Emery Alecto Parkinson
Nazwisko matki: Nott
Miejsce zamieszkania: Gloucestershire, Anglia
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: projektantka mody, informatorka Czarownicy, pobiera nauki tworzenia zaklętych części garderoby.
Wzrost: 169 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: ciemne, kręcone włosy, wielkie oczy, szeroki uśmiech, zawsze odpowiedni strój do miejsca i sytuacji.
11 3/4 cala, jakaranda, pazur nundu, odpowiednio giętka
Slytherin
Brak
Rodzina tracąca swoje wpływy w świecie mody wraz ze szlachectwem
Zapach perfum siostry, wiosennej trawy, kredy, końskiej sierści
Żywa siostra wraz z nią podczas sabatu
Projektowanie, zaklinanie przedmiotów, ludzka pamięć i psychika, brylowanie wśród śmietanki towarzyskiej i gromadzenie informacji, sztuka, historia magii, oczyszczające, długie spacery
Quidditch nie jest odpowiednim sportem dla dam
Jazda konna, magiczne polo, pojedynki czarodziejów
Opera, klasyczna
Emmy Rossum
Choć nie jesteś pewna ile w tym było prawdy to mówili, że zachwyciłaś ich wszystkich. Przyszłaś na ten świat nieplanowanie, obracając w pył wszystkie oczekiwania; dowiedziałaś się o tym później, że pragnęli kolejnego syna – syna, który byłby idealnym dziedzicem, dzięki któremu poszerzyliby wpływy rodu. Ty okazałaś się być dziewczynką, którą należy odpowiednio wydać, wzmacniając pozytywne stosunki z wybraną familią. W dodatku u ciebie odezwały się niezwykle mocno geny Nottów; przypominałaś ciemnowłosą owieczkę o wielkich niczym galeony, brązowych oczach - wszyscy się zachwycali, wszyscy za wyjątkiem ciebie. Pamiętasz jak jedna z guwernantek omal nie wyzionęła ducha, gdy w jednym z impulsywnych przejawów magii podpaliłaś swoje ciemne, aczkolwiek mocne i gęste loki. Ciebie i rodzeństwo przepaść wiekowa – gdy ty uczyłaś się poprawnie składać litery w pojedyncze słowa, a te w zdania, oni zgłębiali arkana prawdziwej magii. Może dlatego ze swojego dzieciństwa najlepiej wspominasz wakacje, gdy mogłaś kolekcjonować wspólne chwile. Szczególnie mocno byłaś zżyta z siostrą, pozwalałaś jej na wszystko – na strojenie, na kształtowanie gustu modowego, a nawet na czesanie swoich włosów. Ulokowana na jej kolanach początkowo słuchałaś baśni, by z wiekiem prosić o historie z Hogwartu. Była dla ciebie wzorem, jaki powinni stanowić wiecznie nieobecni rodzice - przebywając z nią chciałaś być starsza, chciałaś jej dorównać, pragnęłaś jej poklasku, dźwięku perlistego śmiechu, gdy potykałaś się w szpilkach wykradzionych z jej szafy. To ona zaraziła cię miłością do zaklętych przedmiotów - gdy zaczęła pracę, a ty byłaś już w szkole, pisała ci długie listy na temat tworzonych ubrań. Sprawiła, że dość szybko pojęłaś, że właśnie taką drogą powinnaś kroczyć w życiu. Brata natomiast zawsze darzyłaś odpowiednim szacunkiem. Nie mieliście zbyt bliskich relacji, w końcu był z was wszystkich najstarszy i dość szybko oddał się pracy zawodowej jako zarządca początkowo w domu mody, a później w rodowych winiarniach, nad którymi opiekę sprawował wraz z ojcem. Tylko raz, przed tymi pamiętnymi wakacjami tuż przed Hogwartem nauczył cię odpowiedniego, choć całkowicie nieprzystającego damie wymachiwania floretem. Z biegiem czasu zrezygnowałaś z praktykowania takich aktywności, porzucając szpadę na rzecz różdżki - pojedynki czarodziejów przemawiały do ciebie bardziej niż cokolwiek innego.
Pokochałaś historię magii, przybliżaną ci przez guwernantki sumiennie dbające o twoją edukację – już od najmłodszych lat zaznajamiałaś się z minionymi dziejami, szczególnie skrupulatnie pochłaniając informacje o genealogii rodów. W ramach ćwiczeń rysunku – na który kładziono szczególny nacisk – praktykowałaś znajomość herbów szlacheckich; do dziś posiadasz jedną z ilustracji herbu Parkinsonów, pokraczną i nie do końca udaną, lecz gdy otwierasz prywatną szkatułkę widok tego pergaminu wywołuje u ciebie jeden z nielicznych, szczerych uśmiechów. Należałaś do tych cichych, wręcz powściągliwych dzieci – guwernantki mogły zająć się popijaniem popołudniowej herbaty, gdy ty zajmowałaś się tworzeniem swoich własnych dzieł sztuki. Nie zasypywałaś ich gradem pytań; oczywiście, byłaś ciekawska, lecz pomiędzy poruszaniem kolejnej kwestii zdawałaś się dogłębnie wszystko analizować – na tyle, na ile pozwalały ci własne, dziecięce możliwości, stąd odpowiadanie na poruszane przez ciebie kwestie, nie należało do czynności uciążliwych. Często zamiast drążyć temat, wolałaś sprawdzić coś sama, nieczęsto w praktyce, lecz i to się zdarzało. Coś zostało ci z tej powściągliwości, do dziś analizujesz w milczeniu, dając ludziom dokładnie to, czego oczekują – tylko przed nielicznym gronem otwierasz się tak naprawdę, darując im uprzejme uśmiechy przyklejone do jednej z wielu masek. Twoją główną rozrywką stały się spotkania organizowane na dworze oraz te, na które byłaś zapraszana wraz z rodzicami jako ich najmłodsza, drogocenna latorośl. Właśnie podczas jednych z rodzinnych przyjęć poznałaś swojego starszego kuzyna, Cassiusa, którego pokochałaś od pierwszego wejrzenia, stając się niemożliwą do wytrzymania, aczkolwiek całkiem uroczą przylepą.
Pobierałaś lekcje manier, prawidłowej postawy, często kształtowanej poprzez taniec i czas spędzany w siodle. Dużo czasu spędzałaś przy koniach, początkowo tych niemagicznych, na grzbiecie których czułaś, że możesz latać. Z czasem zaczęłaś opiekować się źrebiętami jednorożców – gdy inne dzieci mogły tylko marzyć o tych niezwykłych koniach, ty miałaś je na wyciągnięcie ręki. Ojciec starał się zabierać cię do rezerwatu przynajmniej raz w miesiącu; chwile te należały do nielicznych, gdy poświęcał ci swój czas. Gdy podrosłaś, czytywałaś o szeroko pojętej sztuce - głównie koncentrując się na malarstwie i literaturze - by mieć coś do powiedzenia na każdy temat, nawet jeśli twoje umiejętności artystyczne kończyły się na szkicach strojów i kilku utworach granych bez polotu na fortepianie ulokowanym w jednej z sal dworku. Ku własnej irytacji w niczym nie byłaś wybitna - gdy sięgałaś po pędzel, a powietrze wypełniał zapach terpentyny, dzieła nie wyróżniały się na te innych.
Poza lekcjami szlacheckiego obycia i pozyskiwania wiedzy na różnorakie tematy począwszy od mody poprzez sztukę i literaturę, kończąc na polityce, by zgodnie z ideą wyznawaną przez Nottów potrafić zabawić każdego gościa, wpajano ci także idee rodowe. Żyłaś wśród przepychu, wyczulona na najmniejszy przejaw braku estetyki lub dobrego wychowania – pasowałaś tam idealnie, lecz w twoje jedenaste urodziny nadszedł czas, by wyjąć cię z bezpiecznej bańki i włożyć w miejsce, którym już od najmłodszych lat się ekscytowałaś, lecz nie do końca pasowałaś do tej rzeczywistości.
Na peronie 9 i ¾ zachowałaś względną powściągliwość, choć nie potrafiłaś ukryć uśmiechu satysfakcji – w końcu miałaś trafić do swojego wymarzonego Hogwartu. Być może swoją szkolną przygodę rozpoczęłabyś o rok wcześniej, podstawowe obycie z językiem francuskim otwierało dla ciebie bramy Beauxbatons, jednak ty płakałaś po nocach za Hogwartem, chcąc być dokładnie taka jak siostra – przemierzać te same korytarze, siedzieć przy tym samym stole, może nawet spać na tym samym łóżku. Żałowałaś tylko, że znów się rozminęłyście, gdy ty wkraczałaś w mury zamku, ona się z nimi żegnała.
Już od samego początku wiedziałaś, z którymi dziećmi utrzymywać kontakt – rody przyjazne twojemu, wpływowe, o podobnych przekonaniach. Byłaś jednak świadoma, że te wszystkie zawierane znajomości należą do tych powierzchownych - gdybyś nie miała im więcej do zaoferowania, najpewniej zostałabyś skreślona. Brałaś od nich więcej, niżeli dawałaś – dostosowywałaś się do tego, czego pragną usłyszeć, swoje prawdziwe oblicze pozostawiając nieodkryte. Niejednokrotnie wyłudzałaś informacje, rozsiewałaś plotki po szkole, dla własnego zysku, czasami dla zwykłej, złośliwej satysfakcji. Prawdziwym potworem stawałaś się dopiero, gdy ktoś nadepnął ci na palec. Wtedy nie przebierałaś w środkach, byłaś w stanie zrobić wszystko, by zmienić życie delikwenta w piekło. Niejednokrotnie jedna z twoich ofiar kładła się spać z żabami - choć prawdziwe ciosy zadawałaś, gdy mąciłaś i kopałaś dołki.
Potęgę prawdziwej przyjaźni odkryłaś w kontaktach z rodziną – miałaś Cassiusa, któremu mogłaś powiedzieć wszystko, nawet gdy wyjechał poza granice kraju, oraz Constance, z którą stanowiłaś zgrany zespół na szkolnych korytarzach. Po raz pierwszy cieszyłaś się z czyjejś obecności tak naprawdę, bez przymusu. Zaznajomiłaś starszą od siebie lady Lestrange z różnymi obliczami mody, wykształtowałaś u niej gust prawie tak dobry jak swój własny.
Szlamy rozpoznawałaś na pierwszy rzut oka - i to nie tylko po fatalnym doborze stroju poza lekcjami. Początkowo ich unikałaś niczym trędowatych, lecz z biegiem czasu, jak na prawdziwą Ślizgonkę przystało, nie szczędziłaś języka, gdy jeden z nich zaplątał się zbyt blisko ciebie. Byłaś zadufana w sobie i nie znałaś litości. Ich doskonale widoczny ból był satysfakcją samą w sobie – szybko wyzbyłaś się wszelkich wyrzutów sumienia i przejawów współczucia. Nie miałaś litości dla tych bezpodstawnie zadufanych mugolaków, ale także i mieszańców, którzy próbowali nieraz udowodnić, że są lepsi od ciebie, nie posiadając przy tym za grosz manier, gustu i szyku. Jeśli jeszcze byłaś w stanie zaakceptować te ciche, szare myszki, które pierzchały na sam widok grupki Ślizgonów, to hałaśliwość Gryfonów i ich arogancja doprowadzały cię do szwedzkiej pasji. Swoją obecnością zatruwałaś także życie lepiej urodzonym osobom - wraz z Constance stanowiłyście dobrze dobrany skład, który typował swoje ofiary na korytarzach Hogwartu. Momentami nie udawało wam się uniknąć kary - szczególnie gdy stawałyście w starciu z dumnymi Gryfonami - choć żaden z nałożonych szlabanów nie był w stanie ukrócić waszych działań.
Moment akceptacji samej siebie nie nadszedł, gdy ujawniły się u ciebie geny odpowiedzialne za metamorfomagię, choć zdolność ta miała na to wielki wpływ. W końcu mogłaś mieć swoje piękne, blond loki, upodobniające cię do siostry, a przynajmniej tak by się wydawało… Opanowanie nagłych zmian okazało się koszmarem, przy najmniejszym impulsie coś działo się z twoim ciałem. Problem osiągnął apogeum, gdy trafiłaś do Hogwartu – choć od lat ćwiczyłaś kontrolę nad swoimi emocjami, nie raz czy dwa zdolności przejęły kontrolę. Przypadkowa kłótnia w dormitorium potrafiła sprawić, że nie stawiłaś się na zajęciach, by nie pokazać się całej klasie ze świńskim nosem lub wściekle czerwonymi włosami. Metamorfomagia była jednak zdolnością na wagę złota, mogłaś być kim tylko zapragnęłaś, nawet jedną z panienek, która ci zawiniła i tym samym podkopywać reputację nielubianych osób. Tuż przed ostatnimi egzaminami, gdy już całkiem sprawnie radziłaś sobie ze swoimi zdolnościami, zmieniłaś się w jedną z półwil. Chciałaś poznać, jak to jest być istotą na wpół magiczną, okręcać wszystkich wokół swojego palca. Choć przyjęłaś jej wygląd na zaledwie kwadrans, szybko zorientowałaś się, że czegoś brakuje – tej niepowtarzalnej zdolności od zawsze związanej z krwią istoty magicznej. Wróciłaś do własnej formy, z pewnym zrozumieniem, że powinnaś akceptować siebie taką, jaką jesteś.
SUM-y były dla ciebie stresującym okresem - nigdy nie byłaś wielką czarownicą, która znałaby się na wielu dziedzinach, dlatego z paniką spoglądałaś w książki, a gdy rzucane Protego nie przynosiło większych skutków - rzucałaś różdżką o ścianę. Gdy przyjechałaś do domu na przerwę zimową nie dostrzegłaś, że uśmiech twojej siostry przygasa, nie słyszałaś szeptów wymienianych między domownikami. A może robiłaś wszystko, by nie wiedzieć jak bardzo jest z nią jest źle, choć od czasu porodu jej choroba wyraźnie się pogłębiła. Nie dopuszczałaś tego do siebie, żyjąc w swojej bańce – Altea miała być przy tobie zawsze, a krwawienia z nosa przecież nie należały do niczego niezwykłego, choć teraz były coraz to częstsze i silniejsze. Nie powiedzieli ci, że zmarła, nie chcieli zadręczyć cię tymi wieściami w tygodniu egzaminów. Zdałaś je nad wyraz zadowalająco; wybitny – co było całkowicie oczywiste – otrzymałaś z zaklęć i z historii magii. Poległaś na eliksirach i zielarstwie, omal nie przytruwając komisje oparami z kociołka. Twoje marzenia zdawały się być na wyciągnięcie ręki przez zaledwie kilka godzin po wyjściu z ostatniego egzaminu, gdy byłaś pewna, że wszystkie przedmioty, na których ci zależało, zdałaś śpiewająco – bo jak mogłoby być inaczej? Jeszcze tego samego dnia, gdy zostałaś wezwana do gabinetu opiekuna domu, ten sam świat legł w gruzach wraz z wieściami przyniesionymi osobiście przez twojego brata. Po jednej wieści, twoja krew stężała, a śmiertelna bladość wkroczyła na pierwszy plan, gotowa zmienić twoje życie w piekło.
Odeszła tak po prostu. Komplikacje - mówili. Znienawidziłaś ich wszystkich – począwszy od chorób genetycznych, jej męża, który, na Merlina, powinien ją chronić, kończąc na niewinnym dziecku. Nie radziłaś sobie z tym wszystkim, ból i egoistyczne poczucie zdradzenia odbierało ci energię do funkcjonowania w społeczeństwie. Dopiero co ujawniona śmiertelna bladość dawała ci się odczuć każdej godziny - po tak stresujących informacjach, uzdrowicielom ciężko było wyrównać twój stan. Cierpiałaś więc samotnie - zarówno fizycznie, jak i psychicznie, katując się odejściem ukochanej siostry. Zamknęłaś się w sobie, nie dopuszczałaś nikogo do siebie, zabezpieczyłaś wejścia do swoich komnat – każdy, kto próbował się zbliżyć, liczył się z niechlujnie wymierzonymi zaklęciami. Tolerowali to, lecz szybko stało się jasne, że sama sobie nie poradzisz, a już wkrótce miał rozpocząć się kolejny rok szkolny. Poza skrzatami przynoszącymi posiłki, pojawiał się także jeden z uzdrowicieli oddanych rodzinie. Skończyłaś jako jedna z pacjentek, na własnej skórze przekonując się, jakie to uczucie otępiać się lub przywracać zmysły za pomocą eliksirów. Gdy przeniosły efekty, zostały odstawione, lecz te, które miały normalizować twoją krew, na stałe zagościły w rodzinnej apteczce.
Poskładali cię ledwo przez rozpoczęciem szkoły, pomoc magomedyków sukcesywnie przynosiła efekty; duży wpływ na poprawę miała także obecność Constance, w której zawsze miałaś oparcie. Twoją moralność można było kwestionować już od najmłodszych lat, jednakże po śmierci siostry wszystko uległo nasileniu. Wróciłaś do Hogwartu, lecz już nie byłaś taka sama – nie okazywałaś ludziom swojego bólu, ukrywałaś wizyty w skrzydle szpitalnym, gdzie chodziłaś po eliksiry, śmiech zastąpiły puste dźwięki. Miłość czyniła słabym; pojmowałaś to stopniowo, pozwalając sobie na odgrodzenie się barierą w kontaktach z innymi (za wyjątkiem starych przyjaźni). Początkowe gnębienie szlam, niechęć do mieszańców przerodziło się w całkowitą znieczulicę – byłaś w stanie zaakceptować wszystkie, nawet najokrutniejsze ich traktowania, jeśli wychodziłaś na tym na swoje. Nie znałaś współczucia – pozostawałaś obojętna na ból podobnych sobie, jednakże nie można zaprzeczyć, że z błąkającym się cieniem satysfakcji oglądałaś cierpienie szlam. Może dlatego tak bardzo spodobały ci się możliwości oferowane przez umiejętność legilimencji, o której wzmiankę znalazłaś w jednej z książek dotyczącej zaklęć. Swój wolny czas zaczęłaś dzielić pomiędzy tworzenie projektów – chciałaś być tak samo dobra jak siostra – a naukę zdolności, dzięki której zdobędziesz prawie że nieograniczony dostęp do myśli i wspomnień innych.
Gdy przyszedł dzień zakończenia szkoły, cieszyłaś się jak nigdy wcześniej.
Już na miesiąc przed debiutem stresowałaś się niezmiernie, odrobinę wychudłaś, jednak wszyscy pilnowali byś nie opuszczała posiłków – twoja skóra i włosy nie mogły stracić na blasku. Wraz z kuzynem, który wrócił do kraju, skupiałaś się na powtarzaniu kroków wszelkich tańców – przecież nie mogłaś się skompromitować tego wyjątkowego wieczoru. Altea, odpowiednio wcześniej – jakby zachowawczo – zaprojektowała dla ciebie najpiękniejszą suknię w kolorze emeraldów, które często zdobiły twoją szyję, jednak to ty tego wieczoru miałaś lśnić niczym najpiękniejszy, unikalny kamień. Błyskawicznie zrozumiałaś, że jeśli chcesz przebywać na salonach i czerpać z tego pełnymi garściami, musisz zaakceptować tamtejszy styl bycia. Przystosowałaś się i równie szybko zostałaś przyjęta w najróżniejsze kręgi, choć ciężko było ukryć, że najbliżej ci było do osób o podobnych poglądach. Nie odstawałaś, lubiłaś się stroić, przed lustrem potrafiłaś spędzić godziny – a co ważniejsze przyciągać wzrok innych. Uwielbiałaś być adorowana przez mężczyzn, lecz nie pozwalałaś im na więcej niż niezobowiązujący flirt. Marzenia o miłości romantycznej nie zrodziły się w twojej głowie, pozostawały one tylko pustymi wyobrażeniami tworzonymi przez autorów literatury, w którą zagłębiałaś się z nieukrywaną przyjemnością. Potrafiłaś jednak odróżnić rzeczywistość od fikcji, wobec czego nie przywiązywałaś się emocjonalnie, twoje zachowanie wobec innych zakrawało o obłudę. Myślałaś jedno, mówiłaś drugie, a robiłaś trzecie. Zachowywałaś pozory, szybko się tego nauczyłaś - całość ułatwiała ci naturalna elokwencja, błyskotliwy intelekt, pełen uśmiechu i pewności siebie ton. Pomimo naturalnych predyspozycji, najpewniej zapisanych w genach, życie na salonach okazało się być ciężką pracą. By brać, musiałaś dawać wiele od siebie i to lekką ręką. Częstowałaś uśmiechem obietnicy, że to właśnie ze swoim rozmówcą chciałaś się widzieć. Potrafiłaś być przyjaciółką dla wszystkich, bawiłaś słowem tylko na jeden wieczór – bez problemu komplementowałaś fatalne kreacje, skrupulatnie zbierałaś informacje od podpitych, niczego nieświadomych osób; dziwnym przypadkiem te same wieści trafiały do następnego numeru Czarownicy. Jednak to co dawałaś wcale nierzadko wracało do ciebie w postaci nowych umiejętności – kroków tańca, obeznania w liryce, wygłaszanych poglądach, a także wielu innych, którymi mogłaś czarować pozostałych. Dopiero wtedy mogłaś uznać noc za udaną.
Pomimo panującej hulanki na salonach, do dziś starasz się wyciszać, nie ulegać radości czy nagłym nasileniom tej cholerycznej części swojej osobowości, szczególnie gdy wkradasz się w szlacheckie kręgi jako ktoś inny. Twierdzisz, że musisz dbać o swoje zdolności zmiany wyglądu, by wprawa nie zaniknęła. Towarzyszy temu stres, czy aby na pewno wszystko zmienia się tak jak powinno. Zdolności okazały się jednak potrzebne, gdy potrzebowałaś się zbliżyć do kogoś zbyt nieufnego na salonach – mogłaś udawać kogo chciałaś: dawną znajomą, przyjaciółkę, czyjegoś brata, wprowadzając tym samym lekkie napięcia w relacjach innych osób. Zdarzało ci się to rzadko – za każdym razem analizowałaś czy ryzyko jest warte swojej ceny, w końcu krążące po salonach informacje były ogólnodostępne, o ile wiedziało się, jak się do nich dostać.
Wojna czarodziejów nie dotknęła cię w żaden wyjątkowy sposób, największą zawieruchę przeżyłaś spokojnie w murach szkoły, natomiast nim Grindelwald sprowadził się do Hogwartu na dobre, ty ukończyłaś edukację. Pozornie znudzonym wzorkiem śledziłaś kolejne wiadomości w Proroku i Walczącym Magu, dopóki twój ród pozostawał bezpieczny, wojna pozostawała tylko pustym słowem. Nie przeszkadzało ci, że cierpią inni, którzy nie mają tak bezpiecznego domu - właściwie, w głębi ducha, wojnę uważałaś za odświeżającą, szczególnie gdy w bilansach zaginionych Prorok podawał coraz to więcej nazwisk szlam.
Myśli o Altecie zdołałaś na tyle zagłuszyć, by cieszyć się własnym życiem, lecz w pracy skupiałaś się tylko na niej. Stopniowo odkrywałaś, co po sobie pozostawiła - czytałaś jej notatki, przeglądałaś szkice, a gdy odnalazłaś pierwsze czarnomagiczne księgi, starałaś się nadrobić zaległości w tej dziedzinie. Najwyraźniej twoja siostra skrywała sekrety, którymi się z tobą nie podzieliła. Zajęłaś jej miejsce, tworzyłaś projekty na jej pierwowzór, nie tylko nie pozwalałaś jej odejść, ale na swój sposób przywracałaś jej życie. Rozpoczęłaś mozolny proces kreowania swojej markę poprzez tworzenie olśniewających strojów, głównie adresowanych do szlachty. Twoje myśli przyciągało jednak coś innego - tak przypuszczałaś już w czasach szkolnych, niezwykle fascynujące wydawało się tworzenie zaczarowanych części garderoby – srebrne pantofle, tkane opończe, haftowane suknie i chusty, piękne wachlarze, kapelusze, bezdenne torebki, zaczarowaną biżuterię. W szkicowanie i tworzenie strojów wkładałaś całe swoje serce, lecz dopiero przy nadawaniu przedmiotom magicznym właściwości, zaczynało się prawdziwe, niezwykłe wyzwanie. Nie tak dawno odnalazłaś w domu mody nauczyciela, który byłby skory nauczyć cię tej skomplikowanej sztuki. Na jedno jego słowo byłaś w stanie spędzić godziny nad książkami, bez wytchnienia ćwiczyć rzucanie skomplikowanych zaklęć, których prawidłowe wykonanie pochłaniało twój czas i nerwy. W tej jednej rzeczy byłaś naprawdę wytrwała - niezależnie czy przedmioty stawały w ogniu, czy zmieniały kolor, a tkaniny traciły na jakości, nie poddawałaś się ani po trzeciej ani po pięćdziesiątej porażce. Przed tobą jeszcze długa droga - nie zamierzasz się jednak poddawać. Pasja ta pogłębiła się, gdy podjęłaś współpracę ze sklepem rodziny Valhakis – jak mogłaś nie ulec fascynacji tymi wszystkimi wspaniałościami, do stworzenia których twoja przyjaciółka przykładała rękę? Jednakże twoje ambicje i plany, na co prawda odległą przyszłość sięgają jeszcze głębiej. Może co niektórzy uznaliby to za mrzonki zblazowanej arystokratki, dlatego nie chwalisz się swoimi marzeniami. Wciąż się uczysz, jednak w twojej głowie rodzi się plan – chcesz stworzyć naszyjnik przedłużający urodę, a wtedy twoje nazwisko będzie traktowane z szacunkiem nie tylko w świecie mody.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 7 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 21 | +4 (różdżka) |
Czarna magia: | 1 | +1 (różdżka) |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 1 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | I | 2 |
Historia Magii | III | 7 |
Instrument: fortepian | I | 1 |
Jeździectwo | III | 7 |
Kłamstwo | IV | 13 |
Literatura | I | 1 |
Malarstwo | II | 3 |
Mocna głowa | I | 1 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
Retoryka | II | 3 |
Spostrzegawczość | III | 7 |
Szczęście | II | 3 |
Taniec | II | 3 |
Wytwórstwo: krawiectwo | IV | 13 |
Wytwórstwo: magiczne krawiectwo | I | 1 |
Ukrywanie się | III | 7 |
Zastraszanie | I | 1 |
Reszta: 0 |
Różdżka, 13 pkt statystyk
Ostatnio zmieniony przez Emery Parkinson dnia 03.07.16 12:29, w całości zmieniany 25 razy
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.