XII 1954, Księgarnia Esy i Floresy
AutorWiadomość
Colin Fawley był niewątpliwie osobą, która ceniła sobie spokój i ciszę, a najlepiej, gdy były one połączone z jeszcze większą dawką ciszy i spokoju. Można by rzec, że jego naturalnym środowiskiem było środowisko księgarni - otoczony książkami, zapachem kurzu, niebezpiecznie przechylonymi stertami ksiąg i luźno porozrzucanych pergaminów był w swoim żywione, czerpiąc niejako energię z samego faktu przebywania w tak zacnym towarzystwie. Niestety od czasu do czasu towarzystwo to musiało zostać powiększone o kogoś nowego, kto - przynajmniej tymczasowo, jak zawsze zakładał Colin - pomógłby mu ogarnąć niebotyczny książkowy burdel, jakim w okresie przedświątecznym stawały się Esy i Floresy.
Oczywiście winę za to ponosili sami klienci - Colin nigdy nie przyznałby się do braku zorganizowania, zresztą i tak w porównaniu z rokiem poprzednim księgarnia prezentowała się wręcz doskonale - którzy na ostatnią chwilę odkładali kupowanie książkowych prezentów. W pewnym momencie rój klientów przed kasą był tak wielki, że doszło nawet do paru omdleń, co jednak nie przeszkodziło setkom nowym osób odwiedzić księgarni w ciągu kolejnych godzin. Po kilku dniach morderczej wręcz harówki musiał przyznać jedno: szlachcicowi wręcz nie przystoi stanie za ladą jak jakiś plebejski sprzedawca, a o ile pomaganie od czasu do czasu wchodziło w grę, o tyle nieustanne nabijanie na kasę kolejnych książek było zdecydowanie poniżej jego godności.
Dlatego też siedział właśnie za swoim wielkim biurkiem zawalonym równie wielką stertą papierów i trzymał w ręce pergamin, na którym spisany był krótki acz zacny życiorys siedzącej przed nim kobiety. Gdyby zatrudnienie jej zależało wyłącznie od wyglądu i miłego usposobienia, Colin przyjąłby ją od razu; niemniej szukał osoby nie tyle z doświadczeniem, co chętnej do nauki i gotowej poświęcić kolejne dwa tygodnie swojego życia dla katorżniczej wręcz pracy; do tego osoby silnej psychicznie, której nie byłyby straszne słowne utarczki z bardziej bezczelnymi klientami; i osoby znającej podstawowe zaklęcia lokomocji, by przenosić z miejsca na miejsce wielkie pudła. Wbrew pozorom to ostatnie wcale nie było czystą formalnością, o czym Colin boleśnie się przekonał, gdy nieudane zaklęcie jednego z jego pracowników posłało mu na stopy opasłe tomy Wróżbiarstwa zaawansowanego.
- Zapomniała pani uzupełnić rubrykę z wiekiem - zauważył, uważnie śledząc zapisany pergamin i próbując dowiedzieć się z ciągu liter i cyfr, czy trafił właśnie na odpowiednią pracownicę. - Poza tym chciałbym jeszcze raz podkreślić, że to bardzo wymagająca praca, szczególnie w obecnym okresie, gdy klienci walą do nas drzwiami i oknami - na potwierdzenie tych słów zza drzwi dobiegł rumor, jakby w środek księgarni spadła asteroida. Colin westchnął i uśmiechnął się nieco, próbując nie wyobrażać sobie, że w wielkiej sali pod nimi na ziemię upadł właśnie jeden z regałów.
Oczywiście winę za to ponosili sami klienci - Colin nigdy nie przyznałby się do braku zorganizowania, zresztą i tak w porównaniu z rokiem poprzednim księgarnia prezentowała się wręcz doskonale - którzy na ostatnią chwilę odkładali kupowanie książkowych prezentów. W pewnym momencie rój klientów przed kasą był tak wielki, że doszło nawet do paru omdleń, co jednak nie przeszkodziło setkom nowym osób odwiedzić księgarni w ciągu kolejnych godzin. Po kilku dniach morderczej wręcz harówki musiał przyznać jedno: szlachcicowi wręcz nie przystoi stanie za ladą jak jakiś plebejski sprzedawca, a o ile pomaganie od czasu do czasu wchodziło w grę, o tyle nieustanne nabijanie na kasę kolejnych książek było zdecydowanie poniżej jego godności.
Dlatego też siedział właśnie za swoim wielkim biurkiem zawalonym równie wielką stertą papierów i trzymał w ręce pergamin, na którym spisany był krótki acz zacny życiorys siedzącej przed nim kobiety. Gdyby zatrudnienie jej zależało wyłącznie od wyglądu i miłego usposobienia, Colin przyjąłby ją od razu; niemniej szukał osoby nie tyle z doświadczeniem, co chętnej do nauki i gotowej poświęcić kolejne dwa tygodnie swojego życia dla katorżniczej wręcz pracy; do tego osoby silnej psychicznie, której nie byłyby straszne słowne utarczki z bardziej bezczelnymi klientami; i osoby znającej podstawowe zaklęcia lokomocji, by przenosić z miejsca na miejsce wielkie pudła. Wbrew pozorom to ostatnie wcale nie było czystą formalnością, o czym Colin boleśnie się przekonał, gdy nieudane zaklęcie jednego z jego pracowników posłało mu na stopy opasłe tomy Wróżbiarstwa zaawansowanego.
- Zapomniała pani uzupełnić rubrykę z wiekiem - zauważył, uważnie śledząc zapisany pergamin i próbując dowiedzieć się z ciągu liter i cyfr, czy trafił właśnie na odpowiednią pracownicę. - Poza tym chciałbym jeszcze raz podkreślić, że to bardzo wymagająca praca, szczególnie w obecnym okresie, gdy klienci walą do nas drzwiami i oknami - na potwierdzenie tych słów zza drzwi dobiegł rumor, jakby w środek księgarni spadła asteroida. Colin westchnął i uśmiechnął się nieco, próbując nie wyobrażać sobie, że w wielkiej sali pod nimi na ziemię upadł właśnie jeden z regałów.
Wiem, kim jesteś drogi panie. Zakładam nogę na nogę, obserwując wnętrze gabinetu. Zaskakująco przyjemne, upajający zapach książek nie pozwala mi się skupić. Siedzę naprzeciwko swojego ideału, któremu jeszcze niedawno ukradłam wizytówkę. Nie znasz mnie, prawda? Nie pamiętasz. Zawijam kosmyk włosów na palec, gdy nie patrzysz na mnie i czytasz życiorys. Stworzyłam półprawdę swojego życia. Wiesz, co to znaczy? Część osiągnięć mojej matki przypisałam sobie. Pomagałam jej od tyłu lat, gdy śmiała mnie zaatakować stekiem kłamstw i łaskawie olśnić mnie, że mam rewelacyjny kontakt z rodziną. Pominęłam jej nazwisko, wpisując sprytnie „i inni”, a w pracach zbiorowych było to oczywiste! Może miałam zbyt duże osiągnięci jak na dziewiętnastolatkę, ale czy to moja wina, że byłam angażowana w tyle spraw? Prace badawcze stały się moim uzależnieniem, a gdzież miałabym lepszy dostęp do źródłem jak nie w tak prestiżowej księgarni? Och, jeszcze przy takim szefie…
Wcześniej nie miałam pretekstu – chociaż wciąż angażowałam się w przeróżne projekty, nie mogłam wejść do księgarni Esy Floresy i powiedzieć od progu „witaj, Lordzie, czyż nie szukać kogoś tak urokliwego jak ja do pomocy na zapleczu? Interesuje mnie taka praca, że mogę na ciebie patrzeć i dużo czytać”. Mój plan ległby w gruzach, gdybym właśnie się tak zachowała. Drzwi księgarni zapewne co chwilę się otwierały i zamykały na dole, wołały o więcej atencji i skupienia wśród wymagających klientów.
- Ach, tak, skupiłam się na dalszej części, och, poproszę na chwilę pióro – dodałam, udając zabieganą i roztargnioną. Wszak napisałam same konkrety mojego wspaniałego życia. Wiek nie był aż tak ważny. Dodałam pięknym pismem, kaligrafia nie była mi przecież obca, kształtne dwadzieścia pięć obok wieku. Spalę się w piekle.
- Drogi lordzie, książki to mój żywioł, to będzie na mnie czysta przyjemność – nie wiedziałam, czy mówię o otulającym mnie zapachu czy obezwładniającej obecności twojej osoby. Aż podskoczyłam, słysząc ten hałas – Mogę nawet zacząć od dziś, pomogę na dolę albo… panu tutaj? – proponuje ostrożnie, oddając pióro do twoich rąk. Nikt mi w myślach nie zabroni mówić do ciebie po imieniu, prawda, Colinie? Uśmiecham się uroczo, czekając na twoją decyzję. Och, pozwól mi zostać z tobą.
Wcześniej nie miałam pretekstu – chociaż wciąż angażowałam się w przeróżne projekty, nie mogłam wejść do księgarni Esy Floresy i powiedzieć od progu „witaj, Lordzie, czyż nie szukać kogoś tak urokliwego jak ja do pomocy na zapleczu? Interesuje mnie taka praca, że mogę na ciebie patrzeć i dużo czytać”. Mój plan ległby w gruzach, gdybym właśnie się tak zachowała. Drzwi księgarni zapewne co chwilę się otwierały i zamykały na dole, wołały o więcej atencji i skupienia wśród wymagających klientów.
- Ach, tak, skupiłam się na dalszej części, och, poproszę na chwilę pióro – dodałam, udając zabieganą i roztargnioną. Wszak napisałam same konkrety mojego wspaniałego życia. Wiek nie był aż tak ważny. Dodałam pięknym pismem, kaligrafia nie była mi przecież obca, kształtne dwadzieścia pięć obok wieku. Spalę się w piekle.
- Drogi lordzie, książki to mój żywioł, to będzie na mnie czysta przyjemność – nie wiedziałam, czy mówię o otulającym mnie zapachu czy obezwładniającej obecności twojej osoby. Aż podskoczyłam, słysząc ten hałas – Mogę nawet zacząć od dziś, pomogę na dolę albo… panu tutaj? – proponuje ostrożnie, oddając pióro do twoich rąk. Nikt mi w myślach nie zabroni mówić do ciebie po imieniu, prawda, Colinie? Uśmiecham się uroczo, czekając na twoją decyzję. Och, pozwól mi zostać z tobą.
Gość
Gość
Uważny wzrok Colina nie ominął żadnego szczegółu na pergaminie i żadnego szczegółu z kobiecej - dziewczęcej? - sylwetki wygodnie rozpartej na fotelu po drugiej stronie biurka. Elegancka liczba wypisana na szybko przeczyła co prawda podejrzeniom Colina, że ma do czynienia prawie że z dzieckiem, z drugiej zaś strony bogate doświadczenie, jakim mogła się pochwalić panna (spojrzał jeszcze raz w pergamin, faktycznie - nie była zamężna) - Moore jeszcze bardziej podkreślało, że ma raczej do czynienia z dorosłą kobietą, a nie nieopierzonym żółtodziobem. Kwestię wieku postanowił więc odhaczyć jako załatwioną, pozostawało wszak do omówienia jeszcze kilka innych; zbyt mocno kochał swoją księgarnię, by zatrudniać w niej osoby z łapanki, wierząc jedynie słowom zapisanym na pergaminie.
- Moi pracownicy szybko się wypalają, panno Moore. A przyjemność często staje się dla nich przekleństwem, gdy muszą obsługiwać klientów, którzy swoją kulturę i dobre wychowanie zostawiają na Nokturnie - odłożył pergamin na biuro i splótł ze sobą dłonie, opierając je na brzuchu. Oparł się wygodniej, przechylając nieco fotel do tyłu i spojrzał na dziewczynę badawczym spojrzeniem, spodziewając się po samym jej wyglądzie uznać, czy nadaje się do pracy, o którą zabiegała. Była młoda, fakt, niska, też fakt, miała kruchą sylwetkę, fakt najbardziej faktowy, ale jeśli potrafiła używać odpowiednich zaklęć i wspinać się po drabinie, a przy tym była w stanie odpowiednio odpyskować wulgarnemu, roszczeniowemu klientowi... Cóż, musiał przyznać, że miał ogromną słabość do rodzaju żeńskiego, czym wzbudzał w Samaelu czystą drwinę, lecz dotychczas, nie licząc małego epizodu ze swoją niesforną kuzyneczką, nie angażował się ani emocjonalnie, ani fizycznie w związki powstałe na linii szef-pracownik. Ten ostatni epizod nie miał zresztą nic wspólnego z uczuciami, lecz był aktem czystej zemsty, rozgrywającej się powoli, ale sukcesywnie. Tym razem również nie zamierzał łamać swojej zasady, aczkolwiek nie przeszkadzałoby mu to przecież w uważnym obserwowaniu dziewczyny i cieszenia wzroku jej widokiem.
- Zatrudnię panią na okres próbny, jeśli przejdzie pani pomyślnie mój mały test. - Wyciągnął z szuflady biurka małą, niepozornie wyglądają czarną książeczkę, której okładki nie zdobił żaden napis. Z pozoru mogła przypominać dziennik, tyle tylko, że w żaden sposób nie dała się otworzyć i sprawdzić, co zawierają jej stronice. Colin uśmiechnął się z wyższością i wręczył książkę pannie Moore. - Proszę ją otworzyć, wszelkie chwyty dozwolone, o ile nie zniszczy pani tomu. Skoro jest pani miłośniczką książek, z pewnością doskonale wie, jak sobie poradzić z tym małym opornym tomikiem - uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy znów opierał dłonie na podłokietnikach i nie spuszczał wzroku z książki, jakby doskonale wiedząc, że zadanie wcale nie było takie latwe.
- Moi pracownicy szybko się wypalają, panno Moore. A przyjemność często staje się dla nich przekleństwem, gdy muszą obsługiwać klientów, którzy swoją kulturę i dobre wychowanie zostawiają na Nokturnie - odłożył pergamin na biuro i splótł ze sobą dłonie, opierając je na brzuchu. Oparł się wygodniej, przechylając nieco fotel do tyłu i spojrzał na dziewczynę badawczym spojrzeniem, spodziewając się po samym jej wyglądzie uznać, czy nadaje się do pracy, o którą zabiegała. Była młoda, fakt, niska, też fakt, miała kruchą sylwetkę, fakt najbardziej faktowy, ale jeśli potrafiła używać odpowiednich zaklęć i wspinać się po drabinie, a przy tym była w stanie odpowiednio odpyskować wulgarnemu, roszczeniowemu klientowi... Cóż, musiał przyznać, że miał ogromną słabość do rodzaju żeńskiego, czym wzbudzał w Samaelu czystą drwinę, lecz dotychczas, nie licząc małego epizodu ze swoją niesforną kuzyneczką, nie angażował się ani emocjonalnie, ani fizycznie w związki powstałe na linii szef-pracownik. Ten ostatni epizod nie miał zresztą nic wspólnego z uczuciami, lecz był aktem czystej zemsty, rozgrywającej się powoli, ale sukcesywnie. Tym razem również nie zamierzał łamać swojej zasady, aczkolwiek nie przeszkadzałoby mu to przecież w uważnym obserwowaniu dziewczyny i cieszenia wzroku jej widokiem.
- Zatrudnię panią na okres próbny, jeśli przejdzie pani pomyślnie mój mały test. - Wyciągnął z szuflady biurka małą, niepozornie wyglądają czarną książeczkę, której okładki nie zdobił żaden napis. Z pozoru mogła przypominać dziennik, tyle tylko, że w żaden sposób nie dała się otworzyć i sprawdzić, co zawierają jej stronice. Colin uśmiechnął się z wyższością i wręczył książkę pannie Moore. - Proszę ją otworzyć, wszelkie chwyty dozwolone, o ile nie zniszczy pani tomu. Skoro jest pani miłośniczką książek, z pewnością doskonale wie, jak sobie poradzić z tym małym opornym tomikiem - uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy znów opierał dłonie na podłokietnikach i nie spuszczał wzroku z książki, jakby doskonale wiedząc, że zadanie wcale nie było takie latwe.
Czy zauważasz moją kaligrafię? Starałam się, aby wszystko wyglądało wiarygodnie. Widzisz, jak szanuję pergamin? Nie pozwalam żadnej plamie na nim spocząć. Nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jak książki są dla mnie ważne. Próbuje odczytać twoje emocje, ale nie znam się na ludziach. Studiuje każdą twoja minę, szukam w tych nieznacznych uśmiechach głębszego sensu, ale nic mi to nie mówi. Co innego, jakbyś wyrażał swoje uczucia w języku starożytnych run. Potrafiłbyś, Lordzie Falwey’u? Mogę ci opowiedzieć o każdej wyprawie, przeczytanej książce i och… Zagryzam usta, nieświadomie odpływając myślami.
- Czyż kultury nie uczy się właśnie z książek? Możemy mieć misję specjalną, lordzie Falwey. Jednak my nie mamy wpływu na innych ludzi oprócz dobrej sugestii. – uśmiecham się do ciebie kokieteryjnie, chociaż nie jestem tego świadoma. Próbuje przypomnieć sobie wszystkie gesty, przed którymi ostrzegali mnie inni ludzie. „Jak położy dłonie na brzuchu…” Och, nie pamiętam. Zaczynam się stresować, przez co trudniej mi znaleźć miejsce na krześle i przekładam nogę na nogę. Możesz nie kojarzyć mojej twarzy, ale przecież często tu bywałam. To ja byłam tym wymagającym klientem, który kręcił nosem na pospolite pozycje z literatury. Uwalniam wargę spod nacisku zębów, a nerwowy tik zmusza mnie do rozglądania się po gabinecie. To nie tak, że nie mam odwagi na ciebie patrzeć. Mam ochotę podejść do ciebie i obiecać, że niczego nie pożałujesz. Nie musisz mnie wcale zatrudniać, abyśmy poznawali wspólnie książki, prawda? Kłamstwo z łatwością uszło mi na sucho, więc dlaczego nie miałabym tego kontynuować? Spalę się za to w piekle, na stosie z najlepszymi książkami świata. Albo co gorsza, moje wypociny, a raczej Roberta Moore, będą podpałką. Słysząc twój głos, już chcę się cieszyć. Prawie przebieram nóżkami i piszczę jak małe dziecko, ale na mojej twarzy wcale tego nie widać. Mrużę zaciekawiona oczy. Och, o jaki mu test chodzi na stado centaurów?
- Oczywiście, jestem do pańskich usług – na początku myślę o jakimś pojedynku intelektualnym. Może zaczniesz mnie wypytywać o książki – te ważne i ważniejsze w moim życiu? Och, albo sprawdzi znajomość dat z historii magii. Czy to może być przydatne na tym stanowisku? Strasznie się boję tego testu. Nie pozwoliłabym sobie zrezygnować z tej posady, z ciebie. Nie wiem już dokładnie ile lat temu ujrzałam twoją twarz i ukradłam tę przeklętą wizytówkę. Nawet cię nie znam, a tak bardzo chcę poznać. Czy to chore? Zachowuję się jak jakiś szczeniak. Ostrożnie przejmuję książkę i myślę sobie: co do licha. Wodzę opuszkami palców po stronie tytułowej, wyobrażając sobie tam litery, może nawet autora. Zastanawiam się, co zrobić. Przenoszę dłoń na grzbiet książki i wolnym ruchem gładzę jego linię. Nie chcę rzucać zaklęcia, na coś tak delikatnego. Zamykam oczy, przypominam sobie wszystkie runy z ciepłego serca, lecz nie zaprzestaję głaskania książki. I wtem tom się lekko rozchyla, a ja mogę powąchać stare kartki. Czuję się zwycięzcą.
- Nie taki oporny… – uśmiecham się ciepło i przekazuje ci książkę, jeszcze na wpół otwartą, jeszcze ciepłą od dotyku.
- Czyż kultury nie uczy się właśnie z książek? Możemy mieć misję specjalną, lordzie Falwey. Jednak my nie mamy wpływu na innych ludzi oprócz dobrej sugestii. – uśmiecham się do ciebie kokieteryjnie, chociaż nie jestem tego świadoma. Próbuje przypomnieć sobie wszystkie gesty, przed którymi ostrzegali mnie inni ludzie. „Jak położy dłonie na brzuchu…” Och, nie pamiętam. Zaczynam się stresować, przez co trudniej mi znaleźć miejsce na krześle i przekładam nogę na nogę. Możesz nie kojarzyć mojej twarzy, ale przecież często tu bywałam. To ja byłam tym wymagającym klientem, który kręcił nosem na pospolite pozycje z literatury. Uwalniam wargę spod nacisku zębów, a nerwowy tik zmusza mnie do rozglądania się po gabinecie. To nie tak, że nie mam odwagi na ciebie patrzeć. Mam ochotę podejść do ciebie i obiecać, że niczego nie pożałujesz. Nie musisz mnie wcale zatrudniać, abyśmy poznawali wspólnie książki, prawda? Kłamstwo z łatwością uszło mi na sucho, więc dlaczego nie miałabym tego kontynuować? Spalę się za to w piekle, na stosie z najlepszymi książkami świata. Albo co gorsza, moje wypociny, a raczej Roberta Moore, będą podpałką. Słysząc twój głos, już chcę się cieszyć. Prawie przebieram nóżkami i piszczę jak małe dziecko, ale na mojej twarzy wcale tego nie widać. Mrużę zaciekawiona oczy. Och, o jaki mu test chodzi na stado centaurów?
- Oczywiście, jestem do pańskich usług – na początku myślę o jakimś pojedynku intelektualnym. Może zaczniesz mnie wypytywać o książki – te ważne i ważniejsze w moim życiu? Och, albo sprawdzi znajomość dat z historii magii. Czy to może być przydatne na tym stanowisku? Strasznie się boję tego testu. Nie pozwoliłabym sobie zrezygnować z tej posady, z ciebie. Nie wiem już dokładnie ile lat temu ujrzałam twoją twarz i ukradłam tę przeklętą wizytówkę. Nawet cię nie znam, a tak bardzo chcę poznać. Czy to chore? Zachowuję się jak jakiś szczeniak. Ostrożnie przejmuję książkę i myślę sobie: co do licha. Wodzę opuszkami palców po stronie tytułowej, wyobrażając sobie tam litery, może nawet autora. Zastanawiam się, co zrobić. Przenoszę dłoń na grzbiet książki i wolnym ruchem gładzę jego linię. Nie chcę rzucać zaklęcia, na coś tak delikatnego. Zamykam oczy, przypominam sobie wszystkie runy z ciepłego serca, lecz nie zaprzestaję głaskania książki. I wtem tom się lekko rozchyla, a ja mogę powąchać stare kartki. Czuję się zwycięzcą.
- Nie taki oporny… – uśmiecham się ciepło i przekazuje ci książkę, jeszcze na wpół otwartą, jeszcze ciepłą od dotyku.
Gość
Gość
Lubił patrzeć na książki, podziwiać ich idealne okładki i wierzchy, tworzące na półkach kolorową mozaikę; jeszcze bardziej jednak lubił patrzeć, z jakim szacunkiem i uwielbieniem do tychże książek odnoszą się jego pracownicy i niektórzy klienci. Tych ostatnich było jednak zdecydowanie mniej i większość traktowała zapisane strony magicznych tomów jak z w y c z a j n e przedmioty, szurając nimi po ladzie, byle jak pakując do toreb czy niedbale wymachując nimi w dłoniach, co groziło upadkiem, pogięciem, zabrudzeniem i innymi egipskimi plagami. Wiele można było powiedzieć o człowieku już tylko przez to, jak traktował książki; a Keira Moore traktowała je z należytym oddaniem, wzbudzając tym samym w Colinie lekki podziw, ale nadal nie przekonując go do siebie.
- Życzę powodzenia - dodał jeszcze lekko drwiącym tonem, jakby próbował wytrącić dziewczynę z równowagi. I faktycznie tak było, bo nie mógł pozwolić, by zajęła się odkrywaniem książkowej tajemnicy w spokoju - jako jego pracownic byłaby ciągle narażona na stres, wkurzających klientów i presję czasu, szczególnie gdy należało się uwijać jak w ukropie, aby zrealizować wszystkie zamówienia. Obserwował więc z ironicznym uśmieszkiem wyższości jej poczynania; patrzył jak sięga po książkę i obejmuje ją, a jej dłonie delikatnie gładzą okładkę; czujnym okiem podziwiał zmieniające się rysy na twarzy panny Moore, gdy upływały kolejne sekundy ciszy, a ona nie robiła nic, by otworzyć książkę - głaskała ją jedynie pieszczotliwie, co Colinowi się podobało, jednakże w żaden sposób nie mogło podziałać na oporny tomik. Czekał, aż dziewczyna wyciągnie różdżkę i rzuci pierwsze zaklęcie; to odbiłoby się natychmiastowo, obryzgując ją atramentem, który niezwykle ciężko było zmyć. Zamiast tego panna Moore wystawiała go na ogromną próbę cierpliwości.
Tym większe też było jego zdziwienie, gdy tomik nagle się otworzył, a okładka rozdzieliła, ukazując wnętrze książki z zapisanymi stronami. Nie podejrzewał, że poradzi sobie tak łatwo; jemu zajęło kilkanaście minut odkrycie, że należy lekko nacisnąć górną część grzbietu, by książka się otworzyła, ale najwyraźniej panna Moore znalazła inny, skuteczniejszy sposób. Albo doskonale znała ten rodzaj książki i po prostu z niego zadrwiła, co jednak nie wzbudziło w nim uczucia porażki czy wstydu. Wręcz przeciwnie, świadczyło tylko o tym, że ma do czynienia z osobą o żelaznym charakterze.
- Cóż - przechylił się przez biurko, by wyjąć tomik z jej rąk i wrócił na swoje miejsce, odkładając książkę na bok; zamknęła się z cichym trzaskiem, czekając na kolejnego kandydata, który miał się z nią zmierzyć. - To by oznaczało, że może się pani czuć pracownicą Esów i Floresów. Powiedzmy już od jutra, jeśli to pani nie będzie kolidowało z innymi obowiązkami. Mamy teraz mnóstwo pracy, co wiąże się z ogromnym wyzwaniem... ale jeśli pani podoła, okres próbny z przyjemnością zamienię na stały etat - zakończył tonem, w którym brzmiała obietnica.
- Życzę powodzenia - dodał jeszcze lekko drwiącym tonem, jakby próbował wytrącić dziewczynę z równowagi. I faktycznie tak było, bo nie mógł pozwolić, by zajęła się odkrywaniem książkowej tajemnicy w spokoju - jako jego pracownic byłaby ciągle narażona na stres, wkurzających klientów i presję czasu, szczególnie gdy należało się uwijać jak w ukropie, aby zrealizować wszystkie zamówienia. Obserwował więc z ironicznym uśmieszkiem wyższości jej poczynania; patrzył jak sięga po książkę i obejmuje ją, a jej dłonie delikatnie gładzą okładkę; czujnym okiem podziwiał zmieniające się rysy na twarzy panny Moore, gdy upływały kolejne sekundy ciszy, a ona nie robiła nic, by otworzyć książkę - głaskała ją jedynie pieszczotliwie, co Colinowi się podobało, jednakże w żaden sposób nie mogło podziałać na oporny tomik. Czekał, aż dziewczyna wyciągnie różdżkę i rzuci pierwsze zaklęcie; to odbiłoby się natychmiastowo, obryzgując ją atramentem, który niezwykle ciężko było zmyć. Zamiast tego panna Moore wystawiała go na ogromną próbę cierpliwości.
Tym większe też było jego zdziwienie, gdy tomik nagle się otworzył, a okładka rozdzieliła, ukazując wnętrze książki z zapisanymi stronami. Nie podejrzewał, że poradzi sobie tak łatwo; jemu zajęło kilkanaście minut odkrycie, że należy lekko nacisnąć górną część grzbietu, by książka się otworzyła, ale najwyraźniej panna Moore znalazła inny, skuteczniejszy sposób. Albo doskonale znała ten rodzaj książki i po prostu z niego zadrwiła, co jednak nie wzbudziło w nim uczucia porażki czy wstydu. Wręcz przeciwnie, świadczyło tylko o tym, że ma do czynienia z osobą o żelaznym charakterze.
- Cóż - przechylił się przez biurko, by wyjąć tomik z jej rąk i wrócił na swoje miejsce, odkładając książkę na bok; zamknęła się z cichym trzaskiem, czekając na kolejnego kandydata, który miał się z nią zmierzyć. - To by oznaczało, że może się pani czuć pracownicą Esów i Floresów. Powiedzmy już od jutra, jeśli to pani nie będzie kolidowało z innymi obowiązkami. Mamy teraz mnóstwo pracy, co wiąże się z ogromnym wyzwaniem... ale jeśli pani podoła, okres próbny z przyjemnością zamienię na stały etat - zakończył tonem, w którym brzmiała obietnica.
Nawet nie wiesz, że książki są dla mnie całym światem. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Inni na bezludną wyspę zabraliby scyzoryk, zapałki i inne rzeczy potrzebne do przeżycia, a ja ulubioną książkę. Potrzebowałam ich tak samo jak powietrza, kawy czy półsłodkiego wina. Nie wyobrażałam sobie wieczoru bez książki.
- Panie Colinie, czy pan we mnie wątpi? – odpowiedziałam na te jawną drwinę, chowając kosmyk włosów za ucho. Byłam spokojna i wręcz pewna swoim umiejętności. Nie dałam się wybić z równowagi. Może przez to pokazałam, że jestem bardziej dojrzała niż moja prawdziwa metryka? Trudno było mnie zdenerwować, ale jak się mnie udało naprawdę wyprowadzić z równowagi, zapewne słyszeliby mnie na kolejnych trzech sąsiednich ulicach. Darłam się, biłam i gryzłam, nie panując nad swoimi emocjami. Czułam się czasami jak wulkan emocji, zwłaszcza wtedy gdy kończyłam wspaniałą, pochłaniającą mnie całkowicie lekturę. Nigdy nią nie rzuciłam o ścianę, ale miałam na to ochotę. Czasami umierałam wraz z moim ulubionym bohaterem, znacznie rzadziej cieszyłam się z czyjeś śmierci.
Nie wierzyłam, że czekasz tylko na moje potknięcie. Traktowałam książki jakby byli ludźmi, a ich oprawy nie różniły się niczym od naszych skór. Każdy z nas potrzebował chociaż trochę bliskości. A książki miały przeróżne mechanizmy. Nigdy jednak nie użyłabym nań różdżki. Magia była w słowach w środku książki, nie wolno było z taką łatwością ich krzywdzić. Bliskość potrafiła zdziałać cuda tak jak i w tym przypadku. Ostrożnie traktowałam książkę, nawet wtedy gdy chciałam odłożyć ją na biurko. Przejąłeś ją z moich dłoni, a ja odpowiedziałam ci ciepłym uśmiechem.
- Czasami nawet książki potrzebują trochę bliskości – dodaję zawstydzona. Nie wiedziałam, czy jesteś zaskoczony czy znałeś ten trik przede mną. Nie potrafię cię rozgryźć. Jesteś dla mnie taką zagadką. – Oczywiście zjawię się jutro – przygryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć krzykiem i odtańczyć swój taniec szczęścia. Wolno wstałam, podałam ci dłoń i podziękowałam. Odwróciłam się i już zaczęłam iść do drzwi, gdy zatrzymałam się przy ich framudze.
- Jeszcze raz dziękuję, lordzie Fawley, do zobaczenia jutro – rzuciłam ci zalotne spojrzenie i szybki uśmiech, a następnie pewnie chwyciłam za klamkę. Och, pracuję w Esach Floresach! Mam prawo w nagrodę kupić sobie kolejną książkę. Wspaniały dzień!
zt x2
- Panie Colinie, czy pan we mnie wątpi? – odpowiedziałam na te jawną drwinę, chowając kosmyk włosów za ucho. Byłam spokojna i wręcz pewna swoim umiejętności. Nie dałam się wybić z równowagi. Może przez to pokazałam, że jestem bardziej dojrzała niż moja prawdziwa metryka? Trudno było mnie zdenerwować, ale jak się mnie udało naprawdę wyprowadzić z równowagi, zapewne słyszeliby mnie na kolejnych trzech sąsiednich ulicach. Darłam się, biłam i gryzłam, nie panując nad swoimi emocjami. Czułam się czasami jak wulkan emocji, zwłaszcza wtedy gdy kończyłam wspaniałą, pochłaniającą mnie całkowicie lekturę. Nigdy nią nie rzuciłam o ścianę, ale miałam na to ochotę. Czasami umierałam wraz z moim ulubionym bohaterem, znacznie rzadziej cieszyłam się z czyjeś śmierci.
Nie wierzyłam, że czekasz tylko na moje potknięcie. Traktowałam książki jakby byli ludźmi, a ich oprawy nie różniły się niczym od naszych skór. Każdy z nas potrzebował chociaż trochę bliskości. A książki miały przeróżne mechanizmy. Nigdy jednak nie użyłabym nań różdżki. Magia była w słowach w środku książki, nie wolno było z taką łatwością ich krzywdzić. Bliskość potrafiła zdziałać cuda tak jak i w tym przypadku. Ostrożnie traktowałam książkę, nawet wtedy gdy chciałam odłożyć ją na biurko. Przejąłeś ją z moich dłoni, a ja odpowiedziałam ci ciepłym uśmiechem.
- Czasami nawet książki potrzebują trochę bliskości – dodaję zawstydzona. Nie wiedziałam, czy jesteś zaskoczony czy znałeś ten trik przede mną. Nie potrafię cię rozgryźć. Jesteś dla mnie taką zagadką. – Oczywiście zjawię się jutro – przygryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć krzykiem i odtańczyć swój taniec szczęścia. Wolno wstałam, podałam ci dłoń i podziękowałam. Odwróciłam się i już zaczęłam iść do drzwi, gdy zatrzymałam się przy ich framudze.
- Jeszcze raz dziękuję, lordzie Fawley, do zobaczenia jutro – rzuciłam ci zalotne spojrzenie i szybki uśmiech, a następnie pewnie chwyciłam za klamkę. Och, pracuję w Esach Floresach! Mam prawo w nagrodę kupić sobie kolejną książkę. Wspaniały dzień!
zt x2
Gość
Gość
XII 1954, Księgarnia Esy i Floresy
Szybka odpowiedź