Magiczne zbiory
AutorWiadomość
Magiczne zbiory
Wystrój utrzymany jest w zgodzie z architekturą budynku. Z wejścia zaskakują swoimi mocarnymi wielkościami wysokie regały z książkami. Aby ułatwić znajdowanie odpowiedniej lektury, co rusz ustawiono bezpieczne drabiny z podestem otoczonym barierką, umozliwiając czarodziejom poruszanie się wzdłuż wyższych kondygnacji półek, przesuwając się po szynach drabiny z pomocą magicznego zaklęcia: Depulso, popychającego podest dalej. Wstępu mugolom do tego miejsca broni magiczne zaklęcie otaczające pobliskie korytarze, wywołujące w mugolach poczucie, że czegoś zapomnieli zrobić i natychmiast powinni opuścić teren wokół katedry, udając się w inną lokalizację. Zaczarowane księgi znajdują się również w innych częściach sali, tutaj jednak są zgromadzone ich największe zbiory.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:06, w całości zmieniany 2 razy
Niektórzy topili swoje smutki w alkoholu - Eurydice Flint topiła je w książkach. Dzięki temu, że cała była ulepiona z różnorakich smutków, robiła to zdecydowanie częściej, niż przeciętny bywalec biblioteki. Sympatia do lektur tliła się w niej jeszcze przed wkroczeniem w mury Beauxbatons, które znalazły jej miejsce w domu Smoków, słynących z upodobania sobie pióra i kawałka pergaminu. Choć nie przykładała do tego zbyt wielkiej wagi, po pewnym czasie przylgnęła do książek bardziej, niż do ludzi, którzy niejednokrotnie nie mieli tak ciekawej zawartości jak przewodniki po specyfice trytońskiego życia.
Wodziła wzrokiem po kolorowych okładkach, jednych nowszych, drugich nieco starszych, specyficznie pachnących waniliową nutą. Choć każdy czuł w kruszących się kartkach jakąś woń, jeszcze nikt (oprócz perfumiareczki, w rzeczy samej) nie dał rady przypisać jej konkretnej nazwy. Złapała mocniej za szczebel drabiny, wychylając się w stronę jednego z regałów, opatrzonego interesującym ją działem literatury angielskiej. Palcem wskazującym odchyliła grzbiet opasłego tomiszcza w odcieniu burgundy, tu i ówdzie przeplatanym złocistymi detalami i wysunęła go z jego stałego miejsca pobytu. W powietrze wzniosły się drobne pyłki kurzu, ładnie odznaczające się w świetle wpadającym przez przestronne okna. Kiedy już miała objąć tomik całą dłonią, drabina zadrżała, a on gwałtownie zsunął się z półki, wykonując trzy szybkie fikołki w stronę podłogi. W ostatniej chwili uchwyciła go w locie i odetchnęła z ulgą. Hałas spadającej książki w bibliotece przypominał wybuch bomby atomowej, którego bez wątpienia chciała uniknąć. Najważniejsze, aby pozostać niezauważonym. Przyłożyła lekturę do klatki piersiowej i ostrożnie zeszła na dół, końcem końców dotykając palcami stabilnego gruntu. Wyglądało na to, że nie na chybotliwej drabinie miały skończyć się jej małe przygody. Kiedy tylko opuściła otoczoną barierką platformę i obróciła się na pięcie, mocno potrąciła się z kimś ramieniem. Nie zastanawiała się długo nad tym, czy to ona była powodem wypadku, czy ów nieznajomy, bo książka uderzyła z impetem o ziemię. Syknęła cicho pod nosem i zmarszczyła czoło, a gdy tylko uniosła wzrok, jej oczom ukazała się drobna, bialuteńka postać, której nie można było pomylić z nikim innym. Albinoska dosyć często kręciła się w obecności jej kuzynki, Leandry.
Wodziła wzrokiem po kolorowych okładkach, jednych nowszych, drugich nieco starszych, specyficznie pachnących waniliową nutą. Choć każdy czuł w kruszących się kartkach jakąś woń, jeszcze nikt (oprócz perfumiareczki, w rzeczy samej) nie dał rady przypisać jej konkretnej nazwy. Złapała mocniej za szczebel drabiny, wychylając się w stronę jednego z regałów, opatrzonego interesującym ją działem literatury angielskiej. Palcem wskazującym odchyliła grzbiet opasłego tomiszcza w odcieniu burgundy, tu i ówdzie przeplatanym złocistymi detalami i wysunęła go z jego stałego miejsca pobytu. W powietrze wzniosły się drobne pyłki kurzu, ładnie odznaczające się w świetle wpadającym przez przestronne okna. Kiedy już miała objąć tomik całą dłonią, drabina zadrżała, a on gwałtownie zsunął się z półki, wykonując trzy szybkie fikołki w stronę podłogi. W ostatniej chwili uchwyciła go w locie i odetchnęła z ulgą. Hałas spadającej książki w bibliotece przypominał wybuch bomby atomowej, którego bez wątpienia chciała uniknąć. Najważniejsze, aby pozostać niezauważonym. Przyłożyła lekturę do klatki piersiowej i ostrożnie zeszła na dół, końcem końców dotykając palcami stabilnego gruntu. Wyglądało na to, że nie na chybotliwej drabinie miały skończyć się jej małe przygody. Kiedy tylko opuściła otoczoną barierką platformę i obróciła się na pięcie, mocno potrąciła się z kimś ramieniem. Nie zastanawiała się długo nad tym, czy to ona była powodem wypadku, czy ów nieznajomy, bo książka uderzyła z impetem o ziemię. Syknęła cicho pod nosem i zmarszczyła czoło, a gdy tylko uniosła wzrok, jej oczom ukazała się drobna, bialuteńka postać, której nie można było pomylić z nikim innym. Albinoska dosyć często kręciła się w obecności jej kuzynki, Leandry.
Gość
Gość
Zbliżał się powoli koniec listopada. Dzisiejszego dnia lady Malfoy była w świętym Mungu, gdzie odbywała swój staż, dzięki czemu Monique mogła wybyć z jej posiadłości i spędzić trochę czasu na mieście. Właściwie miasto to trochę złe określenie, ponieważ od jakiegoś czasu swoje kroki kierowała tylko i wyłącznie do Londyńskiej biblioteki, gdzie szukała książek z magicznymi horobami. Co z tego, że nic z tego nie rozumiała, a w każdej książce dostawała potwierdzenie, że jej pani była obłożnie chora albo zaraz miała umrzeć. Nie przyjmowała jednak tego do wiadomości szukając czegoś mniej drastycznego, ale z każdą przeglądaną książką uświadamiała sobie, że nic odpowiedniego tutaj nie znajdzie.
Dzisiejszego dnia również tak było. Czytała o wysypkach, robakach penetrujących ludzkie ciała i w połowie miała dosyć. Czy w tym dziale z medycznymi książkami, naprawdę nie było czegoś wartościowego? Zawsze mogła skorzystać z biblioteki Malfoy’ów mając nadzieję, że w książkach, z których uczy się Leandra, będzie coś lepszego. Bała się jednak tak bez pytania.
Szła zamyślona, trochę zła na siebie, bo miała wrażenie, że marnuje czas w tej bibliotece. Przed nią stała drabina, z której schodziła jakaś kobieta. Monique nie poznała jej od razu, ale stanęła, aby ta mogła spokojnie zejść. Blondynka jednak jakby w ogóle nie zwróciła na nią uwagi i po stanięciu na ziemi, obróciła się i walnęła z Monique ramieniem.
Dziewczyna aż podskoczyła wystraszona. Spojrzała na zdziwioną twarz, była to przecież lady Flint, kuzynka jej pani. Moniczka szybko kucnęła podnosząc książkę i niepewnie wysunęła ręce w stronę panienki, oddając ją jej.
- Proszę i przepraszam. Mogłam się trochę bardziej odsunąć. Ale pani schodziła, nie chciałam wchodzić pani pod drabinę - wytłumaczyła się szybko. - Nic panience nie jest?
Miała nadzieję, że lady Flint nie będzie na nią zła, na ten mały wypadek. Czy Moniczka nie może gdzieś iść i nie spowodować zamieszania wokół własnej osoby?
Dzisiejszego dnia również tak było. Czytała o wysypkach, robakach penetrujących ludzkie ciała i w połowie miała dosyć. Czy w tym dziale z medycznymi książkami, naprawdę nie było czegoś wartościowego? Zawsze mogła skorzystać z biblioteki Malfoy’ów mając nadzieję, że w książkach, z których uczy się Leandra, będzie coś lepszego. Bała się jednak tak bez pytania.
Szła zamyślona, trochę zła na siebie, bo miała wrażenie, że marnuje czas w tej bibliotece. Przed nią stała drabina, z której schodziła jakaś kobieta. Monique nie poznała jej od razu, ale stanęła, aby ta mogła spokojnie zejść. Blondynka jednak jakby w ogóle nie zwróciła na nią uwagi i po stanięciu na ziemi, obróciła się i walnęła z Monique ramieniem.
Dziewczyna aż podskoczyła wystraszona. Spojrzała na zdziwioną twarz, była to przecież lady Flint, kuzynka jej pani. Moniczka szybko kucnęła podnosząc książkę i niepewnie wysunęła ręce w stronę panienki, oddając ją jej.
- Proszę i przepraszam. Mogłam się trochę bardziej odsunąć. Ale pani schodziła, nie chciałam wchodzić pani pod drabinę - wytłumaczyła się szybko. - Nic panience nie jest?
Miała nadzieję, że lady Flint nie będzie na nią zła, na ten mały wypadek. Czy Moniczka nie może gdzieś iść i nie spowodować zamieszania wokół własnej osoby?
Gość
Gość
Nie należała do osób, które przesadnie szybko ponosiły emocje, a którym słowa wylewały się z ust, jeszcze zanim zdążyły przemyśleć ich sens. Mimo to, porywczość była przez Eurydice zastępowana karykaturalną nienaturalnością. W obecności albinoski czuła się na tyle niekomfortowo, że prostowała plecy sztywniej, niż przy swoim ojcu, a tonacja zwyczajowo słonecznej twarzy ochładzała się o kilkanaście stopni, do złudzenia przypominając zastygłą, beznamiętną maskę. Traciła władzę nad własnym ciałem, jego ekspresją i nie potrafiła dokładnie określić dlaczego. Przeszłość tak zwinnie skrzywiła obraz obecnie pojmowanej przez nią rzeczywistości, że dziewczynie umknęło to gdzieś pomiędzy codziennie wykonywanymi czynnościami, a świeżą dozą zmartwień, przybywającą z upływem lat. Wiedziała jedno; nie ufała jej, bo nie należała do jej świata. Z własnego doświadczenia pamiętała, że kiedy kogoś do niego zapraszano (choćby niewinnie wysuniętą propozycją wypicia herbaty), można było odczuć ogromny zawód, nieco zbyt długo ciążący na sercu. Nie potrafiła go znieść.
Mierzyła albinoskę badawczym spojrzeniem. Nie dlatego, że jej włosy przypominały świeże połacie śniegu, a skóra wydawała się bardziej blada i krucha od wiekowego pergaminu. Przez chwilę zastanawiała się, czy podnieść swoje znalezisko i odejść, jakby nigdy się nie spotkały, ale przylepione do podłoża stopy wyraźnie sugerowały jej inną alternatywę. Odruchowo schyliła się po książkę, jednak gdy tylko służka Leandry zdążyła ją uprzedzić, cofnęła swój zamiar. Odebrała lekturę tak, aby za wszelką cenę uniknąć bliższego kontaktu fizycznego.
- Dziękuję i proszę bardzo. - odparła na serię zwrotów grzecznościowych, skierowanych pod jej adresem. Zdążyła jeszcze rzucić okiem w stronę drabiny, jakby chciała upewnić się o prawdomówności nastolatki, którą ostatecznie skwitowała krótkim skinieniem głowy. - Jak widzisz, jestem cała i zdrowa. Ufam, że następnym razem będziesz bardziej czujna. - dodała oschle, nie zamierzając jednak wszczynać nabrzmiałej od przesady awantury. Choć nie była do niej zbyt przyjaźnie nastawiona, nigdy nie przypięła jej łatki wroga. I tak nie było ich zbyt wielu. - Co cię tutaj sprowadza...? - urwała. Zdała sobie sprawę, że albo nie poznała imienia białowłosej, albo niefortunnie wypadło jej z głowy. - Wygląda na to, że nie znam twojego imienia. Masz jakieś? - otworzyła książkę na paru pierwszych stronach, aby wygładzić ich powierzchnię dłonią. Musiały wygiąć się pod wpływem upadku.
Mierzyła albinoskę badawczym spojrzeniem. Nie dlatego, że jej włosy przypominały świeże połacie śniegu, a skóra wydawała się bardziej blada i krucha od wiekowego pergaminu. Przez chwilę zastanawiała się, czy podnieść swoje znalezisko i odejść, jakby nigdy się nie spotkały, ale przylepione do podłoża stopy wyraźnie sugerowały jej inną alternatywę. Odruchowo schyliła się po książkę, jednak gdy tylko służka Leandry zdążyła ją uprzedzić, cofnęła swój zamiar. Odebrała lekturę tak, aby za wszelką cenę uniknąć bliższego kontaktu fizycznego.
- Dziękuję i proszę bardzo. - odparła na serię zwrotów grzecznościowych, skierowanych pod jej adresem. Zdążyła jeszcze rzucić okiem w stronę drabiny, jakby chciała upewnić się o prawdomówności nastolatki, którą ostatecznie skwitowała krótkim skinieniem głowy. - Jak widzisz, jestem cała i zdrowa. Ufam, że następnym razem będziesz bardziej czujna. - dodała oschle, nie zamierzając jednak wszczynać nabrzmiałej od przesady awantury. Choć nie była do niej zbyt przyjaźnie nastawiona, nigdy nie przypięła jej łatki wroga. I tak nie było ich zbyt wielu. - Co cię tutaj sprowadza...? - urwała. Zdała sobie sprawę, że albo nie poznała imienia białowłosej, albo niefortunnie wypadło jej z głowy. - Wygląda na to, że nie znam twojego imienia. Masz jakieś? - otworzyła książkę na paru pierwszych stronach, aby wygładzić ich powierzchnię dłonią. Musiały wygiąć się pod wpływem upadku.
Gość
Gość
Monique czuła się dziwnie, kiedy lady Flint mierzyła ją tak wzrokiem. Gorączkowo zaciskała palce na pozycji, którą aktualnie trzymała w swoich dłoniach i przyglądała się kobiecie, lekko marszcząc brwi. Wyglądała jakby nic jej się nie stało. Albinoska kiwnęła lekko głową, który kobieta zabrała od niej książkę. Poczuła się naprawdę głupio, gdy została pouczona, aż lekko zarumieniła się na twarzy.
- Oczywiście, przepraszam jeszcze raz - dodała.
W normalnych okolicznościach, dygnęła by lekko, i oddaliła się czym prędzej. Panna Flint nie wyglądała na zbyt miłą i uprzejmą osobę. Zresztą, z tej całej szlachty, którą do tej pory miała okazję poznać, to Lyra, Alex oraz jej pani, byli chyba najmilszymi osobami, z którymi przebywała. Dlatego, oschły ton kobiety lekko nią wstrząsną.
- Nazywam się Monique Vane - dygnęła lekko, nie spuszczając jednak z niej wzroku. - Przeglądam medyczne książki. Szukam informacji na temat klątwy Ondyny. Lady Malfoy na nią choruje i chciałabym mieć większą wiedzę na ten temat. Lady Malfoy jest teraz w Świętym Mungu i korzystając z wolnej chwili przyszłam tutaj, ponieważ nie chciałam korzystać z prywatnej biblioteki bez zgody lorda Malfoy'a.
Skłamała, no ale cóż. Przecież nie powie obcej, dla siebie, kobiety o prywatnych problemach jej pani. Gdyby się dowiedziała, mogłaby być niezadowolona. W końcu mogła sobie tego nie życzyć, a Moniczka nie chciała ryzykować tego, że zawiedzie jej zaufanie. A to kłamstwo było dosyć niewinne i w sumie daleko nie odbiegało od prawdy.
Dziewczyna starała się zachować jak najbardziej uprzejmy ton, chociaż stwierdzenie, czy posiada jakieś imię, dosyć ją zabolało. Przecież każdy takowe posiadał, nawet skrzaty często miały imiona. Dlaczego więc kobieta uważała, że Moniczka mogłaby go nie mieć?
Schowała jednak swoją dumę, przynajmniej na razie, głęboko w serduszku i patrząc na dłonie lady Flint, wygładzające kartki, otworzyła usta, aby coś powiedzieć.
- Może orientuje się Pani, w którym miejscu powinnam szukać? Ponieważ znowu trafiłam na to, co niezbyt mnie interesuje, a bibliotekarze jakoś nie są chętni, aby mi pomóc - powiedziałam, unosząc wzrok.
I nie, to wcale nie wiązało się z ostatnim stłuczonym wazonem, który potem musiała naprawiać, ani źle poukładanymi książkami. Co te dziewczę ma poradzić, skoro kompletnie nie zna się na takich sprawach?
- Oczywiście, przepraszam jeszcze raz - dodała.
W normalnych okolicznościach, dygnęła by lekko, i oddaliła się czym prędzej. Panna Flint nie wyglądała na zbyt miłą i uprzejmą osobę. Zresztą, z tej całej szlachty, którą do tej pory miała okazję poznać, to Lyra, Alex oraz jej pani, byli chyba najmilszymi osobami, z którymi przebywała. Dlatego, oschły ton kobiety lekko nią wstrząsną.
- Nazywam się Monique Vane - dygnęła lekko, nie spuszczając jednak z niej wzroku. - Przeglądam medyczne książki. Szukam informacji na temat klątwy Ondyny. Lady Malfoy na nią choruje i chciałabym mieć większą wiedzę na ten temat. Lady Malfoy jest teraz w Świętym Mungu i korzystając z wolnej chwili przyszłam tutaj, ponieważ nie chciałam korzystać z prywatnej biblioteki bez zgody lorda Malfoy'a.
Skłamała, no ale cóż. Przecież nie powie obcej, dla siebie, kobiety o prywatnych problemach jej pani. Gdyby się dowiedziała, mogłaby być niezadowolona. W końcu mogła sobie tego nie życzyć, a Moniczka nie chciała ryzykować tego, że zawiedzie jej zaufanie. A to kłamstwo było dosyć niewinne i w sumie daleko nie odbiegało od prawdy.
Dziewczyna starała się zachować jak najbardziej uprzejmy ton, chociaż stwierdzenie, czy posiada jakieś imię, dosyć ją zabolało. Przecież każdy takowe posiadał, nawet skrzaty często miały imiona. Dlaczego więc kobieta uważała, że Moniczka mogłaby go nie mieć?
Schowała jednak swoją dumę, przynajmniej na razie, głęboko w serduszku i patrząc na dłonie lady Flint, wygładzające kartki, otworzyła usta, aby coś powiedzieć.
- Może orientuje się Pani, w którym miejscu powinnam szukać? Ponieważ znowu trafiłam na to, co niezbyt mnie interesuje, a bibliotekarze jakoś nie są chętni, aby mi pomóc - powiedziałam, unosząc wzrok.
I nie, to wcale nie wiązało się z ostatnim stłuczonym wazonem, który potem musiała naprawiać, ani źle poukładanymi książkami. Co te dziewczę ma poradzić, skoro kompletnie nie zna się na takich sprawach?
Gość
Gość
Nie potrafiła traktować dziewczyny na bardziej neutralnym gruncie; to było ponad jej siły. Jednak poza paroma krzywymi spojrzeniami, wypiekami na policzkach i zagięciach pomiędzy brwiami, nic nie groziło ich małostkowej relacji. Nie znały się, nikt nie musiał cierpieć z powodu paru nieprzyjemnie dobranych słów. W takich okolicznościach, Eurydice nie miała w zwyczaju korygować tonacji swojego głosu, czy ekspresji twarzy - liczyło się tylko te kilka minut zwięzłej wymiany zdań i oddalenie na bezpieczną odległość, często urywającą (rozrywającą) kontakt na bliżej nieokreśloną wieczność. Nie potrzebowała mozaiki przeprosin Monique, ani płaszczenia się przed nią na podłodze. Nie chciała sprawić jej żadnej przykrości, a jednak rozumiała, że chłód i oziębłość nie sprzyjał pozytywnemu odbiorze rozmówcy. Również to, jak mogła zostać zinterpretowana, było jej absolutnie obojętne.
- Witaj, Monique. - odpowiedziała, nadrabiając braki w znajomości ze służką Leandry. Opowiadanie o przyczynie przyjścia do biblioteki wysłuchała w milczeniu, poświęcając mu wystarczającą ilość uwagi. Brzmiało na tyle sensownie, aby nie szukać w nim dziur i pomniejszych prześwitów; z perspektywy Eurydice, białowłosa nie miała zbyt wielu powodów ku temu, by skłamać.
- Wiem, na co cierpi moja kuzynka. - przypomniała, zamykając książkę z niemałą ostrożnością, odgórnie należącą się za kontakt z podłogą. Nie lubiła, kiedy lektury nie były szanowane przez ich czytelników. Bądź co bądź, w jej mniemaniu książka nie zachęcała tylko i wyłącznie swoją zawartością, ale i stanem zewnętrznym - tak samo było w przypadku ludzi i wywieranego przez nich pierwszego wrażenia. - To miłe z twojej strony, że interesujesz się cudzym zdrowiem. Znając Leandrę, nie przeszkadza jej twoje zaangażowanie w pracę. - przez krótki moment zasugerowała, że być może wcale tak nie było. Być może lady Malfoy wcale nie chciała, aby służka ingerowała w sprawy jej choroby? Nie chciała w to wnikać, z racji, że losy i problemy szlacheckich rodzin wolała pozostawiać do rozwiązania im samym. Była wdzięczna, gdy świat zewnętrzny trzymał się z daleka od Flintowego dworku.
- Istnieją bibliotekarze kompetentni i mniej kompetentni. Trafiłaś na tych drugich. - wywnioskowała, niespodziewanie wymijając albinoskę i szybkim krokiem ruszając wzdłuż strzelistych regałów. Zatrzymała się na końcu alejki i odwróciła przez kościste ramię. Książkę trzymaną w ręku mocniej przycisnęła do piersi. Idziesz?, zapytała bezgłośnie, po czym zniknęła za zakrętem szybciej, niż panienka Vane mrugnęła bladym okiem. Wszystko wskazywało na to, że nie czekała ani na odpowiedź, ani na słowo sprzeciwu.
- Witaj, Monique. - odpowiedziała, nadrabiając braki w znajomości ze służką Leandry. Opowiadanie o przyczynie przyjścia do biblioteki wysłuchała w milczeniu, poświęcając mu wystarczającą ilość uwagi. Brzmiało na tyle sensownie, aby nie szukać w nim dziur i pomniejszych prześwitów; z perspektywy Eurydice, białowłosa nie miała zbyt wielu powodów ku temu, by skłamać.
- Wiem, na co cierpi moja kuzynka. - przypomniała, zamykając książkę z niemałą ostrożnością, odgórnie należącą się za kontakt z podłogą. Nie lubiła, kiedy lektury nie były szanowane przez ich czytelników. Bądź co bądź, w jej mniemaniu książka nie zachęcała tylko i wyłącznie swoją zawartością, ale i stanem zewnętrznym - tak samo było w przypadku ludzi i wywieranego przez nich pierwszego wrażenia. - To miłe z twojej strony, że interesujesz się cudzym zdrowiem. Znając Leandrę, nie przeszkadza jej twoje zaangażowanie w pracę. - przez krótki moment zasugerowała, że być może wcale tak nie było. Być może lady Malfoy wcale nie chciała, aby służka ingerowała w sprawy jej choroby? Nie chciała w to wnikać, z racji, że losy i problemy szlacheckich rodzin wolała pozostawiać do rozwiązania im samym. Była wdzięczna, gdy świat zewnętrzny trzymał się z daleka od Flintowego dworku.
- Istnieją bibliotekarze kompetentni i mniej kompetentni. Trafiłaś na tych drugich. - wywnioskowała, niespodziewanie wymijając albinoskę i szybkim krokiem ruszając wzdłuż strzelistych regałów. Zatrzymała się na końcu alejki i odwróciła przez kościste ramię. Książkę trzymaną w ręku mocniej przycisnęła do piersi. Idziesz?, zapytała bezgłośnie, po czym zniknęła za zakrętem szybciej, niż panienka Vane mrugnęła bladym okiem. Wszystko wskazywało na to, że nie czekała ani na odpowiedź, ani na słowo sprzeciwu.
Gość
Gość
Moniczka obserwowała kobietę uważnie. Bił od niej dziwny chłód, sama nie wiedziała, czy był on zamierzony, czy lady Flint była taka normalnie. Nigdy nie przebywała w ich towarzystwie, ani w żadnym innym, kiedy ktoś odwiedzał lady Malfoy, dlatego nie znała tych ludzi na tyle, aby stwierdzić, jacy są.
Lady Flint przywitała ją, upomniała, że wie na co choruje jej kuzynka, a następnie w pewien sposób pochwaliła? Dla Monique było to kompletnie normalne, że interesuje ją choroba jej pani. Zawsze chciała wykonywać swoją pracę bardzo dobrze, po za tym między nią a Leandrą były bardzo pozytywne relacje, pozytywniejsze niż pomiędzy innymi pracownikami. Dlatego dziewczyna niezwykle się starała, nie chcąc tego stracić.
- Myślę, że mojej pani to nie przeszkadza. A i ja uważam, że powinnam wiedzieć jak się zachować, jeśli lady Malfoy dostanie ataku, albo gorzej się poczuje - przytaknęłam.
Nigdy nie rozumiała tej oschłości, jaką darzyli ją ludzie o wyższym statusie społecznym. Czasami nawet miała ochotę powiedzieć im prosto w twarz co o nich myśli, że są snobami, osobami nic nie wartymi, którzy w życiu sami mało co osiągnęli, a wszystko zawdzięczają swojemu nazwisku. Ale wtedy gryzła się w język i z pokornością słuchała niemiłych słów. Nie chciała oberwać za swoje zachowanie, ani zasmucić nim Leandry.
- Tak, chyba tak - mruknęła.
Nim się obejrzała, lady Flint ruszyła przed siebie bardzo szybkim krokiem. Dziewczynę to tak zdziwiło, że nie zorientowała się czy ma iść za nią, czy to po prostu koniec rozmowy? Odwróciła się i spojrzała na kobietę w momencie, w którym ona się zatrzymała. Zaczekała na nią, więc Vane miała za nią ruszyć.
Z jej ust wydobyło się ciche jęknięcie, kiedy kobieta zniknęła za regałami. Przyśpieszyła, prawie biegnąć, ale uważała, aby nie narobić zbyt dużego hałasu. Gdy w końcu udało jej się dostrzec pannę Flint, szła za nią szybciutko przebierając nóżkami, mając nadzieję, że uda jej się ją dogonić. Albo, to przede wszystkim, jej tutaj nie zgubi.
Lady Flint przywitała ją, upomniała, że wie na co choruje jej kuzynka, a następnie w pewien sposób pochwaliła? Dla Monique było to kompletnie normalne, że interesuje ją choroba jej pani. Zawsze chciała wykonywać swoją pracę bardzo dobrze, po za tym między nią a Leandrą były bardzo pozytywne relacje, pozytywniejsze niż pomiędzy innymi pracownikami. Dlatego dziewczyna niezwykle się starała, nie chcąc tego stracić.
- Myślę, że mojej pani to nie przeszkadza. A i ja uważam, że powinnam wiedzieć jak się zachować, jeśli lady Malfoy dostanie ataku, albo gorzej się poczuje - przytaknęłam.
Nigdy nie rozumiała tej oschłości, jaką darzyli ją ludzie o wyższym statusie społecznym. Czasami nawet miała ochotę powiedzieć im prosto w twarz co o nich myśli, że są snobami, osobami nic nie wartymi, którzy w życiu sami mało co osiągnęli, a wszystko zawdzięczają swojemu nazwisku. Ale wtedy gryzła się w język i z pokornością słuchała niemiłych słów. Nie chciała oberwać za swoje zachowanie, ani zasmucić nim Leandry.
- Tak, chyba tak - mruknęła.
Nim się obejrzała, lady Flint ruszyła przed siebie bardzo szybkim krokiem. Dziewczynę to tak zdziwiło, że nie zorientowała się czy ma iść za nią, czy to po prostu koniec rozmowy? Odwróciła się i spojrzała na kobietę w momencie, w którym ona się zatrzymała. Zaczekała na nią, więc Vane miała za nią ruszyć.
Z jej ust wydobyło się ciche jęknięcie, kiedy kobieta zniknęła za regałami. Przyśpieszyła, prawie biegnąć, ale uważała, aby nie narobić zbyt dużego hałasu. Gdy w końcu udało jej się dostrzec pannę Flint, szła za nią szybciutko przebierając nóżkami, mając nadzieję, że uda jej się ją dogonić. Albo, to przede wszystkim, jej tutaj nie zgubi.
Gość
Gość
Ani przez chwilę nie umknął jej fakt, że dziewczyna, z którą przyszło jej rozmawiać, była bardziej cierpliwa i opanowana od setki szlacheckich czarodziejów, zamkniętych w jednym pomieszczeniu. Może to dlatego zyskała przychylność swojej pani, a tym samym zapewniła sobie ciepłą posadkę w rezydencji Malfoy'ów, tuż u jej boku? Najpewniej tak. Miała w sobie coś, czego brakowało ludziom osaczającym Eurydice od najmłodszych lat; widziała to w każdym jej ruchu i zaciśniętych ustach, powstrzymujących lawinę pchających się na język słów. Zamiast nich, w powietrzu roznosiło się słodkie "tak, lady Flint", lub wydukane z bliźniaczą precyzją "nie, lady Flint". Choć w obecnych czasach trudno było trafić na takie osoby, albinoska mniej, lub bardziej świadomie mogła poszczycić się darem pokory. Doceniała to, ale pokora nie była kluczem do jej serca - już od jakiegoś czasu nie działało tak, jak powinno.
Przemierzała alejki miarowym, zdecydowanym krokiem, zdradzanym stukotem obcasów o drewnianą posadzkę. Znała każdy zakątek biblioteki jak własną kieszeń, więc dział poświęcony magicznym dolegliwościom nie mógł być jej bardziej obcy. Po paru regałach dalej Monique dała znać o swojej obecności; odruchowo wyczuła jej skromną, nienachalną woń, z którą miała ją kojarzyć jeszcze na długo po tym, jak rozstaną się w jednej z alejek ciężkich od książek.
Zatrzymała się, zadzierając podbródek ku górze. Choroby psychiczne, choroby weneryczne, choroby... Jest. Obróciła głowę w prawą stronę, upewniając się, czy dziewczyna dotrzymała jej kroku, po czym wskazała ręką na jeden z segmentów obszernego regału.
- Tutaj znajdziesz to, czego szukasz. - powiedziała, po raz ostatni rzucając znaczące spojrzenie w stronę połyskujących liter, wyżłobionych na tysiącach grzbietów. Kiedy już miała odwrócić się na pięcie i po raz kolejny tego dnia zniknąć służce z pola widzenia, zatrzymała się w pół kroku i założyła złotawy kosmyk włosów za ucho. - Pozdrów ode mnie Leandrę. - dodała, zawieszając wzrok na bladej buzi i śnieżnobiałej grzywce, opadającej na czoło. Choć przez moment wydawała się zawahać, półmrok biblioteki pochłonął ją równie szybko i bezboleśnie, jak przebiegło ich osobliwe spotkanie. Nie ze wszystkimi potrafiła żegnać się w należyty sposób.
zt.
Przemierzała alejki miarowym, zdecydowanym krokiem, zdradzanym stukotem obcasów o drewnianą posadzkę. Znała każdy zakątek biblioteki jak własną kieszeń, więc dział poświęcony magicznym dolegliwościom nie mógł być jej bardziej obcy. Po paru regałach dalej Monique dała znać o swojej obecności; odruchowo wyczuła jej skromną, nienachalną woń, z którą miała ją kojarzyć jeszcze na długo po tym, jak rozstaną się w jednej z alejek ciężkich od książek.
Zatrzymała się, zadzierając podbródek ku górze. Choroby psychiczne, choroby weneryczne, choroby... Jest. Obróciła głowę w prawą stronę, upewniając się, czy dziewczyna dotrzymała jej kroku, po czym wskazała ręką na jeden z segmentów obszernego regału.
- Tutaj znajdziesz to, czego szukasz. - powiedziała, po raz ostatni rzucając znaczące spojrzenie w stronę połyskujących liter, wyżłobionych na tysiącach grzbietów. Kiedy już miała odwrócić się na pięcie i po raz kolejny tego dnia zniknąć służce z pola widzenia, zatrzymała się w pół kroku i założyła złotawy kosmyk włosów za ucho. - Pozdrów ode mnie Leandrę. - dodała, zawieszając wzrok na bladej buzi i śnieżnobiałej grzywce, opadającej na czoło. Choć przez moment wydawała się zawahać, półmrok biblioteki pochłonął ją równie szybko i bezboleśnie, jak przebiegło ich osobliwe spotkanie. Nie ze wszystkimi potrafiła żegnać się w należyty sposób.
zt.
Gość
Gość
Dopiero gdy wychodziła z Ministerstwa Magii czuła swoją prawdziwą duszę badacza. Nie potrafiła pracować w ściśle określonych godzinach. Pomysły pojawiały się nieplanowane, dlatego nigdy nie rozstawała się ze swoim notatnikiem. Czując przestój w badaniach, potrzebowała inspiracji. Frustrowała ją ta przepaść. Tablica w pokucie znosiła drobno zapisane szlaczki uwag, które potem przepisywała do notatnika. Miała wrażenie, że błądziła wokół jednego i tego samego punktu. Litery zlewały się w jedno, tak samo jak ruch różdżką. A co jeśli ulepszenie zaklęcia nie było możliwe? Usprawnienie funkcjonowania magicznej policji stanowiło pogardę w ustach ludzi, którzy mieli coś za uszami. Jednak świat mógł być lepszy. Wartości, które reprezentowała sobą Constance, tylko pomagały jej w poszukiwaniach. Trzeba jednak pamiętać, że nie działała w pojedynkę. Nad sobą miała sztab badaczy, którzy byli dla Constance autorytetem. Wygoniona po raz kolejny z Ministerstwa, obiecała sobie, że dziś odwiedzi magiczne zbiory w Bibliotece Londyńskiej. Zawsze to własnie tu miała najwięcej pomysłów. Cisza otulała jej ciało, a między regałami skrywały się najprawdziwsze skarby. Wiedziała, czego szuka, a mimo to błądziła między półkami, czytając pod nosem każdy tytuł. Jeśli wydał się interesujący, zdejmowała go za pomocą zaklęcia i układała na stoliku opodal. Księgi mnożyły się w zastraszającym tempie, a Constance bała się wchodzić na najwyższe szczeble drabin w małych obcasikach. Gdy na stoliku pojawił się pokaźny stos, zajęła swoje miejsce i otworzyła notatnik. Prędko zmoczyła końcówkę pióra w atramencie i kaligraficznie zapisała datę na nowej stronie. Wzięła pierwszą książkę z brzegu, mówiąca o planowaniu badaniach. Nic ciekawego w niej nie znalazła oprócz szczegółowych rozdziałów o prowadzeniu dziennika naukowego. Wszak w tym była ekspertką! Gorzej z wyciąganiem samodzielnych wniosków... W drugiej księdze zaś znalazła pokaźny rozdział o wpływie ruchu nadgarstka na zaklęcie. Swoje spostrzeżenia wraz z rysunkami pieczołowicie przepisywała w notatniku. Będzie musiała się postarać o nowy egzemplarz albo dodać do niego kolejne pergaminy. Jak tak dalej pójdzie, powinna zainwestować w skrzata, który będzie nosił za nią te wszystkie "najpotrzebniejsze" rzeczy. Nie mogła oderwać się od lektury. Nie sądziła, że sam ruch ma taki wpływ. Nie tylko intensywność, szybkość, ale i kierunek czy wykończenie! Nie patrzyła na zegarek, całkowicie wciągnęła się w księgi. Pasja wyżerała cenne minuty życia, a naukowcy nie potrafili powiedzieć stop. Zaczęło się ściemniać, a sugestywne chrząknięcia bibliotekarki wybiły Constance z przemyśleń. Przeprosiła cichutko i poszła odłożyć książki na miejsce. Tytułu, których nie zdążyła przejrzeć, spisała na pergaminie. Pożegnała się grzecznie i z milionem nowym myśli oraz pomysłów, postanowiła wstąpić jeszcze do salonu.
zt
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
The member 'Constance Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Dokładnie dwa dni od ostatniego razu Constance potrzebowała uporządkowania swojej wiedzy. Już wczoraj dowiedziała się, że źle zaczęła. Zamiast skupiać się od razu na ruchach nadgarstka, powinna zacząć od planowania. Po krótkiej konsultacji z profesorem zrozumiała swój błąd. Jeszcze młoda i dość kiepsko doświadczona w badaniach, sama uczyła się, jak to wszystko powinna ugryźć. Dlatego dziś chciała się skupić dokładnie na jednej rzeczy. Przywitała się cichuteńko z bibliotekarką, kładąc na jej biurku czekoladę zakupioną po drodze. Podpowiedziała jej, że najlepiej smakuje na ciepło i bardzo dobrze rozgrzewa w grudniowe wieczory. Dzięki takim małym prezencikom Constance zyskiwała wokół siebie samych potrzebnych ludzi. Od razu poprosiła ją o szybką pomoc przy znalezieniu stosownych książek. Miło podziękowała i zabrała je do stolika. Przeprowadziła szybką selekcję, biorąc najcieńszą. Przewertowała wstęp oraz spis treści, skupiając się na kolejnych rozdziałach. Coraz bardziej wciągała się w badania. Prowadziła równolegle zapiski w swoim dzienniczku, skupiając się na konkretnych rzeczach. Od czego zacząć, jak prowadzić badania, aby były efektywne? Jak skupić się na jednej rzeczy? Jak zaplanować poszczególne kroki? Głowę miała całą napuchniętą od miliona myśli. Zapisywała je skrupulatnie w zeszyciku, a gdy zasypiała już nad notatkami, oddała bibliotekarce resztę książek, z prośbą, aby zapisała tytuły, bo zapewne wróci tu następnego dnia.
zt
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
The member 'Constance Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
6 grudnia
Jako jasnowidz, który od wielu lat ma świadomość swojego daru mógłby wiedzieć o nim wszystko. Ale to było niemożliwe, chociaż odkąd pamiętał zdobywał informacje na ten temat. Ale był to tak rzadki i trudny do jednoznacznego określenia dar, że niewiele konkretnych pozycji w literaturze go dotyczyło. Większość traktowała o wróżbiarstwie i astronomii. Ale wróżbiarstwa można było się nauczyć, rozpoznać wszystkie znaki i poznać język fusów, tak jak poznawało się język innego narodu. Potrzebny był po prostu czas i włożona energia w naukę. Jasnowidzenie nie było czymś, co dało się przeczytać a nawet pojąć abstrakcyjnym myśleniem. Nie można było tego kontrolować i opanować. Nie oficjalnie. Badania okazały się bezowocne, ale on wierzył, że małymi kroczkami dojdzie do celu. Dlatego kiedy dowiedział się o umiejętnościach Magrid był pewien, że zwierciadło, które pokazuje rzeczywiste odbicie mogłoby być pomostem pomiędzy dwoma wymiarami czasu. Połączone z jego umysłem pozwoliłoby mu zaglądać w przyszłość w dowolnym momencie, a może nawet zobaczyć dokładnie to, co chciał w danej chwili widzieć.
Badania, które rozpoczął były eksperymentem dla niego samego. Miał cele i założenia, ale nie był pewien, czy wszystko pójdzie zgodnie z planami, czy może w trakcie okaże się, że trzeba to zrobić inaczej. Nie znał się na tworzeniu luster, nie był też wybitnie uzdolniony z eliksirów. Ale był jasnowidzem i to wiedzę z własnego zakresu postanowił poszerzyć w bibliotece. Może go czymś zaskoczy? W końcu każdy dar widzenia przyszłości ujawniał się inaczej. Może właśnie to był sposób na zrozumienie schematu jego działania?
Pojawił się tu po raz pierwszy od dawna, skinając uprzejmie głowa do bibliotekarki. Wystarczyło kilka uśmiechów, aby wskazała mu właściwy dział bez zgrzytania zębami. Rozejrzał się, szukając odpowiednich tytułów, ale wszędzie to cholerne wróżbiarstwo.
Kiedy w końcu napotkał interesującą go księgę wziął ją do ręki. Liczył na to, że ona sama w sobie będzie zawierać ciekawe odniesienia do innej literatury, więc znalazł miejsce i przysiadł, otwierając na pierwszej stronie. Nie miał ze sobą ani dziennika ani pióra z atramentem, lecz cóż miałby notować z tego zakresu. To była wiedza, którą znał, a którą chciał rozwinąć o to, czego nie wiedział — bo nie ma osób wszechwiedzących. Szukał czegoś konkretnego, choć nie wiedział czego. Czegoś, co byłoby jakimś przełomem w pojmowaniu własnej umiejętności.
Przeczytanie tego, co założył zajęło mi kilka godzin, ale nie pominął żadnego akapitu, a lektura nie była zbyt długa i wyczerpująca. Tak jak podejrzewał, miała kilka odnośników do badań, a także starszych ksiąg, ale było zbyt późno, aby się za to zabrał — on, cierpiący na bezsenne noce może i nie miałby z tym problemu, ale bibliotekarka ewidentnie chciała już iść do domu. Zapamiętał więc to, co chciał i opuścił bibliotekę, postanawiając wrócić do biblioteki innym razem i odbić nieco z kierunku, w którym podążał.
/zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
| pierwsza połowa stycznia
Przechadzała się powoli między regałami, sycąc się ciszą tego miejsca. Zawsze lubiła biblioteki; jeszcze w Hogwarcie była częstym gościem tej szkolnej, a po jego ukończeniu pojawiała się tutaj. Nie było jej nigdy stać na własne książki, nie licząc kilku sfatygowanych książek o okładkach posklejanych magiczną taśmą i nie mniej zniszczonych podręczników, będących obiektem drwin wielu szkolnych kolegów. Dlatego to właśnie biblioteki były miejscami, gdzie mogła znaleźć ciekawą lekturę na chłodny wieczór, poradniki poświęcone malarstwu, a w ciągu ostatnich paru miesięcy również książki na temat oklumencji, w trakcie nauki której była. Teraz, kiedy opadło już pierwsze napięcie w związku ze ślubem i tragicznie zakończonym sabatem, postanowiła powrócić do systematycznych ćwiczeń, a jej nowy legilimenta polecił jej jeszcze jedną pozycję, którą miała zamiar dziś znaleźć. Był to dobry pretekst, by zacząć opuszczać posiadłość męża. Musiała w końcu zacząć normalnie funkcjonować, tak, jak do tej pory. Bez ciągłego strachu, że skoro ktoś poważył się na to, by zaatakować nestorów, ona, jej mąż i rodziny ich obojga także mogą być zagrożeni. Początek stycznia był jednak spokojny, więc i panika dziewczyny powoli opadała, choć wspomnienia krwawego końca sabatu nadal dręczyły ją w koszmarach.
Zanim jednak dotarła do działu z księgami poświęconymi umiejętnościom umysłowym, nie mogła nie zboczyć w kierunku działu o sztuce. Choć przeczytała już sporą część zgromadzonych tu pozycji, nadal liczyła na znalezienie nowej perełki. W kwestii malarstwa była całkowitym samoukiem, nigdy nikt jej tego nie nauczał, więc musiała radzić sobie sama i samodzielnie odkrywać własny sposób malowania, co robiła przy pomocy ksiąg, oraz, oczywiście, metodą prób i błędów. Teraz jednak, odkąd w listopadzie zadebiutowała na wernisażu i otrzymywała więcej zamówień, musiała doskonale wywiązywać się z powierzonych zadań.
Wspięła się na palce, by mimo niziutkiego wzroku dosięgnąć do półki, na której wypatrzyła właśnie interesujący tytuł, poświęcony zaklęciom utrwalającym farby na płótnie oraz zapewniającym wymalowanym postaciom jak najdłuższą żywotność. Nadal była na etapie intensywnej nauki zaklęć malarskich i odpowiedniego dopasowywania ich do użytych farb, by czynić ze zwykłych portretów magiczne portrety, poruszające się, przemieszczające z obrazu na obraz i przemawiające do widza.
Po chwili udało jej się w końcu sięgnąć książki. Zacisnęła palce na jej nieco startym grzbiecie i zaczęła ją ostrożnie wysuwać, kichając raz czy dwa, kiedy w jej piegowaty nosek uderzył niewielki obłoczek kurzu. Niestety jednak wyciągając tę książkę niechcący zrzuciła inną, która z cichym trzaskiem upadła na podłogę obok niej. Lyra natychmiast pochyliła się, żeby ją podnieść, jednocześnie rozglądając się nerwowo, mając nadzieję, że nikogo w pobliżu nie było.
Przechadzała się powoli między regałami, sycąc się ciszą tego miejsca. Zawsze lubiła biblioteki; jeszcze w Hogwarcie była częstym gościem tej szkolnej, a po jego ukończeniu pojawiała się tutaj. Nie było jej nigdy stać na własne książki, nie licząc kilku sfatygowanych książek o okładkach posklejanych magiczną taśmą i nie mniej zniszczonych podręczników, będących obiektem drwin wielu szkolnych kolegów. Dlatego to właśnie biblioteki były miejscami, gdzie mogła znaleźć ciekawą lekturę na chłodny wieczór, poradniki poświęcone malarstwu, a w ciągu ostatnich paru miesięcy również książki na temat oklumencji, w trakcie nauki której była. Teraz, kiedy opadło już pierwsze napięcie w związku ze ślubem i tragicznie zakończonym sabatem, postanowiła powrócić do systematycznych ćwiczeń, a jej nowy legilimenta polecił jej jeszcze jedną pozycję, którą miała zamiar dziś znaleźć. Był to dobry pretekst, by zacząć opuszczać posiadłość męża. Musiała w końcu zacząć normalnie funkcjonować, tak, jak do tej pory. Bez ciągłego strachu, że skoro ktoś poważył się na to, by zaatakować nestorów, ona, jej mąż i rodziny ich obojga także mogą być zagrożeni. Początek stycznia był jednak spokojny, więc i panika dziewczyny powoli opadała, choć wspomnienia krwawego końca sabatu nadal dręczyły ją w koszmarach.
Zanim jednak dotarła do działu z księgami poświęconymi umiejętnościom umysłowym, nie mogła nie zboczyć w kierunku działu o sztuce. Choć przeczytała już sporą część zgromadzonych tu pozycji, nadal liczyła na znalezienie nowej perełki. W kwestii malarstwa była całkowitym samoukiem, nigdy nikt jej tego nie nauczał, więc musiała radzić sobie sama i samodzielnie odkrywać własny sposób malowania, co robiła przy pomocy ksiąg, oraz, oczywiście, metodą prób i błędów. Teraz jednak, odkąd w listopadzie zadebiutowała na wernisażu i otrzymywała więcej zamówień, musiała doskonale wywiązywać się z powierzonych zadań.
Wspięła się na palce, by mimo niziutkiego wzroku dosięgnąć do półki, na której wypatrzyła właśnie interesujący tytuł, poświęcony zaklęciom utrwalającym farby na płótnie oraz zapewniającym wymalowanym postaciom jak najdłuższą żywotność. Nadal była na etapie intensywnej nauki zaklęć malarskich i odpowiedniego dopasowywania ich do użytych farb, by czynić ze zwykłych portretów magiczne portrety, poruszające się, przemieszczające z obrazu na obraz i przemawiające do widza.
Po chwili udało jej się w końcu sięgnąć książki. Zacisnęła palce na jej nieco startym grzbiecie i zaczęła ją ostrożnie wysuwać, kichając raz czy dwa, kiedy w jej piegowaty nosek uderzył niewielki obłoczek kurzu. Niestety jednak wyciągając tę książkę niechcący zrzuciła inną, która z cichym trzaskiem upadła na podłogę obok niej. Lyra natychmiast pochyliła się, żeby ją podnieść, jednocześnie rozglądając się nerwowo, mając nadzieję, że nikogo w pobliżu nie było.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Magiczne zbiory
Szybka odpowiedź