Schody
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Schody
Konstrukcja usytuowana tuż przed głównym wejściem. Na ścianach znajdują się liczne obrazy oraz portrety przedstawicieli rodu Carrow.
Milczeniem jest złotem powtarzałam w myślach niczym mantrę. Wiedziałam, że jeśli tylko otworzę usta nie dam rady zapanować nad potokiem słów. Ten argument działał zwłaszcza gdy wciąż mieliśmy towarzystwo. Goście zaproszeni na wystawę byli niczym bufor bezpieczeństwa, który chronił mnie przed wybuchem. Tyle, że jeszcze chwila, jeszcze dwie a oni znikną a ja zostanę sam na sam z moim mężem. Ciekawe co wtedy powstrzyma mnie przed wygarnięciem wszystkim myśli, które kotłowały się w mojej głowie. Wchodząc do kominka czułam jak jego dłoń oplata moje ciało. Posłałam mu tylko jedno pełne zdegustowania spojrzenie. Jak śmiał dotykać mnie dłońmi, którymi przed chwilą pewnie obłapiał Yaxley. Okropność! Odwróciłam od niego głowę ignorując go w podobny sposób jak jeszcze przed chwilą traktowałam złotowłosą harpię. W końcu pochłonęły nas zielone płomienie. Marseet nagle wydawało się rajem na ziemi. Z dala od Yaxley i wszystkich innych panien Deimosa należał do mnie a ja cieszyłam się tą władzą w zaciszu własnych komnat. Idealny kompromis. Wyszłam z kominka jako pierwsza ostentacyjnie zrzucając z siebie dłoń Deimosa. Słyszałam tylko odgłos własnych obcasów obijających się o posadzkę a moje myśli krążyły wokół dziwnej wizji podłogi pękającej pod moimi stopami. Cóż wszystko jest dobre pod warunkiem, że nie muszę się zastanawiać co się działo gdy nagle zniknęli sprzed oczu wszystkich gości. Zamiast wbiec prosto na górę zatrzymałam się przy schodach siadając na kilku pierwszych stopniach. Zrzuciłam buty pozwalając obolałym stopą odpocząć choć na krótką chwilę. Oparłam głowę o kolana mając wrażenie, że nie będę wstanie podnieść się z miejsca. Zmęczenie nie było wymówką, która miała wyswobodzić go z łap tej bestii. Bolał mnie niemal każdy mięsień mojego ciała ale to wcale nie przeszkadzało rosnącej złości. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić moja torebka przeleciała kilka metrów uderzając wprost w ramię Deimosa. - Jak mogłeś ją tutaj zaprosić? Wiesz jakie to upokarzające?-- To byłoby tyle jeśli chodzi o panowanie nad sobą. Jedyny ratunek w tym, że jak na razie mówiłam dość spokojnie trochę tak jakbym pytała o to czy na pewno świeci słońce. Może jednak zmęczenie zrobiło swoje? - Nie chce jej tu widzieć.- - wzięłam głęboki wdech podnosząc się z miejsca i zajmując się ściąganiem biżuterii.- - Zmusiłeś mnie żebym zaprosić ją na ślub. Nie powiedziałam nawet słowa gdy do niej uciekłeś. Mam ją jeszcze tutaj przyjmować? Nie za dużo odemnie wymagasz? - to by było na tyle jeśli chodziło o zachowanie spokoju. Z każdym słowem coraz wyraźniej słychać było rosnący gniew. Nie chciałam by widział wyrazem mojej twarzy dla tego byłam odwrócona w stronę lustra. Dzięki temu przynajmniej mogła obserwować co robi. W międzyczasie udało mi się pozbyć bransolety i kilku pierścionków. Problem stanowił już tylko naszyjnik. Kilka prób odpięcia zapięcia spełzło na niczym. Wydałam z siebie cichy jęk rezygnacji. -Możesz mi pomóc?-- zwróciłam się do Deimosa podchodząc w jego stronę i odsłaniając przed nim szyję oraz teoretyczne źródło mojej irytacji. - Wiem, że to twój dom a ja tu tylko sypiam ale ja tego nie zniosę. - kontynuowałam swój wód z coraz słabszymi efektami panując nad emocjami.
Obejrzeliśmy ostatni obraz i dała mi znak, że to już, że już wystarczy. Byłem rad i zaraz skierowałem się do wyjścia. Wcześniej oczywiście daliśmy znać lady Avery które obrazy bierzemy do swoich kolekcji. Megara wzieła tyle ile potrzebowała, ja zaś wolałem nie ingerowac w ten proces. Jak mi się jakieś bazgroły nie spodobają, to się tym inaczej zajmę. Najważniejsze było, że wracaliśmy do domu.
Pojawiamy się w przedpokoju, wzdycham (może trochę teatralnie) i chcę zacząć rozmowę z moją kochaną żoną dzikuską apropo tego jak zniszczyła nasz romantyczny miły wieczór, ale to ona rozpoczyna. Rzucając we mnie torebką, która lepiej aby się nie popsuła, bo była okropnie droga.
- Dzięki twojej dziecinności, najprawdopodobniej ani ona, ani lord Rosier tutaj nie zawita. Nawet nie wiesz, jakie to było ważne - nie podnosi jeszcze głosu, ale widać, że jest na nią zły. Megara, dziecko, które zostało żoną i od teraz trzeba z nim dyskutować. Nie, właściwie to nie trzeba by było, ale jestem na tyle mądry, żeby jednak posłuchać rady Adriena i starać się jeszcze jakoś żyć z żoną. Byliśmy sobie to winni.
Zdejmuję wierzchnie okrycie przy pomocy sługi, który podniósł torebkę Megary. - Dbaj o rzeczy, które ci kupuję - upominam ją oschle, a na jej oskarżenia aż się dziwię. - Nie zmuszałem cię, a sama na wernisażu uciekłaś w tłum - zdejmując obrączki, ale o tym wiedzieć nie mogłem. I dobrze, bo gotów bym był bardzo ją za to ukarać. Podchodzi do mnie i odsłania szyję. Nie widać ani jednego siniaka, znów jest biała i blada, idealnie blada.
- I nie rozumiem, czemu tak bardzo jej nienawidzisz. Powinnaś zachować do niej większy szacunek - oświadcza kładąc dłoń na zapięciu naszyjnika. Sam nie najlepiej radzi sobie z takimi rzeczami, służącą powinna poprosić Megara, a nie jego. Ale na szczęście po kilku próbach już mu się udaje. A dlaczego sadzi, że Megara powinna mieć szacunek do Rosalie? Otóż może dlatego, że gdyby nie ona, to on i Rosalie byliby własnie teraz małżeństwem? - Uwziełas sie na nią, bo jesteś zazdrosna - uśmiecha się Deimos do pleców Megary, które właśnie mają się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, by mógł popatrzeć na jej minę. Oskarzona o zazdrość, ta, która krzyczy, że nienawiść budzi ją każdego ranka.
Pojawiamy się w przedpokoju, wzdycham (może trochę teatralnie) i chcę zacząć rozmowę z moją kochaną żoną dzikuską apropo tego jak zniszczyła nasz romantyczny miły wieczór, ale to ona rozpoczyna. Rzucając we mnie torebką, która lepiej aby się nie popsuła, bo była okropnie droga.
- Dzięki twojej dziecinności, najprawdopodobniej ani ona, ani lord Rosier tutaj nie zawita. Nawet nie wiesz, jakie to było ważne - nie podnosi jeszcze głosu, ale widać, że jest na nią zły. Megara, dziecko, które zostało żoną i od teraz trzeba z nim dyskutować. Nie, właściwie to nie trzeba by było, ale jestem na tyle mądry, żeby jednak posłuchać rady Adriena i starać się jeszcze jakoś żyć z żoną. Byliśmy sobie to winni.
Zdejmuję wierzchnie okrycie przy pomocy sługi, który podniósł torebkę Megary. - Dbaj o rzeczy, które ci kupuję - upominam ją oschle, a na jej oskarżenia aż się dziwię. - Nie zmuszałem cię, a sama na wernisażu uciekłaś w tłum - zdejmując obrączki, ale o tym wiedzieć nie mogłem. I dobrze, bo gotów bym był bardzo ją za to ukarać. Podchodzi do mnie i odsłania szyję. Nie widać ani jednego siniaka, znów jest biała i blada, idealnie blada.
- I nie rozumiem, czemu tak bardzo jej nienawidzisz. Powinnaś zachować do niej większy szacunek - oświadcza kładąc dłoń na zapięciu naszyjnika. Sam nie najlepiej radzi sobie z takimi rzeczami, służącą powinna poprosić Megara, a nie jego. Ale na szczęście po kilku próbach już mu się udaje. A dlaczego sadzi, że Megara powinna mieć szacunek do Rosalie? Otóż może dlatego, że gdyby nie ona, to on i Rosalie byliby własnie teraz małżeństwem? - Uwziełas sie na nią, bo jesteś zazdrosna - uśmiecha się Deimos do pleców Megary, które właśnie mają się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, by mógł popatrzeć na jej minę. Oskarzona o zazdrość, ta, która krzyczy, że nienawiść budzi ją każdego ranka.
Przewrócić oczami już czy za chwilę…o to jest pytanie. Westchnęłam z irytacją mając ochotę wciąć ten jego głupkowatą gębę i rozerwać na małe kawałeczki. Było by z tego piękne konfetti. - Nie moja wina, że jest taka drażliwa. - wzruszyłam obojętnie ramionami jakby nie rozumiała o co właściwie mu chodzi. Zasadniczo właśnie tak było. Ja tam nie miałam sobie nic do zarzucenia. - Jak ci tak zależy na dobrych stosunkach z Yaxleami czy Rosierami chętnie zaproszę tu Tristana Rosiera z jego drogą siostrą. Liliana Yaxely na pewno również mi nie odmówi. - mruknęłam ostatkami sił zdobywając się na znudzony ton głosu. - Ciekawi mnie tylko czy wypędzisz ich tak szybko jak ostatnio Fabiana i Leandrę? - rzuciłam w jego stronę pełne obrzydzenia spojrzenie. Zrobił z siebie takie pośmiewisko, że ciężko było o tym nawet myśleć bez wzdrygnięcia się. Lord Carrow w pełnej krasie. - Wolałam nie oglądać tego cielęcego wyrazu twarzy, który towarzyszy ci za każdym razem gdy ją widzisz. Aż się niedobrze robi - wzdrygnęłam się z obrzydzeniem. Chyba nie byłam do końca świadoma, że właśnie kopie swój własny grób. Na wzmiankę o szacunku parsknęłam ironicznym śmiechem. Już chciałam zapytać, dla czego mój drogi mąż tak twierdzi. \W głowie aż roiło mi się od kąśliwych komentarzy, ale postanowiłam zachować dla siebie. Gdy poczułam jak zapięcie łańcuszka puszcza chwyciłam go w dłoń zanim upadł na ziemię zaraz odkładając na pobliską komodę. Ktoś to przecież zaraz posprząta. Tyle, że służba postanowiła się szybko pochować gdzieś po kątach. Chyba zdążyli się już nauczyć, kiedy lepiej nie wychylać nosa z kuchni. I wtedy padło to oskarżenie. Ja zazdrosna. Ja zazdrosna? JA ZAZDROSNA?! Przecież to śmieszne! Czułam jak całe moje ciało się prostuje napinając jednocześnie tak mocno obolałe mięśnie. Mimo to, gdy obracałam się w jego stronę nie widać na mojej twarzy złości czy gniewu. Trudno doszukać się tam nawet cienia ironicznego uśmiechu. W tej jednej chwili stałam się mniejszą kopią mojej starszej siostry. Tak samo władcza, tam samo dumna, tak samo zimna. - Mój biedaku. Ja nie jestem zazdrosna.- Opuszkami palców dotknęłam jego policzka by chwilę później nachylić się nad jego uchem. - Tuż po zaręczynach zaproponowałam jej, że usunę się w cień. Zgodzę się na to byście żyli tak byście tego zapragnęli. By to wasze wielkie uczucie wciąż kwitło. Naiwnie myślałam, że ty ją kochasz. Wyzwała mnie od najgorszych wystawiając się na złotej tacy. W końcu zaczęła żałować. - dopiero w tym zdaniu słychać było lekko kpiącą nutę. - To ona zaczęła tę wojnę nie ja. - odchyliłam się nieznacznie by móc dostrzec jego wyraz twarzy. - Teraz to widzę. Ty myślisz tylko tym - opuszkami palców dotknęłam jego krocza. - A ona bawi się z tobą jak tylko jej się podoba. Wygląda na to, że bardziej się jej podoba, gdy pieprzysz ją gdzieś po ciemnych kontach galerii. Wile mają dziwne gusta. znów lekka kpina. Odsunęłam się od niego zachowując się tak jakby nic się nie stało. Tak jakbym właśnie nie oskarżyła go, że mnie zdradza. Nie, to nawet nie było oskarżenie. To było stwierdzenie faktu. Przecież nigdy nawet przez myśl mi nie przyszło, że Deimos może być mi wierny. Chciałam być realistką czy tak było mi po prostu wygodniej?
- Mogłaś sobie odpuścić tego wyposzczonego partnera. Sama wiesz, jak panna Yaxley dba o dobrą reputację - wbija spojrzenie w bezczelną Megarę, która sugeruje, że ten wybuch Rosalie był zupełnie bez powodu. - Zresztą, znasz jej sytuację - zna historię o tym, że miała być Rosalie moją narzeczoną, ale nim przyszedł czas na oficjalne oświadczyny, lordowie Malfoy i Carrow się już dogadali w sprawie najmłodszej z rodzeństwa Malfoyów. - To było wyjątkowo nieeleganckie
Dlatego masz karę, masz stać w kącie przez kolejne trzy godziny. Albo klęczeć na grochu.
Na propozycję zaproszenia pana Tristana, bądź Liliany (kórej nie kojarzył nawet gdyby bardzo się skupił) wywraca oczami, błagając wszystkie bóstwa i Merlinów piętnastu, żeby dali mu siłę, bo nie wyrobi.
- Z całym szacunkiem, Megaro, ale wszyscy Twoi znajomi mają po piętnaście lat - zaśmiewa się na wspomnienie młodszej o cały rok pani Malfoy, która wraz ze swoim chłopcem ostatnio gościli w ich progach.
Nagle mówi, że wzrok lorda był c i e l ę c y. Deimos rzuca jej spojrzenie i zmrużył oczy. - Milcz i nigdy więcej tak nie mów - ma jednak teraz przerażająco silne przekonanie w głowie: że powinien się może trochę bardziej pilnować przy Rosalie? Kiedy to takie trudne! Nie może tracić głowy, nie może dać sie wmanewrować w kolejną bezsensowną wymianę zdań. Ona chce go tylko sprowokować, on zaś nie ma na to ochoty. Chce iśc spać i w spokoju przeżyć kolejną noc. Nie chce znów kupować miliona luster i słyszeć, że jej się zbiły wszystkie kieliszki od wina i że to tak nie może być.
- Więc co to jest? - pyta głupio, wtedy jednak słyszy odpowiedź wypowiadaną wprost w ucho. Układ. Czemu nie wiedział o podobnym układzie? Mieć Rosalie, jednocześnie mając Megarę. Mieć Rosalie, bo tak serce podpowiada, mieć Megarę, bo rodzice chcą. Mieć każdą i żadnej nie mieć. Nic dziwnego, że Rosie nie zgodziła sie na podobny układ. Kpiący wzrok umiejscowiony w oczach żony. Wyraz jej oczu: żmijowaty. Jej słowa? Nie do przyjęcia.
I ona myśli, że to już koniec? Że powie co ma mówić, wyjdzie i będzie mogła sobie dalej rozpowiadać te kłamstwa. Co jej odbiło, miała przecież bardzo dobry humor. Teraz zamiast mieć go dalej, stwierdziła, że podejrzewa go o zdrady? To jej nie ma całymi dniami i to on chce ją zdradzać? Wbite w nią spojrzenie, a sztorm w jego oczach nasila się.
- Jeszcze jedno słowo i obiecuję ci, że wyrwę ci język z gardła - grozi jej, nawet nie dotykając, ma jakiś wewnętrzny opór przeciwko temu. Unosi jednak dłoń, która karcąco zawiesza się nad jej ciałem. A mógłby przysunąć rękę do jej gardła, ścisnąć za szyję i patrzeć jak powoli powietrze uciekałoby z jej ust. - Twoje insynuacje są bezpodstawne i nie będziesz obrażać Rosalie, a tym bardziej wszystkim mnie. Rozumiesz?
Krok w jej stronę, boi się? Cofnie się? Nie wie jak się skończy drażnienie go? Później znów poleci płakać do Leandry albo Adriena, bo ma zbite kolano? Może trzeba połamać jej kolana, żeby nie miała jak zwiewać.
Dlatego masz karę, masz stać w kącie przez kolejne trzy godziny. Albo klęczeć na grochu.
Na propozycję zaproszenia pana Tristana, bądź Liliany (kórej nie kojarzył nawet gdyby bardzo się skupił) wywraca oczami, błagając wszystkie bóstwa i Merlinów piętnastu, żeby dali mu siłę, bo nie wyrobi.
- Z całym szacunkiem, Megaro, ale wszyscy Twoi znajomi mają po piętnaście lat - zaśmiewa się na wspomnienie młodszej o cały rok pani Malfoy, która wraz ze swoim chłopcem ostatnio gościli w ich progach.
Nagle mówi, że wzrok lorda był c i e l ę c y. Deimos rzuca jej spojrzenie i zmrużył oczy. - Milcz i nigdy więcej tak nie mów - ma jednak teraz przerażająco silne przekonanie w głowie: że powinien się może trochę bardziej pilnować przy Rosalie? Kiedy to takie trudne! Nie może tracić głowy, nie może dać sie wmanewrować w kolejną bezsensowną wymianę zdań. Ona chce go tylko sprowokować, on zaś nie ma na to ochoty. Chce iśc spać i w spokoju przeżyć kolejną noc. Nie chce znów kupować miliona luster i słyszeć, że jej się zbiły wszystkie kieliszki od wina i że to tak nie może być.
- Więc co to jest? - pyta głupio, wtedy jednak słyszy odpowiedź wypowiadaną wprost w ucho. Układ. Czemu nie wiedział o podobnym układzie? Mieć Rosalie, jednocześnie mając Megarę. Mieć Rosalie, bo tak serce podpowiada, mieć Megarę, bo rodzice chcą. Mieć każdą i żadnej nie mieć. Nic dziwnego, że Rosie nie zgodziła sie na podobny układ. Kpiący wzrok umiejscowiony w oczach żony. Wyraz jej oczu: żmijowaty. Jej słowa? Nie do przyjęcia.
I ona myśli, że to już koniec? Że powie co ma mówić, wyjdzie i będzie mogła sobie dalej rozpowiadać te kłamstwa. Co jej odbiło, miała przecież bardzo dobry humor. Teraz zamiast mieć go dalej, stwierdziła, że podejrzewa go o zdrady? To jej nie ma całymi dniami i to on chce ją zdradzać? Wbite w nią spojrzenie, a sztorm w jego oczach nasila się.
- Jeszcze jedno słowo i obiecuję ci, że wyrwę ci język z gardła - grozi jej, nawet nie dotykając, ma jakiś wewnętrzny opór przeciwko temu. Unosi jednak dłoń, która karcąco zawiesza się nad jej ciałem. A mógłby przysunąć rękę do jej gardła, ścisnąć za szyję i patrzeć jak powoli powietrze uciekałoby z jej ust. - Twoje insynuacje są bezpodstawne i nie będziesz obrażać Rosalie, a tym bardziej wszystkim mnie. Rozumiesz?
Krok w jej stronę, boi się? Cofnie się? Nie wie jak się skończy drażnienie go? Później znów poleci płakać do Leandry albo Adriena, bo ma zbite kolano? Może trzeba połamać jej kolana, żeby nie miała jak zwiewać.
- No tak musi zachować pozory - przytaknęłam kiwając potakująco głową. - Zwłaszcza, że poza ładną buzią ma tylko kawałek bagna i pół tuzina trolli. To przykre, że inaczej nikt jej nie zechce- przez chwilę mogło się nawet wydawać, że naprawdę smuci mnie niewesoły los biednej panny Yaxley. Cały efekt zepsuł ironiczny uśmieszek, który dość szybko wtargnął na moje usta. - Zresztą to wszystko twoja wina. Trzeba było wyjść, gdy cię o to prosiłam a nie zmuszać mnie rozmowy z nią. - po raz kolejny wzruszyłam ramionami. Taka była prawda. Gdyby się grzecznie pożegnał i zabrał mnie do domu do niczego by nie doszło. Yaxley nie musiała by marszczyć swojego plastikowego czoła a mój drogi mąż wciąż mógłby się do niej wymykać na najróżniejszych spotkaniach. To oczywiste, że wszystko było tylko i wyłącznie jego winą. Na wzmiankę o wieku moim i moich przyjaciół nie mogłam zareagować inaczej prócz przewrócenia oczami i pełnego irytacji jęknięcia. Ta wymówka robiła się tak przeraźliwie nuda…chociaż pewnie Deimos i tak nigdy z niej nie zrezygnuje. Nawet, gdy on będzie miał sześćdziesiąt lat a ja będę dobiegać do pięćdziesiątki wciąż będzie wypominał mój młody wiek. O Merlinie, o czym ja myślę! Przecież to małżeństwo nie ma szanse przeżyć choćby roku! Widząc to jego urażone spojrzenie niemal czułam w ustach słodki smak zwycięstwa. Miałam rację i ona dobrze o tym wiedział. Uderzyłam w czuły punkt. Oh jakie to wspaniałe uczucie zyskać przewagę aż miałam ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz i upewnić, że nie tylko ja to zauważyłam. Ciekawe, co wtedy powie o biednej reputacji Yaxley. Mierząc się z jego spojrzeniem widziałam jak nadciągał ten moment. Ta jedna chwila, w której moje ciało zostanie naznaczone kolejną fioletową plamą. Spostrzegając jego unoszącą się dłoń przymknęłam lekko oczy gotowa na uderzenie. Ale nic nie nastąpiło. Żadnego ucisku, żadnego bólu, żadnej świeżej krwi. Otworzyłam szeroko oczy czując napływ pewności siebie. Lód zniknął i pojawił się ten na wpół dziki, tak nieprzewidywalny błysk. Czy istniało coś, co było wstanie mnie powstrzymać? Czy istniało coś, co było wstanie mnie ujarzmić? Nie. Nie teraz, gdy znalazłam otwór, przez, który będę wstanie się przedostać i postawić na swoim. - Oh daj spokój. I tak nie uwierzę, że się z nią nie zabawiasz gdzieś po kątach. To pewnie dla tego tak dbasz o jej reputacje?- spytałam retorycznie. Zamilkłam na chwilę jednocześnie gorąco się nad czymś zastanawiając. - Masz rację.-- odezwałam się w końcu zanim on jeszcze zdążył to zrobić. - Powinnam mieć wobec niej więcej szacunku. Dzięki niej przynajmniej z czystym sumieniem mogę zatrzaskiwać drzwi do swojej sypialni. - posłałam w jego stronę kpiący uśmiech. - Nie muszę się też martwić o te wszystkie choroby, które dostałeś w prezencie od reszty koleżanek. Błogosławić lady yaxley za to, że mnie przed tym wszystkich ustrzegła. Z tego wszystkiego chyba postawię jej pomnik w ogrodzie. - klasnęłam w dłonie na tę myśl. Nie krzyczałam, nie burzyłam się. O dziwo byłam dość spokojna, co było najpewniej zasługą świeżej dawki pewności siebie. To przecież ona pozwoliła mi całkowicie zignorować groźbę Deimosa. Ruszyłam w stronę schodów odwracając się jeszcze na chwilę w jego stronę. - Będę robić co mi się podoba i co uznam za słuszne. Jestem w końcu lady Carrow i nikt nie ma prawa mi rozkazywać. - uniosłam dumnie głowę wierząc w każde wypowiedziane przez siebie słowa. To dziwne, ale chyba zaczęłam nabierać szacunku do mojego nowego tytułu.
Nie wierzy w to co słyszy. Megara jest pewna siebie, jest szalona, nie widzi granic i potrzeby zachowywania jakichkolwiek. Deimos z trudem powstrzymuje się przed komentowaniem na bierząco głupoty swojej żony. Miał co prawda podjąć ten bezsensowny ton i przekrzyczeć ją, ale... ale nagle okazuje się, że każde kolejne słowo Megary zadziwia go jeszcze bardziej niż poprzednie.
Czym dał jej powód do takich podejrzeń. Czy dowiedziała się, co działo się w tych pokojach nim została jego żoną? Do przeszłości nie warto wracać, jeżeli przyszłość ma się mieć długa i wspólną. Ale skąd takie pomysły jej do głowy przyszły. Bo wracając z łazienki, spotkał swoją dawną znajomą (prawie żonę) i przywitał się i zaproponował jej odwiedziny w trakcie, kiedy Megara podziewała się merlin-wie-gdzie. Może ma sobie sama coś do zarzucenia i to tak ją męczy, że woli zaatakować pierwsza? Lord Carrow obserwuje jej wspinaczkę po schodach i przemyka mu przez myśl, że powinna się potknąć. Stoi w ciszy, on nie mówi nic. Ona się odwraca, chce odejść zwycięzko?
Nici z tego.
- Mówiłem ci, żebyś milczała - te jednyne słowa, które powinien był wypowiedzieć dawno temu. Zbyt dużo gróźb jednak słownych, zbyt mało czynów groźnych. Takich, które będzie miała przed oczami nim zaśnie i za każdym razem, kiedy znów przekroczy próg swego domu.
Nagle Megara słyszy trzepotanie skrzydeł. Głośne i rozpaczliwe. Mięta, jej sowa ukochana leci, ale nie o swoich siłach, bo jakaś inna niczym smycz ciągnie ją do siebie. Ptak skrzeczy przeraźliwie, na co reaguje znudzonym uniesieniem brwi pan Deimos i macha ręką, a różdżka z której poleciało zaklęcie, zatacza ósemkę. Podobnym torem leci głośne stworzenie i reagując na kolejną komendę zatrzymuje się w powietrzu i sztywnieje, ale porusza oczami i dalej głośno się odzywa.
- Lady Carrow - co brzmi w jego ustach tak niewygodnie, że aż mu zadrgał jeden z płatów nosowych - jeżeli chcesz udowodnić, że mienić się tym nazwiskiem możesz w całej krasie, daj przykład jak to radzisz sobie dobrze ze śmiercią najbliższych stworzeń. Nie od dzisiaj wiadomo, że ze zwierząt szanować powinniśmy atenonany przede wszystkim, natomiast do śmierci innych stworzeń musimy być przygotowani, przyjmować to z elegancją... nawet obojętnościa. - a mówiąc to nagle przestaje spoglądać w stronę Megary, która już się wspina by zniknąć w swojej sypialni. Mówiąc to zwraca się do Mięty, która tak go irytowała, kiedy za każdym razem dziobała go po palcach, kiedy chciał odebrać list przeznaczony tylko dla jej właścicielki. To ostatnie minuty jej życia, a patrzy na niego tym samym wrednym spojrzeniem co zawsze. Czy wie co się zbliża? Zbliża się różdżka Deimosa do brzucha sowy, a w jego głowie już pomysł na to zaklęcie, które z Samanthą ostatnio ćwiczyli. Zaklęcie pozbywania się narządów.
Miał wyrwać język Megarze, wyrwie serce jej ukochanej sowie.
Czym dał jej powód do takich podejrzeń. Czy dowiedziała się, co działo się w tych pokojach nim została jego żoną? Do przeszłości nie warto wracać, jeżeli przyszłość ma się mieć długa i wspólną. Ale skąd takie pomysły jej do głowy przyszły. Bo wracając z łazienki, spotkał swoją dawną znajomą (prawie żonę) i przywitał się i zaproponował jej odwiedziny w trakcie, kiedy Megara podziewała się merlin-wie-gdzie. Może ma sobie sama coś do zarzucenia i to tak ją męczy, że woli zaatakować pierwsza? Lord Carrow obserwuje jej wspinaczkę po schodach i przemyka mu przez myśl, że powinna się potknąć. Stoi w ciszy, on nie mówi nic. Ona się odwraca, chce odejść zwycięzko?
Nici z tego.
- Mówiłem ci, żebyś milczała - te jednyne słowa, które powinien był wypowiedzieć dawno temu. Zbyt dużo gróźb jednak słownych, zbyt mało czynów groźnych. Takich, które będzie miała przed oczami nim zaśnie i za każdym razem, kiedy znów przekroczy próg swego domu.
Nagle Megara słyszy trzepotanie skrzydeł. Głośne i rozpaczliwe. Mięta, jej sowa ukochana leci, ale nie o swoich siłach, bo jakaś inna niczym smycz ciągnie ją do siebie. Ptak skrzeczy przeraźliwie, na co reaguje znudzonym uniesieniem brwi pan Deimos i macha ręką, a różdżka z której poleciało zaklęcie, zatacza ósemkę. Podobnym torem leci głośne stworzenie i reagując na kolejną komendę zatrzymuje się w powietrzu i sztywnieje, ale porusza oczami i dalej głośno się odzywa.
- Lady Carrow - co brzmi w jego ustach tak niewygodnie, że aż mu zadrgał jeden z płatów nosowych - jeżeli chcesz udowodnić, że mienić się tym nazwiskiem możesz w całej krasie, daj przykład jak to radzisz sobie dobrze ze śmiercią najbliższych stworzeń. Nie od dzisiaj wiadomo, że ze zwierząt szanować powinniśmy atenonany przede wszystkim, natomiast do śmierci innych stworzeń musimy być przygotowani, przyjmować to z elegancją... nawet obojętnościa. - a mówiąc to nagle przestaje spoglądać w stronę Megary, która już się wspina by zniknąć w swojej sypialni. Mówiąc to zwraca się do Mięty, która tak go irytowała, kiedy za każdym razem dziobała go po palcach, kiedy chciał odebrać list przeznaczony tylko dla jej właścicielki. To ostatnie minuty jej życia, a patrzy na niego tym samym wrednym spojrzeniem co zawsze. Czy wie co się zbliża? Zbliża się różdżka Deimosa do brzucha sowy, a w jego głowie już pomysł na to zaklęcie, które z Samanthą ostatnio ćwiczyli. Zaklęcie pozbywania się narządów.
Miał wyrwać język Megarze, wyrwie serce jej ukochanej sowie.
To było uczucie podobne do utraty gruntu pod nogami. Wydawało się, że stoję tak pewnie, że nic nie jest wstanie zachwiać moją pewnością siebie. Powiedziałam to, co uznałam za słuszne i mogłam odejść w wiktorii i chwale. To nie trzepot skrzydeł z początku przykuł moją uwagę. To przez te przeraźliwy wrzask na, który moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Coraz większymi, coraz bardziej przerażonymi oczami patrzyłam jak moja ukochana sowa przelatuje przez korytarz ciągnięta przez niewidzialną siłę. Patrzyłam na jej chaotyczne ruchy próbujące wyrwać się z tej dziwnej uwięzi. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam jej pomóc. Mój wzrok powoli przeniósł się z udręczonego zwierzęcia na jego stręczyciela. W pierwszych odruchu chciałam się na niego rzucić i wydrapać te przeklęte oczy. Krzywdził jedyną istotę w tym domu, która była mi naprawdę droga. Prócz niej nie miała już nikogo. Tyle, że nie byłam wstanie zrobić nawet kroku. Oszołomiona tak nagłym upadkiem z pozycji zwycięscy mogłam jedynie przysłuchiwać się słowom Deimosa. Przenosiłam wzrok to na niego to na Mięte czując coraz większy strach. Zabije ją. Byłam tego pewna. Bo to przecież miała być moja lekcja. Czy nagle się zorientował, że moje życie jest dla mnie dość niewiele warte? To przez te istoty na, których mi zależy można było mnie kontrolować, można było sprawić największy ból. Żałosne niemal słyszałam w głowie głos mojej matki. Wyraz jej zdegustowanej twarzy nagle objawił się przed moimi oczami. Nie mogła uwierzyć w to, że wydała na świat kogoś taki słabego ja ja. Potrząsnęłam szybko głową pozbywając się wszystkich niepotrzebnych myśli. Musiałam mieć plan…i to na już! Jeśli zacznę błagać będzie wiedział jak mnie ujarzmić. Jeśli spróbuje z nim walczyć dość szybko obróci się to przeciwko mnie. Jeśli tak jak tego chciał będę patrzeć jak umiera sama nie będę wstanie spojrzeć sobie w oczy. Mogłam tylko mówić. Nie miałam przecież innej broni prócz słów. Tym od pokoleń szczyciła się jej rodzina, potrafili zdziałać cuda tam gdzie zaklęcia i uroki nie były nic warte. Spokojnie zeszłam te kilka stopni. - Wojna nigdy się nie skończy - cichy i spokojny ton głosu miał go choć trochę uspokoić. - Ona będzie pierwszą prawdziwą ofiarą a wtedy to się nigdy nie skończy. - kolejne kilka stopni w dół- Znajdę sposób żeby ci się za to odpłacić i już nigdy nie przestaniemy.- w końcu znalazłam się na dole. - Już nigdy nie będziemy wstanie rozmawiać tak jak dzis. Żadnego uśmiechu, żadnego dotyku żadnego spokoju. - uniosłam nieznacznie dłonie próbując udowodnić, że niczego nie kombinuje. - Wiem, że to ja wszystko zniszczyłam - przyznanie się do winny było dla mnie niczym w porównaniu do uratowania życia ukochanej sowy. - Wstydzę się za każde wypowiedziane słowo. Nigdy przecież nie dałeś mi powodu by tak cię traktować. - słowa w które nie wierzyłam w tak piękny i gładki sposób wydobywały się z mojego gardła. - Przepraszam za nie- - jedno magiczne słowo które do tej pory wypowiedziałam tylko raz. Mogłam jedynie liczyć na to, że Deimos dostrzeże jego wagę i odpuści. Ostrożnie położyłam dłoń na zaciśniętej wokół różdżki pieści. Próbowałam go nakłonić żeby obniżył rękę dobrze wiedząc, że to przerwie zaklęcie i uwolni nieszczęsną sowę. - Jestem głupim i zazdrosnym dzieckiem. Wybacz mi - Znajdowałam się możliwie jak najbliżej niego. Wiedziałam, że go nie pociągam, ale w tej chwili nie miałam przecież nic do stracenia. Unosząc lekko głowę wpatrywałam się wprost w jego oczy błagając los by to pomogło. Przecież mówiłam to, co chciał usłyszeć. Robiłam to, czego ode mnie chciał. Co jeszcze mogłam uczynić by go uspokoić? Dostałam już swoją nauczkę. Niech teraz on nie robi czegoś, co ich oboje może wiele kosztować.
Biedna Megara, co w jednej chwili nosi koronę na głowie, w drugiej zaś strącona w czarną przepaść leci w dół, w dół, dół. A tam czeka na nią widok zakrwawionej przyjaciółki: czerwone krople na białych piórach. Już nie oddycha, krew zastyga. Megaro, jakie to uczucie, stracić ostatnią bratnią duszę? Wiele o tobie świadczy to, że przyjaźniłaś się ze zwierzęciem.
W dół, w dół, w dół schodzi Megara. Mówi, a Deimos słucha. Wygodny podział ról. Jego różdżka nie ciska zaklęcia, bo Deimos słucha co też Megara chce powiedzieć. Wojna. Sama ją zaczęła. Och, nawet się przyznała do tego. Nazywa się zazdrosnym dzieckiem. Słowa prawie jak ze scenariusza. Takie jakich oczkiewał. Powinien się cieszyć chyba, ale wcale się nie cieszy. Spogląda na te prośbą przepełnione oczęta. Z nich czyta, że kobieta, z którą ma dzielić kolejne półwiecze, jest zakłamaną opurtunistką. Powie cokolwiek, powie w s z y s t k o, żeby się ulitował.
- Jesteś taka słaba - szydzi z niej i uśmiecha się zadowolony. W końcu udowodnił sobie i jej, że jest w tym domu tylko jedna osoba, która ma nad tą drugą władzę. Ile cierpiał wewnętrznie, kiedy upokorzony jej zachowaniem w lesie, przy kąpieli ogląda to imie wypisane na piersi. Teraz miał w końcu okazję się odpłacić. Wystarczyło pozbawić życia tę małą sówkę.
I nie robi tego. Nie potrzebuje tracić jedynego argumentu, który przemawia za jego przewagą. Nie w takim wypadku, chociaż na pewno nadszarpnęło to jego dumę. Macha ostatni raz różdżką wyraźnie wypowiadając komendę przetransportowania Mięty w takie miejsce, gdzie nie będzie mu skrzeczała nad uchem obrażona za zostanie narzędziem w wojnie małżonków.
A teraz szansa na poprawę. Deimos ujmuje różdżkę w obie dłonie, trzyma ją na końcach i spogląda na żonę, która się praktycznie o niego ociera, żeby dostać to czego chce.
- Chcesz mi opowiedzieć w takim razie, jakie wyrzuty sumienia dręczyły cię przez te wszystkie miesiące, kiedy zamiast przychodzić do mojej sypialni, spałaś u siebie?
Jak wiele skupienia wymagało, żeby ze wszystkich obelg, właśnie to wyłuskał?
W dół, w dół, w dół schodzi Megara. Mówi, a Deimos słucha. Wygodny podział ról. Jego różdżka nie ciska zaklęcia, bo Deimos słucha co też Megara chce powiedzieć. Wojna. Sama ją zaczęła. Och, nawet się przyznała do tego. Nazywa się zazdrosnym dzieckiem. Słowa prawie jak ze scenariusza. Takie jakich oczkiewał. Powinien się cieszyć chyba, ale wcale się nie cieszy. Spogląda na te prośbą przepełnione oczęta. Z nich czyta, że kobieta, z którą ma dzielić kolejne półwiecze, jest zakłamaną opurtunistką. Powie cokolwiek, powie w s z y s t k o, żeby się ulitował.
- Jesteś taka słaba - szydzi z niej i uśmiecha się zadowolony. W końcu udowodnił sobie i jej, że jest w tym domu tylko jedna osoba, która ma nad tą drugą władzę. Ile cierpiał wewnętrznie, kiedy upokorzony jej zachowaniem w lesie, przy kąpieli ogląda to imie wypisane na piersi. Teraz miał w końcu okazję się odpłacić. Wystarczyło pozbawić życia tę małą sówkę.
I nie robi tego. Nie potrzebuje tracić jedynego argumentu, który przemawia za jego przewagą. Nie w takim wypadku, chociaż na pewno nadszarpnęło to jego dumę. Macha ostatni raz różdżką wyraźnie wypowiadając komendę przetransportowania Mięty w takie miejsce, gdzie nie będzie mu skrzeczała nad uchem obrażona za zostanie narzędziem w wojnie małżonków.
A teraz szansa na poprawę. Deimos ujmuje różdżkę w obie dłonie, trzyma ją na końcach i spogląda na żonę, która się praktycznie o niego ociera, żeby dostać to czego chce.
- Chcesz mi opowiedzieć w takim razie, jakie wyrzuty sumienia dręczyły cię przez te wszystkie miesiące, kiedy zamiast przychodzić do mojej sypialni, spałaś u siebie?
Jak wiele skupienia wymagało, żeby ze wszystkich obelg, właśnie to wyłuskał?
Nie ma ludzi silnych czy słabych. Są tylko ci którzy potrafią osiągnąć swój cel lub nie. To przez te słowa nie czułam wstydu z powody wypowiedzianych kłamstw. Nie czułam gniewu ani poniżenia widząc uśmiech Deimosa czy słysząc jego prześmiewcza słowa. Nie jestem słaba. Jestem Malfoyem. Jednak tego nie mogę mu powiedzieć bo przecież nie jest to powód do dumy. Czy nie jestem tą, która gardzi tymi, którzy nosili takie same nazwisko jak ja, choć jednocześnie kocham ich ponad własne życie? Wzięłam głęboki wdech wypuszczając z ulgą powietrze. Nie byłam wstanie się uśmiechać. Nie byłam wstanie za bardzo nic powiedzieć. Gdy Mięta gdzieś zniknęła miałam wrażenie jakbym zaraz mogła osunąć się na ziemię i tam właśnie zostać. - Dziękuję- - udało mi się w końcu wydusić choć nie byłam pewna czy moje słowa nawet do niego dotarły. Odwróciłam się, chciałam odejść, położyć się w swoim łóżku i zasnąć. Tyle, że on odezwał się po raz kolejny. Zatrzymałam się gdzieś na drugim czy trzecim stopniu. Wzięłam kolejny wdech przysłuchując się pytaniu. Nie chciał tego wiedzieć, tak samo jak ja nie chciałam mu mówić. To przecież zniszczyłoby wszystkie moje plany, dałoby mu całkowitą przewagę. Mimo to odwróciłam się w jego stronę siadając na jednym ze stopni. Podparłam głowę na łokciach milcząc przez dłuższą chwilę. To nie miały być nic znaczące wymówki, kolejne kłamstwa w które miał uwierzyć by wszystkim żyło się lepiej. Wyprostowałam w końcu dłonie wzdychając ciężko. Nie mogłam na niego teraz patrzeć dla tego moje spojrzenie tak uważnie analizowało podłogę pod jego stopami. - Wiesz dobrze, że jestem świadoma kilku twoich związków. Ostatnio dość wyraźnie ci to wykrzyczałam ruchem ręki wskazałam drzwi prowadzące do buduaru by przypomnieć mu tamtą rozmowę. - Nie jest łatwo być tą piątą czy szóstą. Nie jest łatwo pokonać takie wiele kobiet, które znają cię znacznie dłużej i znacznie lepiej niż ja. - miałam wrażenie, że każde słowo sprawia iż coraz mocniej się kurczę. To przyznanie się do win sprawiało mi zarówno ból fizyczny jak i psychiczny. - Nigdy nie będziesz patrzył na mnie tak by nie porównywać do którejkolwiek z nich. - próbowałam walczyć ze łzami cisnącymi się do moich oczu ale na próżno. - Ty miałeś znienawidzić mnie a ja miałam znienawidzić ciebie. Tak miało być prościej. Tak przynajmniej nie musiałabym toczyć tej nierównej walki. Nie chce być twoim wrogiem, ale nie widzę innego wyjścia. - szybkim ruchem otarłam pierwsze spływające łzy. - Miałeś dać sobie spokój i odejść w końcu do, którejś z nich. Miałeś być szczęśliwy. Ale wychodzi na to, że nie jestem wstanie tak po prostu odpuścić. - ostatnie zdanie wypowiedziałam już znacznie ciszej. Na kilka sekund przeniosłam na niego wzrok. - Moje wyrzuty sumienia, mój żal za grzechy, moje nic nie warte narzekania. - nie byłam pewna czy te słowa były skierowane do mnie czy do niego. Bez względu na to chciałam wstać i odejść. Powiedziałam już dość. To co zrobi z tą informacją zależy już tylko od niego.
Sowa znika, a z nią Deimosowe podniecenie tym, że jeszcze może mieć jakiś wpływ na panią Megarę. Nie chciał tego, wolałby kontynuować rozpoczęte na początku wernisażu zawieszenie broni. Miał nadzieje, że własnie to czeka go po powrocie do domu. Dlatego tak chętnie i prędko wyszedł. Megara postanowiła się jednak unosić, wywyższać, kłócić. Odpowiedział jej tym, co naznacza go ostatnio najmocniej. I chociaż przez ułamek sekundy ucieszył się w duchu, że Megara nie kazała mu zabić ptaka. Pomyśleć mozna, że to ona go nakręca i dzieki niej jest jeszcze okrutniejszy, niż mógłby być. Tom Riddle będzie na pewno zadowolony z postępów Carrowa w czarnej magii. Nim się jednak Carrow ucieszy, niech będzie wiadomym, że teraz dostanie dawkę zgoła innej podniety. Wcale nie zagrzewającej do okrucieństwa, a do... wzruszeń?
Oto bowiem Megara. Nim zdołał sięgnąć po lok jej włosów, które, ona się cofa. Znów przyjmuje te samą pozę, co onegdaj na herbacie z nieszczęsnymi goścmi. Siada na schodach i chowa głowę w dłoniach.
Deimos zaś nieufnie, ale spogląda w dół na głowę z włosami w kolorze blond. Nieufnie, bo nie dalej jak przed kwadransem, krzyczała mu, że nosi świństwa od swoich wszystkich kochanek. I nie umie pojąć, jak w takim rozrachunku, pani Carrow może mówić cokolwiek prawdziwego, skoro przed chwilą nakłamała tak wiele.
- Każdy z nas ma swój bagaż. Nie oczekiwałaś chyba, że nie miałem przed tobą życia? - wrogie spojrzenie kieruje sie w stronę łez, które już chcą wyciskać się z oczu Megary. Po co łzy, czy musi płakać? Nieistotne, czy ciągiem wypowiada swoją spowiedź Megara, czy to oddzielne wypowiedzi, na które Deimos zareaguje. Tak czy siak, zaraz po tym, jak Megara mówi, że powinien był odejść do którejś i być szczęśliwym, on nie wytrzymuje. Skąd te plany, kto nakazał jej to przekształcać. Czy nie było jej rozwiązanie najmądrzejszym? Nie przyzna jej racji, bo i on, chociaż wspomina ciągle, że widzieć jej nie potrzebuje, to już nie wie czy umie odpuścić tak łatwo.
W końcu, cicho i na spokojnie mówi Deimos. Jego oczy nie patrzą w jej twarz, to byłoby zbyt trudne. Patrzy w bok, na ścianę. Na niej jest obraz. Pusty, bo kwiaty zwiędły. Jeszcze brakuje żeby śmierdział. - Miałem wiele innych kobiet, ale już nie utrzymuję z nimi takich kontaktów o jakie mnie oskarżasz - bez wyrazu są słowa lorda, kiedy zgadza się słuchać dalej jej słow. Poruszajacych, szkoda że wcale w nie nie chce wierzyć. Albo inaczej, chcieć - chce. Gorzej z tym, że już nie umie. - Gdybym zamierzał podobne utrzymywać, uwierz mi, nie wahałbym się czynić tego pod twoim nosem. Jest jednak w wychowaniu mego rodu takie przekonanie, że po ślubie przynajmniej dekadę bądź do śmierci należy być wiernym żonie. Jeżeli okaże się po tym czasie.. - i tu dalej tłumaczy jej te zasady rodu, nudne jak flaki z olejem, ale Megara może być już pewna, że przez 10 lat nie będzie jej Deimos zdradzał, bo przecież musi wypracowywać z żoną wzajemny szacunek i inne nudne brednie. Pod koniec przemówienia, zwraca się w jej stronę. Wtedy też ona na niego spojrzała. Oczy ma... płaczące. Deimos podchodzi do niej i siada kilka stopni niżej. Chwyciłby za rękę, ale skuliła się. Kładzie więc dłoń na kolanie Megary i kiwa głową. - Wydaje mi się, że twój plan był niemożliwy do zrealizowania, Megaro
Z wielu powodów!
Oto bowiem Megara. Nim zdołał sięgnąć po lok jej włosów, które, ona się cofa. Znów przyjmuje te samą pozę, co onegdaj na herbacie z nieszczęsnymi goścmi. Siada na schodach i chowa głowę w dłoniach.
Deimos zaś nieufnie, ale spogląda w dół na głowę z włosami w kolorze blond. Nieufnie, bo nie dalej jak przed kwadransem, krzyczała mu, że nosi świństwa od swoich wszystkich kochanek. I nie umie pojąć, jak w takim rozrachunku, pani Carrow może mówić cokolwiek prawdziwego, skoro przed chwilą nakłamała tak wiele.
- Każdy z nas ma swój bagaż. Nie oczekiwałaś chyba, że nie miałem przed tobą życia? - wrogie spojrzenie kieruje sie w stronę łez, które już chcą wyciskać się z oczu Megary. Po co łzy, czy musi płakać? Nieistotne, czy ciągiem wypowiada swoją spowiedź Megara, czy to oddzielne wypowiedzi, na które Deimos zareaguje. Tak czy siak, zaraz po tym, jak Megara mówi, że powinien był odejść do którejś i być szczęśliwym, on nie wytrzymuje. Skąd te plany, kto nakazał jej to przekształcać. Czy nie było jej rozwiązanie najmądrzejszym? Nie przyzna jej racji, bo i on, chociaż wspomina ciągle, że widzieć jej nie potrzebuje, to już nie wie czy umie odpuścić tak łatwo.
W końcu, cicho i na spokojnie mówi Deimos. Jego oczy nie patrzą w jej twarz, to byłoby zbyt trudne. Patrzy w bok, na ścianę. Na niej jest obraz. Pusty, bo kwiaty zwiędły. Jeszcze brakuje żeby śmierdział. - Miałem wiele innych kobiet, ale już nie utrzymuję z nimi takich kontaktów o jakie mnie oskarżasz - bez wyrazu są słowa lorda, kiedy zgadza się słuchać dalej jej słow. Poruszajacych, szkoda że wcale w nie nie chce wierzyć. Albo inaczej, chcieć - chce. Gorzej z tym, że już nie umie. - Gdybym zamierzał podobne utrzymywać, uwierz mi, nie wahałbym się czynić tego pod twoim nosem. Jest jednak w wychowaniu mego rodu takie przekonanie, że po ślubie przynajmniej dekadę bądź do śmierci należy być wiernym żonie. Jeżeli okaże się po tym czasie.. - i tu dalej tłumaczy jej te zasady rodu, nudne jak flaki z olejem, ale Megara może być już pewna, że przez 10 lat nie będzie jej Deimos zdradzał, bo przecież musi wypracowywać z żoną wzajemny szacunek i inne nudne brednie. Pod koniec przemówienia, zwraca się w jej stronę. Wtedy też ona na niego spojrzała. Oczy ma... płaczące. Deimos podchodzi do niej i siada kilka stopni niżej. Chwyciłby za rękę, ale skuliła się. Kładzie więc dłoń na kolanie Megary i kiwa głową. - Wydaje mi się, że twój plan był niemożliwy do zrealizowania, Megaro
Z wielu powodów!
Nie oczekiwałam…nie mogłam…przecież sama kazałam wybadać jego przeszłości. Przez większość swojego krótkiego życia wyznawałam zasadę, że wiedza jest czymś najważniejszym. Nie ważne jak bardzo boli, nie ważne ile wyrzeczeń ze sobą przyniesie lepiej wiedzieć niż dać się omotać kłamstwom i oszustwom. Teraz mam za swoje. W tym wszystkim chyba najgorsza była ta drastyczna różnica pomiędzy moją przeszłością a jego. Za nim pierścionek zaręczynowy po raz drugi został wsunięty ma moją dłoń w świecie, który sobie stworzyłam nie było mężczyzn bo przecież nienawidziłam wszystkich co śmieli się zwać lepszymi ode mnie. Nie było nawet ludzi, nigdy nie można było być w 100 % pewnym komu ufać i przy kim może rzeczywiście spokojnie odetchnąć. Pozostawały mi więc tylko książki a wraz z nimi to wyżerająca od środka chęć zmiany świata.
- Nie umiem. Nie stworzono mnie do tego. Ten wasz świat jest za trudny. - zaczęłam gubić się w słowach przez co mogły utracić swój pierwotny sens. Był to niestety objaw tego jak bardzo przeraża mnie sytuacja w, której się znalazłam. Chociaż może…gdyby choć trochę się zastanowić nad tymi dźwiękami, które wydobyły się z moim ust może nabrałyby jakiegoś znaczenia. Ważne było to, że była bliska poddania się. Przecież nigdy nie będę dobrą: żoną, damą czy nawet przyjaciółką dla nieszczęsnego Deimosa. Więc po co próbować? A co z dławiącym uczuciem porażki? Cóż, kiedyś w końcu znajdzie sobie kochankę i choć na tę kilka chwil będzie szczęśliwy. Wtedy ja również będę. Tak chyba powinno wyglądać małżeństwo. Jego szczęście moim szczęściem. Jego krzyk moim krzykiem.
Słuchałam uważnie każdego choćby pojedynczego słowa. Jak zapewniał mnie o tym, że nie ma żadnej kochanki. Tłumaczył, że nie będzie miał jeszcze przez te kilka długich lat. Chciałam mu wierzyć. W tej jednej chwili niczego nie pragnęłam równie mocno. Tyle, że gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że przecież nie ma takich reguł, których nie da się złamać. Próbowałam ją od siebie odpędzić ale z każą chwilą stawała się silniejsza. Jedyną deską ratunkową wydawało się to stwierdzenie, że gdyby miał kochankę z pewnością byłabym tego świadoma. Tak, to przecież do niego pasuje. Chętnie przyglądałby się mojemu upokorzeniu co jakiś czas dźgając jeszcze kijem by sprawdzić jak zareaguje. A może to ja bym tak zrobiła? Sama już nie wiem.
Jego dotyk przyniósł ze sobą chwilę spokoju tak bardzo mi potrzebnej. Znów mogłam odetchnąć, mogłam otrzeć kolejne łzy nie bojąc się, że moje ręce zacznę drżeć dodatkowo zdradzając, że znów nie daj sobie rady z konsekwencjami swoim czynów. Jego słowa rozbrzmiewają w moich uszach zwracając uwagę na jeden istotny fakt. Uniosłam lekko głowę by móc mu się lepiej przyjrzeć. - To już i tak nie ma znaczenia. Znów będzie trzeba coś wymyślić.- ton głosu tak cichy i spokojny jasno wskazywał na to, że brak mi już sił. Mogłam osunąć się te kilka stopni w dół, oprzeć rozgrzany policzek o jego ramię po prostu zasnąć. Zamiast tego zmusiłam się do wypowiedzenia kolejnych słów. - Cokolwiek o mnie myślisz Deimos. Ja nie jestem złym człowiekiem. - znów przeniosłam wzrok gdzieś w boku zagryzając dolną wargę z niezadowoleniem. To nie to chciałam mu powiedzieć. Chciałam go prosić by znów zaczął mi wierzyć i ufać. Gdzieś podskórnie czułam, że widzi kłamstwo w każdym moim słowie. Chciałam go zapewnić jak nie cierpię go oszukiwać, ile bólu kosztuje mnie każda wymówka. Ale zamiast tego mogłam tylko milczeć i dławić w sobie kolejną partię łez, która usilnie cisnęła mi się do oczu. W pewnym momencie ściągnęłam jego dłoń z mojego kolana by móc ją objąć. - Pierwszy raz od tylu miesięcy rozmawialiśmy ze sobą jak ludzie. Przepraszam Deimos, naprawdę - już to przecież mówiłam, już przeprosiłam za ten wybuch gniewu i za kłótnie. Tym razem było jednak inaczej. Żałowałam każdego słowa i każdego uniesienia nie pod wpływem strachu lecz żalu. Ja…gdyby nie to, że byliśmy małżeństwem… że kazali nam wyrzec się tak wielu rzeczy które były nam drogie… wiem, że mogłabym go polubić. Po tym wszystkim było już chyba jasne, że nie różnimy się od siebie tak jak mogło się wszystkim wydawać.
- Nie umiem. Nie stworzono mnie do tego. Ten wasz świat jest za trudny. - zaczęłam gubić się w słowach przez co mogły utracić swój pierwotny sens. Był to niestety objaw tego jak bardzo przeraża mnie sytuacja w, której się znalazłam. Chociaż może…gdyby choć trochę się zastanowić nad tymi dźwiękami, które wydobyły się z moim ust może nabrałyby jakiegoś znaczenia. Ważne było to, że była bliska poddania się. Przecież nigdy nie będę dobrą: żoną, damą czy nawet przyjaciółką dla nieszczęsnego Deimosa. Więc po co próbować? A co z dławiącym uczuciem porażki? Cóż, kiedyś w końcu znajdzie sobie kochankę i choć na tę kilka chwil będzie szczęśliwy. Wtedy ja również będę. Tak chyba powinno wyglądać małżeństwo. Jego szczęście moim szczęściem. Jego krzyk moim krzykiem.
Słuchałam uważnie każdego choćby pojedynczego słowa. Jak zapewniał mnie o tym, że nie ma żadnej kochanki. Tłumaczył, że nie będzie miał jeszcze przez te kilka długich lat. Chciałam mu wierzyć. W tej jednej chwili niczego nie pragnęłam równie mocno. Tyle, że gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że przecież nie ma takich reguł, których nie da się złamać. Próbowałam ją od siebie odpędzić ale z każą chwilą stawała się silniejsza. Jedyną deską ratunkową wydawało się to stwierdzenie, że gdyby miał kochankę z pewnością byłabym tego świadoma. Tak, to przecież do niego pasuje. Chętnie przyglądałby się mojemu upokorzeniu co jakiś czas dźgając jeszcze kijem by sprawdzić jak zareaguje. A może to ja bym tak zrobiła? Sama już nie wiem.
Jego dotyk przyniósł ze sobą chwilę spokoju tak bardzo mi potrzebnej. Znów mogłam odetchnąć, mogłam otrzeć kolejne łzy nie bojąc się, że moje ręce zacznę drżeć dodatkowo zdradzając, że znów nie daj sobie rady z konsekwencjami swoim czynów. Jego słowa rozbrzmiewają w moich uszach zwracając uwagę na jeden istotny fakt. Uniosłam lekko głowę by móc mu się lepiej przyjrzeć. - To już i tak nie ma znaczenia. Znów będzie trzeba coś wymyślić.- ton głosu tak cichy i spokojny jasno wskazywał na to, że brak mi już sił. Mogłam osunąć się te kilka stopni w dół, oprzeć rozgrzany policzek o jego ramię po prostu zasnąć. Zamiast tego zmusiłam się do wypowiedzenia kolejnych słów. - Cokolwiek o mnie myślisz Deimos. Ja nie jestem złym człowiekiem. - znów przeniosłam wzrok gdzieś w boku zagryzając dolną wargę z niezadowoleniem. To nie to chciałam mu powiedzieć. Chciałam go prosić by znów zaczął mi wierzyć i ufać. Gdzieś podskórnie czułam, że widzi kłamstwo w każdym moim słowie. Chciałam go zapewnić jak nie cierpię go oszukiwać, ile bólu kosztuje mnie każda wymówka. Ale zamiast tego mogłam tylko milczeć i dławić w sobie kolejną partię łez, która usilnie cisnęła mi się do oczu. W pewnym momencie ściągnęłam jego dłoń z mojego kolana by móc ją objąć. - Pierwszy raz od tylu miesięcy rozmawialiśmy ze sobą jak ludzie. Przepraszam Deimos, naprawdę - już to przecież mówiłam, już przeprosiłam za ten wybuch gniewu i za kłótnie. Tym razem było jednak inaczej. Żałowałam każdego słowa i każdego uniesienia nie pod wpływem strachu lecz żalu. Ja…gdyby nie to, że byliśmy małżeństwem… że kazali nam wyrzec się tak wielu rzeczy które były nam drogie… wiem, że mogłabym go polubić. Po tym wszystkim było już chyba jasne, że nie różnimy się od siebie tak jak mogło się wszystkim wydawać.
Nie rozumiem jej słów, kto jest zbyt trudny, ja? A co ja zrobiłem z tym światem, że jest trudny. Przecież to ona sobie non stop znajduje zaskakujące preteksty do kłótni. Jak praca, która znudzi ją pewnie za miesiąc. Nic nie mówiłem, zgodziłem się na to. Jak obrazy, które w końcu pozwoliłem jej samej wybrać. Jak to, że sprowadza swoich gości, którzy urodzil isię nie w tych rodzinach, które cenię ja.
- To jest też twój świat
Mimo, że kiedy wrzeszczy nie chce nazywać jej Carrowem. I mimo, że zachowywała się jak dziecko.
Ale nie dziwiłem się, była nim. Pamiętam jakie cyrki Milburga odwalała w jej wieku. Porównywalnie dramatyczne. Ale wtedy ja też byłem głupi jak sznórówka od buta. Z drugiej strony, moliwe, że niczego się nie nauczyłem i dlatego wchodze w jej dramaty. Albo chcę przeżyć drugą młodość, może to to?
- Co tym razem chcesz wymyślić. Chcesz uciec z domu, doprowadzić do rozwodu? - na tę myśl zaciskam usta w wąską linię, nie powinienem był tego mówić. Nie ma w słowniku arystokracji tego wyrazu. Rozwód to porażka. Nie jednego rodu, obu rodów. Ani Malfoye ani Carrowowie nie chcą być tymi, którzy będą uznawani za przegranych. - Nikt inny nie pozwoliłby ci na tyle co ja - przeciskam te słowa, nie patrząc na nią, z trudem je przeciskam poza usta, bo wiem, że mogą być iskrą do kolejnego wybuchu. Ale jej oczy już płoną nienawiścią, bo to nienawisć?
Cichnie na chwilę. Mówi kolejne słowa. Oczy jej są czerwone.
Przestaję być na nią tak okrutnie zły.
- To prawda, już dawno nie rozmawialiśmy ze sobą normalnie - spadam w jakąś przepaść, ale nie wiem co to, staram się łapać kolejnych gałęzi wyniosłość, pycha mijam je nim zdążę wyciągnąć rękę, duma mi miga, spadam niżej i niżej. Znajduje te cechy, które pogrzebałem przed wieloma latami, jak współczucie i zrozumienie. I balansując na granicy logiki i dwóch tamtych, staram się pojąć co w takim razie zmusiło ją do tych wszystkich wyczerpujących działań. Skąd ma tyle siły, by jeszcze zaczynać te tematy. Musi mieć w sobie to samo, co mi rozkazuje być mimo wszystko szczerym wobec reguł rodowych. Tylko, że u niej objawia się to w całkowicie inny sposób. Więc na tym polu jesteśmy podobni?
Czy może są też inne? I czy umiałbym przyznać sie, że w razie innych okoliczności umiałbym się z ną zaprzyjaźnić. Na pewno, gdyby Lycus nie zrobił tego co zrobił, za to wywalili go z Malfoyów, a ja usunąłem ze swojego życia każde wspomnienie o nim (nawet nie ma go na zdjęciach) - mielibyśmy ku temu okazję. Mógłbym widzieć jak z roku na rok jest coraz wyższa, mógłbym zamienić z nią kilka słów, może Lycus wziąłby ją na jeden z naszych wakacyjnych wypadów. Bardzo prawodpodobne. Czy w innych okolicznościach? Pewnie poznalibyśmy się na którymś z bali. Może na festiwalu u Prewettów podeszłaby złożyć mi gratulacje po wyścigu. Nie dlatego, że trzeba. Dlatego, że by chciała.
Moglibyśmy się zaprzyjaźnić, nie wiem. Moglibyśmy się polubić. Ale moglibyśmy nigdy się nie poznać. Byłaby mi podobnie obojętna, co inne siostry Abraxusa. Tło konwersacji, gdzieś tam przechadzające się. Z tego względu decyzja naszych nestorów można powiedzieć, że zmienia bieg całej historii.
- Wiem, że ta sytuacja była na pewno ciężka dla ciebie - zaczyna, koślawo stawiając kroki w przestrzeni do której nie zaglądał zbyt często, a która nazywa się małżeństwem według Adriena - Ale dla mnie nie była wcale łatwiejsza - a może nawet bardziej ciężka? Przykładam dłoń do dłoni Megary.
- Powtarzasz, że nie chcesz być moim wrogiem, że nie jesteś zła, więc nie staraj się na siłę się nim stać. Będziemy żyć razem kolejne trzydzieści lat - spoglądam na nasze dłonie, zamknięte w niemym uścisku. To więcej niż ona przeżyła póki co. Czy wykorzysta ten czas, czy woli go przekreślić definitywnie. Niech wyczyta to pytanie z moich oczu, bo niestety ciężko jest mówić o takich sprawach. Szczególnie, kiedy jest się angielskim lordem.
- Napijesz sie herbaty ze mną?
- To jest też twój świat
Mimo, że kiedy wrzeszczy nie chce nazywać jej Carrowem. I mimo, że zachowywała się jak dziecko.
Ale nie dziwiłem się, była nim. Pamiętam jakie cyrki Milburga odwalała w jej wieku. Porównywalnie dramatyczne. Ale wtedy ja też byłem głupi jak sznórówka od buta. Z drugiej strony, moliwe, że niczego się nie nauczyłem i dlatego wchodze w jej dramaty. Albo chcę przeżyć drugą młodość, może to to?
- Co tym razem chcesz wymyślić. Chcesz uciec z domu, doprowadzić do rozwodu? - na tę myśl zaciskam usta w wąską linię, nie powinienem był tego mówić. Nie ma w słowniku arystokracji tego wyrazu. Rozwód to porażka. Nie jednego rodu, obu rodów. Ani Malfoye ani Carrowowie nie chcą być tymi, którzy będą uznawani za przegranych. - Nikt inny nie pozwoliłby ci na tyle co ja - przeciskam te słowa, nie patrząc na nią, z trudem je przeciskam poza usta, bo wiem, że mogą być iskrą do kolejnego wybuchu. Ale jej oczy już płoną nienawiścią, bo to nienawisć?
Cichnie na chwilę. Mówi kolejne słowa. Oczy jej są czerwone.
Przestaję być na nią tak okrutnie zły.
- To prawda, już dawno nie rozmawialiśmy ze sobą normalnie - spadam w jakąś przepaść, ale nie wiem co to, staram się łapać kolejnych gałęzi wyniosłość, pycha mijam je nim zdążę wyciągnąć rękę, duma mi miga, spadam niżej i niżej. Znajduje te cechy, które pogrzebałem przed wieloma latami, jak współczucie i zrozumienie. I balansując na granicy logiki i dwóch tamtych, staram się pojąć co w takim razie zmusiło ją do tych wszystkich wyczerpujących działań. Skąd ma tyle siły, by jeszcze zaczynać te tematy. Musi mieć w sobie to samo, co mi rozkazuje być mimo wszystko szczerym wobec reguł rodowych. Tylko, że u niej objawia się to w całkowicie inny sposób. Więc na tym polu jesteśmy podobni?
Czy może są też inne? I czy umiałbym przyznać sie, że w razie innych okoliczności umiałbym się z ną zaprzyjaźnić. Na pewno, gdyby Lycus nie zrobił tego co zrobił, za to wywalili go z Malfoyów, a ja usunąłem ze swojego życia każde wspomnienie o nim (nawet nie ma go na zdjęciach) - mielibyśmy ku temu okazję. Mógłbym widzieć jak z roku na rok jest coraz wyższa, mógłbym zamienić z nią kilka słów, może Lycus wziąłby ją na jeden z naszych wakacyjnych wypadów. Bardzo prawodpodobne. Czy w innych okolicznościach? Pewnie poznalibyśmy się na którymś z bali. Może na festiwalu u Prewettów podeszłaby złożyć mi gratulacje po wyścigu. Nie dlatego, że trzeba. Dlatego, że by chciała.
Moglibyśmy się zaprzyjaźnić, nie wiem. Moglibyśmy się polubić. Ale moglibyśmy nigdy się nie poznać. Byłaby mi podobnie obojętna, co inne siostry Abraxusa. Tło konwersacji, gdzieś tam przechadzające się. Z tego względu decyzja naszych nestorów można powiedzieć, że zmienia bieg całej historii.
- Wiem, że ta sytuacja była na pewno ciężka dla ciebie - zaczyna, koślawo stawiając kroki w przestrzeni do której nie zaglądał zbyt często, a która nazywa się małżeństwem według Adriena - Ale dla mnie nie była wcale łatwiejsza - a może nawet bardziej ciężka? Przykładam dłoń do dłoni Megary.
- Powtarzasz, że nie chcesz być moim wrogiem, że nie jesteś zła, więc nie staraj się na siłę się nim stać. Będziemy żyć razem kolejne trzydzieści lat - spoglądam na nasze dłonie, zamknięte w niemym uścisku. To więcej niż ona przeżyła póki co. Czy wykorzysta ten czas, czy woli go przekreślić definitywnie. Niech wyczyta to pytanie z moich oczu, bo niestety ciężko jest mówić o takich sprawach. Szczególnie, kiedy jest się angielskim lordem.
- Napijesz sie herbaty ze mną?
Nie, nie jest. Wszyscy doskonale o tym wiecie. Te krzywe spojrzenia wyzierające ze wszystkich stron tak dobitnie o tym świadczą - ta myśl kotłuje się w mojej głowie. Jednak nie jestem wstanie jej wypowiedzieć. Może po prostu nie chce. Nie ma sensu zamęczać go moimi słowami. I tak siedzę w tym wszystkim sama. Tak jest dobrze, tylko ja i nieskończony chaos tłoczący się w mojej głowie. Będzie wstanie je zrozumieć dopiero gdy będzie za późno. Tylko właściwie na co za późno… Uciec z domu, rozwód słysząc z jego ust te dziwne słowa nie mogłam na niego nie spojrzeć. Milczałam, tak było lepiej. Oboje dobrze wiedzieliśmy ile razy te myśli przesunęły się przez moją głowę. Jeśli nie to w tej chwili Deimos tak łatwo mógł wszystko wyczytać z mojej twarzy. Przecież wierzyłam, że separacja była naszym ratunkiem. Przecięciem duszących więzów. Ktoś musiał to zrobić. Ktoś musi się poświęcić. Przedłożyć empatie nad honor i obowiązek. Nowy plan działania, nowy cel. Zrobię to co będę uważała za słusznę…dla nas obojga.
- Wiem- - słyszę nagle swój cichy głos. To takie dziwne, że przyznaję mu rację w tak ważnej sprawie. Powinnam śmiać się, krzyczeć i buntować ale po co skoro wiem, że ma rację? Ojciec chciał zrobić z niego swojego wiernego stróżującego psa, który zagryzie mnie gdy tylko zacznę czegoś próbować. Zamiast tego dostałam człowieka, który choć brutalny i bezwzględny niczego mi nie zabraniał. - Pewnie nigdy więcej tego nie usłyszysz ale jestem za to wdzięczna - kolejne słowa mające mu coś udowodnić? Że choć jestem bardzo młoda i mam buntowniczą naturę to jestem wstanie dostrzec prawdę? Czy to nie byłoby piękne gdybyśmy choć na kilka chwil przestali postrzegać nasze wspólne życie przez pryzmat tego co nas dzieli? Tylko na tę chwilę lub dwie. Wszystko byłoby dużo prostsze gdybyśmy oboje nie byli tak przeraźliwie dumni. Jutro znów wrócimy do starego porządku…obiecuję.
Jego słowa mnie zaskakują i tylko zmęczenie sprawia, że nie jest to zbyt wyraźne. Coś się stało, coś się zmieniło. Gdy te kilka chwil wcześniej nie zacisnął dłoni na mojej szyi i teraz gdy daje mi prawo do jakichkolwiek uczuć. To do niego nie pasuje. To nie jest ten Deimos, którego śmiem nazywać swoim. W jego słowach i czynach nie było dumy czy pychy. Czyżby się myliła myśląc, że znam go na tyle by móc przewidzieć jego zachowanie? - Myślisz, że kiedykolwiek będziemy wstanie się jeszcze porozumieć?- spytałam przenosząc wzrok z naszych splecionych dłoni wprost na jego oczy. Nie oczekiwałam odpowiedzi. Potrzebowałam tylko jakiegoś sygnału, nadziei, że on w to wierzy. Każde jego kolejne słowo sprawiało, że miałam ochotę skulić się w sobie i udawać, że mnie nie ma. Nie mogłam nawet uciec gdzieś wzrokiem i złagodzić uderzenie jakie za tym szło. Zamiast tego gdzieś na moim ustach zakręcił się lekki uśmiech. - Trzydzieści lat to strasznie krótko. Ja się nigdy nie wybieram. Zanudziłbyś się beze mnie - przeniosłam na niego wzrok jednocześnie sprawiając, że mój uśmiech stał się trochę żywszy, trochę bardziej żartobliwy. Wiem, że moje myśli, plany i działania świadczyły o czymś zupełnie innym. Ale czy można być pewnym czego się chce gdy się ma te dziewiętnaście lat? Mogłam być pewna tylko tego, że przyszłość jawiła się w bardzo niejasnych kształtach. Nie można było wykluczyć żadnej z dróg. Miałam nadzieję, że zrozumie i już niczego nie będę musiała dopowiadać.
- Bardzo chętnie - zareagowałam na jego propozycje lekkim uśmiech. Niech ta dziwna chwila potrwa jeszcze trochę.
- Wiem- - słyszę nagle swój cichy głos. To takie dziwne, że przyznaję mu rację w tak ważnej sprawie. Powinnam śmiać się, krzyczeć i buntować ale po co skoro wiem, że ma rację? Ojciec chciał zrobić z niego swojego wiernego stróżującego psa, który zagryzie mnie gdy tylko zacznę czegoś próbować. Zamiast tego dostałam człowieka, który choć brutalny i bezwzględny niczego mi nie zabraniał. - Pewnie nigdy więcej tego nie usłyszysz ale jestem za to wdzięczna - kolejne słowa mające mu coś udowodnić? Że choć jestem bardzo młoda i mam buntowniczą naturę to jestem wstanie dostrzec prawdę? Czy to nie byłoby piękne gdybyśmy choć na kilka chwil przestali postrzegać nasze wspólne życie przez pryzmat tego co nas dzieli? Tylko na tę chwilę lub dwie. Wszystko byłoby dużo prostsze gdybyśmy oboje nie byli tak przeraźliwie dumni. Jutro znów wrócimy do starego porządku…obiecuję.
Jego słowa mnie zaskakują i tylko zmęczenie sprawia, że nie jest to zbyt wyraźne. Coś się stało, coś się zmieniło. Gdy te kilka chwil wcześniej nie zacisnął dłoni na mojej szyi i teraz gdy daje mi prawo do jakichkolwiek uczuć. To do niego nie pasuje. To nie jest ten Deimos, którego śmiem nazywać swoim. W jego słowach i czynach nie było dumy czy pychy. Czyżby się myliła myśląc, że znam go na tyle by móc przewidzieć jego zachowanie? - Myślisz, że kiedykolwiek będziemy wstanie się jeszcze porozumieć?- spytałam przenosząc wzrok z naszych splecionych dłoni wprost na jego oczy. Nie oczekiwałam odpowiedzi. Potrzebowałam tylko jakiegoś sygnału, nadziei, że on w to wierzy. Każde jego kolejne słowo sprawiało, że miałam ochotę skulić się w sobie i udawać, że mnie nie ma. Nie mogłam nawet uciec gdzieś wzrokiem i złagodzić uderzenie jakie za tym szło. Zamiast tego gdzieś na moim ustach zakręcił się lekki uśmiech. - Trzydzieści lat to strasznie krótko. Ja się nigdy nie wybieram. Zanudziłbyś się beze mnie - przeniosłam na niego wzrok jednocześnie sprawiając, że mój uśmiech stał się trochę żywszy, trochę bardziej żartobliwy. Wiem, że moje myśli, plany i działania świadczyły o czymś zupełnie innym. Ale czy można być pewnym czego się chce gdy się ma te dziewiętnaście lat? Mogłam być pewna tylko tego, że przyszłość jawiła się w bardzo niejasnych kształtach. Nie można było wykluczyć żadnej z dróg. Miałam nadzieję, że zrozumie i już niczego nie będę musiała dopowiadać.
- Bardzo chętnie - zareagowałam na jego propozycje lekkim uśmiech. Niech ta dziwna chwila potrwa jeszcze trochę.
Nie wiem jak bardzo chcesz się przed tym bronić. I czy wiesz, że to nie ma sensu. Nie umkniesz przed światem w którym się narodziłaś. Twój brat wlasny chciał uciec, uciekł, uciekł też od ciebie. Może i czujesz coś podobnego co mi się zdarza, że wobec niego masz jakiś żal. Nie przyznam ci się oczywiście do tego nigdy, nie powiem tego nikomu na świecie, ale kiedy dawno temu zawiódł mnie, to było jedno z gorszych rzeczy, które mogły mi się przydarzyć. Lojalność. To młodzi chłopcy cenią. Na szczęście nim zwariowałem, bądź zacząłem mieć innych przyjaciół, pojawiła się Milburga. Wygodniejszy zamiennik, bo w odróżnieniu do twojego brata (czy ex-brata?), robiła wszystko co chciałem i wtórowała mi we wszystkim. To mnie tak rozpuściło? Że już nie musiałem się z nikim spierać a każdy mój pomysł stawał się rozkazem?
Twój wzrok przeszywa mnie na wskroś. Mówi tak, Deimos, długo to my razem nie pobędziemy. I mnie nieco zaskakuje ta twoja pewność, determinacja, powaga, siła. Czy to jest to właśnie o czym mówił mi Adrien? Błysk? Mnie to raczej dotyka i zaczynam czuć się w obowiązku bronienia się, a wiadomo, że najlepszą obroną jest atak. Czycham w gotowości na atak.
I znów zaskakują mnie twoje słowa. Myślałem, że już codziennie będziesz mi dziękowac za to, że nie zabroniłem ci się rozwiać. Czy nie zasługuję na to? Jak na konserwatystę, przyznaj, że musiałem wykazać się niebywałą szczodrością.
- Myślałem, że będziesz mi dziękować za to często. Przynajmniej na rozdawaniu nagród musisz powiedzieć, że nie zdarzyłoby się nic bezemnie - pół żartem pół serio, czy to po to, aby ją zmotywować do jakiejkolwiek jasnej myśli, czy dlatego, że ma już dość tych kłótni, no w każdym razie na ten wieczór. A może na prawdę mogłem uwierzyć, że jej praca cokolwiek znaczy.
- Mamy mózgi i języki, nie wiem dlaczego mielibyśmy nie - wzruszam ramionami, pewnie ty myślisz, że masz wiekszy i lepszy mózg od mojego. Uświadom sobie jednak, że ćwiczyłaś zupełnie inne jego obszary niż ja. To, że nie podzielam twoich zainteresowań, nie znaczy, że nie mam swoich w których ty nic nie będziesz miala do powiedzenia.
Oczywiście chodziło mi o to, że za trzydzieści lat będę miał lat siedemdziesiąt i jeden. I możliwe, że dłużej nie pożyję. Ale to ciekawe, że jednak chcesz wierzyć, że pozyję dłużej.
- Czyli jednak nici z rozwodów i ucieczek? - tym razem to mój blysk pojawia się w oczach. Statystycznie mężczyźni prędzej się zakochują. To dlatego już jestem bliski tej myśli, że w naszym małżeństwie może być miło i przyjemnie. W tej wizji zakocham się jeszcze mocniej nim zakocham się w żonie. Ale to nic złego.
- Bardzo mi miło - skłaniam głowę w geście zadowolenia, to dobrze, że przynajmniej herbaty mi nie odmówi. Herbata ważna rzecz, chociaż mój stan głowy wskazuje, że może powinienem zainwestować raczej w mocną kawę.
- Alfred, podaj herbatę w brązowym salonie - zarządca domu, którego dziś gram ja, spogladając na Alfreda, który wie w którym momencie ma się pojawić, a w którym zniknąć. Wyczekująco spogladam na ciebie, żebyś wstała. Ja wstaje i oferuję ci swoją rękę. Pójdźmy wypić najdziwniejszą herbatę pod słońcem.
Albo księżycem, zważywszy na późną porę.
[zt]
Twój wzrok przeszywa mnie na wskroś. Mówi tak, Deimos, długo to my razem nie pobędziemy. I mnie nieco zaskakuje ta twoja pewność, determinacja, powaga, siła. Czy to jest to właśnie o czym mówił mi Adrien? Błysk? Mnie to raczej dotyka i zaczynam czuć się w obowiązku bronienia się, a wiadomo, że najlepszą obroną jest atak. Czycham w gotowości na atak.
I znów zaskakują mnie twoje słowa. Myślałem, że już codziennie będziesz mi dziękowac za to, że nie zabroniłem ci się rozwiać. Czy nie zasługuję na to? Jak na konserwatystę, przyznaj, że musiałem wykazać się niebywałą szczodrością.
- Myślałem, że będziesz mi dziękować za to często. Przynajmniej na rozdawaniu nagród musisz powiedzieć, że nie zdarzyłoby się nic bezemnie - pół żartem pół serio, czy to po to, aby ją zmotywować do jakiejkolwiek jasnej myśli, czy dlatego, że ma już dość tych kłótni, no w każdym razie na ten wieczór. A może na prawdę mogłem uwierzyć, że jej praca cokolwiek znaczy.
- Mamy mózgi i języki, nie wiem dlaczego mielibyśmy nie - wzruszam ramionami, pewnie ty myślisz, że masz wiekszy i lepszy mózg od mojego. Uświadom sobie jednak, że ćwiczyłaś zupełnie inne jego obszary niż ja. To, że nie podzielam twoich zainteresowań, nie znaczy, że nie mam swoich w których ty nic nie będziesz miala do powiedzenia.
Oczywiście chodziło mi o to, że za trzydzieści lat będę miał lat siedemdziesiąt i jeden. I możliwe, że dłużej nie pożyję. Ale to ciekawe, że jednak chcesz wierzyć, że pozyję dłużej.
- Czyli jednak nici z rozwodów i ucieczek? - tym razem to mój blysk pojawia się w oczach. Statystycznie mężczyźni prędzej się zakochują. To dlatego już jestem bliski tej myśli, że w naszym małżeństwie może być miło i przyjemnie. W tej wizji zakocham się jeszcze mocniej nim zakocham się w żonie. Ale to nic złego.
- Bardzo mi miło - skłaniam głowę w geście zadowolenia, to dobrze, że przynajmniej herbaty mi nie odmówi. Herbata ważna rzecz, chociaż mój stan głowy wskazuje, że może powinienem zainwestować raczej w mocną kawę.
- Alfred, podaj herbatę w brązowym salonie - zarządca domu, którego dziś gram ja, spogladając na Alfreda, który wie w którym momencie ma się pojawić, a w którym zniknąć. Wyczekująco spogladam na ciebie, żebyś wstała. Ja wstaje i oferuję ci swoją rękę. Pójdźmy wypić najdziwniejszą herbatę pod słońcem.
Albo księżycem, zważywszy na późną porę.
[zt]
Strona 1 z 2 • 1, 2
Schody
Szybka odpowiedź