Izba przyjęć
Douglas wysłany został przez trenera na rutynową kontrolę do Świętego Munga. Podobne wizyty miały to do siebie, że zazwyczaj były nużące, nudne i, zdaniem części zawodników, zupełnie bez sensu. W końcu sami wiedzieli najlepiej, jak się czują i czy mogą grać. Wymogi pozostawały jednak wymogami i żeby być dopuszczonym do meczy trzeba było szczycić się aktualnymi badaniami. Gwiazda Quidditcha, Douglas Jones nie był w tym wypadku wyjątkiem. Zmuszony przez zbliżający się ostateczny termin na przedstawienie odpowiedniego papierka udał się do Świętego Munga. Ledwie jednak wszedł do poczekalni, by poczekać na uzdrowiciela, ktoś go zauważył. Młoda dziewczyna wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami. Zanim zdążył cokolwiek zrobić wydarła się z piskiem i nagle jej koleżanki, które pojawiły się jakby z powietrza rzuciły się w stronę Jonesa. Fanki z pewnością były gotowe go zadusić, byle tylko dotknąć kogoś tak znanego czy wyrwać mu kępkę włosów. Właśnie w tym momencie na miejscu pojawił się Alan Bennet. Uchylił drzwi gabinetu, żeby sprawdzić, co też dzieje się na zewnątrz. Przez nie zaś wpadł, całkiem dosłownie Douglas. Mężczyźni zdążyli zatrzasnąć drzwi zanim do gabinetu wpadły rozkrzyczane fanki. Obaj jednak ugrzęźli w pokoju do czasu aż personel szpitala nie poradzi sobie z rozhisteryzowanymi dziewczętami, które coraz rozpaczliwiej próbowały przebić się przez drzwi odgradzające je od samego Douglasa Jonesa.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cóż, najwidoczniej mogło.
Rutynowe kontrolne badania z pewnością nie należały do ulubionych form spędzania wolnego czasu Douglasa, dlatego na jego twarzy jawił się wyraźny grymas niezadowolenia odkąd tylko przekroczył szpitalny próg Munga. Krzywił się niemiłosiernie, przypominając bardziej zgryźliwego emeryta niż bożyszcza nastolatek uśmiechającego się tak pięknie z okładek magazynów i plakatów zdobiących ściany w hogwarckich dormitoriach.
Grzeczne oczekiwanie na ławeczce na swoją kolej wkrótce przemieniło się w znużone oczekiwanie, to w zmęczenie, lekkie rozdrażnienie, aż w końcu w kąsającą bezlitośnie irytację. Zaciskał właśnie dłoń w pięść, w tym geście próbując zamknąć całą agresję, którą chętniej przekułby w wysiłek fizyczny bądź po prostu rozbicie komuś twarzy, kiedy na horyzoncie zamajaczyło niebezpieczeństwo - nie zwracając na nie kompletnie uwagi i nie wyczuwając negatywnych impulsów dryfujących w zgęstniałym nagle powietrzu, w dalszym ciągu oddawał się delektowaniu się własnym niezadowoleniem, aż wreszcie błogi spokój przerwał mu zbliżający się armagedon.
Koniec świata. Apokalipsa. Dzień Ostateczny.
Coś pisnęło mu w uszach, już myślał, że umiera i że świat bezwolnie stacza się na granicę katastrofy, że coś się stało, że ktoś padnie zaraz bez świadomości na chłodne kafelki, że zaraz trzasną pociski, że coś świśnie, dmuchnie, chuchnie i zawarczy; wtem okazało się, że przyczyna zamieszania była odrobinę bardziej prozaiczna, niż pierwotnie przewidywał.
Fanki.
Z fankami był ten problem, że dzieliły się na kilka kategorii. Te w wieku pełnoletnim i z ładnym, zdesperowanym uśmiechem lubił najbardziej, te od tonącej w brokacie korespondencji irytowały go trochę mocniej, nie przepadał za młódkami wymachującymi transparentami na meczach i nieśmiało proszącymi go o autograf na ulicy, ale te atakujące w miejscach publicznych by pobrać odrobinę jego materiału genetycznego uchodziły w jego mniemaniu za mocno szkodliwe. Boleśnie szkodliwe.
Instynkt samozachowawczy krzyczał jedno - wiej. Rozsądek stłumiony krystalicznie czystym przerażeniem szeptał co prawda cichutko, że powinien zignorować to jakoś, postarać się o papierek od medyka i prędko opuścić cały szpital, ale było już za późno; wstał i jak rącza gazela czmychnął gdzieś na bok, korzystając ze świeżo otwartych drzwi do któregoś gabinetu. Wślizgnął się do środka i szybko je zatrzasnął, dopiero teraz pozwalając sobie na niespieszny oddech ulgi.
Rozejrzał się, dostrzegając względnie młodego uzdrowiciela i pożałował jedynie, że nie był on jakąś pielęgniarką o przyjemnej aparycji i krągłościach tu i ówdzie. Ale to nie tak, że narzekał; każda forma ucieczki przed tym szalonym stadem niecywilizowanych fanek była niemałym błogosławieństwem.
- Ech, mało brakowało - burknął pod nosem, niby przypadkiem z całej siły napierając plecami na powierzchnię drzwi, żeby tylko uzdrowicielowi nie przyszło na myśl wyrzucenie go z pomieszczenia.
O nie. Jeszcze czego.
about my bad reputation
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
Wizyta kontrolna po ostatnim dramatycznym omdleniu - nie powinna tu być. Chciała wrócić do domu, bo i tak potrafiłaby wzmocnić swój organizm. Evandra jeszcze nie uciekła z rodowej posiadłości, więc była pod okiem wyśmienitego alchemika. Magomedycy jednak nie odpuszczali i musiała zostać na kilka dni w szpitalu. Niezadowolona z tego faktu stała się jeszcze bardziej nieznośna. Kręciła nosem nawet na jedzenie, wysyłając sowy do najbliższych, aby przynieśli jej określone potrawy. Constance miała tak zaciśnięty żołądek, że porcja naleśników starczała na dwa dni.
Nie potrafiła odpuścić pracy. Nie miała swojego dziennika badawczego, na co jeszcze bardziej kręciła nosem, ale wystarczył pergamin i pióro. Dużo czasu pozwalało Constance na wiele przemyśleń. Czy Magrit zaczęła pracę nad lustrem? Czy Darcy wróciła do grupy? Miała nadzieję, że Ramsey wykorzysta ten słaby czas i zajmie się członkami grupy bez dumy i uprzedzeniem. Wymieniała mozolną, bo personel szpitala nie miał czasu latać z jej listami, korespondencje. Nie mogła zgodzić się na jakikolwiek odpoczynek. Sala była nudna, nie grała tu nawet przyjazna muzyka, więc każda aktywność, która nie wymagała myślenia wydawała się zbyt trywialna. Sytuacja zmusiła ją do wzięła pergaminu i rozpisywania numerologicznego zaklęcia. Przed nią stało bardzo trudne zadanie. Jak połączyć to co nieożywione z darem jasnowidzenia? Wiele już dowiedziała się o świstoklikach i innych metodach połączenia, do czego niezwykle pomocny okazał się Dział Ksiąg Zakazanych. Nie spodziewała się, że aż tyle wiedzy kryje się w książkach, do których nie miała jeszcze dostępu. Zakochana w bibliotece czuła wręcz powinność, aby odwiedzać ją jak najczęściej. Nagle drzwi się otworzyły, a kochana blondynka przyniosła jej kolejną porcję eliksiru wzmacniającego. Constance nawet się do niej uśmiechnęła i zapewniła, że naprawdę czuje się już dobrze. Przynajmniej na tę chwilę! Po wypiciu lekarstwa wróciła do rozpisywania zaklęcia. Nie szukała czegoś co jest łatwe. Wiedziała, że stworzenie zwierciadła przyszłości to nie jest proste zajęcie. Zastanawiała się też nad różnymi wariantami, które musiała również spróbować i opowiedzieć o nich Ramseyowi. Powoli słońce zaczynało zachodzić, a magomedyk obiecał jej, że to ostatnia noc w szpitalu. Musiała jeszcze przy nim wypić eliksir słodkich snów i szybko zakończyć swoje notatki. Czy rozpisanie numerologiczne zaklęcia będzie prawidłowe? Wiedziała, że będzie musiała wrócić do tego pergaminu, sprawdzić go i wypróbować kilka inkantacji razem z różdżką. Nim zdążyła odłożyć zapiski na bok, zasnęła, a dzięki eliksirowi nie miała żadnych, niemiłych snów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
so much love, the more they bury
Ostatnio zmieniony przez Constance Lestrange dnia 02.09.16 9:43, w całości zmieniany 1 raz
'k100' : 61
Szpitale. Lucinda omijała je szerokim łukiem. Właściwie nigdy się nie zastanawiała nad tym skąd wziął się u niej ten uraz do szpitali. Jako dziecko zdarzało jej się od czasu do czasu wpaść w ręce uzdrowiciela, ale zwykle były to niewielkie urazy spowodowane brakiem uwagi niżeli poważniejsze choroby. A jednak to miejsce napełniało ją niepokojem. Właściwie bardzo prawdopodobne jest, że to nie tyle co miejsce, a co jej choroba tak bardzo na nią oddziaływała, że każde spotkanie z uzdrowicielem czy też chociażby przekroczenie progu tego miejsca wymagało od niej wielkich pokładów energii. Jej choroba przez bardzo długi czas pozostawała w uśpieniu. Dawała o sobie znać w bardzo niewielkim stopniu i w sytuacjach, które każdego przyprawiłyby o zawrót głowy. Czasami miała wrażenie, że jej choroba jest żywą osobą. Osobą, do której mogłaby mieć pretensje. Gdyby od samego początku wiedziała, że jest chora nigdy nie zaznałaby prawdziwego życia. Teraz nie miałaby czego żałować. A żałowała. Każdego dnia żałowała. Na spotkania z uzdrowicielem przychodziła tylko wtedy, kiedy to było naprawdę konieczne. Czyli głównie wtedy, kiedy kończyły jej się eliksiry i potrzebowała nowych. Jako, że ostatni miesiąc był przepełniony wymagającymi sytuacjami to eliksiry bardzo szybko jej się skończyły i ostatnio po prostu… starała się funkcjonować. Czuła jednak, że długo tak się nie da i to przeświadczenie dobijało ją jeszcze bardziej. Była zdrową, młodą kobietą, która dzięki własnej determinacji mogła zdziałać wiele. Teraz była cieniem człowieka. Cieniem, którego nie poznawała. Kiedy tylko dowiedziała się, że jest chora poprosiła swojego kuzyna o zostanie jej uzdrowicielem. Tak było łatwiej. Wiedziała, że może mu zaufać i nikt więcej nie musiał o tym wiedzieć. Jednak pod koniec lutego otrzymała sowę z listem mówiącym o pilnym wyjeździe kuzyna. Tak więc została sama. - Dobrze się czujesz, słońce? - głos pielęgniarki oderwał Lynn od rozmyślań. Oparta o ścianę w poczekalni nawet nie zauważyła, kiedy kobieta do niej podeszła. Lucinda zmusiła się by posłać zaniepokojonej kobiecie uśmiech. - Tak wszystko w porządku. - powiedziała odrywając się od ściany, ale kobieta wcale nie wyglądała na przekonaną. - Do jakiego uzdrowiciela jesteś zapisana na wizytę? - zapytała, a Selwyn już po kościach wiedziała, że uśmiech jej wcale nie uratuje. - Do uzdrowiciela Bennetta – odpowiedziała mrukliwie. Kobieta skinęła głową i wskazując ręką jej drzwi powiedziała. - Wejdź tutaj. Usiądź sobie. - jej sprzeciwy nie miały sensu. Nawet jakby zaczęła latać i tańczyć kobieta nie uwierzyłaby, że wszystko z blondynką w porządku. - Nie myśl, że to tylko dla Ciebie. - powiedziała na koniec kobieta i posłała jej szeroki uśmiech. Lynn nie usiadła. Rozejrzała się po pomieszczeniu oglądając wywieszone na ścianach rysunki różnych części ciała.
Nie miał czasu nawet na najmniejszą przerwę. A przynajmniej tak było przez większość czasu. Zajęty pracą zapominał o głodzie, ale wychodząc od jednego pacjenta zdążył złapać jakiś kubek i nalać w niego odrobinę wody, by zwilżyć usta i gardło, które zaczynało go boleć od potoku słów, które dziś z siebie wylał. Wyszedł na korytarz i udał się do okienka pielęgniarek by dowiedzieć się gdzie miał przyjąć następną pacjentkę. Kobieta nie wiedziała, lecz już po chwili pojawiła się przy nim pielęgniarka, która usadziła Lucinde w jednej z sal.
- Panie Bennett, pana pacjentka już czeka w sali.
A więc ruszył. Dopijając resztki wody z kubeczka mijał pacjentów czekających w izbie przyjęć, by w końcu wejść do jednej z sal i zamknąć za sobą drzwi. W oczy od razu rzuciła mu się kobieta, która najwyraźniej na niego czekała. Nie dało się jej nie zauważyć, skoro stała na środku sali i obserwowała obrazy, których Bennett nienawidził. Wywoływały jakieś dziwne uczucia w żołądku i poczucie niepokoju. A przynajmniej u niego.
- Witam serdecznie, moje nazwisko Bennett. - Mruknął, wchodząc wgłąb sali. Odstawił pusty już kubeczek na biurko i odwrócił się w stronę kobiety. - Na początku chciałbym przeprosić za ogólny harmider oraz przyjęcie Pani w innym gabinecie. Mój jest zajęty. Mamy dzisiaj niezwykle tłoczno na oddziale i musiałem go udostępnić kolegom po fachu. - Mówiąc to przyglądał się kobiecie. Nie znał jej, a przynajmniej nie kojarzył. Ale wyglądała słabo, rzekłby wręcz, że źle. Mógł to stwierdzić nawet nie kojarząc jej wyglądu, gdy była w pełni sił. Wyjął więc jej dokumenty z koperty i przyjrzał im się.
- Lucinda Selwyn, tak? - Przekartkował dokumentacje. - Śmiertelna bladość... - Mruczał sam do siebie. Dopiero po kilku sekundach uniósł wzrok znad papierów. - Nie muszę raczej pytać jak się Pani czuje, bo wystarczy jedno spojrzenie, aby stwierdzić, że kiepsko. Polecam więc usiąść. - Wskazał na krzesło niedaleko biurka. Jeżeli zaszłaby taka potrzeba - pomógłby jej w tym.
- Zapytam się więc jak bardzo źle się Pani czuje w skali od 1 do 10. Oraz kiedy ostatnio Pani zażywała eliksir? - Choć w grę wchodziła praca i jego słowa brzmiały jak słowa typowego uzdrowiciela, jego ton był całkiem miły. Cóż... on zawsze był miły, a przynajmniej starał się.
W pierwszym momencie gdy zobaczył nazwisko miał ochotę westchnąć przeciągle i wznieść oczy ku niebu. Szybko bowiem zarejestrował, że ma do czynienia z kobietą krwi szlachetnej. Te niestety często dawały mu popalić, nie koniecznie chcąc, aby leczył je uzdrowiciel o niższym statusie. Nie ważne było czy miał do czynienia z młodą, czy ze starszą szlachcianką - siedemdziesiąt procent przypadków kończyło się mniej więcej w taki sposób. Szybko jednak przekonał się, iż tym razem miało być inaczej. Kobieta nie patrzyła na niego z góry, nie wydawała się napuszona czy niezadowolona z przydziału medyka. Wykonywała jego polecenia, odpowiadała na pytania. To chyba był jego dobry dzień.
- Nie chciałbym stwierdzać, że wygląda Pani źle, bo jest Pani niezwykle urokliwą kobietą, jednak wyraźnie widzę, że nie jest dziś Pani w formie. - Odparł delikatnie, z lekkim uśmiechem na ustach. Nie chciał być niemiły, nie chciał jej także przypadkiem urazić lub aby pomyślała, że na zbyt wiele sobie pozwala. Ze szlachciankami wolał obchodzić się ostrożnie. Nawet jeśli Lucinda wydawała się różnić od innych przedstawicielek swojego statusu.
- Tydzień to dość sporo. Proszę następnym razem uważać i nieco wcześniej do mnie przyjść. Nie chcemy przecież, aby stało się coś nieprzyjemnego przez zaniedbanie przyjmowania eliksirów, prawda? - Spojrzał na nią znad kajeciku, w którym zapisał coś. Był miły. Naturalnie miły, nie na siłę. - Proszę mi powiedzieć jak sprawowały się poprzednie eliksiry? Jest Pani naszą pacjentką od dość krótkiego czasu, a więc muszę ustalić, czy dobrana mieszanka sprawuje się dobrze, czy trzeba coś w niej zmienić.
Nie chciał jej oceniać, a więc jedynie uśmiechnął się, gdy tłumaczyła swoją zwłokę w przybyciu do Munga. Prawda - zaniedbanie było niebezpieczne, jednak przyszła tutaj i nie było sensu rozwlekać tego co było wcześniej. Był człowiekiem, więc chciał po ludzku traktować innych ludzi, w tym swoich pacjentów. I jak każdy człowiek wiedział, że czasem los potrafi płatać figle i psuć plany. Może po prostu nie mogła przyjść wcześniej. Rozumiał to.
- Tak naprawdę to ciężko jest stwierdzić od czego choroba się nasila, bo przyczyn tego może być bardzo wiele. - Zaczął, odkładając kajecik na biurko, o które się opierał. Splótł ręce na torsie i patrzył na nią, kontynuując:
- Pogoda, zjedzony posiłek, masę niby to błahych rzeczy, a jednak każda z nich może mieć jakiś wpływ na chorobę. Jednak czynnikami, które mają na to największy wpływ są: stres, zmęczenie, wysiłek fizyczny oraz nieodpowiednie eliksiry lub ich nieodpowiednia dawka. - Wyjaśnił. Nie lubił rzucać w pacjentów żargonem medycznym i paplać w ten sposób, a jednak czasem musiał. Lucinda musiała zrozumieć swoją chorobę. Można było traktować to jak drugiego człowieka, który przyczepia się do Ciebie nieodwracalnie i musisz z nim żyć. Jeżeli go zrozumiesz i przyzwyczaisz się do niego - życie z nim będzie łatwiejsze.
- W naszym przypadku może chodzić głównie o brak eliksirów oraz o zmęczenie wywołane bezsennością. - Uśmiechnął się. - Ale spróbujemy zaradzić coś na obie sprawy.
Nie miał pojęcia jakiej "tajemnicy" stał się powiernikiem. Nie wiedział wielu rzeczy: czy jej rodzina zdawała sobie sprawę z choroby (bo wiedział, że szlachcice często to ukrywali), czy miała wsparcie psychiczne w tym, jak sobie z tym radziła, co powiedział jej poprzedni lekarz. Były to rzeczy pozornie błahe i nieistotne, a jednak on uważał, że były bardzo istotne. Dlatego starał się lepiej poznać każdego swojego pacjenta i zbudować z nim chociażby cieniutką nić zwaną więzią. A najważniejszym jej czynnikiem musiało być zaufanie.
- Musimy najpierw ustalić czy poprzednia mieszanka była rzeczywiście dobrze dobrana. Proszę mi powiedzieć kiedy Pani ją zażywała? Regularnie co dzień lub co kilka dni czy głównie w momentach, gdy objawy choroby nasilały się? - Sięgnął po swój kajecik, w którym zamierzał notować. Magiczne pióro aż wyrywało się do tego, by pisać samo, ale on lubił robić to samodzielnie. - Jeżeli piła Pani eliksir podczas gdy czuła się Pani źle to jak odczuła Pani zmianę? Czy wszystkie objawy zniknęły? Czy wystąpiły jeszcze jakieś inne np drżenie rąk? Brak apetytu? Nudności? - Kontynuował. Potrzebował odpowiedzi na te wszystkie pytania. Początki były najtrudniejsze, a potem już było nieco łatwiej. Łatwiej, ale nie z górki. Choroby genetyczne nie były takim łatwym kawałkiem chleba do zgryzienia.
- Dlaczego? - Powtórzył łagodnie, nieświadomie lekko przechylając głowę w bok i wpatrując się w nią mimo, że po jego twarzy przebiegł wyraz zastanowienia. Nie uważał, że było to pytanie niegrzeczne. Nie miał jej go za złe. Raczej po prostu go zaskoczyła. - Nic nie szkodzi, nie mam powodów do czucia się urażonym. - Uspokoił ją machnięciem dłoni. - A co jest nie tak z tym miejscem? - Nieświadomie przekręcił głowę jeszcze bardziej, nieco mrużąc przy tym oczy. Z jakichś powodów bawiła go ta sytuacja, choć nie dawał tego po sobie poznać. - Praca jak praca, a ja, przyznam się szczerze, bardzo lubię tu pracować. - Czy było to po nim widoczne? - Zostałem uzdrowicielem, bo chciałem pomóc mojej chorej matce. - Wyjaśnił w końcu. Nie dodał, że nie udało mu się i jego matka zmarła dwa miesiące temu. Nie chciał się nad sobą użalać. Zwłaszcza, kiedy dopiero co zaczynał stawać na nogi po jej śmierci.
- Mogę pobawić się we wróżbitę lub osobę czytającą w myślach? - Dodał nagle, tuż po tym, gdy skończyła mówić. Gdy mu zezwoliła, kontynuował: - Jest tak jak Pani mówiła - początkowo brała Pani leki regularnie, co znacznie zredukowało objawy choroby. Poczuła się Pani zdrowa i miała Pani wrażenie, że wszystko względnie wróciło do normy. Dlatego stopniowo zmniejszała Pani dawki. A gdy objawy choroby nie nasilały się lub działo się to w stopniu nieznacznym - miała Pani chęci pokazać sobie i światu, że nie potrzebuje ich Pani i dlatego też nie pojawiła się Pani w szpitalu po nowe eliksiry. Czy tak było? - Podczas tej wypowiedzi jego głos był nieco ostrzejszy, nieco mocniejszy. Nadal jednak nie znikła z niego pewna doza spokoju i łagodności. Alan nie ganił, nie krzyczał. Chciał jej tylko coś uświadomić. Złapał głębszy oddech i odsunął się od biurka, by zrobić parę kroków w jej kierunku.
- Panno Selwyn. Rozumiem, że choroba wywraca Pani świat do góry nogami. Rozumiem, że ciężko jest się z nią pogodzić. Ale właśnie dlatego Pani i moim zadaniem jest sprawić, by zrozumiała Pani ją oraz mechanizmy jej działania. Ona nie odejdzie. Możemy tylko działać w taki sposób, aby łatwiej było z nią żyć. Choroba nie przekreśla wszystkiego, jeżeli uda się ją rozgryźć i będzie Pani wiedziała jak się z nią obchodzić. - Dodał nieco łagodniej, stojąc już nieco bliżej. Pozwolił sobie nawet na pokrzepiające poklepanie jej po ramieniu. Współczuł jej. Była młoda, miała zapewne masę planów. Choroba ich nie przekreślała, choć znacznie utrudniała. A przynajmniej tak to było w większości przypadków. Wrócił do swojego biurka i podparł się o nie.
- Zmienimy zatem nieznacznie składniki mieszanki i zobaczymy co z tego wyjdzie. Nie ma idealnej reguły, musimy działać metodą prób i błędów. - Odparł, gdy wyjawiła mu jak działają na nią eliksiry. - Polecę Pani jeszcze jedno rozwiązanie. Zapewne gdy pojawi się choć mała oznaka choroby, wiedziona strachem sama się Pani napędza. A to źle. Stres nie tylko pogłębia objawy, ale również powoduje wspomniane kołatanie serca wskutek ataku paniki. Proszę w takich momentach spróbować usiąść przy oknie lub, jeżeli ma Pani taką możliwość i zna Pani odpowiednie zaklęcia - wyczarować odrobinę lodu i włożyć do ust. Próbować go rozgryźć. To znacznie uspokaja i pomaga. - Uśmiechnął się do niej.
||Sorasy za tą ścianę i paplaninę. Za bardzo się rozkręciłam z tym pracowniczym wątkiem ;-;
- Początkowo starałem się tu dostać właśnie ze względu na matkę, ale szybko okazało się, że po prostu lubię tu pracować. - Wzruszył ramionami i rozłożył ręce w bezradnym geście. Cóż mógł poradzić? Takie były fakty. Kochał tę pracę, był człowiekiem, który uwielbiał pomagać innym ludziom, który zdawał się być do tego właśnie stworzonym. Kto wie - może tak właśnie było i los celowo zesłał go właśnie tutaj?
Uśmiechnął się, gdy usłyszał uwagę o tym, że czytanie w myślach jest zabronione. Całe szczęście i na szczęście Lucindy - Alan nie posiadał tej jakże intrygującej umiejętności. Jego słowa natomiast były jedynie zgadywanką, którą ułożył na podstawie tych kilku lat doświadczenia, obserwacji i czegoś na rodzaj intuicji. Cóż... prawie trafił. Nie zgadzała się tylko końcówka, prawda? Dlatego uśmiechnął się na koniec nieco przepraszająco. Chyba za bardzo się zagalopował. Czy jego słowa brzmiały pysznie, dumnie i kpiąco? Nie, pod żadnym pozorem nie chciał, by tak było.
- A więc wychodzi na to, że jestem kiepski w czytaniu w myślach. Kolejna rzecz, w której jestem beznadziejny - do odhaczenia. - Zażartował, mając nadzieję na drobne rozluźnienie atmosfery. Cały czas widział i wyczuwał spięcie towarzyszące jego pacjentce. Chciał, aby było inaczej, ale chyba niewiele mógł na to poradzić. Tu potrzeba było czasu. I zaufania. Ale jedno było wynikiem drugiego.
- Proszę bardzo. Nie ma za co, to moja praca. - Stanął prosto i popatrzył jak zbierała się, by odejść. Coś jednak go zmartwiło. - Przepraszam bardzo za tą moją gadaninę. Mam nadzieję, że nie wystraszyłem tym Pani. Mam tendencję do przesadzania. Większość moich pacjentek to starsze Panie, które zamęczają mnie pytaniami o to czy mam żonę i dzieci, więc podświadomie rozgaduję się, gdy trafia mi się ktoś inny. - Uśmiechnął się przepraszająco, przejeżdżając dłonią po nieco odstających kosmykach własnych włosów. Przycinał je ostatnio, ale te rosły dość szybko.
- Proszę podejść do pielęgniarki w recepcji. Zlecę zaraz przygotowanie i dostarczenie Pani nowej mieszanki eliksirów. Liczę na to, że będzie działała lepiej i rozwiąże problem z bezsennością. - Zamilkł, jak gdyby nie zamierzając mówić nic więcej. I tak rzeczywiście było, lecz tuż przed jej opuszczeniem gabinetu, odezwał się jeszcze raz:
- Jeżeli nie czuje się Pani komfortowo przebywając w szpitalu, można mnie wezwać na wizytę domową. W tym celu proszę przysłać sowę do szpitala. I proszę o siebie dbać i nie zaniedbać leków. Zdrowie to nie jest coś, co można odkładać na później. Do widzenia. - Uśmiechnął się i odprowadził ją wzrokiem, gdy opuszczała jego gabinet. Gdy drzwi się zamknęły, Alan polecił pielęgniarce przygotowanie nowego eliksiru i uzupełnił dokumentację pacjentki. Był przed nim ciągle długi dzień pracy.
zt x 2
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3