Kawiarnia "Fidelius"
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Kawiarnia "Fidelius"
Kawiarnia znajduje się w starym budynku, tuż przy skwerku. To ciche i spokojne miejsce, z mnóstwem otaczającej zieleni, którą można rozkoszować się zajmując miejsce koło okna lub na zewnątrz, by w wiklinowych fotelach obserwować czarodziejów w nieodległym parku. Z zewnątrz kawiarnia wygląda skromnie - to niewielki, kremowy budynek z turkusowymi drzwiami okalanymi przez kwitnący, pnący się po ścianie jaśmin. Tuż obok wejścia wisi ozdobna, pomalowana także na turkusowo tabliczka z nazwą kawiarni – „Fidelius”.
Wnętrze kawiarni nie należy do największych miejsc, w środku znajduje się zaledwie pół tuzina stolików, przy których można usiąść na wygodnych fotelach lub na długich, kolorowych kanapach. Na ścianach zawieszono wiele obrazów - część autorstwa samej właścicielki, część tylko przez nią odnowionych. W powietrzu unosi się intensywny zapach kawy, jaśminu, który stoi na szerokich parapetach oraz truskawek, będących składnikiem najlepiej sprzedającego się ciasta czekoladowego.
W Fideliusie znajdziesz wiele tradycyjnych kaw, które niezaprzeczalnie docenią koneserzy jej smaku, ceniący sobie prostotę i konserwatywny sposób przyrządzania. Ich smak możesz osłodzić najróżniejszymi ciastami, zamawianymi u jednej z najlepszych cukierniczek, Cynthii Vanity. Jednak w karcie znajduje się także kilka pozycji o nazwach doskonale znanych czarodziejom - to inkantacje zaklęć i nazwy popularnych eliksirów. Odważysz się zamówić jedną z nich?
Belladonna - kawa o intensywnie fioletowym zabarwieniu, ma działanie upiększające - rozjaśnia cerę i oczy.
Kamień księżycowy – kawa mieniąca się na srebrzysty kolor
Chichotek - kawa z sekretnym składnikiem, który ponoć delikatnie poprawia nastrój. Ile w tym prawdy? Jedno jest pewne - zawsze podawana jest w kubku gryzący w nos.
Kameleon - kawa podawana w przezroczystej filiżance, po każdym łyku zmienia swój kolor.
Eliksir wielosokowy - kawa zmieniająca kolor włosów pijącego, na taki o jakim pomyśli.
Felix Felicis - złocista kawa, o miodowym smaku.
Glacius – biała lub czarna kawa, na wierzchu której unoszą się różnokolorowe pianki. Choć jest ciepła, możesz odnieść wrażenie, że zamraża ci usta.
Confundus - kawa o działaniu wyciszającym, ma działanie relaksacyjne.
Pożoga - po odstawieniu filiżanki na stół, na powierzchni kawy tańczą płomienie o zwierzęcych formach.
Geminio – najzwyklejsze podwójne espresso.
Lapisio - na dnie filiżanki znajdziesz okrągły cukierek nadający kawie dowolny smak.
Obliviate - kawa, która nie pobudza, a relaksuje. Pozwala wyciszyć myśli, choć na chwilę zapomnieć o troskach.
Orchideus - kawa podawana w kwiecistych filiżankach, o wyrazistym zapachu ulubionych kwiatów pijącego.
Titillando - kawa, która musuje w ustach niczym intensywnie gazowana oranżada.
Wnętrze kawiarni nie należy do największych miejsc, w środku znajduje się zaledwie pół tuzina stolików, przy których można usiąść na wygodnych fotelach lub na długich, kolorowych kanapach. Na ścianach zawieszono wiele obrazów - część autorstwa samej właścicielki, część tylko przez nią odnowionych. W powietrzu unosi się intensywny zapach kawy, jaśminu, który stoi na szerokich parapetach oraz truskawek, będących składnikiem najlepiej sprzedającego się ciasta czekoladowego.
W Fideliusie znajdziesz wiele tradycyjnych kaw, które niezaprzeczalnie docenią koneserzy jej smaku, ceniący sobie prostotę i konserwatywny sposób przyrządzania. Ich smak możesz osłodzić najróżniejszymi ciastami, zamawianymi u jednej z najlepszych cukierniczek, Cynthii Vanity. Jednak w karcie znajduje się także kilka pozycji o nazwach doskonale znanych czarodziejom - to inkantacje zaklęć i nazwy popularnych eliksirów. Odważysz się zamówić jedną z nich?
Belladonna - kawa o intensywnie fioletowym zabarwieniu, ma działanie upiększające - rozjaśnia cerę i oczy.
Kamień księżycowy – kawa mieniąca się na srebrzysty kolor
Chichotek - kawa z sekretnym składnikiem, który ponoć delikatnie poprawia nastrój. Ile w tym prawdy? Jedno jest pewne - zawsze podawana jest w kubku gryzący w nos.
Kameleon - kawa podawana w przezroczystej filiżance, po każdym łyku zmienia swój kolor.
Eliksir wielosokowy - kawa zmieniająca kolor włosów pijącego, na taki o jakim pomyśli.
Felix Felicis - złocista kawa, o miodowym smaku.
Glacius – biała lub czarna kawa, na wierzchu której unoszą się różnokolorowe pianki. Choć jest ciepła, możesz odnieść wrażenie, że zamraża ci usta.
Confundus - kawa o działaniu wyciszającym, ma działanie relaksacyjne.
Pożoga - po odstawieniu filiżanki na stół, na powierzchni kawy tańczą płomienie o zwierzęcych formach.
Geminio – najzwyklejsze podwójne espresso.
Lapisio - na dnie filiżanki znajdziesz okrągły cukierek nadający kawie dowolny smak.
Obliviate - kawa, która nie pobudza, a relaksuje. Pozwala wyciszyć myśli, choć na chwilę zapomnieć o troskach.
Orchideus - kawa podawana w kwiecistych filiżankach, o wyrazistym zapachu ulubionych kwiatów pijącego.
Titillando - kawa, która musuje w ustach niczym intensywnie gazowana oranżada.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:11, w całości zmieniany 1 raz
11 listopada
Drobne palce zaciskają się na drewnianej poręczy, oddzielającą spacerowy deptak od rozpościerającej się u jego podłuża rozległej rzeki. Słońce powoli chowa się za horyzontem, malowniczo odbijając się wszystkimi barwami tęczy w jej gładkiej tafli. Przesycony wilgocią unoszącą się w powietrzu wiatr, smaga ją po drobnej twarzy, sprawiając ułudne wrażenie, iż już za moment złamie jej kruchą i filigranową sylwetkę w pół. A jednak stoi na nogach nad wyraz twardo. Schowane w kremowych, skórzanych rękawiczkach dłonie za nic mają sobie ostre podmuchy,a gustowny płaszcz skutecznie chroni ją przed listopadowym chłodem. Choć czeka na przybycie wuja, czas ucieka jej między palcami, gdy pierwszy raz od tygodni dane jest jej mieć chwilę dla siebie. Bez zgiełku, panującego w szpitalu Świętego Munga, bez ujmującego zapachu terpentyny roztaczającego się w galerii ciotki, bez zbędnych pytań służby i bez męża u boku. Być może dlatego właśnie przybyła nieco wcześniej, by móc rozkoszować się chwilą ciszy i zagubić we własnych myślach. Myślach ulotnych, myślach, które za moment znów przestaną należeć jedynie do niej, zagłuszone wartką rozmową z osobą, której powrotu wyczekuje wszak od wielu miesięcy.
- Kiedyś marzyłam o tym, by wynająć mieszkanie z widokiem na port. To jedyna część Londynu, która nie przytłacza - mówi, gdy kątem oka dostrzega zbliżającą się sylwetkę wuja. Być może nie jemu winna opowiadać o swych skrytych, dziewczęcych pragnieniach, o tym jak wyobrażała sobie własne życie nim na jej drobny palec wsunięto ślubną obrączkę, jednakże wujek Reagan wielokrotnie okazał się dla niej bliższy, niż własny ojciec. Nie osądzał, nie ganił, za to roztaczał nad ciepłą aurę troski, której tak bardzo brakowało jej u własnych rodziców. Bywały chwile, gdy musiała odganiać od siebie myśl nieznośną, iż mogłaby być szczęśliwsza będąc ich córką. Córką Laidan i Reagana. - Witaj, wujku - kąciki wąskich unoszą się nieznacznie do góry, gdy rezygnując ze sztywnych powitań, pozwala ucałować się w oba policzki i wsuwa drobną dłoń pod jego ramię, by - jak na damę przystało - pozwolić mu poprowadzić się do wnętrza kawiarni. - Długo pozostaniesz w Shropshire? - pyta wreszcie, usilnie starając się nie zabrzmieć jak mała dziewczynka, która wprost nie może się doczekać, kiedy wreszcie wróci z kolejnych wojaży, przywożąc jej drogi prezent na osłodę tęsknoty. Bezskutecznie. Blade policzki pokrywają się lekkim rumieńcem, gdy zdaje sobie z tego sprawę, nie mniej jednak ma nadzieję, iż szczera nadgorliwość zostanie jej wybaczona. Tyle wszak nie mieli okazji porozmawiać!
Drobne palce zaciskają się na drewnianej poręczy, oddzielającą spacerowy deptak od rozpościerającej się u jego podłuża rozległej rzeki. Słońce powoli chowa się za horyzontem, malowniczo odbijając się wszystkimi barwami tęczy w jej gładkiej tafli. Przesycony wilgocią unoszącą się w powietrzu wiatr, smaga ją po drobnej twarzy, sprawiając ułudne wrażenie, iż już za moment złamie jej kruchą i filigranową sylwetkę w pół. A jednak stoi na nogach nad wyraz twardo. Schowane w kremowych, skórzanych rękawiczkach dłonie za nic mają sobie ostre podmuchy,a gustowny płaszcz skutecznie chroni ją przed listopadowym chłodem. Choć czeka na przybycie wuja, czas ucieka jej między palcami, gdy pierwszy raz od tygodni dane jest jej mieć chwilę dla siebie. Bez zgiełku, panującego w szpitalu Świętego Munga, bez ujmującego zapachu terpentyny roztaczającego się w galerii ciotki, bez zbędnych pytań służby i bez męża u boku. Być może dlatego właśnie przybyła nieco wcześniej, by móc rozkoszować się chwilą ciszy i zagubić we własnych myślach. Myślach ulotnych, myślach, które za moment znów przestaną należeć jedynie do niej, zagłuszone wartką rozmową z osobą, której powrotu wyczekuje wszak od wielu miesięcy.
- Kiedyś marzyłam o tym, by wynająć mieszkanie z widokiem na port. To jedyna część Londynu, która nie przytłacza - mówi, gdy kątem oka dostrzega zbliżającą się sylwetkę wuja. Być może nie jemu winna opowiadać o swych skrytych, dziewczęcych pragnieniach, o tym jak wyobrażała sobie własne życie nim na jej drobny palec wsunięto ślubną obrączkę, jednakże wujek Reagan wielokrotnie okazał się dla niej bliższy, niż własny ojciec. Nie osądzał, nie ganił, za to roztaczał nad ciepłą aurę troski, której tak bardzo brakowało jej u własnych rodziców. Bywały chwile, gdy musiała odganiać od siebie myśl nieznośną, iż mogłaby być szczęśliwsza będąc ich córką. Córką Laidan i Reagana. - Witaj, wujku - kąciki wąskich unoszą się nieznacznie do góry, gdy rezygnując ze sztywnych powitań, pozwala ucałować się w oba policzki i wsuwa drobną dłoń pod jego ramię, by - jak na damę przystało - pozwolić mu poprowadzić się do wnętrza kawiarni. - Długo pozostaniesz w Shropshire? - pyta wreszcie, usilnie starając się nie zabrzmieć jak mała dziewczynka, która wprost nie może się doczekać, kiedy wreszcie wróci z kolejnych wojaży, przywożąc jej drogi prezent na osłodę tęsknoty. Bezskutecznie. Blade policzki pokrywają się lekkim rumieńcem, gdy zdaje sobie z tego sprawę, nie mniej jednak ma nadzieję, iż szczera nadgorliwość zostanie jej wybaczona. Tyle wszak nie mieli okazji porozmawiać!
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Już oddychał. Jeszcze nie pełną piersią, ale wreszcie nie przypominał ryby, która została brutalnie wypchnięta na brzeg i szamotała się bezskutecznie, pragnąc wrócić do domu. Do stanu rzeczy, który był znany i bezpieczny. Do - jakże nie lubił tego słowa - codziennej, małżeńskiej rutyny, w której może i brakowało wrzasków nad ranem i namiętności, ale przynajmniej zapewniała mu stałość.
To niesamowite, że taki człowiek jak Reagan - orędownik wszelkiego postępu, nawet okupionego wysoką ceną - jeżył się na samą myśl, że ktokolwiek depcze jego święte małżeństwo i wyzywa go na walkę wręcz. Był w stanie zabić za jakąkolwiek próbę zburzenia tej świątyni i gdy zobaczył, że wielkie kolumny jego losu z Laidan zaczynają niebezpiecznie chylić się ku upadkowi... postanowił bronić się pazurami.
Dlatego poinformował żonę o swojej wiedzy, dlatego wyznaczył szereg zasad, których musiała przestrzegać i dlatego zaopatrywał się w wiedzę, która miała dopomóc mu w wyplenieniu tego chwastu, który zatruwał ich życie. Tego szkodnika, który był jeszcze niedawno jego synem, ale owe przestarzałe sformułowanie było już tylko używane formalnie.
Reagan może i szalał, tracił zmysły z zazdrości i swoją zaborczością przerażał nawet żonę - która wszak zniosła już gwałt - ale jednocześnie pozostawał szlachcicem, który zachowywał pozory i dla którego największą zniewagą byłoby obecnie rozgłaszanie wiadomości o przyprawieniu mu rogów.
Z własnym synem.
Czasami myślał, że hartowała go sama stal, bo nawet tutaj zachowywał się godnie, uśmiechając się szeroko na widok jego krewnej.
Znał przyczynę ich spotkania, sam je sprowokował, wiedząc, że Leandra przyjaźni się z jego córką. Z tą samą, którą unikał od czasu powrotu do domu. Korespondencja z dziećmi nie sprawiała najmniejszego problemu - umiał ukryć zmarszczki bólu, grymasy rozpaczy - ale kontakt twarzą w twarz mógłby zakończyć się katastrofalnie, więc wybierał mniejsze zło. Przynajmniej do czasu, gdy nie zdecyduje, co zrobić z wiedzą, która brutalnie wyrzuciła go na brzeg.
- Nie myślałaś nigdy o morskich podróżach? - zagadnął, witając się w nią w sposób czuły i absolutnie aseksualny. Nadal była jego rodziną, a on nie zamierzał przecież powielać błędów swojej żony - idiotki.
Odsunął jej krzesło i pozwolił usiąść. Rozkoszował się tym, że zastał ją w dobrym zdrowiu, choć wydawała się bledsza niż zazwyczaj. Na stoliku położył jedwabną sakiewkę, którą przysunął do niej. Grzebień gejsz. Często przywoził z podróży takie pamiątki, właściwie jak przystało na obieżyświata, zawsze usiłował podwędzić jakąś część krainy, którą penetrował wszystkimi zmysłami.
- Tym razem długo - odpowiedział na jej pytanie, zachęcając dłonią, by zerknęła do środka. - Moja obecność tutaj jest bezwzględnie konieczna - wyjaśnił, wiedząc, że nie może od razu wypytać ją o to, co stanowiło sedno tego spotkania. Wówczas nabrałaby podejrzeń i musiałby podzielić się z nią wiedzą, która już zatruwała dostateczną ilość osób. Chronił ich tajemnicę jak bezcenny i egzotyczny kwiat, któremu nadmiar światła mógłby zaszkodzić. - Zdradź mi, czym żyłaś przez te miesiące. Wyglądasz na... - tu po raz kolejny zlustrował ją uważnym spojrzeniem jasnych i przenikliwych oczu. Teraz się nawet zarumieniła. - Pełną życia.
To niesamowite, że taki człowiek jak Reagan - orędownik wszelkiego postępu, nawet okupionego wysoką ceną - jeżył się na samą myśl, że ktokolwiek depcze jego święte małżeństwo i wyzywa go na walkę wręcz. Był w stanie zabić za jakąkolwiek próbę zburzenia tej świątyni i gdy zobaczył, że wielkie kolumny jego losu z Laidan zaczynają niebezpiecznie chylić się ku upadkowi... postanowił bronić się pazurami.
Dlatego poinformował żonę o swojej wiedzy, dlatego wyznaczył szereg zasad, których musiała przestrzegać i dlatego zaopatrywał się w wiedzę, która miała dopomóc mu w wyplenieniu tego chwastu, który zatruwał ich życie. Tego szkodnika, który był jeszcze niedawno jego synem, ale owe przestarzałe sformułowanie było już tylko używane formalnie.
Reagan może i szalał, tracił zmysły z zazdrości i swoją zaborczością przerażał nawet żonę - która wszak zniosła już gwałt - ale jednocześnie pozostawał szlachcicem, który zachowywał pozory i dla którego największą zniewagą byłoby obecnie rozgłaszanie wiadomości o przyprawieniu mu rogów.
Z własnym synem.
Czasami myślał, że hartowała go sama stal, bo nawet tutaj zachowywał się godnie, uśmiechając się szeroko na widok jego krewnej.
Znał przyczynę ich spotkania, sam je sprowokował, wiedząc, że Leandra przyjaźni się z jego córką. Z tą samą, którą unikał od czasu powrotu do domu. Korespondencja z dziećmi nie sprawiała najmniejszego problemu - umiał ukryć zmarszczki bólu, grymasy rozpaczy - ale kontakt twarzą w twarz mógłby zakończyć się katastrofalnie, więc wybierał mniejsze zło. Przynajmniej do czasu, gdy nie zdecyduje, co zrobić z wiedzą, która brutalnie wyrzuciła go na brzeg.
- Nie myślałaś nigdy o morskich podróżach? - zagadnął, witając się w nią w sposób czuły i absolutnie aseksualny. Nadal była jego rodziną, a on nie zamierzał przecież powielać błędów swojej żony - idiotki.
Odsunął jej krzesło i pozwolił usiąść. Rozkoszował się tym, że zastał ją w dobrym zdrowiu, choć wydawała się bledsza niż zazwyczaj. Na stoliku położył jedwabną sakiewkę, którą przysunął do niej. Grzebień gejsz. Często przywoził z podróży takie pamiątki, właściwie jak przystało na obieżyświata, zawsze usiłował podwędzić jakąś część krainy, którą penetrował wszystkimi zmysłami.
- Tym razem długo - odpowiedział na jej pytanie, zachęcając dłonią, by zerknęła do środka. - Moja obecność tutaj jest bezwzględnie konieczna - wyjaśnił, wiedząc, że nie może od razu wypytać ją o to, co stanowiło sedno tego spotkania. Wówczas nabrałaby podejrzeń i musiałby podzielić się z nią wiedzą, która już zatruwała dostateczną ilość osób. Chronił ich tajemnicę jak bezcenny i egzotyczny kwiat, któremu nadmiar światła mógłby zaszkodzić. - Zdradź mi, czym żyłaś przez te miesiące. Wyglądasz na... - tu po raz kolejny zlustrował ją uważnym spojrzeniem jasnych i przenikliwych oczu. Teraz się nawet zarumieniła. - Pełną życia.
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miłość to rzecz ulotna, całkowicie nieuchwytna. Potrafi dodać skrzydeł lub brutalnie je podciąć, w mgnieniu oka skazując na wieczność w odmętach cierpienia. Z winy poetów i pisarzy błędnie kojarzy się ją z ognistym uczuciem, które przytłacza, podporządkowuje sobie wszystkie zmysły i uniemożliwia myślą podróżowanie właściwymi torami, aż wreszcie wypala się równie szybko, zostawiając po sobie wyniszczające zgliszcza. A jednak miłości trzeba się nauczyć. Nie ma ona nic wspólnego z porywami namiętności, ani przyśpieszonym biciem serc - to dojrzałe uczucie, rozwijające się na przestrzeni miesięcy, jeśli nie lat. Pielęgnowane każdego dnie, strzeżone przed zagrażającymi mu chwastami. Zbudowane na silnych fundamentach, dzięki czemu niestraszne mu deszcze i pożary, co też uparcie powtarza samej sobie, z chirurgiczną precyzją układając pierwsze cegiełki swojego małżeństwa. Reagana i Laidan stawia na piedestale, marzy o tym, by mąż spojrzał kiedyś na nią jak wuj na ciotkę, zupełnie nieświadoma tego, iż uczucie, w które święcie wierzy od wielu lat, jest jedynie ułudą, powoli przybierającą postać sennej mary. Być może czasami lepiej jest żyć w nieświadomości, niż stawiać czoła przytłaczającej prawdzie.
- A czy to ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie, wuju - pyta łagodnie, w opiekuńczym geście poprawiając mu krawat, który przekrzywił się nieznacznie. Ileż to lat minęło odkąd tańczyła na jego stopach? Dziś nie jest już małą dziewczynką, łaknącą każdej chwili jego towarzystwa - stoi przed nim dama, mężatka, pani domu. Do złudzenia przypominająca młodą Laidan. Może nieco łagodniejszą i bardziej zagubioną.
Zajmuje miejsce przy stoliku i z zafascynowaniem rozsznurowuje jedwabną sakiewkę, by wydobyć grzebień. Z niekrytym podziwem przesuwa drobnymi palcami po misternych zrobieniach, w milczeniu doceniając kunszt wykonania tego niewielkiego przedmiotu. Z każdej wyprawy przywozi jej coś innego, na kształt jej własnych rodziców starając się zrekompensować w tenże sposób swą nieobecność. A jednak za każdym razem, gdy Reagan wręcza jej kolejny prezent, nie ma ochoty roztrzaskać go o ścianę niczym jeden z tysiąca porcelanowych lalek. Gdzieś w głębi duszy czuje, że to nie przekupstwo, a dar płynący z troski.
- Niezmiernie się cieszę, brakowało mi naszych rozmów - uśmiecha się do niego i wreszcie chowa grzebień z powrotem do sakiewki. - Jest piękny, dziękuję - dodaje uprzejmie, odkładając prezent na bok, aby już nic nie było w stanie zakłócić jej uwagi. Słysząc epitet, jakim ją obdarza, mimowolnie unosi ku górze kąciki bladych ust, szczerze rozbawiona jego doborem słów. - To najnaturalniej brzmiący eufemizm jaki dane mi było słyszeć od tygodni - kręci głową z dezaprobatą. Doskonale wie, że przez aresztowanie, wymagające przygotowania do wernisażu w galerii lady Avery, a także nauki pobierane w szpitalu Świętego Munga zaczyna powoli niknąć w oczach, jednakże w głębi duszy nigdy jeszcze nie czuła się tak... żywa. - Żałuję, że nie było cię na mym weselu, wuju. Przygotowania do ślubu były bardzo intensywne, dlatego też tak strasznie jestem wdzięczna cioci Laidan, że zgodziła się przygarnąć mnie pod swoje skrzydła. Pomagałam jej w galerii, o czym pewnie wiesz, a niecałe dwa tygodnie temu dzięki wstawiennictwu Samaela udało mi się rozpocząć staż w szpitalu na oddziale magipsychiatrii. Mój małżonek, Fabian, zdaje się dość niepocieszony faktem, iż zdarza mi się wracać do domu później, niż jemu jednak dzielnie zaciska zęby - żartuje łagodnie na sam koniec, starając się jak najdokładniej przybliżyć mu ostatnich kilka miesięcy. A skoro jej życie kręci się wokół męża, galerii i szpitala, o czym innym mogłaby mu opowiadać? Bo zdecydowanie nie zamierza poruszać tematu swego niedawnego aresztowania, o którym tak szumnie wypowiadano się w Magu Walczącym.
- A czy to ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie, wuju - pyta łagodnie, w opiekuńczym geście poprawiając mu krawat, który przekrzywił się nieznacznie. Ileż to lat minęło odkąd tańczyła na jego stopach? Dziś nie jest już małą dziewczynką, łaknącą każdej chwili jego towarzystwa - stoi przed nim dama, mężatka, pani domu. Do złudzenia przypominająca młodą Laidan. Może nieco łagodniejszą i bardziej zagubioną.
Zajmuje miejsce przy stoliku i z zafascynowaniem rozsznurowuje jedwabną sakiewkę, by wydobyć grzebień. Z niekrytym podziwem przesuwa drobnymi palcami po misternych zrobieniach, w milczeniu doceniając kunszt wykonania tego niewielkiego przedmiotu. Z każdej wyprawy przywozi jej coś innego, na kształt jej własnych rodziców starając się zrekompensować w tenże sposób swą nieobecność. A jednak za każdym razem, gdy Reagan wręcza jej kolejny prezent, nie ma ochoty roztrzaskać go o ścianę niczym jeden z tysiąca porcelanowych lalek. Gdzieś w głębi duszy czuje, że to nie przekupstwo, a dar płynący z troski.
- Niezmiernie się cieszę, brakowało mi naszych rozmów - uśmiecha się do niego i wreszcie chowa grzebień z powrotem do sakiewki. - Jest piękny, dziękuję - dodaje uprzejmie, odkładając prezent na bok, aby już nic nie było w stanie zakłócić jej uwagi. Słysząc epitet, jakim ją obdarza, mimowolnie unosi ku górze kąciki bladych ust, szczerze rozbawiona jego doborem słów. - To najnaturalniej brzmiący eufemizm jaki dane mi było słyszeć od tygodni - kręci głową z dezaprobatą. Doskonale wie, że przez aresztowanie, wymagające przygotowania do wernisażu w galerii lady Avery, a także nauki pobierane w szpitalu Świętego Munga zaczyna powoli niknąć w oczach, jednakże w głębi duszy nigdy jeszcze nie czuła się tak... żywa. - Żałuję, że nie było cię na mym weselu, wuju. Przygotowania do ślubu były bardzo intensywne, dlatego też tak strasznie jestem wdzięczna cioci Laidan, że zgodziła się przygarnąć mnie pod swoje skrzydła. Pomagałam jej w galerii, o czym pewnie wiesz, a niecałe dwa tygodnie temu dzięki wstawiennictwu Samaela udało mi się rozpocząć staż w szpitalu na oddziale magipsychiatrii. Mój małżonek, Fabian, zdaje się dość niepocieszony faktem, iż zdarza mi się wracać do domu później, niż jemu jednak dzielnie zaciska zęby - żartuje łagodnie na sam koniec, starając się jak najdokładniej przybliżyć mu ostatnich kilka miesięcy. A skoro jej życie kręci się wokół męża, galerii i szpitala, o czym innym mogłaby mu opowiadać? Bo zdecydowanie nie zamierza poruszać tematu swego niedawnego aresztowania, o którym tak szumnie wypowiadano się w Magu Walczącym.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| koniec lutego
Czasami nawet aurorzy potrzebowali chwili relaksu i możliwości zrobienia czegoś zwyczajnego. Sophia po tych wszystkich niemiłych zdarzeniach sprzed dwóch miesięcy, po napiętych relacjach z bratem i natłoku obowiązków w pracy chciała się po prostu rozerwać, choć na chwilę, uznała też, że taki wypad przyda się też innej koleżance po fachu, z którą w pracy nie miała wystarczająco wiele okazji do rozmów, bo obie miały mnóstwo własnych obowiązków i nie zawsze pracowały razem.
Tym sposobem tego mokrego, ale zaskakująco ciepłego jak na tę porę roku lutowego popołudnia pojawiła się w jednej ze swoich ulubionych magicznych kawiarni w Londynie. Było to chyba lepsze miejsce na integrację z dawną koleżanką z Hogwartu niż przestrzenie Biura Aurorów, tak jej się przynajmniej wydawało. O ile Artis jako szlachcianka w ogóle lubiła takie zwykłe miejsca, chociaż, skoro wybrała zawód aurora i odnajdywała się wśród ludzi o różnym pochodzeniu i poglądach, może nie było z nią tak źle?
Oczywiście Sophia nie miała jeszcze pojęcia, że panna Macmillan zdążyła poznać jej brata. Raiden niewiele mówił jej o swoim życiu, zarówno tym zawodowym, jak i prywatnym, bo ich relacje, odkąd wrócił do kraju na pogrzeb rodziców, przypominały stąpanie po zamarzniętym jeziorze. Miała wrażenie, że jest już lepiej niż było, ich rozmowy były coraz mniej niezręczne... Ale i tak musiało minąć jeszcze trochę czasu, zanim wszystko się unormuje. Ostatecznie nie tylko sprawa rodziców leżała jej na sercu, było jeszcze coś, coś sięgającego amerykańskiej przeszłości, wyrzutów i kłótni, która rozdzieliła ich na trzy lata.
Tak czy inaczej, relacje z bratem można było określić mianem skomplikowanych. Na szczęście praca była znakomitą odskocznią od wszystkiego – od martwych rodziców, od równie martwego Jamesa, od wyrzutów sumienia, od ukradkowych spojrzeń rzucanych Raidenowi, ilekroć znajdowali się w tym samym pomieszczeniu. Ale nie tylko za to uwielbiała bycie aurorem i czuła się dumna z ukończenia kursu i otrzymania tej posady. Przynajmniej mogła poczuć, że nie stoi w miejscu ani nie pogrąża się w marazmie i zwątpieniu.
W przytulnym, pachnącym przyjemnie mieszanką woni kawy i herbaty pomieszczeniu usiadła przy jednym ze stolików. I postanowiła zaczekać na koleżankę po fachu, mając nadzieję, że ta bez problemu tutaj trafi.
Czasami nawet aurorzy potrzebowali chwili relaksu i możliwości zrobienia czegoś zwyczajnego. Sophia po tych wszystkich niemiłych zdarzeniach sprzed dwóch miesięcy, po napiętych relacjach z bratem i natłoku obowiązków w pracy chciała się po prostu rozerwać, choć na chwilę, uznała też, że taki wypad przyda się też innej koleżance po fachu, z którą w pracy nie miała wystarczająco wiele okazji do rozmów, bo obie miały mnóstwo własnych obowiązków i nie zawsze pracowały razem.
Tym sposobem tego mokrego, ale zaskakująco ciepłego jak na tę porę roku lutowego popołudnia pojawiła się w jednej ze swoich ulubionych magicznych kawiarni w Londynie. Było to chyba lepsze miejsce na integrację z dawną koleżanką z Hogwartu niż przestrzenie Biura Aurorów, tak jej się przynajmniej wydawało. O ile Artis jako szlachcianka w ogóle lubiła takie zwykłe miejsca, chociaż, skoro wybrała zawód aurora i odnajdywała się wśród ludzi o różnym pochodzeniu i poglądach, może nie było z nią tak źle?
Oczywiście Sophia nie miała jeszcze pojęcia, że panna Macmillan zdążyła poznać jej brata. Raiden niewiele mówił jej o swoim życiu, zarówno tym zawodowym, jak i prywatnym, bo ich relacje, odkąd wrócił do kraju na pogrzeb rodziców, przypominały stąpanie po zamarzniętym jeziorze. Miała wrażenie, że jest już lepiej niż było, ich rozmowy były coraz mniej niezręczne... Ale i tak musiało minąć jeszcze trochę czasu, zanim wszystko się unormuje. Ostatecznie nie tylko sprawa rodziców leżała jej na sercu, było jeszcze coś, coś sięgającego amerykańskiej przeszłości, wyrzutów i kłótni, która rozdzieliła ich na trzy lata.
Tak czy inaczej, relacje z bratem można było określić mianem skomplikowanych. Na szczęście praca była znakomitą odskocznią od wszystkiego – od martwych rodziców, od równie martwego Jamesa, od wyrzutów sumienia, od ukradkowych spojrzeń rzucanych Raidenowi, ilekroć znajdowali się w tym samym pomieszczeniu. Ale nie tylko za to uwielbiała bycie aurorem i czuła się dumna z ukończenia kursu i otrzymania tej posady. Przynajmniej mogła poczuć, że nie stoi w miejscu ani nie pogrąża się w marazmie i zwątpieniu.
W przytulnym, pachnącym przyjemnie mieszanką woni kawy i herbaty pomieszczeniu usiadła przy jednym ze stolików. I postanowiła zaczekać na koleżankę po fachu, mając nadzieję, że ta bez problemu tutaj trafi.
|Dawaj 29 luty
Znalazła kawiarnię szybciej niż się spodziewała, a widok jej wnętrza spodobał jej się do tego stopnia, że nawet poprawił jej humor. Humor, który był coraz dziwniejszy od kilku dni, ale zrzucała to na karb okresu, który powinna dostać następnego dnia. Z tego też powodu jej strój był nieco mniej dopasowany do ciała niż zwykle, chociaż wciąż ładnie opinał odpowiednie części, ukrywając te, które nie miały się najlepiej. Jedną z rzeczy, które potrafiły chyba wszystkie szlachcianki, był ubiór. I choć Macmillan zdecydowanie odstawała od nich ze swoim stylem, to jednak też potrafiła nim manipulować.
Zauważyła Sophię i rzuciła jej uśmiech, który dla świata zewnętrznego pewnie wydawał się pełen rezerwy, ale jeśli ktoś już Artis znał, wiedział, że to jej uśmiech używany w miejscach publicznych, który oznaczał więcej radości niż się ludzie domyślali. Kilka osób rzuciło jej zdziwione spojrzenie, wciąż miała na twarzy ślady sprzed trzech dni, siniaki zbladły i dawały się w większości ukryć pod makijażem, ale zadrapania zmieniły się w strupki i dużo łatwiej było je dojrzeć. Nie chciała jednak zajmować medykom czasu na taką kosmetykę, nie była aż tak próżna. Zajęła miejsce naprzeciwko Carter i złapała menu w ręce, ciekawa co też tu znajdzie. Potrzebowała kawy, dużo kawy.
- Dobrze Cię widzieć, ale najpierw kawa... Ten dzień ma poważne problemy z utrzymaniem mnie na nogach - przeczytała ofertę zatrzymując się kilka razy przy interesujących ją napojach - Podoba mi się Orchideus, albo Felix Felicis, zdecydowanie - zadowolona z siebie podniosła wzrok na rudzielca i odłożyła rozpiskę na stół wiedząc już co zamówi.
- A Ty? Coś Ci wpadło w oko? - obie dobrze wiedziały, że to nie jest pytanie dotyczące jedynie wyboru kawy. I choć Artis powiedziała to wszystko bez specjalnej swobody, czy bezpośredniości, Sophia, przyzwyczajona do jej sposobu bycia, widziała jak brzmiałoby to, gdyby Macmillan była normalną kobietą: na pewno dość wścibsko, ale też żartobliwie. Mimo to jakoś ich przyjaźń się kręciła, nawet jeśli tylko jedna z nich mogła sobie pozwolić na pełną swobodę, były pewne szczerości tej drugiej i sama Macmillan chyba nigdy nie mogłaby powiedzieć, że ufa komuś bardziej. A jednak nawet słowem nie wspomniała o Raidenie. Nie zrobiła tego po ich pierwszych spotkaniach, nie zrobiła tego od razu po ich wspólnej nocy, gdy praktycznie uciekła z mieszkania nie mogąc uwierzyć w swoją bezmyślność. Była najgorszą szlachcianką na świecie i czasami zastanawiała się, kiedy to wszystko trafi szlag. Chciałaby o tym wszystkim powiedzieć Sophii, ale bała się, że to zareaguje gwałtownie, jak to aurorka.
Znalazła kawiarnię szybciej niż się spodziewała, a widok jej wnętrza spodobał jej się do tego stopnia, że nawet poprawił jej humor. Humor, który był coraz dziwniejszy od kilku dni, ale zrzucała to na karb okresu, który powinna dostać następnego dnia. Z tego też powodu jej strój był nieco mniej dopasowany do ciała niż zwykle, chociaż wciąż ładnie opinał odpowiednie części, ukrywając te, które nie miały się najlepiej. Jedną z rzeczy, które potrafiły chyba wszystkie szlachcianki, był ubiór. I choć Macmillan zdecydowanie odstawała od nich ze swoim stylem, to jednak też potrafiła nim manipulować.
Zauważyła Sophię i rzuciła jej uśmiech, który dla świata zewnętrznego pewnie wydawał się pełen rezerwy, ale jeśli ktoś już Artis znał, wiedział, że to jej uśmiech używany w miejscach publicznych, który oznaczał więcej radości niż się ludzie domyślali. Kilka osób rzuciło jej zdziwione spojrzenie, wciąż miała na twarzy ślady sprzed trzech dni, siniaki zbladły i dawały się w większości ukryć pod makijażem, ale zadrapania zmieniły się w strupki i dużo łatwiej było je dojrzeć. Nie chciała jednak zajmować medykom czasu na taką kosmetykę, nie była aż tak próżna. Zajęła miejsce naprzeciwko Carter i złapała menu w ręce, ciekawa co też tu znajdzie. Potrzebowała kawy, dużo kawy.
- Dobrze Cię widzieć, ale najpierw kawa... Ten dzień ma poważne problemy z utrzymaniem mnie na nogach - przeczytała ofertę zatrzymując się kilka razy przy interesujących ją napojach - Podoba mi się Orchideus, albo Felix Felicis, zdecydowanie - zadowolona z siebie podniosła wzrok na rudzielca i odłożyła rozpiskę na stół wiedząc już co zamówi.
- A Ty? Coś Ci wpadło w oko? - obie dobrze wiedziały, że to nie jest pytanie dotyczące jedynie wyboru kawy. I choć Artis powiedziała to wszystko bez specjalnej swobody, czy bezpośredniości, Sophia, przyzwyczajona do jej sposobu bycia, widziała jak brzmiałoby to, gdyby Macmillan była normalną kobietą: na pewno dość wścibsko, ale też żartobliwie. Mimo to jakoś ich przyjaźń się kręciła, nawet jeśli tylko jedna z nich mogła sobie pozwolić na pełną swobodę, były pewne szczerości tej drugiej i sama Macmillan chyba nigdy nie mogłaby powiedzieć, że ufa komuś bardziej. A jednak nawet słowem nie wspomniała o Raidenie. Nie zrobiła tego po ich pierwszych spotkaniach, nie zrobiła tego od razu po ich wspólnej nocy, gdy praktycznie uciekła z mieszkania nie mogąc uwierzyć w swoją bezmyślność. Była najgorszą szlachcianką na świecie i czasami zastanawiała się, kiedy to wszystko trafi szlag. Chciałaby o tym wszystkim powiedzieć Sophii, ale bała się, że to zareaguje gwałtownie, jak to aurorka.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia, która znała Artis nie tylko z tych kilku miesięcy pracy w Biurze Aurorów, ale również z Hogwartu, była przyzwyczajona do jej zachowania i wcale nie oczekiwała wylewności. W końcu panna Macmillan otrzymała w swoim domu staranne (sztywne?) wychowanie, które wykluczało nadmierną poufałość i niestosowne zachowania. Ale że Sophia miała raczej małe pojęcie o szlacheckim światku, bo trzymała się od niego na spory dystans, to nie miała pojęcia, że tak naprawdę Artis odstaje od swojego otoczenia, że wcale nie jest ideałem młodej szlachcianki, że już sama praca aurorki czyni ją inną. Oczywiście nie wiedziała, do czego doszło pomiędzy Macmillan a jej bratem, nie wiedziała nawet, że tych dwoje już zdążyło się poznać, więc póki co trwała w błogiej nieświadomości tego wszystkiego. Relacje z Raidenem były na tyle skomplikowane, że nie wiedziała wielu rzeczy o jego obecnym życiu, jakie układał sobie po powrocie do kraju. O tym, że mieli niektórych wspólnych znajomych, też jeszcze nie wiedziała.
- Też chętnie się czegoś napiję – powiedziała, gdy już zakończyły standardowe powitania. Co prawda na ogół wolała herbatę, ale dobrą kawą również nie pogardzi, tym bardziej, że była tu już kilka razy i miała przyjemność próbować niektórych z nietypowych rodzajów kaw. – Brzmią bardzo obiecująco, ale dzisiaj chyba zdecyduję się na Obliviate, potrzeba mi trochę relaksu – dodała, także wertując ładnie wykonaną kartę i wybierając napój, który najbardziej ją dziś zainteresował, biorąc pod uwagę to, co działo się w jej życiu od grudnia, odkąd w jej domu pojawili się wysłannicy ministerstwa z tą straszną wieścią.
Niedługo później przyniesiono im zamówione kawy. Sophia upiła łyk swojej.
- Jest naprawdę znakomita – powiedziała z zadowoleniem, zerkając na twarz swojej rozmówczyni znad filiżanki. – Naprawdę się cieszę, że zdołałaś się na trochę wyrwać. – W końcu poza obowiązkami zawodowymi Artis na pewno miała też mnóstwo swoich szlacheckich sprawek. – Swoją drogą, czy twoja rodzina przywykła już do tego, że dopięłaś swego i zostałaś aurorem? – Była tego ciekawa, bo dla niej, Sophii, było abstrakcją to, że rodzina mogłaby decydować o jej życiu. O tym, z kim miała być, co miała robić w swoim życiu, czym się interesować i z kim utrzymywać kontakty. Jej rodzice oczywiście martwili się o nią, kiedy mówiła, że chce być aurorem, ale nigdy nie zabronili jej realizować swoich marzeń, nie groziło jej odrzucenie przez bliskich. Pomijając fakt, że jej bliscy już nie żyli, pozostał jej tylko Raiden.
- Też chętnie się czegoś napiję – powiedziała, gdy już zakończyły standardowe powitania. Co prawda na ogół wolała herbatę, ale dobrą kawą również nie pogardzi, tym bardziej, że była tu już kilka razy i miała przyjemność próbować niektórych z nietypowych rodzajów kaw. – Brzmią bardzo obiecująco, ale dzisiaj chyba zdecyduję się na Obliviate, potrzeba mi trochę relaksu – dodała, także wertując ładnie wykonaną kartę i wybierając napój, który najbardziej ją dziś zainteresował, biorąc pod uwagę to, co działo się w jej życiu od grudnia, odkąd w jej domu pojawili się wysłannicy ministerstwa z tą straszną wieścią.
Niedługo później przyniesiono im zamówione kawy. Sophia upiła łyk swojej.
- Jest naprawdę znakomita – powiedziała z zadowoleniem, zerkając na twarz swojej rozmówczyni znad filiżanki. – Naprawdę się cieszę, że zdołałaś się na trochę wyrwać. – W końcu poza obowiązkami zawodowymi Artis na pewno miała też mnóstwo swoich szlacheckich sprawek. – Swoją drogą, czy twoja rodzina przywykła już do tego, że dopięłaś swego i zostałaś aurorem? – Była tego ciekawa, bo dla niej, Sophii, było abstrakcją to, że rodzina mogłaby decydować o jej życiu. O tym, z kim miała być, co miała robić w swoim życiu, czym się interesować i z kim utrzymywać kontakty. Jej rodzice oczywiście martwili się o nią, kiedy mówiła, że chce być aurorem, ale nigdy nie zabronili jej realizować swoich marzeń, nie groziło jej odrzucenie przez bliskich. Pomijając fakt, że jej bliscy już nie żyli, pozostał jej tylko Raiden.
Dostawszy swoje podwójne Felix Felicis Artis zatopiła usta w pysznej kawie czując, jak ciepło rozgrzewa ją od środka i momentalnie odgania troski. Przymknęła na momencik oczy, kiedy je otworzyła, to głównie po to by odpowiedzieć na pytanie przyjaciółki.
- Moja matka sama to zaproponowała, znaczy robienie kariery. Uznała, że w ten sposób ktoś zauważy moje staropanieństwo trochę później, a nawet jeśli, to wspinanie się na szczyt będzie wystarczającą wymówką. A aurorstwo wydaje im się mniej niebezpieczne niż quidditch, choć tylko Merlin wie czemu. Ale przynajmniej kiedy przychodzę poturbowana to nic nie mówią – wzruszyłaby ramionami, ale to była jedna z tych reakcji, które matka uważała za niegrzeczne, więc mózg i ciało Macmillan nie potrafiło ich wykonać. Była to jednak prawda, bo kiedy wróciła kilka dni temu z siniakami na twarzy to jedyne co dostała, to wskazówki by poprosić o konkretne leki. Był to szczyt obojętności, w porównaniu do wcześniejszych rekordów, jaki osiągnęła jej matka.
- A jak było u ciebie? Ktoś w ogóle miał wątpliwości co do ścieżki twojej kariery? – mogła się założyć, że tylko Raiden, który wydawał się typem faceta pilnującego młodszej siostry jak oka w głowie. Ale nie zamierzała się zdradzać, że wie cokolwiek na temat jego charakteru. Tym bardziej, że w sumie wiedziała mniej niżby chciała.
W tym momencie chciała mieć możliwość wyłączyć swoje myślenie. Postanowiła narysować grubą kreskę odcinającą ją od tych głupich wybryków lutego, ale najwyraźniej sama wciąż do tego powracała. Nawet korytarze Ministerstwa nie ułatwiały jej sprawy, choć na szczęście nie wpadli na siebie, raczej kilka razy minęła jego plecy. Tak strasznie chciała opowiedzieć o tym wszystkim przyjaciółce, ale nie dość, że nie potrafiła w ogóle otwierać się tak łatwo na temat spraw osobistych, to dodatkowo bała się jej reakcji. Równie dobrze mogły polecieć zaklęcia, istniały nawet żarty na temat porywczości kobiet-aurorów. Było w nich sporo prawdy, trzeba było siły charakteru do wykonywania tego zawodu, a wszystkie kobiety wypuszczane z kursu miały też wykształconą odporność na szowinizm.
- Moja matka sama to zaproponowała, znaczy robienie kariery. Uznała, że w ten sposób ktoś zauważy moje staropanieństwo trochę później, a nawet jeśli, to wspinanie się na szczyt będzie wystarczającą wymówką. A aurorstwo wydaje im się mniej niebezpieczne niż quidditch, choć tylko Merlin wie czemu. Ale przynajmniej kiedy przychodzę poturbowana to nic nie mówią – wzruszyłaby ramionami, ale to była jedna z tych reakcji, które matka uważała za niegrzeczne, więc mózg i ciało Macmillan nie potrafiło ich wykonać. Była to jednak prawda, bo kiedy wróciła kilka dni temu z siniakami na twarzy to jedyne co dostała, to wskazówki by poprosić o konkretne leki. Był to szczyt obojętności, w porównaniu do wcześniejszych rekordów, jaki osiągnęła jej matka.
- A jak było u ciebie? Ktoś w ogóle miał wątpliwości co do ścieżki twojej kariery? – mogła się założyć, że tylko Raiden, który wydawał się typem faceta pilnującego młodszej siostry jak oka w głowie. Ale nie zamierzała się zdradzać, że wie cokolwiek na temat jego charakteru. Tym bardziej, że w sumie wiedziała mniej niżby chciała.
W tym momencie chciała mieć możliwość wyłączyć swoje myślenie. Postanowiła narysować grubą kreskę odcinającą ją od tych głupich wybryków lutego, ale najwyraźniej sama wciąż do tego powracała. Nawet korytarze Ministerstwa nie ułatwiały jej sprawy, choć na szczęście nie wpadli na siebie, raczej kilka razy minęła jego plecy. Tak strasznie chciała opowiedzieć o tym wszystkim przyjaciółce, ale nie dość, że nie potrafiła w ogóle otwierać się tak łatwo na temat spraw osobistych, to dodatkowo bała się jej reakcji. Równie dobrze mogły polecieć zaklęcia, istniały nawet żarty na temat porywczości kobiet-aurorów. Było w nich sporo prawdy, trzeba było siły charakteru do wykonywania tego zawodu, a wszystkie kobiety wypuszczane z kursu miały też wykształconą odporność na szowinizm.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prawdę powiedziawszy, to Sophia często współczuła tym wszystkim szlacheckim panienkom ciasnych, złotych klatek i mnóstwa ograniczeń, nawet w kwestii wyboru zawodu czy partnera życiowego. Słyszała oczywiście o aranżowanych małżeństwach, o tym, że to rodziny decydowały, kto z kim miał spędzić resztę życia, co dla Sophii było dziwaczne, niezrozumiałe i krzywdzące. Sama nie chciałaby, żeby ktoś tak ją ograniczał i decydował za nią, więc cieszyła się, że dorastała w rodzinie mieszanej i miała tę swobodę jeśli chodzi o spędzanie czasu, pracę i ewentualny związek, chociaż odkąd zabrakło Jamesa, w jej życiu nie było nikogo innego. Ale nie musiała się bać ostracyzmu i uznania za starą pannę. Zresztą, kto miałby ją za to piętnować, skoro jej rodzice byli martwi? A nawet, gdy żyli, zawsze byli pełni tolerancji dla swoich dzieci, pozwalali im doświadczać, nawet, kiedy czasami się sparzali.
Najwyraźniej Macmillanowie mieli nieco inne podejście, skoro nie zmusili Artis do młodego ślubu, a pozwolili jej na ryzykowną pracę aurora. Szkoda, że nie chodziło im o spełnienie córki, a tylko o to, by nie została uznana za starą pannę.
- Tylko ciekawe, na jak długo ci na to pozwolą? – zauważyła. – Póki co nie wspominają nic o żadnych zaręczynach i małżeństwie? – Sophia miała nadzieję, że nawet jeśli do tego dojdzie, Artis będzie nadal mogła robić to, co lubi. Ale kto ich tam wie, tych szlachetnych?
- Moi rodzice z pewnością się martwili, kiedy mając te kilkanaście lat opowiadałam o tym, że chcę być aurorem, ale wydaje mi się, że wtedy jeszcze nie traktowali tego bardzo poważnie, w końcu połowa dzieciaków chce zostać aurorami, uzdrowicielami lub znaleźć inny wymagający i uważany za prestiżowy zawód, a niewielu z nich się to udaje – powiedziała, upijając łyk kawy. – Ale później... Cóż, i ja na dwa lata opóźniłam te plany, kiedy wyjechałam do Raidena do Stanów, ale gdy wróciłam i byłam już zdecydowana, że naprawdę chcę pójść na kurs, po prostu się z tym pogodzili i życzyli mi powodzenia.
Bo tak było. Oboje się martwili, gdy wróciła, przygnębiona po utracie Jamesa i zdeterminowana, żeby walczyć z czarną magią, ale niczego jej nie zabraniali, a starali się wspierać i rozumieć, nawet gdy wracała wykończona i poobijana.
- Teraz bardzo mi ich brakuje. Ale wiem, że to, co robię, ma sens – dodała po chwili; Artis na pewno już wiedziała o tej sprawie, w końcu nie tylko pracowały razem, ale się przyjaźniły. Nie wiedziała pewnie tylko tego, że Sophia nie wierzy w oficjalną wersję wydarzeń i szuka potwierdzenia swoich podejrzeń.
Najwyraźniej Macmillanowie mieli nieco inne podejście, skoro nie zmusili Artis do młodego ślubu, a pozwolili jej na ryzykowną pracę aurora. Szkoda, że nie chodziło im o spełnienie córki, a tylko o to, by nie została uznana za starą pannę.
- Tylko ciekawe, na jak długo ci na to pozwolą? – zauważyła. – Póki co nie wspominają nic o żadnych zaręczynach i małżeństwie? – Sophia miała nadzieję, że nawet jeśli do tego dojdzie, Artis będzie nadal mogła robić to, co lubi. Ale kto ich tam wie, tych szlachetnych?
- Moi rodzice z pewnością się martwili, kiedy mając te kilkanaście lat opowiadałam o tym, że chcę być aurorem, ale wydaje mi się, że wtedy jeszcze nie traktowali tego bardzo poważnie, w końcu połowa dzieciaków chce zostać aurorami, uzdrowicielami lub znaleźć inny wymagający i uważany za prestiżowy zawód, a niewielu z nich się to udaje – powiedziała, upijając łyk kawy. – Ale później... Cóż, i ja na dwa lata opóźniłam te plany, kiedy wyjechałam do Raidena do Stanów, ale gdy wróciłam i byłam już zdecydowana, że naprawdę chcę pójść na kurs, po prostu się z tym pogodzili i życzyli mi powodzenia.
Bo tak było. Oboje się martwili, gdy wróciła, przygnębiona po utracie Jamesa i zdeterminowana, żeby walczyć z czarną magią, ale niczego jej nie zabraniali, a starali się wspierać i rozumieć, nawet gdy wracała wykończona i poobijana.
- Teraz bardzo mi ich brakuje. Ale wiem, że to, co robię, ma sens – dodała po chwili; Artis na pewno już wiedziała o tej sprawie, w końcu nie tylko pracowały razem, ale się przyjaźniły. Nie wiedziała pewnie tylko tego, że Sophia nie wierzy w oficjalną wersję wydarzeń i szuka potwierdzenia swoich podejrzeń.
Znając przekonania starszej części rodzeństwa Carter, mogła się domyślić, że Sophia też nie uważa, by aranżowane małżeństwa miały sens. Ona jednak nie przedstawiała swoich poglądów tak pewnie i otwarcie, więc Artis nie czuła tego dziwnego nacisku jakby coś robiła źle ze swoim życiem. To nie tak, że nie robiła. Miała pewność, że gdyby miała więcej samozaparcia, pewności siebie i nie usiłowała wiecznie wynagrodzić swojej matce utraty bliźniaków, to może by nawet żyła po swojemu. Jak na razie miała jednak tylko aurorstwo, na które czyhały ręce jakiegoś szlacheckiego dupka, który stwierdzi, że jego żona nie powinna wykonywać tak niebezpiecznego zawodu. A ona się zgodzi. Bo ona na ogół się zgadzała z ludźmi.
- Och wspominają. Nawet mają kandydata, który nie jest mną zainteresowany bardziej niż problemem zbyt wysokiej populacji brodawkolepów. To najnudniejszy człowiek na świecie, ale mogę mieć nadzieję, że podejmuje decyzje równie wolno jak myśli nad ripostą i mam nadal kilka lat - mimo, że oprawiła to w ładną ramkę złożoną z żartów, to była prawda. Jej matka nie zamierzała dłużej słuchać jak to panna Macmillan chce wyjść za mąż z miłości i za jej plecami usiłowała naprawdę uparcie usidlić biednego, nudnego Prewetta. Powoli zaczynał być chyba nawet świadomy sytuacji, co stwarzało zagrożenie, że kiedyś się zgodzi.
- To dobrze, że Cię wspierali. Nawet jeśli pewnie zajęło im to parę wieczorów - uśmiechnęła się ciepło i objęła dłońmi ciepły kubek z kawą - Też tęsknię za bliźniakami, chociaż minęło wiele lat. Pewnie życie wyglądałoby zupełnie inaczej - westchnęła cicho, ale nie pozwoliła się sobie podłamać i nie zamierzała też pozwolić na to Sophii. Wyszły na wesołe, rozluźniające spotkanie. A nie maraton smutku.
- No i to jest nastawienie. W końcu łapiemy złych, niebezpiecznych ludzi. Oczyszczamy świat. To ważna praca i to właśnie powinno nam przyświecać - brzmiało to tylko odrobinę zbyt sztucznie, ale Macmillan nie umiała za dobrze wyrażać uczuć. Zdarzały jej się te dziwne momenty, kiedy brzmiała jak maszyna albo jakby nauczyła się zdania w obcym języku i powtarzała je bez zrozumienia. Na szczęście Sophia wiedziała o tym i potrafiła przetłumaczyć to na właściwy język.
- Och wspominają. Nawet mają kandydata, który nie jest mną zainteresowany bardziej niż problemem zbyt wysokiej populacji brodawkolepów. To najnudniejszy człowiek na świecie, ale mogę mieć nadzieję, że podejmuje decyzje równie wolno jak myśli nad ripostą i mam nadal kilka lat - mimo, że oprawiła to w ładną ramkę złożoną z żartów, to była prawda. Jej matka nie zamierzała dłużej słuchać jak to panna Macmillan chce wyjść za mąż z miłości i za jej plecami usiłowała naprawdę uparcie usidlić biednego, nudnego Prewetta. Powoli zaczynał być chyba nawet świadomy sytuacji, co stwarzało zagrożenie, że kiedyś się zgodzi.
- To dobrze, że Cię wspierali. Nawet jeśli pewnie zajęło im to parę wieczorów - uśmiechnęła się ciepło i objęła dłońmi ciepły kubek z kawą - Też tęsknię za bliźniakami, chociaż minęło wiele lat. Pewnie życie wyglądałoby zupełnie inaczej - westchnęła cicho, ale nie pozwoliła się sobie podłamać i nie zamierzała też pozwolić na to Sophii. Wyszły na wesołe, rozluźniające spotkanie. A nie maraton smutku.
- No i to jest nastawienie. W końcu łapiemy złych, niebezpiecznych ludzi. Oczyszczamy świat. To ważna praca i to właśnie powinno nam przyświecać - brzmiało to tylko odrobinę zbyt sztucznie, ale Macmillan nie umiała za dobrze wyrażać uczuć. Zdarzały jej się te dziwne momenty, kiedy brzmiała jak maszyna albo jakby nauczyła się zdania w obcym języku i powtarzała je bez zrozumienia. Na szczęście Sophia wiedziała o tym i potrafiła przetłumaczyć to na właściwy język.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W świecie zwyczajnych czarodziejów nie posiadających szlacheckiego rodowodu aranżowane małżeństwa zdecydowanie nie były normą. Dlatego też Sophia nie musiała się obawiać, że ktoś mógłby zmusić ją do ślubu z jakimś mężczyzną, którego nawet nie znała, tylko w imię zachowania czystości krwi, albo że groziłoby jej odtrącenie przez rodzinę w przypadku odmowy. Jej rodzice, pomijając oczywisty fakt, że byli martwi, nie zrobiliby jej tego. Dlatego mogła tylko współczuć Artis, że najprawdopodobniej wkrótce skończy jako żona jakiegoś nadętego dupka, co by znajomi rodziny nie gadali, że jest starą panną, i nikt nie będzie się liczył z jej szczęściem.
- Brzmi nieciekawie – skrzywiła się na wzmiankę o kandydacie, którego mieli na oku rodzice Artis. – Czy oni naprawdę tego nie widzą, że mogą cię unieszczęśliwić takim układem, zmuszeniem cię do życia z mężczyzną, którego nawet nie darzysz sympatią?
Trudno jej było sobie wyobrazić takie życie. U boku kogoś obcego, z kim łączą ją negatywne, może nawet wrogie relacje. W najlepszym przypadku obojętne, chociaż bywało i tak, że obojętność i ignorancja wyrządzały więcej szkód niż jawna niechęć. U boku kogoś, kto być może zabroniłby jej spełniania się jako auror i zmusił do tkwienia w roli salonowej ozdóbki, której zdanie w ogóle się nie liczy. Jak wiele pozostało czasu, zanim Artis zostanie zamknięta w takiej złotej klatce i być może nawet nie będą już mogły utrzymywać takich relacji, jak obecnie?
Och, gdyby tylko wiedziała, co wydarzy się już za kilka tygodni i jakich sensacyjnych wieści się dowie! Ale póki co obie trwały w nieświadomości.
- Chcieli, żebyśmy byli szczęśliwi. I ja, i Raiden – powiedziała cicho. – Więc staraliśmy się być, każde na swój sposób. I chyba nigdy nie żałowałam, że poszłam na ten kurs, żałuję tylko, z jakiego powodu w końcu się na niego zdecydowałam. – Tym powodem była inna tragedia, która dotknęła inną bliską jej osobę, poczucie niesprawiedliwości i rozczarowanie biernością tamtejszych aurorów. Wyjeżdżając z Chicago, postanowiła, że będzie lepszą aurorką niż tamci, którzy woleli siedzieć za biurkiem i opychać się pączkami niż szukać sprawcy czarnomagicznego ataku na Jamesa.
Zdawała sobie sprawę, że Artis w przeszłości również doznała straty, która miała wpływ na jej życie. Straciła swoich braci i musiała z tym żyć, a także z ciężarem wyrzutów ze strony rodziców, i nawet upływające lata nie potrafiły w pełni zatrzeć tych wspomnień.
- I przyświeca. Więcej złapanych mętów to mniej skrzywdzonych rodzin. – Jak moja, pomyślała przelotnie. – Wydaje mi się, że warto o to walczyć – powiedziała po chwili, zerkając w zamyśleniu w okno. Czuła satysfakcję za każdym razem, kiedy aurorom udawało się złapać kogoś, kto parał się czarną magią, albo kiedy ratowali z rąk takich ludzi niewinne ofiary, dla których wciąż nie było za późno, jak było dla Jamesa.
- Brzmi nieciekawie – skrzywiła się na wzmiankę o kandydacie, którego mieli na oku rodzice Artis. – Czy oni naprawdę tego nie widzą, że mogą cię unieszczęśliwić takim układem, zmuszeniem cię do życia z mężczyzną, którego nawet nie darzysz sympatią?
Trudno jej było sobie wyobrazić takie życie. U boku kogoś obcego, z kim łączą ją negatywne, może nawet wrogie relacje. W najlepszym przypadku obojętne, chociaż bywało i tak, że obojętność i ignorancja wyrządzały więcej szkód niż jawna niechęć. U boku kogoś, kto być może zabroniłby jej spełniania się jako auror i zmusił do tkwienia w roli salonowej ozdóbki, której zdanie w ogóle się nie liczy. Jak wiele pozostało czasu, zanim Artis zostanie zamknięta w takiej złotej klatce i być może nawet nie będą już mogły utrzymywać takich relacji, jak obecnie?
Och, gdyby tylko wiedziała, co wydarzy się już za kilka tygodni i jakich sensacyjnych wieści się dowie! Ale póki co obie trwały w nieświadomości.
- Chcieli, żebyśmy byli szczęśliwi. I ja, i Raiden – powiedziała cicho. – Więc staraliśmy się być, każde na swój sposób. I chyba nigdy nie żałowałam, że poszłam na ten kurs, żałuję tylko, z jakiego powodu w końcu się na niego zdecydowałam. – Tym powodem była inna tragedia, która dotknęła inną bliską jej osobę, poczucie niesprawiedliwości i rozczarowanie biernością tamtejszych aurorów. Wyjeżdżając z Chicago, postanowiła, że będzie lepszą aurorką niż tamci, którzy woleli siedzieć za biurkiem i opychać się pączkami niż szukać sprawcy czarnomagicznego ataku na Jamesa.
Zdawała sobie sprawę, że Artis w przeszłości również doznała straty, która miała wpływ na jej życie. Straciła swoich braci i musiała z tym żyć, a także z ciężarem wyrzutów ze strony rodziców, i nawet upływające lata nie potrafiły w pełni zatrzeć tych wspomnień.
- I przyświeca. Więcej złapanych mętów to mniej skrzywdzonych rodzin. – Jak moja, pomyślała przelotnie. – Wydaje mi się, że warto o to walczyć – powiedziała po chwili, zerkając w zamyśleniu w okno. Czuła satysfakcję za każdym razem, kiedy aurorom udawało się złapać kogoś, kto parał się czarną magią, albo kiedy ratowali z rąk takich ludzi niewinne ofiary, dla których wciąż nie było za późno, jak było dla Jamesa.
Gdyby kiedykolwiek ktoś rzeczywiście potraktował ją tak, jakby liczyły się jej marzenia, może rozumiałaby zdziwienie Sophii. Jednak nigdy tak nie było. Aurorstwo dla jej rodziny było kaprysem młodej dziewczyny, miało się skończyć wraz z zamążpójściem. Dziwne, że w takich warunkach nadal potrafiła być twarda i powoli pracować na to, czego chciała. Nie wychodziła poza wytyczone jej granice, miała zamiar się przecież ustatkować. Ale nikt nie musiał wiedzieć, że potajemnie chodzi na zebrania Zakonu Feniksa, nikt by się jej tam raczej nie spodziewał. Była to chyba jedyna forma wyrażania opinii, jaką mogła mieć, a ta organizacja dokładnie walczyła o to, czego i ona chciała. I choć nie pasowała tam ni w ząb, czuła się lepiej niż w domu.
Kiwnęła głową i uniosła lekko swoją filiżankę, jakby do toastu. Przyjaźniły się z wielu powodów, w przyszłości miało ich jeszcze więcej przybyć, ale aurorstwo tak naprawdę ponownie je połączyło i obie miały w oczach tą żelazną pewność, kiedy myślały o swoim zawodzie. Było to coś, co kochały.
- Twoi rodzice musieli być cudownymi ludźmi - powiedziała ostrożnie - Wychowali wspaniałych ludzi, którzy naprawiają świat. Powinno być ich więcej. Czasami szczerze żałuję, że nie urodziłam się biedna - ostatnie zdanie było niemal niesłyszalne, ale po chwili Macmillan otrząsnęła się z ponurego nastroju. Zdała sobie też sprawę, że dała znać, że zna Raidena. Szybko zmieniła więc temat na dużo weselszy.
- Koniec narzekania. Teraz nadszedł czas byś mi powiedziała, czy nie spotkałaś ostatnio jakiś przystojnych panów - uśmiechnęła się i zatarła dłonie, jakby szykowała się do realizacji niecnego planu. Tak naprawdę po prostu uważała, że Sophia powinna ruszyć do przodu. Niby żartem sugerowała więc czasami jakieś randki, a nawet kandydatów. Zabawne, bo o swoich perypetiach nie zamierzała mówić przyjaciółce. Nie była pewna, czy pierwsza poleciałaby avada, czy może jednak ostre narzędzie. Nie mogła jednak ukryć wszystkiego, gdyby ta jednak odgadła, że coś się w życiu towarzyskim Macmillan zadziało. Mogła jednak zmyślać.
Kiwnęła głową i uniosła lekko swoją filiżankę, jakby do toastu. Przyjaźniły się z wielu powodów, w przyszłości miało ich jeszcze więcej przybyć, ale aurorstwo tak naprawdę ponownie je połączyło i obie miały w oczach tą żelazną pewność, kiedy myślały o swoim zawodzie. Było to coś, co kochały.
- Twoi rodzice musieli być cudownymi ludźmi - powiedziała ostrożnie - Wychowali wspaniałych ludzi, którzy naprawiają świat. Powinno być ich więcej. Czasami szczerze żałuję, że nie urodziłam się biedna - ostatnie zdanie było niemal niesłyszalne, ale po chwili Macmillan otrząsnęła się z ponurego nastroju. Zdała sobie też sprawę, że dała znać, że zna Raidena. Szybko zmieniła więc temat na dużo weselszy.
- Koniec narzekania. Teraz nadszedł czas byś mi powiedziała, czy nie spotkałaś ostatnio jakiś przystojnych panów - uśmiechnęła się i zatarła dłonie, jakby szykowała się do realizacji niecnego planu. Tak naprawdę po prostu uważała, że Sophia powinna ruszyć do przodu. Niby żartem sugerowała więc czasami jakieś randki, a nawet kandydatów. Zabawne, bo o swoich perypetiach nie zamierzała mówić przyjaciółce. Nie była pewna, czy pierwsza poleciałaby avada, czy może jednak ostre narzędzie. Nie mogła jednak ukryć wszystkiego, gdyby ta jednak odgadła, że coś się w życiu towarzyskim Macmillan zadziało. Mogła jednak zmyślać.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia chyba wcale nie żałowała, że nie urodziła się w takiej rodzinie. Wtedy musiałaby od maleńkości znosić rozmaite ograniczenia. Ktoś inny planowałby za nią, z kim może się przyjaźnić, za kogo wyjdzie za mąż i co będzie mogła robić w życiu. Czy ktoś w ogóle wysłuchałby jej zdania? A może wtedy dałaby się urobić i pogodziłaby się z tym, że w jej życiu nie ma „chcę”, a jest „muszę”, i biernie płynęłaby z prądem, uginając się do woli rodziny?
- Byli najcudowniejszymi rodzicami, jakich tylko mogłam sobie wymarzyć – powiedziała cicho, czując, jak coś ściska ją w gardle. Tęskniła. Wiele by dała, żeby czas się cofnął, żeby mogła ich odzyskać. – Chciałabym kiedyś być taka, jak oni. – Chciałaby, tak jak oni, stworzyć szczęśliwą, kochającą się rodzinę i być pewną wyznawanych wartości, nawet kiedy budziły one pewne wątpliwości otoczenia.
Nagle jednak coś sobie uświadomiła i spojrzała na Artis uważniej, chociaż ta pospiesznie zmieniła temat.
- Zaraz... To ty zdążyłaś już poznać Raidena? – zapytała, unosząc brwi ze zdziwienia. No proszę, ledwo Raiden wrócił do kraju, a już poznał jej przyjaciółkę z Biura Aurorów i nawet o tym nie wspomniał? – To przez pracę? – Tak wywnioskowała, bo chyba nie brała pod uwagę innych możliwości zetknięcia się dwóch osób z tak różnych środowisk, jak nie praca.
Kiedy jednak Artis zapytała ją, czy nie poznała kogoś, Sophia poruszyła się niespokojnie i umilkła na dłuższą chwilę, udając, że nagle bardzo zainteresowała ją resztka jej kawy.
- Odkąd umarł James... Nie było nikogo innego – wyznała po chwili. Artis na pewno wiedziała o historii z Jamesem, którego Sophia poznała podczas pobytu w Ameryce i w którym się zakochała. Zdążyli się nawet zaręczyć, z zapałem planowali wspólne życie, ale niedługo później nadszedł tamten feralny wieczór, kiedy ktoś postanowił zabawić się czarną magią w parku i trafił swoją klątwą Jamesa wracającego z pracy.
- Może za dużo uwagi poświęcam pracy i nie zauważam ludzi wokół mnie, a może po prostu jeszcze nie spotkałam wystarczająco wyjątkowego mężczyzny? – westchnęła, wzruszając ramionami, chociaż w sercu ciągle majaczyła tęsknota za troskliwym spojrzeniem Jamesa, jego ciepłymi ramionami i uśmiechem przez większość czasu majaczącym na twarzy. Przypomniała sobie też, że Raiden za nim nie przepadał i łypał na niego podejrzliwie, kiedy przychodził w odwiedziny do ich domu. James próbował zdobyć jego aprobatę, ale nie zdążył, podobnie jak nie zdążył spełnić swoich obietnic złożonych Sophii. Czy kiedykolwiek miała jeszcze szansę przeżyć coś podobnego? Nie przekreślała takiej możliwości. Nie chciała spędzić reszty życia sama, ale nie było tak łatwo odrzucić tego, co było.
- Byli najcudowniejszymi rodzicami, jakich tylko mogłam sobie wymarzyć – powiedziała cicho, czując, jak coś ściska ją w gardle. Tęskniła. Wiele by dała, żeby czas się cofnął, żeby mogła ich odzyskać. – Chciałabym kiedyś być taka, jak oni. – Chciałaby, tak jak oni, stworzyć szczęśliwą, kochającą się rodzinę i być pewną wyznawanych wartości, nawet kiedy budziły one pewne wątpliwości otoczenia.
Nagle jednak coś sobie uświadomiła i spojrzała na Artis uważniej, chociaż ta pospiesznie zmieniła temat.
- Zaraz... To ty zdążyłaś już poznać Raidena? – zapytała, unosząc brwi ze zdziwienia. No proszę, ledwo Raiden wrócił do kraju, a już poznał jej przyjaciółkę z Biura Aurorów i nawet o tym nie wspomniał? – To przez pracę? – Tak wywnioskowała, bo chyba nie brała pod uwagę innych możliwości zetknięcia się dwóch osób z tak różnych środowisk, jak nie praca.
Kiedy jednak Artis zapytała ją, czy nie poznała kogoś, Sophia poruszyła się niespokojnie i umilkła na dłuższą chwilę, udając, że nagle bardzo zainteresowała ją resztka jej kawy.
- Odkąd umarł James... Nie było nikogo innego – wyznała po chwili. Artis na pewno wiedziała o historii z Jamesem, którego Sophia poznała podczas pobytu w Ameryce i w którym się zakochała. Zdążyli się nawet zaręczyć, z zapałem planowali wspólne życie, ale niedługo później nadszedł tamten feralny wieczór, kiedy ktoś postanowił zabawić się czarną magią w parku i trafił swoją klątwą Jamesa wracającego z pracy.
- Może za dużo uwagi poświęcam pracy i nie zauważam ludzi wokół mnie, a może po prostu jeszcze nie spotkałam wystarczająco wyjątkowego mężczyzny? – westchnęła, wzruszając ramionami, chociaż w sercu ciągle majaczyła tęsknota za troskliwym spojrzeniem Jamesa, jego ciepłymi ramionami i uśmiechem przez większość czasu majaczącym na twarzy. Przypomniała sobie też, że Raiden za nim nie przepadał i łypał na niego podejrzliwie, kiedy przychodził w odwiedziny do ich domu. James próbował zdobyć jego aprobatę, ale nie zdążył, podobnie jak nie zdążył spełnić swoich obietnic złożonych Sophii. Czy kiedykolwiek miała jeszcze szansę przeżyć coś podobnego? Nie przekreślała takiej możliwości. Nie chciała spędzić reszty życia sama, ale nie było tak łatwo odrzucić tego, co było.
- Yyym. Kiedyś na siebie wpadliśmy - mruknęła sięgając po filiżankę. Na szczęście Sophia nie drążyła tematu i nie zmuszała Artis do kombinowania. Nie lubiła okłamywać przyjaciółki, ale uważała, że było to tak jednorazowe, że nie warto nawet zaczynać. Poza tym unikała Cartera jak mogła, sama siebie zmuszając do braku kontaktu. Powinna być raczej skupiona na tym, czego oczekiwała jej matka.
Wysłuchała przyjaciółki z uwagą i nieco zmartwioną miną. Wiedziała, że Sophii nie jest łatwo, wciąż tęskniła za Jamesem, ale uważała, że dziewczyna powinna ruszyć przed siebie. Nie było szansy go wskrzesić, a ona wciąż blokowała sobie możliwości zdobycia szczęścia u boku kogoś innego.
- Może powinnaś częściej wychodzić - zaproponowała z delikatnym uśmiechem. Nie raz żartowały o mężczyznach z biura, którzy albo byli żonaci, albo zbyt dojrzali. Sophia zbyt rzadko chodziła gdzieś indziej niż do Ministerstwa i na akcje, by kogoś spotkać. Istniała jakaś szansa, że w końcu trafiłaby na kogoś, kto byłby dla niej idealny i pozwolił pójść naprzód. Macmillan nie uważała, że rudzielec powinien zapomnieć o swoim narzeczonym, ale zdecydowanie powinna ona przestać stawiać kogoś martwego ponad żywymi.
- Uważaj, żeby wyjątkowy według ciebie nie równał się taki z krzywymi zębami i obiema lewymi rękami - zażartowała rozluźniając atmosferę - A może kiedyś okaże się, że kochasz Rogersa. Chociaż, czy on nie ma żony? - spytała wciąż się śmiejąc. Wizja młodej i pięknej Sophii ze zgryźliwym staruszkiem, jak go czule czasem nazywała w myślach, nie należała do pięknych i rzeczywistych.
Kawa w ich filiżankach już się dawno skończyła, a godzina wskazywała, że niedługo czas wracać do biura. Macmillan odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się wesoło. Jej humor był wyjątkowo dobry, prawdopodobnie wciąż po niedawnej nocy spędzonej w miłym towarzystwie. Miała a to jednak dobre wytłumaczenie i w razie czego mogła powiedzieć, że to wina tej specjalnej kawy, którą ostatnio piła.
- Idziemy, bo twój narzeczony się zniecierpliwi i zagrozi nam papierologią - znów zażartowała, tym razem w dużej mierze z przyjaciółki. Zostawiwszy należność za kawę wzięła swój płaszcz, to samo zrobiła Carterówna i razem, wciąż żartując sobie z wymyślonego związku, opuściły kawiarnię.
/zt x2
Wysłuchała przyjaciółki z uwagą i nieco zmartwioną miną. Wiedziała, że Sophii nie jest łatwo, wciąż tęskniła za Jamesem, ale uważała, że dziewczyna powinna ruszyć przed siebie. Nie było szansy go wskrzesić, a ona wciąż blokowała sobie możliwości zdobycia szczęścia u boku kogoś innego.
- Może powinnaś częściej wychodzić - zaproponowała z delikatnym uśmiechem. Nie raz żartowały o mężczyznach z biura, którzy albo byli żonaci, albo zbyt dojrzali. Sophia zbyt rzadko chodziła gdzieś indziej niż do Ministerstwa i na akcje, by kogoś spotkać. Istniała jakaś szansa, że w końcu trafiłaby na kogoś, kto byłby dla niej idealny i pozwolił pójść naprzód. Macmillan nie uważała, że rudzielec powinien zapomnieć o swoim narzeczonym, ale zdecydowanie powinna ona przestać stawiać kogoś martwego ponad żywymi.
- Uważaj, żeby wyjątkowy według ciebie nie równał się taki z krzywymi zębami i obiema lewymi rękami - zażartowała rozluźniając atmosferę - A może kiedyś okaże się, że kochasz Rogersa. Chociaż, czy on nie ma żony? - spytała wciąż się śmiejąc. Wizja młodej i pięknej Sophii ze zgryźliwym staruszkiem, jak go czule czasem nazywała w myślach, nie należała do pięknych i rzeczywistych.
Kawa w ich filiżankach już się dawno skończyła, a godzina wskazywała, że niedługo czas wracać do biura. Macmillan odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się wesoło. Jej humor był wyjątkowo dobry, prawdopodobnie wciąż po niedawnej nocy spędzonej w miłym towarzystwie. Miała a to jednak dobre wytłumaczenie i w razie czego mogła powiedzieć, że to wina tej specjalnej kawy, którą ostatnio piła.
- Idziemy, bo twój narzeczony się zniecierpliwi i zagrozi nam papierologią - znów zażartowała, tym razem w dużej mierze z przyjaciółki. Zostawiwszy należność za kawę wzięła swój płaszcz, to samo zrobiła Carterówna i razem, wciąż żartując sobie z wymyślonego związku, opuściły kawiarnię.
/zt x2
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/15 kwietnia, około drugiej po południu
Doprawdy, nie przepadała za kawą. Jej drogi, irytujący kuzyn odcisnął na niej równie skrajną niechęć do przeciwniczki energetyzującej zielonej herbaty czy jej innych odmian, które bez wątpienia wydawały się Selinie o wiele bardziej wartościowym napojem niż ohydna, gorzka, ciemna kawa z ziaren z wątpliwych źródeł. Toteż spotkanie w kawiarni było jej nie w smak już na tym poziomie, a grymas niezadowolenia pojawił się na jej twarzy już w momencie, kiedy znajdywała się w okolicy wejścia do budynku w Magicznym Porcie - zapach uderzył w jej nozdrza boleśnie, drażniąc zmysły, które skręciły żołądek w nieprzyjemny supeł. Wzięcie wdechu, kiedy wstępowała do środka było nie wystarczające, bo w pomieszczeniu było już tylko gorzej, a od woni nie dało się nijak zbiec. Była niewolniczką znienawidzonej cieczy, nie mogąc się stąd ulotnić w związku z zobowiązaniem. Powinna zaproponować zamiast tego Czerwony Imbryk, a nie zgadzać się biernie na to miejsce spotkania jak jakaś spłoszona panienka, ale była zbyt podekscytowana rychłym rozwiązaniem zagadki, by spostrzec w jakie miejsce dała się zapędzić.
Ostatnie niepokoje związane z sytuacją polityczną zagnieździły się w jej umyśle na tyle mocno, że prowokowały szerokie rozważania na temat jej bezpieczeństwa i tego, co mogło nim zachwiać. Wspomnienie nieszczęsnej pełni zdawało się zupełnie naturalne, albowiem dawno nie stawała oko w oko z tak bezpośrednim zagrożeniem. Dodatkowo wizyta Fredericka i nagłe zniknięcie rodowej księgi zmusiło ją do przekopania każdego kątu własnego mieszkania - natknęła się na znalezisko z tamtego wydarzenia zupełnie przypadkiem, właściwie zapominając o jego posiadaniu. Minęło tyle czasu, że pogrzebała własną ciekawość na temat historii tego przedmiotu, wrzucając go do jednego worka z całym chaosem posiadanych przez nią pamiątek i rupieci. Pytania jednak na powrót zjawiły się w jej głowie - czyja to była różdżka? Kiedy została tam porzucona? Wszak miejsce wyglądało na opuszczone od dawna, zważając na ilość kurzu i pajęczyn, ale dobrze wiedziała, że takie wrażenie można uzyskać za pomocą kilku sprawnych zaklęć, więc nie mogła mu całkowicie zawierzać. Ale przede wszystkim: co to było za miejsce? Dlaczego tam? Czemu służyło? Zdawało się, że do odpowiedzi będzie mogła dojść tylko i wyłącznie za pomocą poznania tożsamości właściciela. A temu nikt nie mógł się lepiej przysłużyć jak potencjalny, domniemany wytwórca - naprawdę liczyła na to, że Ollivanderowie byli źródłem powstania tej rzeczy i chętnie udzielą jej potrzebnych informacji. Adresat jej sowy zdawał się być niezwykle konkretny i rzeczowy, choć być może był zwyczajnie urażony przez ton listu - tego miała się dowiedzieć dopiero, gdy zjawi się na miejscu.
Usiadła więc przy wolnym stoliku, uciekając do uchylonego okna, by zaznać nieco świeższej woni od palonych ziaren i wyciągnęła różdżkę, wykładając jej na stół, by służyła jako znak rozpoznawczy dla jej przyszłego rozmówcy.
Zaczepiona przez kelnerkę, pogrążyła się w dosyć żywej dyskusji na temat tego, jak to możliwe, że nie posiadają ani grama suszu, by zaparzyć jej filiżankę herbaty. Doprawdy, skandal w biały dzień, by w kawiarni nie oferowali żadnej alternatywy do kawy!
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kawiarnia "Fidelius"
Szybka odpowiedź