Kawiarnia "Fidelius"
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia "Fidelius"
Kawiarnia znajduje się w starym budynku, tuż przy skwerku. To ciche i spokojne miejsce, z mnóstwem otaczającej zieleni, którą można rozkoszować się zajmując miejsce koło okna lub na zewnątrz, by w wiklinowych fotelach obserwować czarodziejów w nieodległym parku. Z zewnątrz kawiarnia wygląda skromnie - to niewielki, kremowy budynek z turkusowymi drzwiami okalanymi przez kwitnący, pnący się po ścianie jaśmin. Tuż obok wejścia wisi ozdobna, pomalowana także na turkusowo tabliczka z nazwą kawiarni – „Fidelius”.
Wnętrze kawiarni nie należy do największych miejsc, w środku znajduje się zaledwie pół tuzina stolików, przy których można usiąść na wygodnych fotelach lub na długich, kolorowych kanapach. Na ścianach zawieszono wiele obrazów - część autorstwa samej właścicielki, część tylko przez nią odnowionych. W powietrzu unosi się intensywny zapach kawy, jaśminu, który stoi na szerokich parapetach oraz truskawek, będących składnikiem najlepiej sprzedającego się ciasta czekoladowego.
W Fideliusie znajdziesz wiele tradycyjnych kaw, które niezaprzeczalnie docenią koneserzy jej smaku, ceniący sobie prostotę i konserwatywny sposób przyrządzania. Ich smak możesz osłodzić najróżniejszymi ciastami, zamawianymi u jednej z najlepszych cukierniczek, Cynthii Vanity. Jednak w karcie znajduje się także kilka pozycji o nazwach doskonale znanych czarodziejom - to inkantacje zaklęć i nazwy popularnych eliksirów. Odważysz się zamówić jedną z nich?
Belladonna - kawa o intensywnie fioletowym zabarwieniu, ma działanie upiększające - rozjaśnia cerę i oczy.
Kamień księżycowy – kawa mieniąca się na srebrzysty kolor
Chichotek - kawa z sekretnym składnikiem, który ponoć delikatnie poprawia nastrój. Ile w tym prawdy? Jedno jest pewne - zawsze podawana jest w kubku gryzący w nos.
Kameleon - kawa podawana w przezroczystej filiżance, po każdym łyku zmienia swój kolor.
Eliksir wielosokowy - kawa zmieniająca kolor włosów pijącego, na taki o jakim pomyśli.
Felix Felicis - złocista kawa, o miodowym smaku.
Glacius – biała lub czarna kawa, na wierzchu której unoszą się różnokolorowe pianki. Choć jest ciepła, możesz odnieść wrażenie, że zamraża ci usta.
Confundus - kawa o działaniu wyciszającym, ma działanie relaksacyjne.
Pożoga - po odstawieniu filiżanki na stół, na powierzchni kawy tańczą płomienie o zwierzęcych formach.
Geminio – najzwyklejsze podwójne espresso.
Lapisio - na dnie filiżanki znajdziesz okrągły cukierek nadający kawie dowolny smak.
Obliviate - kawa, która nie pobudza, a relaksuje. Pozwala wyciszyć myśli, choć na chwilę zapomnieć o troskach.
Orchideus - kawa podawana w kwiecistych filiżankach, o wyrazistym zapachu ulubionych kwiatów pijącego.
Titillando - kawa, która musuje w ustach niczym intensywnie gazowana oranżada.
Wnętrze kawiarni nie należy do największych miejsc, w środku znajduje się zaledwie pół tuzina stolików, przy których można usiąść na wygodnych fotelach lub na długich, kolorowych kanapach. Na ścianach zawieszono wiele obrazów - część autorstwa samej właścicielki, część tylko przez nią odnowionych. W powietrzu unosi się intensywny zapach kawy, jaśminu, który stoi na szerokich parapetach oraz truskawek, będących składnikiem najlepiej sprzedającego się ciasta czekoladowego.
W Fideliusie znajdziesz wiele tradycyjnych kaw, które niezaprzeczalnie docenią koneserzy jej smaku, ceniący sobie prostotę i konserwatywny sposób przyrządzania. Ich smak możesz osłodzić najróżniejszymi ciastami, zamawianymi u jednej z najlepszych cukierniczek, Cynthii Vanity. Jednak w karcie znajduje się także kilka pozycji o nazwach doskonale znanych czarodziejom - to inkantacje zaklęć i nazwy popularnych eliksirów. Odważysz się zamówić jedną z nich?
Belladonna - kawa o intensywnie fioletowym zabarwieniu, ma działanie upiększające - rozjaśnia cerę i oczy.
Kamień księżycowy – kawa mieniąca się na srebrzysty kolor
Chichotek - kawa z sekretnym składnikiem, który ponoć delikatnie poprawia nastrój. Ile w tym prawdy? Jedno jest pewne - zawsze podawana jest w kubku gryzący w nos.
Kameleon - kawa podawana w przezroczystej filiżance, po każdym łyku zmienia swój kolor.
Eliksir wielosokowy - kawa zmieniająca kolor włosów pijącego, na taki o jakim pomyśli.
Felix Felicis - złocista kawa, o miodowym smaku.
Glacius – biała lub czarna kawa, na wierzchu której unoszą się różnokolorowe pianki. Choć jest ciepła, możesz odnieść wrażenie, że zamraża ci usta.
Confundus - kawa o działaniu wyciszającym, ma działanie relaksacyjne.
Pożoga - po odstawieniu filiżanki na stół, na powierzchni kawy tańczą płomienie o zwierzęcych formach.
Geminio – najzwyklejsze podwójne espresso.
Lapisio - na dnie filiżanki znajdziesz okrągły cukierek nadający kawie dowolny smak.
Obliviate - kawa, która nie pobudza, a relaksuje. Pozwala wyciszyć myśli, choć na chwilę zapomnieć o troskach.
Orchideus - kawa podawana w kwiecistych filiżankach, o wyrazistym zapachu ulubionych kwiatów pijącego.
Titillando - kawa, która musuje w ustach niczym intensywnie gazowana oranżada.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:11, w całości zmieniany 1 raz
Wychodząc z domu, Gwen wzięła ze sobą płaszcz, torebkę i nienajlepszy humor, który ostatnio był jej regularnym kompanem. Niby powinna się cieszyć ze spotkania z Johnatanem – w końcu nie widzieli się prawie miesiąc – ale jakoś nie było jej do śmiechu na myśl o ujrzeniu Bojczuka. Nie była na niego szczególnie zła, ale młody artysta zachował się ostatnio nieco lekkomyślnie, a Gwen była ostatnio wyjątkowo drażliwa. Kwestie anomalii i nieszczęśliwego zauroczenia wciąż ją nękały, nie dając dziewczynie wytchnienia. Nie tylko czuła, że robi za mało dla dobra niemagicznej części świata, ale też winiła samą siebie za miłość do żonatego człowieka, która jak na złość nie chciała jej przejść.
Szalejący na zewnątrz deszcz wcale nie poprawił jej nastroju. Rudowłosa już po chwili była cała mokra i przemarznięta. W głębi duszy marzyła, by Johny – ten kolega Johny, którego w żadnym razie nie widziała w roli swojego adoratora – przyjął ją niczym królewnę, pozwalając zapomnieć o nękających ją troskach.
Niestety, Bojczuk wcale się nie popisał. Gdy tylko przekroczyła próg kawiarni zauważyła, jak Johny obściskuje się z kelnerką tak, jakby znali się doskonale od lat. Czyżby oto kolejny znany jej mężczyzna postanowił wyraźnie dać do zrozumienia, że jednak jest zajęty przez inną kobietę i nie chce mieć z nią nic wspólnego?
– Johny… cześć – powiedziała, podchodząc do niego i marszcząc brwi.
Będąc cały czas w lekkim szoku sceny, którą zobaczyła, dała się uściskać młodemu mężczyźnie i odwiesić płaszcz. Oblicze dziewczyny cały czas było jednak pochmurne i wydawałoby się, że zupełnie do niej nie pasujące. W końcu od ich ostatniego spotkania w życiu Gwen trochę się zmieniło. Pozornie nic… ale… ale w sumie to wszystko. Nieszczęśliwa miłość, którą przeżywała i przez którą cierpiała rudowłosa z dnia na dzień zamiast słabnąć, wydawała się przybierać na sile.
Gwen nie zwróciła uwagi na koszyk, który chwilowo stał cicho, za bardzo skupiona na Johnym i własnych smutkach. Gdy kobieta odeszła, malarka wypaliła:
– To twoja dziewczyna? – spytała, pozornie tylko bez emocji.
Nie była zazdrosna, wcale nie… A właściwie to oczywiście, że była. Nie zniosłaby chyba, aby miłosna bariera stanęła pomiędzy drugą z najważniejszych dla niej aktualnie osób. Już wystarczy, że Artur pozwolił jej się tak do siebie zbliżyć, zapominając wspomnieć o tym d r o b n y m fakcie posiadania żony.
Szalejący na zewnątrz deszcz wcale nie poprawił jej nastroju. Rudowłosa już po chwili była cała mokra i przemarznięta. W głębi duszy marzyła, by Johny – ten kolega Johny, którego w żadnym razie nie widziała w roli swojego adoratora – przyjął ją niczym królewnę, pozwalając zapomnieć o nękających ją troskach.
Niestety, Bojczuk wcale się nie popisał. Gdy tylko przekroczyła próg kawiarni zauważyła, jak Johny obściskuje się z kelnerką tak, jakby znali się doskonale od lat. Czyżby oto kolejny znany jej mężczyzna postanowił wyraźnie dać do zrozumienia, że jednak jest zajęty przez inną kobietę i nie chce mieć z nią nic wspólnego?
– Johny… cześć – powiedziała, podchodząc do niego i marszcząc brwi.
Będąc cały czas w lekkim szoku sceny, którą zobaczyła, dała się uściskać młodemu mężczyźnie i odwiesić płaszcz. Oblicze dziewczyny cały czas było jednak pochmurne i wydawałoby się, że zupełnie do niej nie pasujące. W końcu od ich ostatniego spotkania w życiu Gwen trochę się zmieniło. Pozornie nic… ale… ale w sumie to wszystko. Nieszczęśliwa miłość, którą przeżywała i przez którą cierpiała rudowłosa z dnia na dzień zamiast słabnąć, wydawała się przybierać na sile.
Gwen nie zwróciła uwagi na koszyk, który chwilowo stał cicho, za bardzo skupiona na Johnym i własnych smutkach. Gdy kobieta odeszła, malarka wypaliła:
– To twoja dziewczyna? – spytała, pozornie tylko bez emocji.
Nie była zazdrosna, wcale nie… A właściwie to oczywiście, że była. Nie zniosłaby chyba, aby miłosna bariera stanęła pomiędzy drugą z najważniejszych dla niej aktualnie osób. Już wystarczy, że Artur pozwolił jej się tak do siebie zbliżyć, zapominając wspomnieć o tym d r o b n y m fakcie posiadania żony.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Mrugam do kelnerki, kiedy się oddala i mierzę spojrzeniem jej rozkołysane biodra, ale tylko przez krótką chwilę, bo już za moment powracam wzrokiem do Gwen. Widzę jej chmurne spojrzenie i naburmuszoną minę.
- Coś się stało? Rozchmurz się, Gwen, nie widzieliśmy się wieki. - daję jej lekkiego kuksańca w ramię, po czym odsuwam krzesło, żeby sobie mogła klapnąć, zanim wybierze kawkę. Ja dzisiaj stawiam, ale to raczej oczywiste, skoro sam wyszedłem z propozycją spotkania.
- Co?... - unoszę wysoko obie brwi, drgają także kąciki moich ust, bo co to w ogóle za dziwne pytanie? Przecież wiadomym było, że Johnatana Bojczuka nie usidli żadna siła; niejedna próbowała i niejedna poległa w tym zamiarze.
- Skąd to pytanie? Chyba nie jesteś zazdrosna? - pytam, przysiadając na jednym z foteli. Mrużę lekko ślepia, przyglądając jej się bardziej uważnie niż zwykle - Hm, nawet mi to schlebia. - stwierdzam po chwili. Zawsze widziałem w Gwendolyn po prostu... przyjaciółkę. Byliśmy zgranym duetem artystycznym, ale nie sądziłem, że moglibyśmy być takim również w innych sferach życia. Owszem, była urocza, miła, ładna, lubiłem spędzać z nią czas, po prostu dogadywaliśmy się i chyba właśnie dlatego nie chciałem nawet myśleć o zawiązywaniu jakichkolwiek głębszych relacji. Byłem jak wiatr, nie dało się mnie złapać, ona z kolei była ziemią, wydawała się stała w uczuciach, tego pewnie też oczekiwała, stałości. Ja nie umiałbym jej tego dać. Wierzyłem w wolną miłość, nie w związki. To mogłoby popsuć więź, którą już teraz udało nam się zbudować... Pokręciłem głową, odganiając od siebie te myśli i przeczesałem palcami włosy. Ego zostało miło połechtane, ale nie mogłem przecież wiecznie się nad tym rozwodzić.
- Wybierz sobie coś dobrego, coś ciepłego, pewnie zmarzłaś. Polecam też ciasto truskawkowe, najlepsze pod słońcem... albo raczej pod chmurami. - uśmiecham się, kolejną chwilę przyglądając jej się w milczeniu, a gdy ponownie rozchylam wargi, to wypada z nich kolejny potok słów.
- Coś cię gryzie, Gwen? Niewesoło wyglądasz, ale chyba mam coś, co poprawi ci humor. W ramach przeprosin za ten felerny list, nie wiem co mnie wtedy opętało. - pokręciłem głową. Schylam się pod stół i wyciągam z koszyka sporego, włochatego szczeniaka - waży tyle co cielak, ale jak zobaczyłem to jego przesłodkie spojrzenie i te zaślinione fałdy to się od razu zakochałem! Wciągam go na kolana, wspierając potężne, psie łapy na blacie.
- No popatrz kto to, czyż nie jest uroczy? Pomyślałem, że przyda ci się jakiś towarzysz na mieszkaniu. - głaszczę psiaka obiema dłońmi, bo lubię takie przytulaśne słodziaki i z wolna unoszę wzrok na Gwen, ciekaw jej reakcji na tę niespodziankę.
- Coś się stało? Rozchmurz się, Gwen, nie widzieliśmy się wieki. - daję jej lekkiego kuksańca w ramię, po czym odsuwam krzesło, żeby sobie mogła klapnąć, zanim wybierze kawkę. Ja dzisiaj stawiam, ale to raczej oczywiste, skoro sam wyszedłem z propozycją spotkania.
- Co?... - unoszę wysoko obie brwi, drgają także kąciki moich ust, bo co to w ogóle za dziwne pytanie? Przecież wiadomym było, że Johnatana Bojczuka nie usidli żadna siła; niejedna próbowała i niejedna poległa w tym zamiarze.
- Skąd to pytanie? Chyba nie jesteś zazdrosna? - pytam, przysiadając na jednym z foteli. Mrużę lekko ślepia, przyglądając jej się bardziej uważnie niż zwykle - Hm, nawet mi to schlebia. - stwierdzam po chwili. Zawsze widziałem w Gwendolyn po prostu... przyjaciółkę. Byliśmy zgranym duetem artystycznym, ale nie sądziłem, że moglibyśmy być takim również w innych sferach życia. Owszem, była urocza, miła, ładna, lubiłem spędzać z nią czas, po prostu dogadywaliśmy się i chyba właśnie dlatego nie chciałem nawet myśleć o zawiązywaniu jakichkolwiek głębszych relacji. Byłem jak wiatr, nie dało się mnie złapać, ona z kolei była ziemią, wydawała się stała w uczuciach, tego pewnie też oczekiwała, stałości. Ja nie umiałbym jej tego dać. Wierzyłem w wolną miłość, nie w związki. To mogłoby popsuć więź, którą już teraz udało nam się zbudować... Pokręciłem głową, odganiając od siebie te myśli i przeczesałem palcami włosy. Ego zostało miło połechtane, ale nie mogłem przecież wiecznie się nad tym rozwodzić.
- Wybierz sobie coś dobrego, coś ciepłego, pewnie zmarzłaś. Polecam też ciasto truskawkowe, najlepsze pod słońcem... albo raczej pod chmurami. - uśmiecham się, kolejną chwilę przyglądając jej się w milczeniu, a gdy ponownie rozchylam wargi, to wypada z nich kolejny potok słów.
- Coś cię gryzie, Gwen? Niewesoło wyglądasz, ale chyba mam coś, co poprawi ci humor. W ramach przeprosin za ten felerny list, nie wiem co mnie wtedy opętało. - pokręciłem głową. Schylam się pod stół i wyciągam z koszyka sporego, włochatego szczeniaka - waży tyle co cielak, ale jak zobaczyłem to jego przesłodkie spojrzenie i te zaślinione fałdy to się od razu zakochałem! Wciągam go na kolana, wspierając potężne, psie łapy na blacie.
- No popatrz kto to, czyż nie jest uroczy? Pomyślałem, że przyda ci się jakiś towarzysz na mieszkaniu. - głaszczę psiaka obiema dłońmi, bo lubię takie przytulaśne słodziaki i z wolna unoszę wzrok na Gwen, ciekaw jej reakcji na tę niespodziankę.
Spojrzała spode łba na próbującego poprawić jej nastrój Bojczuka, wzdychając tylko. Pokręciła głową. Lubiła go, ale nie czuła, by zwierzanie się mu z tego typu problemów było dobrym pomysłem. Gdyby połamały się jej pędzle, ktoś wyzwał jej sztukę, albo gdyby nagle straciła całą wenę i energię do tworzenia… wtedy pewnie byłby pierwszą osobą z którą chciałaby porozmawiać. W tej sytuacji Johnatan zaś po prostu nie miał jak jej pomóc.
– Nie, nic się nie stało – powiedziała, próbując się uśmiechnąć, jednak zamiast tego na jej twarzy pojawił się jedynie krzywy grymas. Dobrze wiedziała, że nie potrafi udawać i że raczej nie uspokoi swoim zachowaniem chłopaka, ale zawsze warto próbować, prawda?
Oczywiście, że była o niego zazdrosna. Wprawdzie z trochę innych powodów, niż zwykle, ale jednak! I tego nie mogła mu przecież powiedzieć.
– Nie, Johny, nie jestem – odparła spokojnie, starając się przybrać obojętny ton. – Po prostu zachowywaliście się, jakbyście byli parą. Więc tylko pytam. – Wzruszyła ramionami.
Właściwie nie zdziwiłaby się, gdyby Johny zaprosił ją tutaj, po to by dzięki relacji z kelnerką (kto wie, może to też właścicielka?) nie musieć płacić. Nie znała go szczególnie dobrze, ale Bojczuk miał w sobie coś z kombinatora. Mogła nie wiedzieć o jego ogromnej ilości miłosnych podbojów albo złodziejskich ciągotach, ale wyczuwała przecież, że nie jest czysty i niewinny jak łza.
– Tak… chmurami… mogłoby przestać padać – mruknęła, kiwając głową i grzecznie wybierając sobie z karty kawę i wspomniane przez Bojczuka ciasto. Musiała przyznać mu racje: bez czegoś ciepłego się nie obejdzie.
Ponownie pokręciła głową. Przecież nic jej nie gryzło, no jakby mógł tak pomyśleć!
– Nie, Johny, naprawdę wszystko jest w porządku. I nie musiałeś nic mi kupować, to głupie, naprawdę – zaczęła tłumaczyć, coraz to bardziej niepewnie, gdy chłopak sięgnął po znajdujący się pod stołem koszyk, na który wcześniej nie zwróciła większej uwagi. Nawet nie przeszło jej przecież przez myśl, że Bojczuk mógłby chcieć jej cokolwiek dać. Niczego przecież od niego nie wymagała, właściwie to przecież nawet nie byli jakoś szczególnie blisko.
Po chwili z koszyka wyłonił się czarny szczeniak, a szczęka Gwen powędrowała w dół.
– Johny… to… to… pies – zauważyła mądrze, chwilowo nie mogąc wyjść z szoku. Bojczuk postanowił sprawić jej psa. W ramach zadość uczynienia. Oczywiście, że tak, oczywiście, że musiał wpaść na coś szalonego i nieodpowiedzialnego, inaczej nie byłby sobą. Ale z drugiej strony… przecież i tak miała zamiar kupić jakiegoś czworonoga, a ten konkretny…
– Ale wygląda jak mały niedźwiedź – dodała po chwili, gdy zaskoczenie zaczęło mijać. Dalej była w nienajlepszym nastroju, dalej miała ochotę narzekać i marudzić, ale… – …. Bardzo uroczy, mały niedźwiedź. Ojejku, Johny, nie musiałeś – powiedziała, wyciągając w jego stronę rękę. – Ile on ma? – spytała, widząc, że piesek, choć wyraźnie młody, jest już dość sporej wielkości.
– Nie, nic się nie stało – powiedziała, próbując się uśmiechnąć, jednak zamiast tego na jej twarzy pojawił się jedynie krzywy grymas. Dobrze wiedziała, że nie potrafi udawać i że raczej nie uspokoi swoim zachowaniem chłopaka, ale zawsze warto próbować, prawda?
Oczywiście, że była o niego zazdrosna. Wprawdzie z trochę innych powodów, niż zwykle, ale jednak! I tego nie mogła mu przecież powiedzieć.
– Nie, Johny, nie jestem – odparła spokojnie, starając się przybrać obojętny ton. – Po prostu zachowywaliście się, jakbyście byli parą. Więc tylko pytam. – Wzruszyła ramionami.
Właściwie nie zdziwiłaby się, gdyby Johny zaprosił ją tutaj, po to by dzięki relacji z kelnerką (kto wie, może to też właścicielka?) nie musieć płacić. Nie znała go szczególnie dobrze, ale Bojczuk miał w sobie coś z kombinatora. Mogła nie wiedzieć o jego ogromnej ilości miłosnych podbojów albo złodziejskich ciągotach, ale wyczuwała przecież, że nie jest czysty i niewinny jak łza.
– Tak… chmurami… mogłoby przestać padać – mruknęła, kiwając głową i grzecznie wybierając sobie z karty kawę i wspomniane przez Bojczuka ciasto. Musiała przyznać mu racje: bez czegoś ciepłego się nie obejdzie.
Ponownie pokręciła głową. Przecież nic jej nie gryzło, no jakby mógł tak pomyśleć!
– Nie, Johny, naprawdę wszystko jest w porządku. I nie musiałeś nic mi kupować, to głupie, naprawdę – zaczęła tłumaczyć, coraz to bardziej niepewnie, gdy chłopak sięgnął po znajdujący się pod stołem koszyk, na który wcześniej nie zwróciła większej uwagi. Nawet nie przeszło jej przecież przez myśl, że Bojczuk mógłby chcieć jej cokolwiek dać. Niczego przecież od niego nie wymagała, właściwie to przecież nawet nie byli jakoś szczególnie blisko.
Po chwili z koszyka wyłonił się czarny szczeniak, a szczęka Gwen powędrowała w dół.
– Johny… to… to… pies – zauważyła mądrze, chwilowo nie mogąc wyjść z szoku. Bojczuk postanowił sprawić jej psa. W ramach zadość uczynienia. Oczywiście, że tak, oczywiście, że musiał wpaść na coś szalonego i nieodpowiedzialnego, inaczej nie byłby sobą. Ale z drugiej strony… przecież i tak miała zamiar kupić jakiegoś czworonoga, a ten konkretny…
– Ale wygląda jak mały niedźwiedź – dodała po chwili, gdy zaskoczenie zaczęło mijać. Dalej była w nienajlepszym nastroju, dalej miała ochotę narzekać i marudzić, ale… – …. Bardzo uroczy, mały niedźwiedź. Ojejku, Johny, nie musiałeś – powiedziała, wyciągając w jego stronę rękę. – Ile on ma? – spytała, widząc, że piesek, choć wyraźnie młody, jest już dość sporej wielkości.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Moje brwi unoszą się jeszcze wyżej - totalnie nie umiała kłamać. Widziałem, że coś jednak musiało się stać, ale jeśli nie chciała mówić, to postanowiłem nie naciskać.
- A więc drobne pieszczoty zarezerwowane są dla par? - pytam, bo wychodzę z całkiem innego założenia, ale jestem zbokiem, degeneratem i bawidamkiem; podobają mi się różne kobiety i nie mam żadnych oporów przed okazywaniem im tego, zresztą one lubią jak zabiegasz o ich względy, trochę mniej jak w międzyczasie zabiegasz również o uwagę koleżanki... Zresztą mniejsza o to, po prostu miałem wyjątkowo liberalne podejście do wiązania się z kimkolwiek i ogólnie do kontaktów międzyludzkich.
- Nie musisz mówić jeśli nie chcesz, ale wiedz, że jestem tu dla ciebie i może mógłbym ci jakoś pomóc. - wzruszam lekko ramionami - No mniejsza... Po prostu chciałem ci coś dać. - niekoniecznie może coś drogiego, i raczej nic praktycznego, ale coś, a może już kogoś? kto podaruje jej trochę słońca w chmurne dni. Kogoś, kto sprawi, że się uśmiechnie, nawet wtedy kiedy dusza zapłacze. A jak tylko zobaczyłem tego psiaka na targu, to wiedziałem, że on właśnie był tym kimś.
- Czyli podoba ci się? - śmieję się. Przytulam go mocniej i powoli wstaję, a w międzyczasie ciągle gadam - W zasadzie nie mam bladego pojęcia, ale jest chyba dosyć młody? Poprzedni właściciel nie był zbyt rozmowny... - wzdycham. Prawda była taka, że psiaka zawinąłem, więc raczej nie było okazji do pogadania ze sprzedającym. Wrzeszczał tylko za mną różne wyzwiska i przekleństwa jak się oddalałem w pośpiechu... Postanowiłem jednak nie przybliżać Gwen tej anegdotki, lepiej żeby żyła w słodkiej nieświadomości.
- No, łap to bydle...! - kładę jej go na kolanach, a sam otrzepuję portki i sweter z długiej, czarnej sierści, robię ze dwa piruety i wreszcie chwytam za aparat żeby strzelić im fotkę z zaskoczenia. Chciałem uwiecznić na kliszy ten moment - może chwilę miłego zaskoczenia, przyjemnej konsternacji, kiedy nagle znalazł się tak blisko i kiedy bez ostrzeżenia otrzepał pysk, posyłając w eter drobiny śliny. Parskam śmiechem, ponownie naciskając przycisk - pstryk!
- No to jak go nazwiesz? - trzeba było mu dać jakieś imię, nie mógł przecież wiecznie być po prostu tym bydlęciem.
- A więc drobne pieszczoty zarezerwowane są dla par? - pytam, bo wychodzę z całkiem innego założenia, ale jestem zbokiem, degeneratem i bawidamkiem; podobają mi się różne kobiety i nie mam żadnych oporów przed okazywaniem im tego, zresztą one lubią jak zabiegasz o ich względy, trochę mniej jak w międzyczasie zabiegasz również o uwagę koleżanki... Zresztą mniejsza o to, po prostu miałem wyjątkowo liberalne podejście do wiązania się z kimkolwiek i ogólnie do kontaktów międzyludzkich.
- Nie musisz mówić jeśli nie chcesz, ale wiedz, że jestem tu dla ciebie i może mógłbym ci jakoś pomóc. - wzruszam lekko ramionami - No mniejsza... Po prostu chciałem ci coś dać. - niekoniecznie może coś drogiego, i raczej nic praktycznego, ale coś, a może już kogoś? kto podaruje jej trochę słońca w chmurne dni. Kogoś, kto sprawi, że się uśmiechnie, nawet wtedy kiedy dusza zapłacze. A jak tylko zobaczyłem tego psiaka na targu, to wiedziałem, że on właśnie był tym kimś.
- Czyli podoba ci się? - śmieję się. Przytulam go mocniej i powoli wstaję, a w międzyczasie ciągle gadam - W zasadzie nie mam bladego pojęcia, ale jest chyba dosyć młody? Poprzedni właściciel nie był zbyt rozmowny... - wzdycham. Prawda była taka, że psiaka zawinąłem, więc raczej nie było okazji do pogadania ze sprzedającym. Wrzeszczał tylko za mną różne wyzwiska i przekleństwa jak się oddalałem w pośpiechu... Postanowiłem jednak nie przybliżać Gwen tej anegdotki, lepiej żeby żyła w słodkiej nieświadomości.
- No, łap to bydle...! - kładę jej go na kolanach, a sam otrzepuję portki i sweter z długiej, czarnej sierści, robię ze dwa piruety i wreszcie chwytam za aparat żeby strzelić im fotkę z zaskoczenia. Chciałem uwiecznić na kliszy ten moment - może chwilę miłego zaskoczenia, przyjemnej konsternacji, kiedy nagle znalazł się tak blisko i kiedy bez ostrzeżenia otrzepał pysk, posyłając w eter drobiny śliny. Parskam śmiechem, ponownie naciskając przycisk - pstryk!
- No to jak go nazwiesz? - trzeba było mu dać jakieś imię, nie mógł przecież wiecznie być po prostu tym bydlęciem.
Gwen przybrała minę, jakby musiała tłumaczyć coś nieposłusznemu, małemu dziecku.
– Johny, przecież to… to nieeleganckie. Tak się nie robi – powiedziała, nie zastanawiając się właściwie nad tym, czemu tak właśnie było. Brak społecznego przyzwolenia na publiczne pieszczoty, szczególnie okazywane tym, z którymi nie było się bliżej, był dla Gwen wystarczającym argumentem, aby ich unikać.
Nie wykłócała się z nim dalej. Wiedziała, że Johny pewnie by ją wysłuchał, ale… przecież i tak by jej nie pomógł. Bo i jak? Nie miało więc sensu męczenie go jej prywatnymi problemami. Z resztą, to nie miało w tej chwili większego znaczenia: szczeniak był zdecydowanie zbyt absorbujący, by była w stanie skupić się na takiej rozmowie.
– Jest uroczy – potwierdziła. – Tylko ciekawy, jak duży urośnie. Ma bardzo duże łapy – powiedziała, odrobinę zmartwiona. W końcu wiejskie porzekadło mówiło, że im większe łapy ma szczenię, tym większy będzie z niego pies, a ten maluch naprawdę w niczym nie ustępował małemu niedźwiadkowi.
Gdy Johny przekazał jej zwierzaka, Gwen chwyciła pieska tak, aby ten nie uciekł. Zaśmiała się cicho, gdy chłopak wyjął aparat, choć z jej oczu wciąż nie znikła ta odrobina smutku, która przez ostatnie tygodnie podążała za nią krok w krok. Miło było trzymać w ramionach włochatą kulkę, ale ta nie była w stanie rozwiązać przecież wszystkich problemów.
Gwen wydała z siebie ciche „łooł”, gdy szczeniak otrzepał się, starając się jednocześnie zasłonić własną twarz i nie pozwolić pieskowi spaść. Następnie zaśmiała się cicho, widząc aparat w rękach Johnatana.
– Ej, nie rób mi zdjęć, nie wyglądam najlepiej. – W końcu wciąż była cała przemoczona. – I w ogóle, fajny aparat, nie wiedziałam, że robisz też zdjęcia!
Zastanowiła się, słysząc pytanie chłopaka.
– A nie ma już jakiegoś? I to on czy ona? – spytała, głaszcząc pieska za uchem. – Właściwie nigdy nie byłam za dobra w nadawaniu imion zwierzakom. Nawet imię dla Vardy wybrała znajoma, a nie ja sama – przyznała. Nadanie imienia pupilowi było przecież dużą odpowiedzialnością, której Gwen raczej nie chciała dźwigać. Poza tym dobrych imion było tak dużo! Jak mogłaby wybrać jedno?
– Johny, przecież to… to nieeleganckie. Tak się nie robi – powiedziała, nie zastanawiając się właściwie nad tym, czemu tak właśnie było. Brak społecznego przyzwolenia na publiczne pieszczoty, szczególnie okazywane tym, z którymi nie było się bliżej, był dla Gwen wystarczającym argumentem, aby ich unikać.
Nie wykłócała się z nim dalej. Wiedziała, że Johny pewnie by ją wysłuchał, ale… przecież i tak by jej nie pomógł. Bo i jak? Nie miało więc sensu męczenie go jej prywatnymi problemami. Z resztą, to nie miało w tej chwili większego znaczenia: szczeniak był zdecydowanie zbyt absorbujący, by była w stanie skupić się na takiej rozmowie.
– Jest uroczy – potwierdziła. – Tylko ciekawy, jak duży urośnie. Ma bardzo duże łapy – powiedziała, odrobinę zmartwiona. W końcu wiejskie porzekadło mówiło, że im większe łapy ma szczenię, tym większy będzie z niego pies, a ten maluch naprawdę w niczym nie ustępował małemu niedźwiadkowi.
Gdy Johny przekazał jej zwierzaka, Gwen chwyciła pieska tak, aby ten nie uciekł. Zaśmiała się cicho, gdy chłopak wyjął aparat, choć z jej oczu wciąż nie znikła ta odrobina smutku, która przez ostatnie tygodnie podążała za nią krok w krok. Miło było trzymać w ramionach włochatą kulkę, ale ta nie była w stanie rozwiązać przecież wszystkich problemów.
Gwen wydała z siebie ciche „łooł”, gdy szczeniak otrzepał się, starając się jednocześnie zasłonić własną twarz i nie pozwolić pieskowi spaść. Następnie zaśmiała się cicho, widząc aparat w rękach Johnatana.
– Ej, nie rób mi zdjęć, nie wyglądam najlepiej. – W końcu wciąż była cała przemoczona. – I w ogóle, fajny aparat, nie wiedziałam, że robisz też zdjęcia!
Zastanowiła się, słysząc pytanie chłopaka.
– A nie ma już jakiegoś? I to on czy ona? – spytała, głaszcząc pieska za uchem. – Właściwie nigdy nie byłam za dobra w nadawaniu imion zwierzakom. Nawet imię dla Vardy wybrała znajoma, a nie ja sama – przyznała. Nadanie imienia pupilowi było przecież dużą odpowiedzialnością, której Gwen raczej nie chciała dźwigać. Poza tym dobrych imion było tak dużo! Jak mogłaby wybrać jedno?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- E tam, pewnie będzie tylko ciut większy. - macham ręką. Nie znam się na psach, to jej niestety z tym nie pomogę. Na moje oko to urośnie jeszcze odrobinę i koniec; mogłem się jednak mylić. Łapy faktycznie miał ogromne, inne części ciała zresztą też - wielki łeb, nos i oczęta.
Śmieję się słysząc jej słowa, no doprawdy! Każda kobieta reagowała tak samo - nie rób mi zdjęć! A to niby dlaczego! Najpiękniejsze były przecież właśnie takie - naturalne, złapane w chwili szczęścia.
- Daj spokój, wyglądasz fenomenalnie. Zresztą to amatorska fotografia, nie musi być idealna. - uśmiecham się - W sumie to dopiero się uczę, tak sobie próbuję różne kadry i w ogóle... Już jakiś czas temu znalazłem na strychu stary aparat mojej mamy i nie miałem czasu żeby się nim pobawić, no a teraz akurat mam. Chcesz spróbować? - wyciągam w jej kierunku sprzęt, niech też se popróbuje, zaznajomi się z nim i w ogóle. Fotografia była w sumie całkiem interesującą dziedziną, chociaż malarstwo i tak jarało mnie dużo bardziej...
- Chyba nie ma. - moje ramiona ponownie podskakują. W sumie... to dobre pytanie, nie miałem okazji zapytać poprzedniego właściciela; pies jednak wydawał się na tyle młody, że pewnie zdąży się przyzwyczaić do nowego - To ona. - wspieram się o blat stolika, układając nań łokieć, brodę zaś wspierając na nadgarstku. Patrzę to na Gwen, to na suczkę, co rusz unosząc do ust kubek z kawą i zaciągam się jej nieziemskim zapachem, tak miłym mojemu sercu - Hm, a co powiesz na Betty? Słyszałaś kiedyś o Złotej Betty? - pewnie nie, o takich ludziach raczej się nie mówiło. No chyba, że w podziemiu, tam była wzorem dla wszystkich kobiet i najgorętszą laską dla mężczyzn - Złota Betty była najprawdopodobniej najlepszą oszustką i najzręczniejszą złodziejką jaka mieszkała kiedykolwiek w Londynie. Niebezpieczna, seksowna, odważna jak diabli. Nie cofała się przed niczym, napadała na banki, na jubilerów, ogrywała mężczyzn w karty, wiesz, podczas wojny była szpiegiem w szeregach wroga, bo jej umiejętności były nieocenione... Zginęła podczas skoku na Gringotta, bo nikt nie jest w stanie obrobić goblinów, nawet ktoś taki jak ona. - westchnąłem. Szkoda, niegdyś zawsze marzyłem, że będę mógł kiedyś z nią pracować. Niestety! Kiedy ja stawiałem swoje pierwsze kroki w przestępczym półświatku, ona gniła już w... właściwie nie do końca wiadomo gdzie - Myślę, że tak jak Betty będzie skradać wszystkie serca. - uśmiecham się, w ten sposób tłumacząc dobór imienia, chociaż w głównej mierze chodziło mi jednak o to, że pies po prostu był kradziony. O tym jednak Gwen najprawdopodobniej nigdy się nie dowie.
Śmieję się słysząc jej słowa, no doprawdy! Każda kobieta reagowała tak samo - nie rób mi zdjęć! A to niby dlaczego! Najpiękniejsze były przecież właśnie takie - naturalne, złapane w chwili szczęścia.
- Daj spokój, wyglądasz fenomenalnie. Zresztą to amatorska fotografia, nie musi być idealna. - uśmiecham się - W sumie to dopiero się uczę, tak sobie próbuję różne kadry i w ogóle... Już jakiś czas temu znalazłem na strychu stary aparat mojej mamy i nie miałem czasu żeby się nim pobawić, no a teraz akurat mam. Chcesz spróbować? - wyciągam w jej kierunku sprzęt, niech też se popróbuje, zaznajomi się z nim i w ogóle. Fotografia była w sumie całkiem interesującą dziedziną, chociaż malarstwo i tak jarało mnie dużo bardziej...
- Chyba nie ma. - moje ramiona ponownie podskakują. W sumie... to dobre pytanie, nie miałem okazji zapytać poprzedniego właściciela; pies jednak wydawał się na tyle młody, że pewnie zdąży się przyzwyczaić do nowego - To ona. - wspieram się o blat stolika, układając nań łokieć, brodę zaś wspierając na nadgarstku. Patrzę to na Gwen, to na suczkę, co rusz unosząc do ust kubek z kawą i zaciągam się jej nieziemskim zapachem, tak miłym mojemu sercu - Hm, a co powiesz na Betty? Słyszałaś kiedyś o Złotej Betty? - pewnie nie, o takich ludziach raczej się nie mówiło. No chyba, że w podziemiu, tam była wzorem dla wszystkich kobiet i najgorętszą laską dla mężczyzn - Złota Betty była najprawdopodobniej najlepszą oszustką i najzręczniejszą złodziejką jaka mieszkała kiedykolwiek w Londynie. Niebezpieczna, seksowna, odważna jak diabli. Nie cofała się przed niczym, napadała na banki, na jubilerów, ogrywała mężczyzn w karty, wiesz, podczas wojny była szpiegiem w szeregach wroga, bo jej umiejętności były nieocenione... Zginęła podczas skoku na Gringotta, bo nikt nie jest w stanie obrobić goblinów, nawet ktoś taki jak ona. - westchnąłem. Szkoda, niegdyś zawsze marzyłem, że będę mógł kiedyś z nią pracować. Niestety! Kiedy ja stawiałem swoje pierwsze kroki w przestępczym półświatku, ona gniła już w... właściwie nie do końca wiadomo gdzie - Myślę, że tak jak Betty będzie skradać wszystkie serca. - uśmiecham się, w ten sposób tłumacząc dobór imienia, chociaż w głównej mierze chodziło mi jednak o to, że pies po prostu był kradziony. O tym jednak Gwen najprawdopodobniej nigdy się nie dowie.
Oby Johny miał racje. Gwen nie potrafiła się jednak wyzbyć przeczucia, że ten zwierzak będzie nieco większy, niż chłopak mógłby zakładać. W każdym razie, darowanemu koniu nie zagląda się w zęby. Będzie się o to najwyżej martwić później.
– Twojej mamy? Pewnie jeszcze sprzed wojny? – spytała zaciekawiona, wyciągając rękę po aparat. Gdy jednak go wzięła, ciekawski pyszczek pieska natychmiast skierował się w jego stronę i Gwen oddała przedmiot właścicielowi. – To chyba nie jest teraz dobry pomysł, zaraz ten mokry nos i włosy zniszczyłyby ci pamiątkę. Masz może jakąś smycz… czy coś?
Nie by narzekała na samego psa, po prosu byłoby im obojgu łatwiej, gdyby szczeniak siedział na ziemi, grzecznie uwiązany do sznurka, bez ryzyka ucieczki. Jeszcze zrobiłby sobie krzywdę!
Wysłuchała opowieści Johnatana na temat wielkiej złodziejki do końca i ostatecznie chyba musiała zgodzić się z chłopakiem. Bo jak te oczy nie mogły rozpuścić serc wszystkich wokół?
– Chyba pasuje – odparła z lekkim uśmiechem, choć wciąż pozbawiona typowego dla siebie, nieco naiwnego entuzjazmu. – Betty to urocze imię, chyba do niej pasuje. Prawda, malutka?
Podniosła pieska na wysokość swojej twarzy. Czarny zwierzak powąchał ją i próbował ugryźć w nos, na co dziewczyna natychmiast go odsunęła, śmiejąc się cicho. Odstawiła Betty znów na kolana (naprawdę ważyła już swoje!) i zaczęła głaskać ją za uchem. Suczka na razie siedziała grzecznie, chyba nieco zmęczona i speszona całą swoją przygodą związaną ze zmianą właścicieli, dzięki czemu Gwen nie miała problemów z utrzymaniem jej na kolanach.
– Musiałabym w takim razie wybrać się do sklepu… no wiesz… kupić dla niej jedzenie… koszyk… szczotkę. Chyba będzie trzeba ją często czesać. Ale to potem – zdecydowała, bo do ich stolika właśnie zostało podane zamówienie. Gwen pożałowała trochę, że postanowiła zdecydować się na ciasto: z psem na kolanach nie do końca była w stanie się do niego dostać, a ciekawska Betty natychmiast wyczuła jedzenie, próbując się do niego zbliżyć.
Odezwała się, próbując trzymać pieska z dala od stołu:
– Ta fotografia… czytałeś coś najpierw o tym? Czy tylko sprawdzasz w praktyce? – spytała z ciekawości. – Mój tata miał kiedyś aparat, ale nie pozwalał mi go ruszać, a potem jakoś tak… nie miałam okazji – przyznała.
– Twojej mamy? Pewnie jeszcze sprzed wojny? – spytała zaciekawiona, wyciągając rękę po aparat. Gdy jednak go wzięła, ciekawski pyszczek pieska natychmiast skierował się w jego stronę i Gwen oddała przedmiot właścicielowi. – To chyba nie jest teraz dobry pomysł, zaraz ten mokry nos i włosy zniszczyłyby ci pamiątkę. Masz może jakąś smycz… czy coś?
Nie by narzekała na samego psa, po prosu byłoby im obojgu łatwiej, gdyby szczeniak siedział na ziemi, grzecznie uwiązany do sznurka, bez ryzyka ucieczki. Jeszcze zrobiłby sobie krzywdę!
Wysłuchała opowieści Johnatana na temat wielkiej złodziejki do końca i ostatecznie chyba musiała zgodzić się z chłopakiem. Bo jak te oczy nie mogły rozpuścić serc wszystkich wokół?
– Chyba pasuje – odparła z lekkim uśmiechem, choć wciąż pozbawiona typowego dla siebie, nieco naiwnego entuzjazmu. – Betty to urocze imię, chyba do niej pasuje. Prawda, malutka?
Podniosła pieska na wysokość swojej twarzy. Czarny zwierzak powąchał ją i próbował ugryźć w nos, na co dziewczyna natychmiast go odsunęła, śmiejąc się cicho. Odstawiła Betty znów na kolana (naprawdę ważyła już swoje!) i zaczęła głaskać ją za uchem. Suczka na razie siedziała grzecznie, chyba nieco zmęczona i speszona całą swoją przygodą związaną ze zmianą właścicieli, dzięki czemu Gwen nie miała problemów z utrzymaniem jej na kolanach.
– Musiałabym w takim razie wybrać się do sklepu… no wiesz… kupić dla niej jedzenie… koszyk… szczotkę. Chyba będzie trzeba ją często czesać. Ale to potem – zdecydowała, bo do ich stolika właśnie zostało podane zamówienie. Gwen pożałowała trochę, że postanowiła zdecydować się na ciasto: z psem na kolanach nie do końca była w stanie się do niego dostać, a ciekawska Betty natychmiast wyczuła jedzenie, próbując się do niego zbliżyć.
Odezwała się, próbując trzymać pieska z dala od stołu:
– Ta fotografia… czytałeś coś najpierw o tym? Czy tylko sprawdzasz w praktyce? – spytała z ciekawości. – Mój tata miał kiedyś aparat, ale nie pozwalał mi go ruszać, a potem jakoś tak… nie miałam okazji – przyznała.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- Mojej mamy, albo któregoś z jej znajomych... - wzruszam lekko ramionami. Podejrzewałem, że jednak po prostu kogoś z mieszkańców, bo raczej nigdy nie widziałem mamy z aparatem. Za to zdarzało jej się występować po drugiej stronie obiektywu - w roli modelki oraz muzy. Nie dziwiłem się, że inspiruje innych, nie dziwiło mnie także, że mężczyźni za nią szaleli. Odbieram od niej sprzęt, odkładając go na stół.
- Wybacz, nie pomyślałem o niczym takim. - drapię się po potylicy, uśmiechając przepraszająco - Ale myślę, że nasza urocza gospodyni nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby sobie trochę pohasała po okolicy, gdyby nie lubiła psów, już dawno by nas stąd wyrzuciła. - kiwam głową. A tego nie zrobiła, bo lubiła psiaki, a przede wszystkim lubiła mnie, hehe. Wiedziałem jak się w życiu ustawić, po prostu trza było dobrze żyć z ludźmi w porcie. Ludzie w porcie potrafili załatwić i ogarnąć dosłownie wszystko. I ta tutaj wcale nie była wyjątkiem, nawet jeśli jej aparycja na to nie wskazywała; pozory lubiły mylić - No a wiesz, zaniosę ci ją do domu, po to mamy koszyk. - kiwam łbem.
Uśmiecham się kiedy słyszę, że pasi jej to imię. Bo fakt - to ładne miano, dosyć słodkie. Obserwuję Gwen i jej nową przyjaciółkę, kiwając jeno głową na każde kolejne słowo. No cóż, w sumie mogłem zawinąć całą psią wyprawkę, ale jakoś o tym nie pomyślałem, zbyt zaaferowany kradzieżą samego czworonoga.
- Czytałem trochę o Niepce'u i początkach, trochę rozmawiałem z różnymi znajomymi, ale głównie jednak próbuję. Wolę poznać ją w praktyce... Chcesz umówić się na jakąś sesję? No wiesz, najpierw ja mógłbym sfotografować ciebie, a później ty mnie, mam już trochę doświadczenia w pozowaniu. - śmieję się, ale już za moment śpieszę z wyjaśnieniami - Złapałem robotę modela w Ognisku Artystycznym. - kiwam głową. W sumie ciekawe czy znała to miejsce? Jeśli nie, koniecznie musiała poznać!
- Właśnie, wpisałem Ognisko na listę lokali, w których moglibyśmy zorganizować wernisaż. No i jeszcze kilka innych... Chcesz zerknąć? Trzeba będzie powoli zacząć je oglądać. - sięgam do kieszeni, wyciągając z niej pomiętą kartkę papieru, którą rozprostowuję w dłoniach i podsuwam Gwen; wypisałem tam różne potencjalne miejscówki, które powinniśmy odwiedzić. Może miała coś do dodania? Coś do wykreślenia?...
- No ale najpierw... Pisałem ci w liście o Salonie Niezależnych? To taka imprezka w domu mojej mamy, odbywa się co trzy lata. Różni artyści pokazują różne dzieła... Ja też muszę tam coś pokazać i... i w sumie to chciałbym prosić cię o pomoc przy tym projekcie. - wbijam w nią spojrzenie. To było trochę szalone, ufałem jednak, że w imię sztuki Gwen będzie w stanie pokonać pewne bariery, które stawia przed nią właściwie tylko i wyłącznie jej własny umysł - Oczywiście jeśli chcesz pokazać coś swojego, to zapraszam. Już dawno miałem to zrobić, w sensie zaprosić cię do udziału, po prostu jakoś nie było okazji.
- Wybacz, nie pomyślałem o niczym takim. - drapię się po potylicy, uśmiechając przepraszająco - Ale myślę, że nasza urocza gospodyni nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby sobie trochę pohasała po okolicy, gdyby nie lubiła psów, już dawno by nas stąd wyrzuciła. - kiwam głową. A tego nie zrobiła, bo lubiła psiaki, a przede wszystkim lubiła mnie, hehe. Wiedziałem jak się w życiu ustawić, po prostu trza było dobrze żyć z ludźmi w porcie. Ludzie w porcie potrafili załatwić i ogarnąć dosłownie wszystko. I ta tutaj wcale nie była wyjątkiem, nawet jeśli jej aparycja na to nie wskazywała; pozory lubiły mylić - No a wiesz, zaniosę ci ją do domu, po to mamy koszyk. - kiwam łbem.
Uśmiecham się kiedy słyszę, że pasi jej to imię. Bo fakt - to ładne miano, dosyć słodkie. Obserwuję Gwen i jej nową przyjaciółkę, kiwając jeno głową na każde kolejne słowo. No cóż, w sumie mogłem zawinąć całą psią wyprawkę, ale jakoś o tym nie pomyślałem, zbyt zaaferowany kradzieżą samego czworonoga.
- Czytałem trochę o Niepce'u i początkach, trochę rozmawiałem z różnymi znajomymi, ale głównie jednak próbuję. Wolę poznać ją w praktyce... Chcesz umówić się na jakąś sesję? No wiesz, najpierw ja mógłbym sfotografować ciebie, a później ty mnie, mam już trochę doświadczenia w pozowaniu. - śmieję się, ale już za moment śpieszę z wyjaśnieniami - Złapałem robotę modela w Ognisku Artystycznym. - kiwam głową. W sumie ciekawe czy znała to miejsce? Jeśli nie, koniecznie musiała poznać!
- Właśnie, wpisałem Ognisko na listę lokali, w których moglibyśmy zorganizować wernisaż. No i jeszcze kilka innych... Chcesz zerknąć? Trzeba będzie powoli zacząć je oglądać. - sięgam do kieszeni, wyciągając z niej pomiętą kartkę papieru, którą rozprostowuję w dłoniach i podsuwam Gwen; wypisałem tam różne potencjalne miejscówki, które powinniśmy odwiedzić. Może miała coś do dodania? Coś do wykreślenia?...
- No ale najpierw... Pisałem ci w liście o Salonie Niezależnych? To taka imprezka w domu mojej mamy, odbywa się co trzy lata. Różni artyści pokazują różne dzieła... Ja też muszę tam coś pokazać i... i w sumie to chciałbym prosić cię o pomoc przy tym projekcie. - wbijam w nią spojrzenie. To było trochę szalone, ufałem jednak, że w imię sztuki Gwen będzie w stanie pokonać pewne bariery, które stawia przed nią właściwie tylko i wyłącznie jej własny umysł - Oczywiście jeśli chcesz pokazać coś swojego, to zapraszam. Już dawno miałem to zrobić, w sensie zaprosić cię do udziału, po prostu jakoś nie było okazji.
Posiadanie znajomych raczej nie było niczym nadzwyczajnym, dlatego Gwen przyjęła wytłumaczenie Johnatana bez wahania. Nie miała pojęcia, jak dokładnie wyglądało dzieciństwo chłopaka. Nie wiedziała, że jego „mama” nie była tak do końca jego mamą; nie miała pojęcia, że chłopak spędził parę lat swojego życia w sierocińcu, ani że dorastał w domu pełnym artystów. Nigdy nie rozmawiali na ten temat, mimo że Gwen prawdopodobnie byłaby bardzo zainteresowana tak alternatywnym w jej oczach sposobem życia.
– Myślisz? – mruknęła niepewnie. – A co, jeśli zrzuci coś ze stołu? – spytała, ale ostrożnie położyła pieska na podłodze. – Betty, bądź grzeczna.
Betty początkowo zastygła w bezruchu, nie wiedząc, co się właśnie stało, aby po kilku chwilach zacząć węszyć wokoło. Zmęczenie i stres wzięły jednak górę i nie minęło wiele czasu, gdy szczeniak położył się obok koszyczka, wyraźnie zabierając się za spanie.
– Przynajmniej nie szaleje – stwierdziła cicho Gwen, spoglądając znów na Johnatana. Kątem oka kontrolowała jednak cały czas poczynania czarnej, włochatej kulki, której oddech powoli zaczął się uspokajać.
Skrzywiła się, na wspomnienie o pozowaniu.
– Johny, raczej nie jestem najlepszą modelką – stwierdziła niepewnie. – Mogłabym spróbować robić zdjęcia, ale pozowanie… – Gwen zdecydowanie brakowało pewności siebie i „samouwielbienia”, dzięki któremu mogłaby czuć się dobrze przed obiektywem. Nie miała wielkich kompleksów dotyczących wyglądu, ale raczej nie czułaby się dobrze w roli modelki. – Naprawdę? Jak to wygląda? W ogóle, co to za miejsce? Wiesz, nie było mnie w Londynie dość długo, nie wszystkie miejsca jeszcze znam… – zaczęła się tłumaczyć.
Skinęła głową.
– Jasne, pokaż, co tam jeszcze masz?
Dopiero teraz, gdy Johny zaczął opowiadać o swojej mamie i organizowanej przez niej imprezie, Gwen zainteresowała się nieco bardziej jej osobą:
– Twoja mama jest artystką? – spytała. – To musi być coś bardzo fajnego. A co chcesz zrobić? Nie wiem, czy sama z czymś zdążę… mam ostatnio… sporo na głowie. – Gwen ponownie posmutniała. Poza tym naprawdę nie była pewna, czy uda jej się wcisnąć tworzenie kolejnego dzieła pomiędzy przygotowywanie książki, wykonywaniu innych prac, robotą w muzeum, zdobywaniem prawa jazdy oraz nauką obrony i zaklęć. Ostatnio naprawdę wiele na siebie wzięła. – Chyba że mogłabym wziąć coś, co już wcześniej namalowałam?
Skoro Betty nie zajmowała już jej kolan, Gwen mogła w końcu spróbować stojącego przed nią ciasta. Sięgnęła więc po widelczyk.
– Och, naprawdę dobre, nie kłamałeś – stwierdziła po chwili.
– Myślisz? – mruknęła niepewnie. – A co, jeśli zrzuci coś ze stołu? – spytała, ale ostrożnie położyła pieska na podłodze. – Betty, bądź grzeczna.
Betty początkowo zastygła w bezruchu, nie wiedząc, co się właśnie stało, aby po kilku chwilach zacząć węszyć wokoło. Zmęczenie i stres wzięły jednak górę i nie minęło wiele czasu, gdy szczeniak położył się obok koszyczka, wyraźnie zabierając się za spanie.
– Przynajmniej nie szaleje – stwierdziła cicho Gwen, spoglądając znów na Johnatana. Kątem oka kontrolowała jednak cały czas poczynania czarnej, włochatej kulki, której oddech powoli zaczął się uspokajać.
Skrzywiła się, na wspomnienie o pozowaniu.
– Johny, raczej nie jestem najlepszą modelką – stwierdziła niepewnie. – Mogłabym spróbować robić zdjęcia, ale pozowanie… – Gwen zdecydowanie brakowało pewności siebie i „samouwielbienia”, dzięki któremu mogłaby czuć się dobrze przed obiektywem. Nie miała wielkich kompleksów dotyczących wyglądu, ale raczej nie czułaby się dobrze w roli modelki. – Naprawdę? Jak to wygląda? W ogóle, co to za miejsce? Wiesz, nie było mnie w Londynie dość długo, nie wszystkie miejsca jeszcze znam… – zaczęła się tłumaczyć.
Skinęła głową.
– Jasne, pokaż, co tam jeszcze masz?
Dopiero teraz, gdy Johny zaczął opowiadać o swojej mamie i organizowanej przez niej imprezie, Gwen zainteresowała się nieco bardziej jej osobą:
– Twoja mama jest artystką? – spytała. – To musi być coś bardzo fajnego. A co chcesz zrobić? Nie wiem, czy sama z czymś zdążę… mam ostatnio… sporo na głowie. – Gwen ponownie posmutniała. Poza tym naprawdę nie była pewna, czy uda jej się wcisnąć tworzenie kolejnego dzieła pomiędzy przygotowywanie książki, wykonywaniu innych prac, robotą w muzeum, zdobywaniem prawa jazdy oraz nauką obrony i zaklęć. Ostatnio naprawdę wiele na siebie wzięła. – Chyba że mogłabym wziąć coś, co już wcześniej namalowałam?
Skoro Betty nie zajmowała już jej kolan, Gwen mogła w końcu spróbować stojącego przed nią ciasta. Sięgnęła więc po widelczyk.
– Och, naprawdę dobre, nie kłamałeś – stwierdziła po chwili.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Macham ręką, bo jak zrzuci to zrzuci, podniesie się, opcjonalnie pozamiata. Nic strasznego, ot, tak się właśnie życie toczy. Przez chwilę obserwuje psa, ale fakt, chyba nie zamierzał szaleć - zmęczenie dało o sobie znać, bo w końcu i dla niej i dla mnie był to dzień pełen niespodzianek. Należała jej się chwila odpoczynku. Powracam spojrzeniem do Gwen.
- No co ty, jestem pewien, że obiektyw cię pokocha. - zapewniam, przyglądając jej się nieco bardziej uważnie. Rozchylam wargi, by dodać coś jeszcze, ale ostatecznie rezygnuję z jakiegokolwiek namawiania - jak już się spotkamy następnym razem, to po prostu nie dam jej żadnego wyboru - Pozowanie w gruncie rzeczy jest trochę nudne. Modeluję głównie w jednej malarskiej pracowni, w pracowni panny Belby, grupa uczniów w wieku nastoletnim, zaraz po Hogwarcie. Czasem robią portrety, czasem akty, czasem nie jestem potrzebny, bo Cimone ustawia im martwe natury, wtedy sam łapię za pędzel, albo po prostu obserwuję, albo nie przychodzę jak nie mam czasu. Ognisko Artystyczne to jakby taka szkoła sztuk pięknych prowadzona przez panią Pinkstone. No i organizują tam też wystawy. Możemy kiedyś pójść razem, zobaczysz jak to wygląda od środka. - wzruszam lekko ramionami. Warto było, fajna sprawa, można poobcować trochę ze sztuką i młodzieżą tą sztuką zajawioną. Zdecydowanie warte odwiedzenia. Patrzę jak przegląda wszystkie lokale wypisane krzywymi literami na zwitku pergaminu, a gdy jej usta układają się w kolejne pytanie, to unoszę wzrok na twarz panny Grey.
- Mhm, jest malarką. Znaczy, głównie malarką, czasem robi też inne rzeczy. - kiwam głową - No cóż, dorastanie przy jej boku było bardzo... osobliwe. - śmieję się - Oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Wiecznie mieliśmy pod dachem mnóstwo gości, więc zawsze było co robić. - ech, słodkie to były czasy, pachnące owsianką z jabłkami, bzem i terpentyną. Teraz właściwie nie zmieniło się wcale tak wiele, po prostu każdy z nas był starszy, trochę bardziej doświadczony przez życie.
- A więc pomysł jest taki - zaczynam, wspierając na blacie oba łokcie, by wygodniej mi było gestykulować, bez żywej gestykulacji się nie obędzie - Wstępnie nazwałem ten projekt Transformacje, ale wciąż jeszcze nad tym myślę. W każdym razie będzie to nowy rodzaj autoportretów, kompletnie abstrakcyjny, ale nie to jest najważniejsze. - milknę na moment, upijam łyk kawy, by zwilżyć wyschnięte usta - Widzisz, myślę czasem nad tym w jakich dziwnych żyjemy czasach, w których człowiek został kompletnie uprzedmiotowiony, w różnych dziedzinach. Kiedyś ciało było czymś w rodzaju... boskiego pierwiastka, stworzone na podobieństwo samego Boga, a teraz? Teraz może posłużyć nawet jako ingrediencje do eliksirów i właśnie na to chciałbym zwrócić uwagę. Dlatego zdecydowałem, że w tym projekcie narzędziem będą właśnie nasze ciała, żeby już nawet w sztuce człowiek stał się po prostu czymś na kształt przedmiotu. Trzeba będzie przygotować ogromne płótna i po prostu się na nich poodbijać. Później zaklnę to tak, by plamy barwne zmieniały swoje kształty, może nawet kolory? Szczegóły nie są jeszcze do końca obmyślone, a zresztą to pewnie wyjdzie już przy tworzeniu. Nie wiem także czy ktoś z oglądających ogarnie co autor miał na myśli, no ale to jest właśnie piękne w sztuce, że ilu widzów tyle interpretacji. - kiwam głową, odpychając się od stolika by opaść wygodnie na oparcie krzesła. Wbijam w Gwen spojrzenie, ciekaw jej reakcji na moją ideę.
- Co masz na głowie? - pytam, przekrzywiając łeb na jedną stronę - Możesz, jeśli stworzyłaś to nie później niż w przeciągu ostatnich trzech lat, takie są wymogi. - uśmiecham się, ponownie kiwnąwszy głową.
- Ja nigdy nie kłamię. - mrugam do panny Grey jednym okiem, zaś kąciki moich ust unoszą się nieco wyżej. Obydwoje wiedzieliśmy, że kłamię całkiem sporo.
- No co ty, jestem pewien, że obiektyw cię pokocha. - zapewniam, przyglądając jej się nieco bardziej uważnie. Rozchylam wargi, by dodać coś jeszcze, ale ostatecznie rezygnuję z jakiegokolwiek namawiania - jak już się spotkamy następnym razem, to po prostu nie dam jej żadnego wyboru - Pozowanie w gruncie rzeczy jest trochę nudne. Modeluję głównie w jednej malarskiej pracowni, w pracowni panny Belby, grupa uczniów w wieku nastoletnim, zaraz po Hogwarcie. Czasem robią portrety, czasem akty, czasem nie jestem potrzebny, bo Cimone ustawia im martwe natury, wtedy sam łapię za pędzel, albo po prostu obserwuję, albo nie przychodzę jak nie mam czasu. Ognisko Artystyczne to jakby taka szkoła sztuk pięknych prowadzona przez panią Pinkstone. No i organizują tam też wystawy. Możemy kiedyś pójść razem, zobaczysz jak to wygląda od środka. - wzruszam lekko ramionami. Warto było, fajna sprawa, można poobcować trochę ze sztuką i młodzieżą tą sztuką zajawioną. Zdecydowanie warte odwiedzenia. Patrzę jak przegląda wszystkie lokale wypisane krzywymi literami na zwitku pergaminu, a gdy jej usta układają się w kolejne pytanie, to unoszę wzrok na twarz panny Grey.
- Mhm, jest malarką. Znaczy, głównie malarką, czasem robi też inne rzeczy. - kiwam głową - No cóż, dorastanie przy jej boku było bardzo... osobliwe. - śmieję się - Oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Wiecznie mieliśmy pod dachem mnóstwo gości, więc zawsze było co robić. - ech, słodkie to były czasy, pachnące owsianką z jabłkami, bzem i terpentyną. Teraz właściwie nie zmieniło się wcale tak wiele, po prostu każdy z nas był starszy, trochę bardziej doświadczony przez życie.
- A więc pomysł jest taki - zaczynam, wspierając na blacie oba łokcie, by wygodniej mi było gestykulować, bez żywej gestykulacji się nie obędzie - Wstępnie nazwałem ten projekt Transformacje, ale wciąż jeszcze nad tym myślę. W każdym razie będzie to nowy rodzaj autoportretów, kompletnie abstrakcyjny, ale nie to jest najważniejsze. - milknę na moment, upijam łyk kawy, by zwilżyć wyschnięte usta - Widzisz, myślę czasem nad tym w jakich dziwnych żyjemy czasach, w których człowiek został kompletnie uprzedmiotowiony, w różnych dziedzinach. Kiedyś ciało było czymś w rodzaju... boskiego pierwiastka, stworzone na podobieństwo samego Boga, a teraz? Teraz może posłużyć nawet jako ingrediencje do eliksirów i właśnie na to chciałbym zwrócić uwagę. Dlatego zdecydowałem, że w tym projekcie narzędziem będą właśnie nasze ciała, żeby już nawet w sztuce człowiek stał się po prostu czymś na kształt przedmiotu. Trzeba będzie przygotować ogromne płótna i po prostu się na nich poodbijać. Później zaklnę to tak, by plamy barwne zmieniały swoje kształty, może nawet kolory? Szczegóły nie są jeszcze do końca obmyślone, a zresztą to pewnie wyjdzie już przy tworzeniu. Nie wiem także czy ktoś z oglądających ogarnie co autor miał na myśli, no ale to jest właśnie piękne w sztuce, że ilu widzów tyle interpretacji. - kiwam głową, odpychając się od stolika by opaść wygodnie na oparcie krzesła. Wbijam w Gwen spojrzenie, ciekaw jej reakcji na moją ideę.
- Co masz na głowie? - pytam, przekrzywiając łeb na jedną stronę - Możesz, jeśli stworzyłaś to nie później niż w przeciągu ostatnich trzech lat, takie są wymogi. - uśmiecham się, ponownie kiwnąwszy głową.
- Ja nigdy nie kłamię. - mrugam do panny Grey jednym okiem, zaś kąciki moich ust unoszą się nieco wyżej. Obydwoje wiedzieliśmy, że kłamię całkiem sporo.
Spojrzała spode łba na Johnatana. Była malarką, nie modelką, daleko jej było do tych nadzwyczajnych piękności z okładek magazynów. Nie dyskutowała jednak, wiedziała, że Johny nie dałby jej „wygrać” tej wymiany zdań.
– Akty? – spytała, marszcząc brwi, gdy Johnatan tłumaczył jej na czym polega jego praca. Młodzi uczniowie… Johny… i AKTY? No dobrze, właściwie to… nie było aż tak szalone, ale dalej nieodpowiednie. Bojczuk naprawdę nic nie robił sobie z konwenansów, co Gwen chyba coraz bardziej przerażało. – Tak, możemy pójść, chętnie zobaczę jakąś wystawę.
Na całe szczęście „tylko Johny” nie był raczej materiałem, w którym mogłaby się ot tak, zakochać. Jej poprzednie wycieczki po muzeach przecież wcale dobrze się dla niej nie skończyły, ale z tym chłopcem chyba nie było takiego ryzyka, prawda? Chociaż kto wie, była ostatnio zbyt niestała emocjonalnie. Czyżby to dojrzewanie odezwało się o kilka lat za późno? A może z wiekiem, zamiast rozważności, przychodziła głupota? W końcu to z ust dzieci zwykle wychodzi największa mądrość.
Uśmiechnęła się ciepło, słysząc wspomnienia z dzieciństwa Johnatana. Miał szczęście, że mógł dorastać w takim towarzystwie. Jednocześnie spojrzenie Gwen uciekło gdzieś w jej własną przeszłość. Że też ona nie miała tyle szczęścia. Rodzice wprawdzie wspierali ją w każdym działaniu, szczególnie, że sztuka to coś, co jak najbardziej młodym panienką przystoi. Nigdy jednak nie zrozumieli tego w pełni, podobnie jak magii i tego wszystkiego…
– To musiało być ciekawe – przyznała. – Ja miałam dwa lata, jak z matką wynieśliśmy się na wieś… a dziewięć, jak wróciłam do Londynu. Wojna… wojna raczej nie sprzyjała dużej ilości gości – stwierdziła cicho, cały czas nie patrząc bezpośrednio na Johnatana.
Mieli ogromne, ogromne szczęście, że całej ich trójce udało się przetrwać. Że nikomu z nich nie stała się krzywda, że ich rodzinę wojna niemalże ominęła…
Przygryzła wargę, słysząc, jak Johny opowiada jej o swoim pomyśle.
– Mam się tego bać? – spytała niepewnie. Z jednej strony jego wyjaśnienia brzmiały intrygująco, z drugiej zaś… skoro pozował do aktów i całował kelnerki… poziom szaleństwa, jaki zakładał jego pomysł, mógł być zdecydowanie wyższy, niż pozwalała na to strefa komfortu Gwen.
Podrapała się po głowie.
– Może na przykład… niedawno, we wrześniu, zrobiłam portret Willy w rezerwacie jednorożców. Może by się nadał? Musiałabym przejrzeć też inne moje prace. Albo ty byś mi w tym pomógł? Chyba nie jestem najlepsza w ocenie własnych dzieł.
– Akty? – spytała, marszcząc brwi, gdy Johnatan tłumaczył jej na czym polega jego praca. Młodzi uczniowie… Johny… i AKTY? No dobrze, właściwie to… nie było aż tak szalone, ale dalej nieodpowiednie. Bojczuk naprawdę nic nie robił sobie z konwenansów, co Gwen chyba coraz bardziej przerażało. – Tak, możemy pójść, chętnie zobaczę jakąś wystawę.
Na całe szczęście „tylko Johny” nie był raczej materiałem, w którym mogłaby się ot tak, zakochać. Jej poprzednie wycieczki po muzeach przecież wcale dobrze się dla niej nie skończyły, ale z tym chłopcem chyba nie było takiego ryzyka, prawda? Chociaż kto wie, była ostatnio zbyt niestała emocjonalnie. Czyżby to dojrzewanie odezwało się o kilka lat za późno? A może z wiekiem, zamiast rozważności, przychodziła głupota? W końcu to z ust dzieci zwykle wychodzi największa mądrość.
Uśmiechnęła się ciepło, słysząc wspomnienia z dzieciństwa Johnatana. Miał szczęście, że mógł dorastać w takim towarzystwie. Jednocześnie spojrzenie Gwen uciekło gdzieś w jej własną przeszłość. Że też ona nie miała tyle szczęścia. Rodzice wprawdzie wspierali ją w każdym działaniu, szczególnie, że sztuka to coś, co jak najbardziej młodym panienką przystoi. Nigdy jednak nie zrozumieli tego w pełni, podobnie jak magii i tego wszystkiego…
– To musiało być ciekawe – przyznała. – Ja miałam dwa lata, jak z matką wynieśliśmy się na wieś… a dziewięć, jak wróciłam do Londynu. Wojna… wojna raczej nie sprzyjała dużej ilości gości – stwierdziła cicho, cały czas nie patrząc bezpośrednio na Johnatana.
Mieli ogromne, ogromne szczęście, że całej ich trójce udało się przetrwać. Że nikomu z nich nie stała się krzywda, że ich rodzinę wojna niemalże ominęła…
Przygryzła wargę, słysząc, jak Johny opowiada jej o swoim pomyśle.
– Mam się tego bać? – spytała niepewnie. Z jednej strony jego wyjaśnienia brzmiały intrygująco, z drugiej zaś… skoro pozował do aktów i całował kelnerki… poziom szaleństwa, jaki zakładał jego pomysł, mógł być zdecydowanie wyższy, niż pozwalała na to strefa komfortu Gwen.
Podrapała się po głowie.
– Może na przykład… niedawno, we wrześniu, zrobiłam portret Willy w rezerwacie jednorożców. Może by się nadał? Musiałabym przejrzeć też inne moje prace. Albo ty byś mi w tym pomógł? Chyba nie jestem najlepsza w ocenie własnych dzieł.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Widzę jej minę i już wiem co sobie myśli, więc podobnie jak ona marszczę brwi.
- A owszem, akty. Gwen, nie patrz tak na mnie, nie robię nic zdrożnego. Przecież nie rozbieram się przed dziesięciolatkami, to są już dorośli ludzie, po prostu wyświadczam przysługę młodym artystom, którzy gdzieś muszą się nauczyć rysunku anatomicznego; przecież sama tworzysz, wiesz doskonale, że trochę inaczej patrzymy na ludzkie ciało. - wzruszam lekko ramionami. Tak to właśnie wyglądało z mojego punktu widzenia.
Przekrzywiam łeb na jedną stronę, wbijając spojrzenie w profil Gwendolyn, przesuwam wzrokiem wzdłuż jej twarzy i sam cicho wzdycham; doskonale pamiętałem ten czas, kiedy nad wyspami zawisło widmo magicznej wojny, wszystko nagle stało się jakby bardziej szare i ponure i chociaż biały gołąb pokoju w końcu odegnał popielate kłęby wojennego pyłu, to zdawało się, że historia właśnie zatacza koło, a my na nowo wkraczamy w to samo bagno.
- Taaaa... - nie mam nic do dodania na ten temat, a może po prostu nie chcę kontynować zdecydowanie zbyt poważnego wątku, jak na to beztroskie spotkanie. Więc uśmiecham się lekko, wspierając na blacie oba łokcie i unoszę do ust filiżankę kawy, z której spijam prawie że ostatnie łyki. Przymykam na moment powieki, czuję jak wyrazista ciecz pieści moje kubki smakowe, zaś kwiatowy zapach przyjemnie łaskocze nozdrza.
- No co ty, nie musisz się bać. - śmieję się, chociaż po dłuższym zastanowieniu nie byłbym do końca taki pewien swoich poprzednich słów. Ten projekt wymagał odrobiny szaleństwa... Ufałem jednak, że Gwen odnajdzie się w tej przedziwnej wizji i może przy okazji pozbędzie kilku blokad, które narodziły się w niej wraz z wychowaniem.
- To może być wszystko. - moje ramiona ponownie lekko podskakują, a wargi zaś okalają lekko wyszczerbioną krawędź filiżanki - Jasne, mogę ci z tym pomóc, spojrzę swoim fachowym okiem. - śmieję się - Nie no żartuję, ale tak, chętnie popatrzę. - kiwam głową. W sumie do tej pory widziałem tylko kilka prac Gwen i bardzo chętnie zapoznałbym się z tą kolekcją nieco bliżej.
- A owszem, akty. Gwen, nie patrz tak na mnie, nie robię nic zdrożnego. Przecież nie rozbieram się przed dziesięciolatkami, to są już dorośli ludzie, po prostu wyświadczam przysługę młodym artystom, którzy gdzieś muszą się nauczyć rysunku anatomicznego; przecież sama tworzysz, wiesz doskonale, że trochę inaczej patrzymy na ludzkie ciało. - wzruszam lekko ramionami. Tak to właśnie wyglądało z mojego punktu widzenia.
Przekrzywiam łeb na jedną stronę, wbijając spojrzenie w profil Gwendolyn, przesuwam wzrokiem wzdłuż jej twarzy i sam cicho wzdycham; doskonale pamiętałem ten czas, kiedy nad wyspami zawisło widmo magicznej wojny, wszystko nagle stało się jakby bardziej szare i ponure i chociaż biały gołąb pokoju w końcu odegnał popielate kłęby wojennego pyłu, to zdawało się, że historia właśnie zatacza koło, a my na nowo wkraczamy w to samo bagno.
- Taaaa... - nie mam nic do dodania na ten temat, a może po prostu nie chcę kontynować zdecydowanie zbyt poważnego wątku, jak na to beztroskie spotkanie. Więc uśmiecham się lekko, wspierając na blacie oba łokcie i unoszę do ust filiżankę kawy, z której spijam prawie że ostatnie łyki. Przymykam na moment powieki, czuję jak wyrazista ciecz pieści moje kubki smakowe, zaś kwiatowy zapach przyjemnie łaskocze nozdrza.
- No co ty, nie musisz się bać. - śmieję się, chociaż po dłuższym zastanowieniu nie byłbym do końca taki pewien swoich poprzednich słów. Ten projekt wymagał odrobiny szaleństwa... Ufałem jednak, że Gwen odnajdzie się w tej przedziwnej wizji i może przy okazji pozbędzie kilku blokad, które narodziły się w niej wraz z wychowaniem.
- To może być wszystko. - moje ramiona ponownie lekko podskakują, a wargi zaś okalają lekko wyszczerbioną krawędź filiżanki - Jasne, mogę ci z tym pomóc, spojrzę swoim fachowym okiem. - śmieję się - Nie no żartuję, ale tak, chętnie popatrzę. - kiwam głową. W sumie do tej pory widziałem tylko kilka prac Gwen i bardzo chętnie zapoznałbym się z tą kolekcją nieco bliżej.
Tłumaczenie Johnatana nie przekonywało Gwen.
– Ale nie muszą się od razu uczyć w ten sposób – stwierdziła, wciąż z dość skrzywioną miną. – To przecież… och, Johny, tak się po prostu nie robi.
Dobrze wiedziała, że nie może czegokolwiek zakazywać lub nakazywać Bojczukowi, jednak najzwyczajniej w świecie rozbieranie się przed publicznością kłóciło się z jej przyjętymi już dawno zasadami. To było niepoprawne, po prostu! Poza tym nie potrafiła sobie wyobrazić Johnatana nago. Traktując go tylko jak kolegę odrzucała ją myśl o zobaczeniu go bez ubrań. To byłoby zbyt intymne, zbyt prywatne. To naprawdę wcale nie była przyjemna wizja.
Spojrzała na Bojczuka niepewnie. „Nie musisz się bać” nie brzmiało w jego ustach zbyt przekonująco. Kiwnęła jednak głowa, nie chcąc wchodzić w dalszą dyskusje. Wystarczyło, że pozowanie Johnatana do aktów wytrąciło ją z równowagi. Nie chciała psuć tej powoli rozwijającej się relacji, ale jednocześnie im częściej przebywała z dawnym, szkolnym kolegą, tym więcej dzielących ich różnic zauważała. To nie było złe, tylko… po prostu obawiała się, że w pewnym momencie różnice w ich światopoglądzie mogą ich za mocno podzielić, a tego zdecydowanie nie chciała.
Jednocześnie po prostu się o niego martwiła. Tak lekkie i wręcz bezmyślne traktowanie swojego ciała nie mogło przecież doprowadzić do niczego dobrego. Gwen co prawda nie do końca wiedziała, jakie krzywdy mógłby sobie Johny w ten sposób wyrządzić, ale po prostu czuła, że jego zachowanie nie jest w porządku i na pewno nie skończy się najlepiej.
Sięgnęła po kawę, upijając z filiżanki kolejny łyk; jej naczynie było wciąż do połowy pełne.
– To wpadaj, jak będziesz miał chwilę – stwierdziła, uśmiechając się delikatnie i nieco niepewnie. Bała się, że Johny może mieć jej za złe wcześniejszy „wybuch”. – Właściwie mam sporo prac u siebie, może któraś będzie lepsza od tej z Willy. Chociaż bardzo ją lubię… Rezerwat jednorożców to niezwykle urokliwe miejsce. Byłeś tam kiedyś?
Wiedziała, że jednorożce nie przepadają za mężczyznami, co niestety było całkiem przykre. Chętnie wybrałaby się do tego miejsca raz jeszcze i właściwie chętnie zabrałaby do niego Johnatana. Magiczne konie w takiej sytuacji mogłyby się jednak nawet nie ukazać. A szkoda, tak bardzo szkoda…
Zerknęła na leżącą Betty, która akurat zaczęła strzyc uszami i mruczała coś pod nosem.
– Chyba coś jej się śni – stwierdziła, wkładając do ust kolejny kawałek ciasta.
– Ale nie muszą się od razu uczyć w ten sposób – stwierdziła, wciąż z dość skrzywioną miną. – To przecież… och, Johny, tak się po prostu nie robi.
Dobrze wiedziała, że nie może czegokolwiek zakazywać lub nakazywać Bojczukowi, jednak najzwyczajniej w świecie rozbieranie się przed publicznością kłóciło się z jej przyjętymi już dawno zasadami. To było niepoprawne, po prostu! Poza tym nie potrafiła sobie wyobrazić Johnatana nago. Traktując go tylko jak kolegę odrzucała ją myśl o zobaczeniu go bez ubrań. To byłoby zbyt intymne, zbyt prywatne. To naprawdę wcale nie była przyjemna wizja.
Spojrzała na Bojczuka niepewnie. „Nie musisz się bać” nie brzmiało w jego ustach zbyt przekonująco. Kiwnęła jednak głowa, nie chcąc wchodzić w dalszą dyskusje. Wystarczyło, że pozowanie Johnatana do aktów wytrąciło ją z równowagi. Nie chciała psuć tej powoli rozwijającej się relacji, ale jednocześnie im częściej przebywała z dawnym, szkolnym kolegą, tym więcej dzielących ich różnic zauważała. To nie było złe, tylko… po prostu obawiała się, że w pewnym momencie różnice w ich światopoglądzie mogą ich za mocno podzielić, a tego zdecydowanie nie chciała.
Jednocześnie po prostu się o niego martwiła. Tak lekkie i wręcz bezmyślne traktowanie swojego ciała nie mogło przecież doprowadzić do niczego dobrego. Gwen co prawda nie do końca wiedziała, jakie krzywdy mógłby sobie Johny w ten sposób wyrządzić, ale po prostu czuła, że jego zachowanie nie jest w porządku i na pewno nie skończy się najlepiej.
Sięgnęła po kawę, upijając z filiżanki kolejny łyk; jej naczynie było wciąż do połowy pełne.
– To wpadaj, jak będziesz miał chwilę – stwierdziła, uśmiechając się delikatnie i nieco niepewnie. Bała się, że Johny może mieć jej za złe wcześniejszy „wybuch”. – Właściwie mam sporo prac u siebie, może któraś będzie lepsza od tej z Willy. Chociaż bardzo ją lubię… Rezerwat jednorożców to niezwykle urokliwe miejsce. Byłeś tam kiedyś?
Wiedziała, że jednorożce nie przepadają za mężczyznami, co niestety było całkiem przykre. Chętnie wybrałaby się do tego miejsca raz jeszcze i właściwie chętnie zabrałaby do niego Johnatana. Magiczne konie w takiej sytuacji mogłyby się jednak nawet nie ukazać. A szkoda, tak bardzo szkoda…
Zerknęła na leżącą Betty, która akurat zaczęła strzyc uszami i mruczała coś pod nosem.
– Chyba coś jej się śni – stwierdziła, wkładając do ust kolejny kawałek ciasta.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wywracam oczami i rozchylam usta żeby powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie tylko macham ręką; nie chce mi się kłócić, a to co się robi, a czego nie robi, to był dla mnie temat rzeka, który zresztą zwykle prowadził donikąd. Miałem trochę odmienne poglądy na tą sprawę. Nieważne.
- Mhm. - kiwam głową. Co prawda w ostatnim czasie czas kurczył mi się w rękach, bo biegałem od jednej pracy do drugiej, a jeszcze musiałem znaleźć chwilę na relaks i chwilę na przygotowanie się do wystawy... Ło matko! Dopiero teraz, próbując znaleźć trochę czasu na odwiedziny, uświadomiłem sobie jak bardzo mam napięty grafik i poczułem jakąś dziwą chęć rzucenia wszystkiego i wypłynięcia na ocean. Wzdycham lekko, kryjąc smutek wymalowany na ustach we wnętrzu filiżanki, z której spijam ostatni łyk. Odstawiam naczynie na stolik i sam wspieram na blacie łokcie, podkładając nadgarstki pod brodę. Przenoszę spojrzenie na Gwen.
- Nie, jednorożce chyba niespecjalnie lubią mężczyzn? Tak? Nie znam się zbytnio na magicznych zwierzętach, to jakoś nigdy nie była moja bajka. Widziałem je tylko na rycinach. - śmieję się. Szkoda, wydawały się piękne, niezwykłe nawet na tle innych magicznych stworzeń - Ale wywróżyłem sobie jednorożca na Festiwalu Lata, może to oznacza, że jednak powinienem się tam wybrać? - marszczę brwi, przypominając sobie kształt wylany z wosku. Minęło już tyle czasu, że zdążyłem o tym zapomnieć. No i nie oszukujmy się, niespecjalnie znałem się na wróżbiarstwie, więc mogłem się tylko domyślać co ten cały jednorożec może oznaczać. Drgnąłem, wyrwany z zamyślenia kolejnymi słowami Gwen i zerknąłem przelotnie na psa, uśmiechając się lekko.
- Oby coś dobrego... - kiwam łbem i w tym samym momencie przypominają mi się wszystkie moje przedziwne senne wizje - Miałem niedawno strasznie dziwny sen. - mówię, ponownie wbijając spojrzenie w dziewczynę - Śniło mi się, że jestem w kuchni, u nas w Ruderze, i nagle do tej kuchni wchodzi Bertie i zaczynamy rozmawiać, a później się okazuje, że Bert chce mnie zeżreć, bo moje ciało składa się z piernika, który w dodatku sam upiekł! Później do kuchni zleźli się jeszcze inni i ananasy spadły z sufitu. To było dziwne. Myślisz, że może coś znaczyć? - pytam, rozchylając szerzej ślepia. W duchu chce mi się śmiać, bo to zabawna wizja, ten sen, ale minę mam całkiem poważną, jakbym serio doszukiwał się w tym wszystkim jakiegoś większego sensu.
- Mhm. - kiwam głową. Co prawda w ostatnim czasie czas kurczył mi się w rękach, bo biegałem od jednej pracy do drugiej, a jeszcze musiałem znaleźć chwilę na relaks i chwilę na przygotowanie się do wystawy... Ło matko! Dopiero teraz, próbując znaleźć trochę czasu na odwiedziny, uświadomiłem sobie jak bardzo mam napięty grafik i poczułem jakąś dziwą chęć rzucenia wszystkiego i wypłynięcia na ocean. Wzdycham lekko, kryjąc smutek wymalowany na ustach we wnętrzu filiżanki, z której spijam ostatni łyk. Odstawiam naczynie na stolik i sam wspieram na blacie łokcie, podkładając nadgarstki pod brodę. Przenoszę spojrzenie na Gwen.
- Nie, jednorożce chyba niespecjalnie lubią mężczyzn? Tak? Nie znam się zbytnio na magicznych zwierzętach, to jakoś nigdy nie była moja bajka. Widziałem je tylko na rycinach. - śmieję się. Szkoda, wydawały się piękne, niezwykłe nawet na tle innych magicznych stworzeń - Ale wywróżyłem sobie jednorożca na Festiwalu Lata, może to oznacza, że jednak powinienem się tam wybrać? - marszczę brwi, przypominając sobie kształt wylany z wosku. Minęło już tyle czasu, że zdążyłem o tym zapomnieć. No i nie oszukujmy się, niespecjalnie znałem się na wróżbiarstwie, więc mogłem się tylko domyślać co ten cały jednorożec może oznaczać. Drgnąłem, wyrwany z zamyślenia kolejnymi słowami Gwen i zerknąłem przelotnie na psa, uśmiechając się lekko.
- Oby coś dobrego... - kiwam łbem i w tym samym momencie przypominają mi się wszystkie moje przedziwne senne wizje - Miałem niedawno strasznie dziwny sen. - mówię, ponownie wbijając spojrzenie w dziewczynę - Śniło mi się, że jestem w kuchni, u nas w Ruderze, i nagle do tej kuchni wchodzi Bertie i zaczynamy rozmawiać, a później się okazuje, że Bert chce mnie zeżreć, bo moje ciało składa się z piernika, który w dodatku sam upiekł! Później do kuchni zleźli się jeszcze inni i ananasy spadły z sufitu. To było dziwne. Myślisz, że może coś znaczyć? - pytam, rozchylając szerzej ślepia. W duchu chce mi się śmiać, bo to zabawna wizja, ten sen, ale minę mam całkiem poważną, jakbym serio doszukiwał się w tym wszystkim jakiegoś większego sensu.
Właściwie ucieszyła się w duszy, że Johny postanowił nie ciągnąć tego tematu dłużej. Czuła, że gdyby próbował, na pewno nie dałaby mu się w tym względzie przegadać i mogliby się po prostu pokłócić. W tej sytuacji westchnęła jednak tylko, nie próbując więcej poruszać kwestii moralnej związanej z rozbieraniem się przed obcymi ludźmi.
– Nie lubią – przytaknęła Bojczukowi. – Raczej uciekają, trzymają się z daleka… Chyba że to młode osobniki, wtedy czasem pozwalają podejść nieco bliżej. Ale i tak są niepewne. Jak byłam tam z Willy to nawet się nie płoszyły, chodziły kawałek dalej i nie zwracały na nas uwagi, ale przy tobie pewnie by uciekły – stwierdziła z odrobiną smutku w głosie. – Może na wiosnę, jak będą młode właśnie? Może udałoby się jakieś zobaczyć… albo może trzymają parę w zagrodach? Nie sprawdzałam dokładniej.
Westchnęła po raz kolejny.
– Mam czego żałować? Ominął mnie Festiwal, jakoś tak… trochę go przegapiłam – powiedziała. Za bardzo skupiła się na pracy w Muzeum, by myśleć w tamtym czasie o tego typu rozrywkach; pierwsze miesiące samodzielnego życia wcale nie były dla niej szczególnie łatwe.
Sama Gwen też raczej nie interesowała się wróżbiarstwem. Nigdy nie miała do tego talentu i właściwie praktycznie nic nie pamiętała już z lekcji. Poza tym była to chyba jedna z niewielu dziedzin, która nie wzbudzała w niej absolutnie żadnych emocji. Nie czuła potrzeby, aby wiedzieć w tym temacie więcej.
– Oby. – Kiwnęła głową i zaśmiała się cicho, słysząc opowieść o śnie Johnatana: – Może po prostu byłeś głodny? Albo Bert za dużo opowiadał ci o swojej cukierni. Musiałabym się do niego wybrać… Ciekawe, jak mu poszedł ten cały remont. Parę tygodni temu lokalowi sporo brakowało do tego idealnego stanu.
Zdecydowanie musiałaby się wybrać do lokalu Botta, by zobaczyć, jak ten wygląda i jak prezentują się zaprojektowane przez nią pudełeczka. Może też mogłaby coś kupić? Właściwie nie próbowała jeszcze niczego przygotowanego przez młodego cukiernika. W każdym razie naprawdę dobrze było widzieć, jak młode osoby samodzielnie otwierają własne lokale i się realizują. Może wtedy, w kawiarni, Gwen trochę pochopnie go oceniła, stwierdzając w duchu, że jest „tylko kelnerem”?
Gwen zerknęła na zegarek znajdujący się na ścianie lokalu.
– Właściwie chyba trochę się zasiedzieliśmy, Johny – stwierdziła. – A chyba lepiej byłoby ją wziąć do domu, dopóki zupełnie się nie wyśpi i będzie nie do zniesienia. – Spojrzała na wciąż śpiącego pieska.
– Nie lubią – przytaknęła Bojczukowi. – Raczej uciekają, trzymają się z daleka… Chyba że to młode osobniki, wtedy czasem pozwalają podejść nieco bliżej. Ale i tak są niepewne. Jak byłam tam z Willy to nawet się nie płoszyły, chodziły kawałek dalej i nie zwracały na nas uwagi, ale przy tobie pewnie by uciekły – stwierdziła z odrobiną smutku w głosie. – Może na wiosnę, jak będą młode właśnie? Może udałoby się jakieś zobaczyć… albo może trzymają parę w zagrodach? Nie sprawdzałam dokładniej.
Westchnęła po raz kolejny.
– Mam czego żałować? Ominął mnie Festiwal, jakoś tak… trochę go przegapiłam – powiedziała. Za bardzo skupiła się na pracy w Muzeum, by myśleć w tamtym czasie o tego typu rozrywkach; pierwsze miesiące samodzielnego życia wcale nie były dla niej szczególnie łatwe.
Sama Gwen też raczej nie interesowała się wróżbiarstwem. Nigdy nie miała do tego talentu i właściwie praktycznie nic nie pamiętała już z lekcji. Poza tym była to chyba jedna z niewielu dziedzin, która nie wzbudzała w niej absolutnie żadnych emocji. Nie czuła potrzeby, aby wiedzieć w tym temacie więcej.
– Oby. – Kiwnęła głową i zaśmiała się cicho, słysząc opowieść o śnie Johnatana: – Może po prostu byłeś głodny? Albo Bert za dużo opowiadał ci o swojej cukierni. Musiałabym się do niego wybrać… Ciekawe, jak mu poszedł ten cały remont. Parę tygodni temu lokalowi sporo brakowało do tego idealnego stanu.
Zdecydowanie musiałaby się wybrać do lokalu Botta, by zobaczyć, jak ten wygląda i jak prezentują się zaprojektowane przez nią pudełeczka. Może też mogłaby coś kupić? Właściwie nie próbowała jeszcze niczego przygotowanego przez młodego cukiernika. W każdym razie naprawdę dobrze było widzieć, jak młode osoby samodzielnie otwierają własne lokale i się realizują. Może wtedy, w kawiarni, Gwen trochę pochopnie go oceniła, stwierdzając w duchu, że jest „tylko kelnerem”?
Gwen zerknęła na zegarek znajdujący się na ścianie lokalu.
– Właściwie chyba trochę się zasiedzieliśmy, Johny – stwierdziła. – A chyba lepiej byłoby ją wziąć do domu, dopóki zupełnie się nie wyśpi i będzie nie do zniesienia. – Spojrzała na wciąż śpiącego pieska.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kawiarnia "Fidelius"
Szybka odpowiedź