Przedpokój
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przedpokój
Do salonu prowadzi raczej niewielkich wymiarów przedpokój; wąski i długi, rozwidlający się w korytarze kolejnych przejść zwieńczonych jasnymi drzwiami do następnych pomieszczeń. Ściany również toną w beżach; jedynymi akcentami wybijającymi się na tle wszechobecnych bieli (lecz nie tych z gatunku sterylnych, a tych, które na myśl przynoszą ciepło i domostwo) są zajmujące wszystkie powierzchnie książki oraz pliki dokumentów, niemające swojego miejsca szpargały, rozrzucone chaotycznie buty (poustawiane pojedynczo, przypadkowo, trzeba się wysilić, by na raz zlokalizować całą parę) i okrycia wierzchnie okupujące stojący w kącie wieszak.
[bylobrzydkobedzieladnie]
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 05.11.16 16:59, w całości zmieniany 2 razy
Niemal podskoczyła, gdy na pomarszczonej tafli ciszy pojawiła się dodatkowa rysa; stukanie, delikatne i nienachalne, nie było w żadnym wypadku oznaką zagrożenia, nie zwiastowało nadejścia podążającej za nią, magicznej policji, ani tym bardziej kończącego się świata, ale napięte do krańców możliwości nerwy i tak zadrgały gwałtownie, jak zbyt mocno naciągnięte struny. Drgnęła niespokojnie, rozglądając się po pomieszczeniu z mieszaniną dezorientacji i przestrachu, w pierwszym momencie rozbiegane spojrzenie zatrzymując na kominku, ale palenisko było wygaszone – jedynymi śladami, burzącymi idealny porządek, były szaroczarne ślady, pozostawione przez nią samą: ciemne smugi na jasnym dywanie, namacalny obraz problemów, które wnosiła na butach do względnie poukładanej rzeczywistości. Nie tylko jego; swojej, Zakonu, przyjaciół i bliskich.
Rodziców?
Wargi zadrżały jej bezgłośnie, gdy wzrok odnalazł wreszcie źródło dźwięku, niemal natychmiast rozpoznając siedzącą na parapecie, jasnoszarą sowę. Widok z pozoru niewinny, za jej mostkiem wywołał nieokreślony taniec ulgi przemieszanej z paranoicznym strachem, tym większym, im więcej szczegółów dzisiejszego dnia do niej docierało. Pytania o rodzinę, chwilowo przytłumione późniejszymi wydarzeniami, wracały paskudnymi falami, odbijając się we wnętrzu czaszki nieprzyjemnym echem. Czy to możliwe, by Ministerstwo dotarło już także i do nich? Jeżeli tak – nie chciała wiedzieć, nie zniosłaby wyczytania kolejnych przygniatających słów; z drugiej strony, musiała się upewnić, że nie działa im się krzywda; że chociaż w jednym aspekcie jej kruszącego się życia, wszystko było w porządku.
Wyminęła Garretta, łamiąc wszystkie zasady bezpieczeństwa i bez słowa kierując się w stronę okna. Rodząca się gdzieś z tyłu umysłu paranoja podpowiadała jej, że to mogła być pułapka; rozsądek przekonywał, że nie mogli dotrzeć do nich tak szybko. Jeżeli już, w pierwszej kolejności powinni sprawdzić jej własne mieszkanie (miała nadzieję, że patronus z ostrzeżeniem dotrze do Bena na czas); dopiero potem mogli szukać jej w innych miejscach. Jej, zbiega; skrzywiła się, odwrócona do mężczyzny tyłem, nie chcąc, by wyczytał to słowo z jej gestów i oczu, ale i tak powtórzyła je kilka razy w myślach, obracając pod wszystkimi kątami i badając jego teksturę. Czy naprawdę tym właśnie teraz była?
Siłowała się przez moment z okiennicami, niecierpliwymi dłońmi starając się otworzyć je jak najszybciej; udało jej się, sówka wleciała do środka, wnosząc ze sobą zapach deszczu i wiosny, dziwnie niepasujący do posmaku popiołu, który wciąż miała w ustach. Chociaż nie było to w jej zwyczaju, sięgnęła najpierw do listu, natychmiast rozpoznając charakter pisma na kopercie, którą rozdarła niezdarnie, pośpiesznie wyciągając ze środka złożony starannie pergamin. Jej spojrzenie przemknęło po tekście, pierwszej linijce, drugiej, trzeciej; odetchnęła, dopiero teraz orientując się, że od dłuższego czasu obawiała się oddychać. Byli bezpieczni; przynajmniej oni byli bezpieczni.
Odłożyła list na bok, upewniwszy się, że nie posiadał żadnego niepokojącego dopisku i swoją uwagę przenosząc na sowę. – Chodź, znajdziemy ci coś do picia i jedzenia – powiedziała, kierując się w stronę kuchni, jakby była u siebie; w pewnym sensie, była. Chociaż głos nadal jej drżał, a ruchy były znacznie mniej pewne, niż zazwyczaj, miała wrażenie, że ziemia nie osuwała jej się już spod stóp tak gwałtownie, jak jeszcze minutę temu. Owszem, sytuacja nadal była beznadziejna – ale przynajmniej jeden z fragmentów jej świata znajdował się na właściwym sobie miejscu.
| zt
Rodziców?
Wargi zadrżały jej bezgłośnie, gdy wzrok odnalazł wreszcie źródło dźwięku, niemal natychmiast rozpoznając siedzącą na parapecie, jasnoszarą sowę. Widok z pozoru niewinny, za jej mostkiem wywołał nieokreślony taniec ulgi przemieszanej z paranoicznym strachem, tym większym, im więcej szczegółów dzisiejszego dnia do niej docierało. Pytania o rodzinę, chwilowo przytłumione późniejszymi wydarzeniami, wracały paskudnymi falami, odbijając się we wnętrzu czaszki nieprzyjemnym echem. Czy to możliwe, by Ministerstwo dotarło już także i do nich? Jeżeli tak – nie chciała wiedzieć, nie zniosłaby wyczytania kolejnych przygniatających słów; z drugiej strony, musiała się upewnić, że nie działa im się krzywda; że chociaż w jednym aspekcie jej kruszącego się życia, wszystko było w porządku.
Wyminęła Garretta, łamiąc wszystkie zasady bezpieczeństwa i bez słowa kierując się w stronę okna. Rodząca się gdzieś z tyłu umysłu paranoja podpowiadała jej, że to mogła być pułapka; rozsądek przekonywał, że nie mogli dotrzeć do nich tak szybko. Jeżeli już, w pierwszej kolejności powinni sprawdzić jej własne mieszkanie (miała nadzieję, że patronus z ostrzeżeniem dotrze do Bena na czas); dopiero potem mogli szukać jej w innych miejscach. Jej, zbiega; skrzywiła się, odwrócona do mężczyzny tyłem, nie chcąc, by wyczytał to słowo z jej gestów i oczu, ale i tak powtórzyła je kilka razy w myślach, obracając pod wszystkimi kątami i badając jego teksturę. Czy naprawdę tym właśnie teraz była?
Siłowała się przez moment z okiennicami, niecierpliwymi dłońmi starając się otworzyć je jak najszybciej; udało jej się, sówka wleciała do środka, wnosząc ze sobą zapach deszczu i wiosny, dziwnie niepasujący do posmaku popiołu, który wciąż miała w ustach. Chociaż nie było to w jej zwyczaju, sięgnęła najpierw do listu, natychmiast rozpoznając charakter pisma na kopercie, którą rozdarła niezdarnie, pośpiesznie wyciągając ze środka złożony starannie pergamin. Jej spojrzenie przemknęło po tekście, pierwszej linijce, drugiej, trzeciej; odetchnęła, dopiero teraz orientując się, że od dłuższego czasu obawiała się oddychać. Byli bezpieczni; przynajmniej oni byli bezpieczni.
Odłożyła list na bok, upewniwszy się, że nie posiadał żadnego niepokojącego dopisku i swoją uwagę przenosząc na sowę. – Chodź, znajdziemy ci coś do picia i jedzenia – powiedziała, kierując się w stronę kuchni, jakby była u siebie; w pewnym sensie, była. Chociaż głos nadal jej drżał, a ruchy były znacznie mniej pewne, niż zazwyczaj, miała wrażenie, że ziemia nie osuwała jej się już spod stóp tak gwałtownie, jak jeszcze minutę temu. Owszem, sytuacja nadal była beznadziejna – ale przynajmniej jeden z fragmentów jej świata znajdował się na właściwym sobie miejscu.
| zt
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Przedpokój
Szybka odpowiedź