Marin Ollivander
Nazwisko matki: Prewett
Miejsce zamieszkania: Bournemouth, Wielka Brytania
Czystość krwi: krew czysta szlachetna
Zawód: Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, Międzynarodowa Komisja Handlu Magicznego
Wzrost: 189
Waga: 81
Kolor włosów: ciemny blond
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: bardzo wysoki, piegi na twarzy widoczne tylko podczas silnie słonecznych dni
13 cali, sztywna, Kasztanowiec, Włókno z serca smoka
Slytherin
brak patronusa
Wilkołak
Miodowy
Marin jako autorytarny Minister Magii
Mugolska historia, finanse, handel
>Zjednoczeni z Puddlemere
Udaję, że wszystko jest w porządku i jestem uczciwym obywatelem. Tak naprawdę to staram się jak najwięcej zarobić na handlu.
Blues, jazz
Tom Webb
Dla większości osób dzieciństwo jest czasem do którego zawsze się chętnie wraca. Tysiące godziny poświęcone beztroskiej zabawie tak naprawdę ukształtowały nasze późniejsze myślenie. Ale czy każde dzieciństwo jest błogie? Czasami ciężko powiedzieć, że dzieci mają dobrze. Czasami spojrzymy na sierocińce, czasami na zwykłe rodziny. Pełno w nich niechęci do dzieci, braku akceptacji.
Czasami patrząc na jedną rodzinę można wyjść z podziwu jak można dwojako traktować dzieci.
Czy to wina chłopca, że nie ma długich włosów i zniewalającego spojrzenia? Przecież nie różnią się niczym innym. Nawet ten uśmiech jest do siebie złudnie podobny.
Nawet największe rodziny ukrywają jakiś sekret. Ród Ollivanderów był jednym z najbardziej znanych i cenionych rodów. Od niepamiętnych czasów trudzili się i zajmowali wytwarzaniem różdżek. Dlatego mało kto robił sobie z nich wrogów. Alternatywa w wytwórstwie różdżek może i istniała, ale można powiedzieć, że rynek pod tym względem został przez nich zawładnięty.
Marin od pierwszego tygodnia, który spędził na świecie nie znał matki. Jego rodzicielka zmarła przy porodzie w skutek niewyjasnionych powikłań. To był straszny cios dla całej rodziny, zwłaszcza dla ojca, Mathiasa. To całkiem zrozumiałe, że mężczyzna zamknął się w sobie po śmierci swojej ukochanej. Przez wiele lat planowali dziecko i dokładnie przemyśleli jego dalszą edukacją. Potomek miał być cudem, który odmieni ich życie i wprowadzi ich na nowy etap. Kto mógł przewidzieć, że ten cud stanie się jednocześnie koszmarem?
Mathias zajmował się pośrednio wytwórstwem różdżek. Jego głównym zakresem pracy były badania dotyczące rdzeni różdżek i zależności pomiędzy drewnem, długością różdżki a magicznym dodatkami różdżek. Przez wiele lat ze swoją żoną planowali, że po narodzinach dziecka mężczyzna zacznie się tym zajmować głównie w domu. Z tego powodu w piwnicy ich rezydencji powstało specjalne laboratorium, które okaże się kluczowym miejscem w życiu małego Marina.
Mathias bardzo kochał swojego syna, ale jednocześnie odczuwał wielki ból patrząc na jego postać. Nie winił wyczekiwanego synka za to, że pozbawił życia swoją matkę. Ale nie potrafił się też przełamać widząc jak jego żona oddaje ostatnie tchnienie na sali, która wypełniona była krzykiem niemowlaka. Dlatego od czasu, gdy Marin był noworodkiem ojciec był zdystansowany. Każdy nocny krzyk dziecka przypominał mu o tej tragedii.
Malutki Marin Ollivander był szczególnie traktowany przez guwernantki i służbę rezydencji. Mathias kładł ogromny nacisk na to, żeby nad jego dzieckiem cały czas ktoś czuwał. W ten sposób próbował wynagrodzić dziecku dystans jaki do niego zachowywał. Darzył go ogromnym uczuciem, ale mimo wszystko wywołał w nim wielki ból. Całymi dniami uciekał do swojej piwnicy, żeby pogrążyć się w pracy, która stała się całym jego życiem. Nie wiedział, że syn każdego z utęsknieniem patrzył jak stamtąd wychodzi żyjąc w nadziei, że ojciec poświęci mu więcej czasu.
Marin miał dziesięć miesięcy, gdy zaczął chodzić o własnych siłach. Określenie chodzić to i tak za mało. Chłopak od pierwszego kroku zaczął żywiołowo biegać po rezydencji co wywoływało jednocześnie panikę i rozbawienie w jego opiekunkach. Od pierwszych kroków zaczął się objawiać w nim urwis, który szukał tylko pretekstu do tego, żeby zwrócić na siebie uwagę. Nie mógł jeszcze wiedzieć, że to wszystko miało na celu tylko to, żeby ojciec poświęcił mu więcej czasu.
Mały Ollivander od małego wysłuchiwał od swoich opiekunek wielu historii rodowych. Ojciec rygorystycznie podchodził do tej wytycznej, chciał w syna wpoić poczucie dumy z własnej krwi i obowiązku wynikającego z rodowodu. Dlatego od małego opowiadano mu o barwnych historiach przodków, o magicznych entach, które jako leśne stwory były na granicy wyginięcia i jedyny swój ratunek znalazły w rodzie Ollivanderów. Wszystko miało jeden cel – wywołać w dziecku poczucie odpowiedzialności za jego przyszłe decyzje.
Pierwsze zdolności magiczne Marin przejawił w wieku dwóch lat, gdy bawił się w ogrodzie rezydencji ze swoimi opiekunkami. Mały Ollivander od zawsze miał swoje humorki, bo lubił jak wszystko szło po jego myśli. Jeśli chciał się bawić na dworze to nie obchodziło go to czy jest ulewa lub sypie śnieg. Musiał postawić na swoim kosztem wrzasków i jęków. Niesforność to dobre słowo określające jego dzieciństwo.
Pewnego razu, gdy przebywał na zewnątrz bardzo chciał wspiąć się na drzewo. Jednak z racji swojego wieku i raczej małych zdolności zręczniościowych było to wręcz nierealne, co próbowały mu wmówić jego opiekunki. Chłopak jednak nie poddawał się zbyt szybko i gdy tylko jego opiekunki zaczęły go powstrzymywać przed niezbyt mądrym pomysłem ten zaczął głośno jęczeć aż z drzewa nagle nie spadły w jednym momencie wszystkie liście. Od dawna wyczekiwano przejawów zdolności magicznych u chłopca, ale ten nagły zwrot akcji wywołał we wszystkich takie poruszenie, że do dziś nie pamiętają kto był w większym szoku – one, czy on. Wszyscy oczywiście obsypani liśćmi.
Najważniejsza cechą jaką Marin nabył za młodu było poczucie dumy. Natchniony tysiącami opowieści o jego przodkach chłopak poczuł w sobie moc, której nie mógł zmarnować. Jego rodzina od wielu pokoleń przynosiła chlubę swojemu nazwisku, więc on też musiał zrobić coś wielkiego!
List z Hogwartu był początkiem tego co nieuniknione. W końcu musiał opuścić rodzinny dom w którym miał bardzo mocną pozycję. Zawsze dbano o to, żeby młody Ollivander chodził czysty, najedzony i zadowolony. Wynajdywano mu różne rozrywki i znajdowano hobby. W wieku pięciu lat jego ojciec zatrudnił nawet osobistego nauczyciela, który miał dbać o rozwój intelektualny chłopaka. Dlatego od małego Marin grał w czarodziejskie szachy, uczył się malować obrazy czy grać na harfie. Jednak jego ulubionym zajęciem było słuchanie o historii magii.
Perspektywa rozwoju zdolności magicznych nie wywoływała w Marinie jednak takich wielkich emocji. Wyjazd do Szkoły Magii i Czarodziejstwa oznaczał głównie rozstanie ze spokojnym i bezpiecznym domem w którym każdy dostosowywał się do jego zachcianek. Szkoła oznaczała schylenie głowy i zaakceptowanie tego, że nie jest już wiodącą postacią tylko jednym z wielu uczniów. Bał się troche perspektywy współzawodnictwa z innymi uczniami, nigdy nie doświadczył czystej rywalizacji.
Hogwart to cudowne miejsce. Nie ma osoby, która nie zachwyciłaby się w jakimkolwiek stopniu urokowi tego miejsca. Dla Marina pierwszą rzeczą, która wywołała w nim taką ekscytację w szkole była Wielka Sala. Wiele razy oglądał niebo i próbował nazywać gwiazdozbiory ale nie doświadczył jednak takiego efektu, jaki miał miejsce w tym ogromnym pomieszczeniu.
Gdy Marin trafił do Slytherin zaczął się nowy etap w jego życiu. Nowe otoczenie zaczęło zauważać to, że drzemie w nim potencjał na mądrego czarodzieja. Umiał się kulturalnie wysłowić, dbał o własny interes. Nigdy nie miał problemu z tym, żeby coś załatwić. To wszystko przez to, że nauczył się już wcześniej jak postawić na swoim. Nie potrzebował znajdować kolegów, którym mógłby się mazgaić i narzekać, że tęskni za rodzicami. W końcu miał tylko ojca, który jedyne co mu osobiście wpoił to to, żeby nigdy nie pokazywał swojego strachu. Chłopak jeszcze nie wiedział o tym, że jego ojciec od lat ukrywa ból wywoływany obecnością syna, który tak bardzo przypominał mu o utraconej żonie.
Można śmiało powiedzieć, że Hogwart stał się przepustką do życia. Po kilku tygodniach okazało się, że wszystkie cechy, które wpajano mu w domu tylko ułatwily mu naukę. Stał się pewny siebie i odważny. Można powiedzieć, że trochę zbyt zarozumiały, ale zawsze pilnował się, żeby zachować dobre imię. Powroty do domu okazały się tylko i wyłącznie powrotem do nudnej codzienności, gdzie nie miał tylu możliwości ile w szkole. Jego wolnością akurat była szkoła. Wolnością były lekcje zaklęć i eliksirów. Nawet transmutacja, której nie lubił była całkiem znośna. Nie musiał zamartwiać się tym co będzie robił wieczorem i czy jego opiekunka będzie pamiętać o przygotowaniu dla niego stroju. Zaczął stawać się coraz bardziej samodzielny i bardzo mu to pasowało. Chciał zrobić wszystko, żeby ojciec patrzył na niego z dumą.
Czasami doświadczają nas przykre historie. Czasami my sami skazujemy innych na smutne wspomnienia. Marin od małego był wychowany w duchu poczucia obowiązku odnośnie własnej krwi. Był jedynym dzieckiem Mathiasa, więc naprawdę spore oczekiwania były w nim pokładane. Przez pierwsze kilka lat zastanawiał się nad tym dlaczego trafił akurat do Slytherinu. Często powtarzano mu, że chlubą rodu jest Ravenclaw w którym dorastała większość jego potomków. Chłopak nie był świadomy, że to pewnie przez jego wielką dumę i uraz do wszystkich, którzy nie mają błękitnej krwi uczynił go osobą trochę zbyt zarozumiała, zbyt pewną siebie i zbyt dumną. Przykładem przejawów takiego zachowania jest sam fakt tego jak odnosił się do swojej kuzynki, Katyi, która przez długi okres szkolny często przebywała w towarzystwie szlam. Zdarzyło mu się nawet wyrazić swoje ubolewanie tym faktem jej bratu, który uczęszczał z nim do tego samego domu.
Hogwart słyszał o jednej bardzo donośnej historii z Marinem. W siódmej klasie poznał pewną dziewczynę. Cóz, dziewczynkę można by rzecz. Nazywała się Keira Moore i całkowicie oszalała na jego punkcie. Każdy facet lubi jak biega za nim jakaś dziewczyna, ale nie jeśli ma 12 lat a on własnie kończy szkołę. W sumie to było zabawne. Przez kilka tygodni śmiali się z jej wywodów miłosnych. Kilka razy mu powiedziała, że jest wspaniały i żeby na nią zaczekał po szkole a na pewno nie pożałuję. Naprawdę mocne słowa jak na dwunastolatkę. Zabawnie było odpierać jej miłosne ataki. Kto by się przejmował tym, że dziewczyna po prostu cierpi?
Keira Moore była w nim strasznie zakochana. Wiedzieli to wszyscy znajomi Marina i często z tego kpili. Nadszedł czas walentynek i wszyscy spodziewali się od niej kartki, którą oczekiwanie mu podarowała. Niestety dla dziewczyny spotkali się tego dnia pod drzwiami biblioteki. Od dawna wiedział o tym, że dziewczyna była półkrwi co z miejsca skazywało ją na porażkę. To tłumaczyło jej obecność w Ravenclaw. Wracając do tematu. Dziewczyna miała naprawdę spory tupet i jeszcze więcej odwagi, gdy wykorzystała moment nieuwagi chłopaka, żeby skraść mu niewinny pocałunek. Może darowałby jej ten fakt, gdyby nie to, że widzieli to znajomi chłopaka. Nie mógł sobie pozwolić przecież na kolejne tygodnie kpin. Swoją reakcję uzasadniał też ostatnimi wydarzeniami w życiu, które nadszarpnęły jego zdrowie psychiczne. Ostatnimi czasami zmagał się z niepokojącymi dusznościami i zanikami oddechu. Słyszał kiedyś o tym, że rody szlacheckie sa nrażone na choroby genetyczne i w ostatnie tygodnie spędził na zamartwianiu się i studiowaniu różnych książek dotyczących tych objawów. Dlatego bez zbędnego zastanawiania potraktował ją Levicorpusem. W głębi duszy szkoda było mu tej dziewczyny. Ale opinia publiczna mimo wszystko była najważniejsza.
Marin skończył Hogwart z dobrymi wynikami. Powyżej oczekiwań z obrony przed czarną magią, transmutacji i eliksirów, ponadto wybitny z historii magii oraz zaklęć zapowiadały, że czeka go naprawdę przyjemna przyszłość. Nijak jednak to się miało do planów chłopaka, który zamierzał pracować jak najbliżej pieniędzy, bo to one zapewniały szczęście i władzę. Ponadto od małego interesował się tylko tym jak najwięcej zyskać jak najmniejszym kosztem. Dlatego właśnie padło na handel. Ponadto kluczowym czynnikiem było to, że w przyszłości zamierzał pomóc swojej rodzinie w tym, żeby ich różdżki były dystrybuować na jak największą skalę. Sam pomysł nie oznaczał jednak, że podobna kariera czekała przed Marinem. Spędził wiele czasu na rozmowach ze swoim ojcem i wujkami, których przekonywał, że mimo braku zdolność wytwarzania różdżek chce pomóc w rodowym interesie w trochę inny sposób.
Podczas wakacji, które nastąpiły po skończeniu Hogwartu Marin podróżował po świecie. Odwiedził między innymi Francję, Niemcy, które próbowały podnieść się z kolan po mugolskiej wojnie, Związek Radziecki, Bałkany i Hiszpanię. W tym ostatnim kraju natknął się na niezbyt interesujące towarzystwo. Całkiem przypadkowo poznał młodych czarodziejów, którzy opowiadali mu o dostatkach życia jakie zapewnia im handel środkami odurzającymi. Nie można ich relacji określić jako zbyt pozytywną, bo po krótkiej wymianie zdań doszło do konfliktu, który skończył się bójką w magicznej karczmie, a sam skończył z kilkoma ranami na ciele. W wyniku tego wszystkie postanowił odwiedzić kolejny kraj, którym okazały się Włochy.
We Włoszech natknął się na bardzo interesujący staż, prowadzony przez angielskie Ministerstwo Magii, które oferowało wybitnym absolwentom pracę w międzynarodowych placówkach zajmujących się koordynacją i pilnowaniem przepływu magicznych towarów po Europie.
Marin spędził w tamtym miejscu cztery lata podczas których pracował w największych filiach czarodziejskiego handlu zwiedzając między innymi Rzym, Tokio, Barcelonę, Paryż i Nowy Jork. Cały czas brakowało mu przepływu pieniędzy w rękach, ale czuł, że towary nad którymi sprawuje pieczę są cenniejsze od gotówki na którą można je było wymienić. Nauczył się naprawdę wielu zależności dotyczących światowych rynków, podatności na czynniki zewnętrzne i wpływu jednostki na funkcjoniwanie handlu.
Po czterech latach wrócił do Londynu. Wrócił z wiedzą, doświadczeniem, nowymi językami i nadzieją na to, że po tylu latach ojciec spojrzy na niego i uśmiechnie się ze szczerego serca. Marin chciał doprowadzić, by w końcu na coś się przydać swojej rodzinie i być jedną z wazniejszych osobistości za trzydziesci lat.
Kurs, który skończył mógł uznać za pomyślny. Największa zaletą było zwiedzenie świata, który okazał się całkiem inny niż sobie to wyobrażał młody Ollivander. Życie nie było tak proste, w wielu miejscach natknął się na przeróżne codzienne problemy, których nie mógł doświadczyć w ciepłej rezydencji ojca. Po powrocie do kraju Marin szybko aplikował do Ministerstwa Magii po zakończonej przygodzie. Bardzo dużo dały mu polecenia wystawione przez poprzednich pracodawców i doświadczenie w kontaktach z czołowymi postaciami światowego handlu.
Marin po krótkim czasie zaczął prowadzić błyskotliwą karierę. Bazując na dotychczasowej wiedzy, kontaktach i doświadczeniu w szybkim tempie został nadzorcą eksportu różdżek do krajów Europy Wschodniej i Azji.
10 | |
0 | |
13 | |
0 | |
0 | |
4 | |
4 |
teleportacja, 12 pkt, różdżka, bezoar
Witamy wśród Morsów
prządką