Morgan Ravenwood
Nazwisko matki: Salander
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: Auror
Wzrost: 175 cm
Waga: 66 kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: brąz
Znaki szczególne: pieprzyk na lewym policzku, liczne blizny na ciele, niski, zachrypnięty głos, często ubrana w ciemne kolorzy
13 calową, dość sztywną, zrobioną z hurmy z secesyjnym wykończeniem rękojeści, rdzeń z pazura sfinksa
slytherin
kruk
mnie samą, a raczej mnie bardzo starą siedzącą w fotelu, a właściwie w moje rozkładające się, śmierdzące zwłoki siedzące w fotelu, pozostawione samotnie
bzem, kadzidłami, świerkiem, powietrzem po deszczu, whisky
samą siebie w objęciach nieznajomego mężczyzny
malarstwem, rzemieślnictwem, mugolskimi motocyklami, krawiectwem, astronomią, astrologią, wróżbiarstwem, grą na pianinie.
Nietoperzom z Ballycastle
nieudolnie staram się poukładać sobie swoje życie, tworzę, kibicuję Nietoperzom, czytam horrory i romanse, zajmuję się moim kotem i remontuję mieszkanie
country, jazz, rhythm & blues, rock and roll, rockabilly, muzyka klasyczna, muzyka folkowa
Geena Davis
Czasami lubię oderwać się od rzeczywistości. Praca aurora nie należy do łatwych, jednak są z tego pieniądze. A pieniądze przydają się każdemu. W szczególności gdy trzeba odnowić mieszkanie, które dostałam w spadku po dziadkach. Dlatego czasami, gdy mam wolną chwilę, chodzę do Dziurawego Kotła by odetchnąć od ciężkiej pracy i napić się whisky. Nie robię tego często, jednak czasami zdarza mi się wypić o jedną szklankę za dużo. Lecz komu to się nie zdarza w tych ciężkich czasach w jakich przyszło nam żyć?
Moim dziadkiem od strony matki był Phineas Black – tak, ten sam który wspierał prawa czarodziejów-mugoli i za to wykluczyli go z rodziny. Sam ożenił się z czarownicą mugolskiego pochodzenia, Rebeccą Salander, z którą miał córkę o imieniu Margaret. Moja matka, choć przyjęła nazwisko Salander – które, chcąc nie chcąc, musiała przyjąć – nie miała łatwego dzieciństwa, w szczególności w czasach szkolnych. Kiedy uczęszczała do Hogwartu, gdzie – na szczęście – przydzielono ją do Ravenclaw, było kilka osób, które wiedziały, kim był jej ojciec – zdrajca krwi, co nie pozwoliło uniknąć plotek i wytykania palcami. Dlatego nigdy nie wspierała praw mugolaków z taką gorliwością z jaką robili to moi dziadkowie twierdząc, że woli mieć święty spokój, że jej to nie dotyczy. Dopiero gdy spotkała czarodzieja czystej krwi pochodzenia irlandzkiego, Vincenta Ravenwood'a mogła – na jakiś czas – zapomnieć o konfliktach na temat czystości krwi i śnić ten sen życia, o którym zawsze marzyła. Mój ojciec przeprowadził się do Londynu zaraz po tym jak ukończył Hogwart. Był piętnaście lat starszy od matki, więc gdy ona zaczynała pracę w ministerstwie, on od paru ładnych lat grzał już stołek w Wizengamocie. Tato, ze względu na doświadczenia matki, nigdy nie starał się opowiadać po żadnej ze stron, choć ja i mój brat wiedzieliśmy, że pod tą maską obojętności, którą przywdziewał, w głębi duszy sam popierał emancypację mugolaków. Zasiadał przecież jako jeden z sędziów w ławie Wizengamotu – sprawiedliwość stawiał ponad wszystko inne.
Urodziłam się zimą 1928 roku jako drugie dziecko moich rodziców. Sześć lat wcześniej urodził się mój brat, Nicholas – moja jedyna podpora w trudnych latach młodości. W przeciwieństwie do moich rodziców, którzy starali się umywać ręce od tematu czystości krwi przez wzgląd na doświadczenia matki, Nicholas miał podobne poglądy co dziadek już od najmłodszych lat i głośno o nich mówił. Jako dzieci, wszystko robiliśmy razem. Razem słuchaliśmy co mówił dziadek (aż do jego śmierci w 1942 roku) i z nim się zgadzaliśmy, razem kibicowaliśmy Nietoperzom z Ballycastle, razem chodziliśmy na spacery, razem chcieliśmy zostać aurorami i chronić nasz świat przed złem. Niestety, mój pierwszy rok w szkole był jego ostatnim, więc nie mogłam za długo na niego liczyć. W przeciwieństwie do niego – dumnego krukona o otwartym umyśle – trafiłam do slytherinu, szkolnej kolebki arystokratycznych ortodoksów. Choć z początku nie zgadzałam się z wyborem Tiary Przydziału, następne lata szkolne uświadomiły mi, że choć cechowałam się odwagą i gorliwym sercem, ambicja była głównym motorem moich poczynań. Lata szkolne spędziłam praktycznie samotnie, na nauce i osobistych pasjach. Chciałam być najlepsza we wszystkim, za co się brałam, czasami jakby wyznając zasadę – po trupach do celu. Ludzie dookoła byli sprawą drugorzędną. Często byłam uwagą drwin ze względu na niezbyt dobrą sławę dziadka. Nie miałam mu tego za złe, jednak czasami miałam tego dość, byłam zmęczona szykanowaniem tak samo mnie, jak i innych czarodziejów pół krwi, bądź krwi mugolskiej – co było na porządku dziennym wśród arystokratów. Tak samo jak brat skończyłam szkołę z wysokim wynikiem owutemów: Transmutacja, Eliksiry, Zielarstwo (z którym, warto wspomnieć, miałam wiele problemów), Historia Magii oraz Opieka nad Magicznymi Stworzeniami na Powyżej Oczekiwań. Zaklęcia, Obrona przed Czarną Magią, Runy, Astronomia oraz Transmutacja na Wybitny. Do tego zdany egzamin z teleportacji. Lata systematycznej nauki przyniosły oczekiwane rezultaty.
Będąc jeszcze uczennicą Hogwartu przeżyłam lekki kryzys moralności – był czas kiedy wydawało mi się, że nie powinnam zostać aurorem. Powodem był na pewno dom, do którego trafiłam i poznawanie swojego własnego ja, które okazało się być mniej szlachetne i altruistyczne niż mi się wydawało, jednak kiedy przekonałam się na własnej skórze jak ludzie potrafią być źli i zawistni i co to niesie ze sobą, stwierdziłam, że nie mogę obrać innej drogi.
Niestety nie było mi dane z bratem stanąć ramię w ramię w szeregach aurorów. Został zamordowany w 1944 roku w wieku dwudziestu dwóch lat na jednej z misji, w której brał udział. Jego śmierć okazała się sporym ciosem dla całej rodziny – ale dla mnie przede wszystkim. Rodzice obwiniali o to dziadka – który zaszczepił w Nicholasie takie, a nie inne poglądy – twierdząc, że to on rozbudził w nim chorą chęć czynienia dobra zawsze i wszędzie, które przysłoniły jego klarowny umysł i inteligencję. Zabraniali mi iść w ślady brata, mówiąc, że biuro aurorów nie jest odpowiednim miejscem dla mnie. Zapomnieli tylko, że gdy mi się czegoś zabrania, to i tak zrobię po swojemu, nie ważne ile by miało mnie to kosztować. Uwielbiałam robić im na złość. Nie wróciłam do domu po ukończeniu szkoły w 1946 roku, nie odezwałam się do nich już nigdy więcej. Mijając ojca w Ministerstwie udawałam, że go nie widzę. Matka już wtedy nie pracowała – kiedy byłam w szóstej klasie zrezygnowała z pracy by zająć się domem – więc jej na całe szczęście nie musiałam oglądać. Nagła śmierć babci w kwietniu 1946 roku i spadek po niej pozwoliły mi na przeprowadzenie się do Londynu na stałe i rozpoczęcie kursu na aurora, w którym brałam udział równolegle z pracą w sklepie Madame Malkin, jako zwykła szwaczka.
Praca i kurs na aurora (który zdałam w 1949 roku – równocześnie stopniowo kończąc swoją przygodę z zaczarowanym butikiem przy Pokątnej) nauczyły mnie sporo na temat systematyczności i tego jak wiele trzeba poświęcić na karierę. Przez ostatnie siedem lat w swoim życiu spotykałam więcej trupów i obłąkanych wskutek klątw czarodziei niż żywych, zdrowych na umyśle, serdecznych ludzi, przez co trochę zdziczałam. Nie miałam czasu na kontakty towarzyskie, te mniej lub bardziej znaczące, na zabawę też nie mogłam sobie pozwolić zbyt często. Sarkazm i ironia stały się moją wizytówką, często odstraszając potencjalnych przyjaciół czy partnerów życiowych. Gdy wracałam do domu, też rzadko kiedy odpoczywałam. Czteropiętrowe mieszkanie z piwnicą i strychem, które odziedziczyłam po dziadkach dalej nie wyglądało tak, jak powinno. Od prawie dziesięciu lat, w wolnych chwilach odnawiałam znanymi mi czarami, remontowałam i sprzątałam to wielkie mieszkanie sama, niekiedy tylko mój płochliwy kot kręcił mi się między nogami. Skrzat domowy, którego mieli dziadkowie już dawno nie żył, to też nie było komu dbać o czystość i schludność tego miejsca. Z dnia na dzień dopadała mnie co raz to większa samotność, lęk przed tym co się działo w okół. Zło i ludzie mu przychylni rośli w siłę, powiększali swoje szeregi, grupowali się, robiło się co raz mniej bezpiecznie. Czarodzieje znikali – czasami wracając jako wariaci, czasami w trumnach. Nie mogłam sobie jednak pozwolić, by słabości, które jak każdy człowiek posiadałam, brały w łeb. W końcu byłam aurorem, strażnikiem praworządności w tym świecie, a to oznaczało, że nie mogłam podupaść ani na zdrowiu psychicznym, ani na zdrowiu fizycznym, nawet jeśli czasami bywało bardzo ciężko. Nie mogłam dać lękowi i słabościom za wygraną, nie mogłam każdej wolnej chwili spędzać w Dziurawym Kotle, choć ostatnio, niestety, zdarzało się to co raz częściej. Obawiałam się, że kolejne testy, którym cyklicznie są poddawani aurorzy mogą mnie kiedyś przerosnąć co skutkowałoby wydaleniem z pracy. To nie wchodziło w grę. Byłam zbyt ambitna, zbyt zafrapowana swoim zajęciem, by ludzkie słabości i troski przeszłości, które od czasu do czasu wracały, mogłyby przekreślić moją karierę.
4 | |
3 | |
4 | |
4 | |
3 | |
2 | |
3 |
różdżka, sowa, umiejętność teleportacji, kot, 8 punktów statystyki
Witamy wśród Morsów
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot