Wydarzenia


Ekipa forum
Bridget Levine
AutorWiadomość
Bridget Levine [odnośnik]24.01.16 20:40

Bridget Levine

Data urodzenia: 28.02.1927
Nazwisko matki: Carrow
Miejsce zamieszkania: Dwór Balmoral, Braemar, Szkocja
Czystość krwi: czysta ze skazą
Zawód: Uzdrowiciel na oddziale magipsychiatrycznym w Szpitalu św. Munga
Wzrost: 166 cm
Waga: 55 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: zielone
Znaki szczególne: blizna za prawym uchem, brązowa plamka pod łopatką



Początek lat 20. Sroga zima zaatakowała Szkocję. Pomimo mrozu, każdy dzień był piękny. Ośnieżone tereny wokół posiadłości rodziny Levine wyglądały niesamowicie. Sceneria iście bajkowa. Pewnego słonecznego dnia, dokładnie 28 stycznia na tyłach uroczego zamku, odbyła się wielka rodzinna uroczystość. Rody Levine i Carrow postanowiły połączyć swe więzy, wykorzystując do tego swoje niewinne dzieci. Pan młody ubrany w eleganckie czarne spodnie i czarną pelerynę, narzucił na siebie coś w stylu futrzanego szalika. Suknia panny młodej była bielsza niż śnieg, a w niektórych miejscach pokrywały ją małe diamenciki. Na ramionach dumnie nosiła grube futro z norek. On wziął ją sobie za żonę. Ona wzięła go za męża. Nie mieli wyboru. Ta "miłość" była im narzucona. Chociaż ród Levine nie jest szlachetnej krwi, a czystej krwi ze skazą, Carrow'owie nagięli kilka zasad. Jak to się stało?
Oba rody poznały się na jednym z konkursów międzynarodowych jeździectwa. Carrowowie zajęli wtedy pierwsze miejsce, jednakże i Levine'om niewiele brakowało! Zdziwieni tym, że jest jeszcze ktoś, kto równie dobrze radzi sobie z jeździectwem (jak oni) i kto ma tak piękne i zadbane konie (również jak oni), postanowili zaprosić dziadków Bridget do swojej posiadłości. Kiedy spotkanie nie skończyło się całkowitym fiaskiem, państwo Levine chcieli odwdzięczyć się tym samym i zaprosili swoich nowych znajomych do siebie. Z niechęcią Carrowowie przystali na tę propozycję, bowiem wiedzieli już, że krew, która płynie w żyłach Levine jest ze skazą.
Zwiedzili nie tylko dwór, ale - co najważniejsze - ogromną stadninę koni, jaką dysponował ród Levine. Widząc te piękne, duże, zdrowe i silne konie, zapragnęli je mieć, kupić, zabrać do siebie, cokolwiek.
Do przypieczętowania "przyjaźni", która nie mogła przecież opierać się tylko na pustych słowach i obietnicach, wykorzystali swoje dzieci, które po kilku miesiącach stanęły na białym kobiercu.


I z tej "narzuconej miłości" powstała Bridget.



Byłam dobrym dzieckiem. Ciekawa świata, wszystkiego co mnie otaczało. Zanim nauczyłam się czytać, zadawałam bardzo dużo pytań. Czasami głupich, czasami niestosownych i wprawiających moich rodziców w zakłopotanie. Kiedy później już sama mogłam znaleźć na coś odpowiedź, zaczęłam wymykać się do naszej ogromnej biblioteki i przesiadywałam tam całymi dniami. Czytałam głównie krótkie opowiadania i jakieś filozoficzne bzdury, bo te, które dotyczyły spraw czysto teoretycznych, sprawiały mi jeszcze trudności - w końcu miałam dopiero 6 lat.
Odkąd tylko postawiłam pierwsze kroki, ojciec posadził mnie na małym źrebaku, aby przyzwyczajać mnie powoli do koni. Podobno siedziałam jak zaczarowana, a więc miłość od pierwszego wejrzenia! W wieku pięciu lat jeździłam na koniu jak niejeden stary zawodowiec. Wszyscy żartowali sobie, że mogłabym startować w konkursach. Zapewne to wszystko nie wyglądało tak dobrze, jak mówili, dużo jeszcze brakowało mi do tego, aby bardzo dobrze jeździć, ale widocznie nie chcieli sprawiać mi przykrości - byłam dzieckiem, które przejmowało się złą opinią innych, ale z drugiej strony dawało mi to dużo motywacji do stania się jeszcze lepszym. W każdym razie jazda konna sprawiała mi ogromną frajdę i jeździłam już na wysokim poziomie, zanim poszłam do szkoły. Książki i konie to dwie "rzeczy", które sprawiały mi tyle radości, i które pochłaniały każdy mój wolny czas.
Z Connorem, moim bratem, łączyła mnie głęboka więź. Byliśmy nierozłączni. Opiekował się mną, dbał o mnie i o mój rozwój osobisty, bardziej niż rodzice czy niańki. Często oboje wymykaliśmy się do pobliskiego lasu, mimo że zasadniczo mieliśmy tam wstęp wzbroniony. W lesie nie było niestety magicznych zwierząt, ale te, które tam żyły, w zupełności nam wystarczały. Najbardziej lubiłam lisy. Kilka z nich nawet udało nam się oswoić - o ile można to tak nazwać.
Najlepszą naszą rozrywką, kiedy byłam jeszcze mała, było uprzykrzanie życia służbie. Robiliśmy to oczywiście w formie żartów, nikomu też nie stwarzaliśmy tym problemów. Zakradaliśmy się do kuchni i kradliśmy jedzenie z talerzy przygotowanych na obiad czy kolację. Wkładaliśmy palce w torty, by spróbować bitej śmietany czy wyjadaliśmy z nich truskawki truskawki. Nawet zabieraliśmy mięso i zanosiliśmy tym "niby-oswojonym" lisom z lasu. Najczęściej czyniliśmy to w takich godzinach, kiedy już służba nie miała zbyt wiele czasu na przygotowanie nowego posiłku. Ledwo wyrabiali się z uratowaniem tego, co już zrobili.


Connor był starszy o kilka lat. Grzeczny, uprzejmy, również zakochany w koniach i książkach jak ja. Nie sprawiał problemów, więc nigdy byś nie powiedział, że zostanie wydziedziczony.

01.09.1938
Zniknął. Zaraz po ukończeniu szkoły - jakoś 3 miesiące temu. Dwa lata temu będąc w piątej klasie oznajmił, że zakochał się w dziewczynie pochodzenia mugolskiego. Afra uczyła się w Hogwarcie, ale pochodziła z niemagicznej rodziny. Rodzice wiedzieli wcześniej, że kręci się koło jakiejś dziewczyny brudnej krwi, ale byli przekonani, że i tak nic z tego nie wyjdzie. W końcu to oni decydowali o tym, kto będzie jego żoną. Niestety, było gorzej niż myśleli.
Pamiętam wakacje przed jego szóstą klasą. Kiedy Connor tylko wrócił do domu, ojciec zawołał go do swojego gabinetu. Po dwóch godzinach usłyszałam trzask drzwi. A więc się pokłócili. Connor zmienił się przez te kilka lat w Hogwarcie. Już nie był taki posłuszny, jak kiedyś. Stąpał własną ścieżką, nie podporządkowywał się rodzicom, był wierny swoim ideom i swoim marzeniom. Po tej kłótni, atmosfera w domu była napięta. Przy stole nikt nie rozmawiał, a jeżeli już, były to bardzo sztuczne rozmowy. Matka udawała, jakby Connora w ogóle z nami nie było. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek do niego coś powiedziała. Traktowała go jak powietrze. Ojciec od czasu do czasu próbował nawiązać jakieś porozumienie, ale zaraz wybuchały awantury. Zazwyczaj działo się to w momentach, kiedy byłam na tyle daleko, by tego nie słyszeć. Nie chcieli mnie w to mieszać, ani ojciec, ani Connor. Moje stosunki z bratem nie uległy zmianom. Może trochę mniej czasu spędzaliśmy razem, niż kiedyś. A jeżeli już udało nam się przespacerować do lasu, był małomówny. Kiedy się otwierał, mówił tylko o tym, jakie to wszystko jest złe, że wyjedzie stąd jak tylko skończy szkołę, zabierze Afrę i mnie, gdy tylko będę chciała. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy wspomniał o mnie. Przy następnej podobnej rozmowie, takie propozycje już nie padły. Było tylko "ucieknę do Afry, zabiorę ją ze sobą, osiądziemy gdzieś w spokojnym miejscu, z dala od tej całej szopki i będziemy żyli długo i szczęśliwie". A ja?
Tak naprawdę odetchnęłam z ulgą, kiedy nastał wrzesień. W domu zrobiło się milej, ale jeżeli tylko wspomniałam coś o Connorze, rodzice napinali wszystkie mięśnie i zgrzytali zębami. Domyśliłam się, że jest jeszcze gorzej, skoro samo imię mego brata przyprawiało ich o złość. Nigdy nie widziałam ojca w takim stanie. Był ponury, nie uśmiechał się już tak często jak kiedyś. Wiedziałam, że cierpi z powodu utraty syna. Już wtedy był świadomy tego, iż Connor po ukończeniu szkoły nas opuści i nigdy więcej go nie zobaczymy. Jednakże tliła się w nim jeszcze jakaś nadzieja. A ja naiwnie wierzyłam, że wszystko dobrze się skończy. Bo przecież każdy rodzic kocha swoje dziecko mimo wszystko, prawda? Nie dopuszczą do tego, prędzej zgodzą się na ślub z tą całą Afrą... Boże, jak ja nie cierpię tej dziewczyny. Nie znam jej i nie poznam, ale jej nienawidzę. Z jednej strony cieszę się, że Connor jest szczęśliwy (o ile jest), ale z drugiej...
Następne wakacje również wyglądały podobnie, a nawet i gorzej. Connor często znikał z domu na pare dni, tygodni. A jeżeli już był, to chował się w swoim pokoju. Czasami przychodził do mnie w nocy, żeby na mnie popatrzeć - jak mówił. Ale kiedy się budziłam, dużo rozmawialiśmy. Głównie o mnie, trochę o nim, ale ani słowa o Afrze, o jego planach, o ojcu czy matce. Pierwszego września 1937 roku widziałam go po raz ostatni. Pożegnał się jakby nigdy nic, mówiąc, że zobaczymy się dopiero na wakacje. Że na święta jedzie do Afry, na ferie też. I że będzie pisał. Nie pisał. Wysłał mi tylko kartkę urodzinową i nic poza tym.
W dniu zakończenia roku czekałam na niego na peronie 9 i 3/4 z utęsknieniem. Tak bardzo się cieszyłam, że zobaczę brata. Gdy pociąg przyjechał, prawie podskakiwałam z radości, nie mogąc się doczekać, aż go ujrzę. Nie było go. Pomyślałam sobie, że się schował, gdzieś w pociągu, że to taka gra, bawi się ze mną. Już prawie do niego weszłam, by go poszukać, gdy rodzice odciągnęli mnie siłą.
- Connor'a już z nami nie będzie. - wyjąkał ojciec drżącym głosem.
-Kłopot rozwiązał się sam. - matka skwitowała to lekkim wzruszeniem ramion.

Chcąc uniknąć jakichkolwiek problemów tego typu, które mogłyby dotknąć również i mnie, posłali mnie do Durmstrangu. Właśnie tam jadę...


I mimo iż od urodzenia byłam jego oczkiem w głowie... Nadal nie wiem co się z nim stało. Gdzie jest, czy żyje. Przepadł. To był pierwszy z tych większych zawodów, jakie mnie w życiu spotkały.



Zimno, ciemno, tak surowo. Na początku nienawidziłam tego miejsca. Miałam znajomych. To nie tak, że całymi dniami przesiadywałam zamknięta w swoim pokoju i płakałam. Wręcz przeciwnie. Zakładałam maskę. Robiłam dobrą minę do złej gry. Próbowałam się wpasować. Próbowałam zachowywać się tak, jak oni tego oczekiwali. Poza tym nie chciałam być traktowana jak Ci półkrwiści. Gardzili nimi, to było okropne. Ale nie odzywałam się nic, nie czepiałam. Udawałam obojętność. Do czasu. W końcu zaczęłam odcinać się od tego toksycznego towarzystwa. Poczułam, że powoli staję się taka jak oni. Może nie gardziłam słabszymi, nie bywałam brutalna w słowach czy czynach, ale obojętność też jest czymś złym.
Cały swój wolny czas poświęciłam teraz na naukę. Najbardziej lubiłam eliksiry, obronę przed czarną magią i zaklęcia. Skupiłam się głównie na tych przedmiotach, dopóki nie znalazłam książki o lecznictwie i magipsychiatrii. Te wszystkie opisy w niej zawarte tak bardzo mnie zafascynowały, że zaczęłam bardziej przykładać się również do zielarstwa. Ale nie ograniczałam się tylko do tego wąskiego "grona" przedmiotów. Z chęcią uczęszczałam też na transmutacje oraz starożytne runy. Jedynie wróżbiarstwo mnie nudziło, chociaż gdy byłam mała, przejawiałam zainteresowanie tą dziedziną. Od zawsze było wiadome, że gdy skończę szkołę, zostanę w rodzinnym zamku i przejmę interesy po moim ojcu - jako, że Connora już nie było. Było pewne, że nie pójdę do normalnej pracy. Ale kiedy zaczęłam zakradać się do szkolnego szpitala i podglądać naszą pielęgniarkę, jak leczyła innych uczniów, tak bardzo mi się to spodobało, że zamarzyła mi się taka praca. Mogłabym zostać w szkole już na zawsze. Tu przynajmniej miałabym spokój. Czasami przychodziłam do niej po lekcjach i chłonęłam jej opowieści o przeróżnych chorobach, urazach i w jaki sposób można je leczyć. Najbardziej jednak interesowały mnie te, które dotyczyły ludzkiej psychiki.
Pewnego dnia, odwiedzając z rodzicami ulicę Pokątną, wymknęłam się do najbliższej księgarni w Londynie i ukradłam mugolską książkę o psychologii. Tak, w świecie mugoli to się nazywa psychologia. Nie wiedziałam oczywiście, dopóki pani za ladą kasową mi o tym nie powiedziała. Jako, że nie miałam mugolskich pieniędzy, musiałam ją ukraść. Udało mi się przemycić ją do domu, a później do szkoły. Tu była bezpieczna. 



Pewnego dnia omal nie straciłam życia. Ale był to też najwspanialszy dzień mojego życia. Bo poznałam JEGO.

16.01.1939
Niefortunnie dostałam drzwiami w głowę. Tak! Przechodziłam korytarzem, gdy ktoś otworzył drzwi z taką siłą i akurat w tym momencie, kiedy byłam obok. Dostałam drzwiami w głowę, wyrósł mi guz wielkości brzoskwini, podobno zemdlałam. Obudziłam się w szkolnym szpitalu. Zamazana twarz schylała się nade mną, mamrocząc coś pod nosem. Kiedy wyostrzył mi się wzrok, zobaczyłam brązowe oczy. Ruben... tak się chyba przedstawił. Próbował wyjaśnić całą sytuację, przepraszał, ale nie potrafiłam się skupić. Nie, to nie przez te oczy. Całą winę zrzucałam na upokorzenie (kilka osób widziało całe owe wydarzenie!). Poza tym, jest jednym z tych, z którymi się nie rozmawia. (Miałam wtedy 12 lat, taką ideologię mi wpajano, taką przyjęłam. Wszystko, żeby się wpasować.)
- Idź sobie. - przerwałam mu, obracając się na drugi bok. Ale nie poszedł. Siedział przez kilka godzin dwa łóżka dalej. I czekał. Nie wiem na co, ale czekał. Ze spuszczoną głową... nawet było mi go żal. Uśmiechnęłam się sama do siebie, ale nie wykonałam żadnego ruchu. Idź już sobie, proszę.... Poszedł. Jakby czytał w moich myślach.

Kilka dni później spotkaliśmy się przypadkowo na błoniach. Było zimno, nos miałam cały czerwony, zapewne wyglądałam komicznie. Gdy spojrzał na mnie tymi swoimi brązowymi oczami... I tak to się wszystko zaczęło.



Był takim outsiderem. To jednak nie przeszkadzało mu w tym, by się ze mną przyjaźnić. Na początku ukrywaliśmy naszą przyjaźń, jakbym się bała, że wszyscy moi "starzy" znajomi odwrócą się ode mnie. Jakby mi na tym tak bardzo zależało. Ale później, wszystko mi było jedno.

15.11.1940
Ruben jest moim przyjacielem, nie powinnam się tego wstydzić. Nie powinnam się JEGO wstydzić. Jest dla mnie wszystkim, jest przede wszystkim wsparciem. Był, kiedy go potrzebowałam. Tak, jest mi potrzebny i ja jemu też. Dopełniamy się, mimo iż jesteśmy różni.



Kiedy uświadomiłam sobie, że to coś więcej niż przyjaźń, było już trochę za późno. Kończyliśmy szkołę. Długo też nie potrafiłam tego z siebie wydusić, bałam się, że zostanę odrzucona. Zraniona. Chociaż minęło już kilka lat, odkąd Connor zniknął, moje serce nadal było rozerwane na kawałki. Nie chciałam go dobijać.

15.06.1944
Po zakończeniu wyjedziemy do domu. Zapewne przez jakiś czas będziemy do siebie pisali, ale się już nie zobaczymy. Przecież nie przyjedzie do mnie do Szkocji. A i mnie rodzice nigdzie samej nie puszczą. Tak, wrócę do domu i wszystko będzie dobrze.




Nie wiem, gdzie ON teraz jest. Od bardzo długiego czasu, nie mamy żadnego kontaktu. Zniknął. Zostawił mnie, tak samo jak Connor. Czy moje życie zawsze będzie tak wyglądało? Porzucona przez wszystkich, biedna Bridget Levine. Naprawdę tak to będzie wyglądało?



Rodzice postanowili wydać mnie za mąż. Oczywiście, na początku było mi wszystko jedno - i tak nie miałam prawa głosu w tej sprawie, musiałam się dostosować. Dopóki pewnego dnia z mojego starego pamiętnika nie wypadło zdjęcie Rubena. Minął już prawie rok, odkąd go ostatni raz widziałam. Kiedy zobaczyłam jego uśmiech, coś we mnie pękło. Miałam ochotę pójść do rodziców i powiedzieć im, że nie wyjdę za żadnego pajaca, którego mi tu przyprowadzą; spakować się i uciec tak jak Connor. Ale dokąd? Nawet nie wiedziałam, gdzie obaj - Connor i Ruben - mogą się teraz znajdować. Gdyby któryś z nich się odezwał, właśnie w tej chwili, gdyby przyszedł ten durny list, już dawno by mnie tu nie było. A może obaj nie żyją?

- Chcę się uczyć. Chcę pójść na staż do św. Munga. - oznajmiłam jeszcze tego samego wieczoru.
- Wiesz przecież, że nie musisz tego robić. Wraz ze swoim przyszłym mężem będziesz musiała doglądać rodzinnych interesów, a nie bawić się w uzdrowiciela - odpowiedziała matka, nawet na mnie nie patrząc.
- Kochanie, jeżeli chce, to niech idzie. Niech się rozwija. - ojciec zawsze stawał po mojej stronie. Widząc wzrok mojej matki, dodał pospiesznie: - Ale najpierw wydamy Cię za mąż.
Myślałam, że jak im powiem o stażu, będą zadowoleni, że chcę robić coś poza leżeniem czy bywaniem na salonach. Myślałam, że odłożą na bok szukanie dla mnie męża na jakiś czas. Wiedziałam jednak, że matka nie ustąpi. Klęknęłam obok niej, złapałam za szczupłe, zimne palce u rąk i spojrzałam w oczy - tak jak zawsze patrzyłam, z miłością i czułością - to na nią działało. Pod tą twardą skorupą zawsze tym sposobem znajdowałam odrobinę ciepła.
- Mamo, proszę. Naprawdę zależy mi na tym stażu. Zawsze fascynowała mnie ta praca. Wiem, że nie muszę pracować, ale chcę! Mogę to robić nawet za darmo, ale chcę spróbować. Jeżeli się okaże, że jednak się do tego nie nadaję, to okej - wrócę, wydacie mnie za mąż i zajmę się biznesami rodzinnymi. Ale proszę, pozwól mi spróbować. Chcę się uczyć. Rozwijać. Czuję, że zostałam stworzona do czegoś więcej, niż tylko siedzenia na... na fotelu przy kominku i piciu wina z mężem. Co nie znaczy, że nie będę dobra dla męża, bo będę go wspierała najlepiej jak będę umiała, ale proszę Cię. Pozwól mi! - cały ten teatrzyk tak dobrze mi poszedł, ten monolog udobruchał jakoś mamę i zgodziła się. Oczywiście, powtarzała za każdym razem, że i tak wydadzą mnie za mąż zanim zacznie się staż.
- A jeśli mój mąż będzie przeciwny mojej nauce? - zapytałam, krzyżując ręce na piersi. Już się zgodziła, więc teraz nie może zmienić zdania. Przez dłuższą chwilę nic nie odpowiadała, marszczyła tylko brwi, szukając zapewne odpowiedniego argumentu. Wykorzystałam ten moment i kontynuowałam swoją wypowiedź - Zacznę staż, a w między czasie na spokojnie poszukacie tego kandydata. Jak znajdziecie, zorganizujemy ślub. I tyle.
To było takie oczywiste... dla mnie, nie dla matki. Dla niej najlepiej jakbym właśnie w tej chwili wychodziła za mąż. Albo jakbym była już mężatką. W końcu od zakończenia roku minęło już tyle czasu.
- Zgoda. - powiedział ojciec, nie czekając już na reakcję ze strony matki. W końcu to on był głową rodziny. Co z tego, że matka przewyższała go swoją czystością krwi - była szlachetna, ojca - ta ze skazą. I tak on miał to ostateczne zdanie.

Kandydaci przewijali się to tu, to tam i znikali w momencie, kiedy na horyzoncie pojawiła się lepsza partia. Dlatego to wszystko tak długo trwało. Dziadkowie od strony mamy odrzucali każdego chłopaka, który w stu procentach podobał się dziadkom od strony ojca. Oba rody nie mogły się ze sobą dogadać. Nie przejmowałam się tym, nawet podobała mi się ta cała gra. Była bardzo zabawna! To wyglądało trochę jak konkurs, na który przychodzą najlepsze i najbogatsze kawalerowie z okolicy. Prężą muskuły przed jury, które później wystawia punkty w swoich kajecikach, albo podnosi tabliczki z numerami, jeżeli miałaby to być jawna sprawa. Jury kłóci się między sobą i za nic nie może dojść do porozumienia.
A ja tylko kursowałam tak pomiędzy domem rodzinnym, a Londynem, gdzie odbywałam staż. Wynajmowałam tam całkiem ładny apartament i czasami zostawałam na kilka dni. Chodziłam na spacery, na wystawy do galerii, na koncerty muzyki klasycznej, zwiedzałam Londyn. Kilka razy wydawało mi się nawet, że widzę gdzieś w tłumie twarze Connora czy Rubena, ale kiedy podchodziłam bliżej albo znikali i nie mogłam zweryfikować, czy to rzeczywiście któryś z nich, albo okazywało się, że to całkiem obcy człowiek. Mimo iż starałam się iść na przód, przeszłość tkwiła gdzieś we mnie w środku i za nic nie chciała mnie opuścić. Upchałam ją gdzieś pomiędzy 'rzeczy do zapomnienia' i o ile działało to w ciągu dnia, o tyle w nocy miałam z tym problem. Nie mogłam kontrolować swoich snów.
Rodzina cała moja popadła w niezły konflikt. Nie godzi się na to, aby dziewczyna pochodząca z ważnego rodu, tak długo była panną. Prawie 10 lat czekałam na to, aby ujrzeć na swoim palcu pierścionek zaręczynowy. Miałam wtedy 27 lat. Ślub zaplanowano dopiero na przyszły rok, co jeszcze bardziej mnie zdziwiło, ale zaczynały się właśnie jakieś imprezy i konkursy związane z tymi ich całymi końmi i musieli zająć się biznesem. Ja zresztą też byłam zajęta stażem, na którym całkiem nieźle mi szło. Każdą wolną chwilę spędzałam nad książkami, aby być jeszcze lepsza! Cała ta magipsychiatria całkowicie mnie pochłonęła. Poza tym, kiedy będę już mężatką, na pewno nie pozwolą mi spędzać tyle czasu przy nauce, czy brać dodatkowych godzin w pracy - o ile w ogóle pozwolą mi dalej pracować - więc chciałam jak najwięcej teraz pochłonąć, dowiedzieć się, by mieć później spokój. Mam jednak nadzieję, że mój przyszły mąż, jak i rodzina, nie będą mnie w tej kwestii ograniczać. Bo w sumie to, że chciałam się po prostu uczyć i rozwijać, to tylko jeden, słabiutki argument podjęcia decyzji związanej ze stażem. Chciałam się po prostu móc wyrwać z tego sztucznego świat.

01.01.1955
Mam już 28 lat. I pierścionek zaręczynowy na właściwym palcu. Data ślubu zbliża się wielkimi krokami. Pracuję w Szpitalu św. Munga - poszłam do pracy głównie z tego względu, żeby móc przebywać jak najwięcej czasu poza domem. Żeby nie przyzwyczaić się za bardzo do mojego przyszłego męża. By mieć jakąś wymówkę za każdym razem, kiedy jakaś sytuacja nie będzie dla mnie wygodna. Żeby żyć...





Patronus: Kiedyś potrafiła wyczarować patronusa. Przybierał on postać gołębia. Umiejętności tej nauczyła się dzięki Rubenowi Walden. Wspomnienie? Jego brązowe oczy. I te emocje, zalewające jej ciało, gdy w nie po raz pierwszy tak głęboko spojrzała. Niestety od zakończenia szkoły, a właściwie od dnia, kiedy uświadomiła sobie, że już nigdy nie zobaczy Rubena, nie była w stanie wyczarować patronusa.  










 
4
0
3
4
10
3
1


Wyposażenie

Różdżka, teleportacja, 10 pkt do statystyk, sowa.




[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Bridget Levine dnia 24.03.16 16:23, w całości zmieniany 15 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bridget Levine [odnośnik]30.01.16 19:17

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Życie wśród wpływowych rodzin nie zawsze usłane jest różami. Briget musiała zmierzyć się z kilkoma stratami, które rzutowały na jej późniejsze decyzje - najpierw brat, porzucający rodzinę w imię miłości, a później jeden z większych zawodów sercowych. Jak potoczą się dalej jej, zdawałoby się, że już uporządkowane losy? Kto okaże się kandydatem idealnym, godnym córki państwa Levine? A może osoba Aleksandra i Connora wprowadzi w jej świat odrobinę zamieszania?

OSIĄGNIĘCIA
Znawca psychiki
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:4
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:3
Eliksiry:4
Magia lecznicza:10
Czarna magia:3
Sprawność fizyczna:1
Inne
Teleportacja
WYPOSAŻENIE
Różdżka, sowa
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[24.01.16] Zakupy -850 pkt


I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see

Allison Avery
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bridget Levine  ZytGOv9s
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t653-allison-avery https://www.morsmordre.net/t814-poczta-allison https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1885-allison-avery#25620
Bridget Levine
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach