Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
Jadalnia to najczęściej (zaraz po salonie) odwiedzane miejsce zarówno przez domowników jak i gości. Nienaganny wystrój wnętrza sprawia, że w miejscu tym, można cieszyć nie tylko żołądek ale i oko.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie chciał tu być. A przynajmniej nie do końca. Lilith bardzo dobrze wiedziała, że Alan może być nie w nastroju, a jednak nalegała na jego pojawienie się. Nie dziwił się. Czekali na tę chwilę bardzo długo, usiłując sprowadzić Morticię z powrotem. Była to jednak sztuka wcale nie tak prosta, jakby się mogło wydawać. Sztuka mozolna, ciągnąca się długo i zawzięcie. Alan się poddał uznając, że nie ma sensu zmuszać kuzynki do czegoś, przed czym tak bardzo się opierała. Lilith jednak nie dawała za wygraną i proszę - jej siostra wróciła. Bennett nijak nie mógł się dziwić jej radości. Pośród wszystkich negatywnych emocji, które towarzyszyły mu w ostatnim czasie, pojawiła się jedna, maleńka pozytywna - związana właśnie z powrotem Morticii. To naturalne, że się cieszył. Była mu równie droga jak Lilith, choć musiał przyznać, że przez te dwa lata to właśnie z nią stali się sobie znacznie bardziej bliscy. Miał nadzieję, że powrót Morticii pozwoli wyrównać nici ich zażyłości. Obie były jego kuzynkami, jego rodziną. Obie znał odkąd tylko się urodziły, obserwując ich pierwsze kroki, upadki, skoki, choć fakt ten znacznie zatarł się w jego pamięci. Był człowiekiem, dla którego rodzina miała ogromne znaczenie. Była n a j w a ż n i e j s z a. I nic nie wskazywało na to, aby coś miało się zmienić w tej kwestii. Czyż nie tak powinno być?
I tym razem postarał się o schludny, elegancki ubiór. Postarał się, aby jego ubrania nie eksponowały tego, co się z nim działo w ostatnim czasie, a jak najlepiej to ukryły. Aby odciągały uwagę od bledszej niż zwykle twarzy i przygasłych, zmartwionych oczu. Kilkukrotnie powtarzał sobie przed lustrem słowa ,,Alan, musisz się ogarnąć", niczym mantrę, którą miał sobie wbić do głowy. Nie chciał niczego popsuć, choć musiał przyznać, że najchętniej po prostu odmówiłby przyjęcia zaproszenia na ów powitalną kolację. Tak by było lepiej, tak by było bezpieczniej. Dla wszystkich. Koniec końców mógł jedynie westchnąć, po raz kolejny poprawiając jasny kołnierz założonej koszuli. Westchnął jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz. A potem opuścił swoje mieszkanie, kierując się w wiadomym kierunku. Dwór Greengrassów czekał na niego. A przynajmniej dwie osoby mieszkające w nim.
Kiedy pojawił się na miejscu, ponownie dzierżył w dłoniach niewielki bukiet kwiatów. Poprawka, dwa bukiety. Złapał się na tym, że w pierwszym odruchu miał zamiar kupić tylko jeden, lecz w porę przypomniał sobie o tym, po co tak właściwie miał się tu pojawić. Kiedy zapukał do drzwi, nie spodziewał się nikogo innego niż lokaja Greengrassów, który znał go równie dobrze, jak Lilith i Morticię. No, może prawie równie dobrze. Biedak pamiętał zapewne wszystkie psikusy wyrządzone mu przez Alana, Lilith i Morticię, gdy wesoła trójka była wciąż dziećmi. Całe szczęście nigdy mu tego nie wypomniał, tolerancyjnie stwierdzając, że taka jest kolej rzeczy i niegdyś małe, sprawiające kłopot urwisy, teraz nie były już dziećmi.
Zgodnie z poleceniem lokaja, Bennett przemierzał znane sobie bardzo dobrze korytarze posiadłości Greengrassów. Stąpał zimnymi korytarzami, wsłuchując się w odgłos stukania własnych butów o posadzkę. Miał wrażenie, że jego serce również bije szybciej, niż powinno. Czym się tak stresował? Sam nie wiedział. Jakaś nutka obawy tkwiła w jego sercu i za żadne skarby nie chciała uciec. Może obawiał się nieznanego? Tak, zapewne. Ostatecznie Alan został zaprowadzony do jadalni, gdzie, jak się okazało, miał czekać na przybycie ,,panienek". Westchnął i stanął przy oknie, wyglądając przez nie na świat. I czekał. Cóż innego miał robić?
I tym razem postarał się o schludny, elegancki ubiór. Postarał się, aby jego ubrania nie eksponowały tego, co się z nim działo w ostatnim czasie, a jak najlepiej to ukryły. Aby odciągały uwagę od bledszej niż zwykle twarzy i przygasłych, zmartwionych oczu. Kilkukrotnie powtarzał sobie przed lustrem słowa ,,Alan, musisz się ogarnąć", niczym mantrę, którą miał sobie wbić do głowy. Nie chciał niczego popsuć, choć musiał przyznać, że najchętniej po prostu odmówiłby przyjęcia zaproszenia na ów powitalną kolację. Tak by było lepiej, tak by było bezpieczniej. Dla wszystkich. Koniec końców mógł jedynie westchnąć, po raz kolejny poprawiając jasny kołnierz założonej koszuli. Westchnął jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz. A potem opuścił swoje mieszkanie, kierując się w wiadomym kierunku. Dwór Greengrassów czekał na niego. A przynajmniej dwie osoby mieszkające w nim.
Kiedy pojawił się na miejscu, ponownie dzierżył w dłoniach niewielki bukiet kwiatów. Poprawka, dwa bukiety. Złapał się na tym, że w pierwszym odruchu miał zamiar kupić tylko jeden, lecz w porę przypomniał sobie o tym, po co tak właściwie miał się tu pojawić. Kiedy zapukał do drzwi, nie spodziewał się nikogo innego niż lokaja Greengrassów, który znał go równie dobrze, jak Lilith i Morticię. No, może prawie równie dobrze. Biedak pamiętał zapewne wszystkie psikusy wyrządzone mu przez Alana, Lilith i Morticię, gdy wesoła trójka była wciąż dziećmi. Całe szczęście nigdy mu tego nie wypomniał, tolerancyjnie stwierdzając, że taka jest kolej rzeczy i niegdyś małe, sprawiające kłopot urwisy, teraz nie były już dziećmi.
Zgodnie z poleceniem lokaja, Bennett przemierzał znane sobie bardzo dobrze korytarze posiadłości Greengrassów. Stąpał zimnymi korytarzami, wsłuchując się w odgłos stukania własnych butów o posadzkę. Miał wrażenie, że jego serce również bije szybciej, niż powinno. Czym się tak stresował? Sam nie wiedział. Jakaś nutka obawy tkwiła w jego sercu i za żadne skarby nie chciała uciec. Może obawiał się nieznanego? Tak, zapewne. Ostatecznie Alan został zaprowadzony do jadalni, gdzie, jak się okazało, miał czekać na przybycie ,,panienek". Westchnął i stanął przy oknie, wyglądając przez nie na świat. I czekał. Cóż innego miał robić?
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dźwięczny, równomierny i nieco przyśpieszony stukot obcasów, dało się słyszeć niemal w całej posiadłości w Derbyshire; zakładałam więc że Alan doskonale wiedział, czyja osoba przekroczy za chwilę próg jadalni. Byłam zmieszana, moja głowa pękała od nadmiaru myśli a nieprzyjemny ucisk w żołądku, towarzyszył mi niemal od samego początku wyznania Morticii. Miałam ochotę zwymiotować, zamiast jednak do łazienki, zmierzałam wprost do jadali, o ironio - na uroczystą kolację; chociaż po tym czego się dowiedziałam, nie byłam pewna czy przez moje gardło przejdzie cokolwiek innego niż kolejna dawka alkoholu. Jasne, brałam pod uwagę, ze powrót mojej siostry przyniesie ze sobą, niespodziewane kłopoty, bo te zawsze, dziwnym trafem kroczyły z nią ramię w ramię ale na taką bombę, nie byłam przygotowana. Moje ręce powędrowały w stronę zdobionych klamek, zaciskając się na nich nieco mocniej niż zwykle, zanim jednak ustąpiły pod naciskiem moich rąk, wzięłam głęboki wdech, upewniłam się, że będę mogła zachować tą niesmaczną nowinę dla siebie, nie dając poznać Alanowi, że coś jest nie tak. Pchnęłam drzwi i z uśmiechem na ustach, przekroczyłam kamienny próg, już całkiem spokojnym krokiem, kierując się w stronę mojego drogiego kuzyna.
- Alanie, cieszę się, że jednak zgodziłeś się przyjąć moje zaproszenie. - Powitałam go, podchodząc niego bliżej a następnie zaplatając swoje ręce wokół jego klatki piersiowej, w czułym uścisku a twarz przykładając do jego torsu. Naprawdę dobrze było go widzieć, gdyby nie jego obecność ten wieczór prawdopodobnie zamieniłby się w mały pokaz umiejętności magicznych.
- Jak się czujesz? - Spytałam, z wyraźnie słyszalną nutą troski w głosie. Z pozoru tak banalne pytanie, mogło znaczyć o wiele więcej i nie chodziło tu o grzecznościowe klepanie formułki, naprawdę chciałam wiedzieć, jak się czuje - szczególnie w świetle ostatnich wydarzeń. Pomijając chorobę jego matki, w grę wchodziły jeszcze ucieczki z więzienia i spotkania tajnej organizacji - czyli całkiem sporo, jak na jedną rodzinę. Swoją drogą zastanawiałam się jak my to wszyscy zniesiemy, sama myśl o tym, co tak właściwie działo się piątego listopada, w dalszym ciągu napawała mnie dozą niepewności. Właśnie w tym momencie, odruchowo sięgnęłam palcami prawej dłoni do lewej, nerwowo przekręcając pierścień, znajdujący się na palcu serdecznym, spojrzenie swoje, zawieszając na tym drobnym elemencie, przypisującym naszą należność do Zakonu. Powiodłam wzrokiem po stole, na którym już czekały drobne przekąski i alkohol.
- Napijesz się? - Spytałam, sięgając po karafkę wypełnioną czerwonym winem; nie czekając na odpowiedź Alana, sięgnęłam po kryształowy kieliszek i napełniłam go rubinowym trunkiem, nad drugim jednak zatrzymałam naczynie a wzrokiem powędrowałam w stronę kuzyna. To jak, zdecydujesz się mój drogi?
- Alanie, cieszę się, że jednak zgodziłeś się przyjąć moje zaproszenie. - Powitałam go, podchodząc niego bliżej a następnie zaplatając swoje ręce wokół jego klatki piersiowej, w czułym uścisku a twarz przykładając do jego torsu. Naprawdę dobrze było go widzieć, gdyby nie jego obecność ten wieczór prawdopodobnie zamieniłby się w mały pokaz umiejętności magicznych.
- Jak się czujesz? - Spytałam, z wyraźnie słyszalną nutą troski w głosie. Z pozoru tak banalne pytanie, mogło znaczyć o wiele więcej i nie chodziło tu o grzecznościowe klepanie formułki, naprawdę chciałam wiedzieć, jak się czuje - szczególnie w świetle ostatnich wydarzeń. Pomijając chorobę jego matki, w grę wchodziły jeszcze ucieczki z więzienia i spotkania tajnej organizacji - czyli całkiem sporo, jak na jedną rodzinę. Swoją drogą zastanawiałam się jak my to wszyscy zniesiemy, sama myśl o tym, co tak właściwie działo się piątego listopada, w dalszym ciągu napawała mnie dozą niepewności. Właśnie w tym momencie, odruchowo sięgnęłam palcami prawej dłoni do lewej, nerwowo przekręcając pierścień, znajdujący się na palcu serdecznym, spojrzenie swoje, zawieszając na tym drobnym elemencie, przypisującym naszą należność do Zakonu. Powiodłam wzrokiem po stole, na którym już czekały drobne przekąski i alkohol.
- Napijesz się? - Spytałam, sięgając po karafkę wypełnioną czerwonym winem; nie czekając na odpowiedź Alana, sięgnęłam po kryształowy kieliszek i napełniłam go rubinowym trunkiem, nad drugim jednak zatrzymałam naczynie a wzrokiem powędrowałam w stronę kuzyna. To jak, zdecydujesz się mój drogi?
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czekał, cierpliwie czekał, jakby przyzwyczajony do tego od dawna. Stał przy dużym oknie i obserwował świat za nim. Jego wzrok wędrował po roztaczającym się za szybą widoku, obejmując zieleń (albo raczej to, co z niej zostało, bowiem jesień zamieniła ją na brąz, pomarańcz i inne, smutne kolory), a także błękitne niebo, z wędrującymi po nim chmurami. Oczy Bennetta śledziły ich wędrówkę, podczas gdy on błądził myślami zupełnie gdzie indziej. Wyłączył się, na nowo poddając się swym monotonnym, smutnym rozmyślaniom, które od jakiegoś czasu ciągle krążyły dookoła kilku nieprzyjemnych spraw. Nie czuł się skrępowany faktem, że pozostał tutaj sam, czekając aż ktoś się tutaj zjawi. Bywał tu na tyle często, że zwykł traktować to miejsce jako swój drugi dom (teraz trzeci). Wszak spędził tu dużą część swojego dzieciństwa, prawda?
- Nie mógłbym postąpić inaczej. Nie chciałbym Ci robić przykrości, a do tego dochodzi fakt, że dawno nie widziałem Morticii - odparł, uśmiechając się. Ich powitania były już rytuałem, który nie ulegał zmianie od lat. Objął ją, kiedy ona, lekka niczym piórko, padała w jego ramiona. Uniósł ją lekko, przyciskając do siebie jeszcze mocniej. Gdy ją odstawił, słuchając stukotu obcasów o posadzkę, który potwierdzał mu, że kobieta stoi stabilnie, ujął ją za głowę, przysuwając do siebie, by móc złożyć czuły pocałunek na czubku jej głowy. Zazwyczaj robił tak Eileen, teraz zaś niesamowicie brakowało mu tego. Czy często czynił tak z Lilith, czy dziewczyna uzna to za coś nowego? Sam nie zwrócił na to uwagi, czyniąc ów gest całkowicie odruchowo.
- Dobrze. To jest... na pewno lepiej niż ostatnio. - Uśmiechnął się do niej lekko. Uśmiech był zaraźliwy, a jednocześnie potrafił przekazać bardzo wiele. W chwili obecnej Alan naprawdę czuł się lepiej. Elsie dała mu siłę i nadzieję, za co był jej niezwykle wdzięczny. Nie mógł jednak powiedzieć tego na głos. Lilith bowiem nie miała pojęcia o tym, czego Alan dowiedział się w ostatnim czasie. Zamierzał ją o tym uświadomić, ale na to jeszcze będzie czas. - A Ty? - Zapytał, mierząc ją badawczym spojrzeniem. Ona również przeżyła wieść o chorobie ciotki. Rozumiał ją, wszak jego matka zastępowała im ich matkę, gdy kobieta zmarła. Kochała je jak własne córki, choć od dawna nie była w stanie się nimi opiekować. Bystre oko Bennetta dostrzegło pewną zmianę w wyrazie jej twarzy. Zmartwił się, lecz postanowił na razie o to nie pytać.
- Tak, poproszę. - Podszedł bliżej, obserwując jak rozlewa wino do kieliszków. Milczał, przyglądając jej się badawczo. Próbowała coś ukrywać, albo była czymś zdenerwowana. I tym razem jednak nie zapytał o to. - A gdzie Morticia, hm? Dawno jej nie widziałem, chciałem się przywitać - zapytał, biorąc od niej wypełniony czerwonym trunkiem kieliszek. Nie był świadomy faktu, że być może porusza właśnie cienką strunę. Miał nadzieję, że nie jest na niego zła za przemilczenie faktu o tym, że był w więzieniu.
- Nie mógłbym postąpić inaczej. Nie chciałbym Ci robić przykrości, a do tego dochodzi fakt, że dawno nie widziałem Morticii - odparł, uśmiechając się. Ich powitania były już rytuałem, który nie ulegał zmianie od lat. Objął ją, kiedy ona, lekka niczym piórko, padała w jego ramiona. Uniósł ją lekko, przyciskając do siebie jeszcze mocniej. Gdy ją odstawił, słuchając stukotu obcasów o posadzkę, który potwierdzał mu, że kobieta stoi stabilnie, ujął ją za głowę, przysuwając do siebie, by móc złożyć czuły pocałunek na czubku jej głowy. Zazwyczaj robił tak Eileen, teraz zaś niesamowicie brakowało mu tego. Czy często czynił tak z Lilith, czy dziewczyna uzna to za coś nowego? Sam nie zwrócił na to uwagi, czyniąc ów gest całkowicie odruchowo.
- Dobrze. To jest... na pewno lepiej niż ostatnio. - Uśmiechnął się do niej lekko. Uśmiech był zaraźliwy, a jednocześnie potrafił przekazać bardzo wiele. W chwili obecnej Alan naprawdę czuł się lepiej. Elsie dała mu siłę i nadzieję, za co był jej niezwykle wdzięczny. Nie mógł jednak powiedzieć tego na głos. Lilith bowiem nie miała pojęcia o tym, czego Alan dowiedział się w ostatnim czasie. Zamierzał ją o tym uświadomić, ale na to jeszcze będzie czas. - A Ty? - Zapytał, mierząc ją badawczym spojrzeniem. Ona również przeżyła wieść o chorobie ciotki. Rozumiał ją, wszak jego matka zastępowała im ich matkę, gdy kobieta zmarła. Kochała je jak własne córki, choć od dawna nie była w stanie się nimi opiekować. Bystre oko Bennetta dostrzegło pewną zmianę w wyrazie jej twarzy. Zmartwił się, lecz postanowił na razie o to nie pytać.
- Tak, poproszę. - Podszedł bliżej, obserwując jak rozlewa wino do kieliszków. Milczał, przyglądając jej się badawczo. Próbowała coś ukrywać, albo była czymś zdenerwowana. I tym razem jednak nie zapytał o to. - A gdzie Morticia, hm? Dawno jej nie widziałem, chciałem się przywitać - zapytał, biorąc od niej wypełniony czerwonym trunkiem kieliszek. Nie był świadomy faktu, że być może porusza właśnie cienką strunę. Miał nadzieję, że nie jest na niego zła za przemilczenie faktu o tym, że był w więzieniu.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jadalnia
Szybka odpowiedź