Sypialnia Lilith
AutorWiadomość
Sypialnia Lilith
Sypialnia Panny Greengrass sprawia wrażenie niezwykle przytulnej. Nieco bliżej okna, znajduje się duże łóżko zaopatrzone w niezliczone ilości poduszek; po drugiej stronie pokoju, znajdziemy toaletkę oraz wejście do garderoby. Oczywiście nie mogłoby zabraknąć kominka a obok niego posłania dla mastiff'a angielskiego - ukochanego psa Lily.
[bylobrzydkobedzieladnie]
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/11 listopad
Czasami potrzebny jest czas, który sprawia, że wszystko się zmienia. Ze złych rzeczy w lepsze, a Katya? Uchodziła za promyczek, który ciągle emanował radością i spokojem, a zarazem potrafił zarazić każdego pozytywną energią, choć sama zdawała się mieć niemal na wyczerpaniu tak istotną rzecz jaką jest swoboda i pewność, że nic ci nie grozi.
Spotkanie z Mulciberem okazało się niezwykle trudne, a Ollivander powoli łapała się na tym, że może być w niebezpieczeństwo. Nie chodziło o samego mężczyznę, ale brała jego słowa zupełnie poważnie, bo kto w żartach przyznaje się do bycia - czarnoksiężnikiem? To zapewne w tamtej chwili podjęła decyzję o tym, że musi go poznać i zrozumieć, ale wszystko obróciło się o kilkadziesiąt stopni i teraz wiedziała, że jest osobą, od której musi trzymać się z daleka. Przyszłość już nie miała znaczenia, bo coraz bardziej myślała o tym, by uciec. Schowała jedno z dwukierunkowych lusterek i była pewna, że Percival nie mógł poznać prawdy o tym, co się stało. Pewnie gdyby nie miły wieczór u boku lorda Avery'ego, to ona sama nie dopuściłaby do siebie myśli, że tak wiele rzeczy ulegnie gwałtownej dewastacji.
Nie myślała dużo, bo chciała się udać jak najszybciej do Lilith, by to z nią móc porozmawiać i wreszcie ukoić rozkołatane nerwy, które nie opuszczały jej nawet na chwilę. Była zdenerwowana i roztrzęsiona, toteż gdy tylko znalazła się pod dworkiem Greengrassów wierzyła, że nikt nie będzie zadawał niepotrzebnych pytań. Te zdawałyby się zbyt tłamszące i zamykające ją w okowach czegoś, czego chciała i zamierzała za wszelką cenę uniknąć. Odczuwała ból w okolicach żeber, a także pulsujący ucisk na policzku przy oku, co zmuszało ją do wlepiania wzroku w ziemię. Czy uważała, że przejdzie niezauważona? Owszem, ale to było ryzykowne, a Katya nie znosiła podejmowania próby jakiejkolwiek rozmowy. Bez zawahania teleportowała się do sypialni Lilith, którą znała bardzo dobrze, a to sprawiało, że bez trudu mogła tkwić przy łóżku przyjaciółki. Dziewczyna nie mogła się spodziewać wizyty Ollivander, bo przecież to było spontaniczne, nagłe i raczej nieprzemyślane, a kłopoty z tego mogły wyjść kolosalne.
Nasz ślub zostanie prawdopodobnie odwołany.
Te słowa szumiały jej w głowie i czekała przecież dwa dni na to, co od dawien dawna było istnym piekłem, przez które przechodziła w pojedynkę. Z dala od ludzi, a jedynie ze świadomością Lil, która za każdym razem próbowała wyciągać Katyę z kłopotów. Może powinna wyjechać i zniknąć? Nie analizowała tego wszystkiego na trzeźwo, bo każdy element sprawiał jej ogrom kłopotów, a teraz najzwyczajniej w świecie nie była pewna tego, co powinna zrobić.
-Lilith... - szepnęła cicho, gdy wreszcie przystąpiła krok do przodu, a następnie wlepiła ciemne tęczówki w sylwetkę blondynki. Drżała i spinała się przy każdym oddechu, bo sprawiało jej to ogromną porcję problemów. Przygryzła policzek od środka i ledwie stojąc na nogach chwyciła się ramy łóżka, by nie upaść, a przecież tak niewiele brakowało. -Lilith...
Czasami potrzebny jest czas, który sprawia, że wszystko się zmienia. Ze złych rzeczy w lepsze, a Katya? Uchodziła za promyczek, który ciągle emanował radością i spokojem, a zarazem potrafił zarazić każdego pozytywną energią, choć sama zdawała się mieć niemal na wyczerpaniu tak istotną rzecz jaką jest swoboda i pewność, że nic ci nie grozi.
Spotkanie z Mulciberem okazało się niezwykle trudne, a Ollivander powoli łapała się na tym, że może być w niebezpieczeństwo. Nie chodziło o samego mężczyznę, ale brała jego słowa zupełnie poważnie, bo kto w żartach przyznaje się do bycia - czarnoksiężnikiem? To zapewne w tamtej chwili podjęła decyzję o tym, że musi go poznać i zrozumieć, ale wszystko obróciło się o kilkadziesiąt stopni i teraz wiedziała, że jest osobą, od której musi trzymać się z daleka. Przyszłość już nie miała znaczenia, bo coraz bardziej myślała o tym, by uciec. Schowała jedno z dwukierunkowych lusterek i była pewna, że Percival nie mógł poznać prawdy o tym, co się stało. Pewnie gdyby nie miły wieczór u boku lorda Avery'ego, to ona sama nie dopuściłaby do siebie myśli, że tak wiele rzeczy ulegnie gwałtownej dewastacji.
Nie myślała dużo, bo chciała się udać jak najszybciej do Lilith, by to z nią móc porozmawiać i wreszcie ukoić rozkołatane nerwy, które nie opuszczały jej nawet na chwilę. Była zdenerwowana i roztrzęsiona, toteż gdy tylko znalazła się pod dworkiem Greengrassów wierzyła, że nikt nie będzie zadawał niepotrzebnych pytań. Te zdawałyby się zbyt tłamszące i zamykające ją w okowach czegoś, czego chciała i zamierzała za wszelką cenę uniknąć. Odczuwała ból w okolicach żeber, a także pulsujący ucisk na policzku przy oku, co zmuszało ją do wlepiania wzroku w ziemię. Czy uważała, że przejdzie niezauważona? Owszem, ale to było ryzykowne, a Katya nie znosiła podejmowania próby jakiejkolwiek rozmowy. Bez zawahania teleportowała się do sypialni Lilith, którą znała bardzo dobrze, a to sprawiało, że bez trudu mogła tkwić przy łóżku przyjaciółki. Dziewczyna nie mogła się spodziewać wizyty Ollivander, bo przecież to było spontaniczne, nagłe i raczej nieprzemyślane, a kłopoty z tego mogły wyjść kolosalne.
Nasz ślub zostanie prawdopodobnie odwołany.
Te słowa szumiały jej w głowie i czekała przecież dwa dni na to, co od dawien dawna było istnym piekłem, przez które przechodziła w pojedynkę. Z dala od ludzi, a jedynie ze świadomością Lil, która za każdym razem próbowała wyciągać Katyę z kłopotów. Może powinna wyjechać i zniknąć? Nie analizowała tego wszystkiego na trzeźwo, bo każdy element sprawiał jej ogrom kłopotów, a teraz najzwyczajniej w świecie nie była pewna tego, co powinna zrobić.
-Lilith... - szepnęła cicho, gdy wreszcie przystąpiła krok do przodu, a następnie wlepiła ciemne tęczówki w sylwetkę blondynki. Drżała i spinała się przy każdym oddechu, bo sprawiało jej to ogromną porcję problemów. Przygryzła policzek od środka i ledwie stojąc na nogach chwyciła się ramy łóżka, by nie upaść, a przecież tak niewiele brakowało. -Lilith...
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 01.04.16 11:45, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Siedziałam przy swojej toaletce, powoli i starannie rozczesując swoje niesforne, blond loki. Zamiast jednak na włosach, swoją uwagę skupiałam na swojej twarzy, dokładnie analizując każdy jej szczegół. Kim tak naprawdę się stałam? Czy ciągle mogłam myśleć, że jestem uczciwym człowiekiem, takim jakim zawsze chciałam być? Wszystkie te ideały zdawały się wytracić gdzieś po drodze, gdzieś w tym szalonym biegu. Jak długo będę w stanie patrzeć samej sobie w oczy? Miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się za szybko, nie mogę złapać oddechu, jakby brzemię które dźwigam stawało się coraz cięższe. Wszystko to co musiałam zrobić by chronić najbliższych, wybór kto jest dla mnie cenniejszy, kogo kocham bardziej? Śmieszne. Nie sprawię, że czas stanie w miejscu, nie mogę uratować wszystkich... Na pewno nie przed nimi samymi. Zabawne. Po raz kolejny siedziałam w swoim pokoju, zastanawiając się nas sobą, nad nimi, doszukując się sensu... być może wcale go nie ma? Muszę być silna. Powtórzyłam sobie po raz setny, wlepiając swoje brązowe tęczówki w swoje odbicie. Już dawno odłożyłam szczotkę na blat, trwając teraz w jednej pozycji, gapiąc się sama na siebie.
Cichy trzask, Jack wydaje z siebie krótki szczek, jednak orientując się kto pojawił się w pokoju natychmiast zastyga, wlepiając swoje ślepia w dobrze mu znaną osobę.
- Katya!? - Wydałam z siebie pisk, widząc ją w swojej sypialni. Niezupełnie zdziwiona jej obecnością, bardziej stanem w jakim się znajduje. - Na Merlina Katya! - Krzyknęłam, nie będąc w stanie pohamować już przerażonej nuty w moim głosie. Zerwałam się z taboretu a dotarcie do niej zajęło mi kilka sekund. Złapałam ją. Wyglądała okropnie, grymas na jej twarzy świadczył tylko o jednym, mój dotyk sprawiał jej ból. Poczułam jak wzbiera we mnie wściekłość, dobrze wiedziałam co się stało. Pozwoliłam jej się na mnie podeprzeć i w tej pozycji pokierowałam ją w stronę łóżka, tak aby mogła usiąść, sama zaś klęknęłam przed nią, delikatnie odgarniając kosmyki włosów spadające na jej twarz.
- Co się stało...? - Spytałam niemal szeptem. Mój wzrok nerwowo skakał po jej twarzy, dobrze znałam odpowiedź, dobrze wiedziałam co się stało, jednak gdzieś tam w środku łudziłam się, że tym razem usłyszę coś innego. Przez te wszystkie cholerne lata modliłam się, żeby dramat mojej przyjaciółki wreszcie się skończył, żeby ten cholerny Malakai zniknął, zapadł się pod ziemię, przepadł na zawsze, żeby go diabli wzięli. Niech wraca tam skąd przyszedł. Jeżeli kiedykolwiek, kogokolwiek darzyłam tak szczerą, niczym nieskalaną nienawiścią - to właśnie jego. Jemu jedynemu życzyłam śmierci.
- Katya spójrz na mnie - Szepnęłam cicho, chwytając ją za podbródek, kierując jej twarz w swoją stronę. - To znowu on? Znowu Ci to zrobił? - Starałam się by mój ton brzmiał opanowanie, jednak czułam, jak powoli moje ciało zaczyna drżeć, przepełnione emocjami. Patrzyłam na nią, czując niewyobrażalny ból. Niech ten człowiek zniknie z jej życia. Przymknęłam oczy, mocno przygryzając wargi i opierając swoją głowę o jej kolana. Czyż nie o tym myślałam, parę chwil przed pojawieniem się dziewczyny?
Chce, żeby to wszystko się skończyło.
Cichy trzask, Jack wydaje z siebie krótki szczek, jednak orientując się kto pojawił się w pokoju natychmiast zastyga, wlepiając swoje ślepia w dobrze mu znaną osobę.
- Katya!? - Wydałam z siebie pisk, widząc ją w swojej sypialni. Niezupełnie zdziwiona jej obecnością, bardziej stanem w jakim się znajduje. - Na Merlina Katya! - Krzyknęłam, nie będąc w stanie pohamować już przerażonej nuty w moim głosie. Zerwałam się z taboretu a dotarcie do niej zajęło mi kilka sekund. Złapałam ją. Wyglądała okropnie, grymas na jej twarzy świadczył tylko o jednym, mój dotyk sprawiał jej ból. Poczułam jak wzbiera we mnie wściekłość, dobrze wiedziałam co się stało. Pozwoliłam jej się na mnie podeprzeć i w tej pozycji pokierowałam ją w stronę łóżka, tak aby mogła usiąść, sama zaś klęknęłam przed nią, delikatnie odgarniając kosmyki włosów spadające na jej twarz.
- Co się stało...? - Spytałam niemal szeptem. Mój wzrok nerwowo skakał po jej twarzy, dobrze znałam odpowiedź, dobrze wiedziałam co się stało, jednak gdzieś tam w środku łudziłam się, że tym razem usłyszę coś innego. Przez te wszystkie cholerne lata modliłam się, żeby dramat mojej przyjaciółki wreszcie się skończył, żeby ten cholerny Malakai zniknął, zapadł się pod ziemię, przepadł na zawsze, żeby go diabli wzięli. Niech wraca tam skąd przyszedł. Jeżeli kiedykolwiek, kogokolwiek darzyłam tak szczerą, niczym nieskalaną nienawiścią - to właśnie jego. Jemu jedynemu życzyłam śmierci.
- Katya spójrz na mnie - Szepnęłam cicho, chwytając ją za podbródek, kierując jej twarz w swoją stronę. - To znowu on? Znowu Ci to zrobił? - Starałam się by mój ton brzmiał opanowanie, jednak czułam, jak powoli moje ciało zaczyna drżeć, przepełnione emocjami. Patrzyłam na nią, czując niewyobrażalny ból. Niech ten człowiek zniknie z jej życia. Przymknęłam oczy, mocno przygryzając wargi i opierając swoją głowę o jej kolana. Czyż nie o tym myślałam, parę chwil przed pojawieniem się dziewczyny?
Chce, żeby to wszystko się skończyło.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po ostatnich wydarzeniach chciała się odciąć. Zapomnieć o wszystkim i przecież... Zrobiła to. Pozbawiła się wspomnień, które przypominałyby o upokorzeniu, które zaserwował jej Ramsey, a także o słowach jakie wypowiedział. Musiała mu uczynić dokładnie to samo, co sobie kilka godzin po spotkaniu z nim, a Obliviate zdawało się być jedynym słusznym rozwiązaniem, które miało zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
I było. Aż do momentu, w którym nie powiedziała ojcu o jedno zdanie za dużo.
Ślubu prawdopodobnie nie będzie.
Nie wyobrażała sobie kolejnej awantury, kłótni, a także przykrości jakie mógł jej sprawić sir Ollivander, a przecież był mistrzem od wielu lat w zatruwaniu dziewczynie życia. Robił to wręcz perfekcyjnie, ba! Doskonale! Nie szczędził sobie przykrych słów, a wszystko niosło za sobą konsekwencje, bo im dłużej on napierał na nią - tym ona stawała się mniej pokorna, a potem? Pamiętała tylko moment, w którym sygnet rozcinał delikatną skórę i żałowała, że kiedykolwiek pomyślała o powrocie do miejsca, z którego niegdyś tak chętnie chciała uciec.
-Lilith... - szepnęła cicho i czuła się jak mały konik pony, którzy przecież w tym magicznym świecie nie istniał, ale gdyby mogła nim być... To z pewnością byłaby Pinkie Pie, który wpadł w depresję. Będąc osobą radosną, o pogodnym sposobieniu - jak można w sekundzie stać się człowiekiem przybitym, smutnym, pozbawionym głębszego sensu? Pani metamorfomag wcale tego nie lubiła. Nie akceptowała się takiej, a jednak była w kompletnej rozsypce, bo szukała dla siebie ratunku, a sprawę utrudniało to, że nie mogła iść do narzeczonego. Nie znali się, więc - dlaczego miałby jej pomóc? Wolała żeby wszystko przebiegło spokojnie, a zarazem bez zbędnych afer, w które ona nie chciała go wplątywać.
-Oznajmiłam ojcu, że prawdopodobnie nie dojdzie do spotkania na ślubnym kobiercu - powiedziała spokojnie i przygryzła policzek od środka, by móc się przyjrzeć Lilith, która była tuż obok. Nie wiedziała czy przyjaciółka wie o planach lorda, ale to nie było teraz najważniejsza. Sprawa stawała się na tyle trudna, że Katya powoli przestawała wierzyć nawet we własne możliwości względem Ramseya, a ciągle miała w głowie obraz z polowania, gdzie to przecież ewidentnie próbowano z niej zakpić. Żałowała, że nie wymazała sobie pamięci względem tamtego momentu, ale z drugiej strony - wiedziała, że Mulciber dawał się obłapiać kobietom bardziej niż diabelskim sidłom, a to wiązało się z ewentualnym odwiedzaniem burdeli. Nie zadręczała się tym, bo była mściwa i niezwykle pamiętliwa, choć pozornie kreowała się na delikatną, nieśmiałą i wstydliwą istotę. Pokazywała pazury, gdy naprawdę musiała, a czarna magia? Nie praktykowała jej, ale wchodzenie na teren, który został przez nią zajęty pomimo, że nie skonsumowany, wiązało się z rychłym zgonem.
-Pamiętasz tego mężczyznę z polowania? - zagaiła nagle i uniosła wymownie wzrok do góry. -Ram... Ramsey Mulciber - dodała już pewniej i znów skrzyżowała z Lilith spojrzenie. -To on został wybrany przez mojego ojca, ale ja nie jestem tego pewna, bo sama pamiętasz - co się stało... - mruknęła pod nosem i uśmiechnęła nikle. Nie przywiązywała do jego obecności w swoim życiu większej wagi, ale przecież nie zamierzała pozwalać mu na zhańbienie jej, bo dostał zbyt drogocenną istotę pod swe skrzydła, by mógł z niej jawnie szydzić. Czy zdawał sobie zatem sprawę, że oprócz tego iż ją intrygował, to niemiłosiernie się narażał? Wściekłe, drobne, a do tego rudawe dziewczę było w stanie sięgnąć po każdy kaliber broni, a najgorszym z możliwych półśrodków do osiągnięcia celu mogło stać się... Mieszanie przy jego różdżce.
I było. Aż do momentu, w którym nie powiedziała ojcu o jedno zdanie za dużo.
Ślubu prawdopodobnie nie będzie.
Nie wyobrażała sobie kolejnej awantury, kłótni, a także przykrości jakie mógł jej sprawić sir Ollivander, a przecież był mistrzem od wielu lat w zatruwaniu dziewczynie życia. Robił to wręcz perfekcyjnie, ba! Doskonale! Nie szczędził sobie przykrych słów, a wszystko niosło za sobą konsekwencje, bo im dłużej on napierał na nią - tym ona stawała się mniej pokorna, a potem? Pamiętała tylko moment, w którym sygnet rozcinał delikatną skórę i żałowała, że kiedykolwiek pomyślała o powrocie do miejsca, z którego niegdyś tak chętnie chciała uciec.
-Lilith... - szepnęła cicho i czuła się jak mały konik pony, którzy przecież w tym magicznym świecie nie istniał, ale gdyby mogła nim być... To z pewnością byłaby Pinkie Pie, który wpadł w depresję. Będąc osobą radosną, o pogodnym sposobieniu - jak można w sekundzie stać się człowiekiem przybitym, smutnym, pozbawionym głębszego sensu? Pani metamorfomag wcale tego nie lubiła. Nie akceptowała się takiej, a jednak była w kompletnej rozsypce, bo szukała dla siebie ratunku, a sprawę utrudniało to, że nie mogła iść do narzeczonego. Nie znali się, więc - dlaczego miałby jej pomóc? Wolała żeby wszystko przebiegło spokojnie, a zarazem bez zbędnych afer, w które ona nie chciała go wplątywać.
-Oznajmiłam ojcu, że prawdopodobnie nie dojdzie do spotkania na ślubnym kobiercu - powiedziała spokojnie i przygryzła policzek od środka, by móc się przyjrzeć Lilith, która była tuż obok. Nie wiedziała czy przyjaciółka wie o planach lorda, ale to nie było teraz najważniejsza. Sprawa stawała się na tyle trudna, że Katya powoli przestawała wierzyć nawet we własne możliwości względem Ramseya, a ciągle miała w głowie obraz z polowania, gdzie to przecież ewidentnie próbowano z niej zakpić. Żałowała, że nie wymazała sobie pamięci względem tamtego momentu, ale z drugiej strony - wiedziała, że Mulciber dawał się obłapiać kobietom bardziej niż diabelskim sidłom, a to wiązało się z ewentualnym odwiedzaniem burdeli. Nie zadręczała się tym, bo była mściwa i niezwykle pamiętliwa, choć pozornie kreowała się na delikatną, nieśmiałą i wstydliwą istotę. Pokazywała pazury, gdy naprawdę musiała, a czarna magia? Nie praktykowała jej, ale wchodzenie na teren, który został przez nią zajęty pomimo, że nie skonsumowany, wiązało się z rychłym zgonem.
-Pamiętasz tego mężczyznę z polowania? - zagaiła nagle i uniosła wymownie wzrok do góry. -Ram... Ramsey Mulciber - dodała już pewniej i znów skrzyżowała z Lilith spojrzenie. -To on został wybrany przez mojego ojca, ale ja nie jestem tego pewna, bo sama pamiętasz - co się stało... - mruknęła pod nosem i uśmiechnęła nikle. Nie przywiązywała do jego obecności w swoim życiu większej wagi, ale przecież nie zamierzała pozwalać mu na zhańbienie jej, bo dostał zbyt drogocenną istotę pod swe skrzydła, by mógł z niej jawnie szydzić. Czy zdawał sobie zatem sprawę, że oprócz tego iż ją intrygował, to niemiłosiernie się narażał? Wściekłe, drobne, a do tego rudawe dziewczę było w stanie sięgnąć po każdy kaliber broni, a najgorszym z możliwych półśrodków do osiągnięcia celu mogło stać się... Mieszanie przy jego różdżce.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Klęczałam przed nią. Nie jestem pewna czy przez ta chwilę udało mi się mrugnąć, zamiast tego skakałam wzrokiem po jej oczach, twarzy. Chciałam wyłapać jakikolwiek grymas na jej twarzy, czekałam potwierdzenia na zadane wcześniej pytanie. Przysięgam, że jeśli znowu ją tknął, tym razem tego pożałuje. Ktoś w końcu powinien zrobić z nim porządek. To przecież cud, że Katya jeszcze jest normalną osobą, że jej kręgosłup po mimo skrzywienia, wciąż był na swoim miejscu. Tak bardzo się o nią martwiłam. Jest jedną z nielicznych bliskich mi osób, kimś komu ufam, kimś na kim mogę polegać, kimś kto nigdy mnie nie zawiódł. Jest moją rodziną. A kto krzywdzi moją rodzinę, nie ma prawa bytu. Przysięgam, że dni tego skurwysyna są policzone.
Ściągnęłam brwi, bacznie się jej przyglądając. O czym ona mówi? Jakim ślubnym kobiercu? Na Merlina cóż ona znowu nawyprawiała! I dlaczego ja o niczym nie wiem? Czy Malakai próbował trzymać to w tajemnicy? Po cichu sprzedać niewygodą córkę, zapewniając sobie tym samym spokój? Tak wiele pytań krążyło teraz po mojej głowie, nie byłam w stanie skupić się na żadnym, wybrać chociaż jednego, zastanowić się nad nim. Co to za cyrk u licha!
- Jak to na ślubnym kobiercu? - Spytałam, ściągając brwi jeszcze bardziej. Byłam zaskoczona. Nie miałam pojęcia co właściwie się dzieje. - Czemu nic nie wiem. - Fuknęłam z nutą wyrzutu w głosie. - I dlaczego do ślubu nie dojdzie? - Odpowiedz mi dziewczyno... - Katya musisz mi wszystko powiedzieć. Wszystko po kolei i razem coś wymyślimy. - Dodałam już normalnym, przepełnionym troską niczym matczynym, głosem. Wpatrywałam w nią swoje ciemne tęczówki. Była cała w rozsypce, znam ją. Znam ją nie od dzisiaj. To nie jest moja przyjaciółka, to jakiś jej marny cień, duch tego czym kiedyś była. Poczułam ostre ukłucie w sercu. Mój oddech zwolnił, był płytki. Zupełnie jakby jakiś niewidzialny pas zacisnął się w okół mojej klatki piersiowej, uniemożliwiając mi chwilowo funkcjonowanie. Nie potrafiłam patrzeć na nią w tym stanie, nie potrafiłam znieść myśli, że cierpi.
Kiedy wydusiła z siebie kolejne słowa, nerwowo łapałam każde z nich, dogłębnie je analizując. Ramsey Mulciber. Skądś znałam to imię. To imię i nazwisko. Coś mi mówiło ale nie miałam pojęcia co. Och, że też zawsze takich ważnych momentach, moja pamięć musiała mnie zawodzić. Nieważne, mój charakter nie pozwoli mi o nim zapomnieć i już niebawem będę miała wszystkie informacje na jego temat. Póki co skupiłam się na obrazie pary migdalącej się na polowaniu. T O miał być narzeczony m o j e j Kat?! Niedoczekanie. Nie dość, że facetowi brakowało ogłady, to jeszcze pozwalał jakimś wywłokom wieszać się na sobie. Tym bardziej, że widać było, że z ów wywłoką się zna, co z kolei znów działa na jego niekorzyść. BARDZO.
- Pamiętam. - Rzuciłam w końcu na powrót marszcząc brwi a ściągając usta w w wąską linię. - Ten widok jeszcze długo pozostanie przed moimi oczami. - I najpewniej się porzygam jak jeszcze raz ktoś mi o tym przypomni. Wywróciłam więc teatralnie oczami; gust starego Ollivandera był tak samo parszywy jak on sam. - Powiedz mi teraz na spokojnie, dlaczego ślubu nie będzie? - Coś mi mówiło, że to nie on a Katya maczała w tym swoje palce. Mogłabym postawić sto galeonów, że to właśnie ta mała ruda istota zerwała zaręczyny.
Ściągnęłam brwi, bacznie się jej przyglądając. O czym ona mówi? Jakim ślubnym kobiercu? Na Merlina cóż ona znowu nawyprawiała! I dlaczego ja o niczym nie wiem? Czy Malakai próbował trzymać to w tajemnicy? Po cichu sprzedać niewygodą córkę, zapewniając sobie tym samym spokój? Tak wiele pytań krążyło teraz po mojej głowie, nie byłam w stanie skupić się na żadnym, wybrać chociaż jednego, zastanowić się nad nim. Co to za cyrk u licha!
- Jak to na ślubnym kobiercu? - Spytałam, ściągając brwi jeszcze bardziej. Byłam zaskoczona. Nie miałam pojęcia co właściwie się dzieje. - Czemu nic nie wiem. - Fuknęłam z nutą wyrzutu w głosie. - I dlaczego do ślubu nie dojdzie? - Odpowiedz mi dziewczyno... - Katya musisz mi wszystko powiedzieć. Wszystko po kolei i razem coś wymyślimy. - Dodałam już normalnym, przepełnionym troską niczym matczynym, głosem. Wpatrywałam w nią swoje ciemne tęczówki. Była cała w rozsypce, znam ją. Znam ją nie od dzisiaj. To nie jest moja przyjaciółka, to jakiś jej marny cień, duch tego czym kiedyś była. Poczułam ostre ukłucie w sercu. Mój oddech zwolnił, był płytki. Zupełnie jakby jakiś niewidzialny pas zacisnął się w okół mojej klatki piersiowej, uniemożliwiając mi chwilowo funkcjonowanie. Nie potrafiłam patrzeć na nią w tym stanie, nie potrafiłam znieść myśli, że cierpi.
Kiedy wydusiła z siebie kolejne słowa, nerwowo łapałam każde z nich, dogłębnie je analizując. Ramsey Mulciber. Skądś znałam to imię. To imię i nazwisko. Coś mi mówiło ale nie miałam pojęcia co. Och, że też zawsze takich ważnych momentach, moja pamięć musiała mnie zawodzić. Nieważne, mój charakter nie pozwoli mi o nim zapomnieć i już niebawem będę miała wszystkie informacje na jego temat. Póki co skupiłam się na obrazie pary migdalącej się na polowaniu. T O miał być narzeczony m o j e j Kat?! Niedoczekanie. Nie dość, że facetowi brakowało ogłady, to jeszcze pozwalał jakimś wywłokom wieszać się na sobie. Tym bardziej, że widać było, że z ów wywłoką się zna, co z kolei znów działa na jego niekorzyść. BARDZO.
- Pamiętam. - Rzuciłam w końcu na powrót marszcząc brwi a ściągając usta w w wąską linię. - Ten widok jeszcze długo pozostanie przed moimi oczami. - I najpewniej się porzygam jak jeszcze raz ktoś mi o tym przypomni. Wywróciłam więc teatralnie oczami; gust starego Ollivandera był tak samo parszywy jak on sam. - Powiedz mi teraz na spokojnie, dlaczego ślubu nie będzie? - Coś mi mówiło, że to nie on a Katya maczała w tym swoje palce. Mogłabym postawić sto galeonów, że to właśnie ta mała ruda istota zerwała zaręczyny.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Katya zawsze była wdzięczna Lilith za jej troskę i wsparcie, które potrafiła okazać, bo bez niego zapewne już dawno zdecydowałaby się na mugolskie samobójstwo bądź upozorowanie własnej śmierci przez czarodziejski wypadek. Miała jednak w Londynie osoby, dla których naprawdę próbowała funkcjonować tak jak należy, a przecież porzuciła wszystkich i uciekła do Norwegii, bo wierzyła, że to własnie tam odnajdzie spokój i radość. Tak się nie stało, a praca była niezwykle przytłaczająca, bo budziła w niej lęk przed samą sobą, a także tym - do czego może być zdolna. Gardziła czarną magią, a każdy kto ją uprawiał zasługiwał na najwyższy wymiar kary. Może dlatego wróciła, a przynajmniej chciała wierzyć, że to był jeden z argumentów, który pchnął ją do porzucenia spokojnej egzystencji w miejscu, gdzie wszystko zdawało się być lepsze, a zarazem gorsze, choć o tym niekażdy wiedział. Ollivander trzymała swoistego rodzaju dystans, a im dłużej pozwalała otchłani wspomnień zgarnąć ją dla siebie, tym mocniej wierzyła, że niebawem nadejdzie koniec.
Ten jedyny i właściwy.
-Ojciec postanowił wydać mnie za człowieka, którego nawet nie znam - powiedziała spokojnie, a dolna warga zadrżała niebezpiecznie, jakby nie wiele brakowało przed rozpadnięciem się na miliony części, z których nie będzie dało się poukładać dobrej układanki. Spojrzała z pod przymkniętych powiek na Lilith i posłała jej subtelny uśmiech, który miał zapewnić, że wszystko jest dobrze, choć przecież robiła odpowiednią minę do złej gry. Poddawała się samoistnie osądowi i katowała się myślą, która miała ją stawić twarzą w twarz ze swoim narzeczonym, a przecież wiedziała o planach ojca. Chciał go zaprosić i jeszcze bardziej upokorzyć córkę, która najzwyczajniej w świecie potrzebowała jedynie akceptacji, której nie dostawała od wielu lat ze strony rodziciela. -Widzieliśmy się w kasynie, to był miły wieczór, ale... Ja się boję, bo nigdy tego nie chciałam i dlatego zostawiłam Londyn, gdy po stracie Morpheusa nie potrafiłam się poskładać i ruszyć na przód - jęknęła żałośnie i wzruszyła lekko ramionami, by zaraz potem dotknąć obolałej wargi, która wciąż krwawiła, a ona tamowała sączącą się ciecz materiałem delikatnej sukni, który ukrywał wystające obojczyki i ramiona. -Bąknęłam, że z tego może nic nie wyjść, a on wpadł w furie, że znów się sprzeciwiam i wystawiam rodzinę na upokorzenie, których z mojego tytułu było aż nadto i on nie chce więcej narażać nazwiska na utratę poszanowania, skoro jestem jeszcze gorsza niż mój brat - wyszeptała na jednym wydechu i mimowolnie zacisnęła smukłe palce na dłoni lady Greengrass, która tkwiła cały czas obok Katyi. Rudawo-brązowe włosy zaczęły mienić się różnymi kolorami, bo wszystko trwało zbyt długo, a ona traciła poczucie stabilności pomimo, że przyjaciółka dawała jej to w nadmiarze. Końcówki stawały się zielone, różowe, niebieskie, aż w końcu zatrzymały się na głębokiej czerni, tak podobnej do przepastnych tęczówek dziewczyny.
Uniosła delikatnie brwi, gdy zobaczyła jak zamyślenie spowija twarzy Lilith i była ciekawa o czym myśli. Sama w końcu nie dociekała o przeszłość Ramseya, wszak ten wydawał się być mężczyzną, który nie jest w stanie uczynić jej krzywdy, ale gdyby tylko wiedziała, że... Dwie poprzednie narzeczone nie żyły, a jedna z nich zginęła za sprawą Morpheusa, to z pewnością serce stłukłoby się niczym najdroższa waza, a w jego miejscu powstałaby pusta wyrwa na znak, że kiedykolwiek było.
-On... On jest... Niejednoznaczny, nie potrafię go opisać, ale ojciec chce żeby przyszedł pojutrze na kolacje, by z nim porozmawiać - powiedziała spokojnie i przygryzła nieznacznie wargę, która zaczęła boleć bardziej niż dotychczas. Skrzywiła się na znak, że zapomniała o tym szczególe, a zaraz potem odwróciła spojrzenie od przyjaciółki. -Jak mam się przekonać do tego, że jest odpowiednim mężczyzną, skoro sama doskonale wiesz, co miało miejsce. - zawiesiła głos i przełknęła głośniej ślinę, by spuścić wzrok na ich splecione ręce, które w jakiś sposób zapewniały ją o tym, że każda pojedyncza sprawa się ułoży. -Znam jednego pana Mulcibera, ale nie mam pojęcia gdzie teraz jest, a często mijałam się z nim w Kwaterze Aurorów. Od dawna go jednak nie widziałam i nawet nie jestem w stanie zapytać, czy go zna... - I gdyby Katya wiedziała, że Graham był bliźniakiem jej przyszłego męża, to pewnie karty rozdawałaby szybciej i bardziej przemyślanie.
Ten jedyny i właściwy.
-Ojciec postanowił wydać mnie za człowieka, którego nawet nie znam - powiedziała spokojnie, a dolna warga zadrżała niebezpiecznie, jakby nie wiele brakowało przed rozpadnięciem się na miliony części, z których nie będzie dało się poukładać dobrej układanki. Spojrzała z pod przymkniętych powiek na Lilith i posłała jej subtelny uśmiech, który miał zapewnić, że wszystko jest dobrze, choć przecież robiła odpowiednią minę do złej gry. Poddawała się samoistnie osądowi i katowała się myślą, która miała ją stawić twarzą w twarz ze swoim narzeczonym, a przecież wiedziała o planach ojca. Chciał go zaprosić i jeszcze bardziej upokorzyć córkę, która najzwyczajniej w świecie potrzebowała jedynie akceptacji, której nie dostawała od wielu lat ze strony rodziciela. -Widzieliśmy się w kasynie, to był miły wieczór, ale... Ja się boję, bo nigdy tego nie chciałam i dlatego zostawiłam Londyn, gdy po stracie Morpheusa nie potrafiłam się poskładać i ruszyć na przód - jęknęła żałośnie i wzruszyła lekko ramionami, by zaraz potem dotknąć obolałej wargi, która wciąż krwawiła, a ona tamowała sączącą się ciecz materiałem delikatnej sukni, który ukrywał wystające obojczyki i ramiona. -Bąknęłam, że z tego może nic nie wyjść, a on wpadł w furie, że znów się sprzeciwiam i wystawiam rodzinę na upokorzenie, których z mojego tytułu było aż nadto i on nie chce więcej narażać nazwiska na utratę poszanowania, skoro jestem jeszcze gorsza niż mój brat - wyszeptała na jednym wydechu i mimowolnie zacisnęła smukłe palce na dłoni lady Greengrass, która tkwiła cały czas obok Katyi. Rudawo-brązowe włosy zaczęły mienić się różnymi kolorami, bo wszystko trwało zbyt długo, a ona traciła poczucie stabilności pomimo, że przyjaciółka dawała jej to w nadmiarze. Końcówki stawały się zielone, różowe, niebieskie, aż w końcu zatrzymały się na głębokiej czerni, tak podobnej do przepastnych tęczówek dziewczyny.
Uniosła delikatnie brwi, gdy zobaczyła jak zamyślenie spowija twarzy Lilith i była ciekawa o czym myśli. Sama w końcu nie dociekała o przeszłość Ramseya, wszak ten wydawał się być mężczyzną, który nie jest w stanie uczynić jej krzywdy, ale gdyby tylko wiedziała, że... Dwie poprzednie narzeczone nie żyły, a jedna z nich zginęła za sprawą Morpheusa, to z pewnością serce stłukłoby się niczym najdroższa waza, a w jego miejscu powstałaby pusta wyrwa na znak, że kiedykolwiek było.
-On... On jest... Niejednoznaczny, nie potrafię go opisać, ale ojciec chce żeby przyszedł pojutrze na kolacje, by z nim porozmawiać - powiedziała spokojnie i przygryzła nieznacznie wargę, która zaczęła boleć bardziej niż dotychczas. Skrzywiła się na znak, że zapomniała o tym szczególe, a zaraz potem odwróciła spojrzenie od przyjaciółki. -Jak mam się przekonać do tego, że jest odpowiednim mężczyzną, skoro sama doskonale wiesz, co miało miejsce. - zawiesiła głos i przełknęła głośniej ślinę, by spuścić wzrok na ich splecione ręce, które w jakiś sposób zapewniały ją o tym, że każda pojedyncza sprawa się ułoży. -Znam jednego pana Mulcibera, ale nie mam pojęcia gdzie teraz jest, a często mijałam się z nim w Kwaterze Aurorów. Od dawna go jednak nie widziałam i nawet nie jestem w stanie zapytać, czy go zna... - I gdyby Katya wiedziała, że Graham był bliźniakiem jej przyszłego męża, to pewnie karty rozdawałaby szybciej i bardziej przemyślanie.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wpatrywałam się w nią niecierpliwym wzrokiem, chciałam, żeby wszystko mi powiedziała, szczegół po szczególe. Próbowałam nie okazywać zdenerwowania, być jej ostoją, wsparciem i siłą. Emocje jakie mną targały były jednak zbyt silne. Za każdym razem kiedy widziałam Katyę w podobnym stanie, moje serce rozpadało się na tysiące kawałków by później znów złożyć się w całość i znów rozpaść i znów złożyć... i tak w kółko, od kilkunastu last. Za każdym razem kiedy tylko zdawało się, że wszystko będzie dobrze, ten tyran uświadamiał nas jak bardzo byłyśmy w błędzie, szydząc wręcz, z naszej naiwności, niszcząc każdy zalążek nadziei. Dopiero teraz, czując dziwny ucisk, zdałam sobie sprawę, że przez ten cały czas moja szczęka była zaciśnięta ze złości, złości która zdawała się wypełniać każdy zakamarek moje ciała. Już pamiętam. Na Merlina jak mogłam zapomnieć. Katya już na polowaniu, wspomniała nam o swoim narzeczonym. Jak mogło mi to wylecieć z głowy? Czy nędzny obraz przyjaciółki przysłonił mi oczy? A może to nienawiść do jej ojca, zaślepia mnie tak bardzo, że zapominam myśleć trzeźwo. Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić. W tym stanie, nie pomogę ani jej ani sobie, muszę ochłonąć. Niestety wymagało to więcej siły, niż mogłam podejrzewać. Ciężko zapanować nad dygoczącym z wściekłości ciałem.
Słuchałam jej, słuchałam jej uważnie, nie przerywając jej ani słowem. Pozwoliłam by jej słowa płynęły, pozwoliłam wyrzucić jej z siebie wszystko to, co ją tak bolało. Morpheus...
- Och Katyo... - Szepnęłam, a mój głos był przepełniony goryczą. Nic nie mogłam poradzić, mój wzrok przysłonił cień żalu i współczucia, taki sam jaki teraz gościł w oczach mojej drogiej przyjaciółki. Moje serce po raz kolejny przeszył ból, jakby ktoś obrał je sobie za cel, trenując trudną sztukę łucznictwa. Widząc jak dziewczyna ociera usta z krwi, sięgnęłam do kieszeni szlafroka, by wydobyć z niej małą, jedwabną chusteczkę a następnie bez najmniejszego zawahania, przyłożyć ją do rozcięcia. Nie mogłam. Nie mogłam na nią patrzeć. Nie mogłam znieść stanu w jakim się znajduje. Miałam ochotę go znaleźć. Znaleźć i zabić. Ale wcześniej, sprawić by cierpiał, cierpiał tak samo jak Katya przez te cholerne dwadzieścia cztery lata. Nie mogłam pojąć jak można być taką gnidą. Jak można stać się oprawcą swego dziecka. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby posunąć się do takich czynów, jeśli jest się człowiekiem w ogóle. Zacisnęłam zęby jeszcze mocniej, niż poprzednio, usta na powrót ściągając w wąską linię i choć w środku cała płonęłam na zewnątrz postanowiłam tego nie ujawniać. Ścisnęłam jej dłoń z czułością, pewnie ale nie za mocno, by przypadkiem nie przysporzyć jej więcej bólu a kiedy jej barwne włosy, oszalałe od namiaru emocji przeistoczyły się w czarne, pozbawione życia, westchnęłam cicho, nieznacznie marszcząc przy tym brwi.
- Kochanie.. - Szepnęłam, wpatrując się w jej ciemne tęczówki. - Nie waż się nigdy myśleć, że jesteś gorsza. Między Tobą a Twoim bratem... Tu w ogóle nie ma mowy o jakimkolwiek porównaniu. Nie daj sobie wmówić takich rzeczy. To co mówi... - Chciałam powiedzieć ojciec ale ta bestia nie zasługuje na to miano. Stracił je bezpowrotnie w dniu, w którym odważył się podnieść rękę na własną córkę. - To co mówi Malakai, jest stekiem bzdur, niedorzecznych oszczerstw rzuconych w Twoją stronę. Ten człowiek jest chory. Jemu nie można wierzyć. Wszystko, co wypływa z jego ust jest jadem. Ta żmija umie tylko zatruwać cudze umysły. Nie możesz pozwolić sobie na wiarę w słowa, upodlonego do granic możliwości człowieka. - Wyrzuciłam z siebie niemal jednym tchem, nie spuszczając z niej wzroku, nawet na chwilę. Chciałam się upewnić, że rozumie wszystko co do niej mówię, że nie ominęła ani słowa. - Jesteś jedną z cudowniejszych istot jakie znam. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. - Tu ścisnęłam jej dłoń mocniej. - To naturalne, że się boisz, każdy by się bał. Należy Ci się teraz dużo wsparcia. Pozwól mu przyjść na kolację, może pokaże się z lepszej strony niż na polowaniu. Nie przekreślaj wszystkiego przez jeden mały błąd, wszak jesteśmy tylko ludźmi a popełnianie błędów, jest rzeczą ludzką. - Chwyciłam ją za druga dłoń, tak, że teraz trzymałam już obie.- Katyo, pamiętaj, że masz we mnie oparcie. Jestem Twoją rodziną i obiecuję Ci, że nie dam Ci zrobić krzywdy. - Mój głos brzmiał poważnie, tak jak jeszcze nigdy dotąd. Pomimo zaszklonych oczu, wpatrywałam się w nią dzielnie, jakbym chciała ją zapewnić o świętości wypowiadanych przeze mnie słów. - Dowiem się wszystkiego na temat tego mężczyzny, jeśli nie będzie Cie godzien osobiście odprawię go z kwitkiem. - Zapewniłam, posyłając jej delikatny uśmiech. Nie pozwolę by spotkało ją jeszcze więcej złego, niż dotychczas. Ta mała istota już dość się nacierpiała. Całe jej życie naznaczone było piętnem ojca tyrana, człowieka skrzywionego moralnie, nie radzącego sobie ze samym sobą. Merlin mi świadkiem, jeśli jeszcze raz odważy się podnieść swoją plugawą dłoń na swoje dziecko, utnę mu ją przy samej dupie.
Słuchałam jej, słuchałam jej uważnie, nie przerywając jej ani słowem. Pozwoliłam by jej słowa płynęły, pozwoliłam wyrzucić jej z siebie wszystko to, co ją tak bolało. Morpheus...
- Och Katyo... - Szepnęłam, a mój głos był przepełniony goryczą. Nic nie mogłam poradzić, mój wzrok przysłonił cień żalu i współczucia, taki sam jaki teraz gościł w oczach mojej drogiej przyjaciółki. Moje serce po raz kolejny przeszył ból, jakby ktoś obrał je sobie za cel, trenując trudną sztukę łucznictwa. Widząc jak dziewczyna ociera usta z krwi, sięgnęłam do kieszeni szlafroka, by wydobyć z niej małą, jedwabną chusteczkę a następnie bez najmniejszego zawahania, przyłożyć ją do rozcięcia. Nie mogłam. Nie mogłam na nią patrzeć. Nie mogłam znieść stanu w jakim się znajduje. Miałam ochotę go znaleźć. Znaleźć i zabić. Ale wcześniej, sprawić by cierpiał, cierpiał tak samo jak Katya przez te cholerne dwadzieścia cztery lata. Nie mogłam pojąć jak można być taką gnidą. Jak można stać się oprawcą swego dziecka. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby posunąć się do takich czynów, jeśli jest się człowiekiem w ogóle. Zacisnęłam zęby jeszcze mocniej, niż poprzednio, usta na powrót ściągając w wąską linię i choć w środku cała płonęłam na zewnątrz postanowiłam tego nie ujawniać. Ścisnęłam jej dłoń z czułością, pewnie ale nie za mocno, by przypadkiem nie przysporzyć jej więcej bólu a kiedy jej barwne włosy, oszalałe od namiaru emocji przeistoczyły się w czarne, pozbawione życia, westchnęłam cicho, nieznacznie marszcząc przy tym brwi.
- Kochanie.. - Szepnęłam, wpatrując się w jej ciemne tęczówki. - Nie waż się nigdy myśleć, że jesteś gorsza. Między Tobą a Twoim bratem... Tu w ogóle nie ma mowy o jakimkolwiek porównaniu. Nie daj sobie wmówić takich rzeczy. To co mówi... - Chciałam powiedzieć ojciec ale ta bestia nie zasługuje na to miano. Stracił je bezpowrotnie w dniu, w którym odważył się podnieść rękę na własną córkę. - To co mówi Malakai, jest stekiem bzdur, niedorzecznych oszczerstw rzuconych w Twoją stronę. Ten człowiek jest chory. Jemu nie można wierzyć. Wszystko, co wypływa z jego ust jest jadem. Ta żmija umie tylko zatruwać cudze umysły. Nie możesz pozwolić sobie na wiarę w słowa, upodlonego do granic możliwości człowieka. - Wyrzuciłam z siebie niemal jednym tchem, nie spuszczając z niej wzroku, nawet na chwilę. Chciałam się upewnić, że rozumie wszystko co do niej mówię, że nie ominęła ani słowa. - Jesteś jedną z cudowniejszych istot jakie znam. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. - Tu ścisnęłam jej dłoń mocniej. - To naturalne, że się boisz, każdy by się bał. Należy Ci się teraz dużo wsparcia. Pozwól mu przyjść na kolację, może pokaże się z lepszej strony niż na polowaniu. Nie przekreślaj wszystkiego przez jeden mały błąd, wszak jesteśmy tylko ludźmi a popełnianie błędów, jest rzeczą ludzką. - Chwyciłam ją za druga dłoń, tak, że teraz trzymałam już obie.- Katyo, pamiętaj, że masz we mnie oparcie. Jestem Twoją rodziną i obiecuję Ci, że nie dam Ci zrobić krzywdy. - Mój głos brzmiał poważnie, tak jak jeszcze nigdy dotąd. Pomimo zaszklonych oczu, wpatrywałam się w nią dzielnie, jakbym chciała ją zapewnić o świętości wypowiadanych przeze mnie słów. - Dowiem się wszystkiego na temat tego mężczyzny, jeśli nie będzie Cie godzien osobiście odprawię go z kwitkiem. - Zapewniłam, posyłając jej delikatny uśmiech. Nie pozwolę by spotkało ją jeszcze więcej złego, niż dotychczas. Ta mała istota już dość się nacierpiała. Całe jej życie naznaczone było piętnem ojca tyrana, człowieka skrzywionego moralnie, nie radzącego sobie ze samym sobą. Merlin mi świadkiem, jeśli jeszcze raz odważy się podnieść swoją plugawą dłoń na swoje dziecko, utnę mu ją przy samej dupie.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ollivander preferowała ciszę. Nie musiała mówić, bo to oznaczało swoistego rodzaju słabość. Ona nie lubiła być słaba, a myśl o tym, ze Lilith miała już okazję oglądać ją w takim stanie sprawiała, że wolała się w tym momencie wycofać. Zamknęła się na pstryk palców w szklanej kuli, bo zdała sobie sprawę, że nie powinna była robić tego, co miało miejsce, a im dłużej to trwało, tym zaczynała się dusić w ciele, które stało się więzieniem. Nie pamiętała czasu, kiedy bło z nią tak źle w Londynie, a myśl o Norwegii spędzała jej sen z powiek, bo to tam mogła egzystować w sposób pełny, naturalny i to tam wiedziała, że nie żyje pod presją bycia doskonałą, co wymuszał na niej ojciec i nie wpływał na codzienność, którą kształtowała według własnego widzimisię.
-Ja... - zawiesiła głos i uniosła jedną brew do góry, by wzrokiem otaksować sylwetkę Greengrass. Czuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę i to sprawiło, że otrząsnęła się z koszmaru i wstała na równe nogi. Serce uderzało jak szalone, bo nerwy uderzyły w nią z impetem. Delikatnie falowane włosy rozpoczęły swój proces zmiany kolorów, który raz po raz nabierał bladych i intensywnych odcieni, przechodząc z fioletu do najczystszej bieli. Przechadzała się raz po raz wzdłuż pokoju i robiła ledwie słyszalne kroki, które nie drażniły zbytnio drewnianych paneli, ani tym bardziej nie sugerowały o obecności osoby trzeciej. Próbowała złapać oddech i móc wrócić do domu w stanie, który nie będzie świadczył o tym, co się z nią działo przez kilka ostatnich godzin, byle nikt nie robił jej awantury.
-Zamierzam odszukać Anthony'ego - gdziekolwiek jest - odpowiedziała na słowa dotyczące Malakaia, a powody w odnalezieniu brata były dość oczywiste.
Był jej bliźniakiem i człowiekiem, z którym toczyła największe wojny, ale nie miałaby żadnego wahania, gdyby musiała wskoczyć za nim w ogień. Wiedziała jak wielka przepaść dzieli ją z Tonym, ale to wszystko przez chore ambicje ojca, które popchnęły tę dwójkę w objęcia rywalizacji o własne miejsce. Chore tendencje do przepychania się, a także walki o lepszą pozycję wcale nie były Katyi obce, ale próbowała z tego zrezygnować i pozbawić się świadomości tego, że przeszłość nie ma już żadnego znaczenia.
Dla niej nie miała.
-Nie chcę żebyś go odprawiała, bo mam Mulcibera coś lepszego - mruknęła pod nosem i nie była pewna, czy Lilith to usłyszała. Nie zastanawiała się nad tym, po prostu pozwoliła słowom wypłynąć mimowolnie, jakby posiadały sens i znaczenie. Nie należała do ludzi mściwych, ale z pewnością pamiętliwych, które nie pozwalały same z siebie szydzić, a już w szczególności jeśli chodziło o nazwisko. Popełniła duży błąd, gdy była nastolatką, ale zrobiła to zgodnie z własnym sumieniem i sercem. Teraz również zamierzała tak postępować, choć przecież jej narzeczony teoretycznie nie zrobił niczego, ale myśl o tym, że pozwolił innej na dotyk sprawiał, że miała ochotę dać mu nauczkę; w przypadku Katyi jednak zazwyczaj na chęciach się kończyło, a już w szczególności kiedy nie była pewna drugiej strony. -Jak to się mówi... Jak czarodziej Merlinowi, tak Merlin czarodziejowi - powiedziała spokojnie i przystanęła przy oknie, gdzie miała doskonały pogląd na cały otaczający ją ogród, który malował się na horyzoncie. Uniosła nieznacznie kąciki ust, a następnie spojrzała na Lilith jak gdyby nigdy nic. -Nie zamierzałam sprawiać ci kłopotu i znowu cię męczyć tym samym problemem. Jeszcze nie wiem jak, ale poradzę sobie z tym - zapewniła bez przekonania, bo nie wierzyła w to, ale musiała cokolwiek powiedzieć w tym temacie, bo chciała go zakończyć; w najmniej elegancki sposób. -A Ty? Masz narzeczonego? Moje życie w Oslo ograniczało się do tkwienia w Ministerstwie i okolicznych barach. Opowiedz mi, co się tutaj zmieniło. O niczym nie mam pojęcia, jak chociażby o tym, że Inara jest zaręczona z moim kuzynem - parsknęła jeszcze śmiechem pod nosem, zawzięcie wierząc, że rozładują w ten sposób atmosferę, która z każdą sekundą coraz bardziej gęstniała.
-Ja... - zawiesiła głos i uniosła jedną brew do góry, by wzrokiem otaksować sylwetkę Greengrass. Czuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę i to sprawiło, że otrząsnęła się z koszmaru i wstała na równe nogi. Serce uderzało jak szalone, bo nerwy uderzyły w nią z impetem. Delikatnie falowane włosy rozpoczęły swój proces zmiany kolorów, który raz po raz nabierał bladych i intensywnych odcieni, przechodząc z fioletu do najczystszej bieli. Przechadzała się raz po raz wzdłuż pokoju i robiła ledwie słyszalne kroki, które nie drażniły zbytnio drewnianych paneli, ani tym bardziej nie sugerowały o obecności osoby trzeciej. Próbowała złapać oddech i móc wrócić do domu w stanie, który nie będzie świadczył o tym, co się z nią działo przez kilka ostatnich godzin, byle nikt nie robił jej awantury.
-Zamierzam odszukać Anthony'ego - gdziekolwiek jest - odpowiedziała na słowa dotyczące Malakaia, a powody w odnalezieniu brata były dość oczywiste.
Był jej bliźniakiem i człowiekiem, z którym toczyła największe wojny, ale nie miałaby żadnego wahania, gdyby musiała wskoczyć za nim w ogień. Wiedziała jak wielka przepaść dzieli ją z Tonym, ale to wszystko przez chore ambicje ojca, które popchnęły tę dwójkę w objęcia rywalizacji o własne miejsce. Chore tendencje do przepychania się, a także walki o lepszą pozycję wcale nie były Katyi obce, ale próbowała z tego zrezygnować i pozbawić się świadomości tego, że przeszłość nie ma już żadnego znaczenia.
Dla niej nie miała.
-Nie chcę żebyś go odprawiała, bo mam Mulcibera coś lepszego - mruknęła pod nosem i nie była pewna, czy Lilith to usłyszała. Nie zastanawiała się nad tym, po prostu pozwoliła słowom wypłynąć mimowolnie, jakby posiadały sens i znaczenie. Nie należała do ludzi mściwych, ale z pewnością pamiętliwych, które nie pozwalały same z siebie szydzić, a już w szczególności jeśli chodziło o nazwisko. Popełniła duży błąd, gdy była nastolatką, ale zrobiła to zgodnie z własnym sumieniem i sercem. Teraz również zamierzała tak postępować, choć przecież jej narzeczony teoretycznie nie zrobił niczego, ale myśl o tym, że pozwolił innej na dotyk sprawiał, że miała ochotę dać mu nauczkę; w przypadku Katyi jednak zazwyczaj na chęciach się kończyło, a już w szczególności kiedy nie była pewna drugiej strony. -Jak to się mówi... Jak czarodziej Merlinowi, tak Merlin czarodziejowi - powiedziała spokojnie i przystanęła przy oknie, gdzie miała doskonały pogląd na cały otaczający ją ogród, który malował się na horyzoncie. Uniosła nieznacznie kąciki ust, a następnie spojrzała na Lilith jak gdyby nigdy nic. -Nie zamierzałam sprawiać ci kłopotu i znowu cię męczyć tym samym problemem. Jeszcze nie wiem jak, ale poradzę sobie z tym - zapewniła bez przekonania, bo nie wierzyła w to, ale musiała cokolwiek powiedzieć w tym temacie, bo chciała go zakończyć; w najmniej elegancki sposób. -A Ty? Masz narzeczonego? Moje życie w Oslo ograniczało się do tkwienia w Ministerstwie i okolicznych barach. Opowiedz mi, co się tutaj zmieniło. O niczym nie mam pojęcia, jak chociażby o tym, że Inara jest zaręczona z moim kuzynem - parsknęła jeszcze śmiechem pod nosem, zawzięcie wierząc, że rozładują w ten sposób atmosferę, która z każdą sekundą coraz bardziej gęstniała.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Powiodłam wzrokiem za Katyą, która nagle, może w przypływie emocji podniosła się z łóżka i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju. Obserwowałam każdy jej ruch, skupiałam się na najmniejszych gestach, bo to one mówiły mi więcej, niż słowa, które moja przyjaciółka i tak już zaczęła ich szczędzić.
Anthony... Zmarszczyłam nieznacznie brwi, zastanawiając się nad sensem poszukiwać brata bliźniaka. Czy to nie z nim przez te wszystkie lata Katya toczyła wojnę? Czy to nie z nim konkurowała we wszystkim, by później zostać poddanej surowej ocenie ojca? Nawet teraz, po tych wszystkich latach nadal była do niego porównywana, wypominano jej, że jest jeszcze gorsza niż on. Jak więc odnalezienie tego mężczyzny miałoby w czymkolwiek pomóc? Może liczyła, że w końcu uda jej się obrać wspólny front ze swoim bratem, w tej - chorej już - batalii z ojcem. A Mulciber? Póki co nie zrobił nic, co wpisywałoby go na tak zwaną czarną listę, na której póki co królowało tylko jedno nazwisko a jednak postanowiłam mieć na niego oko i nieco pogrzebać w jego przeszłości. Każdy jakąś ma, mniej lub bardziej barwną i chociaż na co dzień nie kieruje się tym kto, czego, kiedyś dokonał, w tym jednym przypadku, gdzie w grę wchodziła reszta życia Katyi, postanowiłam zrobić wyjątek. Za spojrzeniem tego człowieka coś się kryło a ja zamierzałam się dowiedzieć, co to takiego.
Westchnęłam, wydając z siebie tylko nikły dźwięk wydychanego powietrza, po czym kładąc prawą dłoń na ramie łózka, podparłam się na niej, próbując tym samym wstać z kolan.
- Twoje problemy są moimi problemami Katya, jesteśmy rodziną a rodzina trzyma się razem. -Upomniałam ja, niemal matczynym tonem głosu. Ktoś tu chyba zrobił nam psikusa i mnie, urodzoną najpóźniej, obarczył rolą starszej siostry wszystkich. Nie miałam również najmniejszego zamiaru, darowania Malakiemu tego występku. Tym razem posunął się o krok za dlatego. To wszystko trwało zbyt długo, ktoś musiał w końcu zrobić z tym porządek.
Nikt nie krzywdzi mojej rodziny i nie ponosi konsekwencji swoich czynów, nikt.
- Skoro jednak chcesz zagrać w "nic się nie stało"... - Posłałam jej znaczące, karcące wręcz spojrzenie. - ... nie ma problemu, grajmy więc! - Dodałam, siląc się na sztuczny uśmiech. Nie podobała mi się ta nagła zmiana tematu przez Katyę, próba ucieczki od rozmowy po raz kolejny. To nie tak, że lubiłam ją oglądać w nędznym stanie, posiniaczoną, łkającą w rękaw mej koszuli - nienawidziłam tego. Jeszcze bardziej jednak, nie znosiłam kiedy uciekała od prawdy, próbując zatuszować wszystko głupimi, nie mających na znaczeniu, przy zaistniałych okolicznościach, pytaniami. Kogo teraz obchodziło zamążpójście Inary czy też moje, skoro po raz kolejny stawałyśmy przed obliczem tyranii ze strony tej plugawej bestii. Postanowiłam jednak dzielnie odpowiedzieć na wszystkie zadane przez nią pytania.
- Sporo. - Rzuciłam najpierw, jedną ręką oplatając się w talii, druga zaś kierując ku twarzy, dłonią przejeżdżając po brodzie w geście zamyślenia. Nie bardzo wiedziałam od czego zacząć, zmieniło się tak wiele. - Zmieniło się sporo rzeczy od kiedy wyjechałaś, jednak jak widać niektóre z nich pozostają niezmienne. - Kpiąca nuta w moim głosie była nader wyraźna a moja przyjaciółka doskonale wiedziała do czego piłam. - Faktycznie, zaręczyny Inary nie zostały zbyt ciepło przyjęte, przynajmniej nie przez Adriena, mnie a już przede wszystkim, nią samą. Powiedz mi, skoro to Twój kuzyn, że ten cały Julius to dobry człowiek... - Tu przerwałam swój nerwowy chód, którym teraz to ja przemarzałam sypialnie, by posłać jej spojrzenie pełne wątpliwości. Może byłam zbyt podejrzliwa, ale życie dość szybko zweryfikowało moje podejście względem zbyt szybkiego obdarzania zaufaniem nieznajomych. - Mnie na szczęście nikt jeszcze nie próbował z nikim wyswatać, może dlatego że William nadal nie wystawia nosa ze swojej nory, chociaż czuję nad sobą ciężar odpowiedzialności, jaką za pewne niebawem przyjdzie mi wziąć na swoje barki. - Prychnęłam, machnąwszy przy tym lekceważąco dłonią. Nigdzie mi się nie śpieszyło, a już na pewno nie do szybkiego zamążpójścia, chociaż dwadzieścia trzy lata, były jak najbardziej odpowiednim wiekiem by w końcu o tym pomyśleć. Ja jednak wolałam się łudzić, że moja osoba przemknie jakoś niepostrzeżenie wśród grona innych panien, do momentu kiedy nie trafię na swojego rycerza w złotej zbroi. Co oczywiście było niedorzecznym pomysłem, jedynie obrazkiem którym starałam się tuszować rzeczywistość, by nie daj Merlinie nie dopuścić się myśli, że moja wiara w miłość, obumarła całkowicie.
Anthony... Zmarszczyłam nieznacznie brwi, zastanawiając się nad sensem poszukiwać brata bliźniaka. Czy to nie z nim przez te wszystkie lata Katya toczyła wojnę? Czy to nie z nim konkurowała we wszystkim, by później zostać poddanej surowej ocenie ojca? Nawet teraz, po tych wszystkich latach nadal była do niego porównywana, wypominano jej, że jest jeszcze gorsza niż on. Jak więc odnalezienie tego mężczyzny miałoby w czymkolwiek pomóc? Może liczyła, że w końcu uda jej się obrać wspólny front ze swoim bratem, w tej - chorej już - batalii z ojcem. A Mulciber? Póki co nie zrobił nic, co wpisywałoby go na tak zwaną czarną listę, na której póki co królowało tylko jedno nazwisko a jednak postanowiłam mieć na niego oko i nieco pogrzebać w jego przeszłości. Każdy jakąś ma, mniej lub bardziej barwną i chociaż na co dzień nie kieruje się tym kto, czego, kiedyś dokonał, w tym jednym przypadku, gdzie w grę wchodziła reszta życia Katyi, postanowiłam zrobić wyjątek. Za spojrzeniem tego człowieka coś się kryło a ja zamierzałam się dowiedzieć, co to takiego.
Westchnęłam, wydając z siebie tylko nikły dźwięk wydychanego powietrza, po czym kładąc prawą dłoń na ramie łózka, podparłam się na niej, próbując tym samym wstać z kolan.
- Twoje problemy są moimi problemami Katya, jesteśmy rodziną a rodzina trzyma się razem. -Upomniałam ja, niemal matczynym tonem głosu. Ktoś tu chyba zrobił nam psikusa i mnie, urodzoną najpóźniej, obarczył rolą starszej siostry wszystkich. Nie miałam również najmniejszego zamiaru, darowania Malakiemu tego występku. Tym razem posunął się o krok za dlatego. To wszystko trwało zbyt długo, ktoś musiał w końcu zrobić z tym porządek.
Nikt nie krzywdzi mojej rodziny i nie ponosi konsekwencji swoich czynów, nikt.
- Skoro jednak chcesz zagrać w "nic się nie stało"... - Posłałam jej znaczące, karcące wręcz spojrzenie. - ... nie ma problemu, grajmy więc! - Dodałam, siląc się na sztuczny uśmiech. Nie podobała mi się ta nagła zmiana tematu przez Katyę, próba ucieczki od rozmowy po raz kolejny. To nie tak, że lubiłam ją oglądać w nędznym stanie, posiniaczoną, łkającą w rękaw mej koszuli - nienawidziłam tego. Jeszcze bardziej jednak, nie znosiłam kiedy uciekała od prawdy, próbując zatuszować wszystko głupimi, nie mających na znaczeniu, przy zaistniałych okolicznościach, pytaniami. Kogo teraz obchodziło zamążpójście Inary czy też moje, skoro po raz kolejny stawałyśmy przed obliczem tyranii ze strony tej plugawej bestii. Postanowiłam jednak dzielnie odpowiedzieć na wszystkie zadane przez nią pytania.
- Sporo. - Rzuciłam najpierw, jedną ręką oplatając się w talii, druga zaś kierując ku twarzy, dłonią przejeżdżając po brodzie w geście zamyślenia. Nie bardzo wiedziałam od czego zacząć, zmieniło się tak wiele. - Zmieniło się sporo rzeczy od kiedy wyjechałaś, jednak jak widać niektóre z nich pozostają niezmienne. - Kpiąca nuta w moim głosie była nader wyraźna a moja przyjaciółka doskonale wiedziała do czego piłam. - Faktycznie, zaręczyny Inary nie zostały zbyt ciepło przyjęte, przynajmniej nie przez Adriena, mnie a już przede wszystkim, nią samą. Powiedz mi, skoro to Twój kuzyn, że ten cały Julius to dobry człowiek... - Tu przerwałam swój nerwowy chód, którym teraz to ja przemarzałam sypialnie, by posłać jej spojrzenie pełne wątpliwości. Może byłam zbyt podejrzliwa, ale życie dość szybko zweryfikowało moje podejście względem zbyt szybkiego obdarzania zaufaniem nieznajomych. - Mnie na szczęście nikt jeszcze nie próbował z nikim wyswatać, może dlatego że William nadal nie wystawia nosa ze swojej nory, chociaż czuję nad sobą ciężar odpowiedzialności, jaką za pewne niebawem przyjdzie mi wziąć na swoje barki. - Prychnęłam, machnąwszy przy tym lekceważąco dłonią. Nigdzie mi się nie śpieszyło, a już na pewno nie do szybkiego zamążpójścia, chociaż dwadzieścia trzy lata, były jak najbardziej odpowiednim wiekiem by w końcu o tym pomyśleć. Ja jednak wolałam się łudzić, że moja osoba przemknie jakoś niepostrzeżenie wśród grona innych panien, do momentu kiedy nie trafię na swojego rycerza w złotej zbroi. Co oczywiście było niedorzecznym pomysłem, jedynie obrazkiem którym starałam się tuszować rzeczywistość, by nie daj Merlinie nie dopuścić się myśli, że moja wiara w miłość, obumarła całkowicie.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W życiu Ollivander zmieniało się wszystko jak za dotknięciem różdżki. Nigdy nie można było przewidzieć w jakim humorze się ją zastanie. Przypominała niespokojny ocean, który w każdej chwili może zmusić odważnego marynarza do tego, by zszedł na ląd, bo na niezbadanych głębinach wód nie ma czego szukać. I tak właśnie było teraz, gdy pełna wiary i strachu przyszła do Lilith i szukała swoistego rodzaju pomyslu, ale gdy zdała sobie sprawę, że nie było jej zbyt długo w Londynie - odpuściła. Zawsze to robiła, gdy przypominała sobie o istotnych sprawach związanych ze swoję obecnością w życiu bliskich, którego spokoju wcale nie chciała zaburzać. I Lilith w tym wszystkim mogła wymagać od niej tego, by się otworzyła, by zaczęła mówić, ale Katya? Ona wiedziała lepiej i nic nie mogło jej powstrzymać przed tym, by zamilknąć. Uciekała od własnych problemów, a także wspomnień, które budziły swoistego rodzaju strach. Nie chciała mieszać w nic panienki Greengrass, ani tym bardziej wywierać na niej presji, która miała je doprowadzić do miejsca, w którym ktokolwiek osądzi Malakaia. Małżeństwo z Ramseyem mogło stać się dla niej przekleństwem, ale z drugiej strony... Co jeśli to on stanie się jej wybawcom? Pragnęła wierzyć w to, co kreował jej umysł, ale przecież nie znali się i za parę tygodni mógł się okazać jeszcze większym katem niż ojciec, a ona? Naiwnie ufała intuicji, która w każdej chwili miała prawo do okazania fałszu i obłudy względem ślepej nadziei.
-Nie, Lilith - powiedziała stanowczo i wlepiła intensywne spojrzenie w przyjaciółkę. Czuła pulsujący ból, który raz po raz przeszywał jej policzek, ale nie była w stanie nic na to poradzić. Walczyła sama ze sobą i swoimi słabościami, które ją przygniatały, a to czego potrzebowała, to... Cisza.
-Tak, właśnie w to chce zagrać. Mam nadzieję, że nie masz z tym problemu, moja droga - brzmiała oschle wręcz arogancko, ale przecież kłamała. Robiła to tak często, jakby niezwykłą radość jej sprawiało wymijanie się z prawdą, której nie chciała wydusić. Uśmiechała się do niewłaściwej gry i tańczyła w rytm nieznanej muzyki, a to tylko dlatego, bo wiedziała co się stanie, jeśli ojciec pozna sekrety, które skrywała głęboko w sobie. Wiara w Mulcibera była jedyną, której się poddała, bo cóż mogła zrobić? Pragnęła się uwolnić i uciec jak najdalej, by nie być spętaną łańcuchami, które doprowadzały ją na skraj przepaści emocjonalnej, a teraz? Teraz miała światełko w tunelu, choć równie dobrze mogła je zgasić za to, co się wydarzyło. Pamięć o samym zajściu, gdzie to koń tej kobiety został pokierowany na samą Katyę sprawiał, że zamierzała wyciągnąć konsekwencje wobec każdego, ale przecież... Zemsta najlepiej smakuje na zimno, czyż nie?
-Nigdy nie żyłam w bliskości z Juliusem; nie mogę za niego ręczyć. Znam jego brata i jeśli zależy ci na jakichkolwiek informacjach związanych z tym mężczyzną, mogę zapytać Percivala o wszystko - zaproponowała i nie kryła się w tym nuta kpiny. Inara zasługiwała na pełnie szczęścia i tym samym Katya liczyła się z decyzjami, których nie do końca rozumiała. Nigdy wszak nie słyszała o tym, by mieli się ku sobie, ale skoro nawet lord Carrow tego nie akceptował, to cóż Ollivander mogła?
-Nie kręci się przy tobie żaden szlachcic? - zapytała zaskoczona i uniosła wymownie brwi. -Sądziłam, że usłyszę inne wieści, ale rozumiem... Ślub nie jest koniecznością, a może - już jest? Opowiedz mi o swoich obowiązkach.
-Nie, Lilith - powiedziała stanowczo i wlepiła intensywne spojrzenie w przyjaciółkę. Czuła pulsujący ból, który raz po raz przeszywał jej policzek, ale nie była w stanie nic na to poradzić. Walczyła sama ze sobą i swoimi słabościami, które ją przygniatały, a to czego potrzebowała, to... Cisza.
-Tak, właśnie w to chce zagrać. Mam nadzieję, że nie masz z tym problemu, moja droga - brzmiała oschle wręcz arogancko, ale przecież kłamała. Robiła to tak często, jakby niezwykłą radość jej sprawiało wymijanie się z prawdą, której nie chciała wydusić. Uśmiechała się do niewłaściwej gry i tańczyła w rytm nieznanej muzyki, a to tylko dlatego, bo wiedziała co się stanie, jeśli ojciec pozna sekrety, które skrywała głęboko w sobie. Wiara w Mulcibera była jedyną, której się poddała, bo cóż mogła zrobić? Pragnęła się uwolnić i uciec jak najdalej, by nie być spętaną łańcuchami, które doprowadzały ją na skraj przepaści emocjonalnej, a teraz? Teraz miała światełko w tunelu, choć równie dobrze mogła je zgasić za to, co się wydarzyło. Pamięć o samym zajściu, gdzie to koń tej kobiety został pokierowany na samą Katyę sprawiał, że zamierzała wyciągnąć konsekwencje wobec każdego, ale przecież... Zemsta najlepiej smakuje na zimno, czyż nie?
-Nigdy nie żyłam w bliskości z Juliusem; nie mogę za niego ręczyć. Znam jego brata i jeśli zależy ci na jakichkolwiek informacjach związanych z tym mężczyzną, mogę zapytać Percivala o wszystko - zaproponowała i nie kryła się w tym nuta kpiny. Inara zasługiwała na pełnie szczęścia i tym samym Katya liczyła się z decyzjami, których nie do końca rozumiała. Nigdy wszak nie słyszała o tym, by mieli się ku sobie, ale skoro nawet lord Carrow tego nie akceptował, to cóż Ollivander mogła?
-Nie kręci się przy tobie żaden szlachcic? - zapytała zaskoczona i uniosła wymownie brwi. -Sądziłam, że usłyszę inne wieści, ale rozumiem... Ślub nie jest koniecznością, a może - już jest? Opowiedz mi o swoich obowiązkach.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zignorowałam zupełnie jej głupie zagrywki, które obecnie wpisywały się w zachowania naburmuszonej nastolatki. Przewróciłam więc tylko oczami, słysząc jej odpowiedź. Nie? Jakie nie. Tak Katya, jesteśmy rodziną i czy Ci się to podoba czy nie, będę się przejmować Tobą i Twoim losem, o czym zresztą doskonale wiedziała, obydwie o tym wiedziałyśmy. Po co więc te męczące gierki? Udawanie, że nic się nie stało, choć przed chwilą nie potrafiła ustać na nogach a jej twarz ciągle nosi znamiona okrutnego gestu ze strony ojca? Pokręciłam więc tylko głową, dają tym samym za wygraną. Katya była zbyt uparta, jeśli już sobie coś postanowiła to żadna siła nie mogła jej skłonić by odpuściła i zaprzestała swoich działań, nawet tych najbardziej bezsensownych, podszytych jedynie chęcią zrobienia komuś na przekór. Nie miałam siły na słowne przepychanki, nie chciałam też na nią naciskać, nie chce - niech nie mówi.
- Zależy i Tobie również powinno. - Odpowiedziałam beznamiętnym głosem, ciągle intensywnie myśląc na zaistniałą sytuacją. - Po prostu chcę wiedzieć, że Inara będzie bezpieczna, że ten człowiek zapewni jej jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. - Wyrzuciłam z siebie nagle, może trochę zbyt rozpaczliwie ale nie mogłam zapanować nad kłębiącymi się we mnie emocjami. To wszystko wydawało się takie niesprawiedliwe. - Nie chcę, żeby trafiła na jakiego tyrana, zwolennika powszechnych zasad, który zamknie ją w domu i podetnie skrzydła. Dobrze wiesz, że ona tego nie wytrzyma, to ją złamie. - Dorzuciłam, tym razem już nieco ciszej. W pewnym sensie byłyśmy podobne, wszystkie trzy, tak samo zbuntowane, krnąbrne i nieposłuszne, mające swoje zdanie, wytłumaczenie na wszystko, podążające za tym co sugeruje nam serce, bo rozum rzadko kiedy ma okazję dojść do głosu. Przerwałam w końcu nerwowy chód, z powrotem siadając na łóżku i wbijając wzrok w podłogę.
-Czy to źle, że tak się o was martwię? Czy naprawdę uważasz, że powinnam na to wszystko machnąć ręką i udawać, że nic się nie dzieje? Ja tak nie potrafię Katya! - Ponownie zerwałam się z materacu, tym razem przykładając dłoń do piersi. - Nie mogę siedzieć w fotelu, posyłać sztucznych uśmiechów i godzić się na wszystko co los podsunie mi pod nos. To nie jestem ja i dobrze o tym wiesz. - Teraz, mój głos brzmiał rozpaczliwie, jednak daleka byłam uronienia choćby jednej łzy, byłam bardziej zła na fakt, w jak niezręcznej pozycji jesteśmy postawione. Bo co niby mogłybyśmy zrobić? Zwinąć wszystkie swoje manatki, pozrywać zaręczyny i uciec? Dokąd? A co z tymi którzy tu zostaną? No właśnie. Zresztą, ucieczka nie rozwiązuje niczego a wizja spędzenia reszty życia, z przymusem oglądania się co chwilę przez ramię, jest wyjątkowo słabą wizją Czułam się bezsilna, już po raz kolejny w tym krótkim okresie czasu. Coraz częściej dopuszczałam się myśli, że próbuję walczyć z wiatrakami, że moja upartość nie szkodzi nikomu innemu jak tylko mnie samej. Jednak gdybym otwarcie i z własnej woli, zaakceptowała to wszystko co z przyczyn oczywistych mi nie odpowiada, byłby to mój koniec. Gdybym porzuciła wszystkie ideały, nie mogłabym już dłużej powiedzieć, że jestem coś warta. Byłabym jedną z wielu, bezbarwną osóbką zamkniętą w ciasnych ramach etykiety i zasad. Spuściłam wzroku, po raz kolejny wbijając go strukturę miękkiego dywanu.
- Dobrze wiesz jakie obowiązki. - Zaczęłam powoli. - Te same, które przyjdzie spełniać Tobie i Inarze. - To mówiąc, podniosłam się i wolnym krokiem skierowałam się w stronę dużego okna, z którego rozciągał się widok na ogrody, jednak teraz panowała zań zupełna ciemność. - Nie jestem gotowa. - Szepnęłam, jednak byłam pewna, że zdanie to dotarło do uszu mojej przyjaciółki, w końcu dzielił nas może metr odległości. Nie żeby ktokolwiek był gotowy do tej roli, choć zdarzały się i takie, którym do tego było śpieszno, jednak wśród naszej trójki, chyba tylko Katya mogła mieć do tego lepsze podejście, niestety i tak byłoby ono kierowane chęcią ucieczki od ojca.
- Nie chcę tak żyć. Z przymusu, wedle nakreślonych schematów. Przecież ja się nie nadaje na robienie za ozdobę! - Jęknęłam, odwracając się w stronę dziewczyny. Naprawdę, jeśli ktoś wyda mnie w najbliższym czasie za mąż, będzie to niczym najgorsza kara, bo przecież miałam rację prawda? Wszyscy Ci szlachcice traktowali swoje żony jak kolejne trofeum do kolekcji, które najlepiej trzymać w domu i wyciągać tylko na specjalne okazje, w celu pochwalenia się nim innym. Wiem, że zachowuję się jakby małżeństwo było złem koniecznym, sprawiając wrażenie, że nie widzę żadnej nadziei na znalezienie nici porozumienia a sam związek utożsamiając z więzieniem ale nie było nikogo kto pokazałby mi, że może być inaczej.
- Zależy i Tobie również powinno. - Odpowiedziałam beznamiętnym głosem, ciągle intensywnie myśląc na zaistniałą sytuacją. - Po prostu chcę wiedzieć, że Inara będzie bezpieczna, że ten człowiek zapewni jej jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. - Wyrzuciłam z siebie nagle, może trochę zbyt rozpaczliwie ale nie mogłam zapanować nad kłębiącymi się we mnie emocjami. To wszystko wydawało się takie niesprawiedliwe. - Nie chcę, żeby trafiła na jakiego tyrana, zwolennika powszechnych zasad, który zamknie ją w domu i podetnie skrzydła. Dobrze wiesz, że ona tego nie wytrzyma, to ją złamie. - Dorzuciłam, tym razem już nieco ciszej. W pewnym sensie byłyśmy podobne, wszystkie trzy, tak samo zbuntowane, krnąbrne i nieposłuszne, mające swoje zdanie, wytłumaczenie na wszystko, podążające za tym co sugeruje nam serce, bo rozum rzadko kiedy ma okazję dojść do głosu. Przerwałam w końcu nerwowy chód, z powrotem siadając na łóżku i wbijając wzrok w podłogę.
-Czy to źle, że tak się o was martwię? Czy naprawdę uważasz, że powinnam na to wszystko machnąć ręką i udawać, że nic się nie dzieje? Ja tak nie potrafię Katya! - Ponownie zerwałam się z materacu, tym razem przykładając dłoń do piersi. - Nie mogę siedzieć w fotelu, posyłać sztucznych uśmiechów i godzić się na wszystko co los podsunie mi pod nos. To nie jestem ja i dobrze o tym wiesz. - Teraz, mój głos brzmiał rozpaczliwie, jednak daleka byłam uronienia choćby jednej łzy, byłam bardziej zła na fakt, w jak niezręcznej pozycji jesteśmy postawione. Bo co niby mogłybyśmy zrobić? Zwinąć wszystkie swoje manatki, pozrywać zaręczyny i uciec? Dokąd? A co z tymi którzy tu zostaną? No właśnie. Zresztą, ucieczka nie rozwiązuje niczego a wizja spędzenia reszty życia, z przymusem oglądania się co chwilę przez ramię, jest wyjątkowo słabą wizją Czułam się bezsilna, już po raz kolejny w tym krótkim okresie czasu. Coraz częściej dopuszczałam się myśli, że próbuję walczyć z wiatrakami, że moja upartość nie szkodzi nikomu innemu jak tylko mnie samej. Jednak gdybym otwarcie i z własnej woli, zaakceptowała to wszystko co z przyczyn oczywistych mi nie odpowiada, byłby to mój koniec. Gdybym porzuciła wszystkie ideały, nie mogłabym już dłużej powiedzieć, że jestem coś warta. Byłabym jedną z wielu, bezbarwną osóbką zamkniętą w ciasnych ramach etykiety i zasad. Spuściłam wzroku, po raz kolejny wbijając go strukturę miękkiego dywanu.
- Dobrze wiesz jakie obowiązki. - Zaczęłam powoli. - Te same, które przyjdzie spełniać Tobie i Inarze. - To mówiąc, podniosłam się i wolnym krokiem skierowałam się w stronę dużego okna, z którego rozciągał się widok na ogrody, jednak teraz panowała zań zupełna ciemność. - Nie jestem gotowa. - Szepnęłam, jednak byłam pewna, że zdanie to dotarło do uszu mojej przyjaciółki, w końcu dzielił nas może metr odległości. Nie żeby ktokolwiek był gotowy do tej roli, choć zdarzały się i takie, którym do tego było śpieszno, jednak wśród naszej trójki, chyba tylko Katya mogła mieć do tego lepsze podejście, niestety i tak byłoby ono kierowane chęcią ucieczki od ojca.
- Nie chcę tak żyć. Z przymusu, wedle nakreślonych schematów. Przecież ja się nie nadaje na robienie za ozdobę! - Jęknęłam, odwracając się w stronę dziewczyny. Naprawdę, jeśli ktoś wyda mnie w najbliższym czasie za mąż, będzie to niczym najgorsza kara, bo przecież miałam rację prawda? Wszyscy Ci szlachcice traktowali swoje żony jak kolejne trofeum do kolekcji, które najlepiej trzymać w domu i wyciągać tylko na specjalne okazje, w celu pochwalenia się nim innym. Wiem, że zachowuję się jakby małżeństwo było złem koniecznym, sprawiając wrażenie, że nie widzę żadnej nadziei na znalezienie nici porozumienia a sam związek utożsamiając z więzieniem ale nie było nikogo kto pokazałby mi, że może być inaczej.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Katya... Nie umiała poradzić sobie z własnymi problemami i to dlatego uciekała od szczerości, która mogła skończyć się w sposób szkodliwy dla wszystkich. Doskonale liczyła się z tym, że Lilith jest niezwykle wybuchowa, ale przecież nie różniły się od siebie niemal niczym. Były podobne pod wieloma względami, a to co je charakteryzowało, to... Emocjonalny ładunek, który w sobie trzymały, bo ten czekał na odpowiedni moment, by eksplodować i dopuścić do katastrofy. Może to dlatego rozumiała irytację przyjaciółki, która w pełni była słuszna? Nie reagowała jednak i pozwalała wszystkiemu płynąć i poddawała się temu, bo sądziła, że gdy Greengrass się wyżyje, to wszystko wróci na właściwe miejsce.
-Wiesz, że ty i Inara jesteście dla mnie ważne - powiedziała spokojnie, choć złość zaczęła się w niej kumulować, bo wyrzut Lil sprawił, że poczuła się winna tym zaręczynom, a także temu - jakim mężczyzną mógł się okazać Julius. Nie znała go, tyle ile z przyjęć, na których była zmuszona się pojawić, ale to przecież Percival był z nią bliżej i tylko u niego mogła szukać odpowiedzi na dręczące każdego pytania, czyż nie? -Porozmawiam z kuzynem i zapytam o jego brata, bo nie zamierzam dopuszczać do sytuacji, w której In będzie cokolwiek groziło, ale nie wierzę w to, by z ręki Juliusa mogło jej się coś stać - była naiwna? Głupia? Nie, po prostu chciała ufać temu, że świat mimo wszystko nie jest przesiąknięty złem i czarną magią, któa groziła każdemu czarodziejowi. Jako auror była wyczulona na każde zagrożenie, które tliło się na horyzoncie i to dlatego nie tłumaczyła się Samuelowi z raportów, które sama analizowała, a przecież od miesięcy goniła za duchem, prawda? Nikt nie musiał o tym wiedzieć, bo dopóki nie wpadła na trop mężczyzny, to tak długo nie mogła siać żadnego zamieszania, a przecieć chciała być przydatna przyjacielowi, który zawsze się dla niej narażał. -Będę miała oko na Juliusa, obiecuje.
Ollivander była samodzielnia i wszystko musiała na własną rekę. Nikt nie powinien wchodzić jej w drogę, bo przecież wierzyła, że da sobie radę bez czyjejkolwiek pomocy, prawda? Oczekiwała zatem zrozumienia, bo gdyby tylko Samuel poznał prawdę na temat jej ojca... Doskonale liczyła się z tym, co mogło się wydarzyć i bynajmniej - nie skończyłoby się to dobrze. Dla nikogo.
-Lilith, to nie tak, ale musisz zrozumieć, że każda z nas podejmuje decyzje, które nie zawsze będą popierane przez społeczeństwo, prawda? Pamiętaj jednak, że masz też swoje życie i troszcząc się o siebie nawzajem wyjdziemy na tym lepiej, niż jeśli przejmiesz nasze kłopoty na siebie - wydukała spokojnie, bo wierzyła, że przyjaciółka zrozumie co miała na myśli. To nie było trudne, ale Katya często nie potrafiła ubierać słów w odpowiednie zdania, a także myśli, którymi chciała obdarzyć każdego. To było zatem oczywiste, że lawirowała na niebezpiecznej granicy, bo równie dobrze były w stanie się pokłócić, a to było ostatnie czego chciała od Lilith. Wypuściła jedynie powietrze ze świstem i dotknęła smukłymi palcami ramienia dziewczyny, by dodać jej choć częściowo otuchy. Sama ledwie była w stanie zapanować nad bólem żeber, który przeszywał ją raz po raz na wskroś, bo ojciec nie miał żadnych skrupułów, a ona? Cóż ona mogła w takiej sytuacji zrobić? Nic. Dosłownie - nic.
-Ty mówisz o... - zastygła w bezruchu, bo myśl na temat współżycia, seksu, erotyki, intymności sprawiała, że Katye paraliżował strach przed przeszłością. Spuściła mimowolnie wzrok, a następnie przygryzła policzek od środka, bo nie umiała się do tego ustosunkować i to pewnie dlatego nie kontynuowała swoich myśli, które krążyły wokół Ramseya i Percivala. Nie mogła być szczera z narzeczonym, a świadomość tego, że kilka lat temu, kuzyn był jej pierwszym mężczyzną sprawiała, że... -Lilith, ja... Ja... Byłam już z kimś - wydusiła nagle, bo ciążyło to na piersi młodej dziewczyny, która tuż po ślubie mogła spotkać się z karą, do której Mulciber teoretycznie posiadał pełne prawo, ale ona? Miała swoje motywy, które ją pchnęły w ramiona kuzyna i zmusiły do tego, by choć przez moment poddać się fali emocji, które zdominowały ich podczas tamtej nocy. -Bardzo się boję, bo choć mój narzeczony z pewnością posiadał kobiety, tak ja? To był jeden raz, którego nie żałuję i nigdy nie będę, ale jak się z tego wytłumaczę? - szepnęła, a oczy zaszkliły się niebezpiecznie, gdy zaczęła myśleć o konsekwencjach. Skaza na krwi Ramseya sprawiała, że Ollivander wierzyła w łaskawość, ale przecież Malakai oddawał mu z pełnym przekonaniem dziewczynę o czystej karcie, która czyniła ją jeszcze droższą i cenniejszą. Oddychała ciężko, bo z każdą mijającą sekundą powietrze było trudniejsze do złapania, by odetchnąć z ulgą. Dłonie zaczęły jej drżeć i musiała zacisnąć palce w piąstki, by czasem nie dać po sobie poznać jak bardzo lęka się wprawdy, która mogła ujrzeć światło dzienne. -Po za tym... - zawiesiła głos i wzięła się w garść, aż w końcu odwróciła się twarzą do Greengraś, a dłońmi ujęła ją za ramiona i przytuliła do siebie. Poraniony policzek oparła o jej czoło i uśmiechnęła się mimowolnie. -Nikt nie może cię do czegokolwiek zmusić; pamiętaj o tym.
-Wiesz, że ty i Inara jesteście dla mnie ważne - powiedziała spokojnie, choć złość zaczęła się w niej kumulować, bo wyrzut Lil sprawił, że poczuła się winna tym zaręczynom, a także temu - jakim mężczyzną mógł się okazać Julius. Nie znała go, tyle ile z przyjęć, na których była zmuszona się pojawić, ale to przecież Percival był z nią bliżej i tylko u niego mogła szukać odpowiedzi na dręczące każdego pytania, czyż nie? -Porozmawiam z kuzynem i zapytam o jego brata, bo nie zamierzam dopuszczać do sytuacji, w której In będzie cokolwiek groziło, ale nie wierzę w to, by z ręki Juliusa mogło jej się coś stać - była naiwna? Głupia? Nie, po prostu chciała ufać temu, że świat mimo wszystko nie jest przesiąknięty złem i czarną magią, któa groziła każdemu czarodziejowi. Jako auror była wyczulona na każde zagrożenie, które tliło się na horyzoncie i to dlatego nie tłumaczyła się Samuelowi z raportów, które sama analizowała, a przecież od miesięcy goniła za duchem, prawda? Nikt nie musiał o tym wiedzieć, bo dopóki nie wpadła na trop mężczyzny, to tak długo nie mogła siać żadnego zamieszania, a przecieć chciała być przydatna przyjacielowi, który zawsze się dla niej narażał. -Będę miała oko na Juliusa, obiecuje.
Ollivander była samodzielnia i wszystko musiała na własną rekę. Nikt nie powinien wchodzić jej w drogę, bo przecież wierzyła, że da sobie radę bez czyjejkolwiek pomocy, prawda? Oczekiwała zatem zrozumienia, bo gdyby tylko Samuel poznał prawdę na temat jej ojca... Doskonale liczyła się z tym, co mogło się wydarzyć i bynajmniej - nie skończyłoby się to dobrze. Dla nikogo.
-Lilith, to nie tak, ale musisz zrozumieć, że każda z nas podejmuje decyzje, które nie zawsze będą popierane przez społeczeństwo, prawda? Pamiętaj jednak, że masz też swoje życie i troszcząc się o siebie nawzajem wyjdziemy na tym lepiej, niż jeśli przejmiesz nasze kłopoty na siebie - wydukała spokojnie, bo wierzyła, że przyjaciółka zrozumie co miała na myśli. To nie było trudne, ale Katya często nie potrafiła ubierać słów w odpowiednie zdania, a także myśli, którymi chciała obdarzyć każdego. To było zatem oczywiste, że lawirowała na niebezpiecznej granicy, bo równie dobrze były w stanie się pokłócić, a to było ostatnie czego chciała od Lilith. Wypuściła jedynie powietrze ze świstem i dotknęła smukłymi palcami ramienia dziewczyny, by dodać jej choć częściowo otuchy. Sama ledwie była w stanie zapanować nad bólem żeber, który przeszywał ją raz po raz na wskroś, bo ojciec nie miał żadnych skrupułów, a ona? Cóż ona mogła w takiej sytuacji zrobić? Nic. Dosłownie - nic.
-Ty mówisz o... - zastygła w bezruchu, bo myśl na temat współżycia, seksu, erotyki, intymności sprawiała, że Katye paraliżował strach przed przeszłością. Spuściła mimowolnie wzrok, a następnie przygryzła policzek od środka, bo nie umiała się do tego ustosunkować i to pewnie dlatego nie kontynuowała swoich myśli, które krążyły wokół Ramseya i Percivala. Nie mogła być szczera z narzeczonym, a świadomość tego, że kilka lat temu, kuzyn był jej pierwszym mężczyzną sprawiała, że... -Lilith, ja... Ja... Byłam już z kimś - wydusiła nagle, bo ciążyło to na piersi młodej dziewczyny, która tuż po ślubie mogła spotkać się z karą, do której Mulciber teoretycznie posiadał pełne prawo, ale ona? Miała swoje motywy, które ją pchnęły w ramiona kuzyna i zmusiły do tego, by choć przez moment poddać się fali emocji, które zdominowały ich podczas tamtej nocy. -Bardzo się boję, bo choć mój narzeczony z pewnością posiadał kobiety, tak ja? To był jeden raz, którego nie żałuję i nigdy nie będę, ale jak się z tego wytłumaczę? - szepnęła, a oczy zaszkliły się niebezpiecznie, gdy zaczęła myśleć o konsekwencjach. Skaza na krwi Ramseya sprawiała, że Ollivander wierzyła w łaskawość, ale przecież Malakai oddawał mu z pełnym przekonaniem dziewczynę o czystej karcie, która czyniła ją jeszcze droższą i cenniejszą. Oddychała ciężko, bo z każdą mijającą sekundą powietrze było trudniejsze do złapania, by odetchnąć z ulgą. Dłonie zaczęły jej drżeć i musiała zacisnąć palce w piąstki, by czasem nie dać po sobie poznać jak bardzo lęka się wprawdy, która mogła ujrzeć światło dzienne. -Po za tym... - zawiesiła głos i wzięła się w garść, aż w końcu odwróciła się twarzą do Greengraś, a dłońmi ujęła ją za ramiona i przytuliła do siebie. Poraniony policzek oparła o jej czoło i uśmiechnęła się mimowolnie. -Nikt nie może cię do czegokolwiek zmusić; pamiętaj o tym.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Kiwnęłam potakująco głową, wzrok wbijając w podłogę a wargi zaciskając w wąską linię. Może miała rację, może powinnam nieco spuścić z tonu i pozwolić pomartwić się też innym a nie zawsze brać cały ciężar odpowiedzialności na siebie. Razem możemy więcej, niż w pojedynkę a rozłożenie naszych trosk po równo, było lepszym pomysłem, niż zadręczanie się nimi w samotności... Mój jednak problem polegał na tym, że zawsze chciałam wszystkiemu zaradzić, znaleźć najkorzystniejsze rozwiązanie, przecież nie mogłam pozwolić by komukolwiek z moich bliskich działa się krzywda, w końcu chciałam dla nich jak najlepiej. Wydawało mi się więc, że Katya żąda ode mnie wiele, być może zbyt wiele jak na ten moment. Nie jestem przecież w stanie zmienić swojej natury, charakteru i tego, że ich kocham, to chyba więc naturalne, że przejmuje się ich losem a nawet kładę ich dobro ponad swoje, czy nie własnie na tym polega miłość do drugiej osoby? Ściągnęłam więc brwi i już miałam się odezwać, kiedy z jej ust wydobyło się zdanie, dość koślawo złożone i ledwo słyszalne ale uderzyło mnie mocniej, niż którekolwiek ze słów które dzisiaj już padły. Podniosłam wzrok, tym razem zawieszając go na twarzy przyjaciółki. O czym ona mówiła, jak to była z kimś? Musiało minąć kilka sekund zanim poskładałam to wszystko w jedną, spójną, przerażającą całość. Moje oczy przybrały rozmiar spodków a z moich ust wydobyło się ciche piśnięcie, natychmiast stłumione dłonią, którą teraz tak mocno przyciskałam do twarzy, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. Skakałam wzrokiem po jej twarzy a jej słowa odbijały się głuchym echem po mojej głowie. Miałam wrażenie, że wszystko to, czym przed chwilą się przejmowałyśmy nie miało już najmniejszego znaczenia, siniaki, małżeństwo, to wszystko było już nie ważne.
- Na Merlina Katya! - Pisnęłam, bo tylko tyle na tyle było mnie teraz stać. Cóż miałam jej powiedzieć? Co miałam zrobić? Co się zazwyczaj robi w takiej sytuacji? Nic! Bo zazwyczaj takie sytuacje nie mają miejsca! Pokręciłam głową, chyba ciągle byłam w szoku, mój umysł nie był w stanie przyswoić tej informacji a ja sama już nie wiedziałam czy jestem bardziej przerażona czy podekscytowana tym faktem. Z jednej strony byłam ciekawa, jak to jest, z kim w ogóle to zrobiła, chciałam, żeby opowiedziała mi wszystko ze szczegółami ale z drugiej... martwiłam się co teraz będzie, przecież przed ślubem sprawdzają czy kobieta jest dziewicą a wtedy... och wolałam nawet nie myśleć a Ojciec Katyi? Gdyby tylko się dowiedział... Potrząsnęłam mocno głową, jakbym chciała wyrzucić wszystkie złe myśli ze swojej głowy.
- Spokojnie, coś wymyślimy. Poradzimy sobie jak zawsze, razem. - Wyrzuciłam z siebie, gestykulując przy tym rękoma, jakbym uciszała tłum lub nakazywała gościom usiąść. Posłałam jej blady uśmiech, starając się wyglądać na opanowaną, jednak w środku cała dygotałam. Po raz pierwszy Katya wpakowała się w coś, z czego nie byłam pewna czy uda nam się wyjść obronną ręką. Jeśli więc wcześniej uważałam, że mamy problemy, jak nazwać obecną sytuację? W tym też momencie się poddałam, przymknęłam oczy i pozwoliłam by moja przyjaciółka oplotła mnie ramionami a następnie przytuliła do siebie na co odpowiedziałam jej podobnym gestem. Miałam dosyć, byłam zmęczona a ten wieczór już ciągnął się za długo. Na mojej twarzy pojawił się jednak lekki uśmiech, być może bardzo nieodpowiedni w tej sytuacji ale jednak. To czego byłam teraz pewna to to, że póki będziemy trzymać się razem, damy sobię radę ze wszystkim. Ach no i nasze życie nigdy nie będzie nudne.
| zt x2
- Na Merlina Katya! - Pisnęłam, bo tylko tyle na tyle było mnie teraz stać. Cóż miałam jej powiedzieć? Co miałam zrobić? Co się zazwyczaj robi w takiej sytuacji? Nic! Bo zazwyczaj takie sytuacje nie mają miejsca! Pokręciłam głową, chyba ciągle byłam w szoku, mój umysł nie był w stanie przyswoić tej informacji a ja sama już nie wiedziałam czy jestem bardziej przerażona czy podekscytowana tym faktem. Z jednej strony byłam ciekawa, jak to jest, z kim w ogóle to zrobiła, chciałam, żeby opowiedziała mi wszystko ze szczegółami ale z drugiej... martwiłam się co teraz będzie, przecież przed ślubem sprawdzają czy kobieta jest dziewicą a wtedy... och wolałam nawet nie myśleć a Ojciec Katyi? Gdyby tylko się dowiedział... Potrząsnęłam mocno głową, jakbym chciała wyrzucić wszystkie złe myśli ze swojej głowy.
- Spokojnie, coś wymyślimy. Poradzimy sobie jak zawsze, razem. - Wyrzuciłam z siebie, gestykulując przy tym rękoma, jakbym uciszała tłum lub nakazywała gościom usiąść. Posłałam jej blady uśmiech, starając się wyglądać na opanowaną, jednak w środku cała dygotałam. Po raz pierwszy Katya wpakowała się w coś, z czego nie byłam pewna czy uda nam się wyjść obronną ręką. Jeśli więc wcześniej uważałam, że mamy problemy, jak nazwać obecną sytuację? W tym też momencie się poddałam, przymknęłam oczy i pozwoliłam by moja przyjaciółka oplotła mnie ramionami a następnie przytuliła do siebie na co odpowiedziałam jej podobnym gestem. Miałam dosyć, byłam zmęczona a ten wieczór już ciągnął się za długo. Na mojej twarzy pojawił się jednak lekki uśmiech, być może bardzo nieodpowiedni w tej sytuacji ale jednak. To czego byłam teraz pewna to to, że póki będziemy trzymać się razem, damy sobię radę ze wszystkim. Ach no i nasze życie nigdy nie będzie nudne.
| zt x2
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sypialnia Lilith
Szybka odpowiedź