Beauxbatons, październik 1944
AutorWiadomość
Dziesięcioletnia dziewczynka o pięknych, aksamitnych, czarnych włosach zajmowała miejsce na sofie w salonie głównym pogrążona w lekturze. Błękit jej oczu przedzierający się spomiędzy ciemnej kaskady długich rzęs powoli gasł, kiedy w końcu w znużeniu przymknęła powieki. Była zmęczona. Odłożyła książkę na bok, obok siebie, otwierając oczy. Wzrok utkwił jej w jedynym możliwym punkcie. Obserwowała starszego od siebie chłopaka, szóstoklasistę. Różnili się od siebie, ciemne włosy, opadające mu na czoło, kiedy pochylał się nad książką, wpadały mu też do oczu. Podniosła się lekko, z lekkim tylko szelestem, nie chcąc go w żadnym stopniu rozpraszać. Lubiła go obserwować, tak samo, jak każdego innego Rosiera. To był jeszcze czas, kiedy dziewczynka czuła się onieśmielona swoim starszym rodzeństwem. Milczała, śledząc twarz młodego chłopaka. Miała wrażenie, że jego miękkie rysy z roku na rok stają się ostrzejsze, albo karmiła się tym wyobrażeniem. Nie była pewna, co w nim przyciągało jej spojrzenie, ale był jej autorytetem. Chciałaby, żeby wszyscy chłopcy w jej wieku wyglądali i zachowywali się jak on. Spróbowała wstać bezgłośnie z miejsca, ale potknęła się o rąbek spódnicy. Stanęła prosto, poprawiając materiał. Zaczesała niesforne pasma włosów za ucho, patrząc na Tristana przepraszająco, chociaż nawet jeszcze nie zdążył się odezwać. Zanim to zrobił, podeszła do niego, nie chcąc przerywać tej ciszy. Stanęła obok, ciekawa co czytał. Uczył się, czy robił coś dla siebie. Może dostał kolejny list miłosny? Zauważyła, ze młode dziewczęta z jakiegoś powodu lubiły mu je wysyłać.
— Tristan — rzuciła jeszcze nie jej atłasowym tonem, a dziecięcym głosikiem, wyciągając drobną dłoń, żeby delikatnie smagnąć palcami jego ramię, zwrócić jego uwagę. Wydawała się odrobinę spłoszona spojrzeniem wszystkich osób w pomieszczeniu, z zazdrością patrzących w ich kierunku. Patrzyli na mafię Rosierów, ulokowanych w ich ulubionym miejscu w salonie, kiedy trzymali się razem. Darcy starała się nie odstępować swojego rodzeństwa na krok. Przy nich wyglądała zupełnie inaczej. Jej rówieśnicy mijali kanapy, zwykle zajmowane przez starszych, bardzo szerokim łukiem. Młoda Rosier jeszcze nie zdawała sobie sprawy, jakiego dostąpiła zaszczytu mogąc tu przesiadywać dowolną ilość czasu pod protekcją swojego rodzeństwa. W szkole każdy miał swoje miejsce, wszyscy wiedzieli komu okazać szacunek, kto liczy się bardziej od innych. Rosierowie przyzwyczajeni byli do pewnych standardów. Zadawali się z określoną grupą osób. Cała reszta mogła tylko patrzyć na nich z dystansu, podziwiać ich klasę.
— Dlaczego chłopcy z mojego roku nie mogą być bardziej jak Ty? — spytała całkiem śmiało jak na kogoś, kto jeszcze w tamtych latach okazywał tyle niepewności.
— Tristan — rzuciła jeszcze nie jej atłasowym tonem, a dziecięcym głosikiem, wyciągając drobną dłoń, żeby delikatnie smagnąć palcami jego ramię, zwrócić jego uwagę. Wydawała się odrobinę spłoszona spojrzeniem wszystkich osób w pomieszczeniu, z zazdrością patrzących w ich kierunku. Patrzyli na mafię Rosierów, ulokowanych w ich ulubionym miejscu w salonie, kiedy trzymali się razem. Darcy starała się nie odstępować swojego rodzeństwa na krok. Przy nich wyglądała zupełnie inaczej. Jej rówieśnicy mijali kanapy, zwykle zajmowane przez starszych, bardzo szerokim łukiem. Młoda Rosier jeszcze nie zdawała sobie sprawy, jakiego dostąpiła zaszczytu mogąc tu przesiadywać dowolną ilość czasu pod protekcją swojego rodzeństwa. W szkole każdy miał swoje miejsce, wszyscy wiedzieli komu okazać szacunek, kto liczy się bardziej od innych. Rosierowie przyzwyczajeni byli do pewnych standardów. Zadawali się z określoną grupą osób. Cała reszta mogła tylko patrzyć na nich z dystansu, podziwiać ich klasę.
— Dlaczego chłopcy z mojego roku nie mogą być bardziej jak Ty? — spytała całkiem śmiało jak na kogoś, kto jeszcze w tamtych latach okazywał tyle niepewności.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obrócił w dłoni trzymane pióro, czarny atrament wysechł; wiersz, który pisał przeznaczony był dla Marianne, dziewczę miało głos jak słowik - śpiewała najpiękniej - i lubiła go ćwiczyć na twórczości Tristana. W poematach, jakie pisał jako dziecko dla siostry, zawsze przewijał się motyw róży - tym razem była to wariacja na temat Pięknej i Bestii. Po tych pięciu już latach spędzonych we Francji, pięciu ważnych latach, bo przecież latach dorastania, tradycje francuskie wydawały mu się już właściwie bliższe od angielskich. Z cichym westchnieniem obejrzał się na dziesięciolatkę, kiedy dziewczynka potknęła się o rąb spódnicy. Gdyby była tu ich siostra, pewnie zwróciłaby jej uwagę, by trzymała brodę wysoko ku górze, jak na królewnę przystało, nawet w takich sytuacjach. Powtórzyłaby, że tak długo, jak długo sama nie będzie zauważała swojej dziecięcej niezdarności, nie zauważy jej nikt inny. Ale Marie była na spacerze z Thibaudem, Druella zapewne wisiała na miotle, a miękkie, obite błękitem kanapy stały puste. Uśmiechnął się do siostry - pokrzepiająco? Miała tylko dziesięć lat.
Niby od niechcenia, pozbierał razem pozostałe papiery, w tym słodki list od Harriett i niedokończoną pracę domową z transmutacji, a następnie odłożył pióro, nie zauważywszy nawet, że skapnął z niego jeszcze niewielki kleks na jeden z pergaminów, kiedy poczuł na ramieniu drobną rączkę Darcy. Wsparł się o atłasową poduszkę, dłonią niedbale odrzucając zbłąkany czarny kosmyk siostry za jej wątłe ramię. Mieszkała w Beauxbatons dopiero od miesiąca, ale Tristan nie martwił się tym, jak dziewczynka poczuje się w szkole - wiedział, że zdołają o nią zadbać. Ile razy przed wyjazdem, jeszcze w sierpniu, musiał powtórzyć to zatroskanej matce? Lubił demonstrować, że Darcy była jego siostrą, a gdyby ktoś nie pojął, co to oznacza, wówczas z najczystszą rozkoszą wytłumaczyłby mu dosadniej, jakkolwiek nie miałby wyglądać późniejszy szlaban. Darcy była ich perełką, choć z zewnątrz tą najmłodszą i zapewne siłą rzeczy - w latach ich wspólnego dzieciństwa - najmniej zwracającą uwagę, to dla niego lśniła teraz najjaśniej. Była w nowym miejscu, oderwana od domu, wymagała opieki; jedynie Tristan - jako najstarszy - spędził ten trudny pierwszy rok sam.
- Bo nie są mną - odparł na jej słowa rozbawiony wyznaniem siostry, z właściwą sobie jeszcze dziecięcą - choć w gruncie rzeczy nigdy później z niej nie wyrósł - arogancją. - Jak mogliby, skoro ja siedzę tutaj? - podjął, wciąż rozbawiony, pseudofilozoficzne. Nigdy nie traktował jej jak dziesięciolatki w rozmowie, nie była przecież jakąś dziesięciolatką - a Rosierem, co z miejsca stawiało ją na piedestale. - Nudzą cię? - dodał, lekko podnosząc meritum - a może któryś był niemiły? Z sarkastycznym uśmiechem powiódł spojrzeniem w kąt, w którym gromadzili się pozostali pierwszoroczni, w większości zapewne wręcz wulgarnego pochodzenia.
Niby od niechcenia, pozbierał razem pozostałe papiery, w tym słodki list od Harriett i niedokończoną pracę domową z transmutacji, a następnie odłożył pióro, nie zauważywszy nawet, że skapnął z niego jeszcze niewielki kleks na jeden z pergaminów, kiedy poczuł na ramieniu drobną rączkę Darcy. Wsparł się o atłasową poduszkę, dłonią niedbale odrzucając zbłąkany czarny kosmyk siostry za jej wątłe ramię. Mieszkała w Beauxbatons dopiero od miesiąca, ale Tristan nie martwił się tym, jak dziewczynka poczuje się w szkole - wiedział, że zdołają o nią zadbać. Ile razy przed wyjazdem, jeszcze w sierpniu, musiał powtórzyć to zatroskanej matce? Lubił demonstrować, że Darcy była jego siostrą, a gdyby ktoś nie pojął, co to oznacza, wówczas z najczystszą rozkoszą wytłumaczyłby mu dosadniej, jakkolwiek nie miałby wyglądać późniejszy szlaban. Darcy była ich perełką, choć z zewnątrz tą najmłodszą i zapewne siłą rzeczy - w latach ich wspólnego dzieciństwa - najmniej zwracającą uwagę, to dla niego lśniła teraz najjaśniej. Była w nowym miejscu, oderwana od domu, wymagała opieki; jedynie Tristan - jako najstarszy - spędził ten trudny pierwszy rok sam.
- Bo nie są mną - odparł na jej słowa rozbawiony wyznaniem siostry, z właściwą sobie jeszcze dziecięcą - choć w gruncie rzeczy nigdy później z niej nie wyrósł - arogancją. - Jak mogliby, skoro ja siedzę tutaj? - podjął, wciąż rozbawiony, pseudofilozoficzne. Nigdy nie traktował jej jak dziesięciolatki w rozmowie, nie była przecież jakąś dziesięciolatką - a Rosierem, co z miejsca stawiało ją na piedestale. - Nudzą cię? - dodał, lekko podnosząc meritum - a może któryś był niemiły? Z sarkastycznym uśmiechem powiódł spojrzeniem w kąt, w którym gromadzili się pozostali pierwszoroczni, w większości zapewne wręcz wulgarnego pochodzenia.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Próbowała go nie rozpraszać, ale pokusa była zbyt duża, żeby nie oderwać go od dotychczasowej czynności. Zachęcił ją sposobem, w jaki powoli zaczął zbierać wszystkie swoje rzeczy, przez co nie czuła wcale żadnych wyrzutów jednak próbując zawalczyć o jego uwagę. Stała blisko niego, śledząc każdy jego ruch. Uczyła się z nich, w obserwacji była dobra. Może właśnie od niego w przyszłości miała przejąć odrobinę arogancji, odpowiednio zatuszowanej przez nauki, jakie z kolei dawała jej Marianne. Zaś jasno wytyczonymi celami na pewno powoli zarażała się już od Druelli. Błękitne oczy wpatrzone w brata nie odrywały się od niego. Wydawał jej się większym autorytetem od większości nauczycieli, budził na pewno cieplejsze uczucia niż jakikolwiek inny chłopiec. Nawet Thibaud, tego samego nazwiska, ich kuzyn, czasami ją drażnił, drocząc się z nią. Tristan był inny. Wpatrując się w jego oczy, obserwując z jakim wyczuciem i delikatnością zaczesuje jej niesforne włosy za ramię, składał jej niemą obietnicę opieki i mentorowania. Uśmiechnęła się do niego w sposób, jaki był przeznaczony tylko dla niego, a żaden inny młody czy starszy chłopiec nie mógł liczyć na nawet podobny temu gest, kiedy szczerze ucieszona najpierw przysiadła na podłokietniku fotela wygładzając materiał spódnicy z mundurka (gest ten wyraźnie pozostał jej i długo później), a później zadarła głowę. W jej oczach odbijała się nowo nabyta energia i przekonanie, co do jej działań, kiedy nie spotkała się z żadną odmową ze strony Tristana, żeby przysiąść obok, a zaraz potem doczłapać się z krawędzi mebla na kolana brata. Siadła na nich, wygodnie, dobrze wiedząc, że to ostatnie takie chwile, w których bezkarnie będzie mogła sobie korzystać ze swoich przywilejów. I była pewna, że każda jej koleżanka zazdrości jej tego położenia. Ona sama sobie zazdrościła. Od starszego Rosiera biło nadzwyczajne ciepło, od jego ciała i to, które zagrzewało do pewnych śmielszych czynów czy słów. Obróciła głowę w jego stronę, mrucząc trochę kapryśnie.
— Nudzą, drażnią, nie spełniają żadnych norm zachowań, które mogłyby mnie w jakikolwiek sposób zainteresować — oparła się plecami za sobą, wciągając nogi bardziej do góry, poprawiając materiał spódnicy, żeby nigdzie jej się nie podwinął — obserwowanie gnomów ogrodowych jest ciekawsze od nich — zapewniła go z przekonaniem, pewna, że jej porównanie było bardzo obrazowe.
— Śmieją się z głupich rzeczy. Wczoraj jeden z nich wylał sok na Penny Hill z drugiego roku niby przypadkiem, a Penny była jeszcze śmieszniejsza, że w taki przypadek uwierzyła, mimo, że chłopcy z naprzeciwka przybijali sobie dłonie. Założyli się, że chłopak tego nie zrobi. Dziecinne zabawy. Chwilę później założyli się, że dzisiaj przy kolacji zrobią to samo mi — mruknęła, mrożąc dziecięcym spojrzeniem grupkę chłopaków po przeciwległej stronie pokoju i odwróciła się bardziej w kierunku Tristana, opierając się policzkiem na jego piersi — A co gdyby niefortunnie jednemu z nich kielich rozlał się w ręku po dotknieciu? Da się to zrobić? — spytała, zastanawiając się nad rozwiązaniem i ewentualnie wywołującym je zaklęciem — Czy może po prostu ich zignorować? Znasz zaklęcie usuwające plamy, Tristanie?
W jej ustach pytanie to brzmiało niczym retoryczne, nie zakładała, żeby jej brat czegoś mógł nie znac, dlatego niemalże w tym samym momencie padły kolejne słowa:
— Zdążę się go nauczyć do kolacji?
— Nudzą, drażnią, nie spełniają żadnych norm zachowań, które mogłyby mnie w jakikolwiek sposób zainteresować — oparła się plecami za sobą, wciągając nogi bardziej do góry, poprawiając materiał spódnicy, żeby nigdzie jej się nie podwinął — obserwowanie gnomów ogrodowych jest ciekawsze od nich — zapewniła go z przekonaniem, pewna, że jej porównanie było bardzo obrazowe.
— Śmieją się z głupich rzeczy. Wczoraj jeden z nich wylał sok na Penny Hill z drugiego roku niby przypadkiem, a Penny była jeszcze śmieszniejsza, że w taki przypadek uwierzyła, mimo, że chłopcy z naprzeciwka przybijali sobie dłonie. Założyli się, że chłopak tego nie zrobi. Dziecinne zabawy. Chwilę później założyli się, że dzisiaj przy kolacji zrobią to samo mi — mruknęła, mrożąc dziecięcym spojrzeniem grupkę chłopaków po przeciwległej stronie pokoju i odwróciła się bardziej w kierunku Tristana, opierając się policzkiem na jego piersi — A co gdyby niefortunnie jednemu z nich kielich rozlał się w ręku po dotknieciu? Da się to zrobić? — spytała, zastanawiając się nad rozwiązaniem i ewentualnie wywołującym je zaklęciem — Czy może po prostu ich zignorować? Znasz zaklęcie usuwające plamy, Tristanie?
W jej ustach pytanie to brzmiało niczym retoryczne, nie zakładała, żeby jej brat czegoś mógł nie znac, dlatego niemalże w tym samym momencie padły kolejne słowa:
— Zdążę się go nauczyć do kolacji?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tristan uważnie obserwował siostrę, kiedy wdrapywała się na jego kolana. Nigdy nie interesowały go dzieci, uczniowie młodszych klas zwracali jego uwagę mniej niż kurz zalegający na nudniejszych podręcznikach - jak przystało na podlotka, któremu wydaje się, że już jest dorosły. Zwłaszcza uczniowie najmłodszych klas rok w rok byli sukcesywnie ignorowani, z Darcy jednak rzecz miała się inaczej. Była jego siostrą, tą, z którą już od pięciu lat nie spędzał czasu w trakcie roku szkolnego - poza świętami, kiedy wracał do domu, do Dover. Jego świat, świat Beuxbatons, właśnie się przed nią otwierał, a on nie chciał, by przechodziła przez to sama - był starszy, był mężczyzną, musiał się nią zaopiekować, zadbać, żeby wciąż czuła się tutaj jak w domu - jak mała królewna, zdecydowanie ważniejsza od swoich rówieśników, niezależnie od tego, czy byli już tego świadomi, czy może jeszcze nie. Dziesięciolatka na jego kolanach, w przeciwieństwie do większości dzieciaków ze swojego rocznika, miała tytuł lady.
Wygodniej oparł się na kanapie, przyjmując arogancką pozę, wsparł się ramieniem o tylne oparcie kanapy - i jemu lordowski tytuł w latach dziecięcych nie uwierał, czuł się księciem i jak książę się zachowywał. Uśmiechnął się - nie ciepło, raczej zuchwale - kiedy jego siostra obwieściła, że nudzi ją jej towarzystwo. Początkowy okres spędzony wśród prostych czarodziejów nie mógł być łatwy - ci ludzie mieli inne standardy, inne wykształcenie z okresu sprzed szkoły, a przede wszystkim inne predyspozycje, w większości raczej mierne. Kpił z dzieci, które nieporadnie obracały się w obcym im świecie magii, z dzieci mugoli, które z niewiadomych przyczyn były w Beuxbatons traktowane na równi z nimi - dlaczego?
Tristana również zawsze drażniło większość uczniów, jako dzieci arystokracji oboje pozbawieni byli typowego dzieciństwa - nie zostali nauczeni zabawy, nie śmieszyły ich głupie żarty, musieli dojrzeć wcześniej, niż nakazywał im wiek.
- Widziałaś kiedyś gnomy ogrodowe? - zapytał z rozbawieniem, szczerym, obejmując jej drobną sylwetkę jednym ramieniem w protekcyjnym, czułym geście. Darcy od zawsze była świetną obserwatorką, zdołała wychwycić szczegóły, które umknęły jej koleżance. Nie miała w sobie dziecięcej naiwności, zgorzkniała mądrość ich matki trafiła na podatne podłoże - a już z pewnością przekazując prawdę o chłopcach.
- Tobie? - zdziwił się całkowicie szczerze, podążając za jej spojrzenie ku grupce chłopców w kącie wspólnej sali, objął ją również drugim ramieniem, czując, jak przylega do niego policzkiem. Nie spojrzał na nią, wciąż przyglądając się dzieciakom. - Darcy - zaczął powoli, przeciągle; zignorować? zmyć plamy? Najdroższa siostrzyczko, masz na nazwisko Rosier, a oni wszyscy nie są warci nawet twojego splunięcia. - Usuwającego plamy z całą pewnością nie zdążysz się nauczyć - odparł od razu ze stanowczością. - Skrzaty się tym zajmują. - Nie po to była czarownicą najczystszej krwi, żeby korzystać z magii do sprzątania po tym, kiedy pomiatają nią inni.
Zamyślił się; Darcy dopiero uczyła się korzystać z magii, trudniejsze zaklęcia pozostawały poza jej zasięgiem, choć nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że poradziłaby sobie z wieloma, z którymi inni dziesięciolatkowie mieli problemy. Bez słowa wysunął z jej kieszeni lipową różdżkę, wsuwając ją w drobną dłoń dziewczynki.
- Masz nad nimi przewagę, znasz ich plany - zaczął apatycznie, delikatnie ujmując nadgarstek Darcy. - A najlepszą obroną jest atak. - Poruszył jej dłonią bezgłośnie, pokazując gest, który powinna wykonać podczas rzucenia zaklęcia. - Wiesz, kiedy nie zdołają ci nic zrobić? Kiedy wszyscy będą na nich patrzeć. - Puścił jej nadgarstek, nachylając się nad jej drobnym ramieniem - Ceruus - szepnął jej do ucha inkantację.
Wygodniej oparł się na kanapie, przyjmując arogancką pozę, wsparł się ramieniem o tylne oparcie kanapy - i jemu lordowski tytuł w latach dziecięcych nie uwierał, czuł się księciem i jak książę się zachowywał. Uśmiechnął się - nie ciepło, raczej zuchwale - kiedy jego siostra obwieściła, że nudzi ją jej towarzystwo. Początkowy okres spędzony wśród prostych czarodziejów nie mógł być łatwy - ci ludzie mieli inne standardy, inne wykształcenie z okresu sprzed szkoły, a przede wszystkim inne predyspozycje, w większości raczej mierne. Kpił z dzieci, które nieporadnie obracały się w obcym im świecie magii, z dzieci mugoli, które z niewiadomych przyczyn były w Beuxbatons traktowane na równi z nimi - dlaczego?
Tristana również zawsze drażniło większość uczniów, jako dzieci arystokracji oboje pozbawieni byli typowego dzieciństwa - nie zostali nauczeni zabawy, nie śmieszyły ich głupie żarty, musieli dojrzeć wcześniej, niż nakazywał im wiek.
- Widziałaś kiedyś gnomy ogrodowe? - zapytał z rozbawieniem, szczerym, obejmując jej drobną sylwetkę jednym ramieniem w protekcyjnym, czułym geście. Darcy od zawsze była świetną obserwatorką, zdołała wychwycić szczegóły, które umknęły jej koleżance. Nie miała w sobie dziecięcej naiwności, zgorzkniała mądrość ich matki trafiła na podatne podłoże - a już z pewnością przekazując prawdę o chłopcach.
- Tobie? - zdziwił się całkowicie szczerze, podążając za jej spojrzenie ku grupce chłopców w kącie wspólnej sali, objął ją również drugim ramieniem, czując, jak przylega do niego policzkiem. Nie spojrzał na nią, wciąż przyglądając się dzieciakom. - Darcy - zaczął powoli, przeciągle; zignorować? zmyć plamy? Najdroższa siostrzyczko, masz na nazwisko Rosier, a oni wszyscy nie są warci nawet twojego splunięcia. - Usuwającego plamy z całą pewnością nie zdążysz się nauczyć - odparł od razu ze stanowczością. - Skrzaty się tym zajmują. - Nie po to była czarownicą najczystszej krwi, żeby korzystać z magii do sprzątania po tym, kiedy pomiatają nią inni.
Zamyślił się; Darcy dopiero uczyła się korzystać z magii, trudniejsze zaklęcia pozostawały poza jej zasięgiem, choć nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że poradziłaby sobie z wieloma, z którymi inni dziesięciolatkowie mieli problemy. Bez słowa wysunął z jej kieszeni lipową różdżkę, wsuwając ją w drobną dłoń dziewczynki.
- Masz nad nimi przewagę, znasz ich plany - zaczął apatycznie, delikatnie ujmując nadgarstek Darcy. - A najlepszą obroną jest atak. - Poruszył jej dłonią bezgłośnie, pokazując gest, który powinna wykonać podczas rzucenia zaklęcia. - Wiesz, kiedy nie zdołają ci nic zrobić? Kiedy wszyscy będą na nich patrzeć. - Puścił jej nadgarstek, nachylając się nad jej drobnym ramieniem - Ceruus - szepnął jej do ucha inkantację.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Darcy zawsze miała bardzo mocno wyidealizowane pojęcie o Tristanie. Z biegiem lat wcale się to nie zmieniało. Wpatrywała się w niego, jak w ideał mężczyzny i tak było zawsze. Ponoć każda dziewczynka przechodziła etap, którym zachwycała się nad swoim ojcem i obiecywała sobie, że jej przyszły mąż będzie wyglądał, zachowywał się i wyznawał te same wartości, co on. Rosier, jako, ze więcej czasu spędzała ze starszym bratem, nawet biorąc pod uwagę czas, w którym Tristan był poza domem, jego traktowała właśnie w ten wyjątkowy sposób. Co bardziej intrygujące, z biegiem lat to wcale miało się nie zmienić. Jej ideały i autorytety pozostawały niezmienne. Uśmiechnęła się więc z dziecięcą ufnością do brata, w sposób jednak dość ograniczony, aby według zaleceń mamy nie zdradzać za wiele emocji, żeby poboczni obserwatorzy nie odczytali w ten sposób jej pragnień i słabości. Uśmiechała się nawet mimo aroganckiej pozy Tristana, bo głęboko wierzyła, ze przybierał ją wobec innych, nie wobec niej i zgadzała się z nim w tej kwestii.
— Nie w naszym ogrodzie — mruknęła trochę ciszej, obawiając się wpadki w swojej wypowiedzi, a przecież rozmawiała z bratem. Zaraz jednak zreflektowała się, dodając już bez cienia niepewności — ale słyszałam, jak mama rozmawiała o tym, żeby podrzucić kilka Blackom, żeby nauczyli się nie patrzeć na wszystkich z góry.
Och, typowe. Jak dzieci powtarzały to, co starsi mówili i podłapywały słowa swoich autorytetów, używając je jako własne, mając wtedy wrażenie, że prezentują się znacznie godniej. A Darcy już wtedy właśnie taka chciała być – chciała, żeby sama była z siebie dumna, przez sposób, w jaki byliby z niej dumni inni. — i skoro mama się nimi zainteresowała, zgaduję, że muszą być znacznie ciekawsze od… hmm… tych ludzi.
Jak na małą dziewczynkę dobrze warzyła słowa, z pelną premedytacją nie używając zwrotu „czarodzieje”. Mało z osób, które poznała w szkole z czystym sumieniem mogła określić w ten sposób. Dlatego wolała trzymać się z rodzeństwem i ich znajomymi. Otaczali się wąskim gronem osób, które zasługiwało na ich uwagę, w przeciwieństwie do mało istotnych jednostek, z jakimi Darcy uczęszczała na zajęcia.
— Och, skrzaty? — zdziwiła się. Nie, zdecydowanie nie chciała się uczyć zaklęć, które uczono skrzaty! Wpatrywała się w twarz Tristana trochę zawiedziona swoją oceną sytuacji, ale dla niego i dla siebie spróbowała nie dać tego po sobie poznać. Zwróciła twarz w kierunku chłopców knujących coś w kącie salonu i poniosła dumnie podbródek do góry. — Nie chcę się uczyć zaklęć skrzatów — rzuciła zdecydowana, odbierając ufnie różdżkę od brata, zadzierając nieco głowę w górę, żeby na niego spojrzeć, kiedy insynuował ruch jej ręką w powietrzu. Wróciła wzrokiem w czas, żeby uważnie obserwować ten gest, a mimo, że, jak jej się zdawało, zapamiętała ten ruch za pierwszym razem, bliskość brata i jego uwaga mile ociepliły jej, już wtedy łaknące dużej uwagi, serduszko w tym stopniu, że mruknęła z pełną niewinnością:
— Możesz jeszcze raz?
Nie myślała kategoriami okazywania swojej niekompetencji, raczej próbowała sprawdzić, czy była w stanie przeforsować swoje drobne pragnienia, w takiej właśnie błahej sprawie na początek.
— Ceruus — powtórzyła miękko za bratem, bez ruchu nadgarstka, zwracając twarz w stronę młodego Tristana — Tak dobrze? — szukała u niego uznania i potwierdzenia dla jej działań i nie chcąc przegapić ani jednego błysku zadowolenia w jego oczach, podciągnęła nogi w górę, oczywiście w typowy dla siebie sposób, zakręcając się przy tym w fałdy materiału, ale zanim ktokolwiek zdążył zauważyć poprawiła suknię i swoje usadowienie, siedząc teraz trochę po skosie na udach brata, opierając drobne rączki na jego przedramionach oplatających ją w pasie.
— Będziesz na mnie patrzył podczas kolacji? Chciałabym żebyś widział, jak utrę tym dzieciom nosa.
Nie zakładała, że mogłoby jej nie wyjść, a co więcej, nie traktowała swoich kolegów jako równych sobie, mimo, że przecież byli w tym samym wieku, a niektórzy z tych niesfornych chłopców byli nawet starsi od niej.
— Nie w naszym ogrodzie — mruknęła trochę ciszej, obawiając się wpadki w swojej wypowiedzi, a przecież rozmawiała z bratem. Zaraz jednak zreflektowała się, dodając już bez cienia niepewności — ale słyszałam, jak mama rozmawiała o tym, żeby podrzucić kilka Blackom, żeby nauczyli się nie patrzeć na wszystkich z góry.
Och, typowe. Jak dzieci powtarzały to, co starsi mówili i podłapywały słowa swoich autorytetów, używając je jako własne, mając wtedy wrażenie, że prezentują się znacznie godniej. A Darcy już wtedy właśnie taka chciała być – chciała, żeby sama była z siebie dumna, przez sposób, w jaki byliby z niej dumni inni. — i skoro mama się nimi zainteresowała, zgaduję, że muszą być znacznie ciekawsze od… hmm… tych ludzi.
Jak na małą dziewczynkę dobrze warzyła słowa, z pelną premedytacją nie używając zwrotu „czarodzieje”. Mało z osób, które poznała w szkole z czystym sumieniem mogła określić w ten sposób. Dlatego wolała trzymać się z rodzeństwem i ich znajomymi. Otaczali się wąskim gronem osób, które zasługiwało na ich uwagę, w przeciwieństwie do mało istotnych jednostek, z jakimi Darcy uczęszczała na zajęcia.
— Och, skrzaty? — zdziwiła się. Nie, zdecydowanie nie chciała się uczyć zaklęć, które uczono skrzaty! Wpatrywała się w twarz Tristana trochę zawiedziona swoją oceną sytuacji, ale dla niego i dla siebie spróbowała nie dać tego po sobie poznać. Zwróciła twarz w kierunku chłopców knujących coś w kącie salonu i poniosła dumnie podbródek do góry. — Nie chcę się uczyć zaklęć skrzatów — rzuciła zdecydowana, odbierając ufnie różdżkę od brata, zadzierając nieco głowę w górę, żeby na niego spojrzeć, kiedy insynuował ruch jej ręką w powietrzu. Wróciła wzrokiem w czas, żeby uważnie obserwować ten gest, a mimo, że, jak jej się zdawało, zapamiętała ten ruch za pierwszym razem, bliskość brata i jego uwaga mile ociepliły jej, już wtedy łaknące dużej uwagi, serduszko w tym stopniu, że mruknęła z pełną niewinnością:
— Możesz jeszcze raz?
Nie myślała kategoriami okazywania swojej niekompetencji, raczej próbowała sprawdzić, czy była w stanie przeforsować swoje drobne pragnienia, w takiej właśnie błahej sprawie na początek.
— Ceruus — powtórzyła miękko za bratem, bez ruchu nadgarstka, zwracając twarz w stronę młodego Tristana — Tak dobrze? — szukała u niego uznania i potwierdzenia dla jej działań i nie chcąc przegapić ani jednego błysku zadowolenia w jego oczach, podciągnęła nogi w górę, oczywiście w typowy dla siebie sposób, zakręcając się przy tym w fałdy materiału, ale zanim ktokolwiek zdążył zauważyć poprawiła suknię i swoje usadowienie, siedząc teraz trochę po skosie na udach brata, opierając drobne rączki na jego przedramionach oplatających ją w pasie.
— Będziesz na mnie patrzył podczas kolacji? Chciałabym żebyś widział, jak utrę tym dzieciom nosa.
Nie zakładała, że mogłoby jej nie wyjść, a co więcej, nie traktowała swoich kolegów jako równych sobie, mimo, że przecież byli w tym samym wieku, a niektórzy z tych niesfornych chłopców byli nawet starsi od niej.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Beauxbatons, październik 1944
Szybka odpowiedź