Główna brama
Tuż przy bramie śpi stary cerber, raczej maskotka zoo niż jego strażnik; jest tak stary, że już od kilku lat nie ma w pysku ani jednego zęba. Wciąż jego szczęki mają jednak wystarczająco dużo siły, żeby poważnie zranić dorosłego czarodzieja. Prawdopodobnie z tego względu nad cerberem tańczą dwa zaczarowane flety, nieustannie grające cichą zsynchronizowaną kołysankę.
Tu było zdecydowanie zbyt dużo ludzi, szczególnie o tej godzinie. Czarodzieje przechodzili przez bramę w tę i z powrotem, a tkwienie przy niej z pewnością nie czyniło Enzo niezauważonym. Klient, któremu miał przekazać pakunek okazał się jednak zdecydowany co do miejsca ich spotkania i nie chciał ustąpić. To miało być właśnie tu, właśnie o tej godzinie. I pewnie gdyby nie fakt, że w ramach zapłaty poza sakiewką pełną galeonów obiecał mu rzadki czarodziejski przedmiot pochodzący z wybrzeży Sycylii ryzyko byłoby z pewnością zbyt duże. Klient, z którym porozumiewał się wyłącznie listownie zasugerował w jednej z wiadomości, że ma niezwykłe doniesienia z Włoch, które z pewnością go zainteresują. I zgodnie z umową, Enzo Borgia czekał na tajemniczego czarodzieja pod bramą ogrodu magizoologicznego, w rękach trzymając drewnianą szkatułkę opakowaną w szary papier, owinięty zwykłym sznurkiem. W ten sposób paczka wydawała się zupełnie zwykła, a sterczenie i oczekiwanie spóźniającego się klienta nie czyniło z niego obiektu zainteresowania przechodniów.
Clementine wychodziła właśnie z ptaszarni. Umówiła się z ojcem przed bramą, ale obecność takiej ilości ludzi znacznie spowalniała jej wydostanie się z miejsca, w którym tak ochoczo spędzała każdą chwilę. Poruszała się powoli i ostrożnie, dłońmi dotykając ściany, nikomu przy tym nie wadząc. Kiedy znalazła się tuż przy bramie głównej, ktoś ją popchnął, zupełnie nie przejmując się tym, że wpadła na obcego mężczyznę, a pakunek, który miał ze sobą wypadł mu z dłoni. Wraz z chwilą uderzenia szkatułki o ziemię, ze środka wydostał się przykry trzask, jednak przez wzgląd na opakowanie nie dało się stwierdzić, czy zawartość uległa zniszczeniu, a jeśli tak — w jakim stopniu. Clementine uniknęła upadku jedynie dzięki mężczyźnie, który akurat stał jej na drodze, ale czarodziej, z którym miał się spotkać, a który był świadkiem tej sceny, oddalił się z miejsca, rezygnując z cennej wymiany, odbierając Enzo możliwość dowiedzenia się o tajemniczych wieściach.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Kieruje się w stronę umówionego miejsca. Mija ludzi, którzy znajdują się obok niej. Wyczuwa ich bardzo wyraźnie. Nie ma ich całych tłumów. W pewnym momencie jednak, ktoś pojawia się znikać. Bardzo szybko. Dziewczyna wyczuwa jego obecność, ale jest już za późno, żeby zareagować. Jej drobne ciałko, bezwładnie odbite od czyjegoś cielska, osuwa ją na bok. Ociera się o czyjeś ramię, a po chwili czuje jak traci równowagę. Zdaje sobie sprawę, że gdyby nie nieznajomy, leżałaby już na ziemi. Tymczasem opiera swój ciężar, bardzo nieświadomie na nim, zaciskając palce na jego koszuli. Spina się na krotko, słysząc niespodziewany trzask. Jej dłonie automatycznie same wędrują jej do uszu. Nie wie dlaczego, ta sytuacja ją tak zaskakuje. Stoi chwilę, trzymając palce przy uszach, zaciskając powieki. Boi się je uchylać, bo chociaż nie może spojrzeć w oczy mężczyźnie, a na pewno nic z nich nie wyczyta, bo nie może, wydaje jej się… chyba zbiła coś cennego. Kłania się mu lekko, przepraszająco, bo nie ma słów, którymi mogłaby zastąpić cokolwiek, co właśnie się stłukło. Wydaje się tym bardzo przejęta, bo nawet się nie porusza. Chociaż stoi bardzo blisko niego, czując jego oddech na swoich ustach, bo w takiej pozycji stawiają ich okoliczności, nawet nie drga. Wsłuchuje się w jego dech, próbuje wyczuć na odległość bicie jego serca. Ma nadzieję, że mężczyzna nie jest zly, nie zrobiła niczego specjalnie. Spuszcza z pokorą głowę, wypuszczając powietrze z wolna z płuc.
— Najmocniej przepraszam — jej glos jest tak cichy, ze mimo niewielkiej ilości ludzi wokół nich, ton ledwie przebija się do jego uszu, chociaż stoją tak blisko.
— To… coś cennego?
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
— Tak... Nie... — obojętna odpowiedź zabarwiona rozżaleniem wypłynęła z jego ust. Już dawno nie czuł tego dziwnego uczucia. Czuł pustkę; to dziwne coś, co zniknęło wraz z dotykiem dziewczyny. Ale tylko przez krótki moment; wszystko wróciło na swoje miejsce. Stała obok i zostało już tylko jedno, co chciał powiedzieć: — Nic ci nie jest? — cicho, niezbyt pewnie rzuca pytanie, pragnąc zapomnieć o tej sytuacji.
— Mi nie — odzywa się cicho. Nie ma w jej tonie smutku, jej głos pozostaje taki jak zawsze, lekko brzmiący w powietrzu, niczym szept. Zdradzają ją jej działania, w których widać jej zmartwienie. Dziewczę kuca przy ziemi, prawdopodobnie okurzając sobie suknię, kiedy później klęka na piachu; na oślep próbuje zebrać resztki zniszczonego przedmiotu.
— Przepraszam — powtarza— może da się coś odzyskać? Poskładać?
Nie unosi wzroku do góry, jej dłonie snują się po ziemi, szukając resztek zdewastowanego artefaktu. Nie może na nic natrafić, nie wie gdzie powinna szukać. Cząstki pewnie rozbiły się całkowicie wokół nich. Mimo to Clementine się nie poddaje, nawet kiedy z rozżalenia łzy spływają jej po policzkach. Krople skapują z jej lica na ziemię, obok dłoni, przeszukujących piasek. Jest zawiedziona. Sobą i faktem, że popsuła komuś popołudnie. Przeciera wierzchem ręki twarz i oczy. Bardzo chce mu pomóc, ale czuje się bezradna. Dlatego w końcu cofa ręce na uda, zaciskając smukłe palce na materiale sukni.
— Nie chciałam. Zapłacę za pańską stratę. M-mogę zapłacić?
Odzywa się drżącym tonem. Ma nadzieję, że da się odzyskać to, co właśnie stracił. Chce być spokojna, bo to jej wina, ale nie potrafi zapanować nad rozdygotanymi wargami, które nie układają się w słowa tak, jakby tego chciała.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Zajęty sobą i własnymi przemyślenia nie spostrzegł, nie zareagował na jej wyczyny. Nie od razu; przez moment obserwował ją, czując tylko jeszcze większe rozżalenie. Niepotrzebnie starała się. Nic już nie dało się zrobić.
— Zostaw — warknął, kucając obok niej, by złapać ją za nadgarstek. — To na nic. Nie ma już żadnej wartości. Teraz to tylko stary zlepek sycylijskiego drewna. — dorzucił z wyraźnym trudem składając po angielsku kolejne sylaby. Złość nie opuszczała go i niemal zapominał, jak powinien mówić. Chciał przeklinać cały świat za tak niefortunny zwrot wydarzeń, lecz to na niewiele by się zdało.
— Z resztą, nie możesz mi za to zapłacić, nawet jeśli zostałoby to naprawiano — rzucił sucho, zbierając resztki szkatułki zawiniętej w papier z ziemi. Nie omieszkał też pociągnąć dziewczyny za rękę, by znalazła się w pionie. I dopiero wtedy ujrzał łzy, choć dużo bardziej przerażała go świadomość, że była ślepa. Bezradność na twarzy, to spojrzenie mówiły wszystko. Nawet zbyt dużo. — Nie płacz — wyszeptał, puszczając ją.
- Jesteś zły - zauważa, chwytając nadgarstek, który uwolnił cofając swoją rękę. Clementine instynktownie zwraca się do niego na Ty. Nie tytułuje go, bo sytuacja jest dla niej zbyt osobliwa, więc nie myśli teraz o grzecznosciowych formulach. Martwi się, ze urazila mężczyznę swoją niezdolnościa. Mimo, ze przecież nie wpadła na niego ze swojej winy.
- Mogę ci to jakoś inaczej wynagrodzić? Nie... nie chciałam popsuć ci dnia.
Unosi dłoń w górę, chciałaby jakoś potrafic mu to zrekompensować, pokrzepic go, ale nie wie jak. Instynktownie mogłaby oprzec dlon na jegi ramieniu. Kiedy jej tato był zły, ulge przynosil mu uścisk dloni, albo objęcie, bliskość jego corki. W przypadku mężczyzny nie wiedziała jak zareagowac.
- interesujesz sie ptakami?
Clementine ma nadzieję, ze tak. Jest zdeterminowana odkupić swoją winę. Teraz kiedy juz zaczyna myśleć nad naprawieniem swojego błędu, w jej oczach tli sie nadzieja, ze może mu coś podarować w ramach prawidlowych przeprosin.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
— Wątpię, byś była kimś, kto będzie potrafił udzielić mi informacji o moich rodzinnych stronach — rzucił gorzkim tonem, upychając resztki pudełka pod wierzchnim odzieniem. Nie było najmniejszego sensu dbać o przedmiot nieudanej transakcji, skoro był już do niczego. Nie nadawał się nawet do oglądania. Stracił całą wartość, choć wypadek ten nie wyglądał na zbyt groźny, to wiedział, że nawet najmniejsza skaza wpływała na cenę. Być może udałoby się naprawić i wystawić w sklepie po okazyjnej cenie, ale i tak nie miał wielkich nadziei na znalezienie odpowiedniego klienta. Westchnął głośno, poprawiając kołnierz. Zimno wdzierało się w nieszczelne zakamarki, wywołując dreszcz przeszywający całe ciało. Nienawidził chłodu ani wiatru. Zbyt mocno wsiąkł w ciepły klimat półwyspu i, zbyt krótko przebywał na wyspach, by przyzwyczaić się do pochmurnego nieba. Zerknął na dziewczynę, analizując zadane pytanie.
— Nie mam nawet własnej sowy — wymamrotał niezainteresowany dalszym drążeniem tematu, unosząc spojrzenie na bramę prowadzącą do ogrodu. Czyżby właśnie zajmowała się nimi? I czy ta informacja o obcej dziewczynie mogła mieć jakieś znaczenie? Wątpliwie; ale przecież nie był w Anglii dość długo, aby stwierdzić coś takiego od razu.
— A skąd pan pochodzi?
Bo naprawdę miała nadzieję, że mogłaby zaspokoić jego ciekawość. Chciała zrobić cokolwiek, czym mężczyzna wybaczy jej niezdarność. Trzymała się ostatniej nutki nadziei. Ponoć ta była matką głupich, ale ktos z mugolskich uczonych dodawał, ze ojcowie byli o stokroć genialni. To dawało bardzo niewielkie szanse na to, że istniała jakaś inteligencja, a nie tylko naiwność w działaniach panienki Baudelaire. Dziewczę podeszło bliżej, spuszczając wzrok. Jak to nie miał własnej sowy? W jej mniemaniu to było całkiem cieżkie brzemię w świecie czarodziejów być pozbawionym takiego towarzysza. Emmie przechyliła głowę na bok, zastanawiając się nad tą kwestią.
— Prowadzę hodowlę ptaków. Być może byłby Pan zainteresowany rozejrzeniem się po niej. Możliwe, że znalazłaby się jakaś sowa, która by się Panu spodobała?
Zaproponowala, gotowa mu ją wręczyć w ramach pokrycia kosztów za zniszczony przedmiot. Oczywiście, jak na razie meżczyzna nie dawał jej szansy się w tym temacie wysłowić. Ucinał dyskusję zanim jeszcze Emmie odważyła się odpowiednio pociągnąć temat.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Informacja była potęgą, którą nie każdy potrafił docenić. Nawet sam Enzo nie pokładał w wieściach niesionych ludzkim głosem tyle wiary, co w pisanym słowie na kartach księgi, jednakże potrafił oddzielić od konfabulacji elementy warte jego uwagi. Niestety przyszło mu toczyć rozmowę z kimś, kto nie mógł mieć o tym pojęcia. Wyglądała zbyt niewinnie, by mieć z tym jakikolwiek związek. Już samo jej pytanie dawało dość dowodów potwierdzających wcześniejsze przypuszczenia. Była nikim ważnym. Ot, zwykła osóbka, która nie mogła przekazać ważnej informacji, choć to najczęściej takie niepozorne istoty potrafiły dostrzec to, czego najlepsi szpiedzy nie potrafili uchwycić.
— Jestem Anglikiem — mruknął cicho, podchodząc do niej bliżej — i nie zamierzam cię zostawić w spokoju, dopóki nie udzielisz mi użytecznej informacji. — dodał szeptem, nachylając się do jej ucha. Osaczał ją bez skrępowania, w niczym nie przypominając dziecka, którym był. Wyzwolił w sobie włoskie instynkty, mieszkając w pięknych miasta Półwyspu i to właśnie nimi kierował się, podejmując kolejne kroki.
— Chciałabym panu pomóc, ale obawiam się, że nie wiem, jakiej informacji pan poszukuje — nie podnosiła tonu, skoro narzucił tak subtelny, cichy ton, którym mruczał jej cos do ucha. Myślała, że może był ku temu jakiś powód, dlatego zwracała się do niego z adekwatnym, niegłośnym tonem.
— Gdyby mógł mi pan dać jakąś podpowiedź…
Zawiesiła ton. Jej oczy, te ciepłe, mimo swojej niebieskiej barwy, patrzyły na mężczyznę rozświetlone nutką nadziei i radości, że w istocie była w stanie jemu w czymś pomóc. Przecież właśnie powiedział, ze czekal na użyteczną informację. Użyteczną, jak?
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Szaleńczy rytm gonitwy za codziennymi obowiązkami uniemożliwiał jej zatrzymanie się choć na chwilę - dziś lista sprawunków, którymi miała się zająć, przysparzała ją o rozrywający skronie ból głowy. Jej perfekcjonistyczne zapędy i przemożna potrzeba wykonania każdego zadania najlepiej, jak tylko potrafiła, przyczyniły się do tego, iż Sissi z obłędem w oczach (gotowa zrobić wszystko, byleby tylko sprostać oczekiwaniom właścicieli) jakimś cudem podwoiła swoją wydajność. Niemniej jednak trudno było sprawnie, a przede wszystkim bez uniknięcia pomyłek, utorować sobie drogę przez gąszcz plączących się w jej głowie rzeczy, o których musiała pamiętać; które miała dopilnować; o które zadbać…
Gdy uwinęła się z doczyszczaniem ornamentowanych powierzchni mebli, pyszniących się w salonie jej właścicieli, zamierzała zacząć krochmalić pościel Clementine. Zamierzała, bo gdy tylko przypomniała sobie o panience Baudelaire, wydała z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk, oblewając się szkarłatem wstydu.
To niemożliwe!
Czyżby zapomniała, że…?
Z jedwabną poszewką w ręce niemalże w tej samej chwili, gdy zbłąkana myśl pojawiła się w jej głowie, Sissi teleportowała się do ogrodu magizoologicznego. W jej ogromnych oczach, przypominających dwie zabarwione zielonym dymem kryształowe kule, pojawiły się łzy przerażenia. Nie mogła zrozumieć, dlaczego zapomniała o najważniejszej rzeczy - o poinformowaniu panienki, iż ojciec nie będzie jednak mógł się z nią dzisiaj spotkać w ogrodzie zoologicznym. A jeśli panience Clementine coś się stało? Nigdy by sobie tego nie wybaczyła, okryć się taką hańbą! Działać na szkodę swojego właściciela, to przecież nie mieści się w jej skrzacim rozumowaniu porządku rzeczywistości.
Mnąc w dłoniach tę nieszczęsną poszewkę, niemalże biegła, zadzierając głowę najwyżej, jak tylko potrafiła i chłonąc swoimi nietoperzymi uszami każdy znajomo brzmiący dźwięk. Kiedy na zamglonym napływającymi do oczu łzami horyzoncie zarysowała się drobniutka sylwetka panny Clementine, Sissi zaniosła się szlochem i przystanęła, by złapać oddech. Wytarła oczy skrawkiem swojego ubrania, by doprowadzić się do porządku, zanim pokaże się panience. Dopiero, kiedy uznała, iż wygląda tak, jak na skrzatkę z szanowanego domu przystało, podeszła do swojej właścicielki, kryjąc się przed wzrokiem towarzyszącego Clementine czarodzieja za zwiewną sukienką dziewczyny. - Panienko Clementine, przepraszam, że przeszkadzam, ale pan Baudelaire prosił, aby przekazać, iż pochłonęły go obowiązki i dlatego też nie mógł zjawić się o czasie w umówionym miejscu - wysoki głos Sissi brzmiał jeszcze piskliwiej niż zwykle, a w jej tonie można było wyczuć nutę zdenerwowania. - Zależało mu, aby w dworku poczekała panienka na jego powrót.
Chwilę później poczuła na sobie czyjś wzrok. To było jedno z tych spostrzeżeń, które nawet ją dotykały. Obróciła się przez ramię, żeby w większym skupieniu wyłapać dźwięki zza swoich pleców. W jej kierunku zbliżał się ktoś. Ktoś niewielkich gabarytów, skrzat, co wnioskowała tylko po samym jego kroku. Skrzat ten zatrzymał się obok nich. Usunęła się w bok, sądząc, że być może należy on do jej nowego znajomego. Kiedy stworzenie się odezwało, dopiero wtedy rozpoznała w nim Sissi.
— Wszystko w porządku?
Kucając, wyciągnęła instynktownie dlon przed siebie, czekając aż skrzatka podejdzie bliżej, pozwalając się jej dotknąć. Miała bardzo zdenerwowany ton, w którym Clementine szybko rozpoznała złe emocje.
— Spokojnie, Sissi. Już wracamy, dobrze?
Clementine była dla niej zbyt łagodna. Wyprostowała się, rzucając do nieznajomego:
— Przepraszam… muszę wrócić do domu. Nazywam się Clementine Baudelaire. Mieszkam na obrzeżach miasta wraz z ojcem, Rodrickiem. Jeśli mogę coś dla pana zrobić, niech pan piszę. Przepraszam — powtórzyła, kłaniając się lekko. Łapiąc skrzatkę za wątłą rączkę, ruszyła z nią drogą przez ogród, wracając w kierunku domostwa. Nie potrafiła się teleportować, skrzatka zmuszona więc była odprowadzić ja do najbliższego kominka z Siecia fiuu.
— Trzymasz coś w dłoni? — zainteresowała się dziewczyna, natrafiając smukłymi palcami na miękki materiał poszewki — och, robiłaś porządki? Nie chciałam Cię kłopotać.
Niektórym mogło się to wydać dziwne, że Emmie z taką uprzejmością traktowała skrzata, aczkolwiek uznawała go za taką samą istotę humanoidalną, jak ona sama. Już nawet sam Rodrick zdążył chyba sobie ten porządek rzeczy przyswoić.
| zt
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Od czasu rozpoczęcia się anomalii minął już dobry tydzień, ale sytuacja niestety nie wydawała się wiele lepsza. Wciąż napływały informacje o działaniu anomalii i ich ofiarach; nawet jeśli przypadki nieoczekiwanej teleportacji w nocy na przełomie miesięcy zostały w większości opanowane, nie był to koniec pracy dla uzdrowicieli. Magia wciąż szwankowała, a anomalie dawały o sobie znać nawet przy próbie rzucania prostych zaklęć, ujawniały się też bardzo licznie u dzieci, a nawet charłaków. Dodając do tego standardowe przypadki, bo przecież po nastaniu anomalii czarodzieje nie przestali uszkadzać się również w bardziej konwencjonalny sposób, łatwo nie było.
Josie w tym wszystkim musiała jakoś dawać sobie radę. Choć przejmowała się tym wszystkim i często dręczył ją niepokój, zwłaszcza o własną rodzinę, musiała zebrać się w sobie i radzić sobie z natłokiem zajęć, do których wróciła bardzo szybko po zaleczeniu obrażeń, których nabawiła się w nocy z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja. W pewnym sensie mogła potraktować to jako nowe wyzwanie, ważną lekcję, dzięki której musiała jeszcze szybciej i wydajniej pracować nad swoimi umiejętnościami, żeby dobrze radzić sobie z leczeniem.
Ale nie samą pracą się żyło. Josie naprawdę brakowało dni, gdy po zakończeniu obowiązkowych godzin mogła zająć się swoimi innymi zainteresowaniami. Wybrać się do galerii sztuki albo na inne artystyczne wyjście, bądź odwiedzić ogród botaniczny czy magizoologiczny, które także były lubianymi przez nią magicznymi atrakcjami w Londynie. Ostatnio nie miała wiele wolnego czasu, dlatego z radością, ale i pewną obawą powitała wolne popołudnie. Wróciła najpierw do domu, by upewnić się, czy jej matka czuje się dobrze i czy niczego jej nie brakuje, a potem postanowiła wybrać się do ogrodu magizoologicznego. Obawy brały się stąd, że nie była pewna, co zastanie w tym lubianym przez siebie miejscu. Czy zwierzęta wciąż tam były? Czy nie wymknęły się spod kontroli czarów i nie zaczęły stanowić zagrożenia? Obawiała się tego, dlatego gotowa była natychmiast zawrócić i zniknąć przy pierwszej oznace tego, że coś było nie tak. Liczyła się z tym, że być może ogród będzie zamknięty i w ogóle nie uda się do niego wejść. Zmiany w końcu nie dotknęły tylko czarodziejów, podobno i w świecie mugoli nie było bezpiecznie, bo nawet w typowo niemagicznych miejscach zdarzały się wystąpienia anomalii. Miała nadzieję że sytuacja zostanie szybko opanowana i że ministerstwo po ostatnich zmianach zrobi cokolwiek, by przywrócić stary porządek.
Aportowała się nieopodal wejścia do ogrodu, rozglądając się uważnie. W torbie miała szkicownik, ale czuła, że prawdopodobnie nie dane jej będzie go dzisiaj użyć. Może głupotą było samo przybycie tutaj; przecież powinna przewidzieć, że raczej nie będzie tu tak spokojnie i bezpiecznie jak zwykle, gdy można było bez przeszkód podziwiać stworzenia.
Stała więc na chodniku, a od muru, w którym w normalnych okolicznościach znajdowało się ukryte przejście, dzieliło ją kilkadziesiąt metrów. Z tej odległości nie była w stanie dostrzec, co działo się za nim. Więc tylko stała i patrzyła, zastanawiając się, co dalej. Może powinna po prostu wrócić do domu lub wybrać inne miejsce. Zanim jednak podjęła decyzję, nagle w pobliżu mignęła jej inna sylwetka, zdumiewająco znajoma... Biorąc pod uwagę, w jakich okolicznościach widziała ją po raz ostatni, utkwiła w niej wzrok, zastanawiając się intensywnie.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Nigdy jednak nie wymieniła jego imienia, nigdy publicznie nie przyznała się do swoich poglądów, w Mungu uchodziła za tą, co zawsze przychodziła do pracy z szerokim uśmiechem, była miłą i pogodną, która leczyła wszystkich, bez względu na ich poglądy czy krew. Ale coraz bardziej miało się to zmieniać, coraz bardziej Mung miał zacząć jej ciążyć. Jeszcze o tym nie wiedziała.
Póki co jednak wędrowała po Londynie i jakimś dziwnym trafem pojawiła się gdzieś na jego obrzeżach. Rzadko tu bywała, albo nie miała czasu, albo zbytnio nie miała ku temu powodu. Ale dziś nogi zaprowadziły ją tu same, więc się poddała i gdy dostrzegła, że jest niedaleko wejścia do ogrodu magizoologicznego stwierdziła, że w sumie mogłaby się przejść. Dawno tu nie była, nie znała się jakoś specjalnie na zwierzętach, ale miała podstawową wiedzę więc miło będzie przejść się pomiędzy zagrodami i poczytać informacje o stworzeniach. Już miała wchodzić do środka, gdy przed wejściem ujrzała kobietę, która się w nią wpatrywała. Od razu rozpoznała w niej jedną ze stażystek w Świętym Mungu, dlatego uśmiechnęła się do niej uprzejmie, nawet wręcz przyjaźnie, i zbliżyła się kilka kroków.
- Zamknięte? - zapytała zdziwiona.
Gdyby było otwarte, to przecież by nie stała tak przed wejściem i nie podziwiała faktury drzwi. Akurat jak Marianna zachciała spaceru, kontaktu ze zwierzętami, być może było zamknięte. Co za pech.
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Strona 1 z 2 • 1, 2