Dorian Alexander Fawley
Nazwisko matki: Nott
Miejsce zamieszkania: Londyn, Anglia
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Wiedźmia straż
Wzrost: 188 cm
Waga: 82 kg
Kolor włosów: Brązowe
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Delikatna jak na mężczyznę skóra, blizna na prawym obojczyku.
14' daglezja, rdzeń z pancerza langustnika Ladaco, względnie elastyczna
Slytherin
Klacz
Martwa Leandra
farby, poranna rosa, morze
Leandra z dzieckiem na ręku - ich dzieckiem
Szeroko pojęta sztuka, jeździectwo
Pustułki z Kenmare
Gra na pianinie, pisanie wierszy, malarstwo, jazda konna
Muzyka klasyczna, najbardziej ceni sobie muzyków z doby romantyzmu
Nicolas Bemberg
Welcome to the World, my little boy
Angelina siedziała na parapecie, wyglądając za okno. Świat był przykryty puchową kołdrą śniegu. Ludzie przechadzający się po ulicy byli ubrani w grube płaszcze i opatuleni w wełniane czapy i szaliki. Wszyscy chcieli jak najszybciej znaleźć się w domu. To była wyjątkowo mroźnia zima. Kobieta nie pamiętała, kiedy ostatnio było aż tak zimno. Całe szczęście, że nie musiała wychodzić z domu.
Westchnęła i uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając na swój zaokrąglony brzuch. Nie mogła się już doczekać dnia, w którym to jej dziecko przyjdzie na świat. Podświadomie czuła, że to będzie chłopiec. Prawdę mówiąc, to nie chciała nawet dopuścić do siebie myśli, że mogłoby być inaczej. Miał być pierworodnym, dumą swojego ojca, spadkobiercą i kontynuacją rodu. Dumnym Flawley'em, dzielnym i prawym tak jak jego ojciec. Wyobrażała sobie go jako wysokiego mężczyznę, o włosach w kolorze ciemnego blondu i brązowych oczach. Jej syn musiał być przystojny, ale jednocześnie szarmancki w stosunku do kobiet…
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi i krótkie „wróciłem”. To był Adam, jej mąż. Byli małżeństwem zaledwie od dwóch lat. Ich ślub został zaaranżowany przez ich rodziców, gdy Angelina zaczynała swoją przygodę z Hogwartem. Adam był pięć lat starszy, więc po skończeniu szkoły miał jeszcze czas na to, żeby ustatkować się i móc zapewnić przyszłej żonie odpowiedni poziom życia. Czy Angelina kochała Adama? Raczej nie, jednak przyzwyczaiła się do jego obecności. I tak nie mieli nic w tej kwestii do powiedzenia. Tak postanowili rodzice i tej woli musieli się podporządkować. Tu chodziło przecież o czystość krwi…
– Jak było w pracy? – zapytała męża, gdy ten podszedł do niej i pocałował w czoło na powitanie. To był ich taki rytuał. Każdego dnia tak samo, gdy wychodził z domu żegnał się z nią w taki sposób i w ten sam witał.
Adam wzruszył jedynie ramionami, nic nie odpowiadając. To oznaczało „nic ciekawego” – jak zawsze! Cóż mogło takiego nadzwyczajnego dziać za biurkiem w ministerstwie? A ona przecież i tak by nie zrozumiała, nie mógł też zbyt wiele jej mówić. Jeszcze by wypaplała to jakiejś przyjaciółce, które dosyć często odwiedzały ich dom. Angelina nie miała co robić, zapewne nudziła się niemiłosiernie zamknięta w czterech ścianach, więc każda forma rozrywki była dla niej zbawieniem.
– Jak się czujesz? – zapytał Adam. Angelina miała za trzy miesiące urodzić jego dziecko. W porównaniu do żony, nie zależało mu jednak ani na synu, ani na córce. Chciał po prostu, żeby jego potomek urodził się zdrowy, a reszta jakoś to będzie.
– Dobrze, aczkolwiek plecy bolą mnie ostatnio coraz częściej. – Westchnęła.
Podczas obiadu do siebie się nie odzywali. Siedzieli na dwóch końcach stołu, skupieni na swoich talerzach, a służba czekała tylko, aż dostanie jakieś polecenie. Angelina żałowała, że urodziła się w szlacheckiej rodzinie. Miała koleżanki, które nie były czystej krwi, jeszcze w Hogwarcie, i teraz również były mężatkami, jednakże one na ślubnym kobiercu stanęły z mężczyznami, których kochały, a nie z tymi, których im wyznaczono. Takie życie było w mniemaniu kobiety zdecydowanie lepsze. Zazdrościła im kochających mężów, którzy zabierali je do kawiarni, wręczali kwiaty i mówili, że są najcudowniejszymi kobietami na ziemi. Oczywiście, Adam ją szanował, ona jego też… ale przecież to nie to samo.
Miesiące mijały, aż w końcu przyszedł ten dzień, wyczekiwany długo zarówno przez Angelinę, jak i Adama. Byli wtedy na przyjęciu urodzinowym kuzynki Adama, gdy Angelina nagle poczuła skurcze. Szybko została przetransportowana do szpitala, gdzie pod opieką najlepszych medyków odbył się poród. To były najbardziej bolesne osiem godzin w życiu kobiety. Zapomniała jednak o wszystkim, gdy wzięła swojego syna (kobieca intuicja ją nie myliła!) w ramiona… zobaczyła te jego piękne, niebieskie oczy, które zdecydowanie odziedziczył po niej… świat przestał istnieć. Był tylko on. Jej syn. Syn, w którym zakochała się z całego serca.
– Witaj na świecie, synku – szepnęła, całując czoło noworodka.
You have to be strong, my son
Pogoda była wyjątkowo piękna w siódme urodziny Doriana. Świeciło słońce, śpiewały ptaki. Aż się prosiło, żeby pójść na spacer. Dlatego Angelina ubrała swojego syna z zamiarem wzięcia go do ich ulubionej cukierni. Ona gotować zbyt dobrze nie potrafiła, nie była w stanie upiec chłopcu domowego ciasta, ale na za to mogła sobie pozwolić na takie wyjście z nim. Oczywiście, będzie miał też przyjęcie urodzinowe, dla rodziny, gdzie będą się zajmować wszystkim, tylko nie Dorianem. Ojciec zapewne będzie rozmawiać z wujem o polityce, o tym co się dzieje wśród mugoli. Matka będzie mówić, że mieszanie krwi to jest zbrodnia i innych rzeczach, których Angelina wręcz nie trawiła. Chciała więc, żeby jej synek miał choć trochę radości z dzieciństwa.
– Mamo, gdzie idziemy? – zapytał chłopiec, gdy wyszli z domu.
– Niespodzianka, kochanie – odpowiedziała Angelina, ściskając delikatnie rączkę syna i uśmiechając się do niego. Dorian był tak naprawdę jedynym szczęściem w jej życiu. Małżeństwo z Adamem to jedna wielka pomyłka i najgorsze było to, że nie mogła tego zmienić. Tak bardzo chciałaby, żeby jej dziecko w przyszłości poślubiło kobietę, którą kocha… – Zamknij oczy – poprosiła, gdy już byli blisko. – Tylko nie podglądaj, dobrze?
– Dobrze! – obiecał i grzecznie zamknął oczy. Co prawda kusiło, żeby je otworzyć, albo choć troszkę uchylić by móc podejrzeć, co tam mama wyszykowała dla niego, ale obiecał, a słowa danego kobiecie się nie łamie!
– Możesz już otworzyć – powiedziała kobieta.
Nagle się rozniosło po pomieszczeniu głośnie „sto lat Dorian!”. Chłopiec pośpiesznie otworzył oczy. Na widok przyjaciół, wielkiego tortu czekoladowego wyszczerzył się. To była najlepsza niespodzianka urodzinowa! Był szczęśliwy, jednak nie wiedział, co matką kierowało...
... było to ostatnie urodziny syna, które zobaczyła. Następnych nie dożyła.
Angelina cierpiała na Skrofungulus, którego nie leczyła. Zbagatelizowała objawy, nie poszła do medyków, a gdy w końcu to zrobiła, choroba była bardzo rozwinięta, grzyb zaatakował już serce. Pewnego dnia, kilka tygodni po urodzinach syna, poszła spać i po prostu się nie obudziła. Dorian przeżył bardzo śmierć matki – był z nią bardzo związany, o wiele bardziej niż z ojcem, z którym rozmawiał tylko o przyszłości i o tym, że jak pójdzie do szkoły, to musi być wybitnym uczniem i tak dalej, i tak dalej. Nie akceptował w synu artystycznego zacięcia… próbował w pewnym momencie nawet na siłę zmusić go do bardziej „męskich” rozrywek, ale nie udało mu się to.
Po tym wydarzeniu bardzo się zamknął w sobie, stał się bardzo cichym i spokojnym dzieckiem. Wolny czas spędzał zazwyczaj u siebie w pokoju, czytając, grając na pianinie. Czasami brał konia ze stajni, bez niczyjej wiedzy i ruszał na długą przejażdżkę. Jak wracał to zawsze dostawał mocne lanie od ojca, że nie może się tak zachowywać, że ma dopiero dziesięć lat i nie może wychodzić sam bez opiekunki. Nie brał tego do siebie. Nie uważał ojca za wzór do naśladowania, nie był jego autorytetem. Potrafił wszystko wymuszać krzykiem i agresją, w przeciwieństwie do matki, która potrafiła z Dorianem rozmawiać tak, żeby do niego dotrzeć.
– Pogódź się w końcu smarkaczu, że matka nie żyje i nie wróci. Teraz masz się słuchać mnie i będziesz robił to, co ja ci każę!
Nie miał innego wyjścia. Musiał się dostosować.
Hey, young girl, why are you inside my head?
Nadszedł dzień, które oczekiwało każe magiczne dziecko… W tym Dorian. Nie chodziło tu jednak o to, że zacznie się uczyć czarów, to była wartość drugorzędna. W końcu będzie mógł się wyrwać z domu, spod rządów apodyktycznego ojca, który po śmierci matki zupełnie oszalał. Dla chłopca nauka szermierki, rozmowy o polityce, wojnie nie były niczym pasjonującym. Musiał się uczyć matematyki, zamiast rozwijać swoje artystyczne zainteresowania.
Tiara nie wiedziała, gdzie przydzielić chłopca takiego jak Dorian. Był cichy, zamknięty w sobie i bardzo delikatny. Nijak pasował do żadnego z domu...
– Slytherin! – padło w końcu to słowo, jednak z jakiego powodu? Trudno stwierdzić, chłopiec tłumaczył sobie to swoją szlachecką krwią, co chyba było najlogiczniejszym wyjaśnieniem.
Nauka w Hogwarcie mijała bez większych ekscesów. Nie mieszał się w rywalizację między domami, nie kibicował zbytnio podczas meczów Quidditcha. Nie robił sobie nigdzie wrogów. Uczniem był dobrym, nauczyciele chwalili go na każdym kroku, uważali, że ma wielki talent, tylko za mało pewności siebie, żeby go wykorzystać w stu procentach i powinien się bardziej otworzyć.
Wracał do domu tylko z jednego powodu – Leandra. Osiem lat młodsza od niego córka Averych, która chyba skradła mu serce. Na sam widok jej drobnego ciałka, jedwabistych blond włosów i delikatnie zarumienionych policzków, serce mu topniało… Z chęcią woził ją na barana i robił wszystko, byle tylko się uśmiechała. Spędzanie przerw poza Hogwartem było do zniesienia tylko i wyłącznie ze względu na nią. Był co prawda młody, ale rozumiał więcej, niżeli mała Lea.
– Pojedziemy na małą przejażdżkę? – zaproponował dziewczynie, delikatnie się uśmiechając. Wiedział, że panna Avery żyje tak naprawdę pod kloszem, rodzice trzymali ją krótko, byle tylko się nic jej nie stało. Dorian jednak od czasu do czasu była w stanie przekupić guwernantkę, która się nią opiekowała, żeby dała ją mu się zająć. Wtedy robili wszystko to, czego zazwyczaj nie mogła.
I will merry you, I promise.
Dorian ujął delikatnie twarz Leandry i spojrzał jej prosto w oczy. Te piętnastoletnie dziewczę kompletnie pomieszało mu w głowie. Od dziecka słyszał gdzieś, że on i Lea wezmą ślub, że to będzie korzystne dla obu rodów… a on nie zamierzał protestować.
Złożył na ustach panny Avery delikatny pocałunek, będący zarówno obietnicą, jak i wyznaniem miłości. Był pewny, że Leandra jest tą jedyną, że żadnej innej nie będzie. To się wydawało takie abstrakcyjne, żeby w tak młodym wieku podejmować takie decyzje, jeszcze bez oficjalnego przyzwolenia rodziców, ale Fawley go nie potrzebował. Choćby i miał brać ten ślub przeciwko wszystkim i wszystkim.
– Ożenię się z tobą, Leandro. Obiecuję... – szepnął jej do ucha, splatając ich dłonie.
Nawet nie wiedział, jak te śmiałe słowa i odrobina odwagi, którą wykazał wszystko zniszczyły. Nie spodziewał się, że ojciec dziewczyny będzie mącił jej w głowie, przeszukiwał… tak apodyktyczny nie był nawet Adam. Jednak gdzieś w nim była iskierka nadziei, że Juliusowi przejdzie, że spełni obietnicę daną dziewczynie zaraz po tym, jak skończy szkołę.
Jak bardzo naiwne okazały się być te nadzieje, gdy jego ojciec poinformował go, że dostali zaproszenie na ślub Leandry. Najbardziej bolesne było w tym wszystkim to, że miała wyjść za mąż za jego dobrego kolegę z czasów szkoły.
Serce Doriana po raz drugi w życiu zostało rozdarte. Po raz drugi stracił najważniejszą kobietę w swoim życiu.
The day of defeat
Dorian stał w ławce i walczył ze sobą, żeby nie wyjść stąd trzaskając drzwiami. To było ponad jego siły. Właśnie brał udział w ślubie kobiety, którą kochał całym sercem… i to nie był ich ślub. Z każdą sekundą rozpadał się na coraz to mniejsze kawałeczki. Zaciskał palce na bogu winnemu oparciu przeciwnej ławki. Najchętniej wszystko potraktowałby tu za pomocą Bombarda Maxima i tyle by było… złość, rozgoryczenie, rozpacz i poczucie beznadziei ogarniało duszę Flawleya.
Widząc jak Lea kroczy u boku ojca, ledwo trzymając się na nogach, ledwo powstrzymywał łzy w oczach. Nie chciał tutaj być. Nie chciał słyszeć, jak dziewczyna mówi magiczne „tak”… jednak musiał. Choćby dlatego, że Leandra go poprosiła o to, żeby przy niej był w dzisiejszym dniu. I już wiedział, że to tak naprawdę ostatnie chwile spędzone z nią. Po pierwsze, będzie mężatką, nie będzie mogła tak po prostu się z nim spotykać, a po drugie… on potrzebował chyba czasu, żeby się z tym pogodzić.
– Winszuję, pani Malfoy – powiedział, starając się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie. Leandra znała go jednak bardzo dobrze. W oczach, błękitnych niczym niebo, nie było ani cienia radości. Był tylko ból.
I ten ból pozostanie w nich już na zawsze.
Black side of the moon
Werterowska natura Doriana nie pomagała mu w pogodzeniu się z zaistniałą sytuacją. Pełnienie obowiązków w wiedźmiej straży sprawiało mu wiele trudu i musiał naprawdę mieć dużo samozaparcia, żeby każdego dnia wstawać i pełnić swoje obowiązki. Wiedział, że jak tak dalej pójdzie to go odsuną od pozycji, za niestabilność psychiczną. Gdy zdawał egzaminy, jego życie było poukładane, nie mógł na nic narzekać. Kończąc szkołę od razu poszedł na szkolenie do wiedźmiej straży, mimo że ojciec chciał, by pełnił funkcję aurora. Wiedział, że to nie jest robota dla niego i na tej fusze będzie się lepiej czuł... jednakże wszystko się odwróciło do góry nogami, nie mógł sobie jednak pozwolić na odsunięcie ze stanowiska. Musiał coś wymyślić... Postanowił się więc odciąć od źródła problemu – miłości do Leandry. Zamiast się buntować przeciw światu, postanowił się z nim pogodzić. Zerwał ostatki kontaktu z dziewczyną i po prostu się skupił na pracy…
Oprócz pracy miał jeszcze trochę innych rozrywek, dzięki którym udawało mu się odsunąć myśli od swojej nieszczęśliwej miłości. Bardzo dużo jeździł konno, nieraz się zamykał w swoim pokoju, zapominając o bożym świecie. Był tylko on i poezja bądź obrazy, które tworzył. Chciał być z tym wszystkim zupełnie sam. Praktycznie wcale nie bywał na salonach, swoje cierpienie przeżywał w odosobnieniu. Jak kiedyś był osobą towarzyską i chętną do odwiedzania salonów czy wypadów na mecze quidditcha, to teraz uległo to zmianie. Stał się raczej zdystansowany, zimny i nieco aspołeczny. Przestał się uśmiechać. Był cieniem samego siebie. Ludzie, którzy go znają z Hogwartu mogą potwierdzić, że to nie ten sam Dorian. Znajomi z pracy twierdzą, że takiego ponuraka jak Fawley nie ma w całym magicznym świecie... Już nawet w najmniejszym stopniu nie interesował się polityką, miał serdecznie gdzieś, co się dzieje na tym świecie.
Jako pracownik Wiedźmiej Straży miał do czynienia z magicznym półświatkiem, z ludźmi spod ciemnej gwiazdy. W pewnym momencie na jego drodze stanął mężczyzna o imieniu Georg, a chociaż się za takowego podawał... Dorian dosyć szybko złapał z nim wspólny język, mimo że powinien go przyskrzynić za sprzedawanie nielegalnych przedmiotów magicznych. Przymknął jednak na to oko, po prostu z sympatii do starszego czarodzieja. Im bardziej się z nim zaprzyjaźniał, tym Georg odkrywał przed Fawleyem kolejne swoje tajemnice. Jedną z nich była znajomość czarnej magii. Dorian zainteresował się tym tematem. Czarna magia zawsze wydawała się mu taka tajemnicza i kusiło, żeby ją poznać "od kuchni". Znał ludzi, którzy ją znali i mogliby go nauczyć, ale nie mieli wspólnych ideałów. Fawley jakoś specjalnie negatywnie do mugoli i nieczystych czarodziejów nigdy nie był, więc gdy nadarzyła się się okazja by zapoznać się z tajnikami czarnej magii z innego źródła, postanowił ją wykorzystać. Stwierdził, że jej znajomość przyda się nie tylko w pracy, ale także i na przyszłość, żeby móc się zemścić na odpowiednich osobach...
Dorian zupełnie się w tym wszystkim zatracił. Zaczął robić rzeczy, o które nigdy by się nie podejrzewał. Nie pałał za czarną magią, aż do teraz. Wiedzę o tej zakazanej sztuce przyswajał bardzo szybko. Jego motywacją była zemsta i chęć odzyskania najważniejszej osoby w jego życiu, która siłą i gwałtem została mu odebrana - Leandry. Dorian ma nadzieję, że dzięki temu, uda mu się znów być szczęśliwym.
Tylko ta nadzieja trzyma go przy życiu
Patronusa przywołuje dzięki wspomnieniu pocałunku z Leandrą, zdecydowanie jest to najszczęśliwsze wydarzenie w jego życiu.
10 | |
0 | |
3 | |
0 | |
0 | |
15 | |
5 |
Różdżka, 13pkt do umiętności
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Dorian A. Fawley dnia 02.04.16 12:08, w całości zmieniany 4 razy
Witamy wśród Morsów
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych