Aria Fitzgerald
Nazwisko matki: Catwright
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: staż w Proroku Codziennym
Wzrost: 1,57 m
Waga: 47,5 kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: Zielone wpadające w brąz
Znaki szczególne: piegi.
12 cali, dość giętka, Winorośl, Krew Reem
Ravenclaw
pies rasy Alaskan malamute
martwą matkę
Trawa po deszczu
szczęśliwą rodzinę
Pisarstwo
Nietoperze z Ballycastle
Pisanie, czytanie, granie na fortepianie, podróżowanie
muzyki islandzkiej, celtyckiej, czasami klasycznej i oczywiście ROCK'N'ROLL
Lucy Hale
Wszystko zapowiadało, że to będzie szczęśliwa rodzina. Huczny ślub, kupno domu, mąż ma stałą pracę, żona także, dopóki nie pojawiło się dziecko. Na początku nie zanosiło się na żadną katastrofę. Mąż nadal pracował, żona zajmowała się dzieckiem i domem. Wkładała w to tyle wysiłku, każdą chwilę poświęcała swojej malutkiej córeczce, aby wyrosła na mądrą i silną kobietę. Ponadto była perfekcyjną panią domu – śniadania do pracy, obiad na czas, wspólne kolacje, pranie, sprzątanie, prasowanie koszul. Po jakimś czasie mąż wracał coraz później z pracy. Kolacje czy spóźnione obiady jadał w swoim gabinecie, rzadko z rodziną. Miłe wieczory, które spędzali wspólnie, gdy dziecko szło spać, zamieniły się w te samotne i pełne rozgoryczenia.
Gdy Aria dorastała, było coraz gorzej. Ojciec zaczął wyjeżdżać w delegacje, albo wracał pijany późnymi wieczorami. Czarę goryczy przelała szminka na jego koszuli… Przez trzy lata wypierał się zdrady, mimo iż z każdego miesiąca na miesiąc dowodów przybywało. Przez trzy lata trwała walka pomiędzy rodzicami, której świadkiem był owoc ich miłości. W ciągu tych trzech lat kłótni i przemocy domowej, udało się jednak zrodzić jeszcze jedno dziecko – chłopaka.
Aria, chociaż miała dopiero 6 lat, wiele już rozumiała. Wiedziała, że rodzice się kłócą, a nie tylko dyskutują. Wiedziała, a właściwie przeczuwała, że już się nie kochają. Nadzieja zrodziła się wraz z jej bratem. Jednakże - jak to się mówi - nadzieja jest matką głupich. Chłopiec wcale nie uratował małżeństwa, nie uratował rodziny. Nie zmiękczył też serca ojca, który coraz częściej podnosił rękę na jej matkę. Czasami też Arii się dostawało, szczególnie, kiedy próbowała bronić swoją rodzicielkę. Albo kiedy znajdował ją podsłuchującą pod drzwiami. Albo i bez powodu, kiedy wracał pijany do domu, a matki nie było pod ręką.
Po tych ciężkich trzech latach tłukących się talerzy i szklanek, bezsennych nocy, słuchania podniesionych głosów za ścianą, ojciec postanowił wyrzucić matkę z domu, oskarżając ją o wszystkie złe rzeczy, jakie przytrafiły się tej rodzinie. Nawet wmówił jej, że to ona zdradzała jego i zniszczyła całe to małżeństwo. Siłą próbował też wymusić na niej, aby pozostawiła pod jego opieką dzieci. Jednakże w ostateczności matka wygrała tę jedyną walkę.
- Chcę do mamy. - wyjąkała dziewczynka, nie patrząc na ojca. Jeszcze tej samej nocy spakowały się i wyniosły z domu.
Aria wcale nie miała zamiaru się z nim żegnać. Był jej ojcem, ale w ogóle nie poświęcał jej czasu. Raz zabrał ją do ogródka, gdzie próbował nauczyć latać na miotle. Nie nauczył, bo nie miał cierpliwości. Szybko się denerwował. Za szybko.
Dziewczynce było ciężko opuszczać to miejsce. Kochała ten kraj, to tu się w końcu urodziła i wychowała. Była przywiązana do tego miasta. Tutaj też urodziła się jej mama. Catwright'owie byli podróżnikami, którzy po pewnym czasie dotarli na Islandię i tutaj postanowili osiedlić się na nieco dłużej.
Pierwszym przystankiem po tym, jak cała trójka wyniosła się z Islandii, był uroczy domek na obrzeżach Londynu. To tam mieszkała siostra Daphne (która była charłaczką) wraz ze swoim mężem.
- To tylko tymczasowe. – obiecała matka. Jeszcze tego samego dnia zaczęła szukać dla nich nowego domu. Wyszła wczesnym rankiem, wróciła późnym wieczorem – bez mieszkania, ale za to z nową pracą.
- Nic nadzwyczajnego, będę tylko sprzedawcą w księgarni na Pokątnej.
W między czasie, kiedy matka pracowała, Aria zajmowała się swoim młodszym bratem. Głównie czytała mu książki, ale i bawiła w chowanego. Najbardziej jednak młody uwielbiał bawić się figurkami swojego wujka. Wybierał kilka z nich, ustawiał do walki i udawał, że toczą między sobą jakąś ogromną bitwę. Fascynowało go to tak bardzo, że kiedy tylko skończył trzy lata, wszystkim wmawiał, że kiedyś naprawdę będzie dowodził taką armią.
Stosunek Arii do brata był pozytywny. Kochała go tak bardzo i starała się chronić go przed wszystkimi złymi rzeczami, jakie oferował świat zewnętrzny. Kiedy malec dorastał i zaczęły się pytania o ojca, ciągle powtarzała mu, że musiał wyjechać bardzo, bardzo daleko, z powodu pracy i raczej nie prędko wróci.
Po kilku miesiącach, rodzina Fitzów mogła pozwolić sobie na wynajmowanie mieszkania na ulicy Pokątnej. Było to dosyć schludne i przestronne miejsce - każdy miał osobny pokój, natomiast kuchnia była połączona z jadalnią i salonem. Kiedy tylko się tam wprowadzili, Aria zaczęła spędzać dużo czasu w miejscu pracy matki. Uwielbiała książki, więc była to idealna rozrywka, gdy nie musiała zajmować się bratem. Ukrywała się w najdalszym kącie księgarni, podkradając jakąś książkę. Czytała nie tylko powieści o potężnych czarodziejach, ale także książki z transmutacji oraz te o magicznych stworzeniach. To był jej cały świat. Była szczęśliwa, móc się w nim zatracić. Niestety, ta utopia runęła wraz z nadejściem czarnych chmur, pod postacią jej ojca.
Pewnego słonecznego dnia, do księgarni wszedł wysoki mężczyzna w kapeluszu. Na początku nikt nie zwrócił na niego uwagi, dopóki nie stanął przed ladą. Daphne krzątała się gdzieś między półkami, dlatego Aria postanowiła podejść i się przywitać.
- Mamo, masz klie… – przerwała, gdy tylko ujrzała oblicze ów nieznajomego. Zakręciło jej się w głowie. Dookoła zrobiło się ciemno. Nie mogła ruszyć nogą, ręką, czymkolwiek. Nie mogła nawet złapać oddechu. Złość, jaka zalała jej ciał, była nie do opisania. Miała ochotę krzyknąć, wziąć pierwszą lepszą rzecz, którą miała pod ręką i cisnąć w niego, jakby to miało jakkolwiek pomóc.
- Aria… – matka była wstrząśnięta widokiem, jaki przed sobą zobaczyła. Nie, to nie jej były mąż ją tak poruszył, a raczej jej córka. – Ario, coś ty zrobiła z włosami?
Dziewczyna wyrwana z poprzedniego stanu przez matkę, spojrzała na lusterko, nie rozumiejąc, o czym ta kobieta mówi? Włosy, jakie włosy?
A więc stało się. Konsekwencją tej złości, tego gniewu, który opanował ciało młodej czarownicy, był fakt, że jej włosy zmieniły kolor z ciemnego brązu na czerwień.
- To po dziadku. Dziadek był metamorfomagiem. – skwitował krótko ojciec, jakby nigdy nic, jakby dalej był członkiem tej rodziny, jakby wcale nie zdradzał matki, żył z nią i z dziećmi dalej, długo i szczęśliwie.
- Wynoś się stąd. – rzuciła mu ostrym tonem matka. Posłusznie odłożył książki, które miał zamiar kupić i wyszedł. Na szczęście. Gdyby został, kto wie, co by się tu wydarzyło.
Niecały rok po incydencie z włosami, Aria wyjechała do szkoły. Tiara Przydziału przydzieliła ją do Ravenclaw. Nie było to żadne zaskoczenie, w końcu jej matka i babka również należały do owego domu. Jedynie ojciec był ze Slytherinu, ale na szczęście więcej pozytywnych cech odziedziczyła po mamie.
Była pilną uczennicą, ale nie kujonką. Po prostu z łatwością przyswajała wiedzę. Skupiała się głównie na transmutacji i opiece nad magicznymi stworzeniami. Na trzecim roku zainteresowało ją wróżbiarstwo, ale niestety kariera wróżbiarki nie była jej chyba pisana, bowiem nigdy nic nie była w stanie zobaczyć w czarodziejskiej kuli. Nawet fusy po herbacie niewiele jej mówiły. Zawiedziona zaczęła zagłębiać tajniki eliksirów, a jeszcze większą miłością obdarzyła astronomię! Mimo iż w pewnym sensie wiązało się to z wróżbiarstwem, astronomia była tak fascynująca, że zaczęła poświęcać jej każdą wolną chwilę.
Pewnego dnia zwierzyła się także opiekunowi swojego domu z daru, jaki posiadało. Denerwowało ją to, że czasami przy wybuchach emocjonalnych, jej włosy zmieniały kolor. Kilka osób już to zauważyło i próbowało wyciągnąć z dziewczyny, jak to robi. Nic im nie powiedziała, bowiem na początku ani trochę nie była zadowolona z tego, że potrafi zmieniać swój wygląd. Dopiero po jakimś czasie dostrzega zalety tej umiejętności - co nie znaczy, że je wykorzystywała do jakichś niecnych celów. Może czasami, gdy chciała podkraść trochę dyniowego ciasta z kuchni. Dlatego też postanowiła poprosić o pomoc kogoś doświadczonego, kto nauczy ją, jak kontrolować swój dar. Nauka zaczynała się zaraz po lekcjach i trwała zazwyczaj godzinę. Kiedy dziewczyna opanowała nieco swą moc, lekcje te stały się dla niej rozrywką. Czasami specjalnie zmieniała coś w swojej twarzy, aby profesor prowadzący jej nie poznał. Kilka razy dał się nabrać, ale później już wiedział, że to tylko wygłupiająca się Aria. Kiedy była już w stanie zapanować nad wszystkim, podziękowała za pomoc i zakończyła cały "kurs". W podzięce, na ostatnich pozalekcyjnych zajęciach przyniosła nauczycielowi kawałek jej ulubionego ciasta dyniowego. Chociaż została za to zrugana, bo wiadome było, że zakradła się do kuchni, profesor z ledwo widocznym uśmiechem, ale wciąż zaciśniętymi wargami, podziękował za podarunek i wyprosił ją grzecznie z sali, zapewne aby mógł w spokoju skonsumować słodkości.
Na początku Aria była takim typowym samotnikiem. Po nieprzyjemnych przejściach rodzinnych, jej serce było w kilku kawałkach. Nie potrafiła nikomu zaufać, bojąc się, że zostanie zraniona. Nie potrafiła także przed nikim się otworzyć. Dopiero po jakimś czasie, kiedy zrozumiała, że może zaufać swojej przyszłej najlepszej przyjaciółce, opowiedziała jej całą swoją historię, czując dzięki temu ulgę. W końcu z zrzuciła z siebie ten ciężar, który nosiła i którym z nikim nie mogła się podzielić. Oprócz niej miała jeszcze kilku bliższych znajomych, jednakże im nie dane już było poznać całej tajemnicy.
Każdego dnia starała się ubierać maskę, robić dobrą minę do złej gry. Na ogół była lubianą osobą w szkole, nie popularną, ale nie dało się jej nie lubić. Starała się być miła i sympatyczna. Po pewnym czasie doszła już do takiej wprawy w udawaniu, że nigdy byś nie powiedział, że ta dziewczyna ma jakieś nieprzyjemne wspomnienia z przeszłości. Że pochodzi z rozbitej rodziny. Nawet sama zaczynała w to wierzyć. Chociaż w szkole nie było najlepiej - obecnie dyrektorem był Grindewald - jakoś musiała sobie radzić z innymi. Była twardą dziewczyną, w końcu życie ją tego nauczyło, ale starała się unikać jakichkolwiek spięć z uczniami czystej krwi. Nigdy też nie interesowała się tak bardzo polityką, ale to co wyczyniał ich nowy dyrektor... nie podobało jej się to, krytykowała jego postawę, ale z nikim nie dzieliła się swoimi spostrzeżeniami. Mogliby ją zabić, gdyby tylko powiedziała, że gardzi Grindewaldem. Dlatego też trzymała się od tego wszystkiego z daleka.
Ezrę poznała na zajęciach z eliksirów. To znaczy widziała go już wcześniej kilka razy, jednakże nigdy nie zwracała na niego większej uwagi. I zapewne dalej by tak było, gdyby nie pozwoliła sobie akurat tego dnia na małą niezdarność. Kierując swe kroki do ławki, potknęła się o własną szatę i wpadła na chłopaka. Ten, niczego się nie spodziewając, stracił równowagę i uderzył plecami o półkę ze szklanymi naczyniami. Cała jej zawartość runęła na podłogę. Akurat tego dnia eliksiry prowadził zastępca Slughorna. Nie widząc całego zdarzenia, wywnioskował, iż miała miejsce tu jakaś bójka. Tak, dziewczyna z chłopakiem nie mają co robić, tylko się bić. Cóż za absurd. I tym sposobem oboje dostali szlaban. Niesłusznie, ale cóż.
- Wielkie dzięki. - wycedził przez zęby chłopak, siadając w ławce obok.
Przez całe zajęcia Aria zerkała na Ezrę, próbując wyczytać z jego twarzy, czy nadal jest zły. Chciała go przeprosić zaraz po zajęciach, ale niestety, uciekł tak szybko, że gdy wyszła z klasy, zniknął jej z pola widzenia. Postanowiła przeprosić go później.
Kara była prosta i przyjemna - na pewno przyjemniejsza niż inne kary, jakie stosowano w tych czasach. Ich zadaniem było umycie podłogi na III piętrze, bo "ktoś coś wylał". Coś okropnego i śmierdzącego. Celowo zabrali im różdżki, by nie oszukiwali.
Pierwsze minuty mijały w milczeniu. Odwróceni do siebie plecami, każdy zajmował się swoją częścią podłogi. Dopóki chłopak nie wszedł nogą do wiadra pełnego wody i piany. Aria wybuchnęła śmiechem. To nieco rozluźniło atmosferę. Po chwili połowa zawartości wiaderka chłopaka, wylądowała na dziewczynie. Oczywiście nie pozostała dłużna i oddała mu tym samym. Teraz oboje zaczęli się śmiać.
- Przepraszam. - wybąkał po chwili, opierając się o swojego mopa. Aria kiwnęła tylko głową, bo w tym samym momencie rozległy się kroki na końcu korytarza. To tylko profesor, który przyszedł skontrolować sytuację.
- Wasza kara się skończyła. A teraz proszę iść się przebrać. - odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku, z którego przyszedł.
Od wspólnej kary minął już tydzień. Ezra jakby unikał Arii, a może to Aria unikała jego? Nieważne. W każdym razie na zajęciach nawet na siebie nie patrzyli, na korytarzach tylko się mijali. Aż pewnego dnia, gdy Aria wychodziła ze swojej ostatniej lekcji, Ezra złapał ją za rękę i wciągnął do komórki z miotłami.
- Co Ty robisz?
- Chcesz pójść na piwo? W sobotę? W Hogsmeade. - zapytał po chwili, patrząc gdzieś w bliżej nieokreślony punkt.
- Jestem zajęta. - odpowiedziała szybko i wyszła. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego mu odmówiła. Ale mimo tej sytuacji, Ezra nie zraził się do Arii i po tym małym incydencie zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać. Był drugą osobą, która wiedziała o jej przeszłości, o tym, jakie piekło przechodziła przez trzy lata, nim ojciec się od nich wyprowadził. Z dnia na dzień spędzali ze sobą coraz więcej czasu. Aż pewnego dnia stwierdzili, że są od siebie w pewien sposób uzależnieni. Oczywiście wszystko rozgrywało się na poziomie przyjaciel-przyjaciółka. Żadne z nich nie pomyślało o drugiej osobie jako o chłopaku czy dziewczynie, a przynajmniej nie wspominali o tym na głos. Długo musiało minąć, zanim doszli do tego, że łączy ich coś więcej niż tylko przyjaźń.
Koniec roku szkolnego. Egzaminy. Wszyscy tacy zdenerwowani, szczególnie Ci, którzy kończyli już Hogwart. I co teraz? Wrócą do domów i zaczną dorosłe życie. Zacznie się praca, ewentualnie staż, kupno mieszkania, ślub, zakładanie rodziny. Już nigdy tu nie wrócą, do miejsca, które było ich drugim domem, gdzie kłopoty i problemy były tak błahe, jak na przykład nieodrobienie pracy domowej na czas. Gdzie każdy żył beztrosko, uczył się i bawił. A teraz będą musieli stawić czoło dorosłości. I problemom, jakie na nich czekają.
Wyniki z egzaminów miała dobre. Do wszystkiego się przyłożyła, chociaż nie planowała jakoś specjalnie wykorzystywać tych umiejętności. Nie widziała siebie pracującej w Szpitalu św. Munga. Za biurkiem w Ministerstwie Magii też. Nie fascynowało ją podróżowanie i poszukiwanie magicznych zwierząt. Zielarstwo do niczego też jej się nie przyda. Ale lepiej było się postarać, bo los bywa przewrotny. Kto wie, czy czasem za kilka lat nie obudzi się w niej jakiś instynkt "aurorski" czy lekarski i nie zdecyduje się na staż w tychże dziedzinach?
Całą drogę powrotną do Londynu, Aria i Ezra nie odstępowali się na krok. Chcieli wykorzystać te ostatnie wspólne minuty w stu procentach, a nawet więcej, jeżeli się dało.
- Przecież się zobaczymy. - zapewniał ją chłopak. - Odwiedzę Cię, zobaczysz.
Bała się. Bała się powtórki z rozrywki jaką zagwarantował jej ojciec. Bała się, że Ezra znajdzie sobie nową najlepszą przyjaciółkę, albo po prostu zwyczajnie w świecie o niej zapomni. Najpierw będzie przyjeżdżał co weekend, później co dwa tygodnie, a na końcu zostaną miesięczne wizyty, by koniec końców pisać tylko listy. A później i nawet listów nie będzie. Gdyby tylko mogła wyrwać się z tej Pokątnej.
Widok rodziców Ezry, czekających na peronie nieco ją sparaliżował. Nigdy w sumie nie rozmawiali o rodzinie chłopaka, może kilka razy wspomniał coś, że pochodzi z normalnej rodziny, ojciec pracuje w ministerstwie na jakimś niszowym stanowisku, matka zajmuje się domem i nic poza tym, no nic ciekawego. A jednak. Ta dostojność jaka biła od jego matki była znacząca. On nie pochodził ze zwykłej rodziny, tylko ze szlachetnej.
- Przyjadę najszybciej jak się da. - szybkim ruchem przytulił ją do siebie, trochę sztucznie, jakby się bał, że rodzice zobaczą i poszedł.
Po powrocie ze szkoły, po zakończeniu, postanowiła, że od razu czymś się zajmie. Coby wyrzucić wszystko co złe z głowy. Na początku nadal pomagała matce w księgarni, ale dodatkowo zapisała się jeszcze na staż w Proroku Codziennym. Co prawda marzyła o otwarciu własnej księgarni i wydawnictwa książkowego, ale obiecała sobie, że tym zajmie się później. Za kilka lat.
I tak przez dłuższy czas kręciła się pomiędzy domem, księgarnią i siedzibą Proroka Codziennego...
7 | |
9 | |
4 | |
2 | |
0 | |
0 | |
3 |
Różdżka, sowa.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Aria Fitzgerald dnia 07.02.16 19:48, w całości zmieniany 16 razy