Sypialnia Gościnna
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sypialnia Gościnna
Zawitałeś na dłużej w okolice Northamptonshire? Nie obawiaj się, bo jeżeli jesteś w dobrych stostunkach z głową rodziny, to z pewnością będziesz mógł tutaj zostać. Pomieszczenie nie odstaje standardem od całej reszty, ale z pewnością nie ocieka aż takim luksusem jak pozostałe sypialnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Ramsey doskonale wiedział, co robił i po co, kiedy głośno mówił o tym, na co zezwolił mu jej ojciec. I bez jego pozwolenia robiłby co chciał, lecz wykorzystał jego aprobatę by zdobyć zaufanie Katyi i udowodnić jej, że na ten moment stoi po jej stronie i to od niej wiele zależy. Mogła próbować owinąć go sobie wokół palca, mogła starać się aby stracił dla niej głowe, ale poza pożądaniem i pragnieniem posiadania jej wciąż potrafił trzeźwo myśleć. Umyślnie więc prowokował ją i cedził przez zęby na co pozwolił mu jej tatuś, choć przecież mogła się tego spodziewać, skoro sam nie miał dla niej żadnych skrupułów. Gdyby była więc mądra, zrobiłaby wszystko aby nie dopuścić do tego, by stał się jej drugim katem.
Jej ponowna bliskość, nogi oplatające się wokół jego bioder sprawiały mu niesamowitą przyjemność. Były jak niema prośba o to, by nie znikał, by się nie odsuwał, ale miał to wszystko pod kontrolą i dlatego właśnie musiał. Nie chciał się zatracić w doznaniach, które obiecał jej po ślubie i choć była to obietnica w spojrzeniach, nie słowach, tylko tak mógł zdobyć jej szacunek i zaufanie.
— Uszczęśliwisz — odpowiedział bez wahania, a dopiero po chwili podniósł się i odsunął, by zacząć przygotowywać się do snu.
Czy nie spełniała jego potrzeb? Żadne z nich tego wciąż nie wiedziało. Musiałaby mu się oddać, pozbyć wstydu i granic, a do tego nie była jeszcze gotowa. To chwila nią targnęła w tym pytaniu, sądząc, że będzie musiała go przed tym wstrzymywać. On jednak nie miał już siedemnastu lat, aby oddać swoją wolę żądzom i pragnieniom, aby zatopić się w jej pięknym ciele.
— Nie — przytaknął na jej słowa i usmiechnął się pod nosem, układając się tuż obok. — Mogłabyś spędzić sto moralnych żywotów ze szlachcicami, a spędzisz jedno niemoralne ze mną.
Prychnął jeszcze, lecz po chwili ich usta złączyły się w ulotnym i zmysłowym pocałunku, tak dziwnym dla niego, niecodziennym. Pozwolił jej na tych kilka pieszczot delikatnymi wargami, obserwując ją zacięcie, bo serce niemalże odskoczyło mu do gardła. Nie przywykł do tego, a zawsze gdy spotykał się z jakąkolwiek czułością odgradzał się od niej szczelnie, lekceważąc, ignorując. I teraz też tak było, bo nie zrobił nic ponad niemą zgodą na to, co wyczyniała.
---
Otworzył oczy wraz z pierwszymi promieniami słońca, jakie wpadały do sypialni gościnnej, niedługo po świcie. Oddychał powoli i głęboko, czując przy sobie ciepło kobiecego ciała, a długie włosy plątały mu się na ramieniu. Leżała tyłem do niego, zwinięta w kłębek niczym mała dziewczynka, pozostając w krainie, gdzie nikt jej nie dosięgnie i nie skrzywdzi. Przyglądał się długo jej sylwetce, choć nie miał w tym niecnych zamiarów. Pod światło widział jedynie jej zarys, ciemną posturę o idealnych proporcjach i kształcie, więc porównywał ten poranek do chwil spędzonych u boku Anastazji. Katya miała niewinność Isobel i kokieterię Any. Była inna i to skłaniało go do refleksji, którym się oddał, podkładając jedną rękę pod głowę. Zastanawiał się, gdzie go to doprowadzi, gdzie ją to doprowadzi i co się wydarzy w najbliższym czasie. Usilnie próbował wywołać w sobie wizję, lecz przecież świadom był, że nic z tego nie będzie.
Mijały minuty, a słońce przesuwało, coraz intensywniej wpadając do pokoju i to zmusiło go do tego, aby obudzić swoją przyszłą żonę. Sięgnął w stronę fotela i zaopatrzył się w zawartość kieszeni, którą schował w prawej dłoni, tej, na której wsparł głowę, gdy się nad nią nachylił. Nad kobietą. Nad narzeczoną. Nad swoją przyszłą żoną. Subtelny dotyk miał ją zbudzić, a może i nie? Głaskał dłonią jej pośladek, podwinąwszy jej koszulkę nocną na brzuch, a cienki i śliski materiał umożliwił mu to bez problemu. Wyraźnie zaznaczał linie majtek, przesuwając się na przód i muskając lekko łączenie jej ud. zawisnąwszy nad nią musnął subtelnie jej nagie, odsłonięte ramię, a gdy nachylił się mocniej również obojczyk. Klatka piersiowa dziewczyny momentalnie opadła w wydechu, a on mógł pokusić się o więcej, a zamiast tego ułożył się zaraz za nią, kładąc głowę na poduszce, a dłoń układając na jej biodrze.
Jej ponowna bliskość, nogi oplatające się wokół jego bioder sprawiały mu niesamowitą przyjemność. Były jak niema prośba o to, by nie znikał, by się nie odsuwał, ale miał to wszystko pod kontrolą i dlatego właśnie musiał. Nie chciał się zatracić w doznaniach, które obiecał jej po ślubie i choć była to obietnica w spojrzeniach, nie słowach, tylko tak mógł zdobyć jej szacunek i zaufanie.
— Uszczęśliwisz — odpowiedział bez wahania, a dopiero po chwili podniósł się i odsunął, by zacząć przygotowywać się do snu.
Czy nie spełniała jego potrzeb? Żadne z nich tego wciąż nie wiedziało. Musiałaby mu się oddać, pozbyć wstydu i granic, a do tego nie była jeszcze gotowa. To chwila nią targnęła w tym pytaniu, sądząc, że będzie musiała go przed tym wstrzymywać. On jednak nie miał już siedemnastu lat, aby oddać swoją wolę żądzom i pragnieniom, aby zatopić się w jej pięknym ciele.
— Nie — przytaknął na jej słowa i usmiechnął się pod nosem, układając się tuż obok. — Mogłabyś spędzić sto moralnych żywotów ze szlachcicami, a spędzisz jedno niemoralne ze mną.
Prychnął jeszcze, lecz po chwili ich usta złączyły się w ulotnym i zmysłowym pocałunku, tak dziwnym dla niego, niecodziennym. Pozwolił jej na tych kilka pieszczot delikatnymi wargami, obserwując ją zacięcie, bo serce niemalże odskoczyło mu do gardła. Nie przywykł do tego, a zawsze gdy spotykał się z jakąkolwiek czułością odgradzał się od niej szczelnie, lekceważąc, ignorując. I teraz też tak było, bo nie zrobił nic ponad niemą zgodą na to, co wyczyniała.
---
Otworzył oczy wraz z pierwszymi promieniami słońca, jakie wpadały do sypialni gościnnej, niedługo po świcie. Oddychał powoli i głęboko, czując przy sobie ciepło kobiecego ciała, a długie włosy plątały mu się na ramieniu. Leżała tyłem do niego, zwinięta w kłębek niczym mała dziewczynka, pozostając w krainie, gdzie nikt jej nie dosięgnie i nie skrzywdzi. Przyglądał się długo jej sylwetce, choć nie miał w tym niecnych zamiarów. Pod światło widział jedynie jej zarys, ciemną posturę o idealnych proporcjach i kształcie, więc porównywał ten poranek do chwil spędzonych u boku Anastazji. Katya miała niewinność Isobel i kokieterię Any. Była inna i to skłaniało go do refleksji, którym się oddał, podkładając jedną rękę pod głowę. Zastanawiał się, gdzie go to doprowadzi, gdzie ją to doprowadzi i co się wydarzy w najbliższym czasie. Usilnie próbował wywołać w sobie wizję, lecz przecież świadom był, że nic z tego nie będzie.
Mijały minuty, a słońce przesuwało, coraz intensywniej wpadając do pokoju i to zmusiło go do tego, aby obudzić swoją przyszłą żonę. Sięgnął w stronę fotela i zaopatrzył się w zawartość kieszeni, którą schował w prawej dłoni, tej, na której wsparł głowę, gdy się nad nią nachylił. Nad kobietą. Nad narzeczoną. Nad swoją przyszłą żoną. Subtelny dotyk miał ją zbudzić, a może i nie? Głaskał dłonią jej pośladek, podwinąwszy jej koszulkę nocną na brzuch, a cienki i śliski materiał umożliwił mu to bez problemu. Wyraźnie zaznaczał linie majtek, przesuwając się na przód i muskając lekko łączenie jej ud. zawisnąwszy nad nią musnął subtelnie jej nagie, odsłonięte ramię, a gdy nachylił się mocniej również obojczyk. Klatka piersiowa dziewczyny momentalnie opadła w wydechu, a on mógł pokusić się o więcej, a zamiast tego ułożył się zaraz za nią, kładąc głowę na poduszce, a dłoń układając na jej biodrze.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie wiedziała czy mogła mu ufać, bo równie dobrze była w stanie określić w ułamku sekundy swoją pozycję, jako... Straconą. Była tylko, a może - aż kobietą, która ewidentnie poszukiwała w życiu swobody i spokoju, którego nie dostała od ojca. To było dość absurdalne, a mimo to starała się dostrzeć w Mulciberze przyjaciela, którego potrzebowała, by móc wydukać z siebie najgorsze tajemnice i największe sekrety. Ile musiał jej jeszcze dać, by złamała opór wynikający z dystansu, który budowany latami był na tyle potężny, że nie umiała go przeskoczyć za jednym razem. Wspinała się jak dziecko po drzewie, by dotrzeć na sam szczyt i zdecydować się na samobójczy skok bądź wycofanie, ale czy wtedy nie pokazałaby, że jest tchórzem? Wierzyła, że jest inne wyjście z tej parszywej sytuacji, w którą została wplątana bez własnej zgody, ale im dłużej to trwało, tym ona bardziej oswajała się z jutrem, które było tak niejednoznaczne i trudne do identyfikacji.
Czekała na każdy jego ruch, nieme pozwolenie i gest, w którym zapewniłby ją, że nie jest za nic zły. Pocałunek miał być na to najlepszym dowodem, ale gdy pozostał bierny... Poczuła to i dzięki temu mogła przed snem, pomimo zamkniętych powiek, pomyśleć - dlaczego. Jak każda kobieta oczekiwała od mężczyzny czułości, troski, a czy tak subtelne muśnięcia były w stanie jej to zapewnić? Oczywiście, wszak jeszcze kilkanaście minut wcześniej doprowadzał wątłe ciało do wrzenia, które w spazmatycznych ruchach, gdy przesuwało się po parapecie, przeżywało ekstazę; tak obcą i nieznaną. Trudno było zatem mówić o przyjemnym śnie, kiedy jej myśli wędrowały po zupełnie innej stronie i kłóciła się sama ze sobą, by w ogóle poczuć to, co się jeszcze może wydarzyć. Zaskoczył ją brakiem reakcji, ale mieli czas, czyż nie?
Spała.
Zasnęła dopiero nad ranem, gdy jego klatka piersiowa zaczęła unosić się w miarowych oddechach, a ona sama ledwie wyczuwalnie odwróciła się plecami do mężczyzny, którego nie chciała budzić swoją jednonocną bezsennością. Skuliła się niczym szczeniak, który wyczuwając ciepło kogoś innego próbuje znaleźć drogę do własnej krainy bezpieczeństwa. I nie trwało to długo, bo już po kilku minutach, gdy przykryta po sam czubek nosa jedwabną kołdrą odpływała w ramionach Morfeusza, odetchnęła z ulgą, że jej nie zdradził. Mulciber pomimo nieprzejednanego i niezbyt oczywistego charakteru, właśnie to jej ofiarował. Poczucie i pewność, że stoi po jej stronie, choć mogła być to równie dobrze gra, która miała na celu uśpienie Katyi i pozbawienie świadomości, że żyje w ciągłym zagrożenie.
Przyjemny dotyk, który wyczuła na swoim pośladki sprawił, że rozprostowała nogi, a tym samym otarła się o krocze Ramseya, co zrobiła oczywiście nieświadomie, ale wypinając się w jego stronę, dawała mu jeszcze lepszy dostep do siebie. Wierciła się niczym kotka, która nie może się ułożyć, a promienie słoneczne powoli zaczęły drażnić przyzwyczajone do mroku powieki. Uniosła wymownie brew, kiedy delikatny zarost zaczął drażnić obojczyki i kuląc się raz jeszcze, odwróciła głowę lekko w tył.
-Nie mówiłam, że preferuję długi sen? - zapytała z rozbawieniem, bo chciała jeszcze spać i potrzebowała tego, jak niczego innego. Oparła się nieco tors narzeczonego, by palcem wskazującym przesunąc po jego ustach i brodzie, a drogę zakończyć na wysokości ramienia, który bez trudu poczęła drażnić opuszkami. -Mam nadzieję, że się wyspałeś... - szepnęła jeszcze ledwie słyszalnie i pomimo, że pozostawała w jednej pozycji, poczuła dziwne napięcie wynikające zapewne z pierwszej wspólnej nocy, którą przyszło im dzielić właśnie dziś. Nie dbała o godzinę i czas, bo pomimo, że powinna już iść do swojej sypialni i przygotować się do śniadania, tak bliskość Mulcibera była zbyt odpowiednia dla niej w tym momencie, by z tego rezygnować.
Czekała na każdy jego ruch, nieme pozwolenie i gest, w którym zapewniłby ją, że nie jest za nic zły. Pocałunek miał być na to najlepszym dowodem, ale gdy pozostał bierny... Poczuła to i dzięki temu mogła przed snem, pomimo zamkniętych powiek, pomyśleć - dlaczego. Jak każda kobieta oczekiwała od mężczyzny czułości, troski, a czy tak subtelne muśnięcia były w stanie jej to zapewnić? Oczywiście, wszak jeszcze kilkanaście minut wcześniej doprowadzał wątłe ciało do wrzenia, które w spazmatycznych ruchach, gdy przesuwało się po parapecie, przeżywało ekstazę; tak obcą i nieznaną. Trudno było zatem mówić o przyjemnym śnie, kiedy jej myśli wędrowały po zupełnie innej stronie i kłóciła się sama ze sobą, by w ogóle poczuć to, co się jeszcze może wydarzyć. Zaskoczył ją brakiem reakcji, ale mieli czas, czyż nie?
Spała.
Zasnęła dopiero nad ranem, gdy jego klatka piersiowa zaczęła unosić się w miarowych oddechach, a ona sama ledwie wyczuwalnie odwróciła się plecami do mężczyzny, którego nie chciała budzić swoją jednonocną bezsennością. Skuliła się niczym szczeniak, który wyczuwając ciepło kogoś innego próbuje znaleźć drogę do własnej krainy bezpieczeństwa. I nie trwało to długo, bo już po kilku minutach, gdy przykryta po sam czubek nosa jedwabną kołdrą odpływała w ramionach Morfeusza, odetchnęła z ulgą, że jej nie zdradził. Mulciber pomimo nieprzejednanego i niezbyt oczywistego charakteru, właśnie to jej ofiarował. Poczucie i pewność, że stoi po jej stronie, choć mogła być to równie dobrze gra, która miała na celu uśpienie Katyi i pozbawienie świadomości, że żyje w ciągłym zagrożenie.
Przyjemny dotyk, który wyczuła na swoim pośladki sprawił, że rozprostowała nogi, a tym samym otarła się o krocze Ramseya, co zrobiła oczywiście nieświadomie, ale wypinając się w jego stronę, dawała mu jeszcze lepszy dostep do siebie. Wierciła się niczym kotka, która nie może się ułożyć, a promienie słoneczne powoli zaczęły drażnić przyzwyczajone do mroku powieki. Uniosła wymownie brew, kiedy delikatny zarost zaczął drażnić obojczyki i kuląc się raz jeszcze, odwróciła głowę lekko w tył.
-Nie mówiłam, że preferuję długi sen? - zapytała z rozbawieniem, bo chciała jeszcze spać i potrzebowała tego, jak niczego innego. Oparła się nieco tors narzeczonego, by palcem wskazującym przesunąc po jego ustach i brodzie, a drogę zakończyć na wysokości ramienia, który bez trudu poczęła drażnić opuszkami. -Mam nadzieję, że się wyspałeś... - szepnęła jeszcze ledwie słyszalnie i pomimo, że pozostawała w jednej pozycji, poczuła dziwne napięcie wynikające zapewne z pierwszej wspólnej nocy, którą przyszło im dzielić właśnie dziś. Nie dbała o godzinę i czas, bo pomimo, że powinna już iść do swojej sypialni i przygotować się do śniadania, tak bliskość Mulcibera była zbyt odpowiednia dla niej w tym momencie, by z tego rezygnować.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Mulciberowa bierność nie była odpowiedzią na jej potrzeby. Potrzebowała czegoś innego, co pewnie zaznałaby w ramionach każdego innego mężczyzny, który kochałby ja lub mamił. Mulciber bez trudu mógł ją oszukać, odwzajemnić pocałunek i pozostać w świecie pozorów. Zaskoczył go jednak ten gest i ta potrzeba, na którą przystał, usilnie zostajac po drugiej stronie barykady, w świecie gdzie nie było miejsca na czułość i troskę, bo było to dobre dla ludzi miękkich, zależnych od innych, od uczuć i od emocji. On był ponad wszystko, a przynajmniej uparcie w to wierzył, dążąc do perfekcji. Odrzucał sprawy doczesne i krótkotrwałe przyjemności klasyfikując je na równi ze słabościami. Człowieka tworzą atawizmy. Rządzą nimi instynkty, pragnienia, a wykształcenie, myślenie abstrakcyjne i umiejętności wyższego rzędu są jedynie dodatkiem do czegoś o wiele bardziej dominującego. Nawet wyższość mężczyzny nad kobietą, posłuch samca alfa i jego terytorializm. To wszystko tak bardzo płytkie i proste budowało współczesny śwat. Mulciber nie był inny, przynajmniej pozornie. Jego inność polegała na autonomii w myśleniu i na świadomości ograniczeń człowieka. Chciał kontrolować to, co naturalne, testując wszystkie możliwe siły by sprawdzić czy osiągnięcie ideału jest w ogóle możliwe.
Katya by tego nie zrozumiała. Była kobieco skomplikowana i ludzko prosta, dobra i zbyt pełna potrzeb aby zrozumieć, jak to jest przenieść sie do innego wymiaru. Nie chodziło jednak o brak inteligencji lub głupotę. Była niezwykle bystra i czujna, imponując Mulciberowi swoją osobą, lecz wciąż wypełniona emocjami. Zdradzieckimi, silnymi i zwodniczymi. Ramsey nie chciał tracić głowy, miał w sobie trociny, nie był prawdziwy.
— Nie — mruknął cicho i uśmiechnął się powoli, wsuwając jedną rękę pod jej kark, jakby trzymał ja w swoich ramionach cały czas, jakby była małą dziewczynką zdaną na los kogoś, kto leżał tuż obok niej.
Chciał powiedzieć, że spał jak dziecko przy niej, lecz byłoby to wyznanie dla niego niestosowne, zbyt proste, zbyt szczere. Zwykle miał zwykle czujny sen, nasłuchując wszystkiego co się działo dookoła, pozostając w płytkiej krainie granicznej między jawą, a snem. Z trudem więc odpoczywał, zwykle mało spał, pracował i funkcjonował intensywnie. Być może to było wynikiem lub zaledwie częścią jego wycofania w towarzyskim świecie. Tej nocy jej obecność przyniosła mu spokój, choć wciąż myślał o tym, czy nie zasztyletuje go w nocy, chcąc pozbyć niewygodnego narzeczonego ze swojego życia.
— A ty? Wyglądasz na zmęczoną— mruknął krótko, przyglądając jej się z bliska. Obracał coś w palcach, lecz zwrócona w jego stronę nie mogła tego dostrzec, tym bardziej, że wypięta tak do niego i niemalże stopiona z jego ciałem kusiła go i prowokowała nieświadomie. Nie mógł nie przyznać przed sobą, że było to nieskuteczne, bo sprawiło, że pod kołdrą nieco przesunął i tak już podniesioną cześciowo koszulkę nocną i zaczął wodzić opuszkami palców bo jej delikatnym brzuchu, wokół pępka, boków, odliczając żebra tuż pod piersiami, lecz gdy tylko napotykał granicę wypukłości piersi, tak delikatnych, jędrnych i kształtnych, zsuwał się, wiedząc, że nie powinien robić niczego na co nie wyraziła zgody. Na razie. Na razie był grzeczny, stonowany, taki jak powinien być. Powracał więc w swoich wędrówkach do granicy majtek, a subtelnym naporem na skórę wsuwał je na głębokość paznokcia pod materiał, całkiem naturalnie. Przynajmniej tyle przyjemności mógł sobie dać.
— O której jest śniadanie? Nie powinienem się spóźnić. Twój ojciec nie byłby zachwycony, pomyślałby, że go lekceważę — powiedział cicho, nachylając się nad jej twarzą, a dłonią wciąż odkrywając to nowe tereny na jej ciele. te pomiędzy udami, rozgrzane jak wyciągnięte z płomieni żelazo, które sprawiały, że ręka topniała mu z żaru. Trzymała w sobie, w mocno zaciśniętych udach swoją rozkosz, a on nie nachalnie i nie natarczywie muskał satynę tuż nad nimi. Granicami były ubrania, które chroniły najdelikatniejsze okolice, ale i przemykając po nich rysował wyraźne kształty kobiecego ciała, jakby Katyę znał na pamięć, a przecież uczył się jej od podstaw. I patrzył jej przy tym w oczy bezczelnie, przynajmniej dopóki nie przestał się w prawej dłoni bawić drobnym krążkiem, który ostatecznie ujął w dwa palce i wciąż obejmując jej ramię, wystawił jej. Nie trzeba było być geniuszem aby wiedzieć, co to jest, a to była najwyższa pora, aby to założyła. Wstrzymał też swoje pieszczoty, prostując dłoń i układając ją gładko na jej podbrzuszu. Miał spytać? Przecież ich los był przesądzony, wszystko zaplanowane. To formalność trzymał w dłoni, a mimo to nie odezwał się ani słowem, patrząc w jej czarne oczy.
Katya by tego nie zrozumiała. Była kobieco skomplikowana i ludzko prosta, dobra i zbyt pełna potrzeb aby zrozumieć, jak to jest przenieść sie do innego wymiaru. Nie chodziło jednak o brak inteligencji lub głupotę. Była niezwykle bystra i czujna, imponując Mulciberowi swoją osobą, lecz wciąż wypełniona emocjami. Zdradzieckimi, silnymi i zwodniczymi. Ramsey nie chciał tracić głowy, miał w sobie trociny, nie był prawdziwy.
— Nie — mruknął cicho i uśmiechnął się powoli, wsuwając jedną rękę pod jej kark, jakby trzymał ja w swoich ramionach cały czas, jakby była małą dziewczynką zdaną na los kogoś, kto leżał tuż obok niej.
Chciał powiedzieć, że spał jak dziecko przy niej, lecz byłoby to wyznanie dla niego niestosowne, zbyt proste, zbyt szczere. Zwykle miał zwykle czujny sen, nasłuchując wszystkiego co się działo dookoła, pozostając w płytkiej krainie granicznej między jawą, a snem. Z trudem więc odpoczywał, zwykle mało spał, pracował i funkcjonował intensywnie. Być może to było wynikiem lub zaledwie częścią jego wycofania w towarzyskim świecie. Tej nocy jej obecność przyniosła mu spokój, choć wciąż myślał o tym, czy nie zasztyletuje go w nocy, chcąc pozbyć niewygodnego narzeczonego ze swojego życia.
— A ty? Wyglądasz na zmęczoną— mruknął krótko, przyglądając jej się z bliska. Obracał coś w palcach, lecz zwrócona w jego stronę nie mogła tego dostrzec, tym bardziej, że wypięta tak do niego i niemalże stopiona z jego ciałem kusiła go i prowokowała nieświadomie. Nie mógł nie przyznać przed sobą, że było to nieskuteczne, bo sprawiło, że pod kołdrą nieco przesunął i tak już podniesioną cześciowo koszulkę nocną i zaczął wodzić opuszkami palców bo jej delikatnym brzuchu, wokół pępka, boków, odliczając żebra tuż pod piersiami, lecz gdy tylko napotykał granicę wypukłości piersi, tak delikatnych, jędrnych i kształtnych, zsuwał się, wiedząc, że nie powinien robić niczego na co nie wyraziła zgody. Na razie. Na razie był grzeczny, stonowany, taki jak powinien być. Powracał więc w swoich wędrówkach do granicy majtek, a subtelnym naporem na skórę wsuwał je na głębokość paznokcia pod materiał, całkiem naturalnie. Przynajmniej tyle przyjemności mógł sobie dać.
— O której jest śniadanie? Nie powinienem się spóźnić. Twój ojciec nie byłby zachwycony, pomyślałby, że go lekceważę — powiedział cicho, nachylając się nad jej twarzą, a dłonią wciąż odkrywając to nowe tereny na jej ciele. te pomiędzy udami, rozgrzane jak wyciągnięte z płomieni żelazo, które sprawiały, że ręka topniała mu z żaru. Trzymała w sobie, w mocno zaciśniętych udach swoją rozkosz, a on nie nachalnie i nie natarczywie muskał satynę tuż nad nimi. Granicami były ubrania, które chroniły najdelikatniejsze okolice, ale i przemykając po nich rysował wyraźne kształty kobiecego ciała, jakby Katyę znał na pamięć, a przecież uczył się jej od podstaw. I patrzył jej przy tym w oczy bezczelnie, przynajmniej dopóki nie przestał się w prawej dłoni bawić drobnym krążkiem, który ostatecznie ujął w dwa palce i wciąż obejmując jej ramię, wystawił jej. Nie trzeba było być geniuszem aby wiedzieć, co to jest, a to była najwyższa pora, aby to założyła. Wstrzymał też swoje pieszczoty, prostując dłoń i układając ją gładko na jej podbrzuszu. Miał spytać? Przecież ich los był przesądzony, wszystko zaplanowane. To formalność trzymał w dłoni, a mimo to nie odezwał się ani słowem, patrząc w jej czarne oczy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Skoro znalazłaby to wszystko w ramionach innego mężczyzny, to może właśnie w nich powinna się znaleźć? Była szlachetnie urodzona i posiadała tytuły, o których większość kobiet mogłaby tylko pomarzyć, a Ramsey pomimo, że ledwie poziom się różnił, nie był w stanie jej dać niczego, co dałby prawdziwy arystokrata. Trafił jednak na dziewczyną, która negowała te różnice i dla niej nie miały wartości, ale jeżeli pewne sprawy stanowiły problem, to powinni o tym porozmawiać, bo to właśnie był ostatni dzwonek, by jeszcze cokolwiek odkręcić. Poddawała się jednak woli i urokowi Mulcibera, a przecież otaczał się innymi i ktoś pokroju lady Ollivander nie powinien być w żaden sposób mu potrzebny. Pomimo tego, że wręcz bezczelnie zakpił z niej, gdy wspomniała o kobiecie z polowania i pozwolił się ukarać, ona lawirowała po pewnej przestrzeni, gdzie nie czuła się pewnie. Kiedy jednak miała czas, by pomyśleć, bo ten oddawał się słodkiemu odpoczynkowi, podjęła pewną decyzję, którą musiała zrealizować bez względu na wszystko.
Dzisiaj nie postrzegała się jako terytorialnie zaskarbiona przez swego narzeczonego, dlatego nie ograniczała się w nic nieznaczących rozmowach, które owiane flirtem nie prowadziły do niczego. Bała się złamać granicę bliskości, ale nie przez to, że nie była tego ciekawa. Dla tak delikatnej istoty jak Katya, intymność stawała się czystą świętością i to właśnie teraz, gdy po raz kolejny odczuwała ciepło bijące od ciała Ramseya, wstyd zalał ją aż nadto. Nie chciała jednak o tym mówić, bo nie rozmawiała o własnych odczuciach i nie opowiadała o tym, co się w niej kotłouje, ale jakie to mogło mieć znaczenie dla przyszłego męża? Zapewne żadne.
Oddychała spokojnie i wlepiała w niego intensywne spojrzenie, które świadczyło o tym, że jego go ciekawa, chce dostać szansę na poznanie go, a przecież nie potrafiła dostrzec w nim niczego złego. Wydawał się być idealny, a swoją delikatnością dawał jej pozorne bezpieczeństwo. Czy byłaby w stanie prosić o coś więcej?
-Zasnęłam dopiero nad ranem - odpowiedziała zgodnie z prawdą i zaraz potem spojrzała na jego dłoń, która wędrowała pod kołdrą i zahaczała o ukryte fragmenty ciała. Nie zamierzała pozwalać na większą spoufałość, bo to wszystko miał od niej dostać po ślubie, a do tego było jeszcze trochę. Nie mogła jednak pozostać biedna i opuszkami palce zaczęła wodzić po linii obojczyków Mulcibera i uśmiechnęła się dziewczęco, gdy dotarł w końcu do linii piersi i wycofał się nazbyt szybko. -Przyglądałam ci się jak śpisz i trochę... Myślałam - szepnęła, ale nie planowała przyznać się do swoich rozważań. Potrzebowała czasu żeby wszystko sobie poskładać, a jego wyrozumiałość była dla niej kluczowa. Wypuściła powietrze ze świstem, gdy raz po raz poddawał ją tej iluzorycznej pieszczocie i czuła się po raz pierwszy dobrze. Bała się jednak, że straci to równie szybko.
-A czy to ważne, o której? Zapewne, gdy skrzat zapuka do twoich drzwi i poinformuje o tym, że lord czeka, ale... Chyba jeszcze nie pukał, prawda? - mruknęła przekornie i bez trudu odkryła się z pod ciepłej pościeli, która była dla niej drażniąca. Ukazała smukłe uda, które były teraz pozbawione wszelkiego materiały, który odgradzałby ją od spojrzenia Mulcibera. Nie przeszkadzało jej to jednak w powodzenia sprężystą łydką wzdłuż jego ciała, kiedy to już odwróciła się do niego przodem. Nie spodziewała się tego, że da jej pierścionek i to sprawiło, że otworzyła szerzej oczy, gdy tylko ozdoba znalazła się tak blisko. Zastygła w bezruchu i nim sięgnęła po drobny podarek, wsunęła się raz jeszcze na Mulcibera i ujęła jego twarz w obie dłonie. Zawisła nad biodrami narzeczonego i wykonała kilka prowokacyjnych ruchów, by znaleźć dla siebie dogodniejszą pozycję, aż w końcu złożyła na ramseyowych wargach słodkie muśnięcie, które przemieniło się w żarliwy i przepełniony pasją pocałunek. Była jednak dominująca w tej ulotnej chwili i ocierała się o ciało narzeczonego, aż w końcu oderwała się, by ułożyć obie dłonie po obu stronach jego twarzy, a następnie zawiesiła głowę na ramionach.
-Zostanę twoją żoną - rzuciła rozbawiona i nie przejmowała się już niczym, a na pewno nie tym, że skrzat zaczął pukać do drzwi, bo mieli teraz do omówienia istotniejsze sprawy niż zawracanie sobie głowy obecnością lorda.
/zt x2
Dzisiaj nie postrzegała się jako terytorialnie zaskarbiona przez swego narzeczonego, dlatego nie ograniczała się w nic nieznaczących rozmowach, które owiane flirtem nie prowadziły do niczego. Bała się złamać granicę bliskości, ale nie przez to, że nie była tego ciekawa. Dla tak delikatnej istoty jak Katya, intymność stawała się czystą świętością i to właśnie teraz, gdy po raz kolejny odczuwała ciepło bijące od ciała Ramseya, wstyd zalał ją aż nadto. Nie chciała jednak o tym mówić, bo nie rozmawiała o własnych odczuciach i nie opowiadała o tym, co się w niej kotłouje, ale jakie to mogło mieć znaczenie dla przyszłego męża? Zapewne żadne.
Oddychała spokojnie i wlepiała w niego intensywne spojrzenie, które świadczyło o tym, że jego go ciekawa, chce dostać szansę na poznanie go, a przecież nie potrafiła dostrzec w nim niczego złego. Wydawał się być idealny, a swoją delikatnością dawał jej pozorne bezpieczeństwo. Czy byłaby w stanie prosić o coś więcej?
-Zasnęłam dopiero nad ranem - odpowiedziała zgodnie z prawdą i zaraz potem spojrzała na jego dłoń, która wędrowała pod kołdrą i zahaczała o ukryte fragmenty ciała. Nie zamierzała pozwalać na większą spoufałość, bo to wszystko miał od niej dostać po ślubie, a do tego było jeszcze trochę. Nie mogła jednak pozostać biedna i opuszkami palce zaczęła wodzić po linii obojczyków Mulcibera i uśmiechnęła się dziewczęco, gdy dotarł w końcu do linii piersi i wycofał się nazbyt szybko. -Przyglądałam ci się jak śpisz i trochę... Myślałam - szepnęła, ale nie planowała przyznać się do swoich rozważań. Potrzebowała czasu żeby wszystko sobie poskładać, a jego wyrozumiałość była dla niej kluczowa. Wypuściła powietrze ze świstem, gdy raz po raz poddawał ją tej iluzorycznej pieszczocie i czuła się po raz pierwszy dobrze. Bała się jednak, że straci to równie szybko.
-A czy to ważne, o której? Zapewne, gdy skrzat zapuka do twoich drzwi i poinformuje o tym, że lord czeka, ale... Chyba jeszcze nie pukał, prawda? - mruknęła przekornie i bez trudu odkryła się z pod ciepłej pościeli, która była dla niej drażniąca. Ukazała smukłe uda, które były teraz pozbawione wszelkiego materiały, który odgradzałby ją od spojrzenia Mulcibera. Nie przeszkadzało jej to jednak w powodzenia sprężystą łydką wzdłuż jego ciała, kiedy to już odwróciła się do niego przodem. Nie spodziewała się tego, że da jej pierścionek i to sprawiło, że otworzyła szerzej oczy, gdy tylko ozdoba znalazła się tak blisko. Zastygła w bezruchu i nim sięgnęła po drobny podarek, wsunęła się raz jeszcze na Mulcibera i ujęła jego twarz w obie dłonie. Zawisła nad biodrami narzeczonego i wykonała kilka prowokacyjnych ruchów, by znaleźć dla siebie dogodniejszą pozycję, aż w końcu złożyła na ramseyowych wargach słodkie muśnięcie, które przemieniło się w żarliwy i przepełniony pasją pocałunek. Była jednak dominująca w tej ulotnej chwili i ocierała się o ciało narzeczonego, aż w końcu oderwała się, by ułożyć obie dłonie po obu stronach jego twarzy, a następnie zawiesiła głowę na ramionach.
-Zostanę twoją żoną - rzuciła rozbawiona i nie przejmowała się już niczym, a na pewno nie tym, że skrzat zaczął pukać do drzwi, bo mieli teraz do omówienia istotniejsze sprawy niż zawracanie sobie głowy obecnością lorda.
/zt x2
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Drugi tydzień maja
Nie pamiętała nic.
Nie pamiętała tego, jak obudziła się w nocy i poczuła nagle napływającą zewsząd moc magiczną. Obraz zamazywał się jej przed oczami, nie potrafiła przywołać z tamtego wieczora niczego, poza strachem - panicznym strachem, że umiera. Nie pamiętała krzyku, bólu, pękających szyb, które wbiły się w jej cienką, delikatną skórę ani też fal krwi, przez które jej sypialnia wyglądała jakby zamordowano tam kogoś ze szczególnym okrucieństwem. Prawdopodobnie dobrze, że tego nie widziała, bo do tego wszystkiego, doszło by jeszcze dziecięce przerażenie w najczystszej postaci.
Musiał minąć cały tydzień, zanim Kyra w ogóle sie obudziła. Jej organizm wciąż był niezwykle wyczerpany, chociaż skóra nie nosiła już niemal żadnych śladów po ataku - jedyną zaletą serpentyny było to, że nadzwyczaj szybko leczyła wszelakie uszkodzenia ciała, zarówno wewnętrzne jak i zewnętrzne. Nie sprawiało to jednak, że dziewczynka szybko odzyskiwała siły, wręcz przeciwnie. Kolejne dni mijały jej na bezproduktywnym leżeniu w łóżku. Nigdy nie chciała nikogo martwić, szczególnie swojej rodziny. Niestety, choć na co dzień mogła bardzo uważać na siebie, pilnować, by nie biegać za dużo, tak na pewne rzeczy nie miała wpływu. Ten atak był wyjątkowo silny i przeraził całą rodzinę. Kyra widziała jak mama popłakała się z ulgi, kiedy jej córeczka w końcu otworzyła oczy. Na początku dziewczynka była mocno zdezorientowana, zmęczona i obolała. Wkrótce po przebudzeniu, ponownie poszła spać, a przy jej łóżku non stop ktoś czuwał. Dopiero po pewnym czasie Kyra na nowo zaczęła kontaktować, przytomnie odpowiadać na pytania a a także je zadawać. Pierwszym co ją zastanowiło - czemu leży w pokoju gościnnym a nie we własnej sypialni. Przecież bardzo lubiła swój pokój. Był urządzony w jej ulubionych kolorach no i stała tam klatka z Wilhelmem. Nie dostała jednoznacznej odpowiedzi, ale nie drążyła tematu. Po prostu przekręciła się na drugi bok, ponownie czując zmęczenie.
Nie pamiętała nic.
Nie pamiętała tego, jak obudziła się w nocy i poczuła nagle napływającą zewsząd moc magiczną. Obraz zamazywał się jej przed oczami, nie potrafiła przywołać z tamtego wieczora niczego, poza strachem - panicznym strachem, że umiera. Nie pamiętała krzyku, bólu, pękających szyb, które wbiły się w jej cienką, delikatną skórę ani też fal krwi, przez które jej sypialnia wyglądała jakby zamordowano tam kogoś ze szczególnym okrucieństwem. Prawdopodobnie dobrze, że tego nie widziała, bo do tego wszystkiego, doszło by jeszcze dziecięce przerażenie w najczystszej postaci.
Musiał minąć cały tydzień, zanim Kyra w ogóle sie obudziła. Jej organizm wciąż był niezwykle wyczerpany, chociaż skóra nie nosiła już niemal żadnych śladów po ataku - jedyną zaletą serpentyny było to, że nadzwyczaj szybko leczyła wszelakie uszkodzenia ciała, zarówno wewnętrzne jak i zewnętrzne. Nie sprawiało to jednak, że dziewczynka szybko odzyskiwała siły, wręcz przeciwnie. Kolejne dni mijały jej na bezproduktywnym leżeniu w łóżku. Nigdy nie chciała nikogo martwić, szczególnie swojej rodziny. Niestety, choć na co dzień mogła bardzo uważać na siebie, pilnować, by nie biegać za dużo, tak na pewne rzeczy nie miała wpływu. Ten atak był wyjątkowo silny i przeraził całą rodzinę. Kyra widziała jak mama popłakała się z ulgi, kiedy jej córeczka w końcu otworzyła oczy. Na początku dziewczynka była mocno zdezorientowana, zmęczona i obolała. Wkrótce po przebudzeniu, ponownie poszła spać, a przy jej łóżku non stop ktoś czuwał. Dopiero po pewnym czasie Kyra na nowo zaczęła kontaktować, przytomnie odpowiadać na pytania a a także je zadawać. Pierwszym co ją zastanowiło - czemu leży w pokoju gościnnym a nie we własnej sypialni. Przecież bardzo lubiła swój pokój. Był urządzony w jej ulubionych kolorach no i stała tam klatka z Wilhelmem. Nie dostała jednoznacznej odpowiedzi, ale nie drążyła tematu. Po prostu przekręciła się na drugi bok, ponownie czując zmęczenie.
|13 maja
Rodzicielstwo było piękną sprawą, ale i cholernie trudną. Choć nie miała doświadczenia w tej kwestii, mogła jedynie sobie wyobrażać jak wielki ból, strach i poniekąd ulgę czuli rodzice Kyry, którzy chcieli umilić dziewczynce bezproduktywne leżenie w łóżku. Słyszała o jej chorobie, a gdy dowiedziała się o nadzwyczaj silnym ataku małej lady Ollivander z niecierpliwością czekała na wieści na temat jej stanu zdrowia. Martwiła się o każde dziecko, z którym miała do czynienia, bo kochała je prawie jak swoje; i chociaż wiele osób miało problem z pracą z młodymi, ona nie miała wobec tego żadnych obiekcji. Był to chyba najlepszy aspekt bycia projektantką i krawcową - nigdy nie kłamały i już dawno uznała, że jeśli chciałaby szczerej opinii, powinna zwrócić się z tym do dziecka.
Kiedy nadszedł list, zaproponowała, że może odwiedzić Kyrę i umilić jej czas - lubiły się przecież, a ona nie miała absolutnie nic przeciwko poczytaniu jej bajek, czy uszyciu nowego misia. Co dziwne, państwo Ollivander przystali na tę propozycję chyba bez większego wahania. Przyszła więc do posiadłości, witając się kulturalnie z rodzicami dziewczynki, a po krótkiej rozmowie zawitała w progi pokoju dziecka.
- Kyra, kochanie, jak się masz? - Spytała cicho, z uśmiechem. Podeszła do łóżka dziewczynki siadając na ziemi tuż obok; z tej perspektywy były równego wzrostu. Drzwi do sypialni pozostały otwarte, a przed pokojem wciąż ktoś stał na baczności, gdyby stało się coś niepożądanego. Słyszała o anomaliach, które przydarzały się dzieciom i to sprawiało, że jeszcze bardziej obawiała się o zdrowie swoich misiów, kotków i maluszków, którymi zwykła je nazywać.
- Ślicznie wyglądasz. - Powiedziała po chwili, zgarniając z twarzy dziewczynki pojedyncze pukle włosów. Pomimo choroby faktycznie - i zaskakująco - wyglądała dobrze, chociaż rysujące się pod oczami sińce i blada skóra jej nie umknęły. - Ale nie powinnaś chować tej ślicznej buzi pod włosami. Uczeszemy cię jak księżniczkę, co ty na to, słoneczko? - Zaproponowała, uśmiechając się troskliwie. Sama siebie rzadko w ostatnim czesała, ale sądziła, że w ten sposób poprawi Kyrze nastrój.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rodzicielstwo było piękną sprawą, ale i cholernie trudną. Choć nie miała doświadczenia w tej kwestii, mogła jedynie sobie wyobrażać jak wielki ból, strach i poniekąd ulgę czuli rodzice Kyry, którzy chcieli umilić dziewczynce bezproduktywne leżenie w łóżku. Słyszała o jej chorobie, a gdy dowiedziała się o nadzwyczaj silnym ataku małej lady Ollivander z niecierpliwością czekała na wieści na temat jej stanu zdrowia. Martwiła się o każde dziecko, z którym miała do czynienia, bo kochała je prawie jak swoje; i chociaż wiele osób miało problem z pracą z młodymi, ona nie miała wobec tego żadnych obiekcji. Był to chyba najlepszy aspekt bycia projektantką i krawcową - nigdy nie kłamały i już dawno uznała, że jeśli chciałaby szczerej opinii, powinna zwrócić się z tym do dziecka.
Kiedy nadszedł list, zaproponowała, że może odwiedzić Kyrę i umilić jej czas - lubiły się przecież, a ona nie miała absolutnie nic przeciwko poczytaniu jej bajek, czy uszyciu nowego misia. Co dziwne, państwo Ollivander przystali na tę propozycję chyba bez większego wahania. Przyszła więc do posiadłości, witając się kulturalnie z rodzicami dziewczynki, a po krótkiej rozmowie zawitała w progi pokoju dziecka.
- Kyra, kochanie, jak się masz? - Spytała cicho, z uśmiechem. Podeszła do łóżka dziewczynki siadając na ziemi tuż obok; z tej perspektywy były równego wzrostu. Drzwi do sypialni pozostały otwarte, a przed pokojem wciąż ktoś stał na baczności, gdyby stało się coś niepożądanego. Słyszała o anomaliach, które przydarzały się dzieciom i to sprawiało, że jeszcze bardziej obawiała się o zdrowie swoich misiów, kotków i maluszków, którymi zwykła je nazywać.
- Ślicznie wyglądasz. - Powiedziała po chwili, zgarniając z twarzy dziewczynki pojedyncze pukle włosów. Pomimo choroby faktycznie - i zaskakująco - wyglądała dobrze, chociaż rysujące się pod oczami sińce i blada skóra jej nie umknęły. - Ale nie powinnaś chować tej ślicznej buzi pod włosami. Uczeszemy cię jak księżniczkę, co ty na to, słoneczko? - Zaproponowała, uśmiechając się troskliwie. Sama siebie rzadko w ostatnim czesała, ale sądziła, że w ten sposób poprawi Kyrze nastrój.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 20.01.18 23:18, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Właściwie to zdążyła już zasnąć. Drzemała właściwie od chwili, kiedy mama przyszła, żeby ją nakarmić. Od czasu ataku, non stop ktoś jej pilnował. Jeśli nie była to mama, doglądająca jej osobiście, to jej ulubiona służka Lottie lub lokaj, którego zwykła nazywać "panem Szopem", bo jego nazwisko było zbyt trudne do wymówienia. Chyba brzmiało jakoś z francuska - co w sumie wiele wyjaśniało. Normalnie ich obecność pewnie bardzo szybko zirytowałaby małą Kyrę. Mimo wszystko na co dzień bywała raczej żwawym (w granicach rozsądku oczywiście) dzieckiem, lubiła znikać z oczu służbie, a uparcie goniące ją po posiadłości pokojówki były raczej zachętą do zabawy, niż znakiem, że pora się nieco uspokoić. Tym razem ich obecność była jej jednak zupełnie obojętna, Kyra wzruszyła więc tylko ramionami, kiedy mama powiedziała jej, że ktoś zawsze będzie obok niej. Wydawało się to jednak uspokajać kobietę, co nie uszło uwadze nawet tak młodego i nieco zmęczonego dziecka. Jednakże widok innej, choć wciąż znanej twarzy, stojącej w drzwiach, był dla Kyry zaskoczeniem. Wybudzona hałasami, dobiegającymi od strony korytarza, dziewczynka nieco niemrawo przetarła piąstkami oczy i powolutku usiadła.
- Panna Baudelaire...! - zawołała, a na jej buzi od razu pojawił się lekki uśmiech.
Widok kobiety poprawił jej humor niemal z miejsca. No przecież, która panienka nie lubiłaby odwiedzać kogoś, kto potrafił z taką łatwością wyczarowywać przepiękne sukienki i puchate pluszaki! Ilekroć zdarzało się, że Kyra razem z mamą korzystały z usług Solene, dziewczynka patrzyła niemal w niemym zachwycie jak igły śmigały, wykańczając staranne szwy, ozdabiając rękawy oraz dekolty sukienek perłami i tasiemkami. I chociaż mała panienka Ollivander pragnęła podążyć za rodzinną tradycją i wiązała swój przyszły zawód z różdżkarstwem, często wyobrażała sobie też, że mogła by zajmować się tym samym co panna Baudelaire. Solene lubiła jednak rzecz jasna nie tylko z powodu podziwu dla jej talentu krawieckiego!
- Mam czesała mi dziś włosy, ale jak poszłam spać, to znów się poczochrały - zamarudziła, grzecznie dając sobie odgarnąć kosmyki z twarzy. Lubiła Solene, bo miała wrażenie, że kobieta zawsze traktuje ją jak równą sobie. Nawet Titus przez większość czasu widział w niej po prostu no... tylko młodszą siostrę. A pannie Baudelaire mogłaby się zwierzyć, z czego by tylko chciała - choć rzecz jasna zwykle tego nie robiła. Bardzo ją co prawda lubiła, ale przecież nie były najlepszymi przyjaciółkami! - Fryzura księżniczki też mi się zepsuje, jak pójdę spać. A ostatnio dużo śpię - poskarżyła się.
- Panna Baudelaire...! - zawołała, a na jej buzi od razu pojawił się lekki uśmiech.
Widok kobiety poprawił jej humor niemal z miejsca. No przecież, która panienka nie lubiłaby odwiedzać kogoś, kto potrafił z taką łatwością wyczarowywać przepiękne sukienki i puchate pluszaki! Ilekroć zdarzało się, że Kyra razem z mamą korzystały z usług Solene, dziewczynka patrzyła niemal w niemym zachwycie jak igły śmigały, wykańczając staranne szwy, ozdabiając rękawy oraz dekolty sukienek perłami i tasiemkami. I chociaż mała panienka Ollivander pragnęła podążyć za rodzinną tradycją i wiązała swój przyszły zawód z różdżkarstwem, często wyobrażała sobie też, że mogła by zajmować się tym samym co panna Baudelaire. Solene lubiła jednak rzecz jasna nie tylko z powodu podziwu dla jej talentu krawieckiego!
- Mam czesała mi dziś włosy, ale jak poszłam spać, to znów się poczochrały - zamarudziła, grzecznie dając sobie odgarnąć kosmyki z twarzy. Lubiła Solene, bo miała wrażenie, że kobieta zawsze traktuje ją jak równą sobie. Nawet Titus przez większość czasu widział w niej po prostu no... tylko młodszą siostrę. A pannie Baudelaire mogłaby się zwierzyć, z czego by tylko chciała - choć rzecz jasna zwykle tego nie robiła. Bardzo ją co prawda lubiła, ale przecież nie były najlepszymi przyjaciółkami! - Fryzura księżniczki też mi się zepsuje, jak pójdę spać. A ostatnio dużo śpię - poskarżyła się.
Ostatnio zmieniony przez Kyra Ollivander dnia 05.12.17 0:13, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Kyra Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Uśmiech dziecka był piękny i od razu sprawiał, że robiło jej się ciepło na sercu. W tym przypadku przyniósł też chwilową ulgę, gdy okazało się, że Kyra bardzo powoli odzyskuje siły i zdrowie i ma chęć w ogóle do czyjegoś towarzystwa. Widziała jednak, że jest zmęczona - nie dziwiła się.
- Sen jest dobry dla małych księżniczek, wiesz? - Podnosząc się z kolan i usiadłszy na skraju łóżka, gestem dłoni wskazała na miejsce bliżej siebie. - Wtedy organizm odpoczywa, regeneruje się i sprawia, że jesteś silniejsza, zdrowsza i śliczniejsza. - Oczywiście kłamała, ale nie miała zamiaru mówić dziecku, że cierpi na poważną chorobę, przez którą teraz nie może normalnie funkcjonować. Nie było to ani jej zadanie ani w gruncie rzeczy jej sprawa i nie chciała się mieszać - prędzej czy później rodzice będą musieli zmierzyć się z tym sami. - I nieprawda, wcale nie zepsuje ci się fryzura. Postaramy się, żeby była perfekcyjna. - Zaproponowała, odszukując na szafce tuż obok łóżka szczotkę. Zachęcająco obróciła ją w dłoni, do niczego nie zmuszając Kyry.
- Opowiedz mi o swoich snach, kochanie. Pewnie dużo się w nich dzieje. - Kiedy dziewczynka przysunęła się do niej, bardzo ostrożnie rozplątała dotychczasową fryzurę i zaczęła przeczesywać długie blond włosy. - Walczyłaś ze smokami? A może zwiedzałaś odległe zakamarki świata? - Kontynuowała spokojnie, z ciekawością w głosie, delikatnie zaczesując włosy z twarzy dziecka do tyłu.
Później rozdzieliła je na dwie części, z każdej z nich zaplatając w miarę ciasnego warkocza od czubka głowy; gdy warkocze długością dochodziły do siebie nad karkiem, złączyła je w jeden, związując gumką. Na koniec lekko powyciągała miejscami kosmyki, przez co fryzura była ładna, ale niezbyt ugładzona i grzeczna.
- Tak będzie dobrze. Nie powinno się nic rozplątać, a jak się rozplącze to poprawimy znowu. - Zapewniła, przekładając warkocz przez ramię Kyry. - Tak sobie pomyślałam, że przyda ci się towarzysz w snach. Co powiesz na nowego misia albo lalkę? - Zaproponowała na koniec, opierając jedną dłoń z tyłu o materac, próbując w ten sposób utrzymać równowagę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Sen jest dobry dla małych księżniczek, wiesz? - Podnosząc się z kolan i usiadłszy na skraju łóżka, gestem dłoni wskazała na miejsce bliżej siebie. - Wtedy organizm odpoczywa, regeneruje się i sprawia, że jesteś silniejsza, zdrowsza i śliczniejsza. - Oczywiście kłamała, ale nie miała zamiaru mówić dziecku, że cierpi na poważną chorobę, przez którą teraz nie może normalnie funkcjonować. Nie było to ani jej zadanie ani w gruncie rzeczy jej sprawa i nie chciała się mieszać - prędzej czy później rodzice będą musieli zmierzyć się z tym sami. - I nieprawda, wcale nie zepsuje ci się fryzura. Postaramy się, żeby była perfekcyjna. - Zaproponowała, odszukując na szafce tuż obok łóżka szczotkę. Zachęcająco obróciła ją w dłoni, do niczego nie zmuszając Kyry.
- Opowiedz mi o swoich snach, kochanie. Pewnie dużo się w nich dzieje. - Kiedy dziewczynka przysunęła się do niej, bardzo ostrożnie rozplątała dotychczasową fryzurę i zaczęła przeczesywać długie blond włosy. - Walczyłaś ze smokami? A może zwiedzałaś odległe zakamarki świata? - Kontynuowała spokojnie, z ciekawością w głosie, delikatnie zaczesując włosy z twarzy dziecka do tyłu.
Później rozdzieliła je na dwie części, z każdej z nich zaplatając w miarę ciasnego warkocza od czubka głowy; gdy warkocze długością dochodziły do siebie nad karkiem, złączyła je w jeden, związując gumką. Na koniec lekko powyciągała miejscami kosmyki, przez co fryzura była ładna, ale niezbyt ugładzona i grzeczna.
- Tak będzie dobrze. Nie powinno się nic rozplątać, a jak się rozplącze to poprawimy znowu. - Zapewniła, przekładając warkocz przez ramię Kyry. - Tak sobie pomyślałam, że przyda ci się towarzysz w snach. Co powiesz na nowego misia albo lalkę? - Zaproponowała na koniec, opierając jedną dłoń z tyłu o materac, próbując w ten sposób utrzymać równowagę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 21.01.18 13:27, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Och, to nie tak, że Kyra nie wiedziała o tym, że jest chora. Rodzice już dawno ją o tym poinformowali. Bardzo ważną częścią unikania ataków jej choroby było odpowiednie zachowanie - głównie unikanie zbyt wielkiego wysiłku fizycznego oraz stresu. Kyra mogła więc wieść w miarę normalne życie, jeśli tylko uważała na siebie bardziej niż zwykle. Oczywiście z czasem, gdy Kyra będzie dorastać, wszystko na pewno się jeszcze bardziej skomplikuje... Obecnie jednak jej choroba przebiegała dość łagodnie - poza nagłymi wypadkami, takimi jak ten z pierwszego maja.
- Mama też tak mówi. I pan Pickles też. Nie pozwalają mi wychodzić z łóżka. - odpowiedziała, chociaż tym razem bez pretensji w głosie. I tak nie miałaby siły wydostać się spomiędzy pościeli. No, oczywiście zdarzyło się jej nie posłuchać rodziców i dwa razy spróbować opuścić posłanie. Za każdym razem wylądowała wtedy na podłodze po przejściu zaledwie kilku kroków - nogi miała słabe, jak z waty. Nad jej głową rozlegał się wtedy przerażony krzyk i czyjeś ręce zaraz ją podnosiły, a potem odnosiły z powrotem do łóżka.
- Trzymam za słowo! - zawołała, uradowana że może jednak uda jej się mieć fryzurę, która nie zepsuje się przy pierwszej nadarzającej się okazji. Naturalnie usiadła tak, by panna Baudelaire miała jak najwygodniej i najlepiej sięgnąć do jej włosów. Miała już wprawę w przybieraniu odpowiedniej pozy - w końcu jej mama lub służki również zawsze ją czesały!
- W ostatnim to jeździłam na Wilhelmie. Pojawił się taki duży i silny! Zupełnie jak żabert Albert! - zaczęła, przypominając sobie przygodę, którą wcale nie tak dawno przeżyła razem z kuzynem, odwiedzając park magizoologiczny. Pamiętała doskonale, jak zaprowadził ją do wielkiej sadzawki, która rozmiarem tylko trochę przewyższała ropuchę, siedzącą na kamieniu po środku tafli. I w tym momencie słowotok popłynął - Kyra, uradowana, że ktoś chce jej słuchać, zaczęła opowiadać o tym, co przeżywała w swoich snach. W niemal każdym towarzyszył jej jej wierny kameleon - zupełnie jak w prawdziwym życiu! Opowiadała, jak to razem latali w chmurach, szukali składników do różdżek w lasach, gdzie drzewa były tak gigantyczne, że nie było nawet widać ich czubków albo o wspólnym pływaniu w filiżance herbaty. Ten ostatni osobiście lubiła najbardziej.
- A mogę dostać lustro? Chcę zobaczyć! - zawołała, słysząc, że Solene skończyła ją czesać. Kiedy w końcu się takowego doczekała, spojrzała na swoje odbicie z ekscytacją. - Ojej, jak ślicznie! Muszę poprosić chyba mamę, żeby panna Baudelaire zawsze mnie czesała! Codziennie! A co do snów... towarzyszy mi nie trzeba, bo mam Wilhelma... ale on średnio lubi się przytulać i czasem nie mam się do kogo przytulić... Naprawdę zrobiłabyś dla mnie przytulaka? Takiego puchatego?
- Mama też tak mówi. I pan Pickles też. Nie pozwalają mi wychodzić z łóżka. - odpowiedziała, chociaż tym razem bez pretensji w głosie. I tak nie miałaby siły wydostać się spomiędzy pościeli. No, oczywiście zdarzyło się jej nie posłuchać rodziców i dwa razy spróbować opuścić posłanie. Za każdym razem wylądowała wtedy na podłodze po przejściu zaledwie kilku kroków - nogi miała słabe, jak z waty. Nad jej głową rozlegał się wtedy przerażony krzyk i czyjeś ręce zaraz ją podnosiły, a potem odnosiły z powrotem do łóżka.
- Trzymam za słowo! - zawołała, uradowana że może jednak uda jej się mieć fryzurę, która nie zepsuje się przy pierwszej nadarzającej się okazji. Naturalnie usiadła tak, by panna Baudelaire miała jak najwygodniej i najlepiej sięgnąć do jej włosów. Miała już wprawę w przybieraniu odpowiedniej pozy - w końcu jej mama lub służki również zawsze ją czesały!
- W ostatnim to jeździłam na Wilhelmie. Pojawił się taki duży i silny! Zupełnie jak żabert Albert! - zaczęła, przypominając sobie przygodę, którą wcale nie tak dawno przeżyła razem z kuzynem, odwiedzając park magizoologiczny. Pamiętała doskonale, jak zaprowadził ją do wielkiej sadzawki, która rozmiarem tylko trochę przewyższała ropuchę, siedzącą na kamieniu po środku tafli. I w tym momencie słowotok popłynął - Kyra, uradowana, że ktoś chce jej słuchać, zaczęła opowiadać o tym, co przeżywała w swoich snach. W niemal każdym towarzyszył jej jej wierny kameleon - zupełnie jak w prawdziwym życiu! Opowiadała, jak to razem latali w chmurach, szukali składników do różdżek w lasach, gdzie drzewa były tak gigantyczne, że nie było nawet widać ich czubków albo o wspólnym pływaniu w filiżance herbaty. Ten ostatni osobiście lubiła najbardziej.
- A mogę dostać lustro? Chcę zobaczyć! - zawołała, słysząc, że Solene skończyła ją czesać. Kiedy w końcu się takowego doczekała, spojrzała na swoje odbicie z ekscytacją. - Ojej, jak ślicznie! Muszę poprosić chyba mamę, żeby panna Baudelaire zawsze mnie czesała! Codziennie! A co do snów... towarzyszy mi nie trzeba, bo mam Wilhelma... ale on średnio lubi się przytulać i czasem nie mam się do kogo przytulić... Naprawdę zrobiłabyś dla mnie przytulaka? Takiego puchatego?
Ostatnio zmieniony przez Kyra Ollivander dnia 11.12.17 1:12, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Kyra Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Wysłuchała uważnie opowieści dziewczynki, co chwilę uśmiechając się i wzdychając z entuzjazmem, jak to zwykle bywało przy opowieściach dzieci. Nie przerywała jej jednak, faktycznie interesując się tym, co ma do powiedzenia - od zawsze fascynowała ją dziecięca wyobraźnia. Dzieci przeważnie widziały więcej, były bardziej kreatywne a przede wszystkim niewymuszenie szczere w swoich osądach.
- Jak to Wilhelm nie lubi się przytulać? - Spytała z pozoru zdziwiona, podając Kyrze lusterko. - Wilhelm chyba ma muchy w nosie, skoro nie lubi się przytulać do takiej ślicznej księżniczki. Chyba powinnam z nim poważnie porozmawiać. - Zerknęła w odbicie dziewczynki, przechwytując jej spojrzenie. Uśmiech, który zagościł na bladych wargach małej lady skutecznie poprawił jej humor. - Oczywiście, że zrobiłabym. Puchatego, miękkiego, możemy go razem zaprojektować, co ty na to? - Zaproponowała, odruchowo zgarniając z czoła panienki kosmyk włosów, który celowo pozostawiła luźno wypuszczony z warkocza.
Nie usłyszała jednak odpowiedzi - szczęście w nieszczęściu, że akurat w pokoju zjawiła się jedna z doglądających dziewczynkę opiekunek. Solene zwróciła się w jej kierunku z uśmiechem na ustach i nim zdążyła odpowiedzieć na zadane pytanie usłyszała czknięcie i znajomy świst. Trzymana przed chwilą w rękach Kyra zniknęła, a obie kobiety pobladły natychmiastowo w ogólnym przerażeniu.
- Trzeba ją odszukać. - Zarządziła inteligentnie i niewiele myśląc wybiegła z pokoju wraz z opiekunką. Rozdzieliły się - tamta postanowiła postawić na nogi całą posiadłość, blondynka zaś ruszyła przed dom, zapominając o pozostawionych koło łóżka obcasach, z którymi przeważnie się nie rozstawała. Nie wiedziała gdzie w tym momencie mogła znajdować się Kyra i fakt, że biegała boso w ogóle zdawał się jej nie interesować. Załamana, że musiało się to wydarzyć akurat teraz i przy niej, prawie usiadła na ziemi mając wrażenie, że zaraz serce wyskoczy jej z piersi, gdy nagle usłyszała przeraźliwy ryk ze stron ogrodu.
- Kyra? - Nawołując dziewczynkę ruszyła w tamtym kierunku, delikatne stopy kalecząc o gałązki i mikro kamienie, a kiedy ją odnalazła, nie przejęła się nawet tym, że lekka suknia nieco podarła się wśród krzewów ozdobnych, przez które zmuszona była się przecisnąć. Odnajdując przestraszone dziecko, znalazła się tuż przy niej, biorąc na ręce i przytulając do siebie. - Już dobrze, maleństwo, już po wszystkim. Nie płacz. - Uspokoiła ją cicho, przykładając swój policzek do jej bladego czoła.
zt obie -> ogród
- Jak to Wilhelm nie lubi się przytulać? - Spytała z pozoru zdziwiona, podając Kyrze lusterko. - Wilhelm chyba ma muchy w nosie, skoro nie lubi się przytulać do takiej ślicznej księżniczki. Chyba powinnam z nim poważnie porozmawiać. - Zerknęła w odbicie dziewczynki, przechwytując jej spojrzenie. Uśmiech, który zagościł na bladych wargach małej lady skutecznie poprawił jej humor. - Oczywiście, że zrobiłabym. Puchatego, miękkiego, możemy go razem zaprojektować, co ty na to? - Zaproponowała, odruchowo zgarniając z czoła panienki kosmyk włosów, który celowo pozostawiła luźno wypuszczony z warkocza.
Nie usłyszała jednak odpowiedzi - szczęście w nieszczęściu, że akurat w pokoju zjawiła się jedna z doglądających dziewczynkę opiekunek. Solene zwróciła się w jej kierunku z uśmiechem na ustach i nim zdążyła odpowiedzieć na zadane pytanie usłyszała czknięcie i znajomy świst. Trzymana przed chwilą w rękach Kyra zniknęła, a obie kobiety pobladły natychmiastowo w ogólnym przerażeniu.
- Trzeba ją odszukać. - Zarządziła inteligentnie i niewiele myśląc wybiegła z pokoju wraz z opiekunką. Rozdzieliły się - tamta postanowiła postawić na nogi całą posiadłość, blondynka zaś ruszyła przed dom, zapominając o pozostawionych koło łóżka obcasach, z którymi przeważnie się nie rozstawała. Nie wiedziała gdzie w tym momencie mogła znajdować się Kyra i fakt, że biegała boso w ogóle zdawał się jej nie interesować. Załamana, że musiało się to wydarzyć akurat teraz i przy niej, prawie usiadła na ziemi mając wrażenie, że zaraz serce wyskoczy jej z piersi, gdy nagle usłyszała przeraźliwy ryk ze stron ogrodu.
- Kyra? - Nawołując dziewczynkę ruszyła w tamtym kierunku, delikatne stopy kalecząc o gałązki i mikro kamienie, a kiedy ją odnalazła, nie przejęła się nawet tym, że lekka suknia nieco podarła się wśród krzewów ozdobnych, przez które zmuszona była się przecisnąć. Odnajdując przestraszone dziecko, znalazła się tuż przy niej, biorąc na ręce i przytulając do siebie. - Już dobrze, maleństwo, już po wszystkim. Nie płacz. - Uspokoiła ją cicho, przykładając swój policzek do jej bladego czoła.
zt obie -> ogród
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sypialnia Gościnna
Szybka odpowiedź