Ogród
AutorWiadomość
Stało się, już po wszystkim, powtarzała sobie w myślach, po raz kolejny tego dnia okłamując się z własnej, nieprzymuszonej woli. Ostatnimi czasy musiała robić to coraz częściej. Choć była świadoma kłamstw, którymi się otaczała, te wcale jej nie przeszkadzały, a wręcz dawały pewnego rodzaju ulgę i chwilowe wytchnienie od zmartwień. Nie widziała nic dobrego w umiejętności odróżniania fałszu od prawdy; gdyby reagowała na każdą nieszczerość, byłaby bardziej nieszczęśliwym człowiekiem, niż dotychczas. Tak jak i tym razem, choć wmawiała sobie zupełnie inaczej, historia zaręczyn wcale nie dobiegła końca. Miała rozwinąć się na przestrzeni kilku dni, miesięcy i lat, wiążąc dwójkę osób związkiem małżeńskim na okres ogólnie pojętej wieczności. Ich mała wieczność przypominała o sobie na każdy kroku - w każdym ukradkowym spojrzeniu, niepewnym uśmiechu i dłoniach, próbujących się do siebie dopasować. Była wdzięczna Marinowi za to, że tak wytrwale usiłować oswoić ją ze swoją obecnością, podczas gdy ani przez moment nie zwątpiła, że sam musiał się do niej przyzwyczajać. Wyjście do zadbanych ogrodów (swoją drogą, już wypłowiałych z kolorów i wyzbytych z liści) był dobrym pomysłem na odcięcie się od ciążącej obecności starszych lordów. Podczas gdy spacerowali pomiędzy drzewami i wydeptanymi, zielonymi ścieżkami, co chwilę rzucała okiem na pierścionek, zdobiący jej prawy palec serdeczny. Choć leżał jak ulał i prezentował się imponująco, nie był w stanie wywołać entuzjazmu, nie wspominając już o radowaniu się przyszłym zamążpójściem. Po prostu był, złośliwie przypominając o nowych zobowiązaniach. Oderwała wzrok od połyskującego kamienia, ponownie rzucając okiem na ogród i jego walory, a także na samego właściciela, który od tej pory miał być bardziej bliższy, niż członkowie rodziny i przyjaciele.
- Skomplementowałabym ogrody, gdyby nie to, że musisz być świadomy ich uroku. Patrzysz na nie codziennie. - stwierdziła, na ten krótki moment wyzbywając się etykiety. Musiała spróbować, aby choć odrobinę przybliżyć sobie drugą naturę narzeczonego. Tą naturalną. - Nasza rodowa posiadłość nie mogła sobie na nie pozwolić, ze względu na niekorzystne tereny. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym coś przez to stracić, a jednak... tutaj też mi się podoba. - odwróciła twarz w stronę idealnie przyciętych drzew, różniących się od tych leśnych, dziko rosnących na łonie natury. Jej niewiele znaczące wyznanie nie chowało w sobie żadnej sugestii, która jawnie sugerowałaby, że chciałaby pozostać w posiadłości Ollivanderów. Wciąż czuła się w niej obco i na tyle niekomfortowo, aby myśleć o powrocie do domu - chociażby po to, aby przespać pewne sprawy.
- Skomplementowałabym ogrody, gdyby nie to, że musisz być świadomy ich uroku. Patrzysz na nie codziennie. - stwierdziła, na ten krótki moment wyzbywając się etykiety. Musiała spróbować, aby choć odrobinę przybliżyć sobie drugą naturę narzeczonego. Tą naturalną. - Nasza rodowa posiadłość nie mogła sobie na nie pozwolić, ze względu na niekorzystne tereny. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym coś przez to stracić, a jednak... tutaj też mi się podoba. - odwróciła twarz w stronę idealnie przyciętych drzew, różniących się od tych leśnych, dziko rosnących na łonie natury. Jej niewiele znaczące wyznanie nie chowało w sobie żadnej sugestii, która jawnie sugerowałaby, że chciałaby pozostać w posiadłości Ollivanderów. Wciąż czuła się w niej obco i na tyle niekomfortowo, aby myśleć o powrocie do domu - chociażby po to, aby przespać pewne sprawy.
Gość
Gość
Pierwsze kroki z nową narzeczoną u boku dla każdego powinny być momentem przepełnionym dumą i szczęściem. Marinowi ciężko było odnaleźć te emocje, bo targała nim niepewność i lekkie przerażenie. Musiał od tej chwili odpowiadać za dziewczynę, której praktycznie nie znał. Nie wiedział co lubi jeść na śniadanie, jakie jest rytm jej dnia. Nie wiedział o niej praktycznie nic. Jaki kolor lubiła? Jakie były jej marzenia? Nie mógł powiedzieć ani jednej rzeczy o Eurydice której był pewnym. Może poza tym, że uczyła się we Francji i potrafiła mówić w tymże języku. To stanowczo zbyt mało jak na osobę, która miała być najważniejszą kobietą w jego życiu.
- Codziennie to lekka przesada, to tak jak z nami samymi, nie podziwiamy się każdego dnia w lustrze, bo przecież to nasz codzienny widok, prawda? Poza tym zawsze wychodziłem z założenia, że jeśli coś mi się podoba to trzeba o tym mówić. Na prostym przykładzie.. Musisz być świadoma swojej urody, a i tak słuchasz komplementów. - zaśmiał się pod nosem Marin widząc nerwową próbę zagajenia rozmowy przez jego nową narzeczoną. Nie winił jej za to, że nie potrafiła się odnaleźć w tej sytuacji. Chyba gorzej by było jeśli nie miałaby żadnego problemu z tym, że jest zaręczona z facetem, którego ledwo zna. Wtedy mógłby się martwić.
- W świetle ostatnich zaskakujących dla nas zdarzeń mogę śmiało powiedzieć, że te ogrody, które własnie zwiedzamy, w najbliższej przyszłości będą i Twoje, więc rad jestem, że Ci się tu podoba. Do tej pory brakowało w nich czegoś, by żyły pełnią życia. Okazuje się, że to właśnie Ty. - powiedział Marin gdy dziewczyna skomentowała różnice w ich posiadłościach. Naprawdę na terenie jej dworku nie mieli ogrodu? Nie wyobrażał sobie jak mógłby wyglądać jego rodowy dom bez ogrodu. I nie chodzi o to, że miał do Eurydice jakieś pretensje. Po prostu przyzwyczaił się do tego typu układów działek.
- Wiem, że to bardzo niekomfortowa sytuacja. Nie potrafię domyślić się w najmniejszym stopniu jakie targają Tobą emocje. Nie kłamałem jednak mówiąc, że zrobie wszystko, żeby zapewnić Ci szczęście i niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że uwierzysz w te słowa wraz z tym jak mnie poznasz. - powiedział do Eurydice, gdy zatrzymali się na chwilę i stanął naprzeciw jej. Współczuł jej ogromnie tego, że została przymuszona do tych zaręczyn. On był mężczyzną, jakoś sobie mógł z tym poradzić, to świadczyło o jego dojrzałości. Ale dla niej schylenie głowy i zaakceptowanie stanu faktycznego musiało być ciężkiej.
- Chyba oboje będziemy musieli się pogodzić z wolą ojców. Nie chce Ci tego jeszcze komplikować, więc jak masz jakieś sugestie co do mojej osoby to zamieniam się w słuch. - i po prostu szczerze się uśmiechnął
- Codziennie to lekka przesada, to tak jak z nami samymi, nie podziwiamy się każdego dnia w lustrze, bo przecież to nasz codzienny widok, prawda? Poza tym zawsze wychodziłem z założenia, że jeśli coś mi się podoba to trzeba o tym mówić. Na prostym przykładzie.. Musisz być świadoma swojej urody, a i tak słuchasz komplementów. - zaśmiał się pod nosem Marin widząc nerwową próbę zagajenia rozmowy przez jego nową narzeczoną. Nie winił jej za to, że nie potrafiła się odnaleźć w tej sytuacji. Chyba gorzej by było jeśli nie miałaby żadnego problemu z tym, że jest zaręczona z facetem, którego ledwo zna. Wtedy mógłby się martwić.
- W świetle ostatnich zaskakujących dla nas zdarzeń mogę śmiało powiedzieć, że te ogrody, które własnie zwiedzamy, w najbliższej przyszłości będą i Twoje, więc rad jestem, że Ci się tu podoba. Do tej pory brakowało w nich czegoś, by żyły pełnią życia. Okazuje się, że to właśnie Ty. - powiedział Marin gdy dziewczyna skomentowała różnice w ich posiadłościach. Naprawdę na terenie jej dworku nie mieli ogrodu? Nie wyobrażał sobie jak mógłby wyglądać jego rodowy dom bez ogrodu. I nie chodzi o to, że miał do Eurydice jakieś pretensje. Po prostu przyzwyczaił się do tego typu układów działek.
- Wiem, że to bardzo niekomfortowa sytuacja. Nie potrafię domyślić się w najmniejszym stopniu jakie targają Tobą emocje. Nie kłamałem jednak mówiąc, że zrobie wszystko, żeby zapewnić Ci szczęście i niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że uwierzysz w te słowa wraz z tym jak mnie poznasz. - powiedział do Eurydice, gdy zatrzymali się na chwilę i stanął naprzeciw jej. Współczuł jej ogromnie tego, że została przymuszona do tych zaręczyn. On był mężczyzną, jakoś sobie mógł z tym poradzić, to świadczyło o jego dojrzałości. Ale dla niej schylenie głowy i zaakceptowanie stanu faktycznego musiało być ciężkiej.
- Chyba oboje będziemy musieli się pogodzić z wolą ojców. Nie chce Ci tego jeszcze komplikować, więc jak masz jakieś sugestie co do mojej osoby to zamieniam się w słuch. - i po prostu szczerze się uśmiechnął
Gość
Gość
Ich kilkudziesięciominutowa znajomość była absurdalnie prosta do określenia: ona nie znała jego, a on nie znał jej. Ona nie wrzała od środka z rozpalającej, dziecinnej miłości, a on wcale nie uważał jej za jedyną kobietę, której warto było przynosić świeże bukiety kwiatów, komponowanych ze słodkimi słówkami. Jedyną rzeczą, która odróżniała ich od pary nieznajomych ludzi, przypadkowo trącających się o ramię podczas spaceru, był fakt, że nie trącali się o ramiona, odchodząc z obojętnością, a składali pierwsze przysięgi małżeńskie pod presją własnych rodziców. W oczach Eurydice, byli najzwyczajniej smutni. Żałowała niejakiego Marina, o uśmiechu podszytym sympatią i ciepłych dłoniach, podświadomie zastanawiając się, czy i jemu było przykro, gdy na nią patrzył. Mimo to, starała się trzymać myśli na wodzy. Kiedy tylko przygryzała policzek od środka, znów była świeżo upieczoną narzeczoną, promieniejącą zalążkiem miłości i łechtającą wysokie wymagania papy, od czasu do czasu zerkającego do ogrodu przez francuskie okna.
- Nie należę do osób świadomych swojej urody. - sprostowała, przystając na ułamek sekundy. Komplementy były dla niej niemożliwymi do rozwiązania rebusami, więc nigdy się z nimi nie utożsamiała. Nie przeglądała się godzinami w puderniczce, poprawiając róż na policzkach, ani nie chichotała pod nosem przykrytym wachlarzem, gdy ktoś wołał ją aniołem. Bądź co bądź, lubiła zaznaczać, że do niebiańskiej istoty było jej nad wyraz daleko, a bliżej do jednej z wielu dziewcząt stąpających po ziemi. Ruszyła dalej, odgarniając z drogi kruche, wypłowiałe liście.
- Naprawdę tak uważasz? - ściągnęła niezauważenie brwi, słysząc przekonanie w głosie partnera. Po chwili namysłu uniosła brodę, aby móc spojrzeć mu w prosto twarz. - W moich stronach przyroda żyje własnym życiem i nikt nie ma prawa w nią ingerować. Mimo to, chętnie spróbuję swoich sił w strzyżonych kwiatach. - wyciągnęła wolną dłoń, muskając w drodze półprzymknięte główki brzoskwiniowych chryzantem. Rosły równie gęsto, co czosnek niedźwiedzi, obrastający rodzinne łąki. Nazywała w myślach tyle kwiatów, ile swoim zasięgiem mógł objąć jej wzrok, ani przez moment nie wątpiąc w to, że będzie musiała przybliżyć sobie właściwości niektórych sztucznie wyhodowanych gatunków; choć znała ich nazwy, rzadziej stosowała je w perfumerii, ze względu na nietrwałe olejki. Oderwała wzrok od jesiennych barw, poświęcając całą swoją uwagę słowom Marina. Zatrzymała się, kiedy przed nią wyrósł, w dalszym ciągu przysłuchując się jego drobnej deklaracji. Założyła kosmyk włosów za ucho.
- Wydajesz się być dobrym człowiekiem, Marinie. Nie pozostaje mi nic innego, jak uwierzyć w złożoną przez ciebie obietnicę i w zamian powierzyć ci swoje dalsze losy. - dodała, ciaśniej obejmując się wątłymi ramionami. - Nie mam w stosunku do ciebie żadnych sugestii. Chciałabym tylko, abyś wiedział, że będę dla ciebie wsparciem w każdym momencie zwątpienia, wysłucham cię, kiedy będziesz tego potrzebował, a nawet udzielę porady. I choć traktujesz mnie jak laleczkę z saskiej porcelany - urwała, uśmiechając się ciepło, bez krzty ironii. - nie zapomnę, że podobnie jak ja, posiadasz uczucia. A zatem, zamiast martwić się wyłącznie o mnie, skupmy się na naszym wspólnym problemie. Siedzimy w tym razem, kolokwialnie rzecz ujmując. - podsumowała, wyraźnie zaznaczając, że nie tylko ona znajdowała się w trudnym położeniu. Po krótkiej chwili milczenia odwróciła się w stronę krzewu, nachyliła do kolorowych główek kwiatów i uważnie złamała kolczastą łodyżkę wysychającej róży.
- Nie należę do osób świadomych swojej urody. - sprostowała, przystając na ułamek sekundy. Komplementy były dla niej niemożliwymi do rozwiązania rebusami, więc nigdy się z nimi nie utożsamiała. Nie przeglądała się godzinami w puderniczce, poprawiając róż na policzkach, ani nie chichotała pod nosem przykrytym wachlarzem, gdy ktoś wołał ją aniołem. Bądź co bądź, lubiła zaznaczać, że do niebiańskiej istoty było jej nad wyraz daleko, a bliżej do jednej z wielu dziewcząt stąpających po ziemi. Ruszyła dalej, odgarniając z drogi kruche, wypłowiałe liście.
- Naprawdę tak uważasz? - ściągnęła niezauważenie brwi, słysząc przekonanie w głosie partnera. Po chwili namysłu uniosła brodę, aby móc spojrzeć mu w prosto twarz. - W moich stronach przyroda żyje własnym życiem i nikt nie ma prawa w nią ingerować. Mimo to, chętnie spróbuję swoich sił w strzyżonych kwiatach. - wyciągnęła wolną dłoń, muskając w drodze półprzymknięte główki brzoskwiniowych chryzantem. Rosły równie gęsto, co czosnek niedźwiedzi, obrastający rodzinne łąki. Nazywała w myślach tyle kwiatów, ile swoim zasięgiem mógł objąć jej wzrok, ani przez moment nie wątpiąc w to, że będzie musiała przybliżyć sobie właściwości niektórych sztucznie wyhodowanych gatunków; choć znała ich nazwy, rzadziej stosowała je w perfumerii, ze względu na nietrwałe olejki. Oderwała wzrok od jesiennych barw, poświęcając całą swoją uwagę słowom Marina. Zatrzymała się, kiedy przed nią wyrósł, w dalszym ciągu przysłuchując się jego drobnej deklaracji. Założyła kosmyk włosów za ucho.
- Wydajesz się być dobrym człowiekiem, Marinie. Nie pozostaje mi nic innego, jak uwierzyć w złożoną przez ciebie obietnicę i w zamian powierzyć ci swoje dalsze losy. - dodała, ciaśniej obejmując się wątłymi ramionami. - Nie mam w stosunku do ciebie żadnych sugestii. Chciałabym tylko, abyś wiedział, że będę dla ciebie wsparciem w każdym momencie zwątpienia, wysłucham cię, kiedy będziesz tego potrzebował, a nawet udzielę porady. I choć traktujesz mnie jak laleczkę z saskiej porcelany - urwała, uśmiechając się ciepło, bez krzty ironii. - nie zapomnę, że podobnie jak ja, posiadasz uczucia. A zatem, zamiast martwić się wyłącznie o mnie, skupmy się na naszym wspólnym problemie. Siedzimy w tym razem, kolokwialnie rzecz ujmując. - podsumowała, wyraźnie zaznaczając, że nie tylko ona znajdowała się w trudnym położeniu. Po krótkiej chwili milczenia odwróciła się w stronę krzewu, nachyliła do kolorowych główek kwiatów i uważnie złamała kolczastą łodyżkę wysychającej róży.
Gość
Gość
Świat zna widział mnóstwo historii w których kilkudziesięcio minutowa znajomość bardzo szybko i bezpośrednio przeobrażała się w większe uczucia. Podobno czasami wystarczyło kilka pierwszych spojrzeń i prosta wymiana zdań by wyrobić sobie zdanie co do drugiej osoby. Zdarzało się też tak, że ludzie od razu wiedzieli, że są sobie pisani.
W przypadku Marina i Eurydice w sumie było tak, że od razu wiedzieli, że spędzą ze sobą resztę życia. Niestety w tym przypadku nie było w tle fajerwerków ani romantycznej muzyki granej przez orkiestrę, a podłoga nie była usłana różami. Wiedzieli o tym, bo aranżowanie małżeństw jeszcze było popularne.
- Myślę, że skoro mamy być razem będziemy musieli popracować nad tą pewnością siebie, nie możesz się tak nie doceniać. - powiedział z uśmiechem Marin. Wychodził w końcu z założenia, że to my sami powinniśmy mieć o sobie największe mniemanie, bo najbardziej potrafimy się dowartościować, a słowa innych zazwyczaj są puste i nieszczere. Dlatego uważał się, że jest taki cudowny. Chociaż teraz to brzmiało jak coś złego.
- Osobiście nie wyobrażam sobie nie posiadać ogrodu, co może brzmieć trochę dziwnie jak na Twoje przyzwyczajenia. Jak najbardziej, koncepcja wyglądu tego miejsca będzie zależeć wyłącznie od Ciebie, koniecznie musisz nadrobić tę część. - zaśmiał się Marin nie wiedząc w sumie, że już po części zaczęli delikatnie planować przyszłość. Co z tego, że chodziło tylko o ogród? To był pierwszy, najtrudniejszy krok.
- Wiem, że może Cię to nie przekonać, ale nie musisz tak oficjalnie podchodzić do mnie. Może to trochę za szybko, żebyś zmieniła do mnie nastawienie, ale chciałbym, żebyś mogła czuć się przy mnie swobodnie - uśmiechnął się Marin czując jak dziewczyna obejmuje swoje ciało.
- Zimno Ci? Fakt, to nie był chyba najlepszy pomysł, żeby o tej porze roku wychodzić na spacery. Czasami jestem nieroztropny co jak widać można już było zauważyć - zasmiał się tylko na myśl, że obnażył wprost swoją pierwszą wadę.
- Wracamy do środka?
/ 2x z/t - wybacz, strasznie ciężko mi się pisało i jakoś wena mnie opuściła, na pw dogadamy kolejny wątek może, co? <3
W przypadku Marina i Eurydice w sumie było tak, że od razu wiedzieli, że spędzą ze sobą resztę życia. Niestety w tym przypadku nie było w tle fajerwerków ani romantycznej muzyki granej przez orkiestrę, a podłoga nie była usłana różami. Wiedzieli o tym, bo aranżowanie małżeństw jeszcze było popularne.
- Myślę, że skoro mamy być razem będziemy musieli popracować nad tą pewnością siebie, nie możesz się tak nie doceniać. - powiedział z uśmiechem Marin. Wychodził w końcu z założenia, że to my sami powinniśmy mieć o sobie największe mniemanie, bo najbardziej potrafimy się dowartościować, a słowa innych zazwyczaj są puste i nieszczere. Dlatego uważał się, że jest taki cudowny. Chociaż teraz to brzmiało jak coś złego.
- Osobiście nie wyobrażam sobie nie posiadać ogrodu, co może brzmieć trochę dziwnie jak na Twoje przyzwyczajenia. Jak najbardziej, koncepcja wyglądu tego miejsca będzie zależeć wyłącznie od Ciebie, koniecznie musisz nadrobić tę część. - zaśmiał się Marin nie wiedząc w sumie, że już po części zaczęli delikatnie planować przyszłość. Co z tego, że chodziło tylko o ogród? To był pierwszy, najtrudniejszy krok.
- Wiem, że może Cię to nie przekonać, ale nie musisz tak oficjalnie podchodzić do mnie. Może to trochę za szybko, żebyś zmieniła do mnie nastawienie, ale chciałbym, żebyś mogła czuć się przy mnie swobodnie - uśmiechnął się Marin czując jak dziewczyna obejmuje swoje ciało.
- Zimno Ci? Fakt, to nie był chyba najlepszy pomysł, żeby o tej porze roku wychodzić na spacery. Czasami jestem nieroztropny co jak widać można już było zauważyć - zasmiał się tylko na myśl, że obnażył wprost swoją pierwszą wadę.
- Wracamy do środka?
/ 2x z/t - wybacz, strasznie ciężko mi się pisało i jakoś wena mnie opuściła, na pw dogadamy kolejny wątek może, co? <3
Gość
Gość
Ogród
Szybka odpowiedź