Fish & Chips
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Fish & Chips
Najlepsze ryby z frytkami w całym Londynie. Znajdująca się na brzegu magicznej części Dzielnicy Portowej, niedaleko doków niepozorna budka jest przyczyną kolejek, w których Londyńczycy wytrwale stoją po ten w prawdzie niezbyt zdrowy, ale też tani przysmak. Prowadzona przez charłaka jest obecnie miejscem odwiedzin tylko i wyłącznie czarodziejów, którzy liczyć mogą na krzesełka, a raczej metalowe taborety i stoliki na stałe przytwierdzone do ziemi. Niegdyś musieli delektować się rybą ukryci za budką, by tam w spokoju prowadzić dysputy o sprawach bieżących i nie musieć obawiać się łamaniem Kodeksu Tajności, teraz jednak - gdy stanowią już jedynych klientów - siadają gdzie popadnie.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:07, w całości zmieniany 1 raz
Pokiwał z uśmiechem głową, słuchając marzeń młodego Prewetta. W jego duszy czaił się odkrywca, który gotów był przemierzyć świat. Artur nie przerywał, cierpliwie poznając wizję botanika-odkrywcy.
- Anglia wydaje się czasem taka ciasna, a cała reszta ogromna i kusząca, prawda? - rzucił niezobowiązująco. - Rozumiem co w tym dostrzegłeś. Przecieranie szlaku, poznawanie na własne oczy tajemnic świata... kuszące życie, choć na pewno niełatwe w praktyce. Słyszę w twoich słowach żar i pasję - zauważył szczerze. - Dlaczego zmieniłeś zdanie? - spytał może zbyt bezpośrednio. Miał pewne domysły, w końcu dziecięce marzenia boleśnie zderzają się z dorosłością, ale chciał usłyszeć co Rory ma do powiedzenia. - No proszę, to musi być interesująca korespondencja, miałeś szczęście. Nadal ze sobą piszecie? - Longbottom posłał mu ciekawskie spojrzenie. Podejrzewał, że mógł znać ją z Zakonu Feniksa, jeśli dobrze kojarzył.
Artur był odrobinę zawiedziony, miał nadzieję na poznanie jakiś niezwykłych właściwości eliksirów z indyjskiego agrestu. Nie powinien się dziwić, w końcu uzdrowiciele dążyli do bezpiecznych receptur, których działanie łatwo przewidzieć.
- Czyli egzotyczny zamiennik - podsumował. - Jak już jesteśmy przy leczeniu, chyba podszkolę się w magii leczniczej. Zbyt często żałowałem, że nie poświęciłem jej więcej uwagi - podzielił się swoimi niedawnymi przemyśleniami.
Magia ta była niezwykle trudna, bowiem wymagała wielkiego skupienia, umiejętności oraz wiedzy o ludzkim ciele. Amatorskie próby potrafiły być bardziej szkodliwe niż brak pomocy, pomyłki wiele kosztowały. Zbyt długo to już odkładał, zrzucając początkowo winę na czasochłonny kurs aurorski, a później na pracę i Zakon.
- Jest to jakaś miła odmiana - przyznał z cichym śmiechem. Kiedy przyzwyczaił się do zawodowego ryzyka, kiedy stało się dla niego równie naturalne jak oddychanie? Nie dawał pochłonąć się brawurze, nadal był ostrożny i unikał niepotrzebnych niebezpieczeństwa, ale przy zbyt spokojnych tygodniach zaczynał niewyraźnie czuć, że czegoś mu chyba brakuje.
- Tak, konkretnie jednego, w który przelał swoją wolę i żądzę władzy. Mógł za jego pomocą choćby wpływać na inne magiczne pierścienie, umysły oraz oszukiwać śmierć - wyjaśnił bez zbędnego wdawania się w szczegóły, zauważając niepokojącą analogię do horkruksów. - Niewykluczone, w końcu nasze światy nie są tak odseparowane jak zwolennicy czystej krwi lubią uważać - stwierdził zainteresowany pytaniem szwagra. - Mógł sam znać jakiegoś czarodzieja, sam chętnie bym się z nim spotkał, byłby to dla mnie zaszczyt - przyznał z przekonanie, pewnie wielu szlachciców byłoby oburzonych, że jeden z nich tak ceniłby kontakt z jakimś mugolem. - Sądzę jednak, że prawda jest nieco inna. Autor nigdy nie zetknął się z nami, a czarodzieje w jego twórczości są prędzej echem czarodziejskiego świata, widocznym w mugolskiej kulturze, ich wierzeniach, mitach, legendach. Magia przedstawiona na kartach jego opowieści, choć może zabrzmieć dziwnie, jest bardziej tajemnicza i magiczna od naszej - wyznał, a w jego oczach można było dostrzec, że dał się oczarować tej wizji. U nich była codziennością, integralnym elementem życia, wykorzystywanym w błahych sprawach. - Jest to w pewnym sensie pokrzepiające, że największą magię oferuje wyobraźnia - przyznał, przestając zwracać uwagę na kolejkę i całą resztę. - Chyba jest popularna, ale nie orientuję się jeszcze dobrze w ich świecie - przyznał, mając nadzieję, że z czasem to się zmieni.
Podzielał zainteresowanie mugolskim postrzeganiem magii, ukształtowanym w częściowym oddzieleniu od tej prawdziwej. Jak by wyglądał świat, w którym nie byłoby granic, a czary przenikałyby do życia wszystkich mugoli?
- Tak, choć to skomplikowana sprawa... - zaczął, od razu dostrzegając niejasność odpowiedzi. - Chodzi mi o to, że czytałem, ale sam podział na poszczególne książki jest dość skomplikowany - wyjaśnił. - Została wydana w trzech tomach, ale sam autor traktuje swoje dzieło jak jedną powieść, podzieloną na sześć ksiąg. Nie bardzo rozumiem jak to u nich działa, skomplikowana sprawa... - przyznał niepewnie, nie ogarniając specyfiki wydawania książek u mugoli. - Wiesz co, chyba nie ma sensu się nad tym głowić, "seria" to dobre określenie - stwierdził, kończąc swoje niepotrzebne rozważania. - Jeśli chcesz, to przy następnej wizycie w Northumberlandzie mogę ci pożyczyć - zaproponował, choć miewał czasem odrobinę oporu przed pożyczaniem książek, nie lubił się z nimi rozstawać. Rory nie musiał o tym wiedzieć, a okazja do zarażenia innego czarodzieja dziełem Tolkiena nie zdarzała się codziennie.
- Anglia wydaje się czasem taka ciasna, a cała reszta ogromna i kusząca, prawda? - rzucił niezobowiązująco. - Rozumiem co w tym dostrzegłeś. Przecieranie szlaku, poznawanie na własne oczy tajemnic świata... kuszące życie, choć na pewno niełatwe w praktyce. Słyszę w twoich słowach żar i pasję - zauważył szczerze. - Dlaczego zmieniłeś zdanie? - spytał może zbyt bezpośrednio. Miał pewne domysły, w końcu dziecięce marzenia boleśnie zderzają się z dorosłością, ale chciał usłyszeć co Rory ma do powiedzenia. - No proszę, to musi być interesująca korespondencja, miałeś szczęście. Nadal ze sobą piszecie? - Longbottom posłał mu ciekawskie spojrzenie. Podejrzewał, że mógł znać ją z Zakonu Feniksa, jeśli dobrze kojarzył.
Artur był odrobinę zawiedziony, miał nadzieję na poznanie jakiś niezwykłych właściwości eliksirów z indyjskiego agrestu. Nie powinien się dziwić, w końcu uzdrowiciele dążyli do bezpiecznych receptur, których działanie łatwo przewidzieć.
- Czyli egzotyczny zamiennik - podsumował. - Jak już jesteśmy przy leczeniu, chyba podszkolę się w magii leczniczej. Zbyt często żałowałem, że nie poświęciłem jej więcej uwagi - podzielił się swoimi niedawnymi przemyśleniami.
Magia ta była niezwykle trudna, bowiem wymagała wielkiego skupienia, umiejętności oraz wiedzy o ludzkim ciele. Amatorskie próby potrafiły być bardziej szkodliwe niż brak pomocy, pomyłki wiele kosztowały. Zbyt długo to już odkładał, zrzucając początkowo winę na czasochłonny kurs aurorski, a później na pracę i Zakon.
- Jest to jakaś miła odmiana - przyznał z cichym śmiechem. Kiedy przyzwyczaił się do zawodowego ryzyka, kiedy stało się dla niego równie naturalne jak oddychanie? Nie dawał pochłonąć się brawurze, nadal był ostrożny i unikał niepotrzebnych niebezpieczeństwa, ale przy zbyt spokojnych tygodniach zaczynał niewyraźnie czuć, że czegoś mu chyba brakuje.
- Tak, konkretnie jednego, w który przelał swoją wolę i żądzę władzy. Mógł za jego pomocą choćby wpływać na inne magiczne pierścienie, umysły oraz oszukiwać śmierć - wyjaśnił bez zbędnego wdawania się w szczegóły, zauważając niepokojącą analogię do horkruksów. - Niewykluczone, w końcu nasze światy nie są tak odseparowane jak zwolennicy czystej krwi lubią uważać - stwierdził zainteresowany pytaniem szwagra. - Mógł sam znać jakiegoś czarodzieja, sam chętnie bym się z nim spotkał, byłby to dla mnie zaszczyt - przyznał z przekonanie, pewnie wielu szlachciców byłoby oburzonych, że jeden z nich tak ceniłby kontakt z jakimś mugolem. - Sądzę jednak, że prawda jest nieco inna. Autor nigdy nie zetknął się z nami, a czarodzieje w jego twórczości są prędzej echem czarodziejskiego świata, widocznym w mugolskiej kulturze, ich wierzeniach, mitach, legendach. Magia przedstawiona na kartach jego opowieści, choć może zabrzmieć dziwnie, jest bardziej tajemnicza i magiczna od naszej - wyznał, a w jego oczach można było dostrzec, że dał się oczarować tej wizji. U nich była codziennością, integralnym elementem życia, wykorzystywanym w błahych sprawach. - Jest to w pewnym sensie pokrzepiające, że największą magię oferuje wyobraźnia - przyznał, przestając zwracać uwagę na kolejkę i całą resztę. - Chyba jest popularna, ale nie orientuję się jeszcze dobrze w ich świecie - przyznał, mając nadzieję, że z czasem to się zmieni.
Podzielał zainteresowanie mugolskim postrzeganiem magii, ukształtowanym w częściowym oddzieleniu od tej prawdziwej. Jak by wyglądał świat, w którym nie byłoby granic, a czary przenikałyby do życia wszystkich mugoli?
- Tak, choć to skomplikowana sprawa... - zaczął, od razu dostrzegając niejasność odpowiedzi. - Chodzi mi o to, że czytałem, ale sam podział na poszczególne książki jest dość skomplikowany - wyjaśnił. - Została wydana w trzech tomach, ale sam autor traktuje swoje dzieło jak jedną powieść, podzieloną na sześć ksiąg. Nie bardzo rozumiem jak to u nich działa, skomplikowana sprawa... - przyznał niepewnie, nie ogarniając specyfiki wydawania książek u mugoli. - Wiesz co, chyba nie ma sensu się nad tym głowić, "seria" to dobre określenie - stwierdził, kończąc swoje niepotrzebne rozważania. - Jeśli chcesz, to przy następnej wizycie w Northumberlandzie mogę ci pożyczyć - zaproponował, choć miewał czasem odrobinę oporu przed pożyczaniem książek, nie lubił się z nimi rozstawać. Rory nie musiał o tym wiedzieć, a okazja do zarażenia innego czarodzieja dziełem Tolkiena nie zdarzała się codziennie.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nocną ciszę przerwał szelest piór. Sowa, dłuższa niż okrągła i raczej zwinna niż powolna prędko przemierzała Londyn, nie przejmując się mrokiem nocy. Wyglądała na stworzenie z misją. Jej bystry wzrok zdawał się widzieć cel wędrówki od samego początku i najwyraźniej stworzenie było gotowe zrobić wszystko, aby tylko dopiąć swego.
Cel jednak okazał się mniej spektakularny, niż sugerowałby to lot. Trzymany w dziobie list został wypuszczony na samym środku pustej ulicy, gdy tylko brązowy ptak zniży na kilka chwil lot. A potem po prostu poleciał dalej. Jakby nigdy nic i jakby jego misja jeszcze nie dobiegła końca. Choć każdy przecież wiedział, że pocztowe sowy zajmują się właściwie tylko tym.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Cel jednak okazał się mniej spektakularny, niż sugerowałby to lot. Trzymany w dziobie list został wypuszczony na samym środku pustej ulicy, gdy tylko brązowy ptak zniży na kilka chwil lot. A potem po prostu poleciał dalej. Jakby nigdy nic i jakby jego misja jeszcze nie dobiegła końca. Choć każdy przecież wiedział, że pocztowe sowy zajmują się właściwie tylko tym.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Alphard Black – arystokrata i pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Zmarły wskutek działań wojennych, dokładniejsza przyczyna śmierci nieznana.
- Chłopiec w Pudełku – kilkuletni chłopiec, znaleziony w niewielkim kartonie na rogu ulicy, które stało tam przez kilka dni, nim ktoś zauważył, że unosi się z niego nieprzyjemny odór. Na rękach dziecka zidentyfikowano czanomagiczne runy.
- Roderick Smith – były pałkarz Jastrzębi z Flamouth. Aresztowany po ataku na funkcjonariuszy Magicznej Policji. Zamordowany za zgodą Wizengamotu w ramach wymierzenia pokazowej kary śmierci.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
[bylobrzydkobedzieladnie]
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 12.01.21 19:48, w całości zmieniany 1 raz
Musiała wyrwać się z domu, zabrać cokolwiek ze sobą, choćby srebrną piersiówkę z odrobiną ginu w środku. Rzuciła Capillus i teraz blond pasma leżały miękko na ramionach. Nie powinni jej poznać, cały Londyn powinien nie wiedzieć, że wyszła z domu, że udała się do takiego miejsca jak to. Byle gdzie, byleby wyjść. Porwała za sobą Rigela, brat siedział już za długo w pokoju, ona zresztą też. Musieli opuścić Grimmauld Place 12 i zaczerpnąć powietrza, najlepiej tak by nikt się nie zorientował. Szli w ciszy przez całe miasto, nie odzywając się ani słowem, a jedynie ciężki oddech i opuchnięte oczy mogły świadczyć o tragedii, która im się przytrafiła. Zaledwie tydzień temu zmarł Alphard, zmarł ich brat, którego pamięć nigdy nie powinna zaginąć.
- Rigelu, tu - wskazała jedynie na budę za której cieniem można było się schować, odpocząć po męczącej i szybkiej wędrówce w niewiadomym celu. - Muszę odpocząć - wypuściła powietrze z ust. Był środek nocy, dookoła nikogo nie było. Jedynie szelest skrzydeł jakiegoś ptaka wydobywał się z nieznanej ciszy. - Nie mam siły, Rigelu... Nie mam siły tego wszystkiego robić - wspomniała mając na myśli organizację pogrzebu. - Nie wierzę w to... - czyżby znów słone łzy miały spłynąć po jej policzkach?
Ból i rozpacz, rozerwane serce, twarda tafla szkła, którą dalej czuła pod kolanami po ucieczce z domu. Widziała wtedy ten całun, rozpoznała to ciało. Ciało martwego Alpharda, martwego brata, który przecież nie pożegnał się, nie powiedział ani słowa. Dalej nie mogła w to uwierzyć, chociaż obok niej stał jej drugi brat, równie cenny, czasem nawet bliższy, lepiej rozumiany. Spędzili ze sobą dużo czasu w szkole, z Evandrą, z Prim. Potrafili rozmawiać bez przerwy, a jednak ostatnio tylko i wyłącznie milczeli.
- Rigelu... Jak to wszystko mogło się stać... DLACZEGO to wszystko się stało? - rozpłakała się i rzuciła w ramiona brata.
W blondzie nie wyglądała nawet odrobinę podobnie do samej siebie. Blackowie od zawsze mieli mocne geny czerni spływającej po włosach.
- Powiedz cokolwiek... - wydukała dalej wciskając się w brata, dalej nie potrafiąc oderwać się od jego ramion, musiała poczuć się bezpiecznie.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rigel szedł przez puste nocne miasto, użyczając swojego ramienia Aquili. Żeby nie wyróżniać się specjalnie z otoczenia, narzucił prosty czarny płaszcz, a splątane włosy ukrył pod kapeluszem — dokładnie takim, jakie widuje się na głowach większości panów w Londynie. Nie chciał puszczać Aquili samej, a czuł, że zamknięcie w domu, który stał się jeszcze zimniejszy, zupełnie jej nie służy. Sam też bardzo źle to znosił. Nie był prawie w stanie wychodzić na korytarz i patrzeć na portrety, w których dostrzegał znajome rysy, a kiedy już musiał iść w inną część domu — wbijał wzrok w podłogę.
Czasami też, jak nie był w stanie zasnąć, otwierał okno, brał miotłę, i wylatywał w objęcia nocnego miasta. Krążył nisko — tuż nad dachami, robiąc slalom między kominami, żeby się porządnie zmęczyć i zmarznąć. Dopiero wtedy, kiedy jego ciało miało dość wrażeń, udawało mu się zasnąć. Na krótko. Nie głęboko. Nie spokojnie. Ale zawsze coś.
-Tak, widzę. Zróbmy przerwę. Nie ma co się spieszyć…- odpowiedział cicho siostrze, kiedy ta wskazała jakiś zamkniętą na cztery spusty dużą budkę. Posadził ją na wystającym schodku i sam zajął miejsce obok, po czym objął ją ramieniem, przy okazji wyciągając zza pazuchy piersiówkę z whiskey i podał ją Aquili. Martwił się o nią. Wzięła na siebie bardzo dużo zadań, związanych z pogrzebem, jednak Black nie wiedział, czy zrobiła to po to, bo została poproszona przez ojca, czy dlatego, ze potrzebowała również znaleźć jakieś zajęcie, żeby nie myśleć.
Przez chwilę starszy z młodszych Blacków patrzył na krzywo umieszczoną zakrętkę. Kiedy się pakował odpowiedni prowiant na ich spacer, palce kompletnie nie dały sobie rady z tak prostym zadaniem, jak właściwe zakręcenie piersiówki. Przygotowania do pogrzebu jego też doprowadziły na skraj wytrzymałości psychicznej… i fizycznej.
Szczególnie kiedy załatwiał u krawca odpowiednią szatę, w której Alphard miał być pochowany… przerabiając projekt szaty ślubnej, którą przygotował specjalnie dla niego.
-Chciałbym znać odpowiedź na twoje pytanie. - objął ją mocniej, kładąc jej głowę na swoim ramieniu. - Tylko że ja naprawdę nie wiem…
W tej samej chwili obok niego na stopniu upadła zalakowana koperta. Rigel zmarszczył brwi.
-Co jest? - podniósł kopertę, przyjrzał się jej na tyle, na ile pozwalało światło pobliskiej latarni, jednak nieusatysfakcjonowany efektem wydostał różdżkę.
-Lumos!
W tym świetle był w stanie dostrzec specyficzny symbol na pieczęci.
-Aquilo, wiesz, co to i od kogo może być? Nie kojarzę tego zupełnie…
Chwile wahał się, czy to aby dobry pomysł jednak w końcu złamał pieczęć i otworzył list, podświetlając sobie tekst różdżką.
-Co do…? - był jedynie w stanie z siebie wydusić.
Czasami też, jak nie był w stanie zasnąć, otwierał okno, brał miotłę, i wylatywał w objęcia nocnego miasta. Krążył nisko — tuż nad dachami, robiąc slalom między kominami, żeby się porządnie zmęczyć i zmarznąć. Dopiero wtedy, kiedy jego ciało miało dość wrażeń, udawało mu się zasnąć. Na krótko. Nie głęboko. Nie spokojnie. Ale zawsze coś.
-Tak, widzę. Zróbmy przerwę. Nie ma co się spieszyć…- odpowiedział cicho siostrze, kiedy ta wskazała jakiś zamkniętą na cztery spusty dużą budkę. Posadził ją na wystającym schodku i sam zajął miejsce obok, po czym objął ją ramieniem, przy okazji wyciągając zza pazuchy piersiówkę z whiskey i podał ją Aquili. Martwił się o nią. Wzięła na siebie bardzo dużo zadań, związanych z pogrzebem, jednak Black nie wiedział, czy zrobiła to po to, bo została poproszona przez ojca, czy dlatego, ze potrzebowała również znaleźć jakieś zajęcie, żeby nie myśleć.
Przez chwilę starszy z młodszych Blacków patrzył na krzywo umieszczoną zakrętkę. Kiedy się pakował odpowiedni prowiant na ich spacer, palce kompletnie nie dały sobie rady z tak prostym zadaniem, jak właściwe zakręcenie piersiówki. Przygotowania do pogrzebu jego też doprowadziły na skraj wytrzymałości psychicznej… i fizycznej.
Szczególnie kiedy załatwiał u krawca odpowiednią szatę, w której Alphard miał być pochowany… przerabiając projekt szaty ślubnej, którą przygotował specjalnie dla niego.
-Chciałbym znać odpowiedź na twoje pytanie. - objął ją mocniej, kładąc jej głowę na swoim ramieniu. - Tylko że ja naprawdę nie wiem…
W tej samej chwili obok niego na stopniu upadła zalakowana koperta. Rigel zmarszczył brwi.
-Co jest? - podniósł kopertę, przyjrzał się jej na tyle, na ile pozwalało światło pobliskiej latarni, jednak nieusatysfakcjonowany efektem wydostał różdżkę.
-Lumos!
W tym świetle był w stanie dostrzec specyficzny symbol na pieczęci.
-Aquilo, wiesz, co to i od kogo może być? Nie kojarzę tego zupełnie…
Chwile wahał się, czy to aby dobry pomysł jednak w końcu złamał pieczęć i otworzył list, podświetlając sobie tekst różdżką.
-Co do…? - był jedynie w stanie z siebie wydusić.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Wymiotowała często, głównie z nerwów i ilości wlewanego w siebie wina. Żołądek miała jednak wystarczajaco ściśnięty by nie być w stanie wepchnąć w siebie więcej niż kawałków śniadania. Nieważne jak bardzo by się starała, ukrycie wszystkich oznak tego potwornego zmęczenia wydawało się niemal niemożliwe. Dzisiaj jej to nie obchodziło. Rozwiane przez wiatr blond włosy i zapięty pod samą szyję płaszcz sprawiły, że Aquila była niemal nie do rozpoznania we wścibskich oczach przechodniów, którzy na chwilę zatrzymywali się przy Grimmauld Place 12, licząc na plotki. Dzisiaj rodzeństwo potrzebowało nie wyróżniać się, pozostać anonimowymi.
Było jej wszystko jedno gdzie posadził ją Rigel, ufała mu przecież. Nie obchodził ją brud na tym schodku albo kto siedział tam przed nią, musiała się uspokoić, złapać oddech. Piersiówka ratowała sytuację, a gorzki smak whisky pozwalał choć na chwilę wyciszyć umysł. Powinna przestać, powinna stanąć na wysokości zadania, zorganizować godny pochówek. Stres związany z tym czy na pewno wszystko wyjdzie tak jak powinno, czy każdy element zostanie wykonany prawidłowo, czy goście dobrze to ocenią, czy matka będzie zadowolona, czy ojciec zatwierdzi wszystko skinieniem głowy... Każda ta myśl wypalała od środka, ale pozwalała skupić się na jednej o czym nie chciała myśleć, o Alphardzie. Musiała zresztą odciążyć resztę rodziny, to Rigel będzie miał teraz najtrudniej.
- Wygląda jak list... Sowa wszędzie Cię znajdzie... - wymamrotała tylko gdy blask z różdżki brata oświetlił kopertę.
Wtedy skupiła wzrok. Nie dostrzegła tam jednak imienia Rigela ani nawet swojego, a w okolicy było pusto. Do Ciebie, przechodniu widniało jedynie na kopercie.
- Uważaj z tym... - powiedziała cicho i przyjrzała się symbolowi na pieczęci. - Wygląda jak zwykły symbol gwiazda... - a te często przewijały się przez Grimmauld Place 12.
Każdy z nich nosił imię nadane po symbolu z nieba. Co prawda Blackowie już dawno swe siły przełożyli na politykę, ale astronomia dalej pozostawała bliska im sercom. Aquila nie znała się na niej, ale wiedziała o symbolach dużo, znacznie więcej niż przeciętny czarodziej. Lata poświęcone na siedzenie z nosem w książkach historycznych opłaciły się.
- Nie znam tego symbolu, ale może powinniśmy go... - nie dokończyła, bo dłonie Rigela złamały pieczęć.
Przez chwile myślała, że coś się stanie, że rozleje się na niego klątwa, że ktoś go zaatakuje. Przerażenie po śmierci Alpharda zostawiało wystarczające napady lęków, nie zniosła by utraty Rigela. Nic się jednak nie stało, obok nich dalej było głucho, a z nieba nie spadł kwaśny deszcz. Dopiero gdy brat wyciągnął z koperty list i otworzył go, dopiero wtedy zrozumiała dlaczego na kopercie nie było klątwy. To jej treść była cenna.
- Nie wiem, ja... - wymamrotała tylko przyglądając się i czytając z uwagą treść listu.
Alphard Black – arystokrata i pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Zmarły wskutek działań wojennych, dokładniejsza przyczyna śmierci nieznana, reszta nie miała znaczenia... Było coś o jakimś chłopcu, o straceńcu. Jedna łza popłynęła po jej policzku, myślała jedynie o Alphardzie, a przecież tak się starała by zapomnieć.
- Co to oznacza, Rigelu?
Było jej wszystko jedno gdzie posadził ją Rigel, ufała mu przecież. Nie obchodził ją brud na tym schodku albo kto siedział tam przed nią, musiała się uspokoić, złapać oddech. Piersiówka ratowała sytuację, a gorzki smak whisky pozwalał choć na chwilę wyciszyć umysł. Powinna przestać, powinna stanąć na wysokości zadania, zorganizować godny pochówek. Stres związany z tym czy na pewno wszystko wyjdzie tak jak powinno, czy każdy element zostanie wykonany prawidłowo, czy goście dobrze to ocenią, czy matka będzie zadowolona, czy ojciec zatwierdzi wszystko skinieniem głowy... Każda ta myśl wypalała od środka, ale pozwalała skupić się na jednej o czym nie chciała myśleć, o Alphardzie. Musiała zresztą odciążyć resztę rodziny, to Rigel będzie miał teraz najtrudniej.
- Wygląda jak list... Sowa wszędzie Cię znajdzie... - wymamrotała tylko gdy blask z różdżki brata oświetlił kopertę.
Wtedy skupiła wzrok. Nie dostrzegła tam jednak imienia Rigela ani nawet swojego, a w okolicy było pusto. Do Ciebie, przechodniu widniało jedynie na kopercie.
- Uważaj z tym... - powiedziała cicho i przyjrzała się symbolowi na pieczęci. - Wygląda jak zwykły symbol gwiazda... - a te często przewijały się przez Grimmauld Place 12.
Każdy z nich nosił imię nadane po symbolu z nieba. Co prawda Blackowie już dawno swe siły przełożyli na politykę, ale astronomia dalej pozostawała bliska im sercom. Aquila nie znała się na niej, ale wiedziała o symbolach dużo, znacznie więcej niż przeciętny czarodziej. Lata poświęcone na siedzenie z nosem w książkach historycznych opłaciły się.
- Nie znam tego symbolu, ale może powinniśmy go... - nie dokończyła, bo dłonie Rigela złamały pieczęć.
Przez chwile myślała, że coś się stanie, że rozleje się na niego klątwa, że ktoś go zaatakuje. Przerażenie po śmierci Alpharda zostawiało wystarczające napady lęków, nie zniosła by utraty Rigela. Nic się jednak nie stało, obok nich dalej było głucho, a z nieba nie spadł kwaśny deszcz. Dopiero gdy brat wyciągnął z koperty list i otworzył go, dopiero wtedy zrozumiała dlaczego na kopercie nie było klątwy. To jej treść była cenna.
- Nie wiem, ja... - wymamrotała tylko przyglądając się i czytając z uwagą treść listu.
Alphard Black – arystokrata i pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Zmarły wskutek działań wojennych, dokładniejsza przyczyna śmierci nieznana, reszta nie miała znaczenia... Było coś o jakimś chłopcu, o straceńcu. Jedna łza popłynęła po jej policzku, myślała jedynie o Alphardzie, a przecież tak się starała by zapomnieć.
- Co to oznacza, Rigelu?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Parę razy zamrugał, nie rozumiejąc, na co właśnie patrzy. Szybko i trochę nerwowo, obrócił kartkę, szukając czy może nie ma czegoś na drugiej stronie, zajrzał ponownie do wnętrza koperty. Nic. Ani śladu jakiejkolwiek informacji, kto mógłby wysłać ten list.
I najważniejsze — dlaczego oni. Dlaczego tu? Dlaczego teraz?
Czy byli śledzeni i ktoś specjalnie im to podesłał, żeby zasmucić? Dobić psychicznie osoby w żałobie? Czy może... było to jeszcze coś innego?
-Nie rozumiem. Zupełnie, nic, kompletnie nie rozumiem.
Znów spojrzał na treść listu, który mocno ściskał w dłoni. Kiedy zobaczył podobiznę Alpharda, takiego prawdziwego, żywego, poczuł, jakby ktoś wymierzył mu solidnego kopniaka prosto w splot słoneczny.
-Dlaczego ktoś rozsyła te rzeczy? - powiedział cicho i powoli. - Po co?
Nie twarz brata, układająca usta w swój lekki do bólu znanym lekkim uśmiechem, sprawiła, że zrobiło mu się słabo. Pod krótką notką o jego śmierci, widniały kolejne zapisy. Zdrajca Roderick Smith… Rigel nie zwrócił na to większej uwagi, ponieważ było na kartce jeszcze coś. Coś, co nim do głębi wstrząsnęło. Mały chłopiec, zostawiony jak śmieć na ulicy, aby gnił zapomniany przez ludzi, stając się ucztą dla much i ich larw. I do tego ta wzmianka o czarnomagicznych znakach. Czy to prawda?
To nie może być prawda… Przecież nigdzie w gazetach nie było o tym przerażającym znalezisku!
-Dlaczego ktoś pisze te okropne rzeczy. Przecież nie może być… Żeby dziecko… Żeby tak na ulicy…
Zasłonił usta wierzchem dłoni, w której nadal trzymał różdżkę. Jego umysł z okrutną precyzją i kolorami narysował mu to nieduże wzdęte blade ciało chłopca, z wyłamanymi kończynami, wciśnięte siłą do pudełka, stanowczo zbyt małego, ciasnego. Nie nadającego się nawet na trumnę.
-Czemu to ma służyć? - powiedział mimo zaciśniętego gardła. - To przecież nie może być prawda… policja przecież by się tym zajęła. Powiadomiliby… innych? W gazetach by była informacja…?
Oddychał ciężko.
Tak bardzo chciał, żeby to wszystko było czyimś makabrycznym i zupełnie nieśmiesznym żartem.
Różdżkę przełożył do dłoni, w której nadal trzymał ten przeklęty list, a drugą, lekko drącą, ostrożnie wyjął swoją piersiówkę z rąk Aquili i napił się solidnego łyka.
I najważniejsze — dlaczego oni. Dlaczego tu? Dlaczego teraz?
Czy byli śledzeni i ktoś specjalnie im to podesłał, żeby zasmucić? Dobić psychicznie osoby w żałobie? Czy może... było to jeszcze coś innego?
-Nie rozumiem. Zupełnie, nic, kompletnie nie rozumiem.
Znów spojrzał na treść listu, który mocno ściskał w dłoni. Kiedy zobaczył podobiznę Alpharda, takiego prawdziwego, żywego, poczuł, jakby ktoś wymierzył mu solidnego kopniaka prosto w splot słoneczny.
-Dlaczego ktoś rozsyła te rzeczy? - powiedział cicho i powoli. - Po co?
Nie twarz brata, układająca usta w swój lekki do bólu znanym lekkim uśmiechem, sprawiła, że zrobiło mu się słabo. Pod krótką notką o jego śmierci, widniały kolejne zapisy. Zdrajca Roderick Smith… Rigel nie zwrócił na to większej uwagi, ponieważ było na kartce jeszcze coś. Coś, co nim do głębi wstrząsnęło. Mały chłopiec, zostawiony jak śmieć na ulicy, aby gnił zapomniany przez ludzi, stając się ucztą dla much i ich larw. I do tego ta wzmianka o czarnomagicznych znakach. Czy to prawda?
To nie może być prawda… Przecież nigdzie w gazetach nie było o tym przerażającym znalezisku!
-Dlaczego ktoś pisze te okropne rzeczy. Przecież nie może być… Żeby dziecko… Żeby tak na ulicy…
Zasłonił usta wierzchem dłoni, w której nadal trzymał różdżkę. Jego umysł z okrutną precyzją i kolorami narysował mu to nieduże wzdęte blade ciało chłopca, z wyłamanymi kończynami, wciśnięte siłą do pudełka, stanowczo zbyt małego, ciasnego. Nie nadającego się nawet na trumnę.
-Czemu to ma służyć? - powiedział mimo zaciśniętego gardła. - To przecież nie może być prawda… policja przecież by się tym zajęła. Powiadomiliby… innych? W gazetach by była informacja…?
Oddychał ciężko.
Tak bardzo chciał, żeby to wszystko było czyimś makabrycznym i zupełnie nieśmiesznym żartem.
Różdżkę przełożył do dłoni, w której nadal trzymał ten przeklęty list, a drugą, lekko drącą, ostrożnie wyjął swoją piersiówkę z rąk Aquili i napił się solidnego łyka.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Może wyjście z domu nie było dobrym pomysłem, może powinna zostać w sypialni i upijać się winem, spoglądać jedynie przez okno i tęsknić za czasami gdy wszystko było dobrze, a każdy dzień nie przypominał dnia dzisiejszego. List spadający z nieba i nieznajoma odlatująca gdzieś w nieznane sowa, wcale nie wróżyły dobrze. Jeśli ktokolwiek ich śledził, jeśli czyhał na ich życie, to należało stamtąd uciekać i to jak najszybciej. Treść listu i rysunek tak bardzo znajomej twarzy skutecznie odwróciły uwagę od niebezpieczeństwa czekającego za rogiem.
- Nie wiem... - odpowiedziała będąc tak samo zszokowaną jak Rigel. - Może to jakaś forma prenumeraty... Ale... - ale Walczący Mag nigdy by czegoś takiego nie napisał.
Mimowolnie z piersiówki pociągnęła łyk alkoholu. Był okropny, ale dzięki temu tak przyjemny. Rodzeństwo trzymało się razem, a teraz razem siedzieli na brudnym schodku pod opuszczoną budą w porcie, razem wpatrując się w treść listu i, jak Aquili się wydawało, w portret zmarłego brata. Kolejne słowa Rigela wybiły ją jednak z rytmu. Dlaczego ktoś pisze te okropne rzeczy. Przecież nie może być…
- Właśnie! - zaczęła oburzona. - Jak śmie...
Nie skończyła. Żeby dziecko… Żeby tak na ulicy…
- Co...? - oderwała wzrok od listu i jak poparzona spojrzała na brata.
Co on wygadywał... Jakie dziecko na ulicy? Black musiała jeszcze raz spojrzeć na list i przeczytać go od początku do końca, ze zrozumieniem.
- Policja na pewno już wie... Ten list dopiero spadł, oni na pewno monitorują niebo, nie ma możliwości by coś przedostało się przed ich oczami... - nie była już pewna o co mu chodzi.
Gdy Rigel zabrał jej piersiówkę z rąk jeszcze chciała wziąć łyka, jeszcze na chwile zatopić usta w tym specyfiku, tak kojącym w obliczu chwili.
- Rigelu, musimy o tym powiedzieć ojcu, że ktoś rozsyła takie rzeczy, że nasze nazwisko, że Alphard jest obok jakiegoś zdrajcy, straconego na placu! - przeraźliwy, ale cichy jęk wydobył się z jej gardła, a łzy popłynęły po policzkach. - Jak śmieją używać dobrego imienia Alpharda w czymś takim...?
Zdrajca krwi w tym samym miejscu w którym widniał portret jej brata był oburzający, obrzydliwy, wredny. Nikt o zdrowych zmysłach nie umieściłby bohatera narodowego obok kogoś takiego. Spojrzała jeszcze na chłopca w pudełku i poczuła jak jej serce ściska kolejna gorycz. Coś piekło w gardle. Nie chciała o nim teraz myśleć, czarnomagiczne symbole na jego ciele musiały być jakoś wytłumaczalne, musiały mieć sens. Może to nie był jedynie mały chłopiec, może coś z nim było nie tak? Może próbowali go ratować i to jakieś lecznicze runy? Może... może to była szlama?
Ale to jeszcze dziecko - powiedział cichy głos w głowie.
- Nie wiem... - odpowiedziała będąc tak samo zszokowaną jak Rigel. - Może to jakaś forma prenumeraty... Ale... - ale Walczący Mag nigdy by czegoś takiego nie napisał.
Mimowolnie z piersiówki pociągnęła łyk alkoholu. Był okropny, ale dzięki temu tak przyjemny. Rodzeństwo trzymało się razem, a teraz razem siedzieli na brudnym schodku pod opuszczoną budą w porcie, razem wpatrując się w treść listu i, jak Aquili się wydawało, w portret zmarłego brata. Kolejne słowa Rigela wybiły ją jednak z rytmu. Dlaczego ktoś pisze te okropne rzeczy. Przecież nie może być…
- Właśnie! - zaczęła oburzona. - Jak śmie...
Nie skończyła. Żeby dziecko… Żeby tak na ulicy…
- Co...? - oderwała wzrok od listu i jak poparzona spojrzała na brata.
Co on wygadywał... Jakie dziecko na ulicy? Black musiała jeszcze raz spojrzeć na list i przeczytać go od początku do końca, ze zrozumieniem.
Chłopiec w Pudełku – kilkuletni chłopiec, znaleziony w niewielkim kartonie na rogu ulicy, które stało tam przez kilka dni, nim ktoś zauważył, że unosi się z niego nieprzyjemny odór. Na rękach dziecka zidentyfikowano czanomagiczne runy.
- Policja na pewno już wie... Ten list dopiero spadł, oni na pewno monitorują niebo, nie ma możliwości by coś przedostało się przed ich oczami... - nie była już pewna o co mu chodzi.
Gdy Rigel zabrał jej piersiówkę z rąk jeszcze chciała wziąć łyka, jeszcze na chwile zatopić usta w tym specyfiku, tak kojącym w obliczu chwili.
- Rigelu, musimy o tym powiedzieć ojcu, że ktoś rozsyła takie rzeczy, że nasze nazwisko, że Alphard jest obok jakiegoś zdrajcy, straconego na placu! - przeraźliwy, ale cichy jęk wydobył się z jej gardła, a łzy popłynęły po policzkach. - Jak śmieją używać dobrego imienia Alpharda w czymś takim...?
Zdrajca krwi w tym samym miejscu w którym widniał portret jej brata był oburzający, obrzydliwy, wredny. Nikt o zdrowych zmysłach nie umieściłby bohatera narodowego obok kogoś takiego. Spojrzała jeszcze na chłopca w pudełku i poczuła jak jej serce ściska kolejna gorycz. Coś piekło w gardle. Nie chciała o nim teraz myśleć, czarnomagiczne symbole na jego ciele musiały być jakoś wytłumaczalne, musiały mieć sens. Może to nie był jedynie mały chłopiec, może coś z nim było nie tak? Może próbowali go ratować i to jakieś lecznicze runy? Może... może to była szlama?
Ale to jeszcze dziecko - powiedział cichy głos w głowie.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Policja monitoruje niebo. Oczywiście, że to robi, chociaż jakimś dziwnym trafem nigdy podczas swoich nocnych przelotów po mieście nie spotkał żadnego patrolu. Z drugiej strony — policjanci to profesjonaliści — wiedzą kto jest podejrzany, a kto na pewno nie. W końcu niech ktoś tylko ośmieli się zabronić szlachcicowi, Blackowi, Lordowi Buckinghamshire, Middlesex i samego Londynu przemieszczać się po stolicy, kiedy chce i jak chce. Spotkają go wtedy straszne konsekwencje.
-Myślisz, że tych… tych listów jest więcej? - zapytał cicho. Chciał wierzyć w to, że policja mogła zauważyć chmarę sów i ruszyć w pościg, żeby dotrzeć do źródła tego paskudnego żartu. Ale jeśli sowy nie nadleciały z zewnątrz tylko gdzieś z miasta? Przecież znalezienie ich będzie prawie niemożliwe! Wraz z pojawieniem się nowych magicznych rodzin i wyjazdem mugoli, sowy non stop krążyły po mieście, roznosząc listy i paczki dla mieszkańców. Nie było i chwili, żeby jakiejś nie zobaczyć. Usłyszeć już było ciężej — sowy słynęły z bezszelestnego lotu.
Rigel stanowczo wolał myśleć o tym. O podstępnym spisku, wymierzonym w spokojnych mieszkańców Londynu, o pięknych piórkach sów. Byle nie wracać spojrzeniem do “Chłopca w pudełku”, nie czytać ponownie opisu, zawieszając się na każdym słowie.
Na wszelkich możliwych nieistniejących bogów, jak dobrze, że nie narysowali obrazka z miejsca, gdzie i w jakim stanie go znaleziono.
-Tak. Musimy powiadomić ojca. Nawet jeszcze tej nocy. Powinniśmy zareagować najszybciej, jak to możliwe... - zrobił głęboki wdech i bardzo powoli wypuścił powietrze, żeby opanować nadciągającą falę paniki na myśl o tej rozmowie. - Wezmę też ten list. Ojciec musi zobaczyć to... to coś. Jak… cholera. I to na dodatek na parę dni przed… pogrzebem.
Schowanie kartki papieru głęboko do kieszeni lekkiego płaszcza nie pomogło odciąć się od obrazów, jakie jego przeklęta wyobraźnia nadal rysowała w jego umyśle. Uśmiechnięty Alphard, jakiego już nigdy nie ujrzy. Zwłoki dziecka pozostawione na ulicy. Wisielec.
-Aquilo. Nie daje mi to spokoju. Dlaczego ktoś… po co ktoś miałby mordować dziecko? Przecież Londyn teraz jest spokojny. Mamy magiczne ogrody, z ruin powstają domy… policja pilnuje porządku. Nie ma terrorystów… Kto więc śmiał tak postąpić z tym chłopcem? Plując na spokój i zasady pierwszego takiego miasta na świecie?
-Myślisz, że tych… tych listów jest więcej? - zapytał cicho. Chciał wierzyć w to, że policja mogła zauważyć chmarę sów i ruszyć w pościg, żeby dotrzeć do źródła tego paskudnego żartu. Ale jeśli sowy nie nadleciały z zewnątrz tylko gdzieś z miasta? Przecież znalezienie ich będzie prawie niemożliwe! Wraz z pojawieniem się nowych magicznych rodzin i wyjazdem mugoli, sowy non stop krążyły po mieście, roznosząc listy i paczki dla mieszkańców. Nie było i chwili, żeby jakiejś nie zobaczyć. Usłyszeć już było ciężej — sowy słynęły z bezszelestnego lotu.
Rigel stanowczo wolał myśleć o tym. O podstępnym spisku, wymierzonym w spokojnych mieszkańców Londynu, o pięknych piórkach sów. Byle nie wracać spojrzeniem do “Chłopca w pudełku”, nie czytać ponownie opisu, zawieszając się na każdym słowie.
Na wszelkich możliwych nieistniejących bogów, jak dobrze, że nie narysowali obrazka z miejsca, gdzie i w jakim stanie go znaleziono.
-Tak. Musimy powiadomić ojca. Nawet jeszcze tej nocy. Powinniśmy zareagować najszybciej, jak to możliwe... - zrobił głęboki wdech i bardzo powoli wypuścił powietrze, żeby opanować nadciągającą falę paniki na myśl o tej rozmowie. - Wezmę też ten list. Ojciec musi zobaczyć to... to coś. Jak… cholera. I to na dodatek na parę dni przed… pogrzebem.
Schowanie kartki papieru głęboko do kieszeni lekkiego płaszcza nie pomogło odciąć się od obrazów, jakie jego przeklęta wyobraźnia nadal rysowała w jego umyśle. Uśmiechnięty Alphard, jakiego już nigdy nie ujrzy. Zwłoki dziecka pozostawione na ulicy. Wisielec.
-Aquilo. Nie daje mi to spokoju. Dlaczego ktoś… po co ktoś miałby mordować dziecko? Przecież Londyn teraz jest spokojny. Mamy magiczne ogrody, z ruin powstają domy… policja pilnuje porządku. Nie ma terrorystów… Kto więc śmiał tak postąpić z tym chłopcem? Plując na spokój i zasady pierwszego takiego miasta na świecie?
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
- Nie wiem - odpowiedziała cicho.
Nienawidziła nie wiedzieć. Potworna bezsilność, potrzeba reakcji, zdobycia informacji i rozszyfrowania tej zagadki, paliła od środka, ale nie wiedziała... Musiała zapytać Pana Sallowa, on na pewno będzie zdawał sobie sprawę z tego co się stało, przecież miał jej dać wsparcie. Jedno było pewne, ten list nie mógł pochodzić od Ministerstwa, a jeśli było ich więcej to Ministerstwo musiało o tym wiedzieć. Ojciec poruszyłby na pewno niebie i ziemię, ale już miał dość problemów, cała sytuacja związana z pogrzebem przytłaczała. Na szczęście za chwilę miał przyjechać Cygnus, miał dać im wsparcie. Potrzebowali tego obydwoje.
- Schowaj go do płaszcza, jak najgłębiej - powiedziała cicho i niemal wyrwała bratu piersiówkę z dłoni.
Cholerny alkohol tak dobrze działał na poczucie bezradności, tak przyjemnie płynął po gardle w dół i ostudzał wszystkie myśli, dawał nową perspektywę, inną perspektywę. Perspektywę w której mogła żałować, wspominać, radować się, płakać, delektować. Każda z nich była dobra, każda była lepsza niż piekący stan niemocy.
- Nie możemy o tym nikomu powiedzieć dopóki nie będziemy wiedzieć co to jest i skąd przyszło, ja mam... Ja mam kogoś kto może nam pomóc - a nawet dwie osoby, jedna może zadziałać oficjalnie, druga na pewno będzie potrzebowała dodatkowego zarobku. - Powiemy o tym ojcu gdy wrócimy do domu, ale... Ale nie powinien wiedzieć, że z niego wyszliśmy. Oh Rigelu, byłby wściekły. Na Ciebie pewnie nie, ale na mnie, wiesz, że nie mogę... Musisz sam mu powiedzieć, tak - postanowiła. - Ty mu o tym powiesz, a potem przyjdziesz do mnie i powiesz co on powiedział Tobie, dobrze? - Rigela obowiązywały przecież inne zasady.
Aquila wiedziała jakim uczuciem darzy ją ojciec, byli przecież kiedyś tak blisko, ale teraz... Teraz wszystko zdawało się rozsypywać jakby ktoś potłukł ich ród jak zwykły kielich pełen Toujours Pur. Jeszcze trwali, ale jak długo? Kiedy to szaleństwo, które trawiło umysł Alpharda, miało opanować też ich, z tej zatrważającej tęsknoty i bezlitosnym odejściu, bez słowa pożegnania. Umarł jak bohater.
- Proszę... Wiesz, że ja nie mam prawa, wiesz co mówi, wiesz jak się boi, że coś mi się stanie... - wepchnęła twarz w ramię brata. - Ty umiesz się obronić, ale ja... - czy to miało jeszcze jakieś znaczenie?
Alphard przecież potrafił. Był świetny w pojedynkach, wspaniały w obronie i mało kto był w stanie mu dorównać, a jednak ten czarny całun i jego martwe ciało wskazywało, że był ktoś, było coś znacznie silniejszego od niego.
Nie mogła myśleć już o tym dziecku, ale to zaledwie dzieciątko, nie mogła skupić myśli na tym wyobrażeniu pudełka, to jedynie mocniej szargało każdy nerw w ciele.
- To może być kłamstwo... Jeśli to sprawka takiego Zakonu Feniksa... Oni opowiadają bujdy, to nie może być prawda. Już dawno policja by coś z tym zrobiła - przecież to było oczywiste.
Nienawidziła nie wiedzieć. Potworna bezsilność, potrzeba reakcji, zdobycia informacji i rozszyfrowania tej zagadki, paliła od środka, ale nie wiedziała... Musiała zapytać Pana Sallowa, on na pewno będzie zdawał sobie sprawę z tego co się stało, przecież miał jej dać wsparcie. Jedno było pewne, ten list nie mógł pochodzić od Ministerstwa, a jeśli było ich więcej to Ministerstwo musiało o tym wiedzieć. Ojciec poruszyłby na pewno niebie i ziemię, ale już miał dość problemów, cała sytuacja związana z pogrzebem przytłaczała. Na szczęście za chwilę miał przyjechać Cygnus, miał dać im wsparcie. Potrzebowali tego obydwoje.
- Schowaj go do płaszcza, jak najgłębiej - powiedziała cicho i niemal wyrwała bratu piersiówkę z dłoni.
Cholerny alkohol tak dobrze działał na poczucie bezradności, tak przyjemnie płynął po gardle w dół i ostudzał wszystkie myśli, dawał nową perspektywę, inną perspektywę. Perspektywę w której mogła żałować, wspominać, radować się, płakać, delektować. Każda z nich była dobra, każda była lepsza niż piekący stan niemocy.
- Nie możemy o tym nikomu powiedzieć dopóki nie będziemy wiedzieć co to jest i skąd przyszło, ja mam... Ja mam kogoś kto może nam pomóc - a nawet dwie osoby, jedna może zadziałać oficjalnie, druga na pewno będzie potrzebowała dodatkowego zarobku. - Powiemy o tym ojcu gdy wrócimy do domu, ale... Ale nie powinien wiedzieć, że z niego wyszliśmy. Oh Rigelu, byłby wściekły. Na Ciebie pewnie nie, ale na mnie, wiesz, że nie mogę... Musisz sam mu powiedzieć, tak - postanowiła. - Ty mu o tym powiesz, a potem przyjdziesz do mnie i powiesz co on powiedział Tobie, dobrze? - Rigela obowiązywały przecież inne zasady.
Aquila wiedziała jakim uczuciem darzy ją ojciec, byli przecież kiedyś tak blisko, ale teraz... Teraz wszystko zdawało się rozsypywać jakby ktoś potłukł ich ród jak zwykły kielich pełen Toujours Pur. Jeszcze trwali, ale jak długo? Kiedy to szaleństwo, które trawiło umysł Alpharda, miało opanować też ich, z tej zatrważającej tęsknoty i bezlitosnym odejściu, bez słowa pożegnania. Umarł jak bohater.
- Proszę... Wiesz, że ja nie mam prawa, wiesz co mówi, wiesz jak się boi, że coś mi się stanie... - wepchnęła twarz w ramię brata. - Ty umiesz się obronić, ale ja... - czy to miało jeszcze jakieś znaczenie?
Alphard przecież potrafił. Był świetny w pojedynkach, wspaniały w obronie i mało kto był w stanie mu dorównać, a jednak ten czarny całun i jego martwe ciało wskazywało, że był ktoś, było coś znacznie silniejszego od niego.
Nie mogła myśleć już o tym dziecku, ale to zaledwie dzieciątko, nie mogła skupić myśli na tym wyobrażeniu pudełka, to jedynie mocniej szargało każdy nerw w ciele.
- To może być kłamstwo... Jeśli to sprawka takiego Zakonu Feniksa... Oni opowiadają bujdy, to nie może być prawda. Już dawno policja by coś z tym zrobiła - przecież to było oczywiste.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Objął Aquilę i pogłaskał po plecach, próbując dodać jej otuchy i uspokoić.
-Spokojnie… Ja… porozmawiam z nim. - westchnął, czując ukłucie smutku. Chyba tylko raz ojciec się nim przejął aż tak bardzo. A teraz… Cóż. Rigel wiedział, że ta rozmowa będzie ciężka. Pollux będzie chciał wiedzieć, gdzie to znaleźli. Kiedy. W jakich okolicznościach. Wtedy najmłodszy syn będzie musiał się przyznać, że spaceruje nocą po mieście, zapuszczając się nawet w podejrzane okolice. A może nie? Może uda się coś wymyślić, żeby nie wyjawić całej prawdy? Tylko że Rigel bardzo nie chciał tym razem kłamać ojcu. Z resztął, Pollux potrafił wyczuć, kiedy ktoś próbuje go oszukać, a nieszczerość jego syna w obliczu tragedii, z jaką ich rodzina musiała się zmierzyć, mogła jeszcze bardzo go przytłoczyć.
-A później usiądziemy u mnie, napijemy się wina i opowiem ci wszystko ze szczegółami. - uśmiechnął się do niej lekko. - Jak będziesz chciała, to odpalę nam tę śmieszną fajkę wodną, którą dostałem kiedyś od Bojczuka.
Black zastanawiał się, czy to właśnie wtedy będzie dobry moment, na opowiedzenie siostrze, co dokładnie usłyszał, kiedy Lord Rosier i jego sługa przynieśli ciało Alpharda. O tym, jak zginął ich brat. O pradawnych siłach, z jakimi musiał się zmierzyć, o zjawach, o tym… że mógł wiedzieć, że umrze, a mimo to wybrał śmierć za sprawę. Rigel nie mógł sobie wyobrazić, w jakiej sytuacji i dlaczego ktoś wybrał śmierć za coś innego, niż rodzinę, szczególnie, w sytuacji, kiedy był kluczowym elementem zapewnienia jej trwałego i ważnego sojuszu na długie lata. Może uznał, że poświęcenie się w wojnie przyniesie więcej korzyści?
Co tak naprawdę nim kierowało? Tego już się pewnie nigdy nie dowiedzą.
-Mówiłaś, że znasz kogoś, kto by mógł dowiedzieć się, kto rozesłał listy. A masz może kogoś, kto by mógł sprawdzić, czy dzieciobójstwo miało miejsce? Czy nie wyszło to do gazet, bo policja jest na tropie? W Ministerstwie o takich rzeczach nikt nic nie mówił. Żadnych plotek. - przetarł zmęczone oczy. - Po prostu… martwię się. I boje. Nie chciałbym, żeby innym dzieciom coś się stało. Evan… jest w dobrych rękach i bezpieczny, ale sama myśl, że po mieście może chodzić szaleniec i robić… takie… takie potworności, nie daje mi żyć.
-Spokojnie… Ja… porozmawiam z nim. - westchnął, czując ukłucie smutku. Chyba tylko raz ojciec się nim przejął aż tak bardzo. A teraz… Cóż. Rigel wiedział, że ta rozmowa będzie ciężka. Pollux będzie chciał wiedzieć, gdzie to znaleźli. Kiedy. W jakich okolicznościach. Wtedy najmłodszy syn będzie musiał się przyznać, że spaceruje nocą po mieście, zapuszczając się nawet w podejrzane okolice. A może nie? Może uda się coś wymyślić, żeby nie wyjawić całej prawdy? Tylko że Rigel bardzo nie chciał tym razem kłamać ojcu. Z resztął, Pollux potrafił wyczuć, kiedy ktoś próbuje go oszukać, a nieszczerość jego syna w obliczu tragedii, z jaką ich rodzina musiała się zmierzyć, mogła jeszcze bardzo go przytłoczyć.
-A później usiądziemy u mnie, napijemy się wina i opowiem ci wszystko ze szczegółami. - uśmiechnął się do niej lekko. - Jak będziesz chciała, to odpalę nam tę śmieszną fajkę wodną, którą dostałem kiedyś od Bojczuka.
Black zastanawiał się, czy to właśnie wtedy będzie dobry moment, na opowiedzenie siostrze, co dokładnie usłyszał, kiedy Lord Rosier i jego sługa przynieśli ciało Alpharda. O tym, jak zginął ich brat. O pradawnych siłach, z jakimi musiał się zmierzyć, o zjawach, o tym… że mógł wiedzieć, że umrze, a mimo to wybrał śmierć za sprawę. Rigel nie mógł sobie wyobrazić, w jakiej sytuacji i dlaczego ktoś wybrał śmierć za coś innego, niż rodzinę, szczególnie, w sytuacji, kiedy był kluczowym elementem zapewnienia jej trwałego i ważnego sojuszu na długie lata. Może uznał, że poświęcenie się w wojnie przyniesie więcej korzyści?
Co tak naprawdę nim kierowało? Tego już się pewnie nigdy nie dowiedzą.
-Mówiłaś, że znasz kogoś, kto by mógł dowiedzieć się, kto rozesłał listy. A masz może kogoś, kto by mógł sprawdzić, czy dzieciobójstwo miało miejsce? Czy nie wyszło to do gazet, bo policja jest na tropie? W Ministerstwie o takich rzeczach nikt nic nie mówił. Żadnych plotek. - przetarł zmęczone oczy. - Po prostu… martwię się. I boje. Nie chciałbym, żeby innym dzieciom coś się stało. Evan… jest w dobrych rękach i bezpieczny, ale sama myśl, że po mieście może chodzić szaleniec i robić… takie… takie potworności, nie daje mi żyć.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Miała już rzeczywiście dość, potrzebowała spokoju, tak upragnionego i utęsknionego w tych okropnych czasach. Zamknąć się w pokoju z książką i nie myśleć, odgonić od siebie wszystko to co działo się dookoła, każdą potworną ranę w sercu. Żyć tak jak żyła wcześniej, nawet jeśli to lato było potwornie nudne, to kto mógł spodziewać się, że to zwiastowało taki koniec. Może jednak powinna zacząć korzystać z porad wróżbity, choć to nie miało sensu. Wszystko dało się przewidzieć jedynie analizując fakty, nie było potrzeby by wykorzystywać do tego dodatkowe umiejętności, nawet jeśli rzeczywiście mogły one być prawdą. Przemyśli to jeszcze kiedyś, ale nie teraz, teraz potrzebowała spokoju, by za chwilę nie wybuchnąć i nie zacząć krzyczeć na ulicy jak poparzona.
- Dziękuję... - tylko on mógł to zrobić. - Nie mów mu, że wyszłam z Tobą... To będzie nasza tajemnica, dobrze? - wlepiła przekrwione oczy w brata. - Chcę napić się wina, tak. Bardzo chcę napić się wina. Rigel... Jakiego Bojczuka? Tego Bojczuka?
Tego samego, który zwodził Forsythię? Który w Hogwarcie wyczyniał te wszystkie dziwne rzeczy? Któremu źle patrzyło z oczu? Tego samego, którego pochodzenie wcale nie było takie pewne, patrząc na plotki... Nie powinien z nim w ogóle rozmawiać. Rigel był Blackiem, a nie przypadkowym chłopakiem do którego taki Bojczuk mógł się odzywać. Niedługo miał przyjść by namalować portret Alpharda. Niezależnie od tego co Aquila myślała o nim jako o osobie, miał talent i warsztat o którym było głośno, a liczyło się jedynie to by dobrze uwiecznić oblicze zmarłego brata, jeśli jego portret miał zawisnąć na Grimmauld Place 12 dla przyszłych pokoleń, być może nawet dla dzieci Rigela, które będą pytać kiedyś o wujka, który stał się bohaterem.
- Mam... Jest ktoś kto mógłby się tego dowiedzieć, ale Rigelu naprawdę uważam, że to bez sensu - choć było to bolesne. - Nie wydaje mi się, że powinieneś szukać prawdy, jeśli to sprawka Zakonu. Kto wie co mogliby Ci zrobić? Spójrz co robią nam od tak dawna? To terroryści, Rigelu. To okropni terroryści, którzy chcą jedynie naszego upadku... - w głowie zaczynało jej się kręcić od tych wszystkich emocji. - Ale dobrze, tylko proszę, najpierw porozmawiaj z ojcem, a potem... Potem mogę spróbować Was skontaktować - Wroński na pewno ucieszy się z kolejnego zlecenia.
- Dziękuję... - tylko on mógł to zrobić. - Nie mów mu, że wyszłam z Tobą... To będzie nasza tajemnica, dobrze? - wlepiła przekrwione oczy w brata. - Chcę napić się wina, tak. Bardzo chcę napić się wina. Rigel... Jakiego Bojczuka? Tego Bojczuka?
Tego samego, który zwodził Forsythię? Który w Hogwarcie wyczyniał te wszystkie dziwne rzeczy? Któremu źle patrzyło z oczu? Tego samego, którego pochodzenie wcale nie było takie pewne, patrząc na plotki... Nie powinien z nim w ogóle rozmawiać. Rigel był Blackiem, a nie przypadkowym chłopakiem do którego taki Bojczuk mógł się odzywać. Niedługo miał przyjść by namalować portret Alpharda. Niezależnie od tego co Aquila myślała o nim jako o osobie, miał talent i warsztat o którym było głośno, a liczyło się jedynie to by dobrze uwiecznić oblicze zmarłego brata, jeśli jego portret miał zawisnąć na Grimmauld Place 12 dla przyszłych pokoleń, być może nawet dla dzieci Rigela, które będą pytać kiedyś o wujka, który stał się bohaterem.
- Mam... Jest ktoś kto mógłby się tego dowiedzieć, ale Rigelu naprawdę uważam, że to bez sensu - choć było to bolesne. - Nie wydaje mi się, że powinieneś szukać prawdy, jeśli to sprawka Zakonu. Kto wie co mogliby Ci zrobić? Spójrz co robią nam od tak dawna? To terroryści, Rigelu. To okropni terroryści, którzy chcą jedynie naszego upadku... - w głowie zaczynało jej się kręcić od tych wszystkich emocji. - Ale dobrze, tylko proszę, najpierw porozmawiaj z ojcem, a potem... Potem mogę spróbować Was skontaktować - Wroński na pewno ucieszy się z kolejnego zlecenia.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Tak… Tego Bojczuka, - zakłopotany potarł kark dłonią i opuścił wzrok, żeby nie patrzeć na zdziwioną i zniesmaczona minę Aquili. - Wiem, że była z nim… dość specyficzna sytuacja kiedyś, i jest to osoba dość kontrowersyjna… Jednak to po prostu artysta, z resztą nawet długo się znamy… No i nadal czasami chodzimy na piwo. Wiesz, takie typowe męskie wypady. Obrazy, muzyka, opowieści o podróżach i kobietach… Innymi słowy - dużo alkoholu i sztuki.
Wolał podkreślić, że to były spotkania czysto rekreacyjne. Proste, nudne. Bez polityki i ciężkich tematów. Tylko raz, parę dni temu pozwolił sobie na słabość, kiedy Johnatan zaprosił go do siebie, a Rigel po prostu się tam rozkleił, nie w siłach dłużej stwarzać pozorów, że nie cierpi po stracie Alpharda. Na szczęście Bojczuk miał narkotyki i dobrą radę, jak sobie radzić z przeżywaniem śmierci bliskich. Więc Rigel poszedł za sprawdzoną metodą kolegi - uciekał w przyjemności, czyli nocne loty na miotle nad nigdy niezasypiającym Londynem, wcześniej wychyliwszy trochę alkoholu, na odwagę i żeby nie zmarznąć. Patrzenie na światła stolicy, które były jak rozgwieżdżone niebo nad nim, uspokajało i pozwalało na chwilę zapomnieć o bólu, jaki odczuwał w murach Grimmauld Place 12.
-Myślisz, że teraz stosują przemoc psychiczną? - to by pasowało. Najpierw atakują fizycznie, mordują szanowanych członków magicznej społeczności, a później sięgają po rozwiązania tak niskie i obrzydliwe, że aż się nie chciało wierzyć, że ktokolwiek, kiedykolwiek mógł takie coś wymyślić.
Zrobić chaos.
Kazać im zwątpić.
I do tego użyć bólu i cierpienia rodzin, którzy stracili swoich synów i córki.
To dziecko w pudełku.
-Tak zróbmy. Wszystko po kolei...
Rigel znowu napił się z piersiówki, po czym ją schował do wewnętrznej kieszeni - do tej samej, w której leżał zmięty list, zaadresowany “Do Ciebie, przechodniu”. Poczuł w sobie siłę i chęć do działania. I gniew. Bardzo dużo gniewu, który wcześniej był zduszony przez rozpacz.
-Chodźmy. Robi się zimno. - pomógł siostrze podnieść się ze schodka, chwycił pod ramię i ruszyli tak razem w noc.
/ztx2 list został zabrany przez Rigela
Wolał podkreślić, że to były spotkania czysto rekreacyjne. Proste, nudne. Bez polityki i ciężkich tematów. Tylko raz, parę dni temu pozwolił sobie na słabość, kiedy Johnatan zaprosił go do siebie, a Rigel po prostu się tam rozkleił, nie w siłach dłużej stwarzać pozorów, że nie cierpi po stracie Alpharda. Na szczęście Bojczuk miał narkotyki i dobrą radę, jak sobie radzić z przeżywaniem śmierci bliskich. Więc Rigel poszedł za sprawdzoną metodą kolegi - uciekał w przyjemności, czyli nocne loty na miotle nad nigdy niezasypiającym Londynem, wcześniej wychyliwszy trochę alkoholu, na odwagę i żeby nie zmarznąć. Patrzenie na światła stolicy, które były jak rozgwieżdżone niebo nad nim, uspokajało i pozwalało na chwilę zapomnieć o bólu, jaki odczuwał w murach Grimmauld Place 12.
-Myślisz, że teraz stosują przemoc psychiczną? - to by pasowało. Najpierw atakują fizycznie, mordują szanowanych członków magicznej społeczności, a później sięgają po rozwiązania tak niskie i obrzydliwe, że aż się nie chciało wierzyć, że ktokolwiek, kiedykolwiek mógł takie coś wymyślić.
Zrobić chaos.
Kazać im zwątpić.
I do tego użyć bólu i cierpienia rodzin, którzy stracili swoich synów i córki.
To dziecko w pudełku.
-Tak zróbmy. Wszystko po kolei...
Rigel znowu napił się z piersiówki, po czym ją schował do wewnętrznej kieszeni - do tej samej, w której leżał zmięty list, zaadresowany “Do Ciebie, przechodniu”. Poczuł w sobie siłę i chęć do działania. I gniew. Bardzo dużo gniewu, który wcześniej był zduszony przez rozpacz.
-Chodźmy. Robi się zimno. - pomógł siostrze podnieść się ze schodka, chwycił pod ramię i ruszyli tak razem w noc.
/ztx2 list został zabrany przez Rigela
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
wskakujemy stąd
Milczenie Keata, krótki gest, były aż nadto wymowne; jeśli mieli zająć się tym, by przede wszystkim informacje nie trafiły w ręce przyjaciela, który miast w bezpieczne ręce trafiłby w okrutną pułapkę, musieli dać z siebie wszystko, żeby zdążyć to zrobić; powaga sytuacji nie pozwalała na dłuższe rozmowy, choć pytań miał tak wiele - do niego, o niego, o całą tę sprawę. Po wszystkim powinien porozmawiać ze Steffenem, ale z Keatem chyba też - osobliwe okoliczności jak na spotkanie po tak długim czasie. Przynajmniej mógł wiedzieć, że wciąż mógł mu ufać, a to już chyba całkiem dużo w dzisiejszych czasach. Mknęli w ciszy przetykanej tylko cięższymi oddechami - nabieranie kolejnych wydawało się trudniejsze im bliżej celu. Marcel jednak potrafił znaleźć miejsce, nie stoisko wskazane przez Keata - kiedy bywał tu po to, by podwędzić cudzy portfel, nieszczególnie interesowały go zawartości poszczególnych straganów - tym bardziej nie miał pojęcia, gdzie mógł być dystrybuowany Prorok Codzienny, choć wskazówki nakreślona przez Keata dawały obraz konkretnego stoiska.
- Możemy się rozejść - zaproponował ściszonym głosem, choć chyba zbyt późno - w tym samym momencie uchwycił spojrzenie wymienione między nim a jednym z kupców, dobrze, zaoszczędzili masę czasu. Keat do niego podszedł, Marcel wychwycił rozmowę jednym uchem, podchodząc na drugą stronę stoiska obok - odciągając wzrok sąsiedniej sprzedawczyni od tych dwojga, przeciągając go w całkiem inną stronę. - Za ile to? - Rzucił w jej kierunku, zmuszając ją, by jej znudzony wzrok skupił się na nim; chwycił w dłoń delikatną tkaną koronkę. - Szukam prezentu dla dziewczyny - mówił dalej, i mówił głośno, chcąc nie tylko skupić na sobie jej uwagę, ale i zagłuszyć słowa Keata; dobrze wiedział, że kobiety takie jak ta tutaj potrafiły mieć i oczy i uszy dookoła głowy, charakteryzowały się też niezwykłą podzielnością uwagi przy możliwości podglądania zajęć sąsiadów. - Frances jest świetną panią domu, wie pani? Uwielbia serwetki, myśli pani, że ta będzie odpowiednia? Ma fiołkowe ściany, ale obrus w szkocką kratę, czy to będzie pasowało? Może pani wie? - zapytał kobiety, która akurat przechodziła obok, angażując w swój problem również mijających ich przechodniów; towarzyszący jej mężczyzna przyciągnął ją ku sobie i poprowadził ją dalej, razem przyśpieszyli kroku. - Tamta wygląda świetnie - Wskazał palcem na jeden z małych obrusików zawieszonych wyżej na wystawie. - Może mi ją pani podać? Chciałbym dotknąć, miękkość splotu ma dla niej niesamowite znaczenie, bardzo lubi je dotykać, ale muszą być takie, wie pani, miłe pod palcami i nie mieć tych wszystkich zadr, kołtunów, wystających sznurków... - opowiadał, nie zastanawiając się szczególnie nad tym, czy jego słowa mają jakikolwiek sens. Nigdy też nie był u Frances w domu, choć rzeczywiście wyglądała na taką, która lubi koronkowe serwetki. Miała tez już co prawda męża, ale liczyło się tylko to, żeby sprzedawczyni patrzyła na niego i słuchała jego - co o nim myślała było kwestią trzeciorzędną. Kątem oka wychwycił Keata odsuwającego się od stoiska - wyglądało na to, że tutaj skończyli. Skinął głową na jego słowa. - Ciężko się myśli z pustym żołądkiem, zastanowię się nad tym jeszcze - wytłumaczył sprzedawczyni, odchodząc od kobiety i dołączając do Keata. - Masz pióro? - zapytał go w drodze, grając dalej ten teatr, ale jednocześnie - chcąc się upewnić, że Keat trafił na odpowiedniego człowieka i zdołał się z nim dogadać; sądził, że ten bez trudu wychwyci z jego słów tę dwuznaczność. Razem opuścili targowisko, doskonale znał miejsce, o którym mówił - pamiętał też wspólnie spędzone chwile spędzone w kolejce do budki; świat naprawdę zaczynał się przedziwnie przeplatać - jak wiele niewidocznego umykało jeszcze jego oczom? Pośpiesznie mknąc w kierunku domu, jak niejednej nocy, wsłuchiwał się w słowa towarzysza, zastanawiając się nad dalszymi działaniami, rozbudzając się dopiero, gdy spytał o drogę.
- W lewo, bokiem będzie szybciej. Nie ma tam patroli, trzeba tylko przejść na górę - mruknął, skinąwszy głową na ścianę niskiego, płaskiego budynku, schody znajdowały się od drugiej strony - przejście tam pieszo mogło im zająć cenne minuty, których przecież nie mieli, a przechodząc po magazynie mogli zeskoczyć od jego drugiej strony i w zasadzie już znaleźć się na miejscu; wziął rozbieg i runął na mur, niemal wbiegając po jego pionowej powierzchni na górę - odbiwszy się od powierzchni stopami, wciągnął się siłą ramion - znalazłszy się na miejscu, obejrzał się za siebie, gotów wyciągnąć Keatowi ramię i pomóc wspiąć się również jemu, jeśli tej pomocy potrzebował. Przebiegli długą halą - może to był magazyn - zeskakując od drugiej strony na ugięte kolana; w te stronę było prościej, miękka ziemia pokryta udeptaną trawą amortyzowała siłę uderzenia. Słychać już było szum Tamizy.
- Nie znamy aktualnego hasła, co? - Zmartwił się, Keata zbyt długo nie widział w okolicy - nic w tym dziwnego. A on zbyt długo umywał od tego ręce, by mieć jakiekolwiek informacje, które mogłyby im dziś pomóc. - Czekam na znak, załatwię to - przytaknął na jego plan, wierzył, że jego towarzysz wiedział, co robi, że nie dopuszczał do siebie pomyłki i wierzył też, że Keat najlepiej wiedział, co powinn teraz zrobić. - Ale frytki to niezły pomysł - dodał, wkładając mu do ręki parę knutów, bo szaleńczy bieg rzeczywiście wymagał energii. Kiedy znaleźli się już przy budce, kolejka wydawała się mniejsza niż zwykle; klienteli z pewnością ubyło, zwłaszcza tej mugolskiej. Rozdzielili się, stanął z boku, przechodząc do działania dopiero wtedy, gdy usłyszał głos Keata. Po krótkiej chwili zawahania - nie mógł sobie na nie pozwolić, sprawa była zbyt ważna, ale wciąż miał kilka obaw, że pomyli osoby lub słowa - zapukał w boczne drzwiczki, a gdy po chwili stanęły przed nim nieznacznym otworem, zwrócił się ku niemu - Ja w sprawie dostawy ryb! - By skupić na sobie jego uwagę i nie zostać uznanym za zagrożeniem, później już ściszył głos do szeptu. - Nie wiem, jakie rzeczne ryby są dzisiaj w Tamizie łowione, ale dzisiaj żadna z nich nie będzie smaczna. Na szóstej stronie jest specjalny przepis, ryba z niego zawsze wychodzi spalona. Nie podawaj jej nikomu, zatrucie to straszny stan - oznajmił szeptem, z powagą zmieszaną ze strachem spoglądając w jego oczy; chwila dezorientacji ustąpiła nagłemu olśnieniu - może to znajoma sylwetka Keata pomogła sprzedawcy rozjaśnić umysł. W końcu kiwnął głową, a Marcel odsunął się od budki, kątem oka poszukując sylwetki dawnego druha.
Milczenie Keata, krótki gest, były aż nadto wymowne; jeśli mieli zająć się tym, by przede wszystkim informacje nie trafiły w ręce przyjaciela, który miast w bezpieczne ręce trafiłby w okrutną pułapkę, musieli dać z siebie wszystko, żeby zdążyć to zrobić; powaga sytuacji nie pozwalała na dłuższe rozmowy, choć pytań miał tak wiele - do niego, o niego, o całą tę sprawę. Po wszystkim powinien porozmawiać ze Steffenem, ale z Keatem chyba też - osobliwe okoliczności jak na spotkanie po tak długim czasie. Przynajmniej mógł wiedzieć, że wciąż mógł mu ufać, a to już chyba całkiem dużo w dzisiejszych czasach. Mknęli w ciszy przetykanej tylko cięższymi oddechami - nabieranie kolejnych wydawało się trudniejsze im bliżej celu. Marcel jednak potrafił znaleźć miejsce, nie stoisko wskazane przez Keata - kiedy bywał tu po to, by podwędzić cudzy portfel, nieszczególnie interesowały go zawartości poszczególnych straganów - tym bardziej nie miał pojęcia, gdzie mógł być dystrybuowany Prorok Codzienny, choć wskazówki nakreślona przez Keata dawały obraz konkretnego stoiska.
- Możemy się rozejść - zaproponował ściszonym głosem, choć chyba zbyt późno - w tym samym momencie uchwycił spojrzenie wymienione między nim a jednym z kupców, dobrze, zaoszczędzili masę czasu. Keat do niego podszedł, Marcel wychwycił rozmowę jednym uchem, podchodząc na drugą stronę stoiska obok - odciągając wzrok sąsiedniej sprzedawczyni od tych dwojga, przeciągając go w całkiem inną stronę. - Za ile to? - Rzucił w jej kierunku, zmuszając ją, by jej znudzony wzrok skupił się na nim; chwycił w dłoń delikatną tkaną koronkę. - Szukam prezentu dla dziewczyny - mówił dalej, i mówił głośno, chcąc nie tylko skupić na sobie jej uwagę, ale i zagłuszyć słowa Keata; dobrze wiedział, że kobiety takie jak ta tutaj potrafiły mieć i oczy i uszy dookoła głowy, charakteryzowały się też niezwykłą podzielnością uwagi przy możliwości podglądania zajęć sąsiadów. - Frances jest świetną panią domu, wie pani? Uwielbia serwetki, myśli pani, że ta będzie odpowiednia? Ma fiołkowe ściany, ale obrus w szkocką kratę, czy to będzie pasowało? Może pani wie? - zapytał kobiety, która akurat przechodziła obok, angażując w swój problem również mijających ich przechodniów; towarzyszący jej mężczyzna przyciągnął ją ku sobie i poprowadził ją dalej, razem przyśpieszyli kroku. - Tamta wygląda świetnie - Wskazał palcem na jeden z małych obrusików zawieszonych wyżej na wystawie. - Może mi ją pani podać? Chciałbym dotknąć, miękkość splotu ma dla niej niesamowite znaczenie, bardzo lubi je dotykać, ale muszą być takie, wie pani, miłe pod palcami i nie mieć tych wszystkich zadr, kołtunów, wystających sznurków... - opowiadał, nie zastanawiając się szczególnie nad tym, czy jego słowa mają jakikolwiek sens. Nigdy też nie był u Frances w domu, choć rzeczywiście wyglądała na taką, która lubi koronkowe serwetki. Miała tez już co prawda męża, ale liczyło się tylko to, żeby sprzedawczyni patrzyła na niego i słuchała jego - co o nim myślała było kwestią trzeciorzędną. Kątem oka wychwycił Keata odsuwającego się od stoiska - wyglądało na to, że tutaj skończyli. Skinął głową na jego słowa. - Ciężko się myśli z pustym żołądkiem, zastanowię się nad tym jeszcze - wytłumaczył sprzedawczyni, odchodząc od kobiety i dołączając do Keata. - Masz pióro? - zapytał go w drodze, grając dalej ten teatr, ale jednocześnie - chcąc się upewnić, że Keat trafił na odpowiedniego człowieka i zdołał się z nim dogadać; sądził, że ten bez trudu wychwyci z jego słów tę dwuznaczność. Razem opuścili targowisko, doskonale znał miejsce, o którym mówił - pamiętał też wspólnie spędzone chwile spędzone w kolejce do budki; świat naprawdę zaczynał się przedziwnie przeplatać - jak wiele niewidocznego umykało jeszcze jego oczom? Pośpiesznie mknąc w kierunku domu, jak niejednej nocy, wsłuchiwał się w słowa towarzysza, zastanawiając się nad dalszymi działaniami, rozbudzając się dopiero, gdy spytał o drogę.
- W lewo, bokiem będzie szybciej. Nie ma tam patroli, trzeba tylko przejść na górę - mruknął, skinąwszy głową na ścianę niskiego, płaskiego budynku, schody znajdowały się od drugiej strony - przejście tam pieszo mogło im zająć cenne minuty, których przecież nie mieli, a przechodząc po magazynie mogli zeskoczyć od jego drugiej strony i w zasadzie już znaleźć się na miejscu; wziął rozbieg i runął na mur, niemal wbiegając po jego pionowej powierzchni na górę - odbiwszy się od powierzchni stopami, wciągnął się siłą ramion - znalazłszy się na miejscu, obejrzał się za siebie, gotów wyciągnąć Keatowi ramię i pomóc wspiąć się również jemu, jeśli tej pomocy potrzebował. Przebiegli długą halą - może to był magazyn - zeskakując od drugiej strony na ugięte kolana; w te stronę było prościej, miękka ziemia pokryta udeptaną trawą amortyzowała siłę uderzenia. Słychać już było szum Tamizy.
- Nie znamy aktualnego hasła, co? - Zmartwił się, Keata zbyt długo nie widział w okolicy - nic w tym dziwnego. A on zbyt długo umywał od tego ręce, by mieć jakiekolwiek informacje, które mogłyby im dziś pomóc. - Czekam na znak, załatwię to - przytaknął na jego plan, wierzył, że jego towarzysz wiedział, co robi, że nie dopuszczał do siebie pomyłki i wierzył też, że Keat najlepiej wiedział, co powinn teraz zrobić. - Ale frytki to niezły pomysł - dodał, wkładając mu do ręki parę knutów, bo szaleńczy bieg rzeczywiście wymagał energii. Kiedy znaleźli się już przy budce, kolejka wydawała się mniejsza niż zwykle; klienteli z pewnością ubyło, zwłaszcza tej mugolskiej. Rozdzielili się, stanął z boku, przechodząc do działania dopiero wtedy, gdy usłyszał głos Keata. Po krótkiej chwili zawahania - nie mógł sobie na nie pozwolić, sprawa była zbyt ważna, ale wciąż miał kilka obaw, że pomyli osoby lub słowa - zapukał w boczne drzwiczki, a gdy po chwili stanęły przed nim nieznacznym otworem, zwrócił się ku niemu - Ja w sprawie dostawy ryb! - By skupić na sobie jego uwagę i nie zostać uznanym za zagrożeniem, później już ściszył głos do szeptu. - Nie wiem, jakie rzeczne ryby są dzisiaj w Tamizie łowione, ale dzisiaj żadna z nich nie będzie smaczna. Na szóstej stronie jest specjalny przepis, ryba z niego zawsze wychodzi spalona. Nie podawaj jej nikomu, zatrucie to straszny stan - oznajmił szeptem, z powagą zmieszaną ze strachem spoglądając w jego oczy; chwila dezorientacji ustąpiła nagłemu olśnieniu - może to znajoma sylwetka Keata pomogła sprzedawcy rozjaśnić umysł. W końcu kiwnął głową, a Marcel odsunął się od budki, kątem oka poszukując sylwetki dawnego druha.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Okoliczności nie sprzyjały rozmowom, pokusić się mógł co najwyżej o półsłówka i pospiesznie wypowiadane zdania, nim brakło znowu tchu. Wskazówki zegara bezlitośnie rejestrowały upływ czasu, a oni przemykali przez londyńskie ulice jak dwa bliźniacze cienie, które zgubiły gdzieś ograniczenia ludzkich ciał.
Na targowisku każdy z nich odgrywał swój teatrzyk; z wdzięcznością przyjął fakt, że Marcel skutecznie odwrócił uwagę sprzedawczyni ze stoiska obok, która mogła być wtajemniczona w to wszystko, lecz wcale nie musiała. Słysząc wypowiadane przez chłopaka imię drgnął nieznacznie, rozproszony; siostrzana sylwetka zamigotała we wspomnieniach, choć wszystko sprowadzało się przecież do przypadkowej zbieżności imion. - Kupiłbyś dziewczynie serwetki na prezent? - wyrwało mu się, gdy odchodzili od stoiska; pewnie cała ta historia była wyssana z palca, niemniej wypowiedział to pytanie, nim zdążył się zastanowić, czy ma to jakiś sens.
Gnali dalej; bez słowa przyjął wskazówkę Marcela, udowodnił mu już, że zna w Londynie każdy zaułek. Podążył więc za nim, nie czekając, aż sojusznik znajdzie się na dachu; wziął rozbieg i przywarł ciałem do muru, kurczowo zaciskając palce na krawędzi. Wisiał tak przez chwilę, wyślizgana podeszwa trampka jedynie prześlizgnęła się po murze, nie znalazł żadnego punktu oparcia, więc podciągnął się wyłącznie siłą ramion. Strzępek uśmiechu pojawił się na chwilę na jego twarzy, gdy znalazł się już przy Marcelu, a ekscytacja zabuzowała w żyłach. W dzieciństwie poruszał się po porcie w podobny sposób, ten skok napełnił go energią. Wznowili bieg, umykając spojrzeniom patroli, a zaraz potem dotarli w pobliże budki. Zgodnie z planem rozdzielili się, a gdy tylko przyszła jego pora na składanie zamówienia, dał znać Marcelowi, że może wkraczać do akcji; sam rzucił przeciągłe spojrzenie rozpoznanemu przez siebie sprzedawcy i zajął się odwracaniem uwagi. - Frytki poproszę, takie dobrze wysmażone - choć monety otrzymane od Marcela zadźwięczały w jego kieszeni, nie sięgnął po nie, specjalnie wyjął sykla, odwracając się w stronę stojącego za nim mężczyzny. - Nie ma pan może rozmienić? Z sykla trudno będzie wydać, knuty by się przydały, proszę sprawdzić, może w którejś kieszeni akurat się znajdą, nie chcę robić kłopotu sprzedawcy, a prawie nikt ze zgodnymi nie przychodzi... to może pani coś znajdzie? - powstało małe zamieszanie, w końcu ktoś uczynnie rozmienił mu tego sykla; zapłacił sprzedawcy już w chwili, gdy Marcel odszedł od budki. Podziękował, chwytając za jedzenie i zrównał się z blondynem, gdy znaleźli się już na tyle daleko, by nie rzucać się w oczy stojącym w kolejce. Podsunął mu frytki, a potem sam również bezceremonialnie wpakował sobie do ust chyba z osiem naraz, rzucając się na nie łapczywie. - Nwt lprze nsz kdyś - może dlatego, że nie jadł ich już całą wieczność. - Dobra, lecimy dalej, teraz musimy się dostać do księgarni... nie przypomnę sobie nazwy, ale ona jest obok Greenwich Park, hm, tam chyba była taka kawiarnia też, z elegancko ubranymi ludźmi, i sklep z tymi ustrojstwami astronomicznymi. Ogólnie to praktycznie obok wyjścia z tunelu pod Tamizą, rozpoznam tę księgarnię, jak tylko ją zobaczę, ale potem trzeba jeszcze znaleźć w niej taką książkę... Maskę przyszłości? Przeszłości? Nie wiem, jakoś tak, ona miała błąd w tytule, i jakkolwiek to nie zabrzmi, trzeba ją pogłaskać no tak po grzebiecie, to przełamuje iluzję, wtedy można wejść do mniejszego pomieszczenia, ono się właśnie pojawia, jak... pogłaszczesz tę książkę. No i tam są już same takie książki, które Cronusa przyprawiłyby o zawał serca, kiedyś też zostawiano tam trochę egzemplarzy Proroka - zmierzali w stronę tunelu dla pieszych, który rozciągał się pod Tamizą; po zbiegnięciu spiralnymi schodami w dół znajdą się w wyłożonym kafelkami tunelu, którym dostaną się do Greenwich, na ulicę pnącą się ostro w górę.
ztx2; idziemy tu
Na targowisku każdy z nich odgrywał swój teatrzyk; z wdzięcznością przyjął fakt, że Marcel skutecznie odwrócił uwagę sprzedawczyni ze stoiska obok, która mogła być wtajemniczona w to wszystko, lecz wcale nie musiała. Słysząc wypowiadane przez chłopaka imię drgnął nieznacznie, rozproszony; siostrzana sylwetka zamigotała we wspomnieniach, choć wszystko sprowadzało się przecież do przypadkowej zbieżności imion. - Kupiłbyś dziewczynie serwetki na prezent? - wyrwało mu się, gdy odchodzili od stoiska; pewnie cała ta historia była wyssana z palca, niemniej wypowiedział to pytanie, nim zdążył się zastanowić, czy ma to jakiś sens.
Gnali dalej; bez słowa przyjął wskazówkę Marcela, udowodnił mu już, że zna w Londynie każdy zaułek. Podążył więc za nim, nie czekając, aż sojusznik znajdzie się na dachu; wziął rozbieg i przywarł ciałem do muru, kurczowo zaciskając palce na krawędzi. Wisiał tak przez chwilę, wyślizgana podeszwa trampka jedynie prześlizgnęła się po murze, nie znalazł żadnego punktu oparcia, więc podciągnął się wyłącznie siłą ramion. Strzępek uśmiechu pojawił się na chwilę na jego twarzy, gdy znalazł się już przy Marcelu, a ekscytacja zabuzowała w żyłach. W dzieciństwie poruszał się po porcie w podobny sposób, ten skok napełnił go energią. Wznowili bieg, umykając spojrzeniom patroli, a zaraz potem dotarli w pobliże budki. Zgodnie z planem rozdzielili się, a gdy tylko przyszła jego pora na składanie zamówienia, dał znać Marcelowi, że może wkraczać do akcji; sam rzucił przeciągłe spojrzenie rozpoznanemu przez siebie sprzedawcy i zajął się odwracaniem uwagi. - Frytki poproszę, takie dobrze wysmażone - choć monety otrzymane od Marcela zadźwięczały w jego kieszeni, nie sięgnął po nie, specjalnie wyjął sykla, odwracając się w stronę stojącego za nim mężczyzny. - Nie ma pan może rozmienić? Z sykla trudno będzie wydać, knuty by się przydały, proszę sprawdzić, może w którejś kieszeni akurat się znajdą, nie chcę robić kłopotu sprzedawcy, a prawie nikt ze zgodnymi nie przychodzi... to może pani coś znajdzie? - powstało małe zamieszanie, w końcu ktoś uczynnie rozmienił mu tego sykla; zapłacił sprzedawcy już w chwili, gdy Marcel odszedł od budki. Podziękował, chwytając za jedzenie i zrównał się z blondynem, gdy znaleźli się już na tyle daleko, by nie rzucać się w oczy stojącym w kolejce. Podsunął mu frytki, a potem sam również bezceremonialnie wpakował sobie do ust chyba z osiem naraz, rzucając się na nie łapczywie. - Nwt lprze nsz kdyś - może dlatego, że nie jadł ich już całą wieczność. - Dobra, lecimy dalej, teraz musimy się dostać do księgarni... nie przypomnę sobie nazwy, ale ona jest obok Greenwich Park, hm, tam chyba była taka kawiarnia też, z elegancko ubranymi ludźmi, i sklep z tymi ustrojstwami astronomicznymi. Ogólnie to praktycznie obok wyjścia z tunelu pod Tamizą, rozpoznam tę księgarnię, jak tylko ją zobaczę, ale potem trzeba jeszcze znaleźć w niej taką książkę... Maskę przyszłości? Przeszłości? Nie wiem, jakoś tak, ona miała błąd w tytule, i jakkolwiek to nie zabrzmi, trzeba ją pogłaskać no tak po grzebiecie, to przełamuje iluzję, wtedy można wejść do mniejszego pomieszczenia, ono się właśnie pojawia, jak... pogłaszczesz tę książkę. No i tam są już same takie książki, które Cronusa przyprawiłyby o zawał serca, kiedyś też zostawiano tam trochę egzemplarzy Proroka - zmierzali w stronę tunelu dla pieszych, który rozciągał się pod Tamizą; po zbiegnięciu spiralnymi schodami w dół znajdą się w wyłożonym kafelkami tunelu, którym dostaną się do Greenwich, na ulicę pnącą się ostro w górę.
ztx2; idziemy tu
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyjątkowa sytuacja wymagała wyjątkowych działań. Nie wiadomo było, w czyje dokładnie ręce trafiło wysłane przez Steffena Cattermole wydanie Proroka Codziennego, w którym znajdowały się informacje dotyczące kryjówek — ani co znalazca postanowi z nią zrobić. Dzięki gazecie Zakon Feniksa mógł dotrzeć do ludzi poszukujących schronienia, ich pomocy lub potrzebujących szybkiej ucieczki z zagrożonych terenów, a teraz, kiedy informacja znalazła się w rękach rodzin otwarcie sympatyzujących z aktualną władzą i popierających działania Lorda Voldemorta, wszystkim, którzy gromadzili się w tych, a także innych znanym rebeliantom lokacjach, groziło potworne niebezpieczeństwo. Zaalarmowani przez samego sprawcę Zakonnicy, dowiedziawszy się o dramatycznej sytuacji od razu podjęli odpowiednie kroki i wyruszyli do jednego z takich miejsc.
Przy budce, w której sprzedawano ryby owinięte w dwie gazety, w tym Proroka Codziennego, zakazanego przez Ministerstwo Magii, pod przykrywką chwilowego zamieszania Zakonnicy przekazują sprzedawcy szyfrem informacje o spalonych kryjówkach wskazanych w gazecie. Sprzedawca od razu zrozumiał o co chodzi i zaniechał owijania ryb w nielegalny dziennik.
Przy budce, w której sprzedawano ryby owinięte w dwie gazety, w tym Proroka Codziennego, zakazanego przez Ministerstwo Magii, pod przykrywką chwilowego zamieszania Zakonnicy przekazują sprzedawcy szyfrem informacje o spalonych kryjówkach wskazanych w gazecie. Sprzedawca od razu zrozumiał o co chodzi i zaniechał owijania ryb w nielegalny dziennik.
Fish & Chips
Szybka odpowiedź