Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Terrarium
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Terrarium
Zdobione przeszklone drzwi osadzone w ozdobnym metalowym stelażu prowadzą do terrarium wewnątrz rezerwatu, gdzie chowane są osobniki słabsze, chore, stare lub z innych względów niezdolne do życia na wolności, często również smoczęta. Drzwi obłożone są podobnymi zaklęciami, co wrota wejściowe - nie otwierają się przed czarodziejami, którzy nie są powołani do przejścia. Po minięciu krótkiego korytarza napotyka się kolejną identyczną barierę - wszystko ze względu na bezpieczeństwo ośrodka. Za drugimi drzwiami zapach siarki uderza bardzo mocno i może być trudny dla osób, które nie są do niego przyzwyczajone.
Terrarium dzieli się na kilka części, niektóre z osobników mają więcej przestrzeni dla siebie, inne mniej, jedne z różnych względów są izolowane, inne przetrzymuje się parami. Nieopodal znajduje się również inkubatorium dla porzuconych jaj.
Terrarium dzieli się na kilka części, niektóre z osobników mają więcej przestrzeni dla siebie, inne mniej, jedne z różnych względów są izolowane, inne przetrzymuje się parami. Nieopodal znajduje się również inkubatorium dla porzuconych jaj.
Na terrarium nałożone jest zaklęcie Muffliato.
|Przychodzimy z Ogrodów
Zdobywanie nowej wiedzy było dla niej zawsze fascynującym doświadczeniem. Uczyła się, doświadczyła na własnej skórze jak teraz kiedy obserwowała szybujące po niebie smoki.
-To musicie chyba stale powiększać teren? - Zapytała od razu słysząc odpowiedź. Stworzenia te przecież były olbrzymie i każde musiało mieć swoje terytorium. Tak podejrzewała, ponieważ o smokach uczyła się w Hogwarcie, potem ta wiedza została wyparta przez inne informacje. Dzięki przebywaniu na terenie Ogrodu czuła się jakby znów wróciła do lat szkolnych gdzie była zaskakiwana nowymi informacjami, a łaknący wiedzy umysł wręcz domagał się więcej. Zrozumiała od razu, że smoki są trzymane tutaj dla ich własnego dobra, dla ich ochrony. Mugole wielu rzeczy nie rozumieli i nie chcieli rozumieć, niszczyli to czego nie chcieli pojąć swoimi ciasnymi umysłami. Słyszała, że łaknęli poznania, ale kiedy im je ofiarowywano to odrzucali wszelkie możliwości. Gdyby spotkali smoki zapewne urządzali by polowanie na nie. Palili tak jak to robili z czarodziejami i czarownicami. Niszczyli wszystko to co spotkali na swojej drodze. -Jak pochwyca się smoka? - Szła obok Mathieu chłonąc każde słowo, które wypowiadał. Historie i anegdoty związane z gadami uświadomiły jej z czym dokładnie ma do czynienia i jak należy się zachować w obecności smoka. Czy to będzie tak samo jak w tym śnie, który miała tak dawno temu, a jednak wciąż pozostawał żywy w jej pamięci. Poczuła jak lekkie zawstydzenie ją ogarnia na samo wspomnienie tych obrazów. Spojrzała całkowicie w bok aby nie dopuścić by lord Rosier spostrzegł zakłopotanie jakie objęło jasną twarz kobiety.
-Wyspiarka i następnie niespodzianka. - Powtórzyła za czarodziejem, a oczy zaiskrzyły niczym dwie gwiazdy na ciemnym niebie. Na samą myśl ogromnie się ucieszyła choć spokój i chłód rodu Burke sprawił, że nie skakała z radości niczym małe dziecko, ale serce biło znacznie szybciej na samą myśl zobaczenia smoka z bliska. Wiosenna aura choć nadal chłodna i mroźna sprzyjała spacerom po rezerwacie i zachęcała do obserwowania jego podopiecznych, którzy nic sobie nie robili z obecności ludzi. Obcowanie z tymi stworzeniami musiało dawać wiele satysfakcji, a nauka ich zachowań zajmowała zapewne wiele lat. Kamienie były prostsze, wystarczyło dokonać analizy raz i zapisać w notesie, a potem jedynie porównywać zachowania nie obawiając się, że nagła zmiana postawy, zapachu sprawi, że można stracić życie. Oczywiście, pomieszanie składników prowadziło do wybuchów i pożarów; czytała o alchemikach, którzy za dużo eksperymentowali, co zwykle kończyło się ich śmiercią. Zakładała jednak, że smoki były znacznie trudniejsze w obsłudze.
-Edrea. - Wypowiedziała cicho imię smoka jakby je zaklinała na własnych ustach. Wyczuła spojrzenie mężczyzny na sobie. Przeciągłe i przeszywające. Nie należała do płochliwych i bojaźliwych osób więc dość długo je wytrzymała, ale w pewnym momencie poczuła się trochę zmieszana przedłużającą się ciszą i wróciła spojrzeniem na nieboskłon.
Nie powinien tak na nią patrzeć. Tak mówiły zasady, ale czy chciała ich wszystkich przestrzegać?
Zdobywanie nowej wiedzy było dla niej zawsze fascynującym doświadczeniem. Uczyła się, doświadczyła na własnej skórze jak teraz kiedy obserwowała szybujące po niebie smoki.
-To musicie chyba stale powiększać teren? - Zapytała od razu słysząc odpowiedź. Stworzenia te przecież były olbrzymie i każde musiało mieć swoje terytorium. Tak podejrzewała, ponieważ o smokach uczyła się w Hogwarcie, potem ta wiedza została wyparta przez inne informacje. Dzięki przebywaniu na terenie Ogrodu czuła się jakby znów wróciła do lat szkolnych gdzie była zaskakiwana nowymi informacjami, a łaknący wiedzy umysł wręcz domagał się więcej. Zrozumiała od razu, że smoki są trzymane tutaj dla ich własnego dobra, dla ich ochrony. Mugole wielu rzeczy nie rozumieli i nie chcieli rozumieć, niszczyli to czego nie chcieli pojąć swoimi ciasnymi umysłami. Słyszała, że łaknęli poznania, ale kiedy im je ofiarowywano to odrzucali wszelkie możliwości. Gdyby spotkali smoki zapewne urządzali by polowanie na nie. Palili tak jak to robili z czarodziejami i czarownicami. Niszczyli wszystko to co spotkali na swojej drodze. -Jak pochwyca się smoka? - Szła obok Mathieu chłonąc każde słowo, które wypowiadał. Historie i anegdoty związane z gadami uświadomiły jej z czym dokładnie ma do czynienia i jak należy się zachować w obecności smoka. Czy to będzie tak samo jak w tym śnie, który miała tak dawno temu, a jednak wciąż pozostawał żywy w jej pamięci. Poczuła jak lekkie zawstydzenie ją ogarnia na samo wspomnienie tych obrazów. Spojrzała całkowicie w bok aby nie dopuścić by lord Rosier spostrzegł zakłopotanie jakie objęło jasną twarz kobiety.
-Wyspiarka i następnie niespodzianka. - Powtórzyła za czarodziejem, a oczy zaiskrzyły niczym dwie gwiazdy na ciemnym niebie. Na samą myśl ogromnie się ucieszyła choć spokój i chłód rodu Burke sprawił, że nie skakała z radości niczym małe dziecko, ale serce biło znacznie szybciej na samą myśl zobaczenia smoka z bliska. Wiosenna aura choć nadal chłodna i mroźna sprzyjała spacerom po rezerwacie i zachęcała do obserwowania jego podopiecznych, którzy nic sobie nie robili z obecności ludzi. Obcowanie z tymi stworzeniami musiało dawać wiele satysfakcji, a nauka ich zachowań zajmowała zapewne wiele lat. Kamienie były prostsze, wystarczyło dokonać analizy raz i zapisać w notesie, a potem jedynie porównywać zachowania nie obawiając się, że nagła zmiana postawy, zapachu sprawi, że można stracić życie. Oczywiście, pomieszanie składników prowadziło do wybuchów i pożarów; czytała o alchemikach, którzy za dużo eksperymentowali, co zwykle kończyło się ich śmiercią. Zakładała jednak, że smoki były znacznie trudniejsze w obsłudze.
-Edrea. - Wypowiedziała cicho imię smoka jakby je zaklinała na własnych ustach. Wyczuła spojrzenie mężczyzny na sobie. Przeciągłe i przeszywające. Nie należała do płochliwych i bojaźliwych osób więc dość długo je wytrzymała, ale w pewnym momencie poczuła się trochę zmieszana przedłużającą się ciszą i wróciła spojrzeniem na nieboskłon.
Nie powinien tak na nią patrzeć. Tak mówiły zasady, ale czy chciała ich wszystkich przestrzegać?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Dążył do optymalizacji w zakresie każdego elementu Smoczych Ogrodów. Wiedział, że przyszło im żyć w trudnych czasach, kiedy zagrożenie czaiło się za każdym rogiem, a wrogowie mogli nadejść w każdym momencie i z każdego kierunku. Do tego dochodziły kwestie finansowe, a co za tym idzie kwestia wyżywienia smoków zamieszkujących te tereny. Rosier robił wszystko, aby jego analiza przynosiła odpowiednie efekty i Smocze Ogrody funkcjonowały na najwyższym poziomie. Wciąż poszerzał swoją wiedzę, wciąż robił wszystko, aby zdobyć ją na jak najwyższym poziomie. Istotą był rozwój. Sam jeszcze się uczył wielu kwestii, mniej lub bardziej ważnych – zgłębiał tajniki ekonomii, czerpiąc wiedzę od bardziej doświadczonych osób, które pracowały nad tym latami. To wszystko przekładało się na funkcjonowanie tego miejsca. Tak drogich jego sercu terenów i tylko od nich zależało, jaka będzie ich przyszłość.
- To bardzo trudne zadanie. Każdy gatunek jest inny, żyje w innym środowisku, cechuje się innym zachowaniem. Należy dostosować posiadaną wiedze do warunków, w których akurat ów smok bytuje. To nie prosta sprawa, czasem popełnia się błędy, czasem giną ludzie. – powiedział słowem wstępu. Miał tu na myśli swego ojca, który stracił życie na polowaniu na smoka. Antypodzki Opalooki. Kiedyś ten gatunek zasili Smocze Ogrody, Mathieu zamierzał dokończyć jego dzieło, choćby miało go to kosztować bardzo wiele. – Kwestią jest usidlenie smoka, sprawienie, że nie będzie walczył. Uśnie, zostanie ujarzmiony, podporządkowany. Wyprawy są kluczem. – dopowiedział. Odpowiednie potraktowanie stworzenia, tak aby nie cierpiało i nie spotkała go żadna krzywda było bardzo istotne. Wyprawa, na którą wybrali się pod koniec 1956 roku okazała się fiaskiem. Fatalne warunki pogodowe pokrzyżowały ich plany i cała misja spełzła na niczym. Czasem było i tak, los bywał przewrotny.
- Chodźmy. – powiedział odwracając wzrok. Przeciągłe spojrzenia nie były niczym odpowiednim, ale nie mógł oderwać wzroku od jej tęczówek, zaiskrzonych, prezentujących zainteresowanie i pragnienie zdobywania wiedzy. Primrose nie była damą, która była tu z poczucia obowiązku. Była piękną Lady Burke, która miała do zaoferowania o wiele więcej niż jakakolwiek z jej rówieśniczek. Była urocza, piękna, miała wspaniałe oczy. Do tego była jego przyjaciółką, której światło prowadziło go w trudnych chwilach. Nie ta, która mąciła jego myśli pogrążając w jeszcze większym zagubieniu. Tylko właśnie ona. Lady Burke, która poprosiła go o pomoc w nauce Czarnej Magii, a której odmówić nie mógł i nie chciał. Sam zapoczątkował coś, czego się nie spodziewał.
Poprowadził ją do Edrei, która podniosła łeb, kiedy zjawili się po bezpiecznej stronie jej wybiegu. Nie była dużym smokiem, ale jej piękno ciężko było określić słowami. – Nie jest ogromnym smokiem. Wedle ostatnich pomiarów ma około stu dwudziestu ośmiu centymetrów, bez długości ogona. Spójrz na jej oczy. – powiedział cicho i zrobił krok w przód, rękę przekładając w pasie Primrose, aby stanęła jeszcze bliżej. Zatrzymał ją tam na krótki moment, może zbyt długi, ale w tym momencie nie zwracał na to uwagi. Edrea podniosła głowę i spojrzała w ich kierunku. – Kryształowo szmaragdowe. Naprawdę wyjątkowe. – szepnął cicho, nie chciał wydawać nadmiernych dźwięków, dlatego stał bardzo blisko Primrose. – Trzeba uważać, pluje trucizną. Na szczęście tutaj nic nam nie grozi. Od początku swojej obecności w Rezerwacie bardzo wiele zmieniło się w jej zachowaniu. Od długiego czasu adaptuje się w środowisku. Na początku była nieufna, teraz radzi sobie coraz lepiej. – dodał. Zupełnie tak jak on. Jeszcze niedawno był skrytym milczkiem, ale doświadczenia budowały nie tylko jego charakter, ale również siłę wewnętrzną.
Odsunął się od Lady i odpiął napy płaszcza, zdejmując go i odwieszając na wieszak.
- Mogę? – spytał, stając za nią. – Tam gdzie zmierzamy nie będzie Ci potrzebne tak ciepłe ubranie. – szepnął, czekając aż Primrose pozwoli mu zdjąć swój płaszcz, jak na gentlemana przystało. W końcu chciał zadbać o jej komfort, jak na prawdziwego przewodnika przystało.
- To bardzo trudne zadanie. Każdy gatunek jest inny, żyje w innym środowisku, cechuje się innym zachowaniem. Należy dostosować posiadaną wiedze do warunków, w których akurat ów smok bytuje. To nie prosta sprawa, czasem popełnia się błędy, czasem giną ludzie. – powiedział słowem wstępu. Miał tu na myśli swego ojca, który stracił życie na polowaniu na smoka. Antypodzki Opalooki. Kiedyś ten gatunek zasili Smocze Ogrody, Mathieu zamierzał dokończyć jego dzieło, choćby miało go to kosztować bardzo wiele. – Kwestią jest usidlenie smoka, sprawienie, że nie będzie walczył. Uśnie, zostanie ujarzmiony, podporządkowany. Wyprawy są kluczem. – dopowiedział. Odpowiednie potraktowanie stworzenia, tak aby nie cierpiało i nie spotkała go żadna krzywda było bardzo istotne. Wyprawa, na którą wybrali się pod koniec 1956 roku okazała się fiaskiem. Fatalne warunki pogodowe pokrzyżowały ich plany i cała misja spełzła na niczym. Czasem było i tak, los bywał przewrotny.
- Chodźmy. – powiedział odwracając wzrok. Przeciągłe spojrzenia nie były niczym odpowiednim, ale nie mógł oderwać wzroku od jej tęczówek, zaiskrzonych, prezentujących zainteresowanie i pragnienie zdobywania wiedzy. Primrose nie była damą, która była tu z poczucia obowiązku. Była piękną Lady Burke, która miała do zaoferowania o wiele więcej niż jakakolwiek z jej rówieśniczek. Była urocza, piękna, miała wspaniałe oczy. Do tego była jego przyjaciółką, której światło prowadziło go w trudnych chwilach. Nie ta, która mąciła jego myśli pogrążając w jeszcze większym zagubieniu. Tylko właśnie ona. Lady Burke, która poprosiła go o pomoc w nauce Czarnej Magii, a której odmówić nie mógł i nie chciał. Sam zapoczątkował coś, czego się nie spodziewał.
Poprowadził ją do Edrei, która podniosła łeb, kiedy zjawili się po bezpiecznej stronie jej wybiegu. Nie była dużym smokiem, ale jej piękno ciężko było określić słowami. – Nie jest ogromnym smokiem. Wedle ostatnich pomiarów ma około stu dwudziestu ośmiu centymetrów, bez długości ogona. Spójrz na jej oczy. – powiedział cicho i zrobił krok w przód, rękę przekładając w pasie Primrose, aby stanęła jeszcze bliżej. Zatrzymał ją tam na krótki moment, może zbyt długi, ale w tym momencie nie zwracał na to uwagi. Edrea podniosła głowę i spojrzała w ich kierunku. – Kryształowo szmaragdowe. Naprawdę wyjątkowe. – szepnął cicho, nie chciał wydawać nadmiernych dźwięków, dlatego stał bardzo blisko Primrose. – Trzeba uważać, pluje trucizną. Na szczęście tutaj nic nam nie grozi. Od początku swojej obecności w Rezerwacie bardzo wiele zmieniło się w jej zachowaniu. Od długiego czasu adaptuje się w środowisku. Na początku była nieufna, teraz radzi sobie coraz lepiej. – dodał. Zupełnie tak jak on. Jeszcze niedawno był skrytym milczkiem, ale doświadczenia budowały nie tylko jego charakter, ale również siłę wewnętrzną.
Odsunął się od Lady i odpiął napy płaszcza, zdejmując go i odwieszając na wieszak.
- Mogę? – spytał, stając za nią. – Tam gdzie zmierzamy nie będzie Ci potrzebne tak ciepłe ubranie. – szepnął, czekając aż Primrose pozwoli mu zdjąć swój płaszcz, jak na gentlemana przystało. W końcu chciał zadbać o jej komfort, jak na prawdziwego przewodnika przystało.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Smoki jawiły się wspaniałymi stworzeniami, władcami nieba, którzy majestatycznie unoszą się na ziemią siejąc strach ale i też ogromny szacunek. Istoty, które kłapnięciem paszczy byłby w stanie rozerwać na strzępy człowieka, a jednak czarodzieje potrafili je okiełznać, zatrzymać w rezerwacie by je chronić.
-Jak często macie takie wyprawy? - Pytała dalej, bowiem każda odpowiedź rodziła kolejne pytania, które same cisnęły się na usta lady Burke. Jednocześnie rozglądała się uważnie chłonąc każdą barwę tego miejsca, tak bardzo odmiennego od pracowni, w której przebywała długie godziny. Będąc tu przez chwilę pozwoliła aby troski zostały odsunięte w niepamięć, aby oddalić od siebie śmierć Charlotte, prace na rzecz Durham i horror wojny. -Ile zajmuje przystosowanie smoka do życia w rezerwacie? - Nie miała nigdy do czynienia z taką pracą, nie potrafiła znaleźć analogii, którą mogła by porównać do zadań z jakimi mierzył się na co dzień Mathieu. Dlatego też z przejęciem i pełnym zaangażowaniem słuchała tego co mówił.
Spojrzenia, które jej przesyłał nie były do końca dla niej zrozumiałe. Nie wiedziała czemu tak intensywnie patrzy, czemu przy każdym milczeniu jakieś napięcie narastało. Choć nie powinno. Był jej przyjacielem, osobą, która nie odmówiła nauki czarnej magii. Dzielił się z nią swoją wiedzą w różnym zakresie naukowym. Miała nadzieję, że wie iż może jej zaufać i będzie go wspierać, w każdym aspekcie. Działał czynnie na rzecz Rycerzy, dążył w stronę wyznaczonego sobie celu. Na początku podchodząc do Primrose z rezerwą i ostrożnością, którą w pełni rozumiała, potem zaś ona pozwoliła sobie na śmielsze marzenia, które okazały się mrzonką. Cieszyła się jednak, że udało im się dojść do porozumienia i mogli nadal się wspierać, a w tych czasach każdy przyjazny gest był na wagę złota. Zewsząd czaił się atak, jedynie posiadłości pozostały jeszcze oazami spokoju, ale na jak długo? Nie mogli się kłócić, bo tylko jednością byli silni.
Ruszyła za nim, odkrywając kolejne wspaniałości Smoczych Ogrodów. Zwolniła kroku widząc jak powoli podchodzą do smoczycy. Na jasnej twarzy czarownicy, ozdobionej licznymi piegami, odmalowało się zaskoczenie zmieszane z zachwytem. Śniła o tym jak blisko jest smoków, jak dotyka ich dłonią i czuje ciepło bijące z wielkiego ciała. Niespiesznie podeszła bliżej, na początku nie rejestrując gestu lorda Rosiera zbyt zaaferowana stworzeniem jakie miała przed sobą. Nie była duża, jak nadmienił sam Mathieu, ale to nie ujmowało w jej wyglądzie i odbierze postury smoka. Wodziła spojrzeniem od łusek, ogona, którego końcówka drgała lekko, aż po nozdrza poruszające się szybciej gdy łapała ich zapach. Stała się czujna i uważna, tak samo jak czarownica. Patrzyły na siebie, mierząc się wzrokiem. Kryształowo - szmaragdowe spojrzenie spotkało się z zielono - szarym. Lady Burke zrobiła krok do przodu i drgnęła gdy usłyszała głos mężczyzny tak blisko siebie. Smoczyca odetchnęła głębiej i nie ruszyła się ani centymetr.
-Raz miałam sen, że latam na smokach… - Powiedziała równie cicho nie chcąc niepokoić Edrei. -Oczywiście. - Dodała zaraz odpinając zapięcie swojej peleryny pozwalając aby Mathieu odebrał od niej okrycie wierzchnie. Zdjęła rękawiczki, które schowała w jej kieszenie. Pozostała w wełnianych spodniach w kant oraz dokładnie zapiętym żakiecie na duże, ozdobne guziki. Gdzie teraz szli? Co jeszcze chciał jej pokazać, poza smokami, od których nie mogła oderwać wzroku.
-Jak często macie takie wyprawy? - Pytała dalej, bowiem każda odpowiedź rodziła kolejne pytania, które same cisnęły się na usta lady Burke. Jednocześnie rozglądała się uważnie chłonąc każdą barwę tego miejsca, tak bardzo odmiennego od pracowni, w której przebywała długie godziny. Będąc tu przez chwilę pozwoliła aby troski zostały odsunięte w niepamięć, aby oddalić od siebie śmierć Charlotte, prace na rzecz Durham i horror wojny. -Ile zajmuje przystosowanie smoka do życia w rezerwacie? - Nie miała nigdy do czynienia z taką pracą, nie potrafiła znaleźć analogii, którą mogła by porównać do zadań z jakimi mierzył się na co dzień Mathieu. Dlatego też z przejęciem i pełnym zaangażowaniem słuchała tego co mówił.
Spojrzenia, które jej przesyłał nie były do końca dla niej zrozumiałe. Nie wiedziała czemu tak intensywnie patrzy, czemu przy każdym milczeniu jakieś napięcie narastało. Choć nie powinno. Był jej przyjacielem, osobą, która nie odmówiła nauki czarnej magii. Dzielił się z nią swoją wiedzą w różnym zakresie naukowym. Miała nadzieję, że wie iż może jej zaufać i będzie go wspierać, w każdym aspekcie. Działał czynnie na rzecz Rycerzy, dążył w stronę wyznaczonego sobie celu. Na początku podchodząc do Primrose z rezerwą i ostrożnością, którą w pełni rozumiała, potem zaś ona pozwoliła sobie na śmielsze marzenia, które okazały się mrzonką. Cieszyła się jednak, że udało im się dojść do porozumienia i mogli nadal się wspierać, a w tych czasach każdy przyjazny gest był na wagę złota. Zewsząd czaił się atak, jedynie posiadłości pozostały jeszcze oazami spokoju, ale na jak długo? Nie mogli się kłócić, bo tylko jednością byli silni.
Ruszyła za nim, odkrywając kolejne wspaniałości Smoczych Ogrodów. Zwolniła kroku widząc jak powoli podchodzą do smoczycy. Na jasnej twarzy czarownicy, ozdobionej licznymi piegami, odmalowało się zaskoczenie zmieszane z zachwytem. Śniła o tym jak blisko jest smoków, jak dotyka ich dłonią i czuje ciepło bijące z wielkiego ciała. Niespiesznie podeszła bliżej, na początku nie rejestrując gestu lorda Rosiera zbyt zaaferowana stworzeniem jakie miała przed sobą. Nie była duża, jak nadmienił sam Mathieu, ale to nie ujmowało w jej wyglądzie i odbierze postury smoka. Wodziła spojrzeniem od łusek, ogona, którego końcówka drgała lekko, aż po nozdrza poruszające się szybciej gdy łapała ich zapach. Stała się czujna i uważna, tak samo jak czarownica. Patrzyły na siebie, mierząc się wzrokiem. Kryształowo - szmaragdowe spojrzenie spotkało się z zielono - szarym. Lady Burke zrobiła krok do przodu i drgnęła gdy usłyszała głos mężczyzny tak blisko siebie. Smoczyca odetchnęła głębiej i nie ruszyła się ani centymetr.
-Raz miałam sen, że latam na smokach… - Powiedziała równie cicho nie chcąc niepokoić Edrei. -Oczywiście. - Dodała zaraz odpinając zapięcie swojej peleryny pozwalając aby Mathieu odebrał od niej okrycie wierzchnie. Zdjęła rękawiczki, które schowała w jej kieszenie. Pozostała w wełnianych spodniach w kant oraz dokładnie zapiętym żakiecie na duże, ozdobne guziki. Gdzie teraz szli? Co jeszcze chciał jej pokazać, poza smokami, od których nie mogła oderwać wzroku.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zorganizowanie wyprawy trwało miesiącami. To długotrwałe przygotowanie, które zajmowało dni, tygodnie, a ostatecznie miesiące, aby wszystko doprowadzić do porządku. Będąc pełnym nadziei na nadejście lepszego jutra wierzył, że czasy pozwolą na podejmowanie nowych wyzwań i poszukiwania gatunków smoków, osobników, które będą wymagały ich interwencji. Kwestią było zapewnienie bezpieczeństwa magicznych stworzeń, a nie pokazówka na światową skalę i szczycenie się osiągnięciami. Dlatego Mathieu miał do tego bardzo osobliwe podejście.
- W ostatnim czasie niemal wcale. Trwa wojna i skupiamy się właśnie na niej. – powiedział poważnie. Jej nie musiał tłumaczyć, nie było takiej potrzeby. Rozumiała to, siedziała w tym podobnie jak on i wiedziała o czym mówił. W trudnym czasie, kiedy mierzenie się z wrogiem było codziennością nie mieli możliwości skupienia się na tak przyziemnych sprawach. Mógł to powiedzieć na głos, mógł przyznać jak wojna odbijała się na ich codzienności, bo Primrose doskonale to rozumiała. Nie musiał wymyślać zawiłych kłamstw i mamić jej uśmiechem, aby nie domyśliła się prawdy. Konserwatywne podejście jego rodu i poświęcenie było zauważalne i wszyscy wiedzieli kim byli Lordowie Kentu. A mimo to jeszcze kilka tygodni temu łagodził sytuację lawirując wprawnie słowem, kierując się kłamstwem. Przy niej nie musiał kłamać.
- To zależy od osobnika. Każdy jest inny… – mruknął, obserwując każdy jej najmniejszy ruch. Z każdą żyjącą istotą było podobnie. Każdy inaczej postrzegał świat, miał inny charakter, a jego życie miało inną barwę. Tak jak i z ludźmi, tak i ze smokami. Jedne klimatyzowały się szybko, w ciągu ledwie kilku tygodni, a dla innych to długotrwały proces, który mógł zajmować całe lata. To nie zabawka, która przełożona w inne miejsce nie zauważy różnicy. One widziały i czuły ją, podobnie jak ludzie. A zmiany nawet dla nich były niejednokrotnie niekomfortowe i przybijające. Smoki, ani inne magiczne stworzenia nie były w tym odosobnione. Szczególnie smoki, kiedy mowa o nowym osobniku na danym terenie i konieczności zaznaczenia własnej dominacji przez te silniejsze.
Uśmiechnął się, kiedy wspomniała o śnie. O wiele przyjemniejszym były sny o wzbijaniu się w powietrze niż o dziwnych rozprawach prowadzonych przez sklątkę tylnowybuchową, przemawiającą głosem Evandry - które dziwnym trafem o wiele bardziej zapadały w pamięć niż te normalne. Teraz jednak skupiał się na rzeczywistości, stanął zaraz za nią, patrząc w to samo miejsce, w które spoglądała ona. – Wiele razy o tym śniłem… – szepnął, skupiając wzrok na ich odbiciu w szkle, które oddzielało ich od Edrei. Primrose była drobna, dużo niższa od niego… Zasłaniał ją całym sobą. Mógł ją ochronić w każdym dowolnym momencie, zapewne zdawała sobie z tego doskonale sprawę.- To musi być wspaniałe uczucie unosić się dziesiątki metrów ponad ziemią, ponad otwartym morzem. – dodał cicho i wziął głęboki oddech. Pachniała w bardzo przyjemny sposób, nigdy wcześniej nie zwrócił na to uwagi.
Musiał skupić się na czymś innym, na pracy i na złożonej obietnicy. Kiedy w końcu zsunęła z ramion wierzchnie odzienie odwiesił je zaraz obok swojego.
- Chodźmy… – ponownie wziął ją pod rękę i poprowadził do pomieszczenia obok, gdzie warunki były zgoła inne. Wyższa temperatura i specjalnie dostosowany do okoliczności mikroklimat. To miejsce otoczone było szczególną opieką, a Mathieu obchodził się z nim wyjątkowo. I to właśnie to miejsce chciał jej pokazać. Nie kierował jej jednak byle gdzie, a w stronę konkretnych jaj. – Trzy jaja. Nadzieja na przywrócenie gatunku. – szepnął cicho. W tym miejscu panował taki klimat, że cisza była wręcz wskazana. – Te jaja trafiły tutaj wraz z Edreą. – może pewnego dnia nie będzie jedynym przedstawicielem swojego gatunku. – Pielęgnujemy je w tym specjalnie dostosowanym środowisku, aby spełniały najwyższe normy i wymagania. Dokonujemy pomiaru temperatury, oceny zewnętrznej powierzchni jaja. – wyjaśnił po krótce, sięgając po urządzenie pomiarowe i odczytując z nich temperaturę otoczenia w bezpośrednim towarzystwie jaja. Zanotował ją w notesie. Takie notatki pozwalały na szybką lokalizację uchybień i zagrożeń – jedyne sensowne wyjście do szybkiego usuwania problemów. – To przyszłość… – szepnął, przesuwając wzrok ze smoczego jaja na twarz Primrose. Z pewnością nie miała wcześniej okazji, aby zobaczyć, przyjrzeć się z bliska, czy choćby na moment dotknąć… Miał nadzieję, że nie zawiodła się niespodzianką.
- W ostatnim czasie niemal wcale. Trwa wojna i skupiamy się właśnie na niej. – powiedział poważnie. Jej nie musiał tłumaczyć, nie było takiej potrzeby. Rozumiała to, siedziała w tym podobnie jak on i wiedziała o czym mówił. W trudnym czasie, kiedy mierzenie się z wrogiem było codziennością nie mieli możliwości skupienia się na tak przyziemnych sprawach. Mógł to powiedzieć na głos, mógł przyznać jak wojna odbijała się na ich codzienności, bo Primrose doskonale to rozumiała. Nie musiał wymyślać zawiłych kłamstw i mamić jej uśmiechem, aby nie domyśliła się prawdy. Konserwatywne podejście jego rodu i poświęcenie było zauważalne i wszyscy wiedzieli kim byli Lordowie Kentu. A mimo to jeszcze kilka tygodni temu łagodził sytuację lawirując wprawnie słowem, kierując się kłamstwem. Przy niej nie musiał kłamać.
- To zależy od osobnika. Każdy jest inny… – mruknął, obserwując każdy jej najmniejszy ruch. Z każdą żyjącą istotą było podobnie. Każdy inaczej postrzegał świat, miał inny charakter, a jego życie miało inną barwę. Tak jak i z ludźmi, tak i ze smokami. Jedne klimatyzowały się szybko, w ciągu ledwie kilku tygodni, a dla innych to długotrwały proces, który mógł zajmować całe lata. To nie zabawka, która przełożona w inne miejsce nie zauważy różnicy. One widziały i czuły ją, podobnie jak ludzie. A zmiany nawet dla nich były niejednokrotnie niekomfortowe i przybijające. Smoki, ani inne magiczne stworzenia nie były w tym odosobnione. Szczególnie smoki, kiedy mowa o nowym osobniku na danym terenie i konieczności zaznaczenia własnej dominacji przez te silniejsze.
Uśmiechnął się, kiedy wspomniała o śnie. O wiele przyjemniejszym były sny o wzbijaniu się w powietrze niż o dziwnych rozprawach prowadzonych przez sklątkę tylnowybuchową, przemawiającą głosem Evandry - które dziwnym trafem o wiele bardziej zapadały w pamięć niż te normalne. Teraz jednak skupiał się na rzeczywistości, stanął zaraz za nią, patrząc w to samo miejsce, w które spoglądała ona. – Wiele razy o tym śniłem… – szepnął, skupiając wzrok na ich odbiciu w szkle, które oddzielało ich od Edrei. Primrose była drobna, dużo niższa od niego… Zasłaniał ją całym sobą. Mógł ją ochronić w każdym dowolnym momencie, zapewne zdawała sobie z tego doskonale sprawę.- To musi być wspaniałe uczucie unosić się dziesiątki metrów ponad ziemią, ponad otwartym morzem. – dodał cicho i wziął głęboki oddech. Pachniała w bardzo przyjemny sposób, nigdy wcześniej nie zwrócił na to uwagi.
Musiał skupić się na czymś innym, na pracy i na złożonej obietnicy. Kiedy w końcu zsunęła z ramion wierzchnie odzienie odwiesił je zaraz obok swojego.
- Chodźmy… – ponownie wziął ją pod rękę i poprowadził do pomieszczenia obok, gdzie warunki były zgoła inne. Wyższa temperatura i specjalnie dostosowany do okoliczności mikroklimat. To miejsce otoczone było szczególną opieką, a Mathieu obchodził się z nim wyjątkowo. I to właśnie to miejsce chciał jej pokazać. Nie kierował jej jednak byle gdzie, a w stronę konkretnych jaj. – Trzy jaja. Nadzieja na przywrócenie gatunku. – szepnął cicho. W tym miejscu panował taki klimat, że cisza była wręcz wskazana. – Te jaja trafiły tutaj wraz z Edreą. – może pewnego dnia nie będzie jedynym przedstawicielem swojego gatunku. – Pielęgnujemy je w tym specjalnie dostosowanym środowisku, aby spełniały najwyższe normy i wymagania. Dokonujemy pomiaru temperatury, oceny zewnętrznej powierzchni jaja. – wyjaśnił po krótce, sięgając po urządzenie pomiarowe i odczytując z nich temperaturę otoczenia w bezpośrednim towarzystwie jaja. Zanotował ją w notesie. Takie notatki pozwalały na szybką lokalizację uchybień i zagrożeń – jedyne sensowne wyjście do szybkiego usuwania problemów. – To przyszłość… – szepnął, przesuwając wzrok ze smoczego jaja na twarz Primrose. Z pewnością nie miała wcześniej okazji, aby zobaczyć, przyjrzeć się z bliska, czy choćby na moment dotknąć… Miał nadzieję, że nie zawiodła się niespodzianką.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 28.03.22 23:13, w całości zmieniany 1 raz
Wojna. Jedno słowo, a przywodzące na myśl tyle skojarzeń, dźwięków i zapachów. Kiedy wreszcie się skończy? Kiedy buntownicy zrozumieją, że ich opór nie ma celu i sensu, że tylko sobie szkodzą zamiast rozwijać wyspy pod rządami szlachetnych rodów, które nie miały zamiaru korzyć głowy przed żadnym mugolem, przed żadnym tchórzem. Każdy ród miał swój ogromny wkład w rozwój społeczności magicznej, nie próżnowali, a pracowali ciężko i wytrwale. Zgłębiali tajniki wszelakiej wiedzy, chronili zagrożone gatunki.
-Rozumiem. - Powiedziała głucho. Tyle mogli osiągnąć w tym czasie, ale musieli poświęcać się walkom, obronie prawdziwych wartości. -Czy możemy podejrzewać ile smoków w wyniku działań wojennych ucierpiało?
Mógł z nią rozmawiać otwarcie, pomimo tego, że pewnych informacji nawet jej nie mógł zdradzać; tak doskonale wiedziała czym się zajmuje w ramach działalności wśród Rycerzy. Nie musiał kłamać. Nie musiał zatajać wszystkiego. Wystarczyło oznajmić, że tych informacji nie może przekazać sojusznikowi. Primrose zaś doskonale rozumiała powinności i obowiązki. Wszyscy mężczyźni w Durham byli oddani sprawie. Nawet jeżeli popełniali błędy i uchybienia tak nigdy nie zdradzili. Zawsze byli wierni.
Wpatrując się w Edreę poczuła jak ogarnia ją swego rodzaju smutek czy też przygnębienie. Ostatnia ze swojego gatunku. Mimowolnie dotknęła szyby jakby chciała dotknąć samej smoczycy by tym samym dać jej wsparcie. Zapewnić, że jest tu bezpieczna. Wtedy też dostrzegła ich odbicia, jak górował nad nią, zasłaniał całą niczym mur czy też tarcza przed okrucieństwem całego świata. To samo czynił jej brat i kuzyni. Zewsząd otoczona była opieką i kiedyś się temu buntowała, tak wojna uświadomiła jej, że ta troska była potrzeba i nie mogła jej odrzucać.
Otulał ją delikatny zapach jaśminu, który upodobała, ale tym razem nie nałożyła go na wgłębienie w szyi i skronie nie chcąc drażnić smoków nowymi zapachami. Dlatego też unosił się on delikatną, ledwo wyczuwalną mgiełką, która osadziła się na pelerynie.
-Wśród chmur, które są na wyciągnięcie ręki… - Dodała cicho od siebie czując jak na jej policzki występuje zdradziecki rumieniec. Na szczęście oddanie peleryny przerwało tą dziwną atmosferę, którą zdawała się wyczuwać nawet Edrea. Ujęła Mathieu pod ramię i ruszyła z nim dalej, ale jeszcze raz obejrzała się przez ramię na smoczycę, która zostawała za nimi.
Poczuła jak uderza ją gorąc panujący w kolejnym pomieszczeniu i z zafascynowaniem spojrzała na trzy jaja leżące pod czujną opieką pracowników Ogrodu. Piękne, duże, pokryte twardą łuską w kolorach czystej szarości były czymś co pierwszy raz w życiu widziała.
-Mathieu, są piękne. - Wydusiła z siebie z zachwytem w głosie. Kusiło ją aby poczuć ich fakturę, dotknąć choć na chwilę. Fakt, że należały do Edrei napawał nadzieją na lepsze jutro. To była prawdziwa przyszłość. Pomimo, że trwała wojna nie mogli opuszczać swoich stanowisk, zaniedbywać wszystkich obowiązków. Bez rodów szlachetnych całe społeczeństwo się zapadnie. Bez ciężkiej pracy rodu Rosier te stworzenia by nie przetrwały. Spojrzała na czarodzieja całkowicie zaaferowana. -Kiedy się wyklują?
-Rozumiem. - Powiedziała głucho. Tyle mogli osiągnąć w tym czasie, ale musieli poświęcać się walkom, obronie prawdziwych wartości. -Czy możemy podejrzewać ile smoków w wyniku działań wojennych ucierpiało?
Mógł z nią rozmawiać otwarcie, pomimo tego, że pewnych informacji nawet jej nie mógł zdradzać; tak doskonale wiedziała czym się zajmuje w ramach działalności wśród Rycerzy. Nie musiał kłamać. Nie musiał zatajać wszystkiego. Wystarczyło oznajmić, że tych informacji nie może przekazać sojusznikowi. Primrose zaś doskonale rozumiała powinności i obowiązki. Wszyscy mężczyźni w Durham byli oddani sprawie. Nawet jeżeli popełniali błędy i uchybienia tak nigdy nie zdradzili. Zawsze byli wierni.
Wpatrując się w Edreę poczuła jak ogarnia ją swego rodzaju smutek czy też przygnębienie. Ostatnia ze swojego gatunku. Mimowolnie dotknęła szyby jakby chciała dotknąć samej smoczycy by tym samym dać jej wsparcie. Zapewnić, że jest tu bezpieczna. Wtedy też dostrzegła ich odbicia, jak górował nad nią, zasłaniał całą niczym mur czy też tarcza przed okrucieństwem całego świata. To samo czynił jej brat i kuzyni. Zewsząd otoczona była opieką i kiedyś się temu buntowała, tak wojna uświadomiła jej, że ta troska była potrzeba i nie mogła jej odrzucać.
Otulał ją delikatny zapach jaśminu, który upodobała, ale tym razem nie nałożyła go na wgłębienie w szyi i skronie nie chcąc drażnić smoków nowymi zapachami. Dlatego też unosił się on delikatną, ledwo wyczuwalną mgiełką, która osadziła się na pelerynie.
-Wśród chmur, które są na wyciągnięcie ręki… - Dodała cicho od siebie czując jak na jej policzki występuje zdradziecki rumieniec. Na szczęście oddanie peleryny przerwało tą dziwną atmosferę, którą zdawała się wyczuwać nawet Edrea. Ujęła Mathieu pod ramię i ruszyła z nim dalej, ale jeszcze raz obejrzała się przez ramię na smoczycę, która zostawała za nimi.
Poczuła jak uderza ją gorąc panujący w kolejnym pomieszczeniu i z zafascynowaniem spojrzała na trzy jaja leżące pod czujną opieką pracowników Ogrodu. Piękne, duże, pokryte twardą łuską w kolorach czystej szarości były czymś co pierwszy raz w życiu widziała.
-Mathieu, są piękne. - Wydusiła z siebie z zachwytem w głosie. Kusiło ją aby poczuć ich fakturę, dotknąć choć na chwilę. Fakt, że należały do Edrei napawał nadzieją na lepsze jutro. To była prawdziwa przyszłość. Pomimo, że trwała wojna nie mogli opuszczać swoich stanowisk, zaniedbywać wszystkich obowiązków. Bez rodów szlachetnych całe społeczeństwo się zapadnie. Bez ciężkiej pracy rodu Rosier te stworzenia by nie przetrwały. Spojrzała na czarodzieja całkowicie zaaferowana. -Kiedy się wyklują?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie mieli pewności jak działania wojenne prowadzone na terenie Anglii wpłynęły na środowisko naturalne smoków i na gatunki, które nie zostały otoczone ochroną. Jedne radziły sobie wyjątkowo dobrze w trudnych warunkach, dla innych był to koszmar. Mathieu sam chciałby wiedzieć jak to wszystko odbijało się na nich, jednak czas pozwalał mu jedynie na skupienie się na tym, co działo się wokół niego. Na okazach, które przebywały pod ścisłą ochroną Smoczych Ogrodów, nie będąc narażonymi na żadne niebezpieczeństwo. Stąd w odpowiedzi na pytanie Lady Burke pokiwał jedynie głową, starając się, aby oddało to dostateczny wydźwięk temu, co krążyło po jego myślach. Czasem słowa były zbędne, wystarczyć musiały drobne gesty.
Skupiał się na zbędnych aspektach swojej relacji z Primrose, do tej pory nie zauważając jej wyjątkowości. Owszem, wiedział doskonale, że bardzo różniła się od innych dam, które poznawał, ale nie sądził, że tak drobna kobieta może skrywać w sobie tak wiele tajemnic. Przyjemnie patrzyło się na osobę, która z oddaniem wsłuchiwała się w każde słowo, a jej oczy iskrzyły wyjątkowo, słuchając licznych historii. Pamiętał znudzony wzrok jednej z Lady, która była gościem Rezerwatu kilka miesięcy temu, a której zachowanie świadczyło jedynie o wyniosłości, zbyt wygórowanym mniemaniu o swojej osobie, a do tego rażąco prezentowała, że jej obecność w Smoczych Ogrodach to jedynie obowiązek, który musi wypełnić. Często zdarzało mu się spotykać z gośćmi Ogrodów, to należało do jego obowiązków, jednak pokazywanie wszystkich aspektów, które mógł oczywiście pokazać w dniu dzisiejszym Lady Burke, było zajęciem bardzo ciekawym i wyjątkowym.
- Owszem, są wyjątkowe. – powiedział cicho, kiedy w końcu znaleźli się w pobliżu smoczych jaj. Temperatura podniesiona w magiczny sposób miała spełniać ważne zadanie, stąd Mathieu z miejsca zarządził zdjęcie odzienia wierzchniego, tak było bezpieczniej. Nie chciał, żeby Primorse się przegrzała, a po ponownym wyjściu na chłód rozchorowała. – Nie wiem… Ocena ich wieku, czasu dojrzewania i wpływu anomalii zdecydowanie utrudnia określenie konkretnych terminów. Nie wiemy w jaki sposób anomalie wpłynęły na nie… – powiedział poważnie, chociaż wyraźnie dało się wyczuć ukłucie żalu w jego głosie. Oczywiście, że chciałby, aby Rezerwat powiększał swoje zasoby smoczych istot. To ważne w rozwoju tego miejsca i ważne dla jego przyszłości.
- Na pewno się o tym dowiesz. – powiedział, a kącik jego ust drgnął w uśmiechu. Jej zaangażowanie, zaaferowanie całą sprawą bardzo mu schlebiało. – Wtedy mam nadzieję, że będę mógł Ci je pokazać… – szepnął ponownie i przekręcił głowę w bok. – Teraz jednak musimy kontynuować… – powiedział, odrywając ciemne, czekoladowe oczy od jej tęczówek. Zbytnio go rozpraszała, może to nie był najlepszy pomysł. Delikatnie palcami chwycił jajo, uniósł je, obejrzał z każdej strony bardzo dokładnie. A kiedy odłożył na miejsce zanotował skrzętnie brak zmian w wyglądzie zewnętrznym skorupy. Martwiące, jednak każda wzmianka, każda zmiana odgrywały ważną rolę. – Sprawdź je ze mną. – zaproponował. – Pokażę Ci jak to robić. – dodał stając za nią. Chwycił jej delikatnie dłonie i wraz z nią uniósł kolejne smocze jajo ku górze. Przesuwał po nim palcami, prowadząc jej dłoń. – Kiedy proces dojrzewania zmierza ku końcowi… Niektóre łuski wyglądają tak, jakby zaczynały odspajać się od pozostałych. Pojawiają się mikroskopijne rysy i przemieniają się w pęknięcia. – zaczął jej tłumaczyć na co powinno się zwracać największą uwagę przy oględzinach jaj smoka. – To niestety nie zanotowało żadnej, nawet minimalnej zmiany. – dodał cicho, zaglądając jej przez ramię. Nie pozwoliłby jej tak po prostu unieść tego skarbu, nie miała w tym doświadczenia, nie wiedziała jak to robić, wolał być blisko niej i mieć na wszystko oko. Szczególnie, że Lady Burke na pewno rozumiała jak cenne dla niego były smoki i ich przyszłość.
Skupiał się na zbędnych aspektach swojej relacji z Primrose, do tej pory nie zauważając jej wyjątkowości. Owszem, wiedział doskonale, że bardzo różniła się od innych dam, które poznawał, ale nie sądził, że tak drobna kobieta może skrywać w sobie tak wiele tajemnic. Przyjemnie patrzyło się na osobę, która z oddaniem wsłuchiwała się w każde słowo, a jej oczy iskrzyły wyjątkowo, słuchając licznych historii. Pamiętał znudzony wzrok jednej z Lady, która była gościem Rezerwatu kilka miesięcy temu, a której zachowanie świadczyło jedynie o wyniosłości, zbyt wygórowanym mniemaniu o swojej osobie, a do tego rażąco prezentowała, że jej obecność w Smoczych Ogrodach to jedynie obowiązek, który musi wypełnić. Często zdarzało mu się spotykać z gośćmi Ogrodów, to należało do jego obowiązków, jednak pokazywanie wszystkich aspektów, które mógł oczywiście pokazać w dniu dzisiejszym Lady Burke, było zajęciem bardzo ciekawym i wyjątkowym.
- Owszem, są wyjątkowe. – powiedział cicho, kiedy w końcu znaleźli się w pobliżu smoczych jaj. Temperatura podniesiona w magiczny sposób miała spełniać ważne zadanie, stąd Mathieu z miejsca zarządził zdjęcie odzienia wierzchniego, tak było bezpieczniej. Nie chciał, żeby Primorse się przegrzała, a po ponownym wyjściu na chłód rozchorowała. – Nie wiem… Ocena ich wieku, czasu dojrzewania i wpływu anomalii zdecydowanie utrudnia określenie konkretnych terminów. Nie wiemy w jaki sposób anomalie wpłynęły na nie… – powiedział poważnie, chociaż wyraźnie dało się wyczuć ukłucie żalu w jego głosie. Oczywiście, że chciałby, aby Rezerwat powiększał swoje zasoby smoczych istot. To ważne w rozwoju tego miejsca i ważne dla jego przyszłości.
- Na pewno się o tym dowiesz. – powiedział, a kącik jego ust drgnął w uśmiechu. Jej zaangażowanie, zaaferowanie całą sprawą bardzo mu schlebiało. – Wtedy mam nadzieję, że będę mógł Ci je pokazać… – szepnął ponownie i przekręcił głowę w bok. – Teraz jednak musimy kontynuować… – powiedział, odrywając ciemne, czekoladowe oczy od jej tęczówek. Zbytnio go rozpraszała, może to nie był najlepszy pomysł. Delikatnie palcami chwycił jajo, uniósł je, obejrzał z każdej strony bardzo dokładnie. A kiedy odłożył na miejsce zanotował skrzętnie brak zmian w wyglądzie zewnętrznym skorupy. Martwiące, jednak każda wzmianka, każda zmiana odgrywały ważną rolę. – Sprawdź je ze mną. – zaproponował. – Pokażę Ci jak to robić. – dodał stając za nią. Chwycił jej delikatnie dłonie i wraz z nią uniósł kolejne smocze jajo ku górze. Przesuwał po nim palcami, prowadząc jej dłoń. – Kiedy proces dojrzewania zmierza ku końcowi… Niektóre łuski wyglądają tak, jakby zaczynały odspajać się od pozostałych. Pojawiają się mikroskopijne rysy i przemieniają się w pęknięcia. – zaczął jej tłumaczyć na co powinno się zwracać największą uwagę przy oględzinach jaj smoka. – To niestety nie zanotowało żadnej, nawet minimalnej zmiany. – dodał cicho, zaglądając jej przez ramię. Nie pozwoliłby jej tak po prostu unieść tego skarbu, nie miała w tym doświadczenia, nie wiedziała jak to robić, wolał być blisko niej i mieć na wszystko oko. Szczególnie, że Lady Burke na pewno rozumiała jak cenne dla niego były smoki i ich przyszłość.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Przyszłość smoków w przedziwny sposób łączyła się z tą, którą kreowali czarodzieje. Los świata magicznego zdawał się być kruchy jak te smocze jaja, które widziała przed sobą. Z jednej strony wiedziała, że wciąż mają przewagę, a dzięki wysiłkowi z uporem idą na przód. Z drugiej strony wielu nie wracało; narażając swoje życie w każdej misji. Miała tego świadomość i bunt ze zrozumieniem mieszał się w niej każdego dnia. Wojnę prowadziła w sobie, mając nadzieję, że ta prawdziwa niedługo się skończy. Okrutna świadomość, że to tylko mrzonki ją paraliżowała.
Żal tak wyraźny w głosie czarodzieja sprawił, że spojrzała na niego z troska, a następnie na jaja, które mogły stać się symbolem lepszego jutra. Skoro należały do smoczycy, która była ostatnią ze swojego gatunku to czyż nie byłoby piękniejszego znaku, że nic nie jest jeszcze stracone? Mają o co walczyć, a przyszłość… czy może pozwalała sobie na zbyt śmiałe tezy, podszyte lękiem i strachem o kolejny dzień?
-Słowo się rzekło, lordzie Rosier. - Powiedziała z powagą w głosie oznajmiając tym samym, że będzie wyczekiwać informacji gdy ze smoczych jaja wyklują się nowe osobniki. Uważnie obserwowała jak bada obiekty, jak ostrożnie je unosi, analizuje każdą potencjalną zmianę w ich wyglądzie. Wyglądał tak jak ona sama czy Edgar kiedy badali artefakty. To samo skupienie na twarzy, uważne spojrzenie i pełna powaga kiedy wszystkie zmysły są skupione na tym jednym obiekcie.
Jaja smoków widziała jedynie w książkach w czasach Hogwartu oraz jako popękane skorupy, kiedy już zdążyły się wykluć. Teraz miała okazję zobaczyć je na żywo w całości, a widok był zapierający dech w piersiach, a może to ten gorąc panujący w terrarium. -Chętnie pomogę, ale nie wiem jak… - Wsunęła ostrożnie dłonie pod jajo i z pomocą Mathieu uniosła je do góry. To czarodziej kierował jej ruchami, wskazywał jak ma trzymać ten cenny przedmiot. Z jednej strony ta bliskość mężczyzny ją niepokoiła i speszyła a jednocześnie tak bardzo chciała dotknąć smoczego jaja, niczym dziecko które wyczekuje prezentów pod choinkę.
Słysząc głos koło ucha starała się nie reagować bowiem mogła uszkodzić jajo, a tego nie chciała robić skupiła się więc na samym obiekcie. Czuła pod palcami chropowatość powierzchni, jej drobne nierówności i linię łusek. Czy jej się zdawało czy od jaja biło większe ciepło? Czuła jego ciężar w drobnych dłoniach i to jak jest duże, nie mieszczące się w jej objęciu. Pochyliła się mocniej w kierunku jaja chcąc zobaczyć wszystko to o czym mówił Mathieu, ale nie dostrzegła rozchylających się łusek.
Powoli odłożyła jajo na swoje miejsce.
-Kiedy ostatnio wykluł się w rezerwacie smok? - Zapytała cicho nie odwracając twarzy w stronę mężczyzny, nadal skupiona na leżących smoczych jajach. -Ile smoki potrzebują aby się wykluć?
Żal tak wyraźny w głosie czarodzieja sprawił, że spojrzała na niego z troska, a następnie na jaja, które mogły stać się symbolem lepszego jutra. Skoro należały do smoczycy, która była ostatnią ze swojego gatunku to czyż nie byłoby piękniejszego znaku, że nic nie jest jeszcze stracone? Mają o co walczyć, a przyszłość… czy może pozwalała sobie na zbyt śmiałe tezy, podszyte lękiem i strachem o kolejny dzień?
-Słowo się rzekło, lordzie Rosier. - Powiedziała z powagą w głosie oznajmiając tym samym, że będzie wyczekiwać informacji gdy ze smoczych jaja wyklują się nowe osobniki. Uważnie obserwowała jak bada obiekty, jak ostrożnie je unosi, analizuje każdą potencjalną zmianę w ich wyglądzie. Wyglądał tak jak ona sama czy Edgar kiedy badali artefakty. To samo skupienie na twarzy, uważne spojrzenie i pełna powaga kiedy wszystkie zmysły są skupione na tym jednym obiekcie.
Jaja smoków widziała jedynie w książkach w czasach Hogwartu oraz jako popękane skorupy, kiedy już zdążyły się wykluć. Teraz miała okazję zobaczyć je na żywo w całości, a widok był zapierający dech w piersiach, a może to ten gorąc panujący w terrarium. -Chętnie pomogę, ale nie wiem jak… - Wsunęła ostrożnie dłonie pod jajo i z pomocą Mathieu uniosła je do góry. To czarodziej kierował jej ruchami, wskazywał jak ma trzymać ten cenny przedmiot. Z jednej strony ta bliskość mężczyzny ją niepokoiła i speszyła a jednocześnie tak bardzo chciała dotknąć smoczego jaja, niczym dziecko które wyczekuje prezentów pod choinkę.
Słysząc głos koło ucha starała się nie reagować bowiem mogła uszkodzić jajo, a tego nie chciała robić skupiła się więc na samym obiekcie. Czuła pod palcami chropowatość powierzchni, jej drobne nierówności i linię łusek. Czy jej się zdawało czy od jaja biło większe ciepło? Czuła jego ciężar w drobnych dłoniach i to jak jest duże, nie mieszczące się w jej objęciu. Pochyliła się mocniej w kierunku jaja chcąc zobaczyć wszystko to o czym mówił Mathieu, ale nie dostrzegła rozchylających się łusek.
Powoli odłożyła jajo na swoje miejsce.
-Kiedy ostatnio wykluł się w rezerwacie smok? - Zapytała cicho nie odwracając twarzy w stronę mężczyzny, nadal skupiona na leżących smoczych jajach. -Ile smoki potrzebują aby się wykluć?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wykonywanie pracy w Smoczych Ogrodach było jego życiową drogą. Zdawał sobie sprawę, że przez wiele czynników musiał zmniejszyć ilość godzin spędzanych na smoczych terenach, jednak wojna była wymagającą kochanką, która nie odpuszczała nawet na krótki moment. Często zmęczony, poobijany nie miał sił, ale wracał tu niemal każdego dnia, oddając się swoim działaniom na rzecz Smoczych Ogrodów. Utrzymanie całej infrastruktury było wyzwaniem, któremu starał się sprostać. Tristan będący głową Rodu, będący tak blisko Czarnego Pana i jednocześnie stanowiący zarządcę tego miejsca to ogrom obowiązków, którym musiał sprostać. Mathieu od dawna starał się jak najwięcej obowiązków brata wziąć na siebie, aby ten mógł choć na chwilę skupić się na sobie. Nie sądził jednak, aby Primrose interesowały nowinki ze świata zamówień czy dostaw do Smoczych Ogrodów. Same smoki, jako stworzenia były ekscytujące i wspaniałe, a jej pragnienie zdobywania wiedzy, poszerzania horyzontów i łapania nowych doświadczeń były Mathieu dobrze znane. Nie doceniał jej na początku, teraz widział swój błąd i stojąc zaraz obok niej był skłonny nawet się do niego przyznać.
- Pokażę Ci… – powiedział cicho. Nie musiała wiedzieć jak to zrobić, wszak robiła to po raz pierwszy w życiu. To on był dzisiaj tym, który prowadził ją w nieznane, miała okazję poznać smoki z nieco innej perspektywy, szczelnie ukryte pod twardą skorupą, będące namiastką doskonałej przyszłości. Chciał jej to pokazać, chciał ją poprowadzić przez ten świat i z przyjemnością patrzył na uśmiech na jej twarzy. Kiedy tak patrzył na jej skupione oczy, staranność i przykładność… Miał szczęście, że zgodził się wtedy wprowadzić ją w nieznane wody Czarnej Magii, bo wiele zyskał… o wiele więcej niż kiedykolwiek zakładał.
- Azael, Zirael i Beliar. Wykluły się dwa lata temu, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku. – powiedział cicho, choć w jego głosie zdało się słyszeć nutę goryczy. Automatycznie niemal spojrzał w swoją prawą stronę. Primrose na pewno nie wiedziała co tam było, ale właśnie w tym kierunku było terrarium Azaela, dla którego odpowiedniego rozwiązania jeszcze nie znalazł. – Ojcem tej trójki jest Tanatos, matką Risaran. Samica jest stosunkowo młoda, wykluta w tysiąc dziewięćset trzecim roku. Samiec starszy, wykluty w tysiąc osiemset dwunastym. – przedstawił jej krótką historię. Zdecydowanie o tych smokach wiedział wszystko. Znał nie tylko historię Smoczych Ogrodów, znał też historię każdego z tych smoków. – Czas wyklucia zależy od gatunku, warunków… od wszystkiego co dzieje się wokół. – powiedział poważniej, a później spojrzał Primrose w oczy z uśmiechem. – Zanudzam Cię historiami, a miało być ekscytująco. – stwierdził, przyglądając jej się uważnie. Tutaj mogli zostać dłuższą chwilę, przynajmniej było ciepło.
- Pokażę Ci… – powiedział cicho. Nie musiała wiedzieć jak to zrobić, wszak robiła to po raz pierwszy w życiu. To on był dzisiaj tym, który prowadził ją w nieznane, miała okazję poznać smoki z nieco innej perspektywy, szczelnie ukryte pod twardą skorupą, będące namiastką doskonałej przyszłości. Chciał jej to pokazać, chciał ją poprowadzić przez ten świat i z przyjemnością patrzył na uśmiech na jej twarzy. Kiedy tak patrzył na jej skupione oczy, staranność i przykładność… Miał szczęście, że zgodził się wtedy wprowadzić ją w nieznane wody Czarnej Magii, bo wiele zyskał… o wiele więcej niż kiedykolwiek zakładał.
- Azael, Zirael i Beliar. Wykluły się dwa lata temu, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku. – powiedział cicho, choć w jego głosie zdało się słyszeć nutę goryczy. Automatycznie niemal spojrzał w swoją prawą stronę. Primrose na pewno nie wiedziała co tam było, ale właśnie w tym kierunku było terrarium Azaela, dla którego odpowiedniego rozwiązania jeszcze nie znalazł. – Ojcem tej trójki jest Tanatos, matką Risaran. Samica jest stosunkowo młoda, wykluta w tysiąc dziewięćset trzecim roku. Samiec starszy, wykluty w tysiąc osiemset dwunastym. – przedstawił jej krótką historię. Zdecydowanie o tych smokach wiedział wszystko. Znał nie tylko historię Smoczych Ogrodów, znał też historię każdego z tych smoków. – Czas wyklucia zależy od gatunku, warunków… od wszystkiego co dzieje się wokół. – powiedział poważniej, a później spojrzał Primrose w oczy z uśmiechem. – Zanudzam Cię historiami, a miało być ekscytująco. – stwierdził, przyglądając jej się uważnie. Tutaj mogli zostać dłuższą chwilę, przynajmniej było ciepło.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Z zafascynowaniem pozwalała się prowadzić na nieznane wody samokologii za przewodnika mają lorda Rosier. Obcowanie ze smokami z tak bliska było doświadczeniem niesamowitym i takim, które na długo zapamięta. Bliskość Mathieu była trochę krępująca, taka do jakiej nie przywykła poza tą, której dopuszczali się Xavier, Craig czy Edgar, ale byli rodziną. Zapach pieprzu i bergamotki w męskich perfumach przebijał się mocno przez siarkę i spaleniznę. Temperatura powietrza zaś zdawała się wzmacniać ich aromat.
Przyjęła z lekką ulgą moment, kiedy czarodziej się odsunął wraz z momentem gdy jajo znów znalazło się na swoim miejscu. Podążyła za wzrokiem Mathieu choć nie wiedziała czego wypatruje. Zapewne gdzieś tam znajdowały się rzeczone smoki, o których mówił. -Osiemset dwunastym. - Powtórzyła z nieukrywanym zdumieniem w głosie. Wiedziała, że smoki są długowieczne, ale usłyszenie tego w liczbach robiło nadal ogromne wrażenie. Imiona niewiele jej mówiły kiedy nie widziała stworzeń, ale słuchała z zapartym tchem bo miała przed sobą znawcę tematu, który mógł jej wiele opowiedzieć. Pokręciła głową uśmiechając się kącikami ust. -Wręcz przeciwnie. To co opowiadasz jest bardzo wciągające. Dla mnie to wszystko jest nowością więc mam wiele pytań. - Sama prosiła o informacje, a Mathieu ich udzielał więc było już ekscytująco. Sama możliwość dotknięta smoczego jaja było przygodą samą w sobie. -Jak dobieracie imiona? Kierujecie się jakimś kluczem? - Zgodnie z tym co powiedziała pojawiły się kolejne pytania, których przybywało im dłużej znajdowała się w terrarium. -I muszę zadać to pytanie, ale czy masz swojego ulubieńca?
Skoro pracował ze smokami tyle lat, znał je z imienia, zapewne też wiedział jakie mają charaktery to musiał mieć swojego ulubieńca. Smoka, który skradł jego uwagę, a może nawet i serce. Była też tego ciekawa dlatego, że mogła poznać kolejną kartę Mathieu Rosiera. Zastanawiała się jakby wiele rzeczy się potoczyło gdyby nie zdecydowała się na napisanie prośby o naukę, podzielenie się wiedzą. Czarodziej stał się przyjacielem, na którego widok wcześniej biło mocniej serce. W pewnym momencie czuła żal, że nie zwrócił na nią uwagi, ale starała się zagłuszyć w sobie romantyzm, który przeszkadzał w osiąganiu celów jakie sobie wyznaczyła w życiu. Zyskała przyjaciela, na którym mogła polegać w każdej chwili. I to ceniła w nim bardzo. Teraz miała okazję poznania go jeszcze lepiej i miała zamiar z tego skorzystać.
Przyjęła z lekką ulgą moment, kiedy czarodziej się odsunął wraz z momentem gdy jajo znów znalazło się na swoim miejscu. Podążyła za wzrokiem Mathieu choć nie wiedziała czego wypatruje. Zapewne gdzieś tam znajdowały się rzeczone smoki, o których mówił. -Osiemset dwunastym. - Powtórzyła z nieukrywanym zdumieniem w głosie. Wiedziała, że smoki są długowieczne, ale usłyszenie tego w liczbach robiło nadal ogromne wrażenie. Imiona niewiele jej mówiły kiedy nie widziała stworzeń, ale słuchała z zapartym tchem bo miała przed sobą znawcę tematu, który mógł jej wiele opowiedzieć. Pokręciła głową uśmiechając się kącikami ust. -Wręcz przeciwnie. To co opowiadasz jest bardzo wciągające. Dla mnie to wszystko jest nowością więc mam wiele pytań. - Sama prosiła o informacje, a Mathieu ich udzielał więc było już ekscytująco. Sama możliwość dotknięta smoczego jaja było przygodą samą w sobie. -Jak dobieracie imiona? Kierujecie się jakimś kluczem? - Zgodnie z tym co powiedziała pojawiły się kolejne pytania, których przybywało im dłużej znajdowała się w terrarium. -I muszę zadać to pytanie, ale czy masz swojego ulubieńca?
Skoro pracował ze smokami tyle lat, znał je z imienia, zapewne też wiedział jakie mają charaktery to musiał mieć swojego ulubieńca. Smoka, który skradł jego uwagę, a może nawet i serce. Była też tego ciekawa dlatego, że mogła poznać kolejną kartę Mathieu Rosiera. Zastanawiała się jakby wiele rzeczy się potoczyło gdyby nie zdecydowała się na napisanie prośby o naukę, podzielenie się wiedzą. Czarodziej stał się przyjacielem, na którego widok wcześniej biło mocniej serce. W pewnym momencie czuła żal, że nie zwrócił na nią uwagi, ale starała się zagłuszyć w sobie romantyzm, który przeszkadzał w osiąganiu celów jakie sobie wyznaczyła w życiu. Zyskała przyjaciela, na którym mogła polegać w każdej chwili. I to ceniła w nim bardzo. Teraz miała okazję poznania go jeszcze lepiej i miała zamiar z tego skorzystać.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Niewiele osób miał okazję obcować z Mathieu w trakcie jego pracy, niewielu osobom też pozwolił zbliżyć się do siebie na tyle, aby poznawały go od zupełnie innej, bardziej przyjaznej strony. Wieloletnie problemy z własnym „ja” i usilna próba niedopuszczenia do siebie mroku sprawiły, że towarzysko chował się za plecami innych, nie wychodząc z cienia. To początki wojny zmieniły go, decyzje, które podejmował pchły go w tym kierunku i utwierdzały w przekonaniu o własnej wartości. Nie był tylko cieniem, nie był tym mniej ważnym czy nieistotnym, gorszym od Tristana. Być może wielu bagatelizowało jego osobę, nie dostrzegając tego co miał do przekazania, co mógł wnieść. Przestał dbać o ich zdanie, udowadniać komuś swoją wartość – działał i czynił to, co uznawał za słuszne. Primrose poznała go z tego odmienionej strony. Zjawiła się w jego życiu w momencie kiedy błądził, nie potrafił odnaleźć własnej drogi, kłócił się z wewnętrznym mrokiem. To wszystko zmieniało się na przestrzeni miesięcy, pytanie tylko jak bardzo było to w stanie dostrzec. Czy była zdolna zaakceptować go takim, jakim był? Gdyby tak nie było, z całą pewnością nie zjawiłaby się dzisiaj w Smoczych Ogrodach.
- Tysiąc osiemset dwunastym. – powtórzył z lekkim uśmiechem. Sto czterdzieści sześć lat. Na jednych te liczby robiły ogromne wrażenie, on zdążył do nich przywyknąć. – Tanatos, Hyphari i Valsharessa. Nie są najstarszymi w Smoczych Ogrodach. Ancalagon ma sto sześćdziesiąt dziewięć lat. Jest ich ojcem, matką była Vidanna. – przedstawił po krótce koneksje rodzinne w Rezerwacie, a raczej smocze powiązania. – Z jaj Tanatosa i Hyphari wykluł się Lazarus i Lharos. Neenhjar i Valencier zostały odłowione z wolności. Risaran pochodzi z jaja Neenhjara i Hyphari, Silibinas z jaja Valenciera i Hyphari, natomiast Socharis z jaja Neenhjara i Myssleine. Najmłodsze okazy, Zirael, Azael i Beliar pochodzą z jaj Risaran i Tanatosa. To chyba wszystkie. – wymienił, kontynuując smoczą historię. Primrose była wspaniałą słuchaczką, a to zawsze sprawiało przyjemność, kiedy ktoś wyrażał zainteresowanie. Aż przypomniała mu się ostatnia wizyta Lady Eurydice Nott, która była w Rezerwacie najwyraźniej za karę. Oburzające, ale obowiązkiem było zrobienie dobrej miny do złej gry. – Imię smoka powinno pasować do jego charakteru. Ancalacon można przełożyć na pędzące szczęki, Tanatos oznacza śmierć… – wyjaśnił po krótce, nie był w stanie kompletnie odpowiedzieć na to pytanie, ale miał nadzieję, że Primrose będzie usatysfakcjonowana taką odpowiedzią.
- Wszystkie są mi niezwykle bliskie. – powiedział strzepując z dłoni pył, chwilę po tym jak podniósł z ziemi połyskujący kamyk. Przez moment wydawał mu się fragmentem łuski, złudzenie jednak było mylne. – W każdym jest coś wyjątkowego, przerażającego, fascynującego jednocześnie. Wyspiarka jest dla mnie wyjątkowym okazem, przez sam wzgląd na to, że jest ostatnią z gatunku. – dodał z uśmiechem i rzucił w kierunku pracownika, aby przyniósł im płaszcze, choć atmosfera w inkubatorze była przyjemna, nie powinni przebywać tu zbyt długo. – Wiosną odwiedzisz mnie ponownie, jeśli będziesz chciała. Pokażę Ci je wszystkie, z bezpiecznego miejsca. – zaproponował, nasuwając płaszcz na jej ramiona. Nie powinna zmarznąć i choć Mathieu bardzo nie chciał, aby już jej wizyta dobiegała końca, wiedział, że to nieuniknione. – Może udasz się ze mną do Château Rose? Każę przygotować posiłek. - zaproponował i spojrzał na nią, oczekując szybkiej i pozytywnej reakcji. A może to ona miała już dość dzisiejszego spotkania?
- Tysiąc osiemset dwunastym. – powtórzył z lekkim uśmiechem. Sto czterdzieści sześć lat. Na jednych te liczby robiły ogromne wrażenie, on zdążył do nich przywyknąć. – Tanatos, Hyphari i Valsharessa. Nie są najstarszymi w Smoczych Ogrodach. Ancalagon ma sto sześćdziesiąt dziewięć lat. Jest ich ojcem, matką była Vidanna. – przedstawił po krótce koneksje rodzinne w Rezerwacie, a raczej smocze powiązania. – Z jaj Tanatosa i Hyphari wykluł się Lazarus i Lharos. Neenhjar i Valencier zostały odłowione z wolności. Risaran pochodzi z jaja Neenhjara i Hyphari, Silibinas z jaja Valenciera i Hyphari, natomiast Socharis z jaja Neenhjara i Myssleine. Najmłodsze okazy, Zirael, Azael i Beliar pochodzą z jaj Risaran i Tanatosa. To chyba wszystkie. – wymienił, kontynuując smoczą historię. Primrose była wspaniałą słuchaczką, a to zawsze sprawiało przyjemność, kiedy ktoś wyrażał zainteresowanie. Aż przypomniała mu się ostatnia wizyta Lady Eurydice Nott, która była w Rezerwacie najwyraźniej za karę. Oburzające, ale obowiązkiem było zrobienie dobrej miny do złej gry. – Imię smoka powinno pasować do jego charakteru. Ancalacon można przełożyć na pędzące szczęki, Tanatos oznacza śmierć… – wyjaśnił po krótce, nie był w stanie kompletnie odpowiedzieć na to pytanie, ale miał nadzieję, że Primrose będzie usatysfakcjonowana taką odpowiedzią.
- Wszystkie są mi niezwykle bliskie. – powiedział strzepując z dłoni pył, chwilę po tym jak podniósł z ziemi połyskujący kamyk. Przez moment wydawał mu się fragmentem łuski, złudzenie jednak było mylne. – W każdym jest coś wyjątkowego, przerażającego, fascynującego jednocześnie. Wyspiarka jest dla mnie wyjątkowym okazem, przez sam wzgląd na to, że jest ostatnią z gatunku. – dodał z uśmiechem i rzucił w kierunku pracownika, aby przyniósł im płaszcze, choć atmosfera w inkubatorze była przyjemna, nie powinni przebywać tu zbyt długo. – Wiosną odwiedzisz mnie ponownie, jeśli będziesz chciała. Pokażę Ci je wszystkie, z bezpiecznego miejsca. – zaproponował, nasuwając płaszcz na jej ramiona. Nie powinna zmarznąć i choć Mathieu bardzo nie chciał, aby już jej wizyta dobiegała końca, wiedział, że to nieuniknione. – Może udasz się ze mną do Château Rose? Każę przygotować posiłek. - zaproponował i spojrzał na nią, oczekując szybkiej i pozytywnej reakcji. A może to ona miała już dość dzisiejszego spotkania?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Słuchała z fascynacją całego wywodu. Lubiła przebywać w towarzystwie osób, które w swojej pracy znajdowały pasję. Ten błysk w oku, ta energia w głosie porywały słuchacza. Znalazła w Mathieu przyjaciela, choć nic na początku tego nie wskazywało. Sama zaś Primrose ceniła sobie jego towarzystwo i cieszyła się z wizyty jaką złożyła w Smoczych Ogrodach. Przyjemność, która pozwalała na chwilę oderwać się od codziennych trosk.
-Zdążyłam się już pogubić. - Przyznała z lekkim rozbawieniem w głosie. -Zapewne rozrysowanie koneksji rodzinnych waszych smoków znacznie by mi pomogło. - Jakoś nie było to wielkim zaskoczeniem, że takie stworzenia jak smoki posiadały własne rodowody, niczym członkowie rodzin arystokratycznych. -Z tego co mówisz, to musicie najpierw poznać charakter smoka nim otrzyma swoje imię. - Zauważyła po chwili zastanowienia. Skoro smoki żyły tak długo, to zapewne parę lat bez imienia nie robiło im różnicy. Choć to były tylko jej własne przemyślenia nie poparte żadnym doświadczeniem. Odczekała aż służący przyniesie jej okrycie wierzchnie zwiastując tym samym, że wizyta właśnie dobiegła końca. -Z wielką przyjemnością znów zawitam do Smoczych Ogrodów aby zobaczyć te wspaniałe stworzenia. - Odparła wyraźnie zadowolona taką propozycją. Któżby nie skorzystał z takiej oferty. Obejrzała się jeszcze przez ramię tam gdzie zostawili Wyspiarkę. Nadal miała przed sobą jej spojrzenie, coś wtedy w lady Burke drgnęło. Nie wiedzieć czemu ale wzrok smoczycy mocną na nią wpłynął. Czy to może fakt, że była ostatnią ze swojego gatunku, że jej jaja leżały pod czułą i stałą opieką pracowników i właścicieli Rezerwatu? Wszyscy wyczekiwali zapewne aż wyklują się z nich młode. Byłby to zapewne niesamowity dzień dla wszystkich ze Smoczych Ogrodów. Nagłą propozycją ją zaskoczył ale nie znaczyło, że była ona jej nie miła. Wręcz przeciwnie.
-Sądzę, że mogę pozwolić sobie na nadużycie jeszcze trochę twojej gościnności. - Uśmiechnęła się przy tym delikatnie poprawiając płaszcz na ramionach. Nie będzie zgorszenia jeżeli skorzysta z jego zaproszenia. A nawet jeśli, to niech stare plotkary mają o czym rozmawiać. Nie było niczego gorszącego w spotkaniu lady Burke z lordem Rosierem w Kent.
zt x 2
|Przechodzimy tutaj
-Zdążyłam się już pogubić. - Przyznała z lekkim rozbawieniem w głosie. -Zapewne rozrysowanie koneksji rodzinnych waszych smoków znacznie by mi pomogło. - Jakoś nie było to wielkim zaskoczeniem, że takie stworzenia jak smoki posiadały własne rodowody, niczym członkowie rodzin arystokratycznych. -Z tego co mówisz, to musicie najpierw poznać charakter smoka nim otrzyma swoje imię. - Zauważyła po chwili zastanowienia. Skoro smoki żyły tak długo, to zapewne parę lat bez imienia nie robiło im różnicy. Choć to były tylko jej własne przemyślenia nie poparte żadnym doświadczeniem. Odczekała aż służący przyniesie jej okrycie wierzchnie zwiastując tym samym, że wizyta właśnie dobiegła końca. -Z wielką przyjemnością znów zawitam do Smoczych Ogrodów aby zobaczyć te wspaniałe stworzenia. - Odparła wyraźnie zadowolona taką propozycją. Któżby nie skorzystał z takiej oferty. Obejrzała się jeszcze przez ramię tam gdzie zostawili Wyspiarkę. Nadal miała przed sobą jej spojrzenie, coś wtedy w lady Burke drgnęło. Nie wiedzieć czemu ale wzrok smoczycy mocną na nią wpłynął. Czy to może fakt, że była ostatnią ze swojego gatunku, że jej jaja leżały pod czułą i stałą opieką pracowników i właścicieli Rezerwatu? Wszyscy wyczekiwali zapewne aż wyklują się z nich młode. Byłby to zapewne niesamowity dzień dla wszystkich ze Smoczych Ogrodów. Nagłą propozycją ją zaskoczył ale nie znaczyło, że była ona jej nie miła. Wręcz przeciwnie.
-Sądzę, że mogę pozwolić sobie na nadużycie jeszcze trochę twojej gościnności. - Uśmiechnęła się przy tym delikatnie poprawiając płaszcz na ramionach. Nie będzie zgorszenia jeżeli skorzysta z jego zaproszenia. A nawet jeśli, to niech stare plotkary mają o czym rozmawiać. Nie było niczego gorszącego w spotkaniu lady Burke z lordem Rosierem w Kent.
zt x 2
|Przechodzimy tutaj
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Dlaczego Timothy trafił do Chateau Rose było dla niego średnio klarowne, ale nie zamierzał podważać tych decyzji. Na zaufanie ze strony Mathieu nie miał co liczyć. Rosier z natury był bardzo nieufny, a problemy ze zbudowaniem relacji opartej na zaufaniu miał nie od dzisiaj. Nie wiedział czy ktoś zdążył młodzika ostrzec przed nieprzychylnym spojrzeniem Mathieu lub przed jego podejrzliwością, ale to nie było teraz największym problemem. Oczekiwano, że młody Lestrange rozwinie się pod ich skrzydłami, osiągnie pewną dojrzałość i ukształtuje własny charakter, aby w przyszłości godnie reprezentować swój ród. Może miało to zmyć niesmak, który pozostawił po sobie Francis… Nie wiedział i w zasadzie wiedzieć nie musiał. Kształtowanie młodego umysłu było sensowne tylko w momencie, kiedy miało się ku temu odpowiednie narzędzia. Zostawił mu notatkę, w której poinformował, żeby zjawił się w Smoczych Ogrodach o godzinie siódmej trzydzieści. Niech się wyśpi, młodzież powinna spać odpowiednio długo, aby ich chłonne umysły mogły odpowiednio nasiąkać nowo zdobywaną wiedzą. Dziś zaplanował dla niego łatwą, choć nieprzyjemną pracę. Na dzień dobry opowie mu o tym, co go czeka dziś, a później zabiorą się do solidnej pracy. Mathieu rączek brudzić nie zamierzał, bo czekało go jeszcze kilka dokumentów do wypełnienia, ale chętnie popilnuje młodocianego. Azael miał smacznie spać już o godzinie dziewiątej, a to terrarium szanowny Timothy posprząta ręcznie i bardzo dokładnie. Dbałość o miejsce smoków, które przez wzgląd na indywidualne sytuacje musiały zostać umieszczone w terrarium była kwestią bardzo istotną, więc liczył na to, że młody Lestrange odpowiedzialnie podejdzie do swojego zadania.
Siódma dwadzieścia pięć, dokładnie o tej godzinie opuścił swój wygodny gabinet i pojawił się przy wejściu do terrarium. Zerknął na kieszonkowy zegarek, który znalazł kiedyś w biurze i spojrzał w stronę ścieżki. Oby Timothy zjawił się na czas, Mathieu bardzo nie lubił spóźnień.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Mimo, że Timothee normalnie był raczej przyzwyczajony do porannego wstawania, w końcu lekcje w Beauxbatons nie zaczynały się po południu, tak dzisiaj wstał z niejaką niechęcią. Nie żeby nie mógł się zebrać. Zazwyczaj jak już się obudził to wstawał praktycznie od razu. Dzisiaj jednak czuł się niewyspany i chętnie przytuliłby jeszcze z pół godzinki, albo nawet godzinkę. Może to po prostu łóżka w Chateau były o niebo wygodniejsze niż te w Akademii.
Tak czy siak zebrał swoje zwłoki i przygotował się do wyjścia. Ubrał się w zasadzie tak jak na zajęcia praktyczne z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Sznurowane robocze buty nad kostkę, ciemne spodnie z odpornego materiału, jasna koszulka i na to koszula z podobnego materiału co spodnie. Zastanawiał się czy nie zabrać na wszelki wypadek również i kurtki, ale uznał, że wtedy by się chyba zagotował zanim zdążyłby chociaż dotrzeć na miejsce.
Kiedy się przygotowywał posłał jeszcze po przekąskę, którą zdążył już chapsnąć w biegu. Nic specjalnego znalazł się dla niego jakiś pączek i filiżanka czarnej herbaty z łyżeczką cukru. Dobrze, że ta ostatnia nie była taka gorąca, bo by poparzył sobie gardło pijąc ją na raz. Pączka już zjadł z zasadzie w biegu. Dobrze, że nikt tego nie widział. Ten dzień zaczął się zdecydowanie zbyt wcześnie, żeby mógł na spokojnie doczekać do śniadania z resztą domowników, szczególnie, że nie wiedział co go czeka. Może energia będzie niezbędna?
Mathieu chwilę przed 7:30 mógł dostrzec sylwetkę młodego Lestrange’a na ścieżce prowadzącej do terrarium. Może i był Francuzem i w ojczyźnie czas spotkania był dla niego raczej „orientacyjny”, tak na szczęście zdawał sobie sprawę z tego, że teraz był na terenach Wielkiej Brytanii i musiał dostosować się do tutejszej kultury. I tak miał szczęście jak wiele francuskich zwyczajów nadal kultywowali Rosierowie.
-Bonjour- przywitał się z Mathieu, kiedy już do niego dotarł. Nawet udało mu się stłumić cisnące się na usta ziewnięcie. Ba, zmusił się by wyglądać na kogoś pełnego werwy do działania, chociaż to może akurat zasługa tego pączka. Warto było.
Tak czy siak zebrał swoje zwłoki i przygotował się do wyjścia. Ubrał się w zasadzie tak jak na zajęcia praktyczne z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Sznurowane robocze buty nad kostkę, ciemne spodnie z odpornego materiału, jasna koszulka i na to koszula z podobnego materiału co spodnie. Zastanawiał się czy nie zabrać na wszelki wypadek również i kurtki, ale uznał, że wtedy by się chyba zagotował zanim zdążyłby chociaż dotrzeć na miejsce.
Kiedy się przygotowywał posłał jeszcze po przekąskę, którą zdążył już chapsnąć w biegu. Nic specjalnego znalazł się dla niego jakiś pączek i filiżanka czarnej herbaty z łyżeczką cukru. Dobrze, że ta ostatnia nie była taka gorąca, bo by poparzył sobie gardło pijąc ją na raz. Pączka już zjadł z zasadzie w biegu. Dobrze, że nikt tego nie widział. Ten dzień zaczął się zdecydowanie zbyt wcześnie, żeby mógł na spokojnie doczekać do śniadania z resztą domowników, szczególnie, że nie wiedział co go czeka. Może energia będzie niezbędna?
Mathieu chwilę przed 7:30 mógł dostrzec sylwetkę młodego Lestrange’a na ścieżce prowadzącej do terrarium. Może i był Francuzem i w ojczyźnie czas spotkania był dla niego raczej „orientacyjny”, tak na szczęście zdawał sobie sprawę z tego, że teraz był na terenach Wielkiej Brytanii i musiał dostosować się do tutejszej kultury. I tak miał szczęście jak wiele francuskich zwyczajów nadal kultywowali Rosierowie.
-Bonjour- przywitał się z Mathieu, kiedy już do niego dotarł. Nawet udało mu się stłumić cisnące się na usta ziewnięcie. Ba, zmusił się by wyglądać na kogoś pełnego werwy do działania, chociaż to może akurat zasługa tego pączka. Warto było.
Młody, szlachetnie urodzony, który dopiero uczył się życia. Skoro Mathieu obiecał wsparcie w ukierunkowaniu postępowania Lorda Lestrange, zamierzał służyć mu poradą, ale również zacząć działać w kwestiach o wiele bardziej rozwojowych. Timothee, był niedoświadczony i nie zaznał jeszcze trudów życia. Szkoła stanowiła idealną ochronę, która broniła młodych ludzi przez problemami świata, z którymi będą musieli borykać się jako dorośli. Odpowiednie przygotowanie było jedyną możliwością, a jakim miałoby być, gdyby nie uczestniczyli w nim bardziej doświadczeni, posiadający wiedzę członkowie rodziny, lub rodzina ich rodziny. Opieka nad rozwojem Lestrange’a była więc naturalna, jeśli miał godnie reprezentować rodowe przekonania i tradycje, musiał czerpać odpowiednie wzorce. Fakt faktem, Mathieu nie stawiałby się na piedestale zwanym wzorem idealnym, ale mógł chłopakowi pomóc. Czy tego chciał, czy nie chciał.
Timothee nie spóźnił się, co zadziałało na jego korzyść. Szanowanie się wzajemnie było istotą nawiązywania relacji. Nie musiało się za kimś przepadać czy ufać mu bezgranicznie, aby okazywać wzajemny szacunek. Wierzył, że chłopak zaakceptuje fakt, że metody Mathieu nie będą ani przyjemne, ani przewidywalne. Czasem lepiej nie wiedzieć, czego można się spodziewać po kolejnym dniu pełnym wrażeń. Rosier pamiętał doskonale swój pierwszy dzień w Smoczych Ogrodach, gdzie pomagał podczas wakacyjnej przerwy, a używanie przez niego magii nie było specjalnie konieczne. Pomijając stertę przejrzanych papierów, segregacji archiwalnej dokumentacji, układania jej wedle ustalonej chronologii… Nudne i bardzo nużące zajęcie, a niektóre pergaminy były tak stare, że należało się z nimi obchodzić wyjątkowo delikatne. Inny, zszargane trudem czasu należało przepisać starannie, bez popełniania błędów. Początki zawsze były trudne, później wszystko przychodziło o wiele łatwiej.
- Bonjour – powitał go spokojnie i zmierzył z góry na dół. Przygotowany odpowiednio, nie ubrał się jak na wakacyjną przygodę, tylko jak do pracy. Nawet, jeśli nie wiedział co takiego planował dla niego Mathieu. – Zgodnie z planem, najpierw wprowadzę Cię w pewne kwestie, później udamy się do Château Rose na śniadanie, a po nim wrócimy do pracy. Istotą dzisiejszego spotkania Timothy, jest trenowanie wytrwałości i hartu ducha, mając na uwadze trudne, mniej lub bardziej przystępne warunki. – powiedział słowem wstępu i wyprostował się, przesuwając powoli spojrzeniem po jego sylwetce. Nie znał go, nie miał pojęcia czy Timothee był na to wszystko gotowy. Musiał jednak nabyć pewnych umiejętności i jakoś rozpocząć swoją drogą.
- Terrarium w Smoczych Ogrodach to osobliwe miejsce. Znajdują się tu słabsze, chore, stare lub niezdolne do życia na wolności osobniki smoków. Azael, smok z lekko zdeformowaną czaszką i dodatkowym rogiem. Młody, wykluty dwa lata temu. Cierpi. Edrea. Wyspiarka rybojadka, która została odratowana za sprawą anomalii nad wyspą Wight. Jedyny żyjący okaz. Naszym zadaniem jest dostosowanie tego miejsca do ich potrzeb. Jak wiele wiesz o smokach? – spytał w końcu, na moment zdejmując rękawice z dłoni. – Odłóż różdżkę, nie będzie Ci dziś potrzebna. – dodał, wskazując na specjalnie przygotowane pudełko na biurko, zaraz obok całkiem sporej sterty papierów, która na niego czekała, podczas gdy Timothee będzie kształtował własny charakter.
Timothee nie spóźnił się, co zadziałało na jego korzyść. Szanowanie się wzajemnie było istotą nawiązywania relacji. Nie musiało się za kimś przepadać czy ufać mu bezgranicznie, aby okazywać wzajemny szacunek. Wierzył, że chłopak zaakceptuje fakt, że metody Mathieu nie będą ani przyjemne, ani przewidywalne. Czasem lepiej nie wiedzieć, czego można się spodziewać po kolejnym dniu pełnym wrażeń. Rosier pamiętał doskonale swój pierwszy dzień w Smoczych Ogrodach, gdzie pomagał podczas wakacyjnej przerwy, a używanie przez niego magii nie było specjalnie konieczne. Pomijając stertę przejrzanych papierów, segregacji archiwalnej dokumentacji, układania jej wedle ustalonej chronologii… Nudne i bardzo nużące zajęcie, a niektóre pergaminy były tak stare, że należało się z nimi obchodzić wyjątkowo delikatne. Inny, zszargane trudem czasu należało przepisać starannie, bez popełniania błędów. Początki zawsze były trudne, później wszystko przychodziło o wiele łatwiej.
- Bonjour – powitał go spokojnie i zmierzył z góry na dół. Przygotowany odpowiednio, nie ubrał się jak na wakacyjną przygodę, tylko jak do pracy. Nawet, jeśli nie wiedział co takiego planował dla niego Mathieu. – Zgodnie z planem, najpierw wprowadzę Cię w pewne kwestie, później udamy się do Château Rose na śniadanie, a po nim wrócimy do pracy. Istotą dzisiejszego spotkania Timothy, jest trenowanie wytrwałości i hartu ducha, mając na uwadze trudne, mniej lub bardziej przystępne warunki. – powiedział słowem wstępu i wyprostował się, przesuwając powoli spojrzeniem po jego sylwetce. Nie znał go, nie miał pojęcia czy Timothee był na to wszystko gotowy. Musiał jednak nabyć pewnych umiejętności i jakoś rozpocząć swoją drogą.
- Terrarium w Smoczych Ogrodach to osobliwe miejsce. Znajdują się tu słabsze, chore, stare lub niezdolne do życia na wolności osobniki smoków. Azael, smok z lekko zdeformowaną czaszką i dodatkowym rogiem. Młody, wykluty dwa lata temu. Cierpi. Edrea. Wyspiarka rybojadka, która została odratowana za sprawą anomalii nad wyspą Wight. Jedyny żyjący okaz. Naszym zadaniem jest dostosowanie tego miejsca do ich potrzeb. Jak wiele wiesz o smokach? – spytał w końcu, na moment zdejmując rękawice z dłoni. – Odłóż różdżkę, nie będzie Ci dziś potrzebna. – dodał, wskazując na specjalnie przygotowane pudełko na biurko, zaraz obok całkiem sporej sterty papierów, która na niego czekała, podczas gdy Timothee będzie kształtował własny charakter.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie przejął się zbytnio spojrzeniem Mathieu. Można powiedzieć, że Lestrange był już całkiem przyzwyczajony do oceniających spojrzeń. Nie było to nic nowego w jego życiu. Był jednak ciekaw jak wypadł, nie wypadało jednak pytać. Poza tym coś mu mówiło, że tak czy siak niedługo się dowie.
-Dobrze…- odpowiedział jedynie słysząc plan dzisiejszego dnia. To w sumie nie tak, że Timothee był człowiekiem niewielu słów, po prostu nie miał z czym dyskutować. Zaintrygowało go nieco to „trenowanie wytrwałości i hartu ducha” podejrzewając, że zadanie, które dostanie niekoniecznie przypadnie mu do gustu, nie pozwolił jednak by na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Nadal utrzymywał swój uprzejmy uśmiech, który chyba w zasadzie już się stał jego naturalnym wyrazem twarzy.
Słuchał z uprzejmym zainteresowaniem krótkiej informacji na temat Terrarium. Temat zdecydowanie był ciekawy a i młody czarodziej miał przed sobą kogoś, kto był w zasadzie ekspertem w temacie. Głupio byłoby nie słuchać.
-W zasadzie tylko tyle ile znalazło się w podręczniku do opieki nad magicznymi stworzeniami- odpowiedział na pytanie Mathieu po krótkim namyśle, którego potrzebował, żeby w miarę akuratnie ocenić stan własnej wiedzy. Tak po prawdzie to smoki nigdy nie znalazły się w kręgu jego zainteresowania. Jasne, to były fascynujące stworzenia, jednak Timothee z racji swojego urodzenia był bardziej związany z wodnymi istotami. Hippokampusy czy trytony to na ich temat wiedział znacznie więcej. Kto by pomyślał, że akurat przyjdzie mu popracować w Smoczych Ogrodach?
-Och- mruknął tylko, kiedy Rosier zapowiedział, że różdżka nie będzie mu potrzebna. Nie dyskutował jednak z czarodziejem i w końcu z wyraźną niechęcią wyciągnął ją zza pazuchy i z lekkim ociąganiem odłożył ją do wskazanego pudełka. Nic w sumie dziwnego, był czarodziejem, a różdżka była jego nieodłącznym atrybutem. Zdawał sobie sprawę z tego, że jakikolwiek protest na niewiele się zda, a i w zasadzie może zaszkodzić. Nie chciał sobie utrudniać życia bardziej, poprzez nastawianie negatywnie Mathieu do własnej osoby, a tak pewnie by było, gdyby tylko zaczął marudzić. Nie, nie nie. To już lepiej było przetrwać ten dzień cokolwiek miał przynieść.
-Dobrze…- odpowiedział jedynie słysząc plan dzisiejszego dnia. To w sumie nie tak, że Timothee był człowiekiem niewielu słów, po prostu nie miał z czym dyskutować. Zaintrygowało go nieco to „trenowanie wytrwałości i hartu ducha” podejrzewając, że zadanie, które dostanie niekoniecznie przypadnie mu do gustu, nie pozwolił jednak by na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Nadal utrzymywał swój uprzejmy uśmiech, który chyba w zasadzie już się stał jego naturalnym wyrazem twarzy.
Słuchał z uprzejmym zainteresowaniem krótkiej informacji na temat Terrarium. Temat zdecydowanie był ciekawy a i młody czarodziej miał przed sobą kogoś, kto był w zasadzie ekspertem w temacie. Głupio byłoby nie słuchać.
-W zasadzie tylko tyle ile znalazło się w podręczniku do opieki nad magicznymi stworzeniami- odpowiedział na pytanie Mathieu po krótkim namyśle, którego potrzebował, żeby w miarę akuratnie ocenić stan własnej wiedzy. Tak po prawdzie to smoki nigdy nie znalazły się w kręgu jego zainteresowania. Jasne, to były fascynujące stworzenia, jednak Timothee z racji swojego urodzenia był bardziej związany z wodnymi istotami. Hippokampusy czy trytony to na ich temat wiedział znacznie więcej. Kto by pomyślał, że akurat przyjdzie mu popracować w Smoczych Ogrodach?
-Och- mruknął tylko, kiedy Rosier zapowiedział, że różdżka nie będzie mu potrzebna. Nie dyskutował jednak z czarodziejem i w końcu z wyraźną niechęcią wyciągnął ją zza pazuchy i z lekkim ociąganiem odłożył ją do wskazanego pudełka. Nic w sumie dziwnego, był czarodziejem, a różdżka była jego nieodłącznym atrybutem. Zdawał sobie sprawę z tego, że jakikolwiek protest na niewiele się zda, a i w zasadzie może zaszkodzić. Nie chciał sobie utrudniać życia bardziej, poprzez nastawianie negatywnie Mathieu do własnej osoby, a tak pewnie by było, gdyby tylko zaczął marudzić. Nie, nie nie. To już lepiej było przetrwać ten dzień cokolwiek miał przynieść.
Terrarium
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody