Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]06.03.16 16:03
First topic message reminder :

Jaki salon jest każdy widzi, znaczy zobaczy. Kiedyś


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo

Re: Salon [odnośnik]20.05.16 17:46
Inni uciekali, a ja się zamykałem. Ukryłem się wśród moich czterech ścian, bezpieczny i spokojny. Tutaj nikt nie mógł mnie nękać ani nachodzić. Moja samotnia, chociaż nigdy nie zamykałem drzwi na klucz. To w miarę bezpieczne osiedle, nigdy nie słyszałem, żeby wydarzyło się tutaj coś strasznego czy niepokojącego. Idealne miejsce, totalnie przeciętne, trochę oderwane, oaza, w której można się ukryć, bo większość sąsiadów to rodzina w modelu matka, ojciec, dwójka dzieci, duży pies i idealnie przystrzyżony żywopłot. Może patrzyli na mnie trochę jak na dziwaka, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę. Ja nie patrzyłem na nich wcale, jeśli nie zachodziła tego absolutna potrzeba. W dodatku w ciągu ostatniego miesiąca zrobiłem niewiele kursów wymagających opuszczenia domu. Większość z nich to wycieczki sypialnia - kuchnia - łazienka - pracownia. I tak w kółko, bez przerwy. Miałem świadomość, że alienuję się trochę od wszystkiego i wszystkich, że uporczywie zaprzeczam temu, o co to tak walczyłem. Cóż, jednym plusem był fakt, że już nie piłem. Co prawda butelki stały równiutko w barku tylko oczekując pojawienia się odpowiedniego gościa, ale poza tym niespecjalnie o tym myślałem. Alkohol był znamieniem, które zarzucały na mnie kobiety. Najpierw jedna, ta, której pragnąłem do żywego, która była moim celem i motorem napędowym, której oddałem serca tak bardzo, że własnoręcznie wyrwała mi je z piersi i porzuciła. A druga? Drugiej nie chciałem na to pozwolić, więc odciąłem się od tego wszystkiego. Urządziłem sobie prywatny odwyk, chociaż nie byłem uzależniony. A może byłem i nie chciałem się do tego przyznać? Mniejsza.
Wyszło mi to jednak na dobre. Być może właśnie alkohol zaburzał ten cały proces twórczy. Co prawda jest wielu artystów, których tworzyło genialne dzieła dopiero po zażyciu środków odurzających, ale ja się do nich nie zaliczałem. O wiele bardziej inspirowało mnie i pchało do działań niebo. Nocne niebo, mój nieodłączny towarzysz od najmłodszych lat. To właśnie patrząc na nie przez okno na poddaszu spędziłem noc po skończeniu tamtego obrazu. Nie wiedziałem, co myśleć. Nie chciałem o tym myśleć. Pragnąłem zamknąć ten uwierający mnie temat, odciąć się od tej nawiedzającej mojej myśli osoby. Próbowałem się pilnować, było dobrze. Do cholery, byłem pewien, że idzie mi całkiem nieźle, a potem stworzyłem obraz, który ją przedstawiał. Moja podświadomość przejęła na siebie to, czego poskąpiłem świadomości. Własny umysł się na mnie mści. Chciałem więc ochłonąć, rozłożyłem się na kocu pod oknem w dachu, otwartym na oścież. Akurat była pełnia. Śnieg prószył delikatnie, ale nie przeszkadzało mi to, że na mnie pada. Próbowałem oczyścić umysł, zrozumieć, dlaczego namalowałem właśnie to, właśnie . Liczyłem, że przyniesie mi to upragniony spokój, ale wtedy przypomniałem jak nazywano księżyc w grece i wszystko szlag trafił.
Nie myślałem o tym więcej. Skoro wszystko było przeciwko mnie zamknąłem się w małej przestrzeni mojego warsztatu, udając, że nic więcej mnie kompletnie nie obchodzi. Liczyłem się tylko ja, płótna, sztaluga, pędzle, zapach tempertyny w powietrzu. Odpłynąłem trochę, utrzymując się na powierzchni jedynie czubkami palców. Drugi obraz, który powstał przedstawiał różę, czerwoną, pełną, naprawdę piękną, trzymaną przez czyjąś dłoń. Padał na nią delikatny cień, jak gdyby ktoś pochylał się nad nią, aby zaraz ją powąchać. Tym razem obyło się bez magii, bo za szybko zauważyłem, co właśnie namalowałem. Uznałem to jednak za proces detoksu. Organizm uwalniał się od trucizny, którą wtłoczyła mi w żyły ta kobieta. Jeśli przeleję swoje emocje na płótno to wszystkie odejdą, znikną, będę wolny. Było blisko, ale musiała się znaleźć pod moim drzwiami.
Poczułem się wręcz obnażony, gdy nagle wyjątkowo trzeźwym spojrzeniem potoczyła po mnie wzrokiem. Jeszcze całkiem niedawno nie mogła na mnie patrzyć, a teraz pozwalała sobie na takie szczegółowe oględziny? Trzeba mieć tupet, ale to tylko na takim poziomie, jaki ona potrafi osiągnąć. Jednak szczęka zębami, jest jej ewidentnie zimno, co czyni ją nagle bardziej ludzką, o co wcześniej nie posądziłbym jej w ogóle.
- Goście pojawiający się w środku nocy zasługują na specjalne traktowanie - mruczę pod nosem, niezbyt pewien czy jej zalany umysł zdołał zrozumieć, co powiedziałem. Cóż, tym lepiej dla mnie. Nie zmieniła się chyba do końca pod wpływem alkoholu, jej silna osobowość dominuje nawet nad procentami, bo odwraca się, gdy kucam koło niej. Może to lepiej, przynajmniej wiem, na czym stoję. Chociaż, gdy mija pierwsza fala szoku na jej widok w takim stanie zastanawia mnie, co do cholery ją tutaj sprowadza.
- To wszystko tłumaczy - kpię otwarcie, wstając jednocześnie, gdy i ona postanawia dźwignąć się z ziemi. Może sobie pójdzie? Chyba nie, bo wydaje się być zainteresowana wnętrzem mojego domu. Skoro jej otworzyłem to raczej tu mieszkam, dosyć oczywiste. Nie komentuję jednak jej słów, tak samo jak tego o alkoholu. Jest nawalona i widocznie całkiem nieźle się trzyma skoro wymija mnie, żeby dostać się do środka. Nie mogę za bardzo uwierzyć w to, co widzę. Stoję chwilę w wejściu wpatrując się w śnieg jak gdyby oczekując, że zaraz się obudzę z tego irracjonalnego snu. Jednak nic takiego się nie dzieje. Logika nadal się pieprzy, a ja odwracam się na dźwięk opadającego materiału. Zamykam za sobą drzwi zamykając zimnu dostęp do środka. Nie mając innego wyboru podążam w ślad za nią zbierając przy okazji jej płaszcz i wieszając na wieszaku. Kiedy wchodzę do salonu siedzi już wygodnie przed kominkiem, może wcale nie zrobiłem źle dorzucając tam tyle drewien. Jej słowa wprawiają mnie w zdziwienie. Po co Harriett jej o tym mówiła? Chyba będę musiał do niej napisać.
- Sama czy pytałaś? - Nie mogę się powstrzymać przed zadaniem pytania, które mogłoby rzucić nieco światła na tę przedziwną sytuację. Zostawiam ją samą pod kominkiem licząc, że nie przechyli się przypadkiem do przodu i w niego nie wpadnie. Sadowię się na szklanym stoliku za jej plecami, bo za bardzo nie wiem, co robić. Zaproponować jej coś do picia czy żeby stąd spadała? Sam nie wiem. Dlatego postanawiam pójść najmniejszej linii oporu, chociaż nie sądzę, żebym ot tak otrzymał odpowiedź. Pewnie nawet pijana będzie zadziorna.
- Dlaczego do mnie przyszłaś? - pytam wbijając wzrok w jej plecy i nic nie mogę na to poradzić, że mój umysł już projektuj jak przenieść te linie na płótno.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]20.05.16 22:18
Wcale nie była taka pewna siebie. Brakowało jej zdecydowania i tego przekonania o własnej jedynej słuszności, które towarzyszyło jej w większości podejmowanych decyzji. Tym razem się wahała. Czuła lekki ucisk w żołądku, który mógł wskazywać na zdenerwowanie. Z jakiegoś powodu zależało jej na wyniku własnych działań i na tym, by wszystko przeszło nie tylko po jej myśli, ale także z uwzględnieniem pryzmatu trzeciego podmiotu. Gdyby była taka śmiała, to już dawno popchnęłaby siebie w tym kierunku - namiętnie jednak odmawiała sobie podobnych czynności, nie przyznając się do własnej winy ani nie uznając wrażeń, które wolno narastały w jej głowie. Uparcie je ignorowała, nie dając im dojść do słowa. To ona była panią własnego ja. Nikt nie mógł jej dyktować o co dbała i na czym jej zależało.
Fasady drżały jednak coraz bardziej.
Podobno w sytuacjach podbramkowych uciekamy się do instynktów. To nie mogło leżeć w strefie jej przyzwyczajeń, ale z jakiegoś powodu zwróciła się właśnie w tą stronę. Ten adres znała już od dłuższego czasu. Miała zamiar wysłać mu setki zwiędniętych płatków róż i dopasować do tego jakąś nieprzyjemną metaforę. Wcale nie pytała o jego adres w celu przygotowania przeprosin albo prób odkupienia się. Miała zamiar uparcie jeszcze bardziej brnąć w dół, który wykopała, byleby tylko trwać w swojej racji.
Zamiast tego była tutaj - kompletnie obnażona, mimo że w przeciwieństwie do niego ubrana od stóp do głów. Królowa Lodu, która jednak na moment stopniała, by potem trząść się pod własnym żywiołem. Nawet nie wiedziała kiedy, na powrót przybrała maskę, ponownie uderzając w niego swoim tupetem.
Przytrzymała tylko na moment wzrok na jego twarzy, jakby zmęczona zadzieraniem głowy do góry. Spojrzenie ponownie się przesunęło wolno po obiekcie przed sobą, by w końcu umknąć w bok.
-Nie byłam tak jeszcze witana w niczyim progu.-zauważyła, unosząc lekko brwi do góry, pozostając jednak neutralną na jego przytyk, nie czując aluzji. Odpuścił brnięcie w uzyskanie od niej odpowiedzi na własne pytanie. Odetchnęła z ulgą, uznając, że ono już nie powróci. Weszła do jaskini lwa z ciekawością, ignorując, że stoi u bram.
Zmarszczyła czoło na jego dziwny ton, nie rozpoznając go jednak dobrze. Zatrzymała się i obróciła się na moment, mierząc go spojrzeniem, jakby kontrolnie sprawdzając o co mu chodziło. Uformułowała nawet usta do wypowiedzenia jakiejś głoski, ale wydała z siebie tylko półdźwięk, zanim sobie odpuściła i ruszyła wgłąb, do źródła ciepła, nie uznając za zasadne by dociekać o każde słówko, które rzucał w jej stronę.
Nie oglądała się więcej czy za nią podąża. Nie musiała. Ciche kliknięcie dało jej znak, że jednak ciało za nią podejmowało jakieś akcje. Nie czuła się jak w potrzasku, mimo że powinna. Właściwie to była dosyć zrelaksowana i abstrakcyjnie spokojna, jakby właśnie zrzuciła olbrzymi ciężar z piersi.
Siedziała na podłodze bez odzywania się, trąc zacięcie dłonie o siebie. Objęła kolana ramionami, zbijając się w kulkę, jakby oszczędzała pokłady ciepła. Kominek przyjemnie trzaskał i koił myśli. Gdyby nie fakt, że była przemarznięta na kość, a w żyłach dudniła jej krew, byłaby w stanie odpłynąć już teraz.
-O takie rzeczy masz zamiar mnie pytać?-zdziwiła się, zerkając za siebie. Siedział za nią, rozłożony jak król. Niezbyt obojętny grunt. Miał nad nią przewagę tutaj. Przejęłaby się, gdyby była w stanie spojrzeć na to z szerszej perspektywy.-Czy ty ją w ogóle znasz?-zmrużyła lekko oczy i wycelowała w niego oskarżycielsko palec.-Oczywiście, że musiałam wypowiedzieć podobną prośbę na głos. I powtórzyć dwa razy, bo udała, że nie słyszy.-burknęła, nie kryjąc swojego niezadowolenia. Ogromne poświęcenie, doprawdy.
Kolejne pytanie zbiło ją z pantałyku. Gwałtownie zwróciła głowę na powrót w stronę kominka, pozwalając oczom się rozszerzyć w irracjonalnym przestrachu. Wpatrywała się w płomienie, galopując przez własny umysł w poszukiwaniu odpowiedzi. Milczała zacięcie, nawet nie potrafiąc ukryć, że ze sobą walczy.
-...nie wiem.-powiedziała w końcu, ściszając głos, jakby wyjawiała największą tajemnicę ludzkości. Nie kierowała twarzy w jego stronę, ogrzewając ją w podmuchach ciepłego powietrza. Brzmiała nienaturalnie miękko. Była zagubiona. Przestraszona. I na powrót w desperacji. Tak długo jak nie myślała o swoich pobudkach, jej odwodzenie i rozproszenie uwagi nowym miejscem, i - jakkolwiek by temu nie przeczyła - zaabsorbowaniem pewnym towarzystwem, działało do pewnego stopnia, pozwalając jej na moment o tym nie myśleć. Spoważniała, pozwalając dołkom pod oczami się pogłębić, gdy zmieniała środek ciężkości i pozwalała udom spocząć na podłodze, a tułowiowi obrócić się nieco we własnej osi, by móc na wpół siedzieć do niego przodem.
-Musiałam gdzieś pójść.-wyjawiła tym samym tonem, wplątując palce w fałdy materiału, zdradzając nerwowy tik. Pozwoliła tym słowom zawisnąć w powietrzu, gdy sama wgapiała się w niego bez większego wyrazu, jakby sama to trawiła.-Pomyślałam, że nie zniosłabym w tym momencie Harriett.-dodała po chwili, przełykając ciężko ślinę. Gula w jej gardle rosła, ale ona hardo trzymała sztywno ten sam wyraz twarzy, nie pokazując nic po sobie. Albo tak jej się wydawało. Jej kuzynka dałaby jej wypłakać hektolitry łez w swoją koszulę nocną, a Selina nigdy miałaby nie przestać. Chciała być silna. Nie chciała o tym myśleć. Swojej przyjaciółce musiałaby wszystko wyjawić i przejść przez to jeszcze raz. Z niepokojem zauważyła, że nie ma wielu alternatyw. Jaka była żałosna.
-Musiałabym też tłumaczyć Charlesowi dlaczego ich budzę. On poza tym strasznie nie lubi jak jestem w takim stanie.-zaczęła mówić z dużo większą łatwością, wzruszając ramionami, by chwilę potem przyłożyć do ust butelkę i upić nieco. Wszystko powoli ją puszczało.-Ciebie w najlepszym przypadku to nie obchodzi.-wytłumaczyła zaraz, ukazując mu jego przewagę.-Poza tym mamy tą głupią grę do odegrania.-przypomniała mu zaraz, wyrzucając z siebie coraz większą ilość słów, wolno wpadając w stan histerii. Starła pierwszą łzę jak coś natrętnego.-Ja nigdy nie miałam męża. To okropna instytucja. Popatrz jakim jesteś przypadkiem.-wyciągnęła w jego stronę dłoń, by mu udowodnić swoją rację, wskazując na niego, by drugą zakryć mokre już oczy.-Niestety nie wszyscy tak uważają. Myślałam, że można mieć dwie rzeczy na raz, wiesz?-odłożyła szkło na stół, pozwalając szkle zastukać głośno.
Wzięła dwa oddechy, które tylko imitowały głębokie wdechy.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]27.05.16 23:24
Żałowałem, że nie wziąłem wtedy zmiany podczas tamtej pełni. Przysługiwał mi jeszcze zaległy urlop i głupi postanowiłem skorzystać z niego właśnie w tym czasie. Głupi byłem, oj głupi. Nie zauważyłem, umknął mojej dziwnie rozproszonej uwadze ten moment, w którym mój azyl stał się więzieniem. W dodatku, o słodka ironio losu, sam stałem się sobie strażnikiem. Zabroniłem sobie tego kontaktu z światem zewnętrznym, bojąc się, że dodatkowe bodźce tylko pogłębią rozłam, w którym się znalazłem. Że popchną mnie do przymusowego wyboru jednej z dróg rozdroża, na którym się znalazłem. Nie chciałem podejmować emocjonalnych decyzji, z doświadczenia wiedząc, że nie są mi one przychylne. Utknąłem więc w martwym punkcie, ułudzie poczekalni. Stojąc w miejscu nie dostrzegłem jak świat przesuwa się powoli do przodu. Wolno, ale jednostajnie, nie to co ja. Zamknięty w puszcze własnego domu, pozornie bezpieczny. Zamiast zagłuszać huczne myśli różnymi bodźcami wolałem mierzyć się z nimi sam na pustym polu bitwy. Idiotyzm, który wtedy wydawał mi się słuszniejszy, bo bałem się, że tylko się bardziej rozproszę. Wyładowałem się więc na płótnach. Powstawały obrazy, a ja nie wiedziałem, co sam próbuję sobie przekazać. Ostatni, powstały najwcześniej, ten który wymaga jeszcze drobnych wykończeń przedstawia polanę. Nieskończoną połać zieleni pod gołym, nocnym niebem. Nigdy wcześniej nie malowałem gwieździstego sklepienia. Przerysowywałem jedynie jego mapy, ale nie odważyłem się odwzorowywać jego piękna. Sam nie wiem co mnie podkusiło tym razem. Spodobało mi się to tak bardzo, że domalowałem też taflę jeziora, w której przeglądały się ciała niebieskie. Dopiero później, gdy leżałem znów znużony bezsennością zrozumiałem, jakie miejsce miałem w głowie malując tamto miejsce. Oraz to, dlaczego było ono puste, chociaż przecież moim konikiem jest malowanie ludzi, nie krajobrazów.
Więc może to dobrze, że doszło w końcu do naszej konfrontacji? Nie była to może doskonała pora, a moja rozmówczyni nie wyglądała jakby była w szczytowej formie, ale los nie zwykł spełniać ludzkich zachcianek. Jeśli cokolwiek szło po naszej myśli można było to uznać za duży sukces i tylko się z tego cieszyć. Tym bardziej, że plusów mimo wszystko było więcej niż minusów, co zdecydowanie nie zaliczało się do codzienności w kontaktach z Lovegood. Zazwyczaj byłem zepchnięty poza moją strefę komfortu, zmuszony do obrony, kiedy atakowała mnie bezlitośnie. Dziś zdecydowanie nie była w ofensywnym nastroju. Siedziała skulona niczym mała dziewczynka i nie mogłem się oprzeć wrażeniu jak dziwnym jest widzenie ją w moim mieszkaniu. Przyszła tu z własnej, nieprzymuszonej woli, co wydaje się wręcz nierzeczywiste. Wbijam w nią cały czas wzrok, jak gdybym bał się, że jeśli go odwrócę to nagle zniknie, a to wszystko okaże się wytworem mojej wyobraźni. Cóż, może przynajmniej bym się wtedy wyspał. Jednak kiedy mierzy mnie swoim popisowym spojrzeniem, które zmroczone jest alkoholem tylko w niewielkim stopniu nabieram przekonania, że to wszystko dzieje się naprawdę.
- Właśnie znam i wiem, że czasem ma naprawdę szalone pomysły - odpowiadam, nie komentując faktu, że to ona prosiła o adres. Odnotowuję jednak w pamięci, aby w najbliższej przyszłości uciąć sobie pogawędkę z Harriett na temat rozprowadzania moich danych osobistych. Chociaż nie wiem czy powinienem być zły, bo przecież Selina posiada takie zdolności manipulacji, że chyba nawet dementora przekonałaby, że nie warto mu robić pocałunku śmierci. Uśmiecham się pod nosem do swojego porównania, ale tylko na krótką chwilę, bo zaraz potem całą moją uwagę pochłania nagła zmiana w jej zachowaniu. Sądziłem, że ten nagły odwrót oznacza gwałtowne odcięcie się, a tymczasem otrzymałem obezwładniającą szczerość, której ani trochę się po niej nie spodziewałem. Przyglądam się jej w milczeniu, nie wiedząc jak na to zareagować. Jestem zaskoczony, ale jednocześnie liczę, że może powie coś dalej. Widocznie alkohol ma na nią dobry wpływ, bo rzeczywiście odwraca się w moją stronę i zaczyna mówić. W skupieniu chłonę każde jej słowo. Nie dziwię się, że do niej nie poszła. Sama Hattie ma za sobą ciężki okres, pewnie trudno byłoby jej przejść już do roli solidnego oparcia, którego Selina wydaje się tera mocno potrzebować. Sprawia to, że zaczynam się zastanawiać, czy mimo wszystko wybrała dobrą osobę. No i budzenie Charliego w środku nocy też nie było dobrym pomysłem, dokładnie z tego samego powodu, więc wsłuchując się w jej słowa coraz bardziej zgadzam się z jej wyborem. Hamuję się przed gwałtownym zaprzeczeniem, że mnie to nie obchodzi. Sam nie wiem, dlaczego. Przecież tak powinno być. Przez miesiąc udawałem, że nie istnieje, wykreśliłem ją ze swojego życiorysu, a teraz na usta cisnęły mi się takie słowa. Obłęd. Potem wspomina o tej całej grze i nie powstrzymuję parsknięcia śmiechu. Naprawdę chce się w to jeszcze bawić? Nie czuję się urażony, gdy wytyka mi to, kim stałem się po tym całym małżeństwie. Niestety mogę przyznać jej w tej kwestii rację. Ostatnie słowa sprawiają, że unoszę brwi ku górze, ale powstrzymuję się przed pytaniem. Po kolei.
- W porządku, wydaje mi się, że rozumiem dlaczego tu przyszłaś. Chociaż wydaje mi się, że gdybyś nie była zalana w trupa twoja noga nie przekroczyłaby progu mojego domu - wzruszam ramionami, po czym łapię butelkę, którą postawiła obok mnie i odstawiam poza zasięg jej rąk. - Nie musimy też w to grać, tym bardziej, że podpisałem ze sobą pakt trzeźwości. - Boję się, że jej pijany mózg tego nie zrozumie, ale brnę dalej. - I potwierdzam, małżeństwo to pochrzaniona instytucja, nie polecam tego nikomu. - Następnie podnoszą się ze stolika i siadam ze skrzyżowanymi nogami na podłodze przed nią. Chciałem wyrównać poziomy, ale ciągle jestem wyższy od niej. Miałem jednak dobre chęci! - Jakie dwie rzeczy, Selino? - pytam, nie próbując nawet myśleć o tym jak brzmi jej imię w moich ustach.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]04.06.16 22:54
Ciche trzaskanie z kominka i rzadko przerywana cisza działała kojąco. Jakby brak dźwięków uspokoił również szumy w jej głowie. Mogła odpocząć. Przyjemne podmuchy ciepła łagodziły drżenie ciała, które również wolno się poddawało. Niski głos, który czasem wyrywał ją ze stanu apatii, nie budził w niej irytacji. Nie przyznała się, że bez tego dźwięku, w tych samych warunkach, była bliska obłędu, nie będąca w stanie zatrzymać karuzeli emocji, w której nagle się znalazła. Poza tym to pewnie ten wściekły kolor jej ścian wprawiał ją w taki niepokój. Tu było spokojniej, mimo że otoczenie było kompletnie nowe. Chyba zawsze była zbyt nieprzyzwoita, by w jakikolwiek sposób przejąć się swoim późnym najściem, płcią swojego gospodarza czy też faktem, że po ostatnim spotkaniu mogła wcale nie być miło powitana. Podświadomość jednak jej podpowiadała, że nic z tego nie ma znaczenia z jakiegoś powodu.
Wzięła głęboki wdech i odetchnęła, nie zdejmując wzroku z igrających płomieni. To zawsze był hipnotyzujący widok. Nie musiała się odwracać, by czuć czyjąś obecność za sobą. Nie było potrzeby, by się upewniała, że pewne oczy cały czas bacznie śledzą jej sylwetkę - w końcu była intruzem.
I było prawie normalnie. Gardło pozwoliło jej na wypowiedzenie swobodnie kilku słów na temat kuzynki. O niej zawsze potrafiła mówić lekko - mimowolnie mięśnie się jej rozluźniały, a ona sama zyskiwała lekkości. Była jej małą oazą. A mimo wszystko nie potrafiła się do niej udać. Może obawiała się, że na zawsze pozostanie w bezpiecznej fatamorganie, pozwalając jej kreować takim świat, jaki byłby dla niej wygodny. Pozostawałaby oderwana od rzeczywistości tylko dlatego, że Harriett nie potrafiłaby się zmusić do okrucieństwa sprowadzenia jej na ziemię w takiej sytuacji.
Oczywiście, że sama nie traciła charakteru. To, że nieco chybotała się na nogach i nie była w stanie określić jak kompletnie się tutaj znalazła, bo ostatnie co pamiętała, to róg Meliss Ave, nie oznaczało, że nagle była inną osobą.
-Mam wrażenie, że powinnam cię zapytać o to, co rozumiesz przez szalone pomysły.-stwierdziła po krótkiej chwili kontemplowania jego twarzy spod zmrużonych powiek. Miała wrażenie, że kryło się za tym coś, za co definitywnie będzie musiała sobie urządzić pogawędkę z półwilą. Bo o wiele łatwiej było się zająć podobnym, błahym problemem i skupić na nim całe swoje siły, niż dać się pochłaniać czemuś, co w zupełności pociągnie cię za sobą. Lepiej to choć nieco odwlec w czasie.
Jeśli nie miał zamiaru jej odpowiedzieć, nie ciągnęła tematu, kompletnie rozproszona niewygodnym pytaniem. Mimo całego dyskomfortu, nie potrafiła milczeć. Kolejne rzeczy, które miałaby trzymać w swojej głowie doprowadziłyby ją do szaleństwa. Miała wrażenie, że jeżeli nic z siebie teraz nie wypluje, to zwyczajnie ją wszystko przygniecie. Z każdym słowem wydawała się jednocześnie lżejsza, ale też słabsza. Ciężar odchodził z jej klatki piersiowej, pozwalając jej na złapanie oddechu, przy czym sprawiał, że zdawała się kruszeć, jakby nagle jej hardość zniknęła wraz z odrobiną szczerości. Wolno zdradzała swoje motywy i sposób myślenia, za pozorną hipokryzją okazując to, na czym jej najbardziej zależało. Łatwo było jej go oskarżyć. Jeśli go to nie obchodziło to było jej łatwiej. Nie rozpozna mocy kierowanej w jego stronę słów. Nie zanalizuje ich na tyle, by wyczytać z nich więcej niż mu bezpośrednio przekazywała. Jeżeli zachowa podobną nieprzystępność, nawet te kilka dodatkowych zdań nic nie zmieni. Prawda? Dla bezpieczeństwa, bez choćby mrugnięcia jednym okiem, zagrała desperacko mocnymi słowami, by zmyć widok łzy, która postanowiła skapnąć z jej policzka i rozbić się w sznurach gęstego dywanu.
Jego rozsądne, przyziemne podejście i brak jakiegokolwiek wzruszenia był oczekiwaną reakcją. Na to liczyła. Gdyby ktoś próbował ją teraz pochwycić w ramiona, rozpadłaby się na milion części, niezdolna do dalszego funkcjonowania. Trzymała ją jedna rzecz. Skupiała się na wykonaniu założonego zadania, z którym tutaj przyszła, jakkolwiek nie posiadałoby to głębszego sensu.
-Nie jestem zalana w trupa.-zaprotestowała od razu niewyraźnie, mrużąc oczy, jednak efekt kompletnie rozbiły jej zaszkolne oczy. Nawet fakt, że pochyliła się do przodu, przechodząc z siadu do pozycji na czworaka, jakby chciała rzucić się do ataku, nie sprawił, by dawała wrażenie podobnej gotowości.-Znowu chciałeś rozbijać lustra?-na moment się zatrzymała, patrząc na niego sceptycznie, pozwalając abstrakcyjnej myśli, która przedstawiała Leonarda w wewnętrznym dylemacie nad rozbiciem tafli swojego odbicia, kompletnie ją rozproszyć i zająć. Dobrze pamiętała ich ostatnią rozmowę, w której wspominał o podobnych tendencjach po alkoholu. -W takim razie...-sięgnęła dłonią, by odszukać butelkę, ale wydała jej się dziwnie daleko.-...wypiję za ciebie.-oświadczyła hardo, przysuwając się do stolika, by dosięgnąć zdobyczy. Zatrzymała się jednak w połowie ruchu, gdy przeciwna sylwetka nagle się wyprostowała, rzucając długi cień, a następnie na jej horyzoncie pojawiły się przemieszczające się nogi w niepokojąco bliskiej perspektywie. Była tak zaabsorbowana i zdziwiona jego ruchem, że nawet nie zdawała sobie sprawy, że zamilknęła, pozwalając ustom się rozchylić w półproteście. Nagle, jakby przypominając sobie o mokrych policzkach, w spłoszonym geście zaczęła rozcierać plamy nadgarstkami, próbując jednocześnie wcale nie zwracać jego uwagi na ich występowanie. Zadanie okazało się karkołomne i niemożliwe do wykonania. Cały spokój z niej uleciał, a jedyne, co z całą pewnością była w stanie rozpoznać, to galopujący oddźwięk dudniącego tętna we własnej głowie.
Oczywiście musiał zapytać o co konkretnie jej chodzi. Mimo wszystko nie mogła powstrzymać swojej reakcji. Wolno zwróciła głowę w jego stronę i uniosła oczy, w których nawet nie dało się ukryć lekkiego przestrachu. Rozbiła się na milion części, słysząc własne imię. Może to fakt, że została dodatkowo wywołana do odpowiedzi, a przecież nie miała odwrotu. Sama nie dawała sobie tej furtki, mimo że nic jej tu nie trzymało. Czuła się zobowiązana do dokończenia rozmowy, którą przerwała swoim jestestwem. Jakkolwiek niewygodne to było, by o tym mówić, wydobywała z siebie powoli słowa. W porównaniu do tego, co siedziało jej w głowie, kwestia jej niespełnionej, nieszczęśliwej miłości była niczym.
-Myślałam, że to może tak trwać wiecznie.-ściszyła ton. Pokręciła wolno głową.-Nikt nie musiał wiedzieć. Nie chciałam widowni.-przełknęła ślinę.-Myślałam, że wiedział.-dodała na wydechu, wytrzymując kontakt wzrokowy. Bała się opuścić spojrzenie, jakby spodziewając się krzywdzącej reakcji, przed którą nie zdoła się obronić, jeśli nie będzie czujna. Czyż nie było to żałosne? By taką sprawę zaprzepaściła poprzez niedopilnowanie? Ona, apodyktyczna choleryczka, która musi mieć wszystko po swojemu, stawiająca czoło każdemu, kto ześmie jej się przeciwstawić, bała się wyjawić komuś swoje uczucia. I teraz mówiła o nich kompletnie obcej osobie, nie zdobywając się nawet na to, by najbliższej przyjaciółce wspomnieć o swym złamanym sercu w podobny sposób. Była zdesperowana. Potrzebowała mówić o czymkolwiek, byleby tylko nie poruszyć newralgicznego tematu. Bo istniał taki, który bolał ją o wiele bardziej i to właśnie on wyciskał z jej oczu niechciane łzy.
Dopiero teraz zwróciła uwagę na palce, które zaciskała i rozluźniała od jakiegoś czasu, niezdolna do bezruchu.-To było tak dawno.-zbyła zaraz całą sprawę, patrząc gdzieś w bok, nawet zmuszając się do parsknięcia. Nie chciała niezręcznej ciszy, która miałaby zapaść jakby na poszanowanie jej zdeptanych uczuć bądź też w zaskoczeniu, że jakiekolwiek w ogóle posiadała. Wolałaby, by lekceważąco skinął głową i zadał kolejne pytanie, na które mogłaby elaborować. Jutro i tak zapomni, że cokolwiek z wypluła. A przynajmniej w takim przekonaniu trwała.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]10.06.16 16:41
Przecież ona na pewno zna Harriett o wiele lepiej ode mnie. Powinna wiedzieć, że czasem miewa naprawdę szalone pomysły. Co prawda cele są szczere i szlachetne, co wykonanie bywa oderwane od rzeczywistości. Lubię jednak tę kobietę, wcale nie dlatego, że była w stanie powalić swoją drobną osobą mojego olbrzymiego przyjaciel. Chodziło o to, że w tym drobnym ciele drzemał naprawdę silny, niezłomny wręcz duch. To ona zabrała mnie na wernisaż, nieświadomie przyczyniając się do tego, że zrobiłem spory krok do przodu w sprawie wychodzenia z towarzyskiej alienacji. Minimalizując fakt, że dzięki Selinie zrobiłem przynajmniej w tył. Cóż jednak począć, życie toczy się dalej, a ja nie zwykłem wytykać ludziom błędów, nawet, jeśli miały one bezpośrednie oddziaływanie na mnie. Tym bardziej, gdy są pijani i niewiele do nich dociera.
- Myślę, że znasz swoją kuzynkę na tyle, by wiedzieć co przez to rozumiem - odpowiadam, zamykając jednocześnie ten temat. Rozwlekanie tego nic nie da. Stało się, dostała mój adres, z tego czy z innego powodu, a teraz jest tutaj, siedzi na dywanie w moim salonie, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Przecież ludzie często wpadają do siebie w samym środku nocy, to absolutnie zwyczajnie. Zresztą, o czym ja myślę, w końcu to Lovegood, nawet gdyby była trzeźwa to miałaby swój własny wykres tego, co wypada, a co nie, żadne ludzkie normy utrwalone tysiącami lat tradycji nie są dla niej istotne. Jeśli nie ustaliła ich ona to nie mają one żadnej wartości. Nie zwracam i tak na to specjalnie uwagi, bo nie od wczoraj noc jest moją ulubioną porą dnia. Tylko wtedy mogę oglądać skrzące się na niebie gwiazdy. Żałuję, że nie jest mi dane robić to całym dniami, a jedynie ograniczone zachodem i wschodem słońca. Ostatnio jednak nie mogłem tego robić, zarówno bezkarnie wpatrywać się nieboskłon jak i spać. Być może dobrze było, że pojawiła się teraz, może w końcu?, w progu mojego domu. Nie mogę zaprzeczyć faktowi, że wiele we mnie niedokończonego, myśli są pozaczynane, a potem ucięte niczym scyzorykiem, bo nagle straciłem wątek albo bałem się, gdzie mnie zaprowadzą. Uciekałem, teraz to widzę. Ukryłem się w domu, pokonała mnie kobieta. W ringu przegrałem tylko kilka razy, a w życiu już drugi raz kobieta rozkładała mnie łopatki. Tym bardziej to śmieszne, że tak łatwo się poddałem, kiedy zazwyczaj walczę do końca. Sam nie wiem dlaczego. Bałem się? Czego? Drobnej Lovegood, która strzeliła mnie w twarz, bo ją pocałowałem? A może siebie? Może tego, że kiedy wróciłem do domu to przez dobrą godzinę siedziałem jak zaczarowany i rozpamiętywałem. Nie takie szczegóły, które zwykle rozkładałem w pamięci jako malarz. Myślałem o tym jak smakowały jej usta, jak miękkie miała wargi i jak cholernie dobre było to uczucie całowania jej. Przestraszyłem się pocałunku, który nic nie znaczył. Bo nic nie znaczył, prawda?
Uśmiecham się pod nosem, gdy sprzeciwia się mojemu osądowi. Oczywiście, że musi, nawet gdy jest przekonana, o tym, że to ja mam rację musi to zrobić dla samej zasady. Chyba jednak sama przekonuje się o nie najlepszej formie, w której się znajduje. Nie komentuję tego jednak, nauczony doświadczeniem jak bezsensowna jest walka z pewnymi wiatrakami.
- Nie, nie chciałem - nie komentuję tego bardziej, zwalniam się z obowiązku tłumaczenia się z mojej decyzji. Nie pyta, więc nie ma potrzeby ujawnia mojej intencji. Nie mam też gotowego kłamstwa na poczekanie, a przecież nie powiem jej, że to wszystko jej wina i to spotkanie z nią pchnęło mnie do powzięcia takich, a nie innych decyzji. Chociaż patrząc perspektywicznie to alkohol chyba nie miał wcale takiego wielkiego wpływu. Był raczej inicjatorem, wymówką naszych spotkań. Przyglądam się więc, gdy reflektuje picie za mnie, jak honorowo, i szuka butelki, która znikła z jej pola widzenia. Mój ruch wyprowadza ją z tej kruchej równowagi, jak gdyby kilka sekwencji ruchowy to było zbyt wiele jak na jej pijany umysł. Siedzę w ciszy, czekając aż zbierze się do kupy. Mógłby zagrać z nią w otwarte, prosto z mostu spytać o powodu jej łez, ale chociaż jest taka rzeczowa i sama zawsze wyciąga z ludzi informacje to widzę, że tym razem ewidentnie wybiera okrężną drogę. Może to dobrze. Ludzie często nurzają się w swoim cierpieniu i tak ja kiedyś otwierają cały czas ranę, posypując ją tylko solą, nie pozwalając w ten sposób na zagojenie się. Dlatego zadaję pytania, które nie wydają się mieć związku z tym, co dotyka ją właśnie teraz.
Zdziwiłem się, że decyduje się na kontakt wzrokowy. Byłem pewien, że jak zwykle dumnie odwróci głowę, abym koniec końców tylko połowicznie był świadkiem jej cierpienia. Patrzy jednak na mnie, a ja mogę wchłonąć cały ten smutek, który wręcz od nie epatuje. Chyba po raz pierwszy, gdy na nią patrzę nie mam ochoty malować tylko po ludzku ją objąć. Siedzę jednak dalej w miejscu, bo wiem, że jedyne, co dostałbym w zamian to kolejny cios w twarz.
- Głupia byłaś - mówię cicho. Mój ton nie jest jakiś oskarżający, prześmiewczy czy szyderczy. Po prostu stwierdzam fakt, którego chyba nawet sama Lovegood jest świadoma. - Nam, facetom, wszystko trzeba mówić wprost. Możemy się wydawać bystrzy, ale w każdym z nas siedzi mały idiota. - Uśmiecham się blado, ale jest to wyraz pozbawiony wszelkiej wesołości. Może przyda się jej ta wiedza, może odkryła już to sama albo zapomni, gdy już wytrzeźwieje. Nieważne. Czułem po prostu, że muszę to z siebie wyrzucić, przyznać to przed samym sobą. Chyba liczyłem na jakieś katharsis, ale szczerze gówno to dało.
- Każda rana w końcu się zasklepia - dodaję, uzupełniając jej słowa o czasie. Mam wrażenie, że cisza jej doskwiera. Chyba dlatego tutaj przyszła, nie chciała być sama, bo inaczej myśli zjadałby ją całą do końca. Alkohol widocznie nie pomógł albo działał zbyt wolno. Skąd ja to znam. Nie wiem, czy chcemy mimo wszystko przesiedzieć resztą nocy wypominając sobie błędy czasu minionego. Co było a nie jest coś tam i jakoś tak. - Chcesz się położyć? Raczej nie wrócisz do siebie w tym stanie. Pościelę ci łóżko, a sobie na kanapie, może być? - Chociaż pewnie zaraz odjedzie i na nic zda pytanie się jej o zdanie.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]12.06.16 23:21
Oczywiście, że bardzo dobrze znała Harriett. Ba, była nawet święcie przekonana, że jej relacja z kuzynką była bardzo przejrzysta i mogła ją przejrzeć na wskroś, czego zdecydowanie nie przypisałaby innym osobom. Czuła się lepsza jeżeli chodziło o znajomość z drugą Lovegoodówną i nie miała momentów niepewności tyczących się tejże blondynki. Chodziło raczej o dowiedzenie się co słodka półwila przeskrobała za jej plecami, bo Selina wiedziała, że jej Hattie lubiła robić rzeczy, których nie powinna - zwłaszcza dla innych ludzi, co dla niej samej było kompletną abstrakcją. Zbędny wysiłek. A i czasem ryzyko. Dla Harriett był to chleb powszedni. Nie rozumiała tego. Czasem więcej myślała o innych jak o sobie. To też było dla Osy obce.
Zmrużyła oczy w niezadowoleniu, niezdolna do dalszej dyskusji, bo niejako miał rację. Pewnie, że znała ją lepiej od niego! Pomieszane uczucia - zadowolenie i duma z tego osiągu, ale także nieokreślony zawód i złość krążyły przez moment po jej twarzy, gdy procesy myślowe wolno analizowały sytuację i próbowały coś wykonkludować.
Nie miała pojęcia, że będzie mieć jakikolwiek wpływ na Mastrangelo. Wydawał jej się kompletnie niewzruszony. Był odporny na większość jej ataków czy przytyków, pozostając neutralnym, cierpliwym, ale bez irytującej pobłażliwości i natarczywej dociekliwości. Był niczym nietknięta tafla jeziora. Drażniąco stały. Dlaczego miałaby mieć jakąkolwiek moc gdy chodziło o niego? Podczas ich spotkań mogła policzyć na palcach jednej ręki momenty, w których wytrąciła go w równowagi. Były to liczby tak rekordowe jak na ilość słów, które wymieniali między sobą, że wydawały jej się kompletnie nieznaczące w stosunku do całości. Poza tym... on robił co chciał. Był ogromną, ciężką do zatrzymania siłą, który raz nakierunkowany, nie przestawał. Pocałował ją, na Merlina! Mimo jej opryskliwości, steku obelg i zapierania się na "nie", gdy mówił tak, lub upierania się przy "tak", gdy mówił "nie"! Jeżeli ktokolwiek by jej powiedział, że ten człowiek zważa na jej słowa, to zapewne zaśmiałaby się gorzko, kompletnie zapominając w jakim charakterze rozstali się ostatnio. Zbyt mocno ją to dręczyło, by miała to sobie przyswoić. Nie lubiła tego poczucia porażki.
Z ich ostatniego spotkania pamiętała jak przez mgłę ich rozmowę. Przypominając sobie te chwile nad jeziorem czuła tylko jak w jej nozdrza nagle wbija się obcy, intensywny zapach, choć zadziwiająco nieodpychający, policzki drażni lekko szorstka tekstura brody, a inne usta zgniatają jej własne w żądaniu, któremu nie mogła odmówić. Pamiętała to wrażenie, jakby ktoś nagle ją czymś odurzył. Uderzył czymś w głowę, związał ręce tak, że nie była w stanie zareagować. Nieważne, że jej dłonie zdołały się wtedy unieść i oprzeć na jego klatce piersiowej. Nieistotne, że tamto uczucie, które jej wtedy towarzyszyło, należało do niezwykle rzadkich i do takich, do których mogłaby zatęsknić. Musiała to przerwać. I kolejnym obrazem, jaki jej się pojawiał w głowie, to mina Leonarda chwilę po tym, jak go uderzyła. Wyraz twarzy, który zmuszał każdy nerw do spięcia i nagłego pragnienia o umiejętność cofania czasu. Nie zwykła niczego żałować. I znienawidziła źródło zachowań, których tak nie lubiła.
Zignorowała jego uśmiech. Naigrywał się z niej. Ale ona przecież wiedziała lepiej. Nie była aż tak pijana! Zaraz mu udowodni! Dlatego uniosła dumnie brodę, zaparta w swoich słowach. Na jego odpowiedź na jej licu ukazało się niezrozumienie. Nie rozwiązała zagadki. Była niezaspokojona. A on nie chciał jej zdradzić rozwiązania. Co za zawód.
-Postanowiłeś zostać Panem Idealnym?-uderzyła więc w niego, zarzucając kpiną. Tak, jakby chciał się wybielić na jej tle. Phi.
Gdy w końcu położyła oczy na butelce, zaniechała sięgania po nią, bo oznaczało to znaczne zbliżenie się do mężczyzny. Zamiast tego, ostentacyjnie, wyciągnęła się, wolno opuszczając tułów na dywan, by potem przewrócić się na plecy. Ta pozycja wydała się zbawienna. Niesamowicie stabilna, mimo że miała wrażenie jakby wirowała. Towarzyszyło jej to jednak tak długo, że nauczyła się na to nie zwracać zbytniej uwagi.
Nie była w stanie wytłumaczyć co tutaj robi. I po co. I dlaczego mu o tym mówi. To domniemane zobowiązanie było tylko wymówką. Wygodną, ale niesamowicie nieprawdopodobną. Nie potrafiła sprecyzować czego od niego oczekiwała i czy w ogóle miała jakieś roszczenia względem niego. Nogi prawie same ją niosły. Działała instynktownie, mimo że było to kompletnie nowe dla niej zachowanie. Powinna przełykać strach, a jednak ten zdawał się skryć gdzieś za rogiem. A może to smutek pożarł wszystkie pozostałe emocje, zachłannie wyczekując na uwagę?
Nawet, jeżeli gardło jej coś ściskało zacięcie, nie przestawała na niego patrzeć. Gdy otworzył usta, przełknęła tylko ciężko ślinę, prawie zamierając w procesie słuchania. Nie miała pojęcia co postanowi z siebie wydobyć. I chyba nie była gotowa na to, że jej słowa wzbudzą jakąkolwiek reakcję. Oceniał ją. Ciało przeszło ją nieprzyjemnym dreszczem. Nie mrugnęła jednak, nie epatując nagłym wybuchem złości, mimo że właśnie nazwał ją głupią.
-Nienawidzę idiotów.-oświadczyła zaraz, cicho, odwracając spojrzenie, zanim spojrzenie zdołało wyrazić wyrzut. Każdy mężczyzna nim był. Nie chciała się parzyć na ich głupocie. Czy niejako nie tłumaczyła swojego stosunku do nich?
Serce w pewnym momencie zabiło jej tak głośno, że była przeświadczona o tym, że nawet jej kompan to słyszał, nie musząc przykładać ucha do jej klatki piersiowej. Przestraszył ją tą sentencją. Jakby wiedział. Postawił ją pod ścianą, w ciasnym kącie, z którego nie ma ucieczki. Cisza była negliżująca. Była nią sparaliżowana. Musiała mówić.
-Wiesz co to za barwy?-zapytała nagle, łapiąc rąb swojej sukni, specjalnie używając liczby mnogiej. Był malarzem. Mógł z łatwością nazwać odcień i dokładną tonację tego koloru. Nie o to jej chodziło. Reprezentowały pewien ród.-Nigdy nie były moje, a gdybym po nie sięgnęła, to straciłyby swoją wartość.-dodała, zaczynając opowiadać o innej sprawie. Rodzina jej przyjaciela jej nie cierpiała. Wspierana po cichu, w cieniu, bez specjalnego nagłośnienia, by nie wzbudzać skandalu ani zbędnego zainteresowania.-Prześladują mnie w ukryciu.-dopowiedziała szeptem, nagle jakby rozbawiona tym faktem. Alfred Parkinson zawsze był cichym obserwatorem. Wiernymi oczami w tłumie. Spięła się nagle, zdając sobie na powrót sprawę, że już nie będą. Ścisnęła mocno materiał, przestraszonym, zgubionym spojrzeniem wpatrując się w sufit. Milczała, powstrzymując drżenie rąk tylko poprzez mocne zaciskanie palców.-Dlaczego coś tak codziennego i zwykłego wydaje się nagle takie niezbędne?-zapytała cicho, jakby bojąc się brzmienia własnego głosu i wydźwięku pytania, zwracając wzrok w jego stronę. Nie zwykła doceniać rzeczy, które posiadała. Do czasu ich stracenia. Ten sam błąd popełniany naokrągło.
Jego rozważania na temat miejscu spoczynku puściła mimo uszu. To nie były wygodne rozważania. Powinna zaprotestować i zebrać się do wyjścia. Ale nie chciała. A praktyczne rozmyślania nie leżały teraz w kręgu jej zainteresowań.
-Nie chcę zasypiać.-oświadczyła z szeroko otwartymi oczami, mimo że szeptała.-Podobno wtedy nawiedzają cię zmarli. A dopóki nie zobaczę, to... to się nie wydarzy.-dodała, pozwalając ustom zadrżeć.
Odkrywała się, kruszejąc z każdą chwilą. Ogłuchła na trzaskanie kominka. Wpatrywała się w sylwetkę przed sobą, jakby był jej jedyną kotwicą ku przytomności.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]18.06.16 17:15
Podobno alkohol tłumi zmysł, otępia percepcję. Sprawia, że ludzie odczuwają mniejszy ból czy w ogóle nic nie czują. Czyste znieczulenie w butelce, a wszystko zależy jedynie od dawki. Natomiast z drugiej strony to podobno inna forma Veritaserum, po której człowiek nie zna słowa blokada czy wstyd. Po prostu płynie się przez swoje słowa nie zaważając na cokolwiek. Pasują mi obie te definicje. Mam przed sobą prawdziwy tego przykład. Lovegood z jednej strony jest trochę otępiał, na pewno mniej ofensywna, spokojniejsza, ale cały czas pozostaje sobą. W niektórych momentach jeszcze bardziej intensywnie niż zazwyczaj. Bawi mnie jej reakcja na moje słowa, chociaż nie pokazuję tego w żaden sposób, bo nie chcę urazić jej majestatu. Pozostawiam dla wewnętrznego ja śmiech z faktu, że niczym naburmuszone małe dziecko przyjmuje moje odpowiedzi, które zamykają jej drogę do dalszego pojedynku na słowa. To zresztą niespotykane, żeby mi po prostu odpuściła, ale zwalam winę na alkohol, który musiała wlać w siebie w naprawdę sporej dawce. Mógłbym to wykorzystać, łatwo mógłbym teraz zagrać na odpowiednich strunach. Wymusić zgodę na namalowanie obrazu, na Merlina!, pewnie nawet aktu albo wyciągnąć z niej odpowiedzi na pytania, których w towarzystwie jej trzeźwej osoby nie odważyłbym się w ogóle zadać. Nie jestem jednak takim człowiekiem, chociaż oczyma wyobraźni widzę śmiejącego się ze mnie radośnie Bena, który zapewne nie miałby ani grama takich skrupułów. Nie potrafię jednak zbuntować się przeciwko własnym fundamentom, własnym zasadom. Nie wykorzystuję ludzi. Szczere, w pełni świadome odpowiedzi satysfakcjonują mnie o wiele bardziej. Pozwalam więc rozmowie płynąć jej naturalnym rytmem. Nie wcinam się z żadnymi dodatkowymi pytaniami, co poniekąd pozwala dominować jej w naszej konwersacji. Widocznie nie zmienia się to nawet, gdy jest w stanie wskazującym.
Myślałem, że zignoruje ten drobny fakt, że jej uwaga skoncentruje się na czymś innym. Głupi byłem, przecież sam sobie przyznałem przed chwilą, że alkohol działa inaczej. W końcu mam do czynienia z Seliną. Nawet teraz, w pozycji dalekiej do majestatu zadziera brodę, aby ukazać swoją wyższość nade mną. Wygląda to w moim postrzeganiu dosyć komicznie, bo ciągle patrzę na nią z góry. Nie komentuję mimo wszystko tego faktu, nie chcąc wciągnąć się w jakąś niepotrzebną kłótnię. Skupiam się na jej pytaniu. Wiem, co robi. Chce, żebym zaprzeczył. Chce, żebym się w ten sposób odsłonił i wyjawił swoje powody. Sprytna jest, muszę jej to oddać. Jednak ja też posiadam trochę rozumu i nie dam jej tej satysfakcji.
- Tak, podobno kobiety to lubią - odpowiadam, ale nie kryję rozbawienia z własnego dowcipu. Może to kiepski żart, ale co mi szkodzi. Moim celem było odbicie jej celnie zadanego ciosu i myślę, że na chwilę obecną się udało. Chociaż prawdopodobnie zaraz przypuści kolejny atak. Moją przewagą powinno być bycie trzeźwym, ale ona nadal nie traci na werwie będąc pod wpływem takich ilości ognistej. Dosłownie, bo nagle postanawia znów zmienić pozycję, a ja przyglądam się temu przedstawieniu z lekkim niedowierzaniem. Zdążyłem zauważyć, że czuje się u mnie jak u siebie, jednak to było ostatnią rzeczą, jakiej bym się po niej spodziewał. Patrzę na nią teraz całkowicie z góry dłonie trzymając płasko na swoich kolanach. Zachowuje się jak gdybyśmy byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi, a ona w moim towarzystwie czuła się najbardziej komfortowo na siebie. Co z tego, że jeszcze niedawno spoliczkowała mnie na pożegnanie? Ten fakt wydaje się nie mieć dla niej żadnego znaczenia. Ja jednak jestem maksymalnie skonfundowany całą tą sytuacją. Co ona sobie wyobraża? Teraz prawdopodobnie nic skoro jest pijana, ale w ogóle. Dlaczego przyszła do mnie? Na pewno nie jestem jedyną osobą, która wytrzymuje w jej towarzystwie. Na pewno ma jakąś koleżankę, z którą mogłaby chlipać do rana pijąc wino. Nie rozumiem tego, co nią kieruje. Zdołałem po części przyzwyczaić się do jej podejścia do mnie, do tego, że pozostaje dla mnie rozsypaną układanką z ciągle przybywającymi elementami, które nijak do siebie pasują. Jednak ta przerwa nagromadziła we mnie zbyt wiele myśli, zbyt wiele niewiadomych. Nie czułem się co prawda niekomfortowo, po prostu nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Ta kobieta sprawia, że gubię wszystkie możliwe wątki. Teraz trochę też. Nie powinienem może mówić tego, skoro była taka czuła na wszelkie komentarze i opinie. Słowa jednak padły. Nie zareagowała, w żaden sposób. Tylko mi się przygląda, nawet, gdy mówi, a dopiero potem odwraca wzrok. Dlaczego? Co chce ukryć? Dlaczego nie chce na mnie patrzyć? Palce świerzbią mnie, żeby ująć ją za podbródek i zmusić do ponownego zmierzenia się ze mną na spojrzenia. Nie robię tego jednak. Wszystko pozostaje bez odpowiedzi, wszystko oprócz jej pytania.
- Zauważyłem - rzucam cierpko. Pozwalam sobie na ten ton pragnąć jej przypomnieć jak to właśnie potraktowała mojego idiotę. Chociaż z jednej strony przyznaję jej trochę rację. W końcu bez pozwolenie naruszyłem jej prywatność, to nie było najmądrzejsze. Stało się, ponad miesiąc temu już, a czas niestety nie zwykł się cofać.
Podążam wzrokiem za nią, aby przyjrzeć się materiałowi. Początkowo sądzę, że chodzi o kolor, typowe pytanie do malarza, ale kontynuuje swój monolog i okazuje się, że moja pierwsza myśl była błędna. Nie są jej, a więc musiały należeć do kogoś innego, prawdopodobnie do mężczyzny skoro mogła po nie sięgnąć. Nic nie mogę poradzić, że w tym samym momencie coś ściska mnie w klatce piersiowej. Ktoś był w jej życiu, a nie mogła go mieć. Nigdy o tym nie mówiła, nigdy nic m i nie mówiła i kuje mnie to boleśnie. Nie podoba mi się to, nie powinno mnie to w ogóle interesować, ale interesuje i jestem na siebie zły. Mam cholerną ochotę się napić, ale nie ruszam się z miejsca, wmurowany w podłogę posąg przygląda się tylko jej. Z nas dwojga ona bardziej pasuje na grecką rzeźbę.
- A jednak je ubrałaś - odpowiadam równie cicho, jak gdyby ta chwila nie pozwalała mi unieść wyżej głosu. Mam wrażenie, że to bardzo istotne, że ten temat to sedno tego wszystkiego, ale nie mówię tego, nie stwierdzam na głos. Przecież to nie ja tutaj zadaję pytania. - Bo się do tego przyzwyczajamy, uznajemy za pewne. A kiedy tracimy to nie możemy w to uwierzyć. - Unoszę głowę, wbijam wzrok w płomienie tańczące w kominku. Och, znam to doskonale, przekonałem się na własnej skórze, popełniłem dokładnie ten właśnie błąd. Dziwią mnie jej słowa. Wierzy w takie coś? Jednocześnie rozjaśnia mi to jedną z zagadek. Straciła kogoś, a teraz... teraz się boi. Selina Lovegood czegoś się boi, nie do wiary. Nie wyśmiewam tego, chociaż mógłbym. Zamiast tego robię coś, za co mogę zaraz stracić rękę. Wsuwam delikatnie dłoń w jej włosy, chcę ją uspokoić. Chyba powinienem coś teraz powiedzieć, ale sam nie wiem co. Nie jest dobry w pocieszaniu. Z Jaimiem nie musiałem nic mówić, bo wtedy obaj byliśmy porządnie urżnięci. Wzdycham cicho. - Wolisz ognistą od wina? - pytam wpatrzony w płomienie. To neutralny temat, zapchaj dziura, zapchaj myśli, nie czuj nic.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]19.06.16 18:07
Jaki był inny powód spożywania alkoholu? Ani on nie smakował, ani pachniał, ani wrażenia na drugi dzień nie zachęcały do dalszych powrotów do tej używki, ani nie był zbyt tani (jeżeli ktoś zważałby na to), ani nie posiadał specjalnych walorów odżywczych. Na początku człowiek sięgał po to za namowami, do towarzystwa. Potem na rozluźnienie lub do zabawy - dla śmiechu. A na końcu stawał się jedyną deską ratunku od szarej rzeczywistości, która bezlitośnie przyciskała do ziemi, każąc topić się w brei rozpaczy. Może był antidotum na te sytuacje, a może ich bezpośrednim przepisem - po takim czasie tak ciężko dociec prawdy - ale pozostawał nieodłączny.
Nie widziała tego, jakie myśli chodziły Leonardowi po głowie. Nawet nie zastanawiała się nad tym, że zjawiła się w takim stanie, kompletnie bezbronna (jakkolwiek by głośno temu zaprzeczała) w domu totalnie obcej osoby, której czynów nie mogła przewidzieć. Mimo wszystko - jakże abstrakcyjnie - jej umysł nie wariował w wymyślaniu 101 scenariuszy, w jaki malarz ją zabija, wykorzystuje lub krzywdzi, samodzielnie się niemalże przed nim rozbebeszając ze wszystkich smutków. Gdyby tylko miała siłę, opowiedziałaby mu także o swoim dzieciństwie okraszonym porzuceniem przez ojca, o swojej tragicznej relacji z siostrą, o wszystkim, co kazało jej być taką zołzą na co dzień, bo serce było przecież zbyt kruche na przyjęcie kolejnych ciosów od następnych osób.
Jej satysfakcja z zręcznie wymierzonego ataku została obdarta przez jego jakże potulną odpowiedź. Zirytowało ją to. Wciągnęła policzki, mrużąc oczy.
-Jak nudno. Oczywiście, panienki z dobrych domów by doceniły. Czy nie tego im wpajano?-nie kryła już swojej złości, wyładowując się na nim przy okazji. Nie miało to większego sensu, ale dała się ponieść emocji. Co zabawne, po momencie jej minęła. Zmiana perspektywy wraz z widokiem odjęła jej myśli od Pana Idealnego, zastępując jej obraz pustym, ciemnym sufitem, na którym migotało światło rzucane przez ogień.
Ta głupia wymówka, próba trzymania myśli z dala od sedna, wszystko, byleby nie myśleć o tym, co wpędziło ją dziś w taki stan, wcale nie tłumaczyła dlaczego trafiła akurat do niego. Nie był najbliższą jej osobą. Harriett skreśliła na początku, przekonana, że przy niej pęknie jej serce, Aaron również miał swoje obowiązki z narzeczoną - jej problem, cała jej osoba nagle wydała jej się zbyt dużym zaburzeniem ich spokoju, by miała ich tym obarczać, mimo że na co dzień nie szczędziła im kwintesencji swojego jestestwa. Po jej ostatnim wyskoku koledzy z drużyny nie budzili jej zaufania. Jedyną osobą, z którą mogłaby przeżyć czyjąś żałobę, był Alfred. Był, gdy był jej potrzebny. Nauczył ją tego. Co za ironia, że nie ma go przy niej, kiedy opłakuje jego własną śmierć. Pozostało jej więc grono osób jej obcych. To był przypadek, że akurat Mastrangelo miała jeszcze w głowie, prawda? Świeża, przecież zaledwie miesięczna sprawa.
Nie, to nie miało sensu. Dlaczego on?
Przełknęła ślinę, nie patrząc na niego, gdy skomentował jej słowa. Byłoby jej łatwiej, gdyby zgodził się z nią w milczeniu.
Nie podążała za jego tokiem myślenia, nie śledziła jego reakcji, jakkolwiek by nie chciała, pogrążona w emancypacji własnych uczuć. Nie spodziewałaby się, że ktokolwiek mógłby tak odebrać jej słowa. Nigdy nie postrzegała Parkinsona w takich kategoriach. Jakkolwiek namacalny i dostępny by nie był, nigdy nie wyciągała po niego ręki.
Wolno przytaknęła mu głową, zbierając się do tego, by odpowiedzieć mu na głos. Musiał chwilę poczekać zanim gardło ją puściło.
-Uszanowanie jednej prośby wydawało się na miejscu.-powiedziała w końcu, nie zauważając, jak szokujący mógł się wydawać dla osób trzecich dobór tych słów - przecież to ostatnie zdanie, jakie mogłaby wypowiedzieć. Szacunek? Coś odpowiedniego? Ona?
Wydała z siebie drżące westchnienie, gdy odpowiedział jej na pytanie. Oczy ponownie ją zapiekły, jakby nie miały ciągle dość. Czy była w szoku? Oczywiście, że tak! I nie mogła się z tym pogodzić.
-Okropne, że jak zaczynasz kogoś trawić, to ta osoba nagle postanawia tak po prostu umrzeć, bez żadnego uprzedzenia!-wydała z siebie frustrację, na moment przestrajając się na bezpieczną dla siebie emocję, którą była złość.
Oddychała przez moment szybciej, jakby zmęczona tą ciągłą ekspresją. Przez chwilę patrzyła na swojego gospodarza, by zarejestrować na jego twarzy zdziwienie. Momentalnie jednak rozproszył ją, gdy poczuła dotyk na głowie. Ciepły, zaskakująco uspokajający. Przestała wstrzymywać powietrze, by je w końcu wolno wypuścić i pozwolić klatce unosić się wolnym rytmem. Przymknęła oczy, jakby zaczarowana tym prostym gestem.
-A ty straciłeś kiedyś przyjaciela?-złapała się ostatniej myśli, wypowiadając coś, co nachodziło ją, byleby tylko zagłuszyć wszystko inne. Może szukała pocieszenia w jego nieszczęściu?
Nie uchylała powiek, gdy zburzył ciszę swoim pytaniem. Pozwoliła rzęsom nakryć policzki, a twarzy się rozluźnić, poddając się drobnej pieszczocie. Zmusiła jednak głowę do zachybotania się na boki, by odpowiedzieć przecząco. Nie cierpiała ognistej. Była zbyt cierpka i paląca. Ale tutaj nie chodziło o to co lubiła tylko o szybki środek ku zobojętnieniu.
Nie potrafiłaby powiedzieć czy w powietrzu zabrzmiało kolejne pytanie czy też reszta nocy była zasiana ciszą. Faktem jednak było to, że miękki dywan pozostał ostatnim, czym pamiętała. Kolejną rzeczą, jaką zarejestrowała, był przejmujący chłód, suchość w ustach, przeokropny ból głowy oraz ogólne otępienie. Moment otworzenia oczu na początku przyniósł ze sobą wirujący, rozmazany obraz, by w końcu pokazać raczej nierealny widok. Przegubami przetarła powieki, by jeszcze raz spojrzeć i dostrzec przed sobą rozciągniętą sylwetkę mężczyzny, który zdawał się spać, siedząc na podłodze i opierając głowę o kanapę. Bliskość między nimi była przerażająca. Odskoczyła, by uderzyć się potylicą o stolik i narobić okropnego hałasu, przeklinając na dokładkę. Nawet nie czekała na reakcję, tylko z panicznym przestrachem podniosła się z ziemi, prawie dobiegając do kominka, by chwilę później poczuć okropne szarpnięcie w żołądku i zwymiotować do doniczki z przywiezionym z Egiptu rzadkim medycznym chwastem. Wcale nie poczuła się bezpiecznie w domu, atakowana myślami na temat dnia wczorajszego. Padła na wersalkę, zakrywając głowę poduszką, jakby mając nadzieję, że to jej jakoś pomoże. Nic z tego. Tortura trwała nieprzerwanie.

/zt x2




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]28.08.16 22:44
/20 lutego

Była dokładnie 18:43, jak pierwszy raz przyłożyła butelkę do ust, nie pociągając jednak jej zawartości do ust. Miękki, futrzasty ogon połaskotał ją po twarzy, kiedy ślepo wpatrywała się w kupkę listów, która leżała przed nią na stole. Odjęła szkło od ust, wpatrując się w nie zacięcie. Palce prawej ręki poruszały się niewyraźnie, pozostawiając ją świadomą w tej chwili i wystawiając na ból. To irytujące, że nawet czarodzieje musieli odcierpieć swoje. A jeszcze bardziej frustrujące były te pergaminy, które atakowały ją zewsząd. Nie mogła odwrócić wzroku, gdy do głowy wpadła jej jedna, natrętna myśl. Żołądek stał się ciężki, jakby coś wpadło na jego dno i ciągnęło go mocno w dół.
Da Vinci miękko skoczył na podłogę, owijając się wokół jej łydek. Da Vinci. A dokładniej Leonardo Da Vinci, czarny jak smoła kocur, zaledwie kilkutygodniowy, natrętna dusza, która wypełniała mury jej mieszkania, kiedy jej nie było w domu. Imię to wpadło jej do głowy kompletnym przypadkiem. Bo to głupi zbieg okoliczności, że posiadał niemalże bliźniacze imię do pewnej osoby, a do tego odnosił się do malarza. Znudzony zwierzak buszował chwilę w kuchni, by jak opętany biegiem wrócić do salonu i wskoczyć na stół, strącając te cholerne, bezsensowne koperty.
-Nie!-zerwała się, zanim zdążyła pomyśleć, zganiając głupiego kota z tej wysokości, by pospiesznie zacząć układać kartki, wygładzać ich powyginane rogi. Wystarczył moment, by równo wypisane litery zaczęły tworzyć słowa, a potem zdania, które zaczęły do niej na nowo przemawiać. Prawie słyszała głos osoby, która je pisała. I nie mogła już przestać ich wertować.
Była stracona.
Nastał już późny wieczór, a ciągle nie potrafiła znaleźć swojego miejsca. Ulubione wino było ledwo napoczęte. Próba zaśnięcia była istną kpiną. Przewracała się z boku na bok, tylko poniewierając pościel i irytując Leonardo, który stale infekowany był przez jej zmiany pozycji. W końcu parsknął na nią i postanowił spać na ubraniach wyrzuconych z szafy, które wpasowywały się w ogólny chaos, jaki panował w jej mieszkaniu. Z pewnym westchnieniem przyglądała się kociakowi. Przynajmniej on znalazł spokój. W końcu zrezygnowała i podniosła się z materaca, narzucając na siebie jedwabny szlafrok. Otworzyła drzwi od balkonu, wpuszczając do sypialni ziąb. Podobno lepiej się śpi po przewietrzeniu się. Może jej myśli też znajdą ukojenie w zmęczeniu ciała przez mróz? Igiełki mrozu, jakie wbijały się w jej odsłonięte uda, wstrząsając całym organizmem w niekontrolowanych ruchach, wcale nie zdawały się pomagać. W końcu zęby zaczęły szczękać o siebie, a sama gwałtownie zatrzasnęła skrzydła, by się zaraz opleść grubym kocem. Nie kierowała się jednak do łóżka, omijając je szerokim łukiem. Przysiadła na parapecie w kuchni, skąd miała najlepszy widok na niebo. Wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo, opierając czoło o zimną szybę.
Myśli nie pozostawały jednak puste. W końcu odnalazło ją ciche mruczenie i drobne ciało wciskające się pod jej dłoń. Zadziwiające, ile życia wprowadzało do domu takie małe stworzenie. Czasem miała wrażenie, że ich ego się nie pomieszczą na wspólnym metrażu.
-Da Vinci...-powiedziała imię zwierzęcia z lekkim uśmiechem, by chwilę potem jakieś dziwne uświadomienie przecięło jej mózg, każąc jej siarczyście przekląć. Niech by to wszystko szlag. Jak nic rzucił na nią jakąś klątwę. To jego życzenie dobrej nocy było najmniej szczerym na świecie. Przeklęty dupek, by nawet teraz nie dawać jej spokoju. Czego on od niej chciał?
Przymknęła oczy z cichym westchnieniem, gdy zaraz jej się przypomniało jakiej jej udzielił odpowiedzi. Co on sobie wyobrażał, wypowiadając takie rzeczy? Zupełnie tak, jakby jej potrzebował. Co on sobie myślał, by ją potem całować w taki sposób? Co on najlepszego robił, prowokując ją ciągle do takich nonsensownych rozmyślań? To przecież nie było w ogóle istotne. Wystarczyło, by o tym zapomniała. O każdym wstrzymanym oddechu, o pieprzonym mętliku, o dziwnym bólu w klatce i o...
Ba dum, ba dum, ba dum...
Tętno znów zwariowało, przyspieszając raptownie. Budził w niej tak silne emocje, tak skrajne reakcje, tak niedorzeczne myśli, tak naiwną stronę, że nie cierpiała go za to wszystko. Z nawiązką. Bo traciła kontrolę. Przestawała być panią szaleństwa. Dawała się przez nie pochłonąć. I nie wiedziała co o tym myśleć.

Była wariatką. Była kompletnie popierdolona, bo właśnie stała tutaj, pod tymi samymi, cholernymi drzwiami. Jej lewa, zdrowa dłoń zawisła w połowie ruchu do kołatki. Czy powinna? Czy miało znaczenie, która była godzina? Ich relacja nie zdawała się mierzyć czasu. Poza tym to wszystko jego wina. On zabierał jej sen. On zabierał jej spokój. Obdzierał ją ze wszystkiego, okrutnie, brutalnie. Niech cierpi jak ona. Wywoła go tak, jak on ją. Tylko bardziej namacalnie.
Ten dźwięk ją przestraszył do szpiku kości, gdy w końcu metal uderzył kilka razy o siebie, zagłuszając ciszę. Nawet się nie zastanawiała nad tym, kiedy nagle obróciła się na pięcie i zaczęła zbiegać po schodkach, czując się jak gówniarz, który właśnie coś przeskrobał. Zatrzymała się dopiero po kilku krokach, przełykając ciężko ślinę. Wróciła się. Zdecydowana na powrót. Teoretycznie.
Drzwi zaczęły się uchylać zanim zdołała się na powrót wspiąć po stopniach. Zamarła w bezruchu, sparaliżowana. Za późno na odwrót. Więc zrobiła to, co zawsze. Podniosła nos do góry i pokonała te kilka metrów szybkim krokiem, by zrównać się z gospodarzem. Minęła go bez słowa wyjaśnienia, jakby właśnie przyszła na umówiony kubek herbaty.
-Nie mogłam zasnąć.-wyjaśniła, nie patrząc na niego, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie, że zjawia się u niego bez uprzedzenia o takiej porze.-Nie jesteś zajęty?-zapytała, zrzucając z siebie płaszcz, ciągle nie zaproszona do wejścia, mimo że pokonała już próg, nie poproszona też o rozgoszczenie się, mimo że już kierowała się do znanego salonu. Nie zwróciła uwagi, że być może powinna się chociaż przebrać na tą okoliczność. Poprawić włosy. Przypudrować policzki. Zamiast tego zjawiła się u niego tak, jak wyskoczyła z łóżka - w halce, na którą narzuciła cienki, kwiecisty szlafrok, którego poły luźno spływały po jej bokach, ześlizgując się z jednego ramienia. I nie, żeby specjalnie ją obchodziło czy był specjalnie zapracowany. Wszystko, by wypełnić ciszę i nie dać mu możliwości na zadanie pytania co ją tutaj, do licha, niesie?
Dopiero gdy zapadła się w poduszce kanapy uniosła wzrok, krusząc się momentalnie.
On.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.


Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 03.09.16 21:23, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]31.08.16 22:39
Sprzątałem dziś cały dzień.
Siedząc wygodnie na kanapie mogłem podziwiać wypolerowaną i wypastowaną podłogę salonu, na której nie zalegała ani jedna drobinka kurzu. Tak samo jak na leżącym przed świeżo wysprzątanym kominkiem dywany. Wyprany nabrał swojej silnej, burgundowej barwy na nowo. Komponował się wprost cudownie ze skrzącymi się płomieniami rozpalonymi na pachnących jeszcze lasem polanach drewna. Szklany stolik, który zazwyczaj stanowił podstawę dla kolekcji pustych butelek teraz wręcz błyszczał czystością. Co prawda nie byłem w stanie pozbyć się z niego kilku rysek, ale i tak byłem dumny z osiągniętych efektów. Nie przeczę, że gdyby nie magia to wszystko byłoby wykonane dwa razy gorzej oraz zajęłoby mi dwa razy więcej czasu. Okna po zimowych opadach na pewno nie pokazywałby teraz śnieżnego krajobrazu tak wyraźnie, a blaty w kuchni nie zachęcałyby czystością do jedzenia wprost z nich. W dodatku chyba nigdy, od kiedy mieszkam na Pensford nie miałem takiego porządku w sypialni. Pościel była tak pachnąca i miękka, że padłem w jej objęcia od razu po długiej kąpieli, kiedy zmywałem z siebie cały brud domu, jaki do mnie przylgnął w geście desperacji. Nie miałem jednak żadnych wyrzutów sumienia. To był niezwykle owocny dzień. Wydaje mi się, że uśmiechałem się nawet jak kretyn do poduszki.
Ale wydaje mi się, że miałem prawo. Do tego wszystkiego. Może zapeszę mówiąc to na głos, ale po raz pierwszy od dawien coś zaczynało mi się układać. Ten cały nieporządek, rozchwianie mojego życia nagle zaczynało się kończyć, zabliźniać. Nie spodziewałem się tego, początkowo sam byłem zaskoczony. Tamtego pamiętnego dnia po spotkaniu z Seliną udało mi się najzwyczajniej w świecie zasnąć. Żadnych męczących myśli, rozpamiętywania i rozdrapywania ran, powtarzania sobie pod nosem zdań, które można by wypowiedzieć - nic. Odpocząłem tak bardzo jak nigdy wcześniej. Wstałem rano z niezwykłym uczuciem, które czułem tak dawno, że wydawało mi się dziwnie obce, niespotykane, nie moje. Ale nie broniłem się. Dlaczego psuć, coś, co było dobre? Po co się wzbraniać skoro mogłem z tym żyć. Nagle jakby wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Wiedziałem, że teraz sprawy nie zależą ode mnie. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Pod tamtą ścianą zadziało się coś przełomowego, czułem to. Ja poszedłem wtedy za nią. Nie zostałem w środku, bezpiecznie otulony dusznym oparem tytoniu. Pokazałem, co prawda w nieco mało oczywisty sposób, że mi na niej zależy. Teraz była kolej na ruch. Musiała pokazać, co myśli o tym wszystkim. Mogłem chcieć naprawdę bardzo mocno, mieć świadomość tego dziwnego uczucia, jakie we mnie pączkowało, ale już raz przez to przechodziłem. Wiedziałem doskonale, że jednostronna relacja nie ma sensu. Angażowanie się w coś takiego nie ma sensu, bo to walka z góry skazana na porażkę. Już raz nabiłem się na ostre sidła, jakie zastawiła na mnie kobieta. Nie mam zamiaru pakować się drugi raz w to samo bagno.
Tylko tym razem jest inaczej. Czuję dziwne przekonanie, niezłomne wręcz, że Selina się odezwie. Jak zwykle zresztą. Milczenie nigdy nie było w jej stylu. Zresztą, po tym, co stało się obok Czarnego Kota na jej enigmatyczną osobę padło nieco światła, które zarówno stworzyło jeszcze więcej niejednoznacznych cieni, jak i oświetliło parę spraw. Być może właśnie dlatego miałem tak wyśmienity nastrój, być może właśnie dlatego posprzątałem w jakimś dziwnym impulsie cały dom. Dawno się tak nie zmęczyłem poza ringiem i czułem każdy mięsień, ale było to naprawdę dobre uczucie. Nie chcę nawet myśleć jak czułbym się, gdybym nie wspomógł się magią. Chyba się starzeję.
Dlatego liczyłem na parę godzin wspaniałego wypoczynku w świeżej pościeli, która wręcz mnie pochłaniała, kojąc obolałe trochę ciało. Oczywiście liczyłem jest tu słowem klucz, bo oczywiście niedane było mi zaznać pełnego relaksu. Pukanie do drzwi jest zupełnie niespodziewane i łupie mi w czaszce, jak gdybym miał kaca, a przecież jedyny alkohol, z jakim miałem dziś do czynienia to ten w płynie do mycia okien. Mój umysł jest chyba zbyt zmęczony i jeszcze w połowie w krainie snów, więc dopiero, gdy zsuwam się z łóżka i naciskam klamkę, aby doczłapać się do drzwi wejściowych, uświadamiam sobie, że ręcznik, którym przepasałem się po wyjściu z kąpieli zsunął się już dawno temu. Wdycham więc donośnie, cofam się do szafy i wygrzebuję ze świeżo wypranej sterty jakieś ciemne bokserki. Nie kłopoczę się dobieraniem czegoś więcej, mój mózg wciąż jeszcze nie zdołał się obudzić. Resztę drogi przebywam prawie jak lunatyk, ale oczy rozszerzają mi się trochę, kiedy widzę stojącego na dworze gościa. Zimne powietrze też działa trochę orzeźwiająco. Nie zmienia to jednak faktu, że zaskoczenie miesza się z moją sennością i bezwiednie pozwala mi przepuścić Selinę Lovegood w drzwiach. Mrugam kilka razy, bo wydaje mi się, że mam deja vu, kiedy zamykam za nią drzwi, a płaszcz upada z szelestem na podłogę.
- Spałem - mamroczę nieco tępo, obracając się na pięcie, aby podnieść jej porzuconą garderobę. Chyba sprawia to, że do mojego mózgu spływa natlenowana krew i trybiki zaczynają działać. Moją pierwszą logiczną myślą jest: Muszę kupić jej zegarek. Upewniam się w tym, gdy wchodzę do mojego nieskazitelnie czystego salonu i spoglądam na ubranie mojego gościa. Czy same piekło zesłało mi ją na pokuszenie? Chyba naprawdę nie mogła zasnąć. Chociaż jestem mniej więcej tak samo ubrany jak ona, ale ja mam na swoje usprawiedliwienie fakt, że spałem. Dlatego nie silę się specjalnie na jakieś grzeczności i najzwyczajniej w świecie ląduje na drugim końcu kanapy. Opieram stopy o mój ślicznie wypolerowany stolik, oczyma wyobraźni widząc tłuste odciski stóp, ale wyjątkowo nic nie robię z tym faktem. - Gdybyś chciała się czegoś napić to wszystko jest w kuchni. - Chciałbym iść spać dalej, ale mam wrażenie, że z każdą chwilą chce mi się spać coraz mniej. Opieram na podpórce łokieć, na dłoni sadowię głowę i patrzę na nią kątem oka. Może uda mi się zdrzemnąć zanim zauważę, że ten szlafrok jest tak cholernie krótki.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]01.09.16 17:26
Nie mogła myśleć o tym, co działo się w Czarnym Kocie. Nawet, jeśli po tym spotkaniu sprawiła sobie prawdziwego czarnego kota, którego pierwsze imię było kombinacją imienia osoby, którą właśnie odwiedzała i która to też persona była przyczyną całego zamieszania. Bo jak to możliwe, by człowiek, który był tak kompletnie nieporuszony, z tym nadzwyczajnym spokojem, z tą irytującą aurą był w stanie wprowadzić tyle chaosu?
Nie mogła sobie na to pozwolić. Przede wszystkim dlatego, że się wstydziła. To już drugi raz, gdy przy nim jej twarz zrobiła się mokra od łez. Była przerażona tym, jak bardzo się przy nim odkrywa. Każdy skrawek jej ciała ją bolał, spinając się od strachu przed nadchodzącym ciosem. Bo on w końcu nadejdzie, a ona odsłaniała swoje najbardziej wrażliwe punkty. Bała się. Rzadko czuła podświadomie tak wielkie zagrożenie. Serce przyspieszało swój rytm na samą myśl. Bo jakimś dziwnym sposobem Leonard Mastrangelo zyskał nad nią moc. A przecież to nie było możliwe. Nie poddawała się nikomu i niczemu. A wystarczył jego nieodpowiedni wyraz twarzy, by miała ochotę uciec. Uśmiechnąć się. Zapłakać. I wściec się. Złości w tym wszystkim było najwięcej.
Z czasem zaczynała coraz mniej tego zrozumieć, im więcej się na siebie natykali. Z każdym wymienionym zdaniem wszystko sprawiało coraz mniej sensu. Kolejne spojrzenia były bardziej obce. Oglądała się za nim nagminnie, jakby widząc go od nowa. I w końcu sam jego widok wywoływał w niej palpitacje i suchość w ustach. Drętwiała cała, niezdolna do ruchu. Może po prostu stał jej się fobią? Czy było inne rozwiązanie? Albo miała na niego alergię? Więc dlaczego, do diaska, pukała do tych przeklętych drzwi znowu?!
Gdy tylko między framugą pojawiło się światło, nie czekała na zaproszenie. Nie musiała podnosić wzroku by wiedzieć kto otwiera jej drzwi. Mijając go, widziała tylko bose stopy. Przemknęła szybko, jakby przed czymś uciekała. Przed nim? Zimnem? Zmarszczyła tylko na moment czoło, słysząc jego odpowiedź. Prawie się obróciła, by spojrzeć na jego kontrolnie, bo i głos wydawał jej się nieco inny - niższy, jakby trochę zachrypnięty, bo... zaspany? Była jednak zbyt pochłonięta własnym myślami, by zaprzątać sobie takimi detalami głowę. Poza tym i tak miała go przed oczami. Stale. To było ostatnio jej przekleństwo. Nie dawał jej nawet na krótkie chwile spokoju. Zabierał oddech, kiedy jego palce znowu sięgały do jej twarzy, by potem jedynie powietrze musnęło jej usta, a jej wizja rozpłynęła się w przestrzeni. Torturował ją. Był takim okrutnym człowiekiem.
-Też chciałabym spać.-burknęła pod nosem, podciągając nogi na kanapę. Pięty wbiła w poduszkę, zasępiając się na trzaskający kominek przed sobą. Uwielbiała ten dźwięk. Prawie zapominała o natrętnych głosach, które nie dawały jej spokoju. Nie zauważyła różnicy w sterylności pomieszczenia od ostatniego czasu, choć zapach faktycznie wydawał jej się aktualnie charakterystyczny.-Spać...-powtórzyła, prychając, jakby ta myśl ją nagle zirytowała.-Jak możesz tak po prostu spać?-skrzywiła się, rzucając słowa w eter.-Czemu ty zawsze jesteś taki, kurwa, spokojny?-frustracja zaczęła w niej rosnąć.
Jak to możliwe, że ona ledwie mrużyła oko, a ten smacznie zasypiał o normalnej porze, kompletnie zdolny do dalszej egzystencji, gdy jej się wszystko powywracało do góry nogami?! Co za... drań! Co za diabeł piekielny! Okrutny! Ohydny! Najgorszy! I kompletnie bez sumienia!
Cień mignął jej przed oczami, kiedy przechodził, by zająć miejsce niedaleko niej. Poczuła tylko jak mebel zapada się pod jego ciężarem, znacząc jego obecność. Z ogromnym wysiłkiem nie odwracała wzroku od dywanu, na którym ostatnim razem przespała tu noc.
Machnęła lekceważąco ręką na jego propozycję.
-O tej porze piję tylko dobrą herbatę. Pewnie takiej nie m...-powiedziała, w pewnej nieświadomości przekręcając głowę w jego kierunku, siłą rzeczy kierując oczy na niego. Zdębiała na chwilę, widząc go w niepełnym negliżu. Wzięła płytki oddech, marszcząc brwi.-Masz jakiś problem z noszeniem ubrań w domu?-zapytała zgryźliwie, by potem zacisnąć usta i wrócić do podziwiania dywanu.
Przygryzła wargę, zawieszając się nad czymś. Oplotła ramionami kolana, opierając na nich brodę. Uważała na nadgarstek, który ciągle nie wracał do dawnej sprawności. Zastanawiała się. Kotłowało się w niej wszystko, a ona miała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Trzymała jednak zacięcie buzię na kłódkę. Dlaczego miałoby jej ulżyć, jeśli mu o tym powie? Milczenie zdawało się ją zjadać od środka.
-Nie wiem po co tutaj w ogóle przyszłam.-wyrzuciła z siebie nagle gniewnie, zrywając się na równe nogi. Zrobiła dwa szybkie kroki w stronę holu, mając zamiar się ewakuować. Jego obecność wcale nie pomagała. Wszystko się wzmagało. To było kompletnie bez sensu. I przystanęła, głupia, targana jakąś dziwną myślą. I wystarczyło pojedyncze bicie serca, by coś zamgliło jej umysł, a ciało poruszało się samo, jakby tchnięte jakąś zewnętrzną mocą. Kiedy zdołała się obrócić i pokonać dzielącą ich odległość? W którym momencie nachyliła się nad kanapą, sięgając rękoma do przodu, by zakleszczyć drugi organizm w uścisku i po chwili przycisnąć własne usta do tych obcych?
Traciła przy nim wszystko. Panowanie. Rozum. Siebie. I oddech. Czoło oparło się o to drugie, gdy płuca zażądały odrobiny tlenu. Wypuściła powietrze z lekkim drżeniem, przerażona własnymi gestami. Szalała. Kto mógł jej pomóc w tym obłędzie?
-Jesteś idiotą, Mastrangelo?-wyrzuciła z siebie.-Nie przyszłam do ciebie po to, by się napić.-powiedziała szybciej niż zdążyła pomyśleć.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]02.09.16 22:15
Czy nie oddałem jej już zbyt wiele życia? Czy niewystarczająco wiele minut upłynęło mi na myśleniu o niej? Na roztrząsaniu tego wszystkiego? Na uwiecznianiu na płótnie tego, co wiązało się z nią? To chyba pozwalało mi na uzyskanie chociaż odrobiny spokoju. Zwłaszcza, gdy w moim sumieniu spoczęło coś na kształt świętego spokoju. W końcu zrobiłem wszystko to, co leżało w moim zasięgu. Miałem świadomość wypełnionego zadania, zamknięcie pewnego etapu, który ciągnął się za mną od czasu tamtego pogrzebu. Teraz nic nie zależało ode mnie.
A czy powinienem teraz drżeć o to, co będzie mieć miejsce? Przecież nie mam już na to wpływu. Czy psucie sobie krwi i bezustanne gdybanie miałoby mi w jakikolwiek sposób pomóc? Tym bardziej, że gdzieś pod moją świadomością snuje się subtelnie ta pewność. Dziwna, niespotykana wręcz. Przecież w stosunku do Seliny nic nie jest stuprocentowo pewne. Przecież ta kobieta to istny żywioł, zmienna niczym pogoda, brnąca do przodu, elastyczna tylko dla własnych potrzeb i wygodny. Niemożliwe, żebym odczuwał w jej sprawie taki przemożny wręcz spokój. Wydaje się to wręcz głupim zachowaniem. A jednak zaryzykowałem. I opłaciło się. Po raz kolejny Lovegood pojawiła się pod moimi drzwiami o porze szczerze niezachęcającej do odwiedzin. Jednak tym razem dla odmiany nie była ani troszeczkę pijana. Tym razem nie było mowy o jakiejkolwiek przypadkowości czy nieświadomym działaniu. Chociaż może nie powinienem tego tak śmiało zakładać. Nie zmienia to jednak faktu, że znów tu była. Tak samo pewna siebie jak zwykle. Nie było śladu po tamtej roztrzęsionej istocie, które znalazłam opartą o mur Czarnego Kota. Przynajmniej na początku sprawiała takie wrażenie, gdy mój śnięty jeszcze umysł nie zaczął jeszcze odpowiednio pracować, zbytnio omamiony samym faktem jej obecności.
Skrzętnie wieszając jej znajomy już płaszcz usłyszałem jej słowa z salonu i bezwiednie uśmiechnąłem się pod nosem. Miała problemy ze snem. Takie same, jakie męczyły mnie jakiś czas temu. Chyba powinienem jej współczuć, ale nie mogę powstrzymać tej uderzającej we mnie fali satysfakcji. Czyli nie przeszła nad tym do porządku dziennego. Cieszyło mnie to, ale niestety nie mogłem tego okazać, jeśli nie chciałem na powitanie oberwać w ząb. Na szczęście senność pozwoliła mi do niej wrócić z wyrazem klasycznego niewyspania na twarzy. Sadowiąc się na miękkiej kanapie zaczynam się nawet zastanawiać, czy nie uda mi się chwili zdrzemnąć. W końcu zazwyczaj tylko jej przytakuję albo się bronię, może doceniłaby taką swobodę monologu. Chyba jednak czcze to mrzonki. Jej gniewne uderzają w mój umysł, ostatecznie wyganiając z niego płoche resztki snu. Cóż, nie mogę jej winić. Zawsze była absorbująca.
- Równoważę twoją nadmierną nerwowość - odpowiadam z lekkim rozbawieniem. Być może właśnie podpisałem tym swój wyrok śmierci, ale po prostu nie potrafiłem się oprzeć. Bywa taka urocza, kiedy się na mnie wścieka. No i przede wszystkim nie mogę powiedzieć jej wprost, że wiedziałem, że przyjdzie. Tak zwyczajnie w świecie czułem to w kościach i ta świadomość pozwalała mi przetrwać kolejne dni nie osiągając takiego krytycznego rozdrażnienia jak ona.
Chcę się oburzyć, kiedy zaczyna sugerować mi, że w moim domu nie uświadczy dobrej herbaty, ale ta nagła zmiana tematu wzbudza we mnie niekontrolowany wybuch wesołości. Nie spodziewałem się, że zarejestrowała tamtej nocy fakt mojego skąpego ubioru i teraz poruszy tę kwestię. Owszem, nie była święta, ale wydawało mi się, że specjalnie unikała takich tematów. Uśmiecham się do niej szeroko, ale zaraz potem prostuję się na swoim miejscu i bezczelnie taksuję ją wzrokiem.
- Ty też nie wyglądasz jakbyś specjalnie lubiła chodzić w ubraniach. - Skłamałbym jednak mówiąc, że nie podoba mi się taki stan rzeczy. Przytrzymuję spojrzenie na jej sylwetce o chwilę za długo, po czym niechętnie wracam do tańczących w kominku płomieni. Zaczynam żałować, że to jedyne źródło oświetlenia w tym pomieszczeniu. Skupiony na tym widoku i tej jednej myśli, mój zaspany umysł z opóźnieniem zaskakuje na widok podrywającej się z kanapy Seliny. Marszczę w zaskoczeniu brwi, kiedy kieruje się do wyjścia. Nie wiem, co zrobić. Czy powinienem ją po raz kolejny zatrzymać? Przecież to nie miała być moja kolej. Moje rozważania trwają o sekundę za długo, bo ona zdołała już zmienić zdanie i podjąć nową decyzję. Słyszę jak krew dudni mi w uszach, gdy jej drobna sylwetka nagle znajduje się tuż obok mnie, a właściwie tuż nade mną, kiedy pochyla się, chociaż raz bez problemu nade mną górując. Selina Lovegood po raz pierwszy pocałowała mnie z własnej, niczym nieprzymuszonej woli. Serce bije mi w piersi, jakby zaraz miało mi zrobić tam dziurę. Nie mogę uwierzyć, że znów czuję miękkość jej warg na swoich. Jestem jak oszołomiony, pijany wręcz tym uczuciem. A kiedy odsuwamy się od siebie to czuję się jak po długiej walce, oddech mi się rwie, a tę irytujący mięsień nieznośnie obija się o żebra. Przymykam lekko wargi, a potem sam nie wiem, co robić. Najdelikatniej jak potrafię łapię ją w pasie i zmuszam do usadowienia się na moim kolanie. Teraz mamy oczy na mniej więcej tym samym poziomie.
- Ostatnio mam wrażenie, że jestem - odpowiadam, kiedy oddech mi się normuje. Zezuję na swoje dłonie na jej talii, bo nie mogę się nadziwić jak moje wielkie ręce idealnie tam pasują. - W takim razie, po co przyszłaś, Selino? Jak mogę ci pomóc?


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]03.09.16 13:27
Naprawdę nienawidziła jego spokoju. Zachowywał się tak, jakby wiedział, jakby życie działo się wokół niego, a on czekał na odpowiedni moment, by zadziałać, bo dokładnie wiedział kiedy nastanie. I nie było w nim śladu niecierpliwości czy oczekiwania na tą przełomową chwilę. Był pewny, że drgnie wtedy, gdy nastanie na to czas. Był taki nieporuszony. I nie miał w sobie śladu arogancji, mimo że był klasycznym know-it-all. Ona przecież zachowałaby się z takim naręczem zupełnie inaczej. Nie mogła czekać bezczynnie, przyglądać się bez cienia ekscytacji czy śladu emocji. Nie była niezachwiana, wystarczyło tknięcie, by wybuchła niczym wulkan, nie panując nad tym kompletnie. Była taka inna. Wystarczyła iskra, by zaczęła płonąć i jedno dmuchnięcie, by zgasła. Taka nietrwała. Taka ulotna. Niepewna.
Nie wiedziała, że tu przyjdzie. W końcu wszystko zdawało się dziać bez jej kontroli. Ten pocałunek pod tamtym murem też. Przecież chciała uciec. Zniknąć z jego widoku, najlepiej na zawsze. I już nigdy więcej tego nie powtórzyć. Mimo, że była żywiołem, mogła się bardzo łatwo sparzyć. I wiedziała, że to prędzej niż później się stanie. Więc bolał jej każdy krok zbliżający ją do granicy, mimo że każdy mięsień spinał się z niecierpliwością do biegu. Nie miała się ponownie pojawiać w jego progu. To nie było dobre wyjście, ale ilość głosów, która mówiła jej co ma zrobić, była zastraszająca. Było ich zbyt wiele, aż nie wiedziała który ma posłuchać.
Więc po prostu działała, odrzucając niewygodne przemyślenia. Instynktownie. A jednak te akcje miały swoje źródło, wychodziły z ośrodka, który starała się blokować.
Dlaczego wszystko musiało być takie skomplikowane? Dlaczego powiązałeś sznury na tak grube węzły, Leonardzie? Moje ręce zdają się być za słabe, by je rozwiązać. Duszę się pod nimi, nie widzisz tego? Prędzej czy później je rozerwę, a ofiar będzie więcej niż mógłbyś sobie wyobrazić. Naprawdę uważasz, że te skradzione chwile są tego warte?
Bo one właśnie nimi były. Wyrwane. Nie należące się jej. Nie powinna od nowa poczuć tego smaku. Nie był jej przeznaczony. Ile trucizny można pić, wmawiając sobie, że to najsłodszy miód? Czkawka to ostatnie, czym się to odbije.
Parsknęła na jego słowa, a palce tylko nerwowo zaczęły się zaciskać. Ciało nie wiedziało co robić. Mrowiło ją.
-Po co?-wyrzuciła z siebie, krzywiąc się i mrużąc wściekle oczy. Dlaczego ktoś miałby ją dopełniać? Bo to chciał powiedzieć, prawda? Jak śmiał sugerować coś podobnego? Uważał, że razem coś tworzą? Całość? Bez siebie niekompletni? To śmieszne! Naprawdę karmił siebie takimi mrzonkami? I... zatruwał jej głowę tym samym?
Jego wesołość ją drażniła. Dłonie zaciskały się w pięści, a wzrok rzucał piorunami na prawo i lewo. Jego spojrzenie to tylko podżega, a ona w ostatniej chwili powstrzymuje się, by się na niego nie rzucić i nie zacząć dusić. Nie chciała być blisko jego ciała, gdy tak zachłannie patrzył na jej własne. Obrót tej sytuacji mógłby być niekorzystny dla jej ówczesnego celu.
-Jesteś ślepy? Jestem ubrana.-warknęła, zirytowana jego sugestią.-Nawet idealnie jak na tą porę, podpowiem ci.-dodała jeszcze, zadzierając nos do góry. A jednak zdawała sobie sprawę z mijającego czasu. Zegarek mógłby być jednak nieprzydatnym prezentem dla kogoś, kto ignoruje znaczenie godzin w kontekście przyzwoitości.
I potem wszystko było ogniem, mimo tak oczywistego źródła światła, nie była w stanie nic zobaczyć. Zrobiła się głucha. Widziała tylko jedno, a jej mięśnie podążały jedną ścieżką, bardzo skupione na swoim kierunku. Nie myślała o niczym. Nie roztrząsała niczego, pchając się ku kompletnej zgubie, jak rasowy szaleniec. Bo musiała nim być. Logika nie chciała się jej nawet trzymać. A ona trwała w ciągłym przestrachu, bojąc się kolejnego kroku, który i tak wykonywała. Zmysły już dawno przestały działać trzeźwo, pogrążając się w chaosie i niewymiernej ilości bodźców.
Serce próbuje przebić się przez skórę, a płuca okazują się za małe, by zaspokoić to nagłe pragnienie na tlen. Nie była w stanie zaspokoić tych prostych potrzeb, drżąc pod wodą, która właśnie przykryła ją swoją bezkresną tonią. Tonęła, idąc na dno. To Leonard Mastrangelo ciągnął ją w dół. Zadziwiające, ale czuła, jakby faktycznie dryfowała w oceanie. Zdawała się nic nie ważyć, dotyk był jakiś inny, wszystko szalało jak podczas sztormu, choć nie tknęło głębin, które ciągle odbijały się spokojem.
Wyciągnęła dłoń, dotykając jego policzka, jakby z przestrachem, że zaburzy tą spokojną taflę. Jej wyraz twarzy zmienia się na najbardziej obcy na kuli ziemskiej. Selina Lovegood unosi kąciki ust w niemalże czułym uśmiechu, kiedy ponownie nachyla się w jego stronę.
-Więc możesz nim pobyć przez jeszcze chwilę.-głos zniżył się do szeptu.-Nikt nie może mi pomóc, głupcze.-roześmiała się niemalże smutno. Czy słyszał jak pomiędzy ich słowami jedynym dźwiękiem jest ciche bicie?-Na razie po prostu mnie nie puszczaj. I przestań w końcu mówić.-zadziwiająca wręcz miękkość w barwie jak na słowa, które kazały mu się zamknąć. Położyła swoje usta na jego, po raz kolejny pogrążając się w nieskończonym obłędzie.
O ściany odbijał się oddech pełen frustracji, gdy dłonie poruszały się, próbując zrzucić z siebie zbędne warstwy, a wargi z takim bólem odrywały się pod wpływem ruchów od pocałunków, by po chwili wrócić do nich z nową namiętnością. Długie wstępy były niebezpieczne, ryzykowało się rozmyśleniem, dlatego należało działać szybko, czyż nie? Więc w końcu nagie ciało drżało ni to pod zimnym powietrzem ni to pod wpływem dotyku czyichś rąk.
Klatka piersiowa cierpiała, gdy coś się o nią bez przerwy rozbijało, a skóra piekła niemożliwie pod najmniejszym dotykiem. Bliskość wcale nie dawała ukojenia. Wzmagała wszystko pod stokroć, przykrywając to cienką woalką rozkoszy. Trzeba być chorym, by pchać się w objęcia namiętności. A ją wręcz paliła gorączka.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]03.09.16 16:12
Boks mnie tego nauczył. Ta dziedzina sportu powszechnie uważana za prostacką i brutalną tak naprawdę pozwoliła mi wykształcić takie cechy charakteru, które można spokojnie wykorzystywać poza ringiem. Po dziś dzień w moim umyśle rozbija się nieśmiertelny obraz ojca podczas jednego z niezliczonych treningów. To on był moim pierwszym i bez wątpienia najlepszym trenerem. Pomiędzy typowo sportowe porady bez problemów wplatał życiowe prawdy, które wracały teraz do mnie echem tamtych szczęśliwych wspomnień. Najsilniejszym była anegdota o cierpliwości. Dwóch mężczyzn czekało na pociąg. Włoch i Anglik. Włoch spokojnie siedział rozleniwiony na ławce, chwytając promienie słońca na ławce przed dworcem. Spoglądał na migoczącą w oddali tarczę zegara jedynie od czasu do czasu. Anglik przybył na miejsce o ściśle określonej porze, trzymając się swoich sztywnych, ustawionych reguł. Z pogardą wręcz spojrzał na pierwszego mężczyznę. Wszystko poszło zgodnie z planem do momentu dotarcia do kas. Anglik nie przewidział kolejki do okienka biletowego. Brakowało pięć minut do odjazdu pociągu, kiedy w końcu dotarł do okienka. W tym samym momencie zauważył idącego już bezpośrednio na peron Włocha machającego mu na powitanie. Ostatecznie spotkali się w jednym przedziale. Spocony od stresu Anglik i rozluźniony obcokrajowiec z uśmiechem na ustach. Przy kontroli biletów okazało się, że to Anglik takowego nie posiada.
Ojciec nie nauczył mnie nigdy kraść, jako były wojskowy nigdy by czegoś takiego nie tolerował. Miałem wyciągnąć właściwe wnioski, które wcale nie były zły. Należało obserwować przeciwnika. Czas działał na jego niekorzyść, zaczynał się stresować i popełniać błędy. Aby wygrać wystarczy cierpliwość i odpowiednia analiza ruchów przeciwnika. Nawet najbardziej skomplikowany działa na podstawie jakiegoś schematu, który można dostrzec przy odrobinie wysiłku. Zwłaszcza, gdy rywal zaczyna się denerwować albo czuć zbyt pewnie. O dziwo niemożliwa do zaszufladkowania Selina okazała się działać w taki sposób. Wróciła, po raz kolejny, zgodnie z moim założeniem. Zachowując się tak jak tego chciałem. To nie była w moich słabość, to była po prostu ona. I ani trochę nie pogłębiał to mojej pewności siebie w stosunku do niej. Nadal w wielu kwestiach nie potrafiłem jej rozgryźć, więc cały czas pozostawała niebezpieczna.
Jak teraz chociażby. Taka zwykła, drobna uwaga. Żadna złośliwość, bardziej podkreślenie oczywistego faktu, a jej ciśnienie wydaje się rosnąć w moich oczach. Przygląda mi się jak jakiejś jadowitej kobrze, która tylko czeka na odpowiednią chwilę, aby ją ugryźć. Sam nie wiem, co zrobić, aby stracić tę łatkę. Mam czasem wrażenie, że to jakaś bariera nie do przeskoczenia, ale z drugiej strony pragnę jeszcze bardziej ją przeskoczyć.
- Bo wierzę w równowagę we wszechświecie? - odpowiadam pytaniem na pytanie, patrząc się tym razem w sufit, bo tam, wyżej, znajdują się gwiazdy. Niezwykłe ciała niebieskie, które prawdopodobnie także wierzą w tą moją teorię. W końcu działają w idealnym porządku, według niezachwianych od wieków zasad. Dopiero nieliczne z nich człowiek zdołał poznać. Czasem mam wrażenie, że Lovegood urwała się z kosmosu. Może to imię nie jest zwykłym przypadkiem?
- O widzisz, to tak samo jak ja. - Chyba nie powinienem jej już bardziej irytować, ale chyba cokolwiek wypadnie z moich ust wprawi ją w rozeźlenie. O ile da się jeszcze bardziej. A może to wierzchołek góry lodowej? Może wcale nie chcę widzieć tej części czającej się pod wodą. - Każdy śpi, w czym mu wygodnie. - Próbuję spuentować neutralnie naszą wymianę zdań na temat ubioru. To taka śmieszna, prozaiczna wręcz część naszego spotkania. Jakby tylko podkreślała napięcie, które między nami powstało od czasu ostatniego spotkania. Uwypukla podminowanie Seliny, ale nie tłumaczy jego źródła. Bo co tak naprawdę wprawia ją w taki nastrój? Jakie emocje popychają ją do takich reakcji? Zazwyczaj była po prostu nastawiona bojowo, ale nigdy nie atakowała niesprowokowana, a dziś od wejścia zdawała się mieć ofensywny nastrój.
Dlatego moje zdziwienie topnieje z minuty na minutę, kiedy mój coraz bardziej rozbudzony umysł dodaje dwa do dwóch. Mam wrażenie, że szaleńcze bicie mojego serca miesza się z jej. To niezwykłe. Nie spodziewałem się czegoś takiego spontanicznego po niej. Co nią kierowała? Czy jakaś potrzeba? Skąd to się w niej wzięło? Z jednej strony chciałem to zrozumieć, ale z drugiej zdecydowanie starczyło mi całowanie jej. Minęło wiele czasu, od kiedy całowałem się naprawdę. Wyparłem kobiety ze swojego życia zrzucając na całą płeć piękno winę za własne nieszczęście. A teraz i tak znów byłem owładnięty, opętany wręcz do bólu. Dlatego nie byłem zadowolony, kiedy nagle przerwaliśmy, ale z drugiej strony było to dobre. Jakby pozwoliło mi otrzeźwieć trochę i przypomnieć sobie wszystko. Że to nie było naturalne. Jak gdyby nagle chciała zaszarżować, żeby zapomnieć, żeby przestać myśleć i oderwać się od rzeczywistości. A tego nie chciałem. Już raz tak zrobiłem i zapłaciłem za to najwyższą cenę.
Nie dała mi jednak szansy na dojście do słowa. Działała na moją zgubę z niezwykłą precyzją, zamykając moje usta w okowach swoich, uciszając myśli formujące się na języku w wyrazy. Chciałem dać się porwać tej fali odczuć. Jej gładkiej dłoni na moim szorstkim policzku, szczupłej tali pod moimi palcami, palącemu gorącu, które towarzyszyło złączeniu ust. To było piękne, momenty, które wypalały się w moim umyśle, ale nie chciałem mieć ich jedynie we wspomnieniach, chciałem się w tym zatracić. Ale nie mogłem. Kiedy Selina oderwała się od moich ust moja pierś unosiła się i opadała gwałtownie, a przez to, co zaczęła robić oddech zdecydowanie nie chciał zwolnić. Robiło się niewymownie gorąco, a może tylko mi było? Szelest opadającego materiału zadziałał niczym siarczysty policzek. Natychmiastowo oprzytomniałem. Widziałem, co robi, co chce zrobić. Miałem jej nagie, chętne ciało na wyciągnięcie ręki i nie mogłem tego zrobić. Nie byłem takim człowiekiem.
- Selina - wychrypiałem odrywając plecy od oparcia i zbliżając swoją twarz do jej. Musiałem jej patrzyć w oczy, bo inaczej zapadłbym się w to szaleństwo bez sekundy zwłoki. - Selina - powtórzyłem, nie umiejąc dobrać kolejnych słów, które musiałem z siebie wydusić. - Nie chcę tak - mój głos ściszył się prawie do szeptu. - Nie chcę, żebyś po wszystkim uciekła i stwierdziła, że to był mój jedyny cel. Żebyś mnie po tym znienawidziła. Nie chcę twojego ciała. Nie chcę go tylko. Chcę wszystkiego. - Ostatnie słowa padły zdecydowanym tonem. I o ile wcześniej zdałem sobie sprawę z pewnych rzeczy to dopiero teraz wszystko wypowiedziałem na głos. Kompletnie na oślep, nie wiedząc, jaka będzie jej reakcja. Albo to nasz początek, albo mój koniec.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Salon [odnośnik]03.09.16 17:54
Nie lubiła swoich życiowych lekcji. Zawsze czuła awersję do nauki. Bo to zawsze tyczyło się zapamiętana pewnych reguł i trzymania się ich - konsekwencji w działaniu, odrobiny zastanowienia, skupienia i przestrzegania tych pieprzonych zasad. Kojarzyła to sobie ze sztywnością, duszącym ograniczeniem, wpychaniu w kolejny schemat i wrzucania w równy rząd. Nie potrafiła działać według planu, wszystko było przecież takie dynamiczne i w jednej chwili omówione warunki mogły się kompletnie zmienić. Nie da się przewidzieć każdej sytuacji, po co tracić na to czas? Jak można wziąć oddech, kiedy najpierw dzielono włos na czworo i analizowano skład powietrza? Czy warto wahać się przed podjęciem każdego kroku? Ale przecież nie chodziło tylko o tą irytującą stałość, ale o jej kompletny brak asymilacji z dostosowaniem się do czegokolwiek. Nie sądziła, że jej akcje można podjąć pod jakąkolwiek taktykę. Bo mimo że myśli atakowały ją z każdej strony, to przecież nie obrała danej drogi celowo. Została popchnięta w jej kierunku.
Pamiętała bardzo dobrze ostatni raz, kiedy była zakochana. Mogła się wymawiać ile chciała, ale coraz częściej przestawała z tym walczyć. Poznała obiekt swoich uczuć dziesięć lat temu, przez długi czas karmiąc się tym, że ich koleżeńskie kontakty i okolicznościowe skradzione chwile jej wystarczą. Bała się przyznać jak poważne było to co wtedy przeżywała. A potem było za późno. Zaślepiona miłością nawet nie zauważyła, kiedy tamten zdążył zwrócić oczy na inną kobietę. A może tak naprawdę nigdy na nią nie patrzył? Wiedziała jednak jedno. To nie było coś trwałego. Mocne, przytłaczające emocje, ale niezwykle ulotne. Kiedyś miną, raz jeszcze odbijając na niej swoje piętno. Bo ten, kto udaje najsilniejszego zawsze jest najbardziej poszkodowany. Nie chciała tego jeszcze raz przeżywać - bo dawała sobie wierzyć, że wznosiła się do góry, na tych pieprzonych, metaforycznych skrzydłach miłości, by potem ktoś bez cienia litości je oberwał, niczym bezwartościowej musze, i nawet nie mrugnął okiem, gdy spadała z wysokości, by potem zderzyć się z ziemią. I potem długo wspinać się po ścianach przepaści, w którą się wpadło, na zawsze mając w pamięci bezkres ciemności, strach i rozdarcie, jakie się wtedy czuło.
Była zwyczajnym tchórzem.
Ale to nie tylko to, prawda? Chodziło też o dumę, o ten cholerny, wykreowany obraz siebie. Lovegood myślała, że jest niezależna. Zadzierała brodę wysoko, oświadczając tym gestem wszech i wobec, że jest ponad innymi. Jest mądrzejsza. Nie daje się wplątać w te zdradzieckie sidła, nie ponosi ją fala gorąca, pozostaje niewzruszona na te przyziemne miłostki, służąc większemu celowi, który nie został jeszcze określony.
Ale ponownie wszystko rozbijało się o strach. Bała się cienia sylwetki wyższej, postawniejszej od jej własnej, której głos był o wiele bardziej szanowany od jej własnego. Widziała ramię, za którym musiałaby się chować, słowa, którym należało się podporządkować, ciasne ściany, w których trzeba rozpalić ognisko domowe, wyniszczyć własne ciało, by wydać na świat skrzyżowanie miniatur swoich obrazów i drżeć w cieniu o decyzje, które już nie miałyby być przez nią podejmowane. Bo każde inne podejście wypchnęłoby ją na jeszcze dalszy margines niż ten, za którym się znajdowała aktualnie.
Widziała też inny obraz. Los wiecznej kochanki pozostawionej na byt lub niebyt. Stale zachwiana pozycja zależna od tej drugiej strony. Każda opcja wiązała się z rozdarciem.
Nie wyniosła z domu zdolności polegania na innych mimo posiadania siostry. Walczyła z każdym, kto próbował zająć to miejsce. Nie potrzebowała nikogo i niczego. Wszystko dlatego, że już raz została odrzucona. Jej ojciec odszedł chwilę po jej narodzeniu. Nie pamiętała jak wygląda ani nawet barwy jego głosu. Matka nigdy nie była w stanie zająć jego miejsca, nie gwarantując jej oparcia. Auriga była jedynie osobą, która odbierała jej tak cenną uwagę rodzica. Nigdy nie czuła się dostatecznie kochana, musząc zająć poboczne miejsca. Więc znienawidziła to uczucie, bo tak było prościej.
Była rozdrażniona. Od początku. Nie mogła zrobić nic. Od kilku dni ręce jej się trzęsły, wszystko wypuszczała z rąk, nic zdawało jej się nie udawać przez to dziwne rozproszenie. Treningi były mordęgą. Na plecach jeszcze widoczny był olbrzymi siniak, który oplatał obrzydliwy krwiak od uderzenia, które prawie przetrąciło jej żebra. Nawet nie zauważyła z której strony nadchodził ten tłuczek. A to nie wszystko. Alkohol jej nie smakował. Chodziła okrutnie trzeźwa, szalejąc z wyraźnością rzeczywistości. Rwała włosy z głowy, ale to nie pomagało. Nic nie pomagało. A wszystko miało jedno źródło. I miała ochotę je zniszczyć, raz na zawsze dać temu spokój.
Ale nie mogła.
Parsknęła na jego pieprzenie o równowadze. Oczywiście. Był typem, który mógł wierzyć w podobne rzeczy. Idealizowanie świata, wiara w ciężką pracę, w karmę, w te wszystkie naiwne bzdury. I wydawał się być szczęśliwy ze swoimi pomysłami na życie. I co? Myślał, że ją zmieni? Uleczy?
Zacisnęła usta, powstrzymując ich drżenie.
Nie kontynuowała ich rozmowy o ubiorze i jego dobraniu. Była zbyt zirytowana, by zareagować na jego słowa. Mogłaby go rozszarpać.
A ona w końcu była na coś zdecydowana. Zabójczo zdeterminowana i poświęcona jednemu celowi. Była przekonana, że to jedyny środek na to, by wszystko zażegnać. Zmieść z powierzchni ziemi ten niepokój, tą całą niepewność, usunąć dręczącą ją osobę, posuwając się do rzeczy, która miała być cudownym rozwiązaniem. Wyłączyła myślenie, nawet nie próbując analizować swoich ruchów. Nawet, jeśli wmawiała sobie, że to jedyna droga, to serce nie chciało słuchać, że to tylko ostateczna konieczność, a nie coś więcej.
Nawet się nie zawahała, gdy ściągała przez głowę halkę, obnażając się kompletnie przed Leonardem. Z jakiegoś dziwnego powodu ufała, że wszystko potoczy się zgodnie z jej myślą. Na pewno nie spodziewała się odrzucenia. Chciała zdusić swoje imię na jego ustach kolejnym pocałunkiem. Jego wargi ciągle się jednak poruszały w irytującej mantrze. Jej zaćmiony wzrok, opętany umysł, ona cała nie chciała go słuchać. Spróbowała jeszcze raz, każąc go ugryzieniem w szyję za wybijanie ją z rytmu, ciągle pochłonięta niewytłumaczalną namiętnością. Dopiero jego sprzeciw kazał jej się od niego odsunąć. Mrugnęła, jakby wracając do zmysłów. W bladym świetle, jakie rzucał kominek, spróbowała wyczytać coś z jego twarzy. Kolejne zdania wychodzące z jego gardła ją zniszczyły. Trwała nieruchomo, mając nadzieję, że tym uda jej się na moment zatrzymać czas. Że niewerbalnie go sparaliżuje, a ona w tym czasie zdoła uciec i zabrać ze sobą wszystko, by pomyślał, że nic z tego się wcale nie wydarzyło i było jedynie wybrykiem jego wyobraźni. Jej też. Chciałaby w to wierzyć. Cofnąć wszystko i nigdy nie pojawić się na jego progu.
Właśnie bezpardonowo wyrwał jej serce z klatki piersiowej.
W końcu poruszyła ustami, zabierając z jego ciała ręce. Zakryła się nimi, nagle czując się tak nie na miejscu, kompletnie obnażona, kiedy on pogardził jej ciałem. Nie rozumiała jego ani jednego słowa. Nie docierało to do niej. Przez moment topiła się we własnym zagubieniu, dając mu sączyć swój ból ze swojej twarzy, kiedy nareszcie się przebudziła.
-Zostaw mnie...-powiedziała cicho, tak, że ledwo sama słyszała własny głos.-ZOSTAW MNIE! PUSZCZAJ!-wrzasnęła nagle histerycznie, panicznie, by go od siebie odepchnąć. Odskoczyła na drugi koniec kanapy, oplatając swoje ciało w rozpaczliwym wyrazie. Patrzyła na niego z abstrakcyjnie szeroko otwartymi oczami, a jej pierś poruszała się tak szybko, że ledwie nadążała z nabieraniem kolejnych oddechów. Miała wrażenie, że nie jest w stanie nabrać żadnego. Dusiła się, a płuca zapadały się w desperacji. Drżącymi rękoma zakryła twarz, trzęsąc się. Zupełnie tak, jakby nie znajdywała się już w ciepłym salonie, a wystawiona była na zimowe powietrze. Na języku czuła zastraszającą suchość. Ile tak trwała? Wieczność? Chwilę?
-Nie tego ode mnie chcesz?-odkryła się, choć nie zdołała przybrać maski.-Nie wystarczy ci to?-głos jej się łamał.-Ile masz zamiar mnie dręczyć zanim ci wystarczy? Naprawdę wierzysz w coś więcej?-wypuściła oddech, stracona. Pokręciła głową.-Czego ty chcesz?-zapytała słabo, nie mając pojęcia o czym mówił. Wszystko.-Trzymania się za rękę? Ciepłych obiadów w domu? Zasypiania obok siebie?-parsknęła smutno.-W jakim naiwnym świecie ty żyjesz?-wyrzuciła z siebie jeszcze, zanim gardło ścisnęło ją kompletnie, a ona sama nie była w stanie wydać z siebie więcej dźwięków.
Odwróciła głowę, nie mogąc na niego patrzeć. Czuła się jak głupiec. Upokorzona. Obdarta ze wszystkiego.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 2 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach