Wejście
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Ogród botaniczny ulokowany jest w na uboczu London Borough of Enfield, a jego obecność skryta jest przed oczami mugoli nie tylko zaklęciami, ale i dodatkowym, ukrytym przejściem. Uliczka, w której znajduje się wejście do ogrodu, odstrasza samym wyglądem - jest ciemna, w kontenerach pełnych śmieci harcują szczury, a z kuchni podrzędnej restauracji czuć zapach starego oleju i krzyki kucharzy. Mało kto wchodzi w takie okolice z własnej woli, dzięki czemu czarodzieje mogą dostać się do środka z daleka od wścibskich oczu niemagicznych. Uliczka kończy się murem, nietypowo radosnym, miejscami pokolorowanym substancją podobną kredzie. By wejść do ogrodu należy stuknąć różdżką w kolorową cegłę - dopiero wtedy powstanie przejście, umożliwiające wydostanie się z paskudnego otoczenia, bo za drugą stroną muru kryje się o wiele bardziej malowniczy świat cudnie pachnących roślin.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:43, w całości zmieniany 1 raz
Gwen właściwie sama nie wiedziała, dlaczego akurat zielarstwo najmniej wryło się jej w pamięć. Znała podstawy starożytnych run, które przecież wcale nie były takie proste do nauczenia się, a jednocześnie nie potrafiłaby pewnie rozróżnić rosnących obok siebie paproci i rosiczki, a co dopiero mówić o jakimkolwiek naukowym podejściu do roślinności.
– Tak jakoś wyszło – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Co dziwne, bo ani z run, ani numerologii nie korzystam na co dzień, a wiedza o roślinach potrafi być przydatna tak po prostu… no życiowo.
W końcu po co starożytne runy komuś, komu nawet przez myśl nie przeszło, by nakładać jakiekolwiek klątwy? Nie pracowała też w wydziale bezpieczeństwa, aby je z kogoś ściągać. Z resztą, jeszcze rok temu była absolutnie przekonana, że większość zdobytej wiedzy będzie musiała wyrzucić do kosza: nie czuła szczególnej potrzeby, by znów wsiąkać w magiczny świat. Dopiero teraz stopniowo zaczęło się to zmieniać.
– Ktoś mi już o tym ostatnio wspominał – powiedziała, znów wracając myślą do spotkania w aptece. – Dlatego na razie kupuje tylko w wiesz, sprawdzonych miejscach, nawet jeśli na jakiś targach byłoby taniej. Ale może kiedyś nauczę się tego na tyle, by być w stanie samodzielnie sobie z tym poradzić. To chyba nie może być takie trudne.
Przekazała dziewczynie przedmioty, zadowolona, że mogła pomóc i obiecując sobie, że następnym razem naprawdę będzie uważała na to, co kupuje. To nie były tanie składniki i choć raz mogła sobie na taką pomyłkę pozwolić to następnego razu wolałaby unikać. Inaczej mogłoby się okazać, że prędko zbankrutuje.
– Właściwie to czemu nie – zgodziła się natychmiast. W końcu ogród znajdował się kawałek od jej domu, nie miała wielkiej ochoty, aby natychmiast do niego wracać. – Masz jakieś swoje ulubione rośliny? Tak w alchemii… i na co dzień? Och, tamta roślinka jest śliczna – powiedziała, wskazując na zieloną roślinę o dość specyficznych liściach, znajdującą się za Charlene.
Zamknęła torbę i zaczęła rozglądać się wokół.
– Pewnie niektóre ze składników można hodować w ogródku… jeśli się go ma? – spytała. Sama nie miała nawet balkonu, więc o własnych składnikach eliksirów mogła co najwyżej pomarzyć.
– Tak jakoś wyszło – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Co dziwne, bo ani z run, ani numerologii nie korzystam na co dzień, a wiedza o roślinach potrafi być przydatna tak po prostu… no życiowo.
W końcu po co starożytne runy komuś, komu nawet przez myśl nie przeszło, by nakładać jakiekolwiek klątwy? Nie pracowała też w wydziale bezpieczeństwa, aby je z kogoś ściągać. Z resztą, jeszcze rok temu była absolutnie przekonana, że większość zdobytej wiedzy będzie musiała wyrzucić do kosza: nie czuła szczególnej potrzeby, by znów wsiąkać w magiczny świat. Dopiero teraz stopniowo zaczęło się to zmieniać.
– Ktoś mi już o tym ostatnio wspominał – powiedziała, znów wracając myślą do spotkania w aptece. – Dlatego na razie kupuje tylko w wiesz, sprawdzonych miejscach, nawet jeśli na jakiś targach byłoby taniej. Ale może kiedyś nauczę się tego na tyle, by być w stanie samodzielnie sobie z tym poradzić. To chyba nie może być takie trudne.
Przekazała dziewczynie przedmioty, zadowolona, że mogła pomóc i obiecując sobie, że następnym razem naprawdę będzie uważała na to, co kupuje. To nie były tanie składniki i choć raz mogła sobie na taką pomyłkę pozwolić to następnego razu wolałaby unikać. Inaczej mogłoby się okazać, że prędko zbankrutuje.
– Właściwie to czemu nie – zgodziła się natychmiast. W końcu ogród znajdował się kawałek od jej domu, nie miała wielkiej ochoty, aby natychmiast do niego wracać. – Masz jakieś swoje ulubione rośliny? Tak w alchemii… i na co dzień? Och, tamta roślinka jest śliczna – powiedziała, wskazując na zieloną roślinę o dość specyficznych liściach, znajdującą się za Charlene.
Zamknęła torbę i zaczęła rozglądać się wokół.
– Pewnie niektóre ze składników można hodować w ogródku… jeśli się go ma? – spytała. Sama nie miała nawet balkonu, więc o własnych składnikach eliksirów mogła co najwyżej pomarzyć.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charlie w Hogwarcie starała się przykładać do wszystkiego, choć najwięcej serca wkładała w ulubione dziedziny. Niemniej jednak chodziła też przez pewien czas na starożytne runy i numerologię, choć dziś pamiętała jedynie podstawy, nie mając czasu rozwijać się w tych kierunkach mocniej, kiedy poświęcała tak wiele czasu eliksirom i astronomii, a także zielarstwu i opiece nad magicznymi stworzeniami. Nauczyła się też w międzyczasie animagii, więc chyba można ją było uznać za osobę dość wszechstronną. Przynajmniej w takich sprawach, bo w pojedynkach była beznadziejna i słabo radziła sobie z urokami. Cóż, nie można było mieć wszystkiego. Nie znała się również na sztuce, bo dawno nie rysowała czegoś co nie było wykresem nieba, ale one nie nosiły znamion rysunku artystycznego.
- Pomijając względy alchemiczne, zawsze lepiej wiedzieć, czy napotkana roślina czasem nie jest groźna. Od niektórych, jak diabelskie sidła czy jadowita tentakula lepiej trzymać się z daleka, choć na szczęście raczej nie spotkasz ich tak po prostu w lesie ani w parku. – Chyba że w grę wchodziłoby celowe umieszczenie ich tam lub anomalie. Słyszała o przypadkach pojawiania się groźnych roślin i zwierząt w miejscach gdzie wcześniej nigdy ich nie było.
- Naprawdę? – zdziwiła się, ale przecież Gwen mogła mieć też innych znajomych alchemików. Poza profesjonalistami było też wielu amatorów, którzy bawili się w tworzenie mikstur w czasie wolnym. – Na składniki ogólnie trzeba uważać, nawet kiedy potrafi się rozpoznawać gatunki. Niektórzy handlarze mogą je pozyskiwać z nielegalnych źródeł, a nie można takiego procederu wspierać – dodała, tym samym okazując, co myśli o wszelkich nieuczciwych praktykach. Kupując składniki chciała mieć pewność, że są legalne. Zwłaszcza takie jak krew jednorożca. Czy ta od Gwen też była legalna, czy żaden jednorożec nie ucierpiał dla jej zdobycia? Po swoim niedawnym śnie sporo rozmyślała o ingrediencjach pozyskiwanych z tych stworzeń. – Szczególnie trzeba uważać na składniki pochodzące z rzadkich stworzeń, na przykład smoków i jednorożców. Zwłaszcza jednorożców. Ostatnio nawet mi się śniło, że zmieniłam się w jednorożca w ramach kary za używanie ich krwi i rogu w miksturach – dodała z lekkim uśmiechem, choć w samym śnie nie było jej do śmiechu, kiedy była zwierzęciem i uciekała przed łowcą, który w końcu ją upolował. Gdy się obudziła uznała, że ten sen był skutkiem rozmyślań i dylematów moralnych w ostatnim czasie z powodu używania krwi do warzenia felix felicis. Zupełnie jakby nie wystarczało zamartwianie się wojną, anomaliami i zaginięciem siostry!
- Ale masz rację, nie jest trudne, więc mogę ci pomóc, warto wykorzystać ten moment, skoro już tutaj przyszłaś, zgaduję że po raz pierwszy? – Spojrzała na rośliny, jednocześnie zastanawiając się, od czego tu zacząć. – Mam całkiem sporo ulubionych roślin, trudno wybrać jedną. Z kwiatów byłaby to chyba... stokrotka. Lubię stokrotki. I niezapominajki. – Były skromne i delikatne, ale urokliwe. Wiejskie kwiaty dla wiejskiej dziewczyny. Idealnie oddawały naturę Charlie. Lubiła też kocimiętkę, ale upodobaniem do niej nie chwaliła się wszem i wobec, przynajmniej nie przy obcych, niemniej jednak odkąd została animagiem w jej domu zawsze musiała być kocimiętka. Myślała nawet nad tym, by nazwać swoją sowę Kocimiętką, ale ostatecznie nazwała ją od innego zioła. – Jeśli chodzi o alchemię nie mam takiej rośliny, którą z upodobaniem stosuję zawsze i wszędzie, dopasowuję je do danego eliksiru i jego charakteru.
Przeszła kawałek wzdłuż rzędu roślin. Przez moment czuła się prawie jak na lekcjach zielarstwa w Hogwarcie, tyle że teraz to ona miała kogoś uczyć, kto mimo młodego wieku najwyraźniej zapomniał szkolną wiedzę.
- Tak, te rośliny, które rosną w naszym klimacie, można bez problemu hodować w ogródku. Na te mniej odporne należy mieć szklarnię, ale jedne warunki nie będą odpowiadać absolutnie wszystkim roślinom, są też takie, które potrzebują dużo więcej miejsca i innych specjalnych warunków, więc nadal bardziej opłaca się je kupować, zwłaszcza jeśli nie ma się dużych funduszy ani ogromnych ilości miejsca – zaczęła wyjaśniać. – Tak naprawdę nawet w lasach można znaleźć wiele ingrediencji pomocniczych do eliksirów. Wiele drzew, kwiatów i ziół, które rosną w lasach i łąkach, nadaje się do mikstur, choć warto znać charakter każdego z nich, czy jest neutralny, czy może szlachetny lub plugawy. Od tego zależy z jakim sercem można je będzie zestawić. – Takie informacje Charlie musiała przyswoić na samym początku, by niechcący nie połączyć składnika plugawego ze szlachetnym. Ale po plugawe sięgała bardzo rzadko. – Sercami eliksirów zwykle zostają jednak gatunki magiczne, na przykład kora drzewa Wiggen. – Wskazała na rosnące przy jednej ze ścian szklarni drzewo. – Ma bardzo silne właściwości regenerujące, jest sercem eliksiru wiggenowego. W naturalnych warunkach często żyją na nich nieśmiałki. – Przypomniała sobie przelotnie, jak kiedyś na trzecim roku oglądała drzewo wiggenowe z nieśmiałkami na obrzeżach Zakazanego Lasu. Po chwili odnalazła wzrokiem kwitnący ciemiernik. – Płatki ciemiernika, o których wspomniałam kilka chwil temu, są sercem nalewki ciemiernikowej, ale też eliksiru przeciwbólowego i znieczulającego, które są często stosowane w Mungu, oraz eliksiru kurczącego. W alchemii używa się też korzenia, na przykład do eliksiru Volubilis i czyścioszka. – Sprawnie operowała nazwami eliksirów, podejrzewając że powinny być Gwen znajome, skoro miała jakieś pojęcie o alchemii. – I łodygi, ale łodyga, w przeciwieństwie do szlachetnych płatków i neutralnego korzenia, ma charakter plugawy. – Zdumiewające jak różne właściwości mogły mieć części jednej rośliny. Miała nadzieję że Gwen za nią nadąża, bo Charlie, jak już zaczęła mówić o poszczególnych roślinach, dostała słowotoku.
- Pomijając względy alchemiczne, zawsze lepiej wiedzieć, czy napotkana roślina czasem nie jest groźna. Od niektórych, jak diabelskie sidła czy jadowita tentakula lepiej trzymać się z daleka, choć na szczęście raczej nie spotkasz ich tak po prostu w lesie ani w parku. – Chyba że w grę wchodziłoby celowe umieszczenie ich tam lub anomalie. Słyszała o przypadkach pojawiania się groźnych roślin i zwierząt w miejscach gdzie wcześniej nigdy ich nie było.
- Naprawdę? – zdziwiła się, ale przecież Gwen mogła mieć też innych znajomych alchemików. Poza profesjonalistami było też wielu amatorów, którzy bawili się w tworzenie mikstur w czasie wolnym. – Na składniki ogólnie trzeba uważać, nawet kiedy potrafi się rozpoznawać gatunki. Niektórzy handlarze mogą je pozyskiwać z nielegalnych źródeł, a nie można takiego procederu wspierać – dodała, tym samym okazując, co myśli o wszelkich nieuczciwych praktykach. Kupując składniki chciała mieć pewność, że są legalne. Zwłaszcza takie jak krew jednorożca. Czy ta od Gwen też była legalna, czy żaden jednorożec nie ucierpiał dla jej zdobycia? Po swoim niedawnym śnie sporo rozmyślała o ingrediencjach pozyskiwanych z tych stworzeń. – Szczególnie trzeba uważać na składniki pochodzące z rzadkich stworzeń, na przykład smoków i jednorożców. Zwłaszcza jednorożców. Ostatnio nawet mi się śniło, że zmieniłam się w jednorożca w ramach kary za używanie ich krwi i rogu w miksturach – dodała z lekkim uśmiechem, choć w samym śnie nie było jej do śmiechu, kiedy była zwierzęciem i uciekała przed łowcą, który w końcu ją upolował. Gdy się obudziła uznała, że ten sen był skutkiem rozmyślań i dylematów moralnych w ostatnim czasie z powodu używania krwi do warzenia felix felicis. Zupełnie jakby nie wystarczało zamartwianie się wojną, anomaliami i zaginięciem siostry!
- Ale masz rację, nie jest trudne, więc mogę ci pomóc, warto wykorzystać ten moment, skoro już tutaj przyszłaś, zgaduję że po raz pierwszy? – Spojrzała na rośliny, jednocześnie zastanawiając się, od czego tu zacząć. – Mam całkiem sporo ulubionych roślin, trudno wybrać jedną. Z kwiatów byłaby to chyba... stokrotka. Lubię stokrotki. I niezapominajki. – Były skromne i delikatne, ale urokliwe. Wiejskie kwiaty dla wiejskiej dziewczyny. Idealnie oddawały naturę Charlie. Lubiła też kocimiętkę, ale upodobaniem do niej nie chwaliła się wszem i wobec, przynajmniej nie przy obcych, niemniej jednak odkąd została animagiem w jej domu zawsze musiała być kocimiętka. Myślała nawet nad tym, by nazwać swoją sowę Kocimiętką, ale ostatecznie nazwała ją od innego zioła. – Jeśli chodzi o alchemię nie mam takiej rośliny, którą z upodobaniem stosuję zawsze i wszędzie, dopasowuję je do danego eliksiru i jego charakteru.
Przeszła kawałek wzdłuż rzędu roślin. Przez moment czuła się prawie jak na lekcjach zielarstwa w Hogwarcie, tyle że teraz to ona miała kogoś uczyć, kto mimo młodego wieku najwyraźniej zapomniał szkolną wiedzę.
- Tak, te rośliny, które rosną w naszym klimacie, można bez problemu hodować w ogródku. Na te mniej odporne należy mieć szklarnię, ale jedne warunki nie będą odpowiadać absolutnie wszystkim roślinom, są też takie, które potrzebują dużo więcej miejsca i innych specjalnych warunków, więc nadal bardziej opłaca się je kupować, zwłaszcza jeśli nie ma się dużych funduszy ani ogromnych ilości miejsca – zaczęła wyjaśniać. – Tak naprawdę nawet w lasach można znaleźć wiele ingrediencji pomocniczych do eliksirów. Wiele drzew, kwiatów i ziół, które rosną w lasach i łąkach, nadaje się do mikstur, choć warto znać charakter każdego z nich, czy jest neutralny, czy może szlachetny lub plugawy. Od tego zależy z jakim sercem można je będzie zestawić. – Takie informacje Charlie musiała przyswoić na samym początku, by niechcący nie połączyć składnika plugawego ze szlachetnym. Ale po plugawe sięgała bardzo rzadko. – Sercami eliksirów zwykle zostają jednak gatunki magiczne, na przykład kora drzewa Wiggen. – Wskazała na rosnące przy jednej ze ścian szklarni drzewo. – Ma bardzo silne właściwości regenerujące, jest sercem eliksiru wiggenowego. W naturalnych warunkach często żyją na nich nieśmiałki. – Przypomniała sobie przelotnie, jak kiedyś na trzecim roku oglądała drzewo wiggenowe z nieśmiałkami na obrzeżach Zakazanego Lasu. Po chwili odnalazła wzrokiem kwitnący ciemiernik. – Płatki ciemiernika, o których wspomniałam kilka chwil temu, są sercem nalewki ciemiernikowej, ale też eliksiru przeciwbólowego i znieczulającego, które są często stosowane w Mungu, oraz eliksiru kurczącego. W alchemii używa się też korzenia, na przykład do eliksiru Volubilis i czyścioszka. – Sprawnie operowała nazwami eliksirów, podejrzewając że powinny być Gwen znajome, skoro miała jakieś pojęcie o alchemii. – I łodygi, ale łodyga, w przeciwieństwie do szlachetnych płatków i neutralnego korzenia, ma charakter plugawy. – Zdumiewające jak różne właściwości mogły mieć części jednej rośliny. Miała nadzieję że Gwen za nią nadąża, bo Charlie, jak już zaczęła mówić o poszczególnych roślinach, dostała słowotoku.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Skinęła głową, słysząc wyjaśnienie Charlie. Nie miała jednak zamiaru się jej przyznawać, że prawdziwość jej słów poznała już na własnej skórze. Gdy Johnatan zabrał ją do tajemniczego zamku w Halloween obydwoje zaplątali się w jakieś pnącza, które – jak podejrzewała Gwen – chyba były diabelskimi sidłami. Gdyby wiedziała nieco więcej o zielarstwie istniało duże prawdopodobieństwo, że poradziliby sobie z nimi szybciej i sprawniej, bez ryzyka, że w zaczarowanym budynku dokonają żywota. Niestety, wiedza malarki o roślinach była znikoma, jej kolegi również… więc poważnie najedli się strachu.
Gwen właściwie nie znała wielu osób, które parałyby się tym zawodem. Właściwie to… nie znała w ogóle. W końcu trudno nazwać jedno przypadkowe spotkanie z Dolohovem za znajomość z prawdziwego zdarzenia. Nawet jej relacja z Charlie nie była przecież szczególnie bliska.
– To musiał być straszny sen – przytaknęła. – Ale jakieś podstawowe składniki roślinne pewnie można kupić bez większego ryzyka. Kto chciałby kantować na rzeczach, które mogą wyrosnąć dosłownie wszędzie? Ale masz rację, na te pochodzenia zwierzęcego trzeba uważać… To straszne, jak pomyślę sobie, że w różdżkach niektórych są fragmenty smoków… które mogły zostać zabite tylko po to, by czarodzieje mogli mieć swoje zaczarowane patyki – stwierdziła ze smutkiem, przypominając sobie rozmowę z Arturem sprzed kilku miesięcy.
Właściwie cieszyła się z tego, że jej różdżka miała w sobie fragmenty owada: życie żądlibąka pewnie zakończyło się naturalnie, a jeśli nie… Gwen jakoś mniej było szkoda takiego zwierzęcia, niż rzadkiej, inteligentnej bestii.
– Nie martw się, tę krew kupiłam w aptece na Pokątnej, wszystko powinno być z nią w porządku – dodała po chwili, w ramach zapewnienia.
Przytaknęła po raz kolejny.
– Tak, po raz pierwszy. Och, to ładne, drobne kwiatuszki, malowałam je często – przyznała. Nie znała co prawda dokładnych właściwości tych roślin, ale kto nie widziałby w swoim życiu ani jednej niezapominajki czy stokrotki? W końcu były zupełnie powszechne. – Dopasowanie rośliny jest takie istotne? – dopytała.
Wysłuchiwała wyjaśnień Charlene, starając się zapamiętać jak najwięcej z jej słów. Obawiała się jednak, że połowa z tych rzeczy i tak prędko wypadnie jej z głowy; nie miała jak notować, a tego wszystkiego było po prostu za dużo. Szczególnie, że – wyłączając informacje dotyczące charakteru składników – to wszystko było dla dziewczyny czymś zupełnie nowym.
– To ciekawe, z czego wynika taka różnorodność w przypadku tej konkretnej rośliny. To właściwie mogłoby być bardziej… jednolite. Czyli chyba trzeba o wielu rzeczach w zielarstwie po prostu pamiętać? Jakie eliksiry robisz najczęściej? Pewnie lecznicze, skoro pracujesz w Mungu… Musisz bazować na roślinnych składnikach – mówiła, obserwując otoczenie, starając się nacieszyć oczy zielenią. Pewnie jeszcze przez kilka najbliższych miesięcy nie zobaczy czegoś takiego poza tym miejscem.
Gwen właściwie nie znała wielu osób, które parałyby się tym zawodem. Właściwie to… nie znała w ogóle. W końcu trudno nazwać jedno przypadkowe spotkanie z Dolohovem za znajomość z prawdziwego zdarzenia. Nawet jej relacja z Charlie nie była przecież szczególnie bliska.
– To musiał być straszny sen – przytaknęła. – Ale jakieś podstawowe składniki roślinne pewnie można kupić bez większego ryzyka. Kto chciałby kantować na rzeczach, które mogą wyrosnąć dosłownie wszędzie? Ale masz rację, na te pochodzenia zwierzęcego trzeba uważać… To straszne, jak pomyślę sobie, że w różdżkach niektórych są fragmenty smoków… które mogły zostać zabite tylko po to, by czarodzieje mogli mieć swoje zaczarowane patyki – stwierdziła ze smutkiem, przypominając sobie rozmowę z Arturem sprzed kilku miesięcy.
Właściwie cieszyła się z tego, że jej różdżka miała w sobie fragmenty owada: życie żądlibąka pewnie zakończyło się naturalnie, a jeśli nie… Gwen jakoś mniej było szkoda takiego zwierzęcia, niż rzadkiej, inteligentnej bestii.
– Nie martw się, tę krew kupiłam w aptece na Pokątnej, wszystko powinno być z nią w porządku – dodała po chwili, w ramach zapewnienia.
Przytaknęła po raz kolejny.
– Tak, po raz pierwszy. Och, to ładne, drobne kwiatuszki, malowałam je często – przyznała. Nie znała co prawda dokładnych właściwości tych roślin, ale kto nie widziałby w swoim życiu ani jednej niezapominajki czy stokrotki? W końcu były zupełnie powszechne. – Dopasowanie rośliny jest takie istotne? – dopytała.
Wysłuchiwała wyjaśnień Charlene, starając się zapamiętać jak najwięcej z jej słów. Obawiała się jednak, że połowa z tych rzeczy i tak prędko wypadnie jej z głowy; nie miała jak notować, a tego wszystkiego było po prostu za dużo. Szczególnie, że – wyłączając informacje dotyczące charakteru składników – to wszystko było dla dziewczyny czymś zupełnie nowym.
– To ciekawe, z czego wynika taka różnorodność w przypadku tej konkretnej rośliny. To właściwie mogłoby być bardziej… jednolite. Czyli chyba trzeba o wielu rzeczach w zielarstwie po prostu pamiętać? Jakie eliksiry robisz najczęściej? Pewnie lecznicze, skoro pracujesz w Mungu… Musisz bazować na roślinnych składnikach – mówiła, obserwując otoczenie, starając się nacieszyć oczy zielenią. Pewnie jeszcze przez kilka najbliższych miesięcy nie zobaczy czegoś takiego poza tym miejscem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charlie wychodziła z założenia, że każda dziedzina mogła się kiedyś przydać, dlatego w Hogwarcie starała się chodzić na różne przedmioty i nie zamykać się na wszystko leżące poza kręgiem jej głównych zainteresowań. Tym bardziej że takie przedmioty jak numerologia też mogły być przydatne, jeśli chciała przeprowadzić jakieś własne badania. Również miała okazję odwiedzić w Halloween tajemniczy zamek i napotkała tam różne przeszkody, choć szczęśliwie udało jej się wydostać stamtąd w jednym kawałku, ale miała nauczkę by więcej się w podobne miejsca nie pakować.
Znała trochę alchemików, głównie współpracowników z Munga, ale nie tylko. Nie każdy wiązał swoje życie zawodowe z jakąś konkretną instytucją, niektórzy działali na własną rękę bądź warzenie mikstur było tylko dodatkowym hobby w czasie wolnym. Ale dla Charlie to była i praca i hobby. To było jej życiowe powołanie, któremu oddawała się każdego dnia, dzięki czemu jak na swój wiek była naprawdę dobra w swoim fachu.
Sen rzeczywiście dawał do myślenia, zwłaszcza że była osóbką wrażliwą na krzywdę zwierząt i przerażała ją sama myśl o używaniu krwi pochodzącej z nielegalnie upolowanego i zabitego jednorożca.
- Są ludzie, którzy oszukują i widząc, że ktoś słabo się zna próbują sprzedać tańsze, wyglądowo podobne składniki jako droższe. Ktoś nieobeznany zauważy błąd dopiero w momencie zepsucia warzonego eliksiru, bo płatki derenia ani żadne inne nie zadziałają tak, jak płatki ciemiernika – wyjaśniła. Takie przypadki się zdarzały, może nie w aptece, ale wśród innego rodzaju handlarzy owszem, oszuści tylko czekali na ludzi z lukami w wiedzy, ale Charlie dzięki dobrej znajomości ingrediencji potrafiła się zorientować w tym, co jej oferowano i jakiej to było jakości. Przy składnikach dodatkowych podmiana nie zawsze była problemem, jeśli zamieniony składnik miał ten sam charakter pasujący do reszty składników, ale nie dało się uwarzyć poprawnej mikstury bez odpowiedniego serca. Poza tym dochodził sam fakt, że płacąc za droższy składnik wolała otrzymać to, za co płaciła, a nie coś innego co będzie bezużyteczne w danym eliksirze. – Nie wszystkie rośliny wyrosną dosłownie wszędzie. Te najbardziej pospolite mogę sobie wyhodować lub nazbierać sama w pierwszym lepszym lesie, ale te droższe trzeba kupić. Niektóre szczególnie rzadkie lub trudne w hodowli należy specjalnie sprowadzać, i to na nich najczęściej oszukują. A zwierzęta... Cóż, z nimi zazwyczaj jest większy problem niż z roślinami. Na szczęście wiele składników można otrzymać od żywych stworzeń. – Na przykład włosie jednorożca, albo łuski smoków, ich kolce czy skorupki jaj wcale nie wymagały śmierci zwierzęcia. – Poza tym nie tak łatwo zabić smoka i niewielu byłoby takich, którzy zaryzykowaliby próbę tylko po to by zdobyć trochę składników. To nie są bezbronne stworzenia i bardzo trudno je skrzywdzić, nawet jeśli jakimś cudem nie zostanie się wcześniej pożartym lub spopielonym. Myślę, że różdżki uzyskuje się ze zwierząt padłych w sposób naturalny, z jednego takiego smoka można zrobić ich naprawdę mnóstwo, tak jak i pozyskać dużo składników. – Tak jej się wydawało. Po co zabijać smoka, skoro z jednego zdechłego zapewne można by zrobić dziesiątki, jak nie setki różdżek, i uzyskać równie dużo składników? To była dużo bezpieczniejsza opcja niż polowanie na istotę, której w pojedynkę pokonać się praktycznie nie dało. Poważnie wątpiła, by różdżkarze robili takie rzeczy, Ollivanderowie nie pasowali jej do takiego obrazu, a zarówno krajowe jak i zagraniczne rezerwaty zapewne oferowały im odpowiednie części zwierząt do tworzenia różdżek. To samo pewnie dotyczyło jednorożców, a w różdżce Charlie znajdował się fragment rogu takiego zwierzęcia.
Na szczęście apteka na Pokątnej była dość pewnym źródłem, więc chyba mogła pozwolić sobie na ulgę. Sama często się tam zaopatrywała, choć czasem kupowała składniki od handlarzy, stąd jej obawy o to, czy aby na pewno pozyskali składniki w sposób legalny tak jak zapewniali.
- Tak, wiele eliksirów ma określone receptury, poza tym składniki dodatkowe muszą pasować charakterem do serca i nie mogą być przeciwstawne – wyjaśniła, choć to Gwen musiała wiedzieć, skoro czasem coś warzyła. – Ciemiernik jest dość zaskakującą rośliną pod tym względem, ale nie tylko on. Na przykład piołun jest ingrediencją szlachetną, ale w nadmiernej ilości staje się plugawy. Strączki wnykopieńki też są ingrediencją szlachetną, ale ich pędy są plugawe – mówiła dalej, wskazując na wnykopieńkę, którą akurat mijały. Obecnie przypominała pozbawiony życia pniak, ale gdyby któraś go dotknęła, wystrzeliłyby z niego pędy próbujące bronić rośliny i cennego strąka znajdującego się w środku. O tym również wspomniała Gwen. – Jeśli chodzi o zwierzęta, na przykład wspomniane wcześniej smoki, poszczególne części ich ciał również mogą mieć charakter szlachetny, neutralny lub plugawy. Trzeba to po prostu zapamiętać, tak samo jak nazwy i wygląd roślin. Jeśli chcesz je poznać, pozostaje ci odwiedzać to miejsce częściej lub zaopatrzyć się w dobry podręcznik z ilustracjami, choć oczywiście sugeruję obejrzenie roślin także na żywo, rysunek nie odda wszystkiego co istotne.
Takich odkryć dokonali czarodzieje którzy badali te rośliny i zwierzęta dawno temu, a potomni korzystali z ich dokonań. Nadal można było jednak odkrywać nowe właściwości składników, bo ciągle znajdowano nowe gatunki, a także poznawano szerzej te już znane.
- Tak, najczęściej warzę eliksiry lecznicze, to moja praca – przytaknęła. – Ale to nie znaczy, że nie potrafię warzyć innych. W końcu moja pasja alchemiczna nie kończy się z chwilą zakończenia swoich godzin pracy w Mungu.
Charlie potrafiła uwarzyć naprawdę dużo różnych mikstur, nawet takich jak Felix felicis. Trucizn nie warzyła ze względów moralnych, co nie znaczyło że nie potrafiłaby tego zrobić, gdyby musiała. Ale w Mungu warzyła właściwie tylko eliksiry lecznicze, a nauczenie się innych było jej pracą własną.
Znała trochę alchemików, głównie współpracowników z Munga, ale nie tylko. Nie każdy wiązał swoje życie zawodowe z jakąś konkretną instytucją, niektórzy działali na własną rękę bądź warzenie mikstur było tylko dodatkowym hobby w czasie wolnym. Ale dla Charlie to była i praca i hobby. To było jej życiowe powołanie, któremu oddawała się każdego dnia, dzięki czemu jak na swój wiek była naprawdę dobra w swoim fachu.
Sen rzeczywiście dawał do myślenia, zwłaszcza że była osóbką wrażliwą na krzywdę zwierząt i przerażała ją sama myśl o używaniu krwi pochodzącej z nielegalnie upolowanego i zabitego jednorożca.
- Są ludzie, którzy oszukują i widząc, że ktoś słabo się zna próbują sprzedać tańsze, wyglądowo podobne składniki jako droższe. Ktoś nieobeznany zauważy błąd dopiero w momencie zepsucia warzonego eliksiru, bo płatki derenia ani żadne inne nie zadziałają tak, jak płatki ciemiernika – wyjaśniła. Takie przypadki się zdarzały, może nie w aptece, ale wśród innego rodzaju handlarzy owszem, oszuści tylko czekali na ludzi z lukami w wiedzy, ale Charlie dzięki dobrej znajomości ingrediencji potrafiła się zorientować w tym, co jej oferowano i jakiej to było jakości. Przy składnikach dodatkowych podmiana nie zawsze była problemem, jeśli zamieniony składnik miał ten sam charakter pasujący do reszty składników, ale nie dało się uwarzyć poprawnej mikstury bez odpowiedniego serca. Poza tym dochodził sam fakt, że płacąc za droższy składnik wolała otrzymać to, za co płaciła, a nie coś innego co będzie bezużyteczne w danym eliksirze. – Nie wszystkie rośliny wyrosną dosłownie wszędzie. Te najbardziej pospolite mogę sobie wyhodować lub nazbierać sama w pierwszym lepszym lesie, ale te droższe trzeba kupić. Niektóre szczególnie rzadkie lub trudne w hodowli należy specjalnie sprowadzać, i to na nich najczęściej oszukują. A zwierzęta... Cóż, z nimi zazwyczaj jest większy problem niż z roślinami. Na szczęście wiele składników można otrzymać od żywych stworzeń. – Na przykład włosie jednorożca, albo łuski smoków, ich kolce czy skorupki jaj wcale nie wymagały śmierci zwierzęcia. – Poza tym nie tak łatwo zabić smoka i niewielu byłoby takich, którzy zaryzykowaliby próbę tylko po to by zdobyć trochę składników. To nie są bezbronne stworzenia i bardzo trudno je skrzywdzić, nawet jeśli jakimś cudem nie zostanie się wcześniej pożartym lub spopielonym. Myślę, że różdżki uzyskuje się ze zwierząt padłych w sposób naturalny, z jednego takiego smoka można zrobić ich naprawdę mnóstwo, tak jak i pozyskać dużo składników. – Tak jej się wydawało. Po co zabijać smoka, skoro z jednego zdechłego zapewne można by zrobić dziesiątki, jak nie setki różdżek, i uzyskać równie dużo składników? To była dużo bezpieczniejsza opcja niż polowanie na istotę, której w pojedynkę pokonać się praktycznie nie dało. Poważnie wątpiła, by różdżkarze robili takie rzeczy, Ollivanderowie nie pasowali jej do takiego obrazu, a zarówno krajowe jak i zagraniczne rezerwaty zapewne oferowały im odpowiednie części zwierząt do tworzenia różdżek. To samo pewnie dotyczyło jednorożców, a w różdżce Charlie znajdował się fragment rogu takiego zwierzęcia.
Na szczęście apteka na Pokątnej była dość pewnym źródłem, więc chyba mogła pozwolić sobie na ulgę. Sama często się tam zaopatrywała, choć czasem kupowała składniki od handlarzy, stąd jej obawy o to, czy aby na pewno pozyskali składniki w sposób legalny tak jak zapewniali.
- Tak, wiele eliksirów ma określone receptury, poza tym składniki dodatkowe muszą pasować charakterem do serca i nie mogą być przeciwstawne – wyjaśniła, choć to Gwen musiała wiedzieć, skoro czasem coś warzyła. – Ciemiernik jest dość zaskakującą rośliną pod tym względem, ale nie tylko on. Na przykład piołun jest ingrediencją szlachetną, ale w nadmiernej ilości staje się plugawy. Strączki wnykopieńki też są ingrediencją szlachetną, ale ich pędy są plugawe – mówiła dalej, wskazując na wnykopieńkę, którą akurat mijały. Obecnie przypominała pozbawiony życia pniak, ale gdyby któraś go dotknęła, wystrzeliłyby z niego pędy próbujące bronić rośliny i cennego strąka znajdującego się w środku. O tym również wspomniała Gwen. – Jeśli chodzi o zwierzęta, na przykład wspomniane wcześniej smoki, poszczególne części ich ciał również mogą mieć charakter szlachetny, neutralny lub plugawy. Trzeba to po prostu zapamiętać, tak samo jak nazwy i wygląd roślin. Jeśli chcesz je poznać, pozostaje ci odwiedzać to miejsce częściej lub zaopatrzyć się w dobry podręcznik z ilustracjami, choć oczywiście sugeruję obejrzenie roślin także na żywo, rysunek nie odda wszystkiego co istotne.
Takich odkryć dokonali czarodzieje którzy badali te rośliny i zwierzęta dawno temu, a potomni korzystali z ich dokonań. Nadal można było jednak odkrywać nowe właściwości składników, bo ciągle znajdowano nowe gatunki, a także poznawano szerzej te już znane.
- Tak, najczęściej warzę eliksiry lecznicze, to moja praca – przytaknęła. – Ale to nie znaczy, że nie potrafię warzyć innych. W końcu moja pasja alchemiczna nie kończy się z chwilą zakończenia swoich godzin pracy w Mungu.
Charlie potrafiła uwarzyć naprawdę dużo różnych mikstur, nawet takich jak Felix felicis. Trucizn nie warzyła ze względów moralnych, co nie znaczyło że nie potrafiłaby tego zrobić, gdyby musiała. Ale w Mungu warzyła właściwie tylko eliksiry lecznicze, a nauczenie się innych było jej pracą własną.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nie rozumiała, jak można chcieć oszukiwać innych. To przecież nigdy nie kończyło się dobrze, a przynajmniej jej zdaniem. Gwen prawdopodobnie nie potrafiłaby poradzić sobie z własnym sumieniem, gdyby oszukiwała na czymś takim. Takie zachowanie było naprawdę nie w porządku. Na szczęście w nieszczęściu sama nie pamiętała, by ktokolwiek próbował ją oszukiwać. Być może to dlatego, że jako delikatna i młoda dziewczyna zdawała sobie sprawę z czyhających na nią zagrożeń i po prostu unikała miejsc, w których to mogło się zdarzyć? Naprawdę wolała zapłacić więcej, niż podejmować ryzyko bycia oszukaną.
– A podobne są do siebie te płatki? Jak można od rozróżnić? – spytała. Jeśli to miało ją kiedyś ochronić przed nieuczciwym handlarzem to naprawdę wolała mieć na ten temat jakąś wiedzę.
Gwen coraz bardziej bolały braki w wiedzy, jakie miała czy to przez nieuwagę na lekcjach, czy to przez oddalenie się na jakiś czas od magicznego świata. Dlatego ostatnio spędzała naprawdę coraz więcej czasu na zgłębianiu magicznej sztuki. W głębi duszy wierzyła też, że jeśli pokaże magicznemu światu, że można być „kimś” mimo pochodzenia to nieco zmieni się podejście czarodziejów do takich jak ona. Przecież uczyła się całkiem szybko; gdyby nie miała jakiś zdolności, na pewno nie szłoby jej tak dobrze.
– Rozumiem. Ale mówię o tych najbardziej pospolitych – zauważyła. – Właściwie masz rację… choć dobrze byłoby mieć tego potwierdzenie. Może ktoś mógłby tworzyć jakieś certyfikaty? Które potwierdzałyby, że składniki były pobrane od martwych zwierząt? To chyba uspokoiłoby wiele osób.
Ten pomysł nie wydawał się Gwen głupi, ale właściwie nie znała się na tym szczególnie dobrze i nawet nie wiedziała, jak mogłaby do czegoś takiego doprowadzić. Były to więc w gruncie rzeczy puste rozważania. Szczególnie, że Charlie także pewnie nie miała odpowiednich znajomości, by coś zmieniło się w tej kwestii.
– Ale to jest jakiś powód dla tego piołunu? W dużej ilości jest może trujący…. czy coś takiego? Mam w domu podręczniki z magicznymi stworzeniami, wiesz, pracuje nad pewnym projektem z nimi związanym. Ale chyba faktycznie będę musiała kupić jakieś podręczniki do zielarstwa. Wiele książek ze szkoły wyrzuciłam, albo oddałam, bo wyjeżdżałam do Francji i nie miałam jak ich ze sobą zabrać – wyjaśniła. Podróże na duże odległości były problematyczne, a nie chciała ryzykować, by jej ojczym odkrył, czym para się jego przybrana córka.
Kiwnęła głową, słysząc wyjaśnienie Charlene.
– Właściwie jakie rośliny są najrzadsze? Pewnie są jakieś równie trudne do zdobycia jak fragmenty smoków, czy krew jednorożca. Niektóre muszą rosnąć daleko stąd… Pewnie gdzieś w Ameryce, czy Afryce.
– A podobne są do siebie te płatki? Jak można od rozróżnić? – spytała. Jeśli to miało ją kiedyś ochronić przed nieuczciwym handlarzem to naprawdę wolała mieć na ten temat jakąś wiedzę.
Gwen coraz bardziej bolały braki w wiedzy, jakie miała czy to przez nieuwagę na lekcjach, czy to przez oddalenie się na jakiś czas od magicznego świata. Dlatego ostatnio spędzała naprawdę coraz więcej czasu na zgłębianiu magicznej sztuki. W głębi duszy wierzyła też, że jeśli pokaże magicznemu światu, że można być „kimś” mimo pochodzenia to nieco zmieni się podejście czarodziejów do takich jak ona. Przecież uczyła się całkiem szybko; gdyby nie miała jakiś zdolności, na pewno nie szłoby jej tak dobrze.
– Rozumiem. Ale mówię o tych najbardziej pospolitych – zauważyła. – Właściwie masz rację… choć dobrze byłoby mieć tego potwierdzenie. Może ktoś mógłby tworzyć jakieś certyfikaty? Które potwierdzałyby, że składniki były pobrane od martwych zwierząt? To chyba uspokoiłoby wiele osób.
Ten pomysł nie wydawał się Gwen głupi, ale właściwie nie znała się na tym szczególnie dobrze i nawet nie wiedziała, jak mogłaby do czegoś takiego doprowadzić. Były to więc w gruncie rzeczy puste rozważania. Szczególnie, że Charlie także pewnie nie miała odpowiednich znajomości, by coś zmieniło się w tej kwestii.
– Ale to jest jakiś powód dla tego piołunu? W dużej ilości jest może trujący…. czy coś takiego? Mam w domu podręczniki z magicznymi stworzeniami, wiesz, pracuje nad pewnym projektem z nimi związanym. Ale chyba faktycznie będę musiała kupić jakieś podręczniki do zielarstwa. Wiele książek ze szkoły wyrzuciłam, albo oddałam, bo wyjeżdżałam do Francji i nie miałam jak ich ze sobą zabrać – wyjaśniła. Podróże na duże odległości były problematyczne, a nie chciała ryzykować, by jej ojczym odkrył, czym para się jego przybrana córka.
Kiwnęła głową, słysząc wyjaśnienie Charlene.
– Właściwie jakie rośliny są najrzadsze? Pewnie są jakieś równie trudne do zdobycia jak fragmenty smoków, czy krew jednorożca. Niektóre muszą rosnąć daleko stąd… Pewnie gdzieś w Ameryce, czy Afryce.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Niestety ludzie byli różni, choć Charlie, zawsze uczciwa i prostolinijna, nigdy nie potrafiła zrozumieć podobnych praktyk. Sama co prawda starała się zaopatrywać u sprawdzonych źródeł, ale słyszała różne opowieści od znajomych po fachu, i w początkach przygody z alchemią, kiedy dopiero szukała sobie handlarzy którzy mogliby jej sprowadzać to czego akurat nie było w aptece lub było za drogie jak na jej możliwości, też parę razy się zdarzyło że ktoś próbował ją oszukać.
- Po wysuszeniu najłatwiej po kształcie, bo kolory zwykle ulegają zatarciu. Ale dla niewprawnego oka niektóre gatunki mogą być naprawdę podobne do płatków ciemiernika. Można też sprawdzić ich fakturę i lekkie żyłkowanie u nasady. Najbezpieczniej w miarę możliwości kupować świeże płatki, wtedy łatwiej je rozpoznać i trudniej pomylić z innymi – wyjaśniła, pokazując wygląd owych płatków na konkretnym przykładzie żywego ciemiernika rosnącego w szklarni. – Korę drzewa Wiggen dość łatwo odróżnić od kory innych drzew, ma dość charakterystyczną fakturę. Figę abisyńską też dość rozpoznać – dodała; akurat przechodziły obok drzewa figi abisyńskiej, z którego gałęzi zwieszały się owoce. Większość roślinnych serc wyglądała dość specyficznie. – A mandragory? To już w ogóle bardzo charakterystyczne rośliny, jedyne w swoim rodzaju. – Przechodziły akurat koło rzędów donic z kołyszącymi się lekko liśćmi. Pod powierzchnią ziemi znajdowały się jednak kłącza przypominające bardzo brzydkie, brudne niemowlęta, które bardzo głośno krzyczały i ich dźwięk był niebezpieczny dla ludzkich uszu. Te tutaj wyglądały jednak na okazy młode, bo dojrzałe mandragory z pewnością były trzymane w miejscu gdzie nie miały dostępu osoby postronne. Charlie najdokładniej jak umiała opisała Gwen wygląd podziemnej części i działanie mandragor, które były ważnym składnikiem niektórych leczniczych mikstur i miały właściwości silnie pobudzające i odwracające niektóre trwałe, złe uroki oraz skutki chorób zmieniających kształt ciała. Nie było też w tej szklarni gatunków naprawdę niebezpiecznych, jak diabelskie sidła czy jadowita tentakula. Charlie podejrzewała że gdzieś w ogrodzie magibotanicznym można je znaleźć, ale zapewne poza zasięgiem zwiedzających, na potrzeby badaczy z instytutu ziołouzdrowicielstwa.
- To byłoby dobre, ale poza aptekami rzadko kto się w to bawi. Handlarze również z reguły nie zdobywają składników osobiście, a skupują od łowców ingrediencji – wyjaśniła. Istniał więc cały łańcuszek osób, przez których ręce przechodziły składniki zanim trafiały do kociołka alchemika. Ale będąc tylko zwykłą alchemiczką rzeczywiście nie mogła nic w tej kwestii zdziałać.
- W większych ilościach jego właściwości się zmieniają. Jest zdrowy tylko w niewielkiej ilości, zresztą nie na darmo mówi się, że to dawka czyni truciznę – wyjaśniła. Nawet nieszkodliwe mikstury mogły wywołać skutki uboczne jeśli zażyło się ich za dużo. – W księgarni na Pokątnej na pewno jest sporo książek o zielarstwie. W bibliotece londyńskiej również, a w tutejszym instytucie można obejrzeć pięknie zrobione zielniki. Możemy tam podejść jak już obejrzymy tę szklarnię.
Opisała Gwen jeszcze kilka roślin, które akurat mijały, a które uznała za ciekawe, użyteczne alchemicznie i warte wspomnienia. Wskazała ich charakterystyczne części a także opisała, które mogą być przydatne do eliksirów, a które mają funkcję jedynie ozdobną.
- Z serc do eliksirów najrzadsze i najcenniejsze są chyba kwiaty paproci – rzekła. – Trudno je kupić i są drogie. Do droższych ingrediencji należą też części diabelskich sideł i wspomniany wcześniej piołun. Niektóre egzotyczne rośliny też bywają w użyciu jako składniki dodatkowe. Podejrzewam, że użycie różnych gatunków roślin może jednak nieco się różnić w innych krajach, gdzie lokalni alchemicy często korzystają z tego, co dostępne u nich. Nasza alchemia, tworzona przez rozmaitych eliksirotwórców od wieków, także w czasach sprzed dokonania wielu odkryć, oparta jest w znacznej mierze na roślinach rosnących w Anglii bądź kontynentalnej Europie naturalnie lub sprowadzonych tu i hodowanych od dawna – mówiła z ekscytacją; lubiła dzielić się wiedzą. – Podejrzewam jednak że i alchemia przeżyła ogromny rozkwit w czasach, kiedy zaczęto odkrywać wiele nowych miejsc i gatunków roślin i zwierząt, jakich w wiekach średnich jeszcze nie znano.
Nigdy nie była za granicą, o praktykach innych alchemików mogła tylko poczytać, ale była ogromnie ciekawa, z jakich roślin najczęściej korzystali na przykład mieszkańcy egzotycznych lasów deszczowych, albo regionów zimnych lub bardzo gorących i suchych. W obecnych czasach sprowadzanie czegoś nie było problemem, ale dawniej musiano sobie radzić z tym, co było dostępne, co zapewne doprowadzało do tego, że tamtejsi alchemicy znali zastosowania roślin nieodkryte w Anglii, a także mogli mieć eliksiry których tutaj nie używano. Ich wiedza mogłaby być przydatna w jakichś przyszłych badaniach, ale i te musiały poczekać na lepsze czasy. Niektórzy jej przodkowie mieli jednak na koncie podróże i badanie nowych gatunków roślin i zwierząt, i choć nie zostali należycie zapamiętani przez historię, z dorobku ich oraz wielu innych czarodziejów przecierających nowe szlaki można było dziś korzystać. Cóż, walczenie o swoje i pragnienie sławy nie było mocną stroną Leightonów, dlatego nie mieli w swoim gronie naprawdę słynnych czarodziejów, których podobizny zdobiłyby karty z czekoladowych żab i o których uczono by w Hogwarcie.
- Po wysuszeniu najłatwiej po kształcie, bo kolory zwykle ulegają zatarciu. Ale dla niewprawnego oka niektóre gatunki mogą być naprawdę podobne do płatków ciemiernika. Można też sprawdzić ich fakturę i lekkie żyłkowanie u nasady. Najbezpieczniej w miarę możliwości kupować świeże płatki, wtedy łatwiej je rozpoznać i trudniej pomylić z innymi – wyjaśniła, pokazując wygląd owych płatków na konkretnym przykładzie żywego ciemiernika rosnącego w szklarni. – Korę drzewa Wiggen dość łatwo odróżnić od kory innych drzew, ma dość charakterystyczną fakturę. Figę abisyńską też dość rozpoznać – dodała; akurat przechodziły obok drzewa figi abisyńskiej, z którego gałęzi zwieszały się owoce. Większość roślinnych serc wyglądała dość specyficznie. – A mandragory? To już w ogóle bardzo charakterystyczne rośliny, jedyne w swoim rodzaju. – Przechodziły akurat koło rzędów donic z kołyszącymi się lekko liśćmi. Pod powierzchnią ziemi znajdowały się jednak kłącza przypominające bardzo brzydkie, brudne niemowlęta, które bardzo głośno krzyczały i ich dźwięk był niebezpieczny dla ludzkich uszu. Te tutaj wyglądały jednak na okazy młode, bo dojrzałe mandragory z pewnością były trzymane w miejscu gdzie nie miały dostępu osoby postronne. Charlie najdokładniej jak umiała opisała Gwen wygląd podziemnej części i działanie mandragor, które były ważnym składnikiem niektórych leczniczych mikstur i miały właściwości silnie pobudzające i odwracające niektóre trwałe, złe uroki oraz skutki chorób zmieniających kształt ciała. Nie było też w tej szklarni gatunków naprawdę niebezpiecznych, jak diabelskie sidła czy jadowita tentakula. Charlie podejrzewała że gdzieś w ogrodzie magibotanicznym można je znaleźć, ale zapewne poza zasięgiem zwiedzających, na potrzeby badaczy z instytutu ziołouzdrowicielstwa.
- To byłoby dobre, ale poza aptekami rzadko kto się w to bawi. Handlarze również z reguły nie zdobywają składników osobiście, a skupują od łowców ingrediencji – wyjaśniła. Istniał więc cały łańcuszek osób, przez których ręce przechodziły składniki zanim trafiały do kociołka alchemika. Ale będąc tylko zwykłą alchemiczką rzeczywiście nie mogła nic w tej kwestii zdziałać.
- W większych ilościach jego właściwości się zmieniają. Jest zdrowy tylko w niewielkiej ilości, zresztą nie na darmo mówi się, że to dawka czyni truciznę – wyjaśniła. Nawet nieszkodliwe mikstury mogły wywołać skutki uboczne jeśli zażyło się ich za dużo. – W księgarni na Pokątnej na pewno jest sporo książek o zielarstwie. W bibliotece londyńskiej również, a w tutejszym instytucie można obejrzeć pięknie zrobione zielniki. Możemy tam podejść jak już obejrzymy tę szklarnię.
Opisała Gwen jeszcze kilka roślin, które akurat mijały, a które uznała za ciekawe, użyteczne alchemicznie i warte wspomnienia. Wskazała ich charakterystyczne części a także opisała, które mogą być przydatne do eliksirów, a które mają funkcję jedynie ozdobną.
- Z serc do eliksirów najrzadsze i najcenniejsze są chyba kwiaty paproci – rzekła. – Trudno je kupić i są drogie. Do droższych ingrediencji należą też części diabelskich sideł i wspomniany wcześniej piołun. Niektóre egzotyczne rośliny też bywają w użyciu jako składniki dodatkowe. Podejrzewam, że użycie różnych gatunków roślin może jednak nieco się różnić w innych krajach, gdzie lokalni alchemicy często korzystają z tego, co dostępne u nich. Nasza alchemia, tworzona przez rozmaitych eliksirotwórców od wieków, także w czasach sprzed dokonania wielu odkryć, oparta jest w znacznej mierze na roślinach rosnących w Anglii bądź kontynentalnej Europie naturalnie lub sprowadzonych tu i hodowanych od dawna – mówiła z ekscytacją; lubiła dzielić się wiedzą. – Podejrzewam jednak że i alchemia przeżyła ogromny rozkwit w czasach, kiedy zaczęto odkrywać wiele nowych miejsc i gatunków roślin i zwierząt, jakich w wiekach średnich jeszcze nie znano.
Nigdy nie była za granicą, o praktykach innych alchemików mogła tylko poczytać, ale była ogromnie ciekawa, z jakich roślin najczęściej korzystali na przykład mieszkańcy egzotycznych lasów deszczowych, albo regionów zimnych lub bardzo gorących i suchych. W obecnych czasach sprowadzanie czegoś nie było problemem, ale dawniej musiano sobie radzić z tym, co było dostępne, co zapewne doprowadzało do tego, że tamtejsi alchemicy znali zastosowania roślin nieodkryte w Anglii, a także mogli mieć eliksiry których tutaj nie używano. Ich wiedza mogłaby być przydatna w jakichś przyszłych badaniach, ale i te musiały poczekać na lepsze czasy. Niektórzy jej przodkowie mieli jednak na koncie podróże i badanie nowych gatunków roślin i zwierząt, i choć nie zostali należycie zapamiętani przez historię, z dorobku ich oraz wielu innych czarodziejów przecierających nowe szlaki można było dziś korzystać. Cóż, walczenie o swoje i pragnienie sławy nie było mocną stroną Leightonów, dlatego nie mieli w swoim gronie naprawdę słynnych czarodziejów, których podobizny zdobiłyby karty z czekoladowych żab i o których uczono by w Hogwarcie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Chyba naprawdę powinna notować to, co mówi jej Charlie, bo nie sądziła, że zapamięta wszystkie słowa alchemiczki, a jej rady wydawały się naprawdę cenne. Gwen starała się zapamiętać słowa panny Leighton, ale to naprawdę nie było łatwe. Informacji, które jej przekazywała, było zbyt dużo jak na jeden raz. Na szczęście Charlie pokazywała malarce niektóre z roślin, o których opowiadała, dzięki czemu nauka była nieco łatwiejsza.
– Muszę to wszystko zapamiętać. Właściwie może zrobiłabym sobie kiedyś szkice, by mieć do porównania – powiedziała, drapiąc się w głowę. To nie byłoby przecież takie głupie: nie dość, że łatwiej by zapamiętała budowę konkretnych liści i płatków to na dodatek mogłaby zabierać szkicownik na zakupy, by w razie czego porównać składniki z tym, jak powinny wyglądać.
Mandragory wydały się malarce niezwykłe ciekawe i bardzo chętnie wyciągnęłaby je z donic, ale wolała nie ryzykować utraty słuchu. Właściwie chyba miała związane z nimi zajęcia w Hogwarcie. Pamiętała krzyk roślin, choć samego kształtu już nie; to w końcu było wiele lat temu, gdy Gwen dopiero zaczynała swoją naukę w Hogwarcie.
Westchnęła.
– Gdyby może jednak jakoś to nakazać… odgórnie… czy coś. Nie znam się na tym, ale pewnie jacyś specjaliści od prawa byliby w stanie na coś wpaść – stwierdziła. W końcu to, że ani ona, ani Charlene nie mają pomysłu, jak to dobrze rozwiązać nie oznaczało, że ktoś inny nie będzie w stanie. Alchemiczka i malarka nie mogły mieć dużej wiedzy na temat prawa.
To, że dawka była kluczowa Gwen wiedziała nawet z tych zwyczajnych, mugolskich leków. Rudowłosa znów więc tylko przytaknęła.
– Muszę się tam wybrać. Jeszcze trochę i będę stałym bywalcem. Wiesz, chyba niedługo będę musiała sprawić sobie większe mieszkanie. Obrazy, książki, pies, sowa… jeszcze trochę i się w nim nie pomieszczę. – Uśmiechnęła się delikatnie. – I właściwie to całkiem ciekawe… mam wrażenie, że wiele składników zwierzęcych pochodzi od stworzeń, które nie mieszkają na naszych terenach i myślałam, że z ziołami jest podobnie.
Przeszły jeszcze kawałek; Gwen cały czas z pełną uwagą słuchała Charlene i jej wyjaśnień, starając się jak najwięcej czerpać z wycieczki do ogrodu botanicznego. Nie mogła jednak przeszkadzać dziewczynie przez cały dzień, dlatego odezwała się ponownie:
– Dziękuję za tyle cennych informacji, Charlie. Ale chyba czas na mnie, nie chcę ci tu przeszkadzać – powiedziała delikatnym, ciepłym tonem.
– Muszę to wszystko zapamiętać. Właściwie może zrobiłabym sobie kiedyś szkice, by mieć do porównania – powiedziała, drapiąc się w głowę. To nie byłoby przecież takie głupie: nie dość, że łatwiej by zapamiętała budowę konkretnych liści i płatków to na dodatek mogłaby zabierać szkicownik na zakupy, by w razie czego porównać składniki z tym, jak powinny wyglądać.
Mandragory wydały się malarce niezwykłe ciekawe i bardzo chętnie wyciągnęłaby je z donic, ale wolała nie ryzykować utraty słuchu. Właściwie chyba miała związane z nimi zajęcia w Hogwarcie. Pamiętała krzyk roślin, choć samego kształtu już nie; to w końcu było wiele lat temu, gdy Gwen dopiero zaczynała swoją naukę w Hogwarcie.
Westchnęła.
– Gdyby może jednak jakoś to nakazać… odgórnie… czy coś. Nie znam się na tym, ale pewnie jacyś specjaliści od prawa byliby w stanie na coś wpaść – stwierdziła. W końcu to, że ani ona, ani Charlene nie mają pomysłu, jak to dobrze rozwiązać nie oznaczało, że ktoś inny nie będzie w stanie. Alchemiczka i malarka nie mogły mieć dużej wiedzy na temat prawa.
To, że dawka była kluczowa Gwen wiedziała nawet z tych zwyczajnych, mugolskich leków. Rudowłosa znów więc tylko przytaknęła.
– Muszę się tam wybrać. Jeszcze trochę i będę stałym bywalcem. Wiesz, chyba niedługo będę musiała sprawić sobie większe mieszkanie. Obrazy, książki, pies, sowa… jeszcze trochę i się w nim nie pomieszczę. – Uśmiechnęła się delikatnie. – I właściwie to całkiem ciekawe… mam wrażenie, że wiele składników zwierzęcych pochodzi od stworzeń, które nie mieszkają na naszych terenach i myślałam, że z ziołami jest podobnie.
Przeszły jeszcze kawałek; Gwen cały czas z pełną uwagą słuchała Charlene i jej wyjaśnień, starając się jak najwięcej czerpać z wycieczki do ogrodu botanicznego. Nie mogła jednak przeszkadzać dziewczynie przez cały dzień, dlatego odezwała się ponownie:
– Dziękuję za tyle cennych informacji, Charlie. Ale chyba czas na mnie, nie chcę ci tu przeszkadzać – powiedziała delikatnym, ciepłym tonem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- O, szkicowanie roślin to naprawdę świetny pomysł, skoro lubisz i potrafisz rysować – zgodziła się. – Właściwie to przydałoby mi się kiedyś parę lekcji rysunku. Moje notatki z pewnością wyglądałyby lepiej, gdybym potrafiła odwzorować to, co chcę tak, aby choć trochę przypominało oryginał.
Zdaniem Charlie szkicowanie roślin było dobrą metodą ich nauki, pozwalało zapamiętać szczegóły, a i później było do czego zerknąć. Sama nie miała zbyt dużych umiejętności, ale może czas to zmienić. Nigdy nie przykładała większej uwagi do nauki umiejętności artystycznych, bo nie uczono jej ich zbyt aktywnie w rodzinnym domu, nic ponad standardowe dziecięce rysowanie tak normalne na pewnym etapie dorastania, a w dorosłości nigdy nie miała do tego głowy, i tym sposobem jej szkice przypominały niewydarzone gryzmoły.
- Cóż, może ktoś kiedyś stworzy lepsze regulacje dotyczące składników pozyskiwanych z rzadkich stworzeń – zastanowiła się. Ale na ten moment wszyscy mieli ważniejsze problemy niż ingrediencje. Ich świat stawał na głowie, przyszłość wydawała się bardziej niepewna niż kiedykolwiek do tej pory za jej życia. A Charlie nie znała się na zawiłościach prawa zbyt dobrze, wiedziała tylko tyle ile jej było niezbędne do prawidłowego i uczciwego funkcjonowania w społeczeństwie. Była zwykłą, szarą obywatelką. Co ona mogła? Niewiele. Zwłaszcza teraz. I podobnie jak wszyscy miała pilniejsze troski.
- Magią zawsze można powiększyć sobie przestrzeń. Ale lepiej nie próbować póki trwają anomalie – podsunęła; za sprawą czarów można było często mieścić w niewielkiej torbie czy kufrze dużo więcej przedmiotów niż normalnie. Można było też sprawić, by mały namiot przypominał kilkupokojowe mieszkanie, więc pewnie dałoby się też odpowiednio zwiększyć pojemność przestrzeni mieszkalnej, by weszło tam jeszcze więcej książek, obrazów i innych rzeczy. Charlie chyba też będzie musiała zacząć to praktykować, by uczynić swoje biblioteczki na książki bardziej pojemnymi.
- Fakt, mi również wydaje się, że sprowadza się składników pochodzenia zwierzęcego więcej niż roślinnych, bo sprowadzanie żywych zwierząt, zwłaszcza tych dużych, niebezpiecznych lub rzadkich, jest bardziej problematyczne niż przewiezienie do kraju sadzonek lub nasion roślin i rozpoczęcie ich hodowli na większą skalę w odpowiednio przystosowanych warunkach.
Opowiedziała Gwen o mijanych roślinach, chętnie dzieląc się zielarską wiedzą, którą w ostatnich miesiącach tak pracowicie poszerzała, poznając coraz to nowe właściwości magicznych roślin i chcąc poznać ich jeszcze więcej.
- Nie ma za co. Naprawdę, nie ma sprawy – odparła, machając lekko ręką. Nie był to dla niej wielki problem, tym bardziej że Gwen podarowała jej dwa cenne, rzadkie składniki. Chociaż w taki sposób Charlie mogła się odwdzięczyć.
Porozmawiały jeszcze chwilę, a później się rozstały. Charlie wpadła jeszcze na trochę do instytutu ziołouzdrowicielstwa porozmawiać ze znajomą zielarką i dopytać o jakieś nowinki zarówno wśród roślin, jak i księgozbioru instytutu, a później, gdy już załatwiła wszystkie sprawy jakie tutaj miała, mogła wrócić do domu.
| zt. x 2
Zdaniem Charlie szkicowanie roślin było dobrą metodą ich nauki, pozwalało zapamiętać szczegóły, a i później było do czego zerknąć. Sama nie miała zbyt dużych umiejętności, ale może czas to zmienić. Nigdy nie przykładała większej uwagi do nauki umiejętności artystycznych, bo nie uczono jej ich zbyt aktywnie w rodzinnym domu, nic ponad standardowe dziecięce rysowanie tak normalne na pewnym etapie dorastania, a w dorosłości nigdy nie miała do tego głowy, i tym sposobem jej szkice przypominały niewydarzone gryzmoły.
- Cóż, może ktoś kiedyś stworzy lepsze regulacje dotyczące składników pozyskiwanych z rzadkich stworzeń – zastanowiła się. Ale na ten moment wszyscy mieli ważniejsze problemy niż ingrediencje. Ich świat stawał na głowie, przyszłość wydawała się bardziej niepewna niż kiedykolwiek do tej pory za jej życia. A Charlie nie znała się na zawiłościach prawa zbyt dobrze, wiedziała tylko tyle ile jej było niezbędne do prawidłowego i uczciwego funkcjonowania w społeczeństwie. Była zwykłą, szarą obywatelką. Co ona mogła? Niewiele. Zwłaszcza teraz. I podobnie jak wszyscy miała pilniejsze troski.
- Magią zawsze można powiększyć sobie przestrzeń. Ale lepiej nie próbować póki trwają anomalie – podsunęła; za sprawą czarów można było często mieścić w niewielkiej torbie czy kufrze dużo więcej przedmiotów niż normalnie. Można było też sprawić, by mały namiot przypominał kilkupokojowe mieszkanie, więc pewnie dałoby się też odpowiednio zwiększyć pojemność przestrzeni mieszkalnej, by weszło tam jeszcze więcej książek, obrazów i innych rzeczy. Charlie chyba też będzie musiała zacząć to praktykować, by uczynić swoje biblioteczki na książki bardziej pojemnymi.
- Fakt, mi również wydaje się, że sprowadza się składników pochodzenia zwierzęcego więcej niż roślinnych, bo sprowadzanie żywych zwierząt, zwłaszcza tych dużych, niebezpiecznych lub rzadkich, jest bardziej problematyczne niż przewiezienie do kraju sadzonek lub nasion roślin i rozpoczęcie ich hodowli na większą skalę w odpowiednio przystosowanych warunkach.
Opowiedziała Gwen o mijanych roślinach, chętnie dzieląc się zielarską wiedzą, którą w ostatnich miesiącach tak pracowicie poszerzała, poznając coraz to nowe właściwości magicznych roślin i chcąc poznać ich jeszcze więcej.
- Nie ma za co. Naprawdę, nie ma sprawy – odparła, machając lekko ręką. Nie był to dla niej wielki problem, tym bardziej że Gwen podarowała jej dwa cenne, rzadkie składniki. Chociaż w taki sposób Charlie mogła się odwdzięczyć.
Porozmawiały jeszcze chwilę, a później się rozstały. Charlie wpadła jeszcze na trochę do instytutu ziołouzdrowicielstwa porozmawiać ze znajomą zielarką i dopytać o jakieś nowinki zarówno wśród roślin, jak i księgozbioru instytutu, a później, gdy już załatwiła wszystkie sprawy jakie tutaj miała, mogła wrócić do domu.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Wejście
Szybka odpowiedź