Wnętrze kawiarni
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wnętrze kawiarni
Kawiarnia znajduje się w starym budynku, tuż przy skwerku. To ciche i spokojne miejsce, z mnóstwem otaczającej zieleni, którą można rozkoszować się zajmując miejsce koło okna lub na zewnątrz, by w wiklinowych fotelach obserwować czarodziejów w nieodległym parku. Z zewnątrz kawiarnia wygląda skromnie - to niewielki, kremowy budynek z turkusowymi drzwiami okalanymi przez kwitnący, pnący się po ścianie jaśmin. Tuż obok wejścia wisi ozdobna, pomalowana także na turkusowo tabliczka z nazwą kawiarni – „Fidelius”.
Wnętrze kawiarni nie należy do największych miejsc, w środku znajduje się zaledwie pół tuzina stolików, przy których można usiąść na wygodnych fotelach lub na długich, kolorowych kanapach. Na ścianach zawieszono wiele obrazów - część autorstwa samej właścicielki, część tylko przez nią odnowionych. W powietrzu unosi się intensywny zapach kawy, jaśminu, który stoi na szerokich parapetach oraz truskawek, będących składnikiem najlepiej sprzedającego się ciasta czekoladowego.
W Fideliusie znajdziesz wiele tradycyjnych kaw, które niezaprzeczalnie docenią koneserzy jej smaku, ceniący sobie prostotę i konserwatywny sposób przyrządzania. Ich smak możesz osłodzić najróżniejszymi ciastami, zamawianymi u jednej z najlepszych cukierniczek, Cynthii Vanity. Jednak w karcie znajduje się także kilka pozycji o nazwach doskonale znanych czarodziejom - to inkantacje zaklęć i nazwy popularnych eliksirów. Odważysz się zamówić jedną z nich?
Belladonna - kawa o intensywnie fioletowym zabarwieniu, ma działanie upiększające - rozjaśnia cerę i oczy.
Kamień księżycowy – kawa mieniąca się na srebrzysty kolor
Chichotek - kawa z sekretnym składnikiem, który ponoć delikatnie poprawia nastrój. Ile w tym prawdy? Jedno jest pewne - zawsze podawana jest w kubku gryzący w nos.
Kameleon - kawa podawana w przezroczystej filiżance, po każdym łyku zmienia swój kolor.
Eliksir wielosokowy - kawa zmieniająca kolor włosów pijącego, na taki o jakim pomyśli.
Felix Felicis - złocista kawa, o miodowym smaku.
Glacius – biała lub czarna kawa, na wierzchu której unoszą się różnokolorowe pianki. Choć jest ciepła, możesz odnieść wrażenie, że zamraża ci usta.
Confundus - kawa o działaniu wyciszającym, ma działanie relaksacyjne.
Pożoga - po odstawieniu filiżanki na stół, na powierzchni kawy tańczą płomienie o zwierzęcych formach.
Geminio – najzwyklejsze podwójne espresso.
Lapisio - na dnie filiżanki znajdziesz okrągły cukierek nadający kawie dowolny smak.
Obliviate - kawa, która nie pobudza, a relaksuje. Pozwala wyciszyć myśli, choć na chwilę zapomnieć o troskach.
Orchideus - kawa podawana w kwiecistych filiżankach, o wyrazistym zapachu ulubionych kwiatów pijącego.
Titillando - kawa, która musuje w ustach niczym intensywnie gazowana oranżada.
Wnętrze kawiarni nie należy do największych miejsc, w środku znajduje się zaledwie pół tuzina stolików, przy których można usiąść na wygodnych fotelach lub na długich, kolorowych kanapach. Na ścianach zawieszono wiele obrazów - część autorstwa samej właścicielki, część tylko przez nią odnowionych. W powietrzu unosi się intensywny zapach kawy, jaśminu, który stoi na szerokich parapetach oraz truskawek, będących składnikiem najlepiej sprzedającego się ciasta czekoladowego.
W Fideliusie znajdziesz wiele tradycyjnych kaw, które niezaprzeczalnie docenią koneserzy jej smaku, ceniący sobie prostotę i konserwatywny sposób przyrządzania. Ich smak możesz osłodzić najróżniejszymi ciastami, zamawianymi u jednej z najlepszych cukierniczek, Cynthii Vanity. Jednak w karcie znajduje się także kilka pozycji o nazwach doskonale znanych czarodziejom - to inkantacje zaklęć i nazwy popularnych eliksirów. Odważysz się zamówić jedną z nich?
Belladonna - kawa o intensywnie fioletowym zabarwieniu, ma działanie upiększające - rozjaśnia cerę i oczy.
Kamień księżycowy – kawa mieniąca się na srebrzysty kolor
Chichotek - kawa z sekretnym składnikiem, który ponoć delikatnie poprawia nastrój. Ile w tym prawdy? Jedno jest pewne - zawsze podawana jest w kubku gryzący w nos.
Kameleon - kawa podawana w przezroczystej filiżance, po każdym łyku zmienia swój kolor.
Eliksir wielosokowy - kawa zmieniająca kolor włosów pijącego, na taki o jakim pomyśli.
Felix Felicis - złocista kawa, o miodowym smaku.
Glacius – biała lub czarna kawa, na wierzchu której unoszą się różnokolorowe pianki. Choć jest ciepła, możesz odnieść wrażenie, że zamraża ci usta.
Confundus - kawa o działaniu wyciszającym, ma działanie relaksacyjne.
Pożoga - po odstawieniu filiżanki na stół, na powierzchni kawy tańczą płomienie o zwierzęcych formach.
Geminio – najzwyklejsze podwójne espresso.
Lapisio - na dnie filiżanki znajdziesz okrągły cukierek nadający kawie dowolny smak.
Obliviate - kawa, która nie pobudza, a relaksuje. Pozwala wyciszyć myśli, choć na chwilę zapomnieć o troskach.
Orchideus - kawa podawana w kwiecistych filiżankach, o wyrazistym zapachu ulubionych kwiatów pijącego.
Titillando - kawa, która musuje w ustach niczym intensywnie gazowana oranżada.
Wiedziałem więcej, jednocześnie mając świadomość, że swoją wiedzą nie mogłem się dzielić z wieloma osobami. W tym nawet z Lyrą. Świat był urządzony według pewnego schematu, do którego jedni się dostosowywali, a inni wychodzili poza jego obramowania niczym kolor kredki niesfornego dziecka. Sam byłem jedną z takich osób, choć na pierwszy rzut oka mogłem wydawać się być kimś zgoła innym; w końcu zgodziłem się na aranżowane małżeństwo, podszyte sympatią, ale pozbawione miłości. Wtedy. Teraz chyba było inaczej, ale nie potrafiłem tego nazwać ani określić. Nie wiedziałem co przeżywała Inara, nie mogłem być na ślubie Nottów, by sam złożyć pewne obserwacje do kupy wysnuwając odpowiednie wnioski. Nie wypadało też o to pytać, ale wydawało mi się, że i ona wychodzi nieco poza starannie nakreślone linie. Nie całkowicie, to mogłoby się równać zarówno w jej przypadku jak i moim, wydziedziczeniem; prawdopodobnie oboje dryfowaliśmy na powierzchni konwenansów trzymając się pewnego kursu, tylko czasem z niego zbaczając kiedy nikt nie patrzył. Nie mogliśmy się porównywać tak do końca, skoro ona była kobietą z konserwatywnego rodu, a ja mężczyzną z nazwiskiem oznaczającym pewnego rodzaju wolność, ale drobne podobieństwa wystarczyły, bym czuł się w jej towarzystwie całkiem swobodnie. Niestety nie zmieniało to przekonania, że nie mogłem powiedzieć jej wszystkiego, nawet jeśli ufałbym, że te sekrety zostaną bezpieczne. Każdego z nas coś ograniczało, czasem sami nakładaliśmy na siebie więzy trzymające nas z dala od swobody, ale to zawsze był pewnego rodzaju wybór. Oboje wybraliśmy dość podobnie, a dopiero czas okaże czy było to słuszną decyzją. Wierzyłem, że tak. Że w celowym wchodzeniu do złotej klatki, którą dla nas przyszykowano, jest pewien cel. Te niedopowiedzenia unosiły się nad nami w niezmąconej niczym ciszy.
- Niestety, ale to było głupim posunięciem. Pozostaje mieć nadzieję, że Ministerstwu uda się usprawnić handel, skoro wymyśliło sobie wystąpienie z Konfederacji – westchnąłem pełen dezaprobaty. – Przepraszam, polityka to wyjątkowo niewdzięczny temat – dodałem zaraz się reflektując. Nie chodziło już nawet o różnice poglądowe czy nawet płciowe, ale ten temat i tak zawsze wzbudzał emocje. Najczęściej negatywne. A tych nie zamierzałem wpuszczać między nami do tego spotkania.
- Niestety. Ale krążą legendy, że ponoć się zdarza. A w legendach rzekomo tkwi ziarno prawdy – odparłem w podobnym, rozbawionym tonie. – Nie każdy może się nazwać odważnym. Tak naprawdę to rzadka domena ludzi w dzisiejszych czasach. Zresztą, za taką odwagę są w stanie ukamienować, więc nikt się nie wychyla. Ja też rzadko mówię o swoich poglądach, częściej raczej to, co inni chcą usłyszeć – skwitowałem z uśmiechem, choć nie do końca mówiłem o wesołych sprawach. Nie chciałem jednak płynąć dalej w odmęty tak ciężkich tematów. Z drugiej strony te wydawały się być nieuniknione. Powoli popijałem swoją ciepłą kawę.
- Okropnie się odbija. Ludziom niefrasobliwym, niedbającym o zasady trudno się wpasować do tego świata. Ślub z Weasleyówną tylko oddalił mnie od tych wszystkich napompowanych własnym ego arystokratów. Przez chwilę mnie to nawet martwiło, ale wiesz co? Przestało mnie to już obchodzić. Dobrze jest tak, jak jest i przestałem chcieć to zmieniać – odparłem z rozbrajającą szczerością. Być może pochopnie, bo nie powinienem mówić takich rzeczy, ale nawet jeśli to wyjdzie poza ten stolik, to nie będę nad tym rozpaczał. – A ty? Pozostajesz przy alchemii? – spytałem z ciekawością. W końcu pracować kobiecie nie wypada, a po ślubie to jeszcze więcej komplikacji… szczególnie w takim środowisku.
- Niestety, ale to było głupim posunięciem. Pozostaje mieć nadzieję, że Ministerstwu uda się usprawnić handel, skoro wymyśliło sobie wystąpienie z Konfederacji – westchnąłem pełen dezaprobaty. – Przepraszam, polityka to wyjątkowo niewdzięczny temat – dodałem zaraz się reflektując. Nie chodziło już nawet o różnice poglądowe czy nawet płciowe, ale ten temat i tak zawsze wzbudzał emocje. Najczęściej negatywne. A tych nie zamierzałem wpuszczać między nami do tego spotkania.
- Niestety. Ale krążą legendy, że ponoć się zdarza. A w legendach rzekomo tkwi ziarno prawdy – odparłem w podobnym, rozbawionym tonie. – Nie każdy może się nazwać odważnym. Tak naprawdę to rzadka domena ludzi w dzisiejszych czasach. Zresztą, za taką odwagę są w stanie ukamienować, więc nikt się nie wychyla. Ja też rzadko mówię o swoich poglądach, częściej raczej to, co inni chcą usłyszeć – skwitowałem z uśmiechem, choć nie do końca mówiłem o wesołych sprawach. Nie chciałem jednak płynąć dalej w odmęty tak ciężkich tematów. Z drugiej strony te wydawały się być nieuniknione. Powoli popijałem swoją ciepłą kawę.
- Okropnie się odbija. Ludziom niefrasobliwym, niedbającym o zasady trudno się wpasować do tego świata. Ślub z Weasleyówną tylko oddalił mnie od tych wszystkich napompowanych własnym ego arystokratów. Przez chwilę mnie to nawet martwiło, ale wiesz co? Przestało mnie to już obchodzić. Dobrze jest tak, jak jest i przestałem chcieć to zmieniać – odparłem z rozbrajającą szczerością. Być może pochopnie, bo nie powinienem mówić takich rzeczy, ale nawet jeśli to wyjdzie poza ten stolik, to nie będę nad tym rozpaczał. – A ty? Pozostajesz przy alchemii? – spytałem z ciekawością. W końcu pracować kobiecie nie wypada, a po ślubie to jeszcze więcej komplikacji… szczególnie w takim środowisku.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była kobietą i niestety bardzo często - z racji płci - pozbawiano ją możliwości zdobycia niejednej wiedzy. Wybitnie mocno widoczne w kręgach szlacheckich, tłumaczono kobiecą słabością. I nawet Inara będąc wychowywana przez najlepszego z ojców, była świadoma, że omijało ją więcej informacji niż mogłaby przypuszczać. Alchemiczka była otwarta na otaczającą ją rzeczywistość, dostrzegała więcej, ale naleciałości wpajanych przez rodzinę wartości kazały jej milczeć. A przynajmniej nie ujawniać się ze swoją znajomością. Nie - przed każdym. A czas, jaki nastawał - przesycony niepokojem i absurdem stawianych dekretów, tylko potwierdzał narastające obawy. Inara obserwowała, wyłapując z rozmów więcej, niż prawdopodobnie sama chciałaby wiedzieć. Prawda rzadko była łatwa, a tajemnice, jak śnieżny puch opadających płatków jaśminu, grubo zaścielał domy szlachciców. Dla postronnych - białe i piękne widoki, po rozgarnięciu kryły zgniliznę. I Glaucus zdawał się o tym doskonale wiedzieć, ale z przypuszczeniami nie mogła się dzielić. Pewne rzeczy zawsze pozostać miały na kanwie stłumionych domysłów.
Słowa mogły zwodzić, albo prowadzić do prawdy. I najważniejszym było to, że koniec zawsze zależał od obu stron. Nawet kłamstwo potrafiło odpowiadać zgodności rzeczywistości z myślą. Inara potrafiła kłamać. Nauka wyciągnięta - raz jeszcze - ze szlacheckiej powinności potrafiła wprawić ją w zdumienie. Nie była wybitna w tej kwestii zazwyczaj świadomie pozwalając, czy czysto interpretować malujące się w niej emocje. To, co wychodziło jej lepiej, to czytanie z ludzkich twarzy, z oczu, dwóch zwierciadeł, w których najwięcej potrafiła dostrzec. Spojrzenie Glaucusa kryło w sobie coś, czym nie chciał się dzielić, ale czarnowłosa nie próbowała wnikać w ich istotę. Każdy miał swoje tajemnice, a Inarze nie zależało na zdobyciu ich od każdego.
- To zapewne poniesie za sobą większe konsekwencje, niż jesteśmy sobie w stanie teraz uświadomić - potwierdziła i pokręciła głową - Nie trzeba, rozumiem - obdarzyła mężczyznę lekkim, chociaż smutnym uśmiechem - Nie sadzę jednak, bym cię oszołomiła swoją polityczna dysputą - dodała, odchylając się na krześle. Zapach kawy drażnił i kusił, nie dając dłuższej chwili zwłoki. Uniosła do ust przyniesioną filiżankę, by naznaczyć brzegi śladem czerwieni - Większość zgadza się co do kwestii, że było to skrajnie... nieodpowiednie posunięcie - mówiła poważniej i ciszej. Mogła udawać całkowitą ignorantkę, ale zazwyczaj jej to nie wychodziło.
- To akurat chyba cecha typowo szlacheckich biegłości - uniosła brwi, a kąciki ust drgały ku górze, niesione niewypowiedziana myślą - Tonowanie odwagi - zakończyła zgrabnie i odstawiła nagrzane naczynie. Obróciła filiżankę dwa razy, zupełnie, jakby miała przed sobą alchemiczny wywar, któremu poświęcić musiała kilka recepturowych działań - Ale chyba bym się nie zgodziła. To jest pewien potencjał zawarty w każdym. W końcu odwaga, to łamanie pewnych granic. szczególnie własnych - podniosła wzrok na swego rozmówcę - Jedyny sposób, by odkryć granice możliwości, to przekroczyć je i sięgnąć po niemożliwe. - dodała już w języku francuskim i pokręciła głową, wprawiając czarne włosy w drgnienie, gdy zsunęły się po ramieniu.
- Domyślam się, że moja rodzina wlicza się w poczet napompowanych własnym ego arystokratów? - prawie się zaśmiała, bo nie trudno było usłyszeć podobne słowa. Z jednej strony zabawne, z drugiej, czuła nieprzyjemny zgrzyt. To nadal była jej rodzina - Cieszę się, że widzisz w swoim mariażu dla siebie tyle pozytywów - zmieniła ton i tok rozmowy - życzę wam szczęścia, szczerze - potwierdziła uśmiechem padające z ust wyrazy. Drobna słoń znowu zatańczyła przy filiżance, by opróżnić ja o kilka, kolejnych łyków.
- Oczywiście - odstawiła naczynie, zwracając uwagę na Glaucusa - nie wyobrażam sobie pozbawienia się możliwości warzenia eliksirów - uniosła dłoń wyżej i podparła wierzchem policzek - nie tłumi się dobrych alchemików - uśmiechnęła się może odrobinę zbyt łobuzersko, jakby wypadała arystokratce, ale tańczący w źrenicy błysk zgasł, a Inara poprawiła się w miejscu, siadając już prosto.
Słowa mogły zwodzić, albo prowadzić do prawdy. I najważniejszym było to, że koniec zawsze zależał od obu stron. Nawet kłamstwo potrafiło odpowiadać zgodności rzeczywistości z myślą. Inara potrafiła kłamać. Nauka wyciągnięta - raz jeszcze - ze szlacheckiej powinności potrafiła wprawić ją w zdumienie. Nie była wybitna w tej kwestii zazwyczaj świadomie pozwalając, czy czysto interpretować malujące się w niej emocje. To, co wychodziło jej lepiej, to czytanie z ludzkich twarzy, z oczu, dwóch zwierciadeł, w których najwięcej potrafiła dostrzec. Spojrzenie Glaucusa kryło w sobie coś, czym nie chciał się dzielić, ale czarnowłosa nie próbowała wnikać w ich istotę. Każdy miał swoje tajemnice, a Inarze nie zależało na zdobyciu ich od każdego.
- To zapewne poniesie za sobą większe konsekwencje, niż jesteśmy sobie w stanie teraz uświadomić - potwierdziła i pokręciła głową - Nie trzeba, rozumiem - obdarzyła mężczyznę lekkim, chociaż smutnym uśmiechem - Nie sadzę jednak, bym cię oszołomiła swoją polityczna dysputą - dodała, odchylając się na krześle. Zapach kawy drażnił i kusił, nie dając dłuższej chwili zwłoki. Uniosła do ust przyniesioną filiżankę, by naznaczyć brzegi śladem czerwieni - Większość zgadza się co do kwestii, że było to skrajnie... nieodpowiednie posunięcie - mówiła poważniej i ciszej. Mogła udawać całkowitą ignorantkę, ale zazwyczaj jej to nie wychodziło.
- To akurat chyba cecha typowo szlacheckich biegłości - uniosła brwi, a kąciki ust drgały ku górze, niesione niewypowiedziana myślą - Tonowanie odwagi - zakończyła zgrabnie i odstawiła nagrzane naczynie. Obróciła filiżankę dwa razy, zupełnie, jakby miała przed sobą alchemiczny wywar, któremu poświęcić musiała kilka recepturowych działań - Ale chyba bym się nie zgodziła. To jest pewien potencjał zawarty w każdym. W końcu odwaga, to łamanie pewnych granic. szczególnie własnych - podniosła wzrok na swego rozmówcę - Jedyny sposób, by odkryć granice możliwości, to przekroczyć je i sięgnąć po niemożliwe. - dodała już w języku francuskim i pokręciła głową, wprawiając czarne włosy w drgnienie, gdy zsunęły się po ramieniu.
- Domyślam się, że moja rodzina wlicza się w poczet napompowanych własnym ego arystokratów? - prawie się zaśmiała, bo nie trudno było usłyszeć podobne słowa. Z jednej strony zabawne, z drugiej, czuła nieprzyjemny zgrzyt. To nadal była jej rodzina - Cieszę się, że widzisz w swoim mariażu dla siebie tyle pozytywów - zmieniła ton i tok rozmowy - życzę wam szczęścia, szczerze - potwierdziła uśmiechem padające z ust wyrazy. Drobna słoń znowu zatańczyła przy filiżance, by opróżnić ja o kilka, kolejnych łyków.
- Oczywiście - odstawiła naczynie, zwracając uwagę na Glaucusa - nie wyobrażam sobie pozbawienia się możliwości warzenia eliksirów - uniosła dłoń wyżej i podparła wierzchem policzek - nie tłumi się dobrych alchemików - uśmiechnęła się może odrobinę zbyt łobuzersko, jakby wypadała arystokratce, ale tańczący w źrenicy błysk zgasł, a Inara poprawiła się w miejscu, siadając już prosto.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Pomimo obranego ściśle określonego wychowania, byłem prostym człowiekiem. Nie bawiłem się w gierki słowne, manipulacje czy głoszenie pięknej nieprawdy. Lubiłem rozmawiać, czasem może nawet oczarować słowem, ale nigdy nie miało to żadnego głębszego podłoża. Zwykle mówiłem wprost co myślę, nie bawiłem się też w specjalne zawoalowanie w gładkie słowa spraw trudnych. Jednak niektórzy nie lubili tego słuchać, bolała ich istota rzeczywistości. Wielokrotnie miałem problem właśnie przez paplanie językiem, zapominając, że świat był okrutny. Niszczył słabości, odnajdywał takie jednostki oraz brutalnie się z nimi rozprawiał. Na salonach mówiłem niewiele, ewentualnie sadząc wiele komplementów, co pozwalało mi przeżyć w tym specyficznym środowisku, bez większej utraty twarzy. Ale i tak na pewno wszyscy domyślali się (lub wręcz wiedzieli) o mojej niefrasobliwości oraz lekkiemu podejściu do życia. Nie negowałem tradycji, która przecież uczyniła mnie takim, jakim byłem dziś, ale miałem zbyt liberalne jak na ten czas poglądy. Nie zgadzałem się z wieloma rzeczami, wręcz bolało mnie to zaśniedzenie tych wszystkich osób, które winienem nazywać rodziną. Byliśmy nią w większym lub mniejszym stopniu. A jednak niekiedy potrafiłem wyjść im naprzeciw i jasno powiedzieć nie. Czasem płacąc za to zbyt wysoką cenę. Starałem się miarkować, naprawdę mówiąc to, co inni chcieliby usłyszeć, ale rzadko mi to wychodziło. Dziś odczuwałem złudne poczucie bezpieczeństwa kiedy prawdziwe zdania opuszczały moje usta. Tylko czy słusznie?
Nigdy nie byłem zbyt spostrzegawczy, raczej na przeciętnym poziomie. Rzadko znałem się na ludziach, choć poznałem ich więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nie potrafiłem wszystkich jasno przyporządkować do odpowiedniej szuflady. Szedłem na żywioł, będąc zbyt spontanicznym, by być przy tym uważnym. Pijąc kawę z miłą damą w przyjemnej atmosferze nie przypuszczałbym, że powinienem miarkować swoje zachowanie. Oddalony od oceniających spojrzeń poczułem się zbyt pewny siebie.
- To może nawet lepiej – skwitowałem z lekkim uśmiechem. Odstawiłem filiżankę obserwując od czasu do czasu jak napój zmieniał swój kolor. Musiało to zabawnie wyglądać, czy raczej nie wyglądać skoro naczynie pozostawało niewidoczne. – Jak zwykle wszystko pokaże czas – dodałem nieco spokojniej. Nie mogłem przypuszczać, że wszystko wraz z początkiem maja tak drastycznie się zmieni. I że po dekretach pani Minister nie zostanie już nic prócz zniesmaczenia. W tej chwili byłem tym wszystkim zmartwiony.
- Można mieć odwagę do czynienia zła. Ale chyba nie nazwałbym tego odwagą. Raczej smutną egzystencją. Odwagę do czynienia dobra niestety nie każdy posiada. Tak uważam – wyjaśniłem swój punkt widzenia. Najwidoczniej na tej płaszczyźnie się nie zgadzaliśmy, ale tak to już było. Nie ze wszystkimi i nie na każdy temat odnajdywało się wspólny język, nić porozumienia. Przesuwanie granic nie było dla mnie wystarczającym argumentem na posiadanie jednej z najważniejszych cnót. Raczej nazwałbym to motywacją, w skrajnych przypadkach desperacją.
Nie znałem francuskiego, dlatego jedynie uśmiechnąłem się nieznacznie. Pływałem do Francji, ale nigdy nie nauczyłem się niczego poza kilkoma mało ważnymi słówkami. Nigdy nie skleciłbym z nich płynnego zdania, rozumieć też niewiele rozumiałem.
- Adriena nigdy bym tak nie nazwał. Ciebie też nie, choć nawet nie znamy się zbytnio. Reszta… cóż, nie znam wszystkich – odparłem niezrażony ewentualnymi konsekwencjami. Musiałem to jednak wyjaśnić. Rodzina jest szerokim pojęciem, ale niestety nawet we własnej odnalazłbym cały szereg napompowanych własnym ego szlachciców. I byłoby mi za nich wstyd, ale ja to rozumiałem w zupełnie innym kontekście. Jako członek Zakonu musiałem myśleć szerzej, zahaczając o osoby, których nigdy nie widziałem na oczy. Rodzina była ważna, ale czy nadal najważniejsza w obliczu zbliżających się, mrocznych czasów?
- Dziękuję. My wam również życzymy wszystkiego co najlepsze – zapewniłem. Nie miałem powodu uważać inaczej. Nawet jeśli Nottowie stali w opozycji do osób mi najbliższych. – Co prawda, to prawda. Jeśli ma się możliwość, nie powinno się rezygnować z samorozwoju oraz własnych pasji – dodałem pełen przekonania. A dopiwszy swoje trunki, wstałem.
- Bardzo ci dziękuję za spotkanie. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Życzę wam dużo zdrowia. Niestety muszę już iść, obowiązki wzywają – powiedziałem w ramach pożegnania. Kiedy wszystkim formom etykiety stało się zadość, uregulowawszy rachunek ruszyłem na zewnątrz, by wrócić do Norfolk.
z/t
Nigdy nie byłem zbyt spostrzegawczy, raczej na przeciętnym poziomie. Rzadko znałem się na ludziach, choć poznałem ich więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nie potrafiłem wszystkich jasno przyporządkować do odpowiedniej szuflady. Szedłem na żywioł, będąc zbyt spontanicznym, by być przy tym uważnym. Pijąc kawę z miłą damą w przyjemnej atmosferze nie przypuszczałbym, że powinienem miarkować swoje zachowanie. Oddalony od oceniających spojrzeń poczułem się zbyt pewny siebie.
- To może nawet lepiej – skwitowałem z lekkim uśmiechem. Odstawiłem filiżankę obserwując od czasu do czasu jak napój zmieniał swój kolor. Musiało to zabawnie wyglądać, czy raczej nie wyglądać skoro naczynie pozostawało niewidoczne. – Jak zwykle wszystko pokaże czas – dodałem nieco spokojniej. Nie mogłem przypuszczać, że wszystko wraz z początkiem maja tak drastycznie się zmieni. I że po dekretach pani Minister nie zostanie już nic prócz zniesmaczenia. W tej chwili byłem tym wszystkim zmartwiony.
- Można mieć odwagę do czynienia zła. Ale chyba nie nazwałbym tego odwagą. Raczej smutną egzystencją. Odwagę do czynienia dobra niestety nie każdy posiada. Tak uważam – wyjaśniłem swój punkt widzenia. Najwidoczniej na tej płaszczyźnie się nie zgadzaliśmy, ale tak to już było. Nie ze wszystkimi i nie na każdy temat odnajdywało się wspólny język, nić porozumienia. Przesuwanie granic nie było dla mnie wystarczającym argumentem na posiadanie jednej z najważniejszych cnót. Raczej nazwałbym to motywacją, w skrajnych przypadkach desperacją.
Nie znałem francuskiego, dlatego jedynie uśmiechnąłem się nieznacznie. Pływałem do Francji, ale nigdy nie nauczyłem się niczego poza kilkoma mało ważnymi słówkami. Nigdy nie skleciłbym z nich płynnego zdania, rozumieć też niewiele rozumiałem.
- Adriena nigdy bym tak nie nazwał. Ciebie też nie, choć nawet nie znamy się zbytnio. Reszta… cóż, nie znam wszystkich – odparłem niezrażony ewentualnymi konsekwencjami. Musiałem to jednak wyjaśnić. Rodzina jest szerokim pojęciem, ale niestety nawet we własnej odnalazłbym cały szereg napompowanych własnym ego szlachciców. I byłoby mi za nich wstyd, ale ja to rozumiałem w zupełnie innym kontekście. Jako członek Zakonu musiałem myśleć szerzej, zahaczając o osoby, których nigdy nie widziałem na oczy. Rodzina była ważna, ale czy nadal najważniejsza w obliczu zbliżających się, mrocznych czasów?
- Dziękuję. My wam również życzymy wszystkiego co najlepsze – zapewniłem. Nie miałem powodu uważać inaczej. Nawet jeśli Nottowie stali w opozycji do osób mi najbliższych. – Co prawda, to prawda. Jeśli ma się możliwość, nie powinno się rezygnować z samorozwoju oraz własnych pasji – dodałem pełen przekonania. A dopiwszy swoje trunki, wstałem.
- Bardzo ci dziękuję za spotkanie. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Życzę wam dużo zdrowia. Niestety muszę już iść, obowiązki wzywają – powiedziałem w ramach pożegnania. Kiedy wszystkim formom etykiety stało się zadość, uregulowawszy rachunek ruszyłem na zewnątrz, by wrócić do Norfolk.
z/t
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeszcze zanim osiągnęła pełną dorosłość, miała tendencję do mniej powściągliwego używania języka. Bez skrupułów mówiła to co i o kim myśli, nie zastanawiając się, jakie przyniosą konsekwencje. Ale jeśli będąc dzieckiem, jakiekolwiek otrzymywała, wciąż były niczym w porównaniu do tego, co otrzymywała w życiu doczesnym. Ktoś mógłby powiedzieć, że zwyczajnie, pełnoletność wlała w jej osobę odrobinę wartości, które wbijano za dziecka. Prawda była jednak taka, że Inara nie zmieniła ani myślenia, ani zachowania. Sztuka udawania była dla niej trudna, ale wystarczająco długo trwała w przesyconych manipulacją okolicznościach na dworach, by nabyć rozmysłu w tym do kogo i co mówiła. Nie każdy, zasługiwał na to, by strzępić język, ale bywały chwile, że nie mogła się powstrzymać przed złośliwą uwagą. I to bazując na żywej obserwacji, czasem zbyt bezczelnie zaglądając w skrywane pod powiekami źrenice. Dziś nie dostrzegała fałszu w spojrzeniu szlachcica, każdy miał tajemnice, ale tak samo - nie miała powodu zaglądać w cudze życia. Wystarczająco wiele działo się w jej własnym, by deptać ścieżki osób, których nie znała zbyt dobrze.
- Chyba wolałabym, żeby nie pokazywał później - tylko przez krótką chwile wydęła wargi, czując nieprzyjemną iskrę niezadowolenia. Niewiedzy. Podobno nieświadomość była błogosławieństwem, ale jako kobieta wolała wiedzieć, nawet jeśli potem miała żałować - a dał odpowiedź teraz - czy była niecierpliwa? zależało, rzeczy ważne zawsze zaciskały pętle ciaśniej i jedyną możliwością oddechu, było poznanie prawdy.
Oparła się o wezgłowie siedzenia ze zmarszczeniem brwi przyjmując słowa Glaucusa, mimowolnie kręcąc głową - chyba nie do końca mówimy o tym samym - przechyliła głowę raz jeszcze, zatrzymując dłonie na chłodniejącej już, prawie pustej filiżance - zło, to pewien...brak - zmrużyła oczy, sięgając pamięcią do lekcji, które odebrała we Francji. Zafascynowana kiedyś filozofią, żywo interesowała się koncepcjami, które poruszały najbardziej istotne kwestie. Czy dawały gotowe odpowiedzi? Nie była pewna, ale było wiele, z którymi się zgadzała. Były prawdziwe - Chyba po prostu weszliśmy na poziom lekkiej abstrakcji, szastając pojęciami, które dla każdego mogą znaczyć coś innego - uzupełniła myśl, powracając do teraźniejszości i dopijając napój, który zdobił już tylko dno naczynia.
- Miło mi to słyszeć - nie umiała ukryć dumy z dostrzeżonej aury szacunku, jaką Travers prawdopodobnie darzył jej ojca - to wyjątkowy człowiek, nie tylko jako ojciec i uzdrowiciel - Inara nigdy nie ukrywała, że Adrien był filarem życia, jakie prowadziła do dziś, był jej opiekunem, ojcem, przyjacielem i mentorem w jednym. Od niego uczyła się spoglądania na świat nie takim, jaki się wydaje, ale patrzenia na wskroś.
- Jeszcze raz dziękuję za spotkanie, przekaż pozdrowienia żonie - dodała na odchodne, gdy mężczyzna podniósł się z miejsca - ja jeszcze chwilę zostanę - dopowiedziała, gdy szykował się do wyjścia. I dopiero chwilę później, gdy szlachcic zniknął, Inara zebrała się, a po opuszczeniu restauracji, teleportowała się do dworku.
| zt
- Chyba wolałabym, żeby nie pokazywał później - tylko przez krótką chwile wydęła wargi, czując nieprzyjemną iskrę niezadowolenia. Niewiedzy. Podobno nieświadomość była błogosławieństwem, ale jako kobieta wolała wiedzieć, nawet jeśli potem miała żałować - a dał odpowiedź teraz - czy była niecierpliwa? zależało, rzeczy ważne zawsze zaciskały pętle ciaśniej i jedyną możliwością oddechu, było poznanie prawdy.
Oparła się o wezgłowie siedzenia ze zmarszczeniem brwi przyjmując słowa Glaucusa, mimowolnie kręcąc głową - chyba nie do końca mówimy o tym samym - przechyliła głowę raz jeszcze, zatrzymując dłonie na chłodniejącej już, prawie pustej filiżance - zło, to pewien...brak - zmrużyła oczy, sięgając pamięcią do lekcji, które odebrała we Francji. Zafascynowana kiedyś filozofią, żywo interesowała się koncepcjami, które poruszały najbardziej istotne kwestie. Czy dawały gotowe odpowiedzi? Nie była pewna, ale było wiele, z którymi się zgadzała. Były prawdziwe - Chyba po prostu weszliśmy na poziom lekkiej abstrakcji, szastając pojęciami, które dla każdego mogą znaczyć coś innego - uzupełniła myśl, powracając do teraźniejszości i dopijając napój, który zdobił już tylko dno naczynia.
- Miło mi to słyszeć - nie umiała ukryć dumy z dostrzeżonej aury szacunku, jaką Travers prawdopodobnie darzył jej ojca - to wyjątkowy człowiek, nie tylko jako ojciec i uzdrowiciel - Inara nigdy nie ukrywała, że Adrien był filarem życia, jakie prowadziła do dziś, był jej opiekunem, ojcem, przyjacielem i mentorem w jednym. Od niego uczyła się spoglądania na świat nie takim, jaki się wydaje, ale patrzenia na wskroś.
- Jeszcze raz dziękuję za spotkanie, przekaż pozdrowienia żonie - dodała na odchodne, gdy mężczyzna podniósł się z miejsca - ja jeszcze chwilę zostanę - dopowiedziała, gdy szykował się do wyjścia. I dopiero chwilę później, gdy szlachcic zniknął, Inara zebrała się, a po opuszczeniu restauracji, teleportowała się do dworku.
| zt
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Strona 2 z 2 • 1, 2
Wnętrze kawiarni
Szybka odpowiedź