Cassiopeia L. Rowle
AutorWiadomość
Cassiopeia Lynx Rowle
Data urodzenia: 28.01.1927
Nazwisko matki: Malfoy
Miejsce zamieszkania: Zamek Beeston
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: były łamacz klątw/Brygadzistka
Wzrost: 165 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: jasny blond
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: wszędzie, gdzie by nie poszła, towarzyszy jej aromat fiołków i winogron; nigdy nie rozstaje się z różdżką, a na jej ciele widnieje kilka niefortunnych blizn z czasów dziecięcych. Lubi łamać konwenanse nosząc się po męsku, lecz, by nie drażnić ojca i braci, publicznie raczej tego unika.
Nazwisko matki: Malfoy
Miejsce zamieszkania: Zamek Beeston
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: były łamacz klątw/Brygadzistka
Wzrost: 165 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: jasny blond
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: wszędzie, gdzie by nie poszła, towarzyszy jej aromat fiołków i winogron; nigdy nie rozstaje się z różdżką, a na jej ciele widnieje kilka niefortunnych blizn z czasów dziecięcych. Lubi łamać konwenanse nosząc się po męsku, lecz, by nie drażnić ojca i braci, publicznie raczej tego unika.
Cis, pazur garboroga, dość giętka, 13,5 cala
Slytherin
Irbis
ciało Gabriela, bezwładne, choć wciąż żywe - pozbawione duszy
tytoniem, silnym aromatem męskiej wody kolońskiej, skrzacim winem
siebie samą u szczytu zdolności magicznych, posługująca się bez problemu różdżką, z Gabrielem u boku
klątwy i starożytne runy
Nietoperzom z Ballycastle
trenuję szermierkę i walkę wręcz, jeżdżę konno, doprowadzam braci do szewskiej pasji
głównie klasycznej
Natalie Dormer
Księżniczka na włościach
Bywają cechy, które w danym rodzie przeważają ponad innymi. Cechy wystarczająco charakterystyczne, by nawet drobna ich prezentacja mogła stać się wizytówką lepszą niż werbalna prezencja. Gdyby jednak założyć, że cechy Cass mówią o niej więcej, niż nazwisko...
Nie ma w sobie nic z chłodnego, logicznego opanowania, jakim szczycili się jej przodkowie. Wręcz przeciwnie. Babka ze strony matki w chwilach gniewu zwykła nawet mówić, że całe to szaleństwo przyniosła z domu ojca – Rowle’owie słynęli bowiem z wybuchowego temperamentu i wyniosłości graniczącej z permanentną pogardą. Cassiopeia, w przeciwieństwie do brata, który wdał się bardziej w matkę, jest osobą doprawdy żywiołową. Nie zna słowa ‘nie’, nawet wypowiadanego w sposób, który wszystkim innym mrozi krew w żyłach. Żyje z chwili na chwilę, uporem zadziwiłaby niejednego, a w złoszczeniu się na czas mogłaby pewnie ustanowić jakiś światowy rekord, gdyby tylko zrobiono z tego dyscyplinę sportową. Nie można jednak powiedzieć, że ta przesycona pogardą dla śmierci i bólu dziewczyna – czy właściwie już kobieta – jest istotą nieustraszoną, głupio odważną i czekającą jedynie na okazję, by pochwalić się wariacką brawurą. Przebiegła i cierpliwa, do perfekcji opanowała umiejętność czytania ludzi, która często bywała zresztą jej naturalną ochroną przed potencjalnym konfliktem, mogącym doprowadzić do niekontrolowanego użycia magii, podobnego do tych, których doświadczały czarodziejskie dzieci. Nieuleczalnie chora na samosizm, trochę zbyt arogancka, by można uznać to za urocze i skłonna do śmiechu, kiedy nie jest to zbyt odpowiednie, Cassiopeia może na pierwszy rzut oka wydawać się osobą, którą trudno polubić. Jeśli jednak poświęcić jej trochę więcej czasu – oczywiście z góry zakładając, że zechce ona odwdzięczyć się tym samym – okazuje się być fantastycznym kompanem do rozmów, błyskotliwym strategiem i godnym zaufania człowiekiem. Na posłuch i miejsce wśród Brygadzistów zapracowała zupełnie sama.
Boi się samotności. Czasem wydaje się, że nic jej nie dotyka; problemy normalnych ludzi są dla niej śmieszne, niezrozumiałe, zupełnie trywialne w jednej chwili, w drugiej paraliżują zmysły i emocje, pozostawiając po sobie spustoszenie, zwykle poprzedzane gwałtowną magiczną reakcją. W stabilizacji widzi bezbarwną, nudną przyszłość, w jej braku jednak nie zawsze potrafi się odnaleźć.
Koniec końców, ród Rowle’ów odcisnął na niej swój ślad, być może nawet w stopniu silniejszym, niż na bracie. Skłonna do agresji, do okrucieństwa, nie mającego nic wspólnego z niesieniem oświaty kaganka i nawracaniem złoczyńców ze złej drogi w połączeniu z wybuchową naturą jak magnes ciągnęła w kierunku niezbyt zdrowego towarzystwa, na którego idee i poglądy otworzyła się nader chętnie, pociągając za sobą Gabriela.
Mój brat despota
Każda rodzina ma w szafie jakieś trupy; jedna ma ich mniej, druga więcej, proporcje są różne, a granice między poglądami na to, co trupem jest, a co nie – mocno zatarte.
Rowle’owie takim ‘trupem’ mogliby z pewnością określić okoliczności, w jakich na świat przyszły bliźnięta. Gdy pierwszy krzyk córki Rodericka rozdarł panującą w zamku ciszę, matka spowita w przepocone, zakrwawione prześcieradła odetchnęła ostatni raz, nie mając nawet szansy na ujęcie w ramiona tych kruchych istot, których życie przyprawiło ją o ostatni, śmiertelny w skutkach atak serpentyny.
Nic więc dziwnego, że pozbawione w pierwszych latach swojego życia matczynej miękkości i bezpiecznego ciepła kobiecych ramion, bliźniaki przylgnęły do siebie bliżej, niż można było tego oczekiwać. A chociaż senior Rowle pod naciskiem rodziny ożenił się po raz kolejny, ani Eleanora ani Lennart nigdy nie mieli zostać wpuszczeni do tego ciasnego, czasem zbyt intymnego, bardzo hermetycznego środowiska, jakie Gabriel i Cassiopeia zbudowali między sobą.
Nawet ojciec, tak bliski, tak zżyty z pierworodnym synem i córką, nigdy nie potrafił zrozumieć ich w takim stopniu, w jakim rozumieli siebie. A było to porozumienie doprawdy zaskakujące; nikt nie mógł różnić się bardziej niż tych dwoje, jednocześnie będąc właściwie jedną myślą, jednym oddechem. Niczym chiński symbol równowagi, panna i panicz Rowle odcinali się od siebie niemal wszystkim, poczynając od koloru złotych pukli Cass i kruczoczarnej czupryny Gabriela, na usposobieniu i zainteresowaniach kończąc. On – opanowany, spokojny, chłodno logiczny, zawsze pewny siebie. Ona? Nie było chyba stworzenia tak kapryśnego, tak zmiennego, tak gwałtownego w czynach i słowach, by mogło konkurować w tej wielowiekowej rodzinie z Cassiopeią. Choć ryzyko, że obciążona genetycznie matka przeniesie przekleństwo na córkę z czasem rozwiało się w niebycie, wywoływane furią niekontrolowane wybuchy dziecięcej magii spędzały sen z powiek niemal wszystkim mieszkańcom posiadłości, nie wliczając w to jednak Gabriela. To on był ostoją i głosem rozsądku, kiedy jego siostra targana złością i emocjami wymykała się spod kontroli. To on spędzał każdą chwilę u jej boku, gdy w szkole problemy z różdżką nasilały objawy psychicznego braku stabilności, tak właściwego dla każdej dorastającej dziewczyny. To wreszcie on, znajomym dotykiem i niskim, łagodnym tonem, układał ją do snu, gdy rozsierdzona tym, czy innym małym dramatem przyciskała do nosa przemokniętą chusteczkę.
Miał do niej dużo cierpliwości. Zaskakująco dużo. Czasem ją to zastanawiało, czasem sprawiało, że drażniła się z nim specjalnie, z premedytacją, naciskając na te wrażliwe miejsca i punkty, które sprawiały, że zwykle stoicki niczym skała brat puszczał wodze opanowania, pozwalając by na wierzch wypłynęły zupełnie inne emocje. Te, o których istnieniu wiedziała tylko ona. Jednocześnie podlegała mu w jakiś sposób, podporządkowywała się pragnieniu kontroli, jakie paliło go od środka od najmłodszych lat. Nie oznaczało to jednak, że pozostawała bierna czy posłuszna, kiedy któraś z jego decyzji, któryś z rozkazów nie przypadł jej do gustu.
Nauki pobierali z początku oddzielnie, gdy jeszcze upór Rodericka trzymał dziewczynę nieco krócej, nieco bliżej obowiązków każdej damy, prędko jednak dogoniła brata w umiejętnościach jazdy konnej czy szermierce, w tej drugiej zresztą w końcu go przerastając. Być może ze względu na pokaźną różnicę w gabarytach? Zwiewna i lekka w morderczym tańcu, brak odpowiedniej masy ciała nadrabiała prędkością i czymś, co najlepiej określić wariacką brawurą.
Ciągnęło ją do zajęć typowo męskich, nie można było jej jednak odmówić dziewczęcego uroku i kobiecości. Zaznajomiona ze wszystkimi dziedzinami sztuki w stopniu przynajmniej zadowalającym, oczytana i przesłodka, jeśli tylko tego chciała, była oczkiem w głowie brata i dumą ojca.
Mój brat zakała
Kontakty z Lennartem, delikatnie i rzeczowo sprawę ujmując, bywały dosyć burzliwe. W młodszych latach, kiedy Cassiopeia szukała jeszcze kobiecego wzorca, kiedy guwernantki i nauczycielki etyki szlacheckiej nie wystarczały jej za namiastkę matczynej miłości, ich relacje były niemal tak dobre, jak relacje dziewczyny z bliźniakiem. Dopiero z czasem, gdy konflikt ojca i przybranej matki zaczął w umysłach dzieci jaśnieć intensywniejszymi barwami, Cassiopeia poczęła – wzorem brata – odsuwać się od Lenny’ego i jego matki, traktując oboje z podobną Gabrielowi chłodną rezerwą, powściągliwą uprzejmością maskując narastającą niechęć do stawiającej ojcu opór kobiety i jej syna, który z Rowle’a nie miał właściwie nic, gdyby się nad tym głębiej zastanowić.
Pieczołowicie wykuwana przepaść urosła zaś do monstrualnych rozmiarów, gdy młodszy z braci trafił do Hogwartu i jasnym stało się, że jego osobowość, jego dziwactwa, jego niemal zniewieściałe upodobania wykluczają edukację pod pieczą domu Węża, posyłając chłopca wprost w ramiona ciamajdowatych Borsuków.
Dużo złośliwsza od Gabriela, skłonniejsza do wbijania szpil i krzywdzenia dla samego faktu sprawiania bólu blondynka nie omieszkiwała wykorzystywać słabości młodszego brata przy każdej okazji, publicznie czy też nie, choć bywały dni, gdy zerkała na niego pobłażliwym okiem i stawała w obronie młodszej latorośli Rodericka, trzymając komitywę z Gabrielem, który w tej materii był od niej o wiele bardziej wyrozumiały.
Dopiero lata później, gdy Lennart zmężniał nieco, wydoroślał, gdy jego lotny umysł zaczął przyjmować zdecydowanie wyraźniejsze kształty, siostra obdarzyła go znów czymś w rodzaju skrywanej sympatii, chwaląc w duchu odważne przeciwstawienie się ojcu, a nawet, od czasu do czasu, rzucając jakąś łaskawą uwagę na temat tego, czy owego dzieła młodszego brata. Potrafiła docenić jego talent, choć od malarstwa zdecydowanie bardziej ceniła muzykę, potrafiła również pojawić się bez zapowiedzi na tym, czy innym wernisażu, bez skrupułów wykorzystując te okazje do brylowania pośród śmietanki towarzyskiej. Nie sposób było jednak ukryć, że gdzieś w głębi Cassiopeia gardziła nieco Lenny’m, gardziła jego sposobem na życie i ścieżkami, którymi decydował się wędrować. Nigdy jednak nie lękała się wystąpić po jego stronie, gdy ktoś nieopatrznie usiłował Lennarta skrzywdzić.
W końcu tylko jej wolno było traktować go w ten sposób.
Czasy szkolne
Choć rodzice mieli wątpliwości, czy to dobry pomysł, Cassiopeia poszła do szkoły wraz z bratem, gdy znaleźli się w odpowiednim wieku. Hogwart przywitał ich swoimi chłodnymi murami, oferując edukację, której dziewczyna pragnęła tak entuzjastycznie od chwili, w której oboje otrzymali listy z wezwaniem do podjęcia nauki. Uwolniona od nadopiekuńczej ręki ojca, przepełniona tętniąca pod skórą magią, po raz pierwszy w życiu czuła się naprawdę wolna. W tym okresie ustały również problematyczne przypadki utraty kontroli, chyba, że dziewczyna próbowała wykorzystać je na własną modłę, szantażując w ten sposób najbliższych - wiadomo przecież, że żaden z męskich członków rodziny nie chciał dla Cassiopei źle. Nie musieli przecież wiedzieć, że 'ataki' wywoływane były celowo i z premedytacją. Radość nie trwała jednak długo, okazało się bowiem, że panna Rowle miewa poważne problemy z posługiwaniem się różdżką. Tak długo tłamszona magia nie chciała poddać się przewodnictwu czarodziejskiego instrumentu, doprowadzając do kolejnych, wzmaganych silnymi emocjami ataków niekontrolowanych czarów – poczynając od znanych już dziewczynie pękających przedmiotów, od wstrząsów poruszających mury zamku, gdy wściekła pozwalała mocy znaleźć ujście gdzie popadnie. Ataki te, poprzedzane krótkimi, burzliwymi awanturami, zwykle kończyły się kilkunastominutowymi omdleniami, to jednak ani trochę nie ostudziło ognistego temperamentu Cassiopei. A chociaż dorastanie w wymagających warunkach hartowało, wyrabiało charakter i silną wolę, żmudny proces samodoskonalenia się, prób opanowania wybuchowego charakteru i umiejętności, które mogły równie dobrze przynieść śmierć jak i ocalenie sprawiły, że chłonny umysł dziewczyny wypaczył się, skrzywił. Karmiąc wybujałe ego przeświadczeniem, że może wszystko, jeśli tylko bardzo tego chce, a granice wykręcić da się w każdą stronę, zachłannie sięgała po więcej i więcej - prędko dostrzegł to Horacy Slughorn, nauczyciel eliksirów, znany z lubości z jaką 'kolekcjonował' zdolnych, dobrze urodzonych i wpływowych uczniów. Cassiopeia szybko dołączyła do jego Klubu Ślimaka, nie można jednak powiedzieć, by zrobiła to z pobudek pragmatycznych - zebrane tam towarzystwo interesowało ją bardziej pod kątem przyszłych korzyści, niż chęci rozwijania się społecznie. Raczej lubiana, popularna, choć stroniła od oblegających ją tłumów, przyjemność odnajdując głównie w towarzystwie brata, którego osoba z biegiem lat splatała się z jej własnym jestestwem niczym winna latorośl, odciskając swoje piętno. Szkołę ukończyła z zadowalającymi wynikami, wciąż jednak w większej mierze polegając na instynktownym użyciu magii, niż werbalnej jej postaci ukierunkowanej różdżką. W międzyczasie jednak ich małe, prywatne, rodzinne niebo, dosięgnęły kolejne brzemienne w skutkach problemy. Ojciec, pragnąc za wszelką cenę utrzymać pozycję, planował wydać córkę za mąż. Dość uparcie, warto dodać. Na jej własne szczęście i w niejasnych okolicznościach, potencjalni kandydaci rezygnowali zwykle na krótko po ogłoszonych zaręczynach, co również przylgnęło do reputacji Cassiopei, nie ostudziwszy tym samym zapałów ojca. A chociaż ona sama doskonale wiedziała, kto stoi za owymi niezbyt udanymi mariażami... Cóż. Wprost warto by jedynie rzec, że twarde argumenty, a często również otwarte groźby ze strony Gabriela wystarczały, by co mniej odporni wykruszali się niczym sopelki, a pozostałych często odstręczały niecodzienne zainteresowania panienki Rowle, jak i jej nieprzystępny, często wyjątkowo nieprzyjemny charakter. Niestety, nie dawało się tej szarady przeciągać w nieskończoność. Ojciec wreszcie zorientował się w czym rzecz i postawił bliźniętom ultimatum - albo ustatkują się oboje, albo oboje, w przypływie wściekłości, wydziedziczy. Podczas gdy Gabriel zwlekał z ożenkiem aż do dwudziestego trzeciego roku życia, by owdowieć tuż po narodzinach syna, Cassiopeia została wypchnięta w ramiona mężczyzny z rodu Rosierów o wiele prędzej. Młodziutka arystokratka nie miała jednak więcej szczęścia niż jej brat - plotka iż płodność panienki Rowle jest bardzo wątpliwej jakości, zaczęła rozprzestrzeniać się po dwóch latach od skonsumowania małżeństwa, kiedy to para wciąż nie doczekała się poczęcia. Mąż odszedł od niej wreszcie, mniej więcej w czasie, gdy dziewczyna rozpoczynała swoją karierę u Gringotta, by krótko po tym wystąpić o rozwód i zapaść się pod ziemię, Merlin wie tylko gdzie. Sama Cassiopeia nie robiła sobie nic z tego przykrego dla większości kobiet faktu, jednakże dla każdej szanującej się szlacheckiej rodziny była to wyraźna, ostrzegawcza chorągiewka, by w mariaże z panną Rowle absolutnie się nie pakować.
Jej kodeks moralny wypaczył się w sposób, którego nie szło już naprawić, a sama Cass zaczęła odkrywać w sobie pociąg do czarnej magii, będący chorobą tej rodziny. Biorąc sprawy takimi, jakimi były, właściwie przypieczętowała swój los, od czasu do czasu jedynie na złość bratu kusząc jakiegoś niepomnego przestróg młodzieńca, by później z bezpiecznej odległości obserwować, jak zwykle zamknięty w sobie, opanowany i spokojny Gabriel wpada w coś w rodzaju szału.
Każdy obcy to wróg
Pod ich nieobecność, sprawy w domu nie układały się zbyt dobrze – choć oczywistym było, że w rodzie o takiej renomie, jak Rowle, rozwód nie wchodzi w grę. Sytuacja między macochą i ojcem robiła się coraz wyraźniej toksyczna. Nikt nie przewidział jednak, że powrót do rodowej posiadłości, przesiąkniętej ideologią związaną z czystością krwi, łaknieniem potęgi i wiedzy oraz naturalnym, idącym wraz z tymi przymiotami skrzywieniem, właściwym dla każdego prawdziwego Rowle’a, odciśnie na rodzeństwie piętno tak prędko i tak skutecznie. Spuszczeni ze smyczy, zostawieni samym sobie, z dostępem do bogactw rodu i wolni jak ptaki, prędko uwikłali się w towarzystwo, które w porządnych rodzinach nie uchodziło za zbyt odpowiednie. Opowiadając się za Riddle’em, którego znali jeszcze z czasów szkolnych, a który fascynował bliźnięta swoją osobowością, charyzmą i nieco, umówmy się, zbyt idealistycznym planem na rekonstrukcję czarodziejskiego społeczeństwa, od kilku miesięcy próbowali zasłużyć na swoje miejsce wśród Rycerzy, choć czekała ich jeszcze długa droga. Naznaczeni szaleństwem, jak toksyna rozchodzącym się po chłonnych umysłach, potrafili być niezwykle niebezpiecznymi przeciwnikami.
Wiedzieli, że potrzebują normalnego zawodu, zasłony dymnej dla tych, którzy mogliby się zainteresować ich wyizolowaniem od społeczeństwa. Bliźnięta podjęły więc staże, a później regularną pracę, choć tym razem każde z nich poszło własną ścieżką. Cassiopeia, skupiona na rozwijaniu zainteresowań związanych z urokami, zagadkami i pracą nad lotnością umysłu, gardząc przy tym regularną, fizyczną pracą, zdecydowała się na pracę dla Gringotta jako łamacz klątw. W tym okresie sporo podróżowała, w pogoni za tym czy innym artefaktem, rozwijała też umiejętności walki wręcz i poznawała ludzi, których doświadczenie, wiedza o świecie i wielogodzinne gawędy otwierały jej umysł na zupełnie nowe horyzonty. Mugolska broń, żeby nie szukać daleko, okazywała się wyjątkowo fascynująca - nawet jeśli jej pochodzenie napawało Cass wewnętrzną pogardą. Kastet, który podpatrzyła u jednego z szabrowników podczas jednej z uciążliwych podróży na wschód tak przypadł jej do gustu, że prędko sama zaopatrzyła się w tę nietypową dla panienki błyskotkę, całkiem trzeźwo wychodząc z założenia, że są sytuacje, w których różdżka może nie stanowić odpowiedniej broni, a porządne grzmotnięcie delikwenta w pysk skutkowało zawsze. Po trzech latach zrezygnowała z pracy u goblinów, zmęczona wieczną tułaczką i życiem w biegu, które na dłuższą metę potrafiło być bardziej stresujące niż hodowanie smoków. W wieku 25 lat, wbrew radom brata i woli ojca, zaczęła się starać o możliwość wstąpienia w szeregi Brygadzistów. Nie był to łatwy kawałek chleba, o czym przekonała się stosunkowo szybko, jednak twarde, surowe wychowanie jakie wyniosła z domu, oraz świadomość, że podejmując taką pracę robi na przekór wszystkiemu i wszystkim, którym się dało, z uporem godnym lepszej sprawy przystąpiła do szkolenia. Ukończyła je wzorowo, choć minęło kolejne pół roku, nim udało jej się dostać przydział do jednej z drużyn. Bezlitosny, brutalny świat należący typowo do mężczyzn przypadł dziewczynie do gustu; tu nikt nie liczył się z tym, czy potrafi wymienić wszystkie sztućce używane podczas oficjalnej kolacji, taksującym wzrokiem nie oceniał jej kreacji. Tu liczyło się jedynie przetrwanie i efektywność, którą najczęściej zyskiwało się surową przemocą. Nie przepadała za używaniem magii do pętania kreatur, na które polowali, wychodząc z założenia, że wilkołaki nie tylko nie są godne tego, by mieć z czarami jakikolwiek kontakt, ale też zbyt głupie by zrozumieć, co właściwie zaszło. Nigdy jednak nie odmówiła sobie okazji do użycia kastetu, migoczącego w bladej, księżycowej poświacie, gdy podczas pełni dopadali swoją ofiarę, a ta - spętana, bezbronna i przerażona - była zdana na ich łaskę i niełaskę. Jej towarzysze prędko zrozumieli, że ta z pozoru krucha i delikatna kobieta dorównuje im nie tylko zapałem ale i hartem - po dwunastu akcjach, w których wzięła udział, po roku czynnego udzielania się w drużynie, z oczu jej współpracowników nareszcie zaczęły znikać pełne politowania iskry, a rozbawienie ustępowało milczącemu szacunkowi.
Patronus: Irbis, z łaciny nazywany Panthera uncia, jest niczym innym jak śnieżną panterą. Bedąc jednocześnie ukochanym zwierzęciem Cass, przywodzi jej na myśl zimę – porę roku, w której oboje z Gabe’em przyszli na świat i tę, z którą najmocniej się identyfikowała. Kiedy wszystkie zapachy i bodźce zostawały zredukowane do minimum, umysł był cudownie czysty i jasny, a rodzinna posiadłość pokrywała się grubą warstwą śniegu; młoda panna Rowle czuła, że żyje, gdy mknęła na złamanie karku po zamarzniętym jeziorze. Ta wolność i swoboda są jednymi z najmilszych wspomnień blondynki.
8 | |
0 | |
5 | |
0 | |
0 | |
6 | |
6 |
różdżka, sowa, metalowy kastet, 9 punktów statystyk
Gość
Gość
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Wychowana pod dyktandem ojca z bratem bliźniakiem u boku wyrosła na kobietę niezależną, pewną siebie i silną. Chwytając się iście męskich zawodów i czerpiąc z życia pełnymi garściami, dotarła w końcu do momentu, w którym nie jest podporządkowana żadnemu mężczyźnie. Rosier, z którym wzięła rozwód, zostawił co prawda plamę na jej honorze pozostawiając ją w świetle bezpłodnej i nieprzydatnej jako przyszła żona, lecz osiągnęła dzięki temu to, do czego dążyła - samowystarczalność. Jak dalej będzie radzić sobie w arystokratycznym świecie, gdzie kobiety sprowadzane są do poziomu ozdób i matek? I czy poradzi sobie z uczuciem, którym darzy brata - jak zareaguje na to społeczeństwo, jeśli prawda kiedykolwiek wyjdzie na jaw?
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cassiopeia L. Rowle
Szybka odpowiedź