Tower Bridge
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tower Bridge
Tower Bridge to most zwodzony przecinający Tamizę na wschodnim końcu Londynu, usytuowany w pobliżu Tower of London, od której bierze swą nazwę. W upalne dni można spotkać tu tłumy mugoli, korzystających z chłodnej, choć nie takiej czystej rzeki.
Jest to jeden z najbardziej znanych obiektów w Londynie, zbudowany w stylu wiktoriańskim, ze stalowym szkieletem obłożonym kamieniem w stylu neogotyckim. Charakterystycznym elementem mostu są dwie wieże główne, połączone u góry dwoma pomostami - kładkami dla pieszych, zawieszonymi ponad trzydzieści metrów nad jezdnią. Jest jednym z najchętniej odwiedzanych zabytków zaraz po Big Benie. Od roku tysiąc dziewięćset dziewiątego chodniki dla pieszych na Tower Bridge zostały zamknięte, gdyż most stał się, niestety, ulubionym miejscem samobójców, którzy rzucali się z niego w odmęty Tamizy.
Jest to jeden z najbardziej znanych obiektów w Londynie, zbudowany w stylu wiktoriańskim, ze stalowym szkieletem obłożonym kamieniem w stylu neogotyckim. Charakterystycznym elementem mostu są dwie wieże główne, połączone u góry dwoma pomostami - kładkami dla pieszych, zawieszonymi ponad trzydzieści metrów nad jezdnią. Jest jednym z najchętniej odwiedzanych zabytków zaraz po Big Benie. Od roku tysiąc dziewięćset dziewiątego chodniki dla pieszych na Tower Bridge zostały zamknięte, gdyż most stał się, niestety, ulubionym miejscem samobójców, którzy rzucali się z niego w odmęty Tamizy.
Anthony był natomiast przerażony. Nigdy wcześniej nie znajdował się w tak wyjątkowo poniżającej sytuacji. Mógł próbować tłumaczyć się ile tylko chciał… nic z tego nie wychodzi. Pani Wolfe była nieugięta w swoim wierzeniu, że spotkania prawdziwego gadającego ghula… to samo zresztą czyniła i druga czarownica. Czy mógł go spotkać większy pech? Nie wiedział. Naprawdę nie wiedział.
– Przecież mówię samą prawdę! Naprawdę jestem czarodziejem – tłumaczył, choć jego tłumaczenia na nic się nie przydawały. – Nie rozumiem dlaczego nie potraficie tego zrozumieć! – Wciąż okładany był przez nieszczęsny parasol i nie wiedział jak wybronić się z zaistniałej sytuacji. Nie chciał atakować biednej nieszczęśniczki, nie chciał także narażać swojej różdżki na złamanie.
Ku zdziwieniu jednak zauważył, że informacja o Hogwarcie i o domu, do którego przynależał wyraźnie uspokoiła kobietę. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien w takim razie wykorzystać sytuację i uciec… ale nie był pewien czy taka akcja by się powiodła. Uśmiechnął się na wyrecytowaną formułkę, którą dobrze zapamiętał przez siedem lat szkoły.
Spokój jednak nie trwał długo. Macmillan natychmiast cofnął się o krok. Nie chciał znowu oberwać przeklętą parasolką. Ten niebezpiecznie zawisł w powietrzu. Natychmiast wrócił do przetrząsania swojej szaty w poszukiwaniu notesu, w którym powinny zostać zachowane pojedyncze zdjęcia.
– Podróżowałem wiele lat! – wykrzyczał, gdy tylko rączka od parasolki utuliła jego szyję. Po karku przeszły go ciarki. Przecież naprawdę nie był ghulem! – Po Europie! – dodał, drżącymi dłońmi wyciągając w końcu swój notatnik. Zaraz pokazał jedno z niewielu zdjęć jakie znajdowały się w zeszycie. – T… To ja w Rosji, po lewej. Mam szalik Hufflepuffu! – dodał, palcem wskazując na siebie na zdjęciu, otulonego szalikiem. Fotografia niestety była czarno-biała i mała.
Nie wiedział czy to wystarczy. Natychmiast zaczął więc przeglądać swoje notatki, na oczach kobiety. Wśród nich znalazł także kilka notatek nawiązujących do jego powiązania z Puchonami. Wstydził się jednak… były to prywatne zapiski… Z drugiej strony nie chciał zostać kolejny raz obtłuczony parasolką.
– Wierzycie mi teraz? – Nerwowo spojrzał to na jedną kobietę, to na drugą. Zaniepokoiło go to, że starsza chciała posłać młodszą, żeby ta wezwała „władze”.
– Przecież mówię samą prawdę! Naprawdę jestem czarodziejem – tłumaczył, choć jego tłumaczenia na nic się nie przydawały. – Nie rozumiem dlaczego nie potraficie tego zrozumieć! – Wciąż okładany był przez nieszczęsny parasol i nie wiedział jak wybronić się z zaistniałej sytuacji. Nie chciał atakować biednej nieszczęśniczki, nie chciał także narażać swojej różdżki na złamanie.
Ku zdziwieniu jednak zauważył, że informacja o Hogwarcie i o domu, do którego przynależał wyraźnie uspokoiła kobietę. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien w takim razie wykorzystać sytuację i uciec… ale nie był pewien czy taka akcja by się powiodła. Uśmiechnął się na wyrecytowaną formułkę, którą dobrze zapamiętał przez siedem lat szkoły.
Spokój jednak nie trwał długo. Macmillan natychmiast cofnął się o krok. Nie chciał znowu oberwać przeklętą parasolką. Ten niebezpiecznie zawisł w powietrzu. Natychmiast wrócił do przetrząsania swojej szaty w poszukiwaniu notesu, w którym powinny zostać zachowane pojedyncze zdjęcia.
– Podróżowałem wiele lat! – wykrzyczał, gdy tylko rączka od parasolki utuliła jego szyję. Po karku przeszły go ciarki. Przecież naprawdę nie był ghulem! – Po Europie! – dodał, drżącymi dłońmi wyciągając w końcu swój notatnik. Zaraz pokazał jedno z niewielu zdjęć jakie znajdowały się w zeszycie. – T… To ja w Rosji, po lewej. Mam szalik Hufflepuffu! – dodał, palcem wskazując na siebie na zdjęciu, otulonego szalikiem. Fotografia niestety była czarno-biała i mała.
Nie wiedział czy to wystarczy. Natychmiast zaczął więc przeglądać swoje notatki, na oczach kobiety. Wśród nich znalazł także kilka notatek nawiązujących do jego powiązania z Puchonami. Wstydził się jednak… były to prywatne zapiski… Z drugiej strony nie chciał zostać kolejny raz obtłuczony parasolką.
– Wierzycie mi teraz? – Nerwowo spojrzał to na jedną kobietę, to na drugą. Zaniepokoiło go to, że starsza chciała posłać młodszą, żeby ta wezwała „władze”.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała czy powinna ufać ghulowi, ale postanowiła spróbować swoich szans. Oparła się na parasolu, ostrożnie chwytając w drugą, wolną dłoń przekazane jej zdjęcie. Oddaliła je od twarzy i zbliżyła próbując złapać ostrość, ale obraz nie chciał się złożyć w całość.
— Ech, przytrzymaj — w chwili nierozwagi oddała mężczyźnie parasolkę, grzebiąc po kieszeniach płaszcza, aż w końcu wyciągnęła z niego binokle. Nie takie typowe, babcine. Te były stylowe, nieodpowiednie może dla kobiety w jej wieku, ale i tak było jej w nich twarzowo. Pomimo swojej ekstrawertyczności, pani Wolfe, mimo wszystko, uwiodła jako charłak najprawdziwszego czarodzieja! Nawet teraz, w jej dzikości i zaciętości, przez tą całą zapalczywość dostrzec można było jeszcze echo jej dawnej świetności, choć teraz przytłumionej przez szaleństwo z jakim próbowała mężczyźnie wmówić, że jest ghulem. Z okularami na nosie, zdjęcie w końcu stało się wyraźne. Poruszało się, jak to w zwyczaju miały fotografie magiczne, ale jak na razie pani Wolfe nie dostrzegała na nim podobieństwa do ghula, którego miała przed sobą. Cofnęła się o krok, jakby nabranie dystansu miało jej pomóc rozszyfrować tą zagadkę. Wyciągnęła zdjęcie przed siebie i porównała je z mężczyzną, który znajdował się w linii prostej przed nią. Ściągnęła nieznacznie usta w cieńką brew i podyktowała mężczyźnie.
— Możesz spojrzeć trochę w lewo?
Jeśli nie chciał kolejnych nieprzyjemności, lepiej żeby właśnie to zrobił, bo akurat może właśnie kobieta odkryje w końcu podobieństwo do mężczyzny na zdjęciu i ta mu spokój, a może nawet przeprosi?
— Widzę coś podobnego... w podbródku.
Podniosła okulary do góry, zaczesując nimi srebrne pasma włosów, przez co pojedyńcze pasma wypuszczone z koka teraz nie okalały jej twarzy, a zamiast tego znalazły się po bokach jej policzków. Dopiero teraz, kiedy jej rysy złagodniały, a kobieta odsłoniła twarz, dotąd otoczoną falą rozczochranych z gwałtownych ruchów włosów, dało się dostrzec pewną namiastkę elegancji i wyrozumiałości.
— Dobrze, wierzę Ci — przyznała w końcu, choć nie robiła tego z przyjemnością, jako, że nie lubiła przyznawać się do błędu — Więc co tak stoisz, chłopcze? Może odprowadzisz starszą panią do domu?
Chwyciła mężczyznę pod rękę, momentalnie zapominając o chowanej urazie i kobiecie, która stała z nimi na ulicy.
— Opowiedz mi w drodze o tych podróżach — zaproponowała, oddając mu zdjęcie, jak i przelotnie przejrzane notatki, które uznała za zbyt intymną formę wyrazu, żeby mogła czytać je w całości.
| zt
— Ech, przytrzymaj — w chwili nierozwagi oddała mężczyźnie parasolkę, grzebiąc po kieszeniach płaszcza, aż w końcu wyciągnęła z niego binokle. Nie takie typowe, babcine. Te były stylowe, nieodpowiednie może dla kobiety w jej wieku, ale i tak było jej w nich twarzowo. Pomimo swojej ekstrawertyczności, pani Wolfe, mimo wszystko, uwiodła jako charłak najprawdziwszego czarodzieja! Nawet teraz, w jej dzikości i zaciętości, przez tą całą zapalczywość dostrzec można było jeszcze echo jej dawnej świetności, choć teraz przytłumionej przez szaleństwo z jakim próbowała mężczyźnie wmówić, że jest ghulem. Z okularami na nosie, zdjęcie w końcu stało się wyraźne. Poruszało się, jak to w zwyczaju miały fotografie magiczne, ale jak na razie pani Wolfe nie dostrzegała na nim podobieństwa do ghula, którego miała przed sobą. Cofnęła się o krok, jakby nabranie dystansu miało jej pomóc rozszyfrować tą zagadkę. Wyciągnęła zdjęcie przed siebie i porównała je z mężczyzną, który znajdował się w linii prostej przed nią. Ściągnęła nieznacznie usta w cieńką brew i podyktowała mężczyźnie.
— Możesz spojrzeć trochę w lewo?
Jeśli nie chciał kolejnych nieprzyjemności, lepiej żeby właśnie to zrobił, bo akurat może właśnie kobieta odkryje w końcu podobieństwo do mężczyzny na zdjęciu i ta mu spokój, a może nawet przeprosi?
— Widzę coś podobnego... w podbródku.
Podniosła okulary do góry, zaczesując nimi srebrne pasma włosów, przez co pojedyńcze pasma wypuszczone z koka teraz nie okalały jej twarzy, a zamiast tego znalazły się po bokach jej policzków. Dopiero teraz, kiedy jej rysy złagodniały, a kobieta odsłoniła twarz, dotąd otoczoną falą rozczochranych z gwałtownych ruchów włosów, dało się dostrzec pewną namiastkę elegancji i wyrozumiałości.
— Dobrze, wierzę Ci — przyznała w końcu, choć nie robiła tego z przyjemnością, jako, że nie lubiła przyznawać się do błędu — Więc co tak stoisz, chłopcze? Może odprowadzisz starszą panią do domu?
Chwyciła mężczyznę pod rękę, momentalnie zapominając o chowanej urazie i kobiecie, która stała z nimi na ulicy.
— Opowiedz mi w drodze o tych podróżach — zaproponowała, oddając mu zdjęcie, jak i przelotnie przejrzane notatki, które uznała za zbyt intymną formę wyrazu, żeby mogła czytać je w całości.
| zt
I show not your face but your heart's desire
Parasolkę, odruchowo, przytulił mocno do siebie. Przynajmniej kobieta nie zamierzała go ponownie bić, a to był niemały powód do radości. Rozumiałby jej zachowanie, gdyby był złodziejem lub jakąś inną podejrzaną osobą… ale na litość i dobroć Helgi, przecież nic złego jej nie zrobił! Nic! Nie napastował ani jej, ani tej pierwszej czarownicy! A obie wzięły go za ghula, którym nie był! Zachowywał się przecież normalnie.
Jedyne co mu doskwierało to ból, który związany był z tym, że dotknął tej przeklętej mugolskiej skrzynki, ta z kolei powiązana była z prądem, który pozostawał dla niego mugolską zagadki. Gdyby nie oparł się o tę przeklętą instalację, której działanie kiedyś, podczas podróży, mu tłumaczono (o czym zapomniał, bo było to zbyt skomplikowane), to pewnie nic by mu się nie stało. Na pewno nie musiałby się tłumaczyć przed jedną i drugą kobietą.
Nerwowo spoglądał w stronę pani Wolfe. Miał nadzieję, że ta miała jeszcze sprawne oczy i że była w stanie dostrzec chociaż odrobinę podobieństwa pomiędzy nim a fotografią, nawet jeżeli wyglądał jak upieczony kurczak. Wyczekiwał jej opinii w zniecierpliwieniu. Chciał wiedzieć czy jego dzień skończy się na obijaniu go parasolką, czy może otrzyma pomoc, której potrzebował. Przerażony wstrzymał nawet oddech, jak gdyby miało to pomóc w jego identyfikacji przez nieznajomą. Zgodnie z prośbą, spojrzał nawet w lewo. Nie odezwał się słowem. Rozważał ucieczkę, ale miał wrażenie, że w obecnym czasie nie skończyłaby się niczym dobrym.
Przez chwilę przeszła go okropna myśl. Co jeżeli kobieta była na wpół ślepa? Wtedy nawet lupa by jej nie pomogła w znalezieniu podobieństwa. Przecież po spotkaniu z mugolską techniką zrobił się czerwony, a jego włosy stanęły dęba. Co jeżeli to przesądzi o opinii pani Wolfe? Zaraz jednak się uspokoił i odetchnął. Na całe szczęście, kobieta nie była na tyle ślepa, żeby nie dostrzec podobieństwa. Przeczesał najeżone włosy ręką, ale jękną, gdy w tym czasie poczuł jeszcze drobne spięcie.
– Całe szczęście – mruknął pod nosem, gdy starsza kobieta dała werdykt. Cieszył się, że kobieta oszczędziła mu kolejnego bicia. Zdziwiła go jej dalsza reakcja. – J… jasne… – odpowiedział w szoku, wyraźnie niepewnie.
Kiedy chwyciła go pod rękę, zacisnął zęby. Skóra wciąż go bolała, a uścisk był wyjątkowo solidny. Długo zastanawiał się od czego powinien zacząć swoją opowieść o podróżach, poza tym został wybity z jakiejkolwiek logiki myślenia, żeby złożyć proste zdanie.
– Wy… wyruszyłem osiem lat temu. Najpierw odwiedziłem Rosję… – zaczął niepewnie. Opowiadał powoli, co by to kobieta mogła dobrze go usłyszeć i zrozumieć. Zdjęcie i notatnik natychmiast schował do kieszeni garnituru, co by to ich nie zgubić. Miał nadzieję, że nie mieszkała daleko, bo on, jak się mu wydawało, potrzebował chyba pomocy medycznej.
| zt
Jedyne co mu doskwierało to ból, który związany był z tym, że dotknął tej przeklętej mugolskiej skrzynki, ta z kolei powiązana była z prądem, który pozostawał dla niego mugolską zagadki. Gdyby nie oparł się o tę przeklętą instalację, której działanie kiedyś, podczas podróży, mu tłumaczono (o czym zapomniał, bo było to zbyt skomplikowane), to pewnie nic by mu się nie stało. Na pewno nie musiałby się tłumaczyć przed jedną i drugą kobietą.
Nerwowo spoglądał w stronę pani Wolfe. Miał nadzieję, że ta miała jeszcze sprawne oczy i że była w stanie dostrzec chociaż odrobinę podobieństwa pomiędzy nim a fotografią, nawet jeżeli wyglądał jak upieczony kurczak. Wyczekiwał jej opinii w zniecierpliwieniu. Chciał wiedzieć czy jego dzień skończy się na obijaniu go parasolką, czy może otrzyma pomoc, której potrzebował. Przerażony wstrzymał nawet oddech, jak gdyby miało to pomóc w jego identyfikacji przez nieznajomą. Zgodnie z prośbą, spojrzał nawet w lewo. Nie odezwał się słowem. Rozważał ucieczkę, ale miał wrażenie, że w obecnym czasie nie skończyłaby się niczym dobrym.
Przez chwilę przeszła go okropna myśl. Co jeżeli kobieta była na wpół ślepa? Wtedy nawet lupa by jej nie pomogła w znalezieniu podobieństwa. Przecież po spotkaniu z mugolską techniką zrobił się czerwony, a jego włosy stanęły dęba. Co jeżeli to przesądzi o opinii pani Wolfe? Zaraz jednak się uspokoił i odetchnął. Na całe szczęście, kobieta nie była na tyle ślepa, żeby nie dostrzec podobieństwa. Przeczesał najeżone włosy ręką, ale jękną, gdy w tym czasie poczuł jeszcze drobne spięcie.
– Całe szczęście – mruknął pod nosem, gdy starsza kobieta dała werdykt. Cieszył się, że kobieta oszczędziła mu kolejnego bicia. Zdziwiła go jej dalsza reakcja. – J… jasne… – odpowiedział w szoku, wyraźnie niepewnie.
Kiedy chwyciła go pod rękę, zacisnął zęby. Skóra wciąż go bolała, a uścisk był wyjątkowo solidny. Długo zastanawiał się od czego powinien zacząć swoją opowieść o podróżach, poza tym został wybity z jakiejkolwiek logiki myślenia, żeby złożyć proste zdanie.
– Wy… wyruszyłem osiem lat temu. Najpierw odwiedziłem Rosję… – zaczął niepewnie. Opowiadał powoli, co by to kobieta mogła dobrze go usłyszeć i zrozumieć. Zdjęcie i notatnik natychmiast schował do kieszeni garnituru, co by to ich nie zgubić. Miał nadzieję, że nie mieszkała daleko, bo on, jak się mu wydawało, potrzebował chyba pomocy medycznej.
| zt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
28 XI 1956
Miał dość tej burzy wiecznie toczącej się nad ich głowami. Od samego początku listopada, tuż po wybiciu północy zwiastującej rozpoczęcie kolejnego miesiąca, anomalia objawiała się w pogodzie, wpisując się tym samym jako element ponurej codzienności na wyspach. Z nieba co chwilę spadały gromy, potężne wichury zniechęcały do opuszczania bezpiecznych domostw, gwałtowne ulewy doprowadzały do mniejszych i większych podtopień. Poczucie bezpieczeństwa było już tylko pozorne i pozwalali sobie na nie tylko ludzie najbardziej zaślepieni i beznadziejni optymiści. Gorsza od sił przyrody mogła się w najbliższym czasie okazać zawierucha wojny, która z łatwością wkroczy nawet do domowych ognisk, plądrując je bez cienia litości. Po władzę sięgnęli ludzie szaleni, najgorsi zwyrodnialcy, co gotowi byli bez mrugnięcia okiem dokonać masowego mordu, aby tylko zadowolić swego Pana. Ale nie wszyscy tak postrzegali nowe rządy marionetkowego ministra. Za Cronusem Malfoyem stał Voldemort i nie trzeba było być geniuszem, aby do takiego wniosku dojść.
Działania wroga stanowiły poważny dylemat dla Rinehearta, jednak największą zgryzotą dla Zakonu Feniksa wciąż pozostawała niszczycielska anomalia. To wokół niej budowali swoje plany działania. Członkowie organizacji wciąż odwiedzali miejsca, gdzie można było okiełznać skupiska dzikiej magii, wyprawa do Azkabanu również miała na celu przywrócić normalność w działaniu magii. Wszyscy chcieli ponownie zaznać spokoju. Nieustająca burza wciąż dokonywała zbyt wielu zniszczeń, które uderzały we wszystkich, niezależnie od czystości krwi, pochodzenia, statusu majątkowego. Zwłaszcza mugole wydawali się całkowicie bezbronni wobec szalejących mocy. Oczywiście Ministerstwo dalej pozostawało całkowicie nieporadne, a pod nowymi rządami trudno było mówić o chęci pomocy ludzkim istnieniom, które nie mogły pochwalić się talentem magicznym. Dlatego, jak to bywa już od kilku miesięcy, coś musiał zrobić Zakon.
Rineheart bez oporu zasiadł na miotle i wraz z Carter skierował się w stronę jednego z londyńskich mostów, który stanowił istotny element dla jednego z głównych szlaków komunikacyjnych. Tower Bridge przecinający Tamizę na wschodnim końcu Londynu również uległ potędze burzy. Konstrukcja mostu została znacząco naruszona i groziła zawaleniem. Tylko magia mogła coś zdziałać w obliczu tak szalonej pogody.
Mgła obecna na miejscu, okalająca cały most i okolicę, utrudniała widoczność. Do ich uszu docierał metalowy zgrzyt metalowej konstrukcji. Ale wydarzyło się coś jeszcze. Wyraźnie usłyszeli uderzenie pioruna. Dopiero po chwili udało im się dojrzeć płonący statek. Sytuacja skomplikowała się w mgnieniu oka. Ludzie życie było najważniejsze, jednak zawalenie się mostu również te życia narazi.
– Jedno z nas bierze się za podtrzymanie mostu, drugie za ratowanie ludzie ze statku – zadecydował szybko, posyłając czarownicy jedno uważne spojrzenie, oczekując jej reakcji. Czuł, że go poprze, musieli tylko spróbować rozdzielić zadania. Byli w stanie dokonać obu rzeczy, musieli tylko zaryzykować i się rozdzielić.
| ekwipunek: różdżka, antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 5), eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 15), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 29), smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 0), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 23, moc = 106), eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 29), wieczny płomień (1 porcja, stat. 35, moc +15)
Miał dość tej burzy wiecznie toczącej się nad ich głowami. Od samego początku listopada, tuż po wybiciu północy zwiastującej rozpoczęcie kolejnego miesiąca, anomalia objawiała się w pogodzie, wpisując się tym samym jako element ponurej codzienności na wyspach. Z nieba co chwilę spadały gromy, potężne wichury zniechęcały do opuszczania bezpiecznych domostw, gwałtowne ulewy doprowadzały do mniejszych i większych podtopień. Poczucie bezpieczeństwa było już tylko pozorne i pozwalali sobie na nie tylko ludzie najbardziej zaślepieni i beznadziejni optymiści. Gorsza od sił przyrody mogła się w najbliższym czasie okazać zawierucha wojny, która z łatwością wkroczy nawet do domowych ognisk, plądrując je bez cienia litości. Po władzę sięgnęli ludzie szaleni, najgorsi zwyrodnialcy, co gotowi byli bez mrugnięcia okiem dokonać masowego mordu, aby tylko zadowolić swego Pana. Ale nie wszyscy tak postrzegali nowe rządy marionetkowego ministra. Za Cronusem Malfoyem stał Voldemort i nie trzeba było być geniuszem, aby do takiego wniosku dojść.
Działania wroga stanowiły poważny dylemat dla Rinehearta, jednak największą zgryzotą dla Zakonu Feniksa wciąż pozostawała niszczycielska anomalia. To wokół niej budowali swoje plany działania. Członkowie organizacji wciąż odwiedzali miejsca, gdzie można było okiełznać skupiska dzikiej magii, wyprawa do Azkabanu również miała na celu przywrócić normalność w działaniu magii. Wszyscy chcieli ponownie zaznać spokoju. Nieustająca burza wciąż dokonywała zbyt wielu zniszczeń, które uderzały we wszystkich, niezależnie od czystości krwi, pochodzenia, statusu majątkowego. Zwłaszcza mugole wydawali się całkowicie bezbronni wobec szalejących mocy. Oczywiście Ministerstwo dalej pozostawało całkowicie nieporadne, a pod nowymi rządami trudno było mówić o chęci pomocy ludzkim istnieniom, które nie mogły pochwalić się talentem magicznym. Dlatego, jak to bywa już od kilku miesięcy, coś musiał zrobić Zakon.
Rineheart bez oporu zasiadł na miotle i wraz z Carter skierował się w stronę jednego z londyńskich mostów, który stanowił istotny element dla jednego z głównych szlaków komunikacyjnych. Tower Bridge przecinający Tamizę na wschodnim końcu Londynu również uległ potędze burzy. Konstrukcja mostu została znacząco naruszona i groziła zawaleniem. Tylko magia mogła coś zdziałać w obliczu tak szalonej pogody.
Mgła obecna na miejscu, okalająca cały most i okolicę, utrudniała widoczność. Do ich uszu docierał metalowy zgrzyt metalowej konstrukcji. Ale wydarzyło się coś jeszcze. Wyraźnie usłyszeli uderzenie pioruna. Dopiero po chwili udało im się dojrzeć płonący statek. Sytuacja skomplikowała się w mgnieniu oka. Ludzie życie było najważniejsze, jednak zawalenie się mostu również te życia narazi.
– Jedno z nas bierze się za podtrzymanie mostu, drugie za ratowanie ludzie ze statku – zadecydował szybko, posyłając czarownicy jedno uważne spojrzenie, oczekując jej reakcji. Czuł, że go poprze, musieli tylko spróbować rozdzielić zadania. Byli w stanie dokonać obu rzeczy, musieli tylko zaryzykować i się rozdzielić.
| ekwipunek: różdżka, antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 5), eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 15), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 29), smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 0), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 23, moc = 106), eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 29), wieczny płomień (1 porcja, stat. 35, moc +15)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Burza nadal się nie kończyła, grzmiąc nad Anglią już niemal od miesiąca, i nikt już chyba nie łudził się, że to coś normalnego. To była anomalia niewątpliwie spleciona z tym, co znajdowało się w Azkabanie. Sytuacja pogarszała się, bo oprócz kaprysów niebezpiecznej pogody dochodziły coraz groźniejsze anomalie powstające przy używaniu magii. Większość ludzi nie miała odwagi opuszczać domostw bez uzasadnionej konieczności, nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że wielu mugoli wyjechało w strachu za granicę; mogła odnieść wrażenie, że jej okolica wyludniła się ostatnimi czasy, ale sama też bywała w domu rzadko, głównie na noc, więc nie była na bieżąco z wydarzeniami w sąsiedztwie. Mugole się bali i nie rozumieli tych zjawisk. Czarodzieje byli bardziej świadomi, anomalie stanowiły zagrożenie dla każdej osoby w tym kraju, ale nie wiedzieli tego, co członkowie Zakonu Feniksa, i nie wiedzieli też, że była szansa na ratunek. Wszystko zależało od tego, jak potoczy się nadchodząca misja w Azkabanie, wyprawa niemalże samobójcza – ale Sophia nie wahała się ani moment, deklarując swój udział. Nawet jeśli to nie rozwiąże kwestii Voldemorta i jego zwolenników, może przynajmniej uda się uwolnić kraj od anomalii. Później rola Zakonu nadal się nie skończy, bo wojna była już realna, a władza znajdowała się po stronie ich wrogów. Nic dziwnego, że nikt tam nie chciał na poważnie zająć się niebezpieczeństwami, z jakimi zmagali się zwykli ludzie, zwłaszcza ci niemagiczni.
Wsiadając na miotłę zdawała sobie sprawę, że już sam lot nie należał do najbezpieczniejszych, bo zapewne łatwo byłoby o trafienie zbłąkaną błyskawicą, dlatego nie szarżowała i nie leciała zbyt wysoko, starając się utrzymać kurs mimo ulewnego deszczu. Na szczęście posiadała dość dobre umiejętności, bo od czasu zaniku teleportacji miotła była jej głównym środkiem transportu. Dzięki mgle powinna być niewidoczna dla mugoli. Doleciała na umówione miejsce spotkania z Rineheartem; czuła się w pewien sposób dumna, że to właśnie z tym utalentowanym aurorem zmierzy się z dzisiejszym wyzwaniem. Musieli spróbować naprawić most będący jednym z ważnych szlaków komunikacyjnych, który obecnie stanowił duże zagrożenie szczególnie dla mugoli. Przez mgłę mieli problem w wyraźnym dojrzeniu skali problemu, ale mogła wyraźnie usłyszeć skrzypienie konstrukcji, którą prawdopodobnie niewiele dzieliło od zawalenia. Im szybciej zareagują tym lepiej, oby tylko ich magii wystarczyło, by wzmocnić tak duży obiekt.
Już miała proponować Rineheartowi oblecenie mostu z dwóch stron, kiedy nagle jej uszu dobiegł silniejszy grzmot, a jedna z błyskawic sfrunęła ku ziemi, uderzając prosto w płynący powoli po mętnej, zamglonej wodzie statek. Nawet z mioteł mogli usłyszeć krzyki ludzi uwięzionych w pułapce, która zaczęła płonąć. Nie mogli ich tak zostawić. Ale nie można było też zostawić mostu, bo jego zawalenie się również mogło stanowić zagrożenie. Czekał ich więc naprawdę poważny dylemat.
- Nie zdążymy zająć się i jednym i drugim, most lada chwila może runąć, a ci ludzie również nie mają czasu – wybierając most, naraziliby ich na poważne rany, może nawet śmierć. Gdyby zaś wybrali statek, to zapadający się most mógłby wywołać sporą falę, która go wywróci i i tak uniemożliwi im ratunek. – Rozdzielmy się więc. – Była to opcja ryzykowna, ale Rineheart miał rację. Był zresztą bardzo doświadczonym czarodziejem, więc Sophia zamierzała go posłuchać. Zaufała mu. – Spróbuję zająć się mostem, chyba że masz inną propozycję – rzuciła, zaciskając prawą dłoń na trzonku miotły, lewą sięgając do kieszeni szaty, gdzie miała ukrytą różdżkę. W torbie miała też kilka fiolek z eliksirami, na szyi naszyjnik z fluorytem i amuletem z jeleniego poroża, a w głębszej wewnętrznej kieszeni broszkę z alabastrowym jednorożcem. Była przygotowana. Oby to wystarczyło, by poradzić sobie z wyzwaniem.
Musieli jednak podjąć decyzję jak najszybciej, więc czekała na ostatnie potwierdzenie Rinehearta. Zaproponowała taką opcję, ponieważ lawirowanie nad grożącym zawaleniem mostem mogło wymagać zaawansowanych umiejętności miotlarskich, a Sophia była lżejsza, zwinniejsza i lepiej latała.
| mam przy sobie: różdżkę, fluoryt, amulet z jeleniego poroża, broszkę z alabastrowym jednorożcem, miotłę, eliksiry: maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 12), kameleon (1 porcja, stat. 12), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 12), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 29), eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
Wsiadając na miotłę zdawała sobie sprawę, że już sam lot nie należał do najbezpieczniejszych, bo zapewne łatwo byłoby o trafienie zbłąkaną błyskawicą, dlatego nie szarżowała i nie leciała zbyt wysoko, starając się utrzymać kurs mimo ulewnego deszczu. Na szczęście posiadała dość dobre umiejętności, bo od czasu zaniku teleportacji miotła była jej głównym środkiem transportu. Dzięki mgle powinna być niewidoczna dla mugoli. Doleciała na umówione miejsce spotkania z Rineheartem; czuła się w pewien sposób dumna, że to właśnie z tym utalentowanym aurorem zmierzy się z dzisiejszym wyzwaniem. Musieli spróbować naprawić most będący jednym z ważnych szlaków komunikacyjnych, który obecnie stanowił duże zagrożenie szczególnie dla mugoli. Przez mgłę mieli problem w wyraźnym dojrzeniu skali problemu, ale mogła wyraźnie usłyszeć skrzypienie konstrukcji, którą prawdopodobnie niewiele dzieliło od zawalenia. Im szybciej zareagują tym lepiej, oby tylko ich magii wystarczyło, by wzmocnić tak duży obiekt.
Już miała proponować Rineheartowi oblecenie mostu z dwóch stron, kiedy nagle jej uszu dobiegł silniejszy grzmot, a jedna z błyskawic sfrunęła ku ziemi, uderzając prosto w płynący powoli po mętnej, zamglonej wodzie statek. Nawet z mioteł mogli usłyszeć krzyki ludzi uwięzionych w pułapce, która zaczęła płonąć. Nie mogli ich tak zostawić. Ale nie można było też zostawić mostu, bo jego zawalenie się również mogło stanowić zagrożenie. Czekał ich więc naprawdę poważny dylemat.
- Nie zdążymy zająć się i jednym i drugim, most lada chwila może runąć, a ci ludzie również nie mają czasu – wybierając most, naraziliby ich na poważne rany, może nawet śmierć. Gdyby zaś wybrali statek, to zapadający się most mógłby wywołać sporą falę, która go wywróci i i tak uniemożliwi im ratunek. – Rozdzielmy się więc. – Była to opcja ryzykowna, ale Rineheart miał rację. Był zresztą bardzo doświadczonym czarodziejem, więc Sophia zamierzała go posłuchać. Zaufała mu. – Spróbuję zająć się mostem, chyba że masz inną propozycję – rzuciła, zaciskając prawą dłoń na trzonku miotły, lewą sięgając do kieszeni szaty, gdzie miała ukrytą różdżkę. W torbie miała też kilka fiolek z eliksirami, na szyi naszyjnik z fluorytem i amuletem z jeleniego poroża, a w głębszej wewnętrznej kieszeni broszkę z alabastrowym jednorożcem. Była przygotowana. Oby to wystarczyło, by poradzić sobie z wyzwaniem.
Musieli jednak podjąć decyzję jak najszybciej, więc czekała na ostatnie potwierdzenie Rinehearta. Zaproponowała taką opcję, ponieważ lawirowanie nad grożącym zawaleniem mostem mogło wymagać zaawansowanych umiejętności miotlarskich, a Sophia była lżejsza, zwinniejsza i lepiej latała.
| mam przy sobie: różdżkę, fluoryt, amulet z jeleniego poroża, broszkę z alabastrowym jednorożcem, miotłę, eliksiry: maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 12), kameleon (1 porcja, stat. 12), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 12), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 29), eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Wierzył w zdolności Carter. Była aurorem i należała do Zakonu Feniksa, co już świadczyło o sile jej charakteru. Drzemał w niej jeszcze potencjał. W znaczącym stopniu wyćwiczona została w rzucaniu zaklęć już w czasie kursu, jednak wciąż była w niej chęć szlifowania umiejętności. Nawet gdyby nie chciała, musiała rozwijać się dalej, bo trudny zawód sobie wybrała. Uganianie się za czarnoksiężnikami zmusza do coraz lepszego zapoznawania się zarówno z zaklęciami defensywnymi, jak i ofensywnymi. Z całą pewnością nie była słaba. Gdyby było inaczej, nie znalazłby się tu i teraz, przy naruszonym burzą moście i płonącym nieopodal statku z przerażonymi ludźmi na pokładzie. Współpraca zawsze wiąże się z powierzeniem komuś części odpowiedzialności za wypełniane zadania, za innych, a także po części za siebie. Kieran nie bał się tej odpowiedzialności, ale przede wszystkim nie przerażała go myśl, że stawał się do kogoś pewnym stopniu zależny. Najważniejsze, żeby oboje pozostawali gotowi do stawienia czoła niebezpieczeństwom.
Rozglądał się po otoczeniu, w myślach złorzecząc na kiepskie warunki atmosferyczne, które wcale nie ułatwiały procesu decyzyjnego. Sytuacja była dynamiczna i mogła ulec kolejnym drastycznym zmianom. Nie było czasu na dyskusje, kiedy było go zarówno coraz mniej na reakcję. I mogliby domniemywać, jakie działanie byłoby najskuteczniejsze, ale wtedy nie byłoby już czego ratować. Musieli działać instynktownie, zawierzyć swoim przeczuciom, nie zapominając jednak o wcześniej zebranych doświadczeniach – zarówno tych prywatnych, jak i zawodowych.
– Zgoda – odparł zdecydowanie, nie zwlekając dłużej z podjęciem decyzji. Wiedział, że Sophia poradzi sobie z zadaniem. Pokładał wielką nadzieję w jej umiejętności, bo już zdołał jej poznać w trakcie wspólnego wykonywania obowiązków zawodowych. Na pewno zrobi wszystko, aby podołać ich misji. Rozdzielenie się sprawi, że będą mogli polegać już tylko na sobie. Rinehearta martwiła też jeszcze jedna rzecz. Jak ma niby okiełznać grupę zaaferowanych ludzi? To zmartwienie musiał od siebie odrzucić, ale pewnie powróci ono już później, gdy uda mu się zbliżyć do statku. Dobrze, że nie zsiedli z mioteł. Zniżył swój lot i skierował się w stronę płonącego statku.
Rozglądał się po otoczeniu, w myślach złorzecząc na kiepskie warunki atmosferyczne, które wcale nie ułatwiały procesu decyzyjnego. Sytuacja była dynamiczna i mogła ulec kolejnym drastycznym zmianom. Nie było czasu na dyskusje, kiedy było go zarówno coraz mniej na reakcję. I mogliby domniemywać, jakie działanie byłoby najskuteczniejsze, ale wtedy nie byłoby już czego ratować. Musieli działać instynktownie, zawierzyć swoim przeczuciom, nie zapominając jednak o wcześniej zebranych doświadczeniach – zarówno tych prywatnych, jak i zawodowych.
– Zgoda – odparł zdecydowanie, nie zwlekając dłużej z podjęciem decyzji. Wiedział, że Sophia poradzi sobie z zadaniem. Pokładał wielką nadzieję w jej umiejętności, bo już zdołał jej poznać w trakcie wspólnego wykonywania obowiązków zawodowych. Na pewno zrobi wszystko, aby podołać ich misji. Rozdzielenie się sprawi, że będą mogli polegać już tylko na sobie. Rinehearta martwiła też jeszcze jedna rzecz. Jak ma niby okiełznać grupę zaaferowanych ludzi? To zmartwienie musiał od siebie odrzucić, ale pewnie powróci ono już później, gdy uda mu się zbliżyć do statku. Dobrze, że nie zsiedli z mioteł. Zniżył swój lot i skierował się w stronę płonącego statku.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Praca aurora była dla Sophii całym życiem. Nie miała bliskiej rodziny, jej rodzice zginęli, więc poza własnym życiem nie miała wiele do stracenia. Odkąd umarli, jeszcze silniej targało nią poczucie misji, chęć zrobienia czegoś dla innych, skoro dla swoich bliskich nie zdążyła, mimo świeżo ukończonego kursu aurorskiego nie była w stanie ocalić ich przed niebezpieczeństwem. Może ich śmierć była tylko preludium do tego, co działo się obecnie, celowym usunięciem niewygodnej osoby znanej z promugolskich poglądów. Teraz podobne sytuacje stawały się coraz częstsze, osoby niewygodne były zwalniane lub znikały, w ministerstwie nie ufała nikomu poza Zakonnikami i zaufanymi druhami z Biura Aurorów. Kiedyś była bardziej otwarta i idealistycznie naiwna, ale z biegiem czasu to się zmieniło, zwłaszcza po pożarze ministerstwa i zrozumieniu, że wojna nie jest paranoiczną gadką, a rzeczywistością, która pochłaniała coraz więcej sfer życia, wspólnie z anomaliami zaprowadzając w kraju chaos. Może kiedy pozbędą się chociaż anomalii, łatwiej będzie unormować obecną sytuacją, na to liczyła.
Zakonników niestety było stosunkowo niewielu, a miejsc wymagających uwagi było sporo. Wiele obszarów Londynu i nie tylko uległo uszkodzeniom i stanowiło zagrożenie dla czarodziejów i mugoli. Przede wszystkim mugoli, którzy wielu rzeczy byli nieświadomi i nie mogli obronić się magią.
Mogło się wydawać, że w dwójkę poradzą sobie z mostem, ale rzeczywistość miała inne plany, zsyłając im drugi palący swą pilnością problem. Zignorowanie płonącego statku i zostawienie uwięzionych na nim ludzi na pastwę losu byłoby bezduszne i nieludzkie, więc zgodziła się z propozycją Kierana – musieli zaryzykować i się rozdzielić, choć ryzykowali tym samym, że żadnemu z nich się nie uda. Ale zamierzała zrobić wszystko co w jej mocy, żeby samodzielnie poradzić sobie z mostem. Była silną czarownicą, nie brakowało jej też determinacji. Patrzyła przez chwilę, jak Rineheart leci w kierunku statku; była pewna, że da sobie radę z ugaszeniem go i w razie potrzeby zadba o to, by jakoś wydostać stamtąd ludzi. Był bardzo doświadczonym aurorem, który uratował już niejedno życie, dlatego nie musiała się o niego martwić. Nie bez powodu przeżył w tym fachu trzydzieści lat, co nie udawało się każdemu. Ona sama w porównaniu do niego była nieopierzonym żółtodziobem, który dopiero półtora roku temu skończył kurs, ale także musiała wierzyć, że sobie poradzi. Musiała. Zbyt wiele od tego zależało.
Mocniej ścisnęła trzonek miotły i trzymając kurs w podmuchach wiatru niosących ze sobą lodowate krople deszczu, przenikające ją na wskroś mimo ciepłych ubrań i przeciwdeszczowego płaszcza z głębokim kapturem narzuconym na głowę, poleciała w kierunku mostu, zachowując bezpieczną odległość od konstrukcji, by nie zostać przygniecioną lub uderzoną przez jakiś odpadający element. Jednocześnie wbijała wzrok w mgłę, za pomocą swojego zmysłu spostrzegawczości próbując dostrzec cokolwiek, by wiedzieć od czego zacząć.
Zakonników niestety było stosunkowo niewielu, a miejsc wymagających uwagi było sporo. Wiele obszarów Londynu i nie tylko uległo uszkodzeniom i stanowiło zagrożenie dla czarodziejów i mugoli. Przede wszystkim mugoli, którzy wielu rzeczy byli nieświadomi i nie mogli obronić się magią.
Mogło się wydawać, że w dwójkę poradzą sobie z mostem, ale rzeczywistość miała inne plany, zsyłając im drugi palący swą pilnością problem. Zignorowanie płonącego statku i zostawienie uwięzionych na nim ludzi na pastwę losu byłoby bezduszne i nieludzkie, więc zgodziła się z propozycją Kierana – musieli zaryzykować i się rozdzielić, choć ryzykowali tym samym, że żadnemu z nich się nie uda. Ale zamierzała zrobić wszystko co w jej mocy, żeby samodzielnie poradzić sobie z mostem. Była silną czarownicą, nie brakowało jej też determinacji. Patrzyła przez chwilę, jak Rineheart leci w kierunku statku; była pewna, że da sobie radę z ugaszeniem go i w razie potrzeby zadba o to, by jakoś wydostać stamtąd ludzi. Był bardzo doświadczonym aurorem, który uratował już niejedno życie, dlatego nie musiała się o niego martwić. Nie bez powodu przeżył w tym fachu trzydzieści lat, co nie udawało się każdemu. Ona sama w porównaniu do niego była nieopierzonym żółtodziobem, który dopiero półtora roku temu skończył kurs, ale także musiała wierzyć, że sobie poradzi. Musiała. Zbyt wiele od tego zależało.
Mocniej ścisnęła trzonek miotły i trzymając kurs w podmuchach wiatru niosących ze sobą lodowate krople deszczu, przenikające ją na wskroś mimo ciepłych ubrań i przeciwdeszczowego płaszcza z głębokim kapturem narzuconym na głowę, poleciała w kierunku mostu, zachowując bezpieczną odległość od konstrukcji, by nie zostać przygniecioną lub uderzoną przez jakiś odpadający element. Jednocześnie wbijała wzrok w mgłę, za pomocą swojego zmysłu spostrzegawczości próbując dostrzec cokolwiek, by wiedzieć od czego zacząć.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Sophia i Kieran rozdzielili się. Aż dwa miejsca wymagały ich uwagi, nie można było pozostawić ani mostu, ani płonącego statku. Byli aurorami, musieli ratować tych, którzy tego potrzebowali. Zdawała sobie jednak sprawę, że mimo wszystko jej starań może nie wystarczyć, by uporać się z mostem. Choć była zdolną czarownicą, była tylko jedna, a konstrukcja miała naprawdę znaczące rozmiary. Czy jedną różdżką można było ją utrzymać i ocalić przed zawaleniem? W dodatku rzucanie zaklęć wiązało się z ryzykiem anomalii, które mogły zaburzyć działanie jej magii i doprowadzić do jeszcze większych szkód.
Poleciała w stronę mgły, zachowując maksymalną czujność, w końcu nie wiadomo, co mogło czaić się na nią za jej osłoną, póki co zakrywającą znaczną część mostu i uniemożliwiającą dostrzeżenie jego stanu. Choć latała naprawdę dobrze, utrzymanie się na miotle w podmuchach wiatru oraz w ulewnym deszczu stanowiło nie lada wyczyn, choć na szczęście miała na twarzy miotlarskie gogle, dzięki czemu widziała cokolwiek. Na żadnym meczu quidditcha w Hogwarcie nie musiała znosić tak ekstremalnych warunków, ale była silna i zaradna, więc nie było mowy o zwątpieniu i wycofaniu. Mimo ryzyka niebezpieczeństwa niestrudzenie mknęła do przodu, zagłębiając się w mgłę. Gdy znalazła się bliżej konstrukcji, mogła we mgle dostrzec błyski przywodzące skojarzenie z czymś w rodzaju świetlistego bicza wystrzeliwującego znienacka w przestrzeń. Wyczuwała też cząstki czarnomagicznej energii, która była w tym miejscu obecna i kojarzyła się z miejscami opanowanymi przez anomalie. To, co działo się tutaj również musiało być anomalią, bo to nie była tylko burza. To, co widziała, przypominało nieco działanie zaklęcia Insinuato, wiedziała więc, że powinna zdecydowanie wystrzegać się kontaktu z wystrzeliwującymi wiązkami magii, które mogły ją dotkliwie poranić, może nawet uniemożliwić podlecenie do samego mostu.
Leciała bardzo ostrożnie, uważnie rozglądając się dookoła, gotowa natychmiast zrobić unik, gdyby kłąb energii wybuchnął prosto w nią. Lawirowała zręcznie, czasem się zatrzymując, a czasem przyspieszając. Korzystając ze swojego zmysłu spostrzegawczości próbowała ocenić sytuację na tyle trafnie, by dolecieć do mostu w możliwie nienaruszonym stanie. W końcu nie wiadomo, co czekało ją dalej, kiedy już upora się z samym lotem między mgłą, deszczem i wystrzeliwującymi smugami czarnomagicznej energii. Czy w ogóle dało się jeszcze uratować most? Miała nadzieję, że tak.
| spostrzegawczość IV, +100
Poleciała w stronę mgły, zachowując maksymalną czujność, w końcu nie wiadomo, co mogło czaić się na nią za jej osłoną, póki co zakrywającą znaczną część mostu i uniemożliwiającą dostrzeżenie jego stanu. Choć latała naprawdę dobrze, utrzymanie się na miotle w podmuchach wiatru oraz w ulewnym deszczu stanowiło nie lada wyczyn, choć na szczęście miała na twarzy miotlarskie gogle, dzięki czemu widziała cokolwiek. Na żadnym meczu quidditcha w Hogwarcie nie musiała znosić tak ekstremalnych warunków, ale była silna i zaradna, więc nie było mowy o zwątpieniu i wycofaniu. Mimo ryzyka niebezpieczeństwa niestrudzenie mknęła do przodu, zagłębiając się w mgłę. Gdy znalazła się bliżej konstrukcji, mogła we mgle dostrzec błyski przywodzące skojarzenie z czymś w rodzaju świetlistego bicza wystrzeliwującego znienacka w przestrzeń. Wyczuwała też cząstki czarnomagicznej energii, która była w tym miejscu obecna i kojarzyła się z miejscami opanowanymi przez anomalie. To, co działo się tutaj również musiało być anomalią, bo to nie była tylko burza. To, co widziała, przypominało nieco działanie zaklęcia Insinuato, wiedziała więc, że powinna zdecydowanie wystrzegać się kontaktu z wystrzeliwującymi wiązkami magii, które mogły ją dotkliwie poranić, może nawet uniemożliwić podlecenie do samego mostu.
Leciała bardzo ostrożnie, uważnie rozglądając się dookoła, gotowa natychmiast zrobić unik, gdyby kłąb energii wybuchnął prosto w nią. Lawirowała zręcznie, czasem się zatrzymując, a czasem przyspieszając. Korzystając ze swojego zmysłu spostrzegawczości próbowała ocenić sytuację na tyle trafnie, by dolecieć do mostu w możliwie nienaruszonym stanie. W końcu nie wiadomo, co czekało ją dalej, kiedy już upora się z samym lotem między mgłą, deszczem i wystrzeliwującymi smugami czarnomagicznej energii. Czy w ogóle dało się jeszcze uratować most? Miała nadzieję, że tak.
| spostrzegawczość IV, +100
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Gdy już pokonała mgłę i błyskające złowrogo kłęby czarnomagicznej mocy, jej oczom w końcu ukazał się most i jego faktyczny stan. Dopiero teraz mogła ujrzeć to, co działo się na chwiejącej się konstrukcji, obraz zniszczenia i grozy, którą zgotowały temu miejsce anomalie i burza.
Niestety nie była to tylko pusta konstrukcja. Sophia od razu wypatrzyła dwa piętrowe autobusy przypominające Błędnego Rycerza, z tą tylko różnicą, że były czerwone. Często widywała podobne na mugolskich ulicach Londynu. Te tutaj utknęły w pułapce, przez uszkodzenie przęseł nie mogły przejechać dalej i utkwiły na moście. Do jego wygięcia musiało dojść już w momencie, kiedy na nim były. Sophia zdawała sobie sprawę, że od powodzenia jej misji zależał nie tylko stan mostu, ale też życie ludzi, którzy znajdowali się w pojazdach, a którzy mogli runąć w wody Tamizy jeśli tylko samotna aurorka popełni błąd, jeśli nie zdoła ocalić ich na czas. Przerażeni mugole nie mogli zrobić zbyt wiele, nie byli w stanie uciec. Cały most mógł lada chwila się zawalić, jego konstrukcja była powyginana, a wokół niego unosiła się mgła pełna błyskającej czarnomagicznej energii. To czyniło ucieczkę z potrzasku niemal niemożliwą.
Przez chwilę zastanawiała się, co mogłaby zrobić, żeby uratować most i uwięzionych na nim ludzi. Zaklęcie Reparo szybko odrzuciła, było stanowczo za słabe, by naprawić szkody tej wielkości. A gdyby tak spróbować podtrzymać przęsła zaklęciem, by nie runęły w dół? A nawet jeśli runą – to żeby spadły na tyle powoli, aby ludzie się nie pozabijali i stało się możliwe wyciągnięcie ich z wody?
- Arresto momentum! – rzuciła, kierując różdżkę w stronę wygiętego przęsła, zamierzając w ten sposób powstrzymać je przed runięciem, do którego mogło w każdej chwili dojść, biorąc pod uwagę dobiegające jej uszu coraz głośniejsze skrzypienie konstrukcji. Most lada chwila miał runąć. – Arresto momentum! – rzuciła drugie zaklęcie, nie czekając na afekt pierwszego, liczyło się szybkie zadziałanie, bo nie wiadomo, ile pozostało czasu. Musiała dołożyć starań, żeby przęsła mostu zostały utrzymane na tyle długo, by zdążyć uratować z niego mugoli. A później... Później będzie martwić dalej. Zawsze mogła też wezwać do pomocy inne służby, które mogły zaradzić awarii mostu, a także powyciągać ludzi. Ona była tu jako pierwsza, więc to od niej zależało, czy mugole na moście będą mieli szansę przeżycia. Miała więc nadzieję, że jej zaklęcia okażą się wystarczająco silne i że nie zostaną wypaczone działaniem anomalii.
Niestety nie była to tylko pusta konstrukcja. Sophia od razu wypatrzyła dwa piętrowe autobusy przypominające Błędnego Rycerza, z tą tylko różnicą, że były czerwone. Często widywała podobne na mugolskich ulicach Londynu. Te tutaj utknęły w pułapce, przez uszkodzenie przęseł nie mogły przejechać dalej i utkwiły na moście. Do jego wygięcia musiało dojść już w momencie, kiedy na nim były. Sophia zdawała sobie sprawę, że od powodzenia jej misji zależał nie tylko stan mostu, ale też życie ludzi, którzy znajdowali się w pojazdach, a którzy mogli runąć w wody Tamizy jeśli tylko samotna aurorka popełni błąd, jeśli nie zdoła ocalić ich na czas. Przerażeni mugole nie mogli zrobić zbyt wiele, nie byli w stanie uciec. Cały most mógł lada chwila się zawalić, jego konstrukcja była powyginana, a wokół niego unosiła się mgła pełna błyskającej czarnomagicznej energii. To czyniło ucieczkę z potrzasku niemal niemożliwą.
Przez chwilę zastanawiała się, co mogłaby zrobić, żeby uratować most i uwięzionych na nim ludzi. Zaklęcie Reparo szybko odrzuciła, było stanowczo za słabe, by naprawić szkody tej wielkości. A gdyby tak spróbować podtrzymać przęsła zaklęciem, by nie runęły w dół? A nawet jeśli runą – to żeby spadły na tyle powoli, aby ludzie się nie pozabijali i stało się możliwe wyciągnięcie ich z wody?
- Arresto momentum! – rzuciła, kierując różdżkę w stronę wygiętego przęsła, zamierzając w ten sposób powstrzymać je przed runięciem, do którego mogło w każdej chwili dojść, biorąc pod uwagę dobiegające jej uszu coraz głośniejsze skrzypienie konstrukcji. Most lada chwila miał runąć. – Arresto momentum! – rzuciła drugie zaklęcie, nie czekając na afekt pierwszego, liczyło się szybkie zadziałanie, bo nie wiadomo, ile pozostało czasu. Musiała dołożyć starań, żeby przęsła mostu zostały utrzymane na tyle długo, by zdążyć uratować z niego mugoli. A później... Później będzie martwić dalej. Zawsze mogła też wezwać do pomocy inne służby, które mogły zaradzić awarii mostu, a także powyciągać ludzi. Ona była tu jako pierwsza, więc to od niej zależało, czy mugole na moście będą mieli szansę przeżycia. Miała więc nadzieję, że jej zaklęcia okażą się wystarczająco silne i że nie zostaną wypaczone działaniem anomalii.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 43
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 43
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
Niestety, jej zaklęcia okazały się zbyt słabe. A może było już za późno? Może do podtrzymania tego mostu potrzeba było więcej czarodziejów rzucających zaklęcia, żeby powstrzymać ciężką konstrukcję do runięcia w dół rzeki? Może gdyby Rineheart przyleciał tu z nią, w dwójkę, oblatując most z obu stron, mieliby większą szansę powodzenia? Niestety nie dowie się już, co by było, bo Kierana tutaj nie było, walczył z niebezpieczeństwem na statku. Mimo zostaniu samej na placu boju starała się zrobić wszystko, żeby zapobiec tragedii, ale równie dobrze mogłaby sama podlecieć do mostu od spodu i próbować go utrzymać własnymi dłońmi – na to samo by wyszło. Samotne powstrzymywanie szkód tych rozmiarów było jak próba zawrócenia kijem rzeki. Zawieszona w powietrzu na miotle Sophia musiała patrzeć, jak skrzypiący coraz bardziej przeraźliwie most w końcu pęka z trzaskiem doskonale słyszalnym mimo nawałnicy. Ludzie w autobusach krzyczeli, świadomi niebezpieczeństwa i tego, że lada chwila mogli zginąć w rzecznych odmętach. A ona nie zdołała ich ocalić na czas, bo jej różdżka ją zawiodła w kryzysowej chwili. Była czarownicą, była aurorem i członkiem Zakonu Feniksa, została nimi, by ratować tych, którzy potrzebowali pomocy, a nie potrafiła ocalić tych ludzi.
- Nie! – krzyknęła, patrząc, jak most załamuje się, czemu towarzyszyła dalsza kakofonia jęków i skrzypienia metalu, a także krzyków przerażonych ludzi. Fragmenty konstrukcji uderzyły w wodę, rozbryzgując ją na wszystkie strony i wzburzając fale, do rzeki wpadły również autobusy. Nie bacząc na ryzyko Sophia ścisnęła obiema rękami trzonek miotły i poleciała w dół, przeczesując wzrokiem wodę, próbując wypatrzeć jakąś pływającą sylwetkę, jakąkolwiek machającą na pomoc rękę. Jeśli uda jej się wyłowić i uratować choć jedną osobę, to było warto to zrobić. Nie zamierzała stąd odlatywać dopóki nie upewni się, czy nie dało się kogoś uratować. Jednocześnie musiała uważać, by z pozostałych części mostu nie odpadł jakiś większy fragment i nie ugodził ją w głowę. Latała w bezpiecznej odległości od ledwie trzymających się resztek, przeczesując wzrokiem wodę i trzymając w pogotowiu różdżkę. Gdyby nie warunki pogodowe i wzburzona, mętna woda, mogłaby nawet podjąć próbę wskoczenia do wody i zanurkowania, ale w obecnych warunkach byłoby to niemal samobójstwo. Postanowiła też wezwać służby – może jeśli posiłki przybędą szybko, uda im się wspólnymi siłami zrobić cokolwiek, by uratować ludzi. Póki jednak była sama, pozostawało jej krążenie nad wodą i wypatrywanie czy ktoś nie wypłynął. Robiła to naprawdę długo, wciąż naiwnie wierząc, że ktoś mógł przeżyć i wypłynąć.
| zt.
- Nie! – krzyknęła, patrząc, jak most załamuje się, czemu towarzyszyła dalsza kakofonia jęków i skrzypienia metalu, a także krzyków przerażonych ludzi. Fragmenty konstrukcji uderzyły w wodę, rozbryzgując ją na wszystkie strony i wzburzając fale, do rzeki wpadły również autobusy. Nie bacząc na ryzyko Sophia ścisnęła obiema rękami trzonek miotły i poleciała w dół, przeczesując wzrokiem wodę, próbując wypatrzeć jakąś pływającą sylwetkę, jakąkolwiek machającą na pomoc rękę. Jeśli uda jej się wyłowić i uratować choć jedną osobę, to było warto to zrobić. Nie zamierzała stąd odlatywać dopóki nie upewni się, czy nie dało się kogoś uratować. Jednocześnie musiała uważać, by z pozostałych części mostu nie odpadł jakiś większy fragment i nie ugodził ją w głowę. Latała w bezpiecznej odległości od ledwie trzymających się resztek, przeczesując wzrokiem wodę i trzymając w pogotowiu różdżkę. Gdyby nie warunki pogodowe i wzburzona, mętna woda, mogłaby nawet podjąć próbę wskoczenia do wody i zanurkowania, ale w obecnych warunkach byłoby to niemal samobójstwo. Postanowiła też wezwać służby – może jeśli posiłki przybędą szybko, uda im się wspólnymi siłami zrobić cokolwiek, by uratować ludzi. Póki jednak była sama, pozostawało jej krążenie nad wodą i wypatrywanie czy ktoś nie wypłynął. Robiła to naprawdę długo, wciąż naiwnie wierząc, że ktoś mógł przeżyć i wypłynąć.
| zt.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Od samego początku wiedziałaś, że rozdzielenie się było niesamowitym ryzykiem zważywszy na zagrożenie oraz panujące warunki pogodowe. Samo pokonanie mgły, podobnie jak ominięcie skłębionych cząsteczek czarnomagicznej energii, nie stanowiły wyzwania; świetliste wiązki biczów nawet nie drasnęły twego ciała. Najtrudniejsze miało jednak dopiero nadejść.
Walki z czasem oraz pozbawioną stabilności konstrukcją spełzła na niczym, kiedy magia odmówiła Ci posłuszeństwa. Mogłaś szukać wielu argumentów na swe usprawiedliwienie – w końcu anomalie rozpętały się na dobre – jednakże nie odwróci to zdarzenia, którego byłaś naocznym świadkiem. Most runął wprost do Tamizy, a wraz z nim dwa, wypełnione przerażonymi ludźmi, autobusy. Nie mogłaś już nic więcej zrobić; poszukiwania Twoje jak i wezwanych służb nie przyniosły żadnych dobrych wieści. Pozostało Ci jedynie pogodzić się z porażką.
Walki z czasem oraz pozbawioną stabilności konstrukcją spełzła na niczym, kiedy magia odmówiła Ci posłuszeństwa. Mogłaś szukać wielu argumentów na swe usprawiedliwienie – w końcu anomalie rozpętały się na dobre – jednakże nie odwróci to zdarzenia, którego byłaś naocznym świadkiem. Most runął wprost do Tamizy, a wraz z nim dwa, wypełnione przerażonymi ludźmi, autobusy. Nie mogłaś już nic więcej zrobić; poszukiwania Twoje jak i wezwanych służb nie przyniosły żadnych dobrych wieści. Pozostało Ci jedynie pogodzić się z porażką.
Wejście Thicknesse’a do sali odpraw nie było niczym zaskakującym, przynajmniej nie dla Kierana, bo Szef Departamentu zdążył go już wcześniej uprzedzić o tym, że dane im będzie spotkać się raz jeszcze przed wyruszeniem w bój. Dobrze było też widzieć przy jego boku Cartera, miał wystarczająco duże doświadczenie, aby poradzić sobie z różnymi niespodziankami, jakie mogą czekać na londyńskich ulicach. Już po chwili okazało się, że poczynione przez Kierana ustalenia uległy zmianie, ale nie zamierzał się o to wykłócać, ważniejsze było to, że Westminster miało zostać dobrze obsadzone, również przez Jackie. Posłał jej jedno dłuższe spojrzenie, pragnąc życzyć jej powodzenia, po czym szybko odrzucił od siebie wszelkie sentymenty i skupił na istotnych szczegółach. Przyjął ofiarowane mu świstokliki, wciskając je do kieszeni płaszcza. Gdy już nic więcej nie było do powiedzenia, skinął głową w stronę swojej grupy i wspólnie wyruszyli do miejsca, które mieli zabezpieczyć. Ich misją było uratowanie jak największej liczby niewinnych osób przed rzezią. Nie mogli zawieść. Nie mogli dać ludziom Malfoya tej satysfakcji. Staną naprzeciw nim ze wszystkim, co mają.
Kieran pewnie stanął na moście, szybko przypominając sobie, jak pod koniec listopada próbował ratować tutaj ludzi. Wtedy to Sophia próbowała powstrzymać rozgrywające się na moście tragedie, on zaś starał się zminimalizować zagrożenie jakie stanowił płonący statek zbliżający się do brzegu, skąd ogień mógłby rozprzestrzenić się w zastraszającym tempie. Teraz jednak nie było miejsca na potknięcia. Stojąc przy jednej głównej wieży spoglądał uważnie w stronę drugiej, próbując wypatrzeć pierwsze oznaki paniki wśród ludzi lub pierwsze zaklęcia mknące właśnie w ich stronę. Mocniej ścisnął różdżkę i poruszył nią z wprawą, mając nadzieję, że zaklęcie, które zamierzał rzucić, uda mu się bez większych trudności. Przede wszystkim musieli zwiększyć swoje szanse w starciu. – Speculio – wypowiedział inkantację pewnie, wyraźnie, w tej samej chwili, gdy wprowadził swoją różdżkę w ruch. Nakreślenie w powietrzu znaku, dobrze mu znanego, nie zostało przez nikogo zakłócone. Oby magia była tej nocy właśnie po ich stronie.
| Ekwipunek: różdżka, miotła, lusterko dwukierunkowe do pary z Maeve, kryształ, eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 0), eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117), 3 świstokliki w postaci trzech knutów.
Udany Magicus Extremos rzucony przez Kierana.
Kieran pewnie stanął na moście, szybko przypominając sobie, jak pod koniec listopada próbował ratować tutaj ludzi. Wtedy to Sophia próbowała powstrzymać rozgrywające się na moście tragedie, on zaś starał się zminimalizować zagrożenie jakie stanowił płonący statek zbliżający się do brzegu, skąd ogień mógłby rozprzestrzenić się w zastraszającym tempie. Teraz jednak nie było miejsca na potknięcia. Stojąc przy jednej głównej wieży spoglądał uważnie w stronę drugiej, próbując wypatrzeć pierwsze oznaki paniki wśród ludzi lub pierwsze zaklęcia mknące właśnie w ich stronę. Mocniej ścisnął różdżkę i poruszył nią z wprawą, mając nadzieję, że zaklęcie, które zamierzał rzucić, uda mu się bez większych trudności. Przede wszystkim musieli zwiększyć swoje szanse w starciu. – Speculio – wypowiedział inkantację pewnie, wyraźnie, w tej samej chwili, gdy wprowadził swoją różdżkę w ruch. Nakreślenie w powietrzu znaku, dobrze mu znanego, nie zostało przez nikogo zakłócone. Oby magia była tej nocy właśnie po ich stronie.
| Ekwipunek: różdżka, miotła, lusterko dwukierunkowe do pary z Maeve, kryształ, eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 0), eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117), 3 świstokliki w postaci trzech knutów.
Udany Magicus Extremos rzucony przez Kierana.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Tower Bridge
Szybka odpowiedź