Salon
Za pomocą skomplikowanych zaklęć pokój dostosowuje się do liczby przebywających gości - dla każdego zawsze znajdzie się miejsce czy to na tradycyjnych sofach o aksamitnym, ciemnozielonym obiciu czy to na kanapach przypominających swoim wyglądem wielkie pufy. Odchylając się do tyłu można obserwować półokrągły stop pomieszczenia z freskami lasu i leśnych nimf, które dzięki magii wspólnie tańczą lub ścigają się wśród konarów wiekowych drzew. Wielkość pomieszczenia potęgują zawieszone na ścianach lustra w złotych ramach. Pomimo panującego przepychu, pokój sprawia wrażenie wykorzystywanego do spotkań grupowych, aczkolwiek mniej formalnych niż bale odbywające się na wielkich salach. W powietrzu lewituje kilka tac z kieliszkami wypełnionymi najróżniejszymi gatunkami najlepszych win wprost z piwnic lady Adelide. Niewidzialne skrzaty domowe gotowe są służyć każdej szlachciance, gdy tylko ta wyciągnie rękę po kolejny kieliszek.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Zerwanie jagody należy zgłosić w komponentach z zaznaczeniem, iż przekazanie dokonało się na sabacie celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety oraz odpisania jagody z wybranego tematu.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 3/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.06.16 18:55, w całości zmieniany 3 razy
— Niesamowicie. Obie liczyłyśmy na to, że znajdziemy tam swoich przyszłych mężów i rzeczywistość zweryfikowała nasze błędne wyobrażenia.
Uśmiech trwał jeszcze chwilę, zanim Darcy upiła kolejnych kilka łyków ponczu. Dlaczego mnie do tego zmuszasz, Rosalie? – myśli Rosier zdradzały jej rezygnację. Nie chciała rozmawiać. Nie chciała udawać radości i rozckliwienia nad starymi czasami. Czuła się w tym sztuczna, zawodząc w tym kłamstwie samą siebie. Przypominanie sobie dobrych wspomnień, szczególnie mocno ją bolało. Zakłócała dobrą pamięć o nich aktualnym stanem obojętności. Z pełnym cynizmem dostrzegała teraz ich naiwność podczas pierwszego sabatu. Ten miał być przypieczętowaniem wejścia w dorosłość. To wydarzenie było niewypowiedzianą obietnicą świetlanej przyszłości. Ta obietnica się nie sprawdziła. Darcy nie widziała już obiecującej przygody. Dostrzegała długą ścieżkę upodleń i kompromitacji, budowaną również z żalu, smutku i płaczu. Marie już dawno umarła, tylko jej żywe wspomnienie trwało w pamięci rodziny. Ojciec nie czuł się najlepiej, umierał również. Darcy chciałaby móc oddać się w objęcia śmierci za niego. Rozumiała, że Corentin był szanowanym przez czarodziei arystokratą, pamiętanym przez wszystkich, kochanym przez swoje dzieci i nawet przez matkę, która otwarcie na pewno nigdy o tym nie mówiła. Co znaczyło istnienie jednej nieznaczącej wiele osoby w porównaniu do takiej osobistości? Nikt nie płakałby za nią długo. Tristan miał Evandrę, Rosalie wolała Blacka, Cedrina załamała się po śmierci Marienne, ale Marie zawsze była jej najdroższą różą, Darcy widziała się (obecnie) jako zgnity pąk. Cedrina pozbywa się zwiędniętych kwiatów, żeby nie zakłócały piękna ogrodu. Darcy nie była niczym innym niż zwiędniętą różą Rosierów, niegodną ich nazwiska. Lorne by się z tym zgodził, być może po pół roku zauważyłby jej nieobecność, jeśli w ogóle. Stan marazmu, w jakim się znalazła nie pozwalał jej myśleć inaczej.
— Aż tak bardzo było widać?
Zaśmiała się krótko. Tak, potykała się o swoją suknię. Była nieporadna. Zawsze kilka kroków dalej za pozostałymi członkami swojej rodziny. Więc było widać aż tak bardzo…. Widocznie nic się od tamtego czasu nie zmieniło.
Rosalie miała rację. Przed innymi Darcy mogła udawać. Przed nią, ulegała swojemu rozdrażnieniu i złośliwości, tej, za którą chowała się ze swoim bólem. Uśmiechnęła się ostatni raz do Rosie, zanim rzuciła oschle:
— Nie teraz, Rosalie — głos miała chłodny, ostrzegawczy, ale twarz łagodną. Nawet teraz pilnowała, żeby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Rosalie jej to utrudniała. Podchodziła do niej, czyniąc z jej stanu teatr. Upominając się o uwagę innych. Niech wszyscy wiedzą, ze Darcy Rosier popadła w depresję. Niech stąd wyjdą, pogadają, nieważne co inni o tym pomyślą, tak? Tego Rosalie chciała? Tak. Wykrzyczmy wszystkim całą prawdą o Darcy. — Powiedz to głośniej. Niech wszyscy usłyszą. To idealne miejsce do rozmawiania o moich problemach. Niech wiedzą.
Ironizowała oczywiście. Zaraz potem pochyliła się nad jej uchem, rzucając przeraźliwie krytycznym szeptem:
— Dorośnij w końcu.
Wyładowywała na niej swoje nieszczęście, tylko dlatego, ze Rosalie była rodziną. To sugerowało, że prawdopodobnie będzie znosić więcej humorków Darcy niż inni. Yaxley miała wyższy próg tolerancji, ale czy wystarczająco wysoki? Zrezygnowanie Darcy mimo tego opuściło. Ucałowała policzek Rosalie w ostentacyjnym zagraniu, mijając ją. Za jej plecami dostrzegła lady Avery, której skłoniła się lekko, dygając, okazując szacunek przyjaciółce matki. Dopiero teraz znów obróciła się w stronę Rosalie:
— Cieszmy się, Rosalie. To nasz ostatni sabat jako Rosalie Yaxley i Darcy Rosier.
Tak, zamierzała dalej grać szczęście, a publika była bardzo wymagająca, nie można było sobie pozwolić na żadne potknięcia. Żadne osobistości nie potrafiły odgrywać swojej roli i rozpoznawać gry aktorskiej lepiej niż szlachetnie urodzone damy. W im gorszym i bardziej nieszczęśliwym związku małżeńskim, tym lepsze w odczytywaniu ludzkich emocji.
- Oczywiście, masz rację - odpowiedziała melodyjnie do Liliany. - I mi zdarzało się często natknąć na niezwykle interesujące dokumenty - nie chciała dodawać nic więcej, bowiem nie zwykła dzielić się tym, co mogłaby znaleźć w ministerialnych archiwach i szufladach, nawet z innymi pracownikami.
Nie mogła ukryć, że następnie pytanie kobiety odrobinę ją zirytowało, jednak starała się zmyć to nikłe uczucie już w zarodku i uśmiechnęła się, znów obojętnie, bez krztyny emocji. Oczywiście panna Yaxley musiała wiedzieć, że w rodach szlacheckich kobiety nie miały zazwyczaj prawa do wyboru małżonka. Tak na dobrą sprawę pytanie było niewinne, choć bezsensowne w mniemaniu Libry, więc sama nie wiedziała dlaczego zareagowała w taki sposób. Powróciła do sztywnej postawy, chwila spokojnej rozmowy sprawiła bowiem, że pozwoliła sobie rozluźnić ramiona.
- Nie rozglądam się za mężczyznami, jedynie ojciec ma prawo podjąć decyzję w tej sprawie - odpowiedziała pusto, zupełnie jakby stała przed guwernantką w salonie, gdy doskonale zdawała sobie sprawę, że ojciec najpewniej znajduje się właśnie w pokoju obok i wszystko słyszy, następnie natychmiast zmieniła temat, bowiem jeśli było coś, o czym nie lubiła dyskutować bardziej niż o modzie i sukniach, to były to właśnie sprawy miłości i małżeństw. Miłość nie istniała, a małżeństwo to obowiązek i nie należało w tych sprawach niczego rozważać.
- To wspaniale, jestem pewna, że sobie poradzisz, Liliano. Francja? Czyżby to tylko chęć zwiedzenia pięknych terenów, czy może kryje się za tym coś więcej? Masz może jakieś większe plany? - zapytała z łagodną ciekawością, zmuszając się do przyjęcia ponownie sztucznie zadowolonej postawy.
"Twa dusza jest jak jakiś park szczególny, gdzie błądzą maskii pajace grzeczne, przy lutni dźwięku wiodąc tan okólny; smutne - pomimo szatki niedorzeczne..."(1) Ktoś kiedyś mówił jej ten wiersz Verlaine'a, słowa unosiły się w drżącym półszepcie, a ona słuchała, jak zwykle trochę sceptyczna i nieprzekonana, bo chociaż kochała poezję bardziej niż udawało jej się kochać ludzi, to wątpiła, czy wiersze mają jakikolwiek związek z rzeczywistością, czy można posługiwać się nimi w rozmowie jak bronią, celując prosto w serce. A teraz wróciły do niej te wersy, narzucając się z siłą niechcianej senności, kiedy wchodziła do salonu Lady Adelaide Nott, wręczając przy wejściu swoje zaproszenie. Czuła pulsujący ból głowy po znaczącym przedawkowaniu alkoholu uprzedniego dnia, jednak nie był to ten rodzaj bólu, który otępiał. Raczej ten, który sprawiał, że przypominało się sobie dawno zasłyszane wiersze. "Miłość zwycięską i dni życia jasne sławi piosenka ich, srebrzyście brzmiąca; ale nie wierzą, zda się, w szczęście własne; śpiew ich się miesza ze światłem miesiąca."
Słodki zapach perfum i ponczu wypełnił jej nozdrza, zatapiając ją w oceanie nieprzejednanej kobiecości. Refleksy światła w lustrach, miękki dźwięk obcasów uderzających o posadzkę, nastrój nieokreślonego oczekiwania; wszystko to składało się na jakąś tajemnicę kobiecości, przekazywaną sobie nawzajem przez uczestniczki Sabatu z każdym powitaniem, pozdrowieniem i ledwie muskającym skórę pocałunkiem w policzek. Agatha nagle poczuła się wyłączona z tego sekretu. Mimo urody, którą nosiła ze znudzoną, lecz bardzo świadomą obojętnością, była w jakiś sposób bezpłciowa. Pod czarną suknią ukrywała ciało - przystań, do której wracała, gdy jej myśli odpływały za daleko. Zazwyczaj jednak przebywała gdzieś poza nim, wśród odległych panoram chimerycznych miast, piorunów i szlaków niedokończonych spacerów. Była sztormem zatapiającym wysmukłe okręty intelektu. Lecz wśród kobiet, z ich dziwacznie miękkimi końcówkami palców (zawsze przypominały jej pijawki), ogarnięta tym wykwintnym misterium płci pięknej, Agatha czuła się mała, bezsilna i nieznaczna, niczym dziecko, które w swoich własnych zabawach jest królową przestworzy, ale zawołane przez matkę na obiad, musi usiąść przy długim stole, zdjąć koronę i posłusznie wypić zupę. „Jestem pianą, która opływa i zapełnia bielą najdalsze krawędzie skał; jestem także dziewczyną, tutaj, w tym pokoju.”(2)
Prawie bezwiednie zapaliła papierosa i usiłując wyciszyć Popołudnie fauna Debussy'ego cicho grające w jej głowie, rozejrzała się po sali. "Sartre miał jednak rację; piekło to inni" pomyślała, czując, że o niczym nie marzy w tej chwili bardziej niż o brzozowym lesie. Zanim zdążyła jednak przypomnieć sobie tytuły wszystkie powieści, w których czytała coś o brzozach, złapała spojrzenie Lilith Greengrass, swojej kuzynki. Lubiła niezależność jej orzechowych oczu i jakąś iskrę letniego ciepła wałęsającą się między kącikami uśmiechniętych ust. Nie były nigdy bardzo blisko; mimo podobnego wieku i wspólnego nazwiska, zbyt wiele je dzieliło. Lilith zdawała się ociekać zdrowiem i pewnością, kierowała myśli i spojrzenia śmiało do przodu, otoczona jakąś tarczą dobroci, prostej i pięknej jak okrągłe, czerwone jabłuszko. Jaka szczera, jaka bezpretensjonalna była, gdy posyłała uśmiech Agathie, uśmiech tak serdeczny, jakby chciała nim roztopić całą toksyczną jałowość duszy kuzynki, rozpalić dawno zgaszone ognisko.
- Dobrze cię widzieć, Lilith- ze zdziwieniem zauważyła, że jej głos jest całkiem zachrypnięty.
Nie chciała przeszkadzać w rozmowie kuzynki z Megarą i Inarą Carrow, dlatego przywitała się z dwoma szlachciankami jedynie uprzejmym uśmiechem, po czym sięgnęła po szklankę ponczu. Megara miała twarz porcelanowej lalki, zimną i smutną jak suszone kwiaty. Agatha ją lubiła. Była jak biała, odległa rzeźba, taka, której nie da się do końca poznać.
Zakaszlała cicho, w nadziei, że uratuje to jej głos, zniszczony rozrywkami minionej nocy. W końcu zaraz będzie musiała dołączyć się do rozmowy, a bez strun głosowych może się to okazać trudne.
(1) Paul Verlaine, "Pełnia miesięczna"
(2) Virginia Woolf, "Fale"
- Jesteś kolejną osobą, która zachwyca się Paryżem. Nie moja wina, że obecna jest we mnie angielska niechęć to tego kraju. Ale dla Prowansji mogę zrobić wyjątek, zapominam tam, że jestem we Francji. – wytłumaczyła siostrze nawet będąc zainteresowana tym pomysłem. Przydałby się jej odpoczynek od pracy, codziennych problemów a zarazem miałaby szanse na spędzenie czasu z siostrą. Tak dawno nie miały więcej czasu dla siebie, że czasami się jej wydawało, że nie zna jej równie dobrze jak kiedyś. – Inara, możesz jechać z nami. Na pewno z Thalią znacie wiele opowieści, które rozkochają mnie w tym.. niezwykłym państwie. – trudno było nie usłyszeć sceptycyzmu w jej głosie. Nigdy nie potrafiła docenić uroków Kraju Franków, w który panował bałagan i hałas, a sam Paryż był miejscami wręcz odpychający. Ale czego się nie robi dla rodziny, wiedziała jak bardzo ceni sobie to miasto jej siostra. Przywitała się z Lilith i Katyą posyłając im uśmiech. Aurorki wyglądały zupełnie inaczej w pięknych sukniach niż codziennym aurorskich szatach. Spojrzała na swoją siostrę, gdy poczuła ruch z jej strony. Thalia była zauważalnie zestresowana i Lizzy się jej nie dziwiła. Musiała się odzwyczaić od tych wszystkich sztywnych reguł panujących na sabatach, tych oceniających spojrzeń i sztucznych uprzejmości. Ścisnęła dyskretnie jej dłoń i uśmiechając się do niej lekko. W tym momencie miała ochotę schować ją za sobą, by nikt nie skrzywdził jej małej siostrzyczki. Tylko że Thalia była już dorosła i musiała sobie poradzić z tymi harpiami w ludzkiej skórze. – Uspokój się. – szepnęła do niej po cichu nie patrząc nawet na nią.
- Niestety, stanowią oni mniejszość. – odpowiedziała Meg i upijając do końca wino z kieliszka. Musiała się pilnować, by nie przesadzić choć była pewna, że w czasie rozmowy z niektórymi obecnymi tu damami potrzebowałaby zachęty w postaci alkoholu do przetrwania. Następnie rozmowa skupiła się na Lilith i pierścionku znajdującym się na jej palcu. – Gratulacje. – postawiła na jak najbardziej neutralną reakcje na ten fakt. Nie mogła się jednak nie zaśmiać słysząc o propozycji Meg dotyczący porad prawnych. Już sobie wyobrażała jaką aferę wywołałby rozwód znamienitych członków rodów szlacheckich. Zaraz dołączyła do nich jeszcze jej kuzynka Agatha, której pomachała delikatnie ręką na powitanie.
Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam <3
Adelaida Nott w prawie miły sposób zaprosiła ją na sylwestra. Druella miała przez pewien czas odpisać na ten niezwykle uprzejmy list w podobny tonie. Potem zastanawiała się czy w ogóle przyjść, ale jednak nie wyobrażała sobie, żeby zostać w domu w sylwestrową noc. Zbyt wiele interesujących rzeczy stać się mogło, by tak po prostu je przepuścić. Poza tymi momentami, w których pani Black jeszcze będąc panną Rosier nie miała ochoty pojawiać się na salonach dając temu wyraz w dość nieprzyjemny sposób, choć raczej adekwatny, Dru lubiła całą salonową otoczkę, zwracać na siebie uwagę, błyszczeć. Raczej nie mówiła tego na głos, ale kto nie lubił być podziwiany? A Druella miała wspaniałe warunki do tego, by wzbudzać zachwyt. Nie tylko mogła poszczycić się urodą, ale też zdolnościami, które czarodziejów od lat fascynowały. Jako metamorfomag mogła błyszczeć w sposób, w jaki nie lśnił nikt inny. I skrzętnie to wykorzystywała, by udowadniać wszystkim w koło swoją niekwestionowaną wyższość.
Wyszła z domu z Cygnusem. Córki zostały pod opieką guwernantki. Meddy i Bella już odkąd zaszło słońce siedziały przy oknie czekając na fajerwerki. Nie miały nawet głowy do żegnania rodziców, którzy teleportowali się do wyznaczonych miejsc osobno już. Kasyno leżało w pewnym oddaleniu od salonu, w którym odbywał się sylwester dla pań. Druelli absolutnie się to nie podobało. Jej dziecięce marzenia o byciu chłopcem odżywały w podobnych okolicznościach. Czuła się traktowana nieuczciwie. Dlaczego niby? Nie potrafiłaby grać w karty? Byłaby lepsza niż połowa tych paniczyków, którzy o hazardzie nie mają najmniejszego pojęcia. Przez pewien czas rozważała zmienienie się w mężczyznę i pójście do kasyna. Ostatecznie jednak była tutaj, w rezydencji wraz z innymi paniami i pannami. Ubrana w czarno-granatową, długą suknię, która ciągnęła się za nią, gdy szła. Dzięki zdolnościom metamorfomagii sylwetka Druelli była idealnie dopasowana do stroju. Wyglądał na niej jak druga skóra. Odrobina zabawy, wykorzystania daru, który otrzymała po którymś ze swoich przodków i trudno nawet było powiedzieć, czy to co ma na sobie, to rzeczywiście suknia, czy może zmieniona, zaczarowana skóra. Materiał idealnie stapiał się z kolorem jej skóry, a może skóra z materiałem? Druella wyglądała jakby ktoś ją pomalował zamiast ubrać. Długie, rozpuszczone włosy opadały na jej plecy, tego wieczora lśniły kolorem wpadającego w czerń granatu. Ciemny makijaż i wyjątkowo jasna cera sprawiał, że Druella wyglądała jak prawdziwa pani Black. Jedynym, co mogło zdradzać jej pochodzenie była biżuteria, srebrne, misternie uformowane róże, na których siedziały kruki. Ich szczegóły zapierały dech w piersiach. Wejście Druelli zapowiedział stuk obcasów, który odcinał się od szmeru rozmów i przyjemnej dla ucha muzyki. Żwawy, zdecydowany krok, choć trudno odmówi pani Black gracji, lata baletu nauczyły ją dostojności, jakiej nigdy nie udałoby się Cedrinie.
Przechodząc koło kolejnych panien zaszczycała dłuższym spojrzeniem jedynie część z nich. Te, których nie znała zbyt dobrze lub znała na tyle dobrze, by ich nie lubić, ostentacyjnie omijała wzrokiem. Skinieniem głowy i szczerym uśmiechem obdarzyła Inarę i Katyę. Nie miała jednak specjalnej ochoty na przebywanie w towarzystwie Megary i Constance. Tę ostatnią obdarzyła spełzającym z twarzy uśmiechem, który przeznaczony był dla poprzedniej dwójki. Przynajmniej nie pojawiła się jeszcze ta wiedźma jej przyjaciółka i Evandra-jeszcze-na-szczęście-nie-Rosier. Ale pewnie i one zaszczycą swoją obecnością tamto kółko. Druella ominęła je szerokim łukiem. Przed Laidan skłoniła się z uśmiechem. Jednak i do niej niespecjalnie uśmiechało jej się podchodzić. Medeę obdarzyła serdeczną obojętnością prześlizgując się po niej wzrokiem jakby była powietrzem. Wyrwawszy się z pajęczyny spojrzeń, na które nie miała zamiaru odpowiadać ruszyła w kierunku osób, z którymi spędzanie czasu uważała za przyjemność. Darcy i Rosalie stały w pewnym oddaleniu od Libry i Liliany. Nie dziwił jej podobny podział. Pospieszyła jednak do siostry, coś, jakiś głos, który zwykle w trakcie meczy podpowiadał jej, gdzie rzucić piłkę, mówił, że coś było nie tak. Po Darcy nic jednak nie było widać, zdawała się zachowywać normalnie. Druella jednak nie należała do ludzi rozmyślających zbyt wiele. Skoro instynkt się odezwał, zamierzała go posłuchać.
- Libro, Lil, - zaczęła witając się z nimi - pozwolicie, że jeszcze przywitam się z siostrą - gdy dopełniła obowiązków całowania się w policzki i wymieniania uśmiechów ruszyła do Darcy.
- Rosalie - przywitała kuzynkę - jak zwykle pięknie wyglądasz.
Siostrę obdarzyła nieco dłuższym, baczniejszym spojrzeniem zanim po prostu przytuliła ją nie zważając na to, co wypadało im robić pod dachem Adelaide Nott, a co nie.
- Wszystko w porządku, siostrzyczko? - Patrzyła na nią czujnie. Nie obchodziło ją, że sylwester nie był odpowiednim momentem do rozmów o trudach życia i beznadziei ludzkiej egzystencji. Jeśli tylko Darcy nie czuje się tu dobrze, nie patrząc na to, jak to zostanie odebrane, co kto potem będzie mówił, Druella była gotowa zabrać siostrę już w tej chwili z całej imprezy. Znała Darcy nie od dzisiaj, doskonale wiedziała, kiedy coś było nie tak, nie pierwszy raz zdarzyłoby się jej pocieszać najmłodszą i najbardziej uroczą z całego rodzeństwa. I niech nawet nie próbuje jej okłamać, nawet jeśli noszenie maski wychodziło jej na tyle dobrze, że rodzona siostra nie potrafiła stwierdzić, czy coś naprawdę się dzieje, czy udziela jej się jakaś dziwna nadgorliwość.
Odebrawszy kielich z ponczem Cedrina z wysoko uniesioną głową przeszła przez salę, poszukując znajomych twarzy. Laidan od razu rzuciła się jej w oczy, z nieznajomą towarzyszką, lecz najpierw chciała przywitać się z córkami. Dopiero, kiedy zauważyła je w tłumie, pomknęła w ich stronę – do Darcy i Druelli. Druella wyglądała, jakby wreszcie dorosła. A Darcy pięknie jak zawsze, napawając jej matczyne serce dumą – podobnie jak ulga, że jej córka nie musiała spędzić całego tego wieczoru z jej wstrętnym narzeczonym. Żałowała, że w ogóle wyszedł z propozycją odprowadzenia jej pod dom Nottów, miała nadzieję sama to zrobić. Cedrina była jak ciosana z kamienia, jej twarz rzadko wyrażała emocje, a już niemal nigdy nie czyniła tego w towarzystwie. Nie inaczej było tym razem.
- Dobrze cię widzieć, Druello – powitała, pomijając najmłodszą córkę, której jedynie położyła dłoń na ramieniu. Dopiero co przecież widziały się w Dover. – Zdrowie już dopisuje? Niezwykle przyjemnie jest widzieć cię… w formie. – Skinęła głową, wcale nie miała zamiaru być złośliwa, to miał być komplement, nawet jeśli forma pozostawała dwuznaczna: jednym było ozdrowienie po narodzinach Cyzi, drugim godna prezencja na balu Nottów, na którym zdarzało się jej zaliczać zawstydzające rodzinę wpadki. Ta dziewczyna chyba naprawdę robiła jej na złość – teraz, kiedy wstydzić się za nią mógł już tylko Cygnus, potrafiła się ubrać. – Rosalie – Skinęła głową półwili na powitanie, kiedy dostrzegła przyjaciółkę córki i swoją bratanicę – prawie – mając duży wkład w jej wychowanie Cedrina odczuwała lekkie uczucie satysfakcji, kiedy widziała ją brylującą na salonach.
- Przywitam się z pozostałymi – oznajmiła, ściskają lekko ramię Darcy, po czym odwróciła się i odeszła w kierunku Laidan stojącej z towarzyszką, której nie potrafiła rozpoznać. Widok Laidan również sprawił, że poczuła ulgę – po ich ostatnim spotkaniu naprawdę martwiła się o zdrowie i samopoczucie przyjaciółki. Tymczasem na balu prezentowała się p e r f e k c y j n i e. Jak to ona. Nie nosiła żałoby, ale Cedrinie trudno było się jej dziwić. Ta dziewczyna było najgorszym, co mogło spotkać jej syna, tak niepokojąco ostatnio przez nią deprymowanego.
- Lady Avery – Bo być może bardziej poufałe powitanie nie powinno mieć miejsca w trakcie tak dostojnej uroczystości, jej usta wreszcie ułożyły się w lekki uśmiech. – Zastanawiałam się, czy się pojawisz. To była… wyjątkowa tragedia. Lady – Skinęła głową lady Rowle. – Przedstawisz nas sobie? – zwróciła się niewątpliwie do Laidan, nie chcąc pozostać wobec młodej czarownicy niegrzeczną.
Dopiero teraz obrzuciła pozostałych gości ukadkowym spojrzeniem, chcąc się zorientować w sytuacji. Dostrzegła Lilianę, której wysłała subtelny uśmiech, prześlizgując się wzrokiem po twarzyczkach pozostałych dziewcząt. Większość z nich znała tylko ze słyszenia - lub z widzenia na podobnych tej uroczystościach.
Sabat u lady Nott był jak zwykle hucznym wydarzeniem. Sama lady Malfoy nie była zaskoczona, kiedy sowa z zaproszeniem zastukała w okno jej komnaty. Wręcz przeciwnie, już w momencie kiedy otwierała kopertę, wiedziała co się tam znajduje. Jeszcze przed sabatem zdążyła odwiedzić salon piękności Constance. Teraz? Musiała brylować na salonach bardziej niżeli kiedykolwiek wcześniej. Wszakże według planów jej ojca już w styczniu miała stać się żoną pewnego szlachcica z rodu Nott, Nicholasa. Chociaż trudno by jej było się do tego przyznać, bała się. Pośpiech nie sprzyjał dobrym relacją małżeńskim i chociaż wmawiała sobie, że to nie ma znaczenia to sama sobie nie potrafiła uwierzyć. W końcu miała spędzić z tym mężczyzną całe swoje życie. Nie chciała tak jak jej matka spędzić reszty swoje życia z niezadowoloną miną. Niestety, nie miała na to wpływu. Głowa rodziny, lord Cronus najwyraźniej musiał mieć interes w tak nagłym wydaniu ostatniej córki za mąż. Zawsze zastanawiała się, dlaczego tak długo zwlekał. Na to pytanie, zapewne nigdy nie dostanie odpowiedzi. Jednakże nie czas i miejsce na takie rozmyślania.
Astoria ubrana w długą, zieloną suknie, która była idealnie dopasowana do jej sylwetki wkroczyła do posiadłości Adelaide Nott. Na jej ustach widniał delikatny uśmiech. Ta aura delikatności i kobiecości, którą roztaczała wokół siebie lady Malfoy sprawiała, że wyglądała jak porcelanowa laleczka. Chociaż czuła się cudownie nie zadzierała nosa wyżej niż powinna. Wszystko było dokładnie wyważone, każdy gest dokładnie przemyślany. Nie było miejsca na przypadek. Obrzuciła spojrzeniem wszystkie zebrane damy w tymże pomieszczeniu. Znalazło się kilka znajomych twarzy, ale to właśnie na widok Constance usta Astorii rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Mimo to widząc iż jest zajęta rozmową nie miała zamiaru przeszkadzać, wszak byłoby to bardzo nieeleganckie. Zamiast tego skinęła jej delikatnie głową. Zauważyła również kręcącą się w tłumię Megarę oraz cioteczkę Laidan i najdroższą, starszą siostrę, Medeę.
than overt power.”
Pomimo tych wszystkich superlatyw, które od samego świtu powinny wprawiać mnie w szampański nastrój, wydaje się spięta, a wszystko czego się dotknę, sypie mi się w rękach. Apogeum zostaje osiągnięte, gdy prawie godzinę spędzam nad sukienką, której zdobienie po założeniu wymaga drobnych poprawek. Wpadam do ciebie spóźniona, przenosząc się kominkiem, tym samym popiołem dewastując emeraldowy tren. Doczyszczenie swoje trwa, więc najpierw zajmuję się tobą i z żalem wypuszczam z objęć, byś udał się do kasyna, jednak wcześniej wywieram na tobie obietnicę, że wrócisz na tyle trzeźwy byśmy spędzili kilka godzin razem w pełni świadomości. Skrzat domowy zajmuje się usunięciem popiołu z sukienki, a ja przywołuję magiczną karocę będącą na służbie domu mody – wejście do kolejnego kominka byłoby głupotą, a brak potwierdzenia zdolności teleportacji przyprawia mnie o jeszcze większą irytację – obiecuję sobie, że kurs odbędę tuż na początku stycznia, to jedno z pierwszych postanowień noworocznych, które zwykle nigdy nie stają się faktem. Na Merlina, to dość żałosne, nie sądzisz?
Uspokajam się w drodze, dość szybko – jednak nie tak szybko jak za pomocą teleportacji – znajduję się przed posiadłością lady Nott. Spóźniona, niech to psidwak kopnie. W swojej głowie miałam plan idealny, z lampką wina, w towarzystwie lady-jeszcze-Lestrange, by poobserwować i posłuchać przybywających gości. Wchodzę na mocno już zatłoczoną salę, zaciskając w wąską linię mocno karmazynowe usta, by następnie się rozluźnić i obdarować pogodnym uśmiechem kilka kobiet napotkanych przy wejściu. W tłumie wypatruje Connie, co przy jej niewielkim wzroście równa się prawdziwemu wyzwaniu. Zmierzam w jej kierunku, zgarniając od kelnera niewielką ilość dyniowego pączu, starając się nie skrzywić, gdy czuję smak napoju na języku – Adalaide Nott nijak trafiła w mój parszywy nastrój, na który przydałaby się odpowiednia ilość ognistej. W tej chwili żałuję jeszcze bardziej, że nie spędzam także wstępu do głównej części przyjęcia wraz z Cassiusem.
Zbliżam się do dam, które spędzają wieczór z Constance, gdy mi zdarzył się całkowicie niewybaczalny nietakt pod postacią poślizgu czasowego. Po drodze obdarowuję przelotnym uśmiechem Elizabeth i Agathę, z którymi być może uda mi się wymienić kilka słów tego wieczoru. Dziwię się odrobinę, gdy mój wzrok prześlizguje się po sylwetce Druelli Black, którą, chcąc nie chcąc, musiałam uznać za bliższą rodzinę. Czyżby Cygnus miał w sobie wystarczająco dużo siły, by ukształtować nieprzystosowaną do przebywania na salonach młodą żonę? - Lady Avery, lady Rosier – dygam grzecznie ku kobietom, by okazać należyty szacunek stałej bywalczyni mojego salonu oraz dalszej szwagierce. - Lady Rowle, lady Carrow, lady Ollivander, droga kuzynko – nie sposób wymienić szybko całą grupkę zebranych osób, lecz witam się z każdą z pozostałych, o wiele młodszych kobiet, a na końcu z najbliższą kuzynką, nawet wobec niej zachowując odpowiedni dystans, gdyż grono jest zbyt liczne na poufałe uściski. - Wyglądają dziś, Lady, zjawiskowo – nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na wygląd kobiet, szczególnie skupiając swoją uwagę na strojach, którym dzisiaj niczego nie mogłam zarzucić, choć zwykle oceniałam kreacje wzrokiem wielce krytycznym.
mam nadzieję, że nie pomieszała obecności. Za ewentualne pomyłki przepraszam.
Obcasy stukały miarowo, w spokojnym rytmie, gdy wspinała się leniwie po marmurowych schodach dłonią niedbale podtrzymując zwiewny materiał sukienki. Była już modnie spóźniona, wciąż jednak w granicach dobrego smaku – Sabat nie był odpowiednią porą do tego, by urazić towarzystwo na powitanie. Cassiopeia mogła być duszą krnąbrną, nigdy jednak nie przyniosła wstydu swojemu nazwisku i z całą pewnością nie zamierzała tego stanu rzeczy zmieniać. Przynajmniej nie tego wieczoru.
Zebrane w niedbałego, choć szykownego koka włosy połaskotały ją w kark, gdy ściągała z ramion płaszcz; podtrzymujące niesforne pukle szpilki w sposób iście magiczny utrzymywały ciężkie, gęste loki w jednym miejscu, choć kilka z nich wyślizgnęło się z misternego upięcia jeszcze przed wyjściem z domu, okalając drobną twarz blondynki w zawadiacki sposób. Spod owych pukli, lśniących niczym prawdziwe złoto, bystro patrzyły chabrowe oczy otulone mocnym, ciemnym makijażem, zgrywającym się doskonale z kreacją panny Rowle i ze srebrną biżuterią, którą nosiła. I choć pokusa, by wbrew wszelkim zasadom zjawić się na tym towarzyskim tete-a-tete w spodniach i pelerynie była niebywale silna, poczucie obowiązku wobec brata i jego nieposzlakowanej opinii wygrały ostateczny bój z przekorną naturą.
Wślizgnęła się do salonu niepostrzeżenie, bacznym spojrzeniem obrzucając zgromadzone tam kobiety; odseparowane od swoich mężczyzn, zrelaksowane i błyszczące feerią kolorów niczym egzotyczne ptaki stanowiły bardzo estetyczny obrazek, niewątpliwie mogący ucieszyć oko niejednego śmiałka, który tego wieczoru zdecyduje się poprosić którąś z nich do tańca. Nieskromne kreacje, wyzywające makijaże, biżuteria, za którą warto było zabić – to wszystko i tak zanikało w obliczu wrodzonej gracji, wyniosłości i dumy, jaka emanowała niemal z każdej obecnej w salonie arystokratki. Cassiopeia uśmiechnęła się pod nosem, sięgając po kieliszek wina, którego cierpki smak i oszałamiający aromat miały pomóc jej przetrwać przez wieczór – przynajmniej do chwili, w której jej bliźniak nie postanowi objawić się niczym rycerz na białym koniu, wybawiając ją z konieczności reprezentowania domu.
O tym, że Gabriel równie dobrze może się nie zjawić, wiedziała doskonale. Licząc jednak z wrodzoną naiwnością na lojalność brata i zbawienie, którego miała dostąpić gdyby jednak zwlókł z biura swoją szanowną osobę, postąpiła kilka kroków w głąb salonu, dołączając do rozmawiających kobiet.
- Dobry wieczór, moje drogie panie. Wybaczycie mi, mam nadzieję, to niewinne spóźnienie – przywitała się cichym, spokojnym tonem, obdarzając uśmiechem Lyrę, która według jej informacji niedawno wyszła za mąż – Nie ominęło mnie jeszcze chyba nic ważnego? – spytała jeszcze, wodząc wzrokiem po znajomych twarzach i badawczo zerkając na te, które widziała po raz pierwszy.
Choć wydawało jej się, że do sabatu ma jeszcze wiele długich dni, to przez wszelkie stresy - te związane z Devaughnem, jak również pierwszymi świętami u Rosierów - minęły one przerażająco szybko. Czas przelatywał jej przez palce, kolejne wieczory zlewały się w jedno i nim zdążyła się przygotować psychicznie do objawienia się na salonach, już było po świętach, już trzeba było dokonywać ostatnich poprawek w szytej specjalnie na tę okazję sukni i dobierać doń odpowiednie dodatki.
Cieszyła się na wsparcie swej najbliższej kuzynki, Connie, z którą wspólnie szykowały się do olśnienia mającej zebrać się tego wieczoru czarodziejskiej arystokracji. Wspólnie również wymieniały się najświeższymi informacjami z towarzystwa - kolejna żona lorda Samaela odeszła...? I już znalazł sobie na jej miejsce kolejną kandydatkę? Zero dbałości o swą reputację. Czy Megara znów wykaże się brakiem taktu i dobrych manier? A jak minęły święta, jak spotkanie z przyszłym-niedoszłym narzeczonym Constance?
Krewni byli zdziwieni doborem koloru sukni, lecz w obliczu ostatnich tygodni - coraz częstszych spotkań z Tristanem w rezerwacie smoków - nie wiedziała już, co byłoby w tej sytuacji odpowiedniejsze - dumne obnoszenie się z barwami Lestrange'ów? czy powolne dopasowywanie się do noszonego na palcu pierścienia z rubinem? Nie chcąc podejmować tej wyjątkowo niewygodnej decyzji, zdecydowała się na jeszcze coś innego, złoto - wszak oba rody miały je w swych herbach. A jej lepiej było skupiać się na takich detalach, niż na tym, jakie spotkają ją tam tłumy i czy nie dostrzeże tam tych samych twarzy, które widziała w trakcie swych występów na Nokturnie.
Kiedy w końcu przybył po nią Tristan, od dawna była już gotowa; nerwowo poprawiała zdobiący palec pierścień, ściągała pomalowane usta w wąską kreskę wyraźnie zamyślona. Bo czy smok nie potrzebował ich w tej chwili bardziej? Czy nie mogła przekonać narzeczonego, by uciekli z tego przeklętego sabatu i zajęli się ich wspólną pracą, próbą uratowania jego życia...?
Żałowała, że po dotarciu na miejsce musieli się rozdzielić - poczyniła nawet pewną uwagę na ten temat, którą dosłyszeć mógł tylko i wyłącznie Rosier - lecz wiedziała, że musi stawić im czoła sama, tym krwiożerczym, wyrachowanym harpiom, jakimi były szlachcianki.
Lecz czy jej, jako półwili, nie było do tej harpii najbliżej?
Do salonu weszła dopiero po pewnym czasie, gdy znajdowało się w nim już wiele innych kobiet. Wyprostowana, z wystudiowanym uśmiechem na ustach, jęła witać się z kolejnymi lady, wśród nich szukając Connie - wiedziała, że z nią u boku będzie się czuć lepiej, bezpieczniej... Może nawet swobodnie. Razem były silne i żadna plująca jadem żmija nie mogła im zaszkodzić.
W końcu ją dostrzegła i bez zawahania ruszyła w jej kierunku.
- Tu jesteś - powiedziała cicho, dotykając delikatnie ramienia kuzynki. Powiodła wzrokiem po zebranych najbliżej damach - Cedrinie, Medei, Katyi oraz Emery - i posłała im kolejny uprzejmy uśmiech, próbując dzielnie stawić czoła nadciągającej maskaradzie.
- Lady Rosier - zaczęła od matki Tristana, skinąwszy jej z szacunkiem głową. I to niekłamanym szacunkiem, co jak na warunki salonowe było niemałym zaskoczeniem. - Lady Rowle, lady Parkinson, lady Ollivander - przywitała się kolejno z resztą dam, z uwagą śledząc mimikę ich twarzy, kątem oka spoglądając na przywdziane przez nie suknie. Czyżby im w czymś przeszkodziła?
Na tegorocznym sabacie kobiecie towarzyszył ojciec, bracia zaś ze względu na interesy postanowili odpuścić sobie udział w wydarzeniu. Szybko jednak okazało się, iż na samym początku Elisabeth będzie skazana sama na siebie, co jednak ani trochę jej nie zmartwiło - wręcz przeciwnie.
Panna Parkinson okazała zaproszenie, by po chwili już kierować się do salonu, w którym spodziewała się dostrzec już większość zaproszonych kobiet. Na jej twarzy widniał charakterystyczny dla niej delikatny, pewny siebie uśmiech, ciemne oczy zaś szybko przesuwały się po obecnych osobach. Szybko dostrzegła kuzynkę, a po niej w oczy rzuciły się inne, znajome twarze. Lekko drgnęła jej brew, na widok rusych włosów panny Travers - wiadomości szybko roznoszą się po świecie czarodziejów, a wobec tej o jej małżeństwie trudno było przejść obojętnie. A to był tylko czubek góry lodowej, Lisa z natury nie potrafiła znieść rodu rudzielców. Jak zawsze jednak chociaż na chwilę postanowiła schować emocje, chcąc wybadać grunt. Po drodze dostrzegła lady Avery, w wyniku czego nie co zmieniła drogę, po drodze do kuzynki chcąc należycie przywitać się z kobietą.
- Droga Lady Avery - powiedziała, dygając lekko, to samo następnie czyniąc w stosunku do lady Rosier. Po wymienieniu szybkich uprzejmości, nadszedł czas na Emery.
-Droga kuzynko, miłe panie - powiedziała, chcąc jak najszybciej przywitania mieć już za sobą. Nigdy nie lubiła wstępów, jednakże kultura nie pozwalała jej zapomnieć o dobrym wychowaniu. Kątem oka spojrzała przelotnie na suknie obecnych - chociaż były piękne to nawet przez myśl nie przeszło jej, by pogrążać się w “rozpaczy” z powodu wyglądu. Była pewna swojej urody, a i perfekcyjności sukienki, uszytej w rodzinnym Domie Mody.
Po chwili dostrzegła zbliżającą się tacę z napojami - sięgnęła po jeden z napoi, czując palącą potrzebę skosztowania wina, którą jednak ukryła.
Zatrzymawszy się przy jednej z większych puf, lady Nott z uśmiechem skinęła głową Medei i zwróciła się do młodzieży:
- Drogie panie, nie wyobrażacie sobie, jak wielką sprawiłyście mi radość swoim przybyciem. Kultywując najlepsze tradycje czystości krwi, spędzimy ten wieczór w wyjątkowym towarzystwie. Zanim jednak dołączą do nas panowie… usiądźcie proszę, przygotowałam dla nas małą zabawę. – Gestem zaprosiła panie w kierunku puf, po czym sama zasiadła na jednej z okazalszych, znacząco spoglądając na Laidan oraz Cedrinę, by zajęły miejsca obok niej. – Jesteśmy damami, znamy i jesteśmy dumne z naszych korzeni, z naszej tradycji, z historii czarodziejskiego świata. Dziś będziemy miały niepowtarzalną okazję się tą wiedzą pochwalić. – Uśmiechnęła się zagadkowo, kiedy w jej ręce zmaterializowały się trzy pergaminy, z czego jeden wręczyła lady Avery, a drugi lady Rosier. W tym samym momencie pośrodku okręgu zmaterializowały się dwie pary niewielkich szklanych kul lewitujących około metr nad ziemią, jedna barwy fioletowej, druga – niebieskawej, pierwsze dwie zaczęły pokazowo krążyć wokół Laidan, drugie wokół Cedriny. – Kule w losowy sposób będą wybierały cztery z was. Zadamy pytanie, pierwsza pani w swojej parze, która na to pytanie odpowie, otrzyma punkty, które będziemy zliczać. Ta, która nie odpowie, poproszona zostanie o łyk wina – Lady Nott uśmiechnęła się do dziewcząt, nie martwcie się, kochane, przecież nie ma tutaj żadnych mężczyzn. – Dla zwyciężczyni przygotowałam małą nagrodę. – Dopiero teraz na jej kolanach zmaterializowała się srebrna szkatuła, którą odstawiła na podłogę. – Zajmijcie miejsca, kruszyny. Zaczynamy. Pytanie dla pierwszej pary (dwie pierwsze wylosowane osoby) to:
Jak nazywała się czarownica, która dzięki magii wiele razy nie dała się spalić na stosie?
A dla drugiej (trzecia i czwarta wylosowana osoba):
Gdzie czas stanął w miejscu, a uroczysty bal nie ma końca?
[Zajmując miejsce, napiszcie nad wiadomością fabularną nr pufy, którą wybieracie. Zasady zabawy są rozpisane poniżej. Postać, która nie zna odpowiedzi lub która odpowie jako druga, pije karniaka. Zabawa będzie trwała równy tydzień. Czas na odpis od momentu wstawienia posta mistrza gry wynosić będzie 12 godzin. Podczas zabawy jak najbardziej można pisać posty bardzo krótkie, w innym przypadku nie będziecie zapewne w stanie odpisać tak szybko. Nie krępujcie się pisać odpowiedzi "nie wiem", to znacznie przyśpieszy dynamikę! Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie, kiedy macie ochotę lub kiedy zostaniecie wywołane.
Punkt krytyczny pomiędzy dobrym samopoczuciem a upiciem się wynosi 10. Dokładna interpretacja wyników pojawi się później. Każdy karniak daje 4 pkt, podsumowany został również alkohol wypity przez postaci przed rozpoczęciem zabawy (tudzież ich kac).
Informacja dla osób spóźnionych: w przypadku dołączenia do zabawy po czasie należy zgłosić taki zamiar dowolnemu mistrzowi gry. Przyjmuje się, że taka postać piła karniaki w każdej ominiętej kolejce.]
- Zasady:
- 1. Mistrz gry lub przydzielone do tego postaci (Laidan Avery, Cedrina Rosier) losują dwie pary postaci. Każda para otrzymuje po jednym pytaniu. Pytania zadają postaci losujące.
2. Po zadanym pytaniu wytypowane osoby mają 12 godzin na udzielenie odpowiedzi.
3. Liczy się odpowiedź pierwszej postaci w danej parze, która odpisze. Jeśli postać odpowie, zdaniem drugiej postaci, mylnie, druga postać może odpowiedzieć inaczej. Kolejka jest kontynuowana, kiedy prowadzący zabawę dostrzegą dwie prawidłowe odpowiedzi, kiedy odpiszą wszystkie postaci lub kiedy minie 12 godzin.
3. W przypadku, gdy w wyznaczonym czasie wytypowany gracz nie zareaguje, kolejka jest uznawana za przegraną.
4. W przypadku udzielenia błędnej odpowiedzi lub jej braku, postać pije kieliszek wina. Każdy kieliszek oznacza 4 pkt upicia się.
5. Punkt krytyczny pomiędzy dobrym samopoczuciem a upiciem się wynosi 10 pkt.
6. Wypowiedzi mają być uzasadnione (nie strzelamy, strzelanie jest uznawane za błędną odpowiedź).
- Punktacja:
- Agatha Greengrass: 0 pkt
Astoria D. Malfoy: 0 pkt
Cassiopeia Rowle: 0 pkt
Constance Lestrange: 0 pkt
Darcy Rosier: 0 pkt
Druella Black: 0 pkt
Elisabeth Parkinson: 0 pkt
Elizabeth Fawley: 0 pkt
Emery Parkinson: 0 pkt
Evandra Lestrange: 0 pkt
Inara Carrow: 0 pkt
Katya Ollivander: 0 pkt
Libra Black: 0 pkt
Liliana Yaxley: 0 pkt
Lilith Greengrass: 0 pkt
Lyra Travers: 0 pkt
Medea Rowle: 0 pkt
Megara Carrow: 0 pkt
Rosalie Yaxley: 0 pkt
Thalia Fawley: 0 pkt
- Jak bardzo jesteście pijane?:
- Agatha Greengrass: 3 pkt
Astoria D. Malfoy: 0 pkt
Cassiopeia Rowle: 2 pkt
Constance Lestrange: 2 pkt
Darcy Rosier: 2 pkt
Druella Black: 0 pkt
Elisabeth Parkinson: 2 pkt
Elizabeth Fawley: 2 pkt
Emery Parkinson: 2 pkt
Evandra Lestrange: 0 pkt
Inara Carrow: 2 pkt
Katya Ollivander: 2 pkt
Libra Black: 2 pkt
Liliana Yaxley: 2 pkt
Lilith Greengrass: 2 pkt
Lyra Travers: 0 pkt
Medea Rowle: 2 pkt
Megara Carrow: 0 pkt
Rosalie Yaxley: 2 pkt
Thalia Fawley: 0 pkt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.06.16 0:20, w całości zmieniany 1 raz
#1 'sabat - panie' :
--------------------------------
#2 'sabat - panie' :
--------------------------------
#3 'sabat - panie' :
--------------------------------
#4 'sabat - panie' :
Z dala od zgiełku.
Z dala od gawędzącego tłumu, od sztucznych uprzejmości, wymuszonych uśmiechów i teatru próżności. Nie miałam najmniejszych chęci na donośne świętowanie końca roku. Złego roku - którego ukoronowaniem kolejna strata. Nie znałam dobrze pani Avery, szczerze, nie znałam jej w ogóle. Ale była bliska Caesarowi i to wystarczyło bym i ja poczuła złość. I ten żal, to wrażenie niesprawiedliwości. Złości na sztywne reguły które sprowadziły śmierć na niewinną dziewczynę. Słodką, zapewne, niegdyś pełną planów. Na Merlina, młodszą ode mnie - a przecież i ja nie mam tak wielu lat. Dwadzieścia trzy, co to jest? Udało mi się może zobaczyć kawałek świata, osiągnąć jakiś tytuł i przeczytać tysiąc grubych woluminów, a nie przeszłam nawet ćwierci planowanej drogi. Jak daleko od celu musiała być ona?
Jak daleko była Beatrice, jak daleko Maire? Julius, którego do dzisiaj nie udało się znaleźć, Alfred? Każde z przedwcześnie, idiotycznie zakończonych żyć. Przez błędy innych, większe sprawy, cudze interesy, nieuzasadnione poświęcenia.
To nie są myśli które powinny towarzyszyć zabawie. Gdyby nie pierścionek na palcu i obietnica spędzenia czasu z garstką najbliższych przyjaciół którzy jeszcze, jakimś cudem, pozostali przy życiu, nie wiem czy udałoby mi się powstrzymać pokusę wyłgania się z dzisiejszego wieczoru pretekstem pracy. Zakładanie sukni, upinanie włosów, malowanie ust czerwoną szminką i rozświetlanie policzków, to wszystko wydawało się tak zbędne, tak niepotrzebne, że aż śmieszne.
Potrzebuję dużo wina by przeżyć noc.
I pomyśleć, że dwanaście miesięcy temu było zupełnie inaczej. Radośniej. Do salonu Adelaide Nott weszłam ramię w ramię z Beatrice, obydwie w białych sukienkach, zaśmiewające się do łez z powodu którego już teraz nie pamiętam. Jak ulotna potrafi być pamięć. Spędziłyśmy miły wieczór pijąc wino z Agathą, potem Evandrą, z Sorenem tańczyłam do białego rana. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni i wszystko się zmieniło. Deimos został mężem. Lorne narzeczonym. Na naszych oczach formowały się i rozwiązywały kolejne unie personalne dostarczając tematu do plotek. Zazdrości za sukcesy mniejsze i większe. Złośliwych słów za piękniejsze sukienki. Pozornie przyjaznych gestów w chwilach upokorzenia. Niezrozumiale zerwanych przyjaźni i chłodnego milczenia.
Dzisiaj do salony lady Nott wchodzę sama. Zapewne nieco spóźniona. I nie śmieję się, nie w tym momencie. Witam z każdą z pań, uśmiecham na widok kilku szczególnie bliskich jak lady Cedrina, jak zwykle błyszcząca w tłumie. Uśmiecham się również do Constance, choć czuję, że ten gest akurat nie zostanie odwzajemniony, uśmiecham do Megary, pewnie spędzimy razem część wieczoru kiedy dołączy jej mąż. Uśmiecham się także do Darcy, przecież mamy być siostrami, tyle uśmiechów, potrzeba mi wina. Czerwonego.
Biorę więc dwa kieliszki, jeden wręczam Agathcie i kieruję nas w stronę puf, wybierając ósmą - Zaczynamy konkurs na najmądrzejszą damę? - pytam cicho, upijając wino, po czym, już nieco głośniej ale nie na tyle by przeszkadzać w grze, zwracam się do stojącej obok Lilith - Nie miałam do tej pory okazji złożyć gratulacji. Perseusz jest prawdziwym szczęściarzem - i cieszę się jego szczęściem, naprawdę. Druga Greengrass wydaje się mieć w sobie wystarczająco dużo siły by go ujarzmić.
W nowy rok nie powinno się wchodzić z żalem, tak mówią. Więc odpuszczę chociaż ten jeden, na początek.
Uśmiechnęła się do niej ciepło, chociaż jednocześnie dość smutno. Ileż by dała, by to niegdyś panna Malfoy była jej prawdziwą córką. Piękna, odważna, biegła zarówno w sztuce manipulacji jak i w opanowywaniu życiowych przeszkód, zawsze wierna rodzinie i szlacheckim zasadom. Patrząc na kobietę w fioletowej sukni poczuła ukłucie rozpaczy: gdyby tylko lady Rowle stała się jej prawdziwą rodziną, mogłaby widzieć w jaśniejszych, pewniejszych barwach przyszłość swego rodu. Odsunęła jednak od siebie te bolesne myśli, odwzajemniajac przywitanie i uśmiechając się ponownie, tym razem z wyraźną kpiną. - Te słodkie szczenięta na szczęście niedługo trafią na tresurę do nowych mężów. Może oni ukrócą te naiwne marzenia o jakiejś brudnej karierze - skomentowała wyniośle, nie mogąc zrozumieć jak młode panienki mogą śnić o tak niedorzecznych rzeczach. Prawdziwa arystokratka powinna być wyłącznie żoną swego męża i matką jego dzieci, ewentualnie spełniać się w kobiecym, łagodnym zawodzie, związanym z wąsko pojętą sztuką i kulturą. Reszta obieranych dróg zasługiwała na jawną krytykę. Aż dziwne, że z grona najlepszych szlacheckich latorośli to młoda lady Travers wpasowywała się najlepiej w te wysokie standardy. Laidan posłała jej delikatny uśmiech, upijając kolejny łyk wina, by jej usta nie wygięły się w grymasie niepokoju, gdy tylko Medea wspomniała o Samaelu. - Szybka śmierć Eilis to wielkie szczęście dla naszego rodu. Inaczej musiałabym obserwować jak w jej brzuchu rośnie plugawe nasienie o słabym rodowodzie - odparła szeptem, patrząc lady Rowle prosto w oczy. Wiedziała, że nie musi ukrywać prawdziwych intencji. Kto jak kto, ale Medea z pewnością rozumiała jakim afrontem było włączenie do rodziny panny Sykes. O zaledwie czystej krwi, bez koneksji, bez zadowalającego posagu, bez arystokratycznych powiązań. Chodziło też o coś więcej, o inną plugawość, z której istnieniem Laidan musiała zmierzyć się jednak samotnie. Pomimo otaczających ją coraz gęściej ludzi.
Odwzajemniała kondolencje i uśmiechy, odpowiadając nielicznym, w tym młodziutkiej Lestrange, mogącej poszczycić się doskonałymi manierami. - Dziękuję ci, Constance - odparła dość krótko, na szczęście mogąc pozwolić sobie na małomówność. Miała w końcu za sobą doprawdy ciężkie dni - nikt nie wiedział jak bardzo - i nie musiała epatować ekstrawertyczną energią. Powoli przesunęła wzrok z blondynki na towarzyszącą jej dziewczynę. Aurorka. Powrót z Norwegii. Cóż, Avery momentalnie wyrobiła sobie o niej niezbyt pochlebne zdanie, ukrywając je jednak doskonale pod uprzejmym uśmiechem i powitaniem lady Ollivander. Zapewne nie zasługującej na miano damy. Jeszcze raz podziękowała uroczej Constance - doprawdy, musi porozmawiać z jej matką, lepiej żeby jej córka pozostała w towarzystwie wspaniałej Emery i zachwycającej Evandry a nie tej pożal się Merlinie aurorki - i ujęła lekko Medeę pod ramię, odchodząc jeszcze dalej. Ledwie zdążyła wymienić z Rowle porozumiewawcze spojrzenia a już obok nich pojawiła się Cedrina.
Laidan wewnętrznie odetchnęła z ulgą, przyglądając się wspaniale wyglądającej przyjaciółce. Majestatyczna królowa. Nie, nie poczuła zazdrości, raczej jakąś wewnętrzną moc, jakby pojawienie się Rosier dodało jej siły.
- Tak, szkoda tej biednej dziewczyny, ale przynajmniej przed śmiercią zaznała radości małżeństwa - odparła leciutko, nie musząc mówić nic więcej. Wystarczyło spojrzenie w ciemne tęczówki Cedriny, by porozumieć się z nią bez słów. Zabawne, całkiem niedawno rozmawiały o niechęci Laidan do Sykes a teraz ten problem okazał się wyjątkowo nieaktualny. Przykrywając jednocześnie prawdziwą tragedię, dziejącą się w Shropshire. Chciała o niej zapomnieć, dlatego też gdy tylko myśli zbiegały w mroczną ścieżkę a ramiona spinały się nerwowo, Lai uśmiechała się jeszcze szerzej, sięgając po kolejny kieliszek wina. - Twoje córki prezentują się doskonale, Cedrino. Jestem nimi zachwycona - powiedziała szczerze, patrząc w tłum na wspaniałe róże Rosierów. Uśmiechnęła się także do Medei, rozpoczynając cały rytuał przedstawienia. - Cedrina Rosier, z pewnością nie muszę ci jej przedstawiać, Medeo, oraz...Medea Rowle, powróciła niedawno do kraju, wcześniej towarzysząc mężowi w misjach dyplomatycznych. Droga mi jak własna córka - zaprezentowała obie panie i zapewne kontynuowałaby lekką rozmowę z ulubionymi towarzyszkami, gdyby nie pojawienie się tuż obok cudownych panien Parkinson oraz zapierającej w dech piersiach Evandry. Powitała je uprzejmie, lecz na szczęście nie musiała przyjmować kondolencji, bo na sali pojawiła się srebrzystowłosa Adelaide. Niegdyś Laidan w głębi duszy prosiła Merlina, by w jej wieku prezentować się tak zachwycająco, ale życie zmieniło przyszłościowe priorytety. Wysłuchała przemówienia organizatorki Sabatu, po czym ruszyła środkiem sali ku miejscom w górze kręgu, siadając po lewej stronie lady Nott. Przeczuwała, że młodziutkie szlachcianki - zwłaszcza te biegnące na ślepo ku karierze - okryją się wstydem niewiedzy, ale zawsze pozostawała szansa na budujące odpowiedzi reszty arystokratek. Upiła jeszcze jeden łyk wina, poprawiając suknię i uśmiechnęła się zachęcająco do wylosowanych przez Adelaidę pierwszych konkurentek, zerkając jednocześnie lekko na Cedrinę.
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze