Salon
AutorWiadomość
Salon
Niewielki salon ze stolikiem na kawę, aksamitną sofą z dużą ilością poduszek i oraz z niewielką pufą, najczęściej zastawioną przez książki, gazety lub ubrania - porządek to nie najmocniejsza strona Maisie. Naprzeciw stoi kominek podpięty do sieci fiuu - Mais zadbała o to po utracie możliwości teleportacji, gdy podróżowanie mugolskimi sposobami stało się nazbyt uciążliwe. Najbardziej w oczy rzuca się jednak ściana, tak nie wydaje ci się, te ptaki są ożywione, trzepoczą skrzydłami, czasami czyszczą swoje pióra lub podążają za tobą wzorkiem.
Gość
Gość
|po wizycie u Rity, może 6 listopada?
Hector nie wiedział co się z nim działo. Od pewnego czasu nie mógł wysiedzieć w domu. Samotność, która wypełniała jego cztery ściany była tak dobijająca, że nie chciał tam siedzieć bezczynnie. Zajmował się pracą papierkową, którą zawsze odkładał na później. Co jakiś czas zaglądał do Gringotta, albo krążył po Śmiertelnym Nokturnie. Urządzał sobie także długie spacery i przygotowywał się do czegoś. Może od wydarzeń w Szkocji minęło już trochę czasu, ale McLaggen nigdy nie odpuszczał tak łatwo. Odwiedzał księgarnie, korzystał ze swoich znajomości na Nokturnie, aby zdobyć książki, rękopisy, pergaminy, dzienniki i wszystko inne w czym mogą być zawarte informacje odnośnie klątwy, jaka dotknęła Maisie Eliott. Sam nie wiedział dlaczego się tak przejmował. Chyba kolejna kobieta znalazła sobie specjalne miejsce wśród jego znajomych. Nigdy nie był skory do troszczenia się o innych, ponieważ życie nauczyło go, że jeżeli umiesz liczyć to licz na siebie. Jednakże było mi szkoda Mais. Współczuł jej, ponieważ została wystawiona poniekąd z jego powodu. Nie wiem w sumie czy Hector zdawał sobie sprawę, że Vasyl wrócił do niej tylko dlatego, żeby złapać kontakt z nim kontakt i dostać się do tego przedmiotu, który zwinął mu sprzed nosa. Teraz McLaggen był w Londynie i miał zamiar odzyskać swoją własność. Chociaż sam mógł zarzucić sobie wiele to nigdy niczego nikomu nie ukradł. A już nie mówiąc o czymś takim. Na samą myśl Hector miał ochotę zniszczyć najbliżej stojący przedmiot. Dzisiaj miał zamiar pomęczyć trochę Maisie. Lubił ją odwiedzać. Poniekąd brał na siebie odpowiedzialność za to co się stało i nie chciał jej zostawiać samej, dlatego często podczas swoich spacerów zachodził na Warneford Lane. Tak samo było i tym razem. Przed wejściem do środka zgasił papierosa, rzucając go na chodnik zdeptał go butem. Chwilę później już stał pod drzwiami panny Eliott. Zapukał do nich trzykrotnie, w sposób dla siebie charakterystyczny. A później zacisnął klamkę i sam sobie wszedł. Cechą charakterystyczną tego pana oprócz brody było to, że w mieszkaniu swoich znajomych czuł się nader swobodnie.
-Puk, puk.-zawołał, wchodząc do salonu, gdzie znalazł Maisie. Na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. Ramieniem oparł się o ścianę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przez chwilę przyglądał się pannie Eliott.
-Tęskniłaś?- rzucił z szerokim uśmiechem, a potem wszedł do salonu.
Hector nie wiedział co się z nim działo. Od pewnego czasu nie mógł wysiedzieć w domu. Samotność, która wypełniała jego cztery ściany była tak dobijająca, że nie chciał tam siedzieć bezczynnie. Zajmował się pracą papierkową, którą zawsze odkładał na później. Co jakiś czas zaglądał do Gringotta, albo krążył po Śmiertelnym Nokturnie. Urządzał sobie także długie spacery i przygotowywał się do czegoś. Może od wydarzeń w Szkocji minęło już trochę czasu, ale McLaggen nigdy nie odpuszczał tak łatwo. Odwiedzał księgarnie, korzystał ze swoich znajomości na Nokturnie, aby zdobyć książki, rękopisy, pergaminy, dzienniki i wszystko inne w czym mogą być zawarte informacje odnośnie klątwy, jaka dotknęła Maisie Eliott. Sam nie wiedział dlaczego się tak przejmował. Chyba kolejna kobieta znalazła sobie specjalne miejsce wśród jego znajomych. Nigdy nie był skory do troszczenia się o innych, ponieważ życie nauczyło go, że jeżeli umiesz liczyć to licz na siebie. Jednakże było mi szkoda Mais. Współczuł jej, ponieważ została wystawiona poniekąd z jego powodu. Nie wiem w sumie czy Hector zdawał sobie sprawę, że Vasyl wrócił do niej tylko dlatego, żeby złapać kontakt z nim kontakt i dostać się do tego przedmiotu, który zwinął mu sprzed nosa. Teraz McLaggen był w Londynie i miał zamiar odzyskać swoją własność. Chociaż sam mógł zarzucić sobie wiele to nigdy niczego nikomu nie ukradł. A już nie mówiąc o czymś takim. Na samą myśl Hector miał ochotę zniszczyć najbliżej stojący przedmiot. Dzisiaj miał zamiar pomęczyć trochę Maisie. Lubił ją odwiedzać. Poniekąd brał na siebie odpowiedzialność za to co się stało i nie chciał jej zostawiać samej, dlatego często podczas swoich spacerów zachodził na Warneford Lane. Tak samo było i tym razem. Przed wejściem do środka zgasił papierosa, rzucając go na chodnik zdeptał go butem. Chwilę później już stał pod drzwiami panny Eliott. Zapukał do nich trzykrotnie, w sposób dla siebie charakterystyczny. A później zacisnął klamkę i sam sobie wszedł. Cechą charakterystyczną tego pana oprócz brody było to, że w mieszkaniu swoich znajomych czuł się nader swobodnie.
-Puk, puk.-zawołał, wchodząc do salonu, gdzie znalazł Maisie. Na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. Ramieniem oparł się o ścianę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przez chwilę przyglądał się pannie Eliott.
-Tęskniłaś?- rzucił z szerokim uśmiechem, a potem wszedł do salonu.
Gość
Gość
Cały świat przewrócił się do góry nogami, a paradoksalnie, z perspektywy czasu, mogę stwierdzić, że nie wiele się zmieniło. Nie mając innego wyjścia, po prostu się dostosowałam. Rezygnacja z niektórych przyjemności, głównie malowania i renowacji na zamówienie, sprawiła, że otworzyłam się na nowe wrażenia. Choćby kawiarnia, zaprzątająca mi głowę w każdej chwili dnia. Dopiero co skończyłam kontrolę księgowości i dodatkowe, ponad programowe zamówienia. Stosik papierów piętrzy się na stoliku zwykle zastawionymi książkami, które teraz przerzuciłam na kanapę. Nie przeszkadza mi analizowanie i podliczanie, tutaj przynajmniej wychodzę na plus, a przez okres spędzony w cyrku przyzwyczaiłam się do zastraszających długów. Może dlatego witam rachunkowość z lekkim rozrzewnieniem. Nie zrezygnowałam jednak do końca z nawyków charakterystycznych dla poprzedniego życia – malarstwo i kontakt ze sztuką to nie coś, co można, ot tak sobie porzucić, choć nie mogę już sprawić, że obrazy ożyją. Szkicownik opieram o podkurczone do klatki piersiowej kolana, w wystarczająco wygodnej pozycji, by obserwować ruchliwą drogę. Szkicuję kota siedzącego na murku, zabijając czas, odświeżając swoje umiejętności, którym za nic nie pozwolę zaniknąć.
Wzdrygam się lekko, a linia przecina kocie oko, z którego byłam na wyraz zadowolona, nie w taki sposób, w jaki powinna. Czyżbym nie zamknęła drzwi? Czy to możliwe? Pewnie tak. Odpowiedzialne? Na pewno mniej. Zanim zdążę zrobić coś więcej poza zsunięciem się z parapetu i dociśnięciem szkicownika do piersi, niezapowiedziany gość staje w przejściu. Nie sposób się nie uśmiechnąć, choć serce jeszcze trochę łomocze, a widok Hectora poza miłym towarzystwem wiąże się z niewygodnym tematem, który nauczyłam się już zbywać. Traktować jako część życia, od zawsze mnie dotycząca.
- Nikt cię nie nauczył, że to nieładnie włamywać się do czyjegoś mieszkania? – rzucam niby z urazą, sięgając po paczkę papierosów, którą strąciłam zsuwając się z parapetu. Wyciągam jednego z nich, nakładam na lufkę, po czym zbliżam się do Hectora, by wykazał się gentlemeńskim gestem i go odpalił. - Pochwal się, gdzie cię nosiło. Długo cię nie było – stwierdzam oczywisty fakt. Co prawda nie widzieliśmy się od tygodni, jednak to wcale nie znaczy, że wybrał się w kolejną podróż. Przecież nie jest zobowiązany odwiedzać mnie co dzień. Jednak to nie zabija we mnie ciekawości, jak widać niczego nie nauczyłam się z własnych błędów. - Napijesz się czegoś? – przypatruję mu się równie uważnie, jakby starając się dojrzeć pod tym zadziornym uśmiechem prawdziwy cel wizyty.
Wzdrygam się lekko, a linia przecina kocie oko, z którego byłam na wyraz zadowolona, nie w taki sposób, w jaki powinna. Czyżbym nie zamknęła drzwi? Czy to możliwe? Pewnie tak. Odpowiedzialne? Na pewno mniej. Zanim zdążę zrobić coś więcej poza zsunięciem się z parapetu i dociśnięciem szkicownika do piersi, niezapowiedziany gość staje w przejściu. Nie sposób się nie uśmiechnąć, choć serce jeszcze trochę łomocze, a widok Hectora poza miłym towarzystwem wiąże się z niewygodnym tematem, który nauczyłam się już zbywać. Traktować jako część życia, od zawsze mnie dotycząca.
- Nikt cię nie nauczył, że to nieładnie włamywać się do czyjegoś mieszkania? – rzucam niby z urazą, sięgając po paczkę papierosów, którą strąciłam zsuwając się z parapetu. Wyciągam jednego z nich, nakładam na lufkę, po czym zbliżam się do Hectora, by wykazał się gentlemeńskim gestem i go odpalił. - Pochwal się, gdzie cię nosiło. Długo cię nie było – stwierdzam oczywisty fakt. Co prawda nie widzieliśmy się od tygodni, jednak to wcale nie znaczy, że wybrał się w kolejną podróż. Przecież nie jest zobowiązany odwiedzać mnie co dzień. Jednak to nie zabija we mnie ciekawości, jak widać niczego nie nauczyłam się z własnych błędów. - Napijesz się czegoś? – przypatruję mu się równie uważnie, jakby starając się dojrzeć pod tym zadziornym uśmiechem prawdziwy cel wizyty.
Gość
Gość
Chociaż wiedziałem, że Maisie nie czuła się komfortowo w tej sytuacji, a jedynie się do niej dostosowała to i tak w jakimś stopniu jej zazdrościłem. Czego? Stabilizacji. Tego, że miała swoje miejsce na ziemi. Owszem, może i jedno z mieszkań na ulicy Śmiertelnego Nokturnu było zarejestrowane na moje nazwisko, czułem, że to nie jest moje miejsce na ziemi. Nie miałem go. Może moim domem miało nie być mieszkanie, a osoby, które przyciągały mnie do siebie? Którym by na mnie zależało? Problem tylko w tym, że jak ma komuś zacząć na mnie zależeć, skoro ja nawet nie potrafiłem się zaangażować emocjonalnie. Bałem się tego i wystrzegałem jak ognia. Nie chciałem się sparzyć. Chociaż to może już czas na jakieś zmiany w moim życiu? Mam trzydzieści trzy lata na karku. Niektórzy w moim wieku mają porządną i bezpieczną pracę, dom i rodzinę. Ja tak naprawdę nie miałem nic, czym mógłbym się pochwalić. Nawet kolekcją moich artefaktów nie mogłem się pochwalić, bo nie wszystkie były zdobyte w sposób legalny. W zasadzie to tylko niektóre z nich były.
Stoję w wejściu do salonu, opierając się o ścianę. Podobno swoboda, z jaką poruszam się po obcym mieszkaniu zawsze była rozbrajająca. W mieszkaniu Maisie również poruszałem się z wielką swobodą. Zupełnie jakbym był u siebie.
-Tak się składa, że nie. A ciebie nikt nie nauczył zamykać drzwi mieszkania?-ripostuję z cwanym i nieco łobuzerskim uśmiechem wymalowanym na twarzy, chociaż niezbyt widocznym spod brody, którą pewnie już powinienem trochę przyciąć. Nie miałem głowy do takich rzeczy. Widzę jak mi się przygląda. Doszukuje się głębszego sensu? Być może. Pozwalam sobie na zdjęcie płaszcza, który niedbale rzucam na oparcie. Wchodzę głębiej, podchodząc do kanapy, na której siadam. Rozglądam się dookoła, a na jej pytanie odpowiadam równie niedbałym wzruszeniem ramion. -Kręciłem się trochę po Nokturnie, odwiedziłem starych znajomych. Nic specjalnego, ale widzę, że ty masz co robić. Interes się kręci?-zagaduję, zgrabnie zmieniając temat. Nie byłem typem człowieka, który lubił mówić o sobie. W zasadzie unikałem tego tematu jak ognia. Dużo lepiej słuchało mi się tego co u niej. O jej problemach. -Jasne, zakładam, że nie masz nic procentowego? Jak nie to może być czarna kawa.-mówię, posyłając jej kolejny uśmiech. Lubię towarzystwo Maisie. Wydaje się być taka normalna pomimo tragedii, która ją spotkała. Zarzucam rękę na oparcie kanapy, jednocześnie opierając nogę w połowie łydki o kolano. Przyglądam jej się uważnie, chociaż nie nachalnie. Nie miałem w zwyczaju być nachalny. No może czasem, ale naprawdę martwiłem się o Maisie. Co było dziwne w moim przypadku, ale tak było. - Jak się czujesz?-pytam, przyglądając jej się badawczo.
Stoję w wejściu do salonu, opierając się o ścianę. Podobno swoboda, z jaką poruszam się po obcym mieszkaniu zawsze była rozbrajająca. W mieszkaniu Maisie również poruszałem się z wielką swobodą. Zupełnie jakbym był u siebie.
-Tak się składa, że nie. A ciebie nikt nie nauczył zamykać drzwi mieszkania?-ripostuję z cwanym i nieco łobuzerskim uśmiechem wymalowanym na twarzy, chociaż niezbyt widocznym spod brody, którą pewnie już powinienem trochę przyciąć. Nie miałem głowy do takich rzeczy. Widzę jak mi się przygląda. Doszukuje się głębszego sensu? Być może. Pozwalam sobie na zdjęcie płaszcza, który niedbale rzucam na oparcie. Wchodzę głębiej, podchodząc do kanapy, na której siadam. Rozglądam się dookoła, a na jej pytanie odpowiadam równie niedbałym wzruszeniem ramion. -Kręciłem się trochę po Nokturnie, odwiedziłem starych znajomych. Nic specjalnego, ale widzę, że ty masz co robić. Interes się kręci?-zagaduję, zgrabnie zmieniając temat. Nie byłem typem człowieka, który lubił mówić o sobie. W zasadzie unikałem tego tematu jak ognia. Dużo lepiej słuchało mi się tego co u niej. O jej problemach. -Jasne, zakładam, że nie masz nic procentowego? Jak nie to może być czarna kawa.-mówię, posyłając jej kolejny uśmiech. Lubię towarzystwo Maisie. Wydaje się być taka normalna pomimo tragedii, która ją spotkała. Zarzucam rękę na oparcie kanapy, jednocześnie opierając nogę w połowie łydki o kolano. Przyglądam jej się uważnie, chociaż nie nachalnie. Nie miałem w zwyczaju być nachalny. No może czasem, ale naprawdę martwiłem się o Maisie. Co było dziwne w moim przypadku, ale tak było. - Jak się czujesz?-pytam, przyglądając jej się badawczo.
Gość
Gość
Salon
Szybka odpowiedź