[sen]nik konwersyjny
AutorWiadomość
Jest d o b r z e.
Zasypiam całkiem sama, całkiem wolna od obecności jakiegokolwiek intruza w moim łóżku; człowieka, który zabiera mi kołdrę, chrapie zmęczony po pracy nie dając się odprężyć, narusza moją przestrzeń swoimi zdrętwiałymi kończynami, gdy już zaśnie snem kamiennym. Niby bezwładny niczym świeży, jeszcze ciepły nieboszczyk, ale przerażająco czujny, gdy tylko za bardzo przywłaszczę sobie okrycie. Mam mnóstwo miejsca, mogę spać na wznak lub zwinięta w kulkę i nikomu nic do tego, mogę się kręcić, kopać, szarpać, owijać kołdrą jak naleśnikiem. Mogę wstawać w nocy bez pardonu, energicznie, nie wymykać się z łóżka niczym jakiś złodziej, nie skradać się na paluszkach. Absolutna, nieskrępowana niczym wolność. Bez przejmowania się czymś zdaniem czy potrzebami. Mam upajającą możliwość spełniania swoich najdziwniejszych zachcianek bez oglądania się na innych.
Jest ś w i e t n i e.
Nikt nie budzi mnie w środku nocy. Nikt nie wyje potępieńczo, nie próbuje mnie udusić, nie traci oddechu. Nikt nie naraża mnie na zawał swoim nagłym przebudzeniem po przerażająco rzeczywistym koszmarze. Nie muszę wysłuchiwać okropnych wizji, mrocznych, obrzydliwych, mrożących krew w żyłach i co najgorsze - proroczych. Towarzyszy mi brak poczucia obowiązku, by wyzbyć się złości za wyrwanie z błogiego snu i ukryć wzbudzony znów strach - choć to przecież nie ma końca, mogłabym się wreszcie przyzwyczaić - brak oczekiwanego (przez kogo?) zwyczajnego gestu pocieszenia, które przecież i tak nie jest w stanie ukoić bólu. Moje ramiona są puste. Palce nie wplatają się w kosmyki ciemnych, miękkich włosów pachnących otumaniającą spalenizną z rezerwatu. Mogę być zwyczajną egoistką, która ceni swój spokój i chce wyspać się jak człowiek. Mogę myśleć tylko o sobie, o tym, że na obiad chcę akurat rybę, a nie kurczaka. I już.
Jest w s p a n i a l e.
Kiedy budzę się rano lub w południe, bo wcale nie muszę zastanawiać się, na którą zrobić śniadanie. I czy na pewno mam w domu bułki. Wyleguję się tyle, ile mi się podoba, wpatruję w obdrapany sufit bez wyrzutów sumienia. Mi nie przeszkadzają kanapki z czerstwym chlebem albo chwilowy brak pasztetu. Rodzynki do owsianki to zwyczajny zbytek. Mogę nawet nakruszyć na stół, i co? I nic. Posprzątam jak zjem. Tylko ja tu przecież brudzę. Dlatego podłoga jest tak czysta - bo pamiętam, żeby zaraz przy drzwiach ściągnąć buty, zresztą i tak wycieram je zanim wejdę. Łazienka też lśni, bo nie chlapię się jak jakiś hipopotam. Naczyń też mam mniej do mycia. I ich nie tłukę, bo towarzyszy mi błoga cisza. Brak skrajnych emocji, które mogłyby mnie skłonić do wybuchu gniewu. Otacza mnie całkowity spokój.
Jest s i e l a n k o w o.
Całym dniami błąkam się po Nokturnie i nikt mi potem nie robi o to afery. Mogę zapomnieć o zrobieniu obiadu lub zrobić go w porze kolacji. Wracać do mieszkania o porze mocno nieprzyzwoitej albo nawet wcale. Bez celu chodzić po ponurych ulicach, nie bać się, że ktoś zaraz mnie zamorduje. Zginę to zginę, i co? Nie ma nikogo, kto mnie potrzebuje i kogo zranię swoim odejściem. Ja też nie potrzebuję nikogo. Jestem taka... nieoswojona? Mam znajomych, nie żeby nie, ale to tylko znajomi. Mijamy się na ulicy, kiwając głowami, załatwiamy interesy, wypijemy kawę. Ale nie jestem im nic winna. Umawiają się ze mną na konkretną godzinę, a kiedy znudzi mi się ich towarzystwo, po prostu wstaję i wymyślam jakąś wymówkę. I nikt potem nie będzie na mnie patrzy wzrokiem tragicznym cały dzień, bo rzuciłam o jedno słowo za dużo albo za mało entuzjastycznie kiwałam głową na opowieść o jakiejś pierdole.
Jest c u d o w n i e.
Wprawdzie mam trochę problem z pieniędzmi, ale właściwie to nie problem. Bo czego mi potrzeba? Na jedzenie wystarczy, na dach nad głową też. Nigdy nie byłam przesadną strojnisią, więc nie biegam za najnowszymi krzykami mody. Umiem szyć, to też jest w tym względzie atut. Nie zbieram na nic, bo nie mam marzeń, za które można byłoby zapłacić, choćbym nawet uzbierała całe złote góry. Nie jestem zniewolona przez pieniądze, potrzebne mi są jedynie do przeżycia. Już nie są esencją mojego istnienia, nie stanowią celu, może nawet nie są już wystarczającym środkiem. Bo przecież nieważne, czy będę miała tyle, ile mam, czy może nagle stanę się posiadaczką wielkiej fortuny - moje marzenie pozostanie wciąż to samo.
Obudzić się z tego k o s z m a r u.
Zasypiam całkiem sama, całkiem wolna od obecności jakiegokolwiek intruza w moim łóżku; człowieka, który zabiera mi kołdrę, chrapie zmęczony po pracy nie dając się odprężyć, narusza moją przestrzeń swoimi zdrętwiałymi kończynami, gdy już zaśnie snem kamiennym. Niby bezwładny niczym świeży, jeszcze ciepły nieboszczyk, ale przerażająco czujny, gdy tylko za bardzo przywłaszczę sobie okrycie. Mam mnóstwo miejsca, mogę spać na wznak lub zwinięta w kulkę i nikomu nic do tego, mogę się kręcić, kopać, szarpać, owijać kołdrą jak naleśnikiem. Mogę wstawać w nocy bez pardonu, energicznie, nie wymykać się z łóżka niczym jakiś złodziej, nie skradać się na paluszkach. Absolutna, nieskrępowana niczym wolność. Bez przejmowania się czymś zdaniem czy potrzebami. Mam upajającą możliwość spełniania swoich najdziwniejszych zachcianek bez oglądania się na innych.
Jest ś w i e t n i e.
Nikt nie budzi mnie w środku nocy. Nikt nie wyje potępieńczo, nie próbuje mnie udusić, nie traci oddechu. Nikt nie naraża mnie na zawał swoim nagłym przebudzeniem po przerażająco rzeczywistym koszmarze. Nie muszę wysłuchiwać okropnych wizji, mrocznych, obrzydliwych, mrożących krew w żyłach i co najgorsze - proroczych. Towarzyszy mi brak poczucia obowiązku, by wyzbyć się złości za wyrwanie z błogiego snu i ukryć wzbudzony znów strach - choć to przecież nie ma końca, mogłabym się wreszcie przyzwyczaić - brak oczekiwanego (przez kogo?) zwyczajnego gestu pocieszenia, które przecież i tak nie jest w stanie ukoić bólu. Moje ramiona są puste. Palce nie wplatają się w kosmyki ciemnych, miękkich włosów pachnących otumaniającą spalenizną z rezerwatu. Mogę być zwyczajną egoistką, która ceni swój spokój i chce wyspać się jak człowiek. Mogę myśleć tylko o sobie, o tym, że na obiad chcę akurat rybę, a nie kurczaka. I już.
Jest w s p a n i a l e.
Kiedy budzę się rano lub w południe, bo wcale nie muszę zastanawiać się, na którą zrobić śniadanie. I czy na pewno mam w domu bułki. Wyleguję się tyle, ile mi się podoba, wpatruję w obdrapany sufit bez wyrzutów sumienia. Mi nie przeszkadzają kanapki z czerstwym chlebem albo chwilowy brak pasztetu. Rodzynki do owsianki to zwyczajny zbytek. Mogę nawet nakruszyć na stół, i co? I nic. Posprzątam jak zjem. Tylko ja tu przecież brudzę. Dlatego podłoga jest tak czysta - bo pamiętam, żeby zaraz przy drzwiach ściągnąć buty, zresztą i tak wycieram je zanim wejdę. Łazienka też lśni, bo nie chlapię się jak jakiś hipopotam. Naczyń też mam mniej do mycia. I ich nie tłukę, bo towarzyszy mi błoga cisza. Brak skrajnych emocji, które mogłyby mnie skłonić do wybuchu gniewu. Otacza mnie całkowity spokój.
Jest s i e l a n k o w o.
Całym dniami błąkam się po Nokturnie i nikt mi potem nie robi o to afery. Mogę zapomnieć o zrobieniu obiadu lub zrobić go w porze kolacji. Wracać do mieszkania o porze mocno nieprzyzwoitej albo nawet wcale. Bez celu chodzić po ponurych ulicach, nie bać się, że ktoś zaraz mnie zamorduje. Zginę to zginę, i co? Nie ma nikogo, kto mnie potrzebuje i kogo zranię swoim odejściem. Ja też nie potrzebuję nikogo. Jestem taka... nieoswojona? Mam znajomych, nie żeby nie, ale to tylko znajomi. Mijamy się na ulicy, kiwając głowami, załatwiamy interesy, wypijemy kawę. Ale nie jestem im nic winna. Umawiają się ze mną na konkretną godzinę, a kiedy znudzi mi się ich towarzystwo, po prostu wstaję i wymyślam jakąś wymówkę. I nikt potem nie będzie na mnie patrzy wzrokiem tragicznym cały dzień, bo rzuciłam o jedno słowo za dużo albo za mało entuzjastycznie kiwałam głową na opowieść o jakiejś pierdole.
Jest c u d o w n i e.
Wprawdzie mam trochę problem z pieniędzmi, ale właściwie to nie problem. Bo czego mi potrzeba? Na jedzenie wystarczy, na dach nad głową też. Nigdy nie byłam przesadną strojnisią, więc nie biegam za najnowszymi krzykami mody. Umiem szyć, to też jest w tym względzie atut. Nie zbieram na nic, bo nie mam marzeń, za które można byłoby zapłacić, choćbym nawet uzbierała całe złote góry. Nie jestem zniewolona przez pieniądze, potrzebne mi są jedynie do przeżycia. Już nie są esencją mojego istnienia, nie stanowią celu, może nawet nie są już wystarczającym środkiem. Bo przecież nieważne, czy będę miała tyle, ile mam, czy może nagle stanę się posiadaczką wielkiej fortuny - moje marzenie pozostanie wciąż to samo.
Obudzić się z tego k o s z m a r u.
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
[sen]nik konwersyjny
Szybka odpowiedź