Wydarzenia


Ekipa forum
Eleanor Flint
AutorWiadomość
Eleanor Flint [odnośnik]22.03.16 16:29

Eleanor Miranda Flint

Data urodzenia: 3 styczeń 1933r.
Nazwisko matki: Carrow
Miejsce zamieszkania: rodzinna posiadłość w Rutland
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: brak, ale kształci się na alchemika (w Mungu)
Wzrost: 168 cm
Waga: 54 kg
Kolor włosów: jasno brązowy
Kolor oczu: zielony
Znaki szczególne: parę drobnych pieprzyków na brodzie, zwykle skrzętnie chowanych pod warstewką pudru; alabastrowa cera; zawsze obecna, charakterystyczna woń olejku różanego, pochodzącego z róż hodowanych w matczynej szklarni; malutki zegarek na wisiorku, schowany pod eleganckimi szatami


Spieszyła się.

Znów gdzieś gnała. Przepełniona dziecięcą energią, chęcią życia, zawsze w ruchu i prawie zawsze spóźniona. Mówiono, że za wolno przyswaja wykładane nauki, że za dużo czasu spędza przy swojej toaletce, potem że za długo zwleka z podjęciem kursu na alchemika i w końcu ociąga się z zamążpójściem. Wiecznie tę parę minut, godzin, dni, miesięcy, lat spóźniona, zatrzymana bezsensownymi komplikacjami, w tyle ze wszystkim oraz za wszystkimi. Pospieszana, niekiedy i strofowana, wyczulona na punkcie zmarnowanych chwil, wiecznie spoglądająca na otaczające ją tarcze, przesuwające się wskazówki, zaskoczona życiem, które niepostrzeżenie ulatuje przez drobne palce, niczym przysłowiowe ziarenka piasku. Przez wiele lat obce było jej pojęcie słowa wytchnienie, a jakiekolwiek przerwy, patrzenie wstecz znajdowały się daleko poza zasięgiem wzroku. Była nieustającą karuzelą nakręconą zręcznymi, szlachetnymi dłoniami.

Jednak przez długi czas zwyczajnie zdawała się tego nie dostrzegać.

Dom rodzinny kojarzył jej się przecież przede wszystkim z zapachem ziół, którymi zawsze przesiąknięte były matczyne rękawy sukni, z zakwitającymi drzewami, ojcem ćmiącym po kryjomu fajkę oraz chłopcem o tęczówkach ciemnych jak noc. Matka często mówiła, że takie oczy mają Garborogi i lepiej nie patrzeć w nie zbyt często. Mówiła też, że prędzej umrze niż odda w jego ręce swoje kociołki, choć z tego, co udało się zauważyć, całkiem dobrze obchodził się z eliksirami. Niestety nieustająca niechęć oraz zwykła kobieca zazdrość, pomimo wysiłków ojca, przez wiele lat spędzały sen z powiek domowników, czyniąc z leśnej posiadłości prowizoryczne pole bitwy.

Od samego początku stanowisko Eleanor w tej, jak zresztą w każdej innej kwestii, było wytyczone. Nie mogła wybierać, choć pewnie z czasem z zaskoczeniem odkryłaby że jej zdanie pokrywa się z tym, co mówiła matka. Apodyktyczna, niezwykle uparta kobieta, która poprzysięgła zadbać, aby córka i jednocześnie jedyne dziecko, które według niej miało realne prawo zamieszkiwać ich dom, nie ucierpiało z powodu tego, iż nie urodziło się synem. Wyjątkowo więc uważnie pilnowała jej wczesnej edukacji, dbała, aby zdołała dobrze poznać etykietę, historię, języki, a przede wszystkim szlifowała swój dar rozmowy ze zwierzętami kopytnymi oraz umiała jeździć konno. A gdy tylko zaczęły objawiać się również inne magiczne umiejętności, zabierała do własnej pracowni, gdzie jeszcze wtedy ogromnymi, rozmarzonymi oczami pozwalała podziwiać alchemików zajmujących się przygotowywaniem lekarstw, kolorowym obłokom unoszący się z nad kociołków i dziwacznym ingrediencją ułożonym na blatach, słuchając przy tym gładkich obietnic na temat tego, że kiedyś to ona zajmie jej miejsce, że będzie tworzyć najskuteczniejsze eliksiry spośród wszystkich, jakie powstają.

Chłonąc wszystkie te zbyt wczesne przyrzeczenia, z dziecinną naiwnością wierząc w każde słowo padające z ust matki (czemuż miałaby nie wierzyć? ona zawsze przecież mówiła prawdę), wyrastała na pełną życia, sprytną i wyjątkowo krnąbrną latorośl. Ojciec nie raz śmiał się, że w tych anielskich oczkach tlą się szatańskie chochliki, choć przecież nigdy tak naprawdę nie miał okazji dostrzec swojej córki zachowującej się niewłaściwie, chociażby złośliwie kopiącej pod stołem Zethara, gdy podczas rodzinnego obiadu ośmielił się choć na moment zagarnąć dla siebie całą uwagę głowy rodziny. Granie idealnej wszak świetnie wychodziło panience - w płynącą w jej drobnych żyłach szlachetną krew, oprócz nieodkrytej traumy krwi, dryg do kłamania był wręcz wpisany niczym kolejny składnik osocza. Ileż też razy, zabierana na salony, zachwycała, zarówno aparycją, obyciem, jak i nie do końca ukształtowanym wesołym usposobienie, mimo że po kryjomu przewracała swoimi dziecięcymi oczami, nie do końca rozumiejąc, a w duchu  również przeklinając, całą tę dziwaczną farsę, w jaką kazano jej się bawić.
Jednak bycie w centrum uwagi, aprobata matki oraz własne zadowolenie mimo wszystko stały na szczycie niewysokiej piramidy dziecięcych priorytetów. Wykorzystywała więc wszelkie trafiające się okazję, po to, aby brylować w towarzystwie, aby zachwycano się nią i poświęcano jak najwięcej zainteresowania, kosztem innych oraz, przede wszystkim, przyrodniego rodzeństwa. Lecz przecież starała się tylko wiernie naśladować swoją rodzicielkę, zarówno pod względem zachowania, uporu, jak i dążenia do własnych celów.

Czasem tylko, w nielicznych momentach słabości, robiło jej się szkoda starszego brata, gdy podziwiając świat z perspektywy ojcowskich ramion, dostrzegała nutkę zawodu w jego ciemnych oczach. Wszak łączyły ich więzy krwi, drobne oraz cienkie, lecz dość dobrze widoczne z zewnątrz. Niestety oprócz związków z głową rodziny, którym zresztą nie chciała się dzielić, i który stanowił ich wspólnego rodziciela, nie potrafiła znaleźc żadnych więcej powiązań. Dość mocno utrwalony został w jej głowie wizerunek niechcianego przyrodniego rodzeństwa, sieroty z innej matki, który próbował odebrać należną jej atencję, a to sprawiło, że nić porozumienia nie mogła się między nimi zawiązać jeszcze przez wiele kolejnych lat.


W latach szkolnych również nie miała zbyt wiele czasu na odpoczynek. Wrzucona na głęboką wodę, po paru długich latach spędzonych w domowej przystani, początkowo nie potrafiła odnaleźć się w Hogwarcie. Zdezorientowana, nieco przestraszona, uważnie stąpała wśród wysokich korytarzy, próbując przy tym pojąć zasady funkcjonowania w tej nowej, uczniowskiej społeczności. Chciała zwolnić, zatrzymać i powoli nauczyć się nowego miejsca, lecz przecież nie było na to czasu. Ciężar obowiązków zdawał się jeszcze większy niż ten, którym obarczono ją w domu, musiała więc szybko wyprostować zgarbione plecy, ustabilizować chwiejący się kręgosłup i z dumą ruszyć dalej.

Uczniowska codzienność, na którą składały się niemalże te same czynności powtarzane dzień w dzień, okazała się być znośną, a z czasem wręcz jedyną, w jakiej naprawdę potrafiła się odnaleźć. Od początku wyjątkowo mocno przykładała się nauki, zgodnie z zapowiedzią, ukierunkowując całą swoją uwagę w naukach związanych z czekającą na nią przyszłością, o której stale jej przypominano.  Eliksiry, zielarstwo, a potem również opieka nad magicznym stworzeniami stanowiły przedmioty, którym zdecydowanie poświęcała najwięcej swojego wolnego czasu i w których szczególnie się lubowała. Nie było w tym  może wiele z zapalczywości Krukonów, lecz z pewnością nie można było odmówić pasji, z jaką pochłaniała kolejne księgi zawierające interesujące ją zagadnienia. Zresztą odzwierciedlały to również wyniki w nauce, a w szczególności, końcowe owutemy, wśród których wyraźnie wybijało się tych parę Wybitnych.

Jednak w jej szkolnej karierze pojawił się również okres, w którym, przeglądając się w lustrze swoim zielono-srebrnym szatom, zastanawiała się, czy Tiara Przydziału nie popełniła aby błędu, wysyłając jej osobę do Domu Węża. Dziecięcy charakterek zdawał się zostać spiłowany przez nieco nerwowy początek oraz niepewność, a gdy odzyskała już choć namiastkę dawnego rezonu, wzbudzała mieszane uczucia wśród innych uczniów. Znalazło się wśród nich parę osób, które bez skrępowania mogła nazywać swoimi przyjaciółmi, z którymi potrafiła się dogadać i spędzić popołudnie w Hogsmeade, które akceptowały jej sposób bycia i nie przejmowały się ciętymi uwagami, których nigdy nie szczędziła. Lecz obok nich znalazło się też kilku, którzy pragnęli utrzeć nosek zbyt dumnej panience.

I któregoś razu w końcu im się to udało.

W najgorszy możliwy sposób dała się zwieść, pozwoliła zrobić z siebie pośmiewisko na oczach całego pokoju wspólnego. Padła ofiarą bezczelnego żartu, głupawej intrygi przez którą, jeszcze przez kolejny tydzień, czuła na sobie spojrzenia wszystkich uczniów. Nie wypłakiwała sobie oczu (choć niewątpliwie było jej przykro i przeżywała zniewagę jeszcze przez jakiś czas) – zamiast próbować zapaść się pod ziemię czy ustąpić, zaczęła pielęgnować w sobie najsilniejsze z uczuć, gorzką nienawiść, która kiełkowała w jej dziewczęcym sercu, obfitując plonem słodko pachnącej zemsty. Plan przez wiele miesięcy misternie układany w głowie, ulegał wielokrotnym zmianom poprawkom, a nie raz i poddawał się wahaniom właścicielki, nie do końca przekonanej, czy tak powinna rozwiązywać dane problemy. Jednak koniec końców chęć odegrania się zwyciężyła, a ona sama zdecydowała się na realizację wizji, mając przed oczami wyłącznie wygraną. Po świątecznej przerwie, wykorzystując swoje umiejętności i ingrediencje zabrane z domu, parokrotnie przygotowywała wywar z sangwininy, a gdy za którymś razem w końcu udało jej się uwarzyć go poprawnie, zaczęła przygotowywać słodycze, które już wkrótce miały czekać samotnie na chłopców, w ich dormitorium, roztaczając wokół cudowną woń czekolady i urzekając pięknym widokiem. Nie, nie życzyła nikomu śmierci, w głębi serca liczyła, że ktoś zainteresuje się niepokojącym stanem  ofiar wystarczająco wcześnie i zareaguje w sposób odpowiedni, skazując przynajmniej jednego na chwilowy strach, lecz również uda się wybawić go od ostateczności. Przygotowywana przez trucizna była wszak dość popularna, a jej objawy łatwe do rozpoznania – chodziło przecież wyłącznie o nastraszenie, nauczkę, że nie ze wszystkimi może sobie od tak pogrywać. Lub przynajmniej nie z nią.
Wszystko szło tak, jak sobie założyła, substancja przelewana była właśnie w słodkości, gdy drzwi piwnicy niespodziewanie uchyliły się, a wysoka postać zaglądała do środka. Doskonale pamiętała, jak na chwilę zamarła, wyczekując jakiejkolwiek reakcji, jak przez jej głowę przemknęły tysiące śmiesznych wymówek, które mogłaby usiłować wcisnąć osobnikowi, który pojawił się w niewłaściwym momencie. Na szczęście nigdy tak naprawdę nie musiała z niczego się tłumaczyć. Właściwie wszystko i tak obróciło się na korzyść panienki Flint, jednak nigdy nie mogła spodziewać się, że stanie się to w taki, a nie inny sposób.

Żartowała, że początkowo ją i Jaimiego łączyły wyłącznie interesy – ona przygotowywała eliksiry, on je sprzedawał wśród uczniów, zwykle jako zwyczajne, nietrujące napoje, niezbędne do uczniowskich kawałów czy pierwsze, dość słabe amortencje, lub wymieniał na co ciekawsze informacje na temat innych uczących się. A wszystko to trzymane było w ścisłej tajemnicy i objęte wyjątkowymi środkami ostrożności. Oboje świadomi byli, że podobny handel nie spodobałby się gronu nauczycielskiemu i z pewnością, gdyby go odkryto, czekałyby ich kara o wiele okropniejsza niż odkurzanie starych gablot. Dlatego właśnie bardzo uważnie podchodzili do tego, kto prosił ich o przygotowanie napoju, nie pozwolili również, aby wszyscy wiedzieli o ich działalności, a przynajmniej nie o tym, kto za nią stoi. Nie łatwo było o zachowanie takiej rzeczy w tajemnicy i jednoczesne czerpanie jakichkolwiek profitów, dlatego nigdy nie oszukiwali się, że uda im bawić się w to wszystko do końca szkoły i nie byli też zbytnio zdziwieni, gdy w końcu profesorowie odkryli cały spisek. Lecz mimo to, ten krótki czas, gdy pomysł mugolskiego chłopca okazywał się ogromnym sukcesem, wpłynął na Eleanor w nieodwracalny sposób.

Znów urosła we własnych oczach, będąc nie tylko pewną swoich umiejętności, ale też nietykalności, jaką zapewniła jej znajomość paru ciekawszych epizodów z życia kilkorga uczniów, które uzyskiwała, w zamian za przygotowane napoje. Od tamtej pory jej noga więcej nie zachwiała się na żadnej z nierówności szkolnych korytarzy, głowa dumnie unosiła się ku górze, usta znów wykrzywiał ten charakterystyczny, przebiegły uśmiech, a wszystko to za sprawą sekretów, których ujawnienie z pewnością obróciłoby się na niekorzyść niektórych osób, a które w razie ewentualnych niesprzyjających okoliczności była w stanie ujawnić. W obliczu tego faktu nie musiała już obawiać się nikogo.
Później, gdy cała sprawa wyszła na ja zarówno dawni nieprzyjaciele, jak i potem profesorowie, również usiłowali znaleźć cokolwiek, co potwierdziłoby jej udział w nielegalnej sprzedaży eliksirów, lecz koniec końców ich wysiłki spełzły na niczym – nie mogli dowieść winy pannicy, opierając się wyłącznie na domysłach i nie posiadając niczego, co wprost świadczyłoby przeciw niej. Do tego dochodził również Jaimie, który bronił swojej małej przyjaciółki do samego końca, biorąc całą winę na siebie i uwalniając ją tym samym od odpowiedzialności. No cóż, przynajmniej tej szkolnej, bo powiadomiona o podejrzeniach matkę, która błyskawicznie skojarzyła fakt częstych zniknięć ingrediencji z doniesieniem i mimo że osobiście zajęła się ukaraniem córki, nie pisnęła ani słowa zarządowi szkoły, który już do końca przygody Eleanor z Hogwartem, spoglądał na nią uważniej niż na resztę uczniów.


Lecz lata szkolne nie stanowiły wyłącznie kolejnej farsy, z której jak najwięcej próbowała wyciągnąć dla samej siebie, lecz przede wszystkim długie pasmo zmian powoli kiełkujących w dorastającej pannicy. Równie krnąbrna jak niegdyś, otwierała powoli oczy na otaczającą ją rzeczywistość. Pierwszym tego symptomem stała się milcząca zgodna pomiędzy nią oraz przyrodnim bratem. Z roku na rok ich stosunki ulegały stopniowemu ociepleniu – oboje stali się zbyt dorośli na dziecięce kopanie pod sobą dołków, oboje zrozumieli, że trwająca między nimi wojna to wyłącznie zawistne spoglądanie na kogoś, kto wszak kochał ich po równo. I mimo że to Zethar jako pierwszy zaczął wycofywać się nieco z pola bitwy, Eleanor nie zamierzała długo pozostawać dłużna. Nauczyła się akceptować obecność starszego, z czasem wręcz upatrywać w nim miłego towarzysza rozmów, człowieka niezwykle inteligentnego oraz interesującego. Ponad to ze względu na rozległą wiedzę medyczną, jaką posiadał, a której jej brakowało, od czasu do czasu zawiązywała się między nimi krótkotrwała współpraca, w czasie której dzielili się swoim doświadczeniem.

Jednak oprócz polepszenia stosunków z rodzeństwem, w sercu dziewczyny pojawiło się miejsce jeszcze dla jednej osoby – mugolskiego syna zegarmistrza, który początkowo wydawał się być kolejną przeszkodą, opóźnieniem, przez które pozostanie daleko w tyle. Przez tę parę miesięcy, kiedy współpracowali, traktowała go jako przykry obowiązek, jakiego pozbędzie się przy najbliższej okazji. Wychowana w duchu szlacheckiej maksymy, jakoby czarodzieje innej krwi mieli być gorsi, przez długi czas nie potrafiła spojrzeć w oczy Jaimiego bez dreszczy wstrząsających jej drobnym ciałem. Dopiero z czasem wkradł się w jej życie, niepostrzeżenie wlewając w nie odrobinę słońca. Bez większego znaczenia stała się również opinia publiczna dotycząca jej osoby, bowiem bliskie stosunki z kimś o wiele niższym statusie krwi nie były zbyt dobrze postrzegane w towarzystwie, w którym się obracała. Kilkukrotnie po cichu wyłączana z towarzystwa, nie raz odsuwana na bok, unosiła wyżej brodę lub posyłała kpiący uśmiech, czując się w pewien sposób wyzwolona z ograniczających ram wytyczonych przez innych, lecz jednocześnie, głęboko wewnątrz, w niewidoczny sposób również nieco urażona zachowaniem do tej pory bliskich osób. Mimo to nie poddała się presji i nie ograniczyła kontaktu z chłopakiem. Przez to nie pamiętała nawet momentu, w którym wytworzona w głowie granica zamazała się całkowicie – za to doskonale pamiętała chwile, kiedy nie myśleli wyłącznie o nielegalnych eliksirach, kiedy słuchał jej słów w milczeniu, opowiadał o zegarach i kiedy pierwszy raz zabrał do pracowni ojca. Była to zresztą pierwsza jak i ostatnia wizyta w tamtym miejscu – jednak w pamięci zaznaczyła się charakterystycznym odgłosem przesuwających się wskazówek, poruszających wahadeł oraz drobnych kukułek pojawiających się o pełnych godzinach. Oraz oczywiście malutkim, srebrnym zegarkiem na łańcuszku, z którym zwykle się nie rozstawała i którego obecność ukrywała przed rodziną.

I mimo że ani matka ani ojciec nie mieli prawa wiedzieć o jej nieszlachetnokrwistym przyjacielu, w chwili gdy rozprowadzanie eliksirów wyszło na jaw, przypadkiem usłyszeli o Jaimiem. Zajęci kwestią wykradanych przez dorastającą latorośl ingrediencji, sprawę chłopca zakończyli wyłącznie ciężkimi słowami nakazu zakończenia relacji. I choć Eleanor obiecała tak właśnie zrobić, jeszcze przez parę długich miesięcy, nawet po skończeniu przez niego szkoły, utrzymywali kontakt. Bezpowrotnie urwał się on jakiś czas potem, gdy na wysyłane przez nią dziesiątki listów, nie powracały już żadne odpowiedzi, a mijające kolejne minuty stały się najokropniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek mógł wybrzmieć w jej uszach.


Po skończeniu szkoły, zamiast kontynuować naukę i przygotowywać się do kursu na alchemika, matka postanowiła wysłać ją do Paryża. Twierdziła, iż pragnie, aby córka odpoczęła nieco, poznała tamtejsze salony, a przede wszystkim jeszcze przez jakiś czas samodzielnie przygotowywała się do podjęcia dalszej nauki. I choć panienka Flint ucieszyła się, że może jeszcze odłożyć na trochę obowiązki związane z dorosłością, w głębi ducha zastanawiała się, czy troska była prawdziwym podłożem tej decyzji. Nie pytała jednak, usłużnie wypełniła jej wolę, prawie rok spędzając wśród francuskiej szlachty, szlifując język oraz umiejętności warzenia eliksirów, przyjęta przez życzliwą przyjaciółkę rodzicielki.

Wróciła jednak wcześniej - list dostarczony przez sowę brata, traktujący o ciężkiej chorobie, na jaką zapadł ojciec, zmusił ją do powrotu do Londynu. Zdenerwowanie stanem głowy rodziny, problemami rodzinnymi Zethara oraz matką, która nie wspomniała na ten temat ani słowa i która zamiast opiekować się mężem, pilnowała interesu sprawiło, że sama pod wpływem nałożenia na siebie kolejnych obowiązków oraz niewypowiedzianych słów wyrzutu, które przez długi czas tkwiły w jej gardle, również zaczęła odczuwać zmęczenie. Po raz pierwszy nie czuła się pewnie, rozglądając po czterech ścianach tak dobrze znanego miejsca. Doglądając rodziciela i widząc matkę posyłającą jej uważne, ponaglające spojrzenia, zaczęła poszukiwać w tym całym pędzie siebie, swojej wiecznie spóźnionej, pospieszanej osoby, pełnej energii, z głową przepełnioną dziecięcą pewnością, niezachwianą wiarą w siebie oraz w innych. Czując że coś zaczyna wymykać się z tych niewielkich dłoni, że w serce wkrada się dziwny niepokój, zapragnęła spokoju, ucieczki, kolejnego wyjazdu. Nie odważyła się jednak na tak duży krok – może ze względu na szlachecką mentalność, która mimo wszystko przepychała się gdzieś z tyłu głowy, a może ze względu na ojca, którego nie chciała już zostawiać. Starała się spędzać więc jak najwięcej czasu w samotności, kształcąc się dalej oraz ucząc się warzyć kolejne eliksiry. I choć nie spodziewała się, że po raz kolejny odegrają one w jej życiu pierwsze skrzypce, tak po spotkaniu z rodziną, które nastąpiło dość niespodziewanie, utwierdziła się w przekonaniu, że stąpa właściwą ścieżką. Amortencje pojawiły się w jej przedwczesnej karierze tylko raz, w latach szkolnych, gdy dopiero próbowała swoich sił, porywając się na odtworzenie bardziej skomplikowanej i zaawansowanej procedury tworzenia magicznego napoju. Snując wraz z kuzynką plany na zajęcie się własną produkcją własnych miłosnych mikstur, w końcu, ku uciesze matki, odważyła się na podążenie śladem wszystkich słynnych alchemików, zapisując się kurs. Od razu też zaczęła nadrabiać braki w magii medycznej – księgi dotyczące podstaw znajdowała w domowych zbiorach, a po co ciekawsze udawała się do biblioteki, gdzie czasem zdarzało jej się przesiadywać do późnych godzin, studiując najprzeróżniejsze choroby i sposoby ich liczenia. Dawki eliksirów, ich wpływ na zdrowy oraz chory organizm oraz banalne sposoby klasyfikowania schorzeń niemalże śniły jej się po nocach w postaci najstraszniejszych koszmarów, lecz nie poddawała się. Obierając sobie cel, starała się nie zbaczać ze ścieżki prowadzącej do niego, nawet jeżeli wymagało to od niej tak wiele poświęcenia, nawet jeżeli ta dziedzina nieszczególnie przypadła jej do gustu. Na szczęście wytrwałość koniec końców się opłaciła.

Prawie trzy lata znów upłynęły zdecydowanie za szybko. Dzieląc uwagę między rodzinę, zdobywanie wiedzy oraz szlacheckie obowiązki, zatraciła poczucie czasu. Szukając nowych metod tworzenia amortencji, przyglądając się oparom unoszącym się znad kociołków, obserwując wyścigi konne, doglądając matczynego interesu i skrzętnie oraz ostrożnie rozdzielając przy tym uwagę pomiędzy pozostałych członków, mogła odetchnąć z ulgą, żegnając wszelkie nękające ją do tej pory problemy, a przynajmniej chwilowo, dopóki sen z powiek spędzały jej jedynie wygórowane marzenia.




Patronus: Nie miała okazji nauczyć się tego zaklęcia.










 
2
0
0
18
5
0
0


Wyposażenie

różdżka, 10 punktów statystyk, kociołek cynowy





[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Eleanor Flint dnia 09.04.16 0:37, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Eleanor Flint [odnośnik]10.04.16 13:51

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Wiecznie poganiana, zawsze gdzieś gnająca, aczkolwiek wciąż spóźniona. Ponoć zbyt długo zwlekała z nauką, podjęciem kursu na alchemika, wertowaniem ksiąg dotyczących magii leczniczej, szlifowaniem wrodzonej umiejętności komunikacji z końmi, a nawet odrobinę zbyt późno odnalazła nić porozumienia z przyrodnim bratem. Jednak czy to ważne, że odnalazła się nie w czas? Ważne, że w końcu obrała własną ścieżkę, a w życiu na pewno jeszcze czeka ją wiele niespodzianek... Choćby związanych z odwlekanym zamążpójściem. Mam nadzieję, że Eleanor w końcu znajdzie dość czasu, by złapać oddech, a wciąż uśpiona Trauma Krwi jeszcze długo nie da o sobie znać!

OSIĄGNIĘCIA
Zaklinaczka koni
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Trauma krwi [nieujawniona].
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:2
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:0
Eliksiry:18
Magia lecznicza:5
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:0
Inne
Brak
WYPOSAŻENIE
różdżka, kociołek cynowy, sowa
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[10.04.16] Zakupy - 800 pkt
[12.04.16] sowa - 100 pkt
Emery Parkinson
Emery Parkinson
Zawód : Projektantka mody
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Appear like the innocent flower, but be the deadly snake beneath it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Eleanor Flint  UEahsES
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2503-emery-parkinson#39082 https://www.morsmordre.net/t2633-poczta-lady-parkinson#41954 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f258-gloucestershire-dwor-parkinsonow https://www.morsmordre.net/t2766-skrytka-bankowa-nr-684#44751 https://www.morsmordre.net/t2744-emery#44244
Eleanor Flint
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach