Wejście
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:43, w całości zmieniany 1 raz
Nowy gatunek - zupełnie przypadkowo odkryty przez badaczy, odnajdując niespotykany do tej pory krzew, który prezentował nietypowe, jak dla tej odmiany właściwości. O tym przeczytała Judith, przeglądając gazetę, która przypadkiem trafiła w jej ręce. Czy nietypowe właściwości, o których tak lakonicznie wspomniano, mogły posłużyć pannie Skamander w odnalezieniu wciąż poszukiwanego lekarstwa? Informacja głosiła, że niezwykłą roślinę będzie można obejrzeć na zorganizowanym spotkaniu, ale konieczny był bilet wstępu, które kupić można było przy wejściu Ogrodu Botanicznego . Musiała go zdobyć, tylko czy nie było za późno na zakup?
Lyra o nowym odkryciu wiedziała dużo wcześniej, a jej zainteresowanie wynikało z czystej artystycznej ciekawości i chęci znalezienia inspiracji dla swoich malowanych obrazów. Podane do publicznej wiadomości informacje nie określiły wyglądu wyjątkowego krzewu, dlatego musiała zobaczyć je na własne oczy. Jednak natłok nowych zajęć i szlacheckich obowiązków sprawił, że bilet na oczekiwany pokaz mogła odebrać dopiero dzisiejszego dnia, nie będąc pewną, czy nie został sprzedany przez jej zbyt długą opieszałość. Na miejscu dostrzegła znajomą czarownicę, która odpowiadała za sprzedaż wejściówek oraz towarzysząca jej młodą dziewczynę, wyraźnie rozprawiające na temat biletu. Która z pań go zdobędzie? Właścicielka kwiaciarni zawyrokowała, że decyzję musiały rozstrzygnąć między sobą.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Pierwsze dni nowego roku nie należały do najprzyjemniejszych dla Lyry, wciąż rozpamiętującej feralne zakończenie sabatu. Zamiast pięknej zabawy z mężem i możliwości pokazania się jako już pani Travers, czekał ich makabryczny widok w sali balowej, sześć zmasakrowanych ciał pod strzaskanym kryształowym żyrandolem i strugi krwi spływające po posadzce. Tamtego wieczora nikt już się nie bawił, zapewne każdy był porażony tak brutalnym atakiem na nestorów. Lyra została wyłączona z akcji wyjątkowo szybko, tracąc przytomność i budząc się dopiero we własnym salonie, gdzie przeniósł ją Glaucus. A później nocami dręczyły ją koszmary, na które najlepszym lekarstwem okazała się nie nauka oklumencji, a kojąca bliskość męża. W tym nieprzyjemnym okresie po kłótni z bratem tylko na nim mogła teraz polegać.
Dzisiejsze wyjście było jej pierwszym po sabacie. Nic więc dziwnego, że po aportowaniu się w okolicy ogrodu botanicznego szła tak nerwowym krokiem, z niepewnym spojrzeniem i kapturem nasuniętym na rude włosy. Wydarzenia na sabacie dotknęły również ród jej męża, więc może było się czego bać? Była jednak sama, Glaucus zapewne oddawał się własnym obowiązkom. Obiecywała sobie, że szybko wróci do domu, skryje się znowu w jego zacisznych murach, tak różnych od murów, które stanowiły jej dom jeszcze miesiąc temu.
O nowych roślinach w ogrodzie botanicznym wiedziała od pewnego czasu. Jeszcze jakiś czas temu, szczególnie latem, chętnie przychodziła tutaj w poszukiwaniu inspiracji do swoich obrazów i szkiców. Przechadzała się alejkami lub siadała na ławeczkach, dokładnie obserwując anatomię roślin, by potrafić lepiej uchwycić je na płótnie. Jej obrazy musiały być w końcu jak najbliższe rzeczywistości, a żeby to osiągnąć, potrzeba było wielu obserwacji.
Dzisiaj miała zamiar zrobić to samo. Wejść do ogrodu i po prostu patrzeć, znajdować ukojenie w miękkich liniach kwiatów, wciąż kwitnących mimo że trwała zima, załamaniach płatków, ostrzejszych krawędziach liści. Sztuka zawsze dawała jej dużo ukojenia, a teraz potrzebowała go szczególnie.
Była już blisko wejścia do ogrodu. Skręciła w zapuszczoną uliczkę, którą normalnie z pewnością ominęłaby, gdyby nie wiedziała, co kryje się na jej końcu. Dotarła do niego szybkim krokiem, rozglądając się niespokojnie i stuknęła różdżką w cegłę, po czym otworzyło się dla niej przejście do magicznego ogrodu. Teraz miała zamiar po prostu odebrać swój bilet, kiedy nagle zauważyła przed sobą dwie kobiety; czarownicę sprzedającą wejściówki oraz młodą dziewczynę. Wyglądającą bardzo znajomo, chociaż Lyra nie widziała jej od miesięcy.
- Judith? – zapytała cicho, a kaptur płaszcza zsunął się lekko z jej głowy, odsłaniając piegowate policzki i część rudych kosmyków.
Rezygnując z teleportacji wybrała się w podróż mugolskimi środkami komunikacji. To było czasem bardzo odświeżające, tak pobyć wśród normalnych ludzi i posłuchać o ich normalnych problemach. Wyskoczyła z autobusu gdy ten stanął na światłach i spokojnym krokiem udała się w stronę tak dobrze znanego jej zakątka. Jeszcze nie wpadła na to, że może brakować biletów. W jej mniemaniu tylko garstka nadgorliwych zapaleńców mogłaby interesować się znaleziskiem tego rodzaju. Weszła w cuchnącą alejkę wydłużając pewny siebie krok. Dzięki szalikowi który zasłaniał pół twarzy nie narażała się na wdychanie okropnych zapachów ale i tak nie czekając na nic wyciągnęła różdżkę i uderzyła w cegły. Weszła do środka nie mogąc się powstrzymać od lekkiego uśmiechu W tym miejscu czuła się dziwnie szczęśliwa. To przecież tu zabierali ją rodzice, tutaj biegając wśród kolorowych alejek nie zważając na żadne niebezpieczenstwa. Odsłaniając twarz stanęła przed kobietą sprzedającą bilety. Wciąż wesoła i uśmiechnięta poprosiła o wejściówkę. Okazało się, że są jakieś problemy. Czyżby nie było już miejsc? Uśmiech zniknął z bladej twarzy długie palce ukryte pod skurzanymi rękawiczkami zacisnęły się w pięść. Judith zaczęła opowiadać jakie to dla niej ważne i że zapłaci każdą cenę byleby kobietą ją tam wpuściła. Przyznała się do tego, że sama jest zielarzem i nie może przecież przepuścić takie okazji. I wtedy ktoś wymówił jej imię. W pierwszej chwili nie poznała do kogo należy cichy głos. Przeklęła w duchu i siebie i kobietę sprzedająca bilety a na końcu uparty los. Jednak gdy odwróciła się w stronę przybyłej postaci i dostrzegła znajome rude pukle nie mogła się nie uśmiechnąć, choćby po to by zamaskować wzburzenie. - Lyra! Co za spotkanie- - to tyle z teorii o nadgorliwych zapaleńcach - Ty na wystawę? Ta urocza kobieta mówi, że nie ma już miejsc - ten komplement skierowane w stronę pracownicy ogrodu brzmiał dość sztucznie ale i tak lepsze to niż stos przekleństw prawda?
- Tak! Przyszłam tu, ponieważ poszukuję nowych inspiracji twórczych – odpowiedziała, nie mając pojęcia, że jej koleżanka ma dużo ważniejszy powód, by chcieć obejrzeć te rośliny. Nie miała pojęcia o niczym, co działo się w jej życiu w ostatnich miesiącach.
Powoli zbliżyła się do kobiety sprzedającej bilety i poinformowała ją o wcześniejszej rezerwacji i zamiarze odebrania biletu na miejscu.
- Jakie nazwisko? – zapytała najwyraźniej już nieco zniecierpliwiona czarownica, łypiąc na dziewczątko podejrzliwie. Lyra mimo zamążpójścia nadal nie wyglądała zbyt poważnie, niziutki wzrost i delikatna, piegowata twarzyczka nadawały jej młody, dziewczęcy wygląd.
- Lyra Weas... Travers – poprawiła się szybko.
Chmurne oblicze kobiety natychmiast się wygładziło.
- Ach tak, lady Travers... Oczywiście, mamy jeszcze jedno miejsce – powiedziała, jednak Lyra zaczęła się wahać, widząc desperację na twarzy dawnej szkolnej koleżanki, jak wiedziała, zapalonej zielarki, która chwilę temu niemal błagała o sprzedanie jej biletu. Rzuciła jej jeszcze szybkie spojrzenie, po czym znowu spojrzała na kobietę.
- Proszę chwilę zaczekać – powiedziała, lekko ciągnąc Judith za rękaw, by z nią porozmawiać na boku. Do wystawy pozostało jeszcze trochę czasu, a nikt przecież nie zabierze jej imiennie zarezerwowanego biletu... Chyba że sama z niego zrezygnuje. - Mogę odstąpić ten bilet, jeśli tak bardzo ci zależy – zaoferowała się nagle, zerkając uważnie na zaaferowaną twarz dziewczyny. Której pasję doskonale rozumiała, bo sama byłaby podobnie zdesperowana, gdyby chodziło o wystawę malarską. – Mogę tu przyjść w innym dniu.
Było jej naprawdę szkoda takiej okazji, ale teraz, gdy była żoną Glaucusa, nie musiała już przejmować się tym, że nie stać jej, by gdziekolwiek pójść.
W tym samym czasie gdy Lyra podchodziła do kasjerki ona potrząsnęła głową chcąc się jak najszybciej otrząsnąć z tej wysysającej energie melancholii. Właśnie wtedy jej uwagę przykuła rozmowa dwóch kobiet. Judith zaklęła w duchu winiąc się za to, że sama nie wpadała na pomysł z rezerwacją biletu. Chociaż z drugiej strony skąd mogła wiedzieć? Uniosła wzrok w stronę nieba. Nie masz zamiaru mnie oszczędzać co? zwróciła się do tylko sobie znanej siły którą obarczała za wszystkie swoje błędy i potknięcia… Chwila moment! Travers! Niby Barry coś wspominał o rychłym ślubie siostry ale i tak było to dla Judith sporym zaskoczeniem. Próbowała jakoś zetrzeć z twarzy ten wyraz…szoku ale w tej sytuacji było to wyjątkowo trudne zadanie. Dziewczyna młodsza od niej, dziewczyna która zawsze wydawała się jej przeraźliwie dobra i delikatna teraz była czyjąś żoną. Oczywiście była jej znana praktyka aranżowanych małżeństw tak chętnie uprawiana przez arystokratów ale…Wealseye?! Nigdy nie podejrzewała, że ta rodzina będzie zmuszała swoich potomków do podobnych kroków. Nie może być przecież mowa o żadnej wolnej woli. Kto w dzisiejszych czasach żeni się w wieku dziewiętnastu lat?! Judith wzięła głęboki wdech starają się uspokoić myśli, które zdecydowanie zagalopowały zbyt daleko. Przecież nie miała prawa się do tego wtrącać. Właśnie wtedy Lyra pociągnęła ją za rękaw. Judith przeszła z nią te kilka kroków i aż się jej oczy zaświeciły gdy usłyszała propozycję dziewczyny. Kątem oka rzuciła spojrzenie w stronę wejścia na wystawę. Nie mogła przecież przepuści takiej okazji gdy wciąż była w Londynie. Wypuściła powietrze z lekkim świstem. - Nie mogę się tak wpychać- - poddała się przygryzając dolną wargę w geście wewnętrznej walki. Przecież nie mogła rzucić się Lyrze na szyję i dziękować jej za ten akt dobrej woli. Myśl że ma do czynienia z Lady Travers a nie Lyrą Weasley nie została jeszcze w pełni zakodowana. - Przetrwam - ledwie i z bólem - Ale proszę o jakiś dobry rysunek - posłała jej lekki uśmiech
W sumie powinna się spodziewać, że jej ślub będzie budzić różne emocje. Nie każdy przecież spodziewał się, że młodziutka, delikatna Weasleyówna zostanie tak szybko wydana za mąż, za dużo starszego od niej mężczyznę. Tym bardziej mogło to być szokujące dla dawnych znajomych z czasów szkolnych, którzy pamiętali ją jeszcze jako Lyrę Weasley. Dlatego też nie zaskoczyło jej zdziwienie na twarzy Judith, gdy tylko przedstawiła się kobiecie sprzedającej bilety swoim nowym nazwiskiem.
Po chwili jednak obie odeszły na bok, a Lyra, zadowolona z tak nagłego nieoczekiwanego spotkania toczyła wewnętrzną walkę: wejść na wystawę, tak jak by to zrobiła, gdyby to spotkanie nie rozproszyło jej myśli i nie zasiało nagłych wątpliwości, z drugiej... Mogła po prostu pozwolić jej tam pójść za siebie, wiedząc, że z nich dwóch to Judith jest zielarką pragnącą poszerzać swoją wiedzę o roślinach. A przynajmniej, była nią, kiedy ostatni raz miały kontakt.
- Nadal zajmujesz się roślinami, prawda? Nie widziałam cię... od tak dawna – zapytała jeszcze, ciekawa, jak powodziło się dawnej znajomej, której tak dawno nie widziała. – Bardzo chcesz tam wejść – tym razem bardziej stwierdziła, obserwując ją bystrym spojrzeniem zielonych oczu. One nigdy się nie zmieniały mimo że dziewczyna posiadała zdolność metamorfomagii. – Mnie chodzi tylko o rysowanie. Nigdy nie byłam zbyt dobra z zielarstwa. – A inspiracji mogła poszukać innego dnia. Nie musiała upierać się koniecznie na ten. Mogła wrócić do domu, do męża... Tylko w nim miała oparcie w ostatnich dniach.
- Mam nadzieję, że to była pomyślna wyprawa i znalazłaś dużo ciekawych roślin – powiedziała, nie wiedząc, że rzeczywistość wcale nie była tak kolorowa i że za opowieściami dawnej koleżanki kryło się coś więcej. – Ja niestety nigdzie nie byłam. W zasadzie przez cały czas od skończenia szkoły malowałam. – Również o zwiedzaniu innych zakątków mogła tylko pomarzyć, chociaż Glaucus obiecał jej, że kiedyś zabierze ją gdzieś ze sobą. Miała tylko nadzieję, że nie zrobią tego, zmuszeni pogarszającą się sytuacją. Wolałaby, żeby już nic złego się nie działo. Chciałaby, żeby wszystko wróciło do normy.
- Oczywiście, że chętnie znajdę. Musimy nadrobić te miesiące nie widzenia się ze sobą – zgodziła się natychmiast. Chciała odnowić tę znajomość, zresztą... Może kiedyś dowie się również czegoś ciekawego na temat Samuela? Na myśl o młodym aurorze znowu się zarumieniła. – Rozumiem. Doskonale rozumiem. Dlatego uważam, że z nas dwóch to chyba ty bardziej potrzebujesz tego biletu. – Czy żałowała, że taka okazja może ją ominąć? Oczywiście, ale jednak zielarstwo nie leżało w kręgu jej głównych zainteresowań, po krótkim żalu pewnie zapomni o sprawie. – Jakoś sobie wtedy poradziłam. Dzięki tobie. – Znowu się uśmiechnęła, zadowolona, że tak się złożyło, że obie wzajemnie pomogły sobie w Hogwarcie. Nie dało się być dobrym we wszystkim, Lyra musiała się bardzo postarać, aby zdać sumy z eliksirów i zielarstwa, choć okazało się, że i tak na próżno, bo na szóstym roku przydarzył się wypadek, który zmienił wszystko.
- I wiesz, poznałam niedawno twojego brata – powiedziała jeszcze, wciąż się uśmiechając. Nie miały pewnie już bardzo wiele czasu, ale trudno było całkowicie sobie darować choć króciutką rozmowę.
- Glaucus obiecał, że kiedyś zabierze mnie ze sobą w podróż. Trzymam go za słowo – powiedziała, muskając palcami ślubną obrączkę, zdobioną motywami rodowymi Traversów. – Dziękuję. – Mimo że ślub został zaaranżowany, Lyra była całkowicie pogodzona z losem i wiedziała, że zrobiła to, co powinna, wychodząc za mężczyznę, dla którego ją wybrano. Dla Weasleyówny to było w pewnym sensie wyróżnienie, że Traversowie zauważyli i przeznaczyli dla swojego syna właśnie ją, choć zapewne mieli do wyboru lepiej sytuowane panny. – Musimy się kiedyś umówić listownie na to spotkanie.
Uśmiechnęła się, widząc, że Judith zgodziła się w końcu skorzystać ze wstępu do ogrodu, ale rozmowa o Samuelu prowokowała u niej rumieńce. Młody, zadziorny auror nie był jej zupełnie obojętny, darzyła go dużą sympatią i miała wobec niego dług wdzięczności; gdyby nie on, zapewne po błędnym uznaniu jej przez innego aurora za poszukiwaną Melanie Karkarov, utkwiłaby w Tower na dłużej. Dzięki działaniom Skamandera odzyskała wolność tego samego dnia, i razem walczyli przeciwko prawdziwej Karkarov, co tylko cudem nie zakończyło się dla nich tragicznie. Może to był kolejny powód, dla którego oddała tę przysługę jego siostrze? Kolejne spotkania ze Skamanderem, choć już nie tak przykre w skutkach, również niekiedy obfitowały w momenty niezręczności, ale Lyra nie mogła się doczekać, gdy znowu się zobaczą.
- Tak, był naprawdę... Miły i uczynny – powiedziała nieco speszonym tonem, nie wspominając jednak ani słowem o tym, w jakich okolicznościach się poznali. – Pozdrów go ode mnie... I jak się kiedyś spotkamy, mam nadzieję, że opowiesz mi, co widziałaś w ogrodzie, prawda?
Posłała jej lekki uśmiech, zerkając na nieodległą bramę. Zapewne niedługo zacznie się wystawa, ale Lyra i tak nie uważała przybycia tutaj za zmarnowany czas, bo mogła się spotkać i chwilę porozmawiać z dawno nie widzianą znajomą.
Wyciągnęła z niewielkiej tory notes i coś do pisania. Nabazgrała kilka słów i podała wyrwaną kartkę swojej towarzyszce. - To mój obecny adres. Napisz gdy tylko znajdziesz chwilę od szlacheckich obowiązków. - uśmiechnęła się lekko. Na kartce był oczywiście adres Samuela. Dziewczyna ociągała się ze znalezieniem własnego mieszkania nie mając pojęcia ile dokładnie zostanie Anglii. Judith nie miała pojęcia o wywrotowej działalności swojego brata. Dla tego nie mogła nawet podejrzewać w jakich okolicznościach on i Lyra się poznali. Już szybciej obstawiałaby połączenie w postaci braci Weasley. Żadnych listów gończych, cel w Tower i walk z niezbyt przyjaźnie nastawionymi czarownicami. Życie błogiego ignoranta.
- No ja myślę - kiwnęła potakująco głową. Z radością usłyszała, że jej brat niczym się nie naraził. - Jak na aurora potrafi być bardzo…ułożony- nie była pewna czy to najlepsze słowo na opisanie jej brata ale już trudno. - Oczywiście, że pozdrowię. Na pewno się ucieszy - zapewniła. Choć nie była pewna czy będzie o tym pamiętać gdy ponownie zobaczyć się ze starszym Skamanderem. - Z najdrobniejszymi szczegółami! - obiecała solennie. Widać było, że niemal skacze z radości. - Bardzo ci dziękuję Lyra! Już nawet nie chodzi o ten bilet, naprawdę cieszę się, że mogłyśmy się spotkać. - Judith przytuliła najmłodsza rudzielca. Pożegnały się i w końcu stanęła przed kasjerką tłumacząc, że lady Travers oddała jej swoje miejsce. Kobieta nic nie powiedziała. Poddała dziewczynie kolorowy skrawek papieru i poinstruowała gdzie dokładnie ma iść. Judith przeszła przez bramkę znikając w świecie magicznych roślin.
/zt
Kiedy była tu poprzednio trzy tygodnie temu, w końcówce listopada, nie spodziewała się że z pogodą może być gorzej, ale jednak mogło. Grudzień nie przyniósł upragnionego końca burzy, a do deszczu dołączyły też śnieżyce niosące ze sobą lodowate fragmenty śniegu i okruchy lodu dotkliwie kąsające każdą odkrytą powierzchnię ciała. Opuszczając dom bardzo starannie okutała się płaszczem, kapturem i szalikiem, tak że było jej widać tylko oczy, nos i fragment policzków.
Kiedy wysiadła z Błędnego Rycerza zawiało tak mocno, że prawie ją wywróciło. Starając się zachować równowagę w podmuchach zimnego wiatru ruszyła w stronę uliczki, w której znajdowało się przejście do czarodziejskiego ogrodu botanicznego. Przez warunki atmosferyczne zaciskała oczy w drobne szparki, by móc dostrzec cokolwiek, na szczęście bywała tu już tak dużo razy że bez problemu odnalazła właściwą drogę oraz samo wejście.
Ogród o dziwo był czynny, choć zewnętrzne części oczywiście były ukryte pod śniegiem i nie nadawały się do zwiedzania. Pracownicy robili co mogli by utrzymać w dobrej kondycji szklarnie i rosnące w nich rośliny. Jedna z nich była nieczynna, a kilku czarodziejów w grubych ubraniach akurat reperowało pęknięty dach, by przedłużająca się ekspozycja na zimno nie uszkodziła roślin. Gdyby nie zapewne istniejące tu czary ochronne i zabezpieczenia pewnie dawno nie byłoby tych roślin.
Weszła więc do pierwszej czynnej dla zwiedzających szklarni, położonej stosunkowo blisko wejścia. To tam zamierzała poczekać na Gwen; miała nadzieję że młoda czarownica bez problemu znajdzie właściwe miejsce. Charlie w liście starała się jej wytłumaczyć jak powinna dostać się w te okolice i jak znaleźć wejście do ogrodu. Aż trudno jej było pojąć, że istniała osoba w magicznym świecie która tego miejsca nie znała.
Alchemiczka odkąd zamieszkała w Londynie ponad pięć lat temu bywała tu regularnie, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, gdy wzięła sobie na cel znaczące podciągnięcie wiedzy zielarskiej. Przychodziła tu w chwilach wolnych od pracy alchemicznej, zwiedzała szklarnie oraz wypytywała zielarzy i pracowników Instytutu Ziołouzdrowicielstwa. Przeglądała zgromadzone tam zielniki, a także poznawała żywe okazy w szklarniach, szczególną uwagę poświęcając wszystkim tym, które były użyteczne w alchemii.
Czekając na Gwen spacerowała po szklarni, oglądając rośliny. Kiedy jednak dostrzegła rudowłosą, uśmiechnęła się do niej.
- Więc dotarłaś? – zapytała. – Nie było problemów ze znalezieniem tego miejsca?
Słabo się znały, miały za sobą raptem dwa spotkania i parę listów, ale Charlie zachowywała się otwarcie i przyjaźnie. W szklarni poza nimi było dosłownie parę osób, tylko najbardziej zagorzałych pasjonatów którym chciało się tu fatygować mimo pogody, bo większość rozsądnych ludzi wolała pozostać w domach i wychodzić tylko wtedy, gdy naprawdę musieli.
- Po ostatnich tygodniach brzydkiej pogody i braku kolorów przyjemnie jest znaleźć się wśród roślinności i nasycić oczy zielenią – odezwała się po chwili. – Lubisz zielarstwo? – zapytała jeszcze. – W ostatnich miesiącach zaczęłam odkrywać sympatię do tej dziedziny na nowo, ale wciąż się dokształcam, by coraz lepiej radzić sobie z ingrediencjami roślinnymi.
Przystanek był stosunkowo niedaleko. Nie zmieniało to jednak sytuacji Gwen: w tę pogodę wystarczyło przejść te kilkanaście metrów, aby być w całości przemarzniętym. Jeszcze trochę, a ta pogoda ich wszystkich wprowadzi do grobu…
W każdym razie nie miała szczególnie wielkiego kłopotu, aby dostać się na miejsce spotkania z Charlene. Co prawda nigdy nie odwiedzała tego konkretnego miejsca, ale przecież znała mniej więcej Londyn; jeśli tylko była w stanie znaleźć daną ulicę na mapie, raczej bez problemu poruszała się po rodzinnej okolicy.
Właściwie cieszyła się, że alchemiczka zaproponowała spotkanie właśnie w tym miejscu; podejrzewała, że ogród będzie bardziej kolorowym i przyjemniejszym miejscem od Munga. Nie pomyliła się: gdy tylko przestąpiła próg ogrodu poczuła, jak uderza ją ciepłe powietrze i przyjemny zapach roślinności. W tym barwnym otoczeniu musiała wyglądać niezwykle przykro w ciemnym płaszczu z dość starą, ale pojemną torbą i przemoczonymi, rudymi włosami, klejącymi się do twarzy. Zaczerwienione z zimna policzki były na jasnej skórze Gwen szczególnie mocno widoczne.
Gdy zauważyła Charlie, uśmiechnęła się ciepło w stronę dziewczyny.
– Cześć! – przywitała się. – Najmniejszych!
Przytaknęła na kolejne słowa alchemiczki.
– Zdecydowanie. Bardzo tu ładnie – powiedziała, rozglądając się wokoło; nie wiedziała, na czym powinna zawiesić wzrok, bo choć nie rozpoznawała konkretnych gatunków to nie potrafiła być ślepa na urodę ogrodu botanicznego. – Właściwie… nie wiem. W szkole jakoś mi ten przedmiot umykał, sama nie wiem czemu. Bardziej potrafiłam skupić się na runach, czy numerologii, a chyba powinno być na odwrót. – Zaśmiała się krótko.
Ona sama doszła niedawno, podczas spotkania z panem Dolohovem w aptece, do podobnych wniosków, co Charlie.
– Ja chyba też powinnam. Chociaż nie mam pojęcia od czego zacząć, jest za dużo dziedzin w których powinnam wiedzieć coś więcej. Na razie moja wiedza na temat roślin ogranicza się chyba do informacji, że kąsającą kapustę chińską należy potrząsnąć, by wiedzieć, czy jest świeża – powiedziała cały czas uśmiechając się ciepło, nawiązując do swojego spotkania z Rosjaninem sprzed kilku tygodni.
Gwen otwarła torbę i zaczęła w niej grzebać.
– Mam dla ciebie te ingrediencję, starałam się je dokładnie zapakować, by po drodze były bezpieczne – powiedziała, wyciągając z czeluści torebki zgrabnie zapakowane paczuszki. – Popiół feniksa i krew jednorożca, proszę.
love than fight
Dlatego właśnie Charlie czekała na Gwen w jednej ze szklarni otwartych dla nielicznych przy tej pogodzie gości. Mimo anomalii i innych problemów wiele miejsc próbowało wciąż działać, by przynajmniej podtrzymywać iluzję normalnego funkcjonowania. Było to konieczne, bo inaczej coraz więcej ludzi wpadałoby w panikę. Prawie każdy bał się anomalii a także wojny, która zdawała się powrócić do Anglii po latach spokoju.
Charlie także się bała, ale uparcie próbowała funkcjonować tak jak dotychczas. Chodziła do pracy, często zostając po godzinach, a później wracała do domu i zaszywała się w prywatnej pracowni lub nad książkami i zielnikami. Czasem spotykała się z kimś znajomym lub przychodziła tutaj, głodna wiedzy, ale też widoku żywej, pełnej kolorów roślinności.
Właśnie mijały dwa miesiące od zaginięcia Very. Czekając na Gwen rozmyślała właśnie o niej, zastanawiając się gdzie Vera teraz była i dlaczego nadal nie wracała. Dwa miesiące. Tyle już czasu mieszkała sama, każdego dnia czekając na jakikolwiek znak życia, ale nikt się nie pojawiał. Ani siostra ani nawet jakaś sowa z listem. Nie pojawił się też żaden urzędnik informujący ją grobowym tonem o znalezieniu ciała Very, a to zawsze jakaś pociecha.
Gwen pojawiła się niedługo później, wyrywając ją z rozmyślań i poprawiając jej humor; w towarzystwie zwykle mniej myślała o smutkach, skupiając się na rozmowie.
- Hm, to właściwie niezwykłe, bo większość ludzi łatwiej zapamiętuje rośliny niż zawiłości run lub numerologii – zdziwiła się. Zielarstwo było dość lekkim i przyjemnym przedmiotem, jednym z ulubionych Charlie zaraz po eliksirach, astronomii, transmutacji i opiece nad magicznymi stworzeniami, a teraz w dorosłości odkurzała i rozwijała wiedzę której fundamenty zdobyła w szkole, zdając sobie sprawę, jak ważne były rośliny przy warzeniu eliksirów leczniczych. Radziła sobie z ingrediencjami zielarskimi coraz lepiej, ale mogło być jeszcze lepiej. W końcu istniało tak wiele roślin, których właściwości alchemiczne dopiero czekały na odkrycie. Niektórzy z jej przodków byli badaczami magicznej fauny lub flory, choć pasjonatów alchemii było chyba najwięcej według opowieści taty. Charlie z dumą szła w ich ślady.
- Jeśli chcesz powrócić do zajmowania się eliksirami, to naprawdę warto przypomnieć sobie wiedzę z zielarstwa, w końcu w wielu eliksirach używa się ingrediencji pochodzenia roślinnego, a zwłaszcza w leczniczych – zaproponowała, nie zapominając o propozycji, jaką złożyła miesiąc temu w Mungu. – Trochę trudno przygotowywać je, nie wiedząc, co właściwie wrzucasz do kociołka, a zamiast bazować tylko na opisie sprzedawcy i ufać że w opakowaniu rzeczywiście jest to co powinno, lepiej posiadać własną wiedzę. Kiedyś jeden handlarz próbował mi sprzedać płatki derenia twierdząc że to płatki ciemiernika, ale dzięki swojej wiedzy od razu zorientowałam się, że to próba oszukania mnie i nie dałam się nabrać.
O tak, wiedza była potrzebna. Dzięki możliwości samodzielnego zweryfikowania czegoś można było uniknąć zostania oszukanym i w konsekwencji użycia w miksturze zupełnie złego składnika.
Kiedy Gwen podała jej zapakowane ingrediencje, Charlie przyjęła je. Odwinęła je tylko leciutko, by sprawdzić co jest w środku, ale rzeczywiście była to fiolka z krwią jednorożca oraz z popiołem feniksa.
- Dziękuję. Postaram się zrobić z tego dobry użytek – zapewniła, troskliwie chowając paczuszki do własnej torebki. – Skoro już tu jesteśmy, to mogę ci opowiedzieć co nieco o znajdujących się tu roślinach i pokazać te najbardziej użyteczne w alchemii.
Strona 1 z 2 • 1, 2