Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Sowia poczta
AutorWiadomość
Sowia poczta
Hogsmeade nie obejdzie się bez poczty - najczęściej korzystają z niej mieszkańcy, ale można tutaj spotkać uczniów oraz nauczycieli, którzy z jakiegoś powodu nie korzystają z sowiarni na terenie szkoły. Do budynku w pobliżu lasu wpadają i wypadają sowy. W placówce pracują tylko dwie osoby, dlatego pomieszczenia nie grzeszą czystością; najczęściej samodzielnie musisz wybrać swoją sowę - część z nich przebywa na specjalnych drążkach, inne przysypiają we wgłębieniach kamiennych ścian oraz miejscach transmutowanych w dziuple drzew. Przed wyborem warto ubrać specjalne rękawice z grubej skóry, by uniknąć bliskiego spotkania z ostrymi dziobami i pazurami - w końcu mało która sowa przepada za niespodziewanym budzeniem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:02, w całości zmieniany 2 razy
Londyn zostawiła daleko za sobą, nie oglądała się też w tył. Dym unosił się wysoko ponad dachy, był widoczny z daleka, a smród ognia i spalenizny towarzyszył jej jeszcze długo. Była pewna, że nim przesiąkła; deszcz nie mógł tak szybko zmyć tego zapachu, a po chwili w końcu ustał, gdy udało im się wylecieć za przywołanej przez siebie chmury. Na przedmieściach się rozdzieliły. Straciła z oczu Marcellę już wcześniej, ale była pewna, że nic jej nie jest i bezpiecznie trafiła do domu. Z dala od Londynu i Hensley mogła się już teleportować, więc objęła ją mocno na pożegnanie i ruszyła dalej. Nie była jeszcze pewna dokąd, więc za swój cel początkowy cel obrała Pub pod Trzema Miotłami, gdzie zamierzała wypić co najmniej jeden grzany miód z korzeniami. I tam odpocząć, przemyśleć, ukoić nerwy, rozgrzać się. Nim jednak dotarła, zatrzymała się pod sowią pocztą. Chciała wysłać list — już teraz. To nie mogło czekać, ani do rana, ani nim dotrze do siebie; a wcześniej musiała poinformować Tonks, o sytuacji — by gwardzistka nie pchała się do Londynu w tej chwili. Pożar został opanowany, przynajmniej względnie. Deszcz powinien dokończyć sprawę, wielokrotnie rzucone zaklęcie przez wielu czarodziejów na raz odnosiło skutek, a fioletowe chmury dymu utrudniły rozprzestrzenianie się ognia. Trudno powiedzieć, czy było w porządku. Niewiele brakowało, a szatańska pożoga pochłonęłaby kolejne ludzkie istnienia. I dlaczego? Wydawało jej się to absurdalne. Chcąc zniszczyć powiększoną do monstrualnych rozmiarów karykaturę rzucili się na tak mordercze zaklęcie; ogień, który strawił nie tylko plakat, ale i połowę zrujnowanej wieży zegarowej, mógł zniszczyć całe centrum Londynu. Nie wiedziała, czy był to plan bestii pozbawionych sumienia, czy akt desperacji.
Czymkolwiek to było, miały to już za sobą.
— Expecto patronum— wyszeptała, wykonując lekki ruch prawym nadgarstkiem, skupiając się z całych sił na chwilach spędzonych z bratem, kiedy to odrywał ją od ziemi, trzymając w ramionach mocno; kiedy to wznosili się ku niebu na miotle po raz pierwszy. Liczyła na to, że świetlisty jeleń pomknie jak najszybciej do Tonks i uspokoi ją, a przede wszystkim, powstrzyma przed ruszeniem na Londyn.
| zt (chyba, że nie wyjdzie)
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
| 19 września
Zwykle w takich chwilach czuła zdenerwowanie, ale nie tym razem. Teraz panna Grey była przede wszystkim podekscytowana. Oczywiście strach czaił się gdzieś za rogiem, podobnie jak smutek i lęk o najbliższych, ale te emocje na razie zepchnęła na dalszy plan. Zresztą, czuła je od miesięcy. Zdążyła się przyzwyczaić.
Ale teraz miała plan. Plan, który właśnie zaczynała w pełni realizować. Wymyślony z przyjaciółką i zrealizowany w gronie zaufanych, którzy naprawdę chcieli zrobić różnicę na tym podłym świecie, choć niekoniecznie używając do tego różdżki i przemocy. I to... to było piękne. Dlatego podekscytowanie przyćmiewało wszystkie inne emocje.
Ubrała się w płaszcz zakrywający jej włosy. Zresztą, ich kolor również zmieniła, z rudego na ciemny brąz. Szyję dziewczyny otaczała chustka, a ona sama szła zgarbiona, jakby trochę trzęsła się z zimna. A przynajmniej miała nadzieję, że to wygląda w ten sposób. Nikt nie powinien jej tu rozpoznać. Nie miała raczej w Hogsmeade znajomych i w miasteczku była ostatnio kilka miesięcy temu razem z Johnatanem, więc szansa, że ktoś rozpozna w tej brązowowłosej, zakapturzonej postaci nią samą była nikła. Nawet sylwetę miała przecież nieco inną, ukrytą pod płaszczem. Zwykle nie chodziła w ten sposób. Naprawdę starała się to wszystko przemyśleć tak dokładnie, jak tylko się da.
Skręciła w stronę sowiej poczty i stanęła w niezbyt długiej kolejce do okienka. Czekała cierpliwie, niewiele mówiąc, wiedząc, że nadmierna nerwowość wcale nie będzie świadczyła na jej korzyść. A gdy już mogła, podeszła do okienka.
Podała kobiecie datę i zgłosiła prostą prośbę. Potrzebuje wszystkich sów, które będą dostępne – a jeśli się da, to i jedną więcej. Spytana o to, po co jej taka ilość ptaków, odparła, że musi rozesłać pakunki do przyjaciół i ich rodzin, a jedna sowa nie uniesie więcej, niż jeden. Kobieta obsługująca ją spojrzała sceptycznie, ale ostatecznie przytaknęła. Podała cenę i ilość ptaków. Gwen mruknęła coś o tym, że liczyła na więcej i że właściwie to jest całkiem duże zdzierstwo, szczególnieszczególnie że jej paczki nie dotrą nawet do połowy osób, ale koniec końców pochyliła się nad dokumentem i złożyła podpis, podpisując się jakże pasującym do jej brązowych włosów nazwiskiem – Red.
Zapłaciła kobiecie należną sumę, omówiła detale pożyczenia sów, a następnie ruszyła ku wyjściu, idąc nieco szybciej od przeciętnego przechodnia. Mimo wszystko była jednak nerwowa. Tak odrobinkę. Ale jednak była.
| wynajmuję 15 sów, 5x15=75PM, zt
Zwykle w takich chwilach czuła zdenerwowanie, ale nie tym razem. Teraz panna Grey była przede wszystkim podekscytowana. Oczywiście strach czaił się gdzieś za rogiem, podobnie jak smutek i lęk o najbliższych, ale te emocje na razie zepchnęła na dalszy plan. Zresztą, czuła je od miesięcy. Zdążyła się przyzwyczaić.
Ale teraz miała plan. Plan, który właśnie zaczynała w pełni realizować. Wymyślony z przyjaciółką i zrealizowany w gronie zaufanych, którzy naprawdę chcieli zrobić różnicę na tym podłym świecie, choć niekoniecznie używając do tego różdżki i przemocy. I to... to było piękne. Dlatego podekscytowanie przyćmiewało wszystkie inne emocje.
Ubrała się w płaszcz zakrywający jej włosy. Zresztą, ich kolor również zmieniła, z rudego na ciemny brąz. Szyję dziewczyny otaczała chustka, a ona sama szła zgarbiona, jakby trochę trzęsła się z zimna. A przynajmniej miała nadzieję, że to wygląda w ten sposób. Nikt nie powinien jej tu rozpoznać. Nie miała raczej w Hogsmeade znajomych i w miasteczku była ostatnio kilka miesięcy temu razem z Johnatanem, więc szansa, że ktoś rozpozna w tej brązowowłosej, zakapturzonej postaci nią samą była nikła. Nawet sylwetę miała przecież nieco inną, ukrytą pod płaszczem. Zwykle nie chodziła w ten sposób. Naprawdę starała się to wszystko przemyśleć tak dokładnie, jak tylko się da.
Skręciła w stronę sowiej poczty i stanęła w niezbyt długiej kolejce do okienka. Czekała cierpliwie, niewiele mówiąc, wiedząc, że nadmierna nerwowość wcale nie będzie świadczyła na jej korzyść. A gdy już mogła, podeszła do okienka.
Podała kobiecie datę i zgłosiła prostą prośbę. Potrzebuje wszystkich sów, które będą dostępne – a jeśli się da, to i jedną więcej. Spytana o to, po co jej taka ilość ptaków, odparła, że musi rozesłać pakunki do przyjaciół i ich rodzin, a jedna sowa nie uniesie więcej, niż jeden. Kobieta obsługująca ją spojrzała sceptycznie, ale ostatecznie przytaknęła. Podała cenę i ilość ptaków. Gwen mruknęła coś o tym, że liczyła na więcej i że właściwie to jest całkiem duże zdzierstwo, szczególnieszczególnie że jej paczki nie dotrą nawet do połowy osób, ale koniec końców pochyliła się nad dokumentem i złożyła podpis, podpisując się jakże pasującym do jej brązowych włosów nazwiskiem – Red.
Zapłaciła kobiecie należną sumę, omówiła detale pożyczenia sów, a następnie ruszyła ku wyjściu, idąc nieco szybciej od przeciętnego przechodnia. Mimo wszystko była jednak nerwowa. Tak odrobinkę. Ale jednak była.
| wynajmuję 15 sów, 5x15=75PM, zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
stąd
Z jednej sowiej poczty, Steffen i Reggie dostali się do drugiej - tym razem do Szkocji. Serce biło mu szybko, a dłonie drżały. Tangwystl została jeszcze chwilę w Londynie, ale miała do nich dołączyć w miarę możliwości. Cattermole czułby się pewniej w jej obecności, widział z jaką wprawą nałożyła Salvio Hexia, dzięki któremu pan Owley mógł spokojnie dokończyć wysyłanie listów o spalonym numerze "Proroka Codziennego." Sam rozlał jednak mleko, więc sam musiał je posprzątać. No i nie był sam - Reggie postanowił wiernie towarzyszyć mu do wszystkich lokacji na jego liście, wielu Zakonników odpowiedziało też na jego paniczną korespondencję, a Wujek Stevie stworzył świstokliki. Wdech-wydech. Może zdążą?
-Dziękuję ci, zdjąłeś tego Kameleona jak ekspert... Naprawdę nie wiem, co się stało, musiałem się rozproszyć... to się już nie powtórzy. - wydyszał Steff, podczas biegu z Pokątnej na obrzeża Londynu. Dopiero stamtąd mogli teleportować się do Hogsmeade, ale na szczęście rzucone przed pocztą Cito przyśpieszyło ich ruchy. Działanie zaklęcia minęło gdzieś w drodze, więc przed teleportacją Steff dostał zadyszki.
-Teleportujemy się do Hogsmeade. W Sowiej Poczcie pracuje pani Stark, rozprowadza "Proroka" i może nie zdążyła jeszcze wysłać wszystkich numerów do kurierów. Musimy poprosić ją, by zniszczyć gazetę i by ostrzegła wszystkie swoje kontakty, tak jak pan Owley. - zapowiedział Reggiemu. Znał panią Stark jeszcze z czasów Hogwartu, była dość... surowa. Jak on jej to wytłumaczy?
Znaleźli się przed pocztą, a Steff energicznie wszedł do środka. Lokal był malutki, pani Stark znajdowała się w nim sama. Na widok dwóch młodzieńców uniosła brwi, krytycznym wzrokiem omiatając ich fryzury. Jeśli Reggie kiedykolwiek wysyłał stąd listy lub wypożyczał sowy - a któryż bywalec Hogsmeade tego nie robił, jeśli ich ukochana sowa akurat zachorowała lub chciał wysłać kilka listów na raz? - to doskonale wiedział, że pani Stark miała świetną pamięć do twarzy. Pomimo podeszłego wieku, trzymała się prosto jak struna, włosy miała upięte w ciasny koczek, a spojrzenie znad drucianych okularów było bystre i surowe.
-Proszę pani... - Steff przeważnie zwracał się do wspólników w ruchu oporu po imieniu, ale pani Stark była starsza i się jej bał. -...podobno piękna dziś pogoda w Carrowmoore. - pośpiesznie rzucił hasło, ale pani Stark i tak go poznała. Spojrzenie miał rozbiegane, więc kobieta niecierpliwie skinęła głową, na znak, że mogą mówić swobodnie. Steff odetchnął. Wiedział zresztą, że poczta ma tylko dwóch pracowników i oboje działali po stronie czytelników "Proroka."
-Numer Proroka dotarł w ręce wrogów, lokacje na stronie szóstej są spalone, trzeba wszystkich ewakuować. Jeśli ma pani gazety na zapleczu, musimy je spalić i będziemy potrzebować pani pomocy w rozesłaniu listów do kurierów. - Hogsmeade nie było Londynem, raczej nikt nie napadnie tu pani Stark, ale ostrożność nigdy nie zaszkodzi. Kobieta zmroziła ich spojrzeniem, wyraźnie domagając się wyjaśnień, ale posłusznie otworzyła drzwi na zaplecze i zamknęła na klucz drzwi wejściowe, wieszając na nich napis, że idzie na przerwę.
-Salvio Hexia. - rzucił Steffen, aby nikt z zewnątrz nie zobaczył krzątających się przy gazetach i sowach osób. Chyba świeże szkockie powietrze dobrze na niego podziałało, bo zaklęcie udało się od razu. Wraz z Reggiem i panią Stark zniknęli za niewidzialną barierą, a Steff podszedł do zgromadzonych na zapleczu numerów "Proroka."
Żegnajcie.
-Reggie, pilnuj żeby ogień się nie rozprzestrzenił. Lacarnum Inflamare. - szepnął, dotykając świeżych gazet różdżką i uważając, by nie stykały się z niczym... ważnym. Stos "Proroka Codziennego" zajął się ogniem. Steff odczekał, aż papier się zwęgli, gotów do gaszenia żywiołu, aż w końcu rzucił: -Balneo.
Posprzątają to i mogą biec dalej - panią Stark czeka zaś przedpołudnie spędzone na gorączkowym pisaniu listów, a dla mieszkańców Hogsmeade zabraknie dziś sów.
rzuty, wszystko udane
Z jednej sowiej poczty, Steffen i Reggie dostali się do drugiej - tym razem do Szkocji. Serce biło mu szybko, a dłonie drżały. Tangwystl została jeszcze chwilę w Londynie, ale miała do nich dołączyć w miarę możliwości. Cattermole czułby się pewniej w jej obecności, widział z jaką wprawą nałożyła Salvio Hexia, dzięki któremu pan Owley mógł spokojnie dokończyć wysyłanie listów o spalonym numerze "Proroka Codziennego." Sam rozlał jednak mleko, więc sam musiał je posprzątać. No i nie był sam - Reggie postanowił wiernie towarzyszyć mu do wszystkich lokacji na jego liście, wielu Zakonników odpowiedziało też na jego paniczną korespondencję, a Wujek Stevie stworzył świstokliki. Wdech-wydech. Może zdążą?
-Dziękuję ci, zdjąłeś tego Kameleona jak ekspert... Naprawdę nie wiem, co się stało, musiałem się rozproszyć... to się już nie powtórzy. - wydyszał Steff, podczas biegu z Pokątnej na obrzeża Londynu. Dopiero stamtąd mogli teleportować się do Hogsmeade, ale na szczęście rzucone przed pocztą Cito przyśpieszyło ich ruchy. Działanie zaklęcia minęło gdzieś w drodze, więc przed teleportacją Steff dostał zadyszki.
-Teleportujemy się do Hogsmeade. W Sowiej Poczcie pracuje pani Stark, rozprowadza "Proroka" i może nie zdążyła jeszcze wysłać wszystkich numerów do kurierów. Musimy poprosić ją, by zniszczyć gazetę i by ostrzegła wszystkie swoje kontakty, tak jak pan Owley. - zapowiedział Reggiemu. Znał panią Stark jeszcze z czasów Hogwartu, była dość... surowa. Jak on jej to wytłumaczy?
Znaleźli się przed pocztą, a Steff energicznie wszedł do środka. Lokal był malutki, pani Stark znajdowała się w nim sama. Na widok dwóch młodzieńców uniosła brwi, krytycznym wzrokiem omiatając ich fryzury. Jeśli Reggie kiedykolwiek wysyłał stąd listy lub wypożyczał sowy - a któryż bywalec Hogsmeade tego nie robił, jeśli ich ukochana sowa akurat zachorowała lub chciał wysłać kilka listów na raz? - to doskonale wiedział, że pani Stark miała świetną pamięć do twarzy. Pomimo podeszłego wieku, trzymała się prosto jak struna, włosy miała upięte w ciasny koczek, a spojrzenie znad drucianych okularów było bystre i surowe.
-Proszę pani... - Steff przeważnie zwracał się do wspólników w ruchu oporu po imieniu, ale pani Stark była starsza i się jej bał. -...podobno piękna dziś pogoda w Carrowmoore. - pośpiesznie rzucił hasło, ale pani Stark i tak go poznała. Spojrzenie miał rozbiegane, więc kobieta niecierpliwie skinęła głową, na znak, że mogą mówić swobodnie. Steff odetchnął. Wiedział zresztą, że poczta ma tylko dwóch pracowników i oboje działali po stronie czytelników "Proroka."
-Numer Proroka dotarł w ręce wrogów, lokacje na stronie szóstej są spalone, trzeba wszystkich ewakuować. Jeśli ma pani gazety na zapleczu, musimy je spalić i będziemy potrzebować pani pomocy w rozesłaniu listów do kurierów. - Hogsmeade nie było Londynem, raczej nikt nie napadnie tu pani Stark, ale ostrożność nigdy nie zaszkodzi. Kobieta zmroziła ich spojrzeniem, wyraźnie domagając się wyjaśnień, ale posłusznie otworzyła drzwi na zaplecze i zamknęła na klucz drzwi wejściowe, wieszając na nich napis, że idzie na przerwę.
-Salvio Hexia. - rzucił Steffen, aby nikt z zewnątrz nie zobaczył krzątających się przy gazetach i sowach osób. Chyba świeże szkockie powietrze dobrze na niego podziałało, bo zaklęcie udało się od razu. Wraz z Reggiem i panią Stark zniknęli za niewidzialną barierą, a Steff podszedł do zgromadzonych na zapleczu numerów "Proroka."
Żegnajcie.
-Reggie, pilnuj żeby ogień się nie rozprzestrzenił. Lacarnum Inflamare. - szepnął, dotykając świeżych gazet różdżką i uważając, by nie stykały się z niczym... ważnym. Stos "Proroka Codziennego" zajął się ogniem. Steff odczekał, aż papier się zwęgli, gotów do gaszenia żywiołu, aż w końcu rzucił: -Balneo.
Posprzątają to i mogą biec dalej - panią Stark czeka zaś przedpołudnie spędzone na gorączkowym pisaniu listów, a dla mieszkańców Hogsmeade zabraknie dziś sów.
rzuty, wszystko udane
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wydawało się, że sekundy mknęły wolniej niż ich duet czupryn, które starały się obskoczyć najwięcej ze wszystkich, możliwych punktów. Kolejnym przystankiem stało się Hogsmeade i Weasley nie miał zamiaru choćby w najmniejszym stopniu zwalniać szaleńczego tempa napędzającego ich kroki.
- Trochę praktyki. – powiedział z lekkim uśmiechem, myśląc o wszystkich tych felernych sytuacjach, kiedy musiał ratować własną skórę zaklęciem Finite. Praktyka czasem wchodziła w krew, uławiając rzucanie zaklęć w przyszłości, choć kto wie, czy w tym przypadku nie była to presja? Pomimo piętrzących się obaw metamorfomag potrafił odciąć swoje żywe emocje, skupiając się na działaniu. Wiedźmia Straż wytępiła z niego wiele z bardzo niepraktycznych zachowań. Teleportował się niemalże w tym samym czasie co Steffen.
Wiadomo, że czasem stresujące momenty potrafiły zabrać sporo ze zdolności i możliwości, a tego zdecydowanie nie pożądali. Przystanął przed drzwiami, zwracając się bezpośrednio do chłopaka.
– Wiem, że to może wydawać się trudne, ale zdystansuj się od tego stresu; będziesz bardziej efektywny. – rzucił wprost, choć jego spojrzenie było skupione na wnętrzu pomieszczenia, do którego praktycznie zaraz weszli. Nie było czasu na odpowiedzi, ponieważ Steffen przeszedł od razu do rzeczy. Widok jego lekko spiętej twarzy dawał Weasleyowi jakiś znak, choć metamorfomag nie był do końca pewien, co było tego powodem. Nie byłoby to dziwne, gdyby dwudziestodwulatek nie był w stanie sobie wybaczyć całego zajścia związanego z ewakuacją, gdzie Weasley jeszcze mówi mu o dystansie. Z drugiej strony istniała też postać kobieciny, która miała zarówno we wzroku, jak i swojej postawie bardzo dużo z tej profesorskiej, którą należy respektować. Przemieniony rudzielec chyba jakby mimowolnie lekko wyprostował się, nawet nie myśląc o tym, że jego postaci portowego chłystka nie wypadało poprawnie stać.
- Mały Jim, kłaniam się. – skinął lekko głową, dostosowując się pod komendy Steffena, który przecież był bardziej zorientowany w tym, co gdzie leżało i w jakim stanie być powinno. Jego rolą było pilnowanie, do czego zabrał się niemalże od razu. Na szczęście tym razem wszystkie zaklęcia Steffen wykonał w sposób perfekcyjny, oszczędzając im jeszcze dodatkowy czas na teleportację do kolejnych punktów. Wychodząc, Weasley podszedł jeszcze do piszącej kobieciny i bez zbędnych ceregieli poradził jej – Proponuję zmienić trochę fryzurę, a listy przesłać od jednego z okolicznych przyjaciół. To miejsce nie jest już bezpieczne.
Jej wzrok wyrażał aprobatę i zrozumienie. Nie mogli tam zostać, co stało się jasne i bardzo znaczące w przypadku ewentualnych wizyt osób niepowołanych. Kątem oka obserwował, jak dwójka w pośpiechu zbiera kałamarze i resztę wszystkich elementów potrzebnych do skreślenia kilku prostych słów. Weasley wierzył, że im się to uda. Nie było przecież innego wyjścia!
Ostatni rzut wzrokiem po pomieszczeniu i już zniknęli za drzwiami wyjściowymi, kierując się do punktu aportacyjnego i kolejnej lokacji!
- Następna Cliodna - przed tym hotelem "Elizabeth". Prześlij Patronusa do tamtej dziewczyny. - zaproponował Steffenowi, przypominając sobie jedną z nazw miejsc z 6 strony. Oczywiście nie miał pojęcia, jak nazywała się ich towarzyszka, toteż nie był w stanie dookreślić, gdzie miał trafić ten patronus. Tym bardziej że nie wiedział wszystkiego, co było dosyć wyjątkową i mało komfortową sytuacją, ale nie mógł przecież wymagać czegokolwiek więcej. Steffen potrzebował pomocy.
| zt.x2 -> kontynuujemy tutaj
- Trochę praktyki. – powiedział z lekkim uśmiechem, myśląc o wszystkich tych felernych sytuacjach, kiedy musiał ratować własną skórę zaklęciem Finite. Praktyka czasem wchodziła w krew, uławiając rzucanie zaklęć w przyszłości, choć kto wie, czy w tym przypadku nie była to presja? Pomimo piętrzących się obaw metamorfomag potrafił odciąć swoje żywe emocje, skupiając się na działaniu. Wiedźmia Straż wytępiła z niego wiele z bardzo niepraktycznych zachowań. Teleportował się niemalże w tym samym czasie co Steffen.
Wiadomo, że czasem stresujące momenty potrafiły zabrać sporo ze zdolności i możliwości, a tego zdecydowanie nie pożądali. Przystanął przed drzwiami, zwracając się bezpośrednio do chłopaka.
– Wiem, że to może wydawać się trudne, ale zdystansuj się od tego stresu; będziesz bardziej efektywny. – rzucił wprost, choć jego spojrzenie było skupione na wnętrzu pomieszczenia, do którego praktycznie zaraz weszli. Nie było czasu na odpowiedzi, ponieważ Steffen przeszedł od razu do rzeczy. Widok jego lekko spiętej twarzy dawał Weasleyowi jakiś znak, choć metamorfomag nie był do końca pewien, co było tego powodem. Nie byłoby to dziwne, gdyby dwudziestodwulatek nie był w stanie sobie wybaczyć całego zajścia związanego z ewakuacją, gdzie Weasley jeszcze mówi mu o dystansie. Z drugiej strony istniała też postać kobieciny, która miała zarówno we wzroku, jak i swojej postawie bardzo dużo z tej profesorskiej, którą należy respektować. Przemieniony rudzielec chyba jakby mimowolnie lekko wyprostował się, nawet nie myśląc o tym, że jego postaci portowego chłystka nie wypadało poprawnie stać.
- Mały Jim, kłaniam się. – skinął lekko głową, dostosowując się pod komendy Steffena, który przecież był bardziej zorientowany w tym, co gdzie leżało i w jakim stanie być powinno. Jego rolą było pilnowanie, do czego zabrał się niemalże od razu. Na szczęście tym razem wszystkie zaklęcia Steffen wykonał w sposób perfekcyjny, oszczędzając im jeszcze dodatkowy czas na teleportację do kolejnych punktów. Wychodząc, Weasley podszedł jeszcze do piszącej kobieciny i bez zbędnych ceregieli poradził jej – Proponuję zmienić trochę fryzurę, a listy przesłać od jednego z okolicznych przyjaciół. To miejsce nie jest już bezpieczne.
Jej wzrok wyrażał aprobatę i zrozumienie. Nie mogli tam zostać, co stało się jasne i bardzo znaczące w przypadku ewentualnych wizyt osób niepowołanych. Kątem oka obserwował, jak dwójka w pośpiechu zbiera kałamarze i resztę wszystkich elementów potrzebnych do skreślenia kilku prostych słów. Weasley wierzył, że im się to uda. Nie było przecież innego wyjścia!
Ostatni rzut wzrokiem po pomieszczeniu i już zniknęli za drzwiami wyjściowymi, kierując się do punktu aportacyjnego i kolejnej lokacji!
- Następna Cliodna - przed tym hotelem "Elizabeth". Prześlij Patronusa do tamtej dziewczyny. - zaproponował Steffenowi, przypominając sobie jedną z nazw miejsc z 6 strony. Oczywiście nie miał pojęcia, jak nazywała się ich towarzyszka, toteż nie był w stanie dookreślić, gdzie miał trafić ten patronus. Tym bardziej że nie wiedział wszystkiego, co było dosyć wyjątkową i mało komfortową sytuacją, ale nie mógł przecież wymagać czegokolwiek więcej. Steffen potrzebował pomocy.
| zt.x2 -> kontynuujemy tutaj
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Sowia poczta
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade