciła się do Fantine kiedy ta wezwała służbę celem wydania polecenia. Zerknęła do kociołka, w którym Róża zamieszała chochelką. -Czy powinien być tak gęsty? - Zapytała jeszcze, bo jej również się zdawał zbyt gęsty na wywar, ale być może właśnie taki winien być dla smoków, które przecież różniły się od ludzi. Ilekroć sama przygotowywała jakiś wywar to za każdym razem w przepisie dokładnie zaznaczano jakiej powinien być konsystencji.
-Izba pamięci brzmi jak fantastyczny pomysł, dziękuję. - Uśmiechnęła się delikatnie do kobiety, a zapach w laboratorium zupełnie jej nie drażnił. Niektóre odczynniki jakie stosowała do tworzenia talizmanów były o wiele gorsze od siarki. -Wywar wzmacniający smoki? - Powtórzyła z żywym zainteresowaniem za Fantine i ponownie zajrzała do kociołka. -Możesz zdradzić coś więcej? Co dokładnie robi i z czego jest wytwarzany? Chyba, że to ścisła tajemnica waszego rodu, to wtedy nie będę naciskać i z góry przepraszam za moją ciekawość. - Brzmiało to niezwykle interesująco, a gdy lady Burke wyczuwała intrygujący temat chętnie go ciągnęła aby dowiedzieć się czegoś więcej. Nie zobaczy smoków, ale z przyjemnością posłuchałaby o tym jak wygląda opieka nad nimi i codzienna praca z tymi stworzeniami. Udało się jej co nieco wypytać na ich temat Mathieu, ale ten teraz żeglował po morzach, a ona sama musiała poukładać sobie w głowie pewne sprawy związane z tym czarodziejem. Podeszła bliżej płomieni w kominku aby ogrzać dłonie i skraść trochę drogocennego ciepła. -Herbaty, dziękuję. - Zwróciła się do Fantine kiedy ta wezwała służbę celem wydania polecenia. Zerknęła do kociołka, w którym Róża zamieszała chochelką. -Czy powinien być tak gęsty? - Zapytała jeszcze, bo jej również się zdawał zbyt gęsty na wywar, ale być może właśnie taki winien być dla smoków, które przecież różniły się od ludzi. Ilekroć sama przygotowywała jakiś wywar to za każdym razem w przepisie dokładnie zaznaczano jakiej powinien być konsystencji.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie dziwne, że Primrose pragnęła ujrzeć wreszcie smoki na własne oczy. Któż by tego nie chciał? Tak potężne, magiczne i niezwykłe stworzenia wzbudzały fascynacje. Historiami o nich karmiono Fantine od maleńkości, wpajano dumę z rodowego dziedzictwa, mówiono, że to ich skarb. Fascynowały one małą Różę, lecz nigdy nie czuła się na siłach, by zgłębić ich sekrety. Tego podjął się Tristan, który stał się prawdziwym specjalistą, teraz wiedział o smokach wszystko, co Fantine podziwiała i zazdrościła mu tego. Czuła jednak, że jej samej przeznaczono inną ścieżkę, że w genach otrzymała więcej po Mahaut, niż słynnych smokologach - talent do alchemii, który odkryła w sobie w Akademii Magii Beauxbatons i którego nie przestała pielęgnować nawet po jej ukończeniu. Do Chateau Rose ściągała prywatnych nauczycieli, by pod ich okiem szlifować alchemiczny talent i odkrywać kolejne sekrety ciał niebieskich. Jeszcze przed dwoma laty warzyła eliksiry wyłącznie dla siebie i bliskich, lecz odkąd Tristan zdecydował, że powinna przysłużyć się rodzinie i zacząć pracować w rezerwacie, rozwinęła skrzydła jeszcze bardziej. Dawno już przestała to postrzegać w kategoriach kary; czuła się kimś ważniejszym, istotniejszym członkiem rodziny, kiedy dbała, poniekąd, o ich dziedzictwo warząc eliksiry dla smoków i smokologów.
- Cieszę się, że tak myślisz. Nie będziesz zawiedziona. Czyż nie przepadasz za historią, droga Prim? - odparła Róża, zadowolona z siebie, że na to wpadła. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Izba Pamięci była wyjątkowym miejscem, stworzonym między innymi dla ważnych gości, nie tylko dla nich. Fantine wydawało się także, ze lady Burke lubi odkrywać tajemnice przeszłości. Można było weń odnaleźć wiele mądrości. Przynajmniej tak mówiono. Samą Fanny lekcje historii magii raczej nużyły.
- Och, ogólna receptura nie jest żadną tajemnicą, moja droga, można znaleźć ją w księgach traktujących o smokach. To nietrudny eliksir. Zazwyczaj jako serce wykorzystuję włosie akromantuli, bądź sierść gryfa. Niezbędne jest też dodanie piór sowy i pawia, a także żabiego skrzeku. Powinno być więcej ingrediencji zwierzęcych, niż roślinnych. Należy pozostałe dobrać pod gatunek smoków, lecz to już tajemnica naszego alchemika... - wyjaśniła Fantine z łagodnym uśmiechem. Wszystkiego Primrose zdradzić nie mogła, nawet jeśli zaczynała darzyć ją zaufaniem.
Służba prędko powróciła z poczęstunkiem, o który poprosiła lady Rosier. Na stoliku, przy jakim lady Burke mogła usiąść jeśli tylko chciała, stanęła taca z dwoma filiżankami herbaty oraz talerzem babeczek czekoladowych.
- Właśnie nie powinien. Po czym to poznajesz, jeśli mogę zapytać? Interesujesz się alchemią, Prim? - odparła Fantine, znów mieszając w kociołku; zdecydowała się ostatecznie na wlanie fiolki krwi salamandry, by rozrzedzić wywar.
- Cieszę się, że tak myślisz. Nie będziesz zawiedziona. Czyż nie przepadasz za historią, droga Prim? - odparła Róża, zadowolona z siebie, że na to wpadła. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Izba Pamięci była wyjątkowym miejscem, stworzonym między innymi dla ważnych gości, nie tylko dla nich. Fantine wydawało się także, ze lady Burke lubi odkrywać tajemnice przeszłości. Można było weń odnaleźć wiele mądrości. Przynajmniej tak mówiono. Samą Fanny lekcje historii magii raczej nużyły.
- Och, ogólna receptura nie jest żadną tajemnicą, moja droga, można znaleźć ją w księgach traktujących o smokach. To nietrudny eliksir. Zazwyczaj jako serce wykorzystuję włosie akromantuli, bądź sierść gryfa. Niezbędne jest też dodanie piór sowy i pawia, a także żabiego skrzeku. Powinno być więcej ingrediencji zwierzęcych, niż roślinnych. Należy pozostałe dobrać pod gatunek smoków, lecz to już tajemnica naszego alchemika... - wyjaśniła Fantine z łagodnym uśmiechem. Wszystkiego Primrose zdradzić nie mogła, nawet jeśli zaczynała darzyć ją zaufaniem.
Służba prędko powróciła z poczęstunkiem, o który poprosiła lady Rosier. Na stoliku, przy jakim lady Burke mogła usiąść jeśli tylko chciała, stanęła taca z dwoma filiżankami herbaty oraz talerzem babeczek czekoladowych.
- Właśnie nie powinien. Po czym to poznajesz, jeśli mogę zapytać? Interesujesz się alchemią, Prim? - odparła Fantine, znów mieszając w kociołku; zdecydowała się ostatecznie na wlanie fiolki krwi salamandry, by rozrzedzić wywar.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Primrose podobnie jak Fantine czuła się dumna z przynależności do swojej rodziny oraz zadania jakie w ramach rodu miała do wykonania. Większość społeczności myślała, że damy nic innego nie robiły tylko stroiły się, zaś ich głównym obowiązkiem było ładnie wyglądać oraz pięknie się uśmiechać. Naturalnym było, że miały też wyglądać, choć niektórym matka natura poskąpiła urody lub z nich zakpiła, jak o sobie myślała sama lady Burke. Zdążyła się już pogodzić z tym faktem, choć bywały dni kiedy patrzyła w lustro i stwierdzała, że z niej natura wybitnie sobie żarty stroiła. Praca pod szyldem rodziny Burke pozwoliła jednak znaleźć w sobie inne atuty a tym były wiedza i umiejętności, które podobnie jak Róża szlifowała i ulepsza pod okiem mistrzów alchemii i astronomii, run oraz historii magii. Chciała być ekspertem w swojej dziedzinie i tym samym zyskać pewnego dnia miano Mistrza Talizmanów. Na szczęście wielu czarodziejów potrzebowało mieć przy sobie amulety, tym bardziej w czasach jakie teraz nastały więc miała sposobność cały czas się rozwijać i ulepszać swoje umiejętności.
-Na początku znajdowałam historię wybitnie nudną. - Odparła zgodnie z prawdą przypominając sobie lekcje w Hogwarcie. -Co nie jest niczym dziwnym, zwłaszcza kiedy uczysz się na temat powstań goblinów i ich konsekwencji. - Wywróciła wymownie oczami na samo wspomnienie zajęć z profesorem Binnsem. -Jednak, gdy ciekawski umysł otrzymuje odpowiednie księgi i dobrze przekazane opowieści sam zaczyna łaknąć więcej. - Nie inaczej było z Prim, która przeszukując rodzinną bibliotekę trafiała na istne perełki, a ojciec widząc jej zacięcie podsuwał jedynej córce kolejne tomy. Równie ciekawe dla niej było to z czego składa się eliksir, który tworzyła Fantine. Rzeczywiście składał się z większości składników pochodzenia zwierzęcego aż zaczęła się zastanawiać, które na co wpływają, niestety nie znała zbyt dobrze fizjonomii samych smoków więc mogła jedynie zgadywać czy wzmacniały stworzenie ogólnie czy miały wpływać na konkretną rzecz. Na chwilę oderwała wzrok od wywaru skuszona ciepłą herbatą jaka została wniesiona do laboratorium, po którą chętnie sięgnęła upijając złocisty płyn. Ciepło rozeszło się po podniebieniu i do gardła co przyjęła z cichą ulgą i zadowoleniem.
-Widzę po powierzchni jaki za sobą zostawia ślad chochla, którą mieszasz. - Wyjaśniła. - Zależnie od eliksiru i składników jakie się używa pomaga energiczne mieszanie aby składniki lepiej się ze sobą połączyły, czasami zmniejszenie lub zwiększenie temperatury, zwykle zmniejszenie bo zwiększenie powoduje przyspieszone ścinanie się składników pochodzenia organicznego, zwykle zwierzęcego, a czasami dodanie wody krystalicznej lub inne składnika płynnego, którego wcześniej użyliśmy, choć tu czasami trzeba uważać, bo można przedobrzyć. - W tym momencie wskazała na swoje brwi i grzywkę, która teraz idealnej długości, kiedyś była mocno przypalona. -Zapach spalenizny w pracowni unosił się przez dobre dwa tygodnie. - Upiła kolejny łyk herbaty i przytaknęła Fanny. -Przy tworzeniu talizmanów wiedza alchemiczna jest niezbędna. Może nie skupiam się bezpośrednio na tworzeniu eliksirów, ale nie raz należy stworzyć odpowiedni wywar, w którym składniki skalne ze sobą się połączą, a więc należy naruszyć ich strukturę. - Wyjaśniła zerkając czy dodanie krwi salamandry lepiej wpłynęło na gęstość wywaru.
-Na początku znajdowałam historię wybitnie nudną. - Odparła zgodnie z prawdą przypominając sobie lekcje w Hogwarcie. -Co nie jest niczym dziwnym, zwłaszcza kiedy uczysz się na temat powstań goblinów i ich konsekwencji. - Wywróciła wymownie oczami na samo wspomnienie zajęć z profesorem Binnsem. -Jednak, gdy ciekawski umysł otrzymuje odpowiednie księgi i dobrze przekazane opowieści sam zaczyna łaknąć więcej. - Nie inaczej było z Prim, która przeszukując rodzinną bibliotekę trafiała na istne perełki, a ojciec widząc jej zacięcie podsuwał jedynej córce kolejne tomy. Równie ciekawe dla niej było to z czego składa się eliksir, który tworzyła Fantine. Rzeczywiście składał się z większości składników pochodzenia zwierzęcego aż zaczęła się zastanawiać, które na co wpływają, niestety nie znała zbyt dobrze fizjonomii samych smoków więc mogła jedynie zgadywać czy wzmacniały stworzenie ogólnie czy miały wpływać na konkretną rzecz. Na chwilę oderwała wzrok od wywaru skuszona ciepłą herbatą jaka została wniesiona do laboratorium, po którą chętnie sięgnęła upijając złocisty płyn. Ciepło rozeszło się po podniebieniu i do gardła co przyjęła z cichą ulgą i zadowoleniem.
-Widzę po powierzchni jaki za sobą zostawia ślad chochla, którą mieszasz. - Wyjaśniła. - Zależnie od eliksiru i składników jakie się używa pomaga energiczne mieszanie aby składniki lepiej się ze sobą połączyły, czasami zmniejszenie lub zwiększenie temperatury, zwykle zmniejszenie bo zwiększenie powoduje przyspieszone ścinanie się składników pochodzenia organicznego, zwykle zwierzęcego, a czasami dodanie wody krystalicznej lub inne składnika płynnego, którego wcześniej użyliśmy, choć tu czasami trzeba uważać, bo można przedobrzyć. - W tym momencie wskazała na swoje brwi i grzywkę, która teraz idealnej długości, kiedyś była mocno przypalona. -Zapach spalenizny w pracowni unosił się przez dobre dwa tygodnie. - Upiła kolejny łyk herbaty i przytaknęła Fanny. -Przy tworzeniu talizmanów wiedza alchemiczna jest niezbędna. Może nie skupiam się bezpośrednio na tworzeniu eliksirów, ale nie raz należy stworzyć odpowiedni wywar, w którym składniki skalne ze sobą się połączą, a więc należy naruszyć ich strukturę. - Wyjaśniła zerkając czy dodanie krwi salamandry lepiej wpłynęło na gęstość wywaru.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Sama lady Kent miała odmienne zdanie co do tego jak postrzegała szlachetnie urodzone damy reszta społeczeństwa. W mniemaniu dumnej Fantine opinie te, że rola kobiet takich jak ona, czy Primrose kończyła się wyłącznie na dyganiu w odpowiednim momencie zgodnie z dworską etykietą oraz wyglądaniu u boku swego ojca, brata, później męża wynikała głównie z zazdrości o magię nieodłącznie związaną ze szlachetnością ich błękitnej krwi, bogactw oraz pozycji społecznej. Wydawali się tacy ślepi na obowiązki jakie wynikały z ich urodzenia, a miały ich przecież sporo. Czy funkcja reprezentacyjna była nieważna? Oczywiście, że nie. Ani Fantine, ani Primrose nie były rzeźbami, które nie miały i nie potrafiły otworzyć ust. Od najmłodszych lat uczono ich sztuki konwersacji, by swą elokwencją podtrzymywały rozmowę, ale nie tylko. Heraldyka, historia magii, etykieta, sztuki artystyczne, w przypadku Prim starożytne runy, w przypadku Fanny astronomia i eliksiry – miały wszystkimi swoimi talentami służyć rodzinie, później zaś przysłużyć się jej jeszcze bardziej. Odpowiednio wyjść za mąż, aby sojuszem tym umocnić pozycję rodu. Nie było miejsca na porywy serca, liczyła się polityka i dobro rodziny – w mniemaniu Fantine podobne obowiązki miały ogromne znaczenie.
- Och, nie wspominajmy nawet o powstaniach goblinów, bo znów zacznę ziewać… w Beauxbatons również o nich nauczali – odpowiedziała, wykrzywiając przy tym usta z niezadowoleniem na samo wspomnienie tych piekielnie nudnych lekcji. We francuskiej akademii nie nauczał duch, wcale to jednak nie znaczyło, że głos tamtejszego nauczyciela nie działał na Fanny usypiająco. – Nie da się temu zaprzeczyć, Primrose. We mnie ciekawość jednak od zawsze wzbudzał… nieco inny rozdział w historii, niż ten. Dziękuję mej rodzinie, że wybrała Beauxbatons, gdzie kładą duży nacisk na sztukę – wyjaśniła Fantine. W przeciwieństwie do historii powstań goblinów i polowań na czarownice prawdziwą fascynację w Róży wzbudzała historia sztuki, której tajemnice zgłębiała z czystą przyjemnością do dziś – a w minionych miesiącach nawet bardziej. Nawet teraz na stole leżała otwarta księga traktująca o francuskich impresjonistach.
- Tak, masz rację – wyrzekła Fantine, nieco zaskoczona obserwacjami lady Burke, których się nie spodziewała, była to jednak niespodzianka z kategorii przyjemnych. Miło było porozmawiać z kimś, kto znał się na rzeczy. Szczególnie jeśli przy okazji był w podobnym wieku i w klasie społecznej. Długie dysputy z tutejszym mistrzem eliksirów… cóż, zawsze intrygujące i ciekawe, lecz niekiedy miała już za nadto towarzystwa starca. – Teraz wystarczy, jak widzisz, trochę krwi salamandry. Wciąż jednak należy uważać, żeby wywar nie przywarł do dna, dlatego pozwolisz, że nie usiądę z tobą – wyjaśniła Fantine, nieustannie przesuwając chochelką po dnie kociołka. – Rozumiem… – mruknęła w zastanowieniu. – Opowiesz mi więcej o talizmanach? Jakie mają właściwości? Jak sprzyjają czarodziejowi? – spytała zaintrygowana. Może Primrose stworzyłaby i coś dla niej?
- Och, nie wspominajmy nawet o powstaniach goblinów, bo znów zacznę ziewać… w Beauxbatons również o nich nauczali – odpowiedziała, wykrzywiając przy tym usta z niezadowoleniem na samo wspomnienie tych piekielnie nudnych lekcji. We francuskiej akademii nie nauczał duch, wcale to jednak nie znaczyło, że głos tamtejszego nauczyciela nie działał na Fanny usypiająco. – Nie da się temu zaprzeczyć, Primrose. We mnie ciekawość jednak od zawsze wzbudzał… nieco inny rozdział w historii, niż ten. Dziękuję mej rodzinie, że wybrała Beauxbatons, gdzie kładą duży nacisk na sztukę – wyjaśniła Fantine. W przeciwieństwie do historii powstań goblinów i polowań na czarownice prawdziwą fascynację w Róży wzbudzała historia sztuki, której tajemnice zgłębiała z czystą przyjemnością do dziś – a w minionych miesiącach nawet bardziej. Nawet teraz na stole leżała otwarta księga traktująca o francuskich impresjonistach.
- Tak, masz rację – wyrzekła Fantine, nieco zaskoczona obserwacjami lady Burke, których się nie spodziewała, była to jednak niespodzianka z kategorii przyjemnych. Miło było porozmawiać z kimś, kto znał się na rzeczy. Szczególnie jeśli przy okazji był w podobnym wieku i w klasie społecznej. Długie dysputy z tutejszym mistrzem eliksirów… cóż, zawsze intrygujące i ciekawe, lecz niekiedy miała już za nadto towarzystwa starca. – Teraz wystarczy, jak widzisz, trochę krwi salamandry. Wciąż jednak należy uważać, żeby wywar nie przywarł do dna, dlatego pozwolisz, że nie usiądę z tobą – wyjaśniła Fantine, nieustannie przesuwając chochelką po dnie kociołka. – Rozumiem… – mruknęła w zastanowieniu. – Opowiesz mi więcej o talizmanach? Jakie mają właściwości? Jak sprzyjają czarodziejowi? – spytała zaintrygowana. Może Primrose stworzyłaby i coś dla niej?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Byłby wielce zdziwiony krytyk szlachty, gdyby zobaczył dwie arystokratki pochylające się nad kociołkiem, w pracowni gdzie nie miały na sobie sukni balowych a ich rozmowa nie dotyczyła koronek i najnowszych wykrojów sukien. Choć o tym przecież też kobiety rozmawiały i to niezależnie od stanu pochodzenia.
-Możesz zdradzić jakie dokładnie ma działanie krew salamandry? - Zagadnęła jeszcze upijając łyk ciepłej herbaty, bowiem bardzo zaintrygował ją ów przepis, a skoro o jego składniku wiedziała to mogła się czegoś dowiedzieć. A skoro Fantine potrafiła warzyć eliksiry to może właśnie do niej powinna się zwrócić o przyrządzenie jakiś? Czuła podskórnie, że za jakiś czas mały zapas może się jej przydać. -Słyszałam, że w Beauxbatons nauczyła się innych przedmiotów niż w Hogwarcie i szkoła ta wspiera umiejętności twórcze. - Podchwyciła temat szkoły, w końcu każda z nich uczęszczała do innej, a te różnice były bardzo ciekawe i intrygujące. Patrzyła jak Róża sprawnie operuje chochlą aby wywar miał odpowiednią konsystencję. -Czy wywar ten stosuje się do każdej rasy smoków czy jednak należy go odpowiednio dopasować do smoka, który ma go otrzymać? - Dopytała jeszcze dając znak, żeby Fantine się nie przejmowała staniem przy kociołku, miała pracę do wykonania, a to nigdy lady Burke nie przeszkadzało. -Wszystko zależy od talizmanu, ale większość z nich ma przeważnie działanie ochronne lub zabezpieczające. Istnieją też takie, które wspierają konkretną zdolność czarodzieja czy to bojową czy wrodzoną. Te stworzone na zamówienie, specjalnie dla kogoś są mocniejsze, co do zasady, ponieważ przypisane do osoby, która go używa. - Wyjaśniła pokrótce, ponieważ tematyka talizmanów i ich wyrobów była skomplikowana, a ona sama wciąż się na ich temat uczyła i poznawała nowe techniki wyrobu oraz łączenia składników. -Są talizmany, które przyspieszają gojenie się ran, są takie które ułatwiają powrót do domu czy nawet takie, które pomagają w lepszym rzucaniu zaklęć. Bywają niestety dość kruche, ale dopóki nie zostaną zniszczone wspomagają czarodzieja na każdym kroku, tak długo jak długo ma go przy sobie. - Dodała jeszcze przypominając sobie jak krucha lawa wulkaniczna potrafi być. -Parę z nich zawiera w sobie smoczą kość.
-Możesz zdradzić jakie dokładnie ma działanie krew salamandry? - Zagadnęła jeszcze upijając łyk ciepłej herbaty, bowiem bardzo zaintrygował ją ów przepis, a skoro o jego składniku wiedziała to mogła się czegoś dowiedzieć. A skoro Fantine potrafiła warzyć eliksiry to może właśnie do niej powinna się zwrócić o przyrządzenie jakiś? Czuła podskórnie, że za jakiś czas mały zapas może się jej przydać. -Słyszałam, że w Beauxbatons nauczyła się innych przedmiotów niż w Hogwarcie i szkoła ta wspiera umiejętności twórcze. - Podchwyciła temat szkoły, w końcu każda z nich uczęszczała do innej, a te różnice były bardzo ciekawe i intrygujące. Patrzyła jak Róża sprawnie operuje chochlą aby wywar miał odpowiednią konsystencję. -Czy wywar ten stosuje się do każdej rasy smoków czy jednak należy go odpowiednio dopasować do smoka, który ma go otrzymać? - Dopytała jeszcze dając znak, żeby Fantine się nie przejmowała staniem przy kociołku, miała pracę do wykonania, a to nigdy lady Burke nie przeszkadzało. -Wszystko zależy od talizmanu, ale większość z nich ma przeważnie działanie ochronne lub zabezpieczające. Istnieją też takie, które wspierają konkretną zdolność czarodzieja czy to bojową czy wrodzoną. Te stworzone na zamówienie, specjalnie dla kogoś są mocniejsze, co do zasady, ponieważ przypisane do osoby, która go używa. - Wyjaśniła pokrótce, ponieważ tematyka talizmanów i ich wyrobów była skomplikowana, a ona sama wciąż się na ich temat uczyła i poznawała nowe techniki wyrobu oraz łączenia składników. -Są talizmany, które przyspieszają gojenie się ran, są takie które ułatwiają powrót do domu czy nawet takie, które pomagają w lepszym rzucaniu zaklęć. Bywają niestety dość kruche, ale dopóki nie zostaną zniszczone wspomagają czarodzieja na każdym kroku, tak długo jak długo ma go przy sobie. - Dodała jeszcze przypominając sobie jak krucha lawa wulkaniczna potrafi być. -Parę z nich zawiera w sobie smoczą kość.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Krytyka ze strony klas niższych nawet nie docierała do Fantine, a nawet jeśli ktoś zdecydowałby się przekazać jej podobne słowa, to spłynęłyby po niej jak po kaczce. Nie zwykła przejmować się opiniami ludzi, którzy nie mieli dla niej żadnego znaczenia i w żaden sposób nie mogli wpłynąć na jej los. Liczyło się dla Fantine zdanie rodziny i magicznej arystokracji. Reputacja jaką miała właśnie pośród nich; mogłaby doliczyć do tego grona artystów i nauczycieli, ludzi liczących się w świecie sztuki, o nią dbała. Jedynie oni mogli wszak wpłynąć na jej losy. Sama nie widziała w tym nic dziwnego, mimo wszystko, że stoją z Primrose w laboratorium - żadna z nich nie kalała wszak swych rąk pracą zarobkową na cudzy rachunek. Obie pełniły jedynie swoje obowiązki wobec rodziny, dbały o jej dziedzictwo. Fantine w rezerwacie, Primrose zaś w rodzinnym sklepie. Powinny czuć dumę, że swymi czarodziejskimi talentami mogą to zrobić, że są kimś więcej - były wszak czarownicami najszlachetniejszej krwi.
- Teraz użyłam jej, by rozrzedzić wywar, dodaję ją jednak ze względu na to, ze i salamandra, i smok to gady. Salamandra zaś to wyjątkowo wytrzymała jaszczurka, więc jej krew ma właściwości wzmacniające, a to przy tym eliksirze jest szczególnie cenne - wyjaśniła Róża, rozwiewając wątpliwości lady Burke. - Jeszcze kilka minut i będzie gotowy - dodała, zadowolona z efektu; wciąż stała przy kociołku i powoli mieszała w nim chochelką, aby wywar nie przywarł do dna i stawał się coraz rzadszy. Wystarczy, że za parę chwil wygasi ogień i pozostawi eliksir do wystudzenia. Mistrz eliksirów Smoczych Ogrodów powinien być zadowolony z jej pracy, gdy powróci do pracowni.
Na słowa Primrose skinęła głową.
- Ogólną recepturę do wszystkich ras smoków, pod konkretną rasę należy dobrać ingrediencje dodatkowe - wyjaśniła łagodnym tonem. Z rzadka wchodziła w rolę nauczycielki, dotychczas zawsze uczyła się od kogoś innego, jeśli chodziło o eliksiry - w innych dziedzinach lubiła się wymądrzać, święcie przekonana o swych racjach, szczególnie jeśli chodziło o modę, urodę i sztukę. - Och, tak, w Beauxbatons duży nacisk kładzie się na rozwój artystyczny, co jest dla mnie ogromną zaletą. Nauczają malarstwa, historii sztuki, tańca, baletu. Wspaniałe miejsce - wyrzekła z entuzjazmem. Niekiedy tęskniła za francuską akademią, położoną w malowniczych górach; za samą nauką już zdecydowanie mniej, to jednak przemilczała.
To, co opowiadała Primrose o talizmanach było więcej, niż interesujące. Dotychczas Fantine kamienie, jakie ubierała, wybierała ze względów estetycznych, nie myślała o tym, aby nadać im magiczne właściwości. Zwykle sięgała po rodową biżuterię, najbliższą jej sercu.
- Czy są kamienie, które sprzyjają artystom i ich natchnieniu? - spytała zaintrygowana.
Powoli zaczęła wygaszać ogień pod kociołkiem - wywar był gotowy.
- Teraz użyłam jej, by rozrzedzić wywar, dodaję ją jednak ze względu na to, ze i salamandra, i smok to gady. Salamandra zaś to wyjątkowo wytrzymała jaszczurka, więc jej krew ma właściwości wzmacniające, a to przy tym eliksirze jest szczególnie cenne - wyjaśniła Róża, rozwiewając wątpliwości lady Burke. - Jeszcze kilka minut i będzie gotowy - dodała, zadowolona z efektu; wciąż stała przy kociołku i powoli mieszała w nim chochelką, aby wywar nie przywarł do dna i stawał się coraz rzadszy. Wystarczy, że za parę chwil wygasi ogień i pozostawi eliksir do wystudzenia. Mistrz eliksirów Smoczych Ogrodów powinien być zadowolony z jej pracy, gdy powróci do pracowni.
Na słowa Primrose skinęła głową.
- Ogólną recepturę do wszystkich ras smoków, pod konkretną rasę należy dobrać ingrediencje dodatkowe - wyjaśniła łagodnym tonem. Z rzadka wchodziła w rolę nauczycielki, dotychczas zawsze uczyła się od kogoś innego, jeśli chodziło o eliksiry - w innych dziedzinach lubiła się wymądrzać, święcie przekonana o swych racjach, szczególnie jeśli chodziło o modę, urodę i sztukę. - Och, tak, w Beauxbatons duży nacisk kładzie się na rozwój artystyczny, co jest dla mnie ogromną zaletą. Nauczają malarstwa, historii sztuki, tańca, baletu. Wspaniałe miejsce - wyrzekła z entuzjazmem. Niekiedy tęskniła za francuską akademią, położoną w malowniczych górach; za samą nauką już zdecydowanie mniej, to jednak przemilczała.
To, co opowiadała Primrose o talizmanach było więcej, niż interesujące. Dotychczas Fantine kamienie, jakie ubierała, wybierała ze względów estetycznych, nie myślała o tym, aby nadać im magiczne właściwości. Zwykle sięgała po rodową biżuterię, najbliższą jej sercu.
- Czy są kamienie, które sprzyjają artystom i ich natchnieniu? - spytała zaintrygowana.
Powoli zaczęła wygaszać ogień pod kociołkiem - wywar był gotowy.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słuchała z uwagą słów Róży ciekawa jej wiedzy i tego co mówi. Każdy składnik przecież reagował inaczej z innymi, a alchemik wyciągał z niego to co było w tym momencie dla niego istotne. Zrozumienie i poznanie było dla Primrose niezwykle istotne kiedy uczyła się czegoś nowego, tak jak teraz to czyniła w laboratorium. Upiła łyk schłodzonej już herbaty i uśmiechnęła się delikatnie słysząc zachwyt w głosie Fantine kiedy wspomniała czasy szkolne. Hogwart kładł nacisk na zupełnie inne przedmioty, kiedy to placówka z Francji pozwalała uczniom rozwijać też inne umiejętności i uczulała na sztukę, na wrażliwość i sposób jej odbierania. Dokładnie to samo czego matki miały nauczać angielskie arystokratki w zaciszu domowym.
-Podpytuję o krew salamandry, ponieważ jej nie wykorzystuje się w procesie twórczym talizmanów. - Wyjaśniła aby Róża zrozumiała kontekst pytań Primrose. Zaś użycie jej przy smokach, kiedy poznała jej właściwości, było dla samej lady Burke bardzo zrozumiałe i adekwatne do wywaru jaki tworzyła Fantine. -Istnieje taki talizman jak Runa dziesiątej muzy. - Pospieszyła z wyjaśnieniem na zadane pytanie po czym odstawiła na stolik pustą filiżankę po herbacie. -Do jego tworzenia wykorzystuje się labradoryt. A ten pobudza kreatywność inspirując do wcielania oryginalnych, nowatorskich idei i rozwiązań problemów. Przynosi cierpliwość, która prowadzi do lepszego skupienia myśli i koncentracji. Jest on pomocny w przetrwaniu ciężkich czasów i wyzwań - jego siła pozwala wydostać się z problemów i dostrzec "światełko w tunelu". - Wyjaśniała dalej wchodząc na tereny bardzo dobrze jej znane i coraz lepiej zrozumiałe dzięki pracy jaką wykonywała. -Nosząc przy sobie ten minerał pomagamy w oczyszczaniu umysłu, zwiększeniu koncentracji, życiu w harmonii z innymi, zwiększeniu entuzjazmu i intuicji. Co jest niezwykle ważne przy twórczej pracy. - Patrzyła jak czarownica powoli ostudza kociołek oraz przelewa eliksir do wcześniej przygotowanych fiolek. Pogoda zaś za oknem nie rozpieszczała i nadal śnieżyca hulała w najlepsze. Pieczołowitość i dokładność Fantine od razu skojarzyła się z precyzją jaką musiała wykonywać przy talizmanach, gdzie najmniejszy błąd czy złe ocenienie jakości składników rzutowało mocno na tym czy wyrób się uda czy straci swój czas na tworzenie czegoś co nigdy nie mogłoby zadziałać.
Teraz kiedy Róża skończyła swoją pracę mogły udać się na wystawę i zobaczyć cenne zbiory jakie zgromadziła rodzina Rosier w swojej kolekcji.
|zt x 2
-Podpytuję o krew salamandry, ponieważ jej nie wykorzystuje się w procesie twórczym talizmanów. - Wyjaśniła aby Róża zrozumiała kontekst pytań Primrose. Zaś użycie jej przy smokach, kiedy poznała jej właściwości, było dla samej lady Burke bardzo zrozumiałe i adekwatne do wywaru jaki tworzyła Fantine. -Istnieje taki talizman jak Runa dziesiątej muzy. - Pospieszyła z wyjaśnieniem na zadane pytanie po czym odstawiła na stolik pustą filiżankę po herbacie. -Do jego tworzenia wykorzystuje się labradoryt. A ten pobudza kreatywność inspirując do wcielania oryginalnych, nowatorskich idei i rozwiązań problemów. Przynosi cierpliwość, która prowadzi do lepszego skupienia myśli i koncentracji. Jest on pomocny w przetrwaniu ciężkich czasów i wyzwań - jego siła pozwala wydostać się z problemów i dostrzec "światełko w tunelu". - Wyjaśniała dalej wchodząc na tereny bardzo dobrze jej znane i coraz lepiej zrozumiałe dzięki pracy jaką wykonywała. -Nosząc przy sobie ten minerał pomagamy w oczyszczaniu umysłu, zwiększeniu koncentracji, życiu w harmonii z innymi, zwiększeniu entuzjazmu i intuicji. Co jest niezwykle ważne przy twórczej pracy. - Patrzyła jak czarownica powoli ostudza kociołek oraz przelewa eliksir do wcześniej przygotowanych fiolek. Pogoda zaś za oknem nie rozpieszczała i nadal śnieżyca hulała w najlepsze. Pieczołowitość i dokładność Fantine od razu skojarzyła się z precyzją jaką musiała wykonywać przy talizmanach, gdzie najmniejszy błąd czy złe ocenienie jakości składników rzutowało mocno na tym czy wyrób się uda czy straci swój czas na tworzenie czegoś co nigdy nie mogłoby zadziałać.
Teraz kiedy Róża skończyła swoją pracę mogły udać się na wystawę i zobaczyć cenne zbiory jakie zgromadziła rodzina Rosier w swojej kolekcji.
|zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słońce wznosiło się wysoko nad horyzontem, lada chwila miała wybić godzina dwunasta, jego promienie nie były jednak w stanie przebić się przez gęste, ołowiane chmury jakie kłębiły się nad Kent. Sypał z nich gęsto gruby, gęsty śnieg, niejednokrotnie zbity wręcz w małe lodowe kule. Wiatr, jaki porywał je daleko, wył i świszczał przywodząc na myśl krzyki potępionych. Od kilku dni nieustannie szalała śnieżyca; śnieg przykrył całe Kent, w tym także Smocze Ogrody, rezerwat albionów czarnookich, znajdujący się pod opieką rodu Rosier od długich wieków, grubą, białą pierzyną. Spoglądając przez okiennicę laboratorium Fantine nie dostrzegała nic oprócz bieli, poza nielicznymi chwilami, kiedy w oddali na tle ciemnego nieba dostrzegła płomienie, prędko gasnące w mokrej zamieci. Smoki trzymano z dala od budynków administracyjnych Smoczych Ogrodów, gdzie mieściło się także alchemiczne laboratorium, Fantine jednak niekiedy obserwowała smoki z oddali, przy dobrej widoczności można było dostrzec zarysy ich potężnych sylwetek i szerokich skrzydeł, gdy wznosiły się niewysoko w przestworza. Na więcej nie pozwalały im czary, którymi obłożone były całe Smocze Ogrody. W taki dzień jak dziś musiała zadowolić się jedynie rozbłyskami płomieni ze smoczych gardeł. Nie mogła jednak trwonić czasu na uparte wypatrywanie smoczego kształtu na horyzoncie; miała więcej pracy, niż by sobie życzyła. Sroga zima jaka nadeszła, właściwie to zima stulecia, oraz parszywa pogoda jaką ze sobą niosła znacznie utrudniała pracę smokologów. Zła widoczność, rozdrażnienie smoków niepogodą, silny wiatr i zaspy nie pomagały w wykonywaniu obowiązków; oparzeń, wypadków i przykrych incydentów było więcej, niż zazwyczaj, co równało się zwiększonemu zapotrzebowaniu na wywary lecznicze. To głównie nimi zatem zajmowali się w ostatnim czasie mistrz eliksirów, pan Ackerley, oraz Fantine Rosier, która już niemalże dwa lata pojawiała się w laboratorium rezerwatu, aby pomagać mu w tym, uczyć się od niego, służąc tym samym rodowemu dziedzictwu jaką był rezerwat albionów czarnookich.
Czternasty stycznia Rosierówna spędzała w laboratorium alchemicznym Smoczych Ogrodów już od samego rana. To znaczy – dla niej była to godzina dziewiąta rano, poranek tak wczesny, że właściwie świt, pora nieludzka, dlatego na miejscu pojawiła się wciąż z sennością na powiekach i lekko niezadowoloną miną, ubrana w jedną z najmniej lubianych przez siebie sukien, prostą i brązową. Rozbudziło ją intensywny zapach ziół i innych ingrediencji, które leżały już na stole. Pan Ackerley, starszy czarodziej, liczący sobie już niemal siedemdziesiąt lat, mimo sędziwego wieku jednak żwawy i energiczny, wciąż pełen zapału i pasji do tego, co robił, był już w laboratorium obecny. Fantine domyślała się, że jest tu już od świtu. Czasami Róży wydawało się, że ten człowiek żył pracą, że właściwie nie opuszczał Smoczych Ogrodów. Z tego, co jej opowiadał, nie miał ani żony, ani dzieci, w pełni poświęcał się pracy i badaniom nad eliksirami oraz astronomią. Nie znała czarodzieja, który wiedziałby więcej o ciałach niebieskich niż on. Miała prawdziwe szczęście, że mogła się od niego uczyć.
- Dziś, droga lady Rosier, będziemy warzyć wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu - oznajmił starszy alchemik, swym głębokim i niskim głosem (czasami niekiedy wręcz usypiającym, Fantine była pewna, że gdyby nie opowiadał jej o eliksirach i ciałach niebieskich, a na przykład o historii magii, to zasnęłaby z głową na alchemicznym stole). - Wiesz czym jest?
- Naturalnie - żachnęła się Róża, podchodząc bliżej stołu alchemicznego; powiodła wzrokiem po zebranych nań ingrediencjach - liściach dyptamu, sproszkowanym srebrze, smoczej wątrobie i innych. - Bardzo silny wywar lecznicy, który może wyleczyć rany po ugryzieniu wilkołaka albo mocnym rozszczepieniu - odpowiedziała na pytanie. Samo wspomnienie o wilkołaku sprawiło, że cień przemknął po bladej twarzy arystokratki. Lękała się tych potworów bardziej niż czegokolwiek innego. Budziły w niej odrazę i przywoływały wspomnienie bólu po utracie Marianne - starszą siostrę Fantine zamordował wszak wilkołak.
Pan Ackerley skinął głową z zadowoleniem, rad, że nie musiał jej tego tłumaczyć. Teorię znała, wywar ten był jednak na tyle trudny, że rzadko go warzyła. Po pierwsze - dotychczas nie miała powodu, w Smoczych Ogrodach zajmowała się mniej skomplikowanymi wywarami; po drugie - niektóre próby zakończyły się porażką, poczuła się więc zniechęcona. Tak było w przeszłości, odkąd jednak pracowała w Smoczych Ogrodach pragnęła rozwinąć skrzydła, czuła, że towarzystwo pana Ackerley daje jej na to szansę, dlatego dziś słuchała go wyjątkowo uważnie.
- Doskonale. Poza srebrem, które jest sercem, wywar leczniczy potrzebuje...? - zadał kolejne pytanie mistrz eliksirów, podchodząc do kociołka, pod którym rozpalił ogień, zaraz potem uniósł swoją różdżkę i wyczarował strumień wody, aby go napełnić.
- Trzech ingrediencji roślinnych oraz dwóch zwierzęcych - odpowiedziała Rosierówna, przyzwyczajona, że w ten właśnie sposób wspólnie pracowali. Mistrz Ackerley zadawał pytania, sprawdzając, czy robi postępy, czy się uczy. Alchemik znów uśmiechnął się lekko i skinął dziewczynie głową. Gestem dłoni zaprosił ją, aby stanęła przy swoim stanowisku - drugim stole alchemicznym, gdzie mogła swobodnie przygotowywać ingrediencje.
Nad wywarem z wywarem ze sproszkowanego pracowali zatem wspólnie. Musieli uwarzyć go naprawdę sporo, aby zrobić zapasy, było więc sporo pracy przy przygotowywaniu ingrediencji. Na tym polu mistrz eliksirów Ackerley miał do lady Kent zaufanie. Ona również traktowała eliksiry niczym prawdziwą sztukę, ręce zaś do tego miała ostrożne i delikatne, bądź stanowcze, kiedy trzeba. Kiedy woda w kociołku nieśpiesznie zaczynała wrzeć, Fantine wzięła do ręki srebrny nóż, aby zacząć kroić korzenie afodelusa. Pamiętała z receptury, do której w każdej chwili mogła zajrzeć, ponieważ księga oprawiona w skórę leżała na katedrze, otwarta na właściwej stronie, że każdy kawałek asfodelusa musi być idealnie równy i mierzyć po dwa centymetry, nie więcej. Robiła to zatem bardzo uważnie, przy miarce jaką wyryto na desce; zdążyła pokroić trzy korzenie, zanim woda w kociołku zawrzała, zaś starszy alchemik gestem zaprosił ją, by podeszła do kociołka i odmierzyła odpowiednią ilość sproszkowanego srebra. Po chwili odeszła i powróciła do pracy nad asfodelusem. Niekiedy spoglądała w stronę okiennicy, za którą szalała śnieżyca, czasami na Ackerleya, nieustannie doglądającego wywaru i pilnującego, czy ogień nie jest czasami za duży. - Trzeba bardzo uważnie kontrolować temperaturę. Zbyt wysoka zniszczy cały wywar - rzekł staruszek. Miał zwyczaj wygłaszać podobne uwagi w trakcie pracy, przekonany, że Fantine to wszystko zapamięta - nie zawsze tak było, dlatego wolała od razu wziąć do ręki orle pióro i zapisać to w swoich notatkach. Po skończeniu z asfodelusem sięgnęła po smoczą wątrobę. Była tak ogromna, że zajmowała niemal pół stołu, do tego obślizgła i niemalże czarna. Czasami miała szczerą ochotę, by założyć rękawiczki i nie dotykać zwierzęcych wnętrzności, lecz Ackerley uczył ją, że jedynie pod własną skórą można wyczuć, czy składnik nadaje się do użytku. Alchemik musiał sprawdzić teksturę każdej ingrediencji. Fantine więc (z krzywą miną, na którą jej nauczyciel dawno już przestał zwracać uwagę) kroiła smoczą wątrobę na coraz mniejsze kawałki, ciesząc się, że nie musi się tym razem za każdym razem pochylać, aby odmierzyć równe dwa centymetry jak w przypadku korzenia asfodelusa. Pomyśleć by można, że tyle smoczej wątroby nie zmieści się do kociołka, lecz kiedy nadeszła pora, aby dodała ją do wywaru i wrzucała kawałek po kawałku do kociołka, one natychmiast opadały na dno, kurcząc się. Po wrzuceniu wszystkich eliksir przybrał bordową barwę, niczym stare, wyborne wino. Nie pachniał jednak jak wino. Zdecydowanie nie. Właściwie to cuchnął i Fantine zmarszczyła lekko nos.
- Powinien mieć taki zapach? - zdziwiła się. Nie przypominała sobie, żeby czuła taki zapach podczas ostatniego razu, kiedy sama warzyła ten eliksir.
Ackerley skinął głową, ona zaś uświadomiła sobie, że może tu tkwił jej błąd. Może użyła wątroby smoka złego gatunku, bądź nie sprawdziła, czy jest na pewno dobrej jakości, czy jest świeża. Nieistotne - teraz wiedziała już na przyszłość co powinna była sprawdzić.
Powróciła do stołu alchemicznego i zajęła się pozostałymi ingrediencjami. Miała poszatkować liście dyptamu oraz oczyścić i pokrajać na drobne części rzadkie grzyby z północnej Szkocji. Pan Ackerley zaś wciąż pilnował wywaru, mieszał go w odpowiedniej chwili, bądź przyzywał Fantine, by to zrobiła. Głównie to ona jednak pracowała przy wywarze, aby nauczyć się go dobre - obserwowała jak i kiedy zmienia się konsystencja, barwa i zapach. W przypadku eliksirów każda najdrobniejsza zmiana była ważna.
Nie zauważyła nawet kiedy minęło kilka godzin. Mogła Smocze Ogrody opuścić wcześniej, lecz została w laboratorium dopóki wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu nie był gotowy, wystudzony i przelany do fiolek.
| zt
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dzisiaj w rezerwacie - jak z rzadka - zjawiła się dopiero po obiedzie. Dokładnie tak, jak zapowiedziała w liście przesłanym ku Dianie z sypialni Manannana. Właściwie, teraz żałowała, że nie postanowiła pozostać dziś w domu całkiem. Tylko przyzwyczajenie i obowiązkowość wyciągnęły ją z jego łóżka, kiedy została w nim już sama w końcu odnajdując Anithę by zarzucić ją rzeczami, których powinna się podjąć nim zajdzie do jadalni. Jeszcze przed obiadem wzięła kąpiel w wodzie z różnymi olejkami zmywając z siebie słodkie trudy nocy i morską sól. Mokre, umyte - a później wysuszone - włosy w końcu poddały się. A może najzwyczajniej w świecie jej służka lepiej się na tym znała a ona sama od początku nie miała z nimi szans. Ile lat spędziły już razem? Nie była pewna, miała wrażenie, że Anitha była z nią od zawsze.
W końcu była gotowa - ale gotowa naprawdę, a nie tak jak jeszcze kilka godzin temu, kiedy jej ciało owijała wymięta sukienka, a włosy nie poddawały się rozkazom własnej pani. Mknęła przez korytarze, jej krokom nie można było ujmować gracji, ta pozostawała w niej niezmienna - choć sama Melisande, miała wrażenie że dzisiaj, unosi się wyżej, mimo że jej stopy nadal odbijały się echem na posadzce po której szła. Sama jeszcze niedowierzała, jakby nie wybudziła się ze snu, naprawdę - i, jakby wszystko co stało się od wczorajszej nocy, jedynie nim właśnie pozostawało. Nie skupiła się na rozmowach w jadalni, jedynie odpowiadała na pytania skierowane ku niej, zatopiona we własnych myślach wyraźnie. We wspomnieniach i odczuciach, słowach, które w końcu padały. Kącik jej ust drgnął mimowolnie, kiedy jego matka zapytała o śniadanie - odpowiedziała więc jej dokładnie tak, jak sam jej radził, brzmiące niemal niewinnie, choć rozciągający w zadowoleniu uśmiech niezmiennie ją dzisiaj zdradzał. Bo w końcu uzyskała zgodę, której potrzebowała. Kolejnym krokiem, będzie poinformowanie o tym jej brata. Ale na to, miała jeszcze przyjść pora - na razie musiała zająć się tym, co na nią czekało. A jak zwykle, zajęcie dla siebie miała. Od kilku dni coś nie dawało jej spokoju. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że mimo iż wszystko działa dokładnie tak jak powinno - że działa tak, jak zawsze, to coś jest nie tak. Ale choć próbowała, nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić o co chodziło, dlatego - choć z rodzącym się niezadowoleniem - w końcu porzuciła próby znalezienia irytującego powodu, które odnaleźć nie potrafiła. Zamiast tego skupiła się na tym, co nie powinno już dłużej czekać. Usiadła za swoim biurkiem, odchylając się w krześle, sięgając po ułożone na jego boku notatki, które zdążyły trafić na jej biurko podczas jej przedobiedniej nieobecności. Ledwie zdążyła przeczytać kilka pierwszych zdań, kiedy rozległo się pukanie we framugę drzwi do pomieszczenia, które zajmowała - drzwi miała otwarte, ale uwagę skupioną na notatce, nawet nie zauważyła nowej obecności, która pojawiła się w wejściu.
- Hm? - wypadło mruknięciem - tak nieczęstym u niej, jeszcze nieobecnym - pytanie, zaraz jednak zreflektowała się, zamrugała kilka razy, unosząc tęczówki. Powinna zapytać - choćby jednym słowem, ale całym i składym. Skupiona na tym co robiła - a to wydawało jej się dzisiaj niemal katorżniczym zadaniem, kiedy myśli mimowolnie mknęły w stronę pozostawionej sypialni - najzwyczajniej w świecie nie zastanowiła się nad swoją własną reakcją. A powinna, zdecydowanie powinna - teraz jednak nie mogła z tym nic już zrobić.
- Oh, jak dobrze że lady już jest. - wypadło z ust Diany - pracownicy, zajmującej się z alchemicznym zaopatrzeniem rezerwatu. Jej stwierdzenie uniosło brwi Melisande do góry w niewypowiedzianym pytaniu. Zdawała się zaoferowana, ale jednocześnie przestraszona i zmęczona. Melisande nic nie powiedziała kiedy kobieta kilkoma szybki krokami podeszła do zajmowanego przez nią biurka a potem pochyliła się zniżając głos. - Miałam właśnie pisać po lady, ale uznałam że sprawdzę, bo już po obiedzie. A miała być lady po obiedzie i jest. - mówiła szybko, tracąc oddech, sprawiając, że Melisande najpierw się wyprostowała a potem odchyliła plecy opierając je o krzesło. Skupiając uwagę już całkowicie na stojącej nad nią Dianą. Wzrokiem i wyrazem twarzy pośpieszaszając ją, by przeszła do sedna sprawy. Wstęp odnoszący się do heroicznych poszukiwań których się podjęła, był kompletnie do niczego niepotrzebny i wprawił Melisnade w lekką irytację.
- Do rzeczy, Diano. - pośpieszyła kobietę, znały sie nie od dzisiaj i ta powinna wiedzieć - że podobnie jak jej brat - nie lubiła kluczenia wokół czegoś. Diana wyprostowała się, przestępując z nogi na nogę biorąc wdech w płuca.
- Przybył handlarz ingrediencjami - ten z którym współpracujemy od lat - jest w pracowni alchemicznej, miałam jak zawsze odebrać od niego dostawy, ale podsunął mi nowy cennik i jakieś umowy a lorda Tristana i Mathieu jeszcze nie ma a ja… - ręka Melisande uniosła się, przerywając jej. Westchnęła odrobinę ciężej, marszcząc brwi. Człowiek miał tupet, próbując przepchnąć umowy handlowe przez jedną z ich pracownic. Podniosła się, poprawiając spódnicę.
- Panie Vaillant. - przywitała się wchodząc do pracowni alchemicznej, ta znajdowała się niedaleko od miejsca w którym była. - Przejdźmy do mojego gabinetu. - zaprosiła go, ręką wskazując drzwi pracowni, zrównując się z nim kiedy wędrowali korytarzem. - Liczę że podróż do Smoczych Ogrodów miał pan spokojną. Napije się pan czegoś? - zapytała go uprzejmie, dłonią wskazując też chwilę później wejście do swojego gabinetu, sama wchodząc tam chwilę po nim.
- Oh, tak, tak, uprzejmą lady Rosier. Mniej uprzejmy jest fakt, że tak długo musiałem czekać na któregoś z przedstawicieli. Liczyłem że załatwię wszystko szybko i sprawnie jak zawsze. Ot, rozczarowanie. Wody, poproszę. - stwierdził wchodząc do gabinetu, zajmując miejsce w krześle przed jej biurkiem. Obeszła je, nie pozwalając by cokolwiek na jej twarzy drgnęło. Wargi nadal obejmował uprzejmy uśmiech.
- Travers, panie Vaillant, lady Travers. Jestem pewna, że Diana dołożyła wszelkich starań, by właśnie tak było. Niestety - co z pewnością pan wie - nie jest ona uprawniona do akceptowania zmian w cenach produktów, które nam pan sprowadza. Proszę pokazać mi przyniesione dokumenty i wyjaśnić dokładnie sprawę, która - nieuprzejmie - zatrzymała tutaj dziś pana. - kontynuowała melodyjnym głosem.
- Przepraszam, to z przyzwyczajenia. Wie lady, wojna jest, koszty rosną, ingrediencje ciężej są dostępne to i ceny trzeba podnieść. Ot, zwykła sprawa. - wyjaśnił, podając jej nowy cennik. Sięgnęła do szuflady wyciągając stary, ale na ekonomii niewiele się znała. Zmrużyła lekko oczy, przesuwając tęczówkami od jednego świstka papieru do drugiego. Wiedziała doskonale na co liczył mężczyzna, że postawieni przed faktem dokonanym, nie będą mieli innego wyjścia, jak zapłacić mu dokładnie tyle ile żąda. I po części, było to prawdą, ale takiego traktowania Melisande nie zamierzała zaakceptować. Na umowach i handlu niewiele się znała, częściej zarządzała po prostu ludźmi i zadaniami do wykonania - sprawy finansowe pozostawiając w rękach brata. Ten raz wcale nie miał być inny.
- Rozumiem, oczywiście. - powiedziała w końcu unosząc na niego tęczówki. - Ale zgodzi się pan chyba ze mną, że wysoce nierozważnym jest stawianie jednego ze swoich najlepszych kontrahentów w takiej sytuacji? - zapytała go poważnie, opierając plecy o oparcie. Jeśli handlarz ucieszył się, że rozmawiać o sprawie ingrediencji będzie z Melisande a nie Tristanem, to za chwilę miał zrozumieć, że to, że był kobieta na niewiele mu się zda. - Jeśli otaczające nas warunki zmuszają pana do podniesienia cen winien pan zawiadomić nas o tym wcześniej i podjąć się renegocjacji podpisanego wcześniej kontraktu. Teraz przychodząc z żądaniem większej kwoty stawia pan nie tylko nas w niekorzystnej sytuacji ale i samego siebie. Nie lubimy być w ten sposób zaskakiwani, panie Vaillant. - powiedziała splatając dłonie na kolanach. - Jeśli upiera się pan przy tych kwotach możemy je dziś uiścić, ale kolejną dostawę weźmiemy prawdopodobnie z innego źródła. Chyba że zgodzi się pan byśmy dziś dokonali zakupu po cenach ustalonych wcześniej a o tym, jak wyglądać będą podczas kolejnej dostawy ustali pan stosownie szybciej wraz z moim bratem - jestem pewna, że weźmie pod uwagę panujące warunki. - jej wargi objął łagodny uśmiech, ale oczy pozostawały bystre i wyczekujące. Chciał ich przyszpilić? Postawić przed faktem dokonanym? W istocie mógł, ale tylko jednokrotnie, nie lubili, kiedy ktoś próbował. To nie były groźby tylko negocjacje. Wiedziała na ile może sobie pozwolić bez Tristana w pobliżu i negocjowanie nowych cen nie leżało w zakresie jej umiejętności, ale dostawy ingrediencji potrzebowali dzisiaj ich zapasy należało uzupełnić, jeśli mężczyzna postawi sprawę na ostrzu noża zapłacą ale on nie postawi więcej nogi w Smoczych Ogrodach. Skrzyżowała z mężczyzną tęczówki oczekując na jego decyzję. Na jego twarzy wymalowała się słabo ukrywane zaskoczenie. Widocznie spodziewał się po prostu spełnienia jego żądań. W końcu uśmiechnął się - ale na próżno było szukać w tym uśmiechu radości - bardziej przebijało się niezadowolenie.
- Dobrze lady R… Travers. Sprzedam dziś ingrediencje po ustalonej cenie, umówię się na spotkanie z twoim bratem w sprawie dostawy i cen na przyszły miesiąc. - kapitulacja sprawiła, że jej usta rozciągnęły się w urokliwym uśmiechu. Potknęła krótko głową.
- Wiedziałam, że jest pan rozsądnym człowiekiem, panie Vaillant. - ucieszyła się, podnosząc się, żeby odprowadzić go do drzwi gabinetu. - Reszta przebiegnie zwyczajowo. Życzę panu miłego popołudnia. - pożegnała mężczyznę, przymykając za nim lekko drzwi. Zasiadając za biurkiem, na nowo pochylając się nad notatkami pracowników. Zerknęła na zegar - chyba po raz pierwszy naprawdę wypatrując powrotu do domu. Musiała jednak zająć się sprawami niecierpiącymi zwłoki i porozmawiać z Tristanem o styacji, która miała miejsce przed chwilą. Szczęśliwie, dzisiaj dzień w Smoczych Ogrodach - przez nieplanowane spóźnienie - miał być trochę krótszy.
| zt
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Laboratorium
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody