Gabinet Isoldy Bulstrode
AutorWiadomość
Gabinet Isoldy Bulstrode
Odziedziczony po zmarłym kilka miesięcy wcześniej doktorze, świętej pamięci opiekunie Isoldy, po kilku tygodniach sprzątania i porządkowania dawnych papierów, został doprowadzony do względnej - jak na standardy Munga - używalności. Odrapane ściany ozdobione kilkoma medycznymi ilustracjami, w regale piętrzą się specjalistyczne książki poukładane w alfabetycznym porządku. Na biurku panuje nieskazitelny porządek. Jednak najbardziej dumna jest z wypatrzonej w szpitalnym schowku kozetki, wyczyszczonej i nawet wygodnej, na której mogą położyć się pacjenci podczas wizyty. Jeśli jest im tak wygodniej - w innym wypadku usiąść mogą naprzeciw niej, przy biurku. Niezależnie od miejsca, zawsze będzie na tyle blisko pacjenta by w chwili potrzeby podać chusteczki, na trzecim piętrze wylewa się przecież więcej łez niż jakimkolwiek innym oddziale.
4 grudnia
Zmianę skończyłam godzinę temu.
Mimo to wciąż siedzę w gabinecie, patrząc w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Obracam w dłoni otrzymany w prezencie bursztyn, myślami wędrując gdzieś daleko, do czasów kiedy byłam małą dziewczynką. Do dnia w którym wraz z Beatrice postanowiłyśmy ukryć się przed całym światem. Pod wymówką złego samopoczucia zostałyśmy w pokoju - dzisiaj jestem przekonana, że niania doskonale zdawała sobie sprawę z naszego małego fortelu, ale wtedy wydawałyśmy się sobie bardzo sprytne. Skryłyśmy się pod kołdrą i spędziłyśmy całe godziny na opowiadaniu sobie…
Smutne. Już nie do końca pamiętam czego.
To mogły być senne marzenia i inne historie z krainy po drugiej stronie lustra. Nadzieje siedmioletnich dziewczynek, ich wyobrażenia dotyczące przyszłości. Już wtedy chciałam być lekarzem. Nie do końca rozumiałam czym jest psychiatria, ale wiedziałam, że właśnie tym chcę się zajmować. By Lorne już nie tracił pamięci. Wiedziałam też, że chcę wynaleźć lekarstwo na wszystkie nękające nas choroby. Moją Ondynę, jej Serpentynę. Każdą z możliwych przypadłości.
I proszę. Wiele lat później siedzę we własnym gabinecie. Jestem magipsychiatrą. Szukam lekarstwa na wszystkie genetyczne schorzenia. I w każdej z tych dziedzin ponoszę spektakularne porażki.
Lorne wciąż ma zaniki pamięci, nawet coraz gorsze. A Beatrice…
Minęły już trzy tygodnie a ja wciąż mam nadzieję, że zaraz usłyszę - to był tylko żart, chora próba zmotywowania mnie do działania. Do tego bym starała się bardziej. Wreszcie doszła do jakiegoś przełomu. Rozwiązała zagadkę. Wciąż mam nadzieję, że zaraz dostanę od niej list w którym opowie mi jakie to niesamowite rzeczy robiła przez ostatnie tygodnie. Wciąż mam nadzieję, że tylko wyjechała odwiedzić Bastiana. I zaraz wróci.
Jeśli teoria o pięciu fazach żałoby jest prawdziwa, to wciąż oscyluję między pierwszą, zaprzeczeniem i okazjonalnie drugą, agresją. To przecież niesprawiedliwe. Miałyśmy tyle planów. Miała być moją druhną. Ja jej. Miałyśmy pójść z duchem czasu i zorganizować sobie wieczór panieński, bo przecież nie może być tak, że tylko mężczyźni będą się bawić. Miałyśmy wspólnie wybrać ślubne suknie. Miałyśmy razem wychowywać dzieci, ba, nasze dzieci, moja córka i jej syn, miały stanąć na ślubnym kobiercu. A potem miałyśmy wspólnie rozpieszczać nasze wnuki.
Miałyśmy tyle planów. Marzeń. To niesprawiedliwe, że ktoś je nam odebrał. I zostałam sama. Ze wszystkim.
I to moja wina. Gdybym była lepszym uzdrowicielem może udałoby mi się uratować jej życie, znajdując na czas lekarstwo. Gdybym była lepszą przyjaciółką, nie zostałaby sama, udałoby się jej pomóc kiedy był na to czas. Gdybym była lepszym człowiekiem, Bastian by nie wyjechał. I miał ją cały czas na oku.
Zaczyna boleć mnie głowa. Sięgam kawę i krzywię się przeraźliwie, bo wystygła pewnie całe godziny temu. Powinnam wrócić do domu. Ale jakoś… ciężko mi się zebrać.
Zmianę skończyłam godzinę temu.
Mimo to wciąż siedzę w gabinecie, patrząc w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Obracam w dłoni otrzymany w prezencie bursztyn, myślami wędrując gdzieś daleko, do czasów kiedy byłam małą dziewczynką. Do dnia w którym wraz z Beatrice postanowiłyśmy ukryć się przed całym światem. Pod wymówką złego samopoczucia zostałyśmy w pokoju - dzisiaj jestem przekonana, że niania doskonale zdawała sobie sprawę z naszego małego fortelu, ale wtedy wydawałyśmy się sobie bardzo sprytne. Skryłyśmy się pod kołdrą i spędziłyśmy całe godziny na opowiadaniu sobie…
Smutne. Już nie do końca pamiętam czego.
To mogły być senne marzenia i inne historie z krainy po drugiej stronie lustra. Nadzieje siedmioletnich dziewczynek, ich wyobrażenia dotyczące przyszłości. Już wtedy chciałam być lekarzem. Nie do końca rozumiałam czym jest psychiatria, ale wiedziałam, że właśnie tym chcę się zajmować. By Lorne już nie tracił pamięci. Wiedziałam też, że chcę wynaleźć lekarstwo na wszystkie nękające nas choroby. Moją Ondynę, jej Serpentynę. Każdą z możliwych przypadłości.
I proszę. Wiele lat później siedzę we własnym gabinecie. Jestem magipsychiatrą. Szukam lekarstwa na wszystkie genetyczne schorzenia. I w każdej z tych dziedzin ponoszę spektakularne porażki.
Lorne wciąż ma zaniki pamięci, nawet coraz gorsze. A Beatrice…
Minęły już trzy tygodnie a ja wciąż mam nadzieję, że zaraz usłyszę - to był tylko żart, chora próba zmotywowania mnie do działania. Do tego bym starała się bardziej. Wreszcie doszła do jakiegoś przełomu. Rozwiązała zagadkę. Wciąż mam nadzieję, że zaraz dostanę od niej list w którym opowie mi jakie to niesamowite rzeczy robiła przez ostatnie tygodnie. Wciąż mam nadzieję, że tylko wyjechała odwiedzić Bastiana. I zaraz wróci.
Jeśli teoria o pięciu fazach żałoby jest prawdziwa, to wciąż oscyluję między pierwszą, zaprzeczeniem i okazjonalnie drugą, agresją. To przecież niesprawiedliwe. Miałyśmy tyle planów. Miała być moją druhną. Ja jej. Miałyśmy pójść z duchem czasu i zorganizować sobie wieczór panieński, bo przecież nie może być tak, że tylko mężczyźni będą się bawić. Miałyśmy wspólnie wybrać ślubne suknie. Miałyśmy razem wychowywać dzieci, ba, nasze dzieci, moja córka i jej syn, miały stanąć na ślubnym kobiercu. A potem miałyśmy wspólnie rozpieszczać nasze wnuki.
Miałyśmy tyle planów. Marzeń. To niesprawiedliwe, że ktoś je nam odebrał. I zostałam sama. Ze wszystkim.
I to moja wina. Gdybym była lepszym uzdrowicielem może udałoby mi się uratować jej życie, znajdując na czas lekarstwo. Gdybym była lepszą przyjaciółką, nie zostałaby sama, udałoby się jej pomóc kiedy był na to czas. Gdybym była lepszym człowiekiem, Bastian by nie wyjechał. I miał ją cały czas na oku.
Zaczyna boleć mnie głowa. Sięgam kawę i krzywię się przeraźliwie, bo wystygła pewnie całe godziny temu. Powinnam wrócić do domu. Ale jakoś… ciężko mi się zebrać.
Jutro minie równo miesiąc, odkąd po raz pierwszy przywdziała limonkowy kilt by z sercem tłuczącym niczym dzwon odważyć się sięgnąć po własne marzenia, uparcie ignorując przepełnione dezaprobatą głosy bliskich. Całe szczęście, nie wszystkich - zapewne mając przeciwko sobie cały świat, nie zebrałaby wystarczającej dozy silnej woli, na zawsze już pozostając w ciepłych i spokojnych progach galerii ciotki Laidan, gdzie z każdym tygodniem stawałaby się coraz lepsza w nieustannej gonitwie za ulotną perfekcją lady Avery. Mogłaby nawet być szczęśliwa, nauczyć się czerpać przyjemność ze sztuki i z gracją obnosić się własną dumą, a jednak gdzieś w głębi serca do końca swych dni czułaby ukłucie żalu. Bo nawet nie spróbowała. Na swe niewielkie biurko odkłada pióro i zamyka kałamarz, jeszcze raz wzorkiem przepiegając po pieczałowicie nakreślonych literach. Pod jasnobłękitnymi oczami, malują się od wielu dni fioletowe sińce, a mlecznobiała skóra przypominająca kruchą porcelanę sprawia niepokojące wrażenie, iż już za moment stłucze się na milion drobnych kawałeczków. Nie czuje się zmęczona, ambicja i zapał do pracy sprawiają, iż z pewną dozą radości spędza długie godziny w szpitalu, niczym mróweczka przemieszczając się z jednego oddziału na drugi. A jednak nawet gdyby zapragnęła, nie może zaprzeczyć, że coś jest nie w porządku. Być może sama powinna zasięgnąć porady wykwalifikowanego uzdrowiciela?
Puka do drzwi prowadzących do gabinetu jej przełożonej i bliskiej przyjaciółki w jednym. Z początku nieco obawiała się, iż ich zażyłość może negatywnie odbić się na pracy, jednak szczęśliwie - zupełnie niesłusznie.
- Isolde? - upewnia się, że panienka Bulstrode nie jest zajęta niczym całkowicie pochłaniającym jej uwagę i powoli wchodzi do jej gabinetu. - Przyniosłam wszystkie diagnozy, podałam przepisane leki pacjentom na oddziale i skończyłam raport dla urazów pozaklęciowych. Mam zrobić coś jeszcze, czy mogę już wracać do domu? - pyta łagodnie, odkładając dokumenty na jej biurko. A jednak celnej uwadze pani Malfoy nie może uciec strapiony wyraz jej twarzy, ani wzrok pochmurny, wręcz melancholijny. - Wszystko w porządku, Is? - nie chce być nachalna, nie zamierza naciskać.
Być może nie jest najlepszą osobą, która mogłaby ją wesprzeć po utracie Beatrice. Nigdy nie miała wszak okazji poznać jej bliżej, znając ją jedynie przelotnie. A jednak widząc, jak mocno przeżywa utratę ukochanej kuzynki jej mąż, czuje się z nią w pewien niezrozumiały sposób związana. Ileż to nocy spędziła już opiekuńczo tuląc Fabiana do siebie, gładząc go po głowie i upewniając się, że przytłaczający smutek nie spędza mu snu z powiek. Czuje się za niego odpowiedzialna, gdzieś w głębi duszy czuje, że powinna być dla niego wsparciem, a jednak nie robi tego z przymusu - chce pomóc mu w tym, co trapi go od ponad trzech tygodni. Być może uda się jej również ukoić zmartwienia samej Isolde?
Puka do drzwi prowadzących do gabinetu jej przełożonej i bliskiej przyjaciółki w jednym. Z początku nieco obawiała się, iż ich zażyłość może negatywnie odbić się na pracy, jednak szczęśliwie - zupełnie niesłusznie.
- Isolde? - upewnia się, że panienka Bulstrode nie jest zajęta niczym całkowicie pochłaniającym jej uwagę i powoli wchodzi do jej gabinetu. - Przyniosłam wszystkie diagnozy, podałam przepisane leki pacjentom na oddziale i skończyłam raport dla urazów pozaklęciowych. Mam zrobić coś jeszcze, czy mogę już wracać do domu? - pyta łagodnie, odkładając dokumenty na jej biurko. A jednak celnej uwadze pani Malfoy nie może uciec strapiony wyraz jej twarzy, ani wzrok pochmurny, wręcz melancholijny. - Wszystko w porządku, Is? - nie chce być nachalna, nie zamierza naciskać.
Być może nie jest najlepszą osobą, która mogłaby ją wesprzeć po utracie Beatrice. Nigdy nie miała wszak okazji poznać jej bliżej, znając ją jedynie przelotnie. A jednak widząc, jak mocno przeżywa utratę ukochanej kuzynki jej mąż, czuje się z nią w pewien niezrozumiały sposób związana. Ileż to nocy spędziła już opiekuńczo tuląc Fabiana do siebie, gładząc go po głowie i upewniając się, że przytłaczający smutek nie spędza mu snu z powiek. Czuje się za niego odpowiedzialna, gdzieś w głębi duszy czuje, że powinna być dla niego wsparciem, a jednak nie robi tego z przymusu - chce pomóc mu w tym, co trapi go od ponad trzech tygodni. Być może uda się jej również ukoić zmartwienia samej Isolde?
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Byłam taka sama. Ledwo wróciwszy z wyprawy życia włożyłam na siebie szpitalny kitel, przez kolejne pięć lat udowadniając sobie i innym, że zasługuję na tytuł doktora. Nie było to proste - każdy miał coś do powiedzenia na ten temat, każdy twierdził, że panna z wyższych sfer powinna siedzieć w domu i pięknieć by błyszczeć na salonach, znaleźć najlepszego męża a potem zdobić jego bok do końca życia. Nic więcej - gdzie tutaj miejsce na własne ambicje, gdzie miejsce na pracę, w której od czasu do czasu trzeba się ubrudzić krwią mugoli? Gdzie miejsce na trzydzieści sześć godzin dyżuru? Tak się czasem zdarza. Taka harówka nie przystoi pannie. Delikatne ręce nie są stworzone do tak ciężkich zadań, to usłyszałam informując rodzinę o rozpoczęciu stażu.
Dlatego jestem dumna z Leandry - i mnie niczego nie będzie musiała udowodnić. Jako opiekunka nie będę podkładać jej kłód pod nogi, nie będę Samaelem na każdym kroku próbującym pokazać, że nadaje się co najwyżej na pielęgniarkę. Wolę być wsparciem i mentorem, wierzę, że w ten sposób można osiągnąć znacznie więcej.
Pukanie do drzwi wyrywa mnie z odrętwienia. Siadam prosto na krześle, poprawiam kitel i proszę do środka, zastanawiając się jaka to niespodziewana sytuacja przetrzyma mnie w zimnych korytarzach Munga. I oddycham z wyraźną ulgą na twój widok, Leandro, najwyższa pora wrócić do mieszkania. Peony powinna już czekać z ciepłą kąpielą.
Pytanie wcale mnie nie dziwi. Nie denerwuje, chociaż ostatnio słyszę je nadzwyczaj często - a odpowiedź zawsze jest taka sama - Tęsknię za Beatrice - Nie ma potrzeby owijać w bawełnę, nie ma też czego ukrywać. Brakuje mi przyjaciółki, boje się tego kto będzie kolejny, dotknięty genetyczną słabością, jest nasz z każdym pokoleniem coraz więcej. Boje się, że nasze dzieci będą już całkowicie obciążone genetycznie, boje się, że z czasem nie zostanie z nas nic. Walcząc o czystość krwi sami spisaliśmy się na wyginięcie.
Chyba, że uda się znaleźć lek. Muszę tylko wziąć się w garść. Wreszcie poskładać się w całość.
- Definitywnie powinnaś wrócić do domu - mruczę, przeglądając dokumenty - Na przyszłość pamiętaj tylko, że przy wypełnianiu raportów trzeba wypisać wszystkie potencjalne zagrożenia życia i komplikacje stosowanego leczenia w tych rubryczkach u góry - pokazuję na wskazane miejsce. Nie będę ukrywać, że największą zaletą z posiadania stażystów na oddziale jest przerzucenie większości papierkowej roboty na ich barki. Wypełniając każdą rubryczkę człowiek pielęgnuje w sobie przekonanie, że zaowocuje to w przyszłej karierze lekarskiej, a okazuje się, że kiedy uzyskuje się już tytuł wszystko można zrzucić na stażystów.I nawet nie robi się tego z czystej złośliwości. Pracy jest tak wiele, a taki podział obowiązków umożliwia powrót na kolację. Od czasu do czasu - Usiądź jeszcze na chwilkę - decyduję, przenosząc wzrok z papierkowej roboty na panią Malfoy - Czy wszystko jest w porządku? - odbijam pytanie w drugą stronę - Ondyna nie przeszkadza ci bardziej niż zwykle? - wiem, że nie powinno się wytykać tego żadnej kobiecie, szczególnie pracującej, ale naprawdę nie wygląda zdrowo - Rozpoczęcie stażu musi się wiązać z dużą ilością stresu… - zaczynam delikatnie - Przesypiasz całe noce? - mnie się to rzadko zdarza, nie powinna brać ze mnie przykładu.
Dlatego jestem dumna z Leandry - i mnie niczego nie będzie musiała udowodnić. Jako opiekunka nie będę podkładać jej kłód pod nogi, nie będę Samaelem na każdym kroku próbującym pokazać, że nadaje się co najwyżej na pielęgniarkę. Wolę być wsparciem i mentorem, wierzę, że w ten sposób można osiągnąć znacznie więcej.
Pukanie do drzwi wyrywa mnie z odrętwienia. Siadam prosto na krześle, poprawiam kitel i proszę do środka, zastanawiając się jaka to niespodziewana sytuacja przetrzyma mnie w zimnych korytarzach Munga. I oddycham z wyraźną ulgą na twój widok, Leandro, najwyższa pora wrócić do mieszkania. Peony powinna już czekać z ciepłą kąpielą.
Pytanie wcale mnie nie dziwi. Nie denerwuje, chociaż ostatnio słyszę je nadzwyczaj często - a odpowiedź zawsze jest taka sama - Tęsknię za Beatrice - Nie ma potrzeby owijać w bawełnę, nie ma też czego ukrywać. Brakuje mi przyjaciółki, boje się tego kto będzie kolejny, dotknięty genetyczną słabością, jest nasz z każdym pokoleniem coraz więcej. Boje się, że nasze dzieci będą już całkowicie obciążone genetycznie, boje się, że z czasem nie zostanie z nas nic. Walcząc o czystość krwi sami spisaliśmy się na wyginięcie.
Chyba, że uda się znaleźć lek. Muszę tylko wziąć się w garść. Wreszcie poskładać się w całość.
- Definitywnie powinnaś wrócić do domu - mruczę, przeglądając dokumenty - Na przyszłość pamiętaj tylko, że przy wypełnianiu raportów trzeba wypisać wszystkie potencjalne zagrożenia życia i komplikacje stosowanego leczenia w tych rubryczkach u góry - pokazuję na wskazane miejsce. Nie będę ukrywać, że największą zaletą z posiadania stażystów na oddziale jest przerzucenie większości papierkowej roboty na ich barki. Wypełniając każdą rubryczkę człowiek pielęgnuje w sobie przekonanie, że zaowocuje to w przyszłej karierze lekarskiej, a okazuje się, że kiedy uzyskuje się już tytuł wszystko można zrzucić na stażystów.I nawet nie robi się tego z czystej złośliwości. Pracy jest tak wiele, a taki podział obowiązków umożliwia powrót na kolację. Od czasu do czasu - Usiądź jeszcze na chwilkę - decyduję, przenosząc wzrok z papierkowej roboty na panią Malfoy - Czy wszystko jest w porządku? - odbijam pytanie w drugą stronę - Ondyna nie przeszkadza ci bardziej niż zwykle? - wiem, że nie powinno się wytykać tego żadnej kobiecie, szczególnie pracującej, ale naprawdę nie wygląda zdrowo - Rozpoczęcie stażu musi się wiązać z dużą ilością stresu… - zaczynam delikatnie - Przesypiasz całe noce? - mnie się to rzadko zdarza, nie powinna brać ze mnie przykładu.
Duma bywa całkiem zwodnicza - z początku motywuje do działania, dodaje animuszu i napełnia chęcią do dalszego rozwoju, jednakże z biegiem czasu skłania do zadania sobie pytania czy aby napewno jest słuszna? Gdy przez całe życie jedynie ciężką pracą można było zasłużyć na słowo uznania, trudno uwierzyć, że istnieje do niego droga o wiele łatwiejsza. Pani Malfoy wciąż wątpi w słuszność swojej decyzji; budzi się nad ranem, długo przed mężem i wtulając się w jego ciepłe ciało pozwala wątpliwością kwestionować całe swoje aktualne życie. Być może powinna posłuchać krytycznych głosów i dalej stawiać swoje powinności nad aspiracjami, oddalić ryzyko zaniedbania swych powinności żony wobec męża i cieszyć się z pracy w galerii, która pomagała jej rozwinąć zdolności z całą pewnością damie odpowiednie. Jednak za każdym razem swoista próżność i chęć dalszego kształcenia się (przynajmniej dopóki dana będzie jej taka możliwość) przyćmiewały głos zdrowego rozsądku, przypominający jej, gdzie znajduje się miejsce damy i żony.
Dlatego też nie dzieli się swoimi niepokojami z przełożoną, pozwalając jej wierzyć, że swojego wyboru zupełnie jak i ona dokonała z pełną determinacją. Garściami czerpie z tej ulotnej szansy, którą podarowało jej życie, by z niepokojem wypatrywać pierwszych przeszkód, które wytrącą z jej drobnych dłoni słuszne argumenty.
- Naprawdę mi przykro... odeszła tak niespodziewanie - mówi łagodnie, zdając sobie sprawę, że wszelkie słowa pocieszenia okażą się zupełnie bezcelowe. Nawet pragnąc jakoś im ulżyć, wziąć na własne braki część tego smutku, który od wielu tygodni ciąży nad nimi, może tylko stać z boku, zaciskając wargi z całkowitej bezsilności. Jedynie czas może zapełnić pustkę, jaką w ich sercach zostawiła Beatrice.
- Oczywiście, będę pamiętać - przytakuje, uważnie przyglądając się wskazanej przez Isolde rubryce. Choć natura perfekcjonistki właśnie skręca się z irytacji i drażniąc nieprzyjemnie minioną radość z wykonania zadania, rozsądek podpowiada, że prawdziwą perfekcją jest umiejętność odsunięcia na bok dumy i buty. Bo tylko w ten sposób może stawać się coraz lepszą, udowadniać tym, którzy wciąż w nią wierzą, że pomimo przynależności do płci słabszej, jest w stanie zrobić to samo, co każdy mężczyna. Być może nawet lepiej, wszak nie wystarczy, by była równie dobra. Musi być lepsza. Tak samo jak każda niewiasta, która wbrew woli rodziny postanawia poszerzyć przynależną jej rolę piastunki ogniska domowego.
Już ma odwrócić się i odejść, po cichu zamykając za sobą drzwi, gdy w połowie drogi zatrzymuje ją prośba lady Bulstrode. Skinięcie głową z pokorą, ponowne zajęcie wskazanego miejsca i wyuczona cierpliwość - cały ten idealny obrazek burzy mimowolne ściągnięcie warg, gdy Isolde zadaje to pytanie, którego wolałaby nie słyszeć. Lustro ostatnio zdaje się być dla niej mniej łaskawe - choć niezmiennie pozostaje urodziwą młodą kobietą, o eterycznych wręcz rysach twarzy, kości policzkowe mocniej niż zwykle wyździerają spod papierowej skóry, a sińce pod oczami nie znikają mimo kolejnych przespanych nocy.
- Nie ma powodu do niepokoju, moja droga Isolde - odpowiada łagodnie i wygina wargi w uspokajającym uśmiechu. - Ondyna nie daje sobie znać od początków listopada, a Fabian pilnuje, bym zażywała odpowiedniej ilości odpoczynku. Wiesz dobrze, że staram się nie przemęczać i pozostaję pod stałą opieką swojego uzdrowiciela - perfekcyjnie wyważona formułka ma ukoić wszelkie obawy o samopoczucie pani Malfoy i zwykle wystarczy, by uniknąć dalszych pytań. A jednak Isolde nie jest jak wszyscy, troszczy się o nią niczym starsza siostra, której nigdy miała, dlatego też czuje się w obowiązku, by podzielić się z nią własnymi przypuszczeniami: - Coś musiało mi zaszkodzić, jestem pewna, że niedługo to minie - dokładniej mówiąc, za mniej niż siedem miesięcy, tego jednak wciąż nie dane jest jej wiedzieć.
Dlatego też nie dzieli się swoimi niepokojami z przełożoną, pozwalając jej wierzyć, że swojego wyboru zupełnie jak i ona dokonała z pełną determinacją. Garściami czerpie z tej ulotnej szansy, którą podarowało jej życie, by z niepokojem wypatrywać pierwszych przeszkód, które wytrącą z jej drobnych dłoni słuszne argumenty.
- Naprawdę mi przykro... odeszła tak niespodziewanie - mówi łagodnie, zdając sobie sprawę, że wszelkie słowa pocieszenia okażą się zupełnie bezcelowe. Nawet pragnąc jakoś im ulżyć, wziąć na własne braki część tego smutku, który od wielu tygodni ciąży nad nimi, może tylko stać z boku, zaciskając wargi z całkowitej bezsilności. Jedynie czas może zapełnić pustkę, jaką w ich sercach zostawiła Beatrice.
- Oczywiście, będę pamiętać - przytakuje, uważnie przyglądając się wskazanej przez Isolde rubryce. Choć natura perfekcjonistki właśnie skręca się z irytacji i drażniąc nieprzyjemnie minioną radość z wykonania zadania, rozsądek podpowiada, że prawdziwą perfekcją jest umiejętność odsunięcia na bok dumy i buty. Bo tylko w ten sposób może stawać się coraz lepszą, udowadniać tym, którzy wciąż w nią wierzą, że pomimo przynależności do płci słabszej, jest w stanie zrobić to samo, co każdy mężczyna. Być może nawet lepiej, wszak nie wystarczy, by była równie dobra. Musi być lepsza. Tak samo jak każda niewiasta, która wbrew woli rodziny postanawia poszerzyć przynależną jej rolę piastunki ogniska domowego.
Już ma odwrócić się i odejść, po cichu zamykając za sobą drzwi, gdy w połowie drogi zatrzymuje ją prośba lady Bulstrode. Skinięcie głową z pokorą, ponowne zajęcie wskazanego miejsca i wyuczona cierpliwość - cały ten idealny obrazek burzy mimowolne ściągnięcie warg, gdy Isolde zadaje to pytanie, którego wolałaby nie słyszeć. Lustro ostatnio zdaje się być dla niej mniej łaskawe - choć niezmiennie pozostaje urodziwą młodą kobietą, o eterycznych wręcz rysach twarzy, kości policzkowe mocniej niż zwykle wyździerają spod papierowej skóry, a sińce pod oczami nie znikają mimo kolejnych przespanych nocy.
- Nie ma powodu do niepokoju, moja droga Isolde - odpowiada łagodnie i wygina wargi w uspokajającym uśmiechu. - Ondyna nie daje sobie znać od początków listopada, a Fabian pilnuje, bym zażywała odpowiedniej ilości odpoczynku. Wiesz dobrze, że staram się nie przemęczać i pozostaję pod stałą opieką swojego uzdrowiciela - perfekcyjnie wyważona formułka ma ukoić wszelkie obawy o samopoczucie pani Malfoy i zwykle wystarczy, by uniknąć dalszych pytań. A jednak Isolde nie jest jak wszyscy, troszczy się o nią niczym starsza siostra, której nigdy miała, dlatego też czuje się w obowiązku, by podzielić się z nią własnymi przypuszczeniami: - Coś musiało mi zaszkodzić, jestem pewna, że niedługo to minie - dokładniej mówiąc, za mniej niż siedem miesięcy, tego jednak wciąż nie dane jest jej wiedzieć.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 23 marca
Ograniczał się. Początkowo sprawiało to Avery'emu wiele trudności, spędzało i tak lekki oraz wyjątkowo niespokojny sen z powiek, ale stopniowo objawy pracoholizmu ustępowały. Oczywiście, wciąż nieco się stresował, jeśli nie spędził na terenie szpitala więcej niż kilku obowiązkowych godzin, lecz przestał brać każdy nocny dyżur i nie musiał już odsypiać kolejnej doby spędzonej na nogach na niewygodnej kozetce w swoim gabinecie. Przypomniał sobie, że miał córkę. I to jej, a nie pracy powinien poświęcać się najbardziej. Kwestia zapewne niezrozumiała dla większości szlachciców, ba, dla większości mężczyzn, lecz Avery już chyba aż nazbyt udowodnił swoją wyjątkowość. Sprowadzenie w dół oraz porównania do innych ugodziłyby w jego dumę, gdyby tylko nie czuł się zupełnie wyprany z emocji oraz obojętny na wiele bodźców, niegdyś doprowadzających go do wrzenia. Był idealnie pusty - zmechanizowane opakowanie, wykonujące swoje obowiązki (pozostało odliczać dni do ślubu i poczęcia dziedzica) i ożywiające się wyłącznie przy kontakcie z małą Julie. Której widmo mimo wszystko rozmywało się wśród grobowej (lub nerwowej) atmosfery św. Munga. Nieprzyjemny, drażniący nozdrza ziołowy zapach, smród gnijących ran, kałuży wymiotów... Zmysły wyłapywały to, co ostre, nakazując Avery'emu bezwzględne skupienie. Znowu doszło do nieprzyjemnych incydentów, znowu jeden ze stażystów kogoś nie dopilnował, znowu na oddziale zamkniętym znalazło się dziecko. Samael miał już dość tych smutnych widoków, więc odszedł. Tak po prostu, wydając jasne, suche polecenia wykwalifikowanym uzdrowicielom. Potrzebował chwili spokojnego oddechu oraz banalnego zajęcia.
Przypadek panny Yaxley powitał prawie z westchnieniem ulgi, z którą już zupełnie pewnie przyjął niedopuszczalną absencję Isoldy. Skrycie się z niej cieszył, lecz marsowa mina o wiele lepiej pasowała do surowego i zasadniczego ordynatora, aniżeli radosny uśmiech na widok kolejnej tego dnia pacjentki. Pierwszy raz goszczącej na oddziale magiipsychiatrii. Avery nie dociekał; karta pozostała czysta i prócz starannie wykaligrafowanych danych personalnych nie widniało w niej zupełnie nic. Musiał zatem sam się dowiedzieć i sam zaradzić problemom lady Yaxley. Znanej mu nie tylko z nazwiska i ze sporu toczącego ich rody.
-Lady Yaxley, proszę wybaczyć, że musiała panienka na mnie czekać - rzekł tytułem wstępu, otwierając drzwi i zajmując miejsce za biurkiem Isoldy - panienki uzdrowicielka wykazała się olbrzymią niekompetencją, nie przekazując mi informacji o wizycie - dodał gwoli wyjaśnienia: Rosalie zdawała mu się hałaśliwą i roszczeniową przekupką, żądającą w takim wypadku nie tylko podania powodu niedogodności, ale i również przeprosin. Avery nie miał zamiaru się korzyć, acz podjął kroki właściwie dążące do załagodzenia sytuacji. W jego pracy nie istniało coś takiego jak osobiste urazy. W przeciwnym razie, zapewne siedemdziesiąt jeden procent (tyle stanowiły kobiety) jego pacjentów nigdy nie wyszyłoby z gabinetu Samaela żywych.
-Została lady skierowana przez swego uzdrowiciela, czy może sama zdecydowała się na tę wizytę? Kontrolnie?
Ograniczał się. Początkowo sprawiało to Avery'emu wiele trudności, spędzało i tak lekki oraz wyjątkowo niespokojny sen z powiek, ale stopniowo objawy pracoholizmu ustępowały. Oczywiście, wciąż nieco się stresował, jeśli nie spędził na terenie szpitala więcej niż kilku obowiązkowych godzin, lecz przestał brać każdy nocny dyżur i nie musiał już odsypiać kolejnej doby spędzonej na nogach na niewygodnej kozetce w swoim gabinecie. Przypomniał sobie, że miał córkę. I to jej, a nie pracy powinien poświęcać się najbardziej. Kwestia zapewne niezrozumiała dla większości szlachciców, ba, dla większości mężczyzn, lecz Avery już chyba aż nazbyt udowodnił swoją wyjątkowość. Sprowadzenie w dół oraz porównania do innych ugodziłyby w jego dumę, gdyby tylko nie czuł się zupełnie wyprany z emocji oraz obojętny na wiele bodźców, niegdyś doprowadzających go do wrzenia. Był idealnie pusty - zmechanizowane opakowanie, wykonujące swoje obowiązki (pozostało odliczać dni do ślubu i poczęcia dziedzica) i ożywiające się wyłącznie przy kontakcie z małą Julie. Której widmo mimo wszystko rozmywało się wśród grobowej (lub nerwowej) atmosfery św. Munga. Nieprzyjemny, drażniący nozdrza ziołowy zapach, smród gnijących ran, kałuży wymiotów... Zmysły wyłapywały to, co ostre, nakazując Avery'emu bezwzględne skupienie. Znowu doszło do nieprzyjemnych incydentów, znowu jeden ze stażystów kogoś nie dopilnował, znowu na oddziale zamkniętym znalazło się dziecko. Samael miał już dość tych smutnych widoków, więc odszedł. Tak po prostu, wydając jasne, suche polecenia wykwalifikowanym uzdrowicielom. Potrzebował chwili spokojnego oddechu oraz banalnego zajęcia.
Przypadek panny Yaxley powitał prawie z westchnieniem ulgi, z którą już zupełnie pewnie przyjął niedopuszczalną absencję Isoldy. Skrycie się z niej cieszył, lecz marsowa mina o wiele lepiej pasowała do surowego i zasadniczego ordynatora, aniżeli radosny uśmiech na widok kolejnej tego dnia pacjentki. Pierwszy raz goszczącej na oddziale magiipsychiatrii. Avery nie dociekał; karta pozostała czysta i prócz starannie wykaligrafowanych danych personalnych nie widniało w niej zupełnie nic. Musiał zatem sam się dowiedzieć i sam zaradzić problemom lady Yaxley. Znanej mu nie tylko z nazwiska i ze sporu toczącego ich rody.
-Lady Yaxley, proszę wybaczyć, że musiała panienka na mnie czekać - rzekł tytułem wstępu, otwierając drzwi i zajmując miejsce za biurkiem Isoldy - panienki uzdrowicielka wykazała się olbrzymią niekompetencją, nie przekazując mi informacji o wizycie - dodał gwoli wyjaśnienia: Rosalie zdawała mu się hałaśliwą i roszczeniową przekupką, żądającą w takim wypadku nie tylko podania powodu niedogodności, ale i również przeprosin. Avery nie miał zamiaru się korzyć, acz podjął kroki właściwie dążące do załagodzenia sytuacji. W jego pracy nie istniało coś takiego jak osobiste urazy. W przeciwnym razie, zapewne siedemdziesiąt jeden procent (tyle stanowiły kobiety) jego pacjentów nigdy nie wyszyłoby z gabinetu Samaela żywych.
-Została lady skierowana przez swego uzdrowiciela, czy może sama zdecydowała się na tę wizytę? Kontrolnie?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czekałam bardzo długo na dzisiejszą wizytę. Krążyłam po korytarzu pięć, dziesięć, potem piętnaście minut. Nie wiedziałam co się dzieje, czy ja pomyliłam godziny, a może moja uzdrowicielka nie mogła się stawić? Jeśli tak, dlaczego nikt mnie o tym wcześniej nie uprzedził? Dlaczego musiałam marnować czas na korytarzu, kiedy mogłam w tym czasie robić coś zupełnie innego? Gdy minęło niemal dwadzieścia minut, już miałam iść do pielęgniarki i upominać się o swoją wizytę, kiedy nagle zza zakrętu wyłoniła się postać w białym kitlu.
Byłam pewna, że trafię pod skrzydła panny Bulstrode. Miała zająć się moimi nocnymi koszmarami, złym samopoczuciem psychicznym i wahaniami nastrojów. Oniemiałam, gdy zamiast lady pojawił się inny magomedyk - lord Avery, w swojej własnej osobie. Był człowiekiem, którego nie darzyłam zbytnią sympatia. Nie dość, że Avery, a ja z tego rodu szacunkiem darzyłam tylko i wyłącznie lady Laidan oraz Perseusa. Reszta była dla mnie wrogami, z wrogiego rodu, z wrogą hodowlą trolli. Z Samaelem nie było inaczej. Gdy zasiadł za biurkiem i zaczął do mnie mówić dość łagodnym tonem, nie do końca wiedziałam, czy to na pewno jest ten sam mężczyzna, który tak niegrzecznie zignorował mnie na ślubie lorda Carrowa, kiedy się z nim przywitałam, czy to ten sam mężczyzna, który każdego darzył tym samym gardzącym spojrzeniem.
Zdenerwowałam się. Przed kim jak przed kim, ale przed nim nie chciałam opowiadać o swoich problemach. Jednak zanim zaczęłam się burzyć, że co to ma znaczyć, dlaczego nie ma tu lady Bulstrode, otrzymałam od razu odpowiedź. Nie było jej i to bardzo długo i nikt nie przekazał mu o mojej wizycie. Poczułam się okropnie, jak można tak traktować pacjentów? Mung coraz bardziej zawodził mnie swoją nieprofesjonalnością. Chcąc nie chcąc, zasiadłam przed biurkiem z cichym westchnieniem.
- Po moim ostatnim pobycie w Mungu, dostałam skierowanie na kontrolę - odpowiedziałam.
Nie ufałam mu. Był Averym, takim ludziom się nie ufa. Mimo że obejmowało go coś takiego jak tajemnica lekarska, to jednak miałam pewne obawy, czy to co tu powiem, nie zostanie kiedyś wykorzystane przeciwko mnie.
Próbowałam jednak zachować spokój i starałam się myśleć jak najbardziej profesjonalnie. Teraz byliśmy w gabinecie, był magomedykiem, a ja potrzebowałam jego pomocy. Oh gdybym tak mogła teraz wyjść i poczekać na powrót osoby, przed którą nie będę bała się otworzyć. Co za wstyd, gdy powiem ojcu, pod czyje uzdrowicielskie skrzydła trafiłam.
- Rozumiem, że jest lord uzdrowicielem, jednak bardziej komfortowo czułabym się, gdybym mogła rozmawiać z kobietą - stwierdziłam, lekko odwracając wzrok. - Czy jest możliwość przełożenia wizyty na moment, gdy lady Bulstrode będzie mogła mnie przyjąć?
Bardzo liczyłam na to, że Avery się zgodzi, poda mi inny termin, a ja o swoich problemach będę mogła porozmawiać z kimś innym, a nie z nim. W końcu do swoich uzdrowicieli trzeba mieć zaufanie - do niego nie miałam.
Byłam pewna, że trafię pod skrzydła panny Bulstrode. Miała zająć się moimi nocnymi koszmarami, złym samopoczuciem psychicznym i wahaniami nastrojów. Oniemiałam, gdy zamiast lady pojawił się inny magomedyk - lord Avery, w swojej własnej osobie. Był człowiekiem, którego nie darzyłam zbytnią sympatia. Nie dość, że Avery, a ja z tego rodu szacunkiem darzyłam tylko i wyłącznie lady Laidan oraz Perseusa. Reszta była dla mnie wrogami, z wrogiego rodu, z wrogą hodowlą trolli. Z Samaelem nie było inaczej. Gdy zasiadł za biurkiem i zaczął do mnie mówić dość łagodnym tonem, nie do końca wiedziałam, czy to na pewno jest ten sam mężczyzna, który tak niegrzecznie zignorował mnie na ślubie lorda Carrowa, kiedy się z nim przywitałam, czy to ten sam mężczyzna, który każdego darzył tym samym gardzącym spojrzeniem.
Zdenerwowałam się. Przed kim jak przed kim, ale przed nim nie chciałam opowiadać o swoich problemach. Jednak zanim zaczęłam się burzyć, że co to ma znaczyć, dlaczego nie ma tu lady Bulstrode, otrzymałam od razu odpowiedź. Nie było jej i to bardzo długo i nikt nie przekazał mu o mojej wizycie. Poczułam się okropnie, jak można tak traktować pacjentów? Mung coraz bardziej zawodził mnie swoją nieprofesjonalnością. Chcąc nie chcąc, zasiadłam przed biurkiem z cichym westchnieniem.
- Po moim ostatnim pobycie w Mungu, dostałam skierowanie na kontrolę - odpowiedziałam.
Nie ufałam mu. Był Averym, takim ludziom się nie ufa. Mimo że obejmowało go coś takiego jak tajemnica lekarska, to jednak miałam pewne obawy, czy to co tu powiem, nie zostanie kiedyś wykorzystane przeciwko mnie.
Próbowałam jednak zachować spokój i starałam się myśleć jak najbardziej profesjonalnie. Teraz byliśmy w gabinecie, był magomedykiem, a ja potrzebowałam jego pomocy. Oh gdybym tak mogła teraz wyjść i poczekać na powrót osoby, przed którą nie będę bała się otworzyć. Co za wstyd, gdy powiem ojcu, pod czyje uzdrowicielskie skrzydła trafiłam.
- Rozumiem, że jest lord uzdrowicielem, jednak bardziej komfortowo czułabym się, gdybym mogła rozmawiać z kobietą - stwierdziłam, lekko odwracając wzrok. - Czy jest możliwość przełożenia wizyty na moment, gdy lady Bulstrode będzie mogła mnie przyjąć?
Bardzo liczyłam na to, że Avery się zgodzi, poda mi inny termin, a ja o swoich problemach będę mogła porozmawiać z kimś innym, a nie z nim. W końcu do swoich uzdrowicieli trzeba mieć zaufanie - do niego nie miałam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Znał na pamięć kobiece utrapienia; niewiasty nader często odwiedzały trzecie piętro Szpitalu Świętego Munga, nierzadko ciągnąc za sobą swoich mężów w poszukiwaniu porady, mogącej im pomóc we wspólnym życiu. Avery wzbraniał się przed prowadzeniem podobnych terapii i zazwyczaj odsyłał delikwentkę z kwitkiem, ewentualnie, w drodze naprawdę wielkiej wspaniałomyślności, przekierowując ją do innego uzdrowiciela. Samemu się tego nie tykał, jak to mówiono - szturchnięte smocze łajno zaczyna śmierdzieć, a on wolał uniknąć wstrząsających awantur w swoim gabinecie. Przeważnie kobiece problemy z psychiką zaczynały się i kończyły na rodzinie. Niewierny mąż, niewychowane dzieci, irytujący teściowie, potrzeba samorealizacji... W kółko identyczne śpiewki, na jakie Avery nie miał najmniejszego zamiaru reagować. Po pierwsze, hołdował patriarchalnemu układowi, po drugie nie zamierzał ingerować w czyjeś prywatne dramaty, nie wchodzące zdecydowanie w zakres jego kompetencji. Czasami (już zupełnie odrzucając relację pacjent-uzdrowiciel) dawał niemalże przyjacielską poradę małżonkowi takiej harpii. Bardzo krótką: wbić kobiecie do głowy żelazne zasady i nie tolerować żadnego sprzeciwu.
Lady Yaxley nie mogła jednak przybyć tutaj, aby wypłakać się w ramię i poskarżyć na swego okrutnego małżonka... z tego powodu, iż jeszcze pozostawała panną na wydaniu. Był tego pewny (przypuszczał, że żaden z brukowców nie omieszkałby wspomnieć o ślubie półwili), a kontrolny rzut okiem na drobną dłoń Rosalie tylko potwierdził jego spostrzeżenie. Odpowiedź dziewczęcia rozwiała wszystkie wątpliwości, jednakże Samael nie został powiadomiony o jej konkretnym przypadku. Panna Yaxley była pod pieczą Isoldy (może to z powodu negatywnych stosunków między rodami?), a on zupełnie nie interesował się jej pacjentami, chyba że mógł wytknąć lady Bulstrode rażący błąd. W każdym razie, Avery był gotowy zająć się Rosalie, przypisać jej odpowiednie leki, a nawet być wobec niej uprzejmym. Starał się rozgraniczać prywatne przekonania od wykonywanej pracy: jak dotąd nikt się na niego nie skarżył - ha, a przecież teraz wszystkie negatywne opinie są kierowane do samego Lowe'a - więc nie podejrzewał, by mógł dać do tego bodziec jasnowłosej panience.
-Lady Yaxley... - ciche westchnięcie wyrwało się z jego ust mimowolnie i nie potrafił pohamować lekkiego zażenowania nad równie irracjonalną prośbą - jestem kompetentnym magiipsychiatrą oraz ordynatorem oddziału. Zapewniam, że nie mogła trafić panienka lepiej. Nie zajmuję się kwestiami wewnętrznymi, więc nie ma panienka powodów do wstydu - odpowiedział jak najspokojniej, starając się nie bluzgnąć setką inwektyw nad głupotą Rosalie. Jak widać uroda to nie wszystko.
-Oczywiście, jeśli nadal nie jesteś przekonana, lady, postaram się o umówienie cię do lady Bulstrode. Obawiam się jedynie, czy odwlekanie wizyty nie rzuci się negatywnie na panienki zdrowie - dodał, beznamiętnie spoglądając na Rosalie. Chłodna, acz uprzejma obojętność, pełen profesjonalizm. W gruncie rzeczy, jemu i tak było wszystko jedno.
Lady Yaxley nie mogła jednak przybyć tutaj, aby wypłakać się w ramię i poskarżyć na swego okrutnego małżonka... z tego powodu, iż jeszcze pozostawała panną na wydaniu. Był tego pewny (przypuszczał, że żaden z brukowców nie omieszkałby wspomnieć o ślubie półwili), a kontrolny rzut okiem na drobną dłoń Rosalie tylko potwierdził jego spostrzeżenie. Odpowiedź dziewczęcia rozwiała wszystkie wątpliwości, jednakże Samael nie został powiadomiony o jej konkretnym przypadku. Panna Yaxley była pod pieczą Isoldy (może to z powodu negatywnych stosunków między rodami?), a on zupełnie nie interesował się jej pacjentami, chyba że mógł wytknąć lady Bulstrode rażący błąd. W każdym razie, Avery był gotowy zająć się Rosalie, przypisać jej odpowiednie leki, a nawet być wobec niej uprzejmym. Starał się rozgraniczać prywatne przekonania od wykonywanej pracy: jak dotąd nikt się na niego nie skarżył - ha, a przecież teraz wszystkie negatywne opinie są kierowane do samego Lowe'a - więc nie podejrzewał, by mógł dać do tego bodziec jasnowłosej panience.
-Lady Yaxley... - ciche westchnięcie wyrwało się z jego ust mimowolnie i nie potrafił pohamować lekkiego zażenowania nad równie irracjonalną prośbą - jestem kompetentnym magiipsychiatrą oraz ordynatorem oddziału. Zapewniam, że nie mogła trafić panienka lepiej. Nie zajmuję się kwestiami wewnętrznymi, więc nie ma panienka powodów do wstydu - odpowiedział jak najspokojniej, starając się nie bluzgnąć setką inwektyw nad głupotą Rosalie. Jak widać uroda to nie wszystko.
-Oczywiście, jeśli nadal nie jesteś przekonana, lady, postaram się o umówienie cię do lady Bulstrode. Obawiam się jedynie, czy odwlekanie wizyty nie rzuci się negatywnie na panienki zdrowie - dodał, beznamiętnie spoglądając na Rosalie. Chłodna, acz uprzejma obojętność, pełen profesjonalizm. W gruncie rzeczy, jemu i tak było wszystko jedno.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słysząc jego westchnięcie, momentalnie odwróciłam wzrok. Nie uważałam, aby moje pytanie było głupie, wręcz przeciwnie, nie było w tym nic dziwnego, że chciałam o swoich problemach rozmawiać z kobietą. Tylko druga kobieta może zrozumieć, co tak naprawdę czuje się, gdy widzi się śmierć swojego narzeczonego, tuż przed zawarciem małżeństwa, na które tak bardzo długo się czekało. Chcąc nie chcąc musiałam jednak przyznać rację Avery’emu, mój stan zdrowia mógłby się pogorszyć, jeśli chciałabym czekać na lady Bulstrode. Nie wątpiłam w jego kompetentność, ani w jego posadę, ale w jego szczerość i umiejętność dochowania tajemnicy lekarskiej - już owszem. Chwila ciszy, jaka między nami zapadła, przeciągnęła się zbyt długo, niż by wypadało. W końcu zdecydowałam się spojrzeć na niego ponownie i tym razem to z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie. Westchnienie rezygnacji, poddania się. Chciałam by w końcu ktoś mi pomógł i chyba nie chciałam dłużej czekać, byłam tym już zmęczona i musiałam w końcu zostawić swoją przeszłość za sobą.
Delikatnie zaczęłam, całkowicie nieświadomie, miętosić materiał swojej spódnicy. Z jakiegoś powodu wyjawienie swoich problemów było dla mnie wyjątkowo niemiłym doświadczeniem i w dodatku dość krępującym, bo przygotowałam się raczej na obecność kobiety, a nie mężczyzny. I to jeszcze mężczyzny, któremu absolutnie nie ufałam.
- Po śmierci lorda Black ciągle nawiedzają mnie nocne koszmary - zaczęłam mówić, bardzo cicho i niepewnie. - Nie mogę spać, bo za każdym razem widzę, jak upada martwy… bardzo mnie to męczy.
Spuściłam lekko wzrok, bo nie chciałam patrzeć na Avery’ego w momencie, gdy będę opowiadać mu o tym, co mnie trapi. Wiedziałam wszakże co zobaczę. Spodziewałam się drwiącego uśmieszku, może złośliwego komentarza, a przynajmniej złośliwego tonu, bo komentarza nie wypadało mu wystawić. W każdej chwili byłam gotowa, aby wstać i opuścić to miejsce, jeśli jego zachowanie nie będzie mi odpowiadać i więcej nie postawić swojej nogi na tym oddziale.
- Ostatnio bardzo łatwo wytrącić mnie z równowagi, jednocześnie bardzo łatwo się wzruszam. Ogólnie czuje się przygnębiona, ostatnie wydarzenia nie dają mi spokoju, a ja nie mogę się po tym pozbierać. Śmierć nestora, śmierć lorda Black…
Uniosłam dłoń ku górze, delikatnie masując skórę pomiędzy oczyma. Wszystko się tak nagle na mnie zwaliło, tyle nieszczęść, z którymi sama sobie nie potrafiłam poradzić. I chociaż wiedziałam, że to wszystko przecież nie zależało ode mnie, tak gdzieś z tyłu głowy, cichy głosik szeptał mi, że być może swoimi myślami i swoim zachowaniem sprowadziłam nieszczęście na własny ród. Tak bardzo było mi wstyd, że kiedykolwiek mogłam pomyśleć coś niedobrego o swoim nestorze, że gdy zdarzyła się ta tragedia, te myśli pojawiły się wręcz automatycznie. A zaraz potem pojawił się smutek związany z utratą i ponownym odwleczeniem spełnienia marzenia o zostaniu żoną, co po skumulowaniu nie dawało mi spokojnie żyć.
Delikatnie zaczęłam, całkowicie nieświadomie, miętosić materiał swojej spódnicy. Z jakiegoś powodu wyjawienie swoich problemów było dla mnie wyjątkowo niemiłym doświadczeniem i w dodatku dość krępującym, bo przygotowałam się raczej na obecność kobiety, a nie mężczyzny. I to jeszcze mężczyzny, któremu absolutnie nie ufałam.
- Po śmierci lorda Black ciągle nawiedzają mnie nocne koszmary - zaczęłam mówić, bardzo cicho i niepewnie. - Nie mogę spać, bo za każdym razem widzę, jak upada martwy… bardzo mnie to męczy.
Spuściłam lekko wzrok, bo nie chciałam patrzeć na Avery’ego w momencie, gdy będę opowiadać mu o tym, co mnie trapi. Wiedziałam wszakże co zobaczę. Spodziewałam się drwiącego uśmieszku, może złośliwego komentarza, a przynajmniej złośliwego tonu, bo komentarza nie wypadało mu wystawić. W każdej chwili byłam gotowa, aby wstać i opuścić to miejsce, jeśli jego zachowanie nie będzie mi odpowiadać i więcej nie postawić swojej nogi na tym oddziale.
- Ostatnio bardzo łatwo wytrącić mnie z równowagi, jednocześnie bardzo łatwo się wzruszam. Ogólnie czuje się przygnębiona, ostatnie wydarzenia nie dają mi spokoju, a ja nie mogę się po tym pozbierać. Śmierć nestora, śmierć lorda Black…
Uniosłam dłoń ku górze, delikatnie masując skórę pomiędzy oczyma. Wszystko się tak nagle na mnie zwaliło, tyle nieszczęść, z którymi sama sobie nie potrafiłam poradzić. I chociaż wiedziałam, że to wszystko przecież nie zależało ode mnie, tak gdzieś z tyłu głowy, cichy głosik szeptał mi, że być może swoimi myślami i swoim zachowaniem sprowadziłam nieszczęście na własny ród. Tak bardzo było mi wstyd, że kiedykolwiek mogłam pomyśleć coś niedobrego o swoim nestorze, że gdy zdarzyła się ta tragedia, te myśli pojawiły się wręcz automatycznie. A zaraz potem pojawił się smutek związany z utratą i ponownym odwleczeniem spełnienia marzenia o zostaniu żoną, co po skumulowaniu nie dawało mi spokojnie żyć.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie pomylił się dużo, bo choć przyczyną psychicznej niedyspozycji Rosalie był mężczyzna, to jednak stanowiło to coś znacznie głębszego, niż się po niej spodziewał - acz nadal nic nadzwyczajnego. Po noworocznym Sabacie gabinet Avery'ego pękał w szwach od łkających mu w rękach młódek oraz gołowąsów tuż po Hogwarcie, których debiut nieszczęśliwie zbiegł się z głośnym morderstwem nestorów. Połączenie kilkukrotnego zabójstwa z nieoczekiwanym zgonem męża przy ołtarzu nie mogło przynieść Rosalie niczego dobrego. Prócz koszmarów, powracającego strachu, ataków paniki, czy melancholii. Idealna mieszanka, by uczynić kobietę otępiałą i posłuszną.
-Proszę się uspokoić, lady Yaxley - powiedział stanowczo, zerkając na wymiętą spódnicę oraz nerwowe gesty, jakie wykonywała dłońmi. Jeszcze tego brakowało, by zaczęła demonstrować przed nim całą paletę tików, jakie musiałby odnotować; sądził, że oboje chcieli, aby ta wizyta nie miała kolejnych następstw. Wysłuchał jej przy tym w skupieniu, nie przerywając Rosalie zupełnie, chociaż w kilku momentach czuł niesamowitą ochotę na skomentowanie kobiecych słów. Opisywane objawy raczej przypominały mu początek ciąży, lecz skoro małżeństwo nie zostało jeszcze skonsumowane... nie śmiał posądzać szlachetnej panienki Yaxley o nierząd.
-Chodzi panienka do pracy? - spytał, podnosząc na nią wzrok znad dokumentacji; pióro zawisło nad pergaminem, gdy wyczekiwał na odpowiedź, szczerze licząc, iż będzie ona przecząca. Nawet ta niezbyt bystra niewiasta powinna wiedzieć, iż forsowanie się po tak wstrząsających przeżyciach nie jest zbyt rozsądne - zaś jeśli ona tego nie wiedziała, to ojciec winien zatrzymać ją w domu, choćby i z użyciem siły.
-Jak często pojawiają się koszmary? Każdej nocy? Czy regeneruje się panienka także w dzień? - dociekał dalej Avery. Musiał znać takie informacje, by później odpowiednio dobrać dawkę eliksiru, a już był w stanie zawyrokować, iż nie obejdzie się od środka, gwarantującego sen bez snów.
-Proszę się uspokoić, lady Yaxley - powiedział stanowczo, zerkając na wymiętą spódnicę oraz nerwowe gesty, jakie wykonywała dłońmi. Jeszcze tego brakowało, by zaczęła demonstrować przed nim całą paletę tików, jakie musiałby odnotować; sądził, że oboje chcieli, aby ta wizyta nie miała kolejnych następstw. Wysłuchał jej przy tym w skupieniu, nie przerywając Rosalie zupełnie, chociaż w kilku momentach czuł niesamowitą ochotę na skomentowanie kobiecych słów. Opisywane objawy raczej przypominały mu początek ciąży, lecz skoro małżeństwo nie zostało jeszcze skonsumowane... nie śmiał posądzać szlachetnej panienki Yaxley o nierząd.
-Chodzi panienka do pracy? - spytał, podnosząc na nią wzrok znad dokumentacji; pióro zawisło nad pergaminem, gdy wyczekiwał na odpowiedź, szczerze licząc, iż będzie ona przecząca. Nawet ta niezbyt bystra niewiasta powinna wiedzieć, iż forsowanie się po tak wstrząsających przeżyciach nie jest zbyt rozsądne - zaś jeśli ona tego nie wiedziała, to ojciec winien zatrzymać ją w domu, choćby i z użyciem siły.
-Jak często pojawiają się koszmary? Każdej nocy? Czy regeneruje się panienka także w dzień? - dociekał dalej Avery. Musiał znać takie informacje, by później odpowiednio dobrać dawkę eliksiru, a już był w stanie zawyrokować, iż nie obejdzie się od środka, gwarantującego sen bez snów.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego stanowczy głos sprowadził mnie na ziemię. Spojrzałam z lekkim zdziwieniem najpierw na niego, potem na swoje dłonie i zacisnęłam mocno usta, postanawiając zwracać większą uwagę na to, co robię. Puściłam materiał, dłońmi delikatnie go wyprostowywując, chociaż pogięty materiał nie zechciał powrócić do swojego pierwotnego stanu. Westchnęłam ciężko.
Cieszyłam się, że nie przerwał mi gdy wyjawiałam mu swoje problemy. Przerywanie komuś, w momencie gdy ta osoba właśnie się otwiera, to najgorsze co można zrobić i byłam niemal pewna, że lord Avery doskonale to wiedział. Chociaż równocześnie byłam przekonana o to, że nie jedno słówko cisnęło mu się na usta, tak byłam mu wdzięczna, że był w stanie się powstrzymać. Słowa wypłynęły ze mnie dość spokojnie, a ja poczułam lekką ulgę, że w końcu o moich problemach wie jakiś specjalista, który będzie w stanie mi pomóc. Gdy tylko skończyłam mówić, przyszedł czas na pytania i lord Avery nie zwlekał z ich zadawaniem. Pierwsze padło szybciej niż się tego spodziewałam.
- Staram się wrócić do normalnego trybu życia, lordzie - odpowiedziałam niepewnie, jego wzrok sprawiał wrażenie, jakbym właśnie została przyłapana na robieniu czegoś niedobrego. - Moja praca nie jest ciężka, fakt, że mam teraz nowe obowiązki, jednak dzięki temu mogę się skupić na czymś innym i nie myśleć o tym, co dręczy mnie… w nocy…
Z każdym słowem mój głos cichł, a ja wiedziałam już, co od niego usłyszę i już przygotowywałam się na pogodzenie się ze swoim losem. Chociaż nie byłam pewna, czy się do tego zastosują. Albo inaczej, czy zastosuje się do tego ze swojej własnej woli. Rezygnacja z pracy, chociażby na chwilę, przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Jak sobie pomyślę, że miałabym spędzać cały dzień sama w Yaxley’s Hall, nie mogąc zająć się czymś pożytecznym… trochę przeraża mnie ta myśl. Poza tym, byłam przecież przez miesiąc w Mungu, odpoczęłam. Dlaczego miałabym rezygnować z pracy jeszcze teraz? W dodatku zaraz po awansie?
- Staram się nie przeciążać i odpocząć w dzień, jeśli mam tylko na to chociaż chwilę czasu - odpowiedziałam na ostatnią część pytania. - Koszmary, niemal co noc. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz tak naprawdę spokojnie spałam.
Wiedziałam, że zmęczenie nie jest dla mnie dobre. Mogło to mieć wpływ na moją chorobę, każdy gorszy stan mógł przyczynić się do kolejnego ataku. Nerwy, stres, zmęczenie, a jeszcze niedawno wyszła prawdziwa sytuacja jaka miała miejsce pomiędzy moją kuzynką Darcy, a lordem Bulstrode. Tyle rzeczy ostatnio zajmowało moje myśli.
- Czy to minie? - zapytałam w końcu, już trochę odważniej. - Te koszmary.
Spojrzałam na Avery’ego z widoczną nadzieją w oczach. Naprawdę zależało mi na tym, aby przestało mnie to dręczyć. Gdyby tak nie było, nie byłoby mnie tutaj i na pewno nie rozmawiałabym o tym razem z nim.
Cieszyłam się, że nie przerwał mi gdy wyjawiałam mu swoje problemy. Przerywanie komuś, w momencie gdy ta osoba właśnie się otwiera, to najgorsze co można zrobić i byłam niemal pewna, że lord Avery doskonale to wiedział. Chociaż równocześnie byłam przekonana o to, że nie jedno słówko cisnęło mu się na usta, tak byłam mu wdzięczna, że był w stanie się powstrzymać. Słowa wypłynęły ze mnie dość spokojnie, a ja poczułam lekką ulgę, że w końcu o moich problemach wie jakiś specjalista, który będzie w stanie mi pomóc. Gdy tylko skończyłam mówić, przyszedł czas na pytania i lord Avery nie zwlekał z ich zadawaniem. Pierwsze padło szybciej niż się tego spodziewałam.
- Staram się wrócić do normalnego trybu życia, lordzie - odpowiedziałam niepewnie, jego wzrok sprawiał wrażenie, jakbym właśnie została przyłapana na robieniu czegoś niedobrego. - Moja praca nie jest ciężka, fakt, że mam teraz nowe obowiązki, jednak dzięki temu mogę się skupić na czymś innym i nie myśleć o tym, co dręczy mnie… w nocy…
Z każdym słowem mój głos cichł, a ja wiedziałam już, co od niego usłyszę i już przygotowywałam się na pogodzenie się ze swoim losem. Chociaż nie byłam pewna, czy się do tego zastosują. Albo inaczej, czy zastosuje się do tego ze swojej własnej woli. Rezygnacja z pracy, chociażby na chwilę, przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Jak sobie pomyślę, że miałabym spędzać cały dzień sama w Yaxley’s Hall, nie mogąc zająć się czymś pożytecznym… trochę przeraża mnie ta myśl. Poza tym, byłam przecież przez miesiąc w Mungu, odpoczęłam. Dlaczego miałabym rezygnować z pracy jeszcze teraz? W dodatku zaraz po awansie?
- Staram się nie przeciążać i odpocząć w dzień, jeśli mam tylko na to chociaż chwilę czasu - odpowiedziałam na ostatnią część pytania. - Koszmary, niemal co noc. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz tak naprawdę spokojnie spałam.
Wiedziałam, że zmęczenie nie jest dla mnie dobre. Mogło to mieć wpływ na moją chorobę, każdy gorszy stan mógł przyczynić się do kolejnego ataku. Nerwy, stres, zmęczenie, a jeszcze niedawno wyszła prawdziwa sytuacja jaka miała miejsce pomiędzy moją kuzynką Darcy, a lordem Bulstrode. Tyle rzeczy ostatnio zajmowało moje myśli.
- Czy to minie? - zapytałam w końcu, już trochę odważniej. - Te koszmary.
Spojrzałam na Avery’ego z widoczną nadzieją w oczach. Naprawdę zależało mi na tym, aby przestało mnie to dręczyć. Gdyby tak nie było, nie byłoby mnie tutaj i na pewno nie rozmawiałabym o tym razem z nim.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie uznawał wymówek zarówno w sferze prywatnej, jak i na gruncie relacji pacjent-uzdrowiciel. W jego gabinecie (tudzież tym, należącym do Isoldy) nie przewidywał żadnych sprzeciwów swoim zaleceniom. Niestety nader często szaleńcy oraz desperaci przychodzący po poradę medyczną lub po leki posiadali własną wizję prowadzenia ich terapii. Żałośni idioci, próbujący nieudolnie odwieść Avery'ego od jasno już wyłuszczonych celów oraz zaleceń. Był specjalistą w dziedzinie magiipsychiatrii, a prócz tego szczerze pasjonował się tą dziedziną medycyny, znajdując w niej także punkt zaczepienia w postaci legilimencji. Łączył przyjemne z pożytecznym i po prostu lepiej wiedział, co będzie dobre dla nieszczęśnika skierowanego na jego oddział.
I tak jednak musiał zmagać się z tłumaczeniem tym co bardziej niewydarzonym delikwentom wszystkiego wolniej, dokładniej oraz dosadniej, tracąc przy tym nie tylko cenny czas, ale i również cierpliwość. Obecnie znajdującą się już na skraju wyczerpania, ale na całe szczęście wyćwiczył się już w powściąganiu złości. Temperowanie niedorzecznie rozpieszczonych panien nie leżało w jego kompetencjach, toteż nawet się nie uniósł, jedynie zmarszczył brwi z widocznym niezadowoleniem. Niesłyszalnym jednak w głosie Avery'ego.
-Nie mogę zabronić panience pracować, acz zalecałbym wypoczynek. Tygodniowy, nie dłuższy, lecz decyzję pozostawiam już pani, lady Yaxley - odparł spokojnie, wypisując odpowiedni kwit na pergaminie, ozdabiając go zamaszystym podpisem oraz pieczęcią Munga, dzięki czemu świstek papieru stał się nagle wiążącym dokumentem.
Objawy, jakie opisała Rosalie były w gruncie rzeczy zupełnie normalne. Upiornie realistycznie sny, powtarzalna sekwencja wydarzeń. Musiała to przeżywać raz za razem, ale zniknięcie koszmarów stanowiło jedynie kwestię czasu. Avery'ego interesowały inne niepokojące syndromy, jakie mogły się pojawić u kobiety, a zostałyby przez nią przeoczone. Zrobił stosowną adnotację, po czym wyprostował się na twardym krześle, patrząc na kobietę prześwietlająco.
-Jeszcze coś? Migrena, spadek wagi ciała, melancholia, brak apetytu, wypadanie włosów, spadek odporności, osłabienie organizmu... Coś bardziej niepokojącego, o czym jeszcze mi panienka nie powiedziała? - dopytywał dalej, ciągnąc ją za język - oczywiście, postaram się o to - obiecał, walcząc z pokusą zbagatelizowania problemu koszmarów machnięciem ręki.
I tak jednak musiał zmagać się z tłumaczeniem tym co bardziej niewydarzonym delikwentom wszystkiego wolniej, dokładniej oraz dosadniej, tracąc przy tym nie tylko cenny czas, ale i również cierpliwość. Obecnie znajdującą się już na skraju wyczerpania, ale na całe szczęście wyćwiczył się już w powściąganiu złości. Temperowanie niedorzecznie rozpieszczonych panien nie leżało w jego kompetencjach, toteż nawet się nie uniósł, jedynie zmarszczył brwi z widocznym niezadowoleniem. Niesłyszalnym jednak w głosie Avery'ego.
-Nie mogę zabronić panience pracować, acz zalecałbym wypoczynek. Tygodniowy, nie dłuższy, lecz decyzję pozostawiam już pani, lady Yaxley - odparł spokojnie, wypisując odpowiedni kwit na pergaminie, ozdabiając go zamaszystym podpisem oraz pieczęcią Munga, dzięki czemu świstek papieru stał się nagle wiążącym dokumentem.
Objawy, jakie opisała Rosalie były w gruncie rzeczy zupełnie normalne. Upiornie realistycznie sny, powtarzalna sekwencja wydarzeń. Musiała to przeżywać raz za razem, ale zniknięcie koszmarów stanowiło jedynie kwestię czasu. Avery'ego interesowały inne niepokojące syndromy, jakie mogły się pojawić u kobiety, a zostałyby przez nią przeoczone. Zrobił stosowną adnotację, po czym wyprostował się na twardym krześle, patrząc na kobietę prześwietlająco.
-Jeszcze coś? Migrena, spadek wagi ciała, melancholia, brak apetytu, wypadanie włosów, spadek odporności, osłabienie organizmu... Coś bardziej niepokojącego, o czym jeszcze mi panienka nie powiedziała? - dopytywał dalej, ciągnąc ją za język - oczywiście, postaram się o to - obiecał, walcząc z pokusą zbagatelizowania problemu koszmarów machnięciem ręki.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie byłam najposłuszniejszą szlachcianką, nie w stosunku do osób, za którymi nie przepadałam. Wiedziałam, że stąpam po kruchym lodzie, a moje zachowanie może mi się kiedyś odbić, jednak, jak na razie, spokojnie dawałam sobie radę, wiedząc kiedy przycisnąć, a kiedy opuścić. Pełnym posłuszeństwem obdarowywałam jedynie członków swojej rodziny i im nie ważyłabym się przeciwstawić. Magomedykowi - i owszem. Jednak, będąc już zmęczona swoim stanem, słysząc jego zalecenia, westchnęłam lekko zrezygnowana dając w końcu za wygraną. Ta walka nie była długa.
- Zastosuję się do pańskich zaleceń - przytaknęłam.
Tydzień to nie tak strasznie długo. A jeśli ten odpoczynek ma mi pomóc, to byłam w stanie to zrobić. Nie dla niego, a dla siebie. Chciałam w końcu w pełni stanąć na nogi, nie być ciągle zmęczona i rozkojarzona. Zachowanie skupienia w pracy wymagało ode mnie wiele wysiłku, pewnie nawet więcej niż sama zdawałam sobie sprawę i nie wiedziałam jak długo mi się uda utrzymywać ten stan bez wpływu na mój stan zdrowia.
Zadał mi kolejne pytanie, wymieniając po kolei objawy jakie mogłyby się u mnie pojawić, jednak potrzebowałam na to chwili, aby wszystko przeanalizować. Cofałam się myślami do tyłu, szukając niepokojących symptomów, czy zauważyłam większą ilość włosów na szczotce, czy służka musiała zacisnąć gorset mocniej niż zazwyczaj, czy chorowałam jakoś ostatnio, nie chciałam jeść…
- Melancholia… Gdy leżałam w Mungu, przez cały luty nie mogłam jeść, spadła mi wtedy waga, teraz jem, ale żebym miała jakąś specjalną chęć do tego, to nie. Włosy mi dodatkowo nie wypadają, a przynajmniej nie dostrzegłam tego, a mój organizm ze względu na chorobę zawsze jest osłabiony - odpowiedziałam.
Skoro już doszłam do tego momentu, że wyjawiłam mu swoje problemy, to nie było żadnego powodu dla którego mogłabym cokolwiek ukrywać. Dlatego starałam się opowiedzieć mu wszystko dokładnie na tyle, na ile sama pamiętałam. Byłam mu też wdzięczna za to, że zajmie się moimi koszmarami. Miałam wielką nadzieję, że już niedługo wszystko wróci do normy.
- Zastosuję się do pańskich zaleceń - przytaknęłam.
Tydzień to nie tak strasznie długo. A jeśli ten odpoczynek ma mi pomóc, to byłam w stanie to zrobić. Nie dla niego, a dla siebie. Chciałam w końcu w pełni stanąć na nogi, nie być ciągle zmęczona i rozkojarzona. Zachowanie skupienia w pracy wymagało ode mnie wiele wysiłku, pewnie nawet więcej niż sama zdawałam sobie sprawę i nie wiedziałam jak długo mi się uda utrzymywać ten stan bez wpływu na mój stan zdrowia.
Zadał mi kolejne pytanie, wymieniając po kolei objawy jakie mogłyby się u mnie pojawić, jednak potrzebowałam na to chwili, aby wszystko przeanalizować. Cofałam się myślami do tyłu, szukając niepokojących symptomów, czy zauważyłam większą ilość włosów na szczotce, czy służka musiała zacisnąć gorset mocniej niż zazwyczaj, czy chorowałam jakoś ostatnio, nie chciałam jeść…
- Melancholia… Gdy leżałam w Mungu, przez cały luty nie mogłam jeść, spadła mi wtedy waga, teraz jem, ale żebym miała jakąś specjalną chęć do tego, to nie. Włosy mi dodatkowo nie wypadają, a przynajmniej nie dostrzegłam tego, a mój organizm ze względu na chorobę zawsze jest osłabiony - odpowiedziałam.
Skoro już doszłam do tego momentu, że wyjawiłam mu swoje problemy, to nie było żadnego powodu dla którego mogłabym cokolwiek ukrywać. Dlatego starałam się opowiedzieć mu wszystko dokładnie na tyle, na ile sama pamiętałam. Byłam mu też wdzięczna za to, że zajmie się moimi koszmarami. Miałam wielką nadzieję, że już niedługo wszystko wróci do normy.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pierwszy sukces. Postąpił stosunkowo rozsądnie, szczując Rosalie wizją, iż daje jej wybór, wyraźnie zaznaczając granicę między zachowaniem właściwym, mądrym, takim, jakiego oczekiwałby od niej ojciec (w domyśle), a lekkomyślnym i skrajnie nieodpowiedzialnym. Dzięki tej jakże subtelnej sugestii, bez problemu podjęła właściwą decyzję, w pełni satysfakcjonującą Avery'ego. Kiwnął więc z aprobatą głową i wręczył lady Yaxley zwolnienie, jakie mogłaby przedłożyć swemu przełożonemu, tudzież wysłać sową, by jak najszybciej uregulować sprawy urzędowe. Dobro pacjentów naprawdę leżało mu na sercu - a przynajmniej na sumieniu, bo nie zamierzał utracić praw do wykonywania zawodu - zatem nawet uśmiechnął się lekko. Prawie zwycięsko, aczkolwiek skrywał znakomicie własne emocje, pozostając oszczędnym na bodźce.
-Bardzo dobrze, lady Yaxley - odparł, po chwili opierając się już wygodniej o oparcie twardego krzesła, bezpardonowo anektując je jak swoje własne. Zaplótł dłonie w wieżyczkę, słuchając nieco nudnawej oraz niewiele wnoszącej do jego opinii historii - na Salazara, wystarczyłoby kilka prostych przeczeń - ale patrzył niemalże współczująco, ze zrozumieniem, co stanowiło przecież klucz do nawiązania poprawnych relacji z pacjentem. Avery po krótkim zastanowieniu wyciągnął różdżkę, po czym poinformował Rosalie, że zamierza rzucić na nią kilka zaklęć, w celu poprawienia jej odporności.
- Immunitaris - wypowiedział wyraźnie, kończąc z czarami i wyraźnie widząc, że dziewczę wygląda zdecydowanie lepiej - przed snem proszę zażywać pięć kropel eliksiru słodkiego snu, stopniowo ograniczając dawkę, najpierw do trzech, a potem do jednej kropli. Stosować przez miesiąc, potem koszmary powinny zniknąć. Zapraszam również na wizytę kontrolną za dwa-trzy tygodnie - rzekł Avery, wręczając Rosalie receptę oraz wyraźnie wykaligrafowaną rozpiskę przyjmowania eliksiru.
-Bardzo dobrze, lady Yaxley - odparł, po chwili opierając się już wygodniej o oparcie twardego krzesła, bezpardonowo anektując je jak swoje własne. Zaplótł dłonie w wieżyczkę, słuchając nieco nudnawej oraz niewiele wnoszącej do jego opinii historii - na Salazara, wystarczyłoby kilka prostych przeczeń - ale patrzył niemalże współczująco, ze zrozumieniem, co stanowiło przecież klucz do nawiązania poprawnych relacji z pacjentem. Avery po krótkim zastanowieniu wyciągnął różdżkę, po czym poinformował Rosalie, że zamierza rzucić na nią kilka zaklęć, w celu poprawienia jej odporności.
- Immunitaris - wypowiedział wyraźnie, kończąc z czarami i wyraźnie widząc, że dziewczę wygląda zdecydowanie lepiej - przed snem proszę zażywać pięć kropel eliksiru słodkiego snu, stopniowo ograniczając dawkę, najpierw do trzech, a potem do jednej kropli. Stosować przez miesiąc, potem koszmary powinny zniknąć. Zapraszam również na wizytę kontrolną za dwa-trzy tygodnie - rzekł Avery, wręczając Rosalie receptę oraz wyraźnie wykaligrafowaną rozpiskę przyjmowania eliksiru.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uległość Avery’emu i jego pochwała była dla mnie niemal jak kara. Za jakie grzechy musiałam przez to wszystko przechodzić, największemu wrogowi zdradzać własne problemy. Jedyne co mnie ratowało, to tak zwana lekarska tajemnica, a przynajmniej miałam nadzieję, że lord Avery ją przestrzega i moje problemy nie ujrzą światła dziennego i nie opuści tego pomieszczenia. Kiwnęłam tylko głową, potwierdzając jego słowa, że wiem, że dobrze robię. Patrzyłam na niego, z jakim triumfem odbierał mojego słowa i jak bardzo go to podbudowało, a ja tylko gryzłam się w język, aby nie powiedzieć mu czegoś niemiłego. Niedawno już nakrzyczałam na jednego z magomedyków i nic mi to nie dało, tym razem starałam się, naprawdę starałam się trzymać swoje emocje na wodzy.
Poczułam się dziwnie, gdy wyciągnął różdżkę, którą skierował w moją stronę. Miałam wrażenie, że prędzej trzaśnie we mnie jakimś zaklęciem niż mi pomoże i naprawdę zdziwiłam się, gdy z jego ust zaczęły wypływać lecznicze inkantacje, po których od razu czułam poprawę. Aż moje policzki nabrały koloru, a w oczach pojawił się zdrowy błysk. Wiedziałam, że to nie poprawa na zawsze, a jedynie na bliżej nieokreśloną chwilę, jednak i za to byłam wdzięczna. Wysłuchałam zaleceń dotyczących eliksiru, delikatnie kiwając głową.
- Zjawię się - potwierdziłam.
Po otrzymaniu recepty wstałam z krzesła. Spojrzałam na niego z nadzieją, że następnym razem nie będę musiała widzieć jego, a przyjmie mnie lady Bulstrode, tak jak było to ustalone. Chciałam już opuścić to miejsce, więc jedynie dygnęłam mu grzecznie, pożegnałam się i wyszłam z gabinetu, kierując się w stronę kominka, którym mogłam dostać się do domu.
zt oboje
Poczułam się dziwnie, gdy wyciągnął różdżkę, którą skierował w moją stronę. Miałam wrażenie, że prędzej trzaśnie we mnie jakimś zaklęciem niż mi pomoże i naprawdę zdziwiłam się, gdy z jego ust zaczęły wypływać lecznicze inkantacje, po których od razu czułam poprawę. Aż moje policzki nabrały koloru, a w oczach pojawił się zdrowy błysk. Wiedziałam, że to nie poprawa na zawsze, a jedynie na bliżej nieokreśloną chwilę, jednak i za to byłam wdzięczna. Wysłuchałam zaleceń dotyczących eliksiru, delikatnie kiwając głową.
- Zjawię się - potwierdziłam.
Po otrzymaniu recepty wstałam z krzesła. Spojrzałam na niego z nadzieją, że następnym razem nie będę musiała widzieć jego, a przyjmie mnie lady Bulstrode, tak jak było to ustalone. Chciałam już opuścić to miejsce, więc jedynie dygnęłam mu grzecznie, pożegnałam się i wyszłam z gabinetu, kierując się w stronę kominka, którym mogłam dostać się do domu.
zt oboje
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gabinet Isoldy Bulstrode
Szybka odpowiedź