Korytarz
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Korytarz
Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
5 lutego?
Był tutaj dwa razy, zanim pozwolili mu przyjść w odwiedziny. Minęły trzy dni, a jego dalej odsyłano z kwitkiem. Zupełnie jakby nazwisko Yaxley nic nie znaczyło. Nawet szukanie Axela nic nie pomogło. Kuzyn rozłożył ręce, twierdząc, że trzeba czekać. Tak. Naprawdę akurat tutaj był niezwykle pomocny. Na co kuzyn w Świętym Mungu jak nie może pomóc? Leia przynajmniej skontaktowała się z głównym uzdrowicielem odpowiedzialnym za stan Rosalie. Jednak tak szybko jak zaangażował się w sprawę i informowanie rodziny, tak zniknął i nie dało się go znaleźć. Nie mogę powiedzieć nic więcej. Trzeba mieć nadzieję. Poprawa może ulec zmianie. Stan ducha zależy od woli walki. Proszę o cierpliwość. Jej akurat miał dość, ale nie w tym przypadku. Za długo czekał na to, by dowiedzieć się czegokolwiek o stanie zdrowia Rosalie. Powiadomiono jedynie jej ojca i siostrę, ale nikogo więcej nie chciano wpuścić. Rozumiał, że jej stan dalej nie był najlepszy, ale stryj wyraźnie powiadomił go, że jest wyraźna poprawa. Fizyczna. Psychiczna… Na ten temat nie musiał nic mówić. Liliana posłała mu jedynie wyraźne spojrzenie i rozeszli się w swoje strony. Nie chciał iść z nikim z rodziny. Wiedział, że powinien ją odwiedzić w pojedynkę. Zresztą nie chciał, by gromadami ktoś nachodził Rosalie. Na pewno nie tego sobie życzyła. I nie było jej to potrzebne. Nie wiedział czy jego obecność sprawi jej przyjemność, ale postanowił zaryzykować. Byli rodziną i dopiero co zaczęli jakoś podbudowywać relacje, które stracili. Zaczepił jedną z kobiet, które pracowały w Mungu i spytał o salę, do której została przeniesiona panna Rosalie Yaxley.
- Oh, widziałam ją na korytarzu. To w tamtą stronę.
Morgoth ruszył we wskazanym kierunku z bukietem lilii, by pocieszyć kuzynkę. Wiedział, że dostawała ciągle kwiaty, ale najczęściej były to różę. Postanowił przypomnieć jej o domu, o zapachu jeziora o poranku. O bagnach dookoła Yaxley’s Hall. Gdy wyszedł zza rogu, zobaczył znajomą sylwetkę. Odczekał chwilę, wpatrując się w złote włosy i dopiero wtedy podszedł.
Był tutaj dwa razy, zanim pozwolili mu przyjść w odwiedziny. Minęły trzy dni, a jego dalej odsyłano z kwitkiem. Zupełnie jakby nazwisko Yaxley nic nie znaczyło. Nawet szukanie Axela nic nie pomogło. Kuzyn rozłożył ręce, twierdząc, że trzeba czekać. Tak. Naprawdę akurat tutaj był niezwykle pomocny. Na co kuzyn w Świętym Mungu jak nie może pomóc? Leia przynajmniej skontaktowała się z głównym uzdrowicielem odpowiedzialnym za stan Rosalie. Jednak tak szybko jak zaangażował się w sprawę i informowanie rodziny, tak zniknął i nie dało się go znaleźć. Nie mogę powiedzieć nic więcej. Trzeba mieć nadzieję. Poprawa może ulec zmianie. Stan ducha zależy od woli walki. Proszę o cierpliwość. Jej akurat miał dość, ale nie w tym przypadku. Za długo czekał na to, by dowiedzieć się czegokolwiek o stanie zdrowia Rosalie. Powiadomiono jedynie jej ojca i siostrę, ale nikogo więcej nie chciano wpuścić. Rozumiał, że jej stan dalej nie był najlepszy, ale stryj wyraźnie powiadomił go, że jest wyraźna poprawa. Fizyczna. Psychiczna… Na ten temat nie musiał nic mówić. Liliana posłała mu jedynie wyraźne spojrzenie i rozeszli się w swoje strony. Nie chciał iść z nikim z rodziny. Wiedział, że powinien ją odwiedzić w pojedynkę. Zresztą nie chciał, by gromadami ktoś nachodził Rosalie. Na pewno nie tego sobie życzyła. I nie było jej to potrzebne. Nie wiedział czy jego obecność sprawi jej przyjemność, ale postanowił zaryzykować. Byli rodziną i dopiero co zaczęli jakoś podbudowywać relacje, które stracili. Zaczepił jedną z kobiet, które pracowały w Mungu i spytał o salę, do której została przeniesiona panna Rosalie Yaxley.
- Oh, widziałam ją na korytarzu. To w tamtą stronę.
Morgoth ruszył we wskazanym kierunku z bukietem lilii, by pocieszyć kuzynkę. Wiedział, że dostawała ciągle kwiaty, ale najczęściej były to różę. Postanowił przypomnieć jej o domu, o zapachu jeziora o poranku. O bagnach dookoła Yaxley’s Hall. Gdy wyszedł zza rogu, zobaczył znajomą sylwetkę. Odczekał chwilę, wpatrując się w złote włosy i dopiero wtedy podszedł.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Minęły trzy dni od tego feralnego ślubu. Minęły trzy dni od największej tragedii jaką ostatnio przeżyłam. Nie miałam złamanego serca, w końcu nawet nie kochałam lorda Blacka, jednak… Bolała mnie jego śmierć. Bolał mnie fakt, jaki ogrom pracy włożyłam w przygotowania, w wybieranie sukni ślubnej, w przyzwyczajanie się do myśli, że już niedługo całe moje życie się zmieni. I przyzwyczaiłam się do tej myśli, stała się ona dla mnie tak bardzo naturalna. Ostatnimi dniami tak bardzo się cieszyłam, miało wydarzyć się coś, na co tak strasznie długo czekałam, czego tak niesamowicie pragnęłam. A pragnęłam stanąć u boku mężczyzny, w białej sukni, złożyć mu przysięgę, zostać jego żoną i urodzić potomka. Było to moje marzenie. A los znowu wywrócił moje życie do góry nogami, zabrał mi coś ważnego. Ponownie potraktował mnie tak bardzo brutalnie. Los zabrał mi matkę, zabrał mi Perseusza, zabrał mi Deimosa, zabrał mi Colina, a teraz zabrał mi Corvusa… kogo miałam jeszcze w swoim życiu stracić? Kiedy mój zły los się ode mnie odwróci? Kiedy w końcu da mi spokój? Nie wiedziałam.
Przeżyłam ogromny szok. Nic nie pamiętam z tamtego dnia, wiem tylko, że schodziłam po schodach, potem obok niego stałam, potem zaczęłam krzyczeć i tu mój film się urywa. Obudziłam się następnego dnia w świętym Mungu. Lekarze mówili mi, że trafiłam tu z powodu bardzo ostrego ataku choroby i będę musiała tu jakiś czas zostać. Ale mnie to nie interesowało. Przeżyłam szok, gdy dowiedziałam się, że mój narzeczony nie żyje… i wtedy już wszystko stało się dla mnie takie obojętne.
Nie zwracałam uwagi na gości, którzy mnie odwiedzali. Ani na Lili, ani na ojca. Było mi obojętne czy są przy mnie, czy ich nie ma. I tak nie mogłam się na nich skupić. Moje myśli krążyły tylko wokół tego, dlaczego los mnie tak kara. Starałam się znaleźć wytłumaczenie, a im bardziej o tym myślałam, tym bardziej mnie to dobijało.
Ojciec zapytał się mnie, czy czegoś nie potrzebuję, a ja kazałam mu tylko podesłać do mnie skrzata. Ten przyniósł mi prawie całą moją ulubioną biblioteczkę. Romanse, których miałam setki, które potrafiłam pochłonąć w jeden dzień i to w nich ponownie się zatraciłam, odrywając się od realnego świata. Wyobrażałam sobie wtedy, że jestem główną bohaterką, która jest szczęśliwa. Chociaż na chwilę mogłam zapomnieć o bólu w sercu.
Musiałam wyjść ze swojej sali, poprosili mnie, abym ją na chwilę opuściła, bo musieli posprzątać, czy coś. Chwyciłam więc księgę, którą akurat czytałam, pod pachę i w długiej, jedwabnej, czarnej podomce wyszłam na korytarz. Ale zamiast usiąść i czytać, stanęłam przy oknie. Nie wiedziałam, czy pokazuje prawdziwą pogodę, ale wpatrywałam się w nie pustym wzrokiem, pogrążona w tym momencie w całkowitym letargu. Nie miałam pojęcia ile tak stałam.
Przeżyłam ogromny szok. Nic nie pamiętam z tamtego dnia, wiem tylko, że schodziłam po schodach, potem obok niego stałam, potem zaczęłam krzyczeć i tu mój film się urywa. Obudziłam się następnego dnia w świętym Mungu. Lekarze mówili mi, że trafiłam tu z powodu bardzo ostrego ataku choroby i będę musiała tu jakiś czas zostać. Ale mnie to nie interesowało. Przeżyłam szok, gdy dowiedziałam się, że mój narzeczony nie żyje… i wtedy już wszystko stało się dla mnie takie obojętne.
Nie zwracałam uwagi na gości, którzy mnie odwiedzali. Ani na Lili, ani na ojca. Było mi obojętne czy są przy mnie, czy ich nie ma. I tak nie mogłam się na nich skupić. Moje myśli krążyły tylko wokół tego, dlaczego los mnie tak kara. Starałam się znaleźć wytłumaczenie, a im bardziej o tym myślałam, tym bardziej mnie to dobijało.
Ojciec zapytał się mnie, czy czegoś nie potrzebuję, a ja kazałam mu tylko podesłać do mnie skrzata. Ten przyniósł mi prawie całą moją ulubioną biblioteczkę. Romanse, których miałam setki, które potrafiłam pochłonąć w jeden dzień i to w nich ponownie się zatraciłam, odrywając się od realnego świata. Wyobrażałam sobie wtedy, że jestem główną bohaterką, która jest szczęśliwa. Chociaż na chwilę mogłam zapomnieć o bólu w sercu.
Musiałam wyjść ze swojej sali, poprosili mnie, abym ją na chwilę opuściła, bo musieli posprzątać, czy coś. Chwyciłam więc księgę, którą akurat czytałam, pod pachę i w długiej, jedwabnej, czarnej podomce wyszłam na korytarz. Ale zamiast usiąść i czytać, stanęłam przy oknie. Nie wiedziałam, czy pokazuje prawdziwą pogodę, ale wpatrywałam się w nie pustym wzrokiem, pogrążona w tym momencie w całkowitym letargu. Nie miałam pojęcia ile tak stałam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Odetchnął, zatrzymując się parę metrów za nią. Patrząc na kuzynkę, wydawało mu się, że stoi przed nim ktoś inny. W tej czarnej podomce, z księgą pod pachą, nieobecnym wyrazem twarz nie przypominała panny Yaxley, którą znał. Zupełnie jakby ktoś inny wcielił się w jej postać. Tak oddaloną od wszystkiego. Obojętna na wszystko, zamknięta w tych ponurych czterech ścianach, które były bardziej więzieniem niż szpitalem. Zrobili z tego miejsca ciemnicę, nie dom dla tych, którzy powinni wracać do zdrowia. Niemal psychiatryczny wygląd zawsze zostawiał na przebywających piętno, które trzeba było dość długo usuwać. To nie było miejsce dla kogoś takiego jak Rosalie. Powinna być w swoim domu, przechadzając się rano po bagnach, mogąc robić to co chciała. Obserwował jak Rosalie wpatruje się pustym wzrokiem w okno. Zastanawiał się jaki wielki ból musi się w niej teraz kumulować. Utrata narzeczonego... Nie wiedział czy go kochała, ale był jej narzeczonym… Musiała być niemożliwym cierpieniem. Morgoth nie miał pojęcia jakim, jednak cierpienie najbliższych dotykało go bardziej niż cokolwiek innego. Samo patrzenie na jej wynoszenie z sali balowej, cucenie, podawanie specyfików był przerażającym widokiem. Niepewnym. Nikt nie wiedział, co miał robić, ani czego się spodziewać. W końcu ruszył się z miejsca i stanął tuż za nią.
- Rosalie… - mruknął na powitanie i zaraz dodał spokojnie:
- Dlaczego nie jesteś w swoim pokoju?
Trzy dni były długim czasem, w którym można było się wyleczyć z kilku ran, jednak to nie była zwykła niedogodność fizyczna. Psychiczny mankament na pewno odrywał w tym swoją przodowniczą rolę. Zadziwiło go, że kuzynka nie znajdowała się w swojej sali.
- Jeśli czegoś ci brakuje, powiedz od razu - powiedział poważnie, zerkając w stronę pokoju. Zobaczył krzątających się ludzi i zrozumiał, że odbywało się sprzątanie. Ale dlaczego musieli ją wypraszać?! Przeniósł ponownie uwagę na nią i lekko wyciągnął w jej stronę przyniesione lilie. - Chciałem, żebyś chociaż trochę poczuła dom…
- Rosalie… - mruknął na powitanie i zaraz dodał spokojnie:
- Dlaczego nie jesteś w swoim pokoju?
Trzy dni były długim czasem, w którym można było się wyleczyć z kilku ran, jednak to nie była zwykła niedogodność fizyczna. Psychiczny mankament na pewno odrywał w tym swoją przodowniczą rolę. Zadziwiło go, że kuzynka nie znajdowała się w swojej sali.
- Jeśli czegoś ci brakuje, powiedz od razu - powiedział poważnie, zerkając w stronę pokoju. Zobaczył krzątających się ludzi i zrozumiał, że odbywało się sprzątanie. Ale dlaczego musieli ją wypraszać?! Przeniósł ponownie uwagę na nią i lekko wyciągnął w jej stronę przyniesione lilie. - Chciałem, żebyś chociaż trochę poczuła dom…
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chociaż goście odwiedzali mnie niemal codziennie, najczęściej była u mnie moja siostra oraz Darcy, to ja nie spodziewałam się nikogo innego dzisiaj, tym bardziej, że dziewczęta już dawno poszły. Dlatego pozwoliłam sobie ściągnąć z siebie maskę, przestać udawać, że wszystko jest w porządku. Było to niezwykle męczące.
Dlatego, kiedy usłyszałam głos kuzyna, zdziwiłam się. Jednak, jak by to powiedzieć, zdziwiłam się wewnętrznie i trochę mnie to zdenerwowało, że nawet przez chwilę nie mogę mieć spokoju. Spojrzałam na niego w odbiciu szyby, szybko odwracając wzrok. Nie chciałam na niego patrzeć, czułam do Morgotha taką okropną niechęć. Dużo myślałam, dużo o przeszłości, o tym jak by wyglądało moje życie, gdyby kilka spraw potoczyło się inaczej. Myślałam o Perseuszu, o Tristianie oraz o Dejmosie, jednak gdy myślałam o tym pierwszym, byłam bardzo zła na własnego kuzyna, a on właśnie pojawił się obok mnie.
Nie odpowiedziałam na żadne z jego słów. Stałam dalej przodem do okna, obserwując wszystko, tylko nie jego. Morgoth był osobą, która niezwykle mocno mnie skrzywdziła. Tak jak wtedy nie rozumiałam, że robi to dla mojego dobra, to, mimo że później do mnie dotarło, teraz znów miałam to odczucie. Niesprawiedliwości. Zawsze ktoś stawał na drodze do mojego szczęścia. Mogorth, Evandra, Megara… mogłabym teraz wszystkich obwiniać, to przez nich nie byłam szczęśliwa, wszystko przez nich.
Chwyciłam przyniesione przez Morgotha lilie. Obstawiłam nimi całą posiadłość lorda Blacka, w ogrodzie zleciłam posadzenie róż. Już nie chciałam czuć się jak w domu. Zacisnęłam palce na łodyżkach, przygryzając mocno usta. Gwałtownie odwróciłam się w stronę kuzyna i cisnęłam tymi kwiatami w jego klatkę piersiową.
Zaczęłam uderzać w niego pięściami, uderzałam mocno wkładając w to całą swoją złość, jaką teraz czułam. Uderzenia spadały na jego ciało jeden za drugim, nie dbałam o to, że mogło go to boleć. Mnie bolało serce już tyle razy, a nikt nigdy nie zwrócił na to uwagi. Dla nikogo moje cierpienie nie było powodem, aby zastanowić się nad swoim działaniem. Dlaczego więc miałabym przejmować się ich bólem? Nie wiem nawet, czy Darcy wiedziała, co zawsze czułam, gdy moje życie kompletnie się rozwalało. Po raz kolejny, zresztą. Uderzając go pięciami, okładając kwiatami, pozwoliłam, aby łzy pociekły mi po policzkach. Już nie udawałam, nic nie było dobrze, a to była ich wina! ICH WSZYSTKICH WINA!
- Dlaczego… dlaczego mi to zrobiłeś - zapytałam łkając, składając na jego klatce kolejne uderzenia. - Dlaczego nie pozwoliłeś mi być szczęśliwą? Moje życie wyglądało by inaczej, ktoś by mnie kochał, nie byłabym sama…
Kwiaty lili pourywały się, opadając na ziemię, a ja, kompletnie rozklejona nie miałam sił już go uderzać. Przyłożyłam czoło do jego ciała, chciałam by mnie objął, ukrył przed światem, zabrał wszystkie troski i niepowodzenia.
- Ja tylko chciałam być szczęśliwa, wszystkich mi zabraliście… wszystkich - jęknęłam.
Dlatego, kiedy usłyszałam głos kuzyna, zdziwiłam się. Jednak, jak by to powiedzieć, zdziwiłam się wewnętrznie i trochę mnie to zdenerwowało, że nawet przez chwilę nie mogę mieć spokoju. Spojrzałam na niego w odbiciu szyby, szybko odwracając wzrok. Nie chciałam na niego patrzeć, czułam do Morgotha taką okropną niechęć. Dużo myślałam, dużo o przeszłości, o tym jak by wyglądało moje życie, gdyby kilka spraw potoczyło się inaczej. Myślałam o Perseuszu, o Tristianie oraz o Dejmosie, jednak gdy myślałam o tym pierwszym, byłam bardzo zła na własnego kuzyna, a on właśnie pojawił się obok mnie.
Nie odpowiedziałam na żadne z jego słów. Stałam dalej przodem do okna, obserwując wszystko, tylko nie jego. Morgoth był osobą, która niezwykle mocno mnie skrzywdziła. Tak jak wtedy nie rozumiałam, że robi to dla mojego dobra, to, mimo że później do mnie dotarło, teraz znów miałam to odczucie. Niesprawiedliwości. Zawsze ktoś stawał na drodze do mojego szczęścia. Mogorth, Evandra, Megara… mogłabym teraz wszystkich obwiniać, to przez nich nie byłam szczęśliwa, wszystko przez nich.
Chwyciłam przyniesione przez Morgotha lilie. Obstawiłam nimi całą posiadłość lorda Blacka, w ogrodzie zleciłam posadzenie róż. Już nie chciałam czuć się jak w domu. Zacisnęłam palce na łodyżkach, przygryzając mocno usta. Gwałtownie odwróciłam się w stronę kuzyna i cisnęłam tymi kwiatami w jego klatkę piersiową.
Zaczęłam uderzać w niego pięściami, uderzałam mocno wkładając w to całą swoją złość, jaką teraz czułam. Uderzenia spadały na jego ciało jeden za drugim, nie dbałam o to, że mogło go to boleć. Mnie bolało serce już tyle razy, a nikt nigdy nie zwrócił na to uwagi. Dla nikogo moje cierpienie nie było powodem, aby zastanowić się nad swoim działaniem. Dlaczego więc miałabym przejmować się ich bólem? Nie wiem nawet, czy Darcy wiedziała, co zawsze czułam, gdy moje życie kompletnie się rozwalało. Po raz kolejny, zresztą. Uderzając go pięciami, okładając kwiatami, pozwoliłam, aby łzy pociekły mi po policzkach. Już nie udawałam, nic nie było dobrze, a to była ich wina! ICH WSZYSTKICH WINA!
- Dlaczego… dlaczego mi to zrobiłeś - zapytałam łkając, składając na jego klatce kolejne uderzenia. - Dlaczego nie pozwoliłeś mi być szczęśliwą? Moje życie wyglądało by inaczej, ktoś by mnie kochał, nie byłabym sama…
Kwiaty lili pourywały się, opadając na ziemię, a ja, kompletnie rozklejona nie miałam sił już go uderzać. Przyłożyłam czoło do jego ciała, chciałam by mnie objął, ukrył przed światem, zabrał wszystkie troski i niepowodzenia.
- Ja tylko chciałam być szczęśliwa, wszystkich mi zabraliście… wszystkich - jęknęłam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Spodziewał się wszystkiego. Od milczenia po łzy lub nawet chęć by odszedł, ale nie tego wybuchu. Nie wyrwania mu kwiatów z ręki i rzucenia mu nimi w twarz. Nie okładania pięściami, chociaż tak słabego, jednak dotykało go każde uderzenie. Nie tych słów, które dosłownie dzwoniły mu w głowie jak dzwon. Słowa obwiniające go o odebranie szczęścia kuzynce. O zrujnowaniu jej życia i możliwe że zrobienie tego na zawsze. Nie rozumiał jej początkowego oburzenia, sądząc, że były to po prostu emocje kumulowane przez czas spędzony w tych białych ścianach. Jednak słuchał jej i analizował, próbując to wszystko poskładać w jedną całość. Początkowo sądził, że chodziło o wylanie żalów po śmierci Corvusa. Z tego co wiedział stryj i Liliana nie widzieli w niej trwania w żałobie czy przyjęcia wiadomości o jego zgodnie. Każdy musiał w końcu przeżyć żałobę prędzej czy później. Jednak ta frustracja nie była raczej spowodowana jedynie tym. Jego osoba... Chodziło o niego. On był katalizatorem jej wybuchu. Dlaczego? Wtedy przypomniał sobie o tamtej chwili. O dowiedzeniu się, że Rosalie miała romans z Avery'm. W sekrecie przed rodziną, a on to odkrył. Miała szansę na zerwanie znajomości, ale potem go okłamała. Miał się czuć za to winny? Gdyby wiedział, że to siedziało w niej tyle lat czy postąpiłby inaczej? Wiedział, że nie. Robił to przecież dla niej...
Milczał, przyjmując jej razy. Nie zamierzał jej powstrzymywać. Zresztą nie było takiej potrzeby. Czuł ucisk na klatce piersiowej, jednak nie bolało go. Nie aż tak właśnie jak widok Rosalie tak roztrzęsionej i kompletnie rozchwianej. Gdy oparła się o jego tors, poczuł się zmieszany. Przez chwilę nie wiedział, co zrobić. Pozwolić się wypłakać, przywołać do porządku? Nie był jednak na tyle okrutny jak sądziła. Nie znała go ani on jej. Czy to co właśnie zamierzał nie było czymś czego nie chciała? Jednak najwyżej miała go odepchnąć. W milczeniu podniósł dłonie i przytulił ją do siebie. Czuł jak drży po jego rękoma, a każde drganie sprawiało, że sam czuł się jakby cierpiał. Nie chciał, by się zamartwiała. Nie chciał, by go nienawidziła. Chciał, żeby choć przez chwilę zapomniała o tym, co ją spotkało. Choć ten jeden raz...
Milczał, przyjmując jej razy. Nie zamierzał jej powstrzymywać. Zresztą nie było takiej potrzeby. Czuł ucisk na klatce piersiowej, jednak nie bolało go. Nie aż tak właśnie jak widok Rosalie tak roztrzęsionej i kompletnie rozchwianej. Gdy oparła się o jego tors, poczuł się zmieszany. Przez chwilę nie wiedział, co zrobić. Pozwolić się wypłakać, przywołać do porządku? Nie był jednak na tyle okrutny jak sądziła. Nie znała go ani on jej. Czy to co właśnie zamierzał nie było czymś czego nie chciała? Jednak najwyżej miała go odepchnąć. W milczeniu podniósł dłonie i przytulił ją do siebie. Czuł jak drży po jego rękoma, a każde drganie sprawiało, że sam czuł się jakby cierpiał. Nie chciał, by się zamartwiała. Nie chciał, by go nienawidziła. Chciał, żeby choć przez chwilę zapomniała o tym, co ją spotkało. Choć ten jeden raz...
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Objął mnie swoimi rękoma, a ja pozwoliłam mu się przytulić. Nie odtrąciłam go, tylko jeszcze mocniej wtuliłam się w jego ciało. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam się bezpieczna, mogłam się wypłakać, nie udając, że nic się nie stało. Z Morgothem praktycznie się nie znaliśmy, chociaż byliśmy wspólnie razem jak rodzeństwo. Dlatego było mi łatwiej ściągnąć maskę, wygarnąć mu wszystko o czym myślałam. Jednak, gdy moje pięści spadały na jego klatkę, wcale nie przynosiło mi to ulgi. Myślałam, że jak się wyżyję, to będzie mi lepiej, ale nie było. Nie rozumiałam tego.
Staliśmy w ciszy, a ja powoli przestawałam płakać. Ocierałam mokre policzki o jego szatę, pozwalając sobie na słabość. W ramionach kuzyna nie musiałam być silną kobietą, damą, która z wysoko uniesioną głową znosi każde cierpienie. Ileż można było. Wystarczająco już wycierpiałam, prawda? Czy jeszcze nie? Czy jeszcze niewystarczająco mnie doświadczono?
- To już dla mnie za dużo - stwierdziłam cicho. - Ile razy mam utracić marzenia, ile razy jeszcze moje serce ma zostać złamane? Za każdym razem tak strasznie cierpiałam...
Nie unosiłam głowy. Było mi tak strasznie głupio, że pozwoliłam, aby poniosły mnie emocje. Gdy się już uspokoiłam dotarło do mnie, że nie powinnam zachowywać się tak w stosunku do niego. Był moim kuzynem, a ja zawsze powtarzałam i tak mnie przecież nauczono, że słowo ojca, brata, czy też kuzyna, jeśli brata się nie posiada, jest najważniejsze. A ja na niego tak naskoczyłam. Ale miałam już dość tego wszystkiego. Zacisnęłam dłonie na jego szacie, chciałam się w niej ukryć.
- Perseusz nie był jedynym mężczyzną, którego straciłam - szeptałam, unosząc lekko głowę. - Zaakceptowałam to, że zniszczyłeś moje marzenia, a ojciec kazał mi to zakończyć dla mojego dobra, ale… dlaczego więc nie wyszło mi z następnym? Dlaczego nie wyszło z Deimosem, Colinem, Corvusem…To ze mną jest coś nie tak? Robię coś źle? Ja nie rozumiem…
Nie dbałam teraz o to, czy Morgoth wiedział, że pomiędzy tymi dwoma ostatnimi był ktoś jeszcze. Spoglądałam na niego ze strachem w oczach, czekając aż mi wyjaśni dlaczego tak się działo. Przecież był mężczyzną, podobno oni mają zawsze racje.
Staliśmy w ciszy, a ja powoli przestawałam płakać. Ocierałam mokre policzki o jego szatę, pozwalając sobie na słabość. W ramionach kuzyna nie musiałam być silną kobietą, damą, która z wysoko uniesioną głową znosi każde cierpienie. Ileż można było. Wystarczająco już wycierpiałam, prawda? Czy jeszcze nie? Czy jeszcze niewystarczająco mnie doświadczono?
- To już dla mnie za dużo - stwierdziłam cicho. - Ile razy mam utracić marzenia, ile razy jeszcze moje serce ma zostać złamane? Za każdym razem tak strasznie cierpiałam...
Nie unosiłam głowy. Było mi tak strasznie głupio, że pozwoliłam, aby poniosły mnie emocje. Gdy się już uspokoiłam dotarło do mnie, że nie powinnam zachowywać się tak w stosunku do niego. Był moim kuzynem, a ja zawsze powtarzałam i tak mnie przecież nauczono, że słowo ojca, brata, czy też kuzyna, jeśli brata się nie posiada, jest najważniejsze. A ja na niego tak naskoczyłam. Ale miałam już dość tego wszystkiego. Zacisnęłam dłonie na jego szacie, chciałam się w niej ukryć.
- Perseusz nie był jedynym mężczyzną, którego straciłam - szeptałam, unosząc lekko głowę. - Zaakceptowałam to, że zniszczyłeś moje marzenia, a ojciec kazał mi to zakończyć dla mojego dobra, ale… dlaczego więc nie wyszło mi z następnym? Dlaczego nie wyszło z Deimosem, Colinem, Corvusem…To ze mną jest coś nie tak? Robię coś źle? Ja nie rozumiem…
Nie dbałam teraz o to, czy Morgoth wiedział, że pomiędzy tymi dwoma ostatnimi był ktoś jeszcze. Spoglądałam na niego ze strachem w oczach, czekając aż mi wyjaśni dlaczego tak się działo. Przecież był mężczyzną, podobno oni mają zawsze racje.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nigdy nie musiał tego robić. Leia nawet nie myślała o małżeństwie, a Lilianę interesowało co innego, chyba że zwyczajnie się z tym ukrywała. Fakt faktem, że nie był nigdy postawiony w takiej sytuacji. Szczególnie że też był uznawany za winnego największego nieszczęścia bliskiej mu osoby. To była prawda. Urodzeni praktycznie tego samego dnia, powinno być im pisane rozumieć się bez słów. Bliźniaki od innych rodziców, których dzielili jedynie matki i ojcowie. A było zupełnie inaczej. Oddaleni od siebie nie tylko przez odległość, ale również i charaktery. Tak odmienne, że aż trudno było czasami uwierzyć, że są rodziną. Rosalie pomimo wszystko była otwarta na nowych ludzi, podczas gdy Morgoth nie lubił zbytniego zainteresowania i wolał trzymać się z daleka. Jednak nie teraz. Nie w takiej chwili, w której z jednej strony był odtrącany, ale również i potrzebny. Nie wiedział, co odpowiedzieć na tak silną potrzebę odpowiedzi kuzynki. Zdawał sobie sprawę, że wcześniej mógł milczeć, ale teraz musiał coś powiedzieć, coś co miało jej zasygnalizować, że tak był, że nie traktuje tego jak coś pochopnego. To że Rosalie bardzo szybko się zakochiwała nie był pomocny. Obdarowywała inne osoby uczuciem, by potem odejść z pustymi rękoma, ponownie wyszargana z emocji, którymi chciała obdarować kogoś następnego. Czy jako kuzyn powinien jej o tym powiedzieć? I tak nienawidziła go za wydarzenia z czasów szkolnych i dzisiejsza reakcja tylko go w tym dobitnie ugruntowała. Naprawdę tak myślała czy był to po prostu krzyk złamanego po raz kolejny serca? Poczuł jak jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na jego ubraniu, co wywołało u niego dziwny ucisk w żołądku. Mimo to nie odsunął jej, pozwalając trwać w jego ramionach.
Nie chciał mówić jej, że każdy kolejny był jedynie gorszy od poprzedniego. Że nie powinna zwracać się do tych ludzi, jednak to nie byłaby ona, gdyby tego nie zrobiła. Zaufała niewłaściwym ludziom, ale czy to oznaczało pasmo zawodów. Nie chciał, by myślała, że to kara. Nie była i nigdy nie będzie. Zwolnił uścisk, gdy kuzynka podniosła głowę, oczekując odpowiedzi. Spojrzał na korytarz, starając się dobrać odpowiednie słowa, co wcale nie było takie proste.
- Uważasz siebie za gorszą? Wyznacza to strach, że takiej jaką jesteś nikt nie pokocha. Nie porównuj się z nikim, bo jesteś jedyna. Rosalie Yaxley. Masz swoje życie, dar, który otrzymałaś. Szkoda czasu na myślenie o tym, czy zrobiłaś coś źle. Spójrz na siebie – wówczas się nie pomylisz - urwał, nie wiedząc czy jego słowa były właściwe. Panowała chwila ciszy, gdy dodał cicho:
- Chciałbym zabrać cię do domu.
Nie chciał mówić jej, że każdy kolejny był jedynie gorszy od poprzedniego. Że nie powinna zwracać się do tych ludzi, jednak to nie byłaby ona, gdyby tego nie zrobiła. Zaufała niewłaściwym ludziom, ale czy to oznaczało pasmo zawodów. Nie chciał, by myślała, że to kara. Nie była i nigdy nie będzie. Zwolnił uścisk, gdy kuzynka podniosła głowę, oczekując odpowiedzi. Spojrzał na korytarz, starając się dobrać odpowiednie słowa, co wcale nie było takie proste.
- Uważasz siebie za gorszą? Wyznacza to strach, że takiej jaką jesteś nikt nie pokocha. Nie porównuj się z nikim, bo jesteś jedyna. Rosalie Yaxley. Masz swoje życie, dar, który otrzymałaś. Szkoda czasu na myślenie o tym, czy zrobiłaś coś źle. Spójrz na siebie – wówczas się nie pomylisz - urwał, nie wiedząc czy jego słowa były właściwe. Panowała chwila ciszy, gdy dodał cicho:
- Chciałbym zabrać cię do domu.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słuchałam jego słów uważnie, wpatrzona w niego jak w obrazek. Miał racje, wiedziałam o tym, ale w tym momencie nie byłam w stanie przyjąć tego do wiadomości. Targały mną tak wielkie emocje, rozgoryczenie, strach, złość, wszystko… Westchnęłam cicho, opuszczając głowę. Przytknęłam policzek ponownie do jego ciała, przymykając oczy, ale za każdym razem gdy to robiłam, widziałam jak mój narzeczony pada na ziemię. Ten pusty wzrok, z którego ulatywało życie.
- Ja nawet nie wiem, czy którykolwiek mnie kiedykolwiek pokochał - stwierdziłam cicho, niemal szeptem. - Co jeśli zawsze reagowali na mój dar, a nie na mnie? Najmniej wątpliwości mam do Perseusza, naprawdę…
Nie chciałam go okłamywać. Chciałam w końcu powiedzieć wszystko to o czym myślę, co mnie boli i denerwuje. Chciałam się wyżalić, poszukać odpowiedzi, aby ktoś mnie uspokoił. Ktoś inny niż Darcy. Zawsze byłam jej dozgonnie wdzięczna, że mi pomagała, zawsze stała przy mnie, kochała mnie, jednak dzisiejszego dnia potrzebowałam kogoś innego. A Morgoth był idealny.
Przesunęłam swoje dłonie. Puściłam jego materiał, ale ręce powędrowały na jego plecy. Teraz to ja go przytuliłam. Nie chciałam się odsuwać, nie chciałam patrzeć mu w oczy.
- Tak bardzo was wtedy nienawidziłam, ciebie i ojca - dodałam, a po tonie mojego głosu słychać było, że znów zanosiło się na płacz. - Lord Carrow, spóźnił się. Miał iść do ojca, ale jego nestor go wyprzedził. Lord Fawley… nestor nam nie pozwolił, a teraz on nie żyje. Tak bardzo byłam na niego zła, boje się, że to przeze mnie teraz nie żyje, że ściągnęłam na niego nieszczęście… A teraz lord Black...- wychlipałam.
Znów zapadła między nami cisza, przerywana tylko przez moje gwałtowniejsze wciągnięcia powietrza. Zdenerwowałam się, ale nie chciałam przerywać naszej rozmowy, potrzebowałam tego, aby w końcu to wszystko z siebie wyrzucić. Co innego miałoby mi pomóc jak nie rozmowa?
- Tak bardzo mi wstyd teraz - dodałam, gdy już się trochę uspokoiłam. - Ja cie wcale nie nienawidzę, ja rozumiem, ale to wszystko boli. Czemu nie znalazł się jeszcze ktoś, kto by mnie pokochał tak naprawdę? To nie moja wina, że źle trafiam, że źle lokuje uczucia. Czy moja?
Pokręciłam głową, nie chciałam wracać do domu. Z jakiegoś powodu nie chciałam. Zapewne i tak zamknęłabym się w swoich czterech ścianach i jak nie tu, to tam pogrążyłabym się w rozpaczy, w swojej małej żałobie.
- Nie chcę do domu - szepnęłam. - Przepraszam cię, Morgoth...
- Ja nawet nie wiem, czy którykolwiek mnie kiedykolwiek pokochał - stwierdziłam cicho, niemal szeptem. - Co jeśli zawsze reagowali na mój dar, a nie na mnie? Najmniej wątpliwości mam do Perseusza, naprawdę…
Nie chciałam go okłamywać. Chciałam w końcu powiedzieć wszystko to o czym myślę, co mnie boli i denerwuje. Chciałam się wyżalić, poszukać odpowiedzi, aby ktoś mnie uspokoił. Ktoś inny niż Darcy. Zawsze byłam jej dozgonnie wdzięczna, że mi pomagała, zawsze stała przy mnie, kochała mnie, jednak dzisiejszego dnia potrzebowałam kogoś innego. A Morgoth był idealny.
Przesunęłam swoje dłonie. Puściłam jego materiał, ale ręce powędrowały na jego plecy. Teraz to ja go przytuliłam. Nie chciałam się odsuwać, nie chciałam patrzeć mu w oczy.
- Tak bardzo was wtedy nienawidziłam, ciebie i ojca - dodałam, a po tonie mojego głosu słychać było, że znów zanosiło się na płacz. - Lord Carrow, spóźnił się. Miał iść do ojca, ale jego nestor go wyprzedził. Lord Fawley… nestor nam nie pozwolił, a teraz on nie żyje. Tak bardzo byłam na niego zła, boje się, że to przeze mnie teraz nie żyje, że ściągnęłam na niego nieszczęście… A teraz lord Black...- wychlipałam.
Znów zapadła między nami cisza, przerywana tylko przez moje gwałtowniejsze wciągnięcia powietrza. Zdenerwowałam się, ale nie chciałam przerywać naszej rozmowy, potrzebowałam tego, aby w końcu to wszystko z siebie wyrzucić. Co innego miałoby mi pomóc jak nie rozmowa?
- Tak bardzo mi wstyd teraz - dodałam, gdy już się trochę uspokoiłam. - Ja cie wcale nie nienawidzę, ja rozumiem, ale to wszystko boli. Czemu nie znalazł się jeszcze ktoś, kto by mnie pokochał tak naprawdę? To nie moja wina, że źle trafiam, że źle lokuje uczucia. Czy moja?
Pokręciłam głową, nie chciałam wracać do domu. Z jakiegoś powodu nie chciałam. Zapewne i tak zamknęłabym się w swoich czterech ścianach i jak nie tu, to tam pogrążyłabym się w rozpaczy, w swojej małej żałobie.
- Nie chcę do domu - szepnęłam. - Przepraszam cię, Morgoth...
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pod koniec swojej wypowiedzi spuścił wzrok i patrzył w lśniące, niebieskie oczy Rosalie, która patrzyła na niego z wielką uwagą. Poczuł jak dosłownie przenika go na wskroś, chociaż nie w sensie negatywnym. Cały wachlarz emocji przepływał przez tę drobną blondynkę. Tak niższą od niego, że wyglądała przy nim jak dziecko. Z pięknym darem półwili powinna być skazana na sukces od urodzenia. Teraz jak na przekór życie postanowiło jej pokazać, że życie uczuciowe potrafi zaskakiwać. Czuł ciepło jej policzka na swojej piersi, gdy ponownie się o niego oparła. Bolało go, gdy wszystko mu opowiadała. Gdy okazał się być niszczycielem jej uczucia względem innego mężczyzny, ale tak musiało być. Nie chciał się tłumaczyć przed sobą ani przed kimkolwiek innym. Nie tego potrzebowała, nie tego chciała, nie tego sobie życzyła. Dlatego milczał, przyjmując jej słowa w ciszy. Nie były tu potrzebne żadne słowa potwierdzenia czy przyjęcia do wiadomości tego, co mówiła. W takich momentach oboje wiedzieli, że tak było. Nic innego nie istniało - tylko oni i nic poza tym. Żaden szpital, żaden korytarz, żadna choroba.
Gdy puściła go, myślał, że chciała się odsunąć i sam analogicznie rozluźnił uścisk, gdy jej dłonie powędrowały na jego plecy. Przez chwilę nie wiedział, co się działo. Serce zabiło mu szybciej, rozumiejąc, że to teraz ona oddawała mu tego uczucia. Wcześniej był przytulany. Przez Leię czy Lilianę, ale nigdy nie w ten sposób. Były kierowane miłością, ale były one zwyczajne. Częste. To co zrobiła jego kuzynka było niespodziewane i przez to siła, która za tym szła była o wiele większa. Fala spokoju uderzyła w Morgotha, zadziwiając nawet jego samego. Znowu zaczęła płakać, a on głaskał ją, pozwalając na kolejną chwilę ciszy, którą sama przerwała.
- Kocham cię, Rosalie - powiedział, wkładając twarz w jej włosy i czując kobiecy zapach. - Nigdy nie chciałem, by dotknęły cię te wszystkie cierpienia i gdybym mógł wziąłbym je na siebie. Jesteś przecież moją kuzynką. Częścią mnie i nigdy bym cię nie skrzywdził - dodał, mając nadzieję, że to będzie dostateczna odpowiedź. Oczywiście że to nie była jej wina. Nikogo. Życie dawało im porządną lekcję, a każdemu zabierała to, na czym najbardziej im zależało. W przypadku Rosalie była to miłość, u niego zdrowie matki. Co jeszcze miało im uciec? Miał nadzieję, że już nic i nigdy nie dotknie jego bliskich. Widząc w jakim stanie była blondynka, wiedział, że nie zniósłby tego drugi raz. - Nie masz za co mnie przepraszać... Pamiętasz wieczór na moście? - spytał, gdy mruknęła o nie wracaniu do domu. - Wybrałabyś się tam ze mną jeszcze raz? Choćby teraz.
Gdy puściła go, myślał, że chciała się odsunąć i sam analogicznie rozluźnił uścisk, gdy jej dłonie powędrowały na jego plecy. Przez chwilę nie wiedział, co się działo. Serce zabiło mu szybciej, rozumiejąc, że to teraz ona oddawała mu tego uczucia. Wcześniej był przytulany. Przez Leię czy Lilianę, ale nigdy nie w ten sposób. Były kierowane miłością, ale były one zwyczajne. Częste. To co zrobiła jego kuzynka było niespodziewane i przez to siła, która za tym szła była o wiele większa. Fala spokoju uderzyła w Morgotha, zadziwiając nawet jego samego. Znowu zaczęła płakać, a on głaskał ją, pozwalając na kolejną chwilę ciszy, którą sama przerwała.
- Kocham cię, Rosalie - powiedział, wkładając twarz w jej włosy i czując kobiecy zapach. - Nigdy nie chciałem, by dotknęły cię te wszystkie cierpienia i gdybym mógł wziąłbym je na siebie. Jesteś przecież moją kuzynką. Częścią mnie i nigdy bym cię nie skrzywdził - dodał, mając nadzieję, że to będzie dostateczna odpowiedź. Oczywiście że to nie była jej wina. Nikogo. Życie dawało im porządną lekcję, a każdemu zabierała to, na czym najbardziej im zależało. W przypadku Rosalie była to miłość, u niego zdrowie matki. Co jeszcze miało im uciec? Miał nadzieję, że już nic i nigdy nie dotknie jego bliskich. Widząc w jakim stanie była blondynka, wiedział, że nie zniósłby tego drugi raz. - Nie masz za co mnie przepraszać... Pamiętasz wieczór na moście? - spytał, gdy mruknęła o nie wracaniu do domu. - Wybrałabyś się tam ze mną jeszcze raz? Choćby teraz.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wzięłam głębszy wdech, słysząc, jak Morgoth stwierdził, że mnie kocha. Nigdy nie słyszałam od niego tak pięknego słowa. W sumie to nigdy nie słyszałam od niego żadnego pięknego słowa, rozmawialiśmy ze sobą zdecydowanie za mało, spędzaliśmy ze sobą zbyt mało czasu. A byliśmy niemal jak rodzeństwo, dzieliło nas raptem cztery dni. A nigdy nie byliśmy ze sobą blisko, nigdy się do siebie nie przytuliliśmy, nigdy nie byliśmy dla siebie specjalnie mili.
- Kochasz mnie? - spytałam z nadzieją w głosie. - Naprawdę mnie kochasz?
Nie kochał mnie tak, jak ja bym tego chciała, ale jego słowa były dla mnie niezwykle ważne. W końcu czułam, że mam w nim wsparcie, że mogę go traktować jak brata. Chociaż jeszcze długa droga przed nami, tak samo długa z Lili, to czułam, że i tu uda mi się naprawić relacje, które zepsułam. Bo to była moja wina, jak zawsze. Odtrąciłam go od siebie na długie lata, myślałam, że tak powinno być. Jak głęboko się myliłam.
Słuchałam jego słów i tak ciepło robiło mi się na sercu. Wiedziałam, że to chwilowe, że gdy tylko Morgoth odejdzie, to czarne myśli do mnie wrócą. Dlatego chciałam, aby został ze mną jak najdłużej. Nie pogardziłabym, gdyby został ze mną całą noc. Może mogłabym w końcu się trochę przespać? W nocy nawiedzały mnie koszmary, złe mary, które nie pozwalały przymknąć oczu choć na chwilę.
- Poszłabym, ale mnie nie puszczą, wiesz o tym dobrze - stwierdziłam, z żalem w głosie.
Westchnęłam cicho. Owy spacer na most był pierwszym krokiem do naprawy naszych relacji. Cieszyłam się wtedy, że Morgoth zdecydował się tam ze mną wybrać. Gdyby nie on, sama pewnie nie zdobyłam się na takie posunięcie. Jak zawsze byłam tchórzem, wolałam zwalać na innych swoją winę i czekać aż sami do mnie przyjdą. Gdyby nie ślub, to nie wiem czy zdobyłabym się na to, aby pogodzić się z Lilianą. Może czekałabym dalej? Ale nie żałowałam tego, ba, byłam zła, że nie poszłam do niej wcześniej.
- Mam cię za co przepraszać, potraktowałam cię okropnie, odsunęłam od siebie, obarczyłam winą za swoje nieszczęście, chociaż wiem, że robiłeś to dla mnie, a nie przeciwko mnie - spuściłam głowę. - Morgoth, musisz mi coś obiecać.
Zrobiłam krótką pauzę, aby delikatnie się od niego odsunąć, jednak nie puszczając go w ogóle. Spojrzałam mu prosto w oczy, czekając, aż i on zdecyduje się na mnie spojrzeć. A kiedy wiedziałam, że na mnie patrzy, przełożyłam swoje dłonie w jego pleców, na policzki, które delikatnie chwyciłam.
- Obiecaj mi, że nigdy nie sprawisz, aby jakaś kobieta cierpiała przez ciebie tak, jak ja cierpiałam przez innych. Znajdź taką pannę, której zanim rozpalisz serce, będziesz miał pewność, że nic nie stanie na przeszkodzie, abyście mogli się razem złączyć - powiedziałam z przejęciem. - Żaden nestor, żaden kuzyn, żaden inny mężczyzna, żadna choroba...
- Kochasz mnie? - spytałam z nadzieją w głosie. - Naprawdę mnie kochasz?
Nie kochał mnie tak, jak ja bym tego chciała, ale jego słowa były dla mnie niezwykle ważne. W końcu czułam, że mam w nim wsparcie, że mogę go traktować jak brata. Chociaż jeszcze długa droga przed nami, tak samo długa z Lili, to czułam, że i tu uda mi się naprawić relacje, które zepsułam. Bo to była moja wina, jak zawsze. Odtrąciłam go od siebie na długie lata, myślałam, że tak powinno być. Jak głęboko się myliłam.
Słuchałam jego słów i tak ciepło robiło mi się na sercu. Wiedziałam, że to chwilowe, że gdy tylko Morgoth odejdzie, to czarne myśli do mnie wrócą. Dlatego chciałam, aby został ze mną jak najdłużej. Nie pogardziłabym, gdyby został ze mną całą noc. Może mogłabym w końcu się trochę przespać? W nocy nawiedzały mnie koszmary, złe mary, które nie pozwalały przymknąć oczu choć na chwilę.
- Poszłabym, ale mnie nie puszczą, wiesz o tym dobrze - stwierdziłam, z żalem w głosie.
Westchnęłam cicho. Owy spacer na most był pierwszym krokiem do naprawy naszych relacji. Cieszyłam się wtedy, że Morgoth zdecydował się tam ze mną wybrać. Gdyby nie on, sama pewnie nie zdobyłam się na takie posunięcie. Jak zawsze byłam tchórzem, wolałam zwalać na innych swoją winę i czekać aż sami do mnie przyjdą. Gdyby nie ślub, to nie wiem czy zdobyłabym się na to, aby pogodzić się z Lilianą. Może czekałabym dalej? Ale nie żałowałam tego, ba, byłam zła, że nie poszłam do niej wcześniej.
- Mam cię za co przepraszać, potraktowałam cię okropnie, odsunęłam od siebie, obarczyłam winą za swoje nieszczęście, chociaż wiem, że robiłeś to dla mnie, a nie przeciwko mnie - spuściłam głowę. - Morgoth, musisz mi coś obiecać.
Zrobiłam krótką pauzę, aby delikatnie się od niego odsunąć, jednak nie puszczając go w ogóle. Spojrzałam mu prosto w oczy, czekając, aż i on zdecyduje się na mnie spojrzeć. A kiedy wiedziałam, że na mnie patrzy, przełożyłam swoje dłonie w jego pleców, na policzki, które delikatnie chwyciłam.
- Obiecaj mi, że nigdy nie sprawisz, aby jakaś kobieta cierpiała przez ciebie tak, jak ja cierpiałam przez innych. Znajdź taką pannę, której zanim rozpalisz serce, będziesz miał pewność, że nic nie stanie na przeszkodzie, abyście mogli się razem złączyć - powiedziałam z przejęciem. - Żaden nestor, żaden kuzyn, żaden inny mężczyzna, żadna choroba...
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jemu też serce zabiło o dziwo mocniej, gdy spytała, czy naprawdę ją kocha. Dlaczego o to pytała? Przecież wiedziała, że tak... Musiała wiedzieć. Tak naprawdę. W głębi serca. Wiedział, że ta niepewność była jego zaniedbaniem. Zawsze był jedynie chłodnym kuzynem. Nie był odpowiednim wsparciem dla swojej prawie bliźniaczki. Urodzeni pod tą samą gwiazdą powinni być zawsze razem. Co poszło nie tak? Nigdy tak naprawdę szczerze nie rozmawiali. Dopiero tam na moście mogli zrozumieć, kim byli. Poznać siebie i swoje prawdziwe twarze. Chciał ją teraz trzymać jak najbliżej siebie. Dzięki temu co się działo, czuł, że żył. Nie do końca rozumiał swojej roli w tym wszystkim, jednak miał nadzieję, że ona się wyjaśni. Już niedługo.
- Kocham cię, Rosalie - powiedział, czując pięść zaciskającą się na jego gardle. Nie sądził, że to go tak poruszy, a jednak nie był przygotowany na to. I tak było lepiej... Nie musieli udawać. Mogli w końcu zrozumieć, co im leżało na sercu. Pochylił się nad kuzynką i złożył na jej policzku pocałunek, od razu zatapiając twarz w jej ramieniu. Była tak blisko, że już bliżej chyba się nie dało. Nie chciał dać jej odejść. Nigdy by sobie tego nie wybaczył. Zupełnie jakby właśnie za chwilę miał nastąpić koniec świata, a on byłby w jedynym miejscu, w jakim być powinien. Bo czy bliskie osoby nie były największym darem? Teraz nie widział nikogo więcej. To było pojednanie, które oboje potrzebowali. - Nie chcę odchodzić - mruknął, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedział. Taka była prawda. Nie miał na myśli jedynie szpitala. Nie chciał utracić tego, co właśnie posiadali. Lub co odzyskiwali. Nie odpowiedział na jej słowa, dotyczące wypuszczenia ze szpitala. Chciałby ją stąd zabrać, ale równocześnie obawiał się, że to wszystko zniknie, gdy któreś z nich weźmie choćby głębszy oddech. - Nie musisz przepraszać. Wina leżała też po mojej stronie - zaczął, ale urwał, pozwalając jej kontynuować. Nie miał jej nic za złe. W chwili w której zaczęła go okładać, wybaczył jej. Nigdy nie chował do niej urazy, wiedząc, że zauroczenie, a potem może i uczucie może doprowadzić ludzi do niemożliwego. Zapewne zabawnie musiało to brzmieć, gdyby powiedział to na głos. Bo co on wiedział o uczuciach? Może i nic, ale był dobrym obserwatorem i nie był znieczulony na wszystko jak sądzili niektórzy. Gdy poczuł ciepło dłoni blondynki na swoich policzkach, przez chwilę się zawahał. Fala gorąca oblała go od głowy, a coś ucisnęło go w żołądku.
- Rosalie... - zaczął, nie odrywając spojrzenia od jej oczu. - Ja...
Walczył ze sobą, żeby nie zrobić czegoś, czego potem będzie żałował. Zagryzł na chwilę dolną wargę, czując przyspieszony rytm serca. Przez chwilę nie robił nic innego prócz patrzenia na kuzynkę i jeżdżenia spojrzeniem po jej symetrycznej twarzy. Chciał... Przerwali mu jednak pracownicy szpitala, wychodzący z jej pokoju. Jak głupi odwrócił się w ich stronę, niszcząc wszystko, co przed chwilą się wydarzyło. Mruknęli coś o tym, że mogą już wchodzić, a Morgoth przejechał dłonią po ramieniu Rosalie, by złapać blondynkę za rękę. Uścisnął ją, po czym znowu objął dziewczynę, przytulając ją i lekko podnosząc w górę. Potrzebował tego, bo naprawdę ją kochał.
- Kocham cię, Rosalie - powiedział, czując pięść zaciskającą się na jego gardle. Nie sądził, że to go tak poruszy, a jednak nie był przygotowany na to. I tak było lepiej... Nie musieli udawać. Mogli w końcu zrozumieć, co im leżało na sercu. Pochylił się nad kuzynką i złożył na jej policzku pocałunek, od razu zatapiając twarz w jej ramieniu. Była tak blisko, że już bliżej chyba się nie dało. Nie chciał dać jej odejść. Nigdy by sobie tego nie wybaczył. Zupełnie jakby właśnie za chwilę miał nastąpić koniec świata, a on byłby w jedynym miejscu, w jakim być powinien. Bo czy bliskie osoby nie były największym darem? Teraz nie widział nikogo więcej. To było pojednanie, które oboje potrzebowali. - Nie chcę odchodzić - mruknął, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedział. Taka była prawda. Nie miał na myśli jedynie szpitala. Nie chciał utracić tego, co właśnie posiadali. Lub co odzyskiwali. Nie odpowiedział na jej słowa, dotyczące wypuszczenia ze szpitala. Chciałby ją stąd zabrać, ale równocześnie obawiał się, że to wszystko zniknie, gdy któreś z nich weźmie choćby głębszy oddech. - Nie musisz przepraszać. Wina leżała też po mojej stronie - zaczął, ale urwał, pozwalając jej kontynuować. Nie miał jej nic za złe. W chwili w której zaczęła go okładać, wybaczył jej. Nigdy nie chował do niej urazy, wiedząc, że zauroczenie, a potem może i uczucie może doprowadzić ludzi do niemożliwego. Zapewne zabawnie musiało to brzmieć, gdyby powiedział to na głos. Bo co on wiedział o uczuciach? Może i nic, ale był dobrym obserwatorem i nie był znieczulony na wszystko jak sądzili niektórzy. Gdy poczuł ciepło dłoni blondynki na swoich policzkach, przez chwilę się zawahał. Fala gorąca oblała go od głowy, a coś ucisnęło go w żołądku.
- Rosalie... - zaczął, nie odrywając spojrzenia od jej oczu. - Ja...
Walczył ze sobą, żeby nie zrobić czegoś, czego potem będzie żałował. Zagryzł na chwilę dolną wargę, czując przyspieszony rytm serca. Przez chwilę nie robił nic innego prócz patrzenia na kuzynkę i jeżdżenia spojrzeniem po jej symetrycznej twarzy. Chciał... Przerwali mu jednak pracownicy szpitala, wychodzący z jej pokoju. Jak głupi odwrócił się w ich stronę, niszcząc wszystko, co przed chwilą się wydarzyło. Mruknęli coś o tym, że mogą już wchodzić, a Morgoth przejechał dłonią po ramieniu Rosalie, by złapać blondynkę za rękę. Uścisnął ją, po czym znowu objął dziewczynę, przytulając ją i lekko podnosząc w górę. Potrzebował tego, bo naprawdę ją kochał.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jego słowa będą dla mnie tak wiele warte. Wychodziliśmy oboje na prostą jeśli chodzi o naszą znajomość, w końcu nasze relacje ulegały ulepszeniu, a wyznanie sobie miłości, jakakolwiek by ona nie była, w tym wypadku rodzinna, było idealnym punktem zwrotnym, ku lepszemu. Zacisnęłam mocno usta, starając się powstrzymać napływające łzy. Kąciki moich ust delikatnie, niemal niezauważanie, drgnęły ku górze, gdy sama ponownie przystawiałam swoją twarz do jego piersi.
- Ja ciebie też kocham - stwierdziłam.
Przyjęłam jego pocałunek, przymykając w tym samym momencie oczy. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo pragnęłam jego bliskości. Ale nie w tym sensie, że kobieta i mężczyzna razem, a właśnie bliskości bardziej… braterskiej. Co za paradoks, że w momencie gdy całe moje życie się z jednej strony waliło, z drugiej w końcu się normowało. Poprawiałam relacje z Lilianą, w końcu przełamaliśmy lody z Morgothem. A ja nie wiedziałam, czy powinnam się z tego wszystkiego cieszyć, czy może płakać.
- Ja też nie chcę, abyś odchodził - dodałam cichutko.
Bałam się, że gdy tylko Morgoth odsunie się choćby na krok, wszystko zniknie jak bańka mydlana, a ja nadal będę czuła tą okropną pustkę w sercu. Nie lubiłam jej, nie lubiłam czuć się samotnie. Chociaż wcale nie byłam sama, i doskonale o tym wiedziałam, to jednak w pewnym sensie byłam. Może dla normalnej osoby moje problemy były… niczym. Jakimś urojonym kłopotem, jednak dla mnie wcale tak nie było. I cieszyłam się, że mój kuzyn to rozumie. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Patrzyłam na niego uważnie, gdy trzymałam go za policzki. Obserwowałam jego wzrok, który wędrowały po mojej twarzy, jego zagryzioną wargę, jego niepewność. Nie wiedział co mi odpowiedzieć? Nie chciał? Czy też zastanawiał się nad czymś innym? Nim jednak usłyszałam od niego jakiekolwiek inne słowo, przerwano nam, zapraszając mnie do sali. Chciałam iść, dlatego kolejne przytulenie, tak ciepłe i mocne, lekko mnie zaskoczyło. Sama jednak po chwili znowu się wtulałam, wdychając zapach jego perfum.
- Zostaniesz ze mną na noc? Nie mogę spać - zapytałam.
Czuć było ode mnie taką rozbrajającą dziecinność, osoby, która nie może sobie z czymś sama poradzić i tak bezradnie prosi o pomoc. W tym wypadku były to nocne koszmary, miałam nadzieję, że Morgoth je wszystkie przegoni, a ja w końcu będę mogła spokojnie przespać noc.
zt oboje
- Ja ciebie też kocham - stwierdziłam.
Przyjęłam jego pocałunek, przymykając w tym samym momencie oczy. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo pragnęłam jego bliskości. Ale nie w tym sensie, że kobieta i mężczyzna razem, a właśnie bliskości bardziej… braterskiej. Co za paradoks, że w momencie gdy całe moje życie się z jednej strony waliło, z drugiej w końcu się normowało. Poprawiałam relacje z Lilianą, w końcu przełamaliśmy lody z Morgothem. A ja nie wiedziałam, czy powinnam się z tego wszystkiego cieszyć, czy może płakać.
- Ja też nie chcę, abyś odchodził - dodałam cichutko.
Bałam się, że gdy tylko Morgoth odsunie się choćby na krok, wszystko zniknie jak bańka mydlana, a ja nadal będę czuła tą okropną pustkę w sercu. Nie lubiłam jej, nie lubiłam czuć się samotnie. Chociaż wcale nie byłam sama, i doskonale o tym wiedziałam, to jednak w pewnym sensie byłam. Może dla normalnej osoby moje problemy były… niczym. Jakimś urojonym kłopotem, jednak dla mnie wcale tak nie było. I cieszyłam się, że mój kuzyn to rozumie. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Patrzyłam na niego uważnie, gdy trzymałam go za policzki. Obserwowałam jego wzrok, który wędrowały po mojej twarzy, jego zagryzioną wargę, jego niepewność. Nie wiedział co mi odpowiedzieć? Nie chciał? Czy też zastanawiał się nad czymś innym? Nim jednak usłyszałam od niego jakiekolwiek inne słowo, przerwano nam, zapraszając mnie do sali. Chciałam iść, dlatego kolejne przytulenie, tak ciepłe i mocne, lekko mnie zaskoczyło. Sama jednak po chwili znowu się wtulałam, wdychając zapach jego perfum.
- Zostaniesz ze mną na noc? Nie mogę spać - zapytałam.
Czuć było ode mnie taką rozbrajającą dziecinność, osoby, która nie może sobie z czymś sama poradzić i tak bezradnie prosi o pomoc. W tym wypadku były to nocne koszmary, miałam nadzieję, że Morgoth je wszystkie przegoni, a ja w końcu będę mogła spokojnie przespać noc.
zt oboje
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Scheda po Brownie i braki kadrowe zmusiły go w przeciągu ostatniego miesiąca do wygospodarowania kilku dodatkowych godzin na przyjmowanie pacjentów z genetycznymi obciążeniami. Temat tychże nie był mu obcy. Wieloletnie doświadczenie sprawiało, że czuł się w nim odpowiednio swobodnie. Naturalnie był człowiekiem, lecz na tyle rozważnym by w razie najmniejszych wątpliwości nie bać się sięgać po konsultację nie tyle co starszych, lecz bardziej rozeznanych w temacie. W końcu kto pyta ten niechcący kogoś nie zabija. Hehe.
Adrien siedział w tym momencie w jednaj z salek. Był sam. Drzwi do gabinet były zachęcająco uchylone, tak by przybyły pacjent nie stał niepotrzebnie pod drzwiami i nie zastanawiał się nad tym czy ktoś jest w środku, czy też nie. Na chwilę obecną żadnych tłumów nie było, co nie dziwiło. Taka przyjemna specyfika wydziału. Czarodziej korzystając z takiej ciszy wypełniał dokumentację związaną z własnym wydziałem. Bo przecież ordynator jak nie leczy to musiał popierać długopisem pergaminy.
Uzdrowiciel spełniał więc swoje obowiązki nucąc pod nosem melancholijną melodię. Nie był ubrany w biały, zwyczajowy kitel - a kolorowy i żywy z drapieżnym tygrysem na plecach, któremu towarzyszyły pstrokate i barwne azjatyckie rośliny.
Adrien siedział w tym momencie w jednaj z salek. Był sam. Drzwi do gabinet były zachęcająco uchylone, tak by przybyły pacjent nie stał niepotrzebnie pod drzwiami i nie zastanawiał się nad tym czy ktoś jest w środku, czy też nie. Na chwilę obecną żadnych tłumów nie było, co nie dziwiło. Taka przyjemna specyfika wydziału. Czarodziej korzystając z takiej ciszy wypełniał dokumentację związaną z własnym wydziałem. Bo przecież ordynator jak nie leczy to musiał popierać długopisem pergaminy.
Uzdrowiciel spełniał więc swoje obowiązki nucąc pod nosem melancholijną melodię. Nie był ubrany w biały, zwyczajowy kitel - a kolorowy i żywy z drapieżnym tygrysem na plecach, któremu towarzyszyły pstrokate i barwne azjatyckie rośliny.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak on dawno tutaj nie był. Zdążył już zapomnieć, jak ponurym i cuchnącym eliksirami miejscem był Święty Mung. Szczerze, to z jednej strony trochę współczuł pracownikom a z drugiej... trochę podziwiał pracujących tutaj uzdrowicieli. Przebywanie przez tyle czasu wśród ludzi, którzy często pojawiają się w tym przybytku by wyleczyć czasem naprawdę obrzydliwe dolegliwości albo pozaklęciowe urazy psychiczne... Musiało wymagać naprawdę stalowych nerwów.
Między innymi też dlatego Craig cieszył się, gdy przez wszystkie te lata swojego pobytu za granicą, miał osobistego uzdrowiciela, który na dodatek był jeszcze jego przyjacielem. Tutaj jednak nie miał tej wygody, dlatego też zachęcony rozmową ze swoją kuzynką postanowił odwiedzić konkretnego specjalistę i to jemu przekazać teraz pieczę nad własnym zdrowiem. Bo te z kolei bardzo sobie cenił.
Zapytawszy w recepcji o odpowiedni pokój, ruszył do windy. Kiedy już dotarł na właściwe piętro, od razu skierował się do szeroko otwartych drzwi. Kątem oka rzucił okiem na numery sal - a te potwierdziły, ze zmierzał we właściwym kierunku. Wszedł więc do środka i z sympatycznym uśmiechem na ustach powitał siedzącego na krześle uzdrowiciela.
- Wierzę, że to pan jest Adrien Carrow. Witam. Nazywam się Craig Burke. - wyciągnął dłoń do mężczyzny by uścisnąć mu rękę - Bardzo się cieszę, że udało się panu znaleźć trochę czasu w grafiku by zerknąć na moje plecy. Kuzynka bardzo pana chwaliła.
Umawianie się na wizytę przez sowę nie było ulubionym sposobem Craiga, niemniej tym razem wszystko poszło jak po maśle. I tak następne kontrole miał już nadzieję odbywać we własnych czterech ścianach. Tutaj nie czuł się komfortowo. Bycie lordem czystej krwi jednak miało swoje plusy, nie?
Między innymi też dlatego Craig cieszył się, gdy przez wszystkie te lata swojego pobytu za granicą, miał osobistego uzdrowiciela, który na dodatek był jeszcze jego przyjacielem. Tutaj jednak nie miał tej wygody, dlatego też zachęcony rozmową ze swoją kuzynką postanowił odwiedzić konkretnego specjalistę i to jemu przekazać teraz pieczę nad własnym zdrowiem. Bo te z kolei bardzo sobie cenił.
Zapytawszy w recepcji o odpowiedni pokój, ruszył do windy. Kiedy już dotarł na właściwe piętro, od razu skierował się do szeroko otwartych drzwi. Kątem oka rzucił okiem na numery sal - a te potwierdziły, ze zmierzał we właściwym kierunku. Wszedł więc do środka i z sympatycznym uśmiechem na ustach powitał siedzącego na krześle uzdrowiciela.
- Wierzę, że to pan jest Adrien Carrow. Witam. Nazywam się Craig Burke. - wyciągnął dłoń do mężczyzny by uścisnąć mu rękę - Bardzo się cieszę, że udało się panu znaleźć trochę czasu w grafiku by zerknąć na moje plecy. Kuzynka bardzo pana chwaliła.
Umawianie się na wizytę przez sowę nie było ulubionym sposobem Craiga, niemniej tym razem wszystko poszło jak po maśle. I tak następne kontrole miał już nadzieję odbywać we własnych czterech ścianach. Tutaj nie czuł się komfortowo. Bycie lordem czystej krwi jednak miało swoje plusy, nie?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Korytarz
Szybka odpowiedź