Duży salon
AutorWiadomość
Duży salon
Największe pomieszczenie, do którego zazwyczaj są wprowadzani goście i o porządek w którym zakręceni Spencer-Moonowie najbardziej dbają. I tu nie brak półek z książkami (jak zresztą w całym domu), znajdują się tu również kanapy i fotele (niektóre z różnych kompletów, ale kto by zwracał na to uwagę?) zarzucone miękkimi, nieco przykurzonymi poduchami. Ciemną podłogę z drewna pokrywa staroświecki dywan, a duże okna są częściowo przysłonięte szaroniebieskimi kotarami. Nie brak też lustra i pękatego wazonu z nieco przywiędłymi kwiatami.
| połowa listopada?
Po pracy wróciła prosto do domu. Dzisiejszego dnia dopadło ją wyjątkowe zmęczenie i senność, częściowo spowodowane zapewne jej chorobą, a częściowo mglistą i wilgotną, deszczową aurą panującą za oknem. A może i tym, że do trzeciej w nocy siedziała, czytając swój najnowszy książkowy nabytek. Na szczęście nie miała dziś żadnych nagłych wezwań, więc w zasadzie większość pracy poświęciła na zajmowanie się papierkową robotą. Akurat dziś nie narzekała na to zbytnio, bo marzyła przede wszystkim o tym, by choć na godzinkę położyć się i zdrzemnąć. Gdyby nie to, że nie wypadało, pewnie zwinęłaby się w kłębek pod biurkiem i tak by zasnęła, no, ale przecież nie była takim niewychowanym indywiduum.
Po powrocie do domu okazało się, że ojca nie było. Była za to Astra; dziewczyny wspólnie zjadły obiad i wymieniły się opowieściami o wrażeniach dzisiejszego dnia. Mimo że wybrały różne zainteresowania i zawody, tak naprawdę więcej je łączyło niż dzieliło. Luna nie wyobrażała sobie dnia bez rozmowy z siostrą, chyba nawet trudno byłoby jej znaleźć w pamięci taki dzień, kiedy w ogóle nie miały ze sobą do czynienia. Cudownie było mieć obok siebie taką osobę, z którą mogła porozmawiać dosłownie o wszystkim, nie obawiając się wyśmiania czy niezrozumienia.
Później Astra odeszła do swoich zajęć, natomiast Luna udała się do swojego pokoju i chwilę grzebała w szufladzie w poszukiwaniu niewielkiej fiolki. Zdążyła jeszcze wypić swój eliksir; w końcu musiała dbać o swoje zdrowie, by cieszyć się możliwie jak najlepszym samopoczuciem i gotowością do mierzenia się z nowymi ciekawymi zagadnieniami, po czym zasnęła, padając na łóżko w zasadzie tak, jak stała.
Obudziła się może dwie godziny później, niemożliwie wymięta i z włosami sterczącymi na wszystkie strony, ale przynajmniej nie czuła już tego przytłaczającego zmęczenia. Otworzyła oczy i poruszyła się na pościeli, coś miękkiego połaskotało ją w policzek. Przez ułamek sekundy była pewna, że to Sol właśnie wgramoliła się na jej łóżko, ale potem przypomniała sobie, że wiekowa kotka od paru miesięcy nie żyje. Skrzywiła się odruchowo; brakowało jej towarzystwa Sol, ale nadal nie potrafiła się zdobyć na przygarnięcie innego kota.
Wydawało jej się, że usłyszała jakieś odgłosy dobiegające z dołu. Może to ojciec wrócił z pracy, lub Astra czegoś szukała? Poprawiwszy nieco zbyt luźną szatę, opuściła pokój i zeszła do salonu. Zawsze mogła poszukać kolejnej książki do czytania, jak to zwykle robiła wieczorami. Księgozbiór Spencer-Moonów był naprawdę imponujący, śmiało mógłby konkurować ze zbiorami niejednej biblioteki. Wśród tysięcy pozycji nie sposób było nie znaleźć czegoś interesującego.
Salon, do którego weszła, był chyba najbardziej uporządkowanym pomieszczeniem w domu, choć w jego wystroju było widać roztargnienie właścicieli. Niektóre elementy wyraźnie do siebie nie pasowały, ale kto by się tym przejmował? Zamiast tego, podeszła do kominka i zaczęła ustawiać w równym rzędzie rodzinne fotografie; nagle ubzdurała sobie, że stoją krzywo. I jednocześnie czekała na pojawienie się Astry lub ojca, bo była pewna, że to oni krążą po domu.
Po pracy wróciła prosto do domu. Dzisiejszego dnia dopadło ją wyjątkowe zmęczenie i senność, częściowo spowodowane zapewne jej chorobą, a częściowo mglistą i wilgotną, deszczową aurą panującą za oknem. A może i tym, że do trzeciej w nocy siedziała, czytając swój najnowszy książkowy nabytek. Na szczęście nie miała dziś żadnych nagłych wezwań, więc w zasadzie większość pracy poświęciła na zajmowanie się papierkową robotą. Akurat dziś nie narzekała na to zbytnio, bo marzyła przede wszystkim o tym, by choć na godzinkę położyć się i zdrzemnąć. Gdyby nie to, że nie wypadało, pewnie zwinęłaby się w kłębek pod biurkiem i tak by zasnęła, no, ale przecież nie była takim niewychowanym indywiduum.
Po powrocie do domu okazało się, że ojca nie było. Była za to Astra; dziewczyny wspólnie zjadły obiad i wymieniły się opowieściami o wrażeniach dzisiejszego dnia. Mimo że wybrały różne zainteresowania i zawody, tak naprawdę więcej je łączyło niż dzieliło. Luna nie wyobrażała sobie dnia bez rozmowy z siostrą, chyba nawet trudno byłoby jej znaleźć w pamięci taki dzień, kiedy w ogóle nie miały ze sobą do czynienia. Cudownie było mieć obok siebie taką osobę, z którą mogła porozmawiać dosłownie o wszystkim, nie obawiając się wyśmiania czy niezrozumienia.
Później Astra odeszła do swoich zajęć, natomiast Luna udała się do swojego pokoju i chwilę grzebała w szufladzie w poszukiwaniu niewielkiej fiolki. Zdążyła jeszcze wypić swój eliksir; w końcu musiała dbać o swoje zdrowie, by cieszyć się możliwie jak najlepszym samopoczuciem i gotowością do mierzenia się z nowymi ciekawymi zagadnieniami, po czym zasnęła, padając na łóżko w zasadzie tak, jak stała.
Obudziła się może dwie godziny później, niemożliwie wymięta i z włosami sterczącymi na wszystkie strony, ale przynajmniej nie czuła już tego przytłaczającego zmęczenia. Otworzyła oczy i poruszyła się na pościeli, coś miękkiego połaskotało ją w policzek. Przez ułamek sekundy była pewna, że to Sol właśnie wgramoliła się na jej łóżko, ale potem przypomniała sobie, że wiekowa kotka od paru miesięcy nie żyje. Skrzywiła się odruchowo; brakowało jej towarzystwa Sol, ale nadal nie potrafiła się zdobyć na przygarnięcie innego kota.
Wydawało jej się, że usłyszała jakieś odgłosy dobiegające z dołu. Może to ojciec wrócił z pracy, lub Astra czegoś szukała? Poprawiwszy nieco zbyt luźną szatę, opuściła pokój i zeszła do salonu. Zawsze mogła poszukać kolejnej książki do czytania, jak to zwykle robiła wieczorami. Księgozbiór Spencer-Moonów był naprawdę imponujący, śmiało mógłby konkurować ze zbiorami niejednej biblioteki. Wśród tysięcy pozycji nie sposób było nie znaleźć czegoś interesującego.
Salon, do którego weszła, był chyba najbardziej uporządkowanym pomieszczeniem w domu, choć w jego wystroju było widać roztargnienie właścicieli. Niektóre elementy wyraźnie do siebie nie pasowały, ale kto by się tym przejmował? Zamiast tego, podeszła do kominka i zaczęła ustawiać w równym rzędzie rodzinne fotografie; nagle ubzdurała sobie, że stoją krzywo. I jednocześnie czekała na pojawienie się Astry lub ojca, bo była pewna, że to oni krążą po domu.
| to niech będzie, że połowa
Nie przepadał za tymi listopadowymi, ciężkimi dniami, gdy krople deszczu bezustannie bębniły o nieco zakurzone szyby pustego mieszkania, gdy wiatr huczał za oknem, rozwiewając wszędzie zmięte liście, a wszystko wokół wdawało się jakby nieco rozmazane. Kontury przedmiotów zacierały się, ciężkie powieki mimowolnie upadały, a zmęczone głowy uciekały w odległą, nieco barwniejszą krainę. W takie dni jakakolwiek praca wydawała się nieznośnym obowiązkiem, a wszelkie czynności, z wyjątkiem spania, były pozbawione sensu. Przez parę długich minut czytał więc ciągle tę samą, okropnie długą stronnicę stanowczo za dużej księgi, opartej o stos innych, równie ciężkich tomisk i z każdą mijającą chwilą czuł, jak powoli coraz bardziej tonie w morzu liter oraz znaków rozrzuconych na białym tle.
Do brzegu dotarł ledwie parę minut przed końcem, lecz ulżyło mu, gdy zobaczył, że nie tylko on poddał się fali senności. Przez krótki czas ze znużeniem obserwował śpiącego, opartego o biurko staruszka, któremu okulary parowały od własnego, zbyt ciepłego oddechu i który obudził się dopiero, gdy stary zegar, wiszący nad nim, oznajmił koniec kolejnego dnia pracy. Pożegnał się szybko z Casparem i z widoczną ulgą odszedł w stronę szarzejących już uliczek miasta.
On sam do domu dotarł nieco później. Spętany obowiązkiem zamknięcia biura, próg domu przekroczył wczesnym wieczorem, akurat w tej samej chwili, gdy przez uchylone okno do środka próbowała wedrzeć się sowa. Rozpoznał w niej starego puchacza ojca i zabrał do ciepłego wnętrza, gdzie też odebrał list. Błyskawicznie odpisał nań, wypuścił ptaka, odłożył skórzane teczki, ubrał stary prochowiec i od razu, z nieco większą energią, przeteleportował się pod odpowiedni adres.
Myśl, że tak często bywał w Londynie oraz jednocześnie tak rzadko odwiedzał rodzinę, zawsze nawiedzała go, gdy pojawiał się w rodzinnych stronach. Tym częściej, gdy to ojciec prosił go o spotkanie czy zjedzenie wspólnej kolacji.
Schował jednak do kieszeni wszelkie wyrzuty sumienia związane z zaniedbaniami, daremnie przeczesał zmierzwione od wiatru włosy i bez pukania wszedł do środka. Zaraz potem uderzyła go woń starości, tak strasznie charakterystyczna dla miejsc zajmowanych przez wiekowe książki czy zabytki. W ciszy przemierzał długi korytarz, zaglądając do kolejnych, psutych pomieszczeń, oczekując, że senior już na niego czeka. Jednak gdy nie odnalazł go ani w kuchni ani w jadalni, zdecydował zaczekać w salonie, jedynym z nielicznych miejsc, gdzie próbowano utrzymać choćby minimalne pozory normalności.
- Luna. – W jego głosie wybrzmiała ledwie dosłyszalna nuta niepewności, która pojawiała się tam zawsze, gdy tylko widywał jedną z bliźniaczek. Należał do wąskiego grona osób, które jakimś cudem odróżniało niemal identyczne siostry, lecz mimo to nigdy nie był do końca przekonany, z którą z nich akurat rozmawia. – Co tam robisz? – zapytał, widząc, że dziewczyna w końcu odwróciła się w jego stronę.
Powoli przebył dzielącą ich odległość, przyglądając się przy tym młodszej. Jej włosy również zdawały się w lekkim nieładzie, a ubranie odrobinę bardziej wymięte niż powinno, lecz mimo to przywitał się, lekko muskając ustami jej czoło. Uśmiechnął się ciepło, zaraz potem zerkając na fotografie stojące na kominku i znów na nią.- Nie żartuj, że wzięło cię na porządki.
Nie przepadał za tymi listopadowymi, ciężkimi dniami, gdy krople deszczu bezustannie bębniły o nieco zakurzone szyby pustego mieszkania, gdy wiatr huczał za oknem, rozwiewając wszędzie zmięte liście, a wszystko wokół wdawało się jakby nieco rozmazane. Kontury przedmiotów zacierały się, ciężkie powieki mimowolnie upadały, a zmęczone głowy uciekały w odległą, nieco barwniejszą krainę. W takie dni jakakolwiek praca wydawała się nieznośnym obowiązkiem, a wszelkie czynności, z wyjątkiem spania, były pozbawione sensu. Przez parę długich minut czytał więc ciągle tę samą, okropnie długą stronnicę stanowczo za dużej księgi, opartej o stos innych, równie ciężkich tomisk i z każdą mijającą chwilą czuł, jak powoli coraz bardziej tonie w morzu liter oraz znaków rozrzuconych na białym tle.
Do brzegu dotarł ledwie parę minut przed końcem, lecz ulżyło mu, gdy zobaczył, że nie tylko on poddał się fali senności. Przez krótki czas ze znużeniem obserwował śpiącego, opartego o biurko staruszka, któremu okulary parowały od własnego, zbyt ciepłego oddechu i który obudził się dopiero, gdy stary zegar, wiszący nad nim, oznajmił koniec kolejnego dnia pracy. Pożegnał się szybko z Casparem i z widoczną ulgą odszedł w stronę szarzejących już uliczek miasta.
On sam do domu dotarł nieco później. Spętany obowiązkiem zamknięcia biura, próg domu przekroczył wczesnym wieczorem, akurat w tej samej chwili, gdy przez uchylone okno do środka próbowała wedrzeć się sowa. Rozpoznał w niej starego puchacza ojca i zabrał do ciepłego wnętrza, gdzie też odebrał list. Błyskawicznie odpisał nań, wypuścił ptaka, odłożył skórzane teczki, ubrał stary prochowiec i od razu, z nieco większą energią, przeteleportował się pod odpowiedni adres.
Myśl, że tak często bywał w Londynie oraz jednocześnie tak rzadko odwiedzał rodzinę, zawsze nawiedzała go, gdy pojawiał się w rodzinnych stronach. Tym częściej, gdy to ojciec prosił go o spotkanie czy zjedzenie wspólnej kolacji.
Schował jednak do kieszeni wszelkie wyrzuty sumienia związane z zaniedbaniami, daremnie przeczesał zmierzwione od wiatru włosy i bez pukania wszedł do środka. Zaraz potem uderzyła go woń starości, tak strasznie charakterystyczna dla miejsc zajmowanych przez wiekowe książki czy zabytki. W ciszy przemierzał długi korytarz, zaglądając do kolejnych, psutych pomieszczeń, oczekując, że senior już na niego czeka. Jednak gdy nie odnalazł go ani w kuchni ani w jadalni, zdecydował zaczekać w salonie, jedynym z nielicznych miejsc, gdzie próbowano utrzymać choćby minimalne pozory normalności.
- Luna. – W jego głosie wybrzmiała ledwie dosłyszalna nuta niepewności, która pojawiała się tam zawsze, gdy tylko widywał jedną z bliźniaczek. Należał do wąskiego grona osób, które jakimś cudem odróżniało niemal identyczne siostry, lecz mimo to nigdy nie był do końca przekonany, z którą z nich akurat rozmawia. – Co tam robisz? – zapytał, widząc, że dziewczyna w końcu odwróciła się w jego stronę.
Powoli przebył dzielącą ich odległość, przyglądając się przy tym młodszej. Jej włosy również zdawały się w lekkim nieładzie, a ubranie odrobinę bardziej wymięte niż powinno, lecz mimo to przywitał się, lekko muskając ustami jej czoło. Uśmiechnął się ciepło, zaraz potem zerkając na fotografie stojące na kominku i znów na nią.- Nie żartuj, że wzięło cię na porządki.
Gość
Gość
Luna czasami miewała swoje dziwactwa. Jedne towarzyszyły jej stale, inne były efektem chwilowych zrywów, jak choćby mania idealnie równego układania przedmiotów. Zdumiewające, że czasem potrafiła siedzieć w zupełnym bałaganie, by w którymś momencie nagle stwierdzić, że przeszkadzają jej porozrzucane lub krzywo ułożone przedmioty i zacząć je niemalże obsesyjnie porządkować.
Zdjęcia w ramkach były ruchome, w większości przedstawiały dzieci Spencer-Moonów oraz ich samych, zazwyczaj na tle jakichś interesujących miejsc. Mimo ciągłego braku czasu i zajęcia innymi sprawami, zależało im na dobru dzieci, szczególnie Janusowi.
Na tym, które akurat trzymała w ręce, widniała jej kilka lat młodsza podobizna, biegnąca wraz z Astrą po jakimś wzgórzu w północnej części kraju, o ile dobrze pamiętała tamtą wyprawę w poszukiwaniu śladów czarodziejów sprzed stuleci. Wyjazd ten był rzecz jasna pomysłem ojca, ale Luna już jako nastolatka interesowała się wieloma rzeczami i uwielbiała te wszystkie podróże.
Przetarła przykurzoną szybkę brzegiem rękawa i uśmiechnęła się przelotnie na widok dwóch potarganych, ciemnych czupryn i identycznych bladych twarzyczek, kiedy nagle usłyszała, że ktoś wchodzi do salonu, po czym jej uszu dobiegł znajomy głos, wypowiadający jej imię. Brzmiał niepewnie, zupełnie jakby jego właściciel nie wiedział, z którą z bliźniaczek ma do czynienia.
Uśmiechnęła się pod nosem, wciąż odwrócona przodem do kominka. Zgadnął dobrze, ale nagle naszła ją ochota, by wyciąć mu mały numer.
- Pudło – rzuciła; w czasach dzieciństwa, korzystając z tego, że były identyczne, czasem zdarzało im się zamieniać rolami i nabierać na to ludzi. Potrafiły nabrać nawet własną matkę i było tylko parę osób, które potrafiły je rozróżnić. Pamiętała nawet sytuację, gdy zostały zabrane na jakieś ważne przyjęcie i podczas całego jego trwania Luna udawała Astrę, a Astra Lunę, i nikt poza braćmi się nie zorientował.
Dopiero po chwili się odwróciła, a na jej bladej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Och, tak się cieszyła, że postanowił ich odwiedzić! Odkąd postanowił się wyprowadzić, widywali się stanowczo zbyt rzadko. Oczywiście, były sowy, była teleportacja, więc można było się odwiedzać w czasie, kiedy żadne nie miało pracy, ale to jednak nie było już to samo, co mieszkanie całą kolorową gromadką w jednym domu. Teraz w starym budynku mieszkał tylko dobiegający sześćdziesiątki Spencer-Moon oraz bliźniaczki. Dziewczętom brakowało kontaktu z braćmi.
- Jestem Astrą, braciszku – ciągnęła dalej swój żart. Głosy również miały bardzo podobne. – Ledwo zamieszkałeś osobno a już zaczynasz nas mylić. To chyba niedobrze, prawda?
Wygięła usta w dzióbek, jednak w jej zielonych oczach błyszczało rozbawienie, kiedy powoli zbliżyła się w stronę brata.
- Układałam stare zdjęcia. Kot ojca ostatnimi czasy upodobał sobie spanie na gzymsie kominka – dopowiedziała jeszcze, jednak była pewna, że akurat Caspar szybko domyśli się, że faktycznie była Luną, a nie Astrą.
Zdjęcia w ramkach były ruchome, w większości przedstawiały dzieci Spencer-Moonów oraz ich samych, zazwyczaj na tle jakichś interesujących miejsc. Mimo ciągłego braku czasu i zajęcia innymi sprawami, zależało im na dobru dzieci, szczególnie Janusowi.
Na tym, które akurat trzymała w ręce, widniała jej kilka lat młodsza podobizna, biegnąca wraz z Astrą po jakimś wzgórzu w północnej części kraju, o ile dobrze pamiętała tamtą wyprawę w poszukiwaniu śladów czarodziejów sprzed stuleci. Wyjazd ten był rzecz jasna pomysłem ojca, ale Luna już jako nastolatka interesowała się wieloma rzeczami i uwielbiała te wszystkie podróże.
Przetarła przykurzoną szybkę brzegiem rękawa i uśmiechnęła się przelotnie na widok dwóch potarganych, ciemnych czupryn i identycznych bladych twarzyczek, kiedy nagle usłyszała, że ktoś wchodzi do salonu, po czym jej uszu dobiegł znajomy głos, wypowiadający jej imię. Brzmiał niepewnie, zupełnie jakby jego właściciel nie wiedział, z którą z bliźniaczek ma do czynienia.
Uśmiechnęła się pod nosem, wciąż odwrócona przodem do kominka. Zgadnął dobrze, ale nagle naszła ją ochota, by wyciąć mu mały numer.
- Pudło – rzuciła; w czasach dzieciństwa, korzystając z tego, że były identyczne, czasem zdarzało im się zamieniać rolami i nabierać na to ludzi. Potrafiły nabrać nawet własną matkę i było tylko parę osób, które potrafiły je rozróżnić. Pamiętała nawet sytuację, gdy zostały zabrane na jakieś ważne przyjęcie i podczas całego jego trwania Luna udawała Astrę, a Astra Lunę, i nikt poza braćmi się nie zorientował.
Dopiero po chwili się odwróciła, a na jej bladej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Och, tak się cieszyła, że postanowił ich odwiedzić! Odkąd postanowił się wyprowadzić, widywali się stanowczo zbyt rzadko. Oczywiście, były sowy, była teleportacja, więc można było się odwiedzać w czasie, kiedy żadne nie miało pracy, ale to jednak nie było już to samo, co mieszkanie całą kolorową gromadką w jednym domu. Teraz w starym budynku mieszkał tylko dobiegający sześćdziesiątki Spencer-Moon oraz bliźniaczki. Dziewczętom brakowało kontaktu z braćmi.
- Jestem Astrą, braciszku – ciągnęła dalej swój żart. Głosy również miały bardzo podobne. – Ledwo zamieszkałeś osobno a już zaczynasz nas mylić. To chyba niedobrze, prawda?
Wygięła usta w dzióbek, jednak w jej zielonych oczach błyszczało rozbawienie, kiedy powoli zbliżyła się w stronę brata.
- Układałam stare zdjęcia. Kot ojca ostatnimi czasy upodobał sobie spanie na gzymsie kominka – dopowiedziała jeszcze, jednak była pewna, że akurat Caspar szybko domyśli się, że faktycznie była Luną, a nie Astrą.
Posiadanie bliźniaka z pewnością musiało być zabawne, lecz mieszkanie pod jednym dachem z taką dwójką już niekoniecznie. Nikt nie lubił padać ofiarą niekończących się żartów, a już w szczególności, jeśli ich sprawczyniami była dwie, małe dziewczynki. Caspar od zawsze szczerze współczuł rodzicom, którzy dużo częściej dawali się nabierać na te dziecięce żarty, pomimo tylu lat nadal mając trudności z odróżnieniem swoich dwóch, jedynych córek. I choć on sam tak naprawdę również nie potrafił wskazać, w którym miejscu różnią się siostry, w jakiś niezwykły sposób w większości wypadków zgadywał, z którą ma do czynienia. Astra wyglądała jak Astra, a Luna… jak Luna. Ot cała filozofia.
Dlatego gdy jedna z nich niespodziewanie zaprzeczyła jego słowom, na chwilę zatrzymał się w miejscu, ściągając przy tym brwi. Zdziwiony spojrzał nieco przytomniej na dziewczynę, jakby próbując wyłapać z jej twarzy, cokolwiek, co mówiłoby o tym, że faktycznie się pomylił. Oczywiście oprócz ogólnego roześmiania (i radości?) nie było żadnych innych znaków, więc kontynuował wolny marsz dzielący go od jednej z sióstr. Zafrasowany własną pomyłką, w której twardo dalej był utrwalany, ledwie dostrzegał rosnące rozbawienie w oczach siostry. Jego czoło, które jeszcze przed chwilą zdobiła zmarszczka, wygładziło się, a on sam powoli się roześmiał. – Gorzej, że ty dalej grasz w te dziecięce igraszki – odparł, nieszczególnie starając się grać poważnego. Zabawne, jak po tylu latach działał na niego powrót do rodzinnego domu. – Kiedy ty wreszcie dorośniesz? – zapytał, mierzwiąc przy tym ciemną, i tak nieułożoną, grzywkę Luny. Zaskoczył nieco sam siebie tym gestem. Najwidoczniej potrafił jeszcze wykrzesać z siebie parę iskier ciepła. No cóż, a przynajmniej wobec rodziny.
Zerknął jej przez ramię na zdjęcie przedstawiające ją oraz siostrę bliźniaczkę. Pomimo tego, że matka i ojciec nie należeli do najbardziej przyziemnych osób i czasem zdarzało im się zaniedbywać obowiązki rodziców, zawsze pamiętali o swoich dzieciach i zapewne to też chcieli podkreślić wystawiając na kominku mini galerię. Zdjęcie Olwen i Janusa również się tam znajdowało, lecz nie odważył się po nie sięgnąć. – Tata jest już u siebie? Zaprosił mnie na kolację – powiedział, znów przybierając swobodny ton. Dom wydawał się cichnie cichy i jakby pusty, ale być może reszta domowników po prostu zajmowała się własnymi sprawami? – A co u ciebie słychać? Miejsce w Departamencie Tajemnic masz już przygotowane? – zapytał jeszcze, zanim odsunął się i opadł na jedną z kanap wyłożonych zakurzonymi poduszkami. No tak, nawet nie liczył, że w kwestii porządków cokolwiek mogłoby się zmienić w mentalności Spencer-Moon’ów. Lecz nie chciał narzekać. Po pierwsze dlatego, że jego mieszkanie również nie spełniałoby wszystkich standardów czystości, po drugie dlatego, że to wszystko kojarzyło mu się z ciepłem, beztroskimi latami, których ostatnio tak bardzo mu brakowało.
Dlatego gdy jedna z nich niespodziewanie zaprzeczyła jego słowom, na chwilę zatrzymał się w miejscu, ściągając przy tym brwi. Zdziwiony spojrzał nieco przytomniej na dziewczynę, jakby próbując wyłapać z jej twarzy, cokolwiek, co mówiłoby o tym, że faktycznie się pomylił. Oczywiście oprócz ogólnego roześmiania (i radości?) nie było żadnych innych znaków, więc kontynuował wolny marsz dzielący go od jednej z sióstr. Zafrasowany własną pomyłką, w której twardo dalej był utrwalany, ledwie dostrzegał rosnące rozbawienie w oczach siostry. Jego czoło, które jeszcze przed chwilą zdobiła zmarszczka, wygładziło się, a on sam powoli się roześmiał. – Gorzej, że ty dalej grasz w te dziecięce igraszki – odparł, nieszczególnie starając się grać poważnego. Zabawne, jak po tylu latach działał na niego powrót do rodzinnego domu. – Kiedy ty wreszcie dorośniesz? – zapytał, mierzwiąc przy tym ciemną, i tak nieułożoną, grzywkę Luny. Zaskoczył nieco sam siebie tym gestem. Najwidoczniej potrafił jeszcze wykrzesać z siebie parę iskier ciepła. No cóż, a przynajmniej wobec rodziny.
Zerknął jej przez ramię na zdjęcie przedstawiające ją oraz siostrę bliźniaczkę. Pomimo tego, że matka i ojciec nie należeli do najbardziej przyziemnych osób i czasem zdarzało im się zaniedbywać obowiązki rodziców, zawsze pamiętali o swoich dzieciach i zapewne to też chcieli podkreślić wystawiając na kominku mini galerię. Zdjęcie Olwen i Janusa również się tam znajdowało, lecz nie odważył się po nie sięgnąć. – Tata jest już u siebie? Zaprosił mnie na kolację – powiedział, znów przybierając swobodny ton. Dom wydawał się cichnie cichy i jakby pusty, ale być może reszta domowników po prostu zajmowała się własnymi sprawami? – A co u ciebie słychać? Miejsce w Departamencie Tajemnic masz już przygotowane? – zapytał jeszcze, zanim odsunął się i opadł na jedną z kanap wyłożonych zakurzonymi poduszkami. No tak, nawet nie liczył, że w kwestii porządków cokolwiek mogłoby się zmienić w mentalności Spencer-Moon’ów. Lecz nie chciał narzekać. Po pierwsze dlatego, że jego mieszkanie również nie spełniałoby wszystkich standardów czystości, po drugie dlatego, że to wszystko kojarzyło mu się z ciepłem, beztroskimi latami, których ostatnio tak bardzo mu brakowało.
Gość
Gość
Luna na ogół była osóbką bystrą i poukładaną. Ale to jeszcze nie oznaczało, że musiała przez cały czas zachowywać się, jakby połknęła kij. Bycie inteligentnym i oczytanym nie wykluczało przecież drobnych dziwactw i dziecinnych żartów, tym bardziej, że nadal była osóbką bardzo młodą... I w dodatku przy rodzeństwie czuła się znacznie swobodniej, niż przy innych osobach, więc mogła sobie pozwolić na dużo większe rozluźnienie. A z zamieniania się rolami to pewnie jeszcze długo nie wyrosną, w końcu mimo upływu lat nadal łączyła je wyjątkowa więź, a także uderzające fizyczne podobieństwo. Ktoś, kto nie znał ich tak dobrze jak Caspar, musiałby chyba usadzić je obie przy kociołku; Astra posiadała duży talent do eliksirów, natomiast Luna nie, i jej próby warzenia czegokolwiek zwykle kończyły się klapą.
- Więc szybko mnie przejrzałeś – rzekła; w jej zielonych oczach nadal błyszczały radosne iskierki. Jednak i tak chwilę trwało, zanim Caspar się domyślił, że faktycznie była Luną, udało jej się zasiać w nim wątpliwość. Podszedł bliżej i zmierzwił jej grzywkę, na co Luna parsknęła śmiechem. A po chwili nagle podeszła i się do niego przytuliła, lekko, nieco bardziej niepewnie niż w dzieciństwie, ale jednak.
- Miło cię widzieć. Ale i tak uważam, że powinieneś częściej nas odwiedzać. Wtedy nie miałbyś nawet przelotnych wątpliwości co do tego, która z nas jest którą. No i moglibyśmy częściej rozmawiać – dodała, zadzierając głowę leciutko do góry i obserwując go. – Tata powinien być w swoim gabinecie. O ile w ogóle pamięta, że cię zaprosił, bo wiesz, jak to jest, kiedy zajmie się jakimś projektem. Zapomina o całym świecie, nawet o tym, że sam powinien coś zjeść.
Nie zdziwiłaby się, gdyby Janus wylazł z gabinetu dopiero w środku nocy i myśląc, że nadal jest wieczór, szukał syna, o którym sobie nagle przypomniał. Bardzo często tracił poczucie czasu i rzeczywistości, a odkąd umarła jego żona, a dzieci dorosły, to już w ogóle, bo już nie poczuwał się w takim obowiązku bycia dobrym ojcem, a jeszcze bardziej uciekł w świat nauki.
- Och, u mnie wszystko w porządku. Niedawno zakończyłam staż amnezjatorski i zostałam przyjęta do pracy – pochwaliła się. – Więc to zawsze kolejny krok do przodu na drodze do Departamentu Tajemnic. Ciekawe, czy dostanę się tam szybciej, niż udało się to naszemu ojcu...
Chyba nie miała aż tak nadętego ego, żeby zakładać, że będzie lepsza od rodzica, ale pomarzyć zawsze można, prawda? Mrugnęła raźnie do brata, wciąż podekscytowana jego obecnością. I chciała z nim choć trochę porozmawiać, zanim ojciec sobie o nim przypomni i go zagarnie do siebie.
- A jak tobie podoba się na stażu? Spełnia twoje oczekiwania? – zapytała po chwili, mając w pamięci niedawne zawirowania w życiu brata (przynajmniej te, o których mówił), oraz to, że tak naprawdę jego pasją nie była nauka, a muzyka.
- Więc szybko mnie przejrzałeś – rzekła; w jej zielonych oczach nadal błyszczały radosne iskierki. Jednak i tak chwilę trwało, zanim Caspar się domyślił, że faktycznie była Luną, udało jej się zasiać w nim wątpliwość. Podszedł bliżej i zmierzwił jej grzywkę, na co Luna parsknęła śmiechem. A po chwili nagle podeszła i się do niego przytuliła, lekko, nieco bardziej niepewnie niż w dzieciństwie, ale jednak.
- Miło cię widzieć. Ale i tak uważam, że powinieneś częściej nas odwiedzać. Wtedy nie miałbyś nawet przelotnych wątpliwości co do tego, która z nas jest którą. No i moglibyśmy częściej rozmawiać – dodała, zadzierając głowę leciutko do góry i obserwując go. – Tata powinien być w swoim gabinecie. O ile w ogóle pamięta, że cię zaprosił, bo wiesz, jak to jest, kiedy zajmie się jakimś projektem. Zapomina o całym świecie, nawet o tym, że sam powinien coś zjeść.
Nie zdziwiłaby się, gdyby Janus wylazł z gabinetu dopiero w środku nocy i myśląc, że nadal jest wieczór, szukał syna, o którym sobie nagle przypomniał. Bardzo często tracił poczucie czasu i rzeczywistości, a odkąd umarła jego żona, a dzieci dorosły, to już w ogóle, bo już nie poczuwał się w takim obowiązku bycia dobrym ojcem, a jeszcze bardziej uciekł w świat nauki.
- Och, u mnie wszystko w porządku. Niedawno zakończyłam staż amnezjatorski i zostałam przyjęta do pracy – pochwaliła się. – Więc to zawsze kolejny krok do przodu na drodze do Departamentu Tajemnic. Ciekawe, czy dostanę się tam szybciej, niż udało się to naszemu ojcu...
Chyba nie miała aż tak nadętego ego, żeby zakładać, że będzie lepsza od rodzica, ale pomarzyć zawsze można, prawda? Mrugnęła raźnie do brata, wciąż podekscytowana jego obecnością. I chciała z nim choć trochę porozmawiać, zanim ojciec sobie o nim przypomni i go zagarnie do siebie.
- A jak tobie podoba się na stażu? Spełnia twoje oczekiwania? – zapytała po chwili, mając w pamięci niedawne zawirowania w życiu brata (przynajmniej te, o których mówił), oraz to, że tak naprawdę jego pasją nie była nauka, a muzyka.
On również nie przepadał za całą tą sztywną otoczką. Sam przecież jako dziecko nie przejmował się szczególnie wszelkimi obowiązującymi konwenansami, utrzymywaniem poważnej miny przez cały czas i pilnowaniem każdego słowa, które padało jego z ust. Był o wiele bardziej spontaniczny, przepełniony energią i chęcią do żartów. Nawet gdy dorósł, gdy przeszedł w swoim życiu parę niepowodzeń, nadal mógł uchodzić za lekkoducha, który wagę przywiązuje wyłącznie do złej muzyki i jednorazowych problemów, a w szczególności, jeśli dotyczyły jego bliskich.
Jednak ostatnimi czasy wszystkie te pozytywne uczucia zaczęły w nim powoli blaknąć, zupełnie jak kolory wystawione zbyt długo na działanie promieni słonecznych. Nie mówił o tym na głos, wszak od pewnego czasu był już dorosły, mieszkał sam i tak też sobie radził. Starał się robić dobrą minę, próbować naśladować osobę, za którą uchodził jeszcze jakiś czas temu, lecz swego rodzaju izolacja i melancholia, która wkradała się w jego życie, sprawiły że nie było to takie proste, jak mogłoby się wydawać. Wierzył za to, że powoli uda mu się odnaleźć właściwą ścieżkę i wszystkie elementy rozsypanej układanki, w postacie jakiej w tej chwili jawił mu się jego żywot, wskoczą na miejsce.
Obecności bliskich na pewno bardzo pomagała, lecz mimo to jakoś nie potrafił powrócić do rodzinnego domu, niosąc, niejako w prezencie, własne zmartwienia. Wiedział, że ojciec dalej nie uporał się z bólem po śmierci matki, że siostry mają na głowie własną karierę i związane z nią wymagania, dlatego też spotkania, nawet te krótkie, które odbywali, były jednymi z milszych niespodzianek, jakie na niego czekały.
Oczywiście żartował z zarzucaniem Lunie bycie dziecinną i dobrze, że tak to odbierała, bo trochę wypadł z wprawy ze skłonnością do podobnych zabaw. Gdy przylgnęła do niego na tych parę sekund, na moment znieruchomiał, żeby zaraz potem również ją objąć. – Gdybym bywał częściej, nie miałabyś czasu, żeby zatęsknić – odparł wesoło. – A rozmawiać można też przez listy. Albo możecie mnie odwiedzić w Salisbury. – Rzadko kiedy ktokolwiek odwiedzał go w nowym domu, a dzięki temu może miałby więcej motywacji, żeby zabrać się za prawdziwe porządki, co niewątpliwie przydałoby się. Przy okazji może zajrzałby na strych, gdzie kłębiło się mnóstwo staroci.
– Nie mam pojęcia, jak do tej pory udało mu się przeżyć – westchnął, przypominając sobie roztargnienie ojca z czasów, gdy sam był dzieckiem. O ile wtedy uwielbiał to wykorzystywać, tak teraz nieco go to martwiło. Dobrze, że siostry były już dorosłe i potrafiły dać sobie radę. – Mam nadzieję, że wam się tak nie zdarza. Jesteś wystarczająco blada, powinnaś o siebie dbać. – Nie potrafił powstrzymać moralizatorskiego tonu, gdy wypowiadał te słowa. Choroba siostry była rzeczą poważną i zamierzał jej bagatelizować, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że bliźniaczki odziedziczyły nieco usposobienie po rodzicach i im również zdarzało się śnić na jawie. Jako jedyna osoba twardo stąpająca po ziemi musiał od czasu do czasu przejąć rolę prawdziwego dorosłego.
- Myślę, że nie będziesz miała z tym żadnych problemów – odparł z uśmiechem, przyjmując sukcesy siostry. – Jesteś młoda, ambitna i wniesiesz trochę słońca w te smutne komnaty Niewymownych – dodał. Wiele można zarzucać Spencer-Moon’om, lecz na pewno nie to, że są to ludzie wyjątkowo inteligentni i zdeterminowani, aby sięgać po wiedzę. Luna z pewnością miała szansę, aby trafić w szeregi najbardziej wykwalifikowanych czarodziei i był dumny, mogąc być jej starszym, nieco mniej wykształconym bratem. Kto wie, może za parę lat odkryje coś wielkiego i jej nazwisko będzie zapisane w wielu magicznych księgach?
Słysząc jej pytanie, pomyślał o staruszku, który dzisiaj zasnął we własnym krześle i którego okulary parowały od własnego oddechu. – Nie narzekam, staże są męczące i wymagają mnóstwo czasu i energii, ale ktoś musi odwalić czarną robotę. Kiedyś to ja będę z góry spoglądał na początkujących – zaśmiał się. Oczywiście bycie stażystą miało swoje wady i zalety i wybierając to stanowisko, był świadomy, co będzie musiał przejść, jednak w obliczu tamtych wydarzeń nie pozostawało mu nic innego, oprócz użalania się nad samym sobą. – A co się dzieje z Astrą? Nie ma jej tutaj?
Jednak ostatnimi czasy wszystkie te pozytywne uczucia zaczęły w nim powoli blaknąć, zupełnie jak kolory wystawione zbyt długo na działanie promieni słonecznych. Nie mówił o tym na głos, wszak od pewnego czasu był już dorosły, mieszkał sam i tak też sobie radził. Starał się robić dobrą minę, próbować naśladować osobę, za którą uchodził jeszcze jakiś czas temu, lecz swego rodzaju izolacja i melancholia, która wkradała się w jego życie, sprawiły że nie było to takie proste, jak mogłoby się wydawać. Wierzył za to, że powoli uda mu się odnaleźć właściwą ścieżkę i wszystkie elementy rozsypanej układanki, w postacie jakiej w tej chwili jawił mu się jego żywot, wskoczą na miejsce.
Obecności bliskich na pewno bardzo pomagała, lecz mimo to jakoś nie potrafił powrócić do rodzinnego domu, niosąc, niejako w prezencie, własne zmartwienia. Wiedział, że ojciec dalej nie uporał się z bólem po śmierci matki, że siostry mają na głowie własną karierę i związane z nią wymagania, dlatego też spotkania, nawet te krótkie, które odbywali, były jednymi z milszych niespodzianek, jakie na niego czekały.
Oczywiście żartował z zarzucaniem Lunie bycie dziecinną i dobrze, że tak to odbierała, bo trochę wypadł z wprawy ze skłonnością do podobnych zabaw. Gdy przylgnęła do niego na tych parę sekund, na moment znieruchomiał, żeby zaraz potem również ją objąć. – Gdybym bywał częściej, nie miałabyś czasu, żeby zatęsknić – odparł wesoło. – A rozmawiać można też przez listy. Albo możecie mnie odwiedzić w Salisbury. – Rzadko kiedy ktokolwiek odwiedzał go w nowym domu, a dzięki temu może miałby więcej motywacji, żeby zabrać się za prawdziwe porządki, co niewątpliwie przydałoby się. Przy okazji może zajrzałby na strych, gdzie kłębiło się mnóstwo staroci.
– Nie mam pojęcia, jak do tej pory udało mu się przeżyć – westchnął, przypominając sobie roztargnienie ojca z czasów, gdy sam był dzieckiem. O ile wtedy uwielbiał to wykorzystywać, tak teraz nieco go to martwiło. Dobrze, że siostry były już dorosłe i potrafiły dać sobie radę. – Mam nadzieję, że wam się tak nie zdarza. Jesteś wystarczająco blada, powinnaś o siebie dbać. – Nie potrafił powstrzymać moralizatorskiego tonu, gdy wypowiadał te słowa. Choroba siostry była rzeczą poważną i zamierzał jej bagatelizować, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że bliźniaczki odziedziczyły nieco usposobienie po rodzicach i im również zdarzało się śnić na jawie. Jako jedyna osoba twardo stąpająca po ziemi musiał od czasu do czasu przejąć rolę prawdziwego dorosłego.
- Myślę, że nie będziesz miała z tym żadnych problemów – odparł z uśmiechem, przyjmując sukcesy siostry. – Jesteś młoda, ambitna i wniesiesz trochę słońca w te smutne komnaty Niewymownych – dodał. Wiele można zarzucać Spencer-Moon’om, lecz na pewno nie to, że są to ludzie wyjątkowo inteligentni i zdeterminowani, aby sięgać po wiedzę. Luna z pewnością miała szansę, aby trafić w szeregi najbardziej wykwalifikowanych czarodziei i był dumny, mogąc być jej starszym, nieco mniej wykształconym bratem. Kto wie, może za parę lat odkryje coś wielkiego i jej nazwisko będzie zapisane w wielu magicznych księgach?
Słysząc jej pytanie, pomyślał o staruszku, który dzisiaj zasnął we własnym krześle i którego okulary parowały od własnego oddechu. – Nie narzekam, staże są męczące i wymagają mnóstwo czasu i energii, ale ktoś musi odwalić czarną robotę. Kiedyś to ja będę z góry spoglądał na początkujących – zaśmiał się. Oczywiście bycie stażystą miało swoje wady i zalety i wybierając to stanowisko, był świadomy, co będzie musiał przejść, jednak w obliczu tamtych wydarzeń nie pozostawało mu nic innego, oprócz użalania się nad samym sobą. – A co się dzieje z Astrą? Nie ma jej tutaj?
Gość
Gość
Lunie z pewnością często brakowało tych dawnych czasów, kiedy byli pełną rodziną. Ekscentryczną, ale zgraną, dzielącą ze sobą przestrzeń domu pod Londynem. Ale lata mijały i wszystko się zmieniało. Matka nie żyła, ojciec jeszcze bardziej oszalał na punkcie pracy, bracia wyprowadzili się... Każde z nich miało swoje problemy i nawet jeśli Caspar nie mówił jej niczego wprost i nie była zbyt dobra w interpretowaniu emocji innych, to jednak wyczuwała, że coś było nie w porządku. Gdyby z nimi mieszkał, pewnie łatwiej byłoby jej to wychwycić, ale tak zostawały jej jedynie przypuszczenia.
Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad tym.
- Bo miałabym cię na co dzień. Tak jak dawniej – stwierdziła, uśmiechając się w zamyśleniu. – Muszę koniecznie cię odwiedzić. Tak dawno u ciebie nie byłam. Które popołudnia masz wolne?
W końcu teleportacja lub użycie kominka nie stanowiły problemu. W sumie jedynym, co powstrzymywało przed swobodnymi wizytami, było to, że teraz oboje pracowali i trzeba było kombinować z wybraniem odpowiedniego terminu, kiedy oboje mieliby czas. Przykre, ale takie już cienie dorosłości.
- Ja też nie. Ale staram się zawsze mu przypominać o życiu poza pracą – zapewniła. – I dbam o siebie przez cały czas, braciszku.
Sama też miała tendencję do odlatywania od rzeczywistości i zatracania się w czymś, co wyjątkowo ją pochłonęło, jednak nie aż tak skrajną, jak ojciec, miała świadomość istnienia świata wokół niej, a i jej obecna praca była mniej aspołeczna niż ta Janusa. W dodatku ze względu na chorobę musiała bardziej o siebie dbać, chociaż kto wie, czy jeśli w przyszłości nie zostanie faktycznie niewymowną, to nie zmieni się w kopię ojca. Póki co jednak trzymała jakoś w ryzach i siebie i jego. Choć to ojciec powinien się opiekować dziećmi, na ten moment to chyba bliźniaczki bardziej opiekowały się nim. Może dlatego Luna ostatnimi czasy była mniej obojętna na innych niż dawniej?
- Już nie mogę się tego doczekać – rzekła, prostując się dumnie. – Chciałabym kiedyś dokonać czegoś naprawdę wyjątkowego.
Luna miała duże marzenia i ambicje. Ale czuła, że jest w stanie im podołać, więc była cierpliwa.
- Spokojnie, dasz sobie radę. Każdy musiał przez to przechodzić, ale kiedy już się je ukończy... Faktycznie jest ciekawiej i konkretniej – przyznała. Zakładała, że w każdym departamencie jest podobnie; najpierw wdrażanie w obowiązki i wykonywanie różnych mniej wdzięcznych zadań, których nie chcieli podejmować się starsi, a dopiero później właściwa praca. – Jeśli tylko nigdzie nie zniknęła podczas mojej drzemki, to powinna być w swojej pracowni.
Luna jednak bardzo rzadko zapuszczała się do piwnicy, mając w pamięci wydarzenia sprzed kilku lat. Jeśli jednak Caspar chciał sprawdzić, co u Astry, na pewno nie będzie mu tego zabraniać.
- Właściwie to nie pamiętam, kiedy ostatni raz wszyscy spędziliśmy jakiś dzień rodzinnie. Ostatnio każde z nas zajmuje się swoimi sprawami – stwierdziła po chwili, podchodząc do okna. Nawet z Astrą rozmawiały ostatnio mniej niż kiedyś, choć nadal były sobie bliskie.
Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad tym.
- Bo miałabym cię na co dzień. Tak jak dawniej – stwierdziła, uśmiechając się w zamyśleniu. – Muszę koniecznie cię odwiedzić. Tak dawno u ciebie nie byłam. Które popołudnia masz wolne?
W końcu teleportacja lub użycie kominka nie stanowiły problemu. W sumie jedynym, co powstrzymywało przed swobodnymi wizytami, było to, że teraz oboje pracowali i trzeba było kombinować z wybraniem odpowiedniego terminu, kiedy oboje mieliby czas. Przykre, ale takie już cienie dorosłości.
- Ja też nie. Ale staram się zawsze mu przypominać o życiu poza pracą – zapewniła. – I dbam o siebie przez cały czas, braciszku.
Sama też miała tendencję do odlatywania od rzeczywistości i zatracania się w czymś, co wyjątkowo ją pochłonęło, jednak nie aż tak skrajną, jak ojciec, miała świadomość istnienia świata wokół niej, a i jej obecna praca była mniej aspołeczna niż ta Janusa. W dodatku ze względu na chorobę musiała bardziej o siebie dbać, chociaż kto wie, czy jeśli w przyszłości nie zostanie faktycznie niewymowną, to nie zmieni się w kopię ojca. Póki co jednak trzymała jakoś w ryzach i siebie i jego. Choć to ojciec powinien się opiekować dziećmi, na ten moment to chyba bliźniaczki bardziej opiekowały się nim. Może dlatego Luna ostatnimi czasy była mniej obojętna na innych niż dawniej?
- Już nie mogę się tego doczekać – rzekła, prostując się dumnie. – Chciałabym kiedyś dokonać czegoś naprawdę wyjątkowego.
Luna miała duże marzenia i ambicje. Ale czuła, że jest w stanie im podołać, więc była cierpliwa.
- Spokojnie, dasz sobie radę. Każdy musiał przez to przechodzić, ale kiedy już się je ukończy... Faktycznie jest ciekawiej i konkretniej – przyznała. Zakładała, że w każdym departamencie jest podobnie; najpierw wdrażanie w obowiązki i wykonywanie różnych mniej wdzięcznych zadań, których nie chcieli podejmować się starsi, a dopiero później właściwa praca. – Jeśli tylko nigdzie nie zniknęła podczas mojej drzemki, to powinna być w swojej pracowni.
Luna jednak bardzo rzadko zapuszczała się do piwnicy, mając w pamięci wydarzenia sprzed kilku lat. Jeśli jednak Caspar chciał sprawdzić, co u Astry, na pewno nie będzie mu tego zabraniać.
- Właściwie to nie pamiętam, kiedy ostatni raz wszyscy spędziliśmy jakiś dzień rodzinnie. Ostatnio każde z nas zajmuje się swoimi sprawami – stwierdziła po chwili, podchodząc do okna. Nawet z Astrą rozmawiały ostatnio mniej niż kiedyś, choć nadal były sobie bliskie.
Duży salon
Szybka odpowiedź