Statek Widmo Mary Celeste
Elisabeth, tego dnia powierzone zostało ci niezwykle odpowiedzialne zadanie. Ambasador trytonów ze wschodniego wybrzeża Konga miał zostać powitany w angielskiej siedzibie Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów z najwyższymi honorami; niestety, jak pokątnie udało ci się usłyszeć z rozmów, czarodziej, który miał poprowadzić z nimi spotkanie, zapomniał o wizycie afrykańskich dostojników i udał się na mecz Quidditcha. Twój przełożony był na tyle zajęty, że nakazał ci wziąć czarodziejów na wycieczkę po Londynie do czasu zakończenia meczu. Twoim zadaniem było zapewnić im rozrywkę i sprawić, żeby nie zorientowali się, że wycieczka wcale nie była planowana. Dwaj czarodzieje, którym miałaś towarzyszyć, byli postawnymi, czarnoskórymi czarodziejami ubranymi w pstrokate szaty, bez wątpienia nie mogłaś się z nimi pokazać na mugolskiej ulicy. Twój przełożony, zakładając, że ktoś, kto reprezentuje afrykańskie trytony, z pewnością lubi wodę, zaczął im opowiadać o w pół zatopionym wraku Mary Celeste, na którym tańczą duchy, znajdującym się w magicznym porcie. Było to miejsce oczywiste nie tylko ze względu na morską lokalizację, co ważniejsze - wstęp był darmowy. Wiesz, że twój przełożony będzie zły, jeśli nie pokażesz im duchowego balu. Niestety, już przy wejściu na statek napotkaliście problemy, drogę zagrodziła wam pewna czarownica.
Lucinda, usługi łamaczy klątw nieczęsto wykorzystywane były na terenie miasta, tym bardziej wyjątkowy był twój dzisiejszy dzień. Pojawiały się doniesienia, że na pokładzie statku Mary Celeste ktoś odnalazł tajemniczy przedmiot, który wywołał u niego napad nieznanej choroby - ponoć było to coś na kształt starego kielicha i zapewne utkwiło w jednym ze zbutwiałych mebli. Ministerstwo zwróciło się o pomoc do łamaczy klątw, a ty zostałaś oddelegowana, by zabezpieczyć teren i odnaleźć przedmiot. Krótko po tym, jak pojawiłaś się na miejscu, dostrzegłaś dziwaczne zjawisko: bardzo młodą kobietę, która prowadziła na pokład jeszcze dziwaczniejszych dwóch dżentelmenów: czarnoskórych, ubranych w pstrokate szaty - widywałaś podobnych na swojej dalekiej wyprawie.
Duchy wirowały wokół w dostojnym, niekończącym się tańcu i wydawały się nie zwracać uwagi ani na Ciebie ani na nadchodzących intruzów, którym musiałaś zagrodzić drogę.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Czas w Londynie mijał jej z zawrotną prędkością. Gdyby jeszcze parę tygodni temu ktoś powiedział jej, że tutaj na miejscu będzie miała tak wiele spraw na głowie to parsknęłaby śmiechem. Jej powroty do domu zwykle ograniczały się do załatwienia potrzebnych spraw do następnych wypraw. Nigdy nie zostawała dłużej niż to konieczne. Teraz musiała znaleźć sposób na życie tutaj. Daleko od kanionów, gór czy głębin oceanów. I choć napawało ją to wielkim smutkiem to nie było to aż tak dotkliwe jak się spodziewała. Kiedy dostała sowę z Ministerstwa trochę się zaniepokoiła. Właściwie nie miała ku temu powodu, ale najwyższy urząd czarodziei zawsze napawał ją dozą niepewności. Choć miała już i tak ręce pełne roboty to nie miała zamiaru odmówić. Pełnia obowiązków choć na chwile zapełniała pustkę jaką nosiła w sercu. Potrzebny był jej czas. Na wrak Mary Celeste dotarła wczesnym popołudniem. Wcześniejszy dzień poświęciła na dokładne poznanie wraku. Napawało ją zdziwieniem to, że nikt wcześniej ów przedmiotu nie odnalazł. Przez lata przewinęło się tam wielu czarodziei i na pewno wielu poszukiwało czegoś co można by było sprzedać lub zachować dla własnej uciechy. Na świecie żyło tak wielu fanatyków, że wydaje się to wręcz niemożliwe. Jednakże jeżeli Lynn czegokolwiek nauczyła się podczas swoich wypraw to tego, że nie ma rzeczy niemożliwych, a magia jest tylko potwierdzeniem wszystkich nieprawdopodobnych rzeczy. Nie miała czasu na zbytnie rozmyślanie. Przed wejściem na wrak zabezpieczyła się zaklęciami ochronnymi choć była prawie pewna, że to co spotkało znalazcę jest tylko skutkiem ubocznym długotrwałego zastoju przedmiotu, a nie początkiem epidemii. Musiała zabezpieczyć teren wypraszając wszystkich, którzy nie zdążyli jeszcze znaleźć się na wraku, a tych, którzy już tam byli dłuższą chwile poprosiła o chwilowe zatrzymanie się w tym miejscu. Następnie ruszyła na poszukiwania zaklętego przedmiotu. Po stanie zdrowia znalazcy mogła już stwierdzić, że na przedmiot została rzucona klątwa. I to dość paskudna. Mężczyzna, który znalazł przedmiot był obrośnięty mchem, a jego nogi co chwile zmieniały się w płetwy by zaraz wrócić do normalnego stanu. Właśnie kierowała swoje kroki w stronę miejsca, w którym mężczyzna znalazł kielich kiedy zobaczyła wchodzących na pokład ludzi. Nie zdążyła ich zatrzymać bo Ci przekroczyli już linię kwarantanny. - Proszę tu nie… - zaczęła przyglądając się nowo przybyłym. Jej wzrok najpierw skupił się na dwóch czarnych mężczyznach w plemiennych szatach. Tego się nie spodziewała. Po chwili widząc znajomą twarz uśmiechnęła się. - Lady Parkinson– zaczęła kłaniając się lekko w stronę przybyłych. - Nie widziałaś tabliczki przy porcie? Bardzo mi przykro, ale dzisiaj wrak jest nieczynny. - powiedziała do niej znacząco domyślając się by nie wspominać o kwarantannie i zaklętym przedmiocie. Kto wie kim byli towarzyszący jej mężczyźni.
Dlatego też ona jako jedna z nielicznych była wolna i mogła zająć się ważnymi przedstawicielami trytonów. Ostatecznie rozkazano jej oprowadzić ich po widmowym statku Mary Celeste w taki sposób, by myśleli że wszystko jest zaplanowane, a oni właśnie doświadczają ogromnej gościnności brytyjskich czarodziei.
Zabawiając ich przeróżnymi ciekawymi rozmowami Elisabeth powoli prowadziła ich w stronę miejsca do którego za chwilę mają trafić. Z jak na razie pozytywnymi efektami opowiadała im o celu podróży oraz związanymi z nim różnymi historyjkami często wyssanymi z palca, starając się zrobić na nich dobre wrażenie. Tym samym musiała skryć częściowo swoje oblicze, chociaż od razu wszyscy zauważyliby, że daleko jej do wesołej szczebiotki.
Powoli weszli do środka, gdy w tej chwili ktoś ich gwałtownie zatrzymał. Elisabeth nie była przygotowana na podobne niespodzianki, zaskoczona spojrzała na znajomą twarz, z początku nawet nie odwzajemniając uśmiechu. Zmarszczyła lekko czoło, analizując jej słowa, by po chwili spojrzeć na jej towarzyszy wyraźnie zaskoczonych i zdezorientowanych. Szybko otrzeźwiała i uspokoiła ich.
- Drodzy panowie, proszę mi na chwilę wybaczyć - powiedziała z delikatnym uśmiechem na twarzy.- Lady Selwyn naturalnie nie mogła wiedzieć, że ta tabliczka została postawiona specjalnie dla panów, byście mogli w spokoju odbyć swoją wędrówkę. Jestem zmuszona na chwilę zamienić z nią na ten temat słowo, a panów zachęcam do rozejrzenia się po wnętrzu już samego wejścia, gdzie mogą panowie dostrzec ślady przeszłości.
Skłoniła się z szacunkiem w stronę mężczyzn, którzy poszli za jej radą, aczkolwiek czuła ich spojrzenia na sobie, gdy odciągała znajomą kobietę na stronę.
-Lady Selwyn proszę mi powiedzieć szybko, co tutaj się dzieje? - powiedziała szeptem, wyraźnie zdenerwowana.
- Nikt mnie nie poinformował i jak na razie ta kwestia to mój najmniejszy problem. - mruknęła bardziej do siebie, niż kobiety. Sam fakt, że w Ministerstwie dopuszczono się takiego niedopatrzenia jak niepoinformowanie jej o zaistniałej na statku sytuacji, była poniżej krytyki, jednak w mleko już się rozlało i w tej chwili zaprzątanie sobie głowy czyja to wina, było marnotrawieniem sił i czasu. Naturalnie nie miała zamiaru zostawić tej sprawy - po prostu postanowiła zająć się tym później i dołożyć wszelkich starań by winni nie zapomnieli następnym razem o swoich obowiązkach, o ile oczywiście takowy raz nastąpi. Teraz musiała jednak myśleć nad tym, co zrobić w tym momencie.
- Jak na razie mogę powiedzieć tylko tyle że są dość istotnymi gośćmi Ministerstwa - powiedziała, w myślach od razu przechodząc myślami do wczorajszego dnia, kiedy to myślała kogo powinna zamordować za zapomnienie o nich. Tą kwestię jednak pominęła przy prezentowaniu ich lady Selwyn zdając sobie sprawę, że są rzeczy które chociaż na jakiś czas powinny zostać ukryte.
Do tej pory rozglądała się kątem oka po statku, w głowie rejestrując na co powinna gościom zwrócić uwagę. Była tak pochłonięta, że ostatnie zdanie jej rozmówczyni wydawało się dotrzeć do niej dopiero po minucie. Gwałtownie przeniosła na nią swoje spojrzenie i całą uwagę, a na jej twarzy pojawił się charakterystyczny dla niej uśmiech.
- Ależ lady Selwyn, ja nie mam zamiaru opuszczać tego statku. Mam zamiar oprowadzić po nim tych panów, nawet jeśli nie po całym to chociaż po jego znacznej części. Oni muszą go zobaczyć, jak nagle odwołam to zwiedzanie zaczną podejrzewać nas o pomyłkę czy inną tego typu rzecz, a czegoś takiego nie może być.
W jej głosie próżno było szukać rozbawienia czy żartów - brzmiała poważnie, a i jej oczy tak wyglądały pomimo uśmiechu. Przy tym też była pewna że bez względu na wszystko dopnie swego, jednocześnie jednak starając się o bezpieczeństwo dostojników.
- Potrzebuję informacji jakie części statku są bezpieczne i za jaki czas będę mogła pokazać im główną salę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 21.04.22 20:12, w całości zmieniany 1 raz
- W porządku - udam się z nimi do kajut, a i do innych nieznacznych miejsc które (zgodnie z tym co lady mówi) są bezpieczne. Prawdopodobnie zajmie nam to jakiś czas, więc żywię ogromną nadzieję, iż do tego czasu cały statek będzie już sprawdzony albo chociaż te najważniejsze miejsca do zwiedzania. Tak czy inaczej powiadomię lady gdy skończymy.
Po tych słowach delikatnie skinęła jej głową i wróciła do swoich gości, by delikatnym uśmiechem na twarzy prowadzić ich w stronę kajut, jednocześnie zabawiając historyjkami na temat Mary Celeste i nie tylko. Szybko udało jej się stwierdzić, że cudzoziemcy chociaż sprawiali wrażenie dość poważnych i niezbyt rozmownych, są dobrymi rozmówcami i jeszcze lepszymi słuchaczami. Rzadko zdarzało jej się mieć kontakt z takimi osobami, a wycieczka wbrew wcześniejszym prognozom okazała się być przyjemna.
W miarę możliwości poruszali się dość wolno, jednak logicznym było, że niemożliwe było przedłużanie wszystkiego w nieskończoność. Po długiej przeprawie przez kajuty, kilka mniejszych sal i bibliotekę, powoli nadchodził czas na to, by dowiedzieć się o tym, jak teraz ma się sytuacja.
- Rozumiem, w takim razie pójdę za radą lady i niezwłocznie udam się w tamtą stronę. A że ta jest dość przestronna, to może uda mi się zająć ich wystarczająco długo. Nie chcę by odkryli co tutaj zaszło, a przynajmniej nie dzisiaj. - powiedziała, ukradkiem zerkając na nich. Wolała nie spuszczać ich z oczu, chociaż jak na razie sprawiali wrażenie takich, co to raczej nie lubią sprawiać żadnych problemów.
Panna Parkinson bardzo dobrze opanowała sztukę zakładania masek, ukrywając pod spodem swoją realną naturę. Teraz była niezwykle miła dla gości Ministerstwa, co prawdopodobnie niejeden jej wróg mógłby oglądać z szeroko otwartą buzią. Każdy jednak miał swoje granice i gdyby wszystko potoczyło się dzisiaj inaczej: goście byliby niezwykle nieznośni, osoba pracująca na statku nie współpracowała tak gładko jak Lucinda, Elisabeth z pewnością nie wytrzymałaby. A przecież od tego jak dzisiaj wypadnie wiele zależało.
- Przy okazji chciałabym lady podziękować i obiecać niechybną rekompensatę. Jeżeli tylko lady znajdzie czas to mam również nadzieję na spotkanie, w końcu dawno chyba nie miałyśmy okazji porozmawiać na spokojnie.
Uśmiechnęła się na słowa kobiety kiwając ze zgodnością głową. - Mam nadzieje, że tak właśnie będzie, lady Parkinson. - powiedziała. Goście Ministerstwa mogli podejrzewać, że coś dzisiejszego dnia na statku się wydarzyło, ale pewnie do głowy by im nie przyszło o co tak naprawdę chodzi. Nie mogła jednak ukryć żalu jaki nabrała jeżeli chodzi o Ministerstwo. Przecież wystarczyło wysłać sowę, a to wszystko przebiegło by w całkowicie inny sposób. Łatwiejszy. Bezstresowy. Łatwo było się domyślić, że mieli tam naprawdę niezły bałagan jeżeli do czegoś takiego doszło. - Tak oczywiście. Powinnyśmy się niedługo spotkać. Proszę przesłać sowę w dogodnym dla lady terminie. - dodała z uśmiechem. - Naprawdę miło było razem współpracować. - odparła na zakończenie. Skłoniła się i oddaliła by zakończyć wszystkie sprawy w Mary Celeste.
z/t
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 21.04.22 20:16, w całości zmieniany 1 raz
Cała ta sytuacja wydawała się być w jakimś stopniu niepokojąca, żeby nie powiedzieć wręcz irytująca. Jej nowe zadanie zawodowe ukazało wiele luk w systemie Ministerstwa. Niedopatrzenia nie mogły się brać znikąd, a zatem albo pracownicy postanowili zignorować swoje obowiązki albo pojawiło się coś, przez co inne rzeczy musiały odejść na bok. Ostatnio na świecie wiele się działo, czytając przeróżne gazety czy po prostu rozglądając się dookoła co się działo na świecie, można było dostrzec wiele niepokojących zjawisk. Mogły to być symptomy, przez co można się domyślić iż niedługo coś się może wydarzyć...
Panna Parkinson postanowiła w najbliższym czasie zacząć rozglądać się dookoła; podsłuchać czyjeś rozmowy czy wdać się w różnego rodzaju konwersacje mogące pomóc jej dowiedzieć się czegoś więcej.
Póki co jednak musiała dokończyć oprowadzanie - starała się robić to najdłużej jak mogła i na szczęście udało jej się zająć gości na jak najdłuższy czas. Po pokazaniu wszystkich możliwych ciekawostek ze statku, ona z uśmiechem na ustach wraz z mężczyznami opuściła miejsce, czując zadowolenie z wykonanego zadania, jednocześnie zastanawiając się nad jakimś wolnym terminem. W końcu nie należy rzucać słów na wiatr.
|zt
Jest już dość późny wieczór. Myślę o tym, że powinnam iść spać, zupełnie nie domyślając się, co przyniesie mi sen dzisiejszej nocy. Może to i lepiej. Tak czy inaczej, czuję pewnego rodzaju niepokój wymieszany z podekscytowaniem. Jak zwykle udaje mi się wykupić połowę Miodowego Królestwa, a także dostaję niepohamowanego szału gotowania - zapiekanki, podsmażane kanapki, sałatki oraz galarety. Coraz więcej zapachów miesza się w kuchni, a blaty powoli zapełniają się wszystkimi smakołykami, które wychodzą spod moich rąk. Zaczyna się robić ciasno w tak niewielkim pomieszczeniu, aż wreszcie zmęczona opadam na podłogę – z powodu braku wolnego krzesła, teraz okupowanego przez posiłki. Pomimo moich niezaprzeczalnych zdolności pochłaniania jedzenia, krótki przegląd tych wszystkich rzeczy utwierdza mnie w przekonaniu, że nie jestem w stanie zjeść wszystkiego sama. Wiele sylwetek oraz twarzy przewija się w tym momencie przed moimi oczami, ale decyduję się napisać do tej jednej - Julii. Dawno się nie widziałyśmy, a to karygodne, zważywszy na nasze relacje. Mam jej tyle do powiedzenia! I kto lepiej spałaszowałby taką górę potraw oraz słodyczy? Może wygłodniali aurorzy, ale ci na pewno są w pracy, dlatego nie zamierzam im przeszkadzać.
Piszę krótką adnotację odnośnie miejsca spotkania. Niestety na kolanie, gdyż nie mam ani kawałka wolnej przestrzeni. Może mogłabym iść do salonu, ale tam też nie mam zbytnio powierzchni płaskich - i dodatkowy wysiłek jest tu zbyteczny! Dlatego odsyłam Fruwokwiata z nadzieją, że rudowłosa nie ma akurat żadnych planów i rzeczywiście spotkamy się w porcie. Szybko wyjmuję z szafki koszyk, do którego wkładam część specjałów oraz zakupów z Królestwa. Ostatnio ciągle organizuję coś podobnego do pikników, chociaż w tym przypadku akurat nie muszę liczyć na dobre serce mamy Sprout, a wręcz sama postawiłam na bój z latającymi kociołkami oraz sztućcami!
Kiedy wszystko jest gotowe, włącznie ze mną (kazałam Julce ubrać piękną suknię - sama też wyciągnęłam jedną z lepszych, jednak bez wątpienia nie takich, które ona mogłaby nosić), po czym teleportuję się wprost przed wrak Mary Celeste. Na szczęście nie muszę długo czekać na przyjaciółkę, którą zaraz biorę pod rękę.
- Chodź, zaczyna się bal! Musisz mnie nauczyć kilku kroków - śmieję, rezygnując ze standardowych powitań. Wchodzimy na trzeszczący mostek, a następnie pokład. Kiedy zaś przestępujemy przez wnętrze statku, w głównej sali zapala się światło, a duchy nieprzerwanie kręcą się w powietrzu. Odstawiam koszyk gdzieś na bok, otwierając jego obie klapy. - Poczęstunek, darmowy - wyjaśniam w skrócie, mrugając do ciebie znacząco. Powiększam skryty w kieszeni gramofon, który podkłada muzykę pod pląsy zjaw. Zdejmuję swój płaszcz rzucając go nieopodal, ukazując ciemnoniebieską suknię. I patrzę na ciebie wyczekująco, udając, że wcale jedna noga mi nie podryguje. Zupełnie nie umiem tańczyć, ale kiedyś mogłabym się nauczyć, prawda?
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Zadziwiające, że można szczerze kochać dzieci i obawiać się perspektywy posiadania własnych.
Kiedy odczytała list, uniosła brwi w lekkim rozbawieniu, jednak już w pierwszej chwili wiedziała, że pójdzie. Dobrała suknię inną od tych, jakie nosiła na co dzień. Zazwyczaj nosiła się raczej skromnie, oczywiście w długich, eleganckich strojach, jednak bez nadmiaru zdobień, czy błyskotek, nie mając potrzeby nadmiernie rzucać się w oczy. Dziś jednak wyciągnęła jasną, beżową suknię, odrobinę szerszą w biodrach, przeszytą złotymi nićmi we wzory paproci w gorsecie w kolorze lekko złotawego brązu.
Gorset związała mocno jak należy, włosy upięła w kok, jakby na prawdę szykowała się na wystawny bal. Jeszcze pantofelki i voila.
Teleportowała się we wskazane miejsce o czasie, by szerokim uśmiechem powitać przyjaciółkę.
- Obawiam się, że nie jestem mistrzynią tańca. - przyznała szczerze. Nie unikała tego, jednak niestety nie mogła się pochwalić nadmiernym talentem, czy wyczuciem. Ot, znała podstawowe kroki, znała tańce, które wypadało jej znać i tyle. Zaraz jednak zdecydowanie rozpromieniona spojrzała w stronę koszyka. - Ale jakiejś podstawy mogę cię nauczyć, jeśli czeka mnie nagroda. Zrobiłaś czekoladowe babeczki? Matko, kocham twoje babeczki.
Pokręciła głową świadoma, że przed Pom nie musi ukrywać drzemiącego w niej demona. Mało przy kim czuła się równie swobodnie, ale to już był urok panny Sprout, który przyciągnął ją już w pierwszych chwilach i sprawił, że nie mogła się oprzeć.
Albo jej słodycze. Tak, to też możliwe, ale za nimi na pewno poszły ciepłe i szczere uczucia!
- Szykujesz się na jakieś przyjęcie? - dodała rozbawiona, tym bardziej, że jeden z duchów zamachał do nich zapraszająco, jakby ponaglająco, jakby fakt, że stoją był w tej chwili nietaktem i podeszła bliżej. - Jak rozumiem, mianujesz mnie na tę okazję mężczyzną?
Dodała jeszcze, unosząc brwi i ruchami naśladując swoją guwernantkę z czasów dziecinnych uniosła ramiona Sprout, rozprostowała jej plecy nawet, jeśli już były proste (guwernantka miała na tym puncie drobną manię), ułożyła jej ręce jak należy, uznając, że tańczenie z "widmem" będzie na początek lepsze. Sam pomył uczenia czegoś Pom trochę ją bawił, sama się ustawiła, pokazując podstawowe kroki do jednego z tańców.
- Raz, dwa, trzy i raz dwa trzy, będziesz mnie naśladować aż ci się uda, a jak ci się uda, idę do koszyka po babeczkę, raz, dwa, trzy, a potem zrobimy obrót i poprosimy jakiegoś pana ducha, żeby ci towarzyszył.
Oznajmiła w końcu wiedząc, że gdyby miała faktycznie tańczyć męską część, miałyby tu konkurs z deptania po nogach. A... no, ducha Pom nie podepta i na odwrót! Spojrzała na twarz Pom. - Co u ciebie w ogóle?
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Uśmiecham się szeroko, tak na powitanie - powitania są cudownym preludium do czegoś więcej. Wspólnego łapania między palce czasu. Byciem kowalem własnego losu. To musi wprawiać w zachwyt. Czuję się upojona nocnym wiatrem, ciemnością wychylającą się spomiędzy migoczących świateł oraz cichym śmiechem podszytym informacjami na temat dalszej części spotkania. Które udaje mi się utrzymać w niespodziankowej niewiedzy tak długo jak to możliwe.
- Przy mnie każdy jest mistrzem tańca - kwituję od razu prostując rękę. - Za wyjątkiem Brendana - dodaję, nie mogąc powstrzymać się od tej uwagi; kąciki ust niebezpiecznie drżą z powodu wesołości. Kto jak kto, ale ty doskonale o tym wiesz. Myślami wracam na chwilę do wszystkich szkolnych balów, przed którymi Weasley się chował jak przed gorsetem szlachectwa.
- Naturalnie - babeczki czekoladowe obecne! - zapewniam, zerkając jeszcze na chwilę do koszyka. Też je uwielbiam, z pyszną, płynną czekoladą w środku… ach. Na samą myśl ślinianki przyspieszają tempo pracy, ale kręcę głową. Żołądek oraz kubki smakowe poczekają, taniec nie. Już się nawet do niego wyrywam, a przynajmniej w jakiejś części, gdyż noga niebezpieczne podryguje na drewnianym parkiecie.
- Ja? Przyjęcie? - wybucham śmiechem. - Tylko na hogwarckich jako nauczycielka do pilnowania. Chociaż ostatnio… - Poważnieję. Macham lekceważąco ręką siląc się na przepraszający uśmiech. Nie, nie mówmy o tym Julko.
- Mężczyzną? Tak piękna dama w tak szykownej kreacji nie może być mężczyzną! Liczyłam na pokazanie mi kilku kroków - dodaję, powoli ruszając biodrami. To chyba w tańcach współczesnych, a nie balowych, ale skąd mam wiedzieć? Chcę wbić się w rytm. Macham do duchów, zaraz koncentrując się na tobie oraz wskazówkach. Staram się trzymać prosto ręce, ale to takie męczące! Nie mogę jednak cię zawieść, dlatego staram się ze wszystkich sił. Kilka kroków w jedną stronę, kilka w drugą.
- Ummm, u mnie… w porządku. Chyba. Wiesz, dopóki… on panoszy się w szkole, to nic nie jest ok. Może lepiej opowiedz co u ciebie? - zmieniam temat starając się zrobić powabny obrót. Chyba nie wychodzi mi to najlepiej skoro tańczące duchy zerkają na mnie dziwacznie. Przynajmniej w niebieskim mi do twarzy…
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3