Sala centralna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala Centralna
W Sali Centralnej poza zwyczajową sztuką zamknięta w złote ramy można też doświadczyć swoistego rodzaju spektaklu, który odbywa się tutaj przy udziale tych magicznych dzieł. Raz dziennie obrazy zamieniają się miejscami by tego dokonać wszystkie unoszą się przez co wirując pod sufitem odnajdują dla siebie nowe miejsce. Całość trwa tylko chwilkę, ale uczestniczenie w tym doświadczeniu zdecydowanie przynosi uśmiech na twarz.
Do Sali centralnej można dostać się z Sali zachodniej, z niej zaś można się można do sal: zachodniej, północnej i wschodniej. Na środku pomieszczenia ustawiona została podłużna ławeczka, na której można odpocząć, lub położyć się by podziwiać namalowany na suficie fresk przedstawiający I Wojnę Czarodziejów.
Do Sali centralnej można dostać się z Sali zachodniej, z niej zaś można się można do sal: zachodniej, północnej i wschodniej. Na środku pomieszczenia ustawiona została podłużna ławeczka, na której można odpocząć, lub położyć się by podziwiać namalowany na suficie fresk przedstawiający I Wojnę Czarodziejów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:11, w całości zmieniany 1 raz
Gideon Rich nie uważał się za nachalnego, w końcu panna sama chciała z nim rozmawiać! Czemu więc miałby nie wykorzystać okazji, aby nawiązać dialog z kimś, pochodzącym z jego, fantastycznego świata? No przecież tak się nie dało!
- A-ach! Nie ma-am jednego, u-ulubionego a-artysty, go-ołąbeczko! Widzę pię-ękno we wszystkim, nie-ezależnie od sty-ylu czy au-utora. Śmie-em na-awet wysnuć te-ezę, że ka-ażdy artysta po-otrafi stwo-orzyć coś, za-achwycającego. - Z uznaniem dla swoich słów, mężczyzna pokiwał głową pewien, że spotka się z uznaniem ze strony pięknej panienki. Bo przecie tak mądrze mówił! Młoda artystka z pewnością go doceni tak, jak nikt inny do tej pory go nie docenił!
- Ach był! O-oczywiście, że był to ma-agiczny czas! A ja-aki jest… Cóż, to musiałaby pa-anienka sa-ama poznać, a-aby zobaczyć. To ta-aka oso-obistość, której nie da się o-opisać zwy-ykłymi, pro-ostymi sło-owami! - Wszelkie niedoskonałości w głosie dziewczyny, jak i dość ostrożna postawa zdawały się nie docierać do mężczyzny. Pan Rich rzadko czuł się doceniony bądź zauważany, nic więc też dziwnego, że korzystał ile mógł z momentu, gdy ktoś postanowił się nim zainteresować. Zwłaszcza ktoś, tak piękny jak rudowłosa nimfa!
Na wspomnienie syna dawnej znajomej, mężczyzna kiwnął jedynie głową. Kto wie, może już kiedyś miał okazję go poznać? Gdzieś na jakimś bankiecie, gdy wino szumiało mu przyjemnie w głowie? Nie wiedział. I nie chciał teraz roztrząsać tej sprawy.
Ach, był pewien o swej wygranej i możliwości przeniesienia pięknej panny na płótno! Oczami wyobraźni już widział, jak dobiera odpowiednie kolory, by oddać piękno tej niewiasty!
- A-ależ o-oczywiście, o-oczywiście! - Odpowiedział, słysząc zapewnia dziewczyny, że ta za chwilę wróci. W końcu jeszcze tyle było do przedyskutowania!
Gideon Rich zajął miejsce na jednej z ławeczek, czekając na powrót dziewczyny. Minęło dziesięć minut, piętnaście, dwadzieścia... Minęła i godzina, a piękna nieznajoma nie wracała. Dopiero po kolejnych piętnastu minutach, pan Rich stracił nadzieję, na powrót towarzyszki. Ze spuszczoną miną i paskudnym humorem wyszedł z galerii, znów stajac się zupełnie niezauważalnym, dla większości czarodziejów.
zt.
- A-ach! Nie ma-am jednego, u-ulubionego a-artysty, go-ołąbeczko! Widzę pię-ękno we wszystkim, nie-ezależnie od sty-ylu czy au-utora. Śmie-em na-awet wysnuć te-ezę, że ka-ażdy artysta po-otrafi stwo-orzyć coś, za-achwycającego. - Z uznaniem dla swoich słów, mężczyzna pokiwał głową pewien, że spotka się z uznaniem ze strony pięknej panienki. Bo przecie tak mądrze mówił! Młoda artystka z pewnością go doceni tak, jak nikt inny do tej pory go nie docenił!
- Ach był! O-oczywiście, że był to ma-agiczny czas! A ja-aki jest… Cóż, to musiałaby pa-anienka sa-ama poznać, a-aby zobaczyć. To ta-aka oso-obistość, której nie da się o-opisać zwy-ykłymi, pro-ostymi sło-owami! - Wszelkie niedoskonałości w głosie dziewczyny, jak i dość ostrożna postawa zdawały się nie docierać do mężczyzny. Pan Rich rzadko czuł się doceniony bądź zauważany, nic więc też dziwnego, że korzystał ile mógł z momentu, gdy ktoś postanowił się nim zainteresować. Zwłaszcza ktoś, tak piękny jak rudowłosa nimfa!
Na wspomnienie syna dawnej znajomej, mężczyzna kiwnął jedynie głową. Kto wie, może już kiedyś miał okazję go poznać? Gdzieś na jakimś bankiecie, gdy wino szumiało mu przyjemnie w głowie? Nie wiedział. I nie chciał teraz roztrząsać tej sprawy.
Ach, był pewien o swej wygranej i możliwości przeniesienia pięknej panny na płótno! Oczami wyobraźni już widział, jak dobiera odpowiednie kolory, by oddać piękno tej niewiasty!
- A-ależ o-oczywiście, o-oczywiście! - Odpowiedział, słysząc zapewnia dziewczyny, że ta za chwilę wróci. W końcu jeszcze tyle było do przedyskutowania!
Gideon Rich zajął miejsce na jednej z ławeczek, czekając na powrót dziewczyny. Minęło dziesięć minut, piętnaście, dwadzieścia... Minęła i godzina, a piękna nieznajoma nie wracała. Dopiero po kolejnych piętnastu minutach, pan Rich stracił nadzieję, na powrót towarzyszki. Ze spuszczoną miną i paskudnym humorem wyszedł z galerii, znów stajac się zupełnie niezauważalnym, dla większości czarodziejów.
zt.
I show not your face but your heart's desire
7 XII 1957
W liście, którego napisanie zajęło przesadnie dużo czasu zważywszy na niezbyt imponującą długość oraz którego staranność wykonania przez mężczyznę również była ponadprzeciętna, Leander w gruncie rzeczy nie kłamał ani szczególnie nie koloryzował.
Przede wszystkim, od tamtego wieczora spędzonego na Nokturnie w towarzystwie śmietanki londyńskiej arystokracji pod przykrywką szczytnego celu naprawdę wiele czasu poświęcił na rozmyślaniu o młodszej siostrze Tristana. Choć w głównej mierze myśli te skupione były w nawiązaniu do napiętej rozmowy prowadzonej między lordem Blackiem a lordem Rosierem, której był świadkiem. Wyczuł wtedy wyraźnie jakiś rodzaj napięcia pod stertą aluzji w nieprzypadkowych opowieściach, byłby jednak głupcem i ignorantem, gdyby zatrzymał się na czymś tak powierzchownym i banalnym jak dawne waśnie tych dwóch potężnych, starych rodów. W tym wszystkim nie należało bowiem pomijać niespodziewanych dla socjety zaręczyn młodszej lady Rosier z Alphardem Blackiem. Ani też jego wyjątkowo szybkiej śmierci.
Poza tym jednak od tamtego spojrzenia w ciemnym, przesyconym oparami opium pomieszczeniu naprawdę pragnął ją zobaczyć. Ponownie. I nie zamierzał udawać przed sobą ani przed światem, że spotkanie kawalera oraz panny – nawet jeśli wciąż trwającej w żałobie – w których żyłach płynęła błękitna krew to zupełny przypadek.
Tymczasem Melisandre na samą odpowiedź kazała mu czekać ponad dobę. Podsycając tym samym niecierpliwość i ciekawość być może zupełnie przypadkiem; chociaż Leander wątpił, żeby jakiekolwiek posunięcie potomka rodu Rosier mogło być pozostawione kapryśnemu losowi. Dlatego też kiedy wreszcie otrzymał odpowiedź, jego spojrzenie biegło pospiesznie po nakreślonych przez nią słowach, a z każdym kolejnym na ustach rósł coraz szerszy uśmiech, którego świadkiem nie mógł być nikt poza czterema ścianami jego komnaty.
Nie kłamał także w tej części listu, w której obiecywał przeznaczyć dla Melisandre cały dzień na wyłączność. Nie było nic gorszego niż pośpiech przy spotkaniu z lady czy konieczność skrócenia rozmowy przez naglące sprawy zawodowe, zwłaszcza jeśli ta szła w odpowiednim kierunku. Leander nie zamierzał sobie pozwolić na żadną rysę. Właśnie dlatego już poprzedniego wieczora odwołał wszystkie zaplanowane na sobotę spotkania i, nie bacząc na konsekwencje, przełożył obowiązki na późniejsze terminy.
W sobotni poranek wstał wcześnie, z przyjemnym wrażeniem ekscytacji kłębiącym się gdzieś w okolicy splotu słonecznego. Ubrał ciemnoszary garnitur skrojony zgodnie z najnowszą czarodziejską modą, wybrał proste spinki do mankietów, wygodne i eleganckie buty, a na wierzch założył czarny płaszcz mający go chronić przed ewentualnymi opadami śniegu. Darował sobie kapelusz – po prawdzie nigdy ich nie nosił – oraz już zwyczajowo jakiekolwiek próby układania niesfornych włosów opadających nonszalancko na czoło. Na miejscu pojawił się z zapasem kwadransa aby się upewnić, że Melisandre nie będzie musiała na niego czekać nawet kilkunastu sekund.
Zauważył ją już z daleka. Wtedy też ruszył w jej stronę niespiesznym krokiem, całkiem otwarcie przyglądając się jej przez cały ten czas, aż wreszcie stanęli naprzeciw siebie. W bezruchu pośród potoku płynących w każdym kierunku ludzi, jakby istniała tylko ona; nawet jeśli tuż obok przystanęła służka, której Leander poświęcił ledwie chwilę roztargnionej uwagi.
Piękna i odległa – taką ją pamiętał, choć bardzo mgliście. Co zmieniła śmierć narzeczonego? Wątpił, żeby pozostała taka sama. Mimo tego toku rozmyślań, uśmiechnął się jednym z tych najlepszych w jego wykonaniu, czarujących uśmiechów.
— Lady Rosier — zaczął jako pierwszy, lekko przy tym skłaniając głowę, ale nawet na moment nie spuszczając spojrzenia z jej oczu. — Przyznaję, miałem na końcu języka komplement dotyczący twojego wyglądu, który zapamiętałem z koncertu na Nokturnie, a którego wtedy nie zdążyłem wyrazić — urwał na moment, a w jego oczach błysnęło coś tajemniczo — ale okazuje się, że to już nieaktualne. Doprawdy, dzisiaj wyglądasz nawet piękniej, lady, a twój widok cieszy mnie nieporównywalnie bardziej niż najlepsze dzieło sztuki. — Po tych słowach wyprostował się, ale na jego twarzy wciąż gościł ten sam uśmiech. — Mimo wszystko wejdźmy. Bardzo zmarzłaś? — zapytał, odwracając się w ten sposób, żeby razem mogli skierować się w stronę głównej sali z najbardziej imponującą wystawą stałą.
Leander Nott
Zawód : mecenas sztuki, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
You might think that you can hurt me but the damage has been done.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tej sowy, która odnalazła ją w jej własnych komnatach pierwszego grudnia, nie kojarzyła. Kiedy zastukała w jej okno, uniosła spojrzenie znad trzymanej na kolanach książki wpierw lustrując ją niebiesko stalowym spojrzeniem. Brwi zeszły się odrobinę, kiedy przekładała tomiszcze na stolik ustawiony obok ulubionego fotela. Podniosła się nieśpiesznie, uchylając okno, żeby wpuścić nosiciela listów do środka. Jej dłoń zamiast sięgnąć od razu po list najpierw przesunęła się po sowiej główce głaszcząc ją delikatnie długimi palcami, wystawiona nóżka prosiła o odwiązanie listu, co też uczyniła ledwie kilka chwil później. Wyciągnęła wolną rękę, pozwalając by sowa weszła na nią, a później razem z nią ruszyła na powrót w stronę uchylonego okna wypuszczając na mroźne powietrze chwilowego gościa.
Zajęła na powrót swoje miejsce, rozwinęła pergamin łapiąc go w prawą dłoń, lewą sięgnęła po kieliszek wypełniony wodą. Jasne spojrzenie przesuwało się po kolejno skreślonych słowach, przez pierwsze przemykając bez większego zainteresowania. Poprawnie, choć w ostatnim czasie przeczytała już zbyt wiele takich początków, by móc uznać je za wyjątkowe. Czytała dalej, a jedna z brwi drgnęła, unosząc się ku górze. Ciekawiej. Zgrabnie dość. Inaczej. Uniosło szkło do ust, zwilżając malinowe wargi, pozwalając by życiodajny płyn przemknął po jej gardle zanim podjęła się dalszej lektury. A więc zaproszenie. Dostrzegła Leandra Notta przy stoliku wraz z jej bratem i Rigelem Black. Widziała moment w którym Evandra razem z innymi kobietami siedzącymi z nimi podnosi się. Obecność Rigela można było spróbować logiczne powiązać, Leandra mogła być jedynie sumą przypadków. Nie było powodów, by odmawiać.
Ale pośpiech był zawsze złym doradcą, a wyczekiwanie zdecydowanie pomocnym sojusznikiem. Nie odpisała od razu; nie przez potrzebę dłuższego zastanowienia się nad propozycją. Jak wszystko w ich świecie, nawet list potrafił być elementem gry. A ona, potrafiła swoją dobrze prowadzić. Choć o ostatniej, wiedział jedynie Alphard zabierając ich tajemnicę do grobu. Kazała mu więc czekać, rozmyślnie, specjalnie, poniedziałek spędzając tak jak zawsze w rodowym rezerwacie. Nie zaprzątając sobie myśli listem, który pozostał skryty w jednej z szuflad dębowej komody. Dopiero późnym wieczorem, gdy wszystko co winno być zrobione zostało dopięte na ostatni guzik, a ona miała zwyczajową chwilę dla siebie pochyliła się nad pergaminem spisując odpowiedź. Nie czekała na zwrotną sowę długo, ale z dwóch listów, potrafiła wysnuć już jeden wniosek, który musiała mieć z tyłu głowy.
Poranek spędziła na kąpieli w wodzie różanej. Uwielbiała jego zapach, sposób w jakim przenikał skórę, nieśmiało, nienachalnie, nie wybijając się ponad perfumy, który bazowały równie mocno na rodowych kwiatach. Pozwoliła by Amelie i Cara pomogły jej w przygotowaniach, zakładając czarną suknię z dekoltem w kształcie V, czarny, lekki materiał w pasie przewiązany był pasem w krwistej czerwieni, wykończenia na dole sukni nieśmiało odbijały się czerwienią i złotem, jako przypomnienie. Idealnie zlewając się z czernią żałoby, którą nosiła. Rękawy suknie składały się z przezroczystego materiału, zdobionego czerwoną koronką i złotymi szwami. Szyję zdobił odważny rubinowy naszyjnik, wyraźnie eksponując łabędzią szyję. Uszy zajmowały zwisające kolczyki pasujące do naszyjnika. Upięcie było misterne, odsłaniało kark, zbierając się wokół twarzy. Skorzystała z odrobiny pudru, by ukryć ledwie widoczne zimą - szczęśliwie dla niej - piegi. Nie pozwoliła na mocniejszy makijaż - nigdy nie był jej potrzebny, choć pozwalała sobie na niego podczas poważniejszych uroczystości. W końcu wsunęła na ramiona odważnie czerwony płaszcz i rękawiczki. Powóz czekał przed bramą główną w zamiarze mają pozostawić ją przed umówionym miejscem spotkania.
Weszła, zatrzymując się przy szatni w której pozostawiła czerwony płaszcz, tylko przez chwilę przesuwając spojrzeniem w poszukiwaniu znajomego oblicza. A gdy już je znalazła ruszyła w jego kierunku, nie rozglądając się na boki. Zatrzymała się przed nim. Łagodny uśmiech wpłynął na usta.
- Lordzie Nott. - odpowiedziała na przywitanie, dygając nienagannie utrzymując kontakt wzrokowy, widząc spojrzenie, którym obejmuje ją całą. Dopiero na słowa padające z jej ust jedna z brwi drgnęła, nie unosząc się finalnie ku górze, usta jednak rozszerzyły się w widoczniejszym uśmiechu. - Zaspokój więc moją ciekawość, sir, jak brzmiał? - zapytała przekrzywiając odrobinę głowę. Kolejne słowa sprawiły, że zaśmiała się krótko, spoglądając na sufit w rozbawieniu. - Czy to nie znaczy, że niebezpiecznie dla ciebie, jest przebywać w moim towarzystwie dłużej? - zapytała nadal z rozbawieniem krążącym wokół warg. - Trudno będzie ci wrócić do pracy, kiedy żadne z dzieł nie będzie wystarczająco… zadowalające. - wytłumaczyła, zawieszając na chwilę głos przy ostatnim ze zdań. - Jednak? - zapytała retorycznie zerkając w krótkim rozbawieniu ku niemu, zaraz przenosząc tęczówki ku wejściu do sali. W końcu skinęła głową, ruszając przy jego boku z prawej strony. - Nie bardzo. Podróż też przebiegła mi bez większych komplikacji. - odpowiedziała, zerkając w górę ku jego twarzy, unosząc kąciki ust ku górze. - Czy wybrałeś galerię, sir, bo czujesz się w niej bezpiecznie? - zapytała odsuwając wzrok, splatając dłonie przed sobą, jasne tęczówki zawieszając na pierwszym z obrazów, który znalazł się przed nimi.
Zajęła na powrót swoje miejsce, rozwinęła pergamin łapiąc go w prawą dłoń, lewą sięgnęła po kieliszek wypełniony wodą. Jasne spojrzenie przesuwało się po kolejno skreślonych słowach, przez pierwsze przemykając bez większego zainteresowania. Poprawnie, choć w ostatnim czasie przeczytała już zbyt wiele takich początków, by móc uznać je za wyjątkowe. Czytała dalej, a jedna z brwi drgnęła, unosząc się ku górze. Ciekawiej. Zgrabnie dość. Inaczej. Uniosło szkło do ust, zwilżając malinowe wargi, pozwalając by życiodajny płyn przemknął po jej gardle zanim podjęła się dalszej lektury. A więc zaproszenie. Dostrzegła Leandra Notta przy stoliku wraz z jej bratem i Rigelem Black. Widziała moment w którym Evandra razem z innymi kobietami siedzącymi z nimi podnosi się. Obecność Rigela można było spróbować logiczne powiązać, Leandra mogła być jedynie sumą przypadków. Nie było powodów, by odmawiać.
Ale pośpiech był zawsze złym doradcą, a wyczekiwanie zdecydowanie pomocnym sojusznikiem. Nie odpisała od razu; nie przez potrzebę dłuższego zastanowienia się nad propozycją. Jak wszystko w ich świecie, nawet list potrafił być elementem gry. A ona, potrafiła swoją dobrze prowadzić. Choć o ostatniej, wiedział jedynie Alphard zabierając ich tajemnicę do grobu. Kazała mu więc czekać, rozmyślnie, specjalnie, poniedziałek spędzając tak jak zawsze w rodowym rezerwacie. Nie zaprzątając sobie myśli listem, który pozostał skryty w jednej z szuflad dębowej komody. Dopiero późnym wieczorem, gdy wszystko co winno być zrobione zostało dopięte na ostatni guzik, a ona miała zwyczajową chwilę dla siebie pochyliła się nad pergaminem spisując odpowiedź. Nie czekała na zwrotną sowę długo, ale z dwóch listów, potrafiła wysnuć już jeden wniosek, który musiała mieć z tyłu głowy.
Poranek spędziła na kąpieli w wodzie różanej. Uwielbiała jego zapach, sposób w jakim przenikał skórę, nieśmiało, nienachalnie, nie wybijając się ponad perfumy, który bazowały równie mocno na rodowych kwiatach. Pozwoliła by Amelie i Cara pomogły jej w przygotowaniach, zakładając czarną suknię z dekoltem w kształcie V, czarny, lekki materiał w pasie przewiązany był pasem w krwistej czerwieni, wykończenia na dole sukni nieśmiało odbijały się czerwienią i złotem, jako przypomnienie. Idealnie zlewając się z czernią żałoby, którą nosiła. Rękawy suknie składały się z przezroczystego materiału, zdobionego czerwoną koronką i złotymi szwami. Szyję zdobił odważny rubinowy naszyjnik, wyraźnie eksponując łabędzią szyję. Uszy zajmowały zwisające kolczyki pasujące do naszyjnika. Upięcie było misterne, odsłaniało kark, zbierając się wokół twarzy. Skorzystała z odrobiny pudru, by ukryć ledwie widoczne zimą - szczęśliwie dla niej - piegi. Nie pozwoliła na mocniejszy makijaż - nigdy nie był jej potrzebny, choć pozwalała sobie na niego podczas poważniejszych uroczystości. W końcu wsunęła na ramiona odważnie czerwony płaszcz i rękawiczki. Powóz czekał przed bramą główną w zamiarze mają pozostawić ją przed umówionym miejscem spotkania.
Weszła, zatrzymując się przy szatni w której pozostawiła czerwony płaszcz, tylko przez chwilę przesuwając spojrzeniem w poszukiwaniu znajomego oblicza. A gdy już je znalazła ruszyła w jego kierunku, nie rozglądając się na boki. Zatrzymała się przed nim. Łagodny uśmiech wpłynął na usta.
- Lordzie Nott. - odpowiedziała na przywitanie, dygając nienagannie utrzymując kontakt wzrokowy, widząc spojrzenie, którym obejmuje ją całą. Dopiero na słowa padające z jej ust jedna z brwi drgnęła, nie unosząc się finalnie ku górze, usta jednak rozszerzyły się w widoczniejszym uśmiechu. - Zaspokój więc moją ciekawość, sir, jak brzmiał? - zapytała przekrzywiając odrobinę głowę. Kolejne słowa sprawiły, że zaśmiała się krótko, spoglądając na sufit w rozbawieniu. - Czy to nie znaczy, że niebezpiecznie dla ciebie, jest przebywać w moim towarzystwie dłużej? - zapytała nadal z rozbawieniem krążącym wokół warg. - Trudno będzie ci wrócić do pracy, kiedy żadne z dzieł nie będzie wystarczająco… zadowalające. - wytłumaczyła, zawieszając na chwilę głos przy ostatnim ze zdań. - Jednak? - zapytała retorycznie zerkając w krótkim rozbawieniu ku niemu, zaraz przenosząc tęczówki ku wejściu do sali. W końcu skinęła głową, ruszając przy jego boku z prawej strony. - Nie bardzo. Podróż też przebiegła mi bez większych komplikacji. - odpowiedziała, zerkając w górę ku jego twarzy, unosząc kąciki ust ku górze. - Czy wybrałeś galerię, sir, bo czujesz się w niej bezpiecznie? - zapytała odsuwając wzrok, splatając dłonie przed sobą, jasne tęczówki zawieszając na pierwszym z obrazów, który znalazł się przed nimi.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Najpierw był zapach.
Wszechobecny, unoszący się w powietrzu dookoła niej i wdzierający się do nozdrzy zapach róż, wręcz przytłaczający ciężarem w sposób, w jaki tylko te kwiaty potrafiły. Zdawał się otaczać jej ciało szczelniej niż materiał sukni, ale Leander – zawodowo przyzwyczajony – zawsze działał na podstawie zmysłu wzroku. Dlatego przyglądał się jej uważnie, kiedy podchodziła. Jej wyeksponowanej szyi, którą zdobiły rubiny przywodzące na myśl krwawe łzy okalające skórę. Jej czarnej jak kir na grobie narzeczonego sukni, która była niczym oczywiste wyznanie pewnie rzucone każdemu, kogo spojrzenie padło na jej sylwetkę – ale Leander nie zamierzał poruszać tematu żałoby, straty ani pogrzebu. Jej pełnym ustom, złotej nici śmiało rysującej się na ciemnym tle materiału, zdeterminowaniu odbijającym się w pewnych krokach.
Melisandre nie marnowała czasu na rozglądanie się czy uciekanie spojrzeniem w bok. Patrzyła wprost na niego tak, jak on patrzył wprost na nią. Była to banalna, pierwsza obserwacja, która wyjątkowo usatysfakcjonowała Leandra. Kobieta musiała być świadoma sposobu, w jaki jej się przyglądał, obejmując wzrokiem cal po calu całą jej sylwetkę, bo też nie starał się z tym nijak kryć. Może była do niego nawet przyzwyczajona; nie interesowało go to jednak do tego stopnia, żeby poświęcić tej myśli choć jedną chwilę więcej.
— Zdecydowanie wolę podsycać ciekawość niż ją zaspokajać — odpowiedział natychmiast na jej pierwsze słowa, wciąż pozwalając niewiele znaczącemu, zwyczajnie grzecznemu uśmiechowi tkwić na ustach.
A później jej krótki śmiech zawibrował w powietrzu. Leander w bezruchu patrzył na kobietę odrobinę dłużej, niż mogło wyglądać to na naturalne. Spodobał mu się sposób, w który Melisandre operowała słowami, przypuszczeniami, a nawet aluzjami. Robiła to lekko, z wyraźną wprawą, która na dobre przykuła jego uwagę i przywiodła myśl, że to spotkanie może stać się o wiele ciekawsze niż początkowo zakładał.
— Zaryzykuję — odparł swobodnie. Dzieła sztuki były imponujące i stanowiły jego codzienność, to fakt – ale nigdy nie mogły zająć go bardziej niż jakakolwiek żywa istota ze swoimi pragnieniami, marzeniami i cierpieniem. Zwłaszcza cierpieniem. Tego jednak Leander nie zamierzał powiedzieć na głos. Gra się zaczęła i to nie był ten rodzaj, w którym należało odkrywać swoje karty w najbardziej oczywistych słowach. — Ale jeśli twoje przypuszczenia okażą się prorocze, lady — odparł więc zamiast tego, ponownie kierując przy tych słowach spojrzenie w bok, na profil lady Rosier — bądź pewna, że moja sowa będzie się dobijać do twojego okna z listem pełnym pretensji co do myśli wciąż uciekających w twoim kierunku.
Przeniósł ponownie spojrzenie przed siebie, prowadząc ich pewnie pomiędzy przechadzającymi się po galerii osobami. Prychnął i pokręcił lekko głową, słysząc następne pytanie kobiety.
— Zawsze znajdzie się niebezpieczeństwo dla tych, którzy się go obawiają — odparł swobodnie, dobierając słowa w ten sposób, żeby nie były jednoznaczne. Stwierdzenie to miało ciężar oczywistości, która się w nim zawierała; ale w Leandrze ciskało się zbyt wiele pewności siebie i doświadczenia, żeby bać się byle konwersacji z piękną, dobrze urodzoną kobietą. Za to zaczynał się całkiem dobrze bawić. Wyzwania powodowały u niego wyłącznie większą determinację. — Powiedz więc... — zaczął, zniżając nieznacznie ton głosu i jednocześnie lekko nachylając się w jej stronę, nie przerywając jednak leniwego spaceru w kierunku centralnej sali. — Czy coś mi grozi, lady Rosier?
Choć cała twarz mężczyzny nagle starała się dziwnie poważna, a wbite w Melisandre spojrzenie było świdrujące, wcale nieprzypadkowo zdradził go błysk w oczach. Sugerował wyraźnie, że to podjęte wyzwanie, które kobieta zdawała się rzucić swoimi słowami.
the fire can't touch me,
for i have burned one too many times & the sea can't harm me, for i've been drowning all my life. Oh but you could rip my heart open, darling,for i have never known love before.
Leander Nott
Zawód : mecenas sztuki, handlarz dziełami sztuki
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
You might think that you can hurt me but the damage has been done.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiła ten zapach. Obejmujący ją z każdej strony, dotykający skóry dzięki olejkom, wbijający się w nozdrza pozwalając napawać tym, co sobie umiłowała nawet, kiedy nie znajdowała się blisko rodowych, różanych ogrodów. Były jej dziedzictwem, tak samo jak smoki. Mieszający z nimi zapach morskiego powietrza był najmocniej odrzucającą mieszkanką. Lubiła leniwe popołudnia w niewielkiej altanie, gdzie przy odpowiednim kierunku wiatru, pozwalał połączyć je oba w zachwycający duet, którym była tak mocno przesiąknięta.
Nie obawiała się spojrzenia, które zawisło na niej. Nawykła do przemijania bokiem, bardziej w cieniu, bo to Marie od zawsze była ciepłem, słońcem, skupiającym na sobie spojrzenia i uwagę. Ale jednocześnie nie przeszkadzało jej pozostawanie w centrum uwagi i zainteresowania w jakiś sposób nawykła też do niej - choć nie szukała jej nigdy na siłę, nie próbowała wytworzyć sztucznie. Zima, była dla niej łaskawa, piegi na policzkach stawały się ledwie widoczne, odrobina pudru starczała, by skryć je jeszcze bardziej - jeszcze trochę.
Dlatego też patrzyła, trzymając brodę odpowiednio wysoko, by nie uznać tego za objaw nadmiernego ego, ale jednocześnie nie za nisko, by zdawało się, że nie wierzy w siłą swoją i swojego rodu. Była Rosierem i miała nim pozostać na zawsze. Krótki przywitanie i wymiana pierwszych zdań. Odpowiedź, która nienachalnie dźwignęła kącik jej ust ku górze.
- Czy ta taktyka nie działa tylko wtedy, sir, kiedy zdołałeś rozpalić już pierwszy płomień? - zapytała więc z odpowiednio wystudiowaną ciekawością, zmieszaną w odpowiednich ilością z niewinnością i zdumieniem. Pozwoliła, by rozbawianie spowodowane kolejnymi słowami wymknęło się na zewnątrz, na krótką chwilę odrywając od niego spojrzenie. Kolejne stwierdzenie, padające prosto między nich. Rozmowa, a może słowny taniec w którym oboje radzili sobie dość wprawnie. Możliwe, że będzie się dzisiaj bawić lepiej, niźli zakładała. Ruszyli, zapuszczając się głębiej w korytarzach galerii. Kilka metrów za nimi czuła swój cień, ale nawykła już do ignorowania obecności osób, które miały jej doglądać. W końcu opuściła spojrzenie, zawieszając je co jakiś czas na obrazie. Dłonie miała splecione przed sobą.
- Nie jestem pewna, lordzie Nott - to groźba, czy obietnica? - zapytała, nie unosząc na niego spojrzenia, kącik ust drgnął jej znów, choć nie był w stanie tego dostrzec, znajdując się po jej drugiej stronie. Stawiane kroki odbijały się cichym echem prawie w tym samym tonie. Niespieszenie kierując ich w stronę, którą wyznaczało otoczenie. Odpowiedziała na pytanie o odczuwalną temperaturę - czy też marznięcie. Od razu zablokowała możliwość zapytania o przyjemność podróży. Jeśli tylko tyle potrafił z siebie wykrzesać, zmarnuje tu dzisiaj czas, który mogła spędzić w rezerwacie. Zadała więc pytanie, inne, balansujące na krawędzi, wychodzące poza schematy, unosząc nieśpiesznie tęczówki ku jego twarzy w oczekiwaniu odpowiedzi. I gdy ta padła, przez krótką chwilę lustrowała go w milczeniu, przesuwając jasnym spojrzeniem po kątach i wypukłościach twarzy, zadzierając odrobinę brodę, że względu na dzieląca ich różnicę wzrostu. Skinęła krótko głową odwracając głowę. - Więc strach się ciebie nie ima - stwierdzenie, czy pytanie? Trudne jednoznacznie do określenia. Pozostawione w interpretacji dla rozmówcy. Odwróciła głowę, wpatrując na powrót przed siebie. Stawiając kolejne kroki na galeryjnej posadzce. Pewność i duma, owijała się wokół niej, niczym dobra przyjaciółka. Nie odezwała się ponownie, pozwalając ciszy rozlać się wokół nich. Tej, nie obawiała się. Kolejne słowa padające z jego ust nie były zaskoczeniem, przynajmniej w pierwszej chwili, bo skrócenie dystansu zdecydowanie nazwać można było odważnym. Nie zaburzyło to jednak jej kolejnych kroków, choć niewypowiedziana ciekawość zadrżała gdzieś w wewnętrznym oczekiwaniu na formując się na męskich wargach kolejne słowa. I gdy pojawiło się, jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. Zwlekła nim przekręciła głowę tak, by spojrzenie na niego. Przesunęła spojrzeniem po Leandorwej twarzy, przemykając od podbródka, do tęczówek, które krzyżowała ze swoimi. - Jeszcze nie zdecydowałam. - wyznała krótko, przyglądając się jego tęczówkom. - Ale winieneś pamiętać: Nulla rosa sine spina. - dodała, odbierając uwagę, którą chwilę wcześniej go obdarowała. W końcu przystanęła przesuwając jasnymi tęczówkami po dziele zawieszonym przed nimi.. Przekrzywiła odrobinę głowę, lustrując dzieło przed sobą. - Ostatecznie, jak sam powiedziałeś sir, zawsze znajdzie się niebezpieczeństwo dla tych, co się go obawiają. - Alphard nawet nie spostrzegł, jak z nienawiści do jej rodu, jej brata, zapragnął mieć ją tylko dla siebie. Pociągnęła za odpowiednie sznurki, wykorzystała nadarzające się okazje Ale każda sytuacja była inna. Gdzie indziej się rozpoczynała inne miała miejsca startowe. Żaden z mężczyzn - jak sądziła - nie przyznałby też, że obawia się kobiety. Choć niektórych, zdecydowanie powinien.
Nie obawiała się spojrzenia, które zawisło na niej. Nawykła do przemijania bokiem, bardziej w cieniu, bo to Marie od zawsze była ciepłem, słońcem, skupiającym na sobie spojrzenia i uwagę. Ale jednocześnie nie przeszkadzało jej pozostawanie w centrum uwagi i zainteresowania w jakiś sposób nawykła też do niej - choć nie szukała jej nigdy na siłę, nie próbowała wytworzyć sztucznie. Zima, była dla niej łaskawa, piegi na policzkach stawały się ledwie widoczne, odrobina pudru starczała, by skryć je jeszcze bardziej - jeszcze trochę.
Dlatego też patrzyła, trzymając brodę odpowiednio wysoko, by nie uznać tego za objaw nadmiernego ego, ale jednocześnie nie za nisko, by zdawało się, że nie wierzy w siłą swoją i swojego rodu. Była Rosierem i miała nim pozostać na zawsze. Krótki przywitanie i wymiana pierwszych zdań. Odpowiedź, która nienachalnie dźwignęła kącik jej ust ku górze.
- Czy ta taktyka nie działa tylko wtedy, sir, kiedy zdołałeś rozpalić już pierwszy płomień? - zapytała więc z odpowiednio wystudiowaną ciekawością, zmieszaną w odpowiednich ilością z niewinnością i zdumieniem. Pozwoliła, by rozbawianie spowodowane kolejnymi słowami wymknęło się na zewnątrz, na krótką chwilę odrywając od niego spojrzenie. Kolejne stwierdzenie, padające prosto między nich. Rozmowa, a może słowny taniec w którym oboje radzili sobie dość wprawnie. Możliwe, że będzie się dzisiaj bawić lepiej, niźli zakładała. Ruszyli, zapuszczając się głębiej w korytarzach galerii. Kilka metrów za nimi czuła swój cień, ale nawykła już do ignorowania obecności osób, które miały jej doglądać. W końcu opuściła spojrzenie, zawieszając je co jakiś czas na obrazie. Dłonie miała splecione przed sobą.
- Nie jestem pewna, lordzie Nott - to groźba, czy obietnica? - zapytała, nie unosząc na niego spojrzenia, kącik ust drgnął jej znów, choć nie był w stanie tego dostrzec, znajdując się po jej drugiej stronie. Stawiane kroki odbijały się cichym echem prawie w tym samym tonie. Niespieszenie kierując ich w stronę, którą wyznaczało otoczenie. Odpowiedziała na pytanie o odczuwalną temperaturę - czy też marznięcie. Od razu zablokowała możliwość zapytania o przyjemność podróży. Jeśli tylko tyle potrafił z siebie wykrzesać, zmarnuje tu dzisiaj czas, który mogła spędzić w rezerwacie. Zadała więc pytanie, inne, balansujące na krawędzi, wychodzące poza schematy, unosząc nieśpiesznie tęczówki ku jego twarzy w oczekiwaniu odpowiedzi. I gdy ta padła, przez krótką chwilę lustrowała go w milczeniu, przesuwając jasnym spojrzeniem po kątach i wypukłościach twarzy, zadzierając odrobinę brodę, że względu na dzieląca ich różnicę wzrostu. Skinęła krótko głową odwracając głowę. - Więc strach się ciebie nie ima - stwierdzenie, czy pytanie? Trudne jednoznacznie do określenia. Pozostawione w interpretacji dla rozmówcy. Odwróciła głowę, wpatrując na powrót przed siebie. Stawiając kolejne kroki na galeryjnej posadzce. Pewność i duma, owijała się wokół niej, niczym dobra przyjaciółka. Nie odezwała się ponownie, pozwalając ciszy rozlać się wokół nich. Tej, nie obawiała się. Kolejne słowa padające z jego ust nie były zaskoczeniem, przynajmniej w pierwszej chwili, bo skrócenie dystansu zdecydowanie nazwać można było odważnym. Nie zaburzyło to jednak jej kolejnych kroków, choć niewypowiedziana ciekawość zadrżała gdzieś w wewnętrznym oczekiwaniu na formując się na męskich wargach kolejne słowa. I gdy pojawiło się, jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. Zwlekła nim przekręciła głowę tak, by spojrzenie na niego. Przesunęła spojrzeniem po Leandorwej twarzy, przemykając od podbródka, do tęczówek, które krzyżowała ze swoimi. - Jeszcze nie zdecydowałam. - wyznała krótko, przyglądając się jego tęczówkom. - Ale winieneś pamiętać: Nulla rosa sine spina. - dodała, odbierając uwagę, którą chwilę wcześniej go obdarowała. W końcu przystanęła przesuwając jasnymi tęczówkami po dziele zawieszonym przed nimi.. Przekrzywiła odrobinę głowę, lustrując dzieło przed sobą. - Ostatecznie, jak sam powiedziałeś sir, zawsze znajdzie się niebezpieczeństwo dla tych, co się go obawiają. - Alphard nawet nie spostrzegł, jak z nienawiści do jej rodu, jej brata, zapragnął mieć ją tylko dla siebie. Pociągnęła za odpowiednie sznurki, wykorzystała nadarzające się okazje Ale każda sytuacja była inna. Gdzie indziej się rozpoczynała inne miała miejsca startowe. Żaden z mężczyzn - jak sądziła - nie przyznałby też, że obawia się kobiety. Choć niektórych, zdecydowanie powinien.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
11 stycznia 1958
Nie kłamała, gdy pisała Evandrze, że to los sprawił, że na Sabacie niedane im było się spotkać. Inna sprawa, że do tej pory obie zdawały się pomagać losowi, by do tych spotkań dochodziło możliwie najrzadziej. Nie specjalnie ciągnęło ich do tego, żeby przebywać w jednym towarzystwie, czy pomieszczeniu. Lata szkoły obie miały już dawno za sobą, ale najwyraźniej im obu było na rękę to, że ich drogi przecinały się rzadko. Faktycznie, nawet gdy przytrafiało się tak, że nie było innego wyjścia, jak spędzić nieco czasu w swoim towarzystwie, to odzywały się do siebie z niebywałą uprzejmością. Aż trudno byłoby uwierzyć, że pod tymi ładnymi maskami kryły się dawne urazy. Żeby być dokładniejszą — Calypso musiałaby przyznać, że Evandra z łatwością odbiłaby jej każdego kawalera, którego tylko by chciała. Była znacznie delikatniejsza niż Calypso, przynajmniej z wyglądu, bo lady Carrow, nie wątpiła nigdy, że pazurki to ona ma niczym drapieżny kot. Ostre i gotowe wbić się w ciało, gdy będzie taka potrzeba. Ale oczywiście nie powinno się mówić takich rzeczy o ulubienicy, bo samej byłoby się wtedy skazanym na banicję. Calypso obrała więc inną taktykę — skupiła się na nauce w dziedzinie, którą ówczesna lady Lastrange zdawała się lubić najbardziej. Calypso z wrodzoną ciekawością i samozaparciem dość szybko zaczęła przodować w klasie. Szkoda, że nastoletniego, złamanego serca i urażonej dumy, akurat tą dziedziną magii nie umiała naprawić. I chociaż teraz nawet nie była pewna, jak niewierny chłopiec miał na imię, tak imię Evandry pamiętała dokładnie. A teraz w dodatku nosiła takie samo nazwisko, jak mężczyzna który po raz pierwszy od dawna, zdawał się interesować Lady Yorku. Jeśli Calypso przyszło przez myśl, żeby napisać do Evandry właśnie w jego sprawie, to teraz nie mogła się do tego przyznać. Otrzymanie zaproszenia do galerii było jednak zaskoczeniem i chociaż wiedziała, że istnieje szansa, że Evandra naprawdę interesuje się sztuką, to jednak miała wrażenie, że nie był to mimo wszystko ot tak zwyczajny list. Mogła się rzecz jasna mylić, ale z drugiej jednak strony, ileż dzieł sztuki wystawiono dotychczas w galerii, a lady Rosier nigdy nie prosiła jej o towarzystwo.
Niemniej, wiedziona trochę ciekawością, a trochę rzeczywistą chęcią wizyty w galerii, zjawiła się na miejscu punktualnie. Delikatny kożuszek rozpięła spod samej szyi, a zimowy kapelusz podała towarzyszącej jej służce. Lilianna zawsze trzymała się z tyłu, bo Calypso ceniła sobie dyskrecję, ale nie znosiła też nosić rzeczy za sobą. Stukot eleganckich trzewików wyciszyła zaklęciem. Nie lubiła psuć nastroju, ani sobie, ani innym. Nie wiedziała nic na temat tego, jak punktualna jest lady Rosier, ale by nie marnować bezczynnie czasu, zaczęła z uwagą przyglądać się portretowi mężczyzny, który posyłał przydługie spojrzenia czarownicy na balkonie, podczas gdy ona wąchała kwiaty. Ciekawe, czy dostała je od niego, czy może od innego? Zastanowiła się, dokładnie analizując całość kompozycji.
Nie kłamała, gdy pisała Evandrze, że to los sprawił, że na Sabacie niedane im było się spotkać. Inna sprawa, że do tej pory obie zdawały się pomagać losowi, by do tych spotkań dochodziło możliwie najrzadziej. Nie specjalnie ciągnęło ich do tego, żeby przebywać w jednym towarzystwie, czy pomieszczeniu. Lata szkoły obie miały już dawno za sobą, ale najwyraźniej im obu było na rękę to, że ich drogi przecinały się rzadko. Faktycznie, nawet gdy przytrafiało się tak, że nie było innego wyjścia, jak spędzić nieco czasu w swoim towarzystwie, to odzywały się do siebie z niebywałą uprzejmością. Aż trudno byłoby uwierzyć, że pod tymi ładnymi maskami kryły się dawne urazy. Żeby być dokładniejszą — Calypso musiałaby przyznać, że Evandra z łatwością odbiłaby jej każdego kawalera, którego tylko by chciała. Była znacznie delikatniejsza niż Calypso, przynajmniej z wyglądu, bo lady Carrow, nie wątpiła nigdy, że pazurki to ona ma niczym drapieżny kot. Ostre i gotowe wbić się w ciało, gdy będzie taka potrzeba. Ale oczywiście nie powinno się mówić takich rzeczy o ulubienicy, bo samej byłoby się wtedy skazanym na banicję. Calypso obrała więc inną taktykę — skupiła się na nauce w dziedzinie, którą ówczesna lady Lastrange zdawała się lubić najbardziej. Calypso z wrodzoną ciekawością i samozaparciem dość szybko zaczęła przodować w klasie. Szkoda, że nastoletniego, złamanego serca i urażonej dumy, akurat tą dziedziną magii nie umiała naprawić. I chociaż teraz nawet nie była pewna, jak niewierny chłopiec miał na imię, tak imię Evandry pamiętała dokładnie. A teraz w dodatku nosiła takie samo nazwisko, jak mężczyzna który po raz pierwszy od dawna, zdawał się interesować Lady Yorku. Jeśli Calypso przyszło przez myśl, żeby napisać do Evandry właśnie w jego sprawie, to teraz nie mogła się do tego przyznać. Otrzymanie zaproszenia do galerii było jednak zaskoczeniem i chociaż wiedziała, że istnieje szansa, że Evandra naprawdę interesuje się sztuką, to jednak miała wrażenie, że nie był to mimo wszystko ot tak zwyczajny list. Mogła się rzecz jasna mylić, ale z drugiej jednak strony, ileż dzieł sztuki wystawiono dotychczas w galerii, a lady Rosier nigdy nie prosiła jej o towarzystwo.
Niemniej, wiedziona trochę ciekawością, a trochę rzeczywistą chęcią wizyty w galerii, zjawiła się na miejscu punktualnie. Delikatny kożuszek rozpięła spod samej szyi, a zimowy kapelusz podała towarzyszącej jej służce. Lilianna zawsze trzymała się z tyłu, bo Calypso ceniła sobie dyskrecję, ale nie znosiła też nosić rzeczy za sobą. Stukot eleganckich trzewików wyciszyła zaklęciem. Nie lubiła psuć nastroju, ani sobie, ani innym. Nie wiedziała nic na temat tego, jak punktualna jest lady Rosier, ale by nie marnować bezczynnie czasu, zaczęła z uwagą przyglądać się portretowi mężczyzny, który posyłał przydługie spojrzenia czarownicy na balkonie, podczas gdy ona wąchała kwiaty. Ciekawe, czy dostała je od niego, czy może od innego? Zastanowiła się, dokładnie analizując całość kompozycji.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od bladego świtu zastanawiała się dlaczego zdecydowała się na spotkanie z Calypso Carrow, przemądrzałą, irytującą, odwieczną rywalką. Czy skoro Mathieu wyruszył na swoją morską wyprawę, w trakcie której miał o lady Carrow zapomnieć, nie wystarczyło odepchnąć tę kwestię w zapomnienie, pozwalając jej umrzeć w naturalny sposób? Evandra za dobrze znała stosowane przez szlachetnie urodzone panny sposoby na owinięcie sobie kawalerów wokół palca, by zignorować sytuację.
Z porcelanowego talerzyka zniknęła maślana bułeczka z serem pleśniowym i żurawiną. Na dnie filiżanki zostało kilka kropel gorzkiej, czarnej kawy, której zadaniem było wprawienie doyenne w energiczny nastrój. Pobudzający płynącą w żyłach krew mocny napój zmotywował do porannej przejażdżki w asyście stajennego. Od początku września Evandra starała się kilka razy w miesiącu przypominać sobie pobrane od Primrose wskazówki z zakresu jeździectwa. Utrzymanie się w siodle, zwłaszcza na pokrytej śniegiem nawierzchni, wciąż sprawiało pewne problemy, lecz świszczący między kosmykami włosów i smagający policzki chłodny wiatr wart był motywacji oraz ćwiczeń. Wracając do stajni zaczęła zastanawiać się z kim jeszcze mogłaby wybrać się na przejażdżkę, a jej myśli naturalnie skierowały się do Sandal Castle. Może Ares zgodziłby się jej towarzyszyć? Bo przecież nie lady Calypso...
Trudno znaleźć początek konfliktu, jaki zrodził się między dwiema pannami, lecz rywalizacja zakorzeniła się głęboko w salach lekcyjnych, między kryształowymi kielichami domagającymi się powrotu do naturalnej postaci, wśród pergaminowych zwojów pachnących świeżym tuszem, przy lewitujących księgach, których szelest przewracanych zawzięcie kart mącił ciszę wywołaną nieprzyzwoitym skupieniem. Evandra zwykle trzymała się z dala od ksiąg, powtarzając iż osadzony nań kurz wpływał negatywnie na stan jej zdrowia, preferowała praktykę nad zawiłe receptury, jakich nie sposób spamiętać bez odpowiednio sporządzonych notatek. Otoczka związana z niechęcią do podręczników była dla lady Lestrange tak istotna dla sprawiania pozorów, że bibliotekę odwiedzała wyłącznie w towarzystwie ulubionych Krukonów, przy których niby-niedbale przeglądała interesujące ją woluminy. Młody chłopak wcale nie leżał w kręgu zainteresowań Evandry. Uprzejmy, uśmiechnięty, nieco zagubiony, wodzący spojrzeniem, gubiący co drugie słowo w zdaniu, jakim próbował się przypodobać - taki sam, jak inni. Niewierny młodzieniec miał być pstryczkiem w nos dla nieprzyjemnej koleżanki. Drobną zaczepką, okazją do przekomarzania się, jednak reakcja Calypso daleka była od korytarzowych przepychanek, po których w następnej chwili nie ma już śladu. Od jednego komentarza do drugiego, od kąśliwej uwagi do krzywdzącej plotki; nie sposób stwierdzić kiedy przerodziło się to w zagorzały konflikt.
Jeszcze przed południem dotarła do Londynu, na którego uliczkach czuła się coraz lepiej, mniej nieswojo. Choć wydarzenia sprzed miesiąca na Connaught Square dalekie były od ideału i pokazały, że nie wszyscy mieszkańcy są nastawieni na współpracę i chętni do rozbudowy ich wspólnej przyszłości, tak osób przekonanych do sprawy było więcej, niż głośnych rebeliantów. Należało bez wstydu oraz strachu bywać w miejscach publicznych i dawać świadectwo o nowym, lepszym świecie. Coraz częściej pozwalała zobaczyć się podczas głośnych wydarzeń, by swoją osobą podkreślić zaangażowanie, jak i podniosłość chwili. Spacer główną, londyńską ulicą, uśmiechy posyłane mijanym przechodniom, kilka zamienionych słów, by wreszcie dotrzeć do gmachu galerii sztuki lady Laidan Avery.
Granatowy, podbity miękkim futrem płaszcz oddała w szatni, prezentując się gościom artystycznego przybytku w całej swej eleganckiej krasie. Długa suknia w barwie intensywnego burgunda była zdobiona złotą nicią układającą się w misterny, różany motyw. Lekko rozszerzane na górze rękawy zwężały się ku dłoniom, zapinane rzędem złotych guzików, gładki dekolt miękko otulał linię ramion. Jasne włosy spięte w niski kok został ozdobiony delikatnymi szpilkami oraz grzebykiem, żaden z kosmyków nie wymsknął się, by ułożyć się na policzku. Evandra przesunęła po głównej sali czujnym spojrzeniem błękitnych oczu, ułożyła w lekki dziubek zaznaczone czerwoną pomadką wargi, by wreszcie uśmiechnąć się uprzejmie i skierować swoje kroki do młodej lady Yorku.
- To tragicznie czy sielankowo romantyczna historia? - odezwała się, kiedy i jej wzrok spoczął na obrazie zawieszonym w przyciężkiej ramie. - Czasem pięknym uczuciem obdarzamy tych, którzy nie zasługują na naszą czułość, tym samym sprawiając sobie wyłącznie zawód oraz żal. - Naturalnie wykorzystała kompozycję obrazu, by nawiązać do sytuacji, jaka panuje między lady Carrow a lordem Rosier. Mathieu starał się odsuwać Evandrowe podejrzenia, skupiając się podczas rozmowy tylko na okrutnych snach, ale w przeciwieństwie do swojego szwagra półwila potrafiła odczytywać drobne gesty o ukrytych zamiarach, w końcu sama je stosowała. W wypracowanej gestykulacji nie dało się dostrzec siły włożonej w wymuszenie uśmiechu, z wrodzoną gracją i wyćwiczoną uprzejmością była zdolna wodzić za nos każdego, kogo chciałaby oszukać. Evandra lubiła swoje wszechstronne zainteresowania, będąc gotową poszerzać wiedzę, chłonąc wszelkie ciekawostki i nowinki, ale gdy temat zupełnie jej nie ciekawił, nie sposób odkryć kiedy konwersacja zaczęła ją nudzić.
Odwróciła się do Calypso i utkwiła spokojne, acz palące spojrzenie w jej gładkim licu. Z ukrywanym zaskoczeniem zauważyła, że z biegiem lat dawna rywalka zdążyła wyładnieć.
- Lady Carrow, rada jestem, że zgodziłaś się na to spotkanie. Od dłuższego już czasu planowałam swoją wizytę w galerii, a jak dobrze wiesz, w towarzystwie zawsze przyjemniej. - W głosie półwili nie można było wyczuć ani cienia fałszu, wszak uprzejmości to mocna strona Evandry. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach potrafiła utrzymać rezon bez wkładania weń wielkich starań - czy jej dzisiejsza także będzie mogła pochwalić się spokojem?
Z porcelanowego talerzyka zniknęła maślana bułeczka z serem pleśniowym i żurawiną. Na dnie filiżanki zostało kilka kropel gorzkiej, czarnej kawy, której zadaniem było wprawienie doyenne w energiczny nastrój. Pobudzający płynącą w żyłach krew mocny napój zmotywował do porannej przejażdżki w asyście stajennego. Od początku września Evandra starała się kilka razy w miesiącu przypominać sobie pobrane od Primrose wskazówki z zakresu jeździectwa. Utrzymanie się w siodle, zwłaszcza na pokrytej śniegiem nawierzchni, wciąż sprawiało pewne problemy, lecz świszczący między kosmykami włosów i smagający policzki chłodny wiatr wart był motywacji oraz ćwiczeń. Wracając do stajni zaczęła zastanawiać się z kim jeszcze mogłaby wybrać się na przejażdżkę, a jej myśli naturalnie skierowały się do Sandal Castle. Może Ares zgodziłby się jej towarzyszyć? Bo przecież nie lady Calypso...
Trudno znaleźć początek konfliktu, jaki zrodził się między dwiema pannami, lecz rywalizacja zakorzeniła się głęboko w salach lekcyjnych, między kryształowymi kielichami domagającymi się powrotu do naturalnej postaci, wśród pergaminowych zwojów pachnących świeżym tuszem, przy lewitujących księgach, których szelest przewracanych zawzięcie kart mącił ciszę wywołaną nieprzyzwoitym skupieniem. Evandra zwykle trzymała się z dala od ksiąg, powtarzając iż osadzony nań kurz wpływał negatywnie na stan jej zdrowia, preferowała praktykę nad zawiłe receptury, jakich nie sposób spamiętać bez odpowiednio sporządzonych notatek. Otoczka związana z niechęcią do podręczników była dla lady Lestrange tak istotna dla sprawiania pozorów, że bibliotekę odwiedzała wyłącznie w towarzystwie ulubionych Krukonów, przy których niby-niedbale przeglądała interesujące ją woluminy. Młody chłopak wcale nie leżał w kręgu zainteresowań Evandry. Uprzejmy, uśmiechnięty, nieco zagubiony, wodzący spojrzeniem, gubiący co drugie słowo w zdaniu, jakim próbował się przypodobać - taki sam, jak inni. Niewierny młodzieniec miał być pstryczkiem w nos dla nieprzyjemnej koleżanki. Drobną zaczepką, okazją do przekomarzania się, jednak reakcja Calypso daleka była od korytarzowych przepychanek, po których w następnej chwili nie ma już śladu. Od jednego komentarza do drugiego, od kąśliwej uwagi do krzywdzącej plotki; nie sposób stwierdzić kiedy przerodziło się to w zagorzały konflikt.
Jeszcze przed południem dotarła do Londynu, na którego uliczkach czuła się coraz lepiej, mniej nieswojo. Choć wydarzenia sprzed miesiąca na Connaught Square dalekie były od ideału i pokazały, że nie wszyscy mieszkańcy są nastawieni na współpracę i chętni do rozbudowy ich wspólnej przyszłości, tak osób przekonanych do sprawy było więcej, niż głośnych rebeliantów. Należało bez wstydu oraz strachu bywać w miejscach publicznych i dawać świadectwo o nowym, lepszym świecie. Coraz częściej pozwalała zobaczyć się podczas głośnych wydarzeń, by swoją osobą podkreślić zaangażowanie, jak i podniosłość chwili. Spacer główną, londyńską ulicą, uśmiechy posyłane mijanym przechodniom, kilka zamienionych słów, by wreszcie dotrzeć do gmachu galerii sztuki lady Laidan Avery.
Granatowy, podbity miękkim futrem płaszcz oddała w szatni, prezentując się gościom artystycznego przybytku w całej swej eleganckiej krasie. Długa suknia w barwie intensywnego burgunda była zdobiona złotą nicią układającą się w misterny, różany motyw. Lekko rozszerzane na górze rękawy zwężały się ku dłoniom, zapinane rzędem złotych guzików, gładki dekolt miękko otulał linię ramion. Jasne włosy spięte w niski kok został ozdobiony delikatnymi szpilkami oraz grzebykiem, żaden z kosmyków nie wymsknął się, by ułożyć się na policzku. Evandra przesunęła po głównej sali czujnym spojrzeniem błękitnych oczu, ułożyła w lekki dziubek zaznaczone czerwoną pomadką wargi, by wreszcie uśmiechnąć się uprzejmie i skierować swoje kroki do młodej lady Yorku.
- To tragicznie czy sielankowo romantyczna historia? - odezwała się, kiedy i jej wzrok spoczął na obrazie zawieszonym w przyciężkiej ramie. - Czasem pięknym uczuciem obdarzamy tych, którzy nie zasługują na naszą czułość, tym samym sprawiając sobie wyłącznie zawód oraz żal. - Naturalnie wykorzystała kompozycję obrazu, by nawiązać do sytuacji, jaka panuje między lady Carrow a lordem Rosier. Mathieu starał się odsuwać Evandrowe podejrzenia, skupiając się podczas rozmowy tylko na okrutnych snach, ale w przeciwieństwie do swojego szwagra półwila potrafiła odczytywać drobne gesty o ukrytych zamiarach, w końcu sama je stosowała. W wypracowanej gestykulacji nie dało się dostrzec siły włożonej w wymuszenie uśmiechu, z wrodzoną gracją i wyćwiczoną uprzejmością była zdolna wodzić za nos każdego, kogo chciałaby oszukać. Evandra lubiła swoje wszechstronne zainteresowania, będąc gotową poszerzać wiedzę, chłonąc wszelkie ciekawostki i nowinki, ale gdy temat zupełnie jej nie ciekawił, nie sposób odkryć kiedy konwersacja zaczęła ją nudzić.
Odwróciła się do Calypso i utkwiła spokojne, acz palące spojrzenie w jej gładkim licu. Z ukrywanym zaskoczeniem zauważyła, że z biegiem lat dawna rywalka zdążyła wyładnieć.
- Lady Carrow, rada jestem, że zgodziłaś się na to spotkanie. Od dłuższego już czasu planowałam swoją wizytę w galerii, a jak dobrze wiesz, w towarzystwie zawsze przyjemniej. - W głosie półwili nie można było wyczuć ani cienia fałszu, wszak uprzejmości to mocna strona Evandry. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach potrafiła utrzymać rezon bez wkładania weń wielkich starań - czy jej dzisiejsza także będzie mogła pochwalić się spokojem?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Było ich więc dwie. Calypso również nie do końca rozumiała czego chcieć może od niej lady Rosier. Oczywiście, że wśród innych i pod czujnym spojrzeniem starszych czarodziejów i czarownic, one obie zachowywały się, jak należy, czasem nawet sporadycznie wymieniając uwagi, jednak nawet niezbyt wprawne oko mogło zauważyć, że daleko im było do przyjaźni. Dawne zwady nie zostały zapomniane, chociaż w świetle obecnych czasów obie mogłyby być już dawno zapomniane.
Calypso mogła mówić oczywiście jedynie za siebie — nie znała myśli Evandry, a swoich za to nie zwykła wyjawiać przed byle kim. Wolała słuchać i uczyć się, niż mówić o swoich uczuciach. Jak na przykład o zazdrości i tego, że obecna lady Rosier mogąc mieć wszystkich chłopców w szkole, uparła się, by właśnie jej odbić tego jednego, który zwrócił uwagę na lady Carrow. A przynajmniej początkowo, bo nie ma się co oszukiwać. Przy pięknej wili, Calypso nie miała większych szans.
Wszystkie strachy i kompleksy powracały za każdym razem, gdy tylko blondynka z domu Lastrange pojawiała się w pobliżu Calypso. Te wszystkie lęki powracały również w postaci mężczyzny z koszmarów, który niemal nie istniał w dziennej świadomości młodej Lady, a którym straszono ją od dawna. Nie miał już twarzy, był raczej kreaturą z koszmarów, ale przypominał jej o tym wszystkim, co niemal wtedy utraciła. Gdyby wtedy udało mu się dopiąć swego, szansę Calypso na znalezienie dobrego męża spadłyby o wiele. W przedziwnej pracy umysłu Evandra stała się niemal żeńskim ucieleśnieniem tych lęków, mogącym stanąć na drodze do jej szczęścia. A teraz proszę, miały spotkać się na całkiem neutralnym gruncie, w dodatku pośród tego, co dawało Calypso poczucie bezpieczeństwa. Obrazy — zapach starych ram, farb… To wszystko w połączeniu z przedziwnym uczuciem ekscytacji na myśl o Mathieu, sprawiały, że spotkanie z Evandrą nie wydawało jej się tak straszne.
Zapatrzona na obraz, nie zauważyła nadejścia lady doyenne (lub jak zwykła nazywać ją w myślach dojnej lady), ale kiedy odwróciła ku niej spojrzenie, można było zauważyć, jak duch inspiracji wymyka się gdzieś, jakby nagle podcięto mu skrzydła. Nie chodziło nawet, że to była Evandra, ale po prostu, że przerwano jej cały proces analizowania technik, kompozycji… piękna.
Patrząc na Evandrę, musiała przyznać, że różniły się znacząco, nawet jeśli chodzi o dobór fryzury — Calypso, pomimo całej elegancji, nie spięłaby włosów w tak staranny sposób. Uwielbiała wolność swoich bujnych kosmyków. Zawsze kojarzyły jej się z końską grzywą, a co, jak co, ale te zwierzęta darzyła wielką miłością i wielkim szacunkiem. Zupełnie jakby miała to we krwi.
Na zadane pytanie nie odpowiedziała jednak od razu, powracając spojrzeniem do dzieła.
- Myślę, że w każdej romantycznej historii jest odrobina tragizmu, a w każdej tragicznej trochę romantyzmu. - Odpowiedziała zgodnie ze swoim przekonaniem i w zasadzie doświadczeniem.
Ale kolejne już słowa wzbudziły jej czujność, sprawiając, że spojrzała na Evandrę. Czyżby nie umknął jej uwadze sabatowy taniec Mathieu i Calypso? Oraz to, że w godzinę jego urodzin, to właśnie ona stała u jego boku? Może nie wykonywali żadnych wielkich gestów, ale jakkolwiek Calypso by nie chciała, tak nie mogła lady Rosier nazwać głupią.
- Nie sposób przecież przewidzieć zawodu i żalu, gdy zdają się ledwie potknięciem na długiej drodze do szczęścia. - Odparła, nie spuszczając uważnego spojrzenia. Czyżby Mathieu za swoją powierniczkę wybrał akurat Evandrę, podczas gdy Calypso z sekretu swego serca zdradziła się jedynie Aresowi?
- Rzeczywiście towarzystwo zawsze dodaje nieco smaku, zwłaszcza w takim miejscu. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że to właśnie ze mną zamierzasz spędzisz ten czas. - W sali oprócz nich nie było akurat nikogo. Kilka osób przeszło wcześniej do kolejnej sali, podczas gdy one, wciąż tkwiły przy obrazie obecnych kochanków lub przyszłych wrogów. Czy musiały więc grać w tę udawaną grę uprzejmości? Calypso bowiem wolałaby wiedzieć, czemu zawdzięcza to dość zaskakujące spotkanie. Bo chociaż fałszu w głosie nie wychwyciła, to nawet jeśli chciała posłyszeć jej opinię na temat niektórych obrazów, to wątpiła, że byłaby pierwszą, do której by się udała. - Mam nadzieję, że małżonek, jak i cała rodzina mają się w zdrowiu i dzisiejsze spotkanie nie jest spowodowane jakimiś przykrymi wiadomościami. - Dodała, mając z tyłu głowy to, że Ares i Evandra byli spokrewnieni. Czemu jednak w takim wypadku Evandra mogłaby się chcieć widzieć z nią?
- Przejdziemy dalej? Całkiem niedaleko jest piękny pejzaż z wyspą Man. - Powiedziała Calypso, wskazując na ciemną ramę kilka kroków od miejsca, gdzie stały. Ale nawet z ich obecnej pozycji widać było panujący na zaczarowanym obrazie sztorm. Czy to groziło Mathieu?
Calypso poczuła, jak zimna pięść niepokoju zaciska się na jej żołądku. Oby wrócił cały. Oby wrócił do niej.
Calypso mogła mówić oczywiście jedynie za siebie — nie znała myśli Evandry, a swoich za to nie zwykła wyjawiać przed byle kim. Wolała słuchać i uczyć się, niż mówić o swoich uczuciach. Jak na przykład o zazdrości i tego, że obecna lady Rosier mogąc mieć wszystkich chłopców w szkole, uparła się, by właśnie jej odbić tego jednego, który zwrócił uwagę na lady Carrow. A przynajmniej początkowo, bo nie ma się co oszukiwać. Przy pięknej wili, Calypso nie miała większych szans.
Wszystkie strachy i kompleksy powracały za każdym razem, gdy tylko blondynka z domu Lastrange pojawiała się w pobliżu Calypso. Te wszystkie lęki powracały również w postaci mężczyzny z koszmarów, który niemal nie istniał w dziennej świadomości młodej Lady, a którym straszono ją od dawna. Nie miał już twarzy, był raczej kreaturą z koszmarów, ale przypominał jej o tym wszystkim, co niemal wtedy utraciła. Gdyby wtedy udało mu się dopiąć swego, szansę Calypso na znalezienie dobrego męża spadłyby o wiele. W przedziwnej pracy umysłu Evandra stała się niemal żeńskim ucieleśnieniem tych lęków, mogącym stanąć na drodze do jej szczęścia. A teraz proszę, miały spotkać się na całkiem neutralnym gruncie, w dodatku pośród tego, co dawało Calypso poczucie bezpieczeństwa. Obrazy — zapach starych ram, farb… To wszystko w połączeniu z przedziwnym uczuciem ekscytacji na myśl o Mathieu, sprawiały, że spotkanie z Evandrą nie wydawało jej się tak straszne.
Zapatrzona na obraz, nie zauważyła nadejścia lady doyenne (lub jak zwykła nazywać ją w myślach dojnej lady), ale kiedy odwróciła ku niej spojrzenie, można było zauważyć, jak duch inspiracji wymyka się gdzieś, jakby nagle podcięto mu skrzydła. Nie chodziło nawet, że to była Evandra, ale po prostu, że przerwano jej cały proces analizowania technik, kompozycji… piękna.
Patrząc na Evandrę, musiała przyznać, że różniły się znacząco, nawet jeśli chodzi o dobór fryzury — Calypso, pomimo całej elegancji, nie spięłaby włosów w tak staranny sposób. Uwielbiała wolność swoich bujnych kosmyków. Zawsze kojarzyły jej się z końską grzywą, a co, jak co, ale te zwierzęta darzyła wielką miłością i wielkim szacunkiem. Zupełnie jakby miała to we krwi.
Na zadane pytanie nie odpowiedziała jednak od razu, powracając spojrzeniem do dzieła.
- Myślę, że w każdej romantycznej historii jest odrobina tragizmu, a w każdej tragicznej trochę romantyzmu. - Odpowiedziała zgodnie ze swoim przekonaniem i w zasadzie doświadczeniem.
Ale kolejne już słowa wzbudziły jej czujność, sprawiając, że spojrzała na Evandrę. Czyżby nie umknął jej uwadze sabatowy taniec Mathieu i Calypso? Oraz to, że w godzinę jego urodzin, to właśnie ona stała u jego boku? Może nie wykonywali żadnych wielkich gestów, ale jakkolwiek Calypso by nie chciała, tak nie mogła lady Rosier nazwać głupią.
- Nie sposób przecież przewidzieć zawodu i żalu, gdy zdają się ledwie potknięciem na długiej drodze do szczęścia. - Odparła, nie spuszczając uważnego spojrzenia. Czyżby Mathieu za swoją powierniczkę wybrał akurat Evandrę, podczas gdy Calypso z sekretu swego serca zdradziła się jedynie Aresowi?
- Rzeczywiście towarzystwo zawsze dodaje nieco smaku, zwłaszcza w takim miejscu. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że to właśnie ze mną zamierzasz spędzisz ten czas. - W sali oprócz nich nie było akurat nikogo. Kilka osób przeszło wcześniej do kolejnej sali, podczas gdy one, wciąż tkwiły przy obrazie obecnych kochanków lub przyszłych wrogów. Czy musiały więc grać w tę udawaną grę uprzejmości? Calypso bowiem wolałaby wiedzieć, czemu zawdzięcza to dość zaskakujące spotkanie. Bo chociaż fałszu w głosie nie wychwyciła, to nawet jeśli chciała posłyszeć jej opinię na temat niektórych obrazów, to wątpiła, że byłaby pierwszą, do której by się udała. - Mam nadzieję, że małżonek, jak i cała rodzina mają się w zdrowiu i dzisiejsze spotkanie nie jest spowodowane jakimiś przykrymi wiadomościami. - Dodała, mając z tyłu głowy to, że Ares i Evandra byli spokrewnieni. Czemu jednak w takim wypadku Evandra mogłaby się chcieć widzieć z nią?
- Przejdziemy dalej? Całkiem niedaleko jest piękny pejzaż z wyspą Man. - Powiedziała Calypso, wskazując na ciemną ramę kilka kroków od miejsca, gdzie stały. Ale nawet z ich obecnej pozycji widać było panujący na zaczarowanym obrazie sztorm. Czy to groziło Mathieu?
Calypso poczuła, jak zimna pięść niepokoju zaciska się na jej żołądku. Oby wrócił cały. Oby wrócił do niej.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Malujący się na twarzy Evandry spokój nie zdradzał żadnych kotłujących się w jej duszy emocji, nie pozwalał wedrzeć się do jej wnętrza, by odczytać myśli i zamiary. Obserwując półwile lico można było odnieść wrażenie, że w pełni panuje ona nad sytuacją, prowadząc rozmowę w sposób, jaki miał zrealizować na wstępie założone plany, a może to wyłącznie zmyślnie upleciona iluzja, której celem było zmylenie rozmówcy, doprowadzenie do podburzenia pewności siebie, wprawienie w zakłopotanie i niepokój? Ucieleśnienie strachu i skrywanych obaw, czy naprawdę ten właśnie efekt zamierzała wywołać u swojej dawnej rywalki, także i dziś?
- Naturalnie, ważnym jest zachować równowagę i nie pozwolić sobie upaść przy tym drobnym potknięciu - niejako zgodziła się z jej słowami, wprowadzając na twarz uśmiech, z którym zwróciła się do Calypso, bezwstydnie łącząc ze sobą ich spojrzenia. - Także tragizm z romantyzmem związane są ze sobą bezsprzecznie, nierzadko prowadząc do zguby. - Widok tej wirującej na parkiecie pary umknął uwadze półwili, zbyt zajętej odnawianiem starych relacji, jak i tworzeniem nowych. Mathieu natomiast cenił sobie rady Evandry, nic więc dziwnego, że zwierzył się ze swoich wątpliwości tuż przed wypłynięciem na głębokie morze.
Podejrzliwość Calypso była zarówno uzasadniona, jak i zgodna z prawdą, choć czy gdyby rzeczywiście stało się coś niepokojącego, zapraszałaby ją na spotkanie do galerii sztuki? Czy w ogóle zgłaszałaby się do lady Carrow, zamiast do kuzyna, bądź, w przypadku większego zagrożenia, nestora ich rodu?
- Przykre wiadomości? - zdziwiła się od razu. - Ależ skąd, wszyscy domownicy Château Rose mają się w najlepszym porządku, dziękuję za pamięć. Mniemam, że w Sandal Castle również cieszycie się dobrym zdrowiem? - Uprzejmościom musiało stać się zadość, nawet mimo panujących między nimi nieporozumień czy wrogości, wciąż obowiązywała je etykieta, której Evandra nie zamierzała porzucać.
Skinęła tylko głową i ruszyła wolnym krokiem do następnego obrazu. Na pejzażu malowały się ciemne chmury wraz z szalejącym sztormem. Wyspa Man była większa od jej rodzinnego Wight, po raz ostatni odwiedziła ją z początkiem listopada podczas teleportacyjnej czkawki. Nie było wtedy okazji, by zwiedzić malowniczość tego miejsca, zresztą okoliczności, jak i panujący nastrój nie zachęcały do beztroskich spacerów. Ponury obraz przywołał tamte wspomnienia i nagromadzony ból po stracie brata, jak i zyskaniu niewygodnych informacji o niewierności męża. Evandra uniosła wzrok na płótno, a błękitne tęczówki nie zdradzały żadnych towarzyszących jej emocji.
- Przyznaję jednak, że doświadczanie sztuki w tak wspaniałym towarzystwie nie jest jedynym z moich dzisiejszych zamiarów. - Przeniosła spojrzenie z powrotem na Calypso, poszukując na jej twarzy nowych znaków. - Mój drogi kuzyn, a twój brat, lord Ares Carrow, wypytywał mnie dość subtelnie podczas sabatu o poradę względem twego zamążpójścia. Nie mam w naturze odmawiać, gdy ktoś prosi mnie o pomoc, zwłaszcza gdy jest to bliska mi osoba. - Poruszała ten temat z kuzynem dość niechętnie, nie znając szczegółów relacji rodu Carrow z innymi szlachetnymi rodzinami, a tym bardziej preferencji jasnowłosej. Mogła odpowiedzieć mu cokolwiek, złośliwie podsuwając czarodziei, o których wiedziała, że nie znaleźliby porozumienia z Calypso, a jednak tego nie zrobiła. - Poradziłam mu, by wziął pod uwagę twoje zdanie, lecz sama przyznasz, że nawet jeśli zwróci się do ciebie po opinię, nie ma żadnej gwarancji, że uzna ją za godną wysłuchania i zaakceptowania. - Ares, jak każdy typowy mężczyzna, cierpiał na przeświadczenie o własnej nieomylności i wyższości nad płcią piękną. W przeciwieństwie do niektórych rówieśniczek Evandry, uważała iż z panami nie należy walczyć, a jedynie przekonać do swoich racji, pozwalając im wierzyć, że był to ich własny, wspaniały pomysł. Nauka ta przyszła jej z pewnym trudem, wzmaganym mocną niechęcią do ukorzenia się przed wyższością innych, lecz finalnie pogodziła się ze swoją sytuacją, odnajdując w niej łatwe do wykorzystania luki.
- Naturalnie, ważnym jest zachować równowagę i nie pozwolić sobie upaść przy tym drobnym potknięciu - niejako zgodziła się z jej słowami, wprowadzając na twarz uśmiech, z którym zwróciła się do Calypso, bezwstydnie łącząc ze sobą ich spojrzenia. - Także tragizm z romantyzmem związane są ze sobą bezsprzecznie, nierzadko prowadząc do zguby. - Widok tej wirującej na parkiecie pary umknął uwadze półwili, zbyt zajętej odnawianiem starych relacji, jak i tworzeniem nowych. Mathieu natomiast cenił sobie rady Evandry, nic więc dziwnego, że zwierzył się ze swoich wątpliwości tuż przed wypłynięciem na głębokie morze.
Podejrzliwość Calypso była zarówno uzasadniona, jak i zgodna z prawdą, choć czy gdyby rzeczywiście stało się coś niepokojącego, zapraszałaby ją na spotkanie do galerii sztuki? Czy w ogóle zgłaszałaby się do lady Carrow, zamiast do kuzyna, bądź, w przypadku większego zagrożenia, nestora ich rodu?
- Przykre wiadomości? - zdziwiła się od razu. - Ależ skąd, wszyscy domownicy Château Rose mają się w najlepszym porządku, dziękuję za pamięć. Mniemam, że w Sandal Castle również cieszycie się dobrym zdrowiem? - Uprzejmościom musiało stać się zadość, nawet mimo panujących między nimi nieporozumień czy wrogości, wciąż obowiązywała je etykieta, której Evandra nie zamierzała porzucać.
Skinęła tylko głową i ruszyła wolnym krokiem do następnego obrazu. Na pejzażu malowały się ciemne chmury wraz z szalejącym sztormem. Wyspa Man była większa od jej rodzinnego Wight, po raz ostatni odwiedziła ją z początkiem listopada podczas teleportacyjnej czkawki. Nie było wtedy okazji, by zwiedzić malowniczość tego miejsca, zresztą okoliczności, jak i panujący nastrój nie zachęcały do beztroskich spacerów. Ponury obraz przywołał tamte wspomnienia i nagromadzony ból po stracie brata, jak i zyskaniu niewygodnych informacji o niewierności męża. Evandra uniosła wzrok na płótno, a błękitne tęczówki nie zdradzały żadnych towarzyszących jej emocji.
- Przyznaję jednak, że doświadczanie sztuki w tak wspaniałym towarzystwie nie jest jedynym z moich dzisiejszych zamiarów. - Przeniosła spojrzenie z powrotem na Calypso, poszukując na jej twarzy nowych znaków. - Mój drogi kuzyn, a twój brat, lord Ares Carrow, wypytywał mnie dość subtelnie podczas sabatu o poradę względem twego zamążpójścia. Nie mam w naturze odmawiać, gdy ktoś prosi mnie o pomoc, zwłaszcza gdy jest to bliska mi osoba. - Poruszała ten temat z kuzynem dość niechętnie, nie znając szczegółów relacji rodu Carrow z innymi szlachetnymi rodzinami, a tym bardziej preferencji jasnowłosej. Mogła odpowiedzieć mu cokolwiek, złośliwie podsuwając czarodziei, o których wiedziała, że nie znaleźliby porozumienia z Calypso, a jednak tego nie zrobiła. - Poradziłam mu, by wziął pod uwagę twoje zdanie, lecz sama przyznasz, że nawet jeśli zwróci się do ciebie po opinię, nie ma żadnej gwarancji, że uzna ją za godną wysłuchania i zaakceptowania. - Ares, jak każdy typowy mężczyzna, cierpiał na przeświadczenie o własnej nieomylności i wyższości nad płcią piękną. W przeciwieństwie do niektórych rówieśniczek Evandry, uważała iż z panami nie należy walczyć, a jedynie przekonać do swoich racji, pozwalając im wierzyć, że był to ich własny, wspaniały pomysł. Nauka ta przyszła jej z pewnym trudem, wzmaganym mocną niechęcią do ukorzenia się przed wyższością innych, lecz finalnie pogodziła się ze swoją sytuacją, odnajdując w niej łatwe do wykorzystania luki.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Stojąc tutaj z Evandrą, miała wrażenie, że nie do końca prawdziwym tematem ich rozmowy jest znajdujący się przed nimi obraz. Przypadkowo przedstawione na nim postacie można było przyrównać do wielu osób z ich życia. Może i jako szlachta nie cierpieli głodu, czy innych niewygód, ale pozostawali ludźmi z porywami serca. W obliczu tragedii narodu nie były to wielkie kłopoty, a jednak z perspektywy jednostki bolały do granic. Ot pierwsze zauroczenia tak właśnie miały. Calypso wierzyła jeszcze, że podróż Mathieu przyniesie mu odpowiedzi, których szukał, drogi których mu brakowało i wiedzy, której pragnął. Gotowa była na niego czekać, ile tylko będzie konieczne.
- Mamy szczęście i tereny Yorku, chociaż rozległe, pozostają bezpieczne. To daje spokój ducha wszystkim w Sandal Castle. - Carrowowie trzymali w swoich garściach największe tereny ze wszystkich rodzin szlachetnych. Spoczywała wiec na nich odpowiedzialność za działalność na ziemiach. Na szczęście Ares wraz z Icarem mieli pomysł, jak wszystko jeszcze lepiej zabezpieczyć. Jak zadbać o wszystkich mieszkańców ich hrabstwa. Czy takie działanie sprawdziłoby się w momencie podejmowania dialogu o ewentualnym ożenku Calypso i Mathieu? On nie miał być nestorem, a ona w posagu mogła wnieść część ziem, jeśli pan ojciec byłby chętny. Dodatkowo wielowiekowa wojna sprawiła, że przedstawiciele tych dwóch rodzin od dawien dawna nie mieli wspólnego potomstwa, co dawała ogromne szanse na zdrowe i silne dzieci. Calypso naprawdę wierzyła, że odpowiednio przedstawione argumenty byłyby w stanie przekonać odpowiednie osoby. Wojna dwóch roż była już przeszłością, a chyba najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich byłoby skupienie się na przyszłości.
Dlatego, gdy przy kolejnym obrazie Evandra zdradziła się z tym, jaką rozmowę odbyła z Aresem, Calypso spojrzała na nią w lekkim niedowierzaniu.
Ares miałby wystąpić przeciwko niej i to na sabacie? Kilka godzin po tym, gdy powiedziała mu o tym, dla kogo chce wyglądać najpiękniej w tłumie i czyje urodziny zamierza świętować, gdy wybije północ. Nie mógłby jej tego zrobić… Upokorzyć przed Evandrą w sposób dający do zrozumienia, że sama sobie nie radzi.
Stłumiła jednak swoją złość, co nie przyszło jej łatwo. Nie miała w sobie takiego wyrachowania jak Evandra, by być stoickim spokojem w każdej sytuacji.
Jej oczy błysnęły, a policzki przybrały odcień dojrzewających w słońcu malin.
- Subtelność nie jest mocną stroną Aresa. - Wyłapała ton, w jakim Evandra dała jej do zrozumienia, że zupełnie nie hamował się z tym, co przekazał lady Rosier. - Wybacz, że zaprzątał ci tym głowę. Być może w ferworze tańca i wybitnych trunków nieco inaczej chciał ubrać to pytanie w słowa. Lub pomylił zupełnie osoby. - Uśmiechnęła się, chociaż w środku krew jej buzowała. Doskonale też wiedziała, że Ares nie wypił aż tak dużo tamtego wieczoru, więc o pomyłce raczej nie było mowy. - Dziękuję też, że poradziłaś mu, by mnie wysłuchał. Jestem niemal pewna, że zapomniał, że na kilka godzin przed sabatem, wyznałam mu, że jest mężczyzna, który ma moją całkowitą uwagę. - Nie zamierzała pozostawiać wątpliwości, że nie ma w jej życiu miejsca dla mężczyzny innego, niż Mathieu Rosier.
Ares ją kochał, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości — ulegał jej prośbom, jej namowom na różne psikusy już od dziecka, a z biegiem lat ich relacja jedynie się pogłębiała. Nigdy też nie dał jej odczuć, że nie szanuje jej zdania. Może rzeczywiście zapomniał, że mówiła mu o Mathieu? Nie mógł działać przeciwko niej. Nie on. Ufała mu całkowicie, więc może miał jakiś tajemniczy cel, który chciał osiągnąć. Niejednokrotnie powtarzał nawet, że w kwestiach rodowych, ona zdecydowanie bardziej nadawałaby się na nestora rodu. Tego jednak Evandra mogła nie wiedzieć. A może i była świadoma. Calypso nigdy nie pytała Aresa, kiedy widywał się ze swoją kuzynką.
- Chciałabym jednak wiedzieć, czy to ta prośba lorda Aresa skłoniła lady do spotkania ze mną? - Czyżby ta miała jej do zaproponowania jakiegoś kandydata? Cóż, jeśli nie nazywał się on Mathieu Rosier, to z miejsca był on na skazanej pozycji.
- Mamy szczęście i tereny Yorku, chociaż rozległe, pozostają bezpieczne. To daje spokój ducha wszystkim w Sandal Castle. - Carrowowie trzymali w swoich garściach największe tereny ze wszystkich rodzin szlachetnych. Spoczywała wiec na nich odpowiedzialność za działalność na ziemiach. Na szczęście Ares wraz z Icarem mieli pomysł, jak wszystko jeszcze lepiej zabezpieczyć. Jak zadbać o wszystkich mieszkańców ich hrabstwa. Czy takie działanie sprawdziłoby się w momencie podejmowania dialogu o ewentualnym ożenku Calypso i Mathieu? On nie miał być nestorem, a ona w posagu mogła wnieść część ziem, jeśli pan ojciec byłby chętny. Dodatkowo wielowiekowa wojna sprawiła, że przedstawiciele tych dwóch rodzin od dawien dawna nie mieli wspólnego potomstwa, co dawała ogromne szanse na zdrowe i silne dzieci. Calypso naprawdę wierzyła, że odpowiednio przedstawione argumenty byłyby w stanie przekonać odpowiednie osoby. Wojna dwóch roż była już przeszłością, a chyba najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich byłoby skupienie się na przyszłości.
Dlatego, gdy przy kolejnym obrazie Evandra zdradziła się z tym, jaką rozmowę odbyła z Aresem, Calypso spojrzała na nią w lekkim niedowierzaniu.
Ares miałby wystąpić przeciwko niej i to na sabacie? Kilka godzin po tym, gdy powiedziała mu o tym, dla kogo chce wyglądać najpiękniej w tłumie i czyje urodziny zamierza świętować, gdy wybije północ. Nie mógłby jej tego zrobić… Upokorzyć przed Evandrą w sposób dający do zrozumienia, że sama sobie nie radzi.
Stłumiła jednak swoją złość, co nie przyszło jej łatwo. Nie miała w sobie takiego wyrachowania jak Evandra, by być stoickim spokojem w każdej sytuacji.
Jej oczy błysnęły, a policzki przybrały odcień dojrzewających w słońcu malin.
- Subtelność nie jest mocną stroną Aresa. - Wyłapała ton, w jakim Evandra dała jej do zrozumienia, że zupełnie nie hamował się z tym, co przekazał lady Rosier. - Wybacz, że zaprzątał ci tym głowę. Być może w ferworze tańca i wybitnych trunków nieco inaczej chciał ubrać to pytanie w słowa. Lub pomylił zupełnie osoby. - Uśmiechnęła się, chociaż w środku krew jej buzowała. Doskonale też wiedziała, że Ares nie wypił aż tak dużo tamtego wieczoru, więc o pomyłce raczej nie było mowy. - Dziękuję też, że poradziłaś mu, by mnie wysłuchał. Jestem niemal pewna, że zapomniał, że na kilka godzin przed sabatem, wyznałam mu, że jest mężczyzna, który ma moją całkowitą uwagę. - Nie zamierzała pozostawiać wątpliwości, że nie ma w jej życiu miejsca dla mężczyzny innego, niż Mathieu Rosier.
Ares ją kochał, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości — ulegał jej prośbom, jej namowom na różne psikusy już od dziecka, a z biegiem lat ich relacja jedynie się pogłębiała. Nigdy też nie dał jej odczuć, że nie szanuje jej zdania. Może rzeczywiście zapomniał, że mówiła mu o Mathieu? Nie mógł działać przeciwko niej. Nie on. Ufała mu całkowicie, więc może miał jakiś tajemniczy cel, który chciał osiągnąć. Niejednokrotnie powtarzał nawet, że w kwestiach rodowych, ona zdecydowanie bardziej nadawałaby się na nestora rodu. Tego jednak Evandra mogła nie wiedzieć. A może i była świadoma. Calypso nigdy nie pytała Aresa, kiedy widywał się ze swoją kuzynką.
- Chciałabym jednak wiedzieć, czy to ta prośba lorda Aresa skłoniła lady do spotkania ze mną? - Czyżby ta miała jej do zaproponowania jakiegoś kandydata? Cóż, jeśli nie nazywał się on Mathieu Rosier, to z miejsca był on na skazanej pozycji.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wymianie uprzejmości stało się wreszcie zadość i Evandra skinęła głową na wieść o bezpieczeństwie Yorku. Po jednej z rozmów z Aresem miała pewne wątpliwości, czy aby na pewno nic nie grozi mieszkańcom Sandal Castle. Kuzyn zdawał się być zaniepokojony narastającymi zamieszkami, lecz nie miała pewności czy to wyłącznie strach lorda Carrow i jego przewrażliwienie na tym punkcie, czy rzeczywiście potrzebowali pomocy. Evandra była gotowa zwrócić się do nich z wyciągniętą ręką, a sama Calypso mogła nie posiadać pełni wiedzy na temat tego, co działo się na ziemiach panującego nań rodu. Postanowiła, że mimo wszystko będzie miała ich na uwadze.
Dostrzegła na twarzy Calypso toczoną w jej wnętrzu walkę, ale nie skomentowała rumieńców pojawiających się na jasnym licu. Czy to złość, wynikająca z odkrycia, że ta dwójka wciąż była sobie bliska i poruszali tematy z nią związane, czy też niechęć do brata, który zamiast zwrócić się do niej z tą kwestią, omawiał go z osobą nie do końca związaną z samą zainteresowaną?
- Bardzo możliwe - zgodziła się, słysząc o domniemanej pomyłce Aresa, mając jednak pewność, że kuzyn nie dość, że poznał ją od razu, to jeszcze dopytywał pomimo subtelnej próby ucieczki przed tematem. - A to dopiero ciekawostka - uśmiechnęła się szerzej na wzmiankę o mężczyźnie, który miał całkowitą uwagę Calypso. Oczywiście wiedziała już nieco na ten temat, jednak to nie Ares był jej informatorem, a sam Mathieu, który w zaufaniu zwierzył się ze swoich wątpliwości. Był zbyt pochłonięty pracą i obowiązkami na rzecz przyszłości kraju, do tego nękały go koszmary, spędzające z powiek sen. Kim by była, gdyby zignorowała tak jawne znaki i pozwoliła na rozwój tej kroczącej ku katastrofie relacji?
- Połowicznie, zgadza się - przytaknęła ze skinieniem głowy, wracając na moment wzrokiem na płótno o ciemnych barwach. - Gdyby chodziło wyłącznie o twego brata, nie mieszałabym się do tej sprawy, możesz mi wierzyć. Niestety doszły mnie słuchy, jakby kawaler, któremu oddajesz swoją całkowitą uwagę, był związany z moją bliską rodziną. - Choć salonowe gry należały do ulubionych zabaw Evandry, to nie zamierzała bawić się z Calypso dłużej, niż to było warte. Liczyła, że bezpośredniość trafi do niej prędzej, niż ogólnikowe, pięknie opakowane w słowa zamiary. - Wraz z pierwszym dniem przekroczenia przeze mnie progu Château Rose wzięłam na swoje barki odpowiedzialność za ten ród. Rozumiesz więc, że dołożę wszelkich starań, by moja rodzina pozostała zjednoczona i bezpieczna. - Spojrzenie błękitnych oczu przeniosło się z powrotem na Calypso, jawnie błyszczały już niewzruszonym chłodem. Dawna rywalka nie jawiła się teraz niczym wróg rodziny, nie zamierzała wywindować jej do tak abstrakcyjnego poziomu, lecz w tym momencie chodziło o coś innego, ważniejszego, od szkolnych przepychanek. - Szczerze wątpię, by obiekt twych dziewczęcych wciąż westchnień, mógł odwzajemnić to uczucie. Poza tym, dobrze już pewnie wiesz, że same uczucia nie wystarczą, by związać ze sobą dwa rody. - Wierzyła, że nie jest pierwszą, która odziera Calypso z nastoletnich marzeń i wyobrażeń o idealnym świecie, które niewiele miały wspólnego z rzeczywistością. Evandra uczyła się tego z trudem, tkwiąc długie lata pod szklanym kloszem, którego zdjęcie równało się z bolesnym upadkiem i paniczną próbą utrzymania się na powierzchni. Czy to źle, że chciała uchronić przed tym lady Carrow? - Nie zrozum mnie źle, zależy mi na tym, by nasze rodziny żyły ze sobą w zgodzie, bez zbędnych sporów. Zwłaszcza teraz, gdy musimy się zjednoczyć w obliczu wspólnego wroga, ale przyznasz sama, że taki ślub uznany byłby za akt desperacji, a takiej opinii nie chciałby nikt.
Dostrzegła na twarzy Calypso toczoną w jej wnętrzu walkę, ale nie skomentowała rumieńców pojawiających się na jasnym licu. Czy to złość, wynikająca z odkrycia, że ta dwójka wciąż była sobie bliska i poruszali tematy z nią związane, czy też niechęć do brata, który zamiast zwrócić się do niej z tą kwestią, omawiał go z osobą nie do końca związaną z samą zainteresowaną?
- Bardzo możliwe - zgodziła się, słysząc o domniemanej pomyłce Aresa, mając jednak pewność, że kuzyn nie dość, że poznał ją od razu, to jeszcze dopytywał pomimo subtelnej próby ucieczki przed tematem. - A to dopiero ciekawostka - uśmiechnęła się szerzej na wzmiankę o mężczyźnie, który miał całkowitą uwagę Calypso. Oczywiście wiedziała już nieco na ten temat, jednak to nie Ares był jej informatorem, a sam Mathieu, który w zaufaniu zwierzył się ze swoich wątpliwości. Był zbyt pochłonięty pracą i obowiązkami na rzecz przyszłości kraju, do tego nękały go koszmary, spędzające z powiek sen. Kim by była, gdyby zignorowała tak jawne znaki i pozwoliła na rozwój tej kroczącej ku katastrofie relacji?
- Połowicznie, zgadza się - przytaknęła ze skinieniem głowy, wracając na moment wzrokiem na płótno o ciemnych barwach. - Gdyby chodziło wyłącznie o twego brata, nie mieszałabym się do tej sprawy, możesz mi wierzyć. Niestety doszły mnie słuchy, jakby kawaler, któremu oddajesz swoją całkowitą uwagę, był związany z moją bliską rodziną. - Choć salonowe gry należały do ulubionych zabaw Evandry, to nie zamierzała bawić się z Calypso dłużej, niż to było warte. Liczyła, że bezpośredniość trafi do niej prędzej, niż ogólnikowe, pięknie opakowane w słowa zamiary. - Wraz z pierwszym dniem przekroczenia przeze mnie progu Château Rose wzięłam na swoje barki odpowiedzialność za ten ród. Rozumiesz więc, że dołożę wszelkich starań, by moja rodzina pozostała zjednoczona i bezpieczna. - Spojrzenie błękitnych oczu przeniosło się z powrotem na Calypso, jawnie błyszczały już niewzruszonym chłodem. Dawna rywalka nie jawiła się teraz niczym wróg rodziny, nie zamierzała wywindować jej do tak abstrakcyjnego poziomu, lecz w tym momencie chodziło o coś innego, ważniejszego, od szkolnych przepychanek. - Szczerze wątpię, by obiekt twych dziewczęcych wciąż westchnień, mógł odwzajemnić to uczucie. Poza tym, dobrze już pewnie wiesz, że same uczucia nie wystarczą, by związać ze sobą dwa rody. - Wierzyła, że nie jest pierwszą, która odziera Calypso z nastoletnich marzeń i wyobrażeń o idealnym świecie, które niewiele miały wspólnego z rzeczywistością. Evandra uczyła się tego z trudem, tkwiąc długie lata pod szklanym kloszem, którego zdjęcie równało się z bolesnym upadkiem i paniczną próbą utrzymania się na powierzchni. Czy to źle, że chciała uchronić przed tym lady Carrow? - Nie zrozum mnie źle, zależy mi na tym, by nasze rodziny żyły ze sobą w zgodzie, bez zbędnych sporów. Zwłaszcza teraz, gdy musimy się zjednoczyć w obliczu wspólnego wroga, ale przyznasz sama, że taki ślub uznany byłby za akt desperacji, a takiej opinii nie chciałby nikt.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Calypso, pomimo tego, że była rówieśniczka Evandry wiodła zgoła odmienne życie. Wciąż pozostawała w bezpiecznym otoczeniu najbliższej rodziny i w zasięgu wzroku czujnego ojca. Dlaczego więc Lady Rosier raczyła sądzić, że to właśnie ona powinna roztaczać nad rodziną Carrow opiekę, gdy mieli się oni świetnie. Ziemie nie były niepokojone przez ataki, a przynajmniej nikt o takowych nie informował Calypso, która za pozwoleniem ojca, w dalszym ciągu wybierała się na przejażdżki. Gdyby jej coś groziło, to najpewniej albo uziemiono by ją w zamku lub też posyłano przynajmniej jednego osiłka, żeby mieć ją na oku. Ale może było coś, czego nie zauważała? Coś, przed czym ja chroniono, by nie nękały ją koszmary o wojnie, wiedząc, jak bardzo niepokoi ją najmniejsza nawet wzmianka o zwycięstwach tej lub tamtej strony. Wojna niosła za sobą straszliwe żniwo i chociaż jej ojciec opowiedział się po stronie Rycerzy, Calypso i tak była pełna obaw.
Czy wsparcie Rosierów byłoby im na rękę? Owszem, ale sama młoda lady daleka była, żeby myśleć o ślubie z obowiązku. Nie, to, że nie zdawała sobie sprawy z powinności wobec rodu. Ale nawet w tych myślach miała gdzieś z tyłu głowy, że może jednak będzie to ktoś, kto odwzajemnia jej zainteresowanie i uczucie? I miała wrażenie, że na takiego kogoś właśnie trafiła. Że Mathieu Rosier właśnie jest tym czarodziejem, który sprawi, że nie tylko jej rodzina będzie dumna z niej samej, ale i na arenie politycznej odegra jakąś rolę. Czy nie o to chodziło w tej rozgrywce mężczyzn? Żeby wygrać? A porozumienie dwóch rodów zwaśnionych od pokoleń byłoby wielkim zwycięstwem, jeśli tylko można by było to dostrzec. Przecież lord Carrow nie puściłby córki z niczym i z pewnością byłoby to korzystne dla obu rodzin. Calypso chciała w to wierzyć. Problem polegał na tym, że stojąca przed nią blondynka chciała jej na siłę udowodnić coś innego. Co ona mogła wiedzieć?
- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy sugerujesz lady, że moja rodzina jest zagrożeniem dla rodu Rosier? - Calypso uniosła delikatnie brew. Była mistrzynią łapania za słówka, więc specjalnie sformułowała pytanie tak, żeby z każdej odpowiedzi mogła wyciągnąć potencjalną korzyść. W teorii przecież wszyscy byli po jednej stronie i nie należało się doszukiwać konfliktów “u swoich”. Bezpieczna rodzina, której ona mogła zagrozić?
I mierzyły się spojrzeniami, chociaż Calypso nawet nie próbowała nawet ukrywać płomienności swych uczuć, kiedy Evandra sugerowała, że Mathieu mógłby nie odwzajemniać jej uczuć. Tego nie nienawidziła w wilach i podobnych ich kobietach. Były jak wydmuszki — puste w środki, niezdolne do pokazania uczuć, a jedynie chłodu. Nic dziwnego, że nie słyszało się o zbyt wielu szczęśliwych małżeństwach z takimi kobietami. Były zimne, jak ich spojrzenia.
- Wybacz mi bezpośredniość, ale mylisz się. Mathieu raptem kilka dni temu sam osobiście zapewnił mnie, że gdy wróci, to wróci właśnie do mnie. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że rzuca słowa na wiatr? Bo ja osobiście nie posądziłabym o to nikogo z rodu Rosier. - Ledwo hamowała swój gniew, ale udało jej się zapanować nad głosem. Nie dała po sobie poznać jednak, że to, co ją zmartwiło to kwestia polityki, a nie uczuć.
- Wiedz, że szczerze i z całego serca współczuje ci wszystkich braków, jeśli takowych doświadczasz. Chociaż jeśli się tak nad tym zastanowić, to chyba wyczuwam, że tu nie do końca o to chodzi. Czyżby brak kontroli nad jakimś mężczyzną cię martwił droga lady Rosier? - Zielone oczy błysnęły lekką satysfakcją. Pokiwała więc głową na znak, że oczywiście absolutnie się zgadza z tym, że oba rody powinny żyć w zgodzie, ale tym razem czuła, że ma nieco mocy w garści.
- Och droga Evandro, spokojnie. Nawet jeśli niektórym ten ruch wydałby się niektórym aktem desperacji ze strony rodziny Rosier, to jestem przekonana, że szybko by porzucili takie pomysły, gdyby na świecie pojawiło się dziecko. - Wiedziała doskonale, że nie to miała na myśli wila, ale zamierzała pozwolić, żeby opłotkami próbowała obrazić jej rodzinę. Calypso była wciąż w wieku przyzwoitym do małżeństwa. Mathieu zbliżał się do granicy. Sama Calypso mogła się jedynie cieszyć, że do tej pory nie poślubił żadnej z kobiet, które stanęły na jego drodze. Mogło jednak całkiem niedługo pojawić się pytanie “dlaczego” tak się stało.
Czy wsparcie Rosierów byłoby im na rękę? Owszem, ale sama młoda lady daleka była, żeby myśleć o ślubie z obowiązku. Nie, to, że nie zdawała sobie sprawy z powinności wobec rodu. Ale nawet w tych myślach miała gdzieś z tyłu głowy, że może jednak będzie to ktoś, kto odwzajemnia jej zainteresowanie i uczucie? I miała wrażenie, że na takiego kogoś właśnie trafiła. Że Mathieu Rosier właśnie jest tym czarodziejem, który sprawi, że nie tylko jej rodzina będzie dumna z niej samej, ale i na arenie politycznej odegra jakąś rolę. Czy nie o to chodziło w tej rozgrywce mężczyzn? Żeby wygrać? A porozumienie dwóch rodów zwaśnionych od pokoleń byłoby wielkim zwycięstwem, jeśli tylko można by było to dostrzec. Przecież lord Carrow nie puściłby córki z niczym i z pewnością byłoby to korzystne dla obu rodzin. Calypso chciała w to wierzyć. Problem polegał na tym, że stojąca przed nią blondynka chciała jej na siłę udowodnić coś innego. Co ona mogła wiedzieć?
- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy sugerujesz lady, że moja rodzina jest zagrożeniem dla rodu Rosier? - Calypso uniosła delikatnie brew. Była mistrzynią łapania za słówka, więc specjalnie sformułowała pytanie tak, żeby z każdej odpowiedzi mogła wyciągnąć potencjalną korzyść. W teorii przecież wszyscy byli po jednej stronie i nie należało się doszukiwać konfliktów “u swoich”. Bezpieczna rodzina, której ona mogła zagrozić?
I mierzyły się spojrzeniami, chociaż Calypso nawet nie próbowała nawet ukrywać płomienności swych uczuć, kiedy Evandra sugerowała, że Mathieu mógłby nie odwzajemniać jej uczuć. Tego nie nienawidziła w wilach i podobnych ich kobietach. Były jak wydmuszki — puste w środki, niezdolne do pokazania uczuć, a jedynie chłodu. Nic dziwnego, że nie słyszało się o zbyt wielu szczęśliwych małżeństwach z takimi kobietami. Były zimne, jak ich spojrzenia.
- Wybacz mi bezpośredniość, ale mylisz się. Mathieu raptem kilka dni temu sam osobiście zapewnił mnie, że gdy wróci, to wróci właśnie do mnie. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że rzuca słowa na wiatr? Bo ja osobiście nie posądziłabym o to nikogo z rodu Rosier. - Ledwo hamowała swój gniew, ale udało jej się zapanować nad głosem. Nie dała po sobie poznać jednak, że to, co ją zmartwiło to kwestia polityki, a nie uczuć.
- Wiedz, że szczerze i z całego serca współczuje ci wszystkich braków, jeśli takowych doświadczasz. Chociaż jeśli się tak nad tym zastanowić, to chyba wyczuwam, że tu nie do końca o to chodzi. Czyżby brak kontroli nad jakimś mężczyzną cię martwił droga lady Rosier? - Zielone oczy błysnęły lekką satysfakcją. Pokiwała więc głową na znak, że oczywiście absolutnie się zgadza z tym, że oba rody powinny żyć w zgodzie, ale tym razem czuła, że ma nieco mocy w garści.
- Och droga Evandro, spokojnie. Nawet jeśli niektórym ten ruch wydałby się niektórym aktem desperacji ze strony rodziny Rosier, to jestem przekonana, że szybko by porzucili takie pomysły, gdyby na świecie pojawiło się dziecko. - Wiedziała doskonale, że nie to miała na myśli wila, ale zamierzała pozwolić, żeby opłotkami próbowała obrazić jej rodzinę. Calypso była wciąż w wieku przyzwoitym do małżeństwa. Mathieu zbliżał się do granicy. Sama Calypso mogła się jedynie cieszyć, że do tej pory nie poślubił żadnej z kobiet, które stanęły na jego drodze. Mogło jednak całkiem niedługo pojawić się pytanie “dlaczego” tak się stało.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ignorancja Calypso wcale jej nie zdziwiła. Umysł szanownej lady Carrow wciąż pozostawał młody i przepełniony płonnymi marzeniami, o których Evandra już wiedziała, że nie mają racji bytu. Mogłaby się wściec, swymi słowami Calypso ewidentnie dążyła do tego, by wyprowadzić ją z równowagi, a tej satysfakcji nie mogła jej dać. Nie teraz, kiedy na szali stało coś więcej, niźli szkolne niesnaski. Na te mogła przymknąć oko w obliczu wykonywania powinności wobec całego rodu, jednak omawiana przez nie sprawa tyczyła się kwestii szerszej, jakiej stojąca przed nią jasnowłosa nie potrafiła pojąć.
Z emocjami ciężko było dyskutować, co widziała przecież po sobie samej, że kobieca nieugiętość potrafi nie znać granic, zwłaszcza gdy w grę wchodziła miłość. Ta zaś pokazywała na licznych przykładach, iż stawanie na przekór tradycji miało zwykle tragiczny koniec - Tristan i Izolda, Lancelot i Ginewra, Romeo i Julia. Uniesienia serca były tym, co napędzało także Evandrę, dla przyspieszonego bicia, zawrotu głowy i urywanych oddechów gotowa była oddać wiele, lecz nie dobre imię rodziny, nie lata tradycji, nie dane w przysiędze słowo.
- Calypso, rozumiem, że chcesz walczyć o uczucie, jakim darzysz Mathieu, na twoim miejscu postąpiłabym podobnie. Proszę cię jednak, abyś spojrzała na tę sprawę trzeźwym, rozsądnym okiem - zaczęła spokojnym tonem po wzięciu głębszego oddechu. Gdyby tylko wiedziała, ile kosztuje ją ta cierpliwość… - Jesteś mądrą, wprawną w historii czarownicą. Wiesz jak wyciągać logiczne wnioski, płynące z zachodzących przez lata zmian. - Przestąpiła krok, by zbliżyć się do czarownicy, niwelując dzielącą je odległość. Nachyliła się lekko ku lady Carrow, po raz pierwszy od lat stojąc tak blisko niej, że z łatwością była w stanie zliczyć pieprzyki na jej upudrowanych policzkach, jednocześnie zachowując względnie przyzwoity dystans, by nie ściągać na siebie niepotrzebnych spojrzeń. - Choć na moment zapomnij o naszych prywatnych zadrach - ściszyła ton głosu, łagodząc go jednocześnie, lecz nie w akcie manipulacji, jak mogłoby się zdawać, ale łudząc się, że zmiana przemówi do szlachcianki. - W świecie rządzonym przez… szlachetnie urodzonych czarodziejów - krótko szukała odpowiedniego, mało obraźliwego zwrotu - wprowadzanie nowych, gwałtownych zmian, kończyć się będzie fiaskiem. Nie jesteś jedyną skrzywdzoną przez tradycyjny schemat i będzie jeszcze wiele podobnych do nas. - Gdyby miała zacząć wymieniać, lista prędko zapełniłaby się licznymi nazwiskami, począwszy od niej samej, przez Primrose, Aquilę czy Rigela, a dalej przez Octavię, Francisa, Melisande, na Mathieu, Aresie i samej Calypso kończąc - a to był zaledwie początek, składający się wyłącznie z pierwszych przychodzących jej na myśl osób. - Rozumiem, że w tym momencie nie chcesz dostrzec nic, poza ogarniającym cię uczuciem, poza złożoną ci deklaracją. Chcę cię tylko przestrzec, powstrzymać przed ośmieszeniem. Nie ruszaj na ten bój sama, bo polegniesz, jak wielu przed tobą. - Pominęła już fakt, że przeprowadzona przed kilkoma dniami rozmowa z Mathieu zaalarmowała Evandrę, nie pozwalając na określeniem go mianem poczytalnego. Malujące się na jego twarzy zmęczenie, mętny, rozbiegany wzrok i ten ociężały umysł, dręczony przez koszmary, jakich nie potrafił się wyzbyć. Jasnym było, iż mówił wtedy o Calypso Carrow, to jej śmierć widywał w snach. Jeśli pominąć już kwestie tradycji i polityki, nierozsądnym byłoby pozwolić, by tych dwoje przebywali w swoim towarzystwie. Ryzyko było zbyt wielkie, a przecież nikt nie chciał, by doszło do tragedii.
Pozwoliła sobie na cień smutku, jaki zatańczył w błękitnych tęczówkach. Może i zdradzanie słabości przed lady Carrow nie było rozsądne, ale teraz nie było to wcale istotne. Jeśli Calypso zdecyduje się zignorować ostrzeżenie, będzie to jej świadoma decyzja, a półwila z czystym sumieniem, iż zrobiła wszystko, by odwieść ją od tego głupstwa, nie będzie mieć skrupułów, by postawić na szlachciance krzyżyk.
Z emocjami ciężko było dyskutować, co widziała przecież po sobie samej, że kobieca nieugiętość potrafi nie znać granic, zwłaszcza gdy w grę wchodziła miłość. Ta zaś pokazywała na licznych przykładach, iż stawanie na przekór tradycji miało zwykle tragiczny koniec - Tristan i Izolda, Lancelot i Ginewra, Romeo i Julia. Uniesienia serca były tym, co napędzało także Evandrę, dla przyspieszonego bicia, zawrotu głowy i urywanych oddechów gotowa była oddać wiele, lecz nie dobre imię rodziny, nie lata tradycji, nie dane w przysiędze słowo.
- Calypso, rozumiem, że chcesz walczyć o uczucie, jakim darzysz Mathieu, na twoim miejscu postąpiłabym podobnie. Proszę cię jednak, abyś spojrzała na tę sprawę trzeźwym, rozsądnym okiem - zaczęła spokojnym tonem po wzięciu głębszego oddechu. Gdyby tylko wiedziała, ile kosztuje ją ta cierpliwość… - Jesteś mądrą, wprawną w historii czarownicą. Wiesz jak wyciągać logiczne wnioski, płynące z zachodzących przez lata zmian. - Przestąpiła krok, by zbliżyć się do czarownicy, niwelując dzielącą je odległość. Nachyliła się lekko ku lady Carrow, po raz pierwszy od lat stojąc tak blisko niej, że z łatwością była w stanie zliczyć pieprzyki na jej upudrowanych policzkach, jednocześnie zachowując względnie przyzwoity dystans, by nie ściągać na siebie niepotrzebnych spojrzeń. - Choć na moment zapomnij o naszych prywatnych zadrach - ściszyła ton głosu, łagodząc go jednocześnie, lecz nie w akcie manipulacji, jak mogłoby się zdawać, ale łudząc się, że zmiana przemówi do szlachcianki. - W świecie rządzonym przez… szlachetnie urodzonych czarodziejów - krótko szukała odpowiedniego, mało obraźliwego zwrotu - wprowadzanie nowych, gwałtownych zmian, kończyć się będzie fiaskiem. Nie jesteś jedyną skrzywdzoną przez tradycyjny schemat i będzie jeszcze wiele podobnych do nas. - Gdyby miała zacząć wymieniać, lista prędko zapełniłaby się licznymi nazwiskami, począwszy od niej samej, przez Primrose, Aquilę czy Rigela, a dalej przez Octavię, Francisa, Melisande, na Mathieu, Aresie i samej Calypso kończąc - a to był zaledwie początek, składający się wyłącznie z pierwszych przychodzących jej na myśl osób. - Rozumiem, że w tym momencie nie chcesz dostrzec nic, poza ogarniającym cię uczuciem, poza złożoną ci deklaracją. Chcę cię tylko przestrzec, powstrzymać przed ośmieszeniem. Nie ruszaj na ten bój sama, bo polegniesz, jak wielu przed tobą. - Pominęła już fakt, że przeprowadzona przed kilkoma dniami rozmowa z Mathieu zaalarmowała Evandrę, nie pozwalając na określeniem go mianem poczytalnego. Malujące się na jego twarzy zmęczenie, mętny, rozbiegany wzrok i ten ociężały umysł, dręczony przez koszmary, jakich nie potrafił się wyzbyć. Jasnym było, iż mówił wtedy o Calypso Carrow, to jej śmierć widywał w snach. Jeśli pominąć już kwestie tradycji i polityki, nierozsądnym byłoby pozwolić, by tych dwoje przebywali w swoim towarzystwie. Ryzyko było zbyt wielkie, a przecież nikt nie chciał, by doszło do tragedii.
Pozwoliła sobie na cień smutku, jaki zatańczył w błękitnych tęczówkach. Może i zdradzanie słabości przed lady Carrow nie było rozsądne, ale teraz nie było to wcale istotne. Jeśli Calypso zdecyduje się zignorować ostrzeżenie, będzie to jej świadoma decyzja, a półwila z czystym sumieniem, iż zrobiła wszystko, by odwieść ją od tego głupstwa, nie będzie mieć skrupułów, by postawić na szlachciance krzyżyk.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sama nie określiłaby siebie mianem ignorantki. Nie wiedziała wiele o życiu, ale nie ignorowała jawnych zagrożeń i ostrzeżeń. W żadnym jednak razie nie zamierzała opuszczać gardy przy lady Rosier. Nie bez powodu bowiem od lat były może nie tyle rywalkami ile możliwie sobie obce jak na tak bliskie środowisko. Nie miały już wspólnych powodów do podcinania sobie nóg, więc i żaden potencjalnie wspólny cel im nie przyświecał, ale w dalszym ciągu miała wrażenie, że coś jest na rzeczy, czego lady Rosier nie mówi. Chociaż wrażenie w tym wypadku to za krótkie słowo. Nie sądziła nawet przez chwilę, że Evandra mogłaby być z nią szczera. Ale słuchała. Już dawno nauczyła się, że najwięcej o ludziach można nauczyć się, dając im możliwość powiedzenia, co chcą. A w odpowiedzi na to… milczeć. Wtedy oni czując się nieco niekomfortowo, zazwyczaj mówili jeszcze ciut więcej, często w konsekwencji wyjawiając coś o sobie. Dopiero wtedy odpowiadała. Nie, nie zawsze udawało jej się zachować tę zasadę. Targające nią emocje, dość często brały górę i musiała samą siebie upominać, że nie wypada tego i tamtego.
- Wydaje ci się, że mnie rozumiesz Evandro. - Poprawiła ją. Skąd ktoś taki jak ona mogła wiedzieć, przez co Calypso przechodziła kiedyś, i co czuła teraz? Ona nie doświadcza strachu przed odrzuceniem, mając w sobie tę przeklętą moc obezwładniania męskich umysłów. Skąd ona niby miałaby wiedzieć, co czuje ktoś, kim pierwszy raz się zainteresowano tak na poważnie? Gdy kogoś się wyczekiwało i kogoś pragnęło? - Nie chce tego robić. Nie chce być sucha i rozsądna. - Ujawniła niespodziewanie szczerze, ale też z zapalczywością w zielonych oczach. Nie ustąpiła, nawet gdy półwila znalazła się blisko niej. - Jestem mądra, rzeczywiście. Dlatego wiem też, że zmiany są potrzebne. Ruszanie drewnianych chat, to coś, co sprawia, że mogą powstawać kamienne fundamenty. Tamte wciąż można podziwiać, ale czy nie warto pomyśleć o tym wszystkim, co możemy mieć, jeśli chcemy wystarczająco mocno? A nawet jeśli nie uda nam się sięgnąć, to może wyciągniemy z tego jakieś wnioski? - Nie mówiła zbyt głośno. Evandra była wystarczająco blisko, żeby wystarczył szept. Rumiane, piegowate policzki lady Yorku kontrastowały z jasną, nieskazitelną skórą lady Rosier.
Uśmiechnęła się wręcz, gdy kolejne słowa padły, gdy usłyszała o tym, że miała zapomnieć o ich dawnych zwadach. Pokręciła głową, nim ponownie spojrzała na twarz półwili.
- Evandro widzisz, w tym cała rzecz, że nigdy nie chodziło o ciebie. W tym, co jest między mną, a Mathieu, nie padło ni razu twoje imię. Nie robię tego tobie na złość. A jeśli mogę być zupełnie szczera, nie myślałam w tych chwilach o tobie. To o nim pamiętam, to o nim myślę i to o niego się martwię, gdy teraz przemierza świat, by móc znaleźć siebie. - Młodzieńcza miłość miała to do siebie, że w jej przekonaniu była nie do pokonania. Zupełnie jakby przed nią nie było kilku dobrze urodzonych panien, które wodziły wzrokiem za lordem Rosier.
Zdziwiło ją jednak użycie określenie nas, w jej wypowiedzi. Kolejny raz bowiem zdawała się sugerować, że są sobie podobne, chociaż Calypso uparcie nie dopuszczała do siebie tej myśli.
- My jesteśmy szlachetnie urodzeni. - Powiedziała dobitnie. Wiele osób, zwłaszcza nieprzebywających w jej towarzystwie najpewniej nie znało tej strony jej charakteru. Tej, która sprawiała, że w Sandal Castle miała posłuch wśród służby i dość często uczestniczyła w rozmowach braci z ojcem. Nie, żeby szczególnie obchodziła ją polityka, czy związane z tym tematy. Ale nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś wiedza może się okazać przydatna. - System krzywdzi wiele osób. - Przyznała jej chyba po raz pierwszy rację. - Ale nie powiesz mi, że z tych krzywd nie można zbudować siły do… zemsty? - To nie było idealne słowo, którego szukała, ale każdą winę należało odpracować, a jeśli pomaga się w takowym odpracowaniu, to chyba jest to swoisty rodzaj zemsty.
Calypso wyprostowała się. Suknia cicho zaszeleściła, a głos lady Carrow nie wybrzmiał wiele więcej.
- Nie zamierzam dopuszczać do ośmieszenia ani siebie, ani swojej rodziny. Niezależnie od okoliczności, zapewniam cię, że do tego nie dojdzie. Mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam, że tak naprawdę nie miałaś złych intencji, mówiąc o upokorzeniu, ale jeśli się mylę…. - Zamilkła, uśmiechnęła się i pokręciła głową. - Wolę polec w gronie najbliższych i tych, którzy chcą patrzeć na świat podobny temu w moich oczach, niż iść jak owca Evandro. Pewnych dusz nie da się złamać ani osiodłać. Z innych zaś zostaje tylko wełniany sweter. - Rzeczywiście, nie zamierzała słuchać rozsądku, chociaż najpewniej powinna. Z drugiej jednak strony, czy to nie to właśnie czyniło ją lady Yorku? - Kontynuujemy? - Cofnęła się o krok, jednocześnie głową wskazując dalszą część galerii. Tym samym był to znak, że nie ustąpi w kwestii swoich poglądów, ani tego, co czuła do lorda Rosiera.
- Wydaje ci się, że mnie rozumiesz Evandro. - Poprawiła ją. Skąd ktoś taki jak ona mogła wiedzieć, przez co Calypso przechodziła kiedyś, i co czuła teraz? Ona nie doświadcza strachu przed odrzuceniem, mając w sobie tę przeklętą moc obezwładniania męskich umysłów. Skąd ona niby miałaby wiedzieć, co czuje ktoś, kim pierwszy raz się zainteresowano tak na poważnie? Gdy kogoś się wyczekiwało i kogoś pragnęło? - Nie chce tego robić. Nie chce być sucha i rozsądna. - Ujawniła niespodziewanie szczerze, ale też z zapalczywością w zielonych oczach. Nie ustąpiła, nawet gdy półwila znalazła się blisko niej. - Jestem mądra, rzeczywiście. Dlatego wiem też, że zmiany są potrzebne. Ruszanie drewnianych chat, to coś, co sprawia, że mogą powstawać kamienne fundamenty. Tamte wciąż można podziwiać, ale czy nie warto pomyśleć o tym wszystkim, co możemy mieć, jeśli chcemy wystarczająco mocno? A nawet jeśli nie uda nam się sięgnąć, to może wyciągniemy z tego jakieś wnioski? - Nie mówiła zbyt głośno. Evandra była wystarczająco blisko, żeby wystarczył szept. Rumiane, piegowate policzki lady Yorku kontrastowały z jasną, nieskazitelną skórą lady Rosier.
Uśmiechnęła się wręcz, gdy kolejne słowa padły, gdy usłyszała o tym, że miała zapomnieć o ich dawnych zwadach. Pokręciła głową, nim ponownie spojrzała na twarz półwili.
- Evandro widzisz, w tym cała rzecz, że nigdy nie chodziło o ciebie. W tym, co jest między mną, a Mathieu, nie padło ni razu twoje imię. Nie robię tego tobie na złość. A jeśli mogę być zupełnie szczera, nie myślałam w tych chwilach o tobie. To o nim pamiętam, to o nim myślę i to o niego się martwię, gdy teraz przemierza świat, by móc znaleźć siebie. - Młodzieńcza miłość miała to do siebie, że w jej przekonaniu była nie do pokonania. Zupełnie jakby przed nią nie było kilku dobrze urodzonych panien, które wodziły wzrokiem za lordem Rosier.
Zdziwiło ją jednak użycie określenie nas, w jej wypowiedzi. Kolejny raz bowiem zdawała się sugerować, że są sobie podobne, chociaż Calypso uparcie nie dopuszczała do siebie tej myśli.
- My jesteśmy szlachetnie urodzeni. - Powiedziała dobitnie. Wiele osób, zwłaszcza nieprzebywających w jej towarzystwie najpewniej nie znało tej strony jej charakteru. Tej, która sprawiała, że w Sandal Castle miała posłuch wśród służby i dość często uczestniczyła w rozmowach braci z ojcem. Nie, żeby szczególnie obchodziła ją polityka, czy związane z tym tematy. Ale nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś wiedza może się okazać przydatna. - System krzywdzi wiele osób. - Przyznała jej chyba po raz pierwszy rację. - Ale nie powiesz mi, że z tych krzywd nie można zbudować siły do… zemsty? - To nie było idealne słowo, którego szukała, ale każdą winę należało odpracować, a jeśli pomaga się w takowym odpracowaniu, to chyba jest to swoisty rodzaj zemsty.
Calypso wyprostowała się. Suknia cicho zaszeleściła, a głos lady Carrow nie wybrzmiał wiele więcej.
- Nie zamierzam dopuszczać do ośmieszenia ani siebie, ani swojej rodziny. Niezależnie od okoliczności, zapewniam cię, że do tego nie dojdzie. Mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam, że tak naprawdę nie miałaś złych intencji, mówiąc o upokorzeniu, ale jeśli się mylę…. - Zamilkła, uśmiechnęła się i pokręciła głową. - Wolę polec w gronie najbliższych i tych, którzy chcą patrzeć na świat podobny temu w moich oczach, niż iść jak owca Evandro. Pewnych dusz nie da się złamać ani osiodłać. Z innych zaś zostaje tylko wełniany sweter. - Rzeczywiście, nie zamierzała słuchać rozsądku, chociaż najpewniej powinna. Z drugiej jednak strony, czy to nie to właśnie czyniło ją lady Yorku? - Kontynuujemy? - Cofnęła się o krok, jednocześnie głową wskazując dalszą część galerii. Tym samym był to znak, że nie ustąpi w kwestii swoich poglądów, ani tego, co czuła do lorda Rosiera.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdecydowany głos lady Carrow wybrzmiewał wciąż w zamkniętej między nimi przestrzeni, a Evandra zdążyła wyłączyć się w trakcie tej wypowiedzi, widząc, że spomiędzy jej ust nie padną już żadne innowacyjne słowa. Spoglądała na blondynkę z niemałym zdziwieniem dostrzegając pewne podobieństwa, zupełnie jak przy déjà vu, który przychodził z niemiłym wrażeniem chłodnych dreszczy. Jeszcze niedawno zachowywała się w zbliżony do niej sposób, nie potrafiąc zrozumieć, iż świat zapisany jest w inny sposób, niż zakładała, a w plan jego zmiany w pojedynkę z góry spisany jest na porażkę. Czy sama zachowywała się podobnie? Czy tak samo skazywała siebie oraz bliskich na tragedię, upierając się przy raz obranym kierunku? Lady Carrow nie była ignorantką, tylko idealistką, a ci byli o wiele gorsi ze swym przekonaniem o wyższości i nieomylności.
- Czasem trzeba tylko trochę zmienić swój punkt widzenia, aby ujrzeć coś znanego w nowym świetle - mruknęła lady Rosier, bardziej do siebie, niż swojej rozmówczyni, dochodząc do wniosku, iż dalsza dyskusja nie doprowadzi do niczego, prócz zszarganych nerwów i utraconej cierpliwości. W Calypso Carrow widziała samą siebie, zdecydowaną, nieugiętą, obrażoną na resztę świata. Dobrze pamiętała, iż w tamtych dniach jedyne, co zadziałało na półwilę, było doświadczenie. Poparzona skóra, poczucie porażki, upadek, po którym podnieść musiała się o własnych siłach. Dawna rywalka, tak jak i ona, musiała dotrzeć do tych wniosków sama. Rodzina nie pozwoli jej na ośmieszenie, ani na to, by porażką pociągnęła za sobą cały ród. Jeśli potrzebowała dowiedzieć się tego na własnej skórze, boleśnie doświadczając zranienia, Evandra nie mogła stać na drodze ku jej przeznaczeniu.
Błękitne tęczówki półwili jeszcze przez moment wodziły po twarzy Calypso, odnajdując nań dumę oraz pewność siebie. Świadomość nadchodzącego wielkimi krokami nieszczęścia okazała się nie być satysfakcjonująca, tylko przykra. Ile jeszcze osób musiało doświadczyć straty, aby mógł zmienić się otaczający ich świat?
- Nie, Calypso. Nie mamy już o czym rozmawiać. Nie dziś - odparła spokojnie, a wprawne, spostrzegawcze ucho dostrzegłoby błąkającą się w jej głosie nutę smutku. Czy to szczera chęć podzielenia się własnymi emocjami, czy też chwilowy brak kontroli nad samą sobą? - Życzę miłego dnia. - Zmusiła się do uśmiechu, który w wykonaniu lady Rosier zawsze miał w sobie zagadkową lekkość. Czy naprawdę była aż tak wprawna w kłamstwie, a może niespełna trzeźwości umysłu, tak prędko przeskakując między jednym nastrojem a drugim, między smutkiem i radością?
W całej tej sytuacji jedyne, czego było Evandrze szkoda, to serce Mathieu. To poszarpane było już na dziesiątki kawałeczków ciągłą niepewnością i zawahaniem. Ile to już razy podejmował decyzję o złożeniu deklaracji, pragnąc w instytucji małżeństwa znaleźć coś więcej, niż tylko połączenie rodów? Spragniony uczucia i zdesperowany, chwytał się każdej możliwości sympatii, każdej szansy na miłość. Szczerze życzyła mu jak najlepiej, pogody oraz spokoju ducha, pocieszenia oraz wsparcia w kochających ramionach. Wymagało to jednak cierpliwości i wytrwałości, nie zadowalaniem się pierwszą z brzegu okazją, tylko dlatego, że akurat pojawiła się na horyzoncie.
Jeszcze jedno, przelotne spojrzenie powędrowało po zamkniętych w ciężkich ramach obrazach, nie zdradzając żadnych z kłębiących się w głowie doyenne myśli i już po chwili opuściła salę galerii sztuki, pozostawiając lady Carrow z fałszywym poczuciem wygranej bitwy.
| zt x2
- Czasem trzeba tylko trochę zmienić swój punkt widzenia, aby ujrzeć coś znanego w nowym świetle - mruknęła lady Rosier, bardziej do siebie, niż swojej rozmówczyni, dochodząc do wniosku, iż dalsza dyskusja nie doprowadzi do niczego, prócz zszarganych nerwów i utraconej cierpliwości. W Calypso Carrow widziała samą siebie, zdecydowaną, nieugiętą, obrażoną na resztę świata. Dobrze pamiętała, iż w tamtych dniach jedyne, co zadziałało na półwilę, było doświadczenie. Poparzona skóra, poczucie porażki, upadek, po którym podnieść musiała się o własnych siłach. Dawna rywalka, tak jak i ona, musiała dotrzeć do tych wniosków sama. Rodzina nie pozwoli jej na ośmieszenie, ani na to, by porażką pociągnęła za sobą cały ród. Jeśli potrzebowała dowiedzieć się tego na własnej skórze, boleśnie doświadczając zranienia, Evandra nie mogła stać na drodze ku jej przeznaczeniu.
Błękitne tęczówki półwili jeszcze przez moment wodziły po twarzy Calypso, odnajdując nań dumę oraz pewność siebie. Świadomość nadchodzącego wielkimi krokami nieszczęścia okazała się nie być satysfakcjonująca, tylko przykra. Ile jeszcze osób musiało doświadczyć straty, aby mógł zmienić się otaczający ich świat?
- Nie, Calypso. Nie mamy już o czym rozmawiać. Nie dziś - odparła spokojnie, a wprawne, spostrzegawcze ucho dostrzegłoby błąkającą się w jej głosie nutę smutku. Czy to szczera chęć podzielenia się własnymi emocjami, czy też chwilowy brak kontroli nad samą sobą? - Życzę miłego dnia. - Zmusiła się do uśmiechu, który w wykonaniu lady Rosier zawsze miał w sobie zagadkową lekkość. Czy naprawdę była aż tak wprawna w kłamstwie, a może niespełna trzeźwości umysłu, tak prędko przeskakując między jednym nastrojem a drugim, między smutkiem i radością?
W całej tej sytuacji jedyne, czego było Evandrze szkoda, to serce Mathieu. To poszarpane było już na dziesiątki kawałeczków ciągłą niepewnością i zawahaniem. Ile to już razy podejmował decyzję o złożeniu deklaracji, pragnąc w instytucji małżeństwa znaleźć coś więcej, niż tylko połączenie rodów? Spragniony uczucia i zdesperowany, chwytał się każdej możliwości sympatii, każdej szansy na miłość. Szczerze życzyła mu jak najlepiej, pogody oraz spokoju ducha, pocieszenia oraz wsparcia w kochających ramionach. Wymagało to jednak cierpliwości i wytrwałości, nie zadowalaniem się pierwszą z brzegu okazją, tylko dlatego, że akurat pojawiła się na horyzoncie.
Jeszcze jedno, przelotne spojrzenie powędrowało po zamkniętych w ciężkich ramach obrazach, nie zdradzając żadnych z kłębiących się w głowie doyenne myśli i już po chwili opuściła salę galerii sztuki, pozostawiając lady Carrow z fałszywym poczuciem wygranej bitwy.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala centralna
Szybka odpowiedź