Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]26.02.16 14:39
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]26.02.16 14:56
Marin sporadycznie widywał się z ojcem sam na sam. Zazwyczaj ich spotkaniom towarzyszyły większe okazję lub chociaż jedna lub dwie osoby. Chłopak nigdy nie wiedział dlaczego ojciec stroni od indywidualnego kontaktu z synem ale po tylu latach pogodził się z tym i właściwie przestał na to zwracać uwagę. Jednak nie mógł nie zwrócić uwagę na list, który od niego dostał w ostatnim czasie. Poprosił go o spotkanie, które było bardzo ważne i ewentualna nieobecność jest niedopuszczalna i jej skutki mogą być bardzo drastyczne.
Tylko głupi by się nie domyślił, że chodzi o jego status matrymonialny. Nie jest kłamstwem, że Marin nie miał oficjalnie partnerki, która mogłaby mu zaoferować potomka. Nie liczył oczywiście uczucia, którym darzył co jakiś czas poszczególne kobiety.
O dziwo spotkanie było wyznaczone na jest dworek, który miał się stać w stu procentach jego własnością po tym jak ożeni się ze szlachcianką. Do tej pory zamieszkiwał tylko pierwsze piętro, a na samym dole przebywała dalsza rodzina ojca.
Nie mógł się również spodziewać tego, że gdy tylko ojciec pojawił się w jego mieszkaniu poinformował go, że od dzisiaj dworek będzie należał w całości do niego i powinien zadbać o to, żeby wystrój odpowiadał rodowej tradycji. Oznaczało to mniej więcej tyle, że w najbliższym czasie jego życie towarzyskie wymrze. Nie spodziewał się przecież dodatkowych gości.
Kolejną porcją informacji był fakt iż do godziny czasu w rezydencji, która już oficjalnie została nazwana dworkiem Marina Ollivandera pojawi się dwójka wyjątkowych dla niego osób i stoi przed ważnym zadaniem. Młody Ollivander był lekko w szoku, bo spodziewał się mimo wszystko reprymendy od ojca i konkretnych wytycznych dotyczących jego matrymonialnej przyszłości. W jeszcze większym szoku był, gdy ojciec oświadczył mu, że owymi gośćmi będzie Eurydice Flint z ojcem, który po długich rozmowach z ojcem Marina uznał, że młody Ollivander jest idealnym kandydatem na męża jego córki i powinni zaaranżować małżeństwo, żeby połączyć ich zaprzyjaźnione rody.
Cóż, Marin poczuł się jakby wylano na niego kubeł zimnej wody. Czy jego ojciec oświadczył mu właśnie, że za godzinę ma się oświadczyć dziewczynie, którą ledwo kojarzy i ma zostać jego żoną? Nie chciał polemizować z ojcem, bo wiedział, że jest mu coś winien ale może pozwoliłby mu ją chociaż zobaczyć?
Godzinę, która powinna trwać nieskończoność, a tak naprawdę trwała dużo krócej, spędzili na planach, które ojciec Marina miał wobec niego. Ślub, który własnie aranżował powinien bezwzględnie uszanować i po konsultacjach z nestorem jest to ich obojgu wola.
Gdy tylko wybiła godzina w której pojawili się goście Marina zjadł lekki stres. Normalni ludzie wiedzą o tym, że się oświadczają i się do tego potrafią przygotować. Nie sa zaskakiwani w ten sposób.
W momencie kiedy tuż przed domem zmaterializowały się dwie osoby, frontowe drzwi otworzyły się szeroko. Dostrzegł przed nimi lorda Flinta i lady Flint, która w przyszłości miała być lady Ollivander.
Gdy ojciec Marina przywitał się z lordem Flintem i przyszła kolej na niego podszedł do obojga. - Dobry wieczór, lordzie Flint, rad jestem z pana wizyty. - ukłonił się trochę zbyt oficjalnie i podał rękę przyszłemu teściowi. W następnej chwili przeniósł wzrok na Eurydice. - Witaj, lady Flint, wyglądasz cudownie. - i całując ją w rękę zaprosił gości do środka.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]26.02.16 23:03
Służka o okrągłych kształtach przewiesiła przez jej krzesło beżową sukienkę. Miała ściśle przylegający rękaw, sięgający do łokcia i prostą, plisowaną spódnicę kończącą się przed kostkami, obdartymi po zeszłodniowej wędrówce. Gina (bo tak było na imię przysadzistej kobiecie) wyszła bez słowa, zostawiając za sobą kruchą blondynkę, stojącą przed lustrem osadzonym w ciężkiej, żłobionej ramie. W pokoju robiło się duszno; niewykluczone, że od zawieszonych w powietrzu pytań. Kiedy w milczeniu przymierzała cieniutką tkaninę, wodziła palcami po jej jedwabnym materiale. Sukienki, które szyto na miarę, nie pozostawiały wiele do życzenia, a ta nie była wyjątkiem. Eurydice przechyliła głowę w stronę prawego ramienia, przyglądając się drobnym aplikacjom, naszytym na okrągły dekolt i uważając, aby niefortunnie nie rozsypały się pod naciskiem jej spojrzenia. Gdy Gina wróciła, odesłała ją skinieniem dłoni. Była wdzięczna za jej dobre intencje, ale nie lubiła, kiedy ktoś dotykał jej włosów. Przypieczętowała koczek srebrną klamerką i pozwoliła, aby pojedyncze kosmyki zwyczajowo wydostały się z luźnego upięcia. Opuszczenie posiadłości Flintów w nieznane uprzedziło jedynie wsunięcie niewysokich pantofelków i znikomy uśmiech ojca, posłany gdzieś w eter. Nie odezwał się ani słowem.
Dworek Ollivanderów bez wątpienia był urokliwy. Rozległy, zadbany i otoczony zielenią, co dawało młodej dziewczynie drobne poczucie bezpieczeństwa. Przed postawieniem nogi na marmurowych podłogach, ciaśniej opatuliła się swetrem, narzuconym w biegu na ramiona (skrycie wierząc, że zdoła zakamuflować ich trzęsienie). Nie podał jej ręki, ramienia, ani spojrzenia podtrzymującego na duchu. Dopiero kiedy ciężkie frontowe drzwi otworzyły się przed nimi na oścież, ojcowskie oczy roziskrzyły się blaskiem nieznanego pochodzenia, a Eurydice zdała sobie sprawę, że poranna fatyga była w gruncie rzeczy... jej zaręczynami. Nie zdążyła zareagować. Wszystko potoczyło się zbyt szybko; w wejściu do willi stanął młody mężczyzna, gdzieś za nim majaczył jego opiekun, głosy przekształcały się w bezsensowne brzęczenia, a na jej dłoni złożono krótki, zwięzły pocałunek. Zawiesiła wzrok na radosnej twarzy młodzieńca parę sekund dłużej, niż powinna, chłonąc każdy detal, który mógłby być pomocny przy przywoływaniu nowo poznanego wizerunku. Choć starała się zapanować nad sytuacją, komplement przeleciał gdzieś w okolicach jej ucha, obijając się o kryształowy kolczyk. Starannie odzwierciedliła chłodny półuśmiech ojca (choć musiał wypaść o wiele gorzej, niż jego pierwowzór) i posłusznie odlepiła stopy od podłoża, po raz pierwszy czując jego dłoń na swoich plecach. Kiedy ciepło murów objęło ich całym swoim zasięgiem, dygnęła na ostatku w stronę lorda Ollivandera i pozwoliła eksplodować burzy pytań, która pobudziła do życia wszystkie jej zmysły. Rzeczywistość brutalnie i bez uprzedzenia ściągnęła ją na ziemię.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]27.02.16 0:54
Czy Marin czuł zdenerwowanie? Jasne, kto by nie czuł? Można powiedzieć, że to jedna z pierwszych sytuacji od dawna kiedy czuł się bezradny i nie mógł nic zrobić. Z góry przecież założył, że zdania ojca nie może podważyć i jego wola jest ostateczna. Patrząc na ich wspólną przeszłość, która nie należała do zbytnio owocnych, Marin chciał w stu procentach uszczęśliwić ojca i spełnić jego wolę.
Widok Eurydice która wchodziła niepewnie po schodach niezbyt dodał mu otuchy. Widać było, że dziewczyna czuje się równie niepewnie co on sam. Tym bardziej poczuł się skrępowany gdy ta była pogrążona w myślach, gdy witał ją w ich przyszłym domu.
Stres? Rozumiał to ale przecież sam przeżywał dokładnie to samo. Jednak on był mężczyzną, nie mógł tego ot tak pokazać i skulić potulnie głowę prosząc ojca o wyręczenie. To byłoby małym faux pas i nie wiedziałby czy prędzej ojciec by mu wybaczył czy sam sobie. Oczywiście posiadał zbyt dużą dumę na to, żeby się nie winić po ewentualnym błędzie.
- Lordzie Flint. - ukłonił się ponownie ojcu Eurydice gdy tylko zjawili się w czwórkę w salonie. - Ojcze. Mógłbym poprosić o towarzystwo lady Flint na osobności? Nie chciałbym skrępować jej dodatkowo w takiej chwili. - zapytał z grzecznością stonowanym tonem i gdy tylko mężczyźni skinęli głową ze zgodą i pogrążyli się w swojej rozmowie Marin podszedł do Eurydice i podał jej rękę, żeby mogła go za nią złapać. Cóż, to pewnie ich pierwszy raz, który będą musieli się w przyszłości wyuczyć
- Marin Ollivander. - powiedział do niej z lekko zdenerwowanym uśmiechem gdy odeszli wystarczająco tyle, żeby ich rozmowa umknęła uszom ojców. - Mimo wszystko warto znać imię przyszłej połówki, prawda? - zaśmiał się nerwowo.
Czy tylko jemu drżały ręce, czy to przypadek? Naprawdę mocno stresował się sytuacją w której właśnie się znaleźli. Powinien się przygotować, wygłosić jakąś mowę. A jemu po prostu język ugrzązł w gardle i wszystko co mówił brzmiało jakby miał w buzi winogrona.
- Też się stresuję, nie martw się. Dla mnie to tak samo nowa sytuacja jak dla Ciebie. Po prostu będziemy to mieć z głowy i będziemy musieli się poznać. Co chciałabyś o mnie wiedzieć? - zapytał patrząc jej prosto w oczy. Musiał zapamiętać wyraz jej twarzy z tego dnia. Może kiedyś w przyszłości będzie mógł obrócić w żart tą całą sytuację.
- Ty pewnie nie chodziłaś do Hogwartu, mam pamięć do twarzy i na pewno bym Cię zapamiętał. Gdzie się uczyłaś? Co robiłaś po szkolę? Czym się zajmujesz?... - zaczął po chwili pytać o wszystko co przyszło mu do głowy nie myśląc o tym, że to może trochę za dużo. - Wybacz, poniosło mnie. Opowiesz mi kiedy będziesz gotowa.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]27.02.16 13:33
Zbędne konwersacje z ojcem zostały zastąpione stukotem obcasów, niosącym się echem po ścianach i bogato zdobionych korytarzach. Nauczono ją, aby nie rozglądać się po bokach jak kilkuletnie dziecko, spragnione świata i jego małego dobytku, więc musiała nasycić się tym, co wychwytywała kątem oka. Oprócz licznych obrazów, antycznych mebli i dużych okien z widokiem na lasek, interesowały ją też plecy i profil samego młodzieńca, prowadzącego ich dwójkę przez rodzinną posiadłość. Miał piękną twarz, ale nie mogła jeszcze wiedzieć, czy to samo można było powiedzieć o jego duszy. Wiele ludzi, których poznała, znalazło się w posiadaniu brzydkich dusz; a może po prostu takie zostały im przydzielone i nie mieli na nie wpływu. W momencie, w którym zsunęła z ramion prowizoryczną narzutkę, młody Ollivander niespodziewanie poprosił o chwilę prywatności, w zamyśle unikając skrępowania swojej przyszłej małżonki. Te słowo jeszcze przez długi czas miało mieć absurdalny wydźwięk w jej uszach. Ucałowała szybko ojca w ramach podziękowania i mimowolnie zacisnęła chłodne palce na dłoni młodzieńca. Choć szlacheckie wychowanie wielokrotnie uwzględniało dotykanie się, chociażby podczas tańca, lub symbolicznego pozdrowienia, nigdy nie potrafiła się do niego przyzwyczaić. Dłoń trzymała sztywno, ale wystarczająco pewnie, aby nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Eurydice Flint. - odparła, po raz pierwszy od rozpoczęcia ich znajomości. Poczuła ulgę, że nie brzmiała tak, jakby miała ochotę wybiec tylnymi drzwiami dla służby. "Połówka" brzmiała równie dziwacznie, jak parędziesiąt innych słów, którymi mieli zacząć się posługiwać ("kochanie", "najdroższy"), jednak nie przeszkodziło jej to w uniesieniu kącików ust, układających się w niepewny uśmiech. Podczas kiedy mówił o stresie, czy poznawaniu się nawzajem, zerknęła w dół, prosto na ich splątane dłonie, usiłując zdemaskować pochodzenie ledwo wyczuwalnego drżenia. Najprawdopodobniej nie należało do niej - uniosła więc głowę i przykryła jego palce swoimi, licząc, że podzieli się z nim odgrywanym spokojem ducha.
- Chcę wiedzieć tylko jedną rzecz. - przyznała, przysuwając się do niego o parę cali, tak, aby mogła znaleźć swoje usta na wysokości jego ucha. - Czy to piżmo, kadzidło i czarna figa? - mruknęła, skupiając się na zapachu, mniej, bądź bardziej świadomie osadzonym na jego śnieżnobiałym kołnierzyku. Odsunęła się równie szybko, co zbliżyła, nieprzerwanie mierząc go zaciekawionym spojrzeniem. Lawina pytań, którą chwilę później ją zasypał, nie przygotowała ją na udzielenie natychmiastowych odpowiedzi. Zamrugała gęsto, zastanawiając się, od czego powinna zacząć.
- Uczyłam się w Beauxbatons. - skinęła twierdząco głową. Najpewniej gdyby uczęszczali do jednej szkoły, również zapamiętałaby go o niebo lepiej, niż tylko z wystawnych przyjęć. - Pozwól, że resztę kwestii rozjaśnimy sobie później. Wydaje mi się, że Lordowie się niecierpliwią. - dodała półgłosem, nawet nie spoglądając w stronę starszych mężczyzn. Dobrze wiedziała, że nie lubili, gdy kazano im na siebie czekać.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]27.02.16 16:35
Marin nie miał w zwyczaju zapraszać do swojego mieszkania kobiet. Gdy tylko przyjęcia albo spotkania ze znajomymi kończyły się w dość niekonwencjonalny sposób z jakąś kobietą u boku nigdy nie pozwalał sobie na to, żeby ktoś przekroczył próg tego domu. Może był zbyt przesądny, ale uważał, że pierwszą kobietą, która tu wejdzie będzie jego przyszła żona. Eurydice nie mogła jednak wiedzieć, że właśnie przez ich ojców zmuszony został do zaakceptowania kolejnego argumentu, który świadczył o tym, że powinien się oświadczyć.
Marin poczuł lekkie spięcie w dziewczynie, która miała zostać w przyszłości jego żoną. Zaczął się przez chwilę zastanawiać jak to w ogóle będzie wyglądać. Wyjdą stąd dzisiaj i następnego razu jak się spotkają będzie ją traktował jako najwazniejszą osobę w życiu? Jak Pers lub Barry zapytają jaka ona jest to odpowie, ze nie wie, bo jej nie zna?
- Być może, nie jestem specjalistą w zapachu, czego nie można jak widać powiedzieć o Tobie. - uśmiechnął się tuż po tym jak dziewczyna się przedstawiła i postanowiła obejść kilka kroków i zbliżyła swoje usta do jego ucha. W momencie poczuł się niepewnie. Odwaga? Chyba ona wpłynęła na to, że dziewczyna nie miała oporu przed tym żeby tak bezpośrednio się do niego zbliżyć.
- Mówisz po francusku? Też umiałem kiedyś kilka słów, ale to stare czasy. - wymamrotał tylko bezskładnie przypominając sobie lata, które poświęcił na podróż po świecie i pracę. Miał szczęście, że udało mu się pogodzić obie rzeczy. Nie wyobrażał sobie przestać żyć dostatnie, bo dopływ do gotówki rodu był trudny w miejscach takich jak Japonia. Poza tym nauczył się w tym czasie być samowystarczalny z czego można powiedzieć, że był bardzo dumny.
Gdy dziewczyna zasugerowała Marinowi, że nie powinni kazać czekać ojcom tak długo ten tylko skinął głową i wziął ją pod rękę. Czy nie tak powinien się zachować świeżo upieczony narzeczony? Cóż, to tylko melodia przyszłości, która za chwile stanie się prawdą.
- Ojcze. - skinął głową w kierunku swojego ojca, który chyba wypatrywał ich kiedy w końcu do nich powrócą. Pewnie bał się, że oboje zaczną spiskować albo wymyślą szybko plan jak wycofać się z tej sytuacji, która była dosyć... niezręczna.
- Lordzie Flint, ja Marin Ollivander, syn Williama Ollivandera, chciałbym z ogromnym szacunkiem poprosić Pana o błogosławieństwo i zgodę na rękę Pana córki. Zarówno Pan, jak i mój ojciec, jesteście świadkami, że przyrzekam bronić imienia Eurydice Flint i strzec ją przed niebezpieczeństwami, które mogą jej zagrażać. Obiecuję również trwać przy niej na dobre i na złe. - powiedział trochę zbytnio donośnym głosem prostując się przed obliczem ojca i lorda Flinta. Tak, to zdecydowanie była najbardziej stresująca i najbardziej niepewna chwila w jakiej się znalazł. Gdy tylko wyraz twarzy lorda Flinta zmienił się i wyraził zgodę na proces, który sam zainicjował Marin odwrócił się w stronę Eurydice i przyklęknął. Wyciągnął z kieszeni pierścionek, który ojciec podarował mu jako pamiątkę rodzinną. To ten sam pierścionek, który podarował jego matce, która tak wiele znaczyła dla Williama.
- Eurydice Flint, mimo tego, iż nie znasz mnie tak jakbyś tego chciała, chcę Ci obiecać, że będąc u mojego boku zrobię wszystko, żebyś czuła się bezpieczna i szczęśliwa. Pomimo wielu przeciwności, które staną na naszej drodze chcę trwać przy Tobie i powodować uśmiech na Twojej twarzy. Czy zechcesz zostać moją żoną? - zapytał głosem, którego sam nie znał. Nie wiedział kto wypowiada te słowa i skąd wzięła mu się w głowie taka przemowa. Może w głębi duszy całe życie przygotowywał się na tą chwilę? Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowo wyciągnął przed siebie pierścionek, który dla jego ojca był tak ważny.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]27.02.16 20:16
Dopiero w tak skrajnie niedorzecznej, niespodziewanej i spontanicznej sytuacji uzmysłowiła sobie, że nawet najcieplejsze stosunki z ojcem nie są w stanie uratować jej przed małżeństwem. Dotychczas majaczyło jej gdzieś z tyłu głowy, przypominając o sobie w snach, a nawet koszmarach, ale nigdy nie zdołało dosięgnąć jej w rzeczywistości. Wizja samej siebie, ubranej w białą suknię ślubną, z trenem spadającym kaskadami na ziemię, była tylko niezbyt trwałą, odległą myślą i czymś na kształt bajki, przesyconej fikcją. Jak okazało się w salonie państwa Ollivander, niektóre baśni i mity należało traktować poważnie. Spostrzegawczemu oku Eurydice nie umknął fakt, że jej nagły gest wywołał w brunecie cień zmieszania, który zaraz odbił się na jej własnej osobie. Odruchowo wydostała dłoń z jego objęcia.
- Proszę o wybaczenie. To jedna z niewielu rzeczy, które muszę wiedzieć i nad którą względnie nie panuję. - wyjaśniła. Dla niej perfum był nieodzowną wizytówką tego, kto go nosił. Określał jego osobowość, preferencje i całą resztę aspektów, których poznanie pomagało zbliżyć się do człowieka. Nie wiedziała, co skłoniło ją ku temu, aby rozwiązać zagadkę skomplikowanego zapachu w tak nieodpowiednim momencie - może łapała się ostatniej deski ratunku, dzięki której nie byłby jej tak beznadziejnie obcy? Postarała się nie wracać do roztrząsania tej kwestii i z ulgą odpowiedziała na jego następne, o wiele bardziej komfortowe pytanie.
- Oui, un peu. - podczas kiedy uczęszczało się do francuskiej szkoły, znajomość tamtejszego języka nie była dla nikogo zaskoczeniem. Jeszcze zanim wyjechała do Francji, w domu miewała dni, podczas których nie mogła posługiwać się ojczystym językiem. Według ojca, tak miała najlepiej przysposobić sobie kunszt obcej mowy. - Jeżeli wyrazisz taką chęć, z przyjemnością nauczę cię paru przydatnych zwrotów. - dodała, sama zaskoczona lekkością, z jaką zaproponowała pomoc nieznajomemu mężczyźnie. Postanowili jednak nie zwlekać zbyt długo. Ujęła Marina pod ramię, zbliżając się do lordów jak do katów, z niecierpliwością wyczekujących ścięcia jej wątłej szyi. Słowa młodego Ollivandera huczały jej w głowie i dyskretnie przyspieszyły bicie serca, obijającego się po klatce piersiowej. Zupełnie jak ptak, który rozpaczliwie usiłuje wydostać się z klatki pozbawionej wyjścia. Strzec ją przed niebezpieczeństwami. Spojrzała na niego, kiedy wypowiadał wszystkie te słowa, cenniejsze od innych obietnic, rzuconych na wiatr. Trwać przy niej na dobre i na złe. Spuściła głowę, wbijając wzrok w idealnie wypolerowane czubki swoich butów, wracając myślami do czasów, w których osoba, której oddała całą siebie, bezpowrotnie odeszła. Przez kilka lat łudziła się, że to ktoś inny zdecyduje się kiedyś przed nią uklęknąć, wywołać łzy wzruszenia i wypowiedzieć parę znaczących dla wspólnej przyszłości formułek. Czy zechcesz zostać moją żoną? Spojrzała prosto w oczy Marina, jeszcze obce i niebliskie sercu, których tęczówek nie pamiętała tak dobrze, jak należących do starszego brata. Wspomnienie Mortimera, którego nie zdążyła uprzedzić o zaręczynach, wprawiło w drżenie jej szczupłe palce, nieprzerwanie pachnące perfumami. Mimo to wyciągnęła prawą dłoń w jego stronę.
- Tak, lordzie Ollivanderze. Dołożę wszelkich starań, aby godnie spełniać się w roli pańskiej małżonki. - odpowiedziała, przywołując na twarz najbardziej promienny uśmiech, na jaki była w stanie się zdobyć. Pierścionek połyskujący w jego dłoni miał być przypieczętowaniem ich losu. Ich wspólnego losu.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]27.02.16 21:07
Marin nie do końca rozumiał to, że Eurydice potrzebowała jego zapachu, bo nie panowała zbytnio nad tym. Czy to oznaczało, że jej największym atutem jest zapach? Może po prostu chciała zobaczyć, czy się umył przed tak ważną chwilą? Ciężko stwierdzić, a tym bardziej ocenić, co miało na celu takie zachowanie, ale widząc, że dziewczynie nie speszyła się zbytnio Marin uznał, że chyba po prostu ma słabość do perfum. Nie rozumiał nigdy tego fenomenu. Sam traktował je jako dodatek, który powszechnie się przyjął. Lubił dobrze pachnieć, ale zbytnio nie odróżniał jednego zapachu od drugiego i tylko mocne kontrasty potrafić oddzielić. Skąd ona wiedziała z jakich składników składały się jego perfumy? To dobrze, czy źle, że emanowały takim zapachem? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
- Cokolwiek to znaczy uznam to za komplement. - zaśmiał się nerwowo Marin próbując zmienić sytuację, która była bardzo niezręczna chociaż w lekkim stopniu. - Jeżeli pozwoli Ci to znieść moje towarzystwo w jakimkolwiek stopniu to z chęcią pobiorę od Ciebie nauk. - uśmiechnął się skinając głową jakby chciał pokazać, że jest cały do jej dyspozycji i tak naprawdę też jest trochę zakłopotany.
Słowa, które wypowiadał do lorda Flinta, ojca Eurydice płynęły prosto z niego. Nie, nie z serca. Nie miał prawa określać tej przemowy i prośby o rękę lady Flint z serca, bo nie mógł jej kochać. Znał ją od kilkudziesięciu minut, a właśnie się jej oświadczał. Czy to nie absurdalne i przewrotne?
Jeszcze gorzej czuł się, gdy klęczał przed dziewczyną, która była równie przerażona jak on. Nie mógł jej winić za to, że ciężko było jej spojrzeć w jego oczy. Nie mógł jej winić za to, że bała się powiedzieć tak. Ciekawe czy ona zdawała sobie sprawę z tego, że wszystkie wypowiadane słowa były dla niego jak klątwa, która nagle go pochłonęła?
Gdy tylko Eurydice powiedziała magiczne slowo, które było dopiero preludium do całego cyrku, który w najbliższym czasie miał się wydarzyć Marin założył jej pierścionek na palec i powstał trzymając jej dłoń w swoich rękach.
- Lordzie Flincie, ojcze. Czy mógłbym oprowadzić moją narzeczoną, lady Flint po ogrodzie? Oczywiście jeśli się zgodzi... Chciałbym spędzić z nią kilka chwil dzisiejszego wieczoru. - i gdy tylko lordowie wyrazili aprobatę co do tego pomysłu spojrzał na Eurydice i upewnił się, że jest temu chętna.
- Myślę, że spacer dobrze nam zrobi. Też się stresuje. Ale chyba od dzisiaj musimy sobie nawzajem pomóc z rozwiązaniem takich spraw, prawda? - zaśmiał się na samą mysl o tym prowadząc pod ręką Eurydice do ogrodu.

oboje z/t
Gość
Anonymous
Gość
Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach