Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Drewniana kładka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Drewniana kładka
Gdzieś głęboko w dzielnicy portowej znajduje się jeden z wielu pomostków prowadzących do przycumowanych łódek. Pomost jest drewniany, ale drewno już niszczeje i trzeba uważać, żeby nie zapadł się pod stopami. Poza tym podczas deszczu deski stają się śliskie i nie sposób po nich chodzić. Niektóre łódki, które chyboczą na wodzie, wydają się być nieużywane od wielu lat, dlatego nie poleca się korzystanie z nich. Na samym końcu pomostu co wieczór zapalają się żółte światełka, które mają ostrzegać, albo informować marynarzy.
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Naprawdę dobrzy chłopcy nie tłuką się w środku nocy w dokach z jakimiś ochlejmordami - czego ona się po nim spodziewała? Że się dobrowolnie zakuć w kajdanki pozwoli? Że policzek nadstawi, jakby zechciała go spoliczkować tak profilaktycznie, żeby mu pokazać, kto tu ma władzę? Niedoczekanie.
Zagwizdał przeciągle, wpatrując się w to cacko - i na chwilę chyba zapomniał, w jakiej sytuacji w ogóle się znaleźli. No, ale potem łypnął na policjantkę nieprzychylnie, taksując ją wzrokiem. - To chyba nie za bardzo dopasowana do ciebie różdżka, one nie są agresywne - wycedził, a na twarzy Burroughsa pojawił się jeszcze bezczelny uśmiech. Niemniej, trzeba przyznać, że ktokolwiek zajmował się jej różdżką, odwalił kawał dobrej roboty; nawet zamarzyło mu się, żeby podobnej się dorobić. Kiedyś.
Te bluzgi, które w jego stronę rzucała, to jakoś tak znajome mu się wydały - wiedział na pewno, że to przekleństwa, to pierwsze, czego uczą go usłużnie marynarze zewsząd. Może nie zna żadnego języka obcego, ale za to iloma przekleństwami na każdą okazję dysponuje! Trochę ją przedrzeźniając (jak na dorosłego człowieka przystało, ale nie mógł się powstrzymać; co zrobić) zaserwował jej kilka bluzgów po chińsku albo jakimś indyjsku. Pojęcia nie miał, czy to w ogóle brzmiało podobnie do tego, co kiedyś usłyszał, ale ona przecież tego na pewno nie wiedziała. Obstawiał, że to, co usłyszał z jej ust, to jakiś walijski albo szkocki? Cholera wie.
Keat w każdym razie był już daleko. Od niej i jej przekleństw. Taktyka się nie zmieniła - na wszelki wypadek cały czas zmieniał kierunek biegu, nogi mu się aż zaczęły od tego wszystkiego plątać, ale nie poddawał się, bo nie miał najmniejszej ochoty na to, żeby w przemoczonych ciuchach zawlekli go do tymczasowego aresztu. On miał jeszcze sporo do zrobienia tej nocy, to mężczyzna pracujący, do jasnej avady.
Aż mu się gorąco zrobiło od tego przyspieszonego biegu, ale zaryzykował i obrócił się przez ramię, wtedy też zauważył, że nie mają już najmniejszych szans go złapać. Tryumfalny uśmiech pojawił się na jego twarzy, a potem jeszcze dla dosadniejszego pokreślenia tego, co sobie o nich myśli, wyciągnął w ich stronę dwie ręce.
I dwa środkowe palce im pokazał.
Bo mógł.
| ztx2
Zagwizdał przeciągle, wpatrując się w to cacko - i na chwilę chyba zapomniał, w jakiej sytuacji w ogóle się znaleźli. No, ale potem łypnął na policjantkę nieprzychylnie, taksując ją wzrokiem. - To chyba nie za bardzo dopasowana do ciebie różdżka, one nie są agresywne - wycedził, a na twarzy Burroughsa pojawił się jeszcze bezczelny uśmiech. Niemniej, trzeba przyznać, że ktokolwiek zajmował się jej różdżką, odwalił kawał dobrej roboty; nawet zamarzyło mu się, żeby podobnej się dorobić. Kiedyś.
Te bluzgi, które w jego stronę rzucała, to jakoś tak znajome mu się wydały - wiedział na pewno, że to przekleństwa, to pierwsze, czego uczą go usłużnie marynarze zewsząd. Może nie zna żadnego języka obcego, ale za to iloma przekleństwami na każdą okazję dysponuje! Trochę ją przedrzeźniając (jak na dorosłego człowieka przystało, ale nie mógł się powstrzymać; co zrobić) zaserwował jej kilka bluzgów po chińsku albo jakimś indyjsku. Pojęcia nie miał, czy to w ogóle brzmiało podobnie do tego, co kiedyś usłyszał, ale ona przecież tego na pewno nie wiedziała. Obstawiał, że to, co usłyszał z jej ust, to jakiś walijski albo szkocki? Cholera wie.
Keat w każdym razie był już daleko. Od niej i jej przekleństw. Taktyka się nie zmieniła - na wszelki wypadek cały czas zmieniał kierunek biegu, nogi mu się aż zaczęły od tego wszystkiego plątać, ale nie poddawał się, bo nie miał najmniejszej ochoty na to, żeby w przemoczonych ciuchach zawlekli go do tymczasowego aresztu. On miał jeszcze sporo do zrobienia tej nocy, to mężczyzna pracujący, do jasnej avady.
Aż mu się gorąco zrobiło od tego przyspieszonego biegu, ale zaryzykował i obrócił się przez ramię, wtedy też zauważył, że nie mają już najmniejszych szans go złapać. Tryumfalny uśmiech pojawił się na jego twarzy, a potem jeszcze dla dosadniejszego pokreślenia tego, co sobie o nich myśli, wyciągnął w ich stronę dwie ręce.
I dwa środkowe palce im pokazał.
Bo mógł.
| ztx2
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
7. czerwiec
Nad stolicą zachodziło słońce i z wolna dzień przechodził w chłodny wieczór. Kiedyś lubiłem przechadzać się po jej ulicach o tej porze, zwłaszcza wiosną, lecz teraz do Londynu legalny wstęp mieli jedynie ci, którzy zarejestrowali swoją różdżkę w odpowiednim urzędzie. Tego czynić jednak nie zamierzałem, zwłaszcza od chwili, kiedy Rineheart podzielił się ze mną podejrzeniem, że różdżki te mogą być objęte działaniem zaklęcia podobnego do Namiaru, by śledzić właścicieli. Teleportacja w stolicy równała się ryzyku aresztowania, jednakże podjąłem je bez wahania. Zobowiązałem się do działania na rzecz Zakonu Feniksa i słowa zamierzałem dotrzymać. Nie tylko dlatego, że dałem słowo, ale z poczucia obowiązku wobec społeczeństwa, które czułem - i własnego pragnienia odkupienia własnych win. Siedzieć bezczynnie nie potrafiłem. Pomocy w Oazie, nawet przy pracach fizycznych, także nie unikałem, wiedziałem, że każda jest potrzebna, lecz Zakon Feniksa najwyraźniej potrzebował ludzi na pierwszej linii frontu - a ja byłem gotów na niej stanąć. Naprawdę cieszyło mnie, że Rineheart zdecydował się obdarzyć mnie zaufaniem i wcielić w szeregi Zakonu Feniksa. Trudno powiedzieć, bym był krystalicznie czystym człowiekiem, lecz miałem doświadczenie w walce z czarnoksiężnikami i pozostawałem wierny sprawiedliwości - tego nikt nie mógł mi odmówić.
Mojemu pojawieniu się w dokach towarzyszył trzask, który mógł zwabić zarówno szwendających się w okolicach typów spod ciemnej gwiazdy, jakich w tu nie brakowało, ale także funkcjonariuszy magicznej policji. Trudno było mi ich tak nazywać, policjanci wszak powinni być stróżami sprawiedliwości, oni zaś służyli tym, którzy z prawa uczynili karykaturę.
- Ruszamy? - zwróciłem się do towarzyszącej mi Justine.
Właściwie to raczej ja towarzyszyłem jej. Pamiętałem ją z lat szkolnych i ostatnich miesięcy w Biurze Aurorów, gdzie była kursantką. Nie spodziewałem się, że ta niska, drobna dziewczyna właściwie, bo wyglądała tak młodo, będzie częścią Gwardii Zakonu Feniksa, o której opowiedział mi Kieran. Pozory myliły, o tym wiedziałem. To ona dowodziła i nie zamierzałem tego w żaden sposób kwestionować. Mieliśmy wspólnie patrolować ulice Londynu, pomóc komu trzeba w razie potrzeby.
Poprawiłem kapelusz, naciągając go na twarz, teraz już gęsto pokrytą zarostem, co było do mnie niepodobne, ale dzięki temu trudniej będzie mnie rozpoznać, jeśli trafimy na kogoś, z kim miałem w przeszłości do czynienia. W prawej ręce trzymałem różdżkę, gotów, by odpowiednio zareagować - cokolwiek miało się stać.
Nad stolicą zachodziło słońce i z wolna dzień przechodził w chłodny wieczór. Kiedyś lubiłem przechadzać się po jej ulicach o tej porze, zwłaszcza wiosną, lecz teraz do Londynu legalny wstęp mieli jedynie ci, którzy zarejestrowali swoją różdżkę w odpowiednim urzędzie. Tego czynić jednak nie zamierzałem, zwłaszcza od chwili, kiedy Rineheart podzielił się ze mną podejrzeniem, że różdżki te mogą być objęte działaniem zaklęcia podobnego do Namiaru, by śledzić właścicieli. Teleportacja w stolicy równała się ryzyku aresztowania, jednakże podjąłem je bez wahania. Zobowiązałem się do działania na rzecz Zakonu Feniksa i słowa zamierzałem dotrzymać. Nie tylko dlatego, że dałem słowo, ale z poczucia obowiązku wobec społeczeństwa, które czułem - i własnego pragnienia odkupienia własnych win. Siedzieć bezczynnie nie potrafiłem. Pomocy w Oazie, nawet przy pracach fizycznych, także nie unikałem, wiedziałem, że każda jest potrzebna, lecz Zakon Feniksa najwyraźniej potrzebował ludzi na pierwszej linii frontu - a ja byłem gotów na niej stanąć. Naprawdę cieszyło mnie, że Rineheart zdecydował się obdarzyć mnie zaufaniem i wcielić w szeregi Zakonu Feniksa. Trudno powiedzieć, bym był krystalicznie czystym człowiekiem, lecz miałem doświadczenie w walce z czarnoksiężnikami i pozostawałem wierny sprawiedliwości - tego nikt nie mógł mi odmówić.
Mojemu pojawieniu się w dokach towarzyszył trzask, który mógł zwabić zarówno szwendających się w okolicach typów spod ciemnej gwiazdy, jakich w tu nie brakowało, ale także funkcjonariuszy magicznej policji. Trudno było mi ich tak nazywać, policjanci wszak powinni być stróżami sprawiedliwości, oni zaś służyli tym, którzy z prawa uczynili karykaturę.
- Ruszamy? - zwróciłem się do towarzyszącej mi Justine.
Właściwie to raczej ja towarzyszyłem jej. Pamiętałem ją z lat szkolnych i ostatnich miesięcy w Biurze Aurorów, gdzie była kursantką. Nie spodziewałem się, że ta niska, drobna dziewczyna właściwie, bo wyglądała tak młodo, będzie częścią Gwardii Zakonu Feniksa, o której opowiedział mi Kieran. Pozory myliły, o tym wiedziałem. To ona dowodziła i nie zamierzałem tego w żaden sposób kwestionować. Mieliśmy wspólnie patrolować ulice Londynu, pomóc komu trzeba w razie potrzeby.
Poprawiłem kapelusz, naciągając go na twarz, teraz już gęsto pokrytą zarostem, co było do mnie niepodobne, ale dzięki temu trudniej będzie mnie rozpoznać, jeśli trafimy na kogoś, z kim miałem w przeszłości do czynienia. W prawej ręce trzymałem różdżkę, gotów, by odpowiednio zareagować - cokolwiek miało się stać.
becomes law
resistance
becomes duty
Ostatnio zmieniony przez Cedric Dearborn dnia 13.05.20 21:58, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Powoli zbliżał się koniec roku szkolnego. Czerwiec sprawiał, że Justine uświadamiała sobie ile czasu minęło, od kiedy wyszła z Hogwartu, jako pełnoletnia czarownica. Przez minioną dekadę zmieniło się tak wiele. Najwięcej w niej samej. Zaczynała poszukując miejsca, odnajdując je na Pogotowiu Ratunkowym, by później odnaleźć je w Zakonie. A Zakon, był jej największą zmianą. Wszystko co przeżyła, od słodkich zwycięstw, stratę matki, gorzkie porażki, wszystko to uczyniło z niej to, czym była dzisiaj. Z początku planowała jedynie rutynowy patrol, sprawdzenie kilku ulic, ale widząc okazję w tym, że będzie towarzyszyć jej doświadczony auror, stwierdziła, że o wiele rozsądniej będzie rozejrzeć się w dokach i spróbować dowiedzieć czegoś o statkach należących do Rycerzy Walpurgii. Zdążyła przecież już poznać Caleana - jako Daisy - który zdradził jej, że jest kapitanem statku. Teraz, należało go tylko znaleźć. Dowiedzieć się, który będzie tym właściwym. Na razie jednak czekała na pojawienie się Cedrica. Czekała przy niewielkim pomoście, wciskając dłonie w kieszenie. Zastanawiając się nad tym, czy może nie lepiej było rozpytać o Goyla pod postacią Daisy, jako argumentu używając chęć osobistego podziękowania. Na razie jednak pozostawiła to na później licząc na to, że uda im się uzyskać jakieś informacje bez potrzeby sięgania po Daisy.
Żeby dostać się do Londynu i Doków skorzystała z wejścia do kanałów, które udało im sie zdobyć razem z Keatonem. Była zadowolona, że wykonali to z sukcesem. Znacznie ułatwiało to sprawę.
Jasne tęczówki zawisły na Cedricu, który pojawił się niewiele później po niej. Nie wyciągnęła dłoni z kieszeni, jedynie skinając mu głową na powitanie. Kiedy pytanie wypadło z jego ust, odepchnęła się nogą od budynku o który się opierała i skinęła raz jeszcze głową.
- Pomyślałam, żeby sprawdzić port. Potrzebujemy informacji, czy dokują tutaj swoje statki. - wyjaśniła mu wyglądając zza ciemnej uliczki, rozejrzała się w obie stronę, by wyjść z cienia i ruszyć w stronę o której przed chwilą mówiła. - Nie chowaj różdżki. - poleciła cicho. - Dlaczego się zdecydowałeś? - zapytała zerkając na niego tylko na krótką chwilę. Spojrzenie zaraz powróciło do przesuwania się po okolicznych budynkach. Była poszukiwanym zbiegiem, za jej głowę można było dostać pięć tysięcy galeonów. Powinna była zmienić twarz. Nie zrobiła tego wcześniej, żeby Cedric mógł ją rozpoznać, teraz jednak powinna po to sięgnąć i zamierzała za chwilę to zrobić.
Okolica już od jakiegoś czasu przestała być przyjemną. Nie to, żeby Doki wcześniej takie były. Teraz jednak cały Londyn był zwyczajnie ponury, przesiąknięty śmiercią i jej zapachem. Tylu ludzi oddało życie, żeby kilku mogło wziąć coś, co nie było prawdziwie ich. Kroki odbijały się w ciszy nocy, kiedy szli. Już z daleka widziała, że zbliżają się do czegoś, co z każdą chwilą przypominało ciało. A kiedy znaleźli się dostatecznie blisko Justine spojrzała na nie, nie chcąc odwracać wzroku, nawet jeśli coś wywróciło jej się nieprzyjemnie w żołądku.
| wytrzymałość fizyczna III, +30
Żeby dostać się do Londynu i Doków skorzystała z wejścia do kanałów, które udało im sie zdobyć razem z Keatonem. Była zadowolona, że wykonali to z sukcesem. Znacznie ułatwiało to sprawę.
Jasne tęczówki zawisły na Cedricu, który pojawił się niewiele później po niej. Nie wyciągnęła dłoni z kieszeni, jedynie skinając mu głową na powitanie. Kiedy pytanie wypadło z jego ust, odepchnęła się nogą od budynku o który się opierała i skinęła raz jeszcze głową.
- Pomyślałam, żeby sprawdzić port. Potrzebujemy informacji, czy dokują tutaj swoje statki. - wyjaśniła mu wyglądając zza ciemnej uliczki, rozejrzała się w obie stronę, by wyjść z cienia i ruszyć w stronę o której przed chwilą mówiła. - Nie chowaj różdżki. - poleciła cicho. - Dlaczego się zdecydowałeś? - zapytała zerkając na niego tylko na krótką chwilę. Spojrzenie zaraz powróciło do przesuwania się po okolicznych budynkach. Była poszukiwanym zbiegiem, za jej głowę można było dostać pięć tysięcy galeonów. Powinna była zmienić twarz. Nie zrobiła tego wcześniej, żeby Cedric mógł ją rozpoznać, teraz jednak powinna po to sięgnąć i zamierzała za chwilę to zrobić.
Okolica już od jakiegoś czasu przestała być przyjemną. Nie to, żeby Doki wcześniej takie były. Teraz jednak cały Londyn był zwyczajnie ponury, przesiąknięty śmiercią i jej zapachem. Tylu ludzi oddało życie, żeby kilku mogło wziąć coś, co nie było prawdziwie ich. Kroki odbijały się w ciszy nocy, kiedy szli. Już z daleka widziała, że zbliżają się do czegoś, co z każdą chwilą przypominało ciało. A kiedy znaleźli się dostatecznie blisko Justine spojrzała na nie, nie chcąc odwracać wzroku, nawet jeśli coś wywróciło jej się nieprzyjemnie w żołądku.
| wytrzymałość fizyczna III, +30
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
- To dobry pomysł. Ten port ma wiele paskudnych tajemnic. Pewnie to już wiesz. Jesienią prowadziłem tu kilka... nieprzyjemnych śledztw - powiedziałem cichym tonem, choć nie potrzebowała moich pochwał i potwierdzeń, że zjawiliśmy się tu słusznie. Nawet, gdybym uważał inaczej, to i tak bym tu przybył, nawykłem do wykonywania rozkazów, pracy w hierarchicznej strukturze. Dziwnie było mi z myślą, że jeszcze niedawno była dla mnie jedynie kursantką, lecz o tak wielu rzeczach jeszcze zwyczajnie nie miałem pojęcia.
Wykrzywiłem usta na wspomnienie tamtych wydarzeń. Nieopodal stąd w listopadzie znaleźliśmy trupa, czarodziej padł ofiarą klątwy, którą z jakiejś przyczyny nałożono na ślepy zaułek. Nie zdążyliśmy rozwikłać tej sprawy, znaleźć prawdziwego winnego, czasami więc wracałem do tamtych zdarzeń myślami. Winny pozostawał na wolności, ale nas za sprawą Malfoya oddelegowano, by ścigać rzekomych zwolenników Grindelwalda. Teraz jedynie mogłem się jedynie domyślać, że akta i materiał dowodowy, który udało nam się wówczas zgromadzić, przepadł bezpowrotnie i ofiara nigdy nie doczeka się sprawiedliwości. Czasami też, kiedy spoglądałem na brzegi Tamizy, przypominałem sobie o wodniście zielonych tęczówkach wróżbitki Sybilli. Nigdy więcej nie przyszło nam się spotkać, nie stawiła się na przesłuchanie pomimo wezwanie, a kiedy śledztwo zostało umorzone, to nawet nie mogłem wyciągnąć z tego powodu konsekwencji.
- Wiemy czego szukać? Imiona statków, nazwisko kapitana, załogi? - spytałem, zawieszając badawcze spojrzenie na twarzy Justine, oczekując na odpowiedzi. Port był duży, musieliśmy mieć chociaż słaby trop, by zanim podążyć. Powiedzenie, że w innej sytuacji byłoby to jak szukanie igły w stogu siana, to za dużo, ale po Londynie kręciło się całe mnóstwo patroli Ministerstwa Magii, zaś twarz Justine była już pewnie znana większości czarodziejskiego społeczeństwa przez wystawiony list gończy. A ja, choć wciąż anonimowy, jako jej towarzysz stawałem się współwinny rzekomych zbrodni.
- Czy to jest ta chwila, w której powinienem zacząć prawić o ideałach, sprawiedliwości i szerzeniu dobra? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, unosząc lekko brew, gdy mnie zapytała dlaczego się zdecydowałem. Domyśliłem się, że zapewne chodzi o decyzję o walce z Zakonem Feniksa. - Chcę dopaść skurwysynów. Nie mogę patrzeć na to, co robią z tym krajem, Ministerstwem, mugolami. To obrzydliwe. Chore. Postanowiłem przed laty walczyć z czarną magią wszelkimi sposobami, to, że Malfoy bezprawnie rozwiązał biuro aurorów nie zwalnia mnie z tego obowiązku. Obowiązek to też dość nieodpowiednie słowo. Poprzestańmy na mojej wewnętrznej potrzebie, by ich powstrzymać - wyjaśniłem Tonks. Nie wiem, czy spodziewała się po mnie pięknych słów o sprawiedliwości i świetle, lecz musiała zmierzyć się z prawdą. Rzeczywistość bywała dużo bardziej szarawa. Nie wszyscy w Biurze Aurorów byli idealistami.
Podążyliśmy uliczką w stronę portu, w ręce trzymałem swoją różdżkę, gotów, by zareagować w każdej chwili. Dostrzegłem w pewnym momencie leżące na ziemi ciało. Pomyślałem, że może ten człowiek jeszcze żyje i potrzebuje pomocy, dlatego bez wahania ruszyłem w tamtym kierunku, lecz od razu poczułem też woń rozkładu. Za późno. Pojawiliśmy się zbyt późno. Nie przestałem się jednak zbliżać, choć widok, który nas powitał w Londynie był przerażający. Chciałbym powiedzieć, że zdążyłem do tego przywyknąć - ale do czegoś takiego przywyknąć po prostu się nie da. Człowiek ten, chyba nawet nie czarodziej, bo nie widać nigdzie było jego różdżki, był torturowany ze szczególnym okrucieństwem, a jego zmasakrowane ciało sprawiało, że czułem ucisk w żołądku.
- Właśnie też dlatego - mruknąłem. Żałowałem jedynie, że nie mam przy sobie płaszcza, by przykryć choć to ciało. Zerknąłem na Justine, która wydawała się blada. - W porządku?
Wytrzymałość fizyczna II (+30)
Wykrzywiłem usta na wspomnienie tamtych wydarzeń. Nieopodal stąd w listopadzie znaleźliśmy trupa, czarodziej padł ofiarą klątwy, którą z jakiejś przyczyny nałożono na ślepy zaułek. Nie zdążyliśmy rozwikłać tej sprawy, znaleźć prawdziwego winnego, czasami więc wracałem do tamtych zdarzeń myślami. Winny pozostawał na wolności, ale nas za sprawą Malfoya oddelegowano, by ścigać rzekomych zwolenników Grindelwalda. Teraz jedynie mogłem się jedynie domyślać, że akta i materiał dowodowy, który udało nam się wówczas zgromadzić, przepadł bezpowrotnie i ofiara nigdy nie doczeka się sprawiedliwości. Czasami też, kiedy spoglądałem na brzegi Tamizy, przypominałem sobie o wodniście zielonych tęczówkach wróżbitki Sybilli. Nigdy więcej nie przyszło nam się spotkać, nie stawiła się na przesłuchanie pomimo wezwanie, a kiedy śledztwo zostało umorzone, to nawet nie mogłem wyciągnąć z tego powodu konsekwencji.
- Wiemy czego szukać? Imiona statków, nazwisko kapitana, załogi? - spytałem, zawieszając badawcze spojrzenie na twarzy Justine, oczekując na odpowiedzi. Port był duży, musieliśmy mieć chociaż słaby trop, by zanim podążyć. Powiedzenie, że w innej sytuacji byłoby to jak szukanie igły w stogu siana, to za dużo, ale po Londynie kręciło się całe mnóstwo patroli Ministerstwa Magii, zaś twarz Justine była już pewnie znana większości czarodziejskiego społeczeństwa przez wystawiony list gończy. A ja, choć wciąż anonimowy, jako jej towarzysz stawałem się współwinny rzekomych zbrodni.
- Czy to jest ta chwila, w której powinienem zacząć prawić o ideałach, sprawiedliwości i szerzeniu dobra? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, unosząc lekko brew, gdy mnie zapytała dlaczego się zdecydowałem. Domyśliłem się, że zapewne chodzi o decyzję o walce z Zakonem Feniksa. - Chcę dopaść skurwysynów. Nie mogę patrzeć na to, co robią z tym krajem, Ministerstwem, mugolami. To obrzydliwe. Chore. Postanowiłem przed laty walczyć z czarną magią wszelkimi sposobami, to, że Malfoy bezprawnie rozwiązał biuro aurorów nie zwalnia mnie z tego obowiązku. Obowiązek to też dość nieodpowiednie słowo. Poprzestańmy na mojej wewnętrznej potrzebie, by ich powstrzymać - wyjaśniłem Tonks. Nie wiem, czy spodziewała się po mnie pięknych słów o sprawiedliwości i świetle, lecz musiała zmierzyć się z prawdą. Rzeczywistość bywała dużo bardziej szarawa. Nie wszyscy w Biurze Aurorów byli idealistami.
Podążyliśmy uliczką w stronę portu, w ręce trzymałem swoją różdżkę, gotów, by zareagować w każdej chwili. Dostrzegłem w pewnym momencie leżące na ziemi ciało. Pomyślałem, że może ten człowiek jeszcze żyje i potrzebuje pomocy, dlatego bez wahania ruszyłem w tamtym kierunku, lecz od razu poczułem też woń rozkładu. Za późno. Pojawiliśmy się zbyt późno. Nie przestałem się jednak zbliżać, choć widok, który nas powitał w Londynie był przerażający. Chciałbym powiedzieć, że zdążyłem do tego przywyknąć - ale do czegoś takiego przywyknąć po prostu się nie da. Człowiek ten, chyba nawet nie czarodziej, bo nie widać nigdzie było jego różdżki, był torturowany ze szczególnym okrucieństwem, a jego zmasakrowane ciało sprawiało, że czułem ucisk w żołądku.
- Właśnie też dlatego - mruknąłem. Żałowałem jedynie, że nie mam przy sobie płaszcza, by przykryć choć to ciało. Zerknąłem na Justine, która wydawała się blada. - W porządku?
Wytrzymałość fizyczna II (+30)
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
- Natrafiłam tu na ślad handlarzy śnieżką, kiedy byłam w terenie. - potwierdziła krótko, skinając głową. Port żył swoim własnym życiem. Wejście w niego było cholernie trudne, dlatego cieszyła się, że znaleźli sojusznika w Keatonie który właśnie w nim się wychował. Jednak nie mogła zrzucić na jego barki wszystkiego. Musieli przygotować się i zdobyć potrzebne informacje, jeśli chcieli doprowadzić planowane akcje do końca, jednocześnie unikając straty w cywilach, którzy nadal pozostawali w Londynie. A tych, było wielu. Niektórzy nie wiedzieli co zrobić, więc nie robili nic. Inni mieli zobowiązania, czy obawy dotyczące tego, jak odejście z pracy mogłaby zadziałać. A wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że obecna władza nie jest sprawiedliwa. Na samą myśl o tym w czyich rękach znajdował się krej Tonks zaczynała się denerwować. Dlatego odsunęła od siebie te myśli, idąc w ciszy obok Cedrica.
- Goyle. - odpowiedziała na pytanie. - Wszystkie inne powiązanie z rodem Burke, albo Travers. - dodała jeszcze wpatrując się przed siebie. Przesunęła jednak spojrzenie, kiedy poczuła na sobie spojrzenie Cedrica krzyżując z nim wzrok. Zmarszczyła brwi, przez chwilę zastanawiając się nad kolejnymi słowami. - Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedyś dotarli do nazw statków. - dodała jeszcze wydymając na kilka chwil usta, by odwrócić wzrok.
Zadała pytanie, a gdy zaczął mówić spojrzała na niego marszcząc brwi, by zaraz rozłożyć ręce w niemym geście przekazania, że nie ma pojęcia, czy to dobra pora właśnie na to. Mimo że gest, odrobinę był odrobinę teatralny, to wzrok pozostawał uważny i badawczy. W milczeniu słuchała wypowiadanych przez niego kolejnych słów. Ważąc każde z nich i każde rozpatrując. Nie powiedziała nic kiedy skończył, jedynie skinęła głową oznajmiając, że przyjęła do wiadomości tą odpowiedź i słowa, które się na nią złożyły. Nie kwestionowała powód, czy mechanizmów, które nim działały. Nie zapytała też już o nic więcej. Milczała idąc dalej i z każdym krokiem i migoczącą z daleka sylwetką, czuła jak niespodziewanie robi jej się coraz słabiej. Nie od znajomej woni rozkładu ludzkiego ciała. Z tym miała styczność już nie raz podczas pracy w Pogotowiu. Była na nią odporna, co okropne, przyzwyczaiła się do niej. Niezrozumiały był dla niej stan w którym znalazł się jej żołądek, który wywrócił fikołka i zmusił ją do zwrócenia tego, co wrzuciła do gardła zanim wyszła na miasto. Pochyliła się, nie próbując zatrzymać wracającego pokarmu.
- To nagromadzenie Czarnej Magii jest… przytłaczające. Jeszcze się z takim nie spotkałam. - powiedziała dźwigając głowę do góry. Zauważyła to wcześniej, choć nie była pewna, czy wrażliwość na czarną magię była kwestią przejścia Próby, czy też rozwiniętych umiejętności z dziedziny białej magii. - Wygląda jakby dla rozrywki utrzymywali go jak najdłużej przy życiu. - nadal nie czuła się dobrze, ale kilka oddechów pozwoliło jej zapanować nad własnym ciałem. Musiała do tego przywyknąć, nauczyć się funkcjonować z tą wrażliwością. - Prawdopodobnie wykrwawił się na śmierć. - dodała ponuro, dźwigając się z przysiadu. Rozejrzała się dookoła marszcząc lekko brwi. - Jesteśmy już blisko. Zmienię twarz. - powiedziała do niego, skupiając się na tym, by zmienić swoje rysy twarzy. Większe czoło, dłuższa szczęka, inny kolor włosów. Całkowicie przecięta i prawie całkowicie różna, poza oczami, skupianie się na ich zmianie mogłoby zająć jej zbyt długo.
| Zmiana twarzy w inną, nienależącą do konkretnej osoby. ST 20-40; bonus +32
- Goyle. - odpowiedziała na pytanie. - Wszystkie inne powiązanie z rodem Burke, albo Travers. - dodała jeszcze wpatrując się przed siebie. Przesunęła jednak spojrzenie, kiedy poczuła na sobie spojrzenie Cedrica krzyżując z nim wzrok. Zmarszczyła brwi, przez chwilę zastanawiając się nad kolejnymi słowami. - Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedyś dotarli do nazw statków. - dodała jeszcze wydymając na kilka chwil usta, by odwrócić wzrok.
Zadała pytanie, a gdy zaczął mówić spojrzała na niego marszcząc brwi, by zaraz rozłożyć ręce w niemym geście przekazania, że nie ma pojęcia, czy to dobra pora właśnie na to. Mimo że gest, odrobinę był odrobinę teatralny, to wzrok pozostawał uważny i badawczy. W milczeniu słuchała wypowiadanych przez niego kolejnych słów. Ważąc każde z nich i każde rozpatrując. Nie powiedziała nic kiedy skończył, jedynie skinęła głową oznajmiając, że przyjęła do wiadomości tą odpowiedź i słowa, które się na nią złożyły. Nie kwestionowała powód, czy mechanizmów, które nim działały. Nie zapytała też już o nic więcej. Milczała idąc dalej i z każdym krokiem i migoczącą z daleka sylwetką, czuła jak niespodziewanie robi jej się coraz słabiej. Nie od znajomej woni rozkładu ludzkiego ciała. Z tym miała styczność już nie raz podczas pracy w Pogotowiu. Była na nią odporna, co okropne, przyzwyczaiła się do niej. Niezrozumiały był dla niej stan w którym znalazł się jej żołądek, który wywrócił fikołka i zmusił ją do zwrócenia tego, co wrzuciła do gardła zanim wyszła na miasto. Pochyliła się, nie próbując zatrzymać wracającego pokarmu.
- To nagromadzenie Czarnej Magii jest… przytłaczające. Jeszcze się z takim nie spotkałam. - powiedziała dźwigając głowę do góry. Zauważyła to wcześniej, choć nie była pewna, czy wrażliwość na czarną magię była kwestią przejścia Próby, czy też rozwiniętych umiejętności z dziedziny białej magii. - Wygląda jakby dla rozrywki utrzymywali go jak najdłużej przy życiu. - nadal nie czuła się dobrze, ale kilka oddechów pozwoliło jej zapanować nad własnym ciałem. Musiała do tego przywyknąć, nauczyć się funkcjonować z tą wrażliwością. - Prawdopodobnie wykrwawił się na śmierć. - dodała ponuro, dźwigając się z przysiadu. Rozejrzała się dookoła marszcząc lekko brwi. - Jesteśmy już blisko. Zmienię twarz. - powiedziała do niego, skupiając się na tym, by zmienić swoje rysy twarzy. Większe czoło, dłuższa szczęka, inny kolor włosów. Całkowicie przecięta i prawie całkowicie różna, poza oczami, skupianie się na ich zmianie mogłoby zająć jej zbyt długo.
| Zmiana twarzy w inną, nienależącą do konkretnej osoby. ST 20-40; bonus +32
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Nie skomentowałem w żaden sposób pierwszej z informacji, jedynie skinąłem głową w zastanowieniu, bo sam nie słyszałem o sprawie związanej z handlem śnieżką akurat w tych okolicach. Wiedziałem czym jest i w jaki sposób się ją pozyskuje, a choć nie zawsze miało to ścisły związek z czarną magią, z którą walczyłem, to budziło to we mnie dużą pogardę. Morderstwo, nieistotne w jaki sposób dokonane, zasługiwało na najwyższą karę.
- Burke rządzą na Śmiertelnym Nokturnie - westchnąłem ciężko, bo trudno było mi zrozumieć, że tyle lat udawało im się pozostać nietykalnymi, mimo że wszyscy wiedzieli co sprzedawali w tym swoim sklepie. - Pierwszego nazwiska nie kojarzę. Traversowie to nie szlachta przypadkiem? Tak, czy owak - trudno będzie nam się czegoś dowiedzieć jedynie z nazwiskami. Tak jak wspominałem: prowadziłem tu kilka śledztw i choć nie jestem marynarzem, to wiem już, że to bardzo hermetyczne środowisko. Mogą walczyć między sobą, ale pozostają lojalni wobec siebie, kiedy ktoś z zewnątrz próbuje wetknąć nos w nieswoje sprawy. A bez imion statków to jak szukanie igły w stogu siana. Pełno ich tutaj. Chyba, że Traversowie, tak jak Burkowie, niespecjalnie zamierzają się kryć, sądząc, że pieniądze dadzą im nietykalność - odpowiedziałem po chwili zastanowienia.
Gwardzistka nie skomentowała w żaden sposób mojego wyjaśnienia dlaczego zdecydowałem się pomóc Zakonowi Feniksa, tak więc i ja nie ciągnąłem tego tematu. Nadejdzie na to jeszcze odpowiedzi czas.
Przeczucie mnie nie myliło, kiedy zauważyłem, że Justine pobladła naglę. Ciszę wokół nas zmącił odgłos zwracanego pokarmu, lecz nie było to nic, czego nie widziałem wcześniej i nic, co brzydziłoby mnie bardziej od zmasakrowanych przez czarną magię zwłok. W moich oczach pojawiło się coś na kształt współczucia, coś mówiło mi jednak, że było ono Justine całkowicie zbędne. Nie potrafiłem się jedynie powstrzymać przed tym, by sięgnąć za pazuchę i wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni szaty kraciastą chusteczkę i podać ją czarownicy. - Trzymaj. Daj spokój. W ciągu tych kilku lat zdążyłem się naoglądać czegoś... takiego i widziałem jak nie jeden auror z długimi latami doświadczenia na karku reaguje podobnie. Do tego nie sposób przywyknąć - burknąłem. Nie kłamałem po to, by poczuła się lepiej - tak było naprawdę. Częste obcowanie ze zwłokami wyrabiało odporność, pozbawiało wrażliwości na takie widoki, lecz niekiedy reakcje organizmu były od nas silniejsze. Wciąż pozostawaliśmy jedynie ludźmi. - Prawdopodobnie w trakcie długiej i bolesnej agonii. Nie wygląda jakby umarł zbyt szybko. Niestety - odpowiedziałem na przypuszczenia Gwardzistki, znów spoglądając na gnijące zwłoki i unosząc dłoń do nosa, by go zasłonić. Od smrodu rozkładu i mnie robiło się niedobrze.
Spojrzałem zdziwiony na słowa o zmianie twarzy. - Jesteś metamorfomagiem - powiedziałem, bardziej stwierdzając fakt, niż pytając. Michael nigdy mi o tym nie wspominał. Sądziłem, że byli mugolskiej krwi, a metamorfomagię kojarzyłem jako wyjątkowo rzadki, magiczny dar, który otrzymuje się wraz z krwią. - Godne pozazdroszczenia - mruknąłem. Biorąc pod uwagę, że Justine niedawno zaczęła kurs aurorski, to chyba jeszcze nie wiedziała, że wszystkie testy z kamuflażu zdałaby śpiewająco i z dziecinną łatwością dzięki tej umiejętności.
- Możemy powęszyć w Parszywym Pasażerze. Wiem, że tam kręci się mnóstwo mętów i szemranego towarzystwa - zaproponowałem czarownicy.
- Burke rządzą na Śmiertelnym Nokturnie - westchnąłem ciężko, bo trudno było mi zrozumieć, że tyle lat udawało im się pozostać nietykalnymi, mimo że wszyscy wiedzieli co sprzedawali w tym swoim sklepie. - Pierwszego nazwiska nie kojarzę. Traversowie to nie szlachta przypadkiem? Tak, czy owak - trudno będzie nam się czegoś dowiedzieć jedynie z nazwiskami. Tak jak wspominałem: prowadziłem tu kilka śledztw i choć nie jestem marynarzem, to wiem już, że to bardzo hermetyczne środowisko. Mogą walczyć między sobą, ale pozostają lojalni wobec siebie, kiedy ktoś z zewnątrz próbuje wetknąć nos w nieswoje sprawy. A bez imion statków to jak szukanie igły w stogu siana. Pełno ich tutaj. Chyba, że Traversowie, tak jak Burkowie, niespecjalnie zamierzają się kryć, sądząc, że pieniądze dadzą im nietykalność - odpowiedziałem po chwili zastanowienia.
Gwardzistka nie skomentowała w żaden sposób mojego wyjaśnienia dlaczego zdecydowałem się pomóc Zakonowi Feniksa, tak więc i ja nie ciągnąłem tego tematu. Nadejdzie na to jeszcze odpowiedzi czas.
Przeczucie mnie nie myliło, kiedy zauważyłem, że Justine pobladła naglę. Ciszę wokół nas zmącił odgłos zwracanego pokarmu, lecz nie było to nic, czego nie widziałem wcześniej i nic, co brzydziłoby mnie bardziej od zmasakrowanych przez czarną magię zwłok. W moich oczach pojawiło się coś na kształt współczucia, coś mówiło mi jednak, że było ono Justine całkowicie zbędne. Nie potrafiłem się jedynie powstrzymać przed tym, by sięgnąć za pazuchę i wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni szaty kraciastą chusteczkę i podać ją czarownicy. - Trzymaj. Daj spokój. W ciągu tych kilku lat zdążyłem się naoglądać czegoś... takiego i widziałem jak nie jeden auror z długimi latami doświadczenia na karku reaguje podobnie. Do tego nie sposób przywyknąć - burknąłem. Nie kłamałem po to, by poczuła się lepiej - tak było naprawdę. Częste obcowanie ze zwłokami wyrabiało odporność, pozbawiało wrażliwości na takie widoki, lecz niekiedy reakcje organizmu były od nas silniejsze. Wciąż pozostawaliśmy jedynie ludźmi. - Prawdopodobnie w trakcie długiej i bolesnej agonii. Nie wygląda jakby umarł zbyt szybko. Niestety - odpowiedziałem na przypuszczenia Gwardzistki, znów spoglądając na gnijące zwłoki i unosząc dłoń do nosa, by go zasłonić. Od smrodu rozkładu i mnie robiło się niedobrze.
Spojrzałem zdziwiony na słowa o zmianie twarzy. - Jesteś metamorfomagiem - powiedziałem, bardziej stwierdzając fakt, niż pytając. Michael nigdy mi o tym nie wspominał. Sądziłem, że byli mugolskiej krwi, a metamorfomagię kojarzyłem jako wyjątkowo rzadki, magiczny dar, który otrzymuje się wraz z krwią. - Godne pozazdroszczenia - mruknąłem. Biorąc pod uwagę, że Justine niedawno zaczęła kurs aurorski, to chyba jeszcze nie wiedziała, że wszystkie testy z kamuflażu zdałaby śpiewająco i z dziecinną łatwością dzięki tej umiejętności.
- Możemy powęszyć w Parszywym Pasażerze. Wiem, że tam kręci się mnóstwo mętów i szemranego towarzystwa - zaproponowałem czarownicy.
becomes law
resistance
becomes duty
Skinęła jedynie głową. O sklepie należącym do Burke i mieszczącym się na Nokturnie wiedział chyba każdy. Problemem było przeniknięcie w tamte rejony w taki sposób, żeby nie zorientowali się i zdradzili więcej. Wysłuchała tego co miał do powiedzenia a później na jej usta powoli zaczął wpełzać uśmiech.
- Poszukamy pracy na statku, licząc, że znajdziemy te których potrzebujemy. - wyjaśniła częściowo, kierując się dalej. Próba wyciągnięcia informacji mogła wzbudzić podejrzenia, ale próba znalezienia pracy była już trochę inną sprawą. Nie pytać o informacje, tylko o coś, co nie rzucało się aż tak bardzo w oczy. Mogło to pomóc, ale wcale nie musiało. Cedric nie powiedział nic, czego już by nie wiedziała. - Pójdziemy do Morskiego Wilka, wejdziemy oddzielnie. Chyba że wolisz Parszywego - mnie to różnicy nie robi. - wyjaśniła pokrótce dalszą część swojego planu o którym myślała już wcześniej.
Wysłuchała też słów, które wypowiadał, a które odnosiły się do dołączenia do Zakonu. Nie skomentowała ich jednak w żaden sposób, nie sądząc, by była ku temu potrzeba. To czyny, a nie słowa miały zaważyć na wszystkim.
Nie wytrzymała nagromadzenia czarnej magii. Kiedy Cedric odezwał się uniosła na niego wzrok odbierając chustkę którą jej podał. Słowa zdawały nieść się w sobie coś z litości. Zacisnęła wargi skryte pod chustką. Nieważne.
- Specyfika ran na to wskazuje. - zgodziła się już spokojniejsza, skoro zwróciła większość obiadu, nie miała już co więcej zwrócić. Przez chwilę patrzyła jeszcze na zwłoki. Zło kryło się w każdym, wszystko zależało od tego, za którą stroną człowiek pójdzie. Z każdym kolejnym aktem przemocy zatracało się własne człowieczeństwo.
- Jestem. - przyznała wkładając dłonie w kieszenie. Specjalnie dzisiaj zmieniła swój standardowy ubiór. Spodnie były widocznie męskie, płaszcz również się takim zdawał. Nie zamierzała zmieniać dużo, jedynie tyle, by wyglądać na młodego chłopaka, który musi zająć się sam sobą. - Teraz tak. Wcześniej sprawiała mi wiele problemów. - wyjaśniła, pamiętając jak długo zajęło jej opanowanie całkowitej kontroli. Lata w których opanowała wszystko, poza włosami, które mogło zepsuć wszystko. Teraz posiadała już całkowitą kontrolę nad sobą. Dotarła do momentów, które dla innych były nieosiągalne.
- Poszukamy pracy na statku, licząc, że znajdziemy te których potrzebujemy. - wyjaśniła częściowo, kierując się dalej. Próba wyciągnięcia informacji mogła wzbudzić podejrzenia, ale próba znalezienia pracy była już trochę inną sprawą. Nie pytać o informacje, tylko o coś, co nie rzucało się aż tak bardzo w oczy. Mogło to pomóc, ale wcale nie musiało. Cedric nie powiedział nic, czego już by nie wiedziała. - Pójdziemy do Morskiego Wilka, wejdziemy oddzielnie. Chyba że wolisz Parszywego - mnie to różnicy nie robi. - wyjaśniła pokrótce dalszą część swojego planu o którym myślała już wcześniej.
Wysłuchała też słów, które wypowiadał, a które odnosiły się do dołączenia do Zakonu. Nie skomentowała ich jednak w żaden sposób, nie sądząc, by była ku temu potrzeba. To czyny, a nie słowa miały zaważyć na wszystkim.
Nie wytrzymała nagromadzenia czarnej magii. Kiedy Cedric odezwał się uniosła na niego wzrok odbierając chustkę którą jej podał. Słowa zdawały nieść się w sobie coś z litości. Zacisnęła wargi skryte pod chustką. Nieważne.
- Specyfika ran na to wskazuje. - zgodziła się już spokojniejsza, skoro zwróciła większość obiadu, nie miała już co więcej zwrócić. Przez chwilę patrzyła jeszcze na zwłoki. Zło kryło się w każdym, wszystko zależało od tego, za którą stroną człowiek pójdzie. Z każdym kolejnym aktem przemocy zatracało się własne człowieczeństwo.
- Jestem. - przyznała wkładając dłonie w kieszenie. Specjalnie dzisiaj zmieniła swój standardowy ubiór. Spodnie były widocznie męskie, płaszcz również się takim zdawał. Nie zamierzała zmieniać dużo, jedynie tyle, by wyglądać na młodego chłopaka, który musi zająć się sam sobą. - Teraz tak. Wcześniej sprawiała mi wiele problemów. - wyjaśniła, pamiętając jak długo zajęło jej opanowanie całkowitej kontroli. Lata w których opanowała wszystko, poza włosami, które mogło zepsuć wszystko. Teraz posiadała już całkowitą kontrolę nad sobą. Dotarła do momentów, które dla innych były nieosiągalne.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Moją intencją nie było wpłynąć na decyzję Justine, jeśli ją ją podjęła - przywykłem do wypełniania rozkazów, działania w zhierarchizowanej strukturze. Swoje uwagi wygłaszałem jednak szczerze, jeśli byłem przekonany, że są rozsądne i mogą pomóc.
- Dobrze, niech tak będzie - odpowiedziałem. Spodziewałem się, że marynarze prędko zapytają, czy kiedykolwiek byłem na morzu, o moje doświadczenie z żeglarstwem, a z racji braku wiedzy o tej dziedzinie mogłem szybko zostać zdemaskowany, choćby i z powodu nieznajomości choćby żeglarskiej nomenklatury - ale zamierzałem udawać, że szukam nowych przygód i żadnej roboty się nie boję.
Moje słowa nie miały w sobie litości, a jedynie pełne zrozumienie. Za mną było już kilka lat doświadczenia w pracy jako auror, lecz nie aż tyle, bym zapomniał o swoich początkach. Pierwszych, zmasakrowanych zwłok, które miałem okazję ujrzeć na własne oczy. Sam wtedy zwymiotowałem i potwornie się wstydziłem własnej słabości, nieświadom jeszcze, że to całkowicie normalna reakcja. Zapamiętałem je aż zbyt dobrze. Takiego doświadczenia chyba nie da się zapomnieć. Wydawało mi się, że Tonks miała łatwiej, że była do tego lepiej przygotowana. Z tego co wiedziałem, to wcześniej pracowała jako ratowniczka w magicznym pogotowiu ratunkowym - pewnie i ona widziała nie jedno. Nie brnąłem jednak w ten temat, bo przeczucie mówiło mi, że Justine sobie tego nie życzy, nie ma ochoty, po prostu nie chce. Nie zwykłem naciskać, zwłaszcza w takich chwilach jak ta, kiedy pora była nieodpowiednia na pogaduszki, choćby i o trupach.
Skinąłem głową w milczeniu; o budowie ludzkiego ciała nie wiedziałem tyle, co Justine, lecz podobne rany potrafiłem już rozpoznać - widziałem ich aż zbyt wiele. Ruszyłem przed siebie, w stronę uliczki, która prowadziła do Morskiego Wilka.
- W takim wypadku może lepiej udajmy się do Morskiego Wilka. W Parszywym Pasażerze zdarzyło mi się być już kilkukrotnie, rozmawiać z barmanem jako auror, lepiej, by mnie nie rozpoznał - powiedziałem szczerze. Powinna była o tym wiedzieć. Gdyby pracownik Parszywego ostrzegł marynarzy, których środowisko chcieliśmy zinfiltrować, to plan Justine mógłby spalić na panewce z mojej winy. Wątpliwe, bo moją twarz jak rzadko kiedy kamuflował gęsty zarost, ale za brodą nie mogłem ukryć się całkiem - tak jak Gwardzistka za całkiem nową twarzą.
Uniosłem brwi, lekko zdziwiony, informacją, że metamorfomag może nie panować nad swoimi przemianami. - Ma to związek z opanowaniem transmutacji? - dopytałem, kierowany wrodzoną, krukońską ciekawością.
Zmasakrowane zwłoki pozostawiliśmy daleko za sobą, cicho przemierzając kolejne uliczki magicznego portu, które wydawały się nienaturalnie wręcz ciche. Różdżkę trzymałem uniesioną, w pogotowiu, na wypadek, gdybyśmy natknęli się na magiczny patrol służb Ministerstwa Magii. W oddali zamajaczył rozświetlony czarami szyld Morskiego Wilka, słychać było też nawet muzykę i krzyki.
- Wchodzisz pierwsza? - spytałem, zawieszając na sylwetce zmienionej Tonks badawcze spojrzenie.
- Dobrze, niech tak będzie - odpowiedziałem. Spodziewałem się, że marynarze prędko zapytają, czy kiedykolwiek byłem na morzu, o moje doświadczenie z żeglarstwem, a z racji braku wiedzy o tej dziedzinie mogłem szybko zostać zdemaskowany, choćby i z powodu nieznajomości choćby żeglarskiej nomenklatury - ale zamierzałem udawać, że szukam nowych przygód i żadnej roboty się nie boję.
Moje słowa nie miały w sobie litości, a jedynie pełne zrozumienie. Za mną było już kilka lat doświadczenia w pracy jako auror, lecz nie aż tyle, bym zapomniał o swoich początkach. Pierwszych, zmasakrowanych zwłok, które miałem okazję ujrzeć na własne oczy. Sam wtedy zwymiotowałem i potwornie się wstydziłem własnej słabości, nieświadom jeszcze, że to całkowicie normalna reakcja. Zapamiętałem je aż zbyt dobrze. Takiego doświadczenia chyba nie da się zapomnieć. Wydawało mi się, że Tonks miała łatwiej, że była do tego lepiej przygotowana. Z tego co wiedziałem, to wcześniej pracowała jako ratowniczka w magicznym pogotowiu ratunkowym - pewnie i ona widziała nie jedno. Nie brnąłem jednak w ten temat, bo przeczucie mówiło mi, że Justine sobie tego nie życzy, nie ma ochoty, po prostu nie chce. Nie zwykłem naciskać, zwłaszcza w takich chwilach jak ta, kiedy pora była nieodpowiednia na pogaduszki, choćby i o trupach.
Skinąłem głową w milczeniu; o budowie ludzkiego ciała nie wiedziałem tyle, co Justine, lecz podobne rany potrafiłem już rozpoznać - widziałem ich aż zbyt wiele. Ruszyłem przed siebie, w stronę uliczki, która prowadziła do Morskiego Wilka.
- W takim wypadku może lepiej udajmy się do Morskiego Wilka. W Parszywym Pasażerze zdarzyło mi się być już kilkukrotnie, rozmawiać z barmanem jako auror, lepiej, by mnie nie rozpoznał - powiedziałem szczerze. Powinna była o tym wiedzieć. Gdyby pracownik Parszywego ostrzegł marynarzy, których środowisko chcieliśmy zinfiltrować, to plan Justine mógłby spalić na panewce z mojej winy. Wątpliwe, bo moją twarz jak rzadko kiedy kamuflował gęsty zarost, ale za brodą nie mogłem ukryć się całkiem - tak jak Gwardzistka za całkiem nową twarzą.
Uniosłem brwi, lekko zdziwiony, informacją, że metamorfomag może nie panować nad swoimi przemianami. - Ma to związek z opanowaniem transmutacji? - dopytałem, kierowany wrodzoną, krukońską ciekawością.
Zmasakrowane zwłoki pozostawiliśmy daleko za sobą, cicho przemierzając kolejne uliczki magicznego portu, które wydawały się nienaturalnie wręcz ciche. Różdżkę trzymałem uniesioną, w pogotowiu, na wypadek, gdybyśmy natknęli się na magiczny patrol służb Ministerstwa Magii. W oddali zamajaczył rozświetlony czarami szyld Morskiego Wilka, słychać było też nawet muzykę i krzyki.
- Wchodzisz pierwsza? - spytałem, zawieszając na sylwetce zmienionej Tonks badawcze spojrzenie.
becomes law
resistance
becomes duty
Nie widziała powodów, by kontynuować dalszą rozmowę. Cedric wyjaśnił swoje powody - każdy przecież jakieś miał, a o reszcie miało poświadczyć jego zaangażowanie. Wiedziała, że będą w stanie wykorzystać jego umiejętności. Był aurorem, a teraz w czasie walk potrzebowali ludzi, którzy potrafili się ich podjąć.
- Mam nadzieję, że radzisz sobie z kłamstwem, Dearborn. - dodała unosząc na niego spojrzenie, na chwilę leniwie unosząc kącik ust ku górze. Ten jednak opadł równie szybko, jak się pojawił.
Nie bardzo rozumiała, dlaczego żołądek postanowił się przed nią zbuntować. Pracowała wcześniej w pogotowiu ratunkowym, czasem nie dało się uratować wszystkich, na kursie napatrzyła się na zwłoki i na urazy. Nawet na kursie, przerabiali wstępne rozpoznawanie ran. Ten widok nie był jej obcy w ciągu lat zdawało jej się, że nawykła już do niego. Dlatego zdziwiła ją reakcja własnego organizmu, której logicznie nie potrafiła wytłumaczyć - nie miała jak. Ale nie pozostawała przy tej myśli dłużej, skupiając się na zadaniu, które stało przed nimi. Wsadziła chustkę od Cedrica do kieszeni płaszcza.
- Morski Wilk w takim razie. - zgodziła się po wysłuchaniu wypowiedzianych przez niego słów. Sama nie musiała nadto przejmować się prowadzonymi wcześniej rozmowami. Była w stanie zmienić nie tylko wygląd, ale i brzmienie głosu, czy wygląd tęczówek. Mogła stać się całkowicie różna i to był atut, który miał swoje korzyści.
- Zależy. - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Stawiając kolejne kroki w kierunku pubu. - Pomaga, rozumiejąc transmutację, jest… łatwiej. Ale to trochę inna sprawa. Kiedy przemiana zawiera więcej aspektów, skupiam się na nich jednocześnie. Wyobrażam sobie, co zmieniam i jak. Wielotorowo. - wytłumaczyła spokojnie. - Ale każdy metamorfomag, ma swój własny sposób. Każdy też sam musi odkryć to jak. - wyjaśniała spokojnie dalej, unisoła dłonie, żeby przeczesać włosy. - Czytałam, że i poziom zależny jest od jednostki. Niektórzy zatrzymują się na podstawowych przemianach inni potrafią znaczenie więcej. Ja musiałam pokonać własne ograniczenia, znaleźć ich powód i zrozumieć ten stan. Wcześniej poddawanie się emocjom sprawiało, że przemiana mogła być nietrwała, a moje włosy robiły to co chciały. - uzupełniła, wyglądając już zupełnie inaczej. Nadal pozostawała niewielka, prawie chuda. Twarz jednak wydawała się bardziej chłopięca. Zdawała się mieć nie więcej, niż dwadzieścia lat. Spojrzała na niego uśmiechając się w jego kierunku z nową twarzą.
- Tak. Zajmę bar. Nie śpieszmy się, może ktoś z siedzących przy stołach przyciągnie twoje spojrzenie bardziej. Możesz spróbować najpierw tam. - zastanowiła się na głos. - Dwójka nieznajomych jednocześnie atakująca bar, to też nie za dobrze. - przyśpieszyła trochę. - Odczekaj jakiś czas. - dodała jeszcze unosząc rękę, żeby mu zasalutować. - Życz mi powodzenia. - chwilę później zniknęła w drzwiach do karczmy, podchodząc by usiąść przy jednym ze stołków okalających bar.
- Mam nadzieję, że radzisz sobie z kłamstwem, Dearborn. - dodała unosząc na niego spojrzenie, na chwilę leniwie unosząc kącik ust ku górze. Ten jednak opadł równie szybko, jak się pojawił.
Nie bardzo rozumiała, dlaczego żołądek postanowił się przed nią zbuntować. Pracowała wcześniej w pogotowiu ratunkowym, czasem nie dało się uratować wszystkich, na kursie napatrzyła się na zwłoki i na urazy. Nawet na kursie, przerabiali wstępne rozpoznawanie ran. Ten widok nie był jej obcy w ciągu lat zdawało jej się, że nawykła już do niego. Dlatego zdziwiła ją reakcja własnego organizmu, której logicznie nie potrafiła wytłumaczyć - nie miała jak. Ale nie pozostawała przy tej myśli dłużej, skupiając się na zadaniu, które stało przed nimi. Wsadziła chustkę od Cedrica do kieszeni płaszcza.
- Morski Wilk w takim razie. - zgodziła się po wysłuchaniu wypowiedzianych przez niego słów. Sama nie musiała nadto przejmować się prowadzonymi wcześniej rozmowami. Była w stanie zmienić nie tylko wygląd, ale i brzmienie głosu, czy wygląd tęczówek. Mogła stać się całkowicie różna i to był atut, który miał swoje korzyści.
- Zależy. - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Stawiając kolejne kroki w kierunku pubu. - Pomaga, rozumiejąc transmutację, jest… łatwiej. Ale to trochę inna sprawa. Kiedy przemiana zawiera więcej aspektów, skupiam się na nich jednocześnie. Wyobrażam sobie, co zmieniam i jak. Wielotorowo. - wytłumaczyła spokojnie. - Ale każdy metamorfomag, ma swój własny sposób. Każdy też sam musi odkryć to jak. - wyjaśniała spokojnie dalej, unisoła dłonie, żeby przeczesać włosy. - Czytałam, że i poziom zależny jest od jednostki. Niektórzy zatrzymują się na podstawowych przemianach inni potrafią znaczenie więcej. Ja musiałam pokonać własne ograniczenia, znaleźć ich powód i zrozumieć ten stan. Wcześniej poddawanie się emocjom sprawiało, że przemiana mogła być nietrwała, a moje włosy robiły to co chciały. - uzupełniła, wyglądając już zupełnie inaczej. Nadal pozostawała niewielka, prawie chuda. Twarz jednak wydawała się bardziej chłopięca. Zdawała się mieć nie więcej, niż dwadzieścia lat. Spojrzała na niego uśmiechając się w jego kierunku z nową twarzą.
- Tak. Zajmę bar. Nie śpieszmy się, może ktoś z siedzących przy stołach przyciągnie twoje spojrzenie bardziej. Możesz spróbować najpierw tam. - zastanowiła się na głos. - Dwójka nieznajomych jednocześnie atakująca bar, to też nie za dobrze. - przyśpieszyła trochę. - Odczekaj jakiś czas. - dodała jeszcze unosząc rękę, żeby mu zasalutować. - Życz mi powodzenia. - chwilę później zniknęła w drzwiach do karczmy, podchodząc by usiąść przy jednym ze stołków okalających bar.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Nie najgorzej - odpowiedziałem, a kącik moich ust uniósł się w uśmiechu. Nie byłem może najlepszym kłamcą, którego łgarstw nie dało się przejrzeć, ale w moim zawodzie niekiedy kłamanie było zwyczajną koniecznością.
Opowieść o trudach przemian, z jakimi zmagali się metamorfomadzy, wzbudziła we mnie - typową dla byłego Krukona - ciekawość z bardziej naukowego punktu widzenia. Nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiałem, nie sądziłem nawet, że przemiany mogą im sprawiać kłopoty. Było ich wyjątkowo niewielu, więc właściwie z żadnym nie znałem się zbyt blisko i nie miałem okazji, aby posłuchać o tym więcej. Jak dotąd w mojej wyobraźni zmienianie się było dla nich tak łatwe jak oddychanie - a tu rzeczywistość znów okazała się inna. Na usta cisnęły mi się pytania, one musiały jednak zaczekać, bo dotarliśmy do Morskiego Wilka.
Skinąłem głową, przyjmując do wiadomości plan, który opracowała na prędce Justine. Brzmiał rozsądnie. Miała słuszność mówiąc, że nie powinniśmy oboje podejść do baru, zwłaszcza jednocześnie, to mogłoby wzbudzić podejrzenia. Postać, jaką zdecydowała się dziś przyjąć, chuda młódka, dziewczątko jeszcze, choć o wyraźnie chłopięcej urodzie, nijak właściwie nie pasowała jako towarzystwo do mnie samego.
- Pewnie grają w karty. Dosiądę się do nich, wypiję z nimi, pociągnę ich za język, jeśli się uda - odpowiedziałem, uznając takie rozwiązanie za najrozsądniejsze; zamierzałem w pierwszej kolejności uśpić czujność żeglarzy, może zdobyć ich sympatię, wybadać na ile są już pijani, aby wiedzieć na ile mogę sobie pozwolić. Wchodząc między wrony należało krakać tak jak one, więc planowałem zamówić rum, może nawet wziąć dla nich butelkę na swój koszt, postawić w grze trochę sykli. W kieszeni miałem niepełną sakiewkę - tak na wszelki wypadek.
- Powodzenia życzę, połamania nóg na pewno nie - mruknąłem, zanim jeszcze Tonks zniknęła za drzwiami karczmy Morski Wilk.
Zgodnie z planem, który ustaliliśmy, nie wszedłem od razu. Minąłem budynek baru, w jednym zaułków wypaliłem dwa papierosy, zdążyła mnie nawet zagadnąć jedna z portowych dziewczyn, pytając, czy nie szukam towarzystwa. Zmierzywszy ją przeciągłym spojrzeniem pokręciłem głową, na kilka chwil wciągając się w rozmowę, po czym, uznawszy, że minęło już odpowiednio wiele czasu, sam wszedłem do Morskiego Wilka. Po wnętrzu karczmy rozejrzałem się niby to przypadkiem, nie spoglądając w stronę siedzącej przy barze Tonks; wzrokiem szukałem kogoś, kto grał w pokera albo kości. Byłem pewien, że kogoś takiego znajdę, żeglarze uwielbiali hazard - i nie pomyliłem się. Przy jednym ze stolików rozochocone towarzystwo rzucało o niego kośćmi i monetami przy butelce rumu. Pokręciwszy się chwilę po wnętrzu podszedłem do nich i spytałem od niechcenia, czy mogę się dołączyć, a oni - usłyszawszy brzęk monet w mojej sakiewki, jaką wyciągnąłem z kieszeni - ochoczo się na to zgodzili.
Nie od razu poruszyłem temat pracy, czekałem aż sam się pojawi, kiedy się spili, lekko pociągnąłem ich za języki. Bar opuściłem dopiero wówczas, gdy nie byli w stanie kontynuować gry.
zt
Opowieść o trudach przemian, z jakimi zmagali się metamorfomadzy, wzbudziła we mnie - typową dla byłego Krukona - ciekawość z bardziej naukowego punktu widzenia. Nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiałem, nie sądziłem nawet, że przemiany mogą im sprawiać kłopoty. Było ich wyjątkowo niewielu, więc właściwie z żadnym nie znałem się zbyt blisko i nie miałem okazji, aby posłuchać o tym więcej. Jak dotąd w mojej wyobraźni zmienianie się było dla nich tak łatwe jak oddychanie - a tu rzeczywistość znów okazała się inna. Na usta cisnęły mi się pytania, one musiały jednak zaczekać, bo dotarliśmy do Morskiego Wilka.
Skinąłem głową, przyjmując do wiadomości plan, który opracowała na prędce Justine. Brzmiał rozsądnie. Miała słuszność mówiąc, że nie powinniśmy oboje podejść do baru, zwłaszcza jednocześnie, to mogłoby wzbudzić podejrzenia. Postać, jaką zdecydowała się dziś przyjąć, chuda młódka, dziewczątko jeszcze, choć o wyraźnie chłopięcej urodzie, nijak właściwie nie pasowała jako towarzystwo do mnie samego.
- Pewnie grają w karty. Dosiądę się do nich, wypiję z nimi, pociągnę ich za język, jeśli się uda - odpowiedziałem, uznając takie rozwiązanie za najrozsądniejsze; zamierzałem w pierwszej kolejności uśpić czujność żeglarzy, może zdobyć ich sympatię, wybadać na ile są już pijani, aby wiedzieć na ile mogę sobie pozwolić. Wchodząc między wrony należało krakać tak jak one, więc planowałem zamówić rum, może nawet wziąć dla nich butelkę na swój koszt, postawić w grze trochę sykli. W kieszeni miałem niepełną sakiewkę - tak na wszelki wypadek.
- Powodzenia życzę, połamania nóg na pewno nie - mruknąłem, zanim jeszcze Tonks zniknęła za drzwiami karczmy Morski Wilk.
Zgodnie z planem, który ustaliliśmy, nie wszedłem od razu. Minąłem budynek baru, w jednym zaułków wypaliłem dwa papierosy, zdążyła mnie nawet zagadnąć jedna z portowych dziewczyn, pytając, czy nie szukam towarzystwa. Zmierzywszy ją przeciągłym spojrzeniem pokręciłem głową, na kilka chwil wciągając się w rozmowę, po czym, uznawszy, że minęło już odpowiednio wiele czasu, sam wszedłem do Morskiego Wilka. Po wnętrzu karczmy rozejrzałem się niby to przypadkiem, nie spoglądając w stronę siedzącej przy barze Tonks; wzrokiem szukałem kogoś, kto grał w pokera albo kości. Byłem pewien, że kogoś takiego znajdę, żeglarze uwielbiali hazard - i nie pomyliłem się. Przy jednym ze stolików rozochocone towarzystwo rzucało o niego kośćmi i monetami przy butelce rumu. Pokręciwszy się chwilę po wnętrzu podszedłem do nich i spytałem od niechcenia, czy mogę się dołączyć, a oni - usłyszawszy brzęk monet w mojej sakiewki, jaką wyciągnąłem z kieszeni - ochoczo się na to zgodzili.
Nie od razu poruszyłem temat pracy, czekałem aż sam się pojawi, kiedy się spili, lekko pociągnąłem ich za języki. Bar opuściłem dopiero wówczas, gdy nie byli w stanie kontynuować gry.
zt
becomes law
resistance
becomes duty
Drewniana kładka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki