Wrak Golden Hind
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Wrak Golden Hind
Nawiedzony wrak, na którym ponoć pływać miał sam Czarnobrody stoi przycumowany przy brzegu i od lat pozostaje nietknięty. Tak przynajmniej głosi legenda podtrzymywana od lat przez zamieszkujące stary statek… duchy. Ukryte w spróchniałych skrzyniach i ciemnych katach czekają tylko, by móc przestraszyć kolejnego śmiałka, który postanowi się zapędzić do środka. Z czasem jednak atrakcja ta stawała się coraz popularniejsza wśród młodych czarodziejów, dlatego duchy porzuciły dawne zajęcie, a przynajmniej częściowo. Dzisiaj bowiem straszą dalej, ale już dla zabawy. Wrak Golden Hind uchodzi za jedną z ciekawszych atrakcji dla czarodziejskiej młodzieży, która zakłada się o to, komu uda się przejść przygotowaną przez duchy ścieżkę strachu. A nie jest to łatwe!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:35, w całości zmieniany 2 razy
W sumie dobrze, że Lotta na głos nie mówi o tym, że mam nieszlacheckie poglądy – ja i mój brat i kuzyn. Bo właśnie im dłużej się nad tym zastanawiam, tym mocniej wydaje mi się, że nasze poglądy bardziej szlacheckie są, niż wszystkie te poglądy tych, co za szlachetnych się uważają. I też myśli mi się tak, że samą szlachetnością to chwalić się nie należy jakby była czymś, co kupić można, że ją, to trzeba okazywać swoim zachowaniem i postawą i pozwolić by to inni zadecydowali ile w tobie tej szlachetności tak naprawdę jest.
- Ale Lotta. – mówię zaraz bo wydaje mi się, że nie do końca rozumie tę duchów sprawę. Biorę głębszy wdech, żeby móc jej to odpowiednio wytłumaczyć. Ja to o tym wiem, bo pytałam o to Brendana i on mi to wszystko dokładnie wytłumaczył. Więc teraz ja to wyjaśnię Charlotte, żeby wiedziała co i jak i gdzie i z czym. – Duchem nie można tylko na chwilę. Jak nim zostajesz, to już na wieczność. A jak nim zostać nie chcesz, to dalej idziesz. Nikt nie wie, jakie jest dalej. Ale na pewno jest strasznie fascynujące! – mówię czując że znów się trochę za mocno rozochocam, bo zanim dane mi będzie decydować czy duchem chce zostać czy dalej iść to jeszcze lat sporo przede mną, ale no nic poradzić na to nie mogę, że umysł tak samo jakoś nagle zaczyna się zastanawiać jak tam dalej być może. I naprawdę kilka ciekawych wizji w głowie mam.
- Mądrzy i dobrzy ludzie, to cenna wartość w życiu, Lotta. Od każdego można nauczyć się czegoś, choćby pozornie sprawiało wrażenie mało istotnego. – mówię przekonana o swojej racji, bo w sumie trochę doświadczenia w tym względzie już mam. Przecież w sumie każdy kogoś znam mnie czegoś już do tej pory nauczyć zdołał i to właśnie piękne jest, że ludzi tyle różnych rzeczy wiedzą i tym co potrafią dzielić się z innym chcą. – Mało znam dzieci. – mówię po krótkim namyśle. – Kuzyn Archibald ma córkę – Miriam i syna – Edwina. – wzdycham lekko – Miriam jest super, tylko Edwin ciągle za włosy próbuje mnie ciągnąć. Chłopcy to chyba we krwi mają. – podsumowuję marszcząc nos. Przez chwilę słucham Lotty jak mówi o tych sinych dalach i wszystkim, a potem jak mi odpowiada, że przyziemna jestem. Zapowietrzam się na chwilę mocno wciągając tlen w płuca. – Nie jestem przyziemna. – mówię krzywiąc się. – marzyć kocham i wyobrażać sobie rzeczy. Czasem smuci mnie, że ludzie nie korzystają z wyobraźni – można nią się udać daleko, dalej niż da się normalnie i to do światów, które istnieć mogą tylko w własnej głowie. Ale odpłynięcie nie wchodzi w grę – mam tutaj dużo rzeczy do zrobienia. – dodaję znów prostując twarz. Każdy jeden pieg na miejsce swoje wraca. I potem nagle ten huk i skok i kule. -No co ty, Lotta, przecież chować się nie będę. – mówię starając się odważnie brzmieć, ale serce jakby robi mi takie łubdubudub i jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że jak zginę, to mnie potem Brendan znajdzie, żeby drugi raz dobić. Dochodzimy tam w końcu, no ale wszystko jakby ustać się zdało. Spoglądam niepewnie na Lotte. – Wracajmy, co? – rzucam propozycję niby luźno, niby że się nie boję tylko mało to interesujące wszystko jest. Ale zdaje mi się, że wrażeń już mam za dużo jak na jeden dzień i do domu zdało by się iść.
- Ale Lotta. – mówię zaraz bo wydaje mi się, że nie do końca rozumie tę duchów sprawę. Biorę głębszy wdech, żeby móc jej to odpowiednio wytłumaczyć. Ja to o tym wiem, bo pytałam o to Brendana i on mi to wszystko dokładnie wytłumaczył. Więc teraz ja to wyjaśnię Charlotte, żeby wiedziała co i jak i gdzie i z czym. – Duchem nie można tylko na chwilę. Jak nim zostajesz, to już na wieczność. A jak nim zostać nie chcesz, to dalej idziesz. Nikt nie wie, jakie jest dalej. Ale na pewno jest strasznie fascynujące! – mówię czując że znów się trochę za mocno rozochocam, bo zanim dane mi będzie decydować czy duchem chce zostać czy dalej iść to jeszcze lat sporo przede mną, ale no nic poradzić na to nie mogę, że umysł tak samo jakoś nagle zaczyna się zastanawiać jak tam dalej być może. I naprawdę kilka ciekawych wizji w głowie mam.
- Mądrzy i dobrzy ludzie, to cenna wartość w życiu, Lotta. Od każdego można nauczyć się czegoś, choćby pozornie sprawiało wrażenie mało istotnego. – mówię przekonana o swojej racji, bo w sumie trochę doświadczenia w tym względzie już mam. Przecież w sumie każdy kogoś znam mnie czegoś już do tej pory nauczyć zdołał i to właśnie piękne jest, że ludzi tyle różnych rzeczy wiedzą i tym co potrafią dzielić się z innym chcą. – Mało znam dzieci. – mówię po krótkim namyśle. – Kuzyn Archibald ma córkę – Miriam i syna – Edwina. – wzdycham lekko – Miriam jest super, tylko Edwin ciągle za włosy próbuje mnie ciągnąć. Chłopcy to chyba we krwi mają. – podsumowuję marszcząc nos. Przez chwilę słucham Lotty jak mówi o tych sinych dalach i wszystkim, a potem jak mi odpowiada, że przyziemna jestem. Zapowietrzam się na chwilę mocno wciągając tlen w płuca. – Nie jestem przyziemna. – mówię krzywiąc się. – marzyć kocham i wyobrażać sobie rzeczy. Czasem smuci mnie, że ludzie nie korzystają z wyobraźni – można nią się udać daleko, dalej niż da się normalnie i to do światów, które istnieć mogą tylko w własnej głowie. Ale odpłynięcie nie wchodzi w grę – mam tutaj dużo rzeczy do zrobienia. – dodaję znów prostując twarz. Każdy jeden pieg na miejsce swoje wraca. I potem nagle ten huk i skok i kule. -No co ty, Lotta, przecież chować się nie będę. – mówię starając się odważnie brzmieć, ale serce jakby robi mi takie łubdubudub i jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że jak zginę, to mnie potem Brendan znajdzie, żeby drugi raz dobić. Dochodzimy tam w końcu, no ale wszystko jakby ustać się zdało. Spoglądam niepewnie na Lotte. – Wracajmy, co? – rzucam propozycję niby luźno, niby że się nie boję tylko mało to interesujące wszystko jest. Ale zdaje mi się, że wrażeń już mam za dużo jak na jeden dzień i do domu zdało by się iść.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uśmiechnęła się trochę cierpko. Znały innych ludzi, obracały się w innych środowiskach, ich zróżnicowane podejście do świata zdawało się być czymś naturalnym, oczywistym. Skinęła jednak głową, bo i mogła przyznać jej rację. Był Duncan, który starał się udowadniać jej, że na świecie jest więcej dobra, niż zła. Czego uczył ją Ben? Pewnie tego, że nawet w przerażającym olbrzymie można znaleźć kochaną osobę. Nokturn z resztą też nie składał się wyłącznie z ludzi złych. Może jednak Lotta po prostu miała mniejszą zdolność dostrzegania pozytywów niż panna Weasley.
- Ja też nie za wiele. Była dziewczynka która mieszkała blisko mnie ale się wyniosła. I mój brat. - przyznała. Skrzywiła się lekko przy wspomnieniu o bracie, dawno powinna zapomnieć o Moorach. Ale mała sąsiadka była kochana. A jednak dawno się wyniosła. Dawno jej Lotta nie widziała, chyba w urodziny małej jeszcze w grudniu.
Wzruszyła zaraz ramionami.
Na kolejne jej słowa też nie odpowiedziała. Nie chciała chyba, bo wszystko co formowało się w jej myślach było melancholijne. Nie lubiła taka być. Czuła się z tym dziwnie, nie panowała nad emocjami jakie się w niej budziły, nad wszystkim co się w niej działo i zmieniało. Czuła się dziwnie. Zaraz z resztą zaczęło się dookoła dziać.
Zaraz podeszła zobaczyć, co się działo. Miała dreszcze. Nie przywykła do obecności duchów, nie wiedziała o nich tyle co Neala, mimo iż od zawsze żyła w magicznym świecie, wcale nie znała go bardzo dobrze. Chciała jednak zobaczyć, sprawdzić, nie bać się potwora z szafy, który wcale nie musi być groźny.
A jednak. Nie zobaczyła nic i to przestraszyło ją mocniej. Bo najgorszy strach to ten, którego nie da się zobaczyć. Dlatego skinęła głową na propozycję Neali. Wystarczy emocji na dziś.
- Obiecałam, że nie wrócimy późno.
Tak, o to chodzi. O obietnicę, nie o lęk, bo przecież żadna z nich się nie wystraszyła.
Zeszły zaraz do łódki, całkiem sprawnie i ruszyły nią na molo. Szło dobrze, aż zadziwiająco dobrze. Niebawem ruszyły szybkim spacerem w stronę mieszkania Neali, Lotta zamierzała ją odprowadzić.
zt
- Ja też nie za wiele. Była dziewczynka która mieszkała blisko mnie ale się wyniosła. I mój brat. - przyznała. Skrzywiła się lekko przy wspomnieniu o bracie, dawno powinna zapomnieć o Moorach. Ale mała sąsiadka była kochana. A jednak dawno się wyniosła. Dawno jej Lotta nie widziała, chyba w urodziny małej jeszcze w grudniu.
Wzruszyła zaraz ramionami.
Na kolejne jej słowa też nie odpowiedziała. Nie chciała chyba, bo wszystko co formowało się w jej myślach było melancholijne. Nie lubiła taka być. Czuła się z tym dziwnie, nie panowała nad emocjami jakie się w niej budziły, nad wszystkim co się w niej działo i zmieniało. Czuła się dziwnie. Zaraz z resztą zaczęło się dookoła dziać.
Zaraz podeszła zobaczyć, co się działo. Miała dreszcze. Nie przywykła do obecności duchów, nie wiedziała o nich tyle co Neala, mimo iż od zawsze żyła w magicznym świecie, wcale nie znała go bardzo dobrze. Chciała jednak zobaczyć, sprawdzić, nie bać się potwora z szafy, który wcale nie musi być groźny.
A jednak. Nie zobaczyła nic i to przestraszyło ją mocniej. Bo najgorszy strach to ten, którego nie da się zobaczyć. Dlatego skinęła głową na propozycję Neali. Wystarczy emocji na dziś.
- Obiecałam, że nie wrócimy późno.
Tak, o to chodzi. O obietnicę, nie o lęk, bo przecież żadna z nich się nie wystraszyła.
Zeszły zaraz do łódki, całkiem sprawnie i ruszyły nią na molo. Szło dobrze, aż zadziwiająco dobrze. Niebawem ruszyły szybkim spacerem w stronę mieszkania Neali, Lotta zamierzała ją odprowadzić.
zt
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Może byłam czasem zbyt naiwna, może za bardzo ufałam ludziom, ale wiedziałam że to jest moja ścieżka i właśnie nią iść muszę. Tą, nie żadną inną, bo każda inna nie była dla mnie, tylko właśnie dla innych. Ja swoją miałam. A przecież każdy swoją iść powinien, czasem mógł z kimś, ale ważnym było by ona w zgodzie z jego sercem maszerowała, bo inaczej to się robiło bardzo źle, jak człowiek wbrew sobie coś robił. I nie uciekł mi ten krzywy uśmiech Lotty, ale nie skomentowałam go w żaden sposób, bo jakoś tak po spojrzeniu mi się wydawało, że jednak zgadza się z tym, co jej powiedziałam. A nawet jeśli by się nie zgadzała, to przecież każdy swoje zdanie mieć mógł. I to zdanie można było próbować zmieniać – najlepiej logicznymi argumentami, ale jak się nie udawało to zmienianie, to nic się więcej zrobić nie dało. Bo na siłę to bardzo zły pomysł jest, by zmieniać zdanie komuś.
Przez chwilę zdawało mi się, że coś nie tak powiedziałam, bo Lotta jakoś bardziej niż zwykle milcząca się zrobiła. Właściwie z nas dwóch to zawsze jej bliżej do milczenia było niż mnie, ale mi to z ust słowa brały i same na wierzch wychodziły i jakoś tak do końca zapanować nad tym nie umiałam. Ale starłam się tylko samą prawdę mówić i tylko z tym się zgadzać z czym naprawdę się zgadzam.
Ale mnie samej jakoś tak już mówić za mocno się nie chciało, bo jednak trochę się przestraszyłam, bo naprawdę byłam pewna, że coś tam na dziobie tego statku widziałam. Ale znów tematu też nie ciągnęłam, bo nie chciałam żeby wyszło, że jakieś zwidy mam czy coś, bo przecież nie ma i nie miałam. No i mam nadzieję, że mieć nie będę. Więc drogę powrotną w milczeniu w sumie spędziłyśmy, a gdy się rozdzielałyśmy przyciągnęłam do siebie Lotte i mocno objęłam.
- Uważaj na siebie, Lotta. Na następny raz nie będziemy wracać tak późno, bo martwię się jak po nocach sama chodzisz. - wypowiedziałam, a potem puściłam ją i jeszcze uśmiechnęłam się szeroko, a potem biegiem rzuciłam się w stronę domu, bo już naprawdę późno było, a ja naprawdę wolałabym znaleźć się w domu przed powrotem Brena, żeby mu jeszcze herbaty gorącej dać przed spaniem.
| zt
Przez chwilę zdawało mi się, że coś nie tak powiedziałam, bo Lotta jakoś bardziej niż zwykle milcząca się zrobiła. Właściwie z nas dwóch to zawsze jej bliżej do milczenia było niż mnie, ale mi to z ust słowa brały i same na wierzch wychodziły i jakoś tak do końca zapanować nad tym nie umiałam. Ale starłam się tylko samą prawdę mówić i tylko z tym się zgadzać z czym naprawdę się zgadzam.
Ale mnie samej jakoś tak już mówić za mocno się nie chciało, bo jednak trochę się przestraszyłam, bo naprawdę byłam pewna, że coś tam na dziobie tego statku widziałam. Ale znów tematu też nie ciągnęłam, bo nie chciałam żeby wyszło, że jakieś zwidy mam czy coś, bo przecież nie ma i nie miałam. No i mam nadzieję, że mieć nie będę. Więc drogę powrotną w milczeniu w sumie spędziłyśmy, a gdy się rozdzielałyśmy przyciągnęłam do siebie Lotte i mocno objęłam.
- Uważaj na siebie, Lotta. Na następny raz nie będziemy wracać tak późno, bo martwię się jak po nocach sama chodzisz. - wypowiedziałam, a potem puściłam ją i jeszcze uśmiechnęłam się szeroko, a potem biegiem rzuciłam się w stronę domu, bo już naprawdę późno było, a ja naprawdę wolałabym znaleźć się w domu przed powrotem Brena, żeby mu jeszcze herbaty gorącej dać przed spaniem.
| zt
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 4 września
Pierwsze co poczuł, to obezwładniający płuca brak. Woda była wystarczająco głęboka, by Samuel zdążył zanurzyć się głęboko, nim szum wody rozjaśnił się, a Samuel rozpaczliwie machnął rękoma, burząc cienie tańczące wokół. W przytomności umysłu, z wciąż (o dziwo) zaciśniętą na różdżce ręką, której zbielałe knykcie odbijały się tuż obok twarzy, nibym jedyne stabilne punkty - Bąblogłowa - pomyślał, nakierowując palce dłoni do siebie. Magia niemal załaskotała jego twarz, gdy w podrygu wynurzył się na moment - woda wokół została zassana, a błona wypełniona powietrzem otuliła głowę, dając zbawienny oddech, akurat, gdy runął w dół ponownie. Tak, Skamander zdecydowanie musiał przypomnieć sobie naukę pływania.
Zakleszczona noga w okowach bolesnego uścisku, nie pozwalała na skuteczny manewr, ale tym razem, Samuel nie musiał walczyć o oddech. Pozostał mu jednak wróg, którego pospiesznie musiał sie pozbyć i jakimś cudem, wrócić na wrak statku Golden Hind, gdzie - zapewne, wciąż walczyli dwaj pozostali aurorzy. Że też tak prosto dali się wciągnąć w pułapkę.
Zaczęło się jak zwykle - banalnie. Jeden cwaniak, który wymykał się z rąk aurorów zbyt długo, kilka donosów o tętniącej coraz raźniej, praktyce czarno-magicznej, akurat w miejscu tak "urokliwym". Ale znalezione ciało nastolatka, wywołało już sporą panikę. Nikt nie miał złudzeń, że obdarte ze skóry członki i rozchlapana krew, miały cokolwiek wspólnego z idiotyczną zabawą gówniarzy, którym wrak statku stał się swoistą atrakcją. I zapewne byłby nadal, gdyby ktoś, lub kilka spaczonych umysłów nie zechciało urządzić sobie z dzieciaków dodatkowej, własnej zabawy.
O tym, że znaleziony chłopaków był mugolakiem, wyciągnęli od samych dzieciaków. Rozmowa nie byłą przyjemna dla żadnej ze stron, chociaż znalazło sie kilka chojraków, która próbowała twardo obstawiać, że nic im nie straszne. Przynajmniej do czasu, gdy przyszło im zobaczyć zmasakrowane ciało kolegi. Całkiem postawnej postury chłopak, zbladł paskudnie i zwymiotował, przedstawiając zebranym całą zawartość żołądka. Ale - rozpoznał martwego. Julius Vance. Siedemnastolatek na ukończeniu szkoły.
Wnikanie co do sposobu pojawienia się tak denata, jak i gromady nastolatków, wypłynęła bardzo szybko. Jak się okazywało, popularne były specyficzne formy gry w wyzwania i raz w miesiącu konkretnie, wyznaczone osoby, musiały wykonać zadanie. Banalne na początku, by z każdym kolejnym ubarwiać je o nowy, trudniejszy element. Błękitna Kelpia. Ta brzmiał tytuł makabrycznej w skutkach gry. Julius był ostatnim, który był wyznaczony, a pozostali, mieli sprawdzić efekty.
Zadaniem aurorów, było znalezienie autora gry, który zebrał sobie liczne grono fanów. Długie śledztwo pokazało ostatecznie, że nie mieli do czynienia z jednostką. Grupa "fanatyków", wśród których zakradło się kilka cieni. O tym, żeby wrócić na wrak statku, który początkowo wykluczyli jako faktyczną siedzibę, Samuel wpadł - znowu - banalnie. Nie dawał mu spokoju podpis. Właściwie sygnatura trzech liter LMR. Przypadkowa rozmowa z runistą podsunęła inny kierunek. Nikt nie doszukiwał się w ukrytego znaczenia. Te same runy, które zapaleniec historii magicznej i runista w jednym, wskazał na statku.
Duchy na statku nie znały odpowiedzi. Musieli znaleźć ją sami.
List, który grupa nastolatków otrzymała ponownie, rzuciła trop, którym podążyli. I chociaż samo zadanie, nie miało miejsca na statku, to aurorzy podzielili się. Dwóch pojawiło się na wyznaczonym w notce parku, trzech, w tym Samuel - na statku. Podpis na pergaminie wyglądał podobnie, charakter pisma - znowu inny, ale punkty wspólne, zgadzały się.
Zastała ich zgrzytliwa cisza, wypełniona tylko charakterystycznym łomotem starych krokwi. Drewniana, zapewne w wielu miejscach spróchniała podłoga, skrzypiała piskliwe przy każdym kroku. Skamander wchodził głównym wejściem wraz z Viktorem, wcześniej sprawdzając obecność ukrytych niespodziane. Mieli w końcu trop i sygnał, że trzeszcząca łajba, miała już dodatkowego lokatora. Trzeci auror wszedł od strony wody, przeciskając się zalaną częścią statku, wcześniej zapewne traktującą, jako śmierdząca rybami ładowania.
- Hexa Revelio - Samuel wypowiedział cichą inkantację, chociaż ta padała już na statku wielokrotnie. Tylko nie dziś. Plama bieli, która zakotłowała się w jednym z rogów, zmieniła tor ciężkich kroków aurora. Towarzysz za to, zatrzymał się w miejscu, w którym wcześniej znaleziono ciało i nachylił się, mamrocząc coś pod nosem. Tylko kątem oka dostrzegł, ja zmieniają mu sie oczy, barwiąc źrenicę , pionową, kocią kreską. A Skamander powędrował w stronę dostrzeżonego, ciężkiego od czarnej magii mgły. Ruch tuż pod ścianą, ostrzegawczo kazał mu sie uchylić i to prawdopodobnie uratowało go celnie wymierzonym Vulnerario. Promień zaklęcia uderzył w trzeszczącą deskę, rozbryzgując drzazgi tuż za głową Samuela. Przed kolejnym zaklęciem już zdążył sie obronić, a w ferworze rozpoczynającej się walki wypatrzył sunące pospiesznie, dwie sylwetki. Jedna z nich doskakiwała właśnie do Viktora. Był szybszy. Musiał być. Znał go zbyt długo.
- Lamino - krzyknął gardłowo i wycelował w czarnoksiężnika, który tym razem, musiał sie bronić. Ale właściwego efektu, Samuel już nie zdążył zobaczyć. Pierwsze, celne uderzenie, wymierzone w skroń zamroczyło go, rozmazują obraz i wbijając się ostrym bólem pod czaszką. Automatycznie zwinął pięść i wymierzył silny cios z łokcia. Poczuł opór i zduszone przekleństwo, a potem ciężkie, śmierdzące krwią ramię uderzyło go najpierw pod żebra, potem pod kolano, tym samym, wytrącając go z równowagi. Ból rozlał się po ciele, auror zgrzytnął zębami i szarpnął się, wycofując ciało do tyłu i w bok, chwytając napastnika za bark, by pięścią trzasnąć w brzuch. Musiało zaboleć, ale dopiero teraz dostrzegł, jak zwalista sylwetka, własnie się na nim uwiesiła, a potem pchnęła, uderzając o spróchniałą od starości i wilgoci deskę, ściany. Z oczywistych względów, ta pękła, odsłaniając drzazgi i sypiące się wióry i nic już nie chroniło, ani nie dzieliło aurora od upadku. Nim to nastąpiło, a powierzchnia morska pożarła postać aurora, Samuel złapał oponenta, pociągając za sobą w ciemną toń wody.
Chłód był pierwszy, atakując ciało tysiącem, mroźnych igieł. Samuel, zmuszony do zaczerpnięcia oddechu, szarpnął ciałem, starając się wypłynąć w górę. Cień, który bryznął szeroką falą tuż obok, cięższy patrząc po desperackich próbach wypłynięcia, nie umiał pływać. Na szczęście i na nieszczęście Samuela. Tonący uznał aurora, za jedyną deskę ratunku i opadając w dół, zakleszczył się na nodze, nie puszczając nawet wtedy, gdy otrzymał kilka brutalnych kopnięć. Granat wody zabarwił się rozlewającym wokół szkarłatem. I osiłka i jego własnej, gdy coś ostrego wbiło się w jego łydkę, rozdzierając mokry materiał spodni i wyszarpując się w ciało. Szamotanina trwałaby zapewne długo, gdyby nie rzucone zaklęcie Relashio. Promień gorącej fali uderzył w brutala, który w niemym wrzasku oderwał się od Samuela. Ten sam wrzątek oblepił skórę na nodze, ale chwila wystarczyła. Auror wydostał się na powierzchnię, mocując się z morską tonią. Ból był przeraźliwy, ale adrenalina i zimno wody chwilowo niwelowało wrażenia.
- ...mander! - na powierzchni uderzył go wiatr i rzucone w przestrzeń nazwisko. Jego własne - Skamander - wołanie powtórnie zawisło gdzieś nad głową i dopiero wtedy auror był w stanie dostrzec, wychylającą się postać Viktora. W mroku dostrzegał ledwie blady kontur, ale światło które rozlało sie za jego plecami, dopełniła obrazu - Wyciągnijcie mnie - wydusił, ściągając zaklęcie i czując, że jeszcze trochę, a równie w dół za pokonanym. Nie należał do słabeuszy, ale - przyspieszony kurs pływania nie wychodził mu na dobre, z trudem utrzymując się na powierzchni, co kilka chwil zalewany słoną falą, ciągnąca go jednocześnie w dół i do oddalonego nieco brzegu.
Szarpnięcie, które poczuł, głuche plaśnięcie, gdy aurorzy z góry użyli magii. Skrzypiące deski, zalane teraz ściekająca z niego wodą, przywitał z ulgą. Wyczerpany nie tylko walką z osiłkiem, ale i z samą wodą i sobą. Noga była w opłakanym stanie. Głębokie, wciąż obficie krwawiące nacięcie, niemal do kości i poparzenie, wieściło przynajmniej dniową wizytę u uzdrowicieli - Macie ich? - Na podłodze, pod ścianą, dokładnie tam, gdzie wcześniej Samuel dostrzegł bielący się dym klątwy, leżały dwa, spetryfikowane ciała - Trzeci jest na dole - dodał Wilkies, prawdopodobnie najmniej ranny z trójki aurorów - Już wezwaliśmy posiłki - lakoniczne dopowiedzenie Viktora potwierdziło przebieg zdarzeń - Tego mojego, trzeba szukać na brzegu - tym razem, to Skamander zareportował. Coraz silniejsze dreszcze gryzły ciało, naprzemiennie z pulsującym bólem. Na chwilę wypuścił różdżkę z palców, które nadal oplatały cyprysowe drewienko. Sztywno poruszył dłonią, wykrzywiając usta w grymasie bólu. Jeśli chciał zdążyć na przesłuchanie schwytanych parszywców, potrzebował pilnie medyka. I specjalisty.
zt
Pierwsze co poczuł, to obezwładniający płuca brak. Woda była wystarczająco głęboka, by Samuel zdążył zanurzyć się głęboko, nim szum wody rozjaśnił się, a Samuel rozpaczliwie machnął rękoma, burząc cienie tańczące wokół. W przytomności umysłu, z wciąż (o dziwo) zaciśniętą na różdżce ręką, której zbielałe knykcie odbijały się tuż obok twarzy, nibym jedyne stabilne punkty - Bąblogłowa - pomyślał, nakierowując palce dłoni do siebie. Magia niemal załaskotała jego twarz, gdy w podrygu wynurzył się na moment - woda wokół została zassana, a błona wypełniona powietrzem otuliła głowę, dając zbawienny oddech, akurat, gdy runął w dół ponownie. Tak, Skamander zdecydowanie musiał przypomnieć sobie naukę pływania.
Zakleszczona noga w okowach bolesnego uścisku, nie pozwalała na skuteczny manewr, ale tym razem, Samuel nie musiał walczyć o oddech. Pozostał mu jednak wróg, którego pospiesznie musiał sie pozbyć i jakimś cudem, wrócić na wrak statku Golden Hind, gdzie - zapewne, wciąż walczyli dwaj pozostali aurorzy. Że też tak prosto dali się wciągnąć w pułapkę.
...
Zaczęło się jak zwykle - banalnie. Jeden cwaniak, który wymykał się z rąk aurorów zbyt długo, kilka donosów o tętniącej coraz raźniej, praktyce czarno-magicznej, akurat w miejscu tak "urokliwym". Ale znalezione ciało nastolatka, wywołało już sporą panikę. Nikt nie miał złudzeń, że obdarte ze skóry członki i rozchlapana krew, miały cokolwiek wspólnego z idiotyczną zabawą gówniarzy, którym wrak statku stał się swoistą atrakcją. I zapewne byłby nadal, gdyby ktoś, lub kilka spaczonych umysłów nie zechciało urządzić sobie z dzieciaków dodatkowej, własnej zabawy.
O tym, że znaleziony chłopaków był mugolakiem, wyciągnęli od samych dzieciaków. Rozmowa nie byłą przyjemna dla żadnej ze stron, chociaż znalazło sie kilka chojraków, która próbowała twardo obstawiać, że nic im nie straszne. Przynajmniej do czasu, gdy przyszło im zobaczyć zmasakrowane ciało kolegi. Całkiem postawnej postury chłopak, zbladł paskudnie i zwymiotował, przedstawiając zebranym całą zawartość żołądka. Ale - rozpoznał martwego. Julius Vance. Siedemnastolatek na ukończeniu szkoły.
Wnikanie co do sposobu pojawienia się tak denata, jak i gromady nastolatków, wypłynęła bardzo szybko. Jak się okazywało, popularne były specyficzne formy gry w wyzwania i raz w miesiącu konkretnie, wyznaczone osoby, musiały wykonać zadanie. Banalne na początku, by z każdym kolejnym ubarwiać je o nowy, trudniejszy element. Błękitna Kelpia. Ta brzmiał tytuł makabrycznej w skutkach gry. Julius był ostatnim, który był wyznaczony, a pozostali, mieli sprawdzić efekty.
Zadaniem aurorów, było znalezienie autora gry, który zebrał sobie liczne grono fanów. Długie śledztwo pokazało ostatecznie, że nie mieli do czynienia z jednostką. Grupa "fanatyków", wśród których zakradło się kilka cieni. O tym, żeby wrócić na wrak statku, który początkowo wykluczyli jako faktyczną siedzibę, Samuel wpadł - znowu - banalnie. Nie dawał mu spokoju podpis. Właściwie sygnatura trzech liter LMR. Przypadkowa rozmowa z runistą podsunęła inny kierunek. Nikt nie doszukiwał się w ukrytego znaczenia. Te same runy, które zapaleniec historii magicznej i runista w jednym, wskazał na statku.
Duchy na statku nie znały odpowiedzi. Musieli znaleźć ją sami.
List, który grupa nastolatków otrzymała ponownie, rzuciła trop, którym podążyli. I chociaż samo zadanie, nie miało miejsca na statku, to aurorzy podzielili się. Dwóch pojawiło się na wyznaczonym w notce parku, trzech, w tym Samuel - na statku. Podpis na pergaminie wyglądał podobnie, charakter pisma - znowu inny, ale punkty wspólne, zgadzały się.
Zastała ich zgrzytliwa cisza, wypełniona tylko charakterystycznym łomotem starych krokwi. Drewniana, zapewne w wielu miejscach spróchniała podłoga, skrzypiała piskliwe przy każdym kroku. Skamander wchodził głównym wejściem wraz z Viktorem, wcześniej sprawdzając obecność ukrytych niespodziane. Mieli w końcu trop i sygnał, że trzeszcząca łajba, miała już dodatkowego lokatora. Trzeci auror wszedł od strony wody, przeciskając się zalaną częścią statku, wcześniej zapewne traktującą, jako śmierdząca rybami ładowania.
- Hexa Revelio - Samuel wypowiedział cichą inkantację, chociaż ta padała już na statku wielokrotnie. Tylko nie dziś. Plama bieli, która zakotłowała się w jednym z rogów, zmieniła tor ciężkich kroków aurora. Towarzysz za to, zatrzymał się w miejscu, w którym wcześniej znaleziono ciało i nachylił się, mamrocząc coś pod nosem. Tylko kątem oka dostrzegł, ja zmieniają mu sie oczy, barwiąc źrenicę , pionową, kocią kreską. A Skamander powędrował w stronę dostrzeżonego, ciężkiego od czarnej magii mgły. Ruch tuż pod ścianą, ostrzegawczo kazał mu sie uchylić i to prawdopodobnie uratowało go celnie wymierzonym Vulnerario. Promień zaklęcia uderzył w trzeszczącą deskę, rozbryzgując drzazgi tuż za głową Samuela. Przed kolejnym zaklęciem już zdążył sie obronić, a w ferworze rozpoczynającej się walki wypatrzył sunące pospiesznie, dwie sylwetki. Jedna z nich doskakiwała właśnie do Viktora. Był szybszy. Musiał być. Znał go zbyt długo.
- Lamino - krzyknął gardłowo i wycelował w czarnoksiężnika, który tym razem, musiał sie bronić. Ale właściwego efektu, Samuel już nie zdążył zobaczyć. Pierwsze, celne uderzenie, wymierzone w skroń zamroczyło go, rozmazują obraz i wbijając się ostrym bólem pod czaszką. Automatycznie zwinął pięść i wymierzył silny cios z łokcia. Poczuł opór i zduszone przekleństwo, a potem ciężkie, śmierdzące krwią ramię uderzyło go najpierw pod żebra, potem pod kolano, tym samym, wytrącając go z równowagi. Ból rozlał się po ciele, auror zgrzytnął zębami i szarpnął się, wycofując ciało do tyłu i w bok, chwytając napastnika za bark, by pięścią trzasnąć w brzuch. Musiało zaboleć, ale dopiero teraz dostrzegł, jak zwalista sylwetka, własnie się na nim uwiesiła, a potem pchnęła, uderzając o spróchniałą od starości i wilgoci deskę, ściany. Z oczywistych względów, ta pękła, odsłaniając drzazgi i sypiące się wióry i nic już nie chroniło, ani nie dzieliło aurora od upadku. Nim to nastąpiło, a powierzchnia morska pożarła postać aurora, Samuel złapał oponenta, pociągając za sobą w ciemną toń wody.
Chłód był pierwszy, atakując ciało tysiącem, mroźnych igieł. Samuel, zmuszony do zaczerpnięcia oddechu, szarpnął ciałem, starając się wypłynąć w górę. Cień, który bryznął szeroką falą tuż obok, cięższy patrząc po desperackich próbach wypłynięcia, nie umiał pływać. Na szczęście i na nieszczęście Samuela. Tonący uznał aurora, za jedyną deskę ratunku i opadając w dół, zakleszczył się na nodze, nie puszczając nawet wtedy, gdy otrzymał kilka brutalnych kopnięć. Granat wody zabarwił się rozlewającym wokół szkarłatem. I osiłka i jego własnej, gdy coś ostrego wbiło się w jego łydkę, rozdzierając mokry materiał spodni i wyszarpując się w ciało. Szamotanina trwałaby zapewne długo, gdyby nie rzucone zaklęcie Relashio. Promień gorącej fali uderzył w brutala, który w niemym wrzasku oderwał się od Samuela. Ten sam wrzątek oblepił skórę na nodze, ale chwila wystarczyła. Auror wydostał się na powierzchnię, mocując się z morską tonią. Ból był przeraźliwy, ale adrenalina i zimno wody chwilowo niwelowało wrażenia.
- ...mander! - na powierzchni uderzył go wiatr i rzucone w przestrzeń nazwisko. Jego własne - Skamander - wołanie powtórnie zawisło gdzieś nad głową i dopiero wtedy auror był w stanie dostrzec, wychylającą się postać Viktora. W mroku dostrzegał ledwie blady kontur, ale światło które rozlało sie za jego plecami, dopełniła obrazu - Wyciągnijcie mnie - wydusił, ściągając zaklęcie i czując, że jeszcze trochę, a równie w dół za pokonanym. Nie należał do słabeuszy, ale - przyspieszony kurs pływania nie wychodził mu na dobre, z trudem utrzymując się na powierzchni, co kilka chwil zalewany słoną falą, ciągnąca go jednocześnie w dół i do oddalonego nieco brzegu.
Szarpnięcie, które poczuł, głuche plaśnięcie, gdy aurorzy z góry użyli magii. Skrzypiące deski, zalane teraz ściekająca z niego wodą, przywitał z ulgą. Wyczerpany nie tylko walką z osiłkiem, ale i z samą wodą i sobą. Noga była w opłakanym stanie. Głębokie, wciąż obficie krwawiące nacięcie, niemal do kości i poparzenie, wieściło przynajmniej dniową wizytę u uzdrowicieli - Macie ich? - Na podłodze, pod ścianą, dokładnie tam, gdzie wcześniej Samuel dostrzegł bielący się dym klątwy, leżały dwa, spetryfikowane ciała - Trzeci jest na dole - dodał Wilkies, prawdopodobnie najmniej ranny z trójki aurorów - Już wezwaliśmy posiłki - lakoniczne dopowiedzenie Viktora potwierdziło przebieg zdarzeń - Tego mojego, trzeba szukać na brzegu - tym razem, to Skamander zareportował. Coraz silniejsze dreszcze gryzły ciało, naprzemiennie z pulsującym bólem. Na chwilę wypuścił różdżkę z palców, które nadal oplatały cyprysowe drewienko. Sztywno poruszył dłonią, wykrzywiając usta w grymasie bólu. Jeśli chciał zdążyć na przesłuchanie schwytanych parszywców, potrzebował pilnie medyka. I specjalisty.
zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Stukot obcasów butów z wysoką cholewą, w które wpuściła spodnie z czarnej skóry, odbijał się echem w pustych, cuchnących uliczkach. Późne popołudnie w magicznym porcie Londynu było nienaturalnie wręcz ciche, a im bardziej zbliżała się do miejsca, gdzie wciąż zacumowany był wrak Golden Hind, tym mniej twarzy mijała; wkrótce zniknęły zupełnie. Nie bywała tu za często, nie zwróciła na to uwagi, sądziła, że miejsce to zostało wskazane z premedytacją, by nikt nie przeszkadzał im w rozmowie i transakcji. Może pora była za wczesna? Zimny, wietrzny zmierzch otulał Londyn wilgotnymi ramionami, a słońce chyliło się ku zachodowi; dopiero, kiedy się ściemni, gdy zapadnie mrok, pojawią się tu młodziutcy śmiałkowie, pijani ognistą whisky ojca, a może zamroczeni diablim zielem, by dowieść swojej odwagi i spróbować swych sił w starciu z duchami. Wrak statku był ponoć nawiedzony. Tak słyszała. Zamierzała to sprawdzić - pewnego dnia.
Wyłoniła się z labiryntu uliczek, wkraczając w krąg światła, ostatnich promieni słonecznych jesiennego popołudnia; na skórzane spodnie i czarną koszulę narzuciła tunikę z połyskującego, ciemnozielonego materiału, sięgającą połowy uda, obszytą futrem z norek. Przy brzegu nie dojrzała żywej duszy i prychnęła rozgniewana - było już pięć minut po czasie, sądziła, że to on uraczy ją pełnym złości spojrzeniem i skrzywieniem ust, co zamierzała zbyć milczeniem. Wyjątkowo nie zawiniła, spóźnienie nie było lekceważeniem, choć nie zamierzałaby go wyprowadzać z błędu; na północ od Londynu wiatr był silny, a ona wciąż podróżowała głównie za pomocą miotły.
Przystanęła na krawędzi portu, nonszalancko wspierając się łokciem o murek, wyciągnęła z kieszeni papierosa; nie powinna była czekać, ale naprawdę potrzebowała tego amuletu - obiecała dowódcy ich grupy, że je zdobędzie. Tarcza księżyca miała zaokrąglić się w pełni już za kilkanaście dni, a ich prywatne utarczki nie mogły stanąć jej na przeszkodzie w pięciu się po szczeblach kariery - ciężko pracowała na to, by zostać przez Averego docenioną.
Odwrócona do wraku plecami, oparta o murek, z jedną ręką splecioną na piersi, czekała na handlarza, wypatrując jego rosłej sylwetki czujnym wzrokiem - a w brązowych tęczówkach nie odnalazł ani kpiącej, ani radosnej iskierki, gdy się już pojawił. Spojrzenie miała zimne i ostre, pełne usta zacisnęła w wąską kreskę.
- Masz to, co zamawiałam? pytanie przecięło ciszę, mąconą przez szum morza i śpiew mew, niczym ostrze noża, wypowiedziane oschłym i nieprzyjemnym tonem. Powitania i uprzejmości zupełnie sobie darowała.
Uczyniła krok do przodu, by nie opierać się dłużej o kamienną barierę, wyprostowała plecy, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej wyniosłej niż przed chwilą; niedopałek papierosa rzuciła niedbale pod nogi, przygasiła go butem. Barwa włosów, zazwyczaj złota, przywodząca na myśl łany zboża, dziś niemal śnieżnobiała, podkreślała ostre rysy twarzy, a ciemny makijaż oczu - twarde spojrzenie, którym obdarzała Caelana z niechęcią.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie był zadowolony ze zmiany godziny spotkania; nie wiedział, czy to, co napisała w swym ostatnim liście, było prawdą, czy może raczej kierowała nią czysta złośliwość, jednak nawet jeśli była to chęć przysporzenia mu dodatkowych problemów, odegrania się za jego przytyki, to Goyle nie miał zamiaru rezygnować z transakcji. Interes rzecz święta, powtarzał to sobie jak mantrę zmierzając powolnym krokiem w stronę odległej, mniej uczęszczanej części portu, gdzie polecił się jej pojawić. Choć było to do niego niepodobne, nie śpieszył się. Nie zależało mu, by pojawić się na miejscu jako pierwszy, nie tym razem. Nigdy by tego nie przyznał, nawet sam przed sobą, dał się jednak złapać w sidła Rookwood; przestał odgradzać się od niej murem obojętności i chłodu, zamiast tego podświadomie robił jej na przekór. Czy właśnie na tym jej zależało, gdy mówiła o emocjach? Niewątpliwie pomagał mu w tym fakt, że sama zwróciła się do niego po pomoc i widocznie zależało jej na pozyskaniu tego amuletu. Miał więc pewność, że kobieta zjawi się w porcie, a nawet - że poczeka na niego, jeśli zajdzie taka potrzeba. Mimo to, nie chciał wystawiać cierpliwości Sigrun na próbę. Mogła zwrócić się z tym interesem do wielu innych czarodziejów, przemytników nie brakowało, również w szeregach Rycerzy, przyszła jednak do niego. Nie zamierzał zaprzepaścić szansy; przyszłość mogła przynieść więcej takich zleceń.
Dostrzegł smukłą sylwetkę Rookwood z daleka; wiatr rozwiewał jej włosy, nadymał noszoną tunikę, mimo to trwała tam niewzruszona, niczym alabastrowy posąg. Nie przyśpieszył kroku, leniwie skracając dzielący ich dystans. Ile na niego czekała? Przybyła na miejsce punktualnie, a może kilka minut przed czasem...? Zaciągał się od czasu do czasu papierosem, z każdym kolejnym krokiem dostrzegając więcej detali; obszycie tuniki, niecodzienną barwę włosów - bo przecież zwykle były cieplejsze, bardziej złote - czy mocny, podkreślający oczy makijaż. W końcu stanął tuż przed nią, a malująca się na jej twarzy niechęć stała się aż nazbyt widoczna. Pokiwał krótko głową, przelotnie zerkając ku wrakowi; w przeciągu kilku godzin z pewnością pojawi się tu kilku młodzików chcących udowodnić i sobie, i innym, że są wystarczająco odważni, że nie boją się nawiedzających statek duchów. Wtedy jednak usłyszał pytanie Rookwood, zadane tonem jeszcze bardziej oschłym i nieprzyjemnym niż ten, do którego zdążył już przywyknąć. Spróbował pochwycić jej spojrzenie, ono również mówiło mu jedno - była mu niechętna.
- Ciebie również miło widzieć - odpowiedział cicho, bez zbędnych emocji, choć złość kobiety zaskoczyła go; czyż to nie on miał być zły na nią? Za przełożenie godziny spotkania? Zaciągnął się po raz ostatni trzymanym w ustach papierosem, by w końcu rzucić go na ziemię, przydeptać obcasem; starał się zapanować nad narastającą irytacją, stłumić ją w zarodku, nim zrobi coś, czego powinien żałować. Wiatr szarpał połami jego materiałowego płaszcza, jednak Caelan zdawał się nie zwracać na to uwagi; dopiero gdy prawie zdmuchnął mu cylinder z głowy, żeglarz westchnął ze znużeniem i przytrzymał kapelusz dłonią. - Mam. A Ty masz zapłatę? - zapytał, choć odpowiedź była oczywista. Nie chciał jeszcze przekazywać towaru.
Dostrzegł smukłą sylwetkę Rookwood z daleka; wiatr rozwiewał jej włosy, nadymał noszoną tunikę, mimo to trwała tam niewzruszona, niczym alabastrowy posąg. Nie przyśpieszył kroku, leniwie skracając dzielący ich dystans. Ile na niego czekała? Przybyła na miejsce punktualnie, a może kilka minut przed czasem...? Zaciągał się od czasu do czasu papierosem, z każdym kolejnym krokiem dostrzegając więcej detali; obszycie tuniki, niecodzienną barwę włosów - bo przecież zwykle były cieplejsze, bardziej złote - czy mocny, podkreślający oczy makijaż. W końcu stanął tuż przed nią, a malująca się na jej twarzy niechęć stała się aż nazbyt widoczna. Pokiwał krótko głową, przelotnie zerkając ku wrakowi; w przeciągu kilku godzin z pewnością pojawi się tu kilku młodzików chcących udowodnić i sobie, i innym, że są wystarczająco odważni, że nie boją się nawiedzających statek duchów. Wtedy jednak usłyszał pytanie Rookwood, zadane tonem jeszcze bardziej oschłym i nieprzyjemnym niż ten, do którego zdążył już przywyknąć. Spróbował pochwycić jej spojrzenie, ono również mówiło mu jedno - była mu niechętna.
- Ciebie również miło widzieć - odpowiedział cicho, bez zbędnych emocji, choć złość kobiety zaskoczyła go; czyż to nie on miał być zły na nią? Za przełożenie godziny spotkania? Zaciągnął się po raz ostatni trzymanym w ustach papierosem, by w końcu rzucić go na ziemię, przydeptać obcasem; starał się zapanować nad narastającą irytacją, stłumić ją w zarodku, nim zrobi coś, czego powinien żałować. Wiatr szarpał połami jego materiałowego płaszcza, jednak Caelan zdawał się nie zwracać na to uwagi; dopiero gdy prawie zdmuchnął mu cylinder z głowy, żeglarz westchnął ze znużeniem i przytrzymał kapelusz dłonią. - Mam. A Ty masz zapłatę? - zapytał, choć odpowiedź była oczywista. Nie chciał jeszcze przekazywać towaru.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Och, doprawdy? - spytała oschle. - Któż by pomyślał? Święty spokój już ci się znużył? - Pomimo starań nie potrafiła ukryć złości, jaką wzbudził widok jego twarzy, zirytowanego spojrzenia - naprawdę to on się irytował? Pomimo bezczelności, z jaką ją potraktował, powierzyła mu intratne zlecenie, na czym mógł się wzbogacić - teraz i później, jeśli jej przełożeni byliby zadowoleni ze sprawdzonego towaru. Zmiana godziny spotkania była niewielka, to zaledwie kilka godzin, poinformowała go odpowiednio wcześniej, by mógł dostosować pod to swój plan dnia. Była konieczna z przyczyn niezależnych od niej. Dowódca zażądał jej obecności podczas sprawdzania jednego ze świadków i nie mogła, nie chciała mu odmawiać; to istotniejsze, niż sprawa amuletów, a Sigrun gorąco pragnęła awansu - widziała samą siebie na jego miejscu. Albo przynajmniej na miejscu dowódcy innej z grup łowców.
To ona miała powody do złości. W chwili, gdy mogli zapomnieć już o bezsensownych sprzeczkach, sprawie ukrycia jej we własnym domostwie i kolacji z jego żoną, on postanowił na nowo unieść się honorem i bezczelnie odpisywać na jej listy. Nie życzył sobie jej towarzystwa? Świetnie. Wcale nie musiał go znosić. Nie zwykła się narzucać, nie biegała za mężczyznami, miała swój honor i znała swoją wartość. Teraz to ona unosiła się honorem, urażona i po kobiecemu obrażona. Starała się zachować kamienną twarz, brakowało jej jednak umiejętności samokontroli, właściwej żeglarzowi, złość wypełzła na zewnątrz, wykrzywiając twarz w urażonym grymasie.
- Nie. Myślałam, że oddasz mi amulety za ładne oczy - kpiące stwierdzenie padło z ust Sigrun ostro, a towarzyszyło temu przewrócenie oczyma. Po co miałaby się zjawiać tutaj bez pieniędzy? Naprawdę sądził, że była na tyle głupia, by myśleć, że zdoła od niego wyciągnąć tak cenny towar bez uiszczenia zapłaty? Nie zamierzała się jednak z nim przekomarzać, już nie; ściągnęła usta i sięgnęła do kieszeni szaty, by wyciągnąć z niej sakiewkę. Pomachała nią w powietrzu takim ruchem, jakim zwykła prowokować swoje psy, gdy rzucała im patyki. - Nie tak prędko, najpierw pokaż, czy to naprawdę to, co zamawiałam - zażądała oschle. Musiała się upewnić, przekonać empirycznie, poczuć energię amuletów, aby za nie zapłacić. Galeony w sakiewce nie należały do niej, a lorda Avery; nie mogła sobie pozwolić, by stracić je na towar, który nie spełniał swojej funkcji. Może i nie była specjalistą od artefaktów, ale nie zamierzała w tym Caelana uświadamiać.
Poza tym nie mogła oprzeć się pokusie, by znów zagrać mu na nerwach, udając niewiarę w jego interesy.
To ona miała powody do złości. W chwili, gdy mogli zapomnieć już o bezsensownych sprzeczkach, sprawie ukrycia jej we własnym domostwie i kolacji z jego żoną, on postanowił na nowo unieść się honorem i bezczelnie odpisywać na jej listy. Nie życzył sobie jej towarzystwa? Świetnie. Wcale nie musiał go znosić. Nie zwykła się narzucać, nie biegała za mężczyznami, miała swój honor i znała swoją wartość. Teraz to ona unosiła się honorem, urażona i po kobiecemu obrażona. Starała się zachować kamienną twarz, brakowało jej jednak umiejętności samokontroli, właściwej żeglarzowi, złość wypełzła na zewnątrz, wykrzywiając twarz w urażonym grymasie.
- Nie. Myślałam, że oddasz mi amulety za ładne oczy - kpiące stwierdzenie padło z ust Sigrun ostro, a towarzyszyło temu przewrócenie oczyma. Po co miałaby się zjawiać tutaj bez pieniędzy? Naprawdę sądził, że była na tyle głupia, by myśleć, że zdoła od niego wyciągnąć tak cenny towar bez uiszczenia zapłaty? Nie zamierzała się jednak z nim przekomarzać, już nie; ściągnęła usta i sięgnęła do kieszeni szaty, by wyciągnąć z niej sakiewkę. Pomachała nią w powietrzu takim ruchem, jakim zwykła prowokować swoje psy, gdy rzucała im patyki. - Nie tak prędko, najpierw pokaż, czy to naprawdę to, co zamawiałam - zażądała oschle. Musiała się upewnić, przekonać empirycznie, poczuć energię amuletów, aby za nie zapłacić. Galeony w sakiewce nie należały do niej, a lorda Avery; nie mogła sobie pozwolić, by stracić je na towar, który nie spełniał swojej funkcji. Może i nie była specjalistą od artefaktów, ale nie zamierzała w tym Caelana uświadamiać.
Poza tym nie mogła oprzeć się pokusie, by znów zagrać mu na nerwach, udając niewiarę w jego interesy.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wbił w nią badawcze spojrzenie głęboko osadzonych oczu, gdy odpowiedziała na powitanie w tak oschły i nieprzyjemny sposób; jedno musiał przyznać - przynajmniej nie kryła się z tym, co spowodowało zmianę w jej zachowaniu. Z początku nie dawał wiary, by to jego list mógł wzbudzić w kobiecie tę złość - może był tylko pretekstem do wyżycia się na nim, podczas gdy źródło problemu było zgoła inne? - wyglądało jednak na to, że nakreślone jego dłonią słowa dotknęły Rookwood do żywego. Westchnął ciężko, mimowolnie ściskając mocniej rondo trzymanego w dłoni cylindra; zirytowało go to jeszcze bardziej, zdradzały go ściągnięte usta czy zmarszczka, która pojawiła się między mocno zarysowanymi brwiami. Najgorsze, że nie był pewien, czy rozdrażnienie podyktowane było niechęcią Sigrun, czy może raczej faktem, że sam to na siebie sprowadził, niezbyt rozważnie dobierając słowa, pozwalając, by złość na Catrionę, na syna, na nielojalnych informatorów podyktowała mu treść listu. A może po prostu nie powinien prowadzić korespondencji po wypiciu butelki Krakena. Silił się na spokój, choć zachowanie go przychodziło mu z trudem.
- Tak - przyznał krótko, lakonicznie, nie odwracając wzroku od twarzy kobiety; powrócił pamięcią do ich ostatniego spotkania, nie tego w Wywernie, a tego w Harrogate i sposobu, w jaki się ono skończyło. Wspomnienia tamtej nocy zasnuwał gęsty dym diablego ziela, mimo to Caelan doskonale pamiętał bladość jej alabastrowego ciała, miękkość jedwabistej skóry. Nie przybył tam w pokoju, domagał się satysfakcji, zadośćuczynienia za wtargnięcie do rodzinnej posiadłości - i cóż, otrzymał je, choć nie takie, jak z początku zakładał. Wiele przyjemniejsze i bardziej zmysłowe, niż pojedynek, który początkowo próbował sprowokować... Czy naprawdę musieli ze sobą walczyć? Znowu. - Złość piękności szkodzi, Sigrun - dodał po chwili, patrząc na jej wyniosłą, wykrzywioną złością twarz z przygasającym z wolna rozdrażnieniem. Nie zwrócił do niej po nazwisku, pierwsze na myśl przyszło jej imię, zauważył to jednak dopiero po chwili. Silił się na spokój, choć przychodziło mu to z niemałym trudem. Wzniósł do góry brew, gdy zaczęła machać sakiewką z zapłatą przed jego oczami - i znów zacisnął pięść mocniej, cylinder mógł nie przetrwać tego spotkania.
- To naprawdę to - odparł ozięble, sięgając wolną dłonią ku jednej z kieszeni płaszcza. Wyciągnął z niej niewielkie zawiniątko, amulety owinięte brązowym papierem, niedbale przewiązane sznurkiem. Naprawdę podważała jego kompetencje? - Uważaj - dodał szybko, nim kobieta zdążyła dobrać się do zawartości pakunku. - Ten owinięty materiałem najpewniej obłożony jest klątwą. - Wiedział, że mogła być z tego powodu nieszczęśliwa, mówiąc delikatnie. I liczył się z tym, że może nie chcieć zapłacić pełnej ceny. - Nie było jednak czasu, by odnaleźć jeszcze jeden amulet, który byłby w stanie nienaruszonym. Uznałem, że ten, choć przeklęty, przyda ci się bardziej niż żaden. - Decyzję pozostawiał jej. Gdyby zrezygnowała z zakupu jednego z artefaktów, planował zabrać go do Drew, by ten złamał ciążącą nad nim klątwę; nie chciał jednak robić tego przed spotkaniem z Rookwood, nie chciał też samodzielnie postanawiać o oczyszczeniu towaru, by nie podnieść w ten sposób kosztów przemytu. Gdyby obwieścił jej, że transakcja zdrożeje o kilka galeonów, z pewnością również nie zareagowałaby na to z uśmiechem.
Obserwował ją w ciszy, oczekując jakiejkolwiek reakcji na zaprezentowany towar, tłumiąc przy tym niesmak, który odczuł, gdy poddała jego profesjonalizm w wątpliwość.
- Tak - przyznał krótko, lakonicznie, nie odwracając wzroku od twarzy kobiety; powrócił pamięcią do ich ostatniego spotkania, nie tego w Wywernie, a tego w Harrogate i sposobu, w jaki się ono skończyło. Wspomnienia tamtej nocy zasnuwał gęsty dym diablego ziela, mimo to Caelan doskonale pamiętał bladość jej alabastrowego ciała, miękkość jedwabistej skóry. Nie przybył tam w pokoju, domagał się satysfakcji, zadośćuczynienia za wtargnięcie do rodzinnej posiadłości - i cóż, otrzymał je, choć nie takie, jak z początku zakładał. Wiele przyjemniejsze i bardziej zmysłowe, niż pojedynek, który początkowo próbował sprowokować... Czy naprawdę musieli ze sobą walczyć? Znowu. - Złość piękności szkodzi, Sigrun - dodał po chwili, patrząc na jej wyniosłą, wykrzywioną złością twarz z przygasającym z wolna rozdrażnieniem. Nie zwrócił do niej po nazwisku, pierwsze na myśl przyszło jej imię, zauważył to jednak dopiero po chwili. Silił się na spokój, choć przychodziło mu to z niemałym trudem. Wzniósł do góry brew, gdy zaczęła machać sakiewką z zapłatą przed jego oczami - i znów zacisnął pięść mocniej, cylinder mógł nie przetrwać tego spotkania.
- To naprawdę to - odparł ozięble, sięgając wolną dłonią ku jednej z kieszeni płaszcza. Wyciągnął z niej niewielkie zawiniątko, amulety owinięte brązowym papierem, niedbale przewiązane sznurkiem. Naprawdę podważała jego kompetencje? - Uważaj - dodał szybko, nim kobieta zdążyła dobrać się do zawartości pakunku. - Ten owinięty materiałem najpewniej obłożony jest klątwą. - Wiedział, że mogła być z tego powodu nieszczęśliwa, mówiąc delikatnie. I liczył się z tym, że może nie chcieć zapłacić pełnej ceny. - Nie było jednak czasu, by odnaleźć jeszcze jeden amulet, który byłby w stanie nienaruszonym. Uznałem, że ten, choć przeklęty, przyda ci się bardziej niż żaden. - Decyzję pozostawiał jej. Gdyby zrezygnowała z zakupu jednego z artefaktów, planował zabrać go do Drew, by ten złamał ciążącą nad nim klątwę; nie chciał jednak robić tego przed spotkaniem z Rookwood, nie chciał też samodzielnie postanawiać o oczyszczeniu towaru, by nie podnieść w ten sposób kosztów przemytu. Gdyby obwieścił jej, że transakcja zdrożeje o kilka galeonów, z pewnością również nie zareagowałaby na to z uśmiechem.
Obserwował ją w ciszy, oczekując jakiejkolwiek reakcji na zaprezentowany towar, tłumiąc przy tym niesmak, który odczuł, gdy poddała jego profesjonalizm w wątpliwość.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krótka, lakoniczna odpowiedź nieco zbiła ją z pantałyku, gdy przyznał jej rację; spodziewała się raczej zaprzeczenia i kolejnych nieprzyjemnych słów, których zniosła więcej, niż powinna była. Dała mu do nich kilka powodów, ostatecznie jednak żaden nie zaszkodził ani jemu, ani jej, sądziła, że znacznie wszystko wyolbrzymiał, dlatego bagatelizowała złość ostatnich sierpniowych dni. Była zresztą przekonana, że minęła bezpowrotnie, że wynagrodziła mu te pstryczki w noc tamtej nocy z przełomu sierpnia i września, choć to ona miała wówczas swoje święto - dwudzieste ósme urodziny. Nie powinni byli ze sobą walczyć, mogli ze sobą współpracować i przyjemnie spędzać czas, tak jak dawniej. Wierzyła, ze wszystko powróci do normy, jego list jednak wytrącił ją z równowagi; czyżby zapomniał jak delikatne bywa kobiece ego?
Próbowała temu zaprzeczać, poczuła jednak satysfakcję przez to przytaknięcie; świetnie, powinien był żałować tego listu, własnej bezczelności, powinien był zatęsknić - mógł stracić naprawdę wiele. Uniosła dumnie podbródek.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio zwrócił się do niej używając jej imienia, zazwyczaj z jego ust padało jedynie Rookwood (ewentualnie zirytowane wiedźmo); nie zastanawiała się nad tym zbyt często, nie wadziło jej to, lubiła własne nazwisko, była z niego dumna. Być może nie chciał wychodzić poza ramy przelotnej znajomości, może taki miał zwyczaj, nie poprawiała go, tak zazwyczaj zwracali się między sobą mężczyźni, a ona zawsze żarliwie domagała się równego traktowania. Przywykła, że dla Goyle'a jest Rookwood, dlatego zwracając się do niej po imieniu zbił ją z pantałyku. Zastygła w bezruchu, obdarzyła go pytającym spojrzeniem, unosząc przy tym jasną brew, na twarzy malowało się lekkie zaskoczenie; prędko przywołała się do porządku, ściągnęła usta w wąską kreskę. - To mnie nie złość - prychnęła w końcu. Miała ochotę burknąć, że stare porzekadło jest wierutną bzdurą, bo ona złościła się przynajmniej kilka razy dziennie; impulsywny, wybuchowy charakter, brak cierpliwości, wszystko to składało się na częste wyładowania płomiennego gniewu, wiedział o tym - a czy traciła na tym jej uroda? Mógł ocenić sam. Nie była delikatną, eteryczną damą, aby to do niej nie pasowało; rysy twarzy miała ostre, powieki ciężkie, oczy głęboko osadzone. Przez matczyne geny została obdarzona trudnym, lecz niebanalnym pięknem.
Nie zdziwił Sigrun oziębły ton jego niskiego głosu, zmarszczka irytacji pomiędzy brwiami, nie była dziś zbyt przyjemna w obejściu. Ustawałaby jednak przy swoim, że zadziwiająco dobrze trzyma własne nerwy na wodzy, bo miała ochotę wyrzucić mu krzykiem, że nie jest zabawką, do której może powracać, gdy znudzi go już święty spokój i zapragnie wrażeń, a później może ją zbywać. Przybyła tu przede wszystkim w interesach, to nie było spotkanie towarzyskie.
- Doskonale - stwierdziła, uważnie obserwując jego ruchy. Wyciągnęła od razu rękę we władczym geście, chcąc odebrać odeń puzderko, cofnęła ją jednak, słysząc ostrzeżenie. - Jak to jest obłożony klątwą? Coś mi sprowadził? - zapytała opryskliwie, krzywiąc się z niezadowoleniem. Wysłuchała wyjaśnienia Caelana, przyglądała mu się z lekkim powątpiewaniem, ostatecznie jednak uznała, że to racjonalne, że podjął słuszną decyzję. Westchnęła ciężko, przyjmując je do wiadomości, kiwnęła głową na znak, że je akceptuje. - Dobrze, niech będzie. Potrzebuję ich. Znam łamaczy klątw, powinni sobie z tym poradzić - wyrzekła w końcu, już nie tak oschle; mimo wszystko poczuła zadowolenie, że udało mu się sprowadzić amulety, że przy jego pomocy je zdobyła i będzie mogła poinformować o nich dowódcę za kilka dni. - Pozwolisz, że sprawdzę go dla pewności - nim wyciągnęła różdżkę, oznajmiła mu swe zamiary, aby nie zareagował na to gwałtownie - nie zamierzała prowokować tu pojedynku. Czarami sprawiła, że owinięty materiałem amulet zaczął lewitować w powietrzu, dopiero wtedy rzuciła nań zaklęcie: - Hexa Revelio.
Próbowała temu zaprzeczać, poczuła jednak satysfakcję przez to przytaknięcie; świetnie, powinien był żałować tego listu, własnej bezczelności, powinien był zatęsknić - mógł stracić naprawdę wiele. Uniosła dumnie podbródek.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio zwrócił się do niej używając jej imienia, zazwyczaj z jego ust padało jedynie Rookwood (ewentualnie zirytowane wiedźmo); nie zastanawiała się nad tym zbyt często, nie wadziło jej to, lubiła własne nazwisko, była z niego dumna. Być może nie chciał wychodzić poza ramy przelotnej znajomości, może taki miał zwyczaj, nie poprawiała go, tak zazwyczaj zwracali się między sobą mężczyźni, a ona zawsze żarliwie domagała się równego traktowania. Przywykła, że dla Goyle'a jest Rookwood, dlatego zwracając się do niej po imieniu zbił ją z pantałyku. Zastygła w bezruchu, obdarzyła go pytającym spojrzeniem, unosząc przy tym jasną brew, na twarzy malowało się lekkie zaskoczenie; prędko przywołała się do porządku, ściągnęła usta w wąską kreskę. - To mnie nie złość - prychnęła w końcu. Miała ochotę burknąć, że stare porzekadło jest wierutną bzdurą, bo ona złościła się przynajmniej kilka razy dziennie; impulsywny, wybuchowy charakter, brak cierpliwości, wszystko to składało się na częste wyładowania płomiennego gniewu, wiedział o tym - a czy traciła na tym jej uroda? Mógł ocenić sam. Nie była delikatną, eteryczną damą, aby to do niej nie pasowało; rysy twarzy miała ostre, powieki ciężkie, oczy głęboko osadzone. Przez matczyne geny została obdarzona trudnym, lecz niebanalnym pięknem.
Nie zdziwił Sigrun oziębły ton jego niskiego głosu, zmarszczka irytacji pomiędzy brwiami, nie była dziś zbyt przyjemna w obejściu. Ustawałaby jednak przy swoim, że zadziwiająco dobrze trzyma własne nerwy na wodzy, bo miała ochotę wyrzucić mu krzykiem, że nie jest zabawką, do której może powracać, gdy znudzi go już święty spokój i zapragnie wrażeń, a później może ją zbywać. Przybyła tu przede wszystkim w interesach, to nie było spotkanie towarzyskie.
- Doskonale - stwierdziła, uważnie obserwując jego ruchy. Wyciągnęła od razu rękę we władczym geście, chcąc odebrać odeń puzderko, cofnęła ją jednak, słysząc ostrzeżenie. - Jak to jest obłożony klątwą? Coś mi sprowadził? - zapytała opryskliwie, krzywiąc się z niezadowoleniem. Wysłuchała wyjaśnienia Caelana, przyglądała mu się z lekkim powątpiewaniem, ostatecznie jednak uznała, że to racjonalne, że podjął słuszną decyzję. Westchnęła ciężko, przyjmując je do wiadomości, kiwnęła głową na znak, że je akceptuje. - Dobrze, niech będzie. Potrzebuję ich. Znam łamaczy klątw, powinni sobie z tym poradzić - wyrzekła w końcu, już nie tak oschle; mimo wszystko poczuła zadowolenie, że udało mu się sprowadzić amulety, że przy jego pomocy je zdobyła i będzie mogła poinformować o nich dowódcę za kilka dni. - Pozwolisz, że sprawdzę go dla pewności - nim wyciągnęła różdżkę, oznajmiła mu swe zamiary, aby nie zareagował na to gwałtownie - nie zamierzała prowokować tu pojedynku. Czarami sprawiła, że owinięty materiałem amulet zaczął lewitować w powietrzu, dopiero wtedy rzuciła nań zaklęcie: - Hexa Revelio.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Dostrzegał drobne zmiany, które zachodziły w zachowaniu kobiety po tym, jak lakonicznie, lecz prostolinijnie przyznał jej rację - uniesiony z dumą podbródek, prostujące się plecy i eksponowaną w ten sposób klatkę piersiową. Czy powinien żałować swej odpowiedzi? Kłamałby, gdyby powiedział, że towarzystwo Rookwood nie było mu miłe; potrafiła zamącić mu w głowie, przekuć złość w namiętność, zwieść na pokuszenie, jednak nikt i nic nie mogło zmienić jego samotniczej natury. Święty spokój był dla niego wartością nadrzędną, najcenniejszym skarbem - przychodziły w końcu chwile, gdy potrzebował odmiany, silnego i energicznego żywiołu, który mógłby mu przypomnieć, że nie każda kobieta jest zahukana i mdła.
W chwili, gdy zwrócił się do kobiety po imieniu, zaskoczył tym nie tylko siebie, ale i ją. Zamarła w bezruchu, uniosła do góry brew i zmierzyła go pytającym spojrzeniem, na co on nie zareagował w żaden sposób. A przynajmniej nie reagować, nie pokazywać po sobie żadnych emocji. Może i przekroczył w ten sposób pewną granicę, może i nie był pewien, dlaczego tak się stało, lecz stało się. Teraz zaś pozostawało zapomnieć o tym wykroczeniu i szybko powrócić do normy, by bez większych emocji znieść kolejne prychnięcia, którymi niechybnie miała go uraczyć. Pokiwał krótko głową, gdy wyłożyła mu tę oczywistą oczywistość - musiał przestać ją denerwować.
Dopiero co zgasił jednego papierosa, a już sięgał po kolejnego; czuł, że musi zająć czymś ręce, by nie opleść ich wokół łabędziej szyi Rookwood. Co jej sprowadził? Amulety, o które prosiła, a których zdobycie wcale nie było takie proste. Tego jednak nie powiedział na głos, nie musiała wiedzieć, czy sprowadzenie ich do Anglii sprawiło mu jakieś problemy, czy wprost przeciwnie. Zaciągnął się i wypuścił dym, spoglądając zza niego z niesmakiem wymalowanym na twarzy; najpierw podważała jego kompetencje, teraz zaś kręciła nosem na racjonalne, podyktowane chłodną logiką decyzje. W końcu jednak poddała się, pokiwała głową i zaakceptowała towar.
- Znakomicie - odparł burkliwie, w jego głosie dźwięczała uraza. - Dla wprawnego łamacza klątw to nie powinien być wielki problem - dodał. Nie znał się na klątwach, nie miał bladego pojęcia na temat tego, jakim paskudnym urokiem została obłożona błyskotka, lecz święcie wierzył w to, co mówił. A nawet, jeśli prawda miała okazać się zgoła inna... To już nie był jego problem - wszak dostarczył amulety, o które tak pięknie poprosiła. Nim otworzył usta, by zaoponować, wiedźma zaczęła czarować; chciał wyrazić swe niezadowolenie, najwidoczniej ani trochę nie wierzyła w jego słowa, nawet w takiej kwestii, a przecież interesy traktował śmiertelnie poważnie. Była to jednak hipokryzja; sam zachowałby się podobnie, chciałby przekonać się na własne oczy, w jakim stanie był wspomniany artefakt.
Mimowolnie powiódł wzrokiem za lewitującą błyskotką; miał nadzieję, że kapryśna magia oszczędzi im wybuchu anomalii, nie planował takich atrakcji na ten wieczór. Postąpił krok na przód i oparł się o murek obok Rookwood, kątem oka wciąż obserwując jej ruchy, pozwalając jej bawić się przedmiotami, za które jeszcze nie zapłaciła. Pozwolił sobie na chwilę nieuwagi, wodząc wzrokiem po rozciągającym się przed nimi portem, wsłuchując się w krzyki mew. - Mogę otrzymać zapłatę? - zapytał w końcu, siląc się na delikatność, przypominając kobiecie o tak błahym detalu, jak wypełniona monetami sakiewka.
W chwili, gdy zwrócił się do kobiety po imieniu, zaskoczył tym nie tylko siebie, ale i ją. Zamarła w bezruchu, uniosła do góry brew i zmierzyła go pytającym spojrzeniem, na co on nie zareagował w żaden sposób. A przynajmniej nie reagować, nie pokazywać po sobie żadnych emocji. Może i przekroczył w ten sposób pewną granicę, może i nie był pewien, dlaczego tak się stało, lecz stało się. Teraz zaś pozostawało zapomnieć o tym wykroczeniu i szybko powrócić do normy, by bez większych emocji znieść kolejne prychnięcia, którymi niechybnie miała go uraczyć. Pokiwał krótko głową, gdy wyłożyła mu tę oczywistą oczywistość - musiał przestać ją denerwować.
Dopiero co zgasił jednego papierosa, a już sięgał po kolejnego; czuł, że musi zająć czymś ręce, by nie opleść ich wokół łabędziej szyi Rookwood. Co jej sprowadził? Amulety, o które prosiła, a których zdobycie wcale nie było takie proste. Tego jednak nie powiedział na głos, nie musiała wiedzieć, czy sprowadzenie ich do Anglii sprawiło mu jakieś problemy, czy wprost przeciwnie. Zaciągnął się i wypuścił dym, spoglądając zza niego z niesmakiem wymalowanym na twarzy; najpierw podważała jego kompetencje, teraz zaś kręciła nosem na racjonalne, podyktowane chłodną logiką decyzje. W końcu jednak poddała się, pokiwała głową i zaakceptowała towar.
- Znakomicie - odparł burkliwie, w jego głosie dźwięczała uraza. - Dla wprawnego łamacza klątw to nie powinien być wielki problem - dodał. Nie znał się na klątwach, nie miał bladego pojęcia na temat tego, jakim paskudnym urokiem została obłożona błyskotka, lecz święcie wierzył w to, co mówił. A nawet, jeśli prawda miała okazać się zgoła inna... To już nie był jego problem - wszak dostarczył amulety, o które tak pięknie poprosiła. Nim otworzył usta, by zaoponować, wiedźma zaczęła czarować; chciał wyrazić swe niezadowolenie, najwidoczniej ani trochę nie wierzyła w jego słowa, nawet w takiej kwestii, a przecież interesy traktował śmiertelnie poważnie. Była to jednak hipokryzja; sam zachowałby się podobnie, chciałby przekonać się na własne oczy, w jakim stanie był wspomniany artefakt.
Mimowolnie powiódł wzrokiem za lewitującą błyskotką; miał nadzieję, że kapryśna magia oszczędzi im wybuchu anomalii, nie planował takich atrakcji na ten wieczór. Postąpił krok na przód i oparł się o murek obok Rookwood, kątem oka wciąż obserwując jej ruchy, pozwalając jej bawić się przedmiotami, za które jeszcze nie zapłaciła. Pozwolił sobie na chwilę nieuwagi, wodząc wzrokiem po rozciągającym się przed nimi portem, wsłuchując się w krzyki mew. - Mogę otrzymać zapłatę? - zapytał w końcu, siląc się na delikatność, przypominając kobiecie o tak błahym detalu, jak wypełniona monetami sakiewka.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kobiece ego może znieść naprawdę wiele. Nie było tak kruche i łatwe do urażenia jak męskie - a Goyle udowodnił jej już, że pod tym względem jest podobny innym mężczyznom, kiedy tak rozgniewał się kolacją pewnego sierpniowego wieczora; czyż nie było miło? - ale nie oznaczało to wcale, że będzie znosić wszystkie krzywe spojrzenia, nieprzyjemne słowa i długo chowane urazy. Tyle w życiu już zniosła. Tyle pogardy spotkało ją ze strony mężczyzn, że miała jej szczerze dość. W oczach pana ojca zawsze była gorszą, tą niewartą uwagi latoroślą, tylko przez to, że nie urodziła się chłopcem. Mącił jej w głowie, wprowadzał chaos i dręczył sprzecznymi oczekiwaniami; miała jednocześnie zachowywać się jak dziewczynka i nie być słaba jak dziewczynka. Starała się jak mogła, aby mu udowodnić, ze jest warta więcej, niż sądził; teraz nie była małą dziewczynką, a dorosłą kobietą i doskonale znała swoją wartość, siłę i pozycję. Mając tego świadomość zamierzała egzekwować należny sobie szacunek i nie pozwalać, by jakikolwiek mężczyzna tak ją traktował. Nieważne jak bardzo pragnęła unieść dłoń i zdjąć charakterystyczny cylinder, by wpleść palce we włosy, nieważne, czy w głowie kłębiły się myśli, czy jego usta smakują teraz rumem, czy może whisky - uraził ją i uniosła się honorem. Nie zamierzała mu się narzucać. Pewna własnej wartości nosiła w sobie silne przekonanie, że to inni powinni zabiegać o jej towarzystwo - a ona dość już mu wybaczyła złości i fochów. Kilka przymilnych słówek nie zdoła zatrzeć złego wrażenia; dwa zdania wystarczyły, by stała się dla Caelana oschła i wyniosła. Tak jak on uraził wcześniej ją, ona uraziła jego - teraz byli kwita.
Promień zaklęcia Rookwood trafił w leniwie obracający się w powietrzu amulet, a ona natychmiast wyczuła obecność klątwy. Nie potrafiła jej zidentyfikować, nie mogła choćby określić jej działania, a co dopiero nazwać, bo o starożytnych runach miała zerowe wręcz pojęcie (co powinno być dla niej wstydem, skoro po kądzieli wywodziła się z rodziny Borginów), wiedziała jednak, że tam jest.
- Lyanna Zabini z pewnością sobie z tym poradzi - stwierdziła Sigrun, specjalnie wymieniając nazwisko czarownicy, podkreślając istotną rolę kobiet i ich talenty; nie zapominała, że ma do czynienia z szowinistą. Czarami sprawiła, że gruby materiał znów owinął się wokół naszyjnika, a zawiniątko trafiło do szczelnego pudełka. Nie chciała przypadkiem paść ofiarą klątwy, nieważne, czy była niewinnym żartem, czy może śmiercionośną pułapką.
Po jego pytaniu zapadła na kilka chwil pomiędzy nimi ciężka cisza, a Sigrun miała taką minę, jakby chciała warknąć stanowcze nie; nie spotkali się tu jednak towarzysko i to nie był czas na wzajemne przepychanki. Wsunęła lewą dłoń do kieszeni szaty, by wyciągnąć z niej sakiewkę. Podała ją Caelanowi, niby przypadkiem dotykając jego ręki, nachyliła się przy tym ku niemu lekko i konspiracyjnym szeptem wyrzekła: - Następnym razem, kiedy zapłata będzie szła z góry, może podbij cenę, oni i tak nie zwrócą na to uwagi.
W sakiewce, którą mu podała było o kilka monet więcej, niż trzy galeony, jakich zażądał w liście w zamian za sprowadzenie amuletów.
Promień zaklęcia Rookwood trafił w leniwie obracający się w powietrzu amulet, a ona natychmiast wyczuła obecność klątwy. Nie potrafiła jej zidentyfikować, nie mogła choćby określić jej działania, a co dopiero nazwać, bo o starożytnych runach miała zerowe wręcz pojęcie (co powinno być dla niej wstydem, skoro po kądzieli wywodziła się z rodziny Borginów), wiedziała jednak, że tam jest.
- Lyanna Zabini z pewnością sobie z tym poradzi - stwierdziła Sigrun, specjalnie wymieniając nazwisko czarownicy, podkreślając istotną rolę kobiet i ich talenty; nie zapominała, że ma do czynienia z szowinistą. Czarami sprawiła, że gruby materiał znów owinął się wokół naszyjnika, a zawiniątko trafiło do szczelnego pudełka. Nie chciała przypadkiem paść ofiarą klątwy, nieważne, czy była niewinnym żartem, czy może śmiercionośną pułapką.
Po jego pytaniu zapadła na kilka chwil pomiędzy nimi ciężka cisza, a Sigrun miała taką minę, jakby chciała warknąć stanowcze nie; nie spotkali się tu jednak towarzysko i to nie był czas na wzajemne przepychanki. Wsunęła lewą dłoń do kieszeni szaty, by wyciągnąć z niej sakiewkę. Podała ją Caelanowi, niby przypadkiem dotykając jego ręki, nachyliła się przy tym ku niemu lekko i konspiracyjnym szeptem wyrzekła: - Następnym razem, kiedy zapłata będzie szła z góry, może podbij cenę, oni i tak nie zwrócą na to uwagi.
W sakiewce, którą mu podała było o kilka monet więcej, niż trzy galeony, jakich zażądał w liście w zamian za sprowadzenie amuletów.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Oczekiwał odpowiedzi Rookwood w milczeniu, zerkając to ku niej, to ku rozciągającemu się przed nimi widokowi portu. Uraziła jego dumę, musiała być tego świadoma, nie chciał jednak werbalizować swych myśli; spotkali się tu w interesach, nie zaś, by kontynuować tę przepychankę, która rozpoczęła się dobry miesiąc temu. Zaciągnął się papierosowym dymem, by po chwili wypuścić go nosem, leniwie, nieśpiesznie. Amulet wciąż lewitował w powietrzu, zaś Sigrun dumała nad jego naturą; wyglądało na to, że przewrotny los oszczędził im wybuchu anomalii, wspaniale. Mewy wciąż krzyczały, a wiatr wyraźnie wzbierał na sile; czyżby miało to oznaczać zmianę pogody? Na pewno nie nadchodził sztorm, tego Caelan był pewien, i to wystarczało mu, by zachować spokój. Nie zamierzał rezygnować ze swych planów na wieczór tylko dlatego, że wiało mocniej niż wcześniej - miał wybrać się na jedną z dzikich plaż, by tam w spokoju poćwiczyć, popływać, zmęczyć się. To powinno przywrócić mu równowagę po spotkaniu z kapryśną Sigrun.
- Z pewnością tak będzie - odparł, gdy wypowiedziała imię i nazwisko, które kojarzył. Wątpił, by spisała się lepiej, niż mógłby to zrobić Drew; ufał swemu druhowi bardziej niż ledwie co znanej młódce. Fakt jednak pozostawał faktem, była rycerką, a to już o czymś świadczyło. - Nie bez powodu stała się jedną z nas - dodał po chwili jeszcze ciszej, jego głos prawie ginął w szumie fal. Naprawdę chciał w to wierzyć.
Nie trudno było odczuć, że zadane przez niego pytanie nie zostało przyjęte dobrze. Kobieta długo nie przerywała ciszy, wyglądała, jakby chciała mu odpyskować, powstrzymała się jednak. I dobrze, wszak pozwolił jej zbadać towar, upewnić się, że nie kłamał, że amuletów jest dokładnie tyle, ile powinno. Nie powinni się kłócić, nie tym razem; w grę wchodził interes, być może interesy, jeśli Rookwood postanowi zaufać mu po raz kolejny. Był prawie pewien, że tak się stanie - nawet jeśli poddawała jego kompetencje w wątpliwość. Czyż nie taki był właśnie jej urok? Obserwował niby od niechcenia, jak sięga do kieszeni szaty, by wyciągnąć z niej sakiewkę. Obserwował dalej, gdy kładła ją na jego dłoni, gdy musnęła ją, z pewnością przypadkiem, i nachyliła się ku niemu. Odetchnął głębiej, by poczuć jej znajomy zapach zamiast woni papierosa - trzymał go z boku, by przypadkiem nie dotknąć jej stroju żarzącym się końcem.
- Dziękuję za dobrą radę - wychrypiał bez emocji, choć zdawał sobie sprawę z faktu, że kobieta z nim igra. Udzielała mu wskazówki, która mogła pozwolić zarobić mu więcej, sugerowała również, że to nie ostatnia transakcja, której dobijają, jednak traktowanie go z góry, niczym nieopierzonego uczniaka... Zważył trzymaną w dłoni sakiewkę, jej ciężar pozwolił mu utrzymać nerwy na wodzy, przełknąć gorycz kolejnej zniewagi, którą postanowiła mu uczynić tego wieczoru. - Interesy z tobą to sama przyjemność, Rookwood - dodał, chowając zapłatę do płaszcza, myśląc już, na co może wydać dodatkowe fundusze.
- Z pewnością tak będzie - odparł, gdy wypowiedziała imię i nazwisko, które kojarzył. Wątpił, by spisała się lepiej, niż mógłby to zrobić Drew; ufał swemu druhowi bardziej niż ledwie co znanej młódce. Fakt jednak pozostawał faktem, była rycerką, a to już o czymś świadczyło. - Nie bez powodu stała się jedną z nas - dodał po chwili jeszcze ciszej, jego głos prawie ginął w szumie fal. Naprawdę chciał w to wierzyć.
Nie trudno było odczuć, że zadane przez niego pytanie nie zostało przyjęte dobrze. Kobieta długo nie przerywała ciszy, wyglądała, jakby chciała mu odpyskować, powstrzymała się jednak. I dobrze, wszak pozwolił jej zbadać towar, upewnić się, że nie kłamał, że amuletów jest dokładnie tyle, ile powinno. Nie powinni się kłócić, nie tym razem; w grę wchodził interes, być może interesy, jeśli Rookwood postanowi zaufać mu po raz kolejny. Był prawie pewien, że tak się stanie - nawet jeśli poddawała jego kompetencje w wątpliwość. Czyż nie taki był właśnie jej urok? Obserwował niby od niechcenia, jak sięga do kieszeni szaty, by wyciągnąć z niej sakiewkę. Obserwował dalej, gdy kładła ją na jego dłoni, gdy musnęła ją, z pewnością przypadkiem, i nachyliła się ku niemu. Odetchnął głębiej, by poczuć jej znajomy zapach zamiast woni papierosa - trzymał go z boku, by przypadkiem nie dotknąć jej stroju żarzącym się końcem.
- Dziękuję za dobrą radę - wychrypiał bez emocji, choć zdawał sobie sprawę z faktu, że kobieta z nim igra. Udzielała mu wskazówki, która mogła pozwolić zarobić mu więcej, sugerowała również, że to nie ostatnia transakcja, której dobijają, jednak traktowanie go z góry, niczym nieopierzonego uczniaka... Zważył trzymaną w dłoni sakiewkę, jej ciężar pozwolił mu utrzymać nerwy na wodzy, przełknąć gorycz kolejnej zniewagi, którą postanowiła mu uczynić tego wieczoru. - Interesy z tobą to sama przyjemność, Rookwood - dodał, chowając zapłatę do płaszcza, myśląc już, na co może wydać dodatkowe fundusze.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była tego świadoma, sądziła jednak, ze zdołała mu to wynagrodzić; a w chwili, gdy otrzymała nieprzyjemny list, to przestało mieć dla niej znaczenie. Czysty egoizm nakazywał dbać o własną urażoną dumę, o swoje ego. Teraz byli kwita. Pytanie które z nich było dojrzalsze, aby przerwać tę lawinę nieporozumień i przepychanek? To, że dziś nie miały miejsca nie oznaczało wcale, że nie będzie ich później.
- Zdecydowanie nie bez powodu. Udało nam się ujarzmić nie jedną anomalię - westchnęła, wspominając o naprawach niby przypadkiem; bynajmniej przypadkiem to nie było. W tym momencie nie chciała jednak - wyjątkowo - mu dopiec, po prostu nie traciła okazji, aby podkreślić jak ważne i utalentowane mogły być czarownice w szeregach Rycerzy Walpurgii. Wielu mężczyzn patrzyło wciąż na nie z góry, ślepych na własne porażki, głuchych na rady.
Mogła udać się, rzecz jasna, do Macnaira; był wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie, ufała mu bardziej, niż Zabini, ale skoro słowo się już rzekło...
- Ależ nie ma za co - odparła cicho, spoglądając żeglarzowi śmiało w oczy; przez kilka chwil nie odwracała spojrzenie, świdrując go nim tak, jakby chciała wejrzeć w głąb parszywej, męskiej duszy. Na jej pełnych ustach w końcu zaigrał nieprzewrotny uśmieszek. To nie był dla niej problem, by zapłacić ciut więcej; nie brakowało jej sprytu, ale i ostrożności. W tym względzie znała umiar i wiedziała jakich granic przestrzegać, aby samej sobie nie narobić problemów; otrzymawszy konkretny budżet na cel amuletów, miała rozgospodarować nim sama. Prawdziwa cena pozostanie ich tajemnicą.
Zaśmiała się perliście i przestała opierać o murek; stanęła przed Caelanem, unosząc dłonie i wygładzając nieistniejące zmarszczki szaty na jego szerokiej piersi niemal czułym gestem. - Nie tylko interesy, Goyle - przypomniała mu, nie dbając o to, że zabrzmiała wyjątkowo dwuznacznie. Przesunęła prawą dłoń w dół brzucha Caelana, nie przestając patrzeć mu przy tym w oczy - a potem, nagle, cofnęła się, z uśmiechem na ustach. Przy okazji miała czelność, by odebrać wypalonego niemal w całości przez niego papierosa - i wetknąć sobie do ust, by go dopalić.
- Na mnie już pora. Miłego celebrowania świętego spokoju - rzuciła kąśliwym tonem, odbierając od przemytnika amulety, za które zapłaciła; nie potrafiła się powstrzymać, zapanować nad ciętym językiem i złośliwostkami, cisnącymi się na usta. Puściła mu perskie oczko i odwróciła się na pięcie, ruszając przed siebie szybkim krokiem, nim zdążył ją zatrzymać; nawet jeśli za nią wrzeszczał, zniknęła za rogiem, w uliczce, z której wyłoniła się zaledwie kwadrans temu. Musiała zająć się sprawą ściągnięcia klątwy amuletu czum prędzej; do pełni pozostawało zaledwie czternaście dni, a nie wiedziała jak długo potrwa jej przełamywanie. Zamierzała poprosić o to Lyannę.
| zt
- Zdecydowanie nie bez powodu. Udało nam się ujarzmić nie jedną anomalię - westchnęła, wspominając o naprawach niby przypadkiem; bynajmniej przypadkiem to nie było. W tym momencie nie chciała jednak - wyjątkowo - mu dopiec, po prostu nie traciła okazji, aby podkreślić jak ważne i utalentowane mogły być czarownice w szeregach Rycerzy Walpurgii. Wielu mężczyzn patrzyło wciąż na nie z góry, ślepych na własne porażki, głuchych na rady.
Mogła udać się, rzecz jasna, do Macnaira; był wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie, ufała mu bardziej, niż Zabini, ale skoro słowo się już rzekło...
- Ależ nie ma za co - odparła cicho, spoglądając żeglarzowi śmiało w oczy; przez kilka chwil nie odwracała spojrzenie, świdrując go nim tak, jakby chciała wejrzeć w głąb parszywej, męskiej duszy. Na jej pełnych ustach w końcu zaigrał nieprzewrotny uśmieszek. To nie był dla niej problem, by zapłacić ciut więcej; nie brakowało jej sprytu, ale i ostrożności. W tym względzie znała umiar i wiedziała jakich granic przestrzegać, aby samej sobie nie narobić problemów; otrzymawszy konkretny budżet na cel amuletów, miała rozgospodarować nim sama. Prawdziwa cena pozostanie ich tajemnicą.
Zaśmiała się perliście i przestała opierać o murek; stanęła przed Caelanem, unosząc dłonie i wygładzając nieistniejące zmarszczki szaty na jego szerokiej piersi niemal czułym gestem. - Nie tylko interesy, Goyle - przypomniała mu, nie dbając o to, że zabrzmiała wyjątkowo dwuznacznie. Przesunęła prawą dłoń w dół brzucha Caelana, nie przestając patrzeć mu przy tym w oczy - a potem, nagle, cofnęła się, z uśmiechem na ustach. Przy okazji miała czelność, by odebrać wypalonego niemal w całości przez niego papierosa - i wetknąć sobie do ust, by go dopalić.
- Na mnie już pora. Miłego celebrowania świętego spokoju - rzuciła kąśliwym tonem, odbierając od przemytnika amulety, za które zapłaciła; nie potrafiła się powstrzymać, zapanować nad ciętym językiem i złośliwostkami, cisnącymi się na usta. Puściła mu perskie oczko i odwróciła się na pięcie, ruszając przed siebie szybkim krokiem, nim zdążył ją zatrzymać; nawet jeśli za nią wrzeszczał, zniknęła za rogiem, w uliczce, z której wyłoniła się zaledwie kwadrans temu. Musiała zająć się sprawą ściągnięcia klątwy amuletu czum prędzej; do pełni pozostawało zaledwie czternaście dni, a nie wiedziała jak długo potrwa jej przełamywanie. Zamierzała poprosić o to Lyannę.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdy wspomniała o udanych naprawach anomalii, coś w jego piersi drgnęło; doskonale pamiętał ich liczne próby, każda z nich zakończyła się fiaskiem. Czy właśnie do tego nawiązywała? Sugerowała w ten sposób, że ta łamaczka klątw, Zabini, zasługiwała na miejsce w szeregach Rycerzy bardziej niż on...? Dłoń, którą dopiero co wsunął do kieszeni płaszcza, by schować w nim sakiewkę, bezwiednie zacisnęła się w pięść. Dopuszczał do siebie myśl, że mógł opatrznie zrozumieć słowa Rookwood, jednak burzliwa historia ich znajomości podsuwała mu same najgorsze obrazy. Była dzisiaj wyjątkowo drażliwa, chowała urazę za tamten niedelikatny list - czy odpuściłaby sobie okazję do wbicia mu szpili? Gdyby tylko wiedziała, że i jemu się udało, że wraz z Ignotusem podołali zadaniu, może zastanowiłaby się dwa razy, nim zdecydowałaby się na tę prowokację. Leniwie ulokował papierosa między wargami, by następnie zaciągnąć się po raz kolejny, pozwolić, by dym wypełnił płuca i zaczął gryźć w gardło. Kątem oka zauważył, że kobieta przeniosła na niego wzrok, odwrócił więc w jej stronę głowę i podchwycił spojrzenie, którym go uraczyła. Wygięła usta w charakterystycznym dla siebie uśmiechu - czyżby treść listu odchodziła w niepamięć? - by w końcu roześmiać się głośno, perliście. Zrobiła krok na przód, położyła dłonie na jego szerokiej piersi i zaczęła wygładzać nieistniejące fałdy na jego szacie - szukała tylko pretekstu, by go dotknąć, wiedział to, czuł to. Dotyk przesuwał się w dół, a Caelan włożył całą siłę woli w to, by zachować kamienny wyraz twarzy, nie utracić opanowana godnego wprawnego aktora. Nie tylko interesy...? Myśli żeglarza przestały skupiać się na interesach, a jęły oscylować wokół zgoła innych tematów, wtedy jednak Rookwood nie dość, że wycofała się, to jeszcze zabrała mu trzymanego w ustach papierosa. - Wyrabiasz sobie złe nawyki - burknął, to nie był pierwszy raz, gdy przywłaszczała sobie jego palenie. Ani gdy igrała z nim w taki sposób. Ich spotkanie nie trwało długo, ledwie kilka chwil, nie spodziewał się więc, że towarzyszka postanowi zniknąć tak szybko. Skrzywił się, gdy nawiązała do treści listu, najwidoczniej wciąż nie zamierzała odpuścić. - Rookwood - zaczął, lecz odchodziła już szybkim krokiem, nie odwracając się za siebie. - Rookwood! - powtórzył drugi raz, głośniej, kobieta nie zamierzała się jednak zatrzymać. Była już dosyć daleko, a krzyk mew i szum morza skutecznie zagłuszał głos Goyle'a. Odprowadził ją wzrokiem, wciąż wyraźnie niezadowolony, choć przecież otrzymał wyższą zapłatę niż powinien.
Spojrzał po raz ostatni na wrak - z pewnością pięknego niegdyś - statku i ruszył powolnym krokiem w stronę, z której przybył. Transakcja nie zajęła im dłużej niż kwadrans, czuł jednak, że musi odpocząć.
| zt
Spojrzał po raz ostatni na wrak - z pewnością pięknego niegdyś - statku i ruszył powolnym krokiem w stronę, z której przybył. Transakcja nie zajęła im dłużej niż kwadrans, czuł jednak, że musi odpocząć.
| zt
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wrak Golden Hind
Szybka odpowiedź