Akwarium z ośmiornicą
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]Akwiarum z ośmiornicą
Akwarium z olbrzymią ośmiornicą znajduje się w centralnej części magicznego portu; skryte jest pod okrągłą wiatą, przez którą przechodzi główny skwer. Ośmiornica - jeśli wierzyć tabliczce - jest niesamowicie inteligentna i posiada zdolności jasnowidzenia. Kiedy podchodzisz do akwarium, ośmiornica podnosi jedną z piłeczek (możesz rzucić kością k100), a legenda, którą oznakowane jest akwarium, objaśnia wróżbę:
1-20: czerwona piłeczka - jeśli jesteś tutaj z osobą przeciwnej płci, wkrótce może połączyć was głębokie romantyczne uczucie, w innym przypadku - poróżni was kłótnia.
21-40: zielona piłeczka - wkrótce twój sekret może zostać objawiony, jeśli to coś ważnego - miej się na baczności.
41-60: żółta piłeczka - to twój szczęśliwy dzień, cokolwiek by się nie działo - los będzie ci sprzyjał (+1 do wszystkich rzutów na okres bieżącego miesiąca fabularnego).
61-80: niebieska piłeczka - zbyt długo zbierasz się, by coś zrobić - chcesz komuś o czymś opowiedzieć, wyznać, zrzucić z siebie pewien ciężar, ale nie możesz znaleźć właściwej chwili - właśnie nadeszła.
81-100: biała piłeczka - powinieneś uważać na swoje zdrowie bardziej, niż dotychczas (jeżeli któraś z postaci choruje na jakąkolwiek chorobę, w tym momencie rozpoczyna się jej atak).
Od wewnętrznej strony wiaty znajduje się kaligrafowany regulamin, którzy przestrzega przed dokarmianiem ośmiornicy.
1-20: czerwona piłeczka - jeśli jesteś tutaj z osobą przeciwnej płci, wkrótce może połączyć was głębokie romantyczne uczucie, w innym przypadku - poróżni was kłótnia.
21-40: zielona piłeczka - wkrótce twój sekret może zostać objawiony, jeśli to coś ważnego - miej się na baczności.
41-60: żółta piłeczka - to twój szczęśliwy dzień, cokolwiek by się nie działo - los będzie ci sprzyjał (+1 do wszystkich rzutów na okres bieżącego miesiąca fabularnego).
61-80: niebieska piłeczka - zbyt długo zbierasz się, by coś zrobić - chcesz komuś o czymś opowiedzieć, wyznać, zrzucić z siebie pewien ciężar, ale nie możesz znaleźć właściwej chwili - właśnie nadeszła.
81-100: biała piłeczka - powinieneś uważać na swoje zdrowie bardziej, niż dotychczas (jeżeli któraś z postaci choruje na jakąkolwiek chorobę, w tym momencie rozpoczyna się jej atak).
Od wewnętrznej strony wiaty znajduje się kaligrafowany regulamin, którzy przestrzega przed dokarmianiem ośmiornicy.
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:28, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Everett Sykes' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
3 grudnia '57
Właściwie nie planowała tego dnia zjawiać się na jarmarku, jednak wracając ze spotkania z jedną z klientek Wren przyuważyła tłumy kręcące się tuż przy stanowisku z magiczną loterią. Ostatnimi czasy nie dopisywało jej szczęście; pan Hayes lenił się w wykonywaniu swych obowiązków, a kolejne klątwy zbierały żniwa, zasiewając w niej dodatkowy niepokój. Bzdurne ryczenie lwa, a także potencjał własnej różdżki znów obracający się przeciwko niej... Było tego stanowczo za dużo. Zbyt często.
Azjatka przystanęła zatem na chwilę, uważnym, czujnym spojrzeniem obdarzając kramik z maszyną losującą, w myślach natomiast rozważając wszelkie za i przeciw. W jej sakiewce spoczywały świeżo zarobione monety, które zamierzała wydać w jednym ze sklepów z zaopatrzeniem na Pokątnej, ale - może było warto?
Zmierzając wreszcie w kierunku entuzjastycznie przyjmowanego obiektu, czarownica patrzyła na listy dzierżone przez mijanych czarodziejów. Wydawały się powszechnie rozdawanym dobrodziejstwem, jednak nie zaobserwowała jeszcze treści pergaminów wysuwanych z kopert, ciekawa czy cokolwiek się nań znajdujące było w jakiś sposób personalizowane, być może zaklęciem? Idea jarmarku była wspaniała, wspaniałą też była jej organizacja zapewniająca społeczeństwu poczucie odprężenia po miesiącach mugolskich wysiedleń i odbierania dawno temu utraconej niezależności, a te nastroje należało wyłącznie pielęgnować. Ministerstwo spisywało się na medal.
- Jeden los, proszę - zwróciła się do sprzedawczyni o wyjątkowo niskim wzroście i w zamian za wręczony kwit zaoferowała kobiecie monetę, skierowana krótkim wyjaśnieniem w stronę prawidłowej i najważniejszej części loterii. Rozstawanie się z pieniędzmi, nawet kwoty tak nieznacznej, przychodziło jej z trudem, ale Wren liczyła, że fortuna w końcu uśmiechnie się i do niej - więc z tym przeświadczeniem wręczyła czarownicy potwierdzenie swojego zakupu. Machina poszła w ruch. Już po kilku sekundach w jej dłoniach pojawiła się zapieczętowana kula kryjąca w swoim wnętrzu jakieś dobrodziejstwo, oby...
Zanim odchyliła wieczko, Azjatka odeszła od zbiegowiska okrążającego wydarzenie, swoją małą tajemnicę ujawniając dopiero w bezpieczeństwie prywatności oferowanej parę metrów dalej. Czy gra była warta świeczki?
zt
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
The member 'Wren Chang' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
2 grudnia 1957 r.
Pośrodku szarości, pośrodku nędzy i rozpadających się kamienic jedno miejsce w porcie świeciło jasno, przyciągając do siebie czarodziejów z całego miasta. Nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Kolorowe skwerki, cudaczne sklepiki i mrugające wesoło obietnice szczęścia, którego okoliczni mieszkańcy nie mieli. Mijali kramy pełene darów i rozmaitych bibelotów, za plecami gwar dosięgnąć próbował ich uszu. Ministerstwo dołożyło wszelkich starań, aby przez te kilka tygodni plac nad Tamizą odmienił się nie do poznania. Dziecięcy śmiech był przyjemny, pogodna melodia odciągała uwagę od wojny i nędzy gnijącej gdzieś po ruderach. Nie myślała, że tutaj przyjdą. Dłoń kryła w tej większej, ufnie, choć chyba trochę za bardzo ściskała jego palce, jakby bała się, że to kolejna pułapka. Przecież wpadła w nie już kilka razy. Nie była pewna, czy ma na to wszystko ochotę, ale wielki jarmark znajdował się tak blisko. Ludzie w porcie szeptali podekscytowani, naiwnie wierząc, że to objaw łaski i troska o rozrywkę mieszkańców. Sceptycznie przyglądała się migoczącym budkom. Dlaczego nie karmili ludzi? Dlaczego odprawiali teatr w najbardziej potrzebującej dzielnicy? Popatrzyła na Uriena, okazując zniesmaczenie i niepewność. Dobrze wiedział, co o tym myślała. Powiadali jednak, że należało wszystkiego dotknąć, o wszystkim wiedzieć. Philippa zawsze dobrze orientowała się w sprawach portu.
Zbliżyli się do trzech tajemniczych wiedźm, wokół których przez cały czas tłoczyła się grupka czarodziejów. Palenisko buchało, grzejąc małe, zimne ręce tych najmłodszych, którzy przebijali się sprytnie do przodu. Nie wiedziała, jak dokładnie działały magiczne losy, ale datek nie był bolesny. Jeszcze przed wyjściem oskubała niuchacze z drobnych. Popatrzyła w oczy pierwszej z identycznych postaci i wyciągnęła w jej stronę dłoń z monetami, kiedy już udało im się dopchać. Rozmnożone knuty ciążyły, wiele razy macane przez najdrobniejsze pazury. - Dwa poproszę - wymówiła krótko, mając nadzieję, że ilość monet jest wystarczająca. Obydwoje z Urieniem nie mieli za sobą szczęśliwych tygodni. Wątpiła, by runiczny mechanizm zdołał cokolwiek zmienić. Wpędzony w ruch przez trzecią z kobiet objawić miał im coś niespodziewanego. Philippa jednak odwróciła spojrzenie od złotej kuli i mrocznych wiedźm. Popatrzyła na mężczyznę, czując, że miała już przy sobie wszystko, czego tylko potrzebowała. Tylko to otoczenie wydawało się coraz mniej prawdziwe. Mimo to postanowiła sprawdzić, co jeszcze szykował dla nich los.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
I grudnia
Na jarmarku zjawił się - a jakże - z rodziną. No, może nie w komplecie, bo korzystając z zimowego szaleństwa rozdzielili się na mniejsze grupki i każdy korzystał z innej atrakcji. Craig natomiast postanowił wykorzystać okazję, aby nadrobić trochę czasu z siostrą. Każdego dnia żałował, że nie mógł poświęcać jej tyle uwagi ile w przeszłości, ale takie już było dorosłe życie - żałowało się wielu rzeczy, bardzo często tego, że nie można kontynuować zwyczajów z przeszłości. Ale nie miał zamiaru się smucić, przecież nie po to zaprosił siostrę na spacer po jarmarku. Nadrabiali zaległości - a nazbierało się ich sporo. Cieszył się, że przynajmniej u niej wszystko było w porządku. Oczywiście na tyle na ile w czasie wojny faktycznie wszystko mogło być w porządku. Ale radziła sobie, co Craig przyjmował z radością i zadowoleniem. Starał się głównie słuchać. Wolał nie opowiadać o swoich przypadłościach, bo było ich wiele. Całkowicie zrujnowałby nastrój, zdradzając jej co go trapi. A ona nie pytała. Była wyrozumiała i cierpliwa. Wiedziała, że brat ma przed nią tajemnice, ale szanowała to. Może pewnego dnia Craig zdradzi przed nią to i owo - ale na to z pewnością jeszcze nadejdzie właściwa pora, póki co jeszcze to nie był ten moment.
- Chodź, wylosujemy coś - Craig spojrzał w kierunku, który wskazywała mu siostra. Wzruszył lekko ramionami, właściwie dlaczego nie? Mogło im się trafić coś ciekawego. Poprowadził więc ich dwójkę, robiąc przejście w tłumie, a ona podążała ścieżką, którą przetarł. Burke wyciągnął z kieszeni złote monety, wręczając je jednej z kobiet obsługujących maszynę - Dwa poproszę - powiedział, wskazując zarówno na siebie jak i na siostrę. Gdy otrzymał kulę, nie otworzył jej od razu. Ciekaw był, jak hojne było Ministerstwo. Nie spodziewał się znaleźć w swoim losie niczego szczególnego, ale chętnie da się zaskoczyć. Zerknął jeszcze raz na siostrę, zanim otworzył własny los - No i co ci się trafiło? - zapytał, zanim dokładnie zbadał zawartość swojej kuli. Potem oboje ruszyli dalej, szukając kolejnych atrakcji oferowanych przez jarmark.
Na jarmarku zjawił się - a jakże - z rodziną. No, może nie w komplecie, bo korzystając z zimowego szaleństwa rozdzielili się na mniejsze grupki i każdy korzystał z innej atrakcji. Craig natomiast postanowił wykorzystać okazję, aby nadrobić trochę czasu z siostrą. Każdego dnia żałował, że nie mógł poświęcać jej tyle uwagi ile w przeszłości, ale takie już było dorosłe życie - żałowało się wielu rzeczy, bardzo często tego, że nie można kontynuować zwyczajów z przeszłości. Ale nie miał zamiaru się smucić, przecież nie po to zaprosił siostrę na spacer po jarmarku. Nadrabiali zaległości - a nazbierało się ich sporo. Cieszył się, że przynajmniej u niej wszystko było w porządku. Oczywiście na tyle na ile w czasie wojny faktycznie wszystko mogło być w porządku. Ale radziła sobie, co Craig przyjmował z radością i zadowoleniem. Starał się głównie słuchać. Wolał nie opowiadać o swoich przypadłościach, bo było ich wiele. Całkowicie zrujnowałby nastrój, zdradzając jej co go trapi. A ona nie pytała. Była wyrozumiała i cierpliwa. Wiedziała, że brat ma przed nią tajemnice, ale szanowała to. Może pewnego dnia Craig zdradzi przed nią to i owo - ale na to z pewnością jeszcze nadejdzie właściwa pora, póki co jeszcze to nie był ten moment.
- Chodź, wylosujemy coś - Craig spojrzał w kierunku, który wskazywała mu siostra. Wzruszył lekko ramionami, właściwie dlaczego nie? Mogło im się trafić coś ciekawego. Poprowadził więc ich dwójkę, robiąc przejście w tłumie, a ona podążała ścieżką, którą przetarł. Burke wyciągnął z kieszeni złote monety, wręczając je jednej z kobiet obsługujących maszynę - Dwa poproszę - powiedział, wskazując zarówno na siebie jak i na siostrę. Gdy otrzymał kulę, nie otworzył jej od razu. Ciekaw był, jak hojne było Ministerstwo. Nie spodziewał się znaleźć w swoim losie niczego szczególnego, ale chętnie da się zaskoczyć. Zerknął jeszcze raz na siostrę, zanim otworzył własny los - No i co ci się trafiło? - zapytał, zanim dokładnie zbadał zawartość swojej kuli. Potem oboje ruszyli dalej, szukając kolejnych atrakcji oferowanych przez jarmark.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
| 2 grudnia 1957 |
Nie miał zamiaru zostawiać jej samej. Czasy nie były spokojne, wiedział to każdy, a już szczególnie oni, którzy byli obecni w trakcie nalotu na Parszywego. Prawie miesiąc już próbował ułożyć sobie wszystko w głowie, przejść do porządku dziennego z myślą, że nie był już sam, było to równie dziwne, jak i możliwie najbardziej normalne, jakby oddychał po deszczu, kiedy powietrze jest takie swojskie, ale inne.
Próbując znaleźć choćby skrawek normalności, potrzebowali oderwania. Jarmark nie wydawał się dobrym pomysłem, a jednak wiedział, że twarz Małego Jima ponownie zawita na jego licu. Nie próbował przemienić niczego innego poza twarzą, bo przecież w pełni ubrany na zimową pogodę nie spodziewał się wystawać z rzeczy niczym innym niż rękoma, a jedna z nich zajęta była przez pewną damę. Ciepło przebiegające przez dłoń sprawiało, że jego czujność była uśpiona, jakby samą obecnością odbierała mu pełnię spostrzegawczości... dopiero wraz z wejściem na teren jarmarku wszystko uległo zmianie, bo przecież przeróżne dziwy sprawiały, że wzrok biegał od jednego do drugiego miejsca. W przerwie gdzieś łapał jej nieprzychylny wzrok i dobrze wiedział, co miała na myśli, była bardzo bojowo nastawiona, szczególnie po powrocie z celi... powrocie z celi...
Jeden z berbeciów przebiegł tuż obok nich, a jego strach przed kradzieżą obudził się niemalże natychmiast, zmuszając go do objęcia wolną dłonią schowanej w kieszeni sakiewki. Nie miał zamiaru poddawać tego tak po prostu bez dobrego powodu. Oszczędności odstawiane były na pewien konkretny cel, o którego istnieniu nie wiedziała nawet ona. Szczerze powiedziawszy, sam nie bardzo wiedział co o tym myśleć, jednak skupił się na zwyczajnej obserwacji zamiast ocenianiu, inaczej wdałby się w jakąś bójkę, bo przecież to głównie udawało mu się robić z dość ciekawym wynikiem. Nie byłaby zadowolona, a przecież zależało mu na jej szczęściu.
Ustawiając się w kolejce do stoiska z losami, próbował powstrzymać chęć cofnięcia się do znajomej nory z balkonem i tą dłonią w ręku. Dopiero kiedy wręczyła wiedźmie monety, zorientował się, jak wielkim był gburem. Powinien zapłacić. Nie istotne przecież było, ile zarabiali, to mógł być prezent od niego! Nie marudząc, sprawdził swój los, z tą drobniejszą dłonią w ręku musiał być wspaniały. Potem mogli się już oddalić, o ile tylko tego chciała. Musieli zwiedzić jeszcze wiele miejsc.
| zt x2 (Philippa & Reggie)
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
4 grudnia 1957
Oczywistym było, że prędzej czy później ubłaga Edwarda, aby razem wybrali się na świąteczny jarmark. Wiedziała, że bardzo ciężko pracował nad nową kolekcją zimową, wkładając wielki wysiłek w to, aby nowe stroje jak najlepiej zabłysły na salonach, jednocześnie pracując nad innymi zamówieniami. Pod względem pracy w Domu Mody Parkinson zimowy okres był szczególnie gorący, dlatego Odetta uważała, iż tym bardziej powinna swojego brata wyciągnąć na świeże powietrze, pozwalając mu rozejrzeć się po okolicy i podpytać go, czy nie chciałby jakiegoś prezentu, coś, co mogłaby mu kupić. Jeżeli chciał, była gotowa wyciągnąć pieniądze i wybrać coś dla niego już i teraz…chociaż nie sądziła, że pierwsze co przykuje jej uwagę to loteria.
Przez chwilę zastanawiała się, czy powinni pójść tam, czy może wrócić się do tego miejsca kiedy by wrócili ze straganów, ale potem mogły rozejść się wszystkie ciekawe przedmioty, a ona nie chciała żałować, że w pełni nie skorzystali z oferty. Dlatego rzucając delikatny uśmiech w stronę brata, ścisnęła go nieco mocniej za dłoń, ostrożnie prowadząc w stronę stoiska z losami.
- Wylosujmy coś, dobrze, Edziu? – Spojrzała na niego swoimi sarnimi oczyma, mając nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko. Ostrożnie zbliżając się na miejsce, rozglądała się jeszcze po okolicy, podziwiając wszystkie dekoracje. Zapach grzanego wina budził w niej miłe wspomnienia kiedy po raz pierwszy spróbowała tego przysmaku, ostrożnie próbując sprawić, aby żadna z przypraw nie wypadła z pucharku i nie pobrudziła jej stroju. Może na którymś stanowisku mieli czekolad-nie, nie powinna tyle jeść! Czekoladę dostała od Edwarda w zeszłym miesiącu i powinna tym bardziej pilnować swojej wagi! Pozwalała sobie na kawałek od czasu do czasu, nie było powodów aby przesadzała.
Kiedy dotarli do stoiska, zerknęła z zaciekawieniem na wszystkie losy, które ludzie odbierali, mając nadzieję, że i jej trafi się coś ciekawego.
- Jak myślisz Edziu, co ci się trafi? – zapytała jeszcze brata, podając przeliczone pieniądze w stronę czarownic i czekając z zaciekawieniem na to, co wypadnie w jej ręce. Jeszcze bardziej ciekawa była, co trafi się jej bratu, z podekscytowaniem małego dziecka spoglądając na trafiające w ich stronę prezenty z losów.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Odetta Parkinson' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
Badawczo przyglądała się jego twarzy, kiedy w zmieszaniu uciekał spojrzeniem, prześlizgując się wzrokiem raz po razie na chłopców, w końcu odnajdując spojrzeniem tego, którego nazwał jej imieniem. Nie była tak zagubiona jak on, dumnie wyprostowana sylwetka roztaczała wokół siebie aurę pewności, rozproszoną jednak wyznaniem o dziecku. Na samym początku obdarł ją ze złudzeń, jakoby i to imię mogło okazać się dziełem przypadku, układając serię przypadków w iście nieprzypadkowy finał. Wyraz twarzy został zmącony obawą, której źródła nie potrafiła w pełni odnaleźć - czując w ten sposób przedziwną wieź z nieswoim dzieckiem. Ale wtedy przedstawił jej pozostałą dwójkę, ściągnęła brew z zastanowieniem. Arden nic jej nie mówił, ale Samuel...
- Znałam kiedyś czarodzieja o tym imieniu - odparła, lecz zmieszanie prędko zagościło i na jej twarzy: parę tygodni temu Ramsey zostawił u niej w domu listy gończe rozesłane przez Ministerstwo Magii, przejrzała je dość pobieżnie, po to, by wiedzieć, na jakie twarze winna zwrócić szczególną uwagę, gdy przez jej lecznicę przetaczało się całe mnóstwo obcych czarodziejów. I wśród tych listów, pod nagrodą za żywego lub martwego, był i on. Człowiek czynu, skłamałaby, sugerując, że była tym szczególnie zaskoczona. Dziś nie mogło ich już nic połączyć, ale kiedyś świat wyglądał inaczej. Kiedyś oni byli inni. Ona? Zawsze tak samo szukała protekcji pod skrzydłami tych, którzy byli od niej silniejsi. - Był dobrym człowiekiem - Czy wierzyła, że skrzywdziłby ją dzisiaj? Nie, choć nie zaufałaby mu tak jak wtedy już nigdy. Wybrali różne drogi, to zabawne, pomyślała, przemykając spojrzeniem po profilu Jaydena. To zabawne, jak wiele i jak niewiele jednocześnie nie wiedziała również o nim samym. - Kiedyś... - zaczęła, ale słowa umknęły z wiatrem, czy wolno jej było o tym mówić? Czy nie ukarano by jej za to za nielojalność? Nic nie wiedziała o nim dzisiaj, sentyment w jej pamięci nie był szkodliwy. Wierzyła w przeznaczenie i wierzyła w znaki, wierzyła w nieprzydkowość i utkany splot zdarzeń, który prowadził do nieuchronnego. - Wydaje się silniejszy od Cassiana. - Czy był taki naprawdę, czy po prostu usiłowała dostosować rzeczywistość do tego, co widziała w trudnych do odczytania znakach? - Mam nadzieję, że będzie mu takim wsparciem, jakim on był kiedyś dla mnie - wypowiedziała w końcu te słowa, bo Samuelowi - zawdzięczała życie, swoje i Lysandry, choć dziewczynka nie zdawała sobie z tego sprawy. To on uwolnił ich od kata, który był jej ojcem. Nieprzypadkowo, poprowadziła go, ale on tego dokonał. Pokręciła głową, gdy przeprosił za zmieszanie, chyba zaczynała rozumieć, a porozrzucane fragmenty układanki zaczynały nabierać przedziwnie trafnego sensu. Im więcej wiedziała, tym mniej rozumiała, ale tym więcej potrafiła połączyć ze sobą przypadków.
Uniosła spojrzenie znów ku niemu, badawczo przemykając po czarnych źrenicach, gdy zaczął wyznanie o matce, nie musiał mówić więcej. Czasy były jakie były. Nie potrafiła nie zastanowić się mimowolnie nad tym, czy śmierć tej kobiety i imię chłopca również nie było przypadkiem. Był z tym pogodzony, musiało minąć już dość czasu, by przejść przez żałobę. Czy ją kochał? Z pewnością, czułość w gestach względem dzieci i ciepło w oczach musiało mieć swoje przyczyny. Tak niewielu znała mężczyzn, którzy potrafili wykazać się podobną opiekuńczością. Czy Ramsey lub jego brat potraktowaliby w ten sposób Lysandrę i Calchasa, gdyby jej zabrakło? Wiedziała, że nie.
- Nie powinnam pytać, przepraszam - odparła, nie opuszczając z jego twarzy spojrzenia. - Zdążyła poznać chłopców? - Mogła przecież odejść - straszny byłby to los dla matki, zginąć, niż pozna się swoje dzieci. - Ja... naprawdę mi przykro - Życzyła mu najlepiej, a irracjonalne poczucie więzi z obcym dzieckiem sprawiało, że los małego Cassiana nie był jej obojętny. Z matką - byłoby mu lepiej, odruchowo pogłaskała głowę przylegającej do jej boku Lysandry. Jego dalsze słowa niosły jednak obawę zagrożenia, która podpowiadała jej, że to poprzednie domysły bliższe były prawdzie. - Trzymam się powierzchni - odparła beznamiętnie, okrutność teraźniejszości nie przynosiła jej radości, ale nic jej nie groziło. Była zbyt ważna dla tych, którzy okrucieństwa nieśli najwięcej. - I ja się cieszę, że ty jesteś cały. I że chłopcy - Że też są cali, jej głos się urwał. - Dziś łatwo zgubić drogę - dodała zmieszana, zgubić drogę i nie odnaleźć powrotnej, zagubić się w chaotycznym oceanie wojennej zawieruchy i nigdy nie znaleźć już drogi na powierzchnię. Śmierć była wszędzie, jako uzdrowicielka doświadczała jej od zawsze, ale jej odór nigdy jeszcze nie był tak cuchnący jak teraz. Istniały takie urywane momenty, w trakcie których odczuwała wstyd. Inny niż teraz, gdy mały Cassian znalazł się naprzeciwko Lysandry.
- Nikt nigdy nie dowie się całkiem wszystkiego - uzupełniła wypowiedź Jaydena, zwracając się do córki, a jednak patrząc na niego. - Lecz wiedza o własnych ułomnościach zawsze wskaże człowieka mądrego - Miała ogromny respekt przed wiedzą profesora. Jego intelekt był niesamowicie bystry, a ją zawsze pociągała siła ludzkich umysłów. - Jak radzicie sobie w Hogwarcie? - Czy dzieci były tam jeszcze bezpieczne? Czy nie istniało ryzyko, że jedna i druga strona zacznie szarpać się o szkołę, zagrażając dzieciom? Czysta krew Lysandry nie zapewniała jej wcale bezpieczeństwa, ludzie Longbottoma mogli pojawić się w szkole zawsze. Kącik jej ust drgnął układając się w widoczniejszym łagodnym, choć dotkniętym smutkiem uśmiechu, kiedy poczuła na sobie jego spojrzenie. - Oczywiście, proszę - Pewnie dlatego nie wahała się ani chwili, choć nie miała pojęcia, co planował, zwracając się do małej Lysy. Korzystając z zamieszania między tym dwojgiem, sięgnęła dłonią szyi, by ściągnąć z niej czarny kamień na rzemieniu, z wyżłobionym i zamalowanym krwistą farbą wroną, niezauważalnie zamykając amulet w pięści, z zawahaniem przyglądając się profilowi Cassiana.
- Znałam kiedyś czarodzieja o tym imieniu - odparła, lecz zmieszanie prędko zagościło i na jej twarzy: parę tygodni temu Ramsey zostawił u niej w domu listy gończe rozesłane przez Ministerstwo Magii, przejrzała je dość pobieżnie, po to, by wiedzieć, na jakie twarze winna zwrócić szczególną uwagę, gdy przez jej lecznicę przetaczało się całe mnóstwo obcych czarodziejów. I wśród tych listów, pod nagrodą za żywego lub martwego, był i on. Człowiek czynu, skłamałaby, sugerując, że była tym szczególnie zaskoczona. Dziś nie mogło ich już nic połączyć, ale kiedyś świat wyglądał inaczej. Kiedyś oni byli inni. Ona? Zawsze tak samo szukała protekcji pod skrzydłami tych, którzy byli od niej silniejsi. - Był dobrym człowiekiem - Czy wierzyła, że skrzywdziłby ją dzisiaj? Nie, choć nie zaufałaby mu tak jak wtedy już nigdy. Wybrali różne drogi, to zabawne, pomyślała, przemykając spojrzeniem po profilu Jaydena. To zabawne, jak wiele i jak niewiele jednocześnie nie wiedziała również o nim samym. - Kiedyś... - zaczęła, ale słowa umknęły z wiatrem, czy wolno jej było o tym mówić? Czy nie ukarano by jej za to za nielojalność? Nic nie wiedziała o nim dzisiaj, sentyment w jej pamięci nie był szkodliwy. Wierzyła w przeznaczenie i wierzyła w znaki, wierzyła w nieprzydkowość i utkany splot zdarzeń, który prowadził do nieuchronnego. - Wydaje się silniejszy od Cassiana. - Czy był taki naprawdę, czy po prostu usiłowała dostosować rzeczywistość do tego, co widziała w trudnych do odczytania znakach? - Mam nadzieję, że będzie mu takim wsparciem, jakim on był kiedyś dla mnie - wypowiedziała w końcu te słowa, bo Samuelowi - zawdzięczała życie, swoje i Lysandry, choć dziewczynka nie zdawała sobie z tego sprawy. To on uwolnił ich od kata, który był jej ojcem. Nieprzypadkowo, poprowadziła go, ale on tego dokonał. Pokręciła głową, gdy przeprosił za zmieszanie, chyba zaczynała rozumieć, a porozrzucane fragmenty układanki zaczynały nabierać przedziwnie trafnego sensu. Im więcej wiedziała, tym mniej rozumiała, ale tym więcej potrafiła połączyć ze sobą przypadków.
Uniosła spojrzenie znów ku niemu, badawczo przemykając po czarnych źrenicach, gdy zaczął wyznanie o matce, nie musiał mówić więcej. Czasy były jakie były. Nie potrafiła nie zastanowić się mimowolnie nad tym, czy śmierć tej kobiety i imię chłopca również nie było przypadkiem. Był z tym pogodzony, musiało minąć już dość czasu, by przejść przez żałobę. Czy ją kochał? Z pewnością, czułość w gestach względem dzieci i ciepło w oczach musiało mieć swoje przyczyny. Tak niewielu znała mężczyzn, którzy potrafili wykazać się podobną opiekuńczością. Czy Ramsey lub jego brat potraktowaliby w ten sposób Lysandrę i Calchasa, gdyby jej zabrakło? Wiedziała, że nie.
- Nie powinnam pytać, przepraszam - odparła, nie opuszczając z jego twarzy spojrzenia. - Zdążyła poznać chłopców? - Mogła przecież odejść - straszny byłby to los dla matki, zginąć, niż pozna się swoje dzieci. - Ja... naprawdę mi przykro - Życzyła mu najlepiej, a irracjonalne poczucie więzi z obcym dzieckiem sprawiało, że los małego Cassiana nie był jej obojętny. Z matką - byłoby mu lepiej, odruchowo pogłaskała głowę przylegającej do jej boku Lysandry. Jego dalsze słowa niosły jednak obawę zagrożenia, która podpowiadała jej, że to poprzednie domysły bliższe były prawdzie. - Trzymam się powierzchni - odparła beznamiętnie, okrutność teraźniejszości nie przynosiła jej radości, ale nic jej nie groziło. Była zbyt ważna dla tych, którzy okrucieństwa nieśli najwięcej. - I ja się cieszę, że ty jesteś cały. I że chłopcy - Że też są cali, jej głos się urwał. - Dziś łatwo zgubić drogę - dodała zmieszana, zgubić drogę i nie odnaleźć powrotnej, zagubić się w chaotycznym oceanie wojennej zawieruchy i nigdy nie znaleźć już drogi na powierzchnię. Śmierć była wszędzie, jako uzdrowicielka doświadczała jej od zawsze, ale jej odór nigdy jeszcze nie był tak cuchnący jak teraz. Istniały takie urywane momenty, w trakcie których odczuwała wstyd. Inny niż teraz, gdy mały Cassian znalazł się naprzeciwko Lysandry.
- Nikt nigdy nie dowie się całkiem wszystkiego - uzupełniła wypowiedź Jaydena, zwracając się do córki, a jednak patrząc na niego. - Lecz wiedza o własnych ułomnościach zawsze wskaże człowieka mądrego - Miała ogromny respekt przed wiedzą profesora. Jego intelekt był niesamowicie bystry, a ją zawsze pociągała siła ludzkich umysłów. - Jak radzicie sobie w Hogwarcie? - Czy dzieci były tam jeszcze bezpieczne? Czy nie istniało ryzyko, że jedna i druga strona zacznie szarpać się o szkołę, zagrażając dzieciom? Czysta krew Lysandry nie zapewniała jej wcale bezpieczeństwa, ludzie Longbottoma mogli pojawić się w szkole zawsze. Kącik jej ust drgnął układając się w widoczniejszym łagodnym, choć dotkniętym smutkiem uśmiechu, kiedy poczuła na sobie jego spojrzenie. - Oczywiście, proszę - Pewnie dlatego nie wahała się ani chwili, choć nie miała pojęcia, co planował, zwracając się do małej Lysy. Korzystając z zamieszania między tym dwojgiem, sięgnęła dłonią szyi, by ściągnąć z niej czarny kamień na rzemieniu, z wyżłobionym i zamalowanym krwistą farbą wroną, niezauważalnie zamykając amulet w pięści, z zawahaniem przyglądając się profilowi Cassiana.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Nie pojawił się w Londynie przypadkiem. Nie był takim idiotą, żeby pchać się w miasto pełne ludzi, smrodu gówna i nowobogackich perfum świetności bez przyczyny. Zmierzał ku Pokątnej, na której nawet nie pamiętał kiedy był ostatnim razem, ale nie było to ważne. Ważne było to, aby przedostać się do Gringotta i przekonać gobliny do współpracy. Wiedział, że miało mu się to udać - był w końcu brygadzistą na zleceniu Ministerstwa Magii i mikrusy mogły się obsrać, a musiały go wpuścić. Randall nie dawał znaku życia od dobrych ośmiu miesięcy i chociaż Lupin nie chciał się do tego przyznać, nie był w stanie zasnąć, nie wiedząc, gdzie podziewał się jego brat idiota. Nie sądził, że coś podobnego tak go ruszy, ale już nie chciał z tym walczyć. Wstał wcześnie rano i po treningu, przeniósł się na granice stolicy. Musiał przejść przez miasto, aby dostać się do banku, ale nie przeszkadzało mu to aż zanadto. Jeszcze nie - ulice wszak były opustoszałe, a leniwi londyńczycy pewnie zakopywali się głębiej w pościeli, marnując początek pięknego dnia. Lepiej w sumie dla łowcy, który zdecydowanie bezpieczniej czuł się pod osłoną nocy. Zastanawiał się też, czy miał mieć czas, żeby zajść do Borgii. Nie wiedział dokładnie po co... Chyba po prostu, żeby usłyszeć ten jej pretensjonalny ton i zobaczyć piękną twarz, która w jakimś sensie go uspokajała. Przypominała o czymś, o czym sądził, że dawno zapomniał. Ta słabość była jednak niepożądana, dlatego szybko zrezygnował z tego pomysłu. Wenus było burdelem odzwierciedlającym całokształt życia społecznego i chociaż jego właścicielka interesowała Lupina, skierował się najkrótszą drogą do centrum. Skrót prowadził przez port oraz jarmark, który powoli budził się do życia. Kilka budek stało jeszcze zamkniętych, ale przy części znajdowali się już pracownicy i kupcy szykujący się na kolejny dzień. Lyall wyminął ich wszystkich, nie zwracając większej uwagi. A przynajmniej do czasu, aż nie dostrzegł trzech starych wiedźm siedzących przy jednym stoliku. Dostrzegł jedynie cenę oraz falującą nad nimi nazwę loterii. Co miał do stracenia? Przeklął własną głupotę, ale stanął przed trójką, przysłaniając im wschodzące słońce. - Daj los, babciu - mruknął, rzucając pieniądze na tackę przed czarownicami. Miał nadzieję, że nie miały to być jakieś pierdolone gratulacje, bo byłaby to jedynie strata pieniędzy. W sumie... Już i tak była.
|zt
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lyall Lupin' has done the following action : Rzut kością
'Los' :
+
'Los' :
+
Nim ruszyli dalej, Philippa zapatrzyła się na przekazaną jej przez trzecią mroczną wiedźmę perłę. Czerń zamknięta w tej kulce wydawała jakaś niezwykła, emanowała zagadkową siłą. Może to jakiś szczęśliwy symbol, który miał ją wspomóc? Ścisnęła ją mocniej w dłoni, ale jeszcze nie schowała do kieszeni płaszcza. Przekręciła lekko głowę i popatrzyła na odłamek wodnej gwiazdy, który znalazł się na dłoni rudowłosego. Taki sam, który odnalazła kiedyś w tej studni, w Dolinie Godryka. Podobno świetnie sprawdzał się w alchemii. Może Urien mógłby przekazać go Frances? Ta na pewno wyczarowałaby z tego kawałka nieba jakiś niesamowity specyfik. Obróciła się cała w jego stronę i, ignorując gwar i niecierpliwe mruknięcia pozostałych uczestników jarmarku, chwyciła go wolną dłonią za nadgarstek. Połaskotała lekko palce, by je rozprostował. Przelotnie musnęła piwnymi tęczówkami pierwszą z jego twarzy. Pierwszą, którą poznała. Tak naprawdę wcale nie widziała teraz Małego Jima, a kogoś całkiem innego.
– Weź ją – wymówiła pewnie, stanowczo. Nie wyobrażała sobie, by mógł się sprzeciwić. Moss była przekonana, że kryła jakąś niesamowitą właściwość. Już gdy trzymała ją między palcami, czuła pulsującą od czerni magię. Chciała, by zachował podarek z magicznej loterii. By nosił przy sobie cząstkę... cząstkę niej - jakkolwiek idiotycznie to teraz brzmiało. Wypuściła czarną perłę, by ta mogła wygodnie ulokować się we wnętrzu jego dłoni. Wokół nich rósł gwar, nasilały się rozmowy i muzyka. Philippa jednak skupiona była na swoim towarzyszu. Zachęciła jego palce, by zgięły się i skryły ten tajemniczy przedmiot. Przy trzech wiedźmach robiło się tłoczno, powinni odejść, zanim ktoś rzuci szorstki komentarz. Odciągnęła go kawałek na bok, a potem wyruszyli dalej, między kramy i wszelkie atrakcje. Na cześć ministra, na cześć tych, którzy wciąż trzymali jej przyjaciół w ponurych celach. Na moment przymknęła oczy i spróbowała odpędzić te myśli, zanim stały się zbyt rozpaczliwe. Atmosfera zimowego jarmarku nie udzieliła się jednak Philippie.
Przekazuję czarną perłę Reggiemu.
zt x2
– Weź ją – wymówiła pewnie, stanowczo. Nie wyobrażała sobie, by mógł się sprzeciwić. Moss była przekonana, że kryła jakąś niesamowitą właściwość. Już gdy trzymała ją między palcami, czuła pulsującą od czerni magię. Chciała, by zachował podarek z magicznej loterii. By nosił przy sobie cząstkę... cząstkę niej - jakkolwiek idiotycznie to teraz brzmiało. Wypuściła czarną perłę, by ta mogła wygodnie ulokować się we wnętrzu jego dłoni. Wokół nich rósł gwar, nasilały się rozmowy i muzyka. Philippa jednak skupiona była na swoim towarzyszu. Zachęciła jego palce, by zgięły się i skryły ten tajemniczy przedmiot. Przy trzech wiedźmach robiło się tłoczno, powinni odejść, zanim ktoś rzuci szorstki komentarz. Odciągnęła go kawałek na bok, a potem wyruszyli dalej, między kramy i wszelkie atrakcje. Na cześć ministra, na cześć tych, którzy wciąż trzymali jej przyjaciół w ponurych celach. Na moment przymknęła oczy i spróbowała odpędzić te myśli, zanim stały się zbyt rozpaczliwe. Atmosfera zimowego jarmarku nie udzieliła się jednak Philippie.
Przekazuję czarną perłę Reggiemu.
zt x2
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Akwarium z ośmiornicą
Szybka odpowiedź