Punkt medyczny
AutorWiadomość
Punkt medyczny
Fakt, że pojedynki nie należą do najbezpieczniejszych magicznych sportów, jest znany wszystkim czarodziejom. Rzadko kiedy obojgu uczestnikom udaje się wyjść z walki bez szwanku. Choć ślady oparzeń, zrośnięte palce dłoni bądź paraliż całego ciała są najczęstszymi obrażeniami występującymi u zawodników, często uzdrowiciele sprawujący kontrolę nad przebiegiem rozgrywek muszą mierzyć się z o wiele poważniejszymi i bardziej nietypowymi zranieniami. Dolna część ciała przetransmutowana w nogi od stołu? Niemijająca głuchota, odpadające kończyny i rozległe odmrożenia? Magomedycy przygotowują się na każdą możliwość i nie wahają się przed zastosowaniem przedziwnych eliksirów i najbardziej niekonwencjonalnych zaklęć.
Punkt medyczny znajduje się na samym końcu korytarza w Domu Pojedynków; jest dużym pomieszczeniem wypełnionym licznymi polowymi łóżkami oddzielonymi parawanami. W trakcie turnieju po sali krząta się kilku uzdrowicieli, cały czas lawirując pomiędzy zranionymi uczestnikami a wielką szafką z tyłu pokoju, w której umieszczone są różnorakie specyfiki.
Punkt medyczny znajduje się na samym końcu korytarza w Domu Pojedynków; jest dużym pomieszczeniem wypełnionym licznymi polowymi łóżkami oddzielonymi parawanami. W trakcie turnieju po sali krząta się kilku uzdrowicieli, cały czas lawirując pomiędzy zranionymi uczestnikami a wielką szafką z tyłu pokoju, w której umieszczone są różnorakie specyfiki.
Świetlisty grot pędzący prosto na niego i magiczna tarcza, która prysnęła w ułamku sekundy, nawet nie spowalniając siły expulso rzuconego przez Borgie. Czuł jak zaklęcie wydusza z niego powietrze, napierając silnie na jego płuca i przez jeden straszliwy moment, myślał, że zaraz się udusi. Kiedy upadł na plecy, nie zdoławszy utrzymać się na nogach, już nie wstał. Wpatrzył się nieprzytomnie w sufit, starając się brać płytkie oddechy, chociaż wcale nie przychodziło mu to z łatwością. Miał wrażenie, że krew odpływa mu z twarzy, a lekkie zasinienie mogło potwierdzać tylko jedno. Wrócił jego koszmar. Kiedy parę tygodni temu wstawał wreszcie z łoża śmierci, nie sądził, że zaraz przyjdzie mu do niego wrócić. Fakt, że nie potrafił nawet pokonać byle gówniarza sprawiał, iż czuł się tak bezradny jak jeszcze nigdy dotąd. Zżerała go nienawiść do samego siebie, do tego czegoś, co tkwiło w jego ciele, a co pozbawiało go zdolności do utrzymania różdżki za każdym razem, kiedy coś wytrącało go z równowagi czy tak jak teraz, gdy obrywał byle expulso i chociaż bardzo chciałby teraz odpłacić mu tym samym i zmusić Enzo do dławienia się własnym oddechem, potrafił tylko liczyć rysy na sklepieniu. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Rytmiczne kroki uzdrowicieli ustały, kiedy nachylili się nad jego fioletowo - białą twarzą. W jego ciało zaczęły uderzać kolejne zaklęcia, a czyjeś ramiona ułożyły go na przenośnym łożu, na jakim przenoszono go właśnie do punktu medycznego, ale Corentin nawet tego nie rejestrował. Nie był w stanie skupić się na niczym więcej jak na wsłuchiwaniu się w swój powolny, płytki i charkoczący oddech, a gdy ból w piersi zaczął narastać, pragnął jedynie, aby to wreszcie się skończyło. Aby ozdrowiał. Merlin raczy wiedzieć jakim cudem miałoby do tego dojść. Byleby tylko wreszcie nie musiał zdawać się na łaskę innych.
Gość
Gość
Darcy obserwowała przebieg pojedynku z widowni. Ostatnio ojciec poczuł zbyt duży przepływ pewności siebie, odczuwając nagłą poprawę swojego stanu. Darcy nie była zadowolona z jego uczestnictwa w Klubie Pojedynków. Pamiętała jak wczoraj jak martwiła się jego stanem, kiedy uzdrowiciele nie wróżyli mu żadnej poprawy. Przez chwilę zdawało się, jakby wisiał już nad łożem śmierci. Teraz jednak, kiedy mu się poprawiło, odczuła znów jego zbyt dużą pewność siebie, albo może pozę, która sprawiała wrażenie jego dobrego stanu, chociaż młoda Rosier wiedziała swoje i nie ufała jego prostej postawie i dumie. Męska godność kazała mu nie narzekać na swój stan, była to w stanie zrozumieć, ale brać udział w walkach na zaklęcia podpowiadała mu już tylko głupota. Nie byłaby jednak Rosierem, gdyby przyczyny nagłego osłabienia Corentina nie szukała w osobach postronnych. Nie moglaby zarzucić swojemu ojcu niekompetencji czy bezmyślności. Dlatego teraz stała nad łóżkiem, do którego został przeniesiony, strofując magomedyka, który się tutaj nim opiekował.
— Jak to pan nie wie co się stało? Czy Panu nie płacą za to, żeby wiedzieć? Jakie: nie powinien w swoim stanie brać udziału w pojedynkach? Twierdzi pan, że pan wie lepiej od mojego ojca co jest w stanie, a czego nie jest w stanie robić? Jest pan pewien, że chce pan się przyrównywać do głowy rodziny Rosierów?
Tyrada ta trwała już długo. Od słowa do słowa Darcy przestała przebierać w słowach, uznając, że uzdrowiciel wątpliwego pochodzenia, o wątpliwej opinii i wątpliwych zdolnościach w magii leczniczej nie jest dostatecznie dużym autorytetem, aby okazywać mu należyty szacunek. Szczególnie, że nieszczęśnik sam się miotał. Kogo oni wysłali do opieki nad lordem Rosierem, na Merlina! Czy oni byli poważni? Powinien tu stać ktoś kompetentny, zaufany. Mortimer Flint, czy nawet narzeczona Tristana. Ktoś kto zna się na magii leczniczej.
— Skoro pan nie wie, jak poprawić stan lorda Rosiera to niech pan już lepiej stąd wyjdzie. I niech pan nie zapomni poinformować lorda Flinta, że lord Rosier wymaga jego natychmiastowej opieki.
Jej wzrok był ostry, a ton oschły. Zupełnie inny niż ten, którym potraktowała swojego ojca, kiedy już uzdrowiciel opuścił pomieszczenie. Darcy podeszła do osłabionego mężczyzny, siadając obok niego na krawędzi łóżka. Obserwowała chwilę krzątających się wokół innych medyków, z których każdy wydawał się nie dość odpowiedni do zajęcia się Corentinem Rosierem.
— Wygrałbyś, gdyby nie to nagłe osłabienie — mruknęła przekonana, nie chcąc ojca zadręczać pytaniem, jak się trzyma. Widziała, że słabo. Słyszała jego płytki oddech i nie wiedziała jak mogłaby mu pomóc. — Zaraz ściągną tu Flinta, on na pewno coś poradzi na Twój stan — dodała po momencie, nie zamierzając w żadnym razie zostawiać teraz Corentina samego. Planowała dopilnować, żeby się nim odpowiednio zajęto. Choćby miała tym samym zbesztać za niekompetencję wszystkich w tym pomieszczeniu.
— Jak to pan nie wie co się stało? Czy Panu nie płacą za to, żeby wiedzieć? Jakie: nie powinien w swoim stanie brać udziału w pojedynkach? Twierdzi pan, że pan wie lepiej od mojego ojca co jest w stanie, a czego nie jest w stanie robić? Jest pan pewien, że chce pan się przyrównywać do głowy rodziny Rosierów?
Tyrada ta trwała już długo. Od słowa do słowa Darcy przestała przebierać w słowach, uznając, że uzdrowiciel wątpliwego pochodzenia, o wątpliwej opinii i wątpliwych zdolnościach w magii leczniczej nie jest dostatecznie dużym autorytetem, aby okazywać mu należyty szacunek. Szczególnie, że nieszczęśnik sam się miotał. Kogo oni wysłali do opieki nad lordem Rosierem, na Merlina! Czy oni byli poważni? Powinien tu stać ktoś kompetentny, zaufany. Mortimer Flint, czy nawet narzeczona Tristana. Ktoś kto zna się na magii leczniczej.
— Skoro pan nie wie, jak poprawić stan lorda Rosiera to niech pan już lepiej stąd wyjdzie. I niech pan nie zapomni poinformować lorda Flinta, że lord Rosier wymaga jego natychmiastowej opieki.
Jej wzrok był ostry, a ton oschły. Zupełnie inny niż ten, którym potraktowała swojego ojca, kiedy już uzdrowiciel opuścił pomieszczenie. Darcy podeszła do osłabionego mężczyzny, siadając obok niego na krawędzi łóżka. Obserwowała chwilę krzątających się wokół innych medyków, z których każdy wydawał się nie dość odpowiedni do zajęcia się Corentinem Rosierem.
— Wygrałbyś, gdyby nie to nagłe osłabienie — mruknęła przekonana, nie chcąc ojca zadręczać pytaniem, jak się trzyma. Widziała, że słabo. Słyszała jego płytki oddech i nie wiedziała jak mogłaby mu pomóc. — Zaraz ściągną tu Flinta, on na pewno coś poradzi na Twój stan — dodała po momencie, nie zamierzając w żadnym razie zostawiać teraz Corentina samego. Planowała dopilnować, żeby się nim odpowiednio zajęto. Choćby miała tym samym zbesztać za niekompetencję wszystkich w tym pomieszczeniu.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niemożność usiedzenia na miejscu, jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak nierozważna, jak w tym momencie. Powiedzmy sobie szczerze, czy człowiek pokroju Corentina byłby w stanie odpuścić sobie klub pojedynków? Skoro już nie leżał półmartwy, był w stanie walczyć, a przynajmniej tak uważał, dopóki nie przygniotło go niezwykle silne zaklęcie. Właściwie, to nadal sądził, że żadna siła nie powstrzyma go przed rozłożeniem na łopatki także Cezara, ale akurat w tym momencie akurat to nie zaprzątało mu głowy. Świat wokół niego wirował w zastraszającym tempie, raz po raz przyprawiając go o mdłości, a Rosier bardzo starał się nie poddać tej fali zachęcającej go do zwymiotowania. Jeszcze tego brakowało, aby narobił sobie większego wstydu. Trudno powiedzieć czy nieco zzieleniał. Kiedy człowiek zaczyna mienić się już fioletem i bielą, czym jest ten nieznaczny dodatek zieleni na jego twarzy? Tyrada córki raz docierała do jego słuchu, a raz po prostu przelatywała przez jego umysł bez zrozumienia. Nagle na jego twarzy pojawiła się pewna jasność, jakby dopiero teraz dotarła do niego powaga sytuacji.
- Darcy… - zauważył chrypliwie, ale na tym się skończyło. Wraz z tym jednym słowem, skończył mu się ten nieduży zapas powietrza, jaki zdołał zgromadzić odkąd tylko odzyskał oddech. Pobieranie kolejnych dawek tlenu nigdy jeszcze nie wydawało mu się takie ciężkie. Było mu też zupełnie obojętne czy ktoś się wokół niego krząta czy nie. Dotarł chyba na zbyt niski etap zrozumienia, aby móc bez przeszkód to przeanalizować. Dłonie splótł bezwiednie na klatce piersiowej, czując jak pod palcami łomoce mu nierówno zmęczone wysiłkiem serce. Walczyło zawzięcie o utrzymanie go przy życiu, chociaż sam Rosier czuł kilkukrotnie, że w tej szaleńczej gonitwie gubiło niekiedy rytm. Zmrużył oczy, czując jak silny ból paraliżuje całe jego ciało, a chociaż miał niepomierną ochotę, aby się skrzywić, żaden grymas nie zdołał przemknąć przez jego twarz… może poza nieznacznym skrzywieniem warg.
- Tak. - potwierdził, pewnie mając na myśli pojedynek, chociaż w ten sposób mógł się również godzić na obecność Flinta. W tym momencie naprawdę było mu obojętne jakie nazwisko wtłoczy w niego odpowiednią dawkę eliksirów czy zaklęć. Nieoczekiwanie postanowił się poruszyć. Palce jednej dłoni rozerwały splot w okolicy serca. Teraz pozostała tam jedynie jedna dłoń. Osamotniona strażniczka jedynego organu, jaki nigdy nie chciał z Corentinem współpracować. Poznaczone zmarszczkami i bliznami palce, otoczone również kilkoma klejnotami, pomknęły po materiale okrywającym łóżko. Szukał dłoni Darcy, wciąż mrużąc oczy i dbając o to, aby w tym wszystkim nie utracić na dodatek przytomności, chociaż doświadczony uzdrowiciel pewnie mógłby już stwierdzić zanikające tętno. Kolejny z typowych objawów choroby Corentina. Świat wokół niego nie zaczął ponownie wirować. Blaknął. Każdy kolor wydawał się być mniej wyrazistym, a krawędzie postaci traciły na ostrości. Rosier westchnął nagle, mrugając kilka razy i walcząc o to, aby nie stracić przytomności.
- Darcy… - zauważył chrypliwie, ale na tym się skończyło. Wraz z tym jednym słowem, skończył mu się ten nieduży zapas powietrza, jaki zdołał zgromadzić odkąd tylko odzyskał oddech. Pobieranie kolejnych dawek tlenu nigdy jeszcze nie wydawało mu się takie ciężkie. Było mu też zupełnie obojętne czy ktoś się wokół niego krząta czy nie. Dotarł chyba na zbyt niski etap zrozumienia, aby móc bez przeszkód to przeanalizować. Dłonie splótł bezwiednie na klatce piersiowej, czując jak pod palcami łomoce mu nierówno zmęczone wysiłkiem serce. Walczyło zawzięcie o utrzymanie go przy życiu, chociaż sam Rosier czuł kilkukrotnie, że w tej szaleńczej gonitwie gubiło niekiedy rytm. Zmrużył oczy, czując jak silny ból paraliżuje całe jego ciało, a chociaż miał niepomierną ochotę, aby się skrzywić, żaden grymas nie zdołał przemknąć przez jego twarz… może poza nieznacznym skrzywieniem warg.
- Tak. - potwierdził, pewnie mając na myśli pojedynek, chociaż w ten sposób mógł się również godzić na obecność Flinta. W tym momencie naprawdę było mu obojętne jakie nazwisko wtłoczy w niego odpowiednią dawkę eliksirów czy zaklęć. Nieoczekiwanie postanowił się poruszyć. Palce jednej dłoni rozerwały splot w okolicy serca. Teraz pozostała tam jedynie jedna dłoń. Osamotniona strażniczka jedynego organu, jaki nigdy nie chciał z Corentinem współpracować. Poznaczone zmarszczkami i bliznami palce, otoczone również kilkoma klejnotami, pomknęły po materiale okrywającym łóżko. Szukał dłoni Darcy, wciąż mrużąc oczy i dbając o to, aby w tym wszystkim nie utracić na dodatek przytomności, chociaż doświadczony uzdrowiciel pewnie mógłby już stwierdzić zanikające tętno. Kolejny z typowych objawów choroby Corentina. Świat wokół niego nie zaczął ponownie wirować. Blaknął. Każdy kolor wydawał się być mniej wyrazistym, a krawędzie postaci traciły na ostrości. Rosier westchnął nagle, mrugając kilka razy i walcząc o to, aby nie stracić przytomności.
Gość
Gość
Patrzenie na ojca w tym tanie niezmiennie ją męczyło. Jako dziecko pamiętała go jako osobnika silnego. Niezbyt dużo odzywającego się, wycofującego się i grającego w grę z ich matką, których zasad wtedy jeszcze nie rozumiała, ale… na Merlina. Daleki był do tego stanu, w którym go teraz obserwowała. Niezdolny do wypowiedzenia więcej niż tylko dwóch słów, z których jedno było ledwie monosylabą. Odetchnęła, zauważając dość wymowny ruch jego ręki. Odnalazła ją obiema swoimi dłońmi, chwytając jego pomarszczone, zmizerniałe od choroby, a kiedyś silne dłonie w palce. Przyłożyła je do ust, całując krótko.
— Druella nie da Ci żyć — skomentowała dobrze wiedząc, jak jego druga, starsza córka, z którą sympatyzował się znacznie dłużej, zareaguje na jego wizytę w punkcie medycznym. Nie musiała mu chyba mówić, ze na sam jego udział w Klubie Pojedynków zareagowałaby pewnie złością. Corentina Rosiera czasami trzeba było ochrzaniać jak siostrzenice Darcy, małe i wymagające takiego ochrzanu. Rosier był jednak dorosłym mężczyzną. Jak by to wyglądało, gdyby darły się na niego jego córki?
— Merlinie, tato… po co ci ten pojedynek? — westchnęła, gadając, żeby utrzymać go przytomnego. Mógł się chwycić jej głosu, łagodnego, mimo złości na niego. Skierowanego ze swoją miękkością wprost do niego. Pochylała się nad nim nisko, słowa wypowiadając cicho — przecież wszyscy wiemy, że gdybyś był w lepszym zdrowiu, powaliłbyś go jednym zaklęciem.
Wyprostowała się, wstała z miejsca, trzymając dłoń mężczyzny dalej w swoich smukłych palcach. Przysiadła na krawędzi jego łóżka, przykładając swoje dłonie, wraz z jego własną do jego piersi, wyczuwając pod palcami uspokajające, choć słabe bicie serca.
— Czym Cię uderzył? Everte Stati? Deprimo? Expulso? Nauczysz mnie tej inkantacji, kiedy już z tego wyjdziesz.
— Druella nie da Ci żyć — skomentowała dobrze wiedząc, jak jego druga, starsza córka, z którą sympatyzował się znacznie dłużej, zareaguje na jego wizytę w punkcie medycznym. Nie musiała mu chyba mówić, ze na sam jego udział w Klubie Pojedynków zareagowałaby pewnie złością. Corentina Rosiera czasami trzeba było ochrzaniać jak siostrzenice Darcy, małe i wymagające takiego ochrzanu. Rosier był jednak dorosłym mężczyzną. Jak by to wyglądało, gdyby darły się na niego jego córki?
— Merlinie, tato… po co ci ten pojedynek? — westchnęła, gadając, żeby utrzymać go przytomnego. Mógł się chwycić jej głosu, łagodnego, mimo złości na niego. Skierowanego ze swoją miękkością wprost do niego. Pochylała się nad nim nisko, słowa wypowiadając cicho — przecież wszyscy wiemy, że gdybyś był w lepszym zdrowiu, powaliłbyś go jednym zaklęciem.
Wyprostowała się, wstała z miejsca, trzymając dłoń mężczyzny dalej w swoich smukłych palcach. Przysiadła na krawędzi jego łóżka, przykładając swoje dłonie, wraz z jego własną do jego piersi, wyczuwając pod palcami uspokajające, choć słabe bicie serca.
— Czym Cię uderzył? Everte Stati? Deprimo? Expulso? Nauczysz mnie tej inkantacji, kiedy już z tego wyjdziesz.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W tym momencie był zbyt rozkojarzony swoim stanem i osłabiony, aby przejmować się konsekwencjami swojej decyzji, a chociaż zapewne zwątpiłby w powodzenie jakiegokolwiek potępiania jego postępowania, może w istocie miałoby to jednak jakiś sens? Druella zawsze potrafiła do niego dotrzeć i poruszyć jego serce w odpowiedni sposób, aby dopasował się do jej oczekiwań, a we współpracy z Darcy na pewno mogłyby wiele w tej materii osiągnąć. Nawet, jeśli ich ojciec okazywał się na starość nie tylko lekkomyślny, ale i koszmarnie uparty.
- Wiesz… przecież… - odpowiedział jej po dłuższej chwili w przebłysku świadomości, szukając spojrzeniem czegoś, czego zapewne sama Darcy nie była w stanie odnaleźć ani w suficie, ani nigdzie indziej. Równie zawzięcie jak na arenie, walczył teraz z samym sobą, aby opanować słabość, w istocie wsłuchując się w głos córki, a w zaciskaniu palców na jej dłoni odnajdując sposób na ostateczne, mentalne pozostanie z nią w punkcie medycznym. Westchnął, a linia jego szczęki nabrała pewnej sztywności, kiedy począł zaciskać zęby w niemym proteście na otaczający go coraz silniej mrok. Uścisk jego palców stopniowo słabł, a kolejne słowa córki nie wywołały w nim żadnego poruszenia. Ba, zamknął nawet oczy, czując, że zdecydowanie prościej jest mu powstrzymać wirowanie, gdy nie musi oglądać tańca świateł nad swoją głową.
- Flint - mruknął, a irytacja z jaką wypowiedział to nazwisko przypominałaby groźbę, gdyby tylko było go na nią stać. - cholera…
Uchylił znowu powieki, jak gdyby jego kuracja nie skutkowała, błądząc wzrokiem wokół siebie, aż wreszcie spojrzał w niebieskie oczy swej córki z taką intensywnością, jakby zobaczył ją po raz pierwszy po miesięcznej nieobecności.
- Ktokolwiek? - zapytał, pewnie bredząc już, w zupełnym zakrzywieniu postrzegania rzeczywistości. Oddychało mu się nieco łatwiej czy może to on sam po prostu zaczynał przywykać do niewielkiej ilości tlenu? Odetchnął znowu, a pot wysiłku wyraźnie zaczął perlić mu się na skroniach. Zbiwszy się w niewielkie grupki, począł spływać mu za kołnierz szaty.
- Wiesz… przecież… - odpowiedział jej po dłuższej chwili w przebłysku świadomości, szukając spojrzeniem czegoś, czego zapewne sama Darcy nie była w stanie odnaleźć ani w suficie, ani nigdzie indziej. Równie zawzięcie jak na arenie, walczył teraz z samym sobą, aby opanować słabość, w istocie wsłuchując się w głos córki, a w zaciskaniu palców na jej dłoni odnajdując sposób na ostateczne, mentalne pozostanie z nią w punkcie medycznym. Westchnął, a linia jego szczęki nabrała pewnej sztywności, kiedy począł zaciskać zęby w niemym proteście na otaczający go coraz silniej mrok. Uścisk jego palców stopniowo słabł, a kolejne słowa córki nie wywołały w nim żadnego poruszenia. Ba, zamknął nawet oczy, czując, że zdecydowanie prościej jest mu powstrzymać wirowanie, gdy nie musi oglądać tańca świateł nad swoją głową.
- Flint - mruknął, a irytacja z jaką wypowiedział to nazwisko przypominałaby groźbę, gdyby tylko było go na nią stać. - cholera…
Uchylił znowu powieki, jak gdyby jego kuracja nie skutkowała, błądząc wzrokiem wokół siebie, aż wreszcie spojrzał w niebieskie oczy swej córki z taką intensywnością, jakby zobaczył ją po raz pierwszy po miesięcznej nieobecności.
- Ktokolwiek? - zapytał, pewnie bredząc już, w zupełnym zakrzywieniu postrzegania rzeczywistości. Oddychało mu się nieco łatwiej czy może to on sam po prostu zaczynał przywykać do niewielkiej ilości tlenu? Odetchnął znowu, a pot wysiłku wyraźnie zaczął perlić mu się na skroniach. Zbiwszy się w niewielkie grupki, począł spływać mu za kołnierz szaty.
Gość
Gość
Widziała jego zmagania z samym sobą. Obserwowała go, z westchnieniem wypuszczając powietrze z płuc. Patrzenie na niego w tym stanie nie sprawiało jej żadnej przyjemności. Wiedziała, że Druella w większym stopniu niż ona wiedziała, co ojciec mógł chcieć teraz usłyszeć. Dlatego, pozostawała córką, która jedynie starała się go zrozumieć i wesprzeć, ale być może wcale na to mężczyzna nie czekał. Gładziła jego dłoń opuszkami palców, mając wrażenie, ze Smusza go tylko do coraz większego nadwyrężania sił. Pochyliła się nad nim, całując go w czoło. Na dźwięk jego słów, uśmiechnęła się łagodnie.
— Wiem — skłamała gładko, żeby nie zmuszać go do dalszych rozmów, chociaż nie miała najmniejszego pojęcia co miała wiedzieć. Dlaczego brał udział w pojedynku? Nie. Tego wolała nie zgadywać. Duma, wmawianie sobie większej siły, niż posiadał ją na ten moment, próba udowodnienia sobie czegoś, a może innym. Naprawdę nie wiedziała, co nim kierowało. Przyzwyczajenie? Upartość? Chęć zwrócenia na siebie uwagę? Było tak wiele scenariuszy, które mogła wziąć pod uwagę. Każdy z nich prowadził jednak do tego samego, do pogorszenia się jego stanu, a przez wzgląd na to, nie powinien był wychodzić na arenę.
— Posłali po niego, powinien tu być lada chwila.
Lada chwila to jednak mogło być za wolno. Rozejrzała się za tym, tak zwanym: „kimkolwiek”, o którym mówił Corentin. Rosier opadał z sił, a Darcy nic nie mogła na to poradzić. Wstała powoli z miejsca, uwalniając dłoń ojca ze swoich, ciepłych rąk. Tylko po to, żeby złapać przechodzącego obo uzdrowiciela i spiorunować go spojrzeniem pełym pogardy i politowania nad jego pracą.
— Mój ojciec potrzebuje pomocy — poinformowała jakby to było jeszcze mało oczywiste.
W ten czy inny sposób w końcu udało jej się przywołać do łóżka Corentina pracowników medycznych, którzy podali mu eliksir podnoszący wytrzymałość. Darcy stała obok, obserwując cały szereg czynności wspomagających funkcje sprawnościowe swojego ojca. Kiedy wszyscy się od niego odsunęli, dając mu przestrzeń do oddychania, poprosiła żeby sama mogła zająć się okładem na czole mężczyzny, w celu zbicia gorączki. Zamoczyła materiał w wodzie, otarła pot z jego twarzy, przemyła okład i ułożyła go z powrotem tam gdzie jego miejsce.
— I tak będziesz brał udział w następnych pojedynkach, prawda?
Westchnęła zrezygnowana.
— Wiem — skłamała gładko, żeby nie zmuszać go do dalszych rozmów, chociaż nie miała najmniejszego pojęcia co miała wiedzieć. Dlaczego brał udział w pojedynku? Nie. Tego wolała nie zgadywać. Duma, wmawianie sobie większej siły, niż posiadał ją na ten moment, próba udowodnienia sobie czegoś, a może innym. Naprawdę nie wiedziała, co nim kierowało. Przyzwyczajenie? Upartość? Chęć zwrócenia na siebie uwagę? Było tak wiele scenariuszy, które mogła wziąć pod uwagę. Każdy z nich prowadził jednak do tego samego, do pogorszenia się jego stanu, a przez wzgląd na to, nie powinien był wychodzić na arenę.
— Posłali po niego, powinien tu być lada chwila.
Lada chwila to jednak mogło być za wolno. Rozejrzała się za tym, tak zwanym: „kimkolwiek”, o którym mówił Corentin. Rosier opadał z sił, a Darcy nic nie mogła na to poradzić. Wstała powoli z miejsca, uwalniając dłoń ojca ze swoich, ciepłych rąk. Tylko po to, żeby złapać przechodzącego obo uzdrowiciela i spiorunować go spojrzeniem pełym pogardy i politowania nad jego pracą.
— Mój ojciec potrzebuje pomocy — poinformowała jakby to było jeszcze mało oczywiste.
W ten czy inny sposób w końcu udało jej się przywołać do łóżka Corentina pracowników medycznych, którzy podali mu eliksir podnoszący wytrzymałość. Darcy stała obok, obserwując cały szereg czynności wspomagających funkcje sprawnościowe swojego ojca. Kiedy wszyscy się od niego odsunęli, dając mu przestrzeń do oddychania, poprosiła żeby sama mogła zająć się okładem na czole mężczyzny, w celu zbicia gorączki. Zamoczyła materiał w wodzie, otarła pot z jego twarzy, przemyła okład i ułożyła go z powrotem tam gdzie jego miejsce.
— I tak będziesz brał udział w następnych pojedynkach, prawda?
Westchnęła zrezygnowana.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chciałby mieć w tym momencie przy sobie wszystkich swoich najbliższych. Chciałby widzieć jak Cedrina szaleje nad jego nieroztropnością, spoglądając na niego w ten szczególny, surowy sposób - jak zawsze, gdy nie pochwalała decyzji swego małżonka, lecz nie śmiała ich zakwestionować. Chciałby widzieć jak Druella styka się ramionami z Darcy, pochylając się nad nim i pielęgnując go do czasu pojawienia się uzdrowiciela. Jak Tristan staje gdzieś z boku, rzucając w jego stronę niespokojne spojrzenia tylko po to, aby później odbyć z nim męską rozmowę ojca z synem. Może nawet lord Rosier liczył na to, że chociaż on zdobędzie się na wyrażenie jawnej i dobitnej dezaprobaty. Zdaje się, że przydałoby się to pewnemu niezwykle upartemu arystokracie. Żal dotykał głębi jego serca, kiedy uświadamiał sobie, że to niemożliwe. Trwała przy nim jedynie najmłodsza pociecha, w dodatku tylko dlatego, że znajdowała się na trybunach w odpowiednim momencie. Ile widziała pojedynków? Tylko ten, czy może więcej? Corentin zmarszczył czoło.
- Co widziałaś? - zapytał niespodziewanie, w istocie mierząc się z własną ciekawością, na przemian ze słabością ciała. Zdecydowanie wolał koncentrować się na rozmowie, niż na obezwładniającym poczuciu bezradności. Mężczyzna nigdy nie lubił sytuacji, w których tracił kontrolę, a czy może być coś bardziej działającego na nerwy niż właśnie dyskwalifikacja w pojedynku przed wzgląd na nasilenie się objawów choroby, z jakiej dopiero co zaczynał wychodzić? A może to tylko jemu wydawało się, że jest lepiej?
Nagła obecność medyków sprawiła, że odetchnął głęboko nieco uspokojony. Z wysiłkiem wypił eliksir, jaki mu podano i zamknął ponownie oczy, czekając na moment, w którym kroki wokół niego ucichną. Dotyk wilgotnego materiału na czole był przyjemny i zachęcił go do ponownego skupienia uwagi na Darcy. Zaczekał aż oczyści mu twarz, a potem przyjrzał jej się długo, ściskając silniej jej dłoń, w ten sposób milcząco dziękując jej za troskę.
- Tak - potwierdził, ale nim to zrobił, poważnie to przemyślał. Liczył na to, że do czasu kolejnych starć w klubie, co nieco mu się poprawi i walka na różdżki nie będzie już dlań tak karkołomnym przeżyciem. - To jest właśnie „to”, Darcy. Nie mogę tak po prostu wrócić na piętro.
Spróbował jej to wyjaśnić, ale czy miało to dla niej jakikolwiek sens? Dopiero co śmierć wyciągała po niego swe szponiaste palce, a on cudem się jej wywinął, balansując na samej granicy, a teraz wciąż pozwalał okładać się zaklęciami. Raz po raz padał na posadzkę, a to znów miotał czary jak nastolatek. Nie jak poważny, ciężko chory człowiek, a w dodatku lord.
- Opowiadałem Ci kiedyś? - zapytał, czując jak ciężar w klatce piersiowej powoli zaczyna zanikać. Jeszcze kilka chwil i może obędzie się bez leżenia, chociaż pewnie jak zwykle tylko by się pospieszył, wstając wtedy, gdy „jak mu się wydawało” miało być dobrze. - Czym są dla mnie te pojedynki? Dlaczego nie potrafiłem usiedzieć w miejscu, kiedy ogłoszono zapisy?
- Co widziałaś? - zapytał niespodziewanie, w istocie mierząc się z własną ciekawością, na przemian ze słabością ciała. Zdecydowanie wolał koncentrować się na rozmowie, niż na obezwładniającym poczuciu bezradności. Mężczyzna nigdy nie lubił sytuacji, w których tracił kontrolę, a czy może być coś bardziej działającego na nerwy niż właśnie dyskwalifikacja w pojedynku przed wzgląd na nasilenie się objawów choroby, z jakiej dopiero co zaczynał wychodzić? A może to tylko jemu wydawało się, że jest lepiej?
Nagła obecność medyków sprawiła, że odetchnął głęboko nieco uspokojony. Z wysiłkiem wypił eliksir, jaki mu podano i zamknął ponownie oczy, czekając na moment, w którym kroki wokół niego ucichną. Dotyk wilgotnego materiału na czole był przyjemny i zachęcił go do ponownego skupienia uwagi na Darcy. Zaczekał aż oczyści mu twarz, a potem przyjrzał jej się długo, ściskając silniej jej dłoń, w ten sposób milcząco dziękując jej za troskę.
- Tak - potwierdził, ale nim to zrobił, poważnie to przemyślał. Liczył na to, że do czasu kolejnych starć w klubie, co nieco mu się poprawi i walka na różdżki nie będzie już dlań tak karkołomnym przeżyciem. - To jest właśnie „to”, Darcy. Nie mogę tak po prostu wrócić na piętro.
Spróbował jej to wyjaśnić, ale czy miało to dla niej jakikolwiek sens? Dopiero co śmierć wyciągała po niego swe szponiaste palce, a on cudem się jej wywinął, balansując na samej granicy, a teraz wciąż pozwalał okładać się zaklęciami. Raz po raz padał na posadzkę, a to znów miotał czary jak nastolatek. Nie jak poważny, ciężko chory człowiek, a w dodatku lord.
- Opowiadałem Ci kiedyś? - zapytał, czując jak ciężar w klatce piersiowej powoli zaczyna zanikać. Jeszcze kilka chwil i może obędzie się bez leżenia, chociaż pewnie jak zwykle tylko by się pospieszył, wstając wtedy, gdy „jak mu się wydawało” miało być dobrze. - Czym są dla mnie te pojedynki? Dlaczego nie potrafiłem usiedzieć w miejscu, kiedy ogłoszono zapisy?
Gość
Gość
Podstarzały uzdrowiciel o świdrującym spojrzeniu, skrytym za notorycznie zsuwającymi się z jego nosa okularami, i o zadziwiająco krótkich, serdelkowych nogach, które jakimś cudem były w stanie utrzymać całą jego pokaźną osobę, niespiesznie zmierzał w stronę dwójki nobili. W lewej dłoni trzymał filiżankę wypełnioną niemalże po brzegi kawą (słodką jak diabli, wyjątkowo mocną, wciąż jeszcze parującą), której krople rozbryzgiwały się w powietrzu, gdy znajdująca się w środku naczynia łyżeczka sunęła po ceramicznych ściankach, poruszana zaklęciem - różdżka w prawej dłoni Oswalda niczym batuta dyrygowała srebrzystym sztućcem, zataczając nim kręgi w naczyniu. Dopiero gdy zatrzymał się w pobliżu Darcy, zaprzestał skomplikowanej czynności mieszania, którą trudno byłoby mu pogodzić z konwersacją.
- Dzień dobry, szanowny lordzie i szanowna panienko - przywitał ich z rubasznym uśmiechem; ba, pokusił się nawet o coś w rodzaju dygnięcia, które wyglądało dość karykaturalnie przy jego gabarytach i wdzięku buchorożca w składzie porcelany. Włożył różdżkę do kieszeni uzdrowicielskiego fartucha, natomiast kawę odstawił na stolik znajdujący się tuż obok Corentina - filiżanka przekrzywiła się, a czarna ciecz wylała się odrobinę na blat. - O, pardon - wymamrotał pod nosem mężczyzna, choć nie zaprzątał tym sobie zbyt długo głowy - wystarczyło przecież przetrzeć powierzchnię rękawem i po kłopocie!
Dopiero po wykonaniu tej czynności z powrotem spojrzał na Rosierów, marszcząc przez chwilę brwi, nim przypomniał sobie, co miał do powiedzenia. - Prosili państwo... - "państwa lordowska mość"? Tylko jak to w ogóle brzmi? "Lord i lady"? Ale przecież ta młodziutka panna chyba nie jest jeszcze lady? Więc może po prostu "lord i panienka"? W mordę Merlina, nigdy nie nauczę się używania tych wszystkich kuriozalnych tytułów. - Hm, staraliśmy się znaleźć lorda Flinta, ale niestety już wcześniej był zmuszony udać się do Munga z jakąś czarownicą, która spanikowała i podczas pojedynku spróbowała się teleportować. Tylko że niestety zgubiła swój prawy poś... - w porę ugryzł się w język, obrzucając Darcy niepewnym spojrzeniem. Czy przy tych snobach można wypowiedzieć słowo "pośladek", czy może za skalanie ich uszu trafia się do Azkabanu? - Czy mogę coś jeszcze dla lorda zrobić? - dodał pospiesznie, by zmienić temat.
- Dzień dobry, szanowny lordzie i szanowna panienko - przywitał ich z rubasznym uśmiechem; ba, pokusił się nawet o coś w rodzaju dygnięcia, które wyglądało dość karykaturalnie przy jego gabarytach i wdzięku buchorożca w składzie porcelany. Włożył różdżkę do kieszeni uzdrowicielskiego fartucha, natomiast kawę odstawił na stolik znajdujący się tuż obok Corentina - filiżanka przekrzywiła się, a czarna ciecz wylała się odrobinę na blat. - O, pardon - wymamrotał pod nosem mężczyzna, choć nie zaprzątał tym sobie zbyt długo głowy - wystarczyło przecież przetrzeć powierzchnię rękawem i po kłopocie!
Dopiero po wykonaniu tej czynności z powrotem spojrzał na Rosierów, marszcząc przez chwilę brwi, nim przypomniał sobie, co miał do powiedzenia. - Prosili państwo... - "państwa lordowska mość"? Tylko jak to w ogóle brzmi? "Lord i lady"? Ale przecież ta młodziutka panna chyba nie jest jeszcze lady? Więc może po prostu "lord i panienka"? W mordę Merlina, nigdy nie nauczę się używania tych wszystkich kuriozalnych tytułów. - Hm, staraliśmy się znaleźć lorda Flinta, ale niestety już wcześniej był zmuszony udać się do Munga z jakąś czarownicą, która spanikowała i podczas pojedynku spróbowała się teleportować. Tylko że niestety zgubiła swój prawy poś... - w porę ugryzł się w język, obrzucając Darcy niepewnym spojrzeniem. Czy przy tych snobach można wypowiedzieć słowo "pośladek", czy może za skalanie ich uszu trafia się do Azkabanu? - Czy mogę coś jeszcze dla lorda zrobić? - dodał pospiesznie, by zmienić temat.
I show not your face but your heart's desire
Starała się go zrozumieć, ale nie mogła go zamęczać dłużej rozmową. Ojciec był słaby, widziała jak t dyskusja źle na niego wpływa. Dlatego, pomimo, że wcale nie rozumiała, skinęła głową w pełnym zrozumieniu dla jego słów, rzucając jeszcze:
— Rozumiem, tato, nie musisz nic mówić.
Tego rozumienia było za dużo, w kiwnięciu głową, w słowach. Mężczyzna prawdopodobnie jej nie uwierzył, ale nie musiał. Ta sytuacja miała być dla niego dowodem żeby oszczędzał siły. Panienka Rosier przejechała dłonią po jego policzku i uśmiechnęła się łagodnie. Chwilę potem zbliżył się do nich jeden z Uzdrowicieli. Uniosła do niego spojrzenie, obserwując jak miesza w dłoniach nieznany specyfik o bardzo podejrzanej barwie i miała nadzieję, że nie było to nic czym chciał poczęstować jej ojca. Eliksiry jakie podawał Corentinowi Flint w niczym nie przypominały tej bulgoczącej breji. A może ta bulgotała, bo mężczyzna merdał ją tak chaotycznie, że wierzch wywaru się rozwarstwiał?
— Dzień dobry — odpowiedziała, chcąc móc dodać jakiś tytuł, mogłaby się wtedy czuć spokojniej, ze miała do czynienia z kompetentnym czarodziejem. Niestety już na pierwszy rzut oka było widać, ze staruszek ze szlachtą nie miał wiele wspólnego. Okrągłe, jak jego brzuch, zero. Dopiero teraz Darcy zauważyła, ze podejrzana ciecz była… kawą. Naprawdę? Zmrużyła oczy.
— Ekhhmm… niech pan to po prostu… zostawi.
Obserwowała z rezygnacją jak mężczyzna ściera wylaną kawę rękawem szaty i westchnęła, przykładając dłoń do twarzy, próbując się nie zniechęcać do jego manier. Może chociaż Uzdrowicielem był dobrym? Wyglądał na wiekowego. Wiekowi ludzie zwykle mają bogatszy bagaż doświadczeń… zwykle, co do tego jednego typa miała wątpliwości.
Co ją interesowała jakaś kobieta, która się prawdopodobnie rozszczepiła?
— Ach… — skomentowała Darcy — więc postanowiliście wysłać najlepszego Uzdrowiciela do przypadku rozszczepienia, ponieważ jakaś kobieta nie może usiąść? Oceniliście, że to nie może czekać, ale mój ojciec, który ledwie dyszy, tak? — spytała surowo, tonem jakim nie zwraca się do szanowanych czarodziei, ale tego przecież Darcy szanować nie próbowała.
— Nie wiem, niech pan mi powie, czy może pan coś jeszcze dla lorda Rosiera zrobić? Nie ja kończyłam długie lata nauk uzdrowicielskich.
Wydawała się rozdrażniona, zaniepokojenie o stan ojca wyładowując na biednym, Merlinowi winnym, uzdrowicielu, który chciał tylko pomóc.
— Rozumiem, tato, nie musisz nic mówić.
Tego rozumienia było za dużo, w kiwnięciu głową, w słowach. Mężczyzna prawdopodobnie jej nie uwierzył, ale nie musiał. Ta sytuacja miała być dla niego dowodem żeby oszczędzał siły. Panienka Rosier przejechała dłonią po jego policzku i uśmiechnęła się łagodnie. Chwilę potem zbliżył się do nich jeden z Uzdrowicieli. Uniosła do niego spojrzenie, obserwując jak miesza w dłoniach nieznany specyfik o bardzo podejrzanej barwie i miała nadzieję, że nie było to nic czym chciał poczęstować jej ojca. Eliksiry jakie podawał Corentinowi Flint w niczym nie przypominały tej bulgoczącej breji. A może ta bulgotała, bo mężczyzna merdał ją tak chaotycznie, że wierzch wywaru się rozwarstwiał?
— Dzień dobry — odpowiedziała, chcąc móc dodać jakiś tytuł, mogłaby się wtedy czuć spokojniej, ze miała do czynienia z kompetentnym czarodziejem. Niestety już na pierwszy rzut oka było widać, ze staruszek ze szlachtą nie miał wiele wspólnego. Okrągłe, jak jego brzuch, zero. Dopiero teraz Darcy zauważyła, ze podejrzana ciecz była… kawą. Naprawdę? Zmrużyła oczy.
— Ekhhmm… niech pan to po prostu… zostawi.
Obserwowała z rezygnacją jak mężczyzna ściera wylaną kawę rękawem szaty i westchnęła, przykładając dłoń do twarzy, próbując się nie zniechęcać do jego manier. Może chociaż Uzdrowicielem był dobrym? Wyglądał na wiekowego. Wiekowi ludzie zwykle mają bogatszy bagaż doświadczeń… zwykle, co do tego jednego typa miała wątpliwości.
Co ją interesowała jakaś kobieta, która się prawdopodobnie rozszczepiła?
— Ach… — skomentowała Darcy — więc postanowiliście wysłać najlepszego Uzdrowiciela do przypadku rozszczepienia, ponieważ jakaś kobieta nie może usiąść? Oceniliście, że to nie może czekać, ale mój ojciec, który ledwie dyszy, tak? — spytała surowo, tonem jakim nie zwraca się do szanowanych czarodziei, ale tego przecież Darcy szanować nie próbowała.
— Nie wiem, niech pan mi powie, czy może pan coś jeszcze dla lorda Rosiera zrobić? Nie ja kończyłam długie lata nauk uzdrowicielskich.
Wydawała się rozdrażniona, zaniepokojenie o stan ojca wyładowując na biednym, Merlinowi winnym, uzdrowicielu, który chciał tylko pomóc.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Reprymendę przyjął ze stoickim spokojem, a uśmiech wciąż tkwił na jego twarzy, gdy panienka kończyła zgłaszać zastrzeżenia do tego, jak funkcjonował punkt medyczny. Nauczył się już, że w takich chwilach najlepiej po prostu milczeć, więc nie próbował nawet odnosić się do jej wypowiedzi. Byłyby to tylko niepotrzebne dywagacje.
Zamiast tego podszedł do Corentina i zaczął od najprostszego zaklęcia, o którym w tym całym zamieszaniu chyba nikt nie pomyślał. Ku zapewne ogromnemu zaskoczeniu Darcy bez sięgania po różdżkę rzucił anapneo, zaklęcie udrażniające drogi oddechowe. Najwidoczniej pierwsze wrażenie było mylne, a stojący przed nią mężczyzna musiał być wybitnie uzdolnionym magiem, skoro potrafił używać magii leczniczej bez konieczności posiłkowania się różdżką. W tym momencie bił od niego profesjonalizm i najwyższe skupienie. - Convalesco - dla pewności postanowił rzucić jeszcze to zaklęcie, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco do Corentina. - Niech się lord niepotrzebnie nie zamartwia, wszystko będzie dobrze - powiedział, nim odwrócił się w stronę Darcy, by zareagować na jej pytanie. - Potrzeba czasu, żeby eliksir mógł zadziałać. Czasu i spokoju, a nie wątpię, że lord Rosier najlepiej będzie się czuł w domowym zaciszu, więc zalecałbym, aby właśnie tam dochodził do siebie. Proszę zadbać o to, żeby w najbliższym czasie regularnie odwiedzał lorda jego uzdrowiciel i kontrolował jego stan zdrowia. Gdyby działo się coś niepokojącego, należy niezwłocznie przybyć do Munga. Myślę jednak, że wystarczy po prostu ograniczyć nieco ilość ekstremalnych rozrywek, a lord Rosier nie będzie musiał borykać się z podobnymi problemami. Natomiast jeśli wolno mi coś zasugerować, to rozważyłbym ponowne uczestnictwo w pojedynkach - powiedział, po czym sięgnął po kawę i upił solidnego łyka, bo zaschło mu w gardle. - W tych warunkach niestety nic więcej nie wskóramy, proszę skorzystać z kominka i udać się do państwa posiadłości. Kategorycznie odradzam teleportację, ale to chyba oczywiste - zamyślił się tak bardzo, że aż bruzda przecięła jego czoło. Chwilę później rozbłysły mu oczy, a uśmiech ponownie zagościł na twarzy. - A, proszę nie zapominać, że miłość... Miłość i ciepło rodzinne to najsilniejsze lekarstwa - dodał, jak to miał już w swoim zwyczaju.
Zamiast tego podszedł do Corentina i zaczął od najprostszego zaklęcia, o którym w tym całym zamieszaniu chyba nikt nie pomyślał. Ku zapewne ogromnemu zaskoczeniu Darcy bez sięgania po różdżkę rzucił anapneo, zaklęcie udrażniające drogi oddechowe. Najwidoczniej pierwsze wrażenie było mylne, a stojący przed nią mężczyzna musiał być wybitnie uzdolnionym magiem, skoro potrafił używać magii leczniczej bez konieczności posiłkowania się różdżką. W tym momencie bił od niego profesjonalizm i najwyższe skupienie. - Convalesco - dla pewności postanowił rzucić jeszcze to zaklęcie, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco do Corentina. - Niech się lord niepotrzebnie nie zamartwia, wszystko będzie dobrze - powiedział, nim odwrócił się w stronę Darcy, by zareagować na jej pytanie. - Potrzeba czasu, żeby eliksir mógł zadziałać. Czasu i spokoju, a nie wątpię, że lord Rosier najlepiej będzie się czuł w domowym zaciszu, więc zalecałbym, aby właśnie tam dochodził do siebie. Proszę zadbać o to, żeby w najbliższym czasie regularnie odwiedzał lorda jego uzdrowiciel i kontrolował jego stan zdrowia. Gdyby działo się coś niepokojącego, należy niezwłocznie przybyć do Munga. Myślę jednak, że wystarczy po prostu ograniczyć nieco ilość ekstremalnych rozrywek, a lord Rosier nie będzie musiał borykać się z podobnymi problemami. Natomiast jeśli wolno mi coś zasugerować, to rozważyłbym ponowne uczestnictwo w pojedynkach - powiedział, po czym sięgnął po kawę i upił solidnego łyka, bo zaschło mu w gardle. - W tych warunkach niestety nic więcej nie wskóramy, proszę skorzystać z kominka i udać się do państwa posiadłości. Kategorycznie odradzam teleportację, ale to chyba oczywiste - zamyślił się tak bardzo, że aż bruzda przecięła jego czoło. Chwilę później rozbłysły mu oczy, a uśmiech ponownie zagościł na twarzy. - A, proszę nie zapominać, że miłość... Miłość i ciepło rodzinne to najsilniejsze lekarstwa - dodał, jak to miał już w swoim zwyczaju.
Darcy wpatrywala się w uzdrowiciela jak w niepełna rozumu mężczyznę. Mimo to nie krytykowała go za jego pracę, skoro już podjął jakiekolwiek kroki w celu polepszenia stanu jej ojca. Ten leżał na łóżku w punkcie medycznym zupełnie nieprzytomny, oderwany od rzeczywistości. Dlatego właśnie lady Rosier słysząc o przetransportowaniu ojca do posiadłości, chrząknęła niemrawo.
— Nie zapewni mi pan ratowników, którzy mogliby odeskortować go do jego komnat? — zatrzymała go tym pytaniem, postanawiając nie dziękować mu za podjęte działania regenerujące stan ojca. W końcu na tym polegała jej praca Wynagrodzenie, jakie za nią dostawał było wystarczającym podziękowaniem, szczególnie, że otrzymywał je z kieszeni każdego czarodzieja, a takich czarodziejów jak Rosierowie, nawet więcej, jako, ze zdarzało się, że jej rodzina bądź jej odłamy inwestowały w instytucje publiczne.
— Niech pan się tym zajmie — dodała już z przekonaniem, nie pytając, a wyrażając żądanie znalezienie bezpiecznej asysty dla ojca. Zresztą zdecydowana, ze taka mu się należy.
— Niezwłocznie — dodała ze zniecierpliwieniem, niczym rozkapryszona arystokratka, chociaż ona wolała to nazywać po prostu troską o ojca.
| zt dla Darcy
— Nie zapewni mi pan ratowników, którzy mogliby odeskortować go do jego komnat? — zatrzymała go tym pytaniem, postanawiając nie dziękować mu za podjęte działania regenerujące stan ojca. W końcu na tym polegała jej praca Wynagrodzenie, jakie za nią dostawał było wystarczającym podziękowaniem, szczególnie, że otrzymywał je z kieszeni każdego czarodzieja, a takich czarodziejów jak Rosierowie, nawet więcej, jako, ze zdarzało się, że jej rodzina bądź jej odłamy inwestowały w instytucje publiczne.
— Niech pan się tym zajmie — dodała już z przekonaniem, nie pytając, a wyrażając żądanie znalezienie bezpiecznej asysty dla ojca. Zresztą zdecydowana, ze taka mu się należy.
— Niezwłocznie — dodała ze zniecierpliwieniem, niczym rozkapryszona arystokratka, chociaż ona wolała to nazywać po prostu troską o ojca.
| zt dla Darcy
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Punkt medyczny
Szybka odpowiedź