Zaczarowana huśtawka
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Zaczarowana huśtawka
Wygodna, miękka i niepozorna, pomimo delikatnego wyglądu jest w stanie unieść naprawdę solidny ciężar. Przytwierdzona do olbrzymiego dębu, wyłożona miękkimi jedwabnymi poduszkami, znajdująca się nieco na uboczu, wydaje się idealnym miejscem na odpoczynek. Kiedy ktoś w niej siada i zaczyna się bujać, huśtawka zaczyna grać melodię odpowiednią do nastroju, myśli oraz wspomnień zabawiającej się osoby.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:43, w całości zmieniany 1 raz
-Rodzina udaje, że ten fakt mojego życia nie istnieje- Odpowiedziała zgodnie z prawdą, i pomimo wszystko ponownie się uśmiechnęła lekko. Niemal do perfekcji opanowała zarzynanie niektórych emocji. Prawda była taka, że nie raz i nie dwa łzy same cisnęły się jej do oczu. Brak poparcia ze strony rodziny strasznie ją zasmucał. Ile razy miała ochotę wrócić do domu i porozmawiać z matką o tym co wydarzyło się, wyżalić, czy też opisać swoje uczucia. Prawda była taka, że pomimo tego iż otaczało ją mnóstwo osób była przy tym bardzo samotna. Osamotniona w swoim postrzeganiu świata. Jedyny ojciec zawsze popierał ją w tym co robiła. Liczyło się dla niego to aby jego córeczka była szczęśliwa, chociaż sam do końca nie popierał pomysłu z zostaniem aurorem, ze względu na to, że wiedział jak niebezpieczny jest to zawód. Mimo to nie podcinał jej skrzydeł. Dziewczyna była rzadkim okazem wychowanym na wolności. Gdyby dała się zamknąć w klatce byłaby zaiste interesującym okazem. Chociaż, nawet w tej chwili wzbudza nierzadko sensację innych ludzi. Czy to arystokratów, czy zwykłych zjadaczy chleba.
-Obawiam się, że jeszcze trochę nauki przede mną za nim wyślą mnie na poważną misję- Nie oczekiwała, że będzie miała lżej tylko ze względu na swój status społeczny, ale spodziewała się tego, że chociaż w pracy spojrzą na nią w zupełnie inny sposób. Niestety nawet tam spotykała się ze słowami krytyki, a jeszcze inni zakładali się często o to ile taka drobinka jak ona tam wytrzyma. Krótko mówiąc miała cały czas pod górkę, ale dzielnie szła nie zatrzymała się nawet na chwilę. W końcu aby chwycić swoje marzenie bardzo często trzeba zapłacić, tylko nie zawsze znamy cenę od razu. Szkoda, gdybyśmy wiedzieli co możemy stracić w chwili gnania za marzeniami mielibyśmy szansę wycofać się, wrócić do starego życia.
-Nigdy nie mówiłam, że małżeństwo oznacza byciem nieszczęśliwym- Odpowiedziała spokojnie przytulając książkę do klatki piersiowej.
-Jeżeli dojdzie do mojego zamążpójścia to tylko na moich zasadach oraz z człowiekiem którego znam i naprawdę kocham- Myśl, że miałaby spędzić resztę życia z człowiekiem którego nie jest w stanie pokochać, i jeszcze mieć z nim potomstwo, była dla dziewczyny nie do zniesienia. Równie dobrze mogłaby popełnić samobójstwo. Doskonale wiedziała jakie było małżeństwo jej rodziców. Jej ojciec nawet nie kochał swojej żony, co też po prostu jej powiedział aby ta się nie łudziła. Potrafili spierać się o najmniejszą pierdołę, oraz wierność ojca mogłaby zostać poddana mocnej dyskusji.
-Na szczęście ze względu na zawód jaki mam nadzieję wykonywać, prędzej pisane mi staropanieństwo, niż piękny dowrek- Już dawno pogodziła się z tym faktem. To była jedna z cen które przyjdzie jej zapłacić za swoje marzenia. Z perspektywy biernego obserwatora faktycznie Aurora przetracała swój potencjał. Ładna jest z niej dziewczyna, dobrze urodzona, i na pewno gdyby tylko trochę bardziej się postarała to byłaby idealną damą, żoną, a później matką. Niestety oznaczało to odstawienie na bok swojej dumy, a dziewczyna jako arystokratka miała jej aż za dużo.
-To dobrze, że rodzina męża ciebie zaakceptowała... oczywiście nie mam tutaj na myśli niczego złego- Poprawiła się od razu zdając sobie sprawę z tego jak mogłoby to zabrzmieć.
-Chodzi o to, że w kręgach arystokracji różnie przyjmuje się osoby spoza niej.- Mówiła prawdę, mężczyźni pod tym kątem mieli znacznie prościej niż kobiety. Młoda dama musiała nieźle się namęczyć aby albo rodzina męża ją zaakceptowała a zaraz potem cała reszta szlachetnie urodzonych czarodziejów i czarownic.
-Dobrze, że się odnalazłaś w tym wszystkim- Aurora naprawdę martwiła się o koleżankę. Znała ją na tyle aby móc powiedzieć, że jej los naprawdę nie był jej w żaden sposób obojętny, i za każdym razem kiedy widywały się na jakiś spotkaniach ukradkiem obserwowała jej zachowanie gotowa chrząknąć, albo stuknąć ją w nogę w chwili kiedy ta mogłaby się zapomnieć.
-Obawiam się, że jeszcze trochę nauki przede mną za nim wyślą mnie na poważną misję- Nie oczekiwała, że będzie miała lżej tylko ze względu na swój status społeczny, ale spodziewała się tego, że chociaż w pracy spojrzą na nią w zupełnie inny sposób. Niestety nawet tam spotykała się ze słowami krytyki, a jeszcze inni zakładali się często o to ile taka drobinka jak ona tam wytrzyma. Krótko mówiąc miała cały czas pod górkę, ale dzielnie szła nie zatrzymała się nawet na chwilę. W końcu aby chwycić swoje marzenie bardzo często trzeba zapłacić, tylko nie zawsze znamy cenę od razu. Szkoda, gdybyśmy wiedzieli co możemy stracić w chwili gnania za marzeniami mielibyśmy szansę wycofać się, wrócić do starego życia.
-Nigdy nie mówiłam, że małżeństwo oznacza byciem nieszczęśliwym- Odpowiedziała spokojnie przytulając książkę do klatki piersiowej.
-Jeżeli dojdzie do mojego zamążpójścia to tylko na moich zasadach oraz z człowiekiem którego znam i naprawdę kocham- Myśl, że miałaby spędzić resztę życia z człowiekiem którego nie jest w stanie pokochać, i jeszcze mieć z nim potomstwo, była dla dziewczyny nie do zniesienia. Równie dobrze mogłaby popełnić samobójstwo. Doskonale wiedziała jakie było małżeństwo jej rodziców. Jej ojciec nawet nie kochał swojej żony, co też po prostu jej powiedział aby ta się nie łudziła. Potrafili spierać się o najmniejszą pierdołę, oraz wierność ojca mogłaby zostać poddana mocnej dyskusji.
-Na szczęście ze względu na zawód jaki mam nadzieję wykonywać, prędzej pisane mi staropanieństwo, niż piękny dowrek- Już dawno pogodziła się z tym faktem. To była jedna z cen które przyjdzie jej zapłacić za swoje marzenia. Z perspektywy biernego obserwatora faktycznie Aurora przetracała swój potencjał. Ładna jest z niej dziewczyna, dobrze urodzona, i na pewno gdyby tylko trochę bardziej się postarała to byłaby idealną damą, żoną, a później matką. Niestety oznaczało to odstawienie na bok swojej dumy, a dziewczyna jako arystokratka miała jej aż za dużo.
-To dobrze, że rodzina męża ciebie zaakceptowała... oczywiście nie mam tutaj na myśli niczego złego- Poprawiła się od razu zdając sobie sprawę z tego jak mogłoby to zabrzmieć.
-Chodzi o to, że w kręgach arystokracji różnie przyjmuje się osoby spoza niej.- Mówiła prawdę, mężczyźni pod tym kątem mieli znacznie prościej niż kobiety. Młoda dama musiała nieźle się namęczyć aby albo rodzina męża ją zaakceptowała a zaraz potem cała reszta szlachetnie urodzonych czarodziejów i czarownic.
-Dobrze, że się odnalazłaś w tym wszystkim- Aurora naprawdę martwiła się o koleżankę. Znała ją na tyle aby móc powiedzieć, że jej los naprawdę nie był jej w żaden sposób obojętny, i za każdym razem kiedy widywały się na jakiś spotkaniach ukradkiem obserwowała jej zachowanie gotowa chrząknąć, albo stuknąć ją w nogę w chwili kiedy ta mogłaby się zapomnieć.
Gość
Gość
Lyra skinęła głową. Zdawała sobie sprawę, że zawód aurora był źle widziany dla szlachetnie urodzonej kobiety, że rodzina Aurory mogła nie być zachwycona jej wyborem, tym, że zamiast być damą, tak jak chcieli, marzyła o tak ryzykownym i niebezpiecznym zajęciu. Pewne życiowe wybory pociągały jednak za sobą konsekwencje i sama wiedziała o tym doskonale – niektórzy członkowie jej rodziny także nie do końca zaakceptowali jej fascynację szlacheckim światem i zgodę na aranżowany ślub zaproponowany przez Traversów poszukujących małżonki dla swojego syna. Także musiała zapłacić pewną cenę za swoje marzenia i naiwność, choć wcześniej wierzyła, że to wszystko dało się pogodzić, że jej stare i nowe życie nie musiały się wykluczać. Mimo to nie zawróciła, chociaż o konflikcie z bratem wciąż myślała z żalem, nawet jeśli nadal miała pewne oparcie w matce, która zaakceptowała jej nowe życie. Lyra nie chciała jednak rezygnować z czegoś, w co wierzyła i czego pragnęła, i z pokorą dźwigała konsekwencje swojego wyboru. Niewielu jednak o tym wiedziało, bo nie lubiła mówić o tych sprawach.
Nawet jeśli nie wiedziała dokładnie, jak wyglądały realia kursu, zdawała sobie sprawę, że musiał być bardzo trudny, szczególnie dla młodej kobiety. Nie tylko pod względem wymagających zadań i umiejętności, które należało przyswoić, ale też relacji ze współaurorami wątpiącymi w to, że sobie poradzi. Mimo że Lyra nie podjęłaby takiego wyboru, w jakiś sposób podziwiała tę upartą walkę o marzenia mimo przeciwności.
- Jeszcze przyjdzie twój czas – powiedziała tylko, mając nadzieję, że zderzenie z pierwszym poważnym zadaniem nie będzie dla lady Greengrass bolesne.
Kwestia małżeństwa była bardziej drażliwa; mimo swoich korzeni i braku niechęci do czarodziejów o innym statusie krwi Lyra zdążyła już pojąć, że szlachetnie urodzone panny powinny poślubiać równie szlachetnych mężczyzn i dbanie o to było dla rodów ważniejsze niż miłość. Jakkolwiek krzywdzące to było, rozumiała zasadność aranżowanych małżeństw i nie negowała ich, dlatego uniosła brwi na słowa Aurory.
- Co wtedy z twoją rodziną? Zapewne chcą dla ciebie jak najlepiej. Naprawdę byłabyś gotowa wyrzec się wszystkiego dla... miłości do osoby, której oni nie zaakceptują? – zapytała; kilka lat temu zapewne nie odczułaby żadnego zgorszenia, ale teraz już wiedziała, że to niestosowne. Nawet wśród tych liberalnych rodów, który nie ziały na każdym kroku pogardą, a niekiedy wręcz nienawiścią do osób niżej urodzonych. I chociaż sama w pewnym sensie miała wybór, na pewno większy niż Aurora, wybrała aranżowane małżeństwo. Sama weszła do złotej klatki, nawet jeśli uparcie nie chciała zobaczyć jej prętów odcinających ją od dawnej wolności. – Nie chciałabym zostać starą panną. Żyć smutno, samotnie, nie mieć męża... Dzieci... – Póki co posiadanie dzieci wciąż postrzegała w kategorii nieco bardziej odległej przyszłości, ale chciałaby kiedyś je mieć, móc patrzeć, jak dorastają i zapewnić im to, czego sama nie miała. Nie wiedziała jeszcze, że już nosiła w sobie owoc małżeństwa. – Są dla mnie naprawdę mili i pomagają mi, gdy mam jakiś problem. – Lyra także polubiła bliskich Glaucusa. Byli naprawdę w porządku wobec niej nawet mimo faktu, że pochodziła ze zubożałego rodu. – Chciałabyś może któregoś dnia obejrzeć moje obrazy? Oczywiście w takim momencie, kiedy nie będziesz mieć żadnych innych zajęć – zaproponowała nagle, gdy zdała sobie sprawę, że konwersacja niepokojąco zaczęła zbaczać na dość grząski grunt różnic w poglądach. Aurora pewnie jeszcze z Hogwartu mogła zapamiętać wyjątkowe zamiłowanie Lyry do sztuki, które później przerodziło się w coś poważniejszego i dziś dziewczę zajmowało się malarstwem zawodowo.
Nawet jeśli nie wiedziała dokładnie, jak wyglądały realia kursu, zdawała sobie sprawę, że musiał być bardzo trudny, szczególnie dla młodej kobiety. Nie tylko pod względem wymagających zadań i umiejętności, które należało przyswoić, ale też relacji ze współaurorami wątpiącymi w to, że sobie poradzi. Mimo że Lyra nie podjęłaby takiego wyboru, w jakiś sposób podziwiała tę upartą walkę o marzenia mimo przeciwności.
- Jeszcze przyjdzie twój czas – powiedziała tylko, mając nadzieję, że zderzenie z pierwszym poważnym zadaniem nie będzie dla lady Greengrass bolesne.
Kwestia małżeństwa była bardziej drażliwa; mimo swoich korzeni i braku niechęci do czarodziejów o innym statusie krwi Lyra zdążyła już pojąć, że szlachetnie urodzone panny powinny poślubiać równie szlachetnych mężczyzn i dbanie o to było dla rodów ważniejsze niż miłość. Jakkolwiek krzywdzące to było, rozumiała zasadność aranżowanych małżeństw i nie negowała ich, dlatego uniosła brwi na słowa Aurory.
- Co wtedy z twoją rodziną? Zapewne chcą dla ciebie jak najlepiej. Naprawdę byłabyś gotowa wyrzec się wszystkiego dla... miłości do osoby, której oni nie zaakceptują? – zapytała; kilka lat temu zapewne nie odczułaby żadnego zgorszenia, ale teraz już wiedziała, że to niestosowne. Nawet wśród tych liberalnych rodów, który nie ziały na każdym kroku pogardą, a niekiedy wręcz nienawiścią do osób niżej urodzonych. I chociaż sama w pewnym sensie miała wybór, na pewno większy niż Aurora, wybrała aranżowane małżeństwo. Sama weszła do złotej klatki, nawet jeśli uparcie nie chciała zobaczyć jej prętów odcinających ją od dawnej wolności. – Nie chciałabym zostać starą panną. Żyć smutno, samotnie, nie mieć męża... Dzieci... – Póki co posiadanie dzieci wciąż postrzegała w kategorii nieco bardziej odległej przyszłości, ale chciałaby kiedyś je mieć, móc patrzeć, jak dorastają i zapewnić im to, czego sama nie miała. Nie wiedziała jeszcze, że już nosiła w sobie owoc małżeństwa. – Są dla mnie naprawdę mili i pomagają mi, gdy mam jakiś problem. – Lyra także polubiła bliskich Glaucusa. Byli naprawdę w porządku wobec niej nawet mimo faktu, że pochodziła ze zubożałego rodu. – Chciałabyś może któregoś dnia obejrzeć moje obrazy? Oczywiście w takim momencie, kiedy nie będziesz mieć żadnych innych zajęć – zaproponowała nagle, gdy zdała sobie sprawę, że konwersacja niepokojąco zaczęła zbaczać na dość grząski grunt różnic w poglądach. Aurora pewnie jeszcze z Hogwartu mogła zapamiętać wyjątkowe zamiłowanie Lyry do sztuki, które później przerodziło się w coś poważniejszego i dziś dziewczę zajmowało się malarstwem zawodowo.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Aurora była dziwnym człowiekiem. Można by opisać ją na wiele sposobów, ale dzięki temu jej życie było niezwykle barwne. Była nieśmiała, słaba, szczęśliwa i przeklęta jednocześnie. Na przemian można było o niej powiedzieć, że była bogata i bidna. Pozostaje pytanie czego tak naprawdę szukała, i czy to czego pragnęła nie zacznie jej wyniszczać od środka. Dziewczyna teraz grała w naprawdę niebezpieczną grę, zapisując się na kurs aurorski można rzecz, że poprosiła samą śmierć do tańca, a ta urzeczona jej lekkością postanowiła dalej kontynuować ten teatrzyk. Czekając, aż ta niewinna dziewczynka sama wpadanie w jej ramiona.
-Jeżeli moja rodzina naprawdę chce dla mnie jak najlepiej- Zaczęła i uśmiechnęła się lekko. Widziała już te różnice pomiędzy sobą a dziewczyną z którą przyszło jej dyskutować. Tradycja nie zawsze była dobra, i czasami przychodził czas na to aby zrobić wreszcie coś nowego.
-To pozostawią moje życie w moich rękach i po prostu mi zaufają, że wiem co robię- Powiedzieć, że Aurora była egoistką to nie grzech ani ujma, to była prawda. Od kiedy pamięć sięga dziewczyna była wpatrzona w siebie, i w ojca. Dla niego byłaby gotowa skoczyć w ogień, dla siebie również jak kolwiek by to głupio nie zabrzmiało.
-Jeżeli mi się przytrafi, że się zakocham, i nawet jeżeli będzie to arystokrata, to dla niego będę gotowa rzucić aurorstwo i zostać prawdziwą damą, żoną i matką- Jednocześnie miała też pewne wymagania. Poświęcenie za poświęcenie. Mężczyźnie w którym się zakocha jest w stanie oddać dosłownie wszystko, ale nie może żądać jej wolności. I to byłby jedyny warunek który musiałby zostać spełniony. Poświęcenie jej nie były obce, więc przychodził z dziecinną łatwością. Chociaż teraz mówiła o swoim podejściu planach na przyszłość. Świat jest na tyle zabawny, że to co planujemy nigdy tak naprawdę nam nie wychodzi, więc ciekawe jakie to rozczarowanie czeka Aurorę.
-Trzeba czasami wyrzec się pewnych rzeczy aby osiągnąć swój cel. Rzadko dostajemy wszystko to czego pragniemy- Rudzielec na chwilę obecną mógłby powiedzieć, że jest życiowo spełnione. Chociaż Aurorze zostało jeszcze mnóstwo walk do stoczenie, i czy była gotowa na ewentualne ofiary, które każda wojna za sobą ciągnęła.
-Dalej malujesz?- Zapytała się retorycznie. Naturalnie skoro zapraszała ją do obejrzenia jej dzieł to pewne, że malowała. Faktycznie w szkole kilka razy pokazywała jej swój szkicownik, a Aurora udawała, że niezwykle na tym się zna. Nie jedna guwernantka usiłowała wpoić w dziewczynę wiedzę o sztuce, ale malarstwo wyjątkowo topornie jej wchodziło. Po prostu jakoś nigdy nie żywiła zbyt wielkiej miłości do malarstwa.
-Z wielką przyjemnością kiedyś obejrzę twoje dzieła. Pewnie w domu ozdabiają każdą ścianę- Jakoś tak się jej zawsze kojarzyło, że artyści lubią przyozdabiać swoje domu swoimi dziełami, po co nie wiedziała. Lady Greengrass zazwyczaj nigdy się nie podobało to co robiła, i nigdy by nikomu tego nie pokazywała, tak była dla siebie zdecydowanie zbyt krytycznie nastawiona.
-Jeżeli moja rodzina naprawdę chce dla mnie jak najlepiej- Zaczęła i uśmiechnęła się lekko. Widziała już te różnice pomiędzy sobą a dziewczyną z którą przyszło jej dyskutować. Tradycja nie zawsze była dobra, i czasami przychodził czas na to aby zrobić wreszcie coś nowego.
-To pozostawią moje życie w moich rękach i po prostu mi zaufają, że wiem co robię- Powiedzieć, że Aurora była egoistką to nie grzech ani ujma, to była prawda. Od kiedy pamięć sięga dziewczyna była wpatrzona w siebie, i w ojca. Dla niego byłaby gotowa skoczyć w ogień, dla siebie również jak kolwiek by to głupio nie zabrzmiało.
-Jeżeli mi się przytrafi, że się zakocham, i nawet jeżeli będzie to arystokrata, to dla niego będę gotowa rzucić aurorstwo i zostać prawdziwą damą, żoną i matką- Jednocześnie miała też pewne wymagania. Poświęcenie za poświęcenie. Mężczyźnie w którym się zakocha jest w stanie oddać dosłownie wszystko, ale nie może żądać jej wolności. I to byłby jedyny warunek który musiałby zostać spełniony. Poświęcenie jej nie były obce, więc przychodził z dziecinną łatwością. Chociaż teraz mówiła o swoim podejściu planach na przyszłość. Świat jest na tyle zabawny, że to co planujemy nigdy tak naprawdę nam nie wychodzi, więc ciekawe jakie to rozczarowanie czeka Aurorę.
-Trzeba czasami wyrzec się pewnych rzeczy aby osiągnąć swój cel. Rzadko dostajemy wszystko to czego pragniemy- Rudzielec na chwilę obecną mógłby powiedzieć, że jest życiowo spełnione. Chociaż Aurorze zostało jeszcze mnóstwo walk do stoczenie, i czy była gotowa na ewentualne ofiary, które każda wojna za sobą ciągnęła.
-Dalej malujesz?- Zapytała się retorycznie. Naturalnie skoro zapraszała ją do obejrzenia jej dzieł to pewne, że malowała. Faktycznie w szkole kilka razy pokazywała jej swój szkicownik, a Aurora udawała, że niezwykle na tym się zna. Nie jedna guwernantka usiłowała wpoić w dziewczynę wiedzę o sztuce, ale malarstwo wyjątkowo topornie jej wchodziło. Po prostu jakoś nigdy nie żywiła zbyt wielkiej miłości do malarstwa.
-Z wielką przyjemnością kiedyś obejrzę twoje dzieła. Pewnie w domu ozdabiają każdą ścianę- Jakoś tak się jej zawsze kojarzyło, że artyści lubią przyozdabiać swoje domu swoimi dziełami, po co nie wiedziała. Lady Greengrass zazwyczaj nigdy się nie podobało to co robiła, i nigdy by nikomu tego nie pokazywała, tak była dla siebie zdecydowanie zbyt krytycznie nastawiona.
Gość
Gość
Tak naprawdę Lyra też nie wiedziała, czego pragnie i do czego ostatecznie zawiedzie ją dokonany wybór. Pod pewnymi względami była jak dziecko we mgle. Naiwne, zakompleksione, przejmujące się opinią otoczenia i zwyczajnie zagubione w tym nowym, dorosłym życiu. Po skończeniu Hogwartu została rzucona na głęboką wodę i musiała szybko nauczyć się w niej poruszać, jeśli nie chciała, żeby to wszystko całkowicie ją przytłoczyło. Karmiła się złudzeniami i chciała wierzyć, że wszystko będzie dobrze i była na właściwej drodze do odnalezienia swojego miejsca w świecie.
Miała wrażenie, że Aurora była gotowa wyrzec się wszystkiego, co miała dla swojej upragnionej wolności i możliwości decydowania o sobie samodzielnie. Ale, chociaż Lyra nie została wychowana w duchu tych prawdziwie szlacheckich wartości, w jakiś dziwny sposób rozumiała ważność dbania o tradycję i o zachowanie rodu. Spojrzała na nią sceptycznie, choć w środku czuła pewną rozbieżność między wartościami obecnymi w jej rodzinnym domu, a tymi obecnymi w szlacheckim świecie, do którego w pełni dołączyła po ślubie. Między starym a nowym istniał pewien rozdźwięk, ale przecież chciała być częścią tego świata. Dlatego skwitowała wypowiedź koleżanki milczeniem, nie potrafiąc jednoznacznie ani zaaprobować, ani zanegować jej słów. Własnego wyboru już dokonała.
W swoim małżeństwie miała dużo swobód. Mogła malować, a także utrzymywać relacje z dotychczasowymi znajomymi. Do tej pory nigdy nie zaznała ze strony męża przymusu ani presji, więc było to dla niej pewną abstrakcją, ich związek od początku opierał się na tym, że oprócz wspólnej sfery życia każde posiadało też swoją własną. Było to dla Lyry o tyle dobre, że dużo łatwiej było jej wejść w nową rzeczywistość wiedząc, że nie musi wyrzekać się tego, co było dla niej ważne.
- Więc mam nadzieję, że właśnie takiego szlachcica spotkasz na swojej drodze – powiedziała, naprawdę życząc jej tego, by spełnieniu obowiązku towarzyszyła miłość, której tak pragnęła. Lyra znała jeszcze kilka innych szczęśliwych małżeństw, którym udało się pogodzić spełnienie obowiązku ze znalezieniem własnego szczęścia. – O tym też miałam okazję się przekonać – skwitowała jej kolejne słowa, ale nie rozwinęła swojej myśli, nie chcąc opowiadać o cenie, którą zapłaciła dokonując swojego wyboru. Później z ulgą powitała zmianę tematu. Łatwiej było nie rozmawiać o poglądach, a sztuka wydawała się dużo bardziej neutralna.
- Oczywiście, że maluję. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym w życiu robić coś innego niż szukać spełnienia jako artystka. – Wyprostowała się dumnie. Sztuka była dla niej czymś więcej niż tylko kolorami na płótnie i pędzlem w jej dłoni. Sztuka była w niej odkąd pamiętała, towarzyszyła jej od dzieciństwa. Nawet jej magia ujawniła się w niej właśnie podczas malowania. Być może był to znak, że Lyrze pisana była właśnie taka droga, choć musiały minąć lata, zanim pojęła, że jej pasja może stać się czymś więcej. Chociaż jej matki nie było stać na prywatnych nauczycieli, młódka malowała lepiej niż te wszystkie dziewczęta, które odebrały odpowiednie przygotowanie. Po prostu miała w sobie talent i sama nauczyła się prawie wszystkiego, co umiała, przynajmniej jeśli chodzi o umiejętności praktyczne. Nie potrafiła za to grać na żadnym instrumencie ani pięknie pisać, ale nikt nie mógł być dobry we wszystkim. - Aż tyle jeszcze ich nie namalowałam. – Dworek podarowany jej i Glaucusowi może nie był bardzo duży, ale pokrycie jego ścian obrazami Lyry zajęłoby wiele czasu, zresztą w części pomieszczeń wisiały już obrazy umieszczone tam przez członków rodu mieszkających tam w przeszłości. Lyra miała jednak własną pracownię, gdzie malowała, ponadto wykonywała obrazy na zamówienie a także uczestniczyła w wernisażach. – Ale jeśli chcesz, chętnie zaproszę cię na wystawę moich prac, którą nie tak dawno otwarto w jednej z londyńskich galerii. Wernisaż już się zakończył, ale moje obrazy wciąż wchodzą w skład wiosennej ekspozycji w jednej z sal – dodała nie bez dumy; w końcu możliwość wystawienia obrazów w galerii to było coś. Zwłaszcza dla młódki, która w ubiegłe wakacje była zaledwie malarką uliczną dopiero czekającą na odkrycie.
- Może przejdziemy się kawałek? Te ogrody wyglądają naprawdę zachęcająco – zaproponowała po chwili; do tej pory rozmawiały w pobliżu huśtawki, ale wokół rozciągała się całkiem ładna przestrzeń pełna kwiatów i unoszących się w powietrzu motyli. Była to wprost wymarzona sceneria do przechadzki, zwłaszcza po długiej zimie i ponurym, szarym przedwiośniu. W którymś momencie na jej piegowatym policzku przysiadł jeden z motyli i odleciał dopiero, gdy Lyra roześmiała się cicho. Nie chciała myśleć o ciężkich i przygnębiających tematach, rodzących dylematy i spięcia. Przecież nie po to się spotkały.
Miała wrażenie, że Aurora była gotowa wyrzec się wszystkiego, co miała dla swojej upragnionej wolności i możliwości decydowania o sobie samodzielnie. Ale, chociaż Lyra nie została wychowana w duchu tych prawdziwie szlacheckich wartości, w jakiś dziwny sposób rozumiała ważność dbania o tradycję i o zachowanie rodu. Spojrzała na nią sceptycznie, choć w środku czuła pewną rozbieżność między wartościami obecnymi w jej rodzinnym domu, a tymi obecnymi w szlacheckim świecie, do którego w pełni dołączyła po ślubie. Między starym a nowym istniał pewien rozdźwięk, ale przecież chciała być częścią tego świata. Dlatego skwitowała wypowiedź koleżanki milczeniem, nie potrafiąc jednoznacznie ani zaaprobować, ani zanegować jej słów. Własnego wyboru już dokonała.
W swoim małżeństwie miała dużo swobód. Mogła malować, a także utrzymywać relacje z dotychczasowymi znajomymi. Do tej pory nigdy nie zaznała ze strony męża przymusu ani presji, więc było to dla niej pewną abstrakcją, ich związek od początku opierał się na tym, że oprócz wspólnej sfery życia każde posiadało też swoją własną. Było to dla Lyry o tyle dobre, że dużo łatwiej było jej wejść w nową rzeczywistość wiedząc, że nie musi wyrzekać się tego, co było dla niej ważne.
- Więc mam nadzieję, że właśnie takiego szlachcica spotkasz na swojej drodze – powiedziała, naprawdę życząc jej tego, by spełnieniu obowiązku towarzyszyła miłość, której tak pragnęła. Lyra znała jeszcze kilka innych szczęśliwych małżeństw, którym udało się pogodzić spełnienie obowiązku ze znalezieniem własnego szczęścia. – O tym też miałam okazję się przekonać – skwitowała jej kolejne słowa, ale nie rozwinęła swojej myśli, nie chcąc opowiadać o cenie, którą zapłaciła dokonując swojego wyboru. Później z ulgą powitała zmianę tematu. Łatwiej było nie rozmawiać o poglądach, a sztuka wydawała się dużo bardziej neutralna.
- Oczywiście, że maluję. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym w życiu robić coś innego niż szukać spełnienia jako artystka. – Wyprostowała się dumnie. Sztuka była dla niej czymś więcej niż tylko kolorami na płótnie i pędzlem w jej dłoni. Sztuka była w niej odkąd pamiętała, towarzyszyła jej od dzieciństwa. Nawet jej magia ujawniła się w niej właśnie podczas malowania. Być może był to znak, że Lyrze pisana była właśnie taka droga, choć musiały minąć lata, zanim pojęła, że jej pasja może stać się czymś więcej. Chociaż jej matki nie było stać na prywatnych nauczycieli, młódka malowała lepiej niż te wszystkie dziewczęta, które odebrały odpowiednie przygotowanie. Po prostu miała w sobie talent i sama nauczyła się prawie wszystkiego, co umiała, przynajmniej jeśli chodzi o umiejętności praktyczne. Nie potrafiła za to grać na żadnym instrumencie ani pięknie pisać, ale nikt nie mógł być dobry we wszystkim. - Aż tyle jeszcze ich nie namalowałam. – Dworek podarowany jej i Glaucusowi może nie był bardzo duży, ale pokrycie jego ścian obrazami Lyry zajęłoby wiele czasu, zresztą w części pomieszczeń wisiały już obrazy umieszczone tam przez członków rodu mieszkających tam w przeszłości. Lyra miała jednak własną pracownię, gdzie malowała, ponadto wykonywała obrazy na zamówienie a także uczestniczyła w wernisażach. – Ale jeśli chcesz, chętnie zaproszę cię na wystawę moich prac, którą nie tak dawno otwarto w jednej z londyńskich galerii. Wernisaż już się zakończył, ale moje obrazy wciąż wchodzą w skład wiosennej ekspozycji w jednej z sal – dodała nie bez dumy; w końcu możliwość wystawienia obrazów w galerii to było coś. Zwłaszcza dla młódki, która w ubiegłe wakacje była zaledwie malarką uliczną dopiero czekającą na odkrycie.
- Może przejdziemy się kawałek? Te ogrody wyglądają naprawdę zachęcająco – zaproponowała po chwili; do tej pory rozmawiały w pobliżu huśtawki, ale wokół rozciągała się całkiem ładna przestrzeń pełna kwiatów i unoszących się w powietrzu motyli. Była to wprost wymarzona sceneria do przechadzki, zwłaszcza po długiej zimie i ponurym, szarym przedwiośniu. W którymś momencie na jej piegowatym policzku przysiadł jeden z motyli i odleciał dopiero, gdy Lyra roześmiała się cicho. Nie chciała myśleć o ciężkich i przygnębiających tematach, rodzących dylematy i spięcia. Przecież nie po to się spotkały.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Zmiany tematu dla Aurory nie były niczym nowym czy też skomplikowanym. Można powiedzieć, że nawet sama chwilami niezwykle cieszyła się z tego, że nie musi ciągnąć jakiegoś tematu w nieskończoność, tym bardziej w chwili kiedy zdawała sobie sprawę z tego, że zostanie niezrozumiana przez drugą osobę. Z resztą tego typu dyskusje zawsze były przypisane bardziej do mężczyzn niż kobiet, i z tym Aurora wyjątkowo się zgadzała. Kobiety były zbyt emocjonalne i z drobnego nieporozumienia potrafiły zrobić dramę na skalę światową. Chociaż ona sama umiała wysłuchać drugiego człowieka i nie podważać jego sposobu życia. Jedyne co robiła to opisywała swój pogląd na konkretną sprawę i w taki sposób kończyły się jakie kolwiek konwersacje. W końcu każdy był kowalem własnego losu, i nie wypada wpychać się do tego życia na siłę.
No to zmieniły temat na typowo damski, a raczej taki który damom jak najbardziej przystoi. Szkoda tylko, że sama Aurora nie mogła się za mocno wypowiadać. Ona i sztuka to jak ogień i woda, jakoś ze sobą żyją i dzielą ten świat, ale tak naprawdę nigdy się ze sobą nie połączą. Mimo wszystko młoda dama umiała docenić czyiś talent czy też ciężką pracę włożoną w stworzenie kolejnego arcydzieła. A tym bardziej umiała to docenić kiedy chodziło to obrazy jej koleżanki ze szkoły.
-Chętnie się wybiorę. Byłaby to przyjemna odskocznia od polowania na czarnoksiężników- Nie ukrywała, że czasami była zmęczona tym, i chwilami też przez jej głowę przebiegała myśl aby zrezygnować, i zacząć wieść spokojne życie, ale jej nieustępliwa natura oraz duma nie pozwoliły by na poddanie się. Sam trening był niezwykle wyczerpujący, i dopiero teraz tak naprawdę zaczynała poznawać smak prawdziwego życia aurora, oraz docierały do niej pewne fakty o których wcześniej nawet nie myślała. Chociaż taka, że jej szansa na śmierć ze starości w ciepłym łóżku spadnie diametralnie. No, ale kto w tak młodym wieku myślał by o śmierci.
-Na pewno było to niezwykle huczne wydarzenie?- Zapytała się zaciekawiona. W zasadzie każde wydarzenie w szlacheckich rodach było huczne. Od narodzin zacząwszy na samej śmierci skończywszy. Dziewczyna miała chwilami nawet wrażenie, że całe życie arystokracji to jeden wielki bankiet na którym świętuje się... no właśnie do końca nie wiadomo co, więc na siłę znajdowano jakąś okazję, a takich było naprawdę sporo. Tylko za biegiem czasu zaczęło to być strasznie nudne. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, nie było żadnych niespodzianek. Nawet tematy często się powtarzały bo przez granice dobrego wychowania jednocześnie zmniejszała się ilość interesujących aspektów które można było poruszyć podczas rozmowy.
-Chętnie się jeszcze raz przejdę. W domu oczekują mnie dopiero wieczorem- Powiedziała i pstryknęła dwa razy palcami, a do niej zaraz podbiegł skrzat domowy i ukłonił się nisko, zamiatając niemal nosem i uszami ziemię przed rozmówczynią Aurory.
-Dla matki jest to jedyny sposób na kontrolowanie tego co robię. Cóż zgadzam się na to, bo przynajmniej mam towarzysza- Przekazała skrzatowi książkę którą dzierżyła w swoich dłoniach, a ten bez słowa po prostu ją wziął i taszczył za Lady Greengras. Ona sama szybkim ruchem ręki odgarnęła kosmyk rudych włosów na plecy i delikatnym i pełnym gracji ruchem dłoni zachęciła Lyre do tego aby w końcu ruszyły się z miejsca i poszły przed siebie. Aurora poruszała się powoli, z dłońmi splecionymi przed sobą. Żółta suknia falowała delikatnie na wietrze, oraz na skutek ruchu dziewczyny, a od kamiennej posadzki niosło się echo niewielkich obcasików które stykały się z podłożem.
-Jak wyglądał twój ślub, jestem tego niezwykle ciekawa. A najbardziej twojej kreacji- Dziewczyna lubiła patrzeć na ładnie ubrane kobiety, ale ona sama przeklinała chwilę kiedy matka wcisnęła ją w gorset i jedną z tych sukien. Było to strasznie niewygodne, i tak bardzo do niej nie pasujące.
No to zmieniły temat na typowo damski, a raczej taki który damom jak najbardziej przystoi. Szkoda tylko, że sama Aurora nie mogła się za mocno wypowiadać. Ona i sztuka to jak ogień i woda, jakoś ze sobą żyją i dzielą ten świat, ale tak naprawdę nigdy się ze sobą nie połączą. Mimo wszystko młoda dama umiała docenić czyiś talent czy też ciężką pracę włożoną w stworzenie kolejnego arcydzieła. A tym bardziej umiała to docenić kiedy chodziło to obrazy jej koleżanki ze szkoły.
-Chętnie się wybiorę. Byłaby to przyjemna odskocznia od polowania na czarnoksiężników- Nie ukrywała, że czasami była zmęczona tym, i chwilami też przez jej głowę przebiegała myśl aby zrezygnować, i zacząć wieść spokojne życie, ale jej nieustępliwa natura oraz duma nie pozwoliły by na poddanie się. Sam trening był niezwykle wyczerpujący, i dopiero teraz tak naprawdę zaczynała poznawać smak prawdziwego życia aurora, oraz docierały do niej pewne fakty o których wcześniej nawet nie myślała. Chociaż taka, że jej szansa na śmierć ze starości w ciepłym łóżku spadnie diametralnie. No, ale kto w tak młodym wieku myślał by o śmierci.
-Na pewno było to niezwykle huczne wydarzenie?- Zapytała się zaciekawiona. W zasadzie każde wydarzenie w szlacheckich rodach było huczne. Od narodzin zacząwszy na samej śmierci skończywszy. Dziewczyna miała chwilami nawet wrażenie, że całe życie arystokracji to jeden wielki bankiet na którym świętuje się... no właśnie do końca nie wiadomo co, więc na siłę znajdowano jakąś okazję, a takich było naprawdę sporo. Tylko za biegiem czasu zaczęło to być strasznie nudne. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, nie było żadnych niespodzianek. Nawet tematy często się powtarzały bo przez granice dobrego wychowania jednocześnie zmniejszała się ilość interesujących aspektów które można było poruszyć podczas rozmowy.
-Chętnie się jeszcze raz przejdę. W domu oczekują mnie dopiero wieczorem- Powiedziała i pstryknęła dwa razy palcami, a do niej zaraz podbiegł skrzat domowy i ukłonił się nisko, zamiatając niemal nosem i uszami ziemię przed rozmówczynią Aurory.
-Dla matki jest to jedyny sposób na kontrolowanie tego co robię. Cóż zgadzam się na to, bo przynajmniej mam towarzysza- Przekazała skrzatowi książkę którą dzierżyła w swoich dłoniach, a ten bez słowa po prostu ją wziął i taszczył za Lady Greengras. Ona sama szybkim ruchem ręki odgarnęła kosmyk rudych włosów na plecy i delikatnym i pełnym gracji ruchem dłoni zachęciła Lyre do tego aby w końcu ruszyły się z miejsca i poszły przed siebie. Aurora poruszała się powoli, z dłońmi splecionymi przed sobą. Żółta suknia falowała delikatnie na wietrze, oraz na skutek ruchu dziewczyny, a od kamiennej posadzki niosło się echo niewielkich obcasików które stykały się z podłożem.
-Jak wyglądał twój ślub, jestem tego niezwykle ciekawa. A najbardziej twojej kreacji- Dziewczyna lubiła patrzeć na ładnie ubrane kobiety, ale ona sama przeklinała chwilę kiedy matka wcisnęła ją w gorset i jedną z tych sukien. Było to strasznie niewygodne, i tak bardzo do niej nie pasujące.
Gość
Gość
To akurat był dla dziewczęcia nieco dziwny aspekt szlacheckiego życia, musząc baczyć na słowa i na to, co wypada, a czego nie. Zawsze była nieśmiała i wiedziała, że pewnych rzeczy nie należy lub wręcz nie wypada poruszać, ale teraz musiała bardziej uważać, przynajmniej przy osobach spoza najbliższego, najbardziej zaufanego grona. To było trochę niezręczne, nawet jeśli rozmowy o różnicach w poglądach rzeczywiście stanowiły dość grząski i niepewny grunt, na który Lyra trochę obawiała się zbaczać. Nie była zbyt wprawnym rozmówcą, łatwo radzącym sobie nawet z trudnymi tematami. Wtedy często po prostu się gubiła i wpadała w zakłopotanie.
- Więc zapraszam. Czasami sama tam zaglądam, wystawa została naprawdę ładnie przygotowana – przyznała. Lubiła patrzeć z boku, jak zwiedzający oglądają jej obrazy, chociaż w galerii były też ciekawe dzieła innych twórców, przychodzili tam też inni twórcy z którymi można było porozmawiać. Ale chyba każdy artysta lubił, gdy jego prace były podziwiane przez innych. Także Lyra to lubiła i jednocześnie była bardzo wrażliwa na krytykę. Parę dni wcześniej podczas takiej wizyty w galerii spotkała jednak swojego innego szkolnego przyjaciela, z którym jej relacje trochę się skomplikowały. Zarumieniła się na to wspomnienie.
- Czy ja wiem, czy huczne? To nie był tak duży wernisaż jak ten, na którym debiutowałam w listopadzie. Ale było trochę gości, którzy przyszli podziwiać nową ekspozycję – przyznała. Oczywiście była obecna na otwarciu i mimo tego, że bycie w centrum uwagi zawsze ją przerażało, musiała być dumna ze swoich twórczych sukcesów i zauważenia w tak młodym wieku.
Po chwili ruszyły na krótki spacer po okolicznym ogrodzie. Po kolejnych słowach Aurory Lyra zdała sobie sprawę, że dzisiejszego dnia nikt jej nie oczekuje. Mąż wypłynął na morską wyprawę, a jego bliscy mieszkali w dworku kilka kilometrów dalej. Czekał na nią tylko kot i zajmujące się posiadłością skrzaty.
- Tak... Na mnie też czekają – powiedziała jednak, patrząc, jak do Aurory podchodzi skrzat zapewne przysłany z nią przez jej rodzinę. Lyra w niezamężnym stanie nie była tak pilnowana, choćby z tego względu, że w jej rodzinnym domu nie było skrzatów. To akurat była jedna z nielicznych dobrych stron biedy, że mogła przeżyć dzieciństwo i młodość bez pilnowania na każdym kroku. Skrzat przysłany przez matkę Aurory zapewne poinformuje ją później o każdym posunięciu córki, ale tak widocznie wyglądało życie prawdziwych szlachcianek.
Na pytanie o ślub zamyśliła się, przywołując te wspomnienia. Ślub miał miejsce pod koniec grudnia, został przyspieszony przez wzgląd na chorobę jego matki, która na szczęście aktualnie dochodziła do siebie, ale wtedy nic nie było takie pewne. Odbył się w dworku w Norfolk, w którym później Lyra zamieszkała z mężem, musząc przestawić się z życia w skromnych warunkach na życie prawdziwej szlachcianki.
- Ślub był... naprawdę niezwykły. Chociaż nie widziałam w swoim życiu zbyt wielu ślubów, więc nie mam wielkiego porównania – zaczęła, przywołując w myślach wspomnienie siebie idącej w stronę przyszłego męża, czekającego na nią obok mistrza ceremonii, przed którym chwilę później złożyli przysięgę małżeńską. – Sala balowa została pięknie przystrojona w morskie motywy Traversów... Ale moja suknia była dosyć skromna – zarumieniła się; powody były całkiem oczywiste, matki Lyry nie było stać na wymyślną kreację, więc przerobiła i odnowiła dla niej swoją własną suknię ślubną. Dziewczę doceniało ten gest i starania matki, by wyglądała jak najpiękniej, ale zapewne i tak wypadała blado w porównaniu do innych panien młodych. – Ale to nie ona była dla mnie najważniejsza tamtego dnia. Idąc przez salę pełną gości w stronę przyszłego męża myślałam głównie o tym, jak będzie wyglądać nasze wspólne życie i czy odnajdę się wśród Traversów. – Było to i tak bardzo pobieżne streszczenie uczuć i emocji, które odczuwała tamtego dnia. Świeżo po konflikcie z bratem, świadoma tego, że jej życie bardzo się zmieni, i że odtąd będzie je spędzać już nie jako panna Weasley, a jako lady Travers, będzie żoną starszego mężczyzny, którego lubiła, ale w którym nie była zakochana. Takie zmiany zawsze były trudne, i zapewne były takie także w przypadku panien z innych rodów, które nagle przechodziły pod pieczę innej rodziny. Tak przynajmniej jej się wydawało. Po chwili jednak spojrzała na Aurorę, zastanawiając się, jak to będzie wyglądać w jej przypadku. Czy postawi na swoim w kwestii wyboru męża, czy może pewnego dnia nie będzie mieć innego wyjścia jak tylko dostosować się do woli rodu?
- Więc zapraszam. Czasami sama tam zaglądam, wystawa została naprawdę ładnie przygotowana – przyznała. Lubiła patrzeć z boku, jak zwiedzający oglądają jej obrazy, chociaż w galerii były też ciekawe dzieła innych twórców, przychodzili tam też inni twórcy z którymi można było porozmawiać. Ale chyba każdy artysta lubił, gdy jego prace były podziwiane przez innych. Także Lyra to lubiła i jednocześnie była bardzo wrażliwa na krytykę. Parę dni wcześniej podczas takiej wizyty w galerii spotkała jednak swojego innego szkolnego przyjaciela, z którym jej relacje trochę się skomplikowały. Zarumieniła się na to wspomnienie.
- Czy ja wiem, czy huczne? To nie był tak duży wernisaż jak ten, na którym debiutowałam w listopadzie. Ale było trochę gości, którzy przyszli podziwiać nową ekspozycję – przyznała. Oczywiście była obecna na otwarciu i mimo tego, że bycie w centrum uwagi zawsze ją przerażało, musiała być dumna ze swoich twórczych sukcesów i zauważenia w tak młodym wieku.
Po chwili ruszyły na krótki spacer po okolicznym ogrodzie. Po kolejnych słowach Aurory Lyra zdała sobie sprawę, że dzisiejszego dnia nikt jej nie oczekuje. Mąż wypłynął na morską wyprawę, a jego bliscy mieszkali w dworku kilka kilometrów dalej. Czekał na nią tylko kot i zajmujące się posiadłością skrzaty.
- Tak... Na mnie też czekają – powiedziała jednak, patrząc, jak do Aurory podchodzi skrzat zapewne przysłany z nią przez jej rodzinę. Lyra w niezamężnym stanie nie była tak pilnowana, choćby z tego względu, że w jej rodzinnym domu nie było skrzatów. To akurat była jedna z nielicznych dobrych stron biedy, że mogła przeżyć dzieciństwo i młodość bez pilnowania na każdym kroku. Skrzat przysłany przez matkę Aurory zapewne poinformuje ją później o każdym posunięciu córki, ale tak widocznie wyglądało życie prawdziwych szlachcianek.
Na pytanie o ślub zamyśliła się, przywołując te wspomnienia. Ślub miał miejsce pod koniec grudnia, został przyspieszony przez wzgląd na chorobę jego matki, która na szczęście aktualnie dochodziła do siebie, ale wtedy nic nie było takie pewne. Odbył się w dworku w Norfolk, w którym później Lyra zamieszkała z mężem, musząc przestawić się z życia w skromnych warunkach na życie prawdziwej szlachcianki.
- Ślub był... naprawdę niezwykły. Chociaż nie widziałam w swoim życiu zbyt wielu ślubów, więc nie mam wielkiego porównania – zaczęła, przywołując w myślach wspomnienie siebie idącej w stronę przyszłego męża, czekającego na nią obok mistrza ceremonii, przed którym chwilę później złożyli przysięgę małżeńską. – Sala balowa została pięknie przystrojona w morskie motywy Traversów... Ale moja suknia była dosyć skromna – zarumieniła się; powody były całkiem oczywiste, matki Lyry nie było stać na wymyślną kreację, więc przerobiła i odnowiła dla niej swoją własną suknię ślubną. Dziewczę doceniało ten gest i starania matki, by wyglądała jak najpiękniej, ale zapewne i tak wypadała blado w porównaniu do innych panien młodych. – Ale to nie ona była dla mnie najważniejsza tamtego dnia. Idąc przez salę pełną gości w stronę przyszłego męża myślałam głównie o tym, jak będzie wyglądać nasze wspólne życie i czy odnajdę się wśród Traversów. – Było to i tak bardzo pobieżne streszczenie uczuć i emocji, które odczuwała tamtego dnia. Świeżo po konflikcie z bratem, świadoma tego, że jej życie bardzo się zmieni, i że odtąd będzie je spędzać już nie jako panna Weasley, a jako lady Travers, będzie żoną starszego mężczyzny, którego lubiła, ale w którym nie była zakochana. Takie zmiany zawsze były trudne, i zapewne były takie także w przypadku panien z innych rodów, które nagle przechodziły pod pieczę innej rodziny. Tak przynajmniej jej się wydawało. Po chwili jednak spojrzała na Aurorę, zastanawiając się, jak to będzie wyglądać w jej przypadku. Czy postawi na swoim w kwestii wyboru męża, czy może pewnego dnia nie będzie mieć innego wyjścia jak tylko dostosować się do woli rodu?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ostatnio w otoczeniu Aurory odbywały się głównie śluby, przez co jej rodzina jeszcze bardziej suszyła jej głowę. Miała dwadzieścia lat, a więc idealny wiek aby albo sama znalazła sobie kandydata, albo aby to oni zrobili, z czego nie raz i nie dwa zaznaczali, że sami woleli by wybrać dla niej męża. Longbottom i Greengrass niezwykle szanowali tradycje, i pod tym kątem te dwa rody do siebie pasowały.
-Ja widziałam aż za nad to- Mruknęła cicho. I żaden nie różnił się od ciebie niczym specjalnym. Każda tego typu uroczystość dla dziewczyny była kopią poprzedniej. Cóż trzeba zacząć od tego, że życie arystokratek jest kopią dnia poprzedniego. Mało się dzieje ekscytujących rzeczy, a przynajmniej dla Aurory bo ona idąc w ślady ojca chciała czegoś więcej. Chciała wrażeń w tym życiu, może wyjechać nie mówiąc o tym nikomu i wrócić równie nie zapowiedzianie, albo na cyrkowej linie patrzeć z góry na świat, albo wejść na lód i sprawdzić jak długo ją utrzyma. Chciała to wszystko zrobić nie słysząc za każdym razem czym ryzykuje.
-Nie stresowałaś się?- Zapytała się zaciekawiona. Gdyby to był jej ślub nie było do końca powiedziane czy by w ogóle pokazała się gościom. Byłoby całkiem możliwe, że by stchórzyła i po prostu uciekła nie bacząc na ewentualne konsekwencje jakie mogłyby wyniknąć z takiego ośmieszenia rodziny. I w zasadzie dlaczego tak interesuje się ślubami. Pewnie dlatego, że najnormalniej w świecie nie wie o czym ma rozmawiać z arystokratkami. O kursie na aurora nie bardzo ma jak rozmawiać, ponieważ miała już dosyć tych spojrzeń zdziwienia i zażenowania. Nie chciało się jej już po raz milionowy próbować przekonać ludzi do swoich racji, bo doskonale wiedziała, że na nic to się zda. Cóż jeżeli wpadło się między wrony, i to nie z własnej woli, to też już krakać jak one.
-W sumie jakoś nie bardzo kojarzę twojego małżonka. Znaczy nazwisko jak najbardziej mi znane, ale sam człowiek już nie- Nic dziwnego, dziewczyna rzadko przywiązywała wagę do wyglądu ludzi. Jeżeli ktoś nie wypalił się w jej pamięci swoją osobowością, to twarzy tym bardziej nie zapamięta. Często spotykała się z oburzeniem niektórych osób, które z prawdziwą złością mówili, że przecież powinna ich pamiętać, ale prawda była taka, że nie dali od siebie kompletnie niczego na tyle wartościowego aby ich rudzielec uznał za godnych pamiętania.
-Ja widziałam aż za nad to- Mruknęła cicho. I żaden nie różnił się od ciebie niczym specjalnym. Każda tego typu uroczystość dla dziewczyny była kopią poprzedniej. Cóż trzeba zacząć od tego, że życie arystokratek jest kopią dnia poprzedniego. Mało się dzieje ekscytujących rzeczy, a przynajmniej dla Aurory bo ona idąc w ślady ojca chciała czegoś więcej. Chciała wrażeń w tym życiu, może wyjechać nie mówiąc o tym nikomu i wrócić równie nie zapowiedzianie, albo na cyrkowej linie patrzeć z góry na świat, albo wejść na lód i sprawdzić jak długo ją utrzyma. Chciała to wszystko zrobić nie słysząc za każdym razem czym ryzykuje.
-Nie stresowałaś się?- Zapytała się zaciekawiona. Gdyby to był jej ślub nie było do końca powiedziane czy by w ogóle pokazała się gościom. Byłoby całkiem możliwe, że by stchórzyła i po prostu uciekła nie bacząc na ewentualne konsekwencje jakie mogłyby wyniknąć z takiego ośmieszenia rodziny. I w zasadzie dlaczego tak interesuje się ślubami. Pewnie dlatego, że najnormalniej w świecie nie wie o czym ma rozmawiać z arystokratkami. O kursie na aurora nie bardzo ma jak rozmawiać, ponieważ miała już dosyć tych spojrzeń zdziwienia i zażenowania. Nie chciało się jej już po raz milionowy próbować przekonać ludzi do swoich racji, bo doskonale wiedziała, że na nic to się zda. Cóż jeżeli wpadło się między wrony, i to nie z własnej woli, to też już krakać jak one.
-W sumie jakoś nie bardzo kojarzę twojego małżonka. Znaczy nazwisko jak najbardziej mi znane, ale sam człowiek już nie- Nic dziwnego, dziewczyna rzadko przywiązywała wagę do wyglądu ludzi. Jeżeli ktoś nie wypalił się w jej pamięci swoją osobowością, to twarzy tym bardziej nie zapamięta. Często spotykała się z oburzeniem niektórych osób, które z prawdziwą złością mówili, że przecież powinna ich pamiętać, ale prawda była taka, że nie dali od siebie kompletnie niczego na tyle wartościowego aby ich rudzielec uznał za godnych pamiętania.
Gość
Gość
Lyra była w swoim życiu może na kilku ślubach, w tym na własnym. Nie dało się nie zgodzić z tym, że wyglądały podobnie, a rody zazwyczaj starały się zaprezentować z jak najlepszej strony. Taka była jednak tradycja i nie było sensu narzekać, zresztą dla Lyry szlacheckie okazje wciąż jawiły się jako wielkie wydarzenia, a jej własny ślub bez wątpienia był dla niej najważniejszym z nich. Nie odczuwała też nudy i monotonii, ale była osóbką, która nie potrzebowała mocnych wrażeń i wystarczało jej to, co miała. Dlatego ewentualne ograniczenia nie były na tym etapie tak bolesne, skoro mogła robić wszystko to, co najbardziej lubiła. W ostatnich miesiącach i tak miała aż nadto wrażeń, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych, i naprawdę nie trzeba jej było niczego więcej, pragnęła głównie spokoju. No, może brakowało jej tylko możliwości zobaczenia trochę świata poza Anglią, ten znała bowiem tylko z książek i opowieści męża, ale Glaucus obiecał, że kiedyś zabierze ją na jakąś wyprawę, kiedy już zwalczy w sobie lęk przed wodą. Wcześniej nie miałaby takiej szansy, ale teraz mogła skrycie marzyć o tym, że pewnego dnia mąż pokaże jej miejsca, o których dotychczas tylko jej opowiadał.
- Oczywiście, że się stresowałam – przyznała. Ale kto by się nie stresował w takiej sytuacji? Lyra była delikatna i podatna na stres, tym bardziej w sytuacji gdy było to wydarzenie mający realny wpływ na jej życie. W dodatku ślub spadł na nią tak szybko, ale z perspektywy czasu coraz bardziej doceniała to wszystko i dziwiła się swoim dawnym obawom, które (jak dotąd) okazywały się bezpodstawne.
- Skończył Hogwart zanim my tam trafiłyśmy – przyznała. Glaucus był od niej dwanaście lat starszy, dawno ukończył szkołę zanim znalazła się tam Lyra. – Poznaliśmy się dopiero gdy już opuściłam szkołę i zamieszkałam w Londynie. Podszedł do mnie na Pokątnej w czasach, gdy sprzedawałam tam swoje obrazy – dodała po chwili, przypominając sobie te okoliczności, tamte upalne lipcowe dni, tłoczną i gwarną ulicę Pokątną i chłód ściany budynku, obok którego malowała. Siadała na małym, chybotliwym stołeczku obok sztalugi, obok stało kilka obrazów, które wystawiała, licząc że je sprzeda lub zachęci kogoś do złożenia indywidualnego zamówienia. I jednego z takich dni pojawił się tam on, zainteresował się jej obrazami i od tamtego czasu utrzymywali pozytywne relacje, a Glaucus kupował od niej obrazy, a czasami nawet podarowywał jej przybory do malowania. Być może jego bliscy dowiedzieli się o tej znajomości, a może był to przypadek, w każdym razie pod koniec sierpnia zadecydowano o ich zaręczeniu. Lyra czasami zastanawiała się nad tym, dlaczego wybrano właśnie ją, chociaż na pewno nie była jedyną wolną młódką. Do głowy przychodziła jej głównie metamorfomagia, rzadka zdolność, którą posiadała, a która była ceniona przez ród Travers. Pocieszający był jednak fakt, że przynajmniej zdążyła poznać narzeczonego przed zaręczynami, a nie dopiero w dniu, w którym założył jej na palec pierścionek. Nie wszystkie dziewczęta miały taką szansę.
- Kto wie, może w twoim życiu też już jest taki ktoś, na kogo teraz nie zwracasz większej uwagi, a kto pewnego dnia okaże się kimś bardzo ważnym? – zauważyła po chwili. Gdy poznała przyszłego męża, nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl, że pół roku później będzie jego żoną. Życie potrafiło zaskakiwać.
- Oczywiście, że się stresowałam – przyznała. Ale kto by się nie stresował w takiej sytuacji? Lyra była delikatna i podatna na stres, tym bardziej w sytuacji gdy było to wydarzenie mający realny wpływ na jej życie. W dodatku ślub spadł na nią tak szybko, ale z perspektywy czasu coraz bardziej doceniała to wszystko i dziwiła się swoim dawnym obawom, które (jak dotąd) okazywały się bezpodstawne.
- Skończył Hogwart zanim my tam trafiłyśmy – przyznała. Glaucus był od niej dwanaście lat starszy, dawno ukończył szkołę zanim znalazła się tam Lyra. – Poznaliśmy się dopiero gdy już opuściłam szkołę i zamieszkałam w Londynie. Podszedł do mnie na Pokątnej w czasach, gdy sprzedawałam tam swoje obrazy – dodała po chwili, przypominając sobie te okoliczności, tamte upalne lipcowe dni, tłoczną i gwarną ulicę Pokątną i chłód ściany budynku, obok którego malowała. Siadała na małym, chybotliwym stołeczku obok sztalugi, obok stało kilka obrazów, które wystawiała, licząc że je sprzeda lub zachęci kogoś do złożenia indywidualnego zamówienia. I jednego z takich dni pojawił się tam on, zainteresował się jej obrazami i od tamtego czasu utrzymywali pozytywne relacje, a Glaucus kupował od niej obrazy, a czasami nawet podarowywał jej przybory do malowania. Być może jego bliscy dowiedzieli się o tej znajomości, a może był to przypadek, w każdym razie pod koniec sierpnia zadecydowano o ich zaręczeniu. Lyra czasami zastanawiała się nad tym, dlaczego wybrano właśnie ją, chociaż na pewno nie była jedyną wolną młódką. Do głowy przychodziła jej głównie metamorfomagia, rzadka zdolność, którą posiadała, a która była ceniona przez ród Travers. Pocieszający był jednak fakt, że przynajmniej zdążyła poznać narzeczonego przed zaręczynami, a nie dopiero w dniu, w którym założył jej na palec pierścionek. Nie wszystkie dziewczęta miały taką szansę.
- Kto wie, może w twoim życiu też już jest taki ktoś, na kogo teraz nie zwracasz większej uwagi, a kto pewnego dnia okaże się kimś bardzo ważnym? – zauważyła po chwili. Gdy poznała przyszłego męża, nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl, że pół roku później będzie jego żoną. Życie potrafiło zaskakiwać.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Dziewczyna wysłuchiwała jej opowieści z lekkim uśmiechem na twarzy. Chciała czy nie musiała przyznać, że okoliczności zapoznania były conajmniej interesujące, i było to coś co raczej odbiegało od typowych zapoznań dobrze urodzonych czarownic i czarodziejów. W normalnych okolicznościach takie zapoznania miały miały głównie miejsce albo na sbatach, albo podczas jakiś rodzinnych spotkań, albo innych okazji kiedy to czarodzieje się ze sobą spotykali.
-Trochę jak w bajce...- Aurora po przez ilość przeczytanych książek oraz poezji miała zdecydowanie duszę romantyczki, która niezwykle lubiła takie opowieści. Ona biedna malarka, bez grosza przy duszy, a on bogaty arystokrata. Nie ukrywała, że w takich chwilach wracała jej wiara w kręgi swoich znajomych. Przyjęli Lyre być może bez większych zgrzytów, chociaż Aurora nie znała dokładnie sprawy, ale z tego co zdążyła opowiedzieć jej koleżanka wywnioskowała, że raczej obyło się bez złośliwości ze strony jej nowej rodziny. A to zdarzało się nie zwykle rzadko. Gdyby Lyra wżeniła się w rodzinę Aurory sprawa wyglądałaby mniej więcej podobnie... z wyjątkiem jej babki. Kobieta ta była prawdziwą damą, która nie wybaczała najmniejszych uchybień od etykiety, i dla niej najpewniej nie liczyłoby się to, że dziewczyna nie miała wcześniej większego kontaktu z etykietą szlachecką. Musiałaby to umieć i nie podlegałoby to żadnej dyskusji.
-I w sumie dobrze, że się dogadujecie pomimo znaczącej różnicy wieku- Chociaż wśród arystokracji wiek wydawał się tak naprawdę nie mieć większego znaczenia. Naturalnie, że im młodsza była kandydatka na żonę tym było lepiej. Dobrze było kiedy partnerka była młodsza, mężczyzna za to bez przeszkód mógł być bardzo często o wiele starszy.
-Wiesz... nie posiadam raczej takiej ilości znajomych aby wśród nich znalazł się ktoś taki- To prawda, raczej nikt z Aurorą jakoś nigdy nie chciał się zaprzyjaźnić, było to spowodowane tym, że bardzo często była uważana jako ta dziwna. Kochała to co innych przerażało. Od małego dziecka potrafiła mówić o niektórych rzeczach z taką lekkością, że niektórych to najnormalniej w świecie przerażało. Cóż nie ma w tym nic dziwnego, skoro dziewczyna uważa, że gdyby doszło do małżeństwa z rozsądku najpewniej sama by siebie zabiła, a dla niej był to niezwykle romantyczny czyn. Nie do końca żyła w realiach tego świata, bardzo często wydawała się być oddzielona od innych ludzi grubą szybą, zupełnie tak jak by wszyscy przez to mieli zobaczyć jak bardzo ta się różni od nich. A samej zainteresowanej wydawało się to kompletnie nie przeszkadzać. Nie chciała się zmieniać, ani też nie pozwoli na to aby kto kolwiek chciał ją zmienić. Lubiła siebie za to jaka jest, w taki sposób wychował ją ojciec, i jak najbardziej chciała to praktykować, chociaż rodzina bardzo często usiłowała jej wyperswadować do czego może prowadzić taka podstawa. Aurora tym się nie przejmowała, liczyło się to aby biec przed siebie, nie patrząc na nikogo.
-Miałaś dużo odwagi aby pokazać ludziom swoje dzieła. Ja na pewno bym się na coś takiego nie zdobyła... pewnie dlatego, że większość osób by nie zrozumiało tego co czasami stworzę- Pisała czasami dziecinne wiersze, które naiwnie nazywała poezją. Czy były one na tyle dobre aby móc je ukazać światu... być może tak, ale ludzie którzy by to czytali na pewno by nie zrozumieli jej przekazu. Dlatego też jej dziennik w którym to znajdowały się jej wiersze, był zamknięty pod kluczem w jednej z szuflad jej toaletki.
-Trochę jak w bajce...- Aurora po przez ilość przeczytanych książek oraz poezji miała zdecydowanie duszę romantyczki, która niezwykle lubiła takie opowieści. Ona biedna malarka, bez grosza przy duszy, a on bogaty arystokrata. Nie ukrywała, że w takich chwilach wracała jej wiara w kręgi swoich znajomych. Przyjęli Lyre być może bez większych zgrzytów, chociaż Aurora nie znała dokładnie sprawy, ale z tego co zdążyła opowiedzieć jej koleżanka wywnioskowała, że raczej obyło się bez złośliwości ze strony jej nowej rodziny. A to zdarzało się nie zwykle rzadko. Gdyby Lyra wżeniła się w rodzinę Aurory sprawa wyglądałaby mniej więcej podobnie... z wyjątkiem jej babki. Kobieta ta była prawdziwą damą, która nie wybaczała najmniejszych uchybień od etykiety, i dla niej najpewniej nie liczyłoby się to, że dziewczyna nie miała wcześniej większego kontaktu z etykietą szlachecką. Musiałaby to umieć i nie podlegałoby to żadnej dyskusji.
-I w sumie dobrze, że się dogadujecie pomimo znaczącej różnicy wieku- Chociaż wśród arystokracji wiek wydawał się tak naprawdę nie mieć większego znaczenia. Naturalnie, że im młodsza była kandydatka na żonę tym było lepiej. Dobrze było kiedy partnerka była młodsza, mężczyzna za to bez przeszkód mógł być bardzo często o wiele starszy.
-Wiesz... nie posiadam raczej takiej ilości znajomych aby wśród nich znalazł się ktoś taki- To prawda, raczej nikt z Aurorą jakoś nigdy nie chciał się zaprzyjaźnić, było to spowodowane tym, że bardzo często była uważana jako ta dziwna. Kochała to co innych przerażało. Od małego dziecka potrafiła mówić o niektórych rzeczach z taką lekkością, że niektórych to najnormalniej w świecie przerażało. Cóż nie ma w tym nic dziwnego, skoro dziewczyna uważa, że gdyby doszło do małżeństwa z rozsądku najpewniej sama by siebie zabiła, a dla niej był to niezwykle romantyczny czyn. Nie do końca żyła w realiach tego świata, bardzo często wydawała się być oddzielona od innych ludzi grubą szybą, zupełnie tak jak by wszyscy przez to mieli zobaczyć jak bardzo ta się różni od nich. A samej zainteresowanej wydawało się to kompletnie nie przeszkadzać. Nie chciała się zmieniać, ani też nie pozwoli na to aby kto kolwiek chciał ją zmienić. Lubiła siebie za to jaka jest, w taki sposób wychował ją ojciec, i jak najbardziej chciała to praktykować, chociaż rodzina bardzo często usiłowała jej wyperswadować do czego może prowadzić taka podstawa. Aurora tym się nie przejmowała, liczyło się to aby biec przed siebie, nie patrząc na nikogo.
-Miałaś dużo odwagi aby pokazać ludziom swoje dzieła. Ja na pewno bym się na coś takiego nie zdobyła... pewnie dlatego, że większość osób by nie zrozumiało tego co czasami stworzę- Pisała czasami dziecinne wiersze, które naiwnie nazywała poezją. Czy były one na tyle dobre aby móc je ukazać światu... być może tak, ale ludzie którzy by to czytali na pewno by nie zrozumieli jej przekazu. Dlatego też jej dziennik w którym to znajdowały się jej wiersze, był zamknięty pod kluczem w jednej z szuflad jej toaletki.
Gość
Gość
Pewnie tak było najczęściej, ale nie zawsze, jak widać na przykładzie Lyry, która przyszłego narzeczonego poznała właśnie na Pokątnej. Na sabatach, w których miała okazję uczestniczyć, trzymała się z boku. Raczej nie spodziewała się też, że tak młodo zostanie mężatką, dlatego nie przyglądała się twarzom mężczyzn, zastanawiając się, kogo z nich przyjdzie jej poślubić. Zaręczyny nadeszły zanim zdążyła zacząć poważniej myśleć nad takimi sprawami.
- Tak... Ale wtedy nie spodziewałam się tego, co później wyniknie z tej znajomości. Cieszyła mnie możliwość rozmowy z każdą osobą zainteresowaną moimi obrazami, a on wydawał się... wyjątkowo miły i przyjaźnie nastawiony – przyznała, wciąż z rumieńcem na nakrapianej buzi. Można było jednak rzeczywiście uznać takie okoliczności za romantyczne: młodziutka i uboga malarka uliczna zauważona przez przystojnego, światowego szlachcica. Tyle że wtedy Lyra w ogóle tak na to nie patrzyła; nigdy nie była szczególnie romantyczną duszą. Chociaż miała skłonności do pewnego marzycielstwa, nie obejmowało to romantyczności, w czasach szkolnych nigdy nawet nie oglądała się za chłopcami. Nie zauważyła nawet tego, że jej najlepszy przyjaciel ze szkolnej ławy wydawał być się w niej zakochany, co niedawno jej wyznał, budząc w niej zakłopotanie. Wiedziała przecież, że jej miejsce było u boku męża, to on był jej teraźniejszością i przyszłością. Zaręczając ich najwyraźniej nie patrzono też na różnicę wieku, ale na szczęście nie była tak mocno odczuwalna, chyba że w kwestii życiowego doświadczenia. Lyra niecały rok po skończeniu Hogwartu nie miała szans przeżyć tyle co jej małżonek.
- Może jeszcze się znajdą. Jak widać, nawet na Pokątnej można spotkać miłego i uprzejmego szlachcica. Masz jeszcze trochę czasu. – Ostatecznie wiele panien wychodziło za mąż w wieku trochę późniejszym niż dwadzieścia lat. I nie było powiedziane, że tylko na sabatach można było zawierać nowe znajomości, wbrew pozorom szlachetnie urodzeni mieli też życie poza balami i salonami. – Co prawda ostatnimi czasy Pokątna nie jest już tak przyjaznym miejscem jak w ubiegłe wakacje, ale... – urwała, zamyślając się. Pewne rzeczy wydawały się zmieniać, sama Lyra częściej myślała o Pokątnej z niepokojem i po pewnym wydarzeniu ograniczyła wizyty tam do niezbędnego minimum, a przygodę z ulicznym malarstwem zakończyła jeszcze pod koniec października.
- Cóż... Czułam, że malarstwo to coś, co chciałabym robić w życiu, a żeby zostać prawdziwą malarką musiałam w końcu wyjść ze swoimi obrazami do ludzi – powiedziała po chwili. – Każdy postrzega sztukę inaczej, na swój własny sposób i to jest ciekawe. – Chociaż trzeba też było liczyć się z tym, że nie każdemu podobała się jej twórczość. Malowała jednak w sposób dosyć klasyczny, tak, by zadowolić wybredne szlacheckie gusta nie lubiące nowości i zmian w ich ustalonym, skostniałym światopoglądzie. – Ale nie ma też nic złego w tworzeniu jakiejkolwiek sztuki tylko dla siebie, jeśli tylko sprawia ci to przyjemność. – Nie brakowało przecież osób, które tworzyły wyłącznie dla własnej przyjemności i dotyczyło to nie tylko malowania. Lyra też przez większość życia tak robiła, nadal czerpała z malowania dużo szczęścia, ale teraz była to dla niej również praca.
Zamyśliła się, przygryzając lekko wargę i wpatrując się przez chwili w zaczarowaną huśtawkę, od której już trochę się oddaliły podczas swojej przechadzki.
- Tak... Ale wtedy nie spodziewałam się tego, co później wyniknie z tej znajomości. Cieszyła mnie możliwość rozmowy z każdą osobą zainteresowaną moimi obrazami, a on wydawał się... wyjątkowo miły i przyjaźnie nastawiony – przyznała, wciąż z rumieńcem na nakrapianej buzi. Można było jednak rzeczywiście uznać takie okoliczności za romantyczne: młodziutka i uboga malarka uliczna zauważona przez przystojnego, światowego szlachcica. Tyle że wtedy Lyra w ogóle tak na to nie patrzyła; nigdy nie była szczególnie romantyczną duszą. Chociaż miała skłonności do pewnego marzycielstwa, nie obejmowało to romantyczności, w czasach szkolnych nigdy nawet nie oglądała się za chłopcami. Nie zauważyła nawet tego, że jej najlepszy przyjaciel ze szkolnej ławy wydawał być się w niej zakochany, co niedawno jej wyznał, budząc w niej zakłopotanie. Wiedziała przecież, że jej miejsce było u boku męża, to on był jej teraźniejszością i przyszłością. Zaręczając ich najwyraźniej nie patrzono też na różnicę wieku, ale na szczęście nie była tak mocno odczuwalna, chyba że w kwestii życiowego doświadczenia. Lyra niecały rok po skończeniu Hogwartu nie miała szans przeżyć tyle co jej małżonek.
- Może jeszcze się znajdą. Jak widać, nawet na Pokątnej można spotkać miłego i uprzejmego szlachcica. Masz jeszcze trochę czasu. – Ostatecznie wiele panien wychodziło za mąż w wieku trochę późniejszym niż dwadzieścia lat. I nie było powiedziane, że tylko na sabatach można było zawierać nowe znajomości, wbrew pozorom szlachetnie urodzeni mieli też życie poza balami i salonami. – Co prawda ostatnimi czasy Pokątna nie jest już tak przyjaznym miejscem jak w ubiegłe wakacje, ale... – urwała, zamyślając się. Pewne rzeczy wydawały się zmieniać, sama Lyra częściej myślała o Pokątnej z niepokojem i po pewnym wydarzeniu ograniczyła wizyty tam do niezbędnego minimum, a przygodę z ulicznym malarstwem zakończyła jeszcze pod koniec października.
- Cóż... Czułam, że malarstwo to coś, co chciałabym robić w życiu, a żeby zostać prawdziwą malarką musiałam w końcu wyjść ze swoimi obrazami do ludzi – powiedziała po chwili. – Każdy postrzega sztukę inaczej, na swój własny sposób i to jest ciekawe. – Chociaż trzeba też było liczyć się z tym, że nie każdemu podobała się jej twórczość. Malowała jednak w sposób dosyć klasyczny, tak, by zadowolić wybredne szlacheckie gusta nie lubiące nowości i zmian w ich ustalonym, skostniałym światopoglądzie. – Ale nie ma też nic złego w tworzeniu jakiejkolwiek sztuki tylko dla siebie, jeśli tylko sprawia ci to przyjemność. – Nie brakowało przecież osób, które tworzyły wyłącznie dla własnej przyjemności i dotyczyło to nie tylko malowania. Lyra też przez większość życia tak robiła, nadal czerpała z malowania dużo szczęścia, ale teraz była to dla niej również praca.
Zamyśliła się, przygryzając lekko wargę i wpatrując się przez chwili w zaczarowaną huśtawkę, od której już trochę się oddaliły podczas swojej przechadzki.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
-Wiele wydarzeń w naszym życiu bardzo często prowadzi nas do zupełnie innego finału niż byśmy się spodziewali- Zaśmiała się cicho. W jej wypadku też tak było. Jeszcze kilka lat temu nie sądziła, że będzie na kursie aurorskim. Sądziła, że z ojcem będzie podróżować po świecie, a tutaj czar prysł, i musiała sama dalej poznawać to życie i cieszyć się nim.
-Jedyne co mi pozostaje w tej chwili to życzyć ci szczęścia, i aby dobry los nadal miał cię w opiece- Skinęła lekko głową w kierunku swojej rozmówczyni, ale nie skupiła się na niej zbyt długo, bowiem jej oczy przykuł inny widok.
-Jakie cudne kwiaty- Niemal podskoczyła w miejscu po czym podciągnęła lekko sukienkę, aby przez przypadek nie nastąpić na skrawek materiału i z gracją podbiegła do pięknego klombu niebieskich dzwonków, które aktualnie były podlewanie zaczarowaną konewką, która wisiała nad nimi w powietrzu. Dziewczyna uklękła na ziemi wyłożonej ładnym kamieniem kompletnie nie przejmując się tym, że jej suknia w tej chwili właśnie zbiera warstwę ziemi. Skrzat tylko jęknął cicho na widok tego, świadom tego, że po powrocie do domu czeka go kolejna partia prania. Ubrania Aurory nie wiedzieć dlaczego trzeba było prać najczęściej. Pewnie było to spowodowane tym, że zawsze pchała się tam gdzie damie nie do końca wypadało.
-Dzwonki to moje ulubione kwiaty, a niebieski ukochany kolor- Nie dało się dziewczynie odmówić tego, że była jednocześnie niezwykle dziewczęca, gdyby tylko trochę bardziej miała na uwadze panowanie nad swoim wybuchowym temperamentem. Rudzielec podparł dłońmi głowę i po prostu przyglądała się tym pięknym kwiatom zupełnie tak jak by widziała je dopiero po raz pierwszy, a przecież był to popularny okaz. Nawet w ogrodzie ich dworku ojciec zasadził parę kwiatów tego gatunku, a dziewczyna codziennie rano szła do ogrodu aby zebrać piękny bukiet, który później znalazł się w wazonie w jej pokoju.
Dziewczyna kompletnie teraz nie zdawała sobie sprawy z tego, że na pewno jej zachowanie nie spotkało by się z poparciem jej rodziny. Przecież damie nie wypada tak klęczeć na ziemi i zachwycać się jak małe dziecko. Powinna doceniać piękna w raczej stonowany sposób, ale nie dbała teraz o to, nie dbała nawet o to czy jej rozmówczyni zniechęci się do niej.
-Ah....-Westchnęła cicho -Niektóre z okazów tych kwiatów widziałam tylko w książkach, oraz na rycinach które papcio przywoził ze swoich wypraw- Aurora z wiekiem robiła się coraz bardziej sentymentalna, i tego nie dało się ukryć, oraz coraz bardziej przypominała w zachowaniu swojego ojca.
-Pamiętam jak w ogrodzie kiedyś zamontował równoważnie. Zawsze chciałam nauczyć się chodzić po linie. Matka uznała, że to byłoby zbyt niebezpieczne, dlatego też chodziłam po wąskiej desce- Ile to razy z niej spadła, i zrobiła sobie małą krzywdę tego nawet ona nie zliczy, ale były to jej najpiękniejsze wspomnienia bezwątpienia.
-Jedyne co mi pozostaje w tej chwili to życzyć ci szczęścia, i aby dobry los nadal miał cię w opiece- Skinęła lekko głową w kierunku swojej rozmówczyni, ale nie skupiła się na niej zbyt długo, bowiem jej oczy przykuł inny widok.
-Jakie cudne kwiaty- Niemal podskoczyła w miejscu po czym podciągnęła lekko sukienkę, aby przez przypadek nie nastąpić na skrawek materiału i z gracją podbiegła do pięknego klombu niebieskich dzwonków, które aktualnie były podlewanie zaczarowaną konewką, która wisiała nad nimi w powietrzu. Dziewczyna uklękła na ziemi wyłożonej ładnym kamieniem kompletnie nie przejmując się tym, że jej suknia w tej chwili właśnie zbiera warstwę ziemi. Skrzat tylko jęknął cicho na widok tego, świadom tego, że po powrocie do domu czeka go kolejna partia prania. Ubrania Aurory nie wiedzieć dlaczego trzeba było prać najczęściej. Pewnie było to spowodowane tym, że zawsze pchała się tam gdzie damie nie do końca wypadało.
-Dzwonki to moje ulubione kwiaty, a niebieski ukochany kolor- Nie dało się dziewczynie odmówić tego, że była jednocześnie niezwykle dziewczęca, gdyby tylko trochę bardziej miała na uwadze panowanie nad swoim wybuchowym temperamentem. Rudzielec podparł dłońmi głowę i po prostu przyglądała się tym pięknym kwiatom zupełnie tak jak by widziała je dopiero po raz pierwszy, a przecież był to popularny okaz. Nawet w ogrodzie ich dworku ojciec zasadził parę kwiatów tego gatunku, a dziewczyna codziennie rano szła do ogrodu aby zebrać piękny bukiet, który później znalazł się w wazonie w jej pokoju.
Dziewczyna kompletnie teraz nie zdawała sobie sprawy z tego, że na pewno jej zachowanie nie spotkało by się z poparciem jej rodziny. Przecież damie nie wypada tak klęczeć na ziemi i zachwycać się jak małe dziecko. Powinna doceniać piękna w raczej stonowany sposób, ale nie dbała teraz o to, nie dbała nawet o to czy jej rozmówczyni zniechęci się do niej.
-Ah....-Westchnęła cicho -Niektóre z okazów tych kwiatów widziałam tylko w książkach, oraz na rycinach które papcio przywoził ze swoich wypraw- Aurora z wiekiem robiła się coraz bardziej sentymentalna, i tego nie dało się ukryć, oraz coraz bardziej przypominała w zachowaniu swojego ojca.
-Pamiętam jak w ogrodzie kiedyś zamontował równoważnie. Zawsze chciałam nauczyć się chodzić po linie. Matka uznała, że to byłoby zbyt niebezpieczne, dlatego też chodziłam po wąskiej desce- Ile to razy z niej spadła, i zrobiła sobie małą krzywdę tego nawet ona nie zliczy, ale były to jej najpiękniejsze wspomnienia bezwątpienia.
Gość
Gość
Lyra uśmiechnęła się blado. Miała nadzieję że od teraz wszystko już będzie w porządku. Że w końcu całkowicie przywyknie do swojej nowej roli i będzie dobrą żoną, a później matką małych Traversów, w międzyczasie spełniając się jako malarka. Był to odpowiedni zawód dla jej obecnej pozycji.
- Tak, są przepiękne – zgodziła się, patrząc, jak Aurora podwija rąbek sukienki i podbiega do niebieskich kwiatów które rosły nieopodal. Nie zamierzała jednak jej za to ganić, przecież sama przez większość życia zachowywała się podobnie, nawet jeśli po ślubie musiała się bardziej pilnować z tego typu zachowaniami, przynajmniej w miejscach publicznych. Zwalczając w sobie ochotę równie spontanicznego podbiegnięcia do kwiatów, podeszła do nich spokojniejszym krokiem, delikatnie muskając dłonią ich duże, niebieskie pąki. – Też lubię ten kolor – odparła; wbrew pozorom nie miało to większego związku z tym, że niebieski był kolorem Traversów, bo już wcześniej był to jeden z jej ulubionych kolorów, kojarzący jej się z czystym niebem w słoneczny dzień, a takie niebo nie było codziennym widokiem w ich deszczowym kraju, gdzie o wiele częściej można było zaobserwować różne odcienie szarości niż niebieskiego. – Podobają mi się. Chociaż muszę przyznać, że ogród w Norfolk też jest całkiem urokliwy. – Mogła go zobaczyć dopiero teraz, na wiosnę, bo kiedy w grudniu wyszła za mąż i zamieszkała w nowym miejscu, roślinność była pogrążona w zimowym śnie i niekiedy pokrywała ją nawet warstewka śniegu. Ogród był niebo zapuszczony przez to, że przed ich zamieszkaniem tam dworek przez pewien czas był niezamieszkały, ale skrzaty dbały, by szybko doprowadzić go do porządku.
- Też nie miałam okazji widzieć wielu z nich na własne oczy. Magiczne zioła poznałam na lekcjach zielarstwa w Hogwarcie, ale inne kwiaty oglądałam głównie właśnie tutaj lub na ilustracjach w książkach. Wiele rzeczy znam tylko z ilustracji... – westchnęła cicho, żałując, że tak niewiele miała okazję widzieć w swoim życiu. W porównaniu do męża oraz męskich członków jego rodziny, z których wielu było magicznymi żeglarzami i przemierzało wody świata, widziała naprawdę bardzo mało. W końcu nigdy nie opuściła kraju.
- Ja w dzieciństwie poznałam chyba wszystkie łąki otaczające nasz domek... I uczyłam się latać na miotle, którą jako dziecko znalazłam na strychu – przyznała. Miała dużo swobody, a kiedy bracia wyjeżdżali do Hogwartu, musiała umieć sama się sobą zająć. Mama też bywała zajęta, w końcu po tym, jak ojciec zniknął w czasach dzieciństwa Lyry, musiała sama zająć się domem i trójką dzieci. I jednocześnie musiała też sama zadbać o podstawową edukację Lyry, bo nie było jej stać na guwernantkę. – To były całkiem miłe czasy. – Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że odstawała od rówieśników i mogła cieszyć się tym wszystkim co miała bez poczucia bycia gorszą, biedniejszą od innych. Mogła być szczęśliwym, beztroskim dzieckiem odkrywającym swoje pasje i wyczekującym na wyjazd do Hogwartu. – Czasami chciałabym tak po prostu być znowu dzieckiem – dodała po chwili. Była młodziutka, w środku wciąż nie czuła się w pełni dorosłą kobietą, wciąż było w niej sporo z dziecka, a jednak musiała szybko dorosnąć i dostosować się do nowej rzeczywistości. – Masz jeszcze jakieś wspomnienia, które wyjątkowo dobrze pamiętasz?
- Tak, są przepiękne – zgodziła się, patrząc, jak Aurora podwija rąbek sukienki i podbiega do niebieskich kwiatów które rosły nieopodal. Nie zamierzała jednak jej za to ganić, przecież sama przez większość życia zachowywała się podobnie, nawet jeśli po ślubie musiała się bardziej pilnować z tego typu zachowaniami, przynajmniej w miejscach publicznych. Zwalczając w sobie ochotę równie spontanicznego podbiegnięcia do kwiatów, podeszła do nich spokojniejszym krokiem, delikatnie muskając dłonią ich duże, niebieskie pąki. – Też lubię ten kolor – odparła; wbrew pozorom nie miało to większego związku z tym, że niebieski był kolorem Traversów, bo już wcześniej był to jeden z jej ulubionych kolorów, kojarzący jej się z czystym niebem w słoneczny dzień, a takie niebo nie było codziennym widokiem w ich deszczowym kraju, gdzie o wiele częściej można było zaobserwować różne odcienie szarości niż niebieskiego. – Podobają mi się. Chociaż muszę przyznać, że ogród w Norfolk też jest całkiem urokliwy. – Mogła go zobaczyć dopiero teraz, na wiosnę, bo kiedy w grudniu wyszła za mąż i zamieszkała w nowym miejscu, roślinność była pogrążona w zimowym śnie i niekiedy pokrywała ją nawet warstewka śniegu. Ogród był niebo zapuszczony przez to, że przed ich zamieszkaniem tam dworek przez pewien czas był niezamieszkały, ale skrzaty dbały, by szybko doprowadzić go do porządku.
- Też nie miałam okazji widzieć wielu z nich na własne oczy. Magiczne zioła poznałam na lekcjach zielarstwa w Hogwarcie, ale inne kwiaty oglądałam głównie właśnie tutaj lub na ilustracjach w książkach. Wiele rzeczy znam tylko z ilustracji... – westchnęła cicho, żałując, że tak niewiele miała okazję widzieć w swoim życiu. W porównaniu do męża oraz męskich członków jego rodziny, z których wielu było magicznymi żeglarzami i przemierzało wody świata, widziała naprawdę bardzo mało. W końcu nigdy nie opuściła kraju.
- Ja w dzieciństwie poznałam chyba wszystkie łąki otaczające nasz domek... I uczyłam się latać na miotle, którą jako dziecko znalazłam na strychu – przyznała. Miała dużo swobody, a kiedy bracia wyjeżdżali do Hogwartu, musiała umieć sama się sobą zająć. Mama też bywała zajęta, w końcu po tym, jak ojciec zniknął w czasach dzieciństwa Lyry, musiała sama zająć się domem i trójką dzieci. I jednocześnie musiała też sama zadbać o podstawową edukację Lyry, bo nie było jej stać na guwernantkę. – To były całkiem miłe czasy. – Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że odstawała od rówieśników i mogła cieszyć się tym wszystkim co miała bez poczucia bycia gorszą, biedniejszą od innych. Mogła być szczęśliwym, beztroskim dzieckiem odkrywającym swoje pasje i wyczekującym na wyjazd do Hogwartu. – Czasami chciałabym tak po prostu być znowu dzieckiem – dodała po chwili. Była młodziutka, w środku wciąż nie czuła się w pełni dorosłą kobietą, wciąż było w niej sporo z dziecka, a jednak musiała szybko dorosnąć i dostosować się do nowej rzeczywistości. – Masz jeszcze jakieś wspomnienia, które wyjątkowo dobrze pamiętasz?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Strofowanie Aurory w tej chwili nie byłoby czymś dobrym. W przeciągu sekundy ta przyjemna dyskusja mogła zamienić się w istne piekło. Dziewczyna nienawidziła kiedy ktoś usiłował jej zwracać uwagę na to co robi, oraz w jaki sposób to robi. Chciała po prostu zaznaczyć, że jest na tyle dorosła aby móc o sobie decydować.
-To podobnie jak ja- Powiedziała spokojnie, po czym usiadła sobie na murku zakładając zgrabnie nogę na nogę i przekładając włosy przez ramię, aby przez przypadek na nich nie usiąść.
-Nim decyzja o moim wyjeździe zapadnie, będę musiała mocno walczyć z rodziną. Nie spodoba im się pomysł podróżowania po świecie i to jeszcze samotnie. Matka nie zostawi posiadłości a siostra męża, ale kiedyś osiągnę to, przekonam ich do wszystkiego. Tylko nie wszystko od razu- Doskonale wiedziała, że jeżeli zacznie żądać zbyt wielu zmian naraz to nic z tego nie będzie. Zmiany dla wielu ludzi bardzo często są trudne, dlatego należy je wprowadzać powoli i z rozwagą, aby nie wywoływać zbędnego zamieszania. Największym jej wrogiem jest babka, która w tej chwili tak naprawdę dzierży w swojej dłoni wszystko, oraz prawo do pilnowania tego aby jej wnuczka wyrosła na damę, oraz aby potem dobrze wyszła za mąż.
-Mogłaś nim zostać...- Mruknęła cicho, ale nie miała najmniejszego zamiaru rozwijać tej myśli. Po prostu nie chciała znowu wracać do tego samego tematu, tym bardziej, że chyba nie raz i nie dwa wyraziła się jasno co do pomysłu koleżanki. Czasami nawet żałowała, że nie powiedziała jej od razu o minusach wejścia na salony, ale uznała, że lepiej będzie jak ta sama na własnej skórze się o tym przekona. W końcu kiedy rodzice nam mówią aby nie dotykać ognia i tak to zrobimy. Zakazy zawsze rodziły chęć ich łamania, a przynajmniej tak było w wypadku Aurory. Im mniej rzeczy było jej wolno robić tym bardziej do nich lgnęła. Zdecydowanie była niepokorną szlachcianką.
-Pamiętam jak ojciec przerywał nudne lekcja z guwernantką i zabierał mnie na spacer. Wspinałam się na drzewa, albo zrywaliśmy owoce- Dziewczyna za życia ojca miała szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo. Wówczas nie musiała przejmować się skomplikowaną etykietą, czy innymi mało istotnymi obowiązkami.
-Albo jak organizował w ogrodzie spotkania poetyckie. To były zabawy. Śmiano się, śpiewano, czytano poezję, pito piwo- Wspomnienie nieżyjącego ojca zawsze napawało ją swego rodzaju nadzieją na to, że i dla niej kiedyś nadejdą lepsze dni.
-Wtedy byłam dziewczynką, w zwiewnej sukience z kolorowymi wstążkami we włosach. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym być taka jak mój papcio- Dążyła do tego bez przerwy. Salony arystokratów ją by zabiły, kompletnie się tam nie odnajdywała, to nie było dla niej. Chociaż mogłoby się wydawać, że tak naprawdę nie chciała dużo, z perspektywy biernego obserwatora było to chyba nawet więcej niż ktoś mógł jej dać. Aurora nadal była dzieckiem które nie do końca zdawało sobie sprawę z konsekwencji działań jakie podejmuje, chociaż starała się udawać mądrzejszą niż jest w rzeczywistości, to o ludziach i świecie wiedziała niewiele. Ojciec wychował ja w miłości i szacunku do wszystkich ludzi, nie zdawała sobie sprawy z tego jak niektórzy potrafią być podli.
-To podobnie jak ja- Powiedziała spokojnie, po czym usiadła sobie na murku zakładając zgrabnie nogę na nogę i przekładając włosy przez ramię, aby przez przypadek na nich nie usiąść.
-Nim decyzja o moim wyjeździe zapadnie, będę musiała mocno walczyć z rodziną. Nie spodoba im się pomysł podróżowania po świecie i to jeszcze samotnie. Matka nie zostawi posiadłości a siostra męża, ale kiedyś osiągnę to, przekonam ich do wszystkiego. Tylko nie wszystko od razu- Doskonale wiedziała, że jeżeli zacznie żądać zbyt wielu zmian naraz to nic z tego nie będzie. Zmiany dla wielu ludzi bardzo często są trudne, dlatego należy je wprowadzać powoli i z rozwagą, aby nie wywoływać zbędnego zamieszania. Największym jej wrogiem jest babka, która w tej chwili tak naprawdę dzierży w swojej dłoni wszystko, oraz prawo do pilnowania tego aby jej wnuczka wyrosła na damę, oraz aby potem dobrze wyszła za mąż.
-Mogłaś nim zostać...- Mruknęła cicho, ale nie miała najmniejszego zamiaru rozwijać tej myśli. Po prostu nie chciała znowu wracać do tego samego tematu, tym bardziej, że chyba nie raz i nie dwa wyraziła się jasno co do pomysłu koleżanki. Czasami nawet żałowała, że nie powiedziała jej od razu o minusach wejścia na salony, ale uznała, że lepiej będzie jak ta sama na własnej skórze się o tym przekona. W końcu kiedy rodzice nam mówią aby nie dotykać ognia i tak to zrobimy. Zakazy zawsze rodziły chęć ich łamania, a przynajmniej tak było w wypadku Aurory. Im mniej rzeczy było jej wolno robić tym bardziej do nich lgnęła. Zdecydowanie była niepokorną szlachcianką.
-Pamiętam jak ojciec przerywał nudne lekcja z guwernantką i zabierał mnie na spacer. Wspinałam się na drzewa, albo zrywaliśmy owoce- Dziewczyna za życia ojca miała szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo. Wówczas nie musiała przejmować się skomplikowaną etykietą, czy innymi mało istotnymi obowiązkami.
-Albo jak organizował w ogrodzie spotkania poetyckie. To były zabawy. Śmiano się, śpiewano, czytano poezję, pito piwo- Wspomnienie nieżyjącego ojca zawsze napawało ją swego rodzaju nadzieją na to, że i dla niej kiedyś nadejdą lepsze dni.
-Wtedy byłam dziewczynką, w zwiewnej sukience z kolorowymi wstążkami we włosach. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym być taka jak mój papcio- Dążyła do tego bez przerwy. Salony arystokratów ją by zabiły, kompletnie się tam nie odnajdywała, to nie było dla niej. Chociaż mogłoby się wydawać, że tak naprawdę nie chciała dużo, z perspektywy biernego obserwatora było to chyba nawet więcej niż ktoś mógł jej dać. Aurora nadal była dzieckiem które nie do końca zdawało sobie sprawę z konsekwencji działań jakie podejmuje, chociaż starała się udawać mądrzejszą niż jest w rzeczywistości, to o ludziach i świecie wiedziała niewiele. Ojciec wychował ja w miłości i szacunku do wszystkich ludzi, nie zdawała sobie sprawy z tego jak niektórzy potrafią być podli.
Gość
Gość
W przeciwieństwie do Aurory Lyra nie poszukiwała większej niezależności. Wręcz przeciwnie, starała się jak najlepiej dostosować do nowej rzeczywistości, nawet jeśli oznaczało to wyzbycie się niektórych przyzwyczajeń, które nie uchodziły kobiecie zamężnej, i starała się popełniać jak najmniej gaf.
- Kobiety nie powinny podróżować same tak daleko – zauważyła, marszcząc piegowaty nosek i spoglądając na koleżankę sceptycznie, zdziwiona że coś takiego w ogóle przyszło jej do głowy. Było to niestosowne i niebezpieczne, Lyra zdawała sobie z tego sprawę nawet w czasach przed ślubem. Kobieta, wybierając się w nowe, nieznane miejsca powinna mieć towarzystwo. Demonstrowanie światu swojej samodzielności i zaradności nie było pożądane. Lyra nie wyobrażała sobie, że mogłaby wyruszyć w daleką podróż bez małżonka. – Może twój przyszły mąż zabierze cię w jakieś ładne miejsce. Lub ktoś spośród twoich krewnych? – Na pewno nie wszyscy Greengrassowie byli tak drętwi, jak wydawała się ich przedstawiać Aurora.
- Nie – rzekła cicho, ledwie słyszalnie, po czym dodała nieco głośniej: – Nie mogłam, a każdy etap kiedyś musi się zakończyć.
Wiedziała że Aurora była sceptyczna, jeśli chodzi o jej decyzję o przyjęciu aranżowanych zaręczyn, ale nawet mimo utraty dzieciństwa Lyra nie żałowała tego, co zrobiła, bo tak zrobić należało. Nie do niej należało kwestionowanie takich decyzji, nie potrafiłaby zresztą zdobyć się na taką butę i arogancję, by odmówić Traversom.
Poczuła lekkie ukłucie zazdrości, gdy Aurora zaczęła mówić o ojcu. Swojego własnego prawie nie pamiętała, zniknął gdy była dzieckiem, i z czasem jego wspomnienia zatarły się w jej głowie i zdążyła już przywyknąć do myśli, że od dawna był martwy, kiedy nagle ubiegłego lata wrócił mocno odmieniony. Ich relacje nigdy się nie poprawiły, ten nowy ojciec był dla niej praktycznie obcym człowiekiem i zabrakło go w tak ważnym etapie jej życia, jakim było dorastanie. Nie potrafiła w pełni mu ufać, mając poczucie, że ich zostawił. Niemniej jednak często zazdrościła tym, którzy mieli ze swoimi ojcami dobre relacje, chociaż nie mówiła o tym głośno, jako że o takich rzeczach mówić nie wypadało.
- To pewnie dobre wspomnienia. Zresztą z perspektywy czasu wiele wspomnień nawet najbardziej zwyczajnych sytuacji potrafi nabrać nowego, sentymentalnego znaczenia. – Lyra miała dużo takich wspomnień z dzieciństwa, Hogwartu oraz z czasów już po ukończeniu szkoły. Nawet z jej małżeńskim życiem wiązało się kilka takich sentymentalnych drobnostek.
Westchnęła cicho, nagle spoglądając w niebo i zdając sobie sprawę z upływu czasu; mimo coraz dłuższych dni słońce było na niebie coraz niżej. Nawet jeśli nie było jej małżonka, nie powinna przesadzać z późnymi powrotami, poza tym czekały na nią obrazy, a terminy ukończenia i oddania dwóch zamówień nieubłagalnie się zbliżały.
- Chyba powinnam niedługo wracać – powiedziała więc po chwili, spoglądając ukradkiem na Aurorę.
- Kobiety nie powinny podróżować same tak daleko – zauważyła, marszcząc piegowaty nosek i spoglądając na koleżankę sceptycznie, zdziwiona że coś takiego w ogóle przyszło jej do głowy. Było to niestosowne i niebezpieczne, Lyra zdawała sobie z tego sprawę nawet w czasach przed ślubem. Kobieta, wybierając się w nowe, nieznane miejsca powinna mieć towarzystwo. Demonstrowanie światu swojej samodzielności i zaradności nie było pożądane. Lyra nie wyobrażała sobie, że mogłaby wyruszyć w daleką podróż bez małżonka. – Może twój przyszły mąż zabierze cię w jakieś ładne miejsce. Lub ktoś spośród twoich krewnych? – Na pewno nie wszyscy Greengrassowie byli tak drętwi, jak wydawała się ich przedstawiać Aurora.
- Nie – rzekła cicho, ledwie słyszalnie, po czym dodała nieco głośniej: – Nie mogłam, a każdy etap kiedyś musi się zakończyć.
Wiedziała że Aurora była sceptyczna, jeśli chodzi o jej decyzję o przyjęciu aranżowanych zaręczyn, ale nawet mimo utraty dzieciństwa Lyra nie żałowała tego, co zrobiła, bo tak zrobić należało. Nie do niej należało kwestionowanie takich decyzji, nie potrafiłaby zresztą zdobyć się na taką butę i arogancję, by odmówić Traversom.
Poczuła lekkie ukłucie zazdrości, gdy Aurora zaczęła mówić o ojcu. Swojego własnego prawie nie pamiętała, zniknął gdy była dzieckiem, i z czasem jego wspomnienia zatarły się w jej głowie i zdążyła już przywyknąć do myśli, że od dawna był martwy, kiedy nagle ubiegłego lata wrócił mocno odmieniony. Ich relacje nigdy się nie poprawiły, ten nowy ojciec był dla niej praktycznie obcym człowiekiem i zabrakło go w tak ważnym etapie jej życia, jakim było dorastanie. Nie potrafiła w pełni mu ufać, mając poczucie, że ich zostawił. Niemniej jednak często zazdrościła tym, którzy mieli ze swoimi ojcami dobre relacje, chociaż nie mówiła o tym głośno, jako że o takich rzeczach mówić nie wypadało.
- To pewnie dobre wspomnienia. Zresztą z perspektywy czasu wiele wspomnień nawet najbardziej zwyczajnych sytuacji potrafi nabrać nowego, sentymentalnego znaczenia. – Lyra miała dużo takich wspomnień z dzieciństwa, Hogwartu oraz z czasów już po ukończeniu szkoły. Nawet z jej małżeńskim życiem wiązało się kilka takich sentymentalnych drobnostek.
Westchnęła cicho, nagle spoglądając w niebo i zdając sobie sprawę z upływu czasu; mimo coraz dłuższych dni słońce było na niebie coraz niżej. Nawet jeśli nie było jej małżonka, nie powinna przesadzać z późnymi powrotami, poza tym czekały na nią obrazy, a terminy ukończenia i oddania dwóch zamówień nieubłagalnie się zbliżały.
- Chyba powinnam niedługo wracać – powiedziała więc po chwili, spoglądając ukradkiem na Aurorę.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Aurora doskonale zrozumiała, że nie ma sensu w szukaniu zrozumienia nawet u tej dziewczyny która jeszcze do niedawna była tak bardzo zwyczajna, i to właśnie było piękne. Dlatego też przyjęła typową dla siebie minę, którą chciała czy nie musiała wyćwiczyć. Poruszania się sprawnie w obydwu światach było dla Aurory jedynym wyjściem aby jakoś przeżyć. Dlatego też nie było dla niej problemem przyjęcia typowej dla damy miny. Lekko uniesione kąciki ust, plecy pięknie wyprostowane, głowa uniesiona wysoko, tak aby nikt nie miał wątpliwości, że ma do czynienia z kobietą która swoją dumę posiada.
-Najpewniej masz rację...- Odpowiedziała krótko wstając z miejsca i posyłając delikatny uśmiech swojej rozmówczyni. Lady Greengrass wcale nie chodziło o typowe zwiedzanie, o spędzanie godzin w jakiejś nudnej kawiarence. To miała na miejscu. Chciała przeżyć jakąś niesamowitą przygodę. Chciała zamknąć oczy, zakręcić globusem, i pojechać do miejsca na które wskazała. Nie przejmować się bagażem, ani tym w jaki sposób tam dotrze. Chciała wspiąć się na piramidę nawet jeżeli będzie to oznaczać złamanie jakiegoś zakazu, chociaż raz przeżyć platoniczną miłość... bez zobowiązań. Poczuć prawdziwy pęd wiatru na swojej twarzy, i zostawić Londyn i Anglie gdzieś za sobą, a wraz z tym wszystkie problemy i troski. Dla niektórych mogły to być tylko dziecięce marzenia, ale dla Aurory to było ważne, a przez to równie realne.
Nie odniosła się już w żaden sposób do zachowania dzieciństwa. Po prostu wiedziała, że Lyra była również kolejną osobą która jej nie zrozumie, spętana przez innych arystokratów, zbyt słaba osobowościowo aby tupnąć noga i postawić na swoim. Dlatego też jednocześnie stwarzała doskonałą partię do manipulacji. Jeżeli w tych kręgach nie ma dostatecznie silnego charakteru nie skończy dobrze. A najgorszym wypadku będzie marionetką na sznurkach, i ktoś inny będzie za nie ciągnąć.
-Uwierz mi, że nie wszystkie. Niektóre z perspektywy czasu wydają mi się być coraz bardziej nieludzkie i podłe- Wszystkie jej dobre wspomnienia tak naprawdę były związane tylko z ojcem, z tym człowiekiem który jak nikt inny ją rozumiał. Przy matce i babce czuła się jak klacz którą należy dobrze sprzedać. W końcu kto odbiera dziecko rodzicom, aby poddać je żmudnym lekcjom które były wręcz porównywalne do tortury.
-Masz rację robi się późno, a ja powinnam była wstąpić jeszcze na chwilę na pokątną- Powiedziała i skinęła głową na skrzata który od razu do niej podbiegł, trzymając się niemal kurczowo jej sukienki.
-Miło było się z tobą spotkać... liczę na nadarzenie się ponownie takiej okazji- Grzeczności były ważne... nie ważne czy ktoś tak naprawdę myślał. Arystokracja... świat wyuczonych regułek.
-Idziemy...- Zarządziła po czym ruszyła przed siebie w takim tempie, że skrzat ledwo co za nią nadążał. Zawsze tak szybko szła... marsz był dobry dla zdrowia i serca, a serce to mięsień nad którym należało bez ustanku pracować.
z/t
-Najpewniej masz rację...- Odpowiedziała krótko wstając z miejsca i posyłając delikatny uśmiech swojej rozmówczyni. Lady Greengrass wcale nie chodziło o typowe zwiedzanie, o spędzanie godzin w jakiejś nudnej kawiarence. To miała na miejscu. Chciała przeżyć jakąś niesamowitą przygodę. Chciała zamknąć oczy, zakręcić globusem, i pojechać do miejsca na które wskazała. Nie przejmować się bagażem, ani tym w jaki sposób tam dotrze. Chciała wspiąć się na piramidę nawet jeżeli będzie to oznaczać złamanie jakiegoś zakazu, chociaż raz przeżyć platoniczną miłość... bez zobowiązań. Poczuć prawdziwy pęd wiatru na swojej twarzy, i zostawić Londyn i Anglie gdzieś za sobą, a wraz z tym wszystkie problemy i troski. Dla niektórych mogły to być tylko dziecięce marzenia, ale dla Aurory to było ważne, a przez to równie realne.
Nie odniosła się już w żaden sposób do zachowania dzieciństwa. Po prostu wiedziała, że Lyra była również kolejną osobą która jej nie zrozumie, spętana przez innych arystokratów, zbyt słaba osobowościowo aby tupnąć noga i postawić na swoim. Dlatego też jednocześnie stwarzała doskonałą partię do manipulacji. Jeżeli w tych kręgach nie ma dostatecznie silnego charakteru nie skończy dobrze. A najgorszym wypadku będzie marionetką na sznurkach, i ktoś inny będzie za nie ciągnąć.
-Uwierz mi, że nie wszystkie. Niektóre z perspektywy czasu wydają mi się być coraz bardziej nieludzkie i podłe- Wszystkie jej dobre wspomnienia tak naprawdę były związane tylko z ojcem, z tym człowiekiem który jak nikt inny ją rozumiał. Przy matce i babce czuła się jak klacz którą należy dobrze sprzedać. W końcu kto odbiera dziecko rodzicom, aby poddać je żmudnym lekcjom które były wręcz porównywalne do tortury.
-Masz rację robi się późno, a ja powinnam była wstąpić jeszcze na chwilę na pokątną- Powiedziała i skinęła głową na skrzata który od razu do niej podbiegł, trzymając się niemal kurczowo jej sukienki.
-Miło było się z tobą spotkać... liczę na nadarzenie się ponownie takiej okazji- Grzeczności były ważne... nie ważne czy ktoś tak naprawdę myślał. Arystokracja... świat wyuczonych regułek.
-Idziemy...- Zarządziła po czym ruszyła przed siebie w takim tempie, że skrzat ledwo co za nią nadążał. Zawsze tak szybko szła... marsz był dobry dla zdrowia i serca, a serce to mięsień nad którym należało bez ustanku pracować.
z/t
Gość
Gość
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Zaczarowana huśtawka
Szybka odpowiedź