Sypialnia Katyi
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sypialnia
Subtelnie zdobiony pokój, w którym lady Ollivander spędza najwięcej czasu, o ile nie można jej odnaleźć w bibliotece bądź sali z fortepianem. Lubuje się w ogromnej ilości poduszek, a także puszystej pościeli, która pozwala na przyjemniejszy sen. Nieproszeni goście mogą spodziewać się ataku w obronie własnej, bo przecież - dziewczę znajduje się na swoim terenie, prawda?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
/ ze schodów
Czy nie błędem było podniesienie na nią ręki, spoliczkowanie jej siarczyście z gniewem, upokarzając ją, gdy dłońmi prześlizgiwał się po jej ciele, uderzenie pasem jak niegrzecznego dziecka? Tak. I nie zarazem.
Daleko mu było do furiata, choć frustracja w jego głowie rozwijała się z zabójczym tempem. Nie był zbyt powolny pomimo zmęczenia, ani mozolny pomimo cierpliwości, jaką okazywał. Kontrolował się i walczył o silną wolę z samym sobą, aby nie wymierzyć sprawiedliwości za to, że przyszła go ukarać, że zrobiła larmo, uderzyła go pierwsza, jak kundla, który szczekał kiedy powinien był siedzieć grzecznie przy nodze. Miała rację w swojej reakcji i argumentach, ale o tym wiedział tylko on. I jego chora, złamana psychika odrzucała słuszność jej reakcji stawiając ją w świetle napaści na niego, choć cholernie starał się być dla niej dobry. Ale człowiek chory wytłumaczy sobie wszystko, prawda? Powtarzał w myślach jak mantrę, że chciał pokazać się z najlepszej strony, chciał jej udowodnić, że się dogadają, że nie będzie mogła o nim zapomnieć. Robił wszystko aby doceniła jego walory i mocne strony, jednocześnie szukając u niej szacunku i uległości, co powinien otrzymać na wstępie w ramach realiów dzisiejszych czasów. Nie dostrzegał w sobie wad. Nie chciał ich widzieć, choć był ich świadom przy każdej innej osobie. Nie uważał się za buca i tyrana, nie uważał, że mógłby ją źle traktować On tylko odpowiedział na jej zuchwalstwo. To nic, prawda? Nic wielkiego. Żadna zbrodnia. Byli kwita. Ona i on.
Nie wiedział, że wodziła go za nos. Nie wiedział o jej zażyłości z Cezarem ani sile relacji z Samuelem, ale był gotów pozbyć się każdego, kto stanie mu na drodze. Nie chciał się dzielić nią, tak jak nie chciał dawniej Austinem. Każdy kogoś potrzebuje. Na własność, na wyłączność, do własnego użytku. On mógł mieć w końcu ją, a przez wzgląd, że miała być jego żoną wreszcie w życiu coś przyszłoby mu łatwiej, bez śmiertelnej walki. Nie prosił, nie dziękował, nie przepraszał jeśli nie wymagała tego kurtuazja. A jednak pojawił się tu dobrowolnie, w dość czystym, choć wciąż wielce niebezpiecznym celu.
— Owszem — odpowiedział bez ogródek, patrząc jej na krótko w oczy. Co pchało go do tak zagrażającej mu szczerości? Nie miał wobec niej żadnych zobowiązań, a mogła to wykorzystać przeciwko niemu w dowolny sposób. — Jeśli kobieta chce być traktowana jednakowo, musi liczyć się z tym, że nie obowiązuje ją taryfa ulgowa — odpowiedział dyplomatyczne, starając się wybrnąć z rogu, w który go zapędziła. Jego typowo nietypowe podejście do kobiet nigdy nie stanowiło problemu. Miał jasne zdanie na ten temat, ale mógł je przedstawiać w dowolnym świetle, w zależności od tego, czy rozmawiał z kobietą, którą chciał udobruchać, czy z mężczyzną, który bardziej podzielał jego opinie.
Obserwował jak jej twarz tężała pod wpływem jego słów. Rumieńce pojawiły się na bladych policzkach co było dla niego dobrym znakiem. Odebrała to tak, jak chciał, bez żadnych przekrętów. Liczył się z możliwym oburzeniem, lecz najwyraźniej nie była tak niewinna na jaką wyglądała. Teraz było mu to na rękę, nie zastanawiał się nad tym, lecz w przyszłości pewnie da mu to do myślenia.
— Tak, gdybyś tego chciała. Mogłabyś czegoś takiego chcieć?— spytał bez ogródek z zaciekawieniem. Interesowała go, intrygowała swoim zachowaniem. Bardzo niejednoznacznym, zmieniając nagle front. Była ulotna jak chwila, delikatny, niewinny powiew wiatru, po chwili stając się bardzo realnym sztormem na morzu, który mu zagrażał. Starał się być ostrożny, ale oddziaływała na niego. Świadomie? Może nieświadomie. Nie czuł się obiektem jej kobiecych gier, jakby nie zakładał, że była do tego zdolna. Nie wiedział jednak, że wymazała mu pamięć, że była zdolna to o wiele gorszych czynów niż przypuszczał. Wystarczyło tylko aby ją sprowokował, zrobił coś, co ją zachęci do tak radykalnych środków. Kto więc w tej grze był owcą a kto wilkiem w takim razie?
Bezwstydna. Lubieżna. Kokieteryjna. Taka była w chwili, gdy palcami podążała po swoim dekolcie, aż po piersi, zmazując ścieżkę kropli z czerwonego wina. Nic nie uciekło jego uwadze, gdy wodziła go na pokuszenie, gdy rozbudzała jego męskie zmysły. Poddawała go presji piękna i wzbudzanego pożądania. A może wystawiała na próbę? To by mu się nie spodobało. Zasmakował jej tak jak tego chciała. Objął wargami jej palec, kosztując smaku, jaki miała do zaoferowania, a on w myślach pytał: dlaczego nie dostać tego od źródła?
Moment, w którym przymknął oczy i odepchnął od siebie plugawe myśli okazał się znaczący. Celem jednak stała się sypialnia.
I gdy się dostał już tam, gdzie powinien, jak zwykle od razu zwrócił uwagę na wystrój, rozglądając się po pomieszczeniu. Znał smak przepychu i bogactwa Rosierów, bywał też w innych pięknych posiadłościach i dworkach. A mimo to zawsze zwracał uwagę na miejsca, w których się znajduje, jakby w pierwszej chwili, szukał silnych i słabych stron, a może możliwej drogi ucieczki. Sypialnia była urocza, bardzo dziewczęca. Dominowała biel, krem i pudrowy róż, co pasowało do jej delikatności i uroku.
Odwrócił się dopiero, gdy go złapała za przegub, bo nie słyszał jej wejścia. Zakradła się cicho jak myszka, trzymając w dłoni drugą butelkę, na którą przeniósł rozbawione spojrzenie. — Dlaczego wątpisz w czystość moich intencji?— spytał z zaciekawieniem, ale przede wszystkim szokiem, gdy ich wzrok się skrzyżował. — Nie wierzysz w to, że mógłbym przyjść aby Cię zobaczyć? Martwi mnie twoje zdrowie, chcę dowiedzieć się dlaczego tam trafiłaś i jak się czujesz teraz. Mam też twoją różdżkę .
Rozpiął jedną ręką marynarkę i odchyliwszy klapę wyciągnął pęknięty kawałek drewna, który jej wręczył. Tym samym odsunął się od niej i usiadł na malutkiej kanapie u stóp jej wielkiego łoża, odstawiając butelkę z otwartym winem obok.
— Mam jeszcze jedną rzecz, którą przypadkiem zgubiłaś. A co do gry… — Przesunął się, robiąc jej miejsce obok siebie i oparł się ramieniem o oparcie, układając wzdłuż niego. — Boisz się mnie?
Czy nie błędem było podniesienie na nią ręki, spoliczkowanie jej siarczyście z gniewem, upokarzając ją, gdy dłońmi prześlizgiwał się po jej ciele, uderzenie pasem jak niegrzecznego dziecka? Tak. I nie zarazem.
Daleko mu było do furiata, choć frustracja w jego głowie rozwijała się z zabójczym tempem. Nie był zbyt powolny pomimo zmęczenia, ani mozolny pomimo cierpliwości, jaką okazywał. Kontrolował się i walczył o silną wolę z samym sobą, aby nie wymierzyć sprawiedliwości za to, że przyszła go ukarać, że zrobiła larmo, uderzyła go pierwsza, jak kundla, który szczekał kiedy powinien był siedzieć grzecznie przy nodze. Miała rację w swojej reakcji i argumentach, ale o tym wiedział tylko on. I jego chora, złamana psychika odrzucała słuszność jej reakcji stawiając ją w świetle napaści na niego, choć cholernie starał się być dla niej dobry. Ale człowiek chory wytłumaczy sobie wszystko, prawda? Powtarzał w myślach jak mantrę, że chciał pokazać się z najlepszej strony, chciał jej udowodnić, że się dogadają, że nie będzie mogła o nim zapomnieć. Robił wszystko aby doceniła jego walory i mocne strony, jednocześnie szukając u niej szacunku i uległości, co powinien otrzymać na wstępie w ramach realiów dzisiejszych czasów. Nie dostrzegał w sobie wad. Nie chciał ich widzieć, choć był ich świadom przy każdej innej osobie. Nie uważał się za buca i tyrana, nie uważał, że mógłby ją źle traktować On tylko odpowiedział na jej zuchwalstwo. To nic, prawda? Nic wielkiego. Żadna zbrodnia. Byli kwita. Ona i on.
Nie wiedział, że wodziła go za nos. Nie wiedział o jej zażyłości z Cezarem ani sile relacji z Samuelem, ale był gotów pozbyć się każdego, kto stanie mu na drodze. Nie chciał się dzielić nią, tak jak nie chciał dawniej Austinem. Każdy kogoś potrzebuje. Na własność, na wyłączność, do własnego użytku. On mógł mieć w końcu ją, a przez wzgląd, że miała być jego żoną wreszcie w życiu coś przyszłoby mu łatwiej, bez śmiertelnej walki. Nie prosił, nie dziękował, nie przepraszał jeśli nie wymagała tego kurtuazja. A jednak pojawił się tu dobrowolnie, w dość czystym, choć wciąż wielce niebezpiecznym celu.
— Owszem — odpowiedział bez ogródek, patrząc jej na krótko w oczy. Co pchało go do tak zagrażającej mu szczerości? Nie miał wobec niej żadnych zobowiązań, a mogła to wykorzystać przeciwko niemu w dowolny sposób. — Jeśli kobieta chce być traktowana jednakowo, musi liczyć się z tym, że nie obowiązuje ją taryfa ulgowa — odpowiedział dyplomatyczne, starając się wybrnąć z rogu, w który go zapędziła. Jego typowo nietypowe podejście do kobiet nigdy nie stanowiło problemu. Miał jasne zdanie na ten temat, ale mógł je przedstawiać w dowolnym świetle, w zależności od tego, czy rozmawiał z kobietą, którą chciał udobruchać, czy z mężczyzną, który bardziej podzielał jego opinie.
Obserwował jak jej twarz tężała pod wpływem jego słów. Rumieńce pojawiły się na bladych policzkach co było dla niego dobrym znakiem. Odebrała to tak, jak chciał, bez żadnych przekrętów. Liczył się z możliwym oburzeniem, lecz najwyraźniej nie była tak niewinna na jaką wyglądała. Teraz było mu to na rękę, nie zastanawiał się nad tym, lecz w przyszłości pewnie da mu to do myślenia.
— Tak, gdybyś tego chciała. Mogłabyś czegoś takiego chcieć?— spytał bez ogródek z zaciekawieniem. Interesowała go, intrygowała swoim zachowaniem. Bardzo niejednoznacznym, zmieniając nagle front. Była ulotna jak chwila, delikatny, niewinny powiew wiatru, po chwili stając się bardzo realnym sztormem na morzu, który mu zagrażał. Starał się być ostrożny, ale oddziaływała na niego. Świadomie? Może nieświadomie. Nie czuł się obiektem jej kobiecych gier, jakby nie zakładał, że była do tego zdolna. Nie wiedział jednak, że wymazała mu pamięć, że była zdolna to o wiele gorszych czynów niż przypuszczał. Wystarczyło tylko aby ją sprowokował, zrobił coś, co ją zachęci do tak radykalnych środków. Kto więc w tej grze był owcą a kto wilkiem w takim razie?
Bezwstydna. Lubieżna. Kokieteryjna. Taka była w chwili, gdy palcami podążała po swoim dekolcie, aż po piersi, zmazując ścieżkę kropli z czerwonego wina. Nic nie uciekło jego uwadze, gdy wodziła go na pokuszenie, gdy rozbudzała jego męskie zmysły. Poddawała go presji piękna i wzbudzanego pożądania. A może wystawiała na próbę? To by mu się nie spodobało. Zasmakował jej tak jak tego chciała. Objął wargami jej palec, kosztując smaku, jaki miała do zaoferowania, a on w myślach pytał: dlaczego nie dostać tego od źródła?
Moment, w którym przymknął oczy i odepchnął od siebie plugawe myśli okazał się znaczący. Celem jednak stała się sypialnia.
I gdy się dostał już tam, gdzie powinien, jak zwykle od razu zwrócił uwagę na wystrój, rozglądając się po pomieszczeniu. Znał smak przepychu i bogactwa Rosierów, bywał też w innych pięknych posiadłościach i dworkach. A mimo to zawsze zwracał uwagę na miejsca, w których się znajduje, jakby w pierwszej chwili, szukał silnych i słabych stron, a może możliwej drogi ucieczki. Sypialnia była urocza, bardzo dziewczęca. Dominowała biel, krem i pudrowy róż, co pasowało do jej delikatności i uroku.
Odwrócił się dopiero, gdy go złapała za przegub, bo nie słyszał jej wejścia. Zakradła się cicho jak myszka, trzymając w dłoni drugą butelkę, na którą przeniósł rozbawione spojrzenie. — Dlaczego wątpisz w czystość moich intencji?— spytał z zaciekawieniem, ale przede wszystkim szokiem, gdy ich wzrok się skrzyżował. — Nie wierzysz w to, że mógłbym przyjść aby Cię zobaczyć? Martwi mnie twoje zdrowie, chcę dowiedzieć się dlaczego tam trafiłaś i jak się czujesz teraz. Mam też twoją różdżkę .
Rozpiął jedną ręką marynarkę i odchyliwszy klapę wyciągnął pęknięty kawałek drewna, który jej wręczył. Tym samym odsunął się od niej i usiadł na malutkiej kanapie u stóp jej wielkiego łoża, odstawiając butelkę z otwartym winem obok.
— Mam jeszcze jedną rzecz, którą przypadkiem zgubiłaś. A co do gry… — Przesunął się, robiąc jej miejsce obok siebie i oparł się ramieniem o oparcie, układając wzdłuż niego. — Boisz się mnie?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Bała się, że jest tak głupia i naiwna, bo dała się omotać mężczyźnie, a przecież do tej pory nikt jej tego nie zrobił. Ramsey mógł i był na doskonałej drodze, by to osiągnąć i... Stracił to. Na własne życzenie, jakby celowo odepchnął jej prawdziwość od siebie. Co jednak jeśli to była wina Katyi? Chciała w końcu być traktowana na równi i otrzymała to. Problem w tym, że słowa płynące z listu Lilith przyczyniły się do utraty gruntu pod nogami. Wpadła w szał, bo świadomość, że mógłby zabić Morfeusza była zbyt godząca w jej dziecinna ufność. Jak mogłaby zostać żoną mordercy człowieka, którego kochała? To ją pchnęło do niegodziwego czynu, ale przecież to Sheeran... To on był odpowiedzialny za śmierć młodej dziewczyny, która miała zostać panią Mulciber. Ollivander nie potrafiła w to wierzyć, ale fakty wskazywały jasno na sprawcę, przez co żałowała tamtego wtargnięcia i zaatakowania swojego Króla. Oddał jej jednak z nawiązką upokorzenie i pomimo, że nie rozpatrywała tego w kategorii rozgrzeszenia, to nie potrafiłaby zdobyć się na wydukanie cichego przepraszam. A jednak. Zrobiła to.
Nie zaufała mu. Nie podjęła się rozmowy, ani tym bardziej próby zrozumienia. Skąd mogła mieć pewność, że nie mydli jej oczu? Musiała się temu poddać. Dlatego dała im czas i pozwoliła na przerwę, która sprawiła, że przyszedł. Musiał tęsknić i to nie pozostawiało żadnych złudzeń, ale czy ona czuła to samo? Patrzyła w przenikliwie oczy Mulcibera i odczuwała ogrom potrzeb, ale nie dopuściła się realizacji żadnej z nich, bo musiała mu pokazać, że winien się starać. Nie tylko o nią, ale też o nich. Należeli w końcu do skomplikowanych jednostek i nie umieli ustępować, ale czy kompromis dzisiejszego wieczora nie był dla nich najodpowiedniejszy? Mógłby ją wziąć w ramiona i znów słuchać jak małe serduszko bije donośnie, a smukłe uda oplatają się na nim jak winorośl, dłonie zaś błądzą po torsie i zarysowują dokładnie mięśnie. Ofiarowałaby mu raz jeszcze tę czułość, gdyby...
Poproś.
Nie wiedział i miał się nigdy nie dowiedzieć. Tajemnica, której dopuściła się z Lordem Lestrange należała tylko do nich, a Ramsey winien być wdzięczny przyjacielowi, że ten się zaopiekował jego narzeczoną po spotkaniu. Nie robili w końcu nic, co godziłoby w jego godność, prawda? Naprawdę chcesz ją mieć? Spróbuj ją wziąć; skosztuj tak, że jedynym smakiem, który będziesz czuł stanie się ona, bo żadna... Żadna nie jest w stanie dorównać twojej Księżnej.
-Nie chciałam z pana zadrwić... Przeraziła mnie myśl, że dołączę do poprzednich dwóch i nie brałam pod uwagę, że spotkała pana tragedia... Nie wiem dlaczego sądziłam... - że to pan jest mordercą - nie wydusiła jednak tego z siebie. Nie była w stanie, bo lęk przed tak ogromną szczerością stłamsił ją od środka. Oddychała ciężko i kiedy ponownie spróbował podjąć się tematu dobrowolnej brutalności, o którą prosiłaby i poddawała się jej posłusznie... Zastygła w bezruchu. Zastanawiała się nad tym, owszem, bo nie raz gdy wertowała stronnice kolejnych lektur, trafiała na wzmianki o nietypowym rodzaju miłości, a także spełnienia poprzez inny wymiar cierpienia. Nie mogła się jednak do tego przyznać, dlatego postanowiła rozegrać to inaczej. -Czy ten rodzaj bólu sprawia panu przyjemność? Oczyszcza? Doprowadza na skraj i pozwala się rozpaść na milion kawałków, by potem przeżyć istne katharsis? - szeptała w sposób zmysłowy, a fascynacja pojawiła się w oczach Katyi nagle i niespodziewanie. Nie wiedziała skąd to się bierze, ale była pewna, że pozwoliłaby mu na ten rodzaj uniesienia, o ile przysięgnąłby, że będzie liczył się z jej zdaniem i niemą prośbą o litość, która zawarta byłaby w znaku, który rozumieliby tylko oni. Serce uderzało więc szybciej, a moment kiedy tak chętnie skosztował jej smaku i niemal z namaszczeniem zlizał kropelkę ze smukłego palca, zacisnęła wewnętrzne mięśnie kobiecości, bo to podnieciło ją za bardzo. Nie mogła dać upustu swoim pragnieniom, bo obiecała a sobie, że nie da już się tak łatwo sprowokować. Mogli się więc wodzić na pokuszenie, ale to wszystko. Oficjalnie nie byli nawet narzeczeństwem.
Czy wystawiała go zatem na próbę? Owszem, uwodziła i kokietowała, ale nie zamierzała zadrwić z pożądania, które widziała w ramseyowych oczach, bo to w nich teraz znów tonęła i poddawała się jego urokowi. Przygryzła lekko dolną wargę i wypuściła powietrze ze świstem, bo musiała złapać oddech, kiedy znów stali tak blisko. Zbyt blisko.
-Wierzę, ale proszę mnie zrozumieć... To co stało się w pańskim mieszkaniu było dla mnie trudne w obliczu tego... Co zaszło między nami i żałuję, naprawdę... Nie zamierzałam... - zawiesiła głos, bo gdy wyciagnął jej różdżkę, a zaraz potem wspomniał o zdrowiu przypomniała sobie, że nie powie nikomu prawdy. Musiała go okłamać, bo pobyt w szpitalu sprawił, że ledwie łączyła fakty i zapominała o istotności wyników.
-T-tak, jest w porządku. Doszłam już do siebie. Muszę jedynie pić eliksiry wzmacniające, brać kąpiele rozgrzewające i być w ruchu - winszujemy, nie minęła się z prawdą i szczerze przyznała się do swoich obowiązków, a także zaleceń lekarza. Pominęła jedynie istotny szczegół, że wszystko wynika z choroby. Spojrzała na to jak odkłada różdżkę i usadawia się nieopodal na wprost lustra. Czyżby to był celowy zabieg względem rozłożenia mebli? Lubiła w końcu na siebie patrzeć, a kiedy żadne materiały nie okalały jej smukłego ciała, czuła się nad wyraz dobrze. Może w jej podświadomości istniał pierwiastek perwersyjności, ale to nie było ważne. Nie teraz.
-Co takiego zostawiłam? - zapytała zaciekawiona i przysunęła się do ramy łóżka, by wsunąć dłonie pod poły marynarki Mulcibera, a po chwili zsunęła ją z jego ramion. Była w tym delikatna, subtelna, jakby celowo rozbudzając raz jeszcze jego poczucie stabilności i troski. To nie miało jednak erotycznych podstaw, bo przecież była grzeczna. Na razie. Pytanie przyczyniło się jednak do tego, że uniosła wzrok i skrzyżowała z nim spojrzenie w lustrze.
-Tak i nie, zatem pije pan ze mną - rzuciła z uśmiechem i ujęła butelkę, by upić spory łyk. Tak nie przystało szlachciance, ale była przecież w dobrym towarzystwie, prawda? Spojrzała na niego nagląco i podała mu alkohol, by zaraz potem usiąść na brzegu i wesprzeć się o oparcie łoża. To pozwoliło jej się zbliżyć do Ramseya i patrzeć na niego z nieskrywaną ciekawością. Pytanie, które zamierzała mu zadać było dwuznaczne. Chciała wiedzieć, czy już ją zastąpił. -Zaręczył się pan ponowie czy woli się starać o pewną małą diablicę, która już napsuła panu krwi? - brzmiała niewinnie, a jej błyszczące tęczowki emanowały zadziornością, bo przecież... Co złego to nie ona, czyż nie?
Nie zaufała mu. Nie podjęła się rozmowy, ani tym bardziej próby zrozumienia. Skąd mogła mieć pewność, że nie mydli jej oczu? Musiała się temu poddać. Dlatego dała im czas i pozwoliła na przerwę, która sprawiła, że przyszedł. Musiał tęsknić i to nie pozostawiało żadnych złudzeń, ale czy ona czuła to samo? Patrzyła w przenikliwie oczy Mulcibera i odczuwała ogrom potrzeb, ale nie dopuściła się realizacji żadnej z nich, bo musiała mu pokazać, że winien się starać. Nie tylko o nią, ale też o nich. Należeli w końcu do skomplikowanych jednostek i nie umieli ustępować, ale czy kompromis dzisiejszego wieczora nie był dla nich najodpowiedniejszy? Mógłby ją wziąć w ramiona i znów słuchać jak małe serduszko bije donośnie, a smukłe uda oplatają się na nim jak winorośl, dłonie zaś błądzą po torsie i zarysowują dokładnie mięśnie. Ofiarowałaby mu raz jeszcze tę czułość, gdyby...
Poproś.
Nie wiedział i miał się nigdy nie dowiedzieć. Tajemnica, której dopuściła się z Lordem Lestrange należała tylko do nich, a Ramsey winien być wdzięczny przyjacielowi, że ten się zaopiekował jego narzeczoną po spotkaniu. Nie robili w końcu nic, co godziłoby w jego godność, prawda? Naprawdę chcesz ją mieć? Spróbuj ją wziąć; skosztuj tak, że jedynym smakiem, który będziesz czuł stanie się ona, bo żadna... Żadna nie jest w stanie dorównać twojej Księżnej.
-Nie chciałam z pana zadrwić... Przeraziła mnie myśl, że dołączę do poprzednich dwóch i nie brałam pod uwagę, że spotkała pana tragedia... Nie wiem dlaczego sądziłam... - że to pan jest mordercą - nie wydusiła jednak tego z siebie. Nie była w stanie, bo lęk przed tak ogromną szczerością stłamsił ją od środka. Oddychała ciężko i kiedy ponownie spróbował podjąć się tematu dobrowolnej brutalności, o którą prosiłaby i poddawała się jej posłusznie... Zastygła w bezruchu. Zastanawiała się nad tym, owszem, bo nie raz gdy wertowała stronnice kolejnych lektur, trafiała na wzmianki o nietypowym rodzaju miłości, a także spełnienia poprzez inny wymiar cierpienia. Nie mogła się jednak do tego przyznać, dlatego postanowiła rozegrać to inaczej. -Czy ten rodzaj bólu sprawia panu przyjemność? Oczyszcza? Doprowadza na skraj i pozwala się rozpaść na milion kawałków, by potem przeżyć istne katharsis? - szeptała w sposób zmysłowy, a fascynacja pojawiła się w oczach Katyi nagle i niespodziewanie. Nie wiedziała skąd to się bierze, ale była pewna, że pozwoliłaby mu na ten rodzaj uniesienia, o ile przysięgnąłby, że będzie liczył się z jej zdaniem i niemą prośbą o litość, która zawarta byłaby w znaku, który rozumieliby tylko oni. Serce uderzało więc szybciej, a moment kiedy tak chętnie skosztował jej smaku i niemal z namaszczeniem zlizał kropelkę ze smukłego palca, zacisnęła wewnętrzne mięśnie kobiecości, bo to podnieciło ją za bardzo. Nie mogła dać upustu swoim pragnieniom, bo obiecała a sobie, że nie da już się tak łatwo sprowokować. Mogli się więc wodzić na pokuszenie, ale to wszystko. Oficjalnie nie byli nawet narzeczeństwem.
Czy wystawiała go zatem na próbę? Owszem, uwodziła i kokietowała, ale nie zamierzała zadrwić z pożądania, które widziała w ramseyowych oczach, bo to w nich teraz znów tonęła i poddawała się jego urokowi. Przygryzła lekko dolną wargę i wypuściła powietrze ze świstem, bo musiała złapać oddech, kiedy znów stali tak blisko. Zbyt blisko.
-Wierzę, ale proszę mnie zrozumieć... To co stało się w pańskim mieszkaniu było dla mnie trudne w obliczu tego... Co zaszło między nami i żałuję, naprawdę... Nie zamierzałam... - zawiesiła głos, bo gdy wyciagnął jej różdżkę, a zaraz potem wspomniał o zdrowiu przypomniała sobie, że nie powie nikomu prawdy. Musiała go okłamać, bo pobyt w szpitalu sprawił, że ledwie łączyła fakty i zapominała o istotności wyników.
-T-tak, jest w porządku. Doszłam już do siebie. Muszę jedynie pić eliksiry wzmacniające, brać kąpiele rozgrzewające i być w ruchu - winszujemy, nie minęła się z prawdą i szczerze przyznała się do swoich obowiązków, a także zaleceń lekarza. Pominęła jedynie istotny szczegół, że wszystko wynika z choroby. Spojrzała na to jak odkłada różdżkę i usadawia się nieopodal na wprost lustra. Czyżby to był celowy zabieg względem rozłożenia mebli? Lubiła w końcu na siebie patrzeć, a kiedy żadne materiały nie okalały jej smukłego ciała, czuła się nad wyraz dobrze. Może w jej podświadomości istniał pierwiastek perwersyjności, ale to nie było ważne. Nie teraz.
-Co takiego zostawiłam? - zapytała zaciekawiona i przysunęła się do ramy łóżka, by wsunąć dłonie pod poły marynarki Mulcibera, a po chwili zsunęła ją z jego ramion. Była w tym delikatna, subtelna, jakby celowo rozbudzając raz jeszcze jego poczucie stabilności i troski. To nie miało jednak erotycznych podstaw, bo przecież była grzeczna. Na razie. Pytanie przyczyniło się jednak do tego, że uniosła wzrok i skrzyżowała z nim spojrzenie w lustrze.
-Tak i nie, zatem pije pan ze mną - rzuciła z uśmiechem i ujęła butelkę, by upić spory łyk. Tak nie przystało szlachciance, ale była przecież w dobrym towarzystwie, prawda? Spojrzała na niego nagląco i podała mu alkohol, by zaraz potem usiąść na brzegu i wesprzeć się o oparcie łoża. To pozwoliło jej się zbliżyć do Ramseya i patrzeć na niego z nieskrywaną ciekawością. Pytanie, które zamierzała mu zadać było dwuznaczne. Chciała wiedzieć, czy już ją zastąpił. -Zaręczył się pan ponowie czy woli się starać o pewną małą diablicę, która już napsuła panu krwi? - brzmiała niewinnie, a jej błyszczące tęczowki emanowały zadziornością, bo przecież... Co złego to nie ona, czyż nie?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
On sam nie ufał nikomu, jedynie sobie samemu, choć zabawny był fakt, że był bardziej nieprzewidywalny niż otoczenie. A jednak wyprzedzał własne przemyślenia w przeczuciach, a ponieważ był jasnowidzem i wróżbitą jego intuicja była o wiele lepiej rozwinięta niż instynkt. Nie było więc mowy o tym, aby miał przyjaciół, czy ludzi, na których mógł polegać. Dziś była to chłodna kalkulacja o tym, że mógł liczyć wyłącznie na siebie, czysta wiedza ocierająca się o samozachowawczość. Kiedyś był to lęk przed stratą, a więc i wszystkimi jego pochodnymi, jak zdrada, zawód, brak wystarczającej mobilizacji do osiągnięcia celu. Najprostszą formą zabezpieczenia było więc nieposiadanie rzeczy, które charakteryzowały się zbyt dużym ryzykiem — ludzie. Wiecznie zawodzą, znikają, zostawiają, kłamią. On sam robił to perfekcyjnie. Znał więc zasady działania od podszewki. Stłamsił samotność i tęsknotę w zarodku, udając, że po prostu tego wszystkiego nie ma. Wmówił sobie wymysły, a tego łatwo było się pozbyć w racjonalnym umyśle Mulcibera.
Cassiopeia. Stare dzieje, dawne czasy, które pokazały mu namiętność i pasję, gdy był jeszcze rozgorączkowanym dzieciakiem, uczącym się opanowywać własne słabości i zamieniać je w zalety. Anastazja. Stare zaklęcie, już dawno zapomniane. Ale nić doskonałego porozumienia pozwoliła sięgnąć głębokich warst. Zbyt wcześnie, zbyt gwałtownie bez jakiegokolwiek wyczucia. Czy możliwe, że wzbudziło to w nim obawy? Poznała go wystarczająco dobrze, by tego nie zaakceptować, by chcieć się przecistwawić, próbować coś zmienić. Ale Mulciber był już zbyt stary, żeby próbować w nim cokolwiek zmieniać.
— Nie dziwi mnie wcale ta reakcja — zaczął, marszcząc brwi. Jak mogłaby go dziwić, jeśli zupełnie zdębiał, że tak łatwo udało jej się połączyć fakty i wynaleźć całkiem rozsądne — choć nie do końca prawdziwe rozwiązanie kryminalnej zagadki. Kluczem tu był Morfeusz, którego wykorzystał do tego, by całą sprawę obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. I pewnie gdyby nie ten jeden słaby punkt o wiele trudniej przyszłoby mu przekonanie jej do swojej prawdy. — Od samego początku udowodniłaś, że masz ognisty temperament. Ale chyba nie sądziłaś, że będziesz pluła mi w twarz jadem, a ja się będę uśmiechał?— zażartował. Nie, to wcale nie było śmieszne, choć załagodził swoje słowa uśmiechem, który jej posłał. Spojrzał jej w oczy na krótko, dość przelotnie, bo zajmował się właśnie rozsiadaniem na sofie. Małej, miękkiej sofie, której wcale nie chciał opuszczać. Uwagę za to przyciągnęło lustro, w które spojrzał z lekką nutą niepewności. Nie przepadał za lustrami. Nie lubił swojego odbicia w żadnej formie. Nie znosił na siebie patrzeć, szczególnie wtedy, gdy wystarczyło złe światło, a jego twarz zdawała się wykrzywiać z bólu, albo nienawiści. Diabelski grymas, pożółkłe spojrzenie. Nie chciał aby inni widzieli to samo co on. Kogoś obcego. Twarz potwora, którego występki wychodzą właśnie dzięki odbiciu.
—Tak — odpowiedział twardo, nie ociągając się z odpowiedzią na jej pytanie pełne konsternacji. Zacisnął szczękę jeszcze przez chwilę wpatrując się w podłe odbicie kogoś gnijącego od środka i znów zwrócił się ku Katyi. Jej widok przynajmniej radował go w jakiś sposób. — A co zaszło miedzy nami?— spytał zadzierając brodę do góry, gdy się zaczęła do niego zbliżać. — To nie było miłe i mogło się wcale nie wydarzyć. Ale wydarzyło się. Dlatego tu jestem. Okazuję skruchę — rzekł lekko, niemalże z rozbawieniem z własnej szczerości, która graniczyła z zimnym wyrachowaniem. — List od twojego ojca mnie zaniepokoił. Bez różdżki byłaś bezbronna, milady. A później informacja o szpitalu. Mam nadzieję, że to chwilowe zasłabnięcie i wynik stresu. Nie chciałbym, żeby moja żona martwiła się głupotami.
Ten uśmiech. Zdawał się rozpromienić na chwilę jego twarz. Wymowny, krnąbrny i nieznoszący sprzeciwu. Ujawniał się u żartownisia, który już nie pamiętał, że przed chwilą poruszał przykry dla niej temat, ale któż mógł nadążyć nad tymi zmianami. I czekał na to pytanie. To jedno konkretne. Co?. No jak to, co? Mogła się domyślić, a on mógł to wyciągnąć, lecz poklepał się jedynie po piersi, tam gdzie na sercu miał kieszeń i pozostawił to niedopowiedziane. Zaskoczyła go jednak tym, że zdjęła mu marynarkę. Musiał niemalże od razu chwycić butelkę jedną ręką, aby się nie przewróciła i nie zalała tapicerki sofy. Jak wtedy lady Ollivander wyjaśniłaby czerwoną plamę? Okresem? Zachował rezon, chociaż jej delikatne dłonie bardzo subtelnie i powoli przemykały po jego piersi i ramionach, by pozbawić go tej części garderoby. Ich wzrok skrzyżował się w lustrze, na które wciąż patrzył niechętnie. Ale to w jej oczach na moment zatonął, unosząc lewą brew w niemym pytaniu. Ach tak? Nie była grzeczna. Zaprosiła go do sypialni. Siedziała na łóżku w jego towarzystwie. Rozbierała go, a później niemo flirtowała przez zwierciadło. — Tak i nie? Co to za bałamutna odpowiedź, lady Ollivander? Proszę rozwinąć myśl, inaczej nazwę to bezczelnym oszustwem.
Mimo to wziął jednak do ręki butelkę i upił łyk, niezbyt skromny, lecz też nie zbyt łapczywy.
— To już dwa pytania, więc odpowiem na pierwsze. Nie– odpowiedział z cwanym uśmiechem i odwrócił się przez ramię, bardziej opierając o sofę, dzięki temu mógł ułożyć brodę na własnym ramieniu i spojrzeć na nią z dołu całkiem niewinnie. — Ta diablica jeszcze musi się postarać, żeby napsuć mi krwi. Na razie napawam się jej klęską.— I wraz z tymi słowami podał jej butelkę, posyłając krótki uśmiech. — Pij powoli. Pijana będziesz bezużyteczna — dodał uszczypliwie i z nutą rozbawienia, powracając do poprzedniej pozycji. Tym razem jednak odwrócił twarz w kierunku okna, zamyślając się na moment. — Mimo swojej niewinności nie wydajesz się słaba w kokieterii. Miałaś kiedyś chłopaka?
Sam nie wiedział czy pytał na poważnie, czy żartował. Uśmiechnął się jednak lekko, ale o istotniejsze sprawy mógł ją spytać, gdy będzie bardziej wstawiona. Wtedy nie będzie tak czujna. Poza tym traktował grę raczej jak zabawę, po co miałby się czymkolwiek martwić.
Poczuł przy dłoni jej długie włosy, więc uniósł ją lekko, wspierając na oparciu i złapał za kosmyk, a raczej jego końcówkę i zaczął obracać go w palcach.
Cassiopeia. Stare dzieje, dawne czasy, które pokazały mu namiętność i pasję, gdy był jeszcze rozgorączkowanym dzieciakiem, uczącym się opanowywać własne słabości i zamieniać je w zalety. Anastazja. Stare zaklęcie, już dawno zapomniane. Ale nić doskonałego porozumienia pozwoliła sięgnąć głębokich warst. Zbyt wcześnie, zbyt gwałtownie bez jakiegokolwiek wyczucia. Czy możliwe, że wzbudziło to w nim obawy? Poznała go wystarczająco dobrze, by tego nie zaakceptować, by chcieć się przecistwawić, próbować coś zmienić. Ale Mulciber był już zbyt stary, żeby próbować w nim cokolwiek zmieniać.
— Nie dziwi mnie wcale ta reakcja — zaczął, marszcząc brwi. Jak mogłaby go dziwić, jeśli zupełnie zdębiał, że tak łatwo udało jej się połączyć fakty i wynaleźć całkiem rozsądne — choć nie do końca prawdziwe rozwiązanie kryminalnej zagadki. Kluczem tu był Morfeusz, którego wykorzystał do tego, by całą sprawę obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. I pewnie gdyby nie ten jeden słaby punkt o wiele trudniej przyszłoby mu przekonanie jej do swojej prawdy. — Od samego początku udowodniłaś, że masz ognisty temperament. Ale chyba nie sądziłaś, że będziesz pluła mi w twarz jadem, a ja się będę uśmiechał?— zażartował. Nie, to wcale nie było śmieszne, choć załagodził swoje słowa uśmiechem, który jej posłał. Spojrzał jej w oczy na krótko, dość przelotnie, bo zajmował się właśnie rozsiadaniem na sofie. Małej, miękkiej sofie, której wcale nie chciał opuszczać. Uwagę za to przyciągnęło lustro, w które spojrzał z lekką nutą niepewności. Nie przepadał za lustrami. Nie lubił swojego odbicia w żadnej formie. Nie znosił na siebie patrzeć, szczególnie wtedy, gdy wystarczyło złe światło, a jego twarz zdawała się wykrzywiać z bólu, albo nienawiści. Diabelski grymas, pożółkłe spojrzenie. Nie chciał aby inni widzieli to samo co on. Kogoś obcego. Twarz potwora, którego występki wychodzą właśnie dzięki odbiciu.
—Tak — odpowiedział twardo, nie ociągając się z odpowiedzią na jej pytanie pełne konsternacji. Zacisnął szczękę jeszcze przez chwilę wpatrując się w podłe odbicie kogoś gnijącego od środka i znów zwrócił się ku Katyi. Jej widok przynajmniej radował go w jakiś sposób. — A co zaszło miedzy nami?— spytał zadzierając brodę do góry, gdy się zaczęła do niego zbliżać. — To nie było miłe i mogło się wcale nie wydarzyć. Ale wydarzyło się. Dlatego tu jestem. Okazuję skruchę — rzekł lekko, niemalże z rozbawieniem z własnej szczerości, która graniczyła z zimnym wyrachowaniem. — List od twojego ojca mnie zaniepokoił. Bez różdżki byłaś bezbronna, milady. A później informacja o szpitalu. Mam nadzieję, że to chwilowe zasłabnięcie i wynik stresu. Nie chciałbym, żeby moja żona martwiła się głupotami.
Ten uśmiech. Zdawał się rozpromienić na chwilę jego twarz. Wymowny, krnąbrny i nieznoszący sprzeciwu. Ujawniał się u żartownisia, który już nie pamiętał, że przed chwilą poruszał przykry dla niej temat, ale któż mógł nadążyć nad tymi zmianami. I czekał na to pytanie. To jedno konkretne. Co?. No jak to, co? Mogła się domyślić, a on mógł to wyciągnąć, lecz poklepał się jedynie po piersi, tam gdzie na sercu miał kieszeń i pozostawił to niedopowiedziane. Zaskoczyła go jednak tym, że zdjęła mu marynarkę. Musiał niemalże od razu chwycić butelkę jedną ręką, aby się nie przewróciła i nie zalała tapicerki sofy. Jak wtedy lady Ollivander wyjaśniłaby czerwoną plamę? Okresem? Zachował rezon, chociaż jej delikatne dłonie bardzo subtelnie i powoli przemykały po jego piersi i ramionach, by pozbawić go tej części garderoby. Ich wzrok skrzyżował się w lustrze, na które wciąż patrzył niechętnie. Ale to w jej oczach na moment zatonął, unosząc lewą brew w niemym pytaniu. Ach tak? Nie była grzeczna. Zaprosiła go do sypialni. Siedziała na łóżku w jego towarzystwie. Rozbierała go, a później niemo flirtowała przez zwierciadło. — Tak i nie? Co to za bałamutna odpowiedź, lady Ollivander? Proszę rozwinąć myśl, inaczej nazwę to bezczelnym oszustwem.
Mimo to wziął jednak do ręki butelkę i upił łyk, niezbyt skromny, lecz też nie zbyt łapczywy.
— To już dwa pytania, więc odpowiem na pierwsze. Nie– odpowiedział z cwanym uśmiechem i odwrócił się przez ramię, bardziej opierając o sofę, dzięki temu mógł ułożyć brodę na własnym ramieniu i spojrzeć na nią z dołu całkiem niewinnie. — Ta diablica jeszcze musi się postarać, żeby napsuć mi krwi. Na razie napawam się jej klęską.— I wraz z tymi słowami podał jej butelkę, posyłając krótki uśmiech. — Pij powoli. Pijana będziesz bezużyteczna — dodał uszczypliwie i z nutą rozbawienia, powracając do poprzedniej pozycji. Tym razem jednak odwrócił twarz w kierunku okna, zamyślając się na moment. — Mimo swojej niewinności nie wydajesz się słaba w kokieterii. Miałaś kiedyś chłopaka?
Sam nie wiedział czy pytał na poważnie, czy żartował. Uśmiechnął się jednak lekko, ale o istotniejsze sprawy mógł ją spytać, gdy będzie bardziej wstawiona. Wtedy nie będzie tak czujna. Poza tym traktował grę raczej jak zabawę, po co miałby się czymkolwiek martwić.
Poczuł przy dłoni jej długie włosy, więc uniósł ją lekko, wspierając na oparciu i złapał za kosmyk, a raczej jego końcówkę i zaczął obracać go w palcach.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ludzie byli potrzebni każdemu, a to tylko po to, by prowadzić obserwację. Uczyć się ich, jakby to miało dać ukojenie wszelkim pragnieniom. Monogamiści prowadzili nudne żywoty, ale ci, którzy ukochali sobie towarzystwo osób drugich stawali się ciekawsi i intensywniejsi. Bogatsi o pewne doświadczenia, a i często wariowali przez wpływ otoczenia. Ramsey w tym wszystkim był taki sam, a to dlatego, że czuł choć wypierał z siebie wszelkie pragnienia obcowania z kimś innym niż własne odbicie - notabene, to którego się brzydził. Katya więc mogła mu dać wybawienie, a także ukojenie wszelkich koszmarów, o ile pozwoliłaby mu się zbliżyć bardziej niż teraz. To zabawne, prawda? Oboje podchodzili do siebie z dystansem, a jednak na tyle wysublimowanym, że przełamywali granicę, które nałożyli na siebie od początku, a przynajmniej... Nałożyła je Lady Ollivander, która za wszelką cenę nie chciała oddawać emocji. Te jednak górowały nad nią i panowanie nad nimi było gorsze niż kiedykolwiek wcześniej. Mulciber zdawał się posiadać wiele kluczy do nich i jedno przekręcenie zamka mogło sprawić, że należałaby do niego.
Już na zawsze.
Zatem tęsknota za nią była nieunikniona. Potrzeba czucia jej rodziła się powoli, a myśl o tym, że mogłaby odejść zdawała się być nieznośna. Ileż więc mógł poświęcić, by sięgnąć po to, co miało być już tylko jego?
Zarówno on jak i ona posiadali na swoim koncie pewne podboje. Naukę własnych pragnień, podniet, a przede wszystkim swojego ciała. Katya choć miała zerowe doświadczenie, to była ciekawska na tyle, że przełamywała wszelkie zasady bycia przykładną szlachcianką ze związanymi kolanami. Po co udawać kogoś kim się nie jest? Nie potrafiła tego, a to, że flirtowała z ex-narzeczonym było najnormalniej w świecie czystą przekorą i zachcianką, której poddawała się grzecznie. Działał na nią i to cholernie. Pokazywała mu to każdym uśmiechem, szybszym biciem serca, a także zapadającą się klatką piersiową, która tworzyła pomiędzy delikatną skórą, a gorsetem miejsce na jego dłonie, które mogły zaciskać się na piersiach i drażnić zaróżowione sutki, tak by nikt nie czuł się zgorszony. Niezwykłe doznanie, prawda? Chciałbyś tego i ja o tym wiem, ale nie potrafisz po to sięgnąć. Nie dzisiaj.
-Nie? - zapytała szczerze zaskoczona. Sądziła, że znów zostanie zrugana, a i bez tego czuła się żałośnie. Nie miała prawa do napaści, ale brak świadomości, że naprawdę może się nie mylić sprawiał, że oddychała wolniej. Nieco mniej spokojnie, bo bała się. Najzwyczajniej w świecie lękała się ponownej próby wejścia w coś, co ją może zniszczyć. Nie chciała już cierpieć, a przynajmniej nie mentalnie, bo wtedy rozpadała się na milion części i zamykała przed światem. -Och, gdybyś był posłuszny i merdał ogonkiem, gdy pani zechce, to... Szybko byś mi się znudził - odpowiedziała w podobnym tonie, ale nuta zadziorności sprawiała, że powinien chwycić ją za włosy i przypomnieć, że to wciąż on jest panem. -Dlatego jestem wdzięczna za tę... - zawiesiła głos i uśmiechnęła się figlarnie, kiedy to opuszkiem palca przesunęła wzdłuż ramseyowego ramienia. -Lekcję pokory.
Przyglądała mu się nieustannie. Każdej pojedynczej zmianie, która pojawiała się na twarzy, gdy wzrok raz po raz wędrował w stronę szklanej tafli, która odbijała ich oboje. Katya nie przejmowała się zbytnio tym, że sukienka nieco obniżyła się na linii dekoltu i odsłaniała nad wyraz za dużo. To miało jednak być pokutą za grzechy, bo doskonale wiedziała, że nie odda się Ramseyowi. Nie dlatego, że nie chciała, a z czystej przekory. Musiał czekać, jeśli naprawdę pragnął, by została jego żoną.
-Zatem... Mogłabym o to prosić, ale tylko pod warunkiem, że ustalilibyśmy zasady - mruknęła pod nosem i spuściła wzrok, bo to była kolejna chwila, kiedy się rumieniła. Zawstydzał ją i chełpił się w tym, a to sprawiało, że nie mogła się powstrzymać przed szczerością, która wydawała się być zbyt śmiała i nieprzyzwoita, ale czego im było nie wolno? Kto mógł im czegokolwiek zakazać? Na świecie nie istniała taka osoba. Nie miała racji bytu. -Doszło między nami do fizycznego zbliżenia, które poskutkowało ekstazą, a ta zaś przemieniła się w prawdziwą potrzebę skosztowania... Raz jeszcze... Tego wszystkiego... - szeptała dwuznacznie, a wargi rozchylała w niemym zaproszeniu do tańca. -Doceniam tę skruchę, naprawdę. To nie jest tak, że ją ignoruję, po prostu... Jestem zaskoczona - przyznała poważnie i nagle się wycofała z tej ulotnej, zmysłowej otoczki. Dotykała go subtelnie, ale teraz delikatna dłoń nie błądziła już po ramieniu mężczyzny, a wzrok nie palił się czystym pożądaniem. Zmieniała się w zależności od jego fraz i dzięki temu stawała się bardziej niejednoznaczna. Nie był w stanie przewidzieć jej nastroju. -Po wyjściu z pańskiego mieszkania poszłam do hotelu. Chciałam pobyć sama, w ciszy i spokoju pomyśleć, a kiedy opuściłam ponure ściany, zasłabłam na ulicy; potem obudziłam się po czterech dniach, ale tak - to tylko zmęczenie, zresztą... - prychnęła z irytacją w głosie. -Jeżeli się rozstaliśmy, a tak się właśnie stało, to o jakim ożenku pan wspomina? - spytała butnie, a zaraz potem oparła się obiema dłońmi o oparcie sofy i nachyliła się nad Ramseyem, tak by jej piersi znalazły się na wysokości potylicy Króla. Uśmiechnęła się wrednie, kiedy tak przyglądała mu się w odbiciu i nachyliła się nieznacznie. -To, że jest pan skruszony i wyraża czystą chęć żałowania za grzechy nie oznacza, że wszystko zostało przebaczone... Chyba, że... Dostatecznie mocno... Pan tego chce... - mówiła ledwie słyszalnie, a każde słowo było przesiąknięte brudem, a także nieposkromioną żądzą i wyzwaniem, które mu rzucała. Owszem, droczyła się i musiał o tym wiedzieć, bo wbrew pozorom nie zamierzała mu dawać odejść, ale skąd mógł o tym wiedzieć, skoro sam się podjął tej gry? Nie była jeszcze jego własnością i pomimo kary jaka ją spotkała, zamierzała mu to przypomnieć. I uciekła znowu, a to tylko dlatego, by pozostawić słodki zapach perfum po sobie i ulotny dotyk, którym pieścić mogła go niemal każdej nocy. Teraz jednak pozostawali całkiem obcy, o ile nie dopuści się kolejnej próby oświadczyn. Kto wie - może go nie odtrąci? Miał pewność, że tak się nie stanie? Musiał mieć, bo to ciekawość tańczyła w jej oczach, a filuterność pojawiała się przy każdym wygięciu warg w rozkosznym uśmieszku, a także rumieńcach na polikach, które zapadały się w rozkoszne dołeczki i przypominały o tym, że nadal jest... Niewinną Katyą Ollivander.
-No dobrze... - zaczęła spokojnie i wypuściła powietrze ze świstem, by cofnąć się lekko i przysiąść na środku łóżka. -Nie boję się, gdy jest pan obok, taki jak teraz, ale gdy popadam w emocje, te bardzo... Złe emocje, to lękam się, że wydarzy się coś, co odbije się na nas po raz kolejny piętnem. Nie jest pan typowym mężczyzną, który bezbłędnie zna etykietę arystokratyczną, ale jest owiany enigmatyczną aurą, która podnieca mnie najmocniej i wzbudza obawę, że byłabym się w stanie... Uzależnić - szepneła w pełni zawstydzona, a jej wzrok podążał już za wzorami, które znajdowały się na pościeli. Oddychałą ciężko, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w kolejnych trudnych i nierównomiernych wdechach. Łapała się na tym, że mówiła rzeczy lubieżne, zbyt śmiałe i iście kokieteryjne, ale na tyle stonowane, że nie była gotowa przekroczyć granicy dobrego smaku. Jaki jednak miał istnieć smak, skoro przy Mulciberze jej serce łomotało w piersi, skóra paliła, a dusza błagała o kolejną dawkę bliskości? -Klęską? Wypraszam sobie, to na razie na moją łaskę jest pan zdany - powiedziała poważnie, bo jak to tak? Kajał się i mówił, że to ona winna jest się starać? Niedoczekanie. Pytanie zbiło ją jednak z pantałyku, bo cóż mogła odpowiedzieć? Być szczerą, choć i to zdawało się być wierutnym kłamstwem, pomimo że wcale nim nie było. -Nie, mój słodki królu - rzuciła spokojnie, bo tak naprawdę to wieloletni przyjaciel Ramseya uczył jej tej otwartości, a nie ktokolwiek, kto mógłby kraść pocałunki. Musiał więc się napić, a to sprawiło, że parsknęła cichym śmiechem. -Zamierzasz mnie upić, by przekonać się jak bardzo otwarta jestem? - spytała bezczelnie, dość arogancko i nim zdążył odpowiedzieć - sama sięgnęła po butelkę, z której upiła spory łyk. Kolejny, zresztą, a kiedy ją odstawiała, cóż... Ułożyła ją w nieprzypadkowym miejscu, bo pomiędzy udami mężczyzny, dociskając ją celowo do jego męskości. -Jest pan równie obłudny, co ja. To nawet urocze.
Już na zawsze.
Zatem tęsknota za nią była nieunikniona. Potrzeba czucia jej rodziła się powoli, a myśl o tym, że mogłaby odejść zdawała się być nieznośna. Ileż więc mógł poświęcić, by sięgnąć po to, co miało być już tylko jego?
Zarówno on jak i ona posiadali na swoim koncie pewne podboje. Naukę własnych pragnień, podniet, a przede wszystkim swojego ciała. Katya choć miała zerowe doświadczenie, to była ciekawska na tyle, że przełamywała wszelkie zasady bycia przykładną szlachcianką ze związanymi kolanami. Po co udawać kogoś kim się nie jest? Nie potrafiła tego, a to, że flirtowała z ex-narzeczonym było najnormalniej w świecie czystą przekorą i zachcianką, której poddawała się grzecznie. Działał na nią i to cholernie. Pokazywała mu to każdym uśmiechem, szybszym biciem serca, a także zapadającą się klatką piersiową, która tworzyła pomiędzy delikatną skórą, a gorsetem miejsce na jego dłonie, które mogły zaciskać się na piersiach i drażnić zaróżowione sutki, tak by nikt nie czuł się zgorszony. Niezwykłe doznanie, prawda? Chciałbyś tego i ja o tym wiem, ale nie potrafisz po to sięgnąć. Nie dzisiaj.
-Nie? - zapytała szczerze zaskoczona. Sądziła, że znów zostanie zrugana, a i bez tego czuła się żałośnie. Nie miała prawa do napaści, ale brak świadomości, że naprawdę może się nie mylić sprawiał, że oddychała wolniej. Nieco mniej spokojnie, bo bała się. Najzwyczajniej w świecie lękała się ponownej próby wejścia w coś, co ją może zniszczyć. Nie chciała już cierpieć, a przynajmniej nie mentalnie, bo wtedy rozpadała się na milion części i zamykała przed światem. -Och, gdybyś był posłuszny i merdał ogonkiem, gdy pani zechce, to... Szybko byś mi się znudził - odpowiedziała w podobnym tonie, ale nuta zadziorności sprawiała, że powinien chwycić ją za włosy i przypomnieć, że to wciąż on jest panem. -Dlatego jestem wdzięczna za tę... - zawiesiła głos i uśmiechnęła się figlarnie, kiedy to opuszkiem palca przesunęła wzdłuż ramseyowego ramienia. -Lekcję pokory.
Przyglądała mu się nieustannie. Każdej pojedynczej zmianie, która pojawiała się na twarzy, gdy wzrok raz po raz wędrował w stronę szklanej tafli, która odbijała ich oboje. Katya nie przejmowała się zbytnio tym, że sukienka nieco obniżyła się na linii dekoltu i odsłaniała nad wyraz za dużo. To miało jednak być pokutą za grzechy, bo doskonale wiedziała, że nie odda się Ramseyowi. Nie dlatego, że nie chciała, a z czystej przekory. Musiał czekać, jeśli naprawdę pragnął, by została jego żoną.
-Zatem... Mogłabym o to prosić, ale tylko pod warunkiem, że ustalilibyśmy zasady - mruknęła pod nosem i spuściła wzrok, bo to była kolejna chwila, kiedy się rumieniła. Zawstydzał ją i chełpił się w tym, a to sprawiało, że nie mogła się powstrzymać przed szczerością, która wydawała się być zbyt śmiała i nieprzyzwoita, ale czego im było nie wolno? Kto mógł im czegokolwiek zakazać? Na świecie nie istniała taka osoba. Nie miała racji bytu. -Doszło między nami do fizycznego zbliżenia, które poskutkowało ekstazą, a ta zaś przemieniła się w prawdziwą potrzebę skosztowania... Raz jeszcze... Tego wszystkiego... - szeptała dwuznacznie, a wargi rozchylała w niemym zaproszeniu do tańca. -Doceniam tę skruchę, naprawdę. To nie jest tak, że ją ignoruję, po prostu... Jestem zaskoczona - przyznała poważnie i nagle się wycofała z tej ulotnej, zmysłowej otoczki. Dotykała go subtelnie, ale teraz delikatna dłoń nie błądziła już po ramieniu mężczyzny, a wzrok nie palił się czystym pożądaniem. Zmieniała się w zależności od jego fraz i dzięki temu stawała się bardziej niejednoznaczna. Nie był w stanie przewidzieć jej nastroju. -Po wyjściu z pańskiego mieszkania poszłam do hotelu. Chciałam pobyć sama, w ciszy i spokoju pomyśleć, a kiedy opuściłam ponure ściany, zasłabłam na ulicy; potem obudziłam się po czterech dniach, ale tak - to tylko zmęczenie, zresztą... - prychnęła z irytacją w głosie. -Jeżeli się rozstaliśmy, a tak się właśnie stało, to o jakim ożenku pan wspomina? - spytała butnie, a zaraz potem oparła się obiema dłońmi o oparcie sofy i nachyliła się nad Ramseyem, tak by jej piersi znalazły się na wysokości potylicy Króla. Uśmiechnęła się wrednie, kiedy tak przyglądała mu się w odbiciu i nachyliła się nieznacznie. -To, że jest pan skruszony i wyraża czystą chęć żałowania za grzechy nie oznacza, że wszystko zostało przebaczone... Chyba, że... Dostatecznie mocno... Pan tego chce... - mówiła ledwie słyszalnie, a każde słowo było przesiąknięte brudem, a także nieposkromioną żądzą i wyzwaniem, które mu rzucała. Owszem, droczyła się i musiał o tym wiedzieć, bo wbrew pozorom nie zamierzała mu dawać odejść, ale skąd mógł o tym wiedzieć, skoro sam się podjął tej gry? Nie była jeszcze jego własnością i pomimo kary jaka ją spotkała, zamierzała mu to przypomnieć. I uciekła znowu, a to tylko dlatego, by pozostawić słodki zapach perfum po sobie i ulotny dotyk, którym pieścić mogła go niemal każdej nocy. Teraz jednak pozostawali całkiem obcy, o ile nie dopuści się kolejnej próby oświadczyn. Kto wie - może go nie odtrąci? Miał pewność, że tak się nie stanie? Musiał mieć, bo to ciekawość tańczyła w jej oczach, a filuterność pojawiała się przy każdym wygięciu warg w rozkosznym uśmieszku, a także rumieńcach na polikach, które zapadały się w rozkoszne dołeczki i przypominały o tym, że nadal jest... Niewinną Katyą Ollivander.
-No dobrze... - zaczęła spokojnie i wypuściła powietrze ze świstem, by cofnąć się lekko i przysiąść na środku łóżka. -Nie boję się, gdy jest pan obok, taki jak teraz, ale gdy popadam w emocje, te bardzo... Złe emocje, to lękam się, że wydarzy się coś, co odbije się na nas po raz kolejny piętnem. Nie jest pan typowym mężczyzną, który bezbłędnie zna etykietę arystokratyczną, ale jest owiany enigmatyczną aurą, która podnieca mnie najmocniej i wzbudza obawę, że byłabym się w stanie... Uzależnić - szepneła w pełni zawstydzona, a jej wzrok podążał już za wzorami, które znajdowały się na pościeli. Oddychałą ciężko, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w kolejnych trudnych i nierównomiernych wdechach. Łapała się na tym, że mówiła rzeczy lubieżne, zbyt śmiałe i iście kokieteryjne, ale na tyle stonowane, że nie była gotowa przekroczyć granicy dobrego smaku. Jaki jednak miał istnieć smak, skoro przy Mulciberze jej serce łomotało w piersi, skóra paliła, a dusza błagała o kolejną dawkę bliskości? -Klęską? Wypraszam sobie, to na razie na moją łaskę jest pan zdany - powiedziała poważnie, bo jak to tak? Kajał się i mówił, że to ona winna jest się starać? Niedoczekanie. Pytanie zbiło ją jednak z pantałyku, bo cóż mogła odpowiedzieć? Być szczerą, choć i to zdawało się być wierutnym kłamstwem, pomimo że wcale nim nie było. -Nie, mój słodki królu - rzuciła spokojnie, bo tak naprawdę to wieloletni przyjaciel Ramseya uczył jej tej otwartości, a nie ktokolwiek, kto mógłby kraść pocałunki. Musiał więc się napić, a to sprawiło, że parsknęła cichym śmiechem. -Zamierzasz mnie upić, by przekonać się jak bardzo otwarta jestem? - spytała bezczelnie, dość arogancko i nim zdążył odpowiedzieć - sama sięgnęła po butelkę, z której upiła spory łyk. Kolejny, zresztą, a kiedy ją odstawiała, cóż... Ułożyła ją w nieprzypadkowym miejscu, bo pomiędzy udami mężczyzny, dociskając ją celowo do jego męskości. -Jest pan równie obłudny, co ja. To nawet urocze.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
On nie potrzebował nikogo. Tak mawiał. Uparcie w to wierzył, że ludzie emocjonalnie nie są mu do niczego potrzebni. Są po to, aby wysługiwać się ich rękami, aby załatwiać swoje braki i wypełniać defekty, bo ich brak mógł pchnąć nas dalej w całym tym dążeniu do perfekcji. Tłumaczył sobie to w ten sposób nie tylko dlatego, że było to całkiem wygodne, ale przede wszystkim bezpieczne. Chroniło go przed słabościami, przed zapadnięciem się w swoim własnym chorym umyśle.
A jednak zjawił się tutaj pchnięty jakąś potrzebą. Nie mógł zwalać tego wyłącznie na swój racjonalizm. I tkwił u jej boku chłonąc jej ciepło i zapach, bo tak niewiele oddzielało ich od siebie. Wystarczyłoby aby przechylił głowę w bok i nachylił się bardziej, a ich usta złączyłyby się w subtelnym pocałunku, przypadkowej pieszczocie, której nie mogłaby odpowiednio szybko uniknąć. Lecz nie ruszył się. Patrzył w okno, nieco zadumany, wracając wspomnieniami do tamtej sytuacji w domu. Starał się ją przeanalizować na chłodno po raz kolejny, ale jej słowa wytrąciły go z powagi. Uśmiechnął się ni stąd ni zowąd i pokiwał głową twierdząco, bo naprawdę zaskoczyła go swoim poczuciem humoru. On porównany do pieska? Czy to w ogóle możliwe? Nie wspominając już o takim szczeniaku, który posłusznie merda ogonkiem. To nawet jemu wydało się tak abstrakcyjne, że nie mógł się nie zaśmiać, ale ponieważ miał dobry humor, a obecność i nastrój Katyi działał na niego pozytywnie pozwolił sobie na tę przyjemność.
— Pani będzie musiała kupić kaganiec, bo jej pupil się trochę rozbestwił— dodał przekornie i zerknął na nią, posyłając jej przeciągłe spojrzenie. Było w nim coś z drwiny, ale górowało rozbawienie, to pobłażające jej słowom, bo przecież niektórzy nie zrozumieliby jej dowcipu. — Wdzięczna?— spytał z lekkim zaskoczeniem i jakby zapaliła mu się lampka nad głową. A może nagle wzbudziła jego zainteresowanie tą pochwalną kokieterią, która posmyrała jego ego, nawet jeśli była wciąż utrzymana w formie żartu. Czuł jak jej palec przesuwa się wzdłuż jego ręki, po koszuli, zaznaczając wyraźnie każde zagięcie materiału. Spojrzał w tym kierunku, a kącik jego warg uniósł się w powstrzymanym uśmiechu. Drgnął ledwie, nadając mu bardziej szelmowskiego wyrazu, choć na pierwszy rzut oka pozostawał poważny.
— Mówisz poważnie, czy żartujesz?— spytał całkiem serio, marszcząc brwi, jakby z rezerwą i spojrzał na jej odbicie. Jej głęboki dekolt wcale mu nie przeszkadzał. Wzrok mu naturalnie uciekał w tamtą stronę, bo krągłe piersi wielkości… na oko, dorodnego jabłka uwypuklały się, gdy się tak nachylała, a gorset wciąż ściskał jej klatkę. Gdy ponownie ich wzrok się skrzyżował, znów się zaśmiał. — Mówiłem już, że mała bajerantka z Ciebie, lady Ollivander? Nie igraj ze mną. Wodzisz mnie na pokuszenie i kusisz, aby mnie ukarać. Ale takie zabawy nie są dla Ciebie. To nie jest gra dla arystokratek .
Nie czekał z kolejnym łykiem wina. Upił go, gdy zaczęła mówić o ich spotkaniu w dworku, o wspólnej nocy, o chwili, w której pieścił jej ciało z należytym szacunkiem, oddając jej niemalże cześć, co wydawało się sprzeczne z podejściem do kobiet. Ale był szarmancki i uwodzicielski w każdym swoim dotyku i muśnięciu jej ciała przez ubranie. I dziś też by to zrobił. Tym razem inaczej, ale nie miał na to ochoty. Aura temu sprzyjała, powietrze wydawało się gęste i ciężkie. Sukienka lady nie zakrywała jej kolan w tej pozycji, a dekolt zawieszony tuż nad jego ramieniem wręcz błagał o odrobinę uwagi. I chciał tego, ale jakby poddał się tej damsko-męskiej grze nie wyszedłby z tego cało. Nie mógłby, nie chciałby się powstrzymać. Chciałby ją mieć, a jej „nie” rozzłościłoby go i wszystko zaczęłoby się od początku. Niechęć i frustracja doprowadziłyby go do obłędu, a szaleństwo zmusiłoby do zrugania jej w sposób bezczelny i okrutny, tylko dlatego, że pragnął jej, potrzebował, a ona nie chciała mu tego dać.
— Dostaniesz wszystko czego pragniesz, lady Ollivander — odpowiedział po chwili milczenia i uniósł wzrok na jej odbicie w lustrze. Tam na nią spojrzał, a w jego oczach czaiła się lubieżność, która już teraz sprawiała, że tęczówki mu pociemniały. — Skosztujesz wszystkiego jeszcze raz i od nowa. Po ślubie — zaznaczył, jakby nagle zaczął się dla niego liczyć papierek. Choć myśli na chwilę pognały w stronę dylematów — bo skoro i tak miała być jego żoną to czemu miał zwlekać? Czemu miał wyznaczać termin? Nie musiał. Wiedział po prostu, że go do siebie nie dopuści. Tym bardziej po tym wszystkim. — Mam nadzieję, że zdrowie już panienki nie opuści. A troski nie nawiedzą. Jeśli będzie trzeba to sprowadzę najlepszą uzdrowicielkę jaką znam — mruknął otwarcie, wiedząc, że Cassandra miała talent do tego wszystkiego. Po prostu nie dane jej było się sprawdzić we właściwym miejscu. Ale może to i lepiej bo to na nokturnie pojawiały się najgorsze przypadki skutków magii. — A czy nie wyglądam… na wyjątkowo… skruszonego?— szepnął jeszcze w odpowiedzi o obrócił twarz w jej stronę, gdy tak wisiała przy nim. Ich twarze dzieliły centymetry, a on spojrzał jej w oczy głęboko, by po chwili po drobnym nosku utkwić go w karminowych wargach. — Czy nie wyrażam wystarczających chęci?
Spytał dosadnie, lecz myślami już kosztował jej warg, które były tuż obok. Rozchylał je językiem, by zamknąć się w niej w namiętnym tańcu zmysłów. By oddać się rozkoszy i przyjemności, ale zbyt dobrze wiedział do czego to doprowadza. Dlatego po chwili powrócił do poprzedniej pozycji i oblizał wargi, a później palcami przetarł kąciki ust.
— Ja już czuję się uzależniony — odpowiedział z rozbawieniem na jej słowa, choć na chwilę się zadumał, szukając w jej analizie prawdy o sobie. Taki był? Rzeczywiście? Czy tylko tak go postrzegała w tej chwili, gdy jej serce biło głośno i donośnie na tyle, że słyszał je bez trudu. — Nie — odpowiedział ponownie, nie patrząc nawet na zwierciadło, a na swoje kolana. — Nie zamierzam Cię upić. Upijesz się sama, bo bardzo podoba Ci się stan otwartości i braku barier w tej chwili. Czujesz się wolna, możesz robić co chcesz, więc masz moc, żeby podjąć ryzyko i to cię podnieca. To nie jest pytanie, to moja odpowiedź. Moje pytanie brzmi, czy godzisz się na to ten stan bo chcesz zbadać moje zachowanie? — Złapał ją za nadgarstek, kiedy trzymała kurczowo szyjkę butelki tuż przy jego kroczu. I tym samym powodził za nią wzrokiem, jakby miał ją przyłapać na jakimś gorącym uczynku, zbesztać małą, słodką, niewinną panienkę Ollivander. Czy dwa klapsy wystarczą za tę śmiałość, której się dopuściła?
— Cóż. Pasujemy do siebie. Może ty, milady, jesteś równie podła, co ja?— szepnął i uśmiechnął się, lekko rozchylając wargi. Nie puścił jej wcale, bo znów była jej kolej na picie i dał jej tym do zrozumienia, że gdy już zwolni uścisk powinna upić kolejny łyk. A on z przyjemnością popatrzy jak jej usta czerwienieją, wypełniając się trunkiem, jak nabierają innego smaku, którego chętnie by spróbował.
A jednak zjawił się tutaj pchnięty jakąś potrzebą. Nie mógł zwalać tego wyłącznie na swój racjonalizm. I tkwił u jej boku chłonąc jej ciepło i zapach, bo tak niewiele oddzielało ich od siebie. Wystarczyłoby aby przechylił głowę w bok i nachylił się bardziej, a ich usta złączyłyby się w subtelnym pocałunku, przypadkowej pieszczocie, której nie mogłaby odpowiednio szybko uniknąć. Lecz nie ruszył się. Patrzył w okno, nieco zadumany, wracając wspomnieniami do tamtej sytuacji w domu. Starał się ją przeanalizować na chłodno po raz kolejny, ale jej słowa wytrąciły go z powagi. Uśmiechnął się ni stąd ni zowąd i pokiwał głową twierdząco, bo naprawdę zaskoczyła go swoim poczuciem humoru. On porównany do pieska? Czy to w ogóle możliwe? Nie wspominając już o takim szczeniaku, który posłusznie merda ogonkiem. To nawet jemu wydało się tak abstrakcyjne, że nie mógł się nie zaśmiać, ale ponieważ miał dobry humor, a obecność i nastrój Katyi działał na niego pozytywnie pozwolił sobie na tę przyjemność.
— Pani będzie musiała kupić kaganiec, bo jej pupil się trochę rozbestwił— dodał przekornie i zerknął na nią, posyłając jej przeciągłe spojrzenie. Było w nim coś z drwiny, ale górowało rozbawienie, to pobłażające jej słowom, bo przecież niektórzy nie zrozumieliby jej dowcipu. — Wdzięczna?— spytał z lekkim zaskoczeniem i jakby zapaliła mu się lampka nad głową. A może nagle wzbudziła jego zainteresowanie tą pochwalną kokieterią, która posmyrała jego ego, nawet jeśli była wciąż utrzymana w formie żartu. Czuł jak jej palec przesuwa się wzdłuż jego ręki, po koszuli, zaznaczając wyraźnie każde zagięcie materiału. Spojrzał w tym kierunku, a kącik jego warg uniósł się w powstrzymanym uśmiechu. Drgnął ledwie, nadając mu bardziej szelmowskiego wyrazu, choć na pierwszy rzut oka pozostawał poważny.
— Mówisz poważnie, czy żartujesz?— spytał całkiem serio, marszcząc brwi, jakby z rezerwą i spojrzał na jej odbicie. Jej głęboki dekolt wcale mu nie przeszkadzał. Wzrok mu naturalnie uciekał w tamtą stronę, bo krągłe piersi wielkości… na oko, dorodnego jabłka uwypuklały się, gdy się tak nachylała, a gorset wciąż ściskał jej klatkę. Gdy ponownie ich wzrok się skrzyżował, znów się zaśmiał. — Mówiłem już, że mała bajerantka z Ciebie, lady Ollivander? Nie igraj ze mną. Wodzisz mnie na pokuszenie i kusisz, aby mnie ukarać. Ale takie zabawy nie są dla Ciebie. To nie jest gra dla arystokratek .
Nie czekał z kolejnym łykiem wina. Upił go, gdy zaczęła mówić o ich spotkaniu w dworku, o wspólnej nocy, o chwili, w której pieścił jej ciało z należytym szacunkiem, oddając jej niemalże cześć, co wydawało się sprzeczne z podejściem do kobiet. Ale był szarmancki i uwodzicielski w każdym swoim dotyku i muśnięciu jej ciała przez ubranie. I dziś też by to zrobił. Tym razem inaczej, ale nie miał na to ochoty. Aura temu sprzyjała, powietrze wydawało się gęste i ciężkie. Sukienka lady nie zakrywała jej kolan w tej pozycji, a dekolt zawieszony tuż nad jego ramieniem wręcz błagał o odrobinę uwagi. I chciał tego, ale jakby poddał się tej damsko-męskiej grze nie wyszedłby z tego cało. Nie mógłby, nie chciałby się powstrzymać. Chciałby ją mieć, a jej „nie” rozzłościłoby go i wszystko zaczęłoby się od początku. Niechęć i frustracja doprowadziłyby go do obłędu, a szaleństwo zmusiłoby do zrugania jej w sposób bezczelny i okrutny, tylko dlatego, że pragnął jej, potrzebował, a ona nie chciała mu tego dać.
— Dostaniesz wszystko czego pragniesz, lady Ollivander — odpowiedział po chwili milczenia i uniósł wzrok na jej odbicie w lustrze. Tam na nią spojrzał, a w jego oczach czaiła się lubieżność, która już teraz sprawiała, że tęczówki mu pociemniały. — Skosztujesz wszystkiego jeszcze raz i od nowa. Po ślubie — zaznaczył, jakby nagle zaczął się dla niego liczyć papierek. Choć myśli na chwilę pognały w stronę dylematów — bo skoro i tak miała być jego żoną to czemu miał zwlekać? Czemu miał wyznaczać termin? Nie musiał. Wiedział po prostu, że go do siebie nie dopuści. Tym bardziej po tym wszystkim. — Mam nadzieję, że zdrowie już panienki nie opuści. A troski nie nawiedzą. Jeśli będzie trzeba to sprowadzę najlepszą uzdrowicielkę jaką znam — mruknął otwarcie, wiedząc, że Cassandra miała talent do tego wszystkiego. Po prostu nie dane jej było się sprawdzić we właściwym miejscu. Ale może to i lepiej bo to na nokturnie pojawiały się najgorsze przypadki skutków magii. — A czy nie wyglądam… na wyjątkowo… skruszonego?— szepnął jeszcze w odpowiedzi o obrócił twarz w jej stronę, gdy tak wisiała przy nim. Ich twarze dzieliły centymetry, a on spojrzał jej w oczy głęboko, by po chwili po drobnym nosku utkwić go w karminowych wargach. — Czy nie wyrażam wystarczających chęci?
Spytał dosadnie, lecz myślami już kosztował jej warg, które były tuż obok. Rozchylał je językiem, by zamknąć się w niej w namiętnym tańcu zmysłów. By oddać się rozkoszy i przyjemności, ale zbyt dobrze wiedział do czego to doprowadza. Dlatego po chwili powrócił do poprzedniej pozycji i oblizał wargi, a później palcami przetarł kąciki ust.
— Ja już czuję się uzależniony — odpowiedział z rozbawieniem na jej słowa, choć na chwilę się zadumał, szukając w jej analizie prawdy o sobie. Taki był? Rzeczywiście? Czy tylko tak go postrzegała w tej chwili, gdy jej serce biło głośno i donośnie na tyle, że słyszał je bez trudu. — Nie — odpowiedział ponownie, nie patrząc nawet na zwierciadło, a na swoje kolana. — Nie zamierzam Cię upić. Upijesz się sama, bo bardzo podoba Ci się stan otwartości i braku barier w tej chwili. Czujesz się wolna, możesz robić co chcesz, więc masz moc, żeby podjąć ryzyko i to cię podnieca. To nie jest pytanie, to moja odpowiedź. Moje pytanie brzmi, czy godzisz się na to ten stan bo chcesz zbadać moje zachowanie? — Złapał ją za nadgarstek, kiedy trzymała kurczowo szyjkę butelki tuż przy jego kroczu. I tym samym powodził za nią wzrokiem, jakby miał ją przyłapać na jakimś gorącym uczynku, zbesztać małą, słodką, niewinną panienkę Ollivander. Czy dwa klapsy wystarczą za tę śmiałość, której się dopuściła?
— Cóż. Pasujemy do siebie. Może ty, milady, jesteś równie podła, co ja?— szepnął i uśmiechnął się, lekko rozchylając wargi. Nie puścił jej wcale, bo znów była jej kolej na picie i dał jej tym do zrozumienia, że gdy już zwolni uścisk powinna upić kolejny łyk. A on z przyjemnością popatrzy jak jej usta czerwienieją, wypełniając się trunkiem, jak nabierają innego smaku, którego chętnie by spróbował.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Pragnęła go.
Całą sobą, jakby tylko to miało w tej chwili znaczenie. Pochłaniał ją bez reszty, a ludzie i konwenanse przestali mieć znaczenie. Był jej nieskończonością. Panem wszystkiego, co mogło należeć tylko do niego, ale czy wiedział? Czynił z Katyą coś na co nie pozwoliła nikomu wcześniej, bo tak było bezpieczniej. Nie dopuszczała do siebie nikogo w tak doskonały i dogłębny sposób, a on? Przełamywał wszystko, co sobie postanowiła i choć była twarda, nieugięta, to alkohol buzujący w jej żyłach sprawiał, że najzwyczajniej w siebie potrzebowała bliskości, ciepła i słodkiego oddechu, którym otulał przemęczone ciało. Obserwowała go i łaknęła ciągłej obecności, atencji i oddania, bo tylko to mogło ją zapewnić, że nie uczyni nic złego. Skąd jednak mogła wiedzieć, że oboje pragnęli się nawzajem i walczyli z instynktami? Oczywiście, że nie mogła, bo pozostawał niejednoznaczy i nieprzenikniony.
-To może kupię jeszcze pejcz i smycz, żeby mój słodki szczeniak znał swoje miejsce? - zapytała żartobliwie i nawet nie brała pod uwagę, że mogliby wykorzystać obydwie zabawki, bo jak to tak? Serce uderzało jej w piersi, a klatka piersiowa zapadała w oddechach, które świadczyły o tym, do czego ją doprowadzał. Do wrzenia i chęci skosztowania zakazanego jabłka, a przecież nawet jej nie dotykał. To było podłe i nieludzkie, ale przystawała na to, bo... Odnalazła w tym konkretnym mężczyźnie drogę do spełnienia wszelkich swoich fantazji i targana tym okropnyn uczuciem podejmowała się walki ze sobą. Nie z nim, bo jakby śmiała, choć wierutnym kłamstwem byłoby, że odda mu się ulegne, posłusznie i bez jakiegokolwiek zająknięcia.
Dotykał ramienia Ramseya i drażniła jego skórkę przez materiał, gdy tak mówił do niej i prowokował do działania. Podejmowała się go przecież. Ti i teraz, bo tego chciała, ale nie umiała znaleźć sposobu na wyrażenie wszystkiego, co w niej tkwiło.
-Całkiem poważnie, bo gdyby to się nie stało, nie miałby pan mojego szacunku, posłuchu i w sporym stopniu zaufania. Teraz już wiem, że zasługuje pan na... - zawiesiła głos, gdy tak zawisła przy nim, a ciepło, które od niej emanowało otulało każdy skrawek mulciberowego ciała. -Respekt, którym nie dażę połowy szlacheckiego światka. Oni nie mieliby takiej odwagi... - i mówiła zgodnie z prawdą. Większość mężczyzn nawet by nie pomyślała o tym, co zrobił on.
Kokietowała go całkiem świadomie, choć naturalność płynąca zkażdego ruchu zdawała się byc przeznaczona tylko dla niego. Był w końcu jej przyszłym mężem. Miała zatem prawo dotykać go, prowokować i wodzić na pokuszenie. On zaś musiał odpuścić jej grzechy i poddać się tym, które tworzyła właśnie dla niego.
Uśmiechnęła się subtelnie, gdy wypowiedział tych kilka słów, a zaraz potem sięgnęła do jego guzików koszuli, które z pewnością odbierały przy szyi swobodę oddechu. Lekkim ruchem rozpięła dwa i ucałowała męski policzek. Zapraszała go w końcu do tańca i głucho błagała o to, by się temu poddał. Oboje chcieli tego samego; w czym zatem tkwił problem? Już w niczym. Absolutnie w niczym...
-Jestem dla ciebie tylko arystokratką... - szepnęła wprost do jego ucha, a w głosie dziewczęcia dało się usłyszeć zawód, gdy tak przywierała wargami do ramseyowej skóry. -Ledwie rzeczą, którą oddaje ci mój ojciec... Jakie zabawy są odpowiednie dla mnie, królu? Te, które ci ofiaruje odtrącasz, ale jeśli ci się nie podobam i nie działam tak jak powinnam... Wybacz - dopiero się uczę - mogłaby dodać, ale prawda o Miu nie przeszłaby jej przez gardło. Sądziła bowiem, że jego pożądliwy wzrok, lubieżny uśmiech i to delikatne zaproszenie, które jej wysyłał są prawdziwe, ale teraz? Okazywało się, że tkwiła w błędzie. Wypuściła ze świstem powietrze i odsunęła się od Mulcibera, bo wstyd ogarnął ją w sekundzie, a także myśl o tym, że stanie się obiektem drwin męskiego towarzystwa, ale była tylko kobietą, którą już dopisała swoją historię.
Podziwiał ją jednak i ciągle odszukiwał spojrzenie w lustrze, które skierowane było tylko na niego. Czy wiedział o czym myślała? Na pewno nie. Kiedy wyszeptał, že dopiero po ślubie skosztuje tego wszystkiego od nowa... Podniosła się gwałtownie z łóżka. Mógł obserwować każdą jej reakcję, a także emocje, które malowały się na dziewczęcej twarzy. Atmosfera gęstniała i zmuszała do tego, by pozwolić ulewie na upust, ale im dłużej toczyli bój, tym Katya była bardziej zdecydowana. A może właśnie to ją pchnęło, by stanąć przed nim i nachylić się nieznacznie, ku lepszej sposobności do składania pocałunków wzdłuż szyi Ramseya. Był brudny i ociekał wrodzoną perwersją, kiedy ona dopiero na nim podejmowała się próby zrozumienia dzikich zachcianek. Otuliła oddechem nego skórę i uśmiechnęła się pod nosem, bo nigdy wcześniej nie dopuszczała do siebie tskiej gry, a teraz stawiała wszystko na jedną kartę. Mogła to zwalić na wino, ale pieprzyc teraz wino, bo tak bardzo pragnęła tych warg, które wykrzywiały się w cynicznym uśmiechu.
-Jest pan taki okrutny. Dlaczego? - rzuciła wręcz desperacko i spuściła wzrok. Była zła. Na siebie i na niego. Za to, že się mścił w ten dwuznaczny sposób, bo co to miało być? -Proszę nie martwić się o moje zdrowie... Mam lekarza, który się mną zajmuje - warknęła przez zaciśnięte zęby i nie kryła swojej irytacji. Opadła wręcz z sił, gdy tak zmieniał front, ale to była jej kolej. Alkohol sprawił, że była pewniejsza i bardziej stanowcza, toteź gdy przysiadła między udami swojego narzeczonego, oparła dłonie o uda, po których zaczęła ledwie wyczuwalnie się prześlizgiwać. Deirdre powtarzała, by robić to z uczuciem, a przecież Ollivander nie była doświadczona. To procenty dodawały jej śmiałości, a nastąpiło to nagle i nieoczekiwanie, bo kciuki skierowała w stronę męskośco Mulcibera, na której nasiliła dotyk. Przyglądała się temu, a także wyraźnemu odznaczeniu pod materiałem. Intrygowało ją to tak po prostu i pewnie dlatego nie potrafiła się temu oprzeć.
-Ta skrucha zmiękczyła moje serce... - szepnęła rozbawiona i oderwała ręcę od ciała mężczyzny. Trzymała butelkę w dłoniach, które nagle znalazła się przy niej i upiła łyk. Kolejny, spory i będący realizacją pragnienia, które stopniowo łagodniało, bo w głowie szumiało jej od bąbelek. Wiedziała, że musi przestać pić.
Następne frazy wdzierały się do podświadomości Katyi siały spusztoszenie, bo miał rację, a ona nie wiedziała jak się temu sprzeciwić. Dlatego kiedy mówił w ten niemal wulgarny sposób, zaczęła rozpinać guziki koszuli, którą wyciągnęła zza wykończenia spodni. Była spragniona i przepełnioną wewnętrznym wołaniem o litość, choć takie prośby nie ulatywały spomiędzy karminowych ust.
-To pan mnie podnieca, a nie przełamanie barier... Nie wiem jak to się stało, ale pragnię cię, mój drogi, każdą komórką... Właśnie teraz... - zapomniała o dziewictwie, a także obawach. Wsparła się krągłymi piersiami o krocze Ramseya, a smukłe palce zacisnęła na jego biodrach, gdy poły koszuli rozchyliły się i klęcząc przed nim mogła wypinać pośladki, jak i zarówno wodzić ustami po rozpalonej skórze. Czuła narastające podniece, gdy język raz po raz prześlizgiwał się wzdłuż wykończenia materiału i zastygła wtedy w bezruchu, by spojrzeć w oczy Ramseya w niemym pytaniu, na którw odpowiedzi nie znała. Czy tak było dobrze? Klęczała w końcu przed nim piękna kobieta, która pożądała go każdym centymetrem smukłego ciała i prosiła o przerwanie katuszy. [b]-Chcę pana poczuć... Całego...
Całą sobą, jakby tylko to miało w tej chwili znaczenie. Pochłaniał ją bez reszty, a ludzie i konwenanse przestali mieć znaczenie. Był jej nieskończonością. Panem wszystkiego, co mogło należeć tylko do niego, ale czy wiedział? Czynił z Katyą coś na co nie pozwoliła nikomu wcześniej, bo tak było bezpieczniej. Nie dopuszczała do siebie nikogo w tak doskonały i dogłębny sposób, a on? Przełamywał wszystko, co sobie postanowiła i choć była twarda, nieugięta, to alkohol buzujący w jej żyłach sprawiał, że najzwyczajniej w siebie potrzebowała bliskości, ciepła i słodkiego oddechu, którym otulał przemęczone ciało. Obserwowała go i łaknęła ciągłej obecności, atencji i oddania, bo tylko to mogło ją zapewnić, że nie uczyni nic złego. Skąd jednak mogła wiedzieć, że oboje pragnęli się nawzajem i walczyli z instynktami? Oczywiście, że nie mogła, bo pozostawał niejednoznaczy i nieprzenikniony.
-To może kupię jeszcze pejcz i smycz, żeby mój słodki szczeniak znał swoje miejsce? - zapytała żartobliwie i nawet nie brała pod uwagę, że mogliby wykorzystać obydwie zabawki, bo jak to tak? Serce uderzało jej w piersi, a klatka piersiowa zapadała w oddechach, które świadczyły o tym, do czego ją doprowadzał. Do wrzenia i chęci skosztowania zakazanego jabłka, a przecież nawet jej nie dotykał. To było podłe i nieludzkie, ale przystawała na to, bo... Odnalazła w tym konkretnym mężczyźnie drogę do spełnienia wszelkich swoich fantazji i targana tym okropnyn uczuciem podejmowała się walki ze sobą. Nie z nim, bo jakby śmiała, choć wierutnym kłamstwem byłoby, że odda mu się ulegne, posłusznie i bez jakiegokolwiek zająknięcia.
Dotykał ramienia Ramseya i drażniła jego skórkę przez materiał, gdy tak mówił do niej i prowokował do działania. Podejmowała się go przecież. Ti i teraz, bo tego chciała, ale nie umiała znaleźć sposobu na wyrażenie wszystkiego, co w niej tkwiło.
-Całkiem poważnie, bo gdyby to się nie stało, nie miałby pan mojego szacunku, posłuchu i w sporym stopniu zaufania. Teraz już wiem, że zasługuje pan na... - zawiesiła głos, gdy tak zawisła przy nim, a ciepło, które od niej emanowało otulało każdy skrawek mulciberowego ciała. -Respekt, którym nie dażę połowy szlacheckiego światka. Oni nie mieliby takiej odwagi... - i mówiła zgodnie z prawdą. Większość mężczyzn nawet by nie pomyślała o tym, co zrobił on.
Kokietowała go całkiem świadomie, choć naturalność płynąca zkażdego ruchu zdawała się byc przeznaczona tylko dla niego. Był w końcu jej przyszłym mężem. Miała zatem prawo dotykać go, prowokować i wodzić na pokuszenie. On zaś musiał odpuścić jej grzechy i poddać się tym, które tworzyła właśnie dla niego.
Uśmiechnęła się subtelnie, gdy wypowiedział tych kilka słów, a zaraz potem sięgnęła do jego guzików koszuli, które z pewnością odbierały przy szyi swobodę oddechu. Lekkim ruchem rozpięła dwa i ucałowała męski policzek. Zapraszała go w końcu do tańca i głucho błagała o to, by się temu poddał. Oboje chcieli tego samego; w czym zatem tkwił problem? Już w niczym. Absolutnie w niczym...
-Jestem dla ciebie tylko arystokratką... - szepnęła wprost do jego ucha, a w głosie dziewczęcia dało się usłyszeć zawód, gdy tak przywierała wargami do ramseyowej skóry. -Ledwie rzeczą, którą oddaje ci mój ojciec... Jakie zabawy są odpowiednie dla mnie, królu? Te, które ci ofiaruje odtrącasz, ale jeśli ci się nie podobam i nie działam tak jak powinnam... Wybacz - dopiero się uczę - mogłaby dodać, ale prawda o Miu nie przeszłaby jej przez gardło. Sądziła bowiem, że jego pożądliwy wzrok, lubieżny uśmiech i to delikatne zaproszenie, które jej wysyłał są prawdziwe, ale teraz? Okazywało się, że tkwiła w błędzie. Wypuściła ze świstem powietrze i odsunęła się od Mulcibera, bo wstyd ogarnął ją w sekundzie, a także myśl o tym, że stanie się obiektem drwin męskiego towarzystwa, ale była tylko kobietą, którą już dopisała swoją historię.
Podziwiał ją jednak i ciągle odszukiwał spojrzenie w lustrze, które skierowane było tylko na niego. Czy wiedział o czym myślała? Na pewno nie. Kiedy wyszeptał, že dopiero po ślubie skosztuje tego wszystkiego od nowa... Podniosła się gwałtownie z łóżka. Mógł obserwować każdą jej reakcję, a także emocje, które malowały się na dziewczęcej twarzy. Atmosfera gęstniała i zmuszała do tego, by pozwolić ulewie na upust, ale im dłużej toczyli bój, tym Katya była bardziej zdecydowana. A może właśnie to ją pchnęło, by stanąć przed nim i nachylić się nieznacznie, ku lepszej sposobności do składania pocałunków wzdłuż szyi Ramseya. Był brudny i ociekał wrodzoną perwersją, kiedy ona dopiero na nim podejmowała się próby zrozumienia dzikich zachcianek. Otuliła oddechem nego skórę i uśmiechnęła się pod nosem, bo nigdy wcześniej nie dopuszczała do siebie tskiej gry, a teraz stawiała wszystko na jedną kartę. Mogła to zwalić na wino, ale pieprzyc teraz wino, bo tak bardzo pragnęła tych warg, które wykrzywiały się w cynicznym uśmiechu.
-Jest pan taki okrutny. Dlaczego? - rzuciła wręcz desperacko i spuściła wzrok. Była zła. Na siebie i na niego. Za to, že się mścił w ten dwuznaczny sposób, bo co to miało być? -Proszę nie martwić się o moje zdrowie... Mam lekarza, który się mną zajmuje - warknęła przez zaciśnięte zęby i nie kryła swojej irytacji. Opadła wręcz z sił, gdy tak zmieniał front, ale to była jej kolej. Alkohol sprawił, że była pewniejsza i bardziej stanowcza, toteź gdy przysiadła między udami swojego narzeczonego, oparła dłonie o uda, po których zaczęła ledwie wyczuwalnie się prześlizgiwać. Deirdre powtarzała, by robić to z uczuciem, a przecież Ollivander nie była doświadczona. To procenty dodawały jej śmiałości, a nastąpiło to nagle i nieoczekiwanie, bo kciuki skierowała w stronę męskośco Mulcibera, na której nasiliła dotyk. Przyglądała się temu, a także wyraźnemu odznaczeniu pod materiałem. Intrygowało ją to tak po prostu i pewnie dlatego nie potrafiła się temu oprzeć.
-Ta skrucha zmiękczyła moje serce... - szepnęła rozbawiona i oderwała ręcę od ciała mężczyzny. Trzymała butelkę w dłoniach, które nagle znalazła się przy niej i upiła łyk. Kolejny, spory i będący realizacją pragnienia, które stopniowo łagodniało, bo w głowie szumiało jej od bąbelek. Wiedziała, że musi przestać pić.
Następne frazy wdzierały się do podświadomości Katyi siały spusztoszenie, bo miał rację, a ona nie wiedziała jak się temu sprzeciwić. Dlatego kiedy mówił w ten niemal wulgarny sposób, zaczęła rozpinać guziki koszuli, którą wyciągnęła zza wykończenia spodni. Była spragniona i przepełnioną wewnętrznym wołaniem o litość, choć takie prośby nie ulatywały spomiędzy karminowych ust.
-To pan mnie podnieca, a nie przełamanie barier... Nie wiem jak to się stało, ale pragnię cię, mój drogi, każdą komórką... Właśnie teraz... - zapomniała o dziewictwie, a także obawach. Wsparła się krągłymi piersiami o krocze Ramseya, a smukłe palce zacisnęła na jego biodrach, gdy poły koszuli rozchyliły się i klęcząc przed nim mogła wypinać pośladki, jak i zarówno wodzić ustami po rozpalonej skórze. Czuła narastające podniece, gdy język raz po raz prześlizgiwał się wzdłuż wykończenia materiału i zastygła wtedy w bezruchu, by spojrzeć w oczy Ramseya w niemym pytaniu, na którw odpowiedzi nie znała. Czy tak było dobrze? Klęczała w końcu przed nim piękna kobieta, która pożądała go każdym centymetrem smukłego ciała i prosiła o przerwanie katuszy. [b]-Chcę pana poczuć... Całego...
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Pozostawał czujny. Nie do końca jednak pojmował to wszystko, co się działo. Uderzył ją — nie raz. Potraktował ją uwłaczająco — nie tylko raz. Zadrwił z niej, sprowadził do poziomu jego własnej ladacznicy, z którą będzie robił dokładnie to co miał ochotę. Jeśli zaszczeka choćby raz — ukarze ją i to nie podlegało wątpliwościom. Ale jej ciepło i czułość dała mu pewnego rodzaju spokój i nie chciał, nie zamierzał tego tracić. Nie mógł wydusić z siebie „przepraszam” i nie przeszłoby to przez gardło, ani wobec niej, ani żadnej innej kobiety, a nawet mężczyzny, bo był w stanie wyjaśnić sobie logicznie wszystko tak, aby pasowało do jego własnej wersji. Teraz jednak patrzył na nią z boku, gdy tak niewiele ich ze sobą dzieliło, a jej ciepły oddech omiatał jego policzek i zastanawiał się, gdzie w tym wszystkim jest haczyk. Nie był dobry, nie był nawet przyzwoity, a teraz choć powinien klęczeć na ziemi i błagać o wybaczenie, jedynie kontrolował się przed możliwym błędem, czy zrobieniem czegoś niewłaściwego. Nie mógł więc pojąć jak to się działo, że choć w pierwszej chwili poczuła lęk i stworzyła dystans, co widział w jej oczach, jej zachowaniu, tak w końcu zmieniła front, ulegając mu. Czemu właściwie? Wyglądowi? Daleko mu było do ideałów. Aparycji? Charyzmie? Czy może to jego stanowczość sprawiła, że lęk i obawa przed tym, do czego mógłby się dopuścić zamieniło się w gorzkie pożądanie? Czyż to nie znaczyłoby, że jest równie spaczona, co on? Zniszczona przez ojca i ból, który jej zadawał? Poprzekładał w jej umyśle wartości i wrażenia i o ile te ogólnie panujące w środowisku przerażały ją, delikatność innych mężczyzn, ich szarmanckość, umiejętność kontrolowania się i zachowania barier, c skutkowało wstydem przy każdym przypadkowym dotknięciu, tak w zestawieniu z bezwzględnym Mulciberem nagle okazało się, że to nie jest nic nowego. Czy możliwe było, że odnajdywała się w tym chorym świecie dewiacji lepiej niż w normalnym i łaknęła czegoś lub kogoś kto to rozumiał?
Czy to możliwe?
Uśmiechnął się ledwie, wyrywając z zamyślenia, bo porównywanie go do psiaka, choć było zabawne, godziło w jego dumę. Ale to chwilowa zaduma sprawiła, że wypadł z rytmu i nie odpowiedział już na to.
Nie rozumiał jej słów. Zmarszczył więc brwi, mimowolnie spuszczając wzrok gdzieś, na jej dłoń może?, zamyślony. Przychodząc tutaj wydawało mu się, że będzie patrzeć na niego z odrazą, z jawną niechęcią, tak jak wtedy w mieszkaniu, kiedy wymierzył jej policzek. Sądził, że spotka się z prawdziwą walką o zrozumienie, będzie musiał zachodzić w głowę, żeby ją przekonać do swojego braku kontroli. Tymczasem ona nagle zasugerowała mu szacunek, że… co właściwie? Uderzył kobietę? To nic takiego. Szlachciankę? I mówiła to poszkodowana? Serce mu zadudniło w piersi niespokojnie. Czyżby nie byli jednak tacy różni?
Czy to w ogóle możliwe?
— Nie rozumiem — odpowiedział w końcu i nabrał powietrza w płuca. Potrafił panować nad sobą nawet po alkoholu, kiedy jego rozrzedzona krew innych przysparzała o głupie myśli. On tez je miał, lecz był zbyt mocno zdyscyplinowany wobec siebie, aby sobie na coś takiego pozwolić. Alkohol jednak sprawiał, że łatwiej mu przychodziła szczerość, jakby… na chwilę nie widział w tym nic złego. — Nie mieliby odwagi Cię uderzyć? Czy przyjść i spojrzeć ci po wszystkim w oczy? — i jak spytał tak zrobił, krzyżując spojrzenie z jej czarnymi jak węgiel tęczówkami. — Nie odważyliby się cię tknąć w tak wyuzdany sposób? Teraz, czy przed ślubem, kiedy staniesz się własnością? — To nie perfidnia płynęła z jego ust, a czysta prawda. Taką, której można się było obawiać w wypowiadani na głos. Wyprostował się jednak bardziej, przez co praktycznie stykali się nosami. A on nie chciał zwiększać tej odległości. Ugiął też rękę, by palcami dotknąć jej policzka, by opuszkami powodzić po jej skórze, wzdłuż żuchwy. — Nie rozumiem, dlaczego próbujesz nadać temu barw, jakby to było coś lepszego. — Zmarszczył brwi, szeptając to wprost do jej ust. Jej kokieteria była jak zaklęcie w tej chwili, bo nie ganiła go za to, co zrobił. Oswoiła się z tym? Przywykła? A może znalazła w sobie siłę, aby się z tym zmierzyć? Cokolwiek to było sprawiło, że krew w jego żyłach płynęła szybciej, a w jego szach dudniło głuche „dlaczego”. Nie rozumiał. Nie pojmował jej i tego, jak łaknęła jego bliskości po tym wszystkim. I to sprawiało, że pragnął jej jeszcze bardziej.
W końcu odetchnął i obrócił głowę, opuszczając też dłoń. Wciąż tkwiła za nim i przy nim, zaznaczając swoją obecność po chwili w pomruku do jego ucha. Jej głos wdzierał się do jego głowy nieproszony.
— Nie rzeczą — poprawił ją, a jego pierś zapadła się w wydechu. Ale dlaczego jej to mówił? Dlaczego nie trzymał tych słów za zębami, skoro ta, która opierała się o jego ramię piersiami, która pochodziła ze szlacheckiego rodu była panią wolności, którą on gasił w dłoni. Właśnie teraz, tymi słowami. — Własnością. Po ślubie miałabyś należeć do mnie. I nikt inny nie miałby do Ciebie prawa. Nikt inny nie mógłby cię dotykać, nikt inny nie mógłby w Twoje kruche ciało ani duszę. A ty powinnaś mnie godnie reprezentować .
Zignorował pytanie o zabawy, bo drążyła temat, który miał się źle skończyć. Testowała jego silną wolę, która wcale nie miała nic wspólnego z jego podejściem do norm i zasad. Nie dlatego, że powinno się lub nie, czy z jej myśleniem o sobie. Cnota była wszystkim dla tych młodych dziewcząt, a on nie liczył się z nią wcale. Nie wahał się jej odebrać ani razu i nigdy nie miał wobec siebie żalu, że ktoś tracił na wartości. Bo dla niego — wcale nie. Dla innych jedynie. I tak byłoby też w tym przypadku. Ale nie wiedział, czy nie zgasi jej zbyt szybko.
Drgnął, gdy podniosła się tak gwałtownie i nagle i spojrzał na nią, odrywając się od oparcia. Wytrąciła go z zamyślenia. Znowu. Ale nie wyszła, a jedynie stanęła przed nim, na co on zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
— To życie jest okrutne, moja Księżno — odpowiedział jej ze spokojem.A ja mógłbym być i życiem i śmiercią, ale nie mogła o tym wiedzieć. Uniósł dłoń, by ująć ją pod brodę i zmusić do patrzenia na siebie, kiedy spuściła wzrok i z niechęcią wspomniała o swoim zdrowiu. — Świetnie. Chciałbym poznać tego lekarza — dodał jeszcze, gdy opadła na kolana. Utknęła pomiędzy jego nogami, nagle pozbawiona witalności i energii do walki. Ale z kim tak zacięcie walczyła? Nachylił się nad nią i ujął jej twarz w swoje dłonie. Niezbyt duże, dość szczupłe, lecz silne i spracowane. Nie fizycznością, a magią, której ujście znajdowała różdżka.. Brudną, wykańczającą. Kciukami dotknął jej warg. Zaczerwienionych od wina i podniecenia. I spojrzał jej w oczy, by zgiąć się po chwili jeszcze bardziej i musnąć jej usta lekko, przelotnie, choć gorąc jego i jej mieszał się ze sobą.
Odsunął się po chwili i opadł z powrotem na oparcie, patrząc jak robi kolejny łyk wina. Jej dłonie roznosiły przyjemne ciepło po jego ciele. Ale już ich nie było. Nie tam, bo rozpinały jego koszulę. Ku jego zdziwieniu. Patrzył na nią nieustannie, ale oddech mu się spłycił i znów spytał sam siebie: dlaczego. Jej śmiałe wyznanie sprawiło, że i jemu zaschło w gardle.
— To dobrze — odpowiedział po chwili niskim tonem, wciągając powietrze przez usta, nie nos, bo potrzebował go więcej. Nagle, w tej chwili. — Jeśli odpowiem, że pragnę tego samego, wystraszy cię to? — spytał bez ogródek. Po chwili jednak jej wargi zetknęły się z jego skórą, a on poczuł, że tak jest dobrze. Uniósł wzrok na lustro naprzeciw niego, w której widział pozycję, jaka przypadła mu do gustu. Sukienka uwidaczniała teraz jej biodra i pośladki, a on miał ochotę pociągnąć ją nieco wyżej. Zamiast tego dotknął jednak jej dłoni i powodził własnymi po jej rękach aż na ramiona i barki, na których się zatrzymał. Palce miał już częściowo przeplecione włosami.
— Nie — odpowiedział cicho choć stanowczo. Czuł jej głośno bijące serce pod palcami, aż w końcu oderwał je, aby złapać za klamrę własnego paska i powoli ją rozpiąć. — Będę czekał aż posuniesz się tak daleko, jak już dalej nie będziesz w stanie. Klamra cicho zadźwięczała, zaraz po niej zaszeleścił cicho suwak. I w tej chwili rozłożył delikatnie dłonie na boki i uśmiechnął się. Czyń honory. Nie zrobił nic więcej, jakby czekał, czy się wystraszy. Czy zrezygnuje, skapituluje. Czy przerośnie ją własne pragnienie i potrzeba.
Czy to możliwe?
Uśmiechnął się ledwie, wyrywając z zamyślenia, bo porównywanie go do psiaka, choć było zabawne, godziło w jego dumę. Ale to chwilowa zaduma sprawiła, że wypadł z rytmu i nie odpowiedział już na to.
Nie rozumiał jej słów. Zmarszczył więc brwi, mimowolnie spuszczając wzrok gdzieś, na jej dłoń może?, zamyślony. Przychodząc tutaj wydawało mu się, że będzie patrzeć na niego z odrazą, z jawną niechęcią, tak jak wtedy w mieszkaniu, kiedy wymierzył jej policzek. Sądził, że spotka się z prawdziwą walką o zrozumienie, będzie musiał zachodzić w głowę, żeby ją przekonać do swojego braku kontroli. Tymczasem ona nagle zasugerowała mu szacunek, że… co właściwie? Uderzył kobietę? To nic takiego. Szlachciankę? I mówiła to poszkodowana? Serce mu zadudniło w piersi niespokojnie. Czyżby nie byli jednak tacy różni?
Czy to w ogóle możliwe?
— Nie rozumiem — odpowiedział w końcu i nabrał powietrza w płuca. Potrafił panować nad sobą nawet po alkoholu, kiedy jego rozrzedzona krew innych przysparzała o głupie myśli. On tez je miał, lecz był zbyt mocno zdyscyplinowany wobec siebie, aby sobie na coś takiego pozwolić. Alkohol jednak sprawiał, że łatwiej mu przychodziła szczerość, jakby… na chwilę nie widział w tym nic złego. — Nie mieliby odwagi Cię uderzyć? Czy przyjść i spojrzeć ci po wszystkim w oczy? — i jak spytał tak zrobił, krzyżując spojrzenie z jej czarnymi jak węgiel tęczówkami. — Nie odważyliby się cię tknąć w tak wyuzdany sposób? Teraz, czy przed ślubem, kiedy staniesz się własnością? — To nie perfidnia płynęła z jego ust, a czysta prawda. Taką, której można się było obawiać w wypowiadani na głos. Wyprostował się jednak bardziej, przez co praktycznie stykali się nosami. A on nie chciał zwiększać tej odległości. Ugiął też rękę, by palcami dotknąć jej policzka, by opuszkami powodzić po jej skórze, wzdłuż żuchwy. — Nie rozumiem, dlaczego próbujesz nadać temu barw, jakby to było coś lepszego. — Zmarszczył brwi, szeptając to wprost do jej ust. Jej kokieteria była jak zaklęcie w tej chwili, bo nie ganiła go za to, co zrobił. Oswoiła się z tym? Przywykła? A może znalazła w sobie siłę, aby się z tym zmierzyć? Cokolwiek to było sprawiło, że krew w jego żyłach płynęła szybciej, a w jego szach dudniło głuche „dlaczego”. Nie rozumiał. Nie pojmował jej i tego, jak łaknęła jego bliskości po tym wszystkim. I to sprawiało, że pragnął jej jeszcze bardziej.
W końcu odetchnął i obrócił głowę, opuszczając też dłoń. Wciąż tkwiła za nim i przy nim, zaznaczając swoją obecność po chwili w pomruku do jego ucha. Jej głos wdzierał się do jego głowy nieproszony.
— Nie rzeczą — poprawił ją, a jego pierś zapadła się w wydechu. Ale dlaczego jej to mówił? Dlaczego nie trzymał tych słów za zębami, skoro ta, która opierała się o jego ramię piersiami, która pochodziła ze szlacheckiego rodu była panią wolności, którą on gasił w dłoni. Właśnie teraz, tymi słowami. — Własnością. Po ślubie miałabyś należeć do mnie. I nikt inny nie miałby do Ciebie prawa. Nikt inny nie mógłby cię dotykać, nikt inny nie mógłby w Twoje kruche ciało ani duszę. A ty powinnaś mnie godnie reprezentować .
Zignorował pytanie o zabawy, bo drążyła temat, który miał się źle skończyć. Testowała jego silną wolę, która wcale nie miała nic wspólnego z jego podejściem do norm i zasad. Nie dlatego, że powinno się lub nie, czy z jej myśleniem o sobie. Cnota była wszystkim dla tych młodych dziewcząt, a on nie liczył się z nią wcale. Nie wahał się jej odebrać ani razu i nigdy nie miał wobec siebie żalu, że ktoś tracił na wartości. Bo dla niego — wcale nie. Dla innych jedynie. I tak byłoby też w tym przypadku. Ale nie wiedział, czy nie zgasi jej zbyt szybko.
Drgnął, gdy podniosła się tak gwałtownie i nagle i spojrzał na nią, odrywając się od oparcia. Wytrąciła go z zamyślenia. Znowu. Ale nie wyszła, a jedynie stanęła przed nim, na co on zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
— To życie jest okrutne, moja Księżno — odpowiedział jej ze spokojem.A ja mógłbym być i życiem i śmiercią, ale nie mogła o tym wiedzieć. Uniósł dłoń, by ująć ją pod brodę i zmusić do patrzenia na siebie, kiedy spuściła wzrok i z niechęcią wspomniała o swoim zdrowiu. — Świetnie. Chciałbym poznać tego lekarza — dodał jeszcze, gdy opadła na kolana. Utknęła pomiędzy jego nogami, nagle pozbawiona witalności i energii do walki. Ale z kim tak zacięcie walczyła? Nachylił się nad nią i ujął jej twarz w swoje dłonie. Niezbyt duże, dość szczupłe, lecz silne i spracowane. Nie fizycznością, a magią, której ujście znajdowała różdżka.. Brudną, wykańczającą. Kciukami dotknął jej warg. Zaczerwienionych od wina i podniecenia. I spojrzał jej w oczy, by zgiąć się po chwili jeszcze bardziej i musnąć jej usta lekko, przelotnie, choć gorąc jego i jej mieszał się ze sobą.
Odsunął się po chwili i opadł z powrotem na oparcie, patrząc jak robi kolejny łyk wina. Jej dłonie roznosiły przyjemne ciepło po jego ciele. Ale już ich nie było. Nie tam, bo rozpinały jego koszulę. Ku jego zdziwieniu. Patrzył na nią nieustannie, ale oddech mu się spłycił i znów spytał sam siebie: dlaczego. Jej śmiałe wyznanie sprawiło, że i jemu zaschło w gardle.
— To dobrze — odpowiedział po chwili niskim tonem, wciągając powietrze przez usta, nie nos, bo potrzebował go więcej. Nagle, w tej chwili. — Jeśli odpowiem, że pragnę tego samego, wystraszy cię to? — spytał bez ogródek. Po chwili jednak jej wargi zetknęły się z jego skórą, a on poczuł, że tak jest dobrze. Uniósł wzrok na lustro naprzeciw niego, w której widział pozycję, jaka przypadła mu do gustu. Sukienka uwidaczniała teraz jej biodra i pośladki, a on miał ochotę pociągnąć ją nieco wyżej. Zamiast tego dotknął jednak jej dłoni i powodził własnymi po jej rękach aż na ramiona i barki, na których się zatrzymał. Palce miał już częściowo przeplecione włosami.
— Nie — odpowiedział cicho choć stanowczo. Czuł jej głośno bijące serce pod palcami, aż w końcu oderwał je, aby złapać za klamrę własnego paska i powoli ją rozpiąć. — Będę czekał aż posuniesz się tak daleko, jak już dalej nie będziesz w stanie. Klamra cicho zadźwięczała, zaraz po niej zaszeleścił cicho suwak. I w tej chwili rozłożył delikatnie dłonie na boki i uśmiechnął się. Czyń honory. Nie zrobił nic więcej, jakby czekał, czy się wystraszy. Czy zrezygnuje, skapituluje. Czy przerośnie ją własne pragnienie i potrzeba.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Uderzył i sprowadził do poziomu zwykłej, rynsztokowej kurwy, która klęka za knuta, by mieć na kromkę chleba. Sponiewierał godność i sprawił, że czuła się jak nic nie znacząca marionetka w rękach człowieka, który ponoć skrzywdzić jej nie chciał, a jednak... Zrobił to, gdy dłonie przemykały wzdłuż ciała, a potem te same wymierzyły cios skórzanym pasem i związały nadgarstki, by czasem nie dopuściła się po raz kolejny zniewagi. A jednak. To on się złamał i przyszedł, nawet jeżeli kłamał - ugiął się pod naporem lęku przed stratą czegoś, czego nie mógł posmakować od nikogo. I to nie dlatego, że ludzi nie było na to stać. Katya miała w sobie siłę i dobroć, którą przelewała na każdego, ale gdy dostawała kolejne zakazy - wymykała się i uciekała do swojego świata, którym rządziły demony. Najprawdziwsze i budzące grozę, której ona do siebie nie dopuszczała, bo gdyby pozwoliła im się przedrzeć przez mur swojej emocjonalności, to pękłaby po stokroć i postradała zmysły. Tak jak w mieszkaniu pana Mulcibera. Nie chciała być wariatką i odczuwać tak wielu różnych bodźców, bo traciła wtedy siebie, a on z łatwością dostałby się do jej wnętrza i zrobiłby wszystko, co tylko przyszłoby mu do głowy. Okrucieństwo lęku wynikało z wizji upadku, ale Ramsey nie musiał o tym wiedzieć, tak jak nigdy ów fakt nie miał ujrzeć światła dziennego.
Zwróciła w ogóle uwagę na kwiaty? Przelotnie, bo bardziej była zaabsorbowana nim i zachowaniem, którego się dopuścił. Nie potrafiła go zrozumieć i przez to stawała się bardziej czujna, zdystansowana, ale ileż mogła udawać, że niesiona tęsknotą nie pragnęła spojrzenia w te piękne, przenikliwe oczy, które paraliżowały ją i sprawiały, że pękała pod naporem toksycznego uroku. Może to dlatego z taką łatwością przełamywała bariery dotyku, bliskości, a zarazem wycofywała się w chwili, gdy sprawiała wrażenie zbyt spoufałej? Nie, to wynikało z obawy, że sam ją odtrąci i pokaże, że jest zupełnie inaczej niż chciałaby żeby było. Nie znał w końcu przeszłości, a przynajmniej nie w pełni, a ta mogłaby uczynić go człowiekiem całkowicie przesiąkniętym potrzebą kontrolowania jej, a teraz? Dawał wolną rękę, bawił się i droczył, a sposób rozmowy, który z nią prowadził stawiał go w zupełnie innym świetle. Był bezpretensjonalny i nie znający hamulca, ale to działało na jego korzyść, bo odnalazła w nim swoje wybawienie i możliwość wyrwania się z okowów zniewolenia, choć w pełni mogłaby ulec jemu - fizycznie, bo mentalne posłuszeństwo mogło nigdy nie wejść w grę.Uczyła się przy nim siebie i frazy, które wypływały spomiędzy karminowych ust były przypomnieniem o tym, że nie jest tak typowa jak jej rówieśnice albo ogól szlacheckiego światka. Musiała walczyć w końcu o swoją pozycję, gdy zawiodła zaufanie ojca, którego ubóstwiała przez całe życie, a potem? Przestała, bo przecież mówił o rzeczach, których kobieta nigdy nie chciałaby usłyszeć. I kto wie... Może właśnie w Ramseyu dostrzegła mężczyznę, który jest w stanie uczynić z niej choć trochę równą sobie.
Nie rozumiem.
To wydawało się być jak zaklęcie, na które nie znała innej inkantacji, która uratowałaby ją przed ugodzeniem. Szukała odpowiednich słów, którymi mogłaby go uraczyć, bo szczerość zdawała się być zbyt trudna, ale czy nie najbardziej odpowiednia? Wypuściła powietrze ze świstem, a następnie zacisnęła smukłe palce na mulciberowym ramieniu.
-Kobieta jest przedmiotem transakcji, a nie istotą, która czuje... Dlaczego mężczyzna winien ją przepraszać za policzek, który wymierzył jej w pełni zasłużenie? - zapytała nagle, a sposób w jaki to mówiła ociekał swoistego rodzaju nostalgią. Katya doskonale zdawała sobie w końcu sprawę, że emanuje emocjami i potrafi odczuwać wszystko ze zdwojoną siłą, ale tutaj cel miało pokazanie mu - kim są w obecnych czasach kobiety i jak są traktowane, bo przecież nie równały się swoim narzeczonym i mężom, czyż nie? -Szanuję to, co dzisiaj zrobiłeś, naprawdę i cieszę się, że... - tu jesteś -Nie zrezygnowałeś, kiedy nie ukrywałam swojej konsternacji - uśmiechnęła się jeszcze mimowolnie i poluzowała uścisk na ramieniu Ramseya, a kiedy padło kolejne pytanie, zastygła w bezruchu. Był brudny, a perwersja płynęła z niego naturalnie, nie była wymuszona. Dlatego spojrzała na narzeczonego płomiennym wzrokiem, który wyrażał czyste pożądanie i chęć skosztowania ponownie tego, co jej uczynił. -Jest pan... Bezczelny, ale bardzo mi się to podoba, więc owszem - nie mieliby takiej odwagi i nie tknęliby mnie w ten wyuzdany sposób, którego się pan dopuszcza, a także nie patrzyliby tak jak pan... Z czystym pragnieniem skosztowania każdego fragmentu mojego zasłoniętego ciała, które pozostaje niedostępne dla innych - szeptała dwuznacznie i zwilżała lubieżnie dolną wargę, a suchość w gardle zdawała się być nieznośna. Musiała się znowu napić, bo odbierał jej oddech i swobodę myślenia, a przecież nie była bezwolną kukłą. Nie dzisiaj i nie dla niego. -Naprawdę jesteś ślepcem? - warknęła przez zaciśnięte zęby, ale to było już wtedy gdy stała na wprost i tak niewiele trzeba było, by znów wstąpił w nią diabeł, który dopuściłby się niegodziwych czynów. -To pan jest barwą, która nadaje sens. To nie jest jak czerń i biel, bo... Gdyby tak było, to stałby się pan nudnym i zniewieściałym chłoptasiem, a tak? Mogłabym ze spokojem opisać pana różnorakimi odcieniami, a one i tak zmieniałyby się za każdym razem, gdy bylibyśmy ze sobą blisko, a potem toczyli krwawy bój... Ktoś bezbarwny nie zagrzałby w moim życiu zbyt długo miejsca, więc proszę to zrozumieć - mruknęła z rezygnacją, bo cóż mogła powiedzieć więcej? Uderzył ją. Shańbił i pozbawił na ułamku sekund szacunku do samej siebie, a potem? To ona zdobyła się na ogrom odwagi, kiedy tak subtelnie składała pocałunek na rozciętej skórze, po tym jak odważyła się go uderzyć. Czy nie wykazała się odwagą i posłuszeństwem wobec tego, co sam jej uczynił? Miała zatem siłę, by z tym walczyć i się temu przeciwstawić, ale to on musiał jej w tym pomóc, by zrozumiała, że era ślepego katowania minęła, a on mógł dać jej coś więcej. Coś, czego nie dostałaby gdzieś indziej i dopiero teraz dusza przesiąknięta marazmem i skrytą dewiacją zdawała się wirować i szukać możliwej drogi do połączenia się z tą ramseyową. Tak samo skażoną i zniszczoną jak jej sama.
Muskała wargami jego ciało, gdy już poły rozchyliły się na boki, a serce uderzało szybciej. Odczuwała podniecenie, które kumulowało się między smukłymi udami, które mimowolnie zaciskała. Język pozostawiał wilgotne ślady, ale zaraz w ich miejscu znajdowały się usta, które tworzyły delikatne, czerwone pamiątki na znak, że już do kogoś należy. Szminka rozmazywała się na jej twarzy, kiedy raz po raz przesuwała się po ciele swojego mężczyzny i to zmuszało ją do nabrania powietrza w płuca, gdy widziała w jaki sposób na nią patrzy i jak bardzo jej pragnie. Tak jak ona jego. Właśnie teraz.
-Tylko do ciebie będę należeć. Na wieki wieków... - szepnęła, gdy na moment wsparła się czołem o jego mostek i dała chwilę na zatrzymanie krążącej w żyłach krwi. Paliła ją od środka i wywoływała uczucie niedosytu, któremu musiała dać upust. Odebrała ponownie tę przeklętą butelkę trunku i upiła łyk, który ostudził na chwilę jej potrzebę skosztowania mulciberowych ust i zatopienia się w nich z całą swoją zachłannością. Oddała ją jednak, bo jej przeszkadzała w zamierzeniach, a kobieta, która coś sobie postanowi - nie powinna być od tego odciągana, prawda? -Lekarza? Jakiego? - zapytała zaczepnie, choć tylko udawała, że nie wie o czym mówi, bo to jej ręce obłapiały go całego i prześlizgiwały się wzdłuż boków, by odznaczyć każde żebro, a kiedy dostała sposobność, to... Raz jeszcze wbiła w niego smukłe palce, ale nie brutalnie. Chciała żeby ją poczuł i to dokładnie, ale nagle zmieniła front i zsunęła się z wysublimowaną pieszczotą na podbrzusze mężczyzny, by to tam drażnić go opuszkami, jakby naprawdę zdawała go teraz na swoją łaskę i niełaskę. Słodki pocałunek był jednak niczym niema obietnica, ale to nie ona to rozpoczęła, tylko on. Dokładnie teraz, gdy skosztował ją w ten subtelny, wręcz katujący sposób. Miała wrażenie, że się rozpadnie, dlatego cofnęła się nieznacznie i oparła się pośladkami o pięty, by spuścić wzrok i ukryć wypieki na polikach, które ponownie się pojawiły. Nazywał ją Księżną, jakby naprawdę nią była i odczuwała wdzięczność, bo czy nie pokazywał, że jednak jest dla niego kimś? Coś znaczy? Nawet jeśli fałszywie, to czuła się po raz pierwszy od dawna bliska i potrzebna. Nie miała pojęcia, że w jej czułości, delikatności i tym spokojnym, troskliwym wtulaniu się w niego, a także w przyglądaniu mu się z pełnym respektem odnalazł czystą, niezmąconą niczym konieczność, która już miała, a przynajmniej winna należeć tylko do niego.
-Wystraszy, ale ten lęk... - zawiesiła głos, bo nie potrafiła śmiało wyszeptać, że ją podnieca, a gorąc, który ją zalał był nie do zniesienia. Oddychała ciężko, klatka piersiowa zapadała się pod naporem wydychanego powietrza, a wzrok nieśmiało powędrował na jego dłonie, które rozpoczęły to, czego nie dopuściła się ona. Zastygła w sekundzie i obserwowała jak klamra spodni opada gdzieś na bok, a suwak nie stanowił już żadnej przeszkody. Serce dudniło głośno, bo zalała ją fala czegoś nieznanego, obcego i to zmusiło ją do pewnego patrzenia mu w oczy, choć przecież chwilę wcześniej to on wywoływał w niej dreszcze, gdy palce prześlizgiwały się po nagiej skórze dekoltu, aż po linię zarysowanych piersi. Sięgnęła delikatnie do spodni Ramseya i niepewnie spróbowała zsunąć je z jego bioder, kiedy on mówił brzydkie rzeczy, ale pomimo drżących dłoni i szybkiego oddechu, nie wycofała się. Patrzyła nieustannie w mulciberowe oczy i szukała akceptacji dla czynu, który nagle zaczął być pewniejszy i bardziej spokojny niż jeszcze chwilę wcześniej. -Mój Królu... - szepnęła, ale być może odbyło się to tylko w jej głowie, gdy wreszcie miała szansę mieć go na wyciągnięcie dłoni i poczuć jaki jest. Nie dzieliło ich już nic, a ona przyglądała się z niemą fascynacją temu, co miało ją zaprowadzić na skraj przepaści. Podniosła się lekko i zbliżyła wystarczająco, by palcami zahaczyć o męskość, która wzbudziła w niej zachwyt, a także istne podniecenie, kiedy w końcu została uwolniona z materiału. Tak zbędnego i niepotrzebnego w intymnej chwili. Przygryzła jeszcze dolną wargę, by zastanowić się czy jest gotowa na to, o czym opowiadała Miu, ale w jej ciele mieszało się wszystko, co tylko byłoby w stanie ją otumanić. -Ja... Ja... Nigdy... - wydusiła z siebie, by nie był rozczarowany i miał świadomość, że to był pierwszy raz, w którym mierzyła się z czymś tak erotycznym i intymnym. Odwróciła więc spojrzenie, kiedy to dotykała go subtelnie, z wyczuciem, by nie być zbyt gwałtowną i nieświadomą tego, co powinno się stać. Działała jednak intuicyjnie i kiedy tylko obawa przed porażką minęła, nachyliła się nieznacznie, składając przy tym ulotny i niezwykle krótki pocałunek w najbardziej newralgicznym miejscu, by poczuł, że nie chciała się wycofać i niemal była pewna tego, co się wydarzy. Odszukiwała jego czułe i wrażliwe punkty, by dać Ramseyowi przyjemność i rozkosz, która winna zalać jego trzewia, ale robiła to na tyle mozolnie, że mógłby ją zrugać, że tak się ociąga. Sensualny taniec zmysłów wybiegał daleko ponad ramy paryskiego tanga. Wszystko działo się bez pośpiechu, bo... Mieli czas.
Dużo czasu.
Zwróciła w ogóle uwagę na kwiaty? Przelotnie, bo bardziej była zaabsorbowana nim i zachowaniem, którego się dopuścił. Nie potrafiła go zrozumieć i przez to stawała się bardziej czujna, zdystansowana, ale ileż mogła udawać, że niesiona tęsknotą nie pragnęła spojrzenia w te piękne, przenikliwe oczy, które paraliżowały ją i sprawiały, że pękała pod naporem toksycznego uroku. Może to dlatego z taką łatwością przełamywała bariery dotyku, bliskości, a zarazem wycofywała się w chwili, gdy sprawiała wrażenie zbyt spoufałej? Nie, to wynikało z obawy, że sam ją odtrąci i pokaże, że jest zupełnie inaczej niż chciałaby żeby było. Nie znał w końcu przeszłości, a przynajmniej nie w pełni, a ta mogłaby uczynić go człowiekiem całkowicie przesiąkniętym potrzebą kontrolowania jej, a teraz? Dawał wolną rękę, bawił się i droczył, a sposób rozmowy, który z nią prowadził stawiał go w zupełnie innym świetle. Był bezpretensjonalny i nie znający hamulca, ale to działało na jego korzyść, bo odnalazła w nim swoje wybawienie i możliwość wyrwania się z okowów zniewolenia, choć w pełni mogłaby ulec jemu - fizycznie, bo mentalne posłuszeństwo mogło nigdy nie wejść w grę.Uczyła się przy nim siebie i frazy, które wypływały spomiędzy karminowych ust były przypomnieniem o tym, że nie jest tak typowa jak jej rówieśnice albo ogól szlacheckiego światka. Musiała walczyć w końcu o swoją pozycję, gdy zawiodła zaufanie ojca, którego ubóstwiała przez całe życie, a potem? Przestała, bo przecież mówił o rzeczach, których kobieta nigdy nie chciałaby usłyszeć. I kto wie... Może właśnie w Ramseyu dostrzegła mężczyznę, który jest w stanie uczynić z niej choć trochę równą sobie.
Nie rozumiem.
To wydawało się być jak zaklęcie, na które nie znała innej inkantacji, która uratowałaby ją przed ugodzeniem. Szukała odpowiednich słów, którymi mogłaby go uraczyć, bo szczerość zdawała się być zbyt trudna, ale czy nie najbardziej odpowiednia? Wypuściła powietrze ze świstem, a następnie zacisnęła smukłe palce na mulciberowym ramieniu.
-Kobieta jest przedmiotem transakcji, a nie istotą, która czuje... Dlaczego mężczyzna winien ją przepraszać za policzek, który wymierzył jej w pełni zasłużenie? - zapytała nagle, a sposób w jaki to mówiła ociekał swoistego rodzaju nostalgią. Katya doskonale zdawała sobie w końcu sprawę, że emanuje emocjami i potrafi odczuwać wszystko ze zdwojoną siłą, ale tutaj cel miało pokazanie mu - kim są w obecnych czasach kobiety i jak są traktowane, bo przecież nie równały się swoim narzeczonym i mężom, czyż nie? -Szanuję to, co dzisiaj zrobiłeś, naprawdę i cieszę się, że... - tu jesteś -Nie zrezygnowałeś, kiedy nie ukrywałam swojej konsternacji - uśmiechnęła się jeszcze mimowolnie i poluzowała uścisk na ramieniu Ramseya, a kiedy padło kolejne pytanie, zastygła w bezruchu. Był brudny, a perwersja płynęła z niego naturalnie, nie była wymuszona. Dlatego spojrzała na narzeczonego płomiennym wzrokiem, który wyrażał czyste pożądanie i chęć skosztowania ponownie tego, co jej uczynił. -Jest pan... Bezczelny, ale bardzo mi się to podoba, więc owszem - nie mieliby takiej odwagi i nie tknęliby mnie w ten wyuzdany sposób, którego się pan dopuszcza, a także nie patrzyliby tak jak pan... Z czystym pragnieniem skosztowania każdego fragmentu mojego zasłoniętego ciała, które pozostaje niedostępne dla innych - szeptała dwuznacznie i zwilżała lubieżnie dolną wargę, a suchość w gardle zdawała się być nieznośna. Musiała się znowu napić, bo odbierał jej oddech i swobodę myślenia, a przecież nie była bezwolną kukłą. Nie dzisiaj i nie dla niego. -Naprawdę jesteś ślepcem? - warknęła przez zaciśnięte zęby, ale to było już wtedy gdy stała na wprost i tak niewiele trzeba było, by znów wstąpił w nią diabeł, który dopuściłby się niegodziwych czynów. -To pan jest barwą, która nadaje sens. To nie jest jak czerń i biel, bo... Gdyby tak było, to stałby się pan nudnym i zniewieściałym chłoptasiem, a tak? Mogłabym ze spokojem opisać pana różnorakimi odcieniami, a one i tak zmieniałyby się za każdym razem, gdy bylibyśmy ze sobą blisko, a potem toczyli krwawy bój... Ktoś bezbarwny nie zagrzałby w moim życiu zbyt długo miejsca, więc proszę to zrozumieć - mruknęła z rezygnacją, bo cóż mogła powiedzieć więcej? Uderzył ją. Shańbił i pozbawił na ułamku sekund szacunku do samej siebie, a potem? To ona zdobyła się na ogrom odwagi, kiedy tak subtelnie składała pocałunek na rozciętej skórze, po tym jak odważyła się go uderzyć. Czy nie wykazała się odwagą i posłuszeństwem wobec tego, co sam jej uczynił? Miała zatem siłę, by z tym walczyć i się temu przeciwstawić, ale to on musiał jej w tym pomóc, by zrozumiała, że era ślepego katowania minęła, a on mógł dać jej coś więcej. Coś, czego nie dostałaby gdzieś indziej i dopiero teraz dusza przesiąknięta marazmem i skrytą dewiacją zdawała się wirować i szukać możliwej drogi do połączenia się z tą ramseyową. Tak samo skażoną i zniszczoną jak jej sama.
Muskała wargami jego ciało, gdy już poły rozchyliły się na boki, a serce uderzało szybciej. Odczuwała podniecenie, które kumulowało się między smukłymi udami, które mimowolnie zaciskała. Język pozostawiał wilgotne ślady, ale zaraz w ich miejscu znajdowały się usta, które tworzyły delikatne, czerwone pamiątki na znak, że już do kogoś należy. Szminka rozmazywała się na jej twarzy, kiedy raz po raz przesuwała się po ciele swojego mężczyzny i to zmuszało ją do nabrania powietrza w płuca, gdy widziała w jaki sposób na nią patrzy i jak bardzo jej pragnie. Tak jak ona jego. Właśnie teraz.
-Tylko do ciebie będę należeć. Na wieki wieków... - szepnęła, gdy na moment wsparła się czołem o jego mostek i dała chwilę na zatrzymanie krążącej w żyłach krwi. Paliła ją od środka i wywoływała uczucie niedosytu, któremu musiała dać upust. Odebrała ponownie tę przeklętą butelkę trunku i upiła łyk, który ostudził na chwilę jej potrzebę skosztowania mulciberowych ust i zatopienia się w nich z całą swoją zachłannością. Oddała ją jednak, bo jej przeszkadzała w zamierzeniach, a kobieta, która coś sobie postanowi - nie powinna być od tego odciągana, prawda? -Lekarza? Jakiego? - zapytała zaczepnie, choć tylko udawała, że nie wie o czym mówi, bo to jej ręce obłapiały go całego i prześlizgiwały się wzdłuż boków, by odznaczyć każde żebro, a kiedy dostała sposobność, to... Raz jeszcze wbiła w niego smukłe palce, ale nie brutalnie. Chciała żeby ją poczuł i to dokładnie, ale nagle zmieniła front i zsunęła się z wysublimowaną pieszczotą na podbrzusze mężczyzny, by to tam drażnić go opuszkami, jakby naprawdę zdawała go teraz na swoją łaskę i niełaskę. Słodki pocałunek był jednak niczym niema obietnica, ale to nie ona to rozpoczęła, tylko on. Dokładnie teraz, gdy skosztował ją w ten subtelny, wręcz katujący sposób. Miała wrażenie, że się rozpadnie, dlatego cofnęła się nieznacznie i oparła się pośladkami o pięty, by spuścić wzrok i ukryć wypieki na polikach, które ponownie się pojawiły. Nazywał ją Księżną, jakby naprawdę nią była i odczuwała wdzięczność, bo czy nie pokazywał, że jednak jest dla niego kimś? Coś znaczy? Nawet jeśli fałszywie, to czuła się po raz pierwszy od dawna bliska i potrzebna. Nie miała pojęcia, że w jej czułości, delikatności i tym spokojnym, troskliwym wtulaniu się w niego, a także w przyglądaniu mu się z pełnym respektem odnalazł czystą, niezmąconą niczym konieczność, która już miała, a przynajmniej winna należeć tylko do niego.
-Wystraszy, ale ten lęk... - zawiesiła głos, bo nie potrafiła śmiało wyszeptać, że ją podnieca, a gorąc, który ją zalał był nie do zniesienia. Oddychała ciężko, klatka piersiowa zapadała się pod naporem wydychanego powietrza, a wzrok nieśmiało powędrował na jego dłonie, które rozpoczęły to, czego nie dopuściła się ona. Zastygła w sekundzie i obserwowała jak klamra spodni opada gdzieś na bok, a suwak nie stanowił już żadnej przeszkody. Serce dudniło głośno, bo zalała ją fala czegoś nieznanego, obcego i to zmusiło ją do pewnego patrzenia mu w oczy, choć przecież chwilę wcześniej to on wywoływał w niej dreszcze, gdy palce prześlizgiwały się po nagiej skórze dekoltu, aż po linię zarysowanych piersi. Sięgnęła delikatnie do spodni Ramseya i niepewnie spróbowała zsunąć je z jego bioder, kiedy on mówił brzydkie rzeczy, ale pomimo drżących dłoni i szybkiego oddechu, nie wycofała się. Patrzyła nieustannie w mulciberowe oczy i szukała akceptacji dla czynu, który nagle zaczął być pewniejszy i bardziej spokojny niż jeszcze chwilę wcześniej. -Mój Królu... - szepnęła, ale być może odbyło się to tylko w jej głowie, gdy wreszcie miała szansę mieć go na wyciągnięcie dłoni i poczuć jaki jest. Nie dzieliło ich już nic, a ona przyglądała się z niemą fascynacją temu, co miało ją zaprowadzić na skraj przepaści. Podniosła się lekko i zbliżyła wystarczająco, by palcami zahaczyć o męskość, która wzbudziła w niej zachwyt, a także istne podniecenie, kiedy w końcu została uwolniona z materiału. Tak zbędnego i niepotrzebnego w intymnej chwili. Przygryzła jeszcze dolną wargę, by zastanowić się czy jest gotowa na to, o czym opowiadała Miu, ale w jej ciele mieszało się wszystko, co tylko byłoby w stanie ją otumanić. -Ja... Ja... Nigdy... - wydusiła z siebie, by nie był rozczarowany i miał świadomość, że to był pierwszy raz, w którym mierzyła się z czymś tak erotycznym i intymnym. Odwróciła więc spojrzenie, kiedy to dotykała go subtelnie, z wyczuciem, by nie być zbyt gwałtowną i nieświadomą tego, co powinno się stać. Działała jednak intuicyjnie i kiedy tylko obawa przed porażką minęła, nachyliła się nieznacznie, składając przy tym ulotny i niezwykle krótki pocałunek w najbardziej newralgicznym miejscu, by poczuł, że nie chciała się wycofać i niemal była pewna tego, co się wydarzy. Odszukiwała jego czułe i wrażliwe punkty, by dać Ramseyowi przyjemność i rozkosz, która winna zalać jego trzewia, ale robiła to na tyle mozolnie, że mógłby ją zrugać, że tak się ociąga. Sensualny taniec zmysłów wybiegał daleko ponad ramy paryskiego tanga. Wszystko działo się bez pośpiechu, bo... Mieli czas.
Dużo czasu.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wciąż tego nie pojmował choć słuchał jej uważnie i patrzył na nią dość wnikliwie. Uniósł brwi, usłyszawszy jej słowa, bo mógł jej jedynie przytaknąć, ale zachowałby się przeciwnie do tego, co chciał osiągnąć. Milczał więc, oczekując dalszych wyjaśnień, oczekując pełnego opisu sytuacji, choć im dłużej na nią patrzył tym mniej miał ochotę skupiać się na słowach, które do niego kierowała. Jej zaróżowione policzki emanowały niewinnością i pewnego rodzaju dziewczęcą nieśmiałością, a cóż mogło przyciągać kogoś takiego jak Mulciber bardziej niż to? Był człowiekiem pozbawionym skrupułów i wartości, a chęć pogwałcenia tej niewinności wydawała mu się wystarczająco intensywna i ciekawa. Zatapiał się też w jej oczach, które emanowały dobrocią i zrozumieniem, daleko idąc od próby odpędzenia go. Może dlatego wciągał wolno zapach jej perfum i ciała, a także unoszący się już aromat ciepłego czerwonego wina, wytrawnego, a więc z nutą goryczy. Jej oddech nim pachniał, co w tej chwili działało jak mały afrodyzjak. Jej wargi z nieco rozmazanej szminki emanowały już naturalną czerwienią. Wydawały się pełniejsze, napęczniałe od krwi, szczególnie przyciągając jego wzrok, gdy zwilżała je delikatnie, zjadając ostatnie warstwy makijażu.
— Tęskniłaś — zauważył nieco krnąbrnie, trochę bezczelnie i patrzył na nią, czekając na jej potwierdzenie. Widział to jednak w jej oczach, czuł w głosie, który brzmiał już z pijacką nutą. Nawet jej ruchy, jej oddech wydawał się bardziej wolny, pomimo zbyt mocno zaciśniętego gorsetu. Czy nie chciała się z niego uwolnić? Spojrzał na jej sylwetkę, lecz wzrok od razu skierował się na jej piersi, które opierała o niego. Z wygody, a może z cichej pruderii, którą w sobie odkrywała przy nim. Chciał jej dotykać, więc to robił, głaskając jej ręce tak, jakby badał fakturę jej skóry. A później szyję, wyczuwając pod opuszkami tętniącą życiem aortę. A później dekolt i zaokrąglenia piersi, które i jego przyprawiały o szybszy oddech.
— To prawda. Chcę skosztować każdego fragmentu Twojego ciała, lady Ollivander. I to zrobię. Sprawdzę, czy smakujesz tak samo, jak tu — dotknął kciukiem jej wargi, subtelnie wsuwając go głębiej, aż dotknął nim jej języka. Po chwili jednak zmienił front i przywarł dłonią do jej piersi, jakby chciał jej odebrać oddech, jakby chciał ją przygnieść. — I tu i tam. Będziesz moja. Już jesteś — dodał z lekkim rozbawieniem, krzyżując z nią wzrok w końcu. Cieszyło go to z wielu powodów. Ale w końcu miał na własność coś co uważał za słuszne, za godne podziwu, za interesujące i niespotykane. Dla siebie, do własnego użytku i mógł z tym z nią robić co chciał. Wizja tego była tak szaleńcza jak dla chłopca, który dostał upragnioną zabawkę, taką długo oczekiwaną, choć nie wiedział wcześniej o jej istnieniu. I choć ona nie była rzeczą, ani zabawkę chciał się bawić, według jego reguł, choć zabawne było patrzeć jak tworzy swoje własne. Wziął to za doświadczenie. Eksperyment go ciekawił, a ponieważ zawsze był złakniony wiedzy badał jej zachowanie, ruchy, póki nie robiła mu krzywdy i nie czyniła źle wobec jego osoby mogła być obiektem jego adoracji, a także naukowego podziwu.
Czuł jej smukłe palce na sobie, na swoich żebrach, na wystających mięśniach, a w końcu na podbrzuszu, do którego sam dał jej dostęp. Miał pierwszeństwo i to mu odpowiadało, a jej chęć sprawienia mu przyjemności była ujmująca. Nie spodziewał się, że przyjmie go tak chętnie, że będzie łaknęła jego aprobaty i zadowolenia. Kobiety niechętnie podchodziły do tej formy pieszczot, często traktując to jako uwłaczające. Sam seks był dla nich uwłaczający — dla tych, które wychodziły za mąż z musu, a nie miłości. To więc arystokratki bywały poszkodowane, cierpiąc katusze przy każdym spełnianym mężowi obowiązku. Ona była chętna do nauki i bardzo pojętna, a on nie mógł się nadziwić, że tak trafił. Serce jednak zatrwożyła myśl, że sytuacja lubi się powtarzać.
To dlatego tu dziś był.
Gdy wyszła wszystko do niego wróciło.
Zsuneła wszystko, co jej przeszkadzało, a on uniósł biodra, aby jej to umożliwić. Siedział już praktycznie tylko w rozpiętej koszuli, oddychając powoli i patrząc na jej nieco niepewne ruchy. Na jej twarzy malowało się jednak zdeterminowanie i gotowość do działania, jakby wiedziała jak i nie wiedziała jednocześnie. Uśmiechnął się szerzej, gdy zająknęła się w tej jednej chwili. Nie był rozczarowany. Byłby pewnie, gdyby okazała się doświadczona, choć cnota nie miała dla niego nadrzędnej wartości. To kobieta sama w sobie była według niego towarem, a cnota… Tylko jedną chwilą, w której to jeden mężczyzna stawał się panem czegoś tak intymnego. Ale ta jedna chwila nie górowała nad całym życiem, w którym kobieta miała być podległa mężczyźnie, choć przynajmniej nie musiał się dzięki temu zmagać z irytacją, że miał ją ktoś inny, choćby na jedną chwilę.
— Bez obaw, Księżno — mruknął cicho i dał jej jeszcze chwilę na to, aby go dotykała, poznawała bez oporów. — Zamknij oczy — powiedział, opuszczając brodę. Wolał gdy miała je otwarte, gdy mógł w nie patrzeć głęboko z pożądaniem, ale miał jakies przeczucie, że będzie jej łatwiej się skupić na tym, co czuje, a nie widzi. Kobiety tak miały czasem, że to nie wzrok, a wyobraźnia stanowiły kluczową rolę. I kiedy w końcu puścił jej dłoń i wplótł dłoń w jej włosy. Chciał aby nie przestawała tylko trwała w tym, a on miał jej w tym pomóc. A gdy w końcu udało mu się ją do tego nakłonić, przyciągnął ją bliżej siebie.
— Dobrze . — Oddychał głęboko, ale niespokojnie z powodu gwałtownie bijącego serca. Mięśnie brzucha i podbrzusza napinały się raz po raz. Musiała to czuć. Każdy ruch.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Musiałby ją poznać.
Musiałby tego chcieć.
Przebywać z nią. Rozmawiać. Patrzeć w oczy, gdy jest smutna, a także uśmiechnięta, by zrozumieć wszystko, co się w niej kumulowało. Na codzień bywała rozkoszną Katyą, która emanowała dobrocią i słodyczą, ale gdy zamykała się we własnej sypialni i kładała do łóżka, na którym porozwalane były poduszki, stawała się małą dziewczynką. Potrzebującą, a może wręcz spragnioną zrozumienia i możliwości, by być komuś potrzebną. Szukała aprobaty wśród mężczyzn, którzy oddawali jej pełne zaangażowanie, uwielbienie i jasno dawali do zrozumienia, że im się podoba, ale Ramsey? Od samego początku pokazał, że stanowisko, które zajmie będzie czymś innym od wyobrażeń, które miała, gdy lord Parkinson był mężem jej zmarłej siostry. Czy Mulciber znał tajemnice swojej przyszłej żony? Co mógł o niej powiedzieć poza tym, że mu się podobała i pragnął jej z każdą chwilą? Jedynie to, że ojciec się znęcał, bo widział to w swoich wizjach i tyle ile sama mu dała, ale nie miał pojęcia, że jest samotna, choć otaczała się gronem ludzi, którzy tylko częściowo dostali szansę na poznanie Katyi, która skrywała ogromną tajemnicę. Taką, którą musiała dźwigać sama i pielęgnować, by nikt nie został rażony tym, co męczyło ją od dawna. To dlatego żałowała podniesienia ręki na niego i czuła skruchę, bo tylko wmawiając sobie, że popełniła błąd - tak jak mówiła o tym Percivalowi, mogła pogodzić się z emocjami, które rozrywały ją na strzępy.
Kiedy stwierdził, że tęskniła, obdarzyła go jedynie lekkim uśmiechem i rozbieganymi tęczówkami, które nie mogły skupić się na konkretnym miejscu. Wodziła spojrzeniem po lustrze, ścianach, przelotnie ramseyowej twarzy, a także jego ustach. Oddychała ciężko, a gorąc, który ją zalał zdawał się być na tyle nieznośny, że nawet gorset i materiał sukni zaczynał jej przeszkadzać, ale mimo to pozbyła się ubrań. To byłoby zbyt śmiałe, choć tak iście irracjonalne w obliczu tego, co się między nimi działo. Co tak naprawdę jej uczynił? Flirt i dwuznaczności nie były niczym złym, ale on przełamywał bliskość i to zrodziło w niej prawdziwe pragnienie kosztowania ciała, umysłu i wszystko co miał do zaoferowania. Była ciekawska i to nad wyraz, dlatego tak subtelnie prześlizgiwała się z pocałunkami i dotykiem, a gdy to on na moment przejął inicjatywę, uległa. Walczyła sama ze sobą i swoim temperamentem, by nie dopuścić się złych czynów, które godziłyby w Ramseya, bo brakowało Katyi determinacji do walki w tej chwili, skoro tę fizyczną przegrała z kretesem. Pielęgnowane od lat podniety, o których czytała w książkach i fantazje mogły się ziścić. Wystarczyło mocno chcieć, a oboje przecież pożądali się każdą komórką ciała i kanalikiem nerwowym.
-Po ślubie na pewno tak się stanie - rzuciła nagle, bo przypomniało jej się to niespodziewanie. Uśmiechnęła się jeszcze mimowolnie, a dreszcz przebiegł wzdluż kręgosłupa lady, gdy lekko rozchylił jej spierzchnięte wargi i wsunął nieznacznie kciuka, by mogła językiem zaznaczyć jego linię. Patrzyła mu przy tym w oczy, a cała scena wydawała się być na tyle lubieżna, że nie była w stanie tego przerwać. Zrobił to on. Celowo i umyślnie. -Sam pan narzucił sobie taki termin i nie powinien pan łamać zasad - prychnęła jeszcze rozbawiona i wiało to nutą hipokryzji, czyż nie? Problem w tym, że panienka Ollivander nie wyznaczyła żadnej daty i dzięki temu robiła co chciala, a Ramsey? Musiał napawać się jedynie widokiem i to właśnie dlatego cofnęła się w tył, by nie dotykał dłużej jej piersi, które z każdą mijającą sekundą pragnęły jeszcze więcej czułości i atencji. -Już jestem? Jak to? - skrzywiła się lekko i przechyliła głowę nieco w bok, bo nie czuła się przynależna, a może to on swoim pierwszym pocałunkiem, który miesięc temu stworzył siniak na smukłej szyi sprawił, że pieczątka oddania była wieczna? Nabrała powietrza w płuca i wypuściła je ze świstem, gdy ponownie wróciła do wysublimowanej pieszczoty, a palcami prześlizgiwała wzdłuż linii podbrzusza. Patrzyła nieustannie w mulciberowe oczy, jakby ten kontakt wzrokowy był dla niej kluczem. Skąd miała wiedzieć ile dla niego znaczy to co się między nimi działo? Ile znaczy ona sama, skoro nie mówił o tym? Katya nie pytała, boo to mijało się z celem. Nie chciała dawać sobie nadziei, ale ślepo wierzyła, że naprawdę jest mu bliska, istotna. Nie można było mówić o miłości, bo ta między nimi nie istniała, ale cienka nić porozumienia, a także tlące się na horyzoncie porozumienia i krótkie wyznanie zależy mi stawało się prawdziwe.
Naturalnym zatem było, że jako młoda kobieta świadoma swoich walorów chciała dać mu przyjemność. Nie wymuszoną, ale taką szczerą i autentyczną. Tak jak wtedy, gdy to on doprowadzał ją na skraj orgazmu i przyczyniał się do szybszego bicia serca. Dzisiaj ona była w stanie ofiarować Ramseyowi to wszystko, a skoro miała być jego żona, bo tak sobie postanowił, to co ją ograniczało? Jedynie świadomość, że ją upodlił, ale po alkoholu nawet tak przykre myśli uleciały w eter i nie miały już żadnej wartości. Jedynie ogarniał ją wstyd, że nie podoła, że jest zbyt słaba i niedoświadczona, a jemu będzie to przeszkadzać i przez to ją odtrąci. Wiedziała, że sam posiadał już kobiety, to byłoby zresztą dziwne gdyby nie, ale ona? Motywacja była jednak silniejsza, a rozkoszny uśmiech malujący się na twarzy Mulcibera był dostateczną nagrodą za próbę, której się podjęła. Nie mogła jednak mu obiecać, że będzie. Owszem, zamierzała się starać, ale co jeśli znów doszłoby do awantury, a on po raz kolejny wymierzyłby jej uwłaczający cios? Miał prawo, to fakt, ale pokazała mu, że przecież czuje i ma się dobrze względem uczuć i nie wierzyła, że byłby zdolny do ponownego ataku. Jaka więc naiwna była, a może ufająca temu, że jego intencje są szczere?
Kiedy poznasz prawdę, że już mnie ktoś miał, też będziesz tak wyrozumiały?
Przysięgnij, że już mnie nie uderzysz.
To byłoby ślepe i głupie. Jeszcze kilka, a może kilkadziesiąt minut temu pytał ją czy nie chciałaby tego spróbować i odpowiedziała, że tak. Co jeśli jutro zmieniłaby zdanie? To nie miało znaczenia, bo buzująca w żyłach krew i przemykające usta po rozgrzanej skórze mężczyzny zdawały się napędzać do zupełnie innych myśli niż przykra codzienność. Oddychała wolno, wręcz odbierając sobie resztki świadomości, a alkohol, który krążył w jej organizmie sprawiał, że była chętniejsza i bardziej otwarta na nowe doznania. Musiała też przyznać, że czucie go w ten erotyczny sposób podniecało ją. Tak jak wtedy, gdy to on przemykał palcami wzdłuż spojenia ud aż na piersi, a dzis? To jej wargi wyznaczały sobie drogę wzdłuż wrażliwych punktów rozłozonych w ciele Ramseya, gdy raz po raz zahaczała o newralgiczne miejsca. Jęknęła cichutko, gdy skrzyżowali ze sobą spojrzenia, bo w sekundzie czarny scenariusz wypisał się w ollivanderowym, już mocno otumanionym umyśle, ale zaskoczył ją. Nie spodziewała się w końcu takiej dominacji, mimo to ona decydowała o wszystkim
-Dla-dlaczego? - zapytała rozkojarzona, ale nie mineła nawet sekunda i już przymykała powieki, a potem? Nie spodziewała się, że to wszystko będzie tak naturalne, ale dzięki Mulciberowi stało się łatwiejsze. Objęła go wargami i poruszała się mozolnie. Początkowo było to nad wyraz trudne. Nie potrafiła złapać powietrza, więc mruknęła coś niewyraźnie, ale gdy wpadła w swój rytm, nie martwiła się już o nic. A może jednak? Zahaczyła lekko zębami o wyraźnie zarysowaną linię obiektu pożądliwości i dzikich żądz, które rodziły się w umysłach kobiet. Zreflektowała się szybko i kiedy znów był na wolności, musnęła go czule i z lekkim uśmiechem na ustach. Bawiła się przednio i teraz już nie myślała o tym co złe i niedobre. Poddawałą się grze zmysłów, erotyce i intymności, bo nagle nabierała pewności w zabawie, która mogła im przynieść obopólne korzyści. Złapała jeszcze łapczywie powietrza w płuca, a zaraz potem ponownie pozwoliła się wypełnić, tak jak do tej pory nie. Przemierzała ścieżkę podniecenia spokojnie, ale gdy tylko zdała sobie sprawę, że to nie jest takie złe, nieprzyjemne, rozpoczęła zmysłowy taniec, który miał zalać jej Króla prawdziwą ekstazą.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Musiałby być przede wszystkim obecny w jej życiu w każdej sytuacji; wieczorami, rankiem, w radości i w smutku. Musiałby ją obserwować ukradkiem, kiedy nie wie, że patrzy, kiedy nie musi się starać, kiedy nie musi udawać, że jest inna niż rzeczywistości. Musiałby być świadkiem jej wzlotów i porażek, a później stwierdzić, czy… wciąż ją akceptuje. Czy akceptował, jakby poznał to wszystko? Czy pogodziłby się z jej wadami i defektami? Co zaś ona powiedziałaby, gdyby poznała jego mroczne sekrety, gdyby zdała sobie sprawę z kim ma do czynienia?
Z tym wiązały się ustawiane małżeństwa — z nieznajomością swojego wybranka, z nieświadomością kim naprawdę jest i jak będzie wyglądało życie razem z nim.
Mulciber miał wiele twarzy, a wszystko zależało od sytuacji, nastroju, otoczenia i jego aktualnego celu. Był Interesowny, a więc potrafił wchodzić w każdą rolę, od wrażliwego romantyka po bezwzględnego złoczyńcę. Jaki był jednak naprawdę? Był jakiś? Był jakikolwiek, czy to tylko poszczególne role i maski go charakteryzowały, nadawały mu tożsamość? Nikt tego nie wiedział, a on latami być może wciąż poszukiwał odpowiedzi na pytanie: kim jest?
Od tamtej wiosny, podczas której dowiedział się prawdy wiele się zmieniło. Dorósł, spoważniał, zamknął się w sobie, nauczył panować nad swoimi emocjami i kontrolować defekty. To, co nie uległo żadnej transformacji to świadomość tego, co w nim tkwi. Wciąż mimo pewności siebie płynącej z oczu nie posiadał własnego miejsca, nie miał rodu, krewnych, nie w takim znaczeniu w jakim mieli to Ci, wśród których się wychował. Dorastał patrząc na coś, czego nigdy nie doświadczy i to wcale nie urodziło w nim chęci posiadania. Uniewrażliwiło go na poczucie piękna, na relacje rodzinne, na czułość i troskę więzów krwi. Był sam. I sam już pozostanie.
Nie ustalił terminu, nie wyznaczył granicy. Dla niego te nie istniały, a jeśli je dostrzegał to i tak nie miały dla niego większego znaczenia. Rzucał więc słowa na wiatr, bardziej badawczo podchodząc do swoich działań i jej reakcji niż poważnie. Pragnął jej w końcu teraz, odczuwał ciepło jej języka i słodkiego oddechu na swojej skórze. W końcu przymknął oczy, rozchylając też wargi, aby umożliwić lepszy przepływ tlenu do organizmu, który pomimo naturalnego gorąca i podwyższonej temperatury wydawał się grzać jeszcze bardziej pod wpływem podniecenia jakie mu serwowała. Bo przecież sprawiała mu przyjemność, klęczała przed nim, przed swoim Panem, przyszłym mężem, bardziej kochankiem niż wybrankiem. A może przed obiektem toksycznej miłości, którą w niej wzbudzi z czasem? Klęczała posłusznie i pokornie, pozwalając aby jego palce wplecione we włosy głaskały ją i nadawały tempa pieszczot, których się dopiero uczyła.
Odchylił też głowę w tył, przesuwając wolną dłonią po udzie w geście zadowolenia. Robiła to ładnie, grzecznie. Byłby dumny, gdyby spytała jak jej poszło. Zdobyła jego aprobatę, zdobyła pomruk rozkoszy, który wydostał się z jego gardła w sposób cichy i niekontrolowany. Ale nie przejmował się tym. Oddawał się temu, co mu serwowała, głaskając ją po włosach, pociągając za niesforne kosmyki, które się plątały.
I nie musiał myśleć o niczym, a jedynie oddać się ekstazie, która się do niego zbliżała. Spływała na niego intensywnie, ale nie niespodziewanie. Przeczuwał to oczywiście, wiedział, że się zbliża, że po takiej dłuższej chwili przyjemności jaką mu serwowała (a zupełnie stracił poczucie czasu) to po prostu do niego zmierza. Mięśnie mu się napięły. W tym samym momencie zacisnął też palce w jej włosach i pociągnął w tył. Oddychał głęboko, niespokojnie, ale usta miał wykrzywione w lekkim uśmiechu, w jakimś stopniu błogim, wyrażającym spokój i spełnienie. Był spełniony, czuł się dobrze, naprawdę doskonale. Tym bardziej kiedy spojrzał na nią, tkwiącą pomiędzy jego udami, nieco zdezorientowaną, ale wciąż piękną i zmysłową.
Westchnął. Dał sobie chwilę wytchnienia, oparty wygodnie na sofie, czując napływającą senność i zmęczenie. Był zmęczony ogólnie, nie tą zabawą, po prostu nagle sobie to uświadomił. Zbyt mało spał, a teraz i było nieco późno. Chyba trochę czasu spędzili w sypialni, bo wydawało u się, że słyszał tykanie zegara zwiastujące dziewiątą wieczorem. A może już północ? Tak czy siak w domu jeszcze by nie spał dobrych kilka godzin. Bez trudu mógł więc przemóc tę chwilową niemoc i kiedy oddech mu się uspokoił wraz z biciem serca pochylił się nad nią.
— Dobra dziewczynka — mruknął pieszczotliwie i przetarł palcem jej wargi. Ujął ją lekko pod ramię i pociągnął w swoją stronę, sobie na kolana. Chciał by na nim usiadła, plecami do niego. – Wytrzyj się — odpowiedział i podwinął jej sukienkę. Jej rąbkiem doprowadził ją do porządku, a może zrobiła to sama? Dopiero po chwili spojrzał na nią w lustrze i ułożył obie dłonie na jej udach.
— Wybierz rękę — polecił równie krótko, co chwilę wcześniej. Nosem przywarł do jej ucha, otulając jej twarz ciepłym oddechem. — No dalej. Weź moją rękę. Prawą lub lewą i pokaż co cię najbardziej interesuje. Zaprowadź mnie tam, gdzie miałabyś ochotę sprawdzić, co czujesz, a ja to zrobię. Pokażę ci przyjemność— szepnął do jej ucha, nie odrywając od niej spojrzenia w zwierciadle.
Nie chciało mu się już spać, choć wciąż odczuwał niedosyt wigoru. Ta pora dnia tak na niego działała, jakby organizm domagał się odpoczynku, a on usilnie ignorował wszystkie znaki. Chłonął zapach jej ciała zmieszanego ze swoim własnym, kiedy tak tkwiła przy nim. On był niemalże nagi, ona wciąż w ubraniu. I nie musiał tego wcale zmieniać, choć… kto wie, co zamierzał Mulciber?
— Moja Księżno.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Czy była zatem gotowa oddać mu taki poziom samej siebie, by nauczył się jej na pamięć? Tak, o ile zamknełaby w sobie emocje, uczucia, pragnienia i dotrzymała słowa, że kobieta jest tylko przedmiotem transakcji. On jednak patrzył na nią tak, jakby widział coś więcej, a przecież starała się odciąć od tego, że może być inna. Z obawy przed tym, że znów powtórzyłaby swój haniebny czyn? Wiele scenariuszy była w stanie spisać, a jeszcze więcej zrealizować, choć naprawdę próbowała pokonać swoje demony, które tkwiły w niej głęboko. Dokładnie tak samo jak w Ramseyu, który zdawał się być tak podobny pod kątem zniszczeń, które go ukształtowały. Różnica polegała na tym, że dewastacja w ich duszach była potężniejsza niż przypuszczali, więc kiedy odkryliby prawdę... Mogliby przestać patrzeć na siebie z pasją i pożądaniem, bo zrodziłaby się w nich toksyczna potrzeba realizacji samych siebie. Nauczyłby ją w bólu odnajdywać radość, a ona mimo ciosów przychodziłaby i wtulała się jak małe dziecko, które szuka chwilowej atencji, by po chwili go odepchnąć i patrzeć z odrazą. Cóż to był za absurd, prawda? Niezwykły i niebywały, ale tak głupio realny.
Kim zatem był dla Katyi Ollivander, jeszcze szlachcianki, aurorki i różdżkarki, ten konkretny mężczyzna? Jak mogłaby go teraz opisać? Wieloma frazesami, które sprowadziłyby go na zupełnie inne wyżyny i być może wreszcie dostrzegłby, że nie jest jakiś, a przez skazę na krwi wcale nie odstaje od reszty czarodziejów. Dla tej naiwnej istoty był przede wszystkim mężczyzną pełnym obaw, bo czy nie lękał się, że ją straci? Mogło się tak stać i wiedział o tym doskonale, tylko ona nie odszukiwała jeszcze tych przeraźliwych mankamentów, które by ją od niego odepchnęły. A może był w stanie zaprzeczyć, że ociekał władczością, perwersją, lubieżnym i nad wyraz aktorskim znużeniem, które prowokowało do działania? Należał do osób niezwykle inteligentnych i przepełnionych naturalną, wrodzą umiejętnością prowadzenia filozoficznej dypusty. To pewnie dlatego ciekawiły ją poglądy, którymi się kierował, a także była zaintrygowana każdym kolejnym słowem, które mogły wypłynąć spomiędzy spierzchniętych warg, kiedy przyglądała im się z uwagą. Była więc cierpliwa i pobłażliwa dla jego gierek. Z drugiej zaś strony wpływ alkoholu na odbieranie przez lady świata był nad wyraz zaburzony, ale w jego ramionach, u jego u stóp, czyniąc go swoim panem... Wszystko było łatwiejsze.
Pieściła Ramseya z prawdziwym namaszczeniem i było to widoczne, gdy składała ulotne pocałunki, tworząc przy tym niewidzialne tatuaże. Nie czuła się pewnie, pomimo że starała się nie zawieść zaufania czarodzieja. Co ją pchało do tej pieszczoty? Co skłoniło, by klęknąć i oddać mu z rozkoszą ekstazę, którą on zdążył już ją nakarmić? Nie umiała tego wytłumaczyć, a kiedy była pochłonięta w emocjonującej grze i zabawie zmysłów, nie myślała o tym co należy, a czego nie. Nikt ich nie widział, ani nie podsłuchiwał. Byli wolni i wyswobodzenie z wszelkich kajdan, którymi mogliby być spętani. Otulała ciepłym oddechem palące pożądanie, które wypełniało w pełni ollivanderowy umysł, by pokazać, że swoją siłę, swobodę i świadomość ciała jest w stanie doprowadzić ją do krainy, w której nigdy nie była. Orgazm. Czym on właściwie może być? Cielesnym, a może mentalnym spełnieniem? I doświadczyła tego tym razem inaczej. Kiedy to skonsternowana, zaskoczona i niepewna patrzyła na Mulcibera i sposób w jaki ją od siebie odciągnął. Nie rozumiała tego, ale kiedy ciepło otuliło jej skórę, wypuściła powietrze ze świstem.
Pozwoliła się dotknąć w ten subtelny sposób i pociągnąć do góry, ale nie oczekiwała niczego więcej. Patrzyła jedynie na swoje odbicie w lustrze, gdy już siedziała na kolanach mężczyzny i widziała jak rumieńce pokrywają jej poliki. Przygryzła dolną wargę, bo sam sięgnął po rąbek sukienki i przetarł jej piersi z siebie samego. Oddychała ciężko, bo każdy wciągnięcie tlenu do płuc było uciążliwe, jakby zapomniała o tej prostej czynności.
-Je... Jesteś... - szeptała mniej pewnie niż jeszcze kilka chwil temu, a gdy ujęła mulciberową dłoń, zakleszczyła na niej swój dotyk. -Zadowolony? - była ciekawa i chciała usłyszeć szczerą odpowiedź, bo tylko ta była kluczem do pewności, że się nie zawiódł. Nie oczekiwała pochwał, a jedynie potwierdzenia, że pierwszym kontakt z erotycznym światem nie był aż tak zły, a ona? Mogła mu dawać radość już bez większych oporów. Była jedynie pewna, że odczuł swoistego rodzaju satysfakcję, bo gdyby tak nie było, to stałoby się to, co miało miejsce przed chwilą? Raczej nie, choć jako niedoświadczona dziewczyna, bo jeszcze nie kobieta, była zagubiona i błądziła we mgle.
Głuchy rozkaz odbił się echem w jej głowie, na co otworzyła szerzej oczy i uniosła gwałtownie głowę do góry, bo chęć złapania kontaktu wzrokowego z Ramseyem była silniejsza.
-Słucham? - rzuciła zaskoczona i jęknęła, kiedy zaczął ją instruować. Nie była pewna, czy tego chce, ani czy w ogóle powinna. Dopiero po chwili ujęła raz jeszcze tę samą dłoń, którą trzymała przed chwilą i skierowała na swój dekolt, a potem przez piersi na brzuch. -Zaschło mi w gardle... - mruknęła nagle, by na moment przerwać ten trans i skosztować wina, które stało nieopodał nich, a kiedy ponownie kilka kropel zalało jej brodę, a potem szyję, uśmiechneła się filuternie. Nie umiała pić, zdecydowanie. I może to ją pchnęło ku temu, by złapać także drugą rękę i skierować na swe uda, które skryte były w połach sukni, a gdyby tylko wsunął je pod halkę, poczułby pończochy. Koronkowe, delikatne i nadające pewnej enigmatycznej aury w całej otoczce niewinności i nadmiernej dziewczęcości, którą ją charakteryzowała. -Tutaj... - szepnęła ponownie i już po chwili dotarła do swojego ud ramseyowymi dłońmi, które obłapiały ją całą. Jęknęła też cichutko, gdy tak bez trudu przełamywała granice za jego zgodą i kierując nim według swojego widzimisię. Patrzyła ciągle na szklaną taflę, w której się odbijało, a to rodziło kolejną falę podniecenia, która wypełniała ją od wewnątrz. Ciepło bijące od ciała jej Króla, jedynego i zaakceptowanego zdawało się przypominać o tym, że byli w prawdziwym świecie, a nie tym fikcyjnym i przesiąkniętym żółcią. Tworzyli swoją przestrzeń, a Katya dostawała szansę na stawienie kroków, które mógł od samego początku narodzin obserwować człowiek, mający szansę w jednej sekundzie pokazać, że egzystencja ma wiele barw, smaków i emocji. Niekoniecznie tych dobrych, ale brudnych, perwersyjnych i niedostępnych dla cnotliwego społeczeństwa. -Mój Królu.
Kim zatem był dla Katyi Ollivander, jeszcze szlachcianki, aurorki i różdżkarki, ten konkretny mężczyzna? Jak mogłaby go teraz opisać? Wieloma frazesami, które sprowadziłyby go na zupełnie inne wyżyny i być może wreszcie dostrzegłby, że nie jest jakiś, a przez skazę na krwi wcale nie odstaje od reszty czarodziejów. Dla tej naiwnej istoty był przede wszystkim mężczyzną pełnym obaw, bo czy nie lękał się, że ją straci? Mogło się tak stać i wiedział o tym doskonale, tylko ona nie odszukiwała jeszcze tych przeraźliwych mankamentów, które by ją od niego odepchnęły. A może był w stanie zaprzeczyć, że ociekał władczością, perwersją, lubieżnym i nad wyraz aktorskim znużeniem, które prowokowało do działania? Należał do osób niezwykle inteligentnych i przepełnionych naturalną, wrodzą umiejętnością prowadzenia filozoficznej dypusty. To pewnie dlatego ciekawiły ją poglądy, którymi się kierował, a także była zaintrygowana każdym kolejnym słowem, które mogły wypłynąć spomiędzy spierzchniętych warg, kiedy przyglądała im się z uwagą. Była więc cierpliwa i pobłażliwa dla jego gierek. Z drugiej zaś strony wpływ alkoholu na odbieranie przez lady świata był nad wyraz zaburzony, ale w jego ramionach, u jego u stóp, czyniąc go swoim panem... Wszystko było łatwiejsze.
Pieściła Ramseya z prawdziwym namaszczeniem i było to widoczne, gdy składała ulotne pocałunki, tworząc przy tym niewidzialne tatuaże. Nie czuła się pewnie, pomimo że starała się nie zawieść zaufania czarodzieja. Co ją pchało do tej pieszczoty? Co skłoniło, by klęknąć i oddać mu z rozkoszą ekstazę, którą on zdążył już ją nakarmić? Nie umiała tego wytłumaczyć, a kiedy była pochłonięta w emocjonującej grze i zabawie zmysłów, nie myślała o tym co należy, a czego nie. Nikt ich nie widział, ani nie podsłuchiwał. Byli wolni i wyswobodzenie z wszelkich kajdan, którymi mogliby być spętani. Otulała ciepłym oddechem palące pożądanie, które wypełniało w pełni ollivanderowy umysł, by pokazać, że swoją siłę, swobodę i świadomość ciała jest w stanie doprowadzić ją do krainy, w której nigdy nie była. Orgazm. Czym on właściwie może być? Cielesnym, a może mentalnym spełnieniem? I doświadczyła tego tym razem inaczej. Kiedy to skonsternowana, zaskoczona i niepewna patrzyła na Mulcibera i sposób w jaki ją od siebie odciągnął. Nie rozumiała tego, ale kiedy ciepło otuliło jej skórę, wypuściła powietrze ze świstem.
Pozwoliła się dotknąć w ten subtelny sposób i pociągnąć do góry, ale nie oczekiwała niczego więcej. Patrzyła jedynie na swoje odbicie w lustrze, gdy już siedziała na kolanach mężczyzny i widziała jak rumieńce pokrywają jej poliki. Przygryzła dolną wargę, bo sam sięgnął po rąbek sukienki i przetarł jej piersi z siebie samego. Oddychała ciężko, bo każdy wciągnięcie tlenu do płuc było uciążliwe, jakby zapomniała o tej prostej czynności.
-Je... Jesteś... - szeptała mniej pewnie niż jeszcze kilka chwil temu, a gdy ujęła mulciberową dłoń, zakleszczyła na niej swój dotyk. -Zadowolony? - była ciekawa i chciała usłyszeć szczerą odpowiedź, bo tylko ta była kluczem do pewności, że się nie zawiódł. Nie oczekiwała pochwał, a jedynie potwierdzenia, że pierwszym kontakt z erotycznym światem nie był aż tak zły, a ona? Mogła mu dawać radość już bez większych oporów. Była jedynie pewna, że odczuł swoistego rodzaju satysfakcję, bo gdyby tak nie było, to stałoby się to, co miało miejsce przed chwilą? Raczej nie, choć jako niedoświadczona dziewczyna, bo jeszcze nie kobieta, była zagubiona i błądziła we mgle.
Głuchy rozkaz odbił się echem w jej głowie, na co otworzyła szerzej oczy i uniosła gwałtownie głowę do góry, bo chęć złapania kontaktu wzrokowego z Ramseyem była silniejsza.
-Słucham? - rzuciła zaskoczona i jęknęła, kiedy zaczął ją instruować. Nie była pewna, czy tego chce, ani czy w ogóle powinna. Dopiero po chwili ujęła raz jeszcze tę samą dłoń, którą trzymała przed chwilą i skierowała na swój dekolt, a potem przez piersi na brzuch. -Zaschło mi w gardle... - mruknęła nagle, by na moment przerwać ten trans i skosztować wina, które stało nieopodał nich, a kiedy ponownie kilka kropel zalało jej brodę, a potem szyję, uśmiechneła się filuternie. Nie umiała pić, zdecydowanie. I może to ją pchnęło ku temu, by złapać także drugą rękę i skierować na swe uda, które skryte były w połach sukni, a gdyby tylko wsunął je pod halkę, poczułby pończochy. Koronkowe, delikatne i nadające pewnej enigmatycznej aury w całej otoczce niewinności i nadmiernej dziewczęcości, którą ją charakteryzowała. -Tutaj... - szepnęła ponownie i już po chwili dotarła do swojego ud ramseyowymi dłońmi, które obłapiały ją całą. Jęknęła też cichutko, gdy tak bez trudu przełamywała granice za jego zgodą i kierując nim według swojego widzimisię. Patrzyła ciągle na szklaną taflę, w której się odbijało, a to rodziło kolejną falę podniecenia, która wypełniała ją od wewnątrz. Ciepło bijące od ciała jej Króla, jedynego i zaakceptowanego zdawało się przypominać o tym, że byli w prawdziwym świecie, a nie tym fikcyjnym i przesiąkniętym żółcią. Tworzyli swoją przestrzeń, a Katya dostawała szansę na stawienie kroków, które mógł od samego początku narodzin obserwować człowiek, mający szansę w jednej sekundzie pokazać, że egzystencja ma wiele barw, smaków i emocji. Niekoniecznie tych dobrych, ale brudnych, perwersyjnych i niedostępnych dla cnotliwego społeczeństwa. -Mój Królu.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie jest dla niego wartością. Kobiety były wystawione na sprzedaż jak klacze, lecz on sam nie miał nic do powiedzenia. Stary Rosier dobił targu z Ollivanderem, choć wciąż nie wiedział, co z tego miał. Nie był jego ojcem, nie miał prawa do decydowania o tym (ach tak?). Wszystko nie przepadło tylko dlatego, że się nie zbuntował zbyt otwarcie. Miał prawo wyboru, miał prawo decydowania o sobie, a Rosier… Rosier, jego opiekun reprezentował go jako ojciec przez wzgląd na przeszłość. Miał mu za złe to i wiele innych rzeczy, teraz? Przestał o tym myśleć, bo kobieta, którą mu przypisano miała w sobie coś, co czyniło ją w jego oczach interesującą. Z formalnego punktu widzenia — była aurorem, co mogło być dla niego równie groźne co przydatne, była też różdżkarką, co komplikowało sprawę. Psychicznie była jednak zagubioną dziewczyną, która dostrzegła w nim jakiś obiekt, w którym mogłaby złożyć swoje emocje. Jakimś cudem nie odwracała się od niego, choć za każdym razem nie dawał jej tego, czego chciała. Pewnie każdy przyglądający się tej sytuacji z boku szybko by zrozumiał, że był draniem i dawał ciała raz za razem (oczywiście on sam w życiu by tak tego nie odebrał, wręcz przeciwnie). I mimo tego wszystkiego czekała na jego gest, na jego odpowiednie słowo, tak jak liczyła, że w końcu się spotkają.
Co on sam w niej widział? Pewnego rodzaju spokój, co jawiło się wielkim paradoksem wobec zagrożenia, jakim dla niego była, , dla czarnoksiężnika, mordercy. Jej obecność działała na niego kojąco, uśmierzała jego nerwy, usypiała czujność swoją troską i ciepłem, którego nie znał. To było coś nowego, wobec czego przyglądał się temu ze spokojem i uważnie śledził rozwój sytuacji, poddając się chwili, w której ona zdawała się istną burzą emocji, tak jak teraz. Emanowała pożądaniem, perwersją, a buzujący w żyłach alkohol prowokował ją do śmielszych działań, które i jemu się podobały.
Odczuwał rozkosz i ekstazę, kiedy pozwolił sobie na upust, buzujących w nim emocji. Wrzały jak lawa w wulkanie, gorącym i dymiącym, pełnym innych pyłów i cząsteczek. Zajmowała się nim w najlepszy z możliwych sposobów, a on nie odmówił, bo… jak mógłby zrezygnować z przyjemności? Jeszcze serwowanej mu na tacy, w ten sposób? Chciała tego. On tego chciał. Może właśnie dlatego zamiast zostawić ją w pokoju, ubrać się i wyjść, lub ułożyć na łóżku i zasnąć chciał czegoś więcej. On w końcu zawsze pragnął więcej, nie zamykając się na nowe doznania i emocje, na rozrywkę, którą miał pod ręką. Tak jak ją teraz, gdy siedziała mu na kolanach i zszokowana patrzyła na dłonie. Dał jej wybór, w którym nie chodziło wcale o jej odpowiedź, a reakcję i to, czy na cokolwiek się zdecyduje. Czy zrobiła to, co zrobiła bo chciała coś ugrać i osiągnąć, czy rzeczywiście sprawić mu czystą, niewysłowioną przyjemność. Stworzył krótki i banalny test, aby sprawdzić jej intencję, a kiedy ujęła jego dłoń w końcu, otrząsnąwszy się z szoku, uśmiechnął się sardonicznie i zatopił nos w jej puszystych, długich włosach, które okalały jej plecy i ramiona.
— Jestem zadowolony — mruknął cicho, zaciągając się ich zapachem i odchylił delikatnie, aby móc skrzyżować z nią spojrzenie w tafli błyszczącego zwierciadła. — Jestem też zszokowany, bo jak na pierwszy raz poszło Ci… nad wyraz dobrze. Powinienem zacząć się martwić?— spytał, marszcząc brwi. Okazała się być przyzwoita, niezła w tym, w jaki sposób się z nim bawiła. Czy to było możliwe, zważywszy na jej zerowe doświadczenie? Czy to miało prawo bytu, wobec jej wieku i braku możliwości przebywania sam na sam w intymnej sytuacji z jakimkolwiek mężczyzną? Wzbudziła w nim czujność, stał cię nieco podejrzliwy, ale nie dał tego po sobie znać.
Kiedy skierowała jego dłoń na swój dekolt, przybliżył się do niej tak, że przylegał mocno piersią do jej pleców, a policzek oparł o jej własny. Tym samym patrzył w lustro, dokładnie tam, gdzie mu wskazała i sprawnie palcami zaczął odpinać gorset. Był leworęczny, nie stanowiło to więc dla niego żadnego problemu. Podważał materiał i wysuwał metalowe haftki z oczek. Jedna po drugiej. I już po chwili uwlnił jej piersi i brzuch ze zbyt obcisłego, sztywnego materiału, które trzymało jej postawę wyprostowaną.
— Tak? — spytał cicho, jakby był niedoświadczony i dopiero uczył się obcowania z kobietą. W lustrze śledził jej reakcje i swoje własne ruchy, kiery stale przesuwając palcami wzdłuż wykończenia materiału.. — Dobrze to robię? Może powinienem inaczej?— szepnął, zmieniając nagle front. Pomógł jej zdjąć rękawki, jeden po drugim, dzięki czemu góra sukni zsunęła jej się na brzuch, odsłaniając koronkową bardotkę, w której ukryte były dwa cenne skarby. Chciał aby patrzyła na to, co robił, czuła to doskonale i poznawała swoje ciało i zmysły w pełni. Jednak drugą rękę pociągnęła gdzie indziej, pomiędzy swoje uda. Spoczywała jednak na sukni, kryjąc się w grubych fałdach materiału. Nasilił swój dotyk, mocno przylegając palcami do spojenia jej ud. Nie spieszył się, bo nie miał gdzie i po co, skoro mieli dużo czasu?
Dostrzegł linię jej pończoch i pogładził je czule, z precyzją, jakby podziwiał ich wykonanie. Opuszkami palców badał fakturę i siłę trzymania klamer, przyczepionych do paska. Odpiął je bez trudu. Wiedział jak przecież? Nie powinna być zdziwiona. I patrzył jak pończocha się kurczy, zsuwając z jej uda w stronę kolana, a później po łydce na kostkę. I znów to zrobił. Pogładził ją w ten sam sposób, porównując te dwa uczucia.
— A co z tym miejscem? Lady Ollivander? Co mam zrobić?— spytał z fałszywą konsternacją, stukając palcami po jej skórze, po wewnętrznej stronie, wciąż zbyt daleko od jej newralgicznych punktów. — Sam nie wiem, pokaż mi— poprosił, niemalże błagał swoim tonem, choć usta wykrzywiały mu się w perfidnym uśmieszku.
Co on sam w niej widział? Pewnego rodzaju spokój, co jawiło się wielkim paradoksem wobec zagrożenia, jakim dla niego była, , dla czarnoksiężnika, mordercy. Jej obecność działała na niego kojąco, uśmierzała jego nerwy, usypiała czujność swoją troską i ciepłem, którego nie znał. To było coś nowego, wobec czego przyglądał się temu ze spokojem i uważnie śledził rozwój sytuacji, poddając się chwili, w której ona zdawała się istną burzą emocji, tak jak teraz. Emanowała pożądaniem, perwersją, a buzujący w żyłach alkohol prowokował ją do śmielszych działań, które i jemu się podobały.
Odczuwał rozkosz i ekstazę, kiedy pozwolił sobie na upust, buzujących w nim emocji. Wrzały jak lawa w wulkanie, gorącym i dymiącym, pełnym innych pyłów i cząsteczek. Zajmowała się nim w najlepszy z możliwych sposobów, a on nie odmówił, bo… jak mógłby zrezygnować z przyjemności? Jeszcze serwowanej mu na tacy, w ten sposób? Chciała tego. On tego chciał. Może właśnie dlatego zamiast zostawić ją w pokoju, ubrać się i wyjść, lub ułożyć na łóżku i zasnąć chciał czegoś więcej. On w końcu zawsze pragnął więcej, nie zamykając się na nowe doznania i emocje, na rozrywkę, którą miał pod ręką. Tak jak ją teraz, gdy siedziała mu na kolanach i zszokowana patrzyła na dłonie. Dał jej wybór, w którym nie chodziło wcale o jej odpowiedź, a reakcję i to, czy na cokolwiek się zdecyduje. Czy zrobiła to, co zrobiła bo chciała coś ugrać i osiągnąć, czy rzeczywiście sprawić mu czystą, niewysłowioną przyjemność. Stworzył krótki i banalny test, aby sprawdzić jej intencję, a kiedy ujęła jego dłoń w końcu, otrząsnąwszy się z szoku, uśmiechnął się sardonicznie i zatopił nos w jej puszystych, długich włosach, które okalały jej plecy i ramiona.
— Jestem zadowolony — mruknął cicho, zaciągając się ich zapachem i odchylił delikatnie, aby móc skrzyżować z nią spojrzenie w tafli błyszczącego zwierciadła. — Jestem też zszokowany, bo jak na pierwszy raz poszło Ci… nad wyraz dobrze. Powinienem zacząć się martwić?— spytał, marszcząc brwi. Okazała się być przyzwoita, niezła w tym, w jaki sposób się z nim bawiła. Czy to było możliwe, zważywszy na jej zerowe doświadczenie? Czy to miało prawo bytu, wobec jej wieku i braku możliwości przebywania sam na sam w intymnej sytuacji z jakimkolwiek mężczyzną? Wzbudziła w nim czujność, stał cię nieco podejrzliwy, ale nie dał tego po sobie znać.
Kiedy skierowała jego dłoń na swój dekolt, przybliżył się do niej tak, że przylegał mocno piersią do jej pleców, a policzek oparł o jej własny. Tym samym patrzył w lustro, dokładnie tam, gdzie mu wskazała i sprawnie palcami zaczął odpinać gorset. Był leworęczny, nie stanowiło to więc dla niego żadnego problemu. Podważał materiał i wysuwał metalowe haftki z oczek. Jedna po drugiej. I już po chwili uwlnił jej piersi i brzuch ze zbyt obcisłego, sztywnego materiału, które trzymało jej postawę wyprostowaną.
— Tak? — spytał cicho, jakby był niedoświadczony i dopiero uczył się obcowania z kobietą. W lustrze śledził jej reakcje i swoje własne ruchy, kiery stale przesuwając palcami wzdłuż wykończenia materiału.. — Dobrze to robię? Może powinienem inaczej?— szepnął, zmieniając nagle front. Pomógł jej zdjąć rękawki, jeden po drugim, dzięki czemu góra sukni zsunęła jej się na brzuch, odsłaniając koronkową bardotkę, w której ukryte były dwa cenne skarby. Chciał aby patrzyła na to, co robił, czuła to doskonale i poznawała swoje ciało i zmysły w pełni. Jednak drugą rękę pociągnęła gdzie indziej, pomiędzy swoje uda. Spoczywała jednak na sukni, kryjąc się w grubych fałdach materiału. Nasilił swój dotyk, mocno przylegając palcami do spojenia jej ud. Nie spieszył się, bo nie miał gdzie i po co, skoro mieli dużo czasu?
Dostrzegł linię jej pończoch i pogładził je czule, z precyzją, jakby podziwiał ich wykonanie. Opuszkami palców badał fakturę i siłę trzymania klamer, przyczepionych do paska. Odpiął je bez trudu. Wiedział jak przecież? Nie powinna być zdziwiona. I patrzył jak pończocha się kurczy, zsuwając z jej uda w stronę kolana, a później po łydce na kostkę. I znów to zrobił. Pogładził ją w ten sam sposób, porównując te dwa uczucia.
— A co z tym miejscem? Lady Ollivander? Co mam zrobić?— spytał z fałszywą konsternacją, stukając palcami po jej skórze, po wewnętrznej stronie, wciąż zbyt daleko od jej newralgicznych punktów. — Sam nie wiem, pokaż mi— poprosił, niemalże błagał swoim tonem, choć usta wykrzywiały mu się w perfidnym uśmieszku.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Czyż oboje nie zostali postawieni przed faktem dokonanym? Nie mieli nic do powiedzenia, bo stali się przedmiotami transakcji ich rodziców. Katya znała swojego ojca i doskonale liczyła się z tym, że zostało mu obiecane coś, co go zadowoli. Z drugiej zaś strony... Może wiedział o tym, że Ramsey jest brutalny i okrutny, a także zdolny do morderstwa i w razie nieposłuszeństwa wreszcie się pozbędzie dziewczyny, która napsuła staremu lordowi krwi? To byłoby logicznie i tak pasujące. W końcu o to oskarżyła Mulcibera w mieszkaniu, gdy wpadła tam z awanturą.
Nie chciała tego ślubu, to też było oczywiste. Nigdy nie planowała ożenku i to przez to uciekła do Oslo, nie tylko do pracy. Malakai ułożył scenariusz trochę inaczej i wręczył jej już napisaną sztukę, do której musiała się zastosować. Nie wyobrażała sobie oddania, posłuszeństwa i uległości - stąd wzięła się ich pierwsza walka w teatrze, a teraz? Odszukiwała jego spojrzeń, uśmiechów, czułych gestów, choć nie liczyła na nie. Jedynie chciała wierzyć, że kiedyś nadejdą, bo on nie może być taki zły. Próbowała ufać słowo było-obecnego narzeczonego, gdy mówił, że tylko czasem traci kontrolę i mimo tego, że ją upodlił i sprowadził do czucia się jak zwykła szmata, to nadal emanowała dobrocią i troską. W stosunku do ojca nie zrobiła tego nigdy, ale dla Mulcibera starała się być inna.
Potrafisz to docenić, czy okażesz się głupcem?
Aprobata dla czynu, którego się dopuściła była jej potrzebna, choć mogłaby zrobić tak, że nawet i bez zgody przeżywały wewnętrzną ekstazę, która tak jak przed chwilą, zalałaby jej piersi, które unosiły się w nierównomiernych oddechach. Robiła to z czystej ciekawości, zachcianki, potrzeby... Dlaczego miałaby chcieć coś ugrać? Patrzenie na zadowolenie Ramseya i ten wredny uśmiech był dla niej odpowiednią zapłatą, pomimo że mógł z niej kpić, poniżyć ją po raz kolejny i wydusić patrząc przy tym w oczy, że zachowała się jak dziwka, bez szacunku do siebie, a skoro go nie ma - to on także nie musi jej szanować. Zadałby tym cios, który sprowadziłby na nią rozstrojenie, ale nie myślała teraz o tym, bo zbyt śmiałe ręce przemykały po drobnym ciele, ktore reagowało napinającymi się mięśniami i ledwie wyczuwalnym drżeniem.
-Zbyt do... Dobrze? - zapytała nagle, a humor gdzieś uleciał w eter. Spuściła zażenowana wzrok i przygryzła policzek od środka. Skąd mogła wiedzieć, że będzie taka możliwość? I choć rozbierał ją w sposób zmysłowy, wręcz sensualny, a oddech Ollivander był niespokojny, to skupiała się teraz na czymś innym. Nie potrafiła się wczuć w atmosfere, ale podniecenie wciąż w niej wrzało i rozchodziło się kanalikami nerwowymi, które pompowały krew, a zaraz potem dawały upust burzy emocji, która zalewała ją z każdej strony. -Nie wierzysz mi? Sądzisz, że cię oszukałam? Dlaczego? - jej głos brzmiał tak, jakby nie przyjmowała do świadomości zbywającej odpowiedzi. Chciała poznać prawdę i to było dla niej najważniejsze. Musiał być z nią szczery, jeśli nie chciał dopuszczać do sytuajci, w której zamknie się całkowicie i jedynie w dniu ślubu przejmie obowiązki żony. Czyż nie mogli być przyjaciółmi? Partnerami? Suche małżeństwa nudziły się nad wyraz szybko, a Katya była typem osoby, który potrzebuje wiecznych emocji. Bladość jej skóry kontrastowała z wypiekami na policzkach i intesywnie czerwonymi wargami, które rozchylały się w oddechach, gdy wreszcie uniosła spojrzenie i skrzyżowałą je z mulciberowym. Obdarzyła go ciepłym, acz ulotnym uśmiechem, bo wstydziła się tego, że tak łatwo przemyka po jej skórze. Dopiero odsłonięcie stanika sprawiło, że sięgnęła po materiał sukni i probowała się nim zakryć, jakby wstyd zalał ją nagle i zmusił do powiedzenia stop. -Ramsey... - szepnęła cicho, a zaraz potem ujęła jego dłoń, by objął pierś, która podświadomie wyczuwała, że to jest dobre i odpowiednie. Czy tego właśnie chciała? Droczyła się i uwodziła go w sposób niewinny, ale względnie pewny. Miu jej opowiadała o pewnych zachowaniach, a teraz to alkohol pozwalał posuwać się dalej i dalej i dalej...
-Jest... Odpowiednio, znośnie i może być - rzuciła bez pomyślunku, ale był w tym ukryty cel. Teraz to ona go prowokowała i próbowała mu pokazać, że może być lepiej. Oddziaływali na siebie i docierali do miejsc, które były ukryte i Katya wiedziała o tym, że gdyby tylko dotarł do sutków, które ona sama drażniła w trakcie kąpieli, kiedy to obmywała swoje ciało... Złamałby ją po stokroć, ale nie zamierzała do tego dopuścić. Dopiero moment, w którym znalazł się na jej udzie i w ten dominujący sposób zaczął badać fakturę pończoch, jęknęła. Jeśli znów miałby ją pieścić, dotykać i doprowadzać do orgazmu, to pęknie. Obudzi cały dom, bo nie umiała być cicho, a ten stan osiągałaby zapewne tylko wtedy, gdyby przywierał dłonią do jej ust i nie pozwalał uświadamiać świata, że jej narzeczony, przyszły mąż daje to, na co ewidentnie zasłużyła. -Tu robisz bardzo... Bardzo... Źle - mruknęła rozbawiona i kiedy znów zacisnęła smukłe palce na ramseyowej dłoni, przesunęła ją w górę, bo nie oponował. Zmieniła jednak front i zmierzała do kolana. To oddziaływało na nią doskonale, czuła to nad wyraz świetnie i nie powstrzymywała narastającego podniecenia, które emanowało spomiędzy zgrabnych ud i gdyby tam dotarł, dotknął jej - poczułby, że znów reaguje na niego tak jak powinna. -Może... Spróbuje pan tu? - zaproponowała bez ogródek i po którejś wędrówce jego ręki, skierowała ją na swoją kobiecość, która wręcz błagała o to, by jej dotknąć. Katya tego nie rozumiała i nie pojmowała, ale wiedziała, że jeśli Mulciber odważy się przyłożyć do niej palce, to będzie czekała na serwowany jej rozpalonemu ciału szczyt. -Nie wiem czy tak jest... Odpowiednio - powiedziała dwuznacznie, cicho, a jej głos posiadał w sobie erotyczne cząsteczki, które wbijały się w umysł i siały spustoszenie. Docisneła do siebie jego dłoń, a serce zadudniło w jej piersi, gdy poczuła na najbardziej newralgicznej części ciepło bijące od Mulcibera. Oddychała szybciej, a klatka piersiowa zapadała się raz po raz, co przy dobrych manewrach pozwoliłoby mężczyźnie na wsunięcie palców pod materiał bardotki. Wlepiała wzrok w lustro i patrzyła na ich odbicie, co budowało w niej jeszcze większe pokłady pożądania, na które się godziła całkiem świadomie, dobrowolnie i łaknąc więcej, bo nigdy nie żądała mniej. Musiała dostać wszystko co chciała, gdyż świat leżał u jej stóp.
Nie chciała tego ślubu, to też było oczywiste. Nigdy nie planowała ożenku i to przez to uciekła do Oslo, nie tylko do pracy. Malakai ułożył scenariusz trochę inaczej i wręczył jej już napisaną sztukę, do której musiała się zastosować. Nie wyobrażała sobie oddania, posłuszeństwa i uległości - stąd wzięła się ich pierwsza walka w teatrze, a teraz? Odszukiwała jego spojrzeń, uśmiechów, czułych gestów, choć nie liczyła na nie. Jedynie chciała wierzyć, że kiedyś nadejdą, bo on nie może być taki zły. Próbowała ufać słowo było-obecnego narzeczonego, gdy mówił, że tylko czasem traci kontrolę i mimo tego, że ją upodlił i sprowadził do czucia się jak zwykła szmata, to nadal emanowała dobrocią i troską. W stosunku do ojca nie zrobiła tego nigdy, ale dla Mulcibera starała się być inna.
Potrafisz to docenić, czy okażesz się głupcem?
Aprobata dla czynu, którego się dopuściła była jej potrzebna, choć mogłaby zrobić tak, że nawet i bez zgody przeżywały wewnętrzną ekstazę, która tak jak przed chwilą, zalałaby jej piersi, które unosiły się w nierównomiernych oddechach. Robiła to z czystej ciekawości, zachcianki, potrzeby... Dlaczego miałaby chcieć coś ugrać? Patrzenie na zadowolenie Ramseya i ten wredny uśmiech był dla niej odpowiednią zapłatą, pomimo że mógł z niej kpić, poniżyć ją po raz kolejny i wydusić patrząc przy tym w oczy, że zachowała się jak dziwka, bez szacunku do siebie, a skoro go nie ma - to on także nie musi jej szanować. Zadałby tym cios, który sprowadziłby na nią rozstrojenie, ale nie myślała teraz o tym, bo zbyt śmiałe ręce przemykały po drobnym ciele, ktore reagowało napinającymi się mięśniami i ledwie wyczuwalnym drżeniem.
-Zbyt do... Dobrze? - zapytała nagle, a humor gdzieś uleciał w eter. Spuściła zażenowana wzrok i przygryzła policzek od środka. Skąd mogła wiedzieć, że będzie taka możliwość? I choć rozbierał ją w sposób zmysłowy, wręcz sensualny, a oddech Ollivander był niespokojny, to skupiała się teraz na czymś innym. Nie potrafiła się wczuć w atmosfere, ale podniecenie wciąż w niej wrzało i rozchodziło się kanalikami nerwowymi, które pompowały krew, a zaraz potem dawały upust burzy emocji, która zalewała ją z każdej strony. -Nie wierzysz mi? Sądzisz, że cię oszukałam? Dlaczego? - jej głos brzmiał tak, jakby nie przyjmowała do świadomości zbywającej odpowiedzi. Chciała poznać prawdę i to było dla niej najważniejsze. Musiał być z nią szczery, jeśli nie chciał dopuszczać do sytuajci, w której zamknie się całkowicie i jedynie w dniu ślubu przejmie obowiązki żony. Czyż nie mogli być przyjaciółmi? Partnerami? Suche małżeństwa nudziły się nad wyraz szybko, a Katya była typem osoby, który potrzebuje wiecznych emocji. Bladość jej skóry kontrastowała z wypiekami na policzkach i intesywnie czerwonymi wargami, które rozchylały się w oddechach, gdy wreszcie uniosła spojrzenie i skrzyżowałą je z mulciberowym. Obdarzyła go ciepłym, acz ulotnym uśmiechem, bo wstydziła się tego, że tak łatwo przemyka po jej skórze. Dopiero odsłonięcie stanika sprawiło, że sięgnęła po materiał sukni i probowała się nim zakryć, jakby wstyd zalał ją nagle i zmusił do powiedzenia stop. -Ramsey... - szepnęła cicho, a zaraz potem ujęła jego dłoń, by objął pierś, która podświadomie wyczuwała, że to jest dobre i odpowiednie. Czy tego właśnie chciała? Droczyła się i uwodziła go w sposób niewinny, ale względnie pewny. Miu jej opowiadała o pewnych zachowaniach, a teraz to alkohol pozwalał posuwać się dalej i dalej i dalej...
-Jest... Odpowiednio, znośnie i może być - rzuciła bez pomyślunku, ale był w tym ukryty cel. Teraz to ona go prowokowała i próbowała mu pokazać, że może być lepiej. Oddziaływali na siebie i docierali do miejsc, które były ukryte i Katya wiedziała o tym, że gdyby tylko dotarł do sutków, które ona sama drażniła w trakcie kąpieli, kiedy to obmywała swoje ciało... Złamałby ją po stokroć, ale nie zamierzała do tego dopuścić. Dopiero moment, w którym znalazł się na jej udzie i w ten dominujący sposób zaczął badać fakturę pończoch, jęknęła. Jeśli znów miałby ją pieścić, dotykać i doprowadzać do orgazmu, to pęknie. Obudzi cały dom, bo nie umiała być cicho, a ten stan osiągałaby zapewne tylko wtedy, gdyby przywierał dłonią do jej ust i nie pozwalał uświadamiać świata, że jej narzeczony, przyszły mąż daje to, na co ewidentnie zasłużyła. -Tu robisz bardzo... Bardzo... Źle - mruknęła rozbawiona i kiedy znów zacisnęła smukłe palce na ramseyowej dłoni, przesunęła ją w górę, bo nie oponował. Zmieniła jednak front i zmierzała do kolana. To oddziaływało na nią doskonale, czuła to nad wyraz świetnie i nie powstrzymywała narastającego podniecenia, które emanowało spomiędzy zgrabnych ud i gdyby tam dotarł, dotknął jej - poczułby, że znów reaguje na niego tak jak powinna. -Może... Spróbuje pan tu? - zaproponowała bez ogródek i po którejś wędrówce jego ręki, skierowała ją na swoją kobiecość, która wręcz błagała o to, by jej dotknąć. Katya tego nie rozumiała i nie pojmowała, ale wiedziała, że jeśli Mulciber odważy się przyłożyć do niej palce, to będzie czekała na serwowany jej rozpalonemu ciału szczyt. -Nie wiem czy tak jest... Odpowiednio - powiedziała dwuznacznie, cicho, a jej głos posiadał w sobie erotyczne cząsteczki, które wbijały się w umysł i siały spustoszenie. Docisneła do siebie jego dłoń, a serce zadudniło w jej piersi, gdy poczuła na najbardziej newralgicznej części ciepło bijące od Mulcibera. Oddychała szybciej, a klatka piersiowa zapadała się raz po raz, co przy dobrych manewrach pozwoliłoby mężczyźnie na wsunięcie palców pod materiał bardotki. Wlepiała wzrok w lustro i patrzyła na ich odbicie, co budowało w niej jeszcze większe pokłady pożądania, na które się godziła całkiem świadomie, dobrowolnie i łaknąc więcej, bo nigdy nie żądała mniej. Musiała dostać wszystko co chciała, gdyż świat leżał u jej stóp.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia Katyi
Szybka odpowiedź