Kuchnia
AutorWiadomość
Koniec października.
Dziesięć, osiemnaście, siedemnaście, piętnaście. Usiłuję ułożyć w głowie linearny ciąg liczb, ale umysł odmawia mi posłuszeństwa. Dzisiaj nawet chronologia cyfr nie jest moją najmocniejszą stroną. Już nie wspominając o chronologii zdarzeń. Próby uporządkowania w logiczną całość kawałków własnej tożsamości spełzają na niczym. Na ten moment, jedyną rzeczą łączącą mnie z rzeczywistym światem okazuje się szorstka dłoń Roberta, którą łapię zaraz po dość karykaturalnym wypadnięciu z domowego kominka. Opadam z sił, ale nie wypuszczam jej z każdą chwilą słabnącego uścisku, jakby utrata kontaktu z jego ciałem, miała z powrotem wtrącić mnie do czeluści nicości.
- Bobby, jaka jest liczba po jedenaście? - Na ten moment żadne pytanie nie brzmi dla mnie głupkowato. Patrzę na niego błagalnym wzrokiem. Przecież on zrozumie. Kto jak nie on? Kuchenny taboret jeszcze nigdy nie wydawał mi się tak wygodny. To dziwne uczucie, odzyskać namacalny kontakt z rzeczywistością. To przecież tylko drewniana faktura krzesła, a na ułamek sekundy wprawia mnie w bezgraniczny zachwyt. Emocje, uczucia, słowa kotłują mi się w głowie, jakby ktoś przemienił mój umysł w niewielki kociołek i uparcie okrężnym ruchem wymachiwał drewnianą łyżką. Wciąż nie do końca dociera do mnie, co się ze mną działo. Gdzie byłam, na jak długo zniknęłam. W głowie wciąż tłucze się obcy głos, powtarzając tę idiotyczną formułkę zasłyszaną w jakiejś mugolskiej bajce. Lustereczko powiedz przecie... Zmysły złośliwie odmawiają posłuszeństwa. Twarz Roberta wciąż robi się mniej lub bardziej zamazana, niektóre dźwięki docierają do moich uszu ze zdwojoną siłą. Powinnam zostać specjalistką od brzęku spadającej ze stołu łyżeczki, strąconej przypadkowym ruchem drugiej dłoni. Studium brzęku. Nawet w nozdrzach wyczuwam dotąd nieznaną feerię zapachów - jakby poszczególne wonie zmieszały się ze sobą w nieodpowiednich proporcjach. Dotąd przyjazny zapach domu, swą nienamacalną innością wytrąca mnie z równowagi. Podnoszę do oczu okaleczone dłonie, oglądam je z niedowierzaniem, jakbym miała taki widok przed oczami po raz pierwszy. Umyka mi. Wspomnienie Izoldy opatrującej mi rany, moment, w którym wypadłam z lustra. Na moment zapominam o tamtej nicości, o tamtej nie-pamięci. Zapominam nawet gdzie jestem. Rozpaczliwie łapię wzrokiem każde spojrzenie Roberta. Kręcę głową, coraz mocniej i mocniej. Przecież nie zwariowałam! Czyżby?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dziesięć, osiemnaście, siedemnaście, piętnaście. Usiłuję ułożyć w głowie linearny ciąg liczb, ale umysł odmawia mi posłuszeństwa. Dzisiaj nawet chronologia cyfr nie jest moją najmocniejszą stroną. Już nie wspominając o chronologii zdarzeń. Próby uporządkowania w logiczną całość kawałków własnej tożsamości spełzają na niczym. Na ten moment, jedyną rzeczą łączącą mnie z rzeczywistym światem okazuje się szorstka dłoń Roberta, którą łapię zaraz po dość karykaturalnym wypadnięciu z domowego kominka. Opadam z sił, ale nie wypuszczam jej z każdą chwilą słabnącego uścisku, jakby utrata kontaktu z jego ciałem, miała z powrotem wtrącić mnie do czeluści nicości.
- Bobby, jaka jest liczba po jedenaście? - Na ten moment żadne pytanie nie brzmi dla mnie głupkowato. Patrzę na niego błagalnym wzrokiem. Przecież on zrozumie. Kto jak nie on? Kuchenny taboret jeszcze nigdy nie wydawał mi się tak wygodny. To dziwne uczucie, odzyskać namacalny kontakt z rzeczywistością. To przecież tylko drewniana faktura krzesła, a na ułamek sekundy wprawia mnie w bezgraniczny zachwyt. Emocje, uczucia, słowa kotłują mi się w głowie, jakby ktoś przemienił mój umysł w niewielki kociołek i uparcie okrężnym ruchem wymachiwał drewnianą łyżką. Wciąż nie do końca dociera do mnie, co się ze mną działo. Gdzie byłam, na jak długo zniknęłam. W głowie wciąż tłucze się obcy głos, powtarzając tę idiotyczną formułkę zasłyszaną w jakiejś mugolskiej bajce. Lustereczko powiedz przecie... Zmysły złośliwie odmawiają posłuszeństwa. Twarz Roberta wciąż robi się mniej lub bardziej zamazana, niektóre dźwięki docierają do moich uszu ze zdwojoną siłą. Powinnam zostać specjalistką od brzęku spadającej ze stołu łyżeczki, strąconej przypadkowym ruchem drugiej dłoni. Studium brzęku. Nawet w nozdrzach wyczuwam dotąd nieznaną feerię zapachów - jakby poszczególne wonie zmieszały się ze sobą w nieodpowiednich proporcjach. Dotąd przyjazny zapach domu, swą nienamacalną innością wytrąca mnie z równowagi. Podnoszę do oczu okaleczone dłonie, oglądam je z niedowierzaniem, jakbym miała taki widok przed oczami po raz pierwszy. Umyka mi. Wspomnienie Izoldy opatrującej mi rany, moment, w którym wypadłam z lustra. Na moment zapominam o tamtej nicości, o tamtej nie-pamięci. Zapominam nawet gdzie jestem. Rozpaczliwie łapię wzrokiem każde spojrzenie Roberta. Kręcę głową, coraz mocniej i mocniej. Przecież nie zwariowałam! Czyżby?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Magrit Lupin dnia 13.03.16 23:06, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
- Dwanaście, Magrit - ciężkie słowa padają z mych ust. Mam szare wory pod oczami i całą masę zmartwień na głowie, a siedzę z moim największym zmartwieniem - najdroższą żoną, która wykręciła mi numer, jakiego jeszcze nie widziałem. Sięgam po jej dłonie i ogladam, są całe we krwi. A przecież nie mogłaby nikogo zabić. Patrzę w jej oczy, a te niczym gwiazdy, wyżej, nademną, ale za daleko. Gdybym wstał z klęczek, mógłbym je ucałować. Jedno, następnie drugie. I mógłbym być pierwszym, który sięgnął aż tam, do niedostępnego sklepienia niebieskiego. Coś najlepszego narobiła ? Pytam cię, odpowiedz mi. Nie mogę być zły, bo póki nie zadam tego pytania werbalnie, może udawać, że nie wyczytała go z mojego spojrzenia.
Zanim przyszedłem jej z pomocą, miałem na śniadanie, kolację i obiad owisiankę. I jadłem któryś z posiłków - nie powiem teraz który, bo odkąd nie ma jej, pory dnia są dla mnie nieistotne; wiem tylko, że właśnie jadłem któryś z kolei, kiedy pojawiła się w lusterku twarz znajoma, ale jakby obca. Magrit. Ale zmęczona, nieswoja, szara, rozczochrana. Ten widok zaskakuje, z rąk wypada mi łyżka, ale na szczęście nie zbiłem lustra. Mówi, że mógłbym się pojawić. Serce bije mi niczym oszalałe. Co się stało? Nie pytam. Nigdy nie pytam, póki nie znajdę się obok niej i nie jestem pewny, że widzę już cały o b r a z.
Teraz zaś oceniam szkody i to, czy trafiło mi sę rozbite szkło? Nie jestem tak zdolny jak Ona. Nie znam się na naprawianiu luster. Słyszałem jednak mądrość, że chociaż można poskładać rozbite lustro, na zawsze zostanie na nim mnóstwo pęknięć i rys. Już nigdy nie będzie jednolite. Czy to znaczy, że nie ma dla nas szansy?
Co zrobiłaś, Magrit. Jestem na Ciebie zły. Wiem, to mnie nie było w ostatnich tygodniach. Ale to ty wróciłaś w opłakanym stanie. Wyjmuję różdżkę i macham nią kilka razy mówiąc zaklęcia pod nosem. Zaraz pojawiają się akcesoria, którymi naprawię Cię, moja Magrit. Więc bandaże, więc miska z wodą, alkohol i cała reszta. W tym czasie biorę w dłoń jedną z nóg. Łapię pod kolanem i spoglądam na obtarcia. Wypadając z lustra narobiła sobie tak dużo ran, ale mam niejasne przeczucie, że to nie jest jeszcze najgorsze.
- Jesteś w stanie mi to wyjaśnić? - unoszę na nią spojrzenie i chcę dostać odpowiedź twierdzącą i kilka słów, które mnie uspokoi. Bo wiem, że tego nie otrzymam.
Zanim przyszedłem jej z pomocą, miałem na śniadanie, kolację i obiad owisiankę. I jadłem któryś z posiłków - nie powiem teraz który, bo odkąd nie ma jej, pory dnia są dla mnie nieistotne; wiem tylko, że właśnie jadłem któryś z kolei, kiedy pojawiła się w lusterku twarz znajoma, ale jakby obca. Magrit. Ale zmęczona, nieswoja, szara, rozczochrana. Ten widok zaskakuje, z rąk wypada mi łyżka, ale na szczęście nie zbiłem lustra. Mówi, że mógłbym się pojawić. Serce bije mi niczym oszalałe. Co się stało? Nie pytam. Nigdy nie pytam, póki nie znajdę się obok niej i nie jestem pewny, że widzę już cały o b r a z.
Teraz zaś oceniam szkody i to, czy trafiło mi sę rozbite szkło? Nie jestem tak zdolny jak Ona. Nie znam się na naprawianiu luster. Słyszałem jednak mądrość, że chociaż można poskładać rozbite lustro, na zawsze zostanie na nim mnóstwo pęknięć i rys. Już nigdy nie będzie jednolite. Czy to znaczy, że nie ma dla nas szansy?
Co zrobiłaś, Magrit. Jestem na Ciebie zły. Wiem, to mnie nie było w ostatnich tygodniach. Ale to ty wróciłaś w opłakanym stanie. Wyjmuję różdżkę i macham nią kilka razy mówiąc zaklęcia pod nosem. Zaraz pojawiają się akcesoria, którymi naprawię Cię, moja Magrit. Więc bandaże, więc miska z wodą, alkohol i cała reszta. W tym czasie biorę w dłoń jedną z nóg. Łapię pod kolanem i spoglądam na obtarcia. Wypadając z lustra narobiła sobie tak dużo ran, ale mam niejasne przeczucie, że to nie jest jeszcze najgorsze.
- Jesteś w stanie mi to wyjaśnić? - unoszę na nią spojrzenie i chcę dostać odpowiedź twierdzącą i kilka słów, które mnie uspokoi. Bo wiem, że tego nie otrzymam.
Robert Lupin
Zawód : magiczny policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
For somethin' that he never done.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To mnie Bobby, podaruj dzisiaj gwiazdkę z nieba. Przemyć w me serce, w umysł charakterystyczną dla nich moc i nieskończoną energię. Złap jedną w locie, wybierz tę najokazalszą z deszczu pędzących w szaleńczym tempie perseid. A nuż właśnie wtedy moje myśli powrócą na właściwe tory, obiorą dla siebie odpowiedni kierunek. Oprócz dotyku twojej dłoni, tylko powrotu do normy najbardziej mi teraz potrzeba.
- Tak, tak. Dwanaście. Masz rację - mruczę pod nosem, przymykając oczy i nie przestając mechanicznie kręcić głową. Mój głos przechodzi w niemal niesłyszalny szepty. - A potem trzynaście. Dokładnie jak numer domu, w którym mieszkamy.
Podświadomie doskwiera mi bladość twojej twarzy, ciemne wory pod oczami i kości policzkowe rysujące się bardziej niż zwykle. Znowu przeszedłeś na swoją ulubioną dietę kiedyniemawpobliżumagrit, gdy nikt troskliwie nie postawi ci żadnego ciepłego posiłku przed nosem. Och, Bobby. Jesteś tym najdroższym, więc w takich chwilach to właśnie sobie miewam nadmiernie dużo do zarzucenia. Obarczam się winą za brak mocnej kawy w filiżance, ciepłego posiłku delikatnie drażniącego zapachem twe nozdrza, czy choćby kawałka owocu umoczonego w banalnej owsiance. Czy potrafiłabym sobie wyobrazić, co teraz czujesz? Sama już przyzwyczaiłam się, że czasem znikasz, że cię nie ma. Od początku potrafiliśmy żyć w idealnej symbiozie. Bez wyrzutów, bez skarg. Ilość błahych nieporozumień mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego zawsze pamiętam, że to właśnie na ciebie najbardziej mogę liczyć.
Trochę się krzywię, gdy opatrujesz mi rany. Wydymam usta, chwilami bezwiednie odsuwam dłoń, błądzę wzrokiem po pomieszczeniu, usiłuję wszystko na nowo ułożyć sobie w głowie. Choćby dla ciebie.
- Byłam taka głupia, Bobby. - Wydaje mi się, że tylko na tyle jestem w stanie sobie teraz pozwolić. Nie wiem jak cię uspokoić, widzę nieme pytanie w twoich oczach, podskórnie wyczuwam skrajność emocji - miłość połączoną z bezsilną złością. Na mnie.- Próżnia. Lustro. Pustka. Nicość to chyba najgorsze z istniejących piekieł. - Kąciki ust wyginają się nieznacznie, gdy zdaję sobie sprawę, że bezwiednie udało mi się połączyć nicość z istnieniem. Paradoksalność mojego położenia chyba jeszcze przez dłuższy czas będzie dawać mi się we znaki. Nie tak łatwo uda mi się ubrać w słowa wyczerpujące wyjaśnienia. Na chwilę uwalniam swoją dłoń i czule gładzę twój policzek. Od zawsze właśnie w ten sposób, bez słów, mówiłam, że przepraszam.
- Tak, tak. Dwanaście. Masz rację - mruczę pod nosem, przymykając oczy i nie przestając mechanicznie kręcić głową. Mój głos przechodzi w niemal niesłyszalny szepty. - A potem trzynaście. Dokładnie jak numer domu, w którym mieszkamy.
Podświadomie doskwiera mi bladość twojej twarzy, ciemne wory pod oczami i kości policzkowe rysujące się bardziej niż zwykle. Znowu przeszedłeś na swoją ulubioną dietę kiedyniemawpobliżumagrit, gdy nikt troskliwie nie postawi ci żadnego ciepłego posiłku przed nosem. Och, Bobby. Jesteś tym najdroższym, więc w takich chwilach to właśnie sobie miewam nadmiernie dużo do zarzucenia. Obarczam się winą za brak mocnej kawy w filiżance, ciepłego posiłku delikatnie drażniącego zapachem twe nozdrza, czy choćby kawałka owocu umoczonego w banalnej owsiance. Czy potrafiłabym sobie wyobrazić, co teraz czujesz? Sama już przyzwyczaiłam się, że czasem znikasz, że cię nie ma. Od początku potrafiliśmy żyć w idealnej symbiozie. Bez wyrzutów, bez skarg. Ilość błahych nieporozumień mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego zawsze pamiętam, że to właśnie na ciebie najbardziej mogę liczyć.
Trochę się krzywię, gdy opatrujesz mi rany. Wydymam usta, chwilami bezwiednie odsuwam dłoń, błądzę wzrokiem po pomieszczeniu, usiłuję wszystko na nowo ułożyć sobie w głowie. Choćby dla ciebie.
- Byłam taka głupia, Bobby. - Wydaje mi się, że tylko na tyle jestem w stanie sobie teraz pozwolić. Nie wiem jak cię uspokoić, widzę nieme pytanie w twoich oczach, podskórnie wyczuwam skrajność emocji - miłość połączoną z bezsilną złością. Na mnie.- Próżnia. Lustro. Pustka. Nicość to chyba najgorsze z istniejących piekieł. - Kąciki ust wyginają się nieznacznie, gdy zdaję sobie sprawę, że bezwiednie udało mi się połączyć nicość z istnieniem. Paradoksalność mojego położenia chyba jeszcze przez dłuższy czas będzie dawać mi się we znaki. Nie tak łatwo uda mi się ubrać w słowa wyczerpujące wyjaśnienia. Na chwilę uwalniam swoją dłoń i czule gładzę twój policzek. Od zawsze właśnie w ten sposób, bez słów, mówiłam, że przepraszam.
Gość
Gość
Trzynaście to szczęśliwa liczba. Nie dla mnie, ale dla nas tak. Cokolwiek bym nie robił z Magrit, będzie to o niebo lepsze, niż gdybym robił to w pojedynkę. To właśnie dlatego jest sensem mego życia. Jeżeli miałbym coś nazwać sensem swego życia, to właśnie ją bym obarczył tym mianem. Czy jej się to spodoba? Magrit już dawno nie ma wyboru w pewnych kwestiach musi się po prostu zdać na to, co ja sobie wymyślę.
- Ta.. dziewczyna powiedziała, że wypadłaś z lustra - każde z kolejnych moich słów będzie ciężkie niczym tona wyrzutów sumienia, które spadną na serce Magrit, kiedy tylko odzyska całą świadomość. Bo kiedy ją obserwuję, a robie to bardzo uważnie, widzę jak się rozkojarza, jak jej oczy wędrują do góry i jak mówi pod nosem slowa, które nie składają się w zdania. Głupia, głupia Magrit. Jak mogła mi to zrobić, jak mogła być tak bezmyślna. Co, jeżeli już nigdy nie wyszłaby na zewnątrz. Co, jeżeli obudziłbym się za miesiąc i uznał, że mnie zostawiła, bo nie byłem wystarczająco dobry. Tak bym sobie wytłumaczył jej zniknięcie za miesiąc. Wcześniej szukałbym, ale nie znalazłbym. A jej decyzja, nawet by mnie nie zdziwiła - nie byłem dla niej wystarczająco dobry.
Bo czegokolwiek się nie dotknę, nic mi nie wychodzi.
Teraz zawijam kolejne bandaże. Zabieralem się do zdejmowania rajstop, pod którymi jej kolana całe w krwi. Dłoń Magrit na moim policzku. Jest świadoma, że jestem zły.
- Nigdy więcej mi tego nie rób - rozkazuję, sięgam po dłoń Magrit i wyjmuję z niej szkło. Bo pozostał na nich pył i te odrobinki ranią skórę mojej żony. Najchętniej bym ją ucalował w obie dłonie, ale nie chcę mieć ostrych okruszków lustra na ustach. Czyszczę dłoń przy pomocy różdżki, później jednak przemywam szmatką i zawijam w bandaże.
- Nie mogę cię stracić, rozumiesz - ciemne oczy moje, niebieskie oczy Twoje. Zbijamy się spojrzeniem, ja na twoje czekam. Zrozum wreszcie, głupia dziewucho, że cię kocham, a ty mnie zraniłaś.
Mieliśmy taką niepisaną umowę. Ja i ty, kiedy śpisz już spokojnym snem. Obiecałem ci to tej samej nocy, kiedy pierwszy raz spałaś u mnie. Że nie opuszczę Cię nigdy, ale że ty, ty musisz ze mną żyć. Być przy mnie i że to ja umrę pierwszy. Nie dam ci mnie zostawić Magrit, nie wolno ci odejść przedemną. Nie pamiętasz? Może źle zrobiłem, że umawiałem się z tobą, kiedy odpłynełaś w senne mary. Ale to właśnie wtedy się stało, a sama wiesz, że nie lubię dwa razy powtarzać.
Sięgam ręką znów do pończoch, które trzeba zdjąć, żeby opatrzyć smutne kolana. Rozłóż kolana, kochana żono.
- Ta.. dziewczyna powiedziała, że wypadłaś z lustra - każde z kolejnych moich słów będzie ciężkie niczym tona wyrzutów sumienia, które spadną na serce Magrit, kiedy tylko odzyska całą świadomość. Bo kiedy ją obserwuję, a robie to bardzo uważnie, widzę jak się rozkojarza, jak jej oczy wędrują do góry i jak mówi pod nosem slowa, które nie składają się w zdania. Głupia, głupia Magrit. Jak mogła mi to zrobić, jak mogła być tak bezmyślna. Co, jeżeli już nigdy nie wyszłaby na zewnątrz. Co, jeżeli obudziłbym się za miesiąc i uznał, że mnie zostawiła, bo nie byłem wystarczająco dobry. Tak bym sobie wytłumaczył jej zniknięcie za miesiąc. Wcześniej szukałbym, ale nie znalazłbym. A jej decyzja, nawet by mnie nie zdziwiła - nie byłem dla niej wystarczająco dobry.
Bo czegokolwiek się nie dotknę, nic mi nie wychodzi.
Teraz zawijam kolejne bandaże. Zabieralem się do zdejmowania rajstop, pod którymi jej kolana całe w krwi. Dłoń Magrit na moim policzku. Jest świadoma, że jestem zły.
- Nigdy więcej mi tego nie rób - rozkazuję, sięgam po dłoń Magrit i wyjmuję z niej szkło. Bo pozostał na nich pył i te odrobinki ranią skórę mojej żony. Najchętniej bym ją ucalował w obie dłonie, ale nie chcę mieć ostrych okruszków lustra na ustach. Czyszczę dłoń przy pomocy różdżki, później jednak przemywam szmatką i zawijam w bandaże.
- Nie mogę cię stracić, rozumiesz - ciemne oczy moje, niebieskie oczy Twoje. Zbijamy się spojrzeniem, ja na twoje czekam. Zrozum wreszcie, głupia dziewucho, że cię kocham, a ty mnie zraniłaś.
Mieliśmy taką niepisaną umowę. Ja i ty, kiedy śpisz już spokojnym snem. Obiecałem ci to tej samej nocy, kiedy pierwszy raz spałaś u mnie. Że nie opuszczę Cię nigdy, ale że ty, ty musisz ze mną żyć. Być przy mnie i że to ja umrę pierwszy. Nie dam ci mnie zostawić Magrit, nie wolno ci odejść przedemną. Nie pamiętasz? Może źle zrobiłem, że umawiałem się z tobą, kiedy odpłynełaś w senne mary. Ale to właśnie wtedy się stało, a sama wiesz, że nie lubię dwa razy powtarzać.
Sięgam ręką znów do pończoch, które trzeba zdjąć, żeby opatrzyć smutne kolana. Rozłóż kolana, kochana żono.
Robert Lupin
Zawód : magiczny policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
For somethin' that he never done.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nigdy nie byłam przesądna. Błahy numer trzynaście nie mógłby zmienić faktu, że mieszkanie przy Abbey Road to mój wymarzony dom. Zresztą tak naprawdę liczyła się jedynie twoja obecność u mojego boku. Czy coś więcej miało w ogóle znaczenie? Czarne koty mogą stadami przebiegać nam przed nosem, nie potrzebujemy dźwięku dzwonów, aby odstraszyć złe duchy, a mieszkania nie obwieszamy końskimi podkowami. Sami sobie jesteśmy szczęściem. Razem walczymy z przeciwnościami losu. Przecież skazani jesteśmy na to, aby wspólnie pokonać całe zło tego świata. Czyż nie?
Ta dziewczyna. Szukam w pamięci jej twarzy. Ta krótka podróż siecią Fiuu zdawała się nie tylko na nowo otworzyć chwilę wcześniej zasklepione rany, ale i rozmazać garść najnowszych wspomnień. Przecież wiem, kim była ta dziewczyna. Czarne usta, ogromne oczy i karmazynowe usta. - Isolde - mówię, jakbym sama siebie chciała pocieszyć. Pozwolić sobie uwierzyć, że przecież nie jest tak źle. Uśmiecham się z zadowoleniem, jakbym miała do tego prawo - jakby od tamtej chwili minęły wieki, więc przypomnienie sobie jakiegoś szczegółu zasługiwało na miano sukcesu.
- To był jakiś eksperyment. Ktoś przyszedł do mnie z propozycją współpracy. Właśnie pracowałam nad nowym wynalazkiem, a potem to się stało - zniknęłam... Naprawdę nie pamiętam. Musisz mi uwierzyć. Pozwolić na to, abym ułożyła sobie to wszystko w głowie. Od nowa. - Słyszę drżenie swego głosu. Mam wrażenie, że zaraz wybuchnę płaczem. Moim wnętrzem wciąż targają sprzeczne ze sobą emocje. Miłość. Strach. Wdzięczność, że ktoś pomógł mi się stamtąd wydostać. I obawa, że już na zawsze pozostanie we mnie ta niezrównoważona część umysłu. Łzy spływają mi po policzku, gdy z twoich ust padają kolejne słowa. Przecież wiem. Przecież cię rozumiem. Przecież sama sobie nie pozwoliłabym cię stracić. Bo nie chodzi o to, że ty mógłbyś gdzieś zniknąć. Ja też - znikając, automatycznie na zawsze oddzieliłabym się od ciebie. Wyplatam więc dłonie z mocnego uścisku, obejmuję cię nimi za brodate policzki i pocałunkiem próbuję przelać całą miłość, którą dla ciebie w sobie noszę. Zaraz potem prostuję się z powrotem. Posłusznie pozwalam ściągnąć z siebie całkiem potargane pończochy. Znowu błądzę gdzieś wzrokiem, w poszukiwaniu wyjaśnienia. - Jak długo mnie nie było?
Wiem, że możesz nie pamiętać, nie wiedzieć. Mogłeś mieć swoje sprawy. Jednak potrzebuję nawet nieprawdziwej odpowiedzi, mając wrażenie, że umiejscowienie w czasie mojego zniknięcia, w jakiś sposób pozwoli mi ponownie nawiązać odpowiedni, nie przerywany, kontakt ze światem.
Ta dziewczyna. Szukam w pamięci jej twarzy. Ta krótka podróż siecią Fiuu zdawała się nie tylko na nowo otworzyć chwilę wcześniej zasklepione rany, ale i rozmazać garść najnowszych wspomnień. Przecież wiem, kim była ta dziewczyna. Czarne usta, ogromne oczy i karmazynowe usta. - Isolde - mówię, jakbym sama siebie chciała pocieszyć. Pozwolić sobie uwierzyć, że przecież nie jest tak źle. Uśmiecham się z zadowoleniem, jakbym miała do tego prawo - jakby od tamtej chwili minęły wieki, więc przypomnienie sobie jakiegoś szczegółu zasługiwało na miano sukcesu.
- To był jakiś eksperyment. Ktoś przyszedł do mnie z propozycją współpracy. Właśnie pracowałam nad nowym wynalazkiem, a potem to się stało - zniknęłam... Naprawdę nie pamiętam. Musisz mi uwierzyć. Pozwolić na to, abym ułożyła sobie to wszystko w głowie. Od nowa. - Słyszę drżenie swego głosu. Mam wrażenie, że zaraz wybuchnę płaczem. Moim wnętrzem wciąż targają sprzeczne ze sobą emocje. Miłość. Strach. Wdzięczność, że ktoś pomógł mi się stamtąd wydostać. I obawa, że już na zawsze pozostanie we mnie ta niezrównoważona część umysłu. Łzy spływają mi po policzku, gdy z twoich ust padają kolejne słowa. Przecież wiem. Przecież cię rozumiem. Przecież sama sobie nie pozwoliłabym cię stracić. Bo nie chodzi o to, że ty mógłbyś gdzieś zniknąć. Ja też - znikając, automatycznie na zawsze oddzieliłabym się od ciebie. Wyplatam więc dłonie z mocnego uścisku, obejmuję cię nimi za brodate policzki i pocałunkiem próbuję przelać całą miłość, którą dla ciebie w sobie noszę. Zaraz potem prostuję się z powrotem. Posłusznie pozwalam ściągnąć z siebie całkiem potargane pończochy. Znowu błądzę gdzieś wzrokiem, w poszukiwaniu wyjaśnienia. - Jak długo mnie nie było?
Wiem, że możesz nie pamiętać, nie wiedzieć. Mogłeś mieć swoje sprawy. Jednak potrzebuję nawet nieprawdziwej odpowiedzi, mając wrażenie, że umiejscowienie w czasie mojego zniknięcia, w jakiś sposób pozwoli mi ponownie nawiązać odpowiedni, nie przerywany, kontakt ze światem.
Gość
Gość
Właśnie po to się spotkaliśmy, po to się poznaliśmy, po to się narodziliśmy. Aby być sobie szczęściem, aby sie spotkać i przeżyć resztę życia. Co było przed spotkaniem? Wolimy nie wspominać, ja w szczególności. Może jestem szczególny i nikt poza mną nie siedział w więzieniu, a może nie jestem ani trochę wyjątkowy i powinienem przetrawić tamto wspomnienie. Ale kiedy czasami łapie mnie ta dolegliwość i bawię się w powracanie do przeszłości, zaraz pojmuję, że to nie było rozważne. Znów milknę na tydzień i wspominam gołe ściany i przekonanie, które wtedy wypełniało mnie całego. Że nic już mnie nie czeka w zyciu.
- Isolde - kiwam głową, och tak, ona. Podobna wzrostem do dziecka, ale o mądrych oczach, które przerażone spoglądały na mnie. Musimy jej pomóc. Skąd wiedziała jak cię uratować? Spinają się mięśnie na moim karku, kiedy słyszę, że ktoś zmusił cię do podobnych eksperymentów. Brutalność ludzkiej głupoty nie zna granic.
- Pamiętasz kto ci go zlecił? - skręcę mu kark, strące go w odtchłań piekielną. Albo zrobie to z jego ukochaną, żeby czuł się tak jak ja w tej chwili. Opanować się próbuję, staram się myśleć racjonalnie. Musze być racjonalny i logiczny, chociażby na te kilka dni, kiedy będziesz dochodziła do siebie. Jest to w moim przypadku droga przez mękę. Nigdy nie należałem do osób specjalnie uporządkowanych. Jest jeszcze inna sprawa, przecież zawsze byłem świadomy tego, że nasze życie wspólne może się tak właśnie potoczyć. Nie stawialiśmy sobie ograniczeń. Nie wymagaliśmy codziennych spowiedzi, a pokutę odprawialiśmy niereguralnie. Kłótnie, kłótnie praktycznie nie istniały. Te małe, powszednie, one się nie liczyły. Dostawałem po głowie za zostawianie noża na wierzchu, za to, że czasami za długo nie wracam i siedzę skacowany przez kolejne dni. To tak mało się liczyło, dla nas i tak najważniejsze było to, żeby kochać się i czuć się kochanym.
Twoje dłonie na moich policzkach, znów sie przychylasz, ale nie musisz tego robić, bo to ja się unoszę. Mogłabyś zemdleć jeszcze. Wciąż jeszcze żyjemy tym pocałunkiem, kiedy pytasz mnie o czas. Czas jest względy, czasu nigdy nie liczą szczęśliwi. Ale nieszczęśliwi także go nie liczą.
Drugą pończochę zrolowaną powoli, w nabożnym seansie oglądania zmalteretowanych nóg, odkładam na bok.
- Moja matka umarła przed tygodniem - od tamtej chwili nie liczę już dni. Każdy z nich wygląda tak samo. W pracy chcieli dać mi wolne, ale ciebie nie było i zwariowałbym, gdybym siedział w domu w samotności. Teraz mam ochotę wziąć miesiąc wolnego, spędzać go z tobą, byłabyś mi ostoją, mógłbym odreagować. Ale widzę, że jesteś w stanie gorszym niż ja. I pojmuję wnet, że nie czas na robienie z siebie ofiary. Biorę się znów w garść i chociaż chciałbym zmęczoną głowę oprzeć na twoich kolanach, znów sięgam do miski i wycieram je z krwi, która zakrzepnie w strupy wielkie na całe hrabstwo. - Nie było cie na pogrzebie - jak mogłaś mi to zrobić? Nie, ten wyrzut nie pojawi się w moim pytaniu. Nie winię cię, już powoli staram się patrzeć na to wszystko logicznie. Eksperyment. Wiesz, że zrobiłaś źle. Przeprosiłaś, poprosiłaś o więcej czasu. Dam ci go.
- Isolde - kiwam głową, och tak, ona. Podobna wzrostem do dziecka, ale o mądrych oczach, które przerażone spoglądały na mnie. Musimy jej pomóc. Skąd wiedziała jak cię uratować? Spinają się mięśnie na moim karku, kiedy słyszę, że ktoś zmusił cię do podobnych eksperymentów. Brutalność ludzkiej głupoty nie zna granic.
- Pamiętasz kto ci go zlecił? - skręcę mu kark, strące go w odtchłań piekielną. Albo zrobie to z jego ukochaną, żeby czuł się tak jak ja w tej chwili. Opanować się próbuję, staram się myśleć racjonalnie. Musze być racjonalny i logiczny, chociażby na te kilka dni, kiedy będziesz dochodziła do siebie. Jest to w moim przypadku droga przez mękę. Nigdy nie należałem do osób specjalnie uporządkowanych. Jest jeszcze inna sprawa, przecież zawsze byłem świadomy tego, że nasze życie wspólne może się tak właśnie potoczyć. Nie stawialiśmy sobie ograniczeń. Nie wymagaliśmy codziennych spowiedzi, a pokutę odprawialiśmy niereguralnie. Kłótnie, kłótnie praktycznie nie istniały. Te małe, powszednie, one się nie liczyły. Dostawałem po głowie za zostawianie noża na wierzchu, za to, że czasami za długo nie wracam i siedzę skacowany przez kolejne dni. To tak mało się liczyło, dla nas i tak najważniejsze było to, żeby kochać się i czuć się kochanym.
Twoje dłonie na moich policzkach, znów sie przychylasz, ale nie musisz tego robić, bo to ja się unoszę. Mogłabyś zemdleć jeszcze. Wciąż jeszcze żyjemy tym pocałunkiem, kiedy pytasz mnie o czas. Czas jest względy, czasu nigdy nie liczą szczęśliwi. Ale nieszczęśliwi także go nie liczą.
Drugą pończochę zrolowaną powoli, w nabożnym seansie oglądania zmalteretowanych nóg, odkładam na bok.
- Moja matka umarła przed tygodniem - od tamtej chwili nie liczę już dni. Każdy z nich wygląda tak samo. W pracy chcieli dać mi wolne, ale ciebie nie było i zwariowałbym, gdybym siedział w domu w samotności. Teraz mam ochotę wziąć miesiąc wolnego, spędzać go z tobą, byłabyś mi ostoją, mógłbym odreagować. Ale widzę, że jesteś w stanie gorszym niż ja. I pojmuję wnet, że nie czas na robienie z siebie ofiary. Biorę się znów w garść i chociaż chciałbym zmęczoną głowę oprzeć na twoich kolanach, znów sięgam do miski i wycieram je z krwi, która zakrzepnie w strupy wielkie na całe hrabstwo. - Nie było cie na pogrzebie - jak mogłaś mi to zrobić? Nie, ten wyrzut nie pojawi się w moim pytaniu. Nie winię cię, już powoli staram się patrzeć na to wszystko logicznie. Eksperyment. Wiesz, że zrobiłaś źle. Przeprosiłaś, poprosiłaś o więcej czasu. Dam ci go.
Robert Lupin
Zawód : magiczny policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
For somethin' that he never done.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dzisiaj wydaje mi się nieprawdopodobnym, że w przeszłości zupełnie inaczej wyobrażałam sobie swojego Księcia z Bajki. Będąc młodą, tworzysz w głowie obraz mężczyzny mężnie podjeżdżającego pod wysoką wieżę, w której kryje się twe od lat tęskniące do miłości jestestwo. Od dawna śmieszą mnie podobne banały. Bardzo wcześnie wybiłam sobie tego typu marzenia z głowy, pozbywając się nadmiaru niewieściego romantyzmu. Ścięłam włosy - przecież nikt nigdy nie uczyni z nich wyswobadzającej z życiowego uścisku liny, wzięłam świat we własne ręce, chcąc skrywać w sobie coś więcej do zaoferowania, niż tylko garstkę przymilnych uśmiechów, maślanych oczu i wciąż powtarzanego zdania: posłusznie pójdę za tobą na koniec świata i jeszcze dalej! Choć za tobą bym poszła, Bobby. Nasza historia, nasza przeszłość była o wiele bardziej skomplikowana. Może właśnie to budziło we mnie największą fascynację - dzieliliśmy nie tylko podobne pasje, ale z dziwnym oczarowaniem zawsze słuchałam i kolekcjonowałam skrawki historii o cieniach, kładących się na twojej przeszłości. Wiem, że znam cię praktycznie na wylot, ale paradoksalnie tyle jeszcze mam do okrycia. Niewykluczone, że to ta podróż w nieznane, możliwość ciągłego zgłębiania siebie nawzajem sprawia, że uczucia, którymi cię darzę z każdym dniem wzrastają coraz bardziej.
Kręcę przecząco głową. Próbuję odtworzyć w głowie obraz dnia, w którym pojawił się u mnie tamten... mężczyzna? Dostrzegam jedynie niewyraźną postać, twarz ma osnutą gęstą mgłą, głos zniekształcony, jakby dochodzący z bardzo daleka. Czuję w sobie wielki niepokój. Przychodzi mi na myśl, że od tej chwili będę obawiać się każdego pojawiającego się na ulicy cienia. Będę rzucać się do ucieczki, słysząc za sobą dźwięk nieznanych sobie dotąd kroków. Przecież nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę pozwolić sobie na podobne szaleństwo!
Chwytasz mnie mocniej, czule ściskając w ramionach. Przy tobie wiem, że nawet jeślibym chciała - nigdy nie zemdleję.
- Co?!- Teraz już naprawdę wybucham płaczem. Mnie nie było, a ty sam musiałeś bić się z kołatającymi w twojej głowie myślami. Przecież sama doskonale wiem, jak to jest kogoś stracić, zwłaszcza jedną z najbliższych sercu osób. Próbuję powstrzymać kolejne drgania ciała, otrzeć oczy, nabrać jakiejś wewnętrznej siły. Zapominam o bólu, o krwi sączącej się z kilku niezasklepionych jeszcze ran. - Bobby, tak mi przykro. Powinnam być u twojego boku, trzymać cię za rękę, wlewać w serce odrobinę otuchy... Ale w zamian zostawiłam cię samego. - Weź się w garść, mała. Stań na wysokości zadania. Czy to była piękna uroczystość? Czy wszyscy goście odpowiednio wywiązali się ze swojego zadania? Tyle pustych pytań, których nie śmiem wypowiedzieć na głos. Intuicja podpowiada mi, że to nie wszystko. Coś jeszcze masz mi dzisiaj do powiedzenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kręcę przecząco głową. Próbuję odtworzyć w głowie obraz dnia, w którym pojawił się u mnie tamten... mężczyzna? Dostrzegam jedynie niewyraźną postać, twarz ma osnutą gęstą mgłą, głos zniekształcony, jakby dochodzący z bardzo daleka. Czuję w sobie wielki niepokój. Przychodzi mi na myśl, że od tej chwili będę obawiać się każdego pojawiającego się na ulicy cienia. Będę rzucać się do ucieczki, słysząc za sobą dźwięk nieznanych sobie dotąd kroków. Przecież nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę pozwolić sobie na podobne szaleństwo!
Chwytasz mnie mocniej, czule ściskając w ramionach. Przy tobie wiem, że nawet jeślibym chciała - nigdy nie zemdleję.
- Co?!- Teraz już naprawdę wybucham płaczem. Mnie nie było, a ty sam musiałeś bić się z kołatającymi w twojej głowie myślami. Przecież sama doskonale wiem, jak to jest kogoś stracić, zwłaszcza jedną z najbliższych sercu osób. Próbuję powstrzymać kolejne drgania ciała, otrzeć oczy, nabrać jakiejś wewnętrznej siły. Zapominam o bólu, o krwi sączącej się z kilku niezasklepionych jeszcze ran. - Bobby, tak mi przykro. Powinnam być u twojego boku, trzymać cię za rękę, wlewać w serce odrobinę otuchy... Ale w zamian zostawiłam cię samego. - Weź się w garść, mała. Stań na wysokości zadania. Czy to była piękna uroczystość? Czy wszyscy goście odpowiednio wywiązali się ze swojego zadania? Tyle pustych pytań, których nie śmiem wypowiedzieć na głos. Intuicja podpowiada mi, że to nie wszystko. Coś jeszcze masz mi dzisiaj do powiedzenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Magrit Lupin dnia 18.03.16 23:45, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
Mój koniec świata, sam nie wiem gdzie on jest. Ale kiedyś przejdziemy się tą drogą, kiedyś złapiemy się za ręce i splątani tą obietnicą wieczności, pójdziemy w tamtą stronę. Mój koniec świata nie musi oznaczać twojego końca, twój koniec mojego. Ale chociażbym w połowie zatrzymał się drogi tylko dlatego, że ty dalej iść nie możesz - nie będę się wyrywał. Poczekam w spokoju. Aż pozwolisz mi iść dalej. A wiem, że pozwolisz, bo jesteśmy parą idealną. I wtedy odmówię. I już na zawsze będziemy tylko ty i ja.
Kiedyś było inaczej. Obawiałem się mówić na głos o rzeczach, którymi żyłem. A żyłem przeszłością. Latami spędzonymi w odosobnieniu i tym cieniem, które przyniosły. Nie mówiłem jak i dlaczego, kto i po co. Unikałem odpowiedzi, omijałem tematy.
Powiedziałem ci w koncu wszystko. A mimo to, wciąż jesteś przy mnie. Bałem się, bo było to cholernie trudne. Wypowiedzenie tych słów, przyznanie się. Gdyby ktoś kiedyś zajrzał do twoich wspomnień, jak myślisz? Czy nie zamknąłby mnie w Azkabanie?
Zamkną, jeżeli dowiem się kto zrobił ci to, kto namówił cię do stracenia zmysłów. Myślałem, że tylko ja mam do tego prawo. Potrząsasz głową, nie wiesz, może nie pamietasz, może kogoś kryjesz, może mnie chcesz chronić, a może ktoś wyczyścił ci pamięć.
Twoja twarz jest piękna, smutna, ale piękna. Chcę cię całować, ale nie czas na to.
Powinnaś była. Ale nie było cię i już dziś wiem z jakiego powodu. Nie chcę się mścić i zostawić cię, byś sama w tej rozpaczy podjęła niemądre decyzje, zaprowadziła swoje myśli zbyt daleko. Wolę upilnować, by zadośćuczynienie było adekwatne. Wolę żebyś swoim uśmiechem mnie pocieszyła, niż wylała morze łez. Ocieram kciukiem jedną z nich, twój wybuch jest prawdziwy i wiem dobrze, że chociaż nie znałaś jej tak mocno jak ja, czujesz ten ułamek, który i mi rozerwał serce te kilka dni temu.
- Już dobrze, kochanie. Spokojnie. Nie cierpiała, odeszła w spokoju - zapewnień kilka, niech one pozwolą ci wziąć kolejny oddech. I będziesz dzięki niemu mogła oddychać. Wdech i wydech. Najdroższa. Mamy jedno serce, ono od kilku dni już cierpi, nie musisz męczyć go dalej.
- Najważniejsze, żebyś teraz odpoczęła. Nie możesz zachorować kiedy ja jestem w takim stanie - teraz nic nie udaję, sama wiesz o co cię proszę. O pieczeń, o makaron. O to, żebyś o mnie zadbała. Chociaż dbanie o ciebie coraz bardziej mi się podoba. Gładzę cię po ramionach, odszukując tych miejsc, gdzie zapomniałem o opatrunkach.
Kiedyś było inaczej. Obawiałem się mówić na głos o rzeczach, którymi żyłem. A żyłem przeszłością. Latami spędzonymi w odosobnieniu i tym cieniem, które przyniosły. Nie mówiłem jak i dlaczego, kto i po co. Unikałem odpowiedzi, omijałem tematy.
Powiedziałem ci w koncu wszystko. A mimo to, wciąż jesteś przy mnie. Bałem się, bo było to cholernie trudne. Wypowiedzenie tych słów, przyznanie się. Gdyby ktoś kiedyś zajrzał do twoich wspomnień, jak myślisz? Czy nie zamknąłby mnie w Azkabanie?
Zamkną, jeżeli dowiem się kto zrobił ci to, kto namówił cię do stracenia zmysłów. Myślałem, że tylko ja mam do tego prawo. Potrząsasz głową, nie wiesz, może nie pamietasz, może kogoś kryjesz, może mnie chcesz chronić, a może ktoś wyczyścił ci pamięć.
Twoja twarz jest piękna, smutna, ale piękna. Chcę cię całować, ale nie czas na to.
Powinnaś była. Ale nie było cię i już dziś wiem z jakiego powodu. Nie chcę się mścić i zostawić cię, byś sama w tej rozpaczy podjęła niemądre decyzje, zaprowadziła swoje myśli zbyt daleko. Wolę upilnować, by zadośćuczynienie było adekwatne. Wolę żebyś swoim uśmiechem mnie pocieszyła, niż wylała morze łez. Ocieram kciukiem jedną z nich, twój wybuch jest prawdziwy i wiem dobrze, że chociaż nie znałaś jej tak mocno jak ja, czujesz ten ułamek, który i mi rozerwał serce te kilka dni temu.
- Już dobrze, kochanie. Spokojnie. Nie cierpiała, odeszła w spokoju - zapewnień kilka, niech one pozwolą ci wziąć kolejny oddech. I będziesz dzięki niemu mogła oddychać. Wdech i wydech. Najdroższa. Mamy jedno serce, ono od kilku dni już cierpi, nie musisz męczyć go dalej.
- Najważniejsze, żebyś teraz odpoczęła. Nie możesz zachorować kiedy ja jestem w takim stanie - teraz nic nie udaję, sama wiesz o co cię proszę. O pieczeń, o makaron. O to, żebyś o mnie zadbała. Chociaż dbanie o ciebie coraz bardziej mi się podoba. Gładzę cię po ramionach, odszukując tych miejsc, gdzie zapomniałem o opatrunkach.
+smoke rings of my mind+If you missed the train I'm on You will know that I am gone You can hear the whistle blow a hundred miles
Robert Lupin
Zawód : magiczny policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
For somethin' that he never done.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czekałam, przyzwyczajając się do sporadycznej ciszy, oplatającej niektóre kwestie cienką zasłoną milczenia. Licząc, że w końcu tama kiedyś puści, rzeka zaleje wyschnięty wodny kanał, równocześnie uwalniając twoje serce od tych najgorszych koszmarów. Czekałam, gdy chodząc mugolskimi ulicami mocno trzymaliśmy się za ręce, wymienialiśmy uwagi na temat właśnie obejrzanego filmu, razem leżeliśmy pod rozgwieżdżonym niebem. Nie pytałam, gdy znikałeś na noc, wpadałeś w dziwny nastrój. Nie naciskałam. Byłam obok. A gdy nadszedł ten moment, gdy wszystkie koszmary wyszły na światło dzienne, jeszcze mocniej ściskałam twoją dłoń, dając do zrozumienia, że od teraz jestem jeszcze bardziej twoja. Jakże mogłabym odejść?
Byłeś i jesteś miłością mego życia. Nic nie mogłoby tego zmienić.
- A potem czternaście. - Znowu gubię kontakt z rzeczywistością, zamazują mi się obrazy przed oczami, zapominam gdzie jestem. Na nowo znajduję się w swoim dziwnym, pustkowym świecie. Ciemność przysłania mi widok, tylko twój głos jest w stanie znowu sprowadzić mnie na ziemię.
Nie. Dzisiaj nie jestem piękna. Z ciemnymi plamami tuszu pod oczami, w których żłobią sobie nieznaną ścieżkę wciąż spływające po policzkach łzy. Rozmazuję je jeszcze bardziej, usiłując wierzchem dłoni powstrzymać tę słoną rzekę, której nurt, wbrew mojej woli, staje się coraz silniejszy. Nie lubię okazywać słabości. Przecież zawsze pozowałam na silną, pewną siebie kobietę. Ale przy tobie mogę sobie pozwolić na smutek. Żałośnie kryję się w sobie, gdy niechciany dreszcz bólu przebiega po całym moim ciele. Wdzięcznie wychwytuję tę odrobinę dotyku, gdy kciukiem delikatnie gładzisz mnie po policzku.
Wdech i wydech. Próbuję wyrównać oddech - jakbyśmy mieli nie tylko jedno serce, ale i myśli, gdy swym działaniem staram się podążać właśnie za ich przekazem. Łączy nas zatem kolejny szczególny dar - telepatii.
- Bobby, zanieś mnie do sypialni - wyrzucam z siebie, jakby na ślepo oplatając cię dłońmi za ramiona, bezwiednie ześlizgując się na twoje kolana. Nie zważając na ból, świeżo zasklepione rany, na pokrywające niemal całe nogi opatrunki. - Nigdy sobie nie wybaczę, że mnie przy tobie nie było. - Już tylko łaskoczę cię szeptem, chowając usta w zagłębienie twojej szyi, gdy twardy zarost przyjemnie drażni kości policzkowe, gdy przymykam oczy, wdychając w nozdrza ukochany zapach. Ciebie.
Byłeś i jesteś miłością mego życia. Nic nie mogłoby tego zmienić.
- A potem czternaście. - Znowu gubię kontakt z rzeczywistością, zamazują mi się obrazy przed oczami, zapominam gdzie jestem. Na nowo znajduję się w swoim dziwnym, pustkowym świecie. Ciemność przysłania mi widok, tylko twój głos jest w stanie znowu sprowadzić mnie na ziemię.
Nie. Dzisiaj nie jestem piękna. Z ciemnymi plamami tuszu pod oczami, w których żłobią sobie nieznaną ścieżkę wciąż spływające po policzkach łzy. Rozmazuję je jeszcze bardziej, usiłując wierzchem dłoni powstrzymać tę słoną rzekę, której nurt, wbrew mojej woli, staje się coraz silniejszy. Nie lubię okazywać słabości. Przecież zawsze pozowałam na silną, pewną siebie kobietę. Ale przy tobie mogę sobie pozwolić na smutek. Żałośnie kryję się w sobie, gdy niechciany dreszcz bólu przebiega po całym moim ciele. Wdzięcznie wychwytuję tę odrobinę dotyku, gdy kciukiem delikatnie gładzisz mnie po policzku.
Wdech i wydech. Próbuję wyrównać oddech - jakbyśmy mieli nie tylko jedno serce, ale i myśli, gdy swym działaniem staram się podążać właśnie za ich przekazem. Łączy nas zatem kolejny szczególny dar - telepatii.
- Bobby, zanieś mnie do sypialni - wyrzucam z siebie, jakby na ślepo oplatając cię dłońmi za ramiona, bezwiednie ześlizgując się na twoje kolana. Nie zważając na ból, świeżo zasklepione rany, na pokrywające niemal całe nogi opatrunki. - Nigdy sobie nie wybaczę, że mnie przy tobie nie było. - Już tylko łaskoczę cię szeptem, chowając usta w zagłębienie twojej szyi, gdy twardy zarost przyjemnie drażni kości policzkowe, gdy przymykam oczy, wdychając w nozdrza ukochany zapach. Ciebie.
Gość
Gość
Odlatujesz. Widzę, jak rozkojarza cię ta rzeczywistość. Nie mogę okazać strachu, który mną zawładnął. Strachu o ciebie. Staram się z całych sił być odważny, jak mi idzie?
Jesteśmy w domu sami, ale szepczemy. Żeby nie słyszeli nas sąsiedzi i panie na ruszających się fotografiach. Całe szczęście, że nigdy nie wpadliśmy na pomysł posiadania obrazu. Niektóre mogą mówić. Co jeżeli opowiedziałyby gościom o naszych sekretach?
- Maggie, jesteś teraz
To mi wystarcza. Ta obietnica jedności, kiedy twoja dłoń obejmuje mnie za szyję i powoli idziemy do sypialni. Czeka tam na ciebie rozwalone łóżko, bo odsypiałem kiedy poinformowałaś mnie, że powinienem się pojawić. Chociaż nie, kłamię. Jadłem przed wyjściem. I jakie teraz mogę mieć usprawiedliwienie na to, że nie posprzątałem, nie ułożyłem poduszek dla ciebie? Przecież tak cię to zawsze irytuje. Ten mój bałagan. Mówisz, że bardziej przejmuję się tym, żeby kamera nie była zakurzona, a filmy nie stały w nieodpowiednim miejscu. Mówisz, trochę przez łzy, ale trochę żartem, że bardziej kocham te rzeczy od ciebie. Ale to nieprawda, bo kiedy niosę cię do naszej sypialni, mozesz zachaczać nogami o wszystkie kamery świata, możesz je zdeptać i potłuc. Nie będę cierpiał, jak mógłbym cierpieć mocniej po tym jak zobaczyłem twoje rozerwane lustrami ciało.
Jesteś lekka, jesteś ciężka. Nie ma to znaczenia, niosę cię przez korytarz dlugi na sto metrów. Biorę oddech od codzienności, stawiam stopy powoli, usta mam oparte na twoim czole. Idę do samego końca mieszkania. By w końcu wejść do sypialni z białą pościelą. Kładę cię w niej. Skłamałem, twoja połowa była przygotowana.
Jesteśmy w domu sami, ale szepczemy. Żeby nie słyszeli nas sąsiedzi i panie na ruszających się fotografiach. Całe szczęście, że nigdy nie wpadliśmy na pomysł posiadania obrazu. Niektóre mogą mówić. Co jeżeli opowiedziałyby gościom o naszych sekretach?
- Maggie, jesteś teraz
To mi wystarcza. Ta obietnica jedności, kiedy twoja dłoń obejmuje mnie za szyję i powoli idziemy do sypialni. Czeka tam na ciebie rozwalone łóżko, bo odsypiałem kiedy poinformowałaś mnie, że powinienem się pojawić. Chociaż nie, kłamię. Jadłem przed wyjściem. I jakie teraz mogę mieć usprawiedliwienie na to, że nie posprzątałem, nie ułożyłem poduszek dla ciebie? Przecież tak cię to zawsze irytuje. Ten mój bałagan. Mówisz, że bardziej przejmuję się tym, żeby kamera nie była zakurzona, a filmy nie stały w nieodpowiednim miejscu. Mówisz, trochę przez łzy, ale trochę żartem, że bardziej kocham te rzeczy od ciebie. Ale to nieprawda, bo kiedy niosę cię do naszej sypialni, mozesz zachaczać nogami o wszystkie kamery świata, możesz je zdeptać i potłuc. Nie będę cierpiał, jak mógłbym cierpieć mocniej po tym jak zobaczyłem twoje rozerwane lustrami ciało.
Jesteś lekka, jesteś ciężka. Nie ma to znaczenia, niosę cię przez korytarz dlugi na sto metrów. Biorę oddech od codzienności, stawiam stopy powoli, usta mam oparte na twoim czole. Idę do samego końca mieszkania. By w końcu wejść do sypialni z białą pościelą. Kładę cię w niej. Skłamałem, twoja połowa była przygotowana.
[zt]
+smoke rings of my mind+If you missed the train I'm on You will know that I am gone You can hear the whistle blow a hundred miles
Robert Lupin
Zawód : magiczny policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
For somethin' that he never done.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|03.03.1956r
Znowu się dzieje. Rodzice nie wiedzieli, że Bertie na nowo szuka swojej siostry. O tym miała dowiedzieć się Magrit - o tym, że ktoś jeszcze chce zobaczyć jego lusterko - ale tego dnia, kiedy Bertie zamierzał do niej napisać, dowiedział się, że kuzynka zaginęła. Rodzice zachowywali się dziwnie. Znaczy... nie mówili o tym za wiele, a zwykle jakiekolwiek wydarzenia w rodzinie czy to tragedie, czy najbardziej radosne sceny były roztrząsane na każdy możliwy sposób. A jednak od roku chyba wszystko było trochę inne.
Tak, czy inaczej zebrał się w końcu, żeby zajść do Roberta i sprawdzić, co się z nim dzieje. Jak się trzyma, czy się trzyma, po prostu pogadać. W jego torbie krył się litr najlepszego, dostępnego nawet mugolom eliksiru leczącego nadmiar myśli i problemów (przynajmniej na chwilę) oraz...
- Hej. Przysłano mnie do ciebie z pożywieniem. Wiesz, jak jest.
Odezwał się, kiedy w drzwiach pokazała mu się znajoma postać. Wszedł do środka. Miał ochotę zadać kilka pytań, ale się powstrzymał, przynajmniej póki co.
- Jak się trzymasz?
To jedno w sumie mógł zadać na wstępie. Z doświadczenia wiedział, że znikanie to najgorsze, co można zrobić drugiej osobie. Siostry szukał ponad rok. A jednak żona, ktoś, z kim spędza się większą część doby i wspólnie planuje resztę życia?
Wyjął butelkę i schłodził ją zaklęciem. O ile na co dzień gęba mu się nie zamykała i gadał o wszystkim, o czym się da, kiedy sprawa robiła się poważna, zdecydowanie potrzebował pomocy procentów w prowadzeniu rozmowy. A nie wątpił, że i Robert ma na nie ochotę.
Znowu się dzieje. Rodzice nie wiedzieli, że Bertie na nowo szuka swojej siostry. O tym miała dowiedzieć się Magrit - o tym, że ktoś jeszcze chce zobaczyć jego lusterko - ale tego dnia, kiedy Bertie zamierzał do niej napisać, dowiedział się, że kuzynka zaginęła. Rodzice zachowywali się dziwnie. Znaczy... nie mówili o tym za wiele, a zwykle jakiekolwiek wydarzenia w rodzinie czy to tragedie, czy najbardziej radosne sceny były roztrząsane na każdy możliwy sposób. A jednak od roku chyba wszystko było trochę inne.
Tak, czy inaczej zebrał się w końcu, żeby zajść do Roberta i sprawdzić, co się z nim dzieje. Jak się trzyma, czy się trzyma, po prostu pogadać. W jego torbie krył się litr najlepszego, dostępnego nawet mugolom eliksiru leczącego nadmiar myśli i problemów (przynajmniej na chwilę) oraz...
- Hej. Przysłano mnie do ciebie z pożywieniem. Wiesz, jak jest.
Odezwał się, kiedy w drzwiach pokazała mu się znajoma postać. Wszedł do środka. Miał ochotę zadać kilka pytań, ale się powstrzymał, przynajmniej póki co.
- Jak się trzymasz?
To jedno w sumie mógł zadać na wstępie. Z doświadczenia wiedział, że znikanie to najgorsze, co można zrobić drugiej osobie. Siostry szukał ponad rok. A jednak żona, ktoś, z kim spędza się większą część doby i wspólnie planuje resztę życia?
Wyjął butelkę i schłodził ją zaklęciem. O ile na co dzień gęba mu się nie zamykała i gadał o wszystkim, o czym się da, kiedy sprawa robiła się poważna, zdecydowanie potrzebował pomocy procentów w prowadzeniu rozmowy. A nie wątpił, że i Robert ma na nie ochotę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kuchnia pomieszczeniem zwanym często sercem domu. Dziś przypomina raczej wysypisko śmieci, cmentarzysko. I chociaż serce Roberta nie umarło w sposób fizjologiczny jeszcze wciąż nieznośnie dudniąc pod piersią, to w sposób metaforyczny - obmiera. Każdy kolejny dzień spędzony bez Magrit, to kolejny ślad pozostawiony na ziemi. Rzucone brudne skarpetki, rozbita butelka, wylane mleko - nigdy go nie sprzątnie. Nie, póki ona nie wróci.
Już jej nie ma. Już nie nakrzyczy na niego, nie spojrzy tymi swoimi smutnymi oczami, nie rozkaże mu zmienić postępowania. Już jej nie ma, a ta pustka nie pozwala mu spać. Przeniósł się na kanapę, tak jakby spanie w ich małżeńskim łóżku sprawiało mu ból. Właściwie i tak nie zasypiał, a jeżeli już, to z kompletnego wyczerpania organizmu, albo głodu, albo pijackim snem.
Idzie otworzyć drzwi, ale wie dobrze, że za nimi nie ma jego żony. Idzie powoli, przewraca jakąś butelkę, ta toczy się swoim torem, po czym odbija się od ściany i zostaje tam. Pomiędzy innymi butelkami. Robert ma na sobie jakieś gacie i szarą koszulke, właścwie to może i dobrze, że zawsze nosił brodę, to nie widać żeby przynajmniej z twarzy się bardzo zmienił.
Bott przypomniał mu tylko o Magrit, ale nie był niechcianym gościem. Dlatego mimo wszystko Robert pozwolił mu wejść. Rodzina. Czy on jeszcze ma rodzinę po tym, jak Magrit zniła? Ten tu chłopak również jest z Zakonu, więc może będzie bardziej rozumiał. Ba, on ma zaginiętą siostrę. Może jeszcze lepiej zrozumie.
Zostawia go w drzwiach i po prostu idzie do pokoju czy kuchni. Bertie musiał zająć się wszystkim jeżeli chciał rozmawiać. Kiedy zadaje pytanie, Robert kręci głową i sięga po jakiś alkohol. W nim najlepiej topić smutki. Unosi butelkę w stronę chłopaka z pytanie mniemym, czy ma ochotę.
- Jak widać - odpowiada w końcu chmurnie - Co tam masz
Wypija ze szklanki znów alkoholu łyk. Ech, wciąż pali. Kiedy przepali i będzie mógł pić to bez skrzywienia się.
Już jej nie ma. Już nie nakrzyczy na niego, nie spojrzy tymi swoimi smutnymi oczami, nie rozkaże mu zmienić postępowania. Już jej nie ma, a ta pustka nie pozwala mu spać. Przeniósł się na kanapę, tak jakby spanie w ich małżeńskim łóżku sprawiało mu ból. Właściwie i tak nie zasypiał, a jeżeli już, to z kompletnego wyczerpania organizmu, albo głodu, albo pijackim snem.
Idzie otworzyć drzwi, ale wie dobrze, że za nimi nie ma jego żony. Idzie powoli, przewraca jakąś butelkę, ta toczy się swoim torem, po czym odbija się od ściany i zostaje tam. Pomiędzy innymi butelkami. Robert ma na sobie jakieś gacie i szarą koszulke, właścwie to może i dobrze, że zawsze nosił brodę, to nie widać żeby przynajmniej z twarzy się bardzo zmienił.
Bott przypomniał mu tylko o Magrit, ale nie był niechcianym gościem. Dlatego mimo wszystko Robert pozwolił mu wejść. Rodzina. Czy on jeszcze ma rodzinę po tym, jak Magrit zniła? Ten tu chłopak również jest z Zakonu, więc może będzie bardziej rozumiał. Ba, on ma zaginiętą siostrę. Może jeszcze lepiej zrozumie.
Zostawia go w drzwiach i po prostu idzie do pokoju czy kuchni. Bertie musiał zająć się wszystkim jeżeli chciał rozmawiać. Kiedy zadaje pytanie, Robert kręci głową i sięga po jakiś alkohol. W nim najlepiej topić smutki. Unosi butelkę w stronę chłopaka z pytanie mniemym, czy ma ochotę.
- Jak widać - odpowiada w końcu chmurnie - Co tam masz
Wypija ze szklanki znów alkoholu łyk. Ech, wciąż pali. Kiedy przepali i będzie mógł pić to bez skrzywienia się.
+smoke rings of my mind+If you missed the train I'm on You will know that I am gone You can hear the whistle blow a hundred miles
Robert Lupin
Zawód : magiczny policjant
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
For somethin' that he never done.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
Put in a prison cell, but one time he could-a been
The champion of the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pierwsze co zrobił to otworzył okno. Było duszno, jakby ktoś funkcjonował tu zamiast żyć od dość długiego czasu. Pewnie tak było. Rozejrzał się po kuchni i powrzucał puste butelki do jednej siatki. Sporo ich było, trochę za dużo nawet. A jednak nic nie mówił. Wiedział o problemach Roberta, dawnych problemach. Myślał w duchu, że nie będzie pić jak Magrit wróci. Choć jeśli ma czekać tyle ile on czeka na Anastasię, może się do tego czasu zapić. A jednak nie będzie teraz mędził, da mu czas. W końcu sam przyniósł flaszkę.
- Zjedz coś najpierw, co?
Spojrzał na niego krytycznie. Lupin wyglądał jak wrak i Bertie wcale się nie dziwił. Zaginięcie. Z jednej strony człowiek ma nadzieję, że jeszcze kiedyś spotka swoją bliską osobę, z drugiej boi się, co się z nią dzieje. Czeka i czeka, będzie czekać ile trzeba. Pewnie długo. I to czekanie też jest irytujące i w jakiś sposób bolesne. Potem przychodzą głupie myśli. A jeśli sama uciekła? A jeśli ktoś właśnie w tej chwili robi jej krzywdę? Szczególnie, kiedy znika kobieta. Żoną mąż powinien się opiekować. Jak i brat siostrą. Ale nie można nic zrobić i trzeba czekać, aż ktoś, kto wie jak to zrobić odnajdzie tę ważną osobę. Albo pogodzić się z końcem, ale tego się tak po prostu zrobić nie da. Niektórym to przychodzi, innym nie.
Zajrzał mu do lodówki, ale jak się spodziewał znalazł głównie rzeczy nadające się jedynie do wywalenia. To też zrobił, wrzucił je do siatki z butelkami. Ze swojej torby wyjął kilka produktów, choć nie liczył, że Lupin będzie z nich korzystał. A jednak niech ma.
- Jak się znajdzie, pewnie będzie potrzebowała pomocy. - spojrzał na mężczyznę uważnie. - Zagłodzony i w delirce się nią nie zaopiekujesz.
Bo przecież wróci. Nie wiedział, czy Lupin myśli jak on. Czy woli jak jego matka - przyjąć najczarniejszy wizerunek i pogodzić się ze stratą. I to w jakiś sposób rozumiał. A jednak jeśli Magrit na prawdę żyje to kiedy wróci najpewniej nie będzie w dobrym stanie...
Podsunął szklankę, kiedy Lupin zaoferował mu alkohol, a jednak zabrał się za odgrzewanie jedzenia w jakimś garnku. Jego matka zrobiła. Bertie uważał, że to przyjemny gest.
- Popisowy gulasz Samanthy Bott. Narobiła ci trochę jedzenia, żebyś miał pod ręką coś strawnego. - wyjął z torby kilka opisanych słoików i wstawił mu je do szafki. Jego matka wydawała się oschła, jeszcze przed zniknięciem Anastasii. Taka zbyt logiczna i jedynie znerwicowana. A jednak miała w sobie całą masę ciepła. Tylko zakamuflowana pod wizerunkiem twardej pani domu przy mężu lekkoduchu.
- Zjedz coś najpierw, co?
Spojrzał na niego krytycznie. Lupin wyglądał jak wrak i Bertie wcale się nie dziwił. Zaginięcie. Z jednej strony człowiek ma nadzieję, że jeszcze kiedyś spotka swoją bliską osobę, z drugiej boi się, co się z nią dzieje. Czeka i czeka, będzie czekać ile trzeba. Pewnie długo. I to czekanie też jest irytujące i w jakiś sposób bolesne. Potem przychodzą głupie myśli. A jeśli sama uciekła? A jeśli ktoś właśnie w tej chwili robi jej krzywdę? Szczególnie, kiedy znika kobieta. Żoną mąż powinien się opiekować. Jak i brat siostrą. Ale nie można nic zrobić i trzeba czekać, aż ktoś, kto wie jak to zrobić odnajdzie tę ważną osobę. Albo pogodzić się z końcem, ale tego się tak po prostu zrobić nie da. Niektórym to przychodzi, innym nie.
Zajrzał mu do lodówki, ale jak się spodziewał znalazł głównie rzeczy nadające się jedynie do wywalenia. To też zrobił, wrzucił je do siatki z butelkami. Ze swojej torby wyjął kilka produktów, choć nie liczył, że Lupin będzie z nich korzystał. A jednak niech ma.
- Jak się znajdzie, pewnie będzie potrzebowała pomocy. - spojrzał na mężczyznę uważnie. - Zagłodzony i w delirce się nią nie zaopiekujesz.
Bo przecież wróci. Nie wiedział, czy Lupin myśli jak on. Czy woli jak jego matka - przyjąć najczarniejszy wizerunek i pogodzić się ze stratą. I to w jakiś sposób rozumiał. A jednak jeśli Magrit na prawdę żyje to kiedy wróci najpewniej nie będzie w dobrym stanie...
Podsunął szklankę, kiedy Lupin zaoferował mu alkohol, a jednak zabrał się za odgrzewanie jedzenia w jakimś garnku. Jego matka zrobiła. Bertie uważał, że to przyjemny gest.
- Popisowy gulasz Samanthy Bott. Narobiła ci trochę jedzenia, żebyś miał pod ręką coś strawnego. - wyjął z torby kilka opisanych słoików i wstawił mu je do szafki. Jego matka wydawała się oschła, jeszcze przed zniknięciem Anastasii. Taka zbyt logiczna i jedynie znerwicowana. A jednak miała w sobie całą masę ciepła. Tylko zakamuflowana pod wizerunkiem twardej pani domu przy mężu lekkoduchu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kuchnia
Szybka odpowiedź