Beauxbatons, styczeń 1952
AutorWiadomość
Za oknami było biało. Śnieg spowił ogrody i górskie zbocza, a drobne płatki nadal wirowały w powietrzu.
Była sobota.
Jego czarne buty nieprzyzwoicie odcinały się na wszechogarniającej bieli. To samo możnaby powiedzieć o całej jego sylwetce, owiniętej szczelnie w błękitny płaszcz. Zatrzymał się na chwilę, jak gdyby chciał głodnym wzrokiem pochłonąć cały ten krajobraz, tę czystość, nieskalany majestat górskich szczytów i jasnego zamku. Oczy jego zatrzymały się na kamiennym gmachu, wędrując po wzorze okien, wijącym się w murach. Uśmiechnął się, gdy w ciemni wnętrza, w jednej z wież dojrzał wirującą jasną postać, niczym płatek tańczący w przestworzach. Ruszył z miejsca, odciskając kolejne ślady w białym puchu.
Zamek przywitał go ciepłem, toteż płaszcz i zimowe obuwie stały się zbędne. W samych skarpetkach przemknął korytarzami, pustymi jeszcze o tak wczesnej porze. Nie skierował się jednak do swojego dormitorium, tylko prosto do wieży. Rzucił płaszcz na jeden z foteli, obok ustawił obłażące z wilgoci buty i zajął swoje zwykłe miejsce oparty o futrynę, spleciwszy ręce na piersi. Widok był równie zachwycający jak ten rozpościerający się za dużymi, szklanymi oknami sali baletowej. Dziewczyna lekko niczym piórko zdawała się płynąć poprzez otuloną lustrami przestrzeń wykonując śmiałe figury, o których opanowaniu marzyła niejedna z jej podobnych. Zdawał sobie sprawę, że jest świadoma jego obecności. Choć przypatrując się z boku wydawało się, że dziewczyna do swojego małego świata nikogo nie wypuszcza. Jemu jednak pozwalała stanąć na granicy, chociaż zajęło im to bardzo długi okres czasu.
Dzisiaj jednak chciał pójść krok dalej.
Postawił stopę na bukowym parkiecie i mógł powiedzieć, że tancerka jakby zwolniła, przenosząc swoją uwagę na ten nowy rodzaj obecności. Alexander szedł wzdłuż ściany, a Monique kręciła się naprzeciw, dopełniając zimowego uroku jasnej scenerii. Zatrzymał się dopiero przy czarnym fortepianie. I usiadł. Dłonie sięgnęły klawiszy, a smukłe palce wpierw wykonały kilka ruchów, zawieszone kilka cali nad słoniową kością, zgrywając się z rytmem ostrożnej teraz baletnicy.
Zaczął grać.
Tak po prostu, jakby akompaniował jej od samego początku, a nie złapał dźwięk gdzieś w połowie, przerywając ciszę. Chociaż tak naprawdę cisza nigdy nie była obecna na tych niemych sesjach. Każde z nich przecież słyszało muzykę w głowach - ona tańcząc, on ją obserwując. Tempo miarowo wzrastało, a dziewczyna zdawała się jakby zatracać w dźwięku, zapominając o obcej obecności, chociaż przecież spełniała ona całą jej głowę fortepianowym śpiewem. Alexander grał i grał, Monique tańczyła, aż muzyka się skończyła - każde z nich wiedziało, że utwór się już kończy, jednak wciąż było to zbyt nagle, zaskakująco, pozostawiając ich z wpatrującymi się w siebie nawzajem oczami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Była sobota.
Jego czarne buty nieprzyzwoicie odcinały się na wszechogarniającej bieli. To samo możnaby powiedzieć o całej jego sylwetce, owiniętej szczelnie w błękitny płaszcz. Zatrzymał się na chwilę, jak gdyby chciał głodnym wzrokiem pochłonąć cały ten krajobraz, tę czystość, nieskalany majestat górskich szczytów i jasnego zamku. Oczy jego zatrzymały się na kamiennym gmachu, wędrując po wzorze okien, wijącym się w murach. Uśmiechnął się, gdy w ciemni wnętrza, w jednej z wież dojrzał wirującą jasną postać, niczym płatek tańczący w przestworzach. Ruszył z miejsca, odciskając kolejne ślady w białym puchu.
Zamek przywitał go ciepłem, toteż płaszcz i zimowe obuwie stały się zbędne. W samych skarpetkach przemknął korytarzami, pustymi jeszcze o tak wczesnej porze. Nie skierował się jednak do swojego dormitorium, tylko prosto do wieży. Rzucił płaszcz na jeden z foteli, obok ustawił obłażące z wilgoci buty i zajął swoje zwykłe miejsce oparty o futrynę, spleciwszy ręce na piersi. Widok był równie zachwycający jak ten rozpościerający się za dużymi, szklanymi oknami sali baletowej. Dziewczyna lekko niczym piórko zdawała się płynąć poprzez otuloną lustrami przestrzeń wykonując śmiałe figury, o których opanowaniu marzyła niejedna z jej podobnych. Zdawał sobie sprawę, że jest świadoma jego obecności. Choć przypatrując się z boku wydawało się, że dziewczyna do swojego małego świata nikogo nie wypuszcza. Jemu jednak pozwalała stanąć na granicy, chociaż zajęło im to bardzo długi okres czasu.
Dzisiaj jednak chciał pójść krok dalej.
Postawił stopę na bukowym parkiecie i mógł powiedzieć, że tancerka jakby zwolniła, przenosząc swoją uwagę na ten nowy rodzaj obecności. Alexander szedł wzdłuż ściany, a Monique kręciła się naprzeciw, dopełniając zimowego uroku jasnej scenerii. Zatrzymał się dopiero przy czarnym fortepianie. I usiadł. Dłonie sięgnęły klawiszy, a smukłe palce wpierw wykonały kilka ruchów, zawieszone kilka cali nad słoniową kością, zgrywając się z rytmem ostrożnej teraz baletnicy.
Zaczął grać.
Tak po prostu, jakby akompaniował jej od samego początku, a nie złapał dźwięk gdzieś w połowie, przerywając ciszę. Chociaż tak naprawdę cisza nigdy nie była obecna na tych niemych sesjach. Każde z nich przecież słyszało muzykę w głowach - ona tańcząc, on ją obserwując. Tempo miarowo wzrastało, a dziewczyna zdawała się jakby zatracać w dźwięku, zapominając o obcej obecności, chociaż przecież spełniała ona całą jej głowę fortepianowym śpiewem. Alexander grał i grał, Monique tańczyła, aż muzyka się skończyła - każde z nich wiedziało, że utwór się już kończy, jednak wciąż było to zbyt nagle, zaskakująco, pozostawiając ich z wpatrującymi się w siebie nawzajem oczami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 22.06.16 21:21, w całości zmieniany 1 raz
Była sobota, bardzo wczesna godzina poranna. Za oknem było jeszcze ciemno, gdy Monique wstawała ze swojego łóżka i wymykała się ze swojego dormitorium, aby udać się do jednej z sal baletowych. Przebrała się szybciutko i trzymając w dłoni swoje baletki, kroczyła półciemnym korytarzem. Nie minęła chwila, kiedy w zwiewnej niebieskiej tuniczce i białych rajstopkach rajstopach już oddawała swoje serce tańcu.
Nie wiedziała ile czasu już tutaj była, jednak za każdym razem, kiedy spoglądała przez okno, nadal było ciemno. Musiało być niezwykle wcześnie, kiedy wstawała.
Jej ciało ruszało się zgodnie z jakąś melodią, która krążyła jej po głowie. W ciszy robiła piruet za piruetem, skok za skokiem, z wymachem, bez, małe kroczki w bok, duży obrót w drugą stronę. Wszystko łączyło się ze sobą, miało pewien sens, ale ten sens widoczny był tylko dla niewielu osób.
Do tego grona zaliczał się Alexander.
Wyczekiwała go dzisiaj, a kiedy już się pojawił i ujrzała go kontem swojego oka, uśmiechnęła się lekko pod nosem, jednak nie przerwała ruchów robiąc kolejne, coraz to bardziej skomplikowane, piruety. Podwójny, potrójny, poczwórny?
Nagle, coś się zmieniło. Alexander ruszył się, wszedł na salę bez najmniejszego dźwięku, ale jego zbliżająca się sylwetka, wytrąciła ją z równowagi. Zwolniła na chwilę, bacznie lustrując to, co robi. Jak powoli przesuwa się wzdłuż ściany, jak idzie do fortepianu, jak zasiada przed nim i zaczyna grać.
Nagle muzyka z głowy Monique przybrała na sile, zaczęła rozbrzmiewać w sali i uspokajać zdenerwowane i zawstydzone dziewczę. Jej ruchy znów stały się płynne, pełne gracji, szlachectwa. Powoli kończyła, zbliżając się do ostatniego wyskoku. Skierowała go w stronę Alexandra, by wraz z ostatnią nutą zakończyć ukłonem, prosto do chłopaka.
Długo nie unosiła głowy. Bała się. Alexander był tu razem z nią na sali, tolerowała go póki stał w progu, a teraz nagle znalazł się tak blisko.
Monique chciała go w końcu poznać, dowiedzieć się, dlaczego tak bacznie ją obserwuje niemal codziennie, jednocześnie bała się go do siebie dopuścić. Gdzieś podświadomie wiedziała, czuła to, że chłopak nie ma złych zamiarów, nie docierało to jednak do niej.
W końcu podniosła się, spojrzała lekko wystraszona i zaczęła się cofać. Jeden krok, drugi, pięć, dopiero po złapaniu drążka poczuła się pewniej. Patrzyła, mocno zaciskając usta.
- Dlaczego? - zapytała cichutko, ledwo otwierając usta i speszona odwracając wzrok.
Za oknem padał śnieg.
Nie wiedziała ile czasu już tutaj była, jednak za każdym razem, kiedy spoglądała przez okno, nadal było ciemno. Musiało być niezwykle wcześnie, kiedy wstawała.
Jej ciało ruszało się zgodnie z jakąś melodią, która krążyła jej po głowie. W ciszy robiła piruet za piruetem, skok za skokiem, z wymachem, bez, małe kroczki w bok, duży obrót w drugą stronę. Wszystko łączyło się ze sobą, miało pewien sens, ale ten sens widoczny był tylko dla niewielu osób.
Do tego grona zaliczał się Alexander.
Wyczekiwała go dzisiaj, a kiedy już się pojawił i ujrzała go kontem swojego oka, uśmiechnęła się lekko pod nosem, jednak nie przerwała ruchów robiąc kolejne, coraz to bardziej skomplikowane, piruety. Podwójny, potrójny, poczwórny?
Nagle, coś się zmieniło. Alexander ruszył się, wszedł na salę bez najmniejszego dźwięku, ale jego zbliżająca się sylwetka, wytrąciła ją z równowagi. Zwolniła na chwilę, bacznie lustrując to, co robi. Jak powoli przesuwa się wzdłuż ściany, jak idzie do fortepianu, jak zasiada przed nim i zaczyna grać.
Nagle muzyka z głowy Monique przybrała na sile, zaczęła rozbrzmiewać w sali i uspokajać zdenerwowane i zawstydzone dziewczę. Jej ruchy znów stały się płynne, pełne gracji, szlachectwa. Powoli kończyła, zbliżając się do ostatniego wyskoku. Skierowała go w stronę Alexandra, by wraz z ostatnią nutą zakończyć ukłonem, prosto do chłopaka.
Długo nie unosiła głowy. Bała się. Alexander był tu razem z nią na sali, tolerowała go póki stał w progu, a teraz nagle znalazł się tak blisko.
Monique chciała go w końcu poznać, dowiedzieć się, dlaczego tak bacznie ją obserwuje niemal codziennie, jednocześnie bała się go do siebie dopuścić. Gdzieś podświadomie wiedziała, czuła to, że chłopak nie ma złych zamiarów, nie docierało to jednak do niej.
W końcu podniosła się, spojrzała lekko wystraszona i zaczęła się cofać. Jeden krok, drugi, pięć, dopiero po złapaniu drążka poczuła się pewniej. Patrzyła, mocno zaciskając usta.
- Dlaczego? - zapytała cichutko, ledwo otwierając usta i speszona odwracając wzrok.
Za oknem padał śnieg.
Gość
Gość
Patrzył na nią z zaskoczeniem równie mocnym, jakie malowało się w oczach dziewczyny. Ostatecznie sam zaczął usilnie zastanawiać się, dlaczego postanowił zrobić ten jeden krok dalej.
Dlaczego?
- Dlatego, że bardzo przypominasz mi mnie - odpowiedział, a jasnym było, że nie kłamie. Uśmiechnął się lekko, po czym wbił wzrok w instrument, by nie peszyć dziewczyny jeszcze bardziej swoim zaintrygowanym spojrzeniem. Nigdy wcześniej nie słyszał jej głosu, a był bardzo ładny. Melodyjny. Jakby muzyka chciała się z niej wyrwać nie tylko tańcem, ale i śpiewem.
- Też wolałem swoje własne towarzystwo. Przez jakieś piętnaście lat - westchnął, spoglądając na zimowy krajobraz za oknem. Jednak szybko znów się rozpromienił i wstał od pianina.
- I nadal nie potrafię wyjść z podziwu, jak można tak pięknie tańczyć. A na deskach angielskich scen widziałem już nie jedną zawodową tancerkę. Też mogłabyś już to robić - powiedział, po czym próbował udawać balerinę i zrobić piruet. Niestety, jego skarpety okazały się zbyt śliskie i z prędkością światła wylądował na swoim arystokratycznym tyłku. Zaśmiał się tylko i położył na bukowych deskach, posyłając spojrzenie Monique.
- Może jednak w balecie zostanę przy graniu na fortepianie - zażartował, ręce splatając pod głową, której to skinieniem próbował zachęcić pannę Vane, by położyła się obok niego.
- Opowiesz mi coś o sobie? Niby wiem jak masz na imię i że cudownie tańczysz, ale... śpiewasz może? - zapytał, mając nadzieję, że dostanie odpowiedź.
Dlaczego?
- Dlatego, że bardzo przypominasz mi mnie - odpowiedział, a jasnym było, że nie kłamie. Uśmiechnął się lekko, po czym wbił wzrok w instrument, by nie peszyć dziewczyny jeszcze bardziej swoim zaintrygowanym spojrzeniem. Nigdy wcześniej nie słyszał jej głosu, a był bardzo ładny. Melodyjny. Jakby muzyka chciała się z niej wyrwać nie tylko tańcem, ale i śpiewem.
- Też wolałem swoje własne towarzystwo. Przez jakieś piętnaście lat - westchnął, spoglądając na zimowy krajobraz za oknem. Jednak szybko znów się rozpromienił i wstał od pianina.
- I nadal nie potrafię wyjść z podziwu, jak można tak pięknie tańczyć. A na deskach angielskich scen widziałem już nie jedną zawodową tancerkę. Też mogłabyś już to robić - powiedział, po czym próbował udawać balerinę i zrobić piruet. Niestety, jego skarpety okazały się zbyt śliskie i z prędkością światła wylądował na swoim arystokratycznym tyłku. Zaśmiał się tylko i położył na bukowych deskach, posyłając spojrzenie Monique.
- Może jednak w balecie zostanę przy graniu na fortepianie - zażartował, ręce splatając pod głową, której to skinieniem próbował zachęcić pannę Vane, by położyła się obok niego.
- Opowiesz mi coś o sobie? Niby wiem jak masz na imię i że cudownie tańczysz, ale... śpiewasz może? - zapytał, mając nadzieję, że dostanie odpowiedź.
- Ciebie? - zapytała zdziwiona.
Przeniosła na niego swój wzrok, kryło się w nim ogromne zdziwienie ale i zaciekawienie. A kiedy chłopak zaczął bardziej rozwijać swoją myśl, na jej policzkach zagościł delikatny rumieniec. Naprawdę zamykał się przed ludźmi? Wcale na takiego nie wyglądał, a już zdecydowanie nie wyglądał na osobę, która by tego potrzebowała.
Obserwowała go jak wstaje, jak robi kroki do przodu i mówi o balerinach na angielskich deskach scenicznych. Być może by mogła. Ale kto by ją chciał? Takiego dziwoląga.
Z każdym jego krokiem do przodu, Monique oddalała się o pół kroku od niego, zatrzymując się dopiero, gdy Alexander spróbował zrobić piruet. Na twarz dziewczyny wkradł się delikatny uśmiech.
- Nie tak to robisz, musisz zacząć od dobrej postawy, odbić się i przenieść nogę - mówiła, chociaż miała wrażenie, że jej słowa odbijają się tylko od ścian.
Nie wiedziała, czy ją słuchał. W końcu się śmiał sam z siebie i nagle położył na podłodze. Kiwnął na nią głową, zadając pytania. Monique zacisnęła usta, nie wiedząc, czy ma podejść. Chciała, ale coś ją blokowało. Walczyła sama ze sobą przez dłuższą chwilę, by w końcu zrobić krok do przodu i usiąść na ziemi, jakiś kawałek od chłopaka.
- Nie boisz się mnie? - zapytała. - Jestem i n n a.
Jego pytania nadal trzymała w swojej głowie. Podkuliła pod siebie nogi, w końcu miała tylko zwiewną tuniczkę i krępowała się, jego wzroku na sobie. Monique miała dopiero piętnaście lat, nie przywykła do kontaktu z dziewczynami, a co dopiero ze starszym od siebie chłopcem.
- Śpiewam, czasami, gdy nikt mnie nie słyszy i na zajęciach. Nie wiem, co miałabym ci powiedzieć… ja… - zająknęła się, szybko spuszczając głowę.
Tak dziwnie było jej z kimś rozmawiać. Nie wiedziała o czym mówić, jak się zachować, gdzie patrzeć, jak patrzeć. Czuła się taka skołowana. A jeszcze niedawno tańczyła tylko, a Alex stał w progu i ją obserwował. Tak było przecież dobrze, dlaczego chciał to zmienić?
Przeniosła na niego swój wzrok, kryło się w nim ogromne zdziwienie ale i zaciekawienie. A kiedy chłopak zaczął bardziej rozwijać swoją myśl, na jej policzkach zagościł delikatny rumieniec. Naprawdę zamykał się przed ludźmi? Wcale na takiego nie wyglądał, a już zdecydowanie nie wyglądał na osobę, która by tego potrzebowała.
Obserwowała go jak wstaje, jak robi kroki do przodu i mówi o balerinach na angielskich deskach scenicznych. Być może by mogła. Ale kto by ją chciał? Takiego dziwoląga.
Z każdym jego krokiem do przodu, Monique oddalała się o pół kroku od niego, zatrzymując się dopiero, gdy Alexander spróbował zrobić piruet. Na twarz dziewczyny wkradł się delikatny uśmiech.
- Nie tak to robisz, musisz zacząć od dobrej postawy, odbić się i przenieść nogę - mówiła, chociaż miała wrażenie, że jej słowa odbijają się tylko od ścian.
Nie wiedziała, czy ją słuchał. W końcu się śmiał sam z siebie i nagle położył na podłodze. Kiwnął na nią głową, zadając pytania. Monique zacisnęła usta, nie wiedząc, czy ma podejść. Chciała, ale coś ją blokowało. Walczyła sama ze sobą przez dłuższą chwilę, by w końcu zrobić krok do przodu i usiąść na ziemi, jakiś kawałek od chłopaka.
- Nie boisz się mnie? - zapytała. - Jestem i n n a.
Jego pytania nadal trzymała w swojej głowie. Podkuliła pod siebie nogi, w końcu miała tylko zwiewną tuniczkę i krępowała się, jego wzroku na sobie. Monique miała dopiero piętnaście lat, nie przywykła do kontaktu z dziewczynami, a co dopiero ze starszym od siebie chłopcem.
- Śpiewam, czasami, gdy nikt mnie nie słyszy i na zajęciach. Nie wiem, co miałabym ci powiedzieć… ja… - zająknęła się, szybko spuszczając głowę.
Tak dziwnie było jej z kimś rozmawiać. Nie wiedziała o czym mówić, jak się zachować, gdzie patrzeć, jak patrzeć. Czuła się taka skołowana. A jeszcze niedawno tańczyła tylko, a Alex stał w progu i ją obserwował. Tak było przecież dobrze, dlaczego chciał to zmienić?
Gość
Gość
Podobało mu się, że Monique dawała mu rady. W sensie, nie planował kariery baletmistrza, ale miło było się dowiedzieć paru rzeczy.
- Nie jest mi chyba pisane bycie wielkim tancerzem, tak coś czuję. Ale w sumie, jak już przestanę czuć smak porażki po mojej nieudolnej próbie, to możesz mi pokazać, jak to zrobić...? - puścił do niej oko ze swojej pozycji na podłodze, obserwując jej zachowanie. Jak całą swoją wolę musiała przełożyć na to, by postąpić ten jeden kroczek do przodu i opaść na bukowy parkiet, przynajmniej trzy metry od niego. Intrygowała go. Nie, intrygowała to zdecydowanie za mało powiedziane. Widział wiele różnych charakterów w ludziach, a ona była na pierwszy rzut oka bardzo do niego podobna. Cicha, wycofana, zamknięta w swoim świecie, nie wpuszczając doń nikogo, lub też prawie nikogo.
Inna.
Tak, była inna. Ale to słowo sprawiło, że usiadł nagle, marszcząc lekko brwi. Chwilę później jego włosy i skóra zaczęły jaśnieć, aż przybrał wygląd albinosa. Patrzył się na Monique, a rysy jego twarzy rozpogodziły się.
- Inność jest straszna dla tych, którzy jej nie rozumieją - odparł, przekrzywiając z lekka głowę.
- Też raczej nie śpiewam - powiedział, wstając i kierując się do okna. Przeczesał palcami swoje białe włosy zastanawiając się, czy gdyby tak wyszedł nago w śnieg, to czy ktokolwiek by go zobaczył. Raczej nie...
- I nikomu nie gram na pianinie. To rzeczy, które rezerwuję dla siebie. Warto mieć coś takiego i dzielić się tym w odpowiednich momentach. Tak jak inność. To też jest dar. Cenny dar - powiedział zamyślony, po czym odwrócił się do dziewczyny.
- Kiedy zaczęłaś tańczyć?
- Nie jest mi chyba pisane bycie wielkim tancerzem, tak coś czuję. Ale w sumie, jak już przestanę czuć smak porażki po mojej nieudolnej próbie, to możesz mi pokazać, jak to zrobić...? - puścił do niej oko ze swojej pozycji na podłodze, obserwując jej zachowanie. Jak całą swoją wolę musiała przełożyć na to, by postąpić ten jeden kroczek do przodu i opaść na bukowy parkiet, przynajmniej trzy metry od niego. Intrygowała go. Nie, intrygowała to zdecydowanie za mało powiedziane. Widział wiele różnych charakterów w ludziach, a ona była na pierwszy rzut oka bardzo do niego podobna. Cicha, wycofana, zamknięta w swoim świecie, nie wpuszczając doń nikogo, lub też prawie nikogo.
Inna.
Tak, była inna. Ale to słowo sprawiło, że usiadł nagle, marszcząc lekko brwi. Chwilę później jego włosy i skóra zaczęły jaśnieć, aż przybrał wygląd albinosa. Patrzył się na Monique, a rysy jego twarzy rozpogodziły się.
- Inność jest straszna dla tych, którzy jej nie rozumieją - odparł, przekrzywiając z lekka głowę.
- Też raczej nie śpiewam - powiedział, wstając i kierując się do okna. Przeczesał palcami swoje białe włosy zastanawiając się, czy gdyby tak wyszedł nago w śnieg, to czy ktokolwiek by go zobaczył. Raczej nie...
- I nikomu nie gram na pianinie. To rzeczy, które rezerwuję dla siebie. Warto mieć coś takiego i dzielić się tym w odpowiednich momentach. Tak jak inność. To też jest dar. Cenny dar - powiedział zamyślony, po czym odwrócił się do dziewczyny.
- Kiedy zaczęłaś tańczyć?
Otworzyła usta ze zdziwienia, gdy Alexander zmieniał kolor swoich włosów i stawały się one coraz bielsze i bielsze, aż stały się w końcu tak białe jak jej. Nie pasował jej ten wygląd do chłopaka, białe włosy na jego głowie wyglądały dziwnie, trochę strasznie, jakby ktoś zabrał mu całe życie. Jakby ktoś zabrał mu jego kolory.
Zamknęła usta dopiero kiedy wstał i podszedł do okna. Podążyła za nim wzrokiem, zaczął wyglądać przez szybę. Słuchała go uważnie, o tym co sądzi o inności. W stu procentach się z nim zgadzała.
- Ludzie boją się tego, czego nie znają - przytaknęła mu cicho. - Często jednak nie chcą poznać, bo się boją. Błędne koło.
Siedziała dalej na podłodze. Wrócili do tematu śpiewu, grania i tańca. Ciepło zrobiło jej się na sercu, gdy chłopak przyznał się jej, że zbyt wiele osób nie słyszało tego jak gra. Pokazał jej kawałek swojego świata, tak jak Monique pokazywała mu kawałek swojego, kiedy pozwoliła mu przy sobie przebywać i ją obserwować.
- Darem jest talent, inność jest przekleństwem - wymruczała, masując obolałe stopy przez materiał baletek. - Chciałabym umieć zmienić siebie w kogoś innego, tak jak ty potrafisz.
Alexander był metamorfomagiem. Dlatego jego włosy stały się śnieżnobiałe. Mógł zrobić to na chwilę, potem wrócić do swojego wyglądu. Monique miała to na co dzień i musiała w z tym żyć.
- Odkąd zaczęłam się uczyć w Beauxbatons - wyznałam, unosząc głowę. - Długo grasz?
Również wstała z ziemi i podeszła do niego na kilka kroków. Stanęła za jego plecami, wpatrując się w tą samą szybę, a dokładnie w jego odbicie w lustrze. Dwa albinosy, tak bardzo różne i tak bardzo do siebie podobne.
- Tak długo mnie obserwowałeś - powiedziała w końcu, patrząc w jego oczy w odbiciu. - Tyle czasu nie pozwalałam ci się do siebie zbliżyć, dlaczego nie odpuściłeś?
Zamknęła usta dopiero kiedy wstał i podszedł do okna. Podążyła za nim wzrokiem, zaczął wyglądać przez szybę. Słuchała go uważnie, o tym co sądzi o inności. W stu procentach się z nim zgadzała.
- Ludzie boją się tego, czego nie znają - przytaknęła mu cicho. - Często jednak nie chcą poznać, bo się boją. Błędne koło.
Siedziała dalej na podłodze. Wrócili do tematu śpiewu, grania i tańca. Ciepło zrobiło jej się na sercu, gdy chłopak przyznał się jej, że zbyt wiele osób nie słyszało tego jak gra. Pokazał jej kawałek swojego świata, tak jak Monique pokazywała mu kawałek swojego, kiedy pozwoliła mu przy sobie przebywać i ją obserwować.
- Darem jest talent, inność jest przekleństwem - wymruczała, masując obolałe stopy przez materiał baletek. - Chciałabym umieć zmienić siebie w kogoś innego, tak jak ty potrafisz.
Alexander był metamorfomagiem. Dlatego jego włosy stały się śnieżnobiałe. Mógł zrobić to na chwilę, potem wrócić do swojego wyglądu. Monique miała to na co dzień i musiała w z tym żyć.
- Odkąd zaczęłam się uczyć w Beauxbatons - wyznałam, unosząc głowę. - Długo grasz?
Również wstała z ziemi i podeszła do niego na kilka kroków. Stanęła za jego plecami, wpatrując się w tą samą szybę, a dokładnie w jego odbicie w lustrze. Dwa albinosy, tak bardzo różne i tak bardzo do siebie podobne.
- Tak długo mnie obserwowałeś - powiedziała w końcu, patrząc w jego oczy w odbiciu. - Tyle czasu nie pozwalałam ci się do siebie zbliżyć, dlaczego nie odpuściłeś?
Gość
Gość
Uśmiechnął się, a w jego oczach zatańczyły ogniki. Ona rozumiała. Wiedziała, czym jest inność i jak to wpływa na człowieka, jak go zmienia i kształtuje.
- Niestety. Ale nie można tak tkwić w tym błędnym kole. Trzeba wybiec poza nie - powiedział, po czym swój wzrok z dziewczyny przeniósł na lustra zdobiące ściany sali. Widział w nich swoje odbicie, takie jasne i niepodobne do niego. Odwrócił się znów do zimowego widoku za oknem, gdy wtem tancerka powiedziała coś, co odrobinę Selwyna... rozgniewało? Nie, tyle to aż nie, jednak nie podobało mu się jej życzenie. Milczał jednak na razie, jakby udając, że nie dotarło to do jego uszu, czekał na to, co powie dalej. Nie chciał jej spłoszyć, bo szło przecież tak dobrze. Słyszał, jak podniosła się, tiul delikatnie zaszeleścił.
- Jak na pięć lat to muszę powiedzieć, że masz niezwykły talent. I właśnie to, że jesteś utalentowana sprawia, że twoja inność jest twoim znakiem rozpoznawczym. To jest wielka przewaga, w świecie artystów ceni się inność, więc nie patrz na nią tylko od tej negatywnej strony. Nie można, bo to zamyka cię w kole - posłał jej poważne spojrzenie, nagle jakby wydając się o wiele starszym niż w rzeczywistości. Monique nie mogła wiedzieć, że przeszedł ciężką chorobę psychiczną, że od zawsze tak naprawdę był inny. I nadal taki się czuł. - Wiesz, metamorfomagia bywa przydatna. Jednak nie jest to ucieczka od tego, jaki jestem, jest to właśnie tym, co mnie tworzy. Nie mogę zmienić swoich oczu, a mawia się, że oczy są zwierciadłem duszy. Jestem więc nadal sobą i takim chcę, żeby inni mnie widzieli - powiedział, znów lekko się uśmiechając, a następnie po tym długim monologu wreszcie odpowiadając na jej pytanie. - A gram od małego tak naprawdę, niańka mnie uczyła. Mój ród słynie w Anglii z umiłowania sztuki wszelakiej, jesteśmy zarówno mecenasami jak i artystami. Jednak nie wypada mi się zawodowo zajmować sztuką, krzywo na to patrzą, a nie chciałbym zawieść ojca - wyznał, a w jego głos wkradła się nuta smutku.
Ojciec Alexandra z każdym rokiem oddalał się od niego coraz bardziej, znikał z jego życia, pozostawiając Lexa z wrażeniem, ze oprócz Elizabeth w rodzinie nie ostał się już nikt. Jakby o nim zapomniano, zamieciono pod dywan zbyt skutecznie, nadal po jego wyzdrowieniu.
Nastała cisza, jednak Monique zadała to pytanie, które ją nurtowało. Widział od początku, że nie daje jej to spokoju, niewiedza kręci się w jej wnętrznościach i uwiera.
Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze, wracając w tym momencie do swojego normalnego wyglądu.
- Nie odpuściłem, ponieważ ktoś też kiedyś nie odpuścił względem mnie. Wierzysz w przeczucia? Intuicję? Bo mogę powiedzieć, że właśnie miałem przeczucie, że nie powinienem odpuszczać - odnalazł jej wzrok w szklanym obiciu i czekał, obserwował jej reakcję.
- Niestety. Ale nie można tak tkwić w tym błędnym kole. Trzeba wybiec poza nie - powiedział, po czym swój wzrok z dziewczyny przeniósł na lustra zdobiące ściany sali. Widział w nich swoje odbicie, takie jasne i niepodobne do niego. Odwrócił się znów do zimowego widoku za oknem, gdy wtem tancerka powiedziała coś, co odrobinę Selwyna... rozgniewało? Nie, tyle to aż nie, jednak nie podobało mu się jej życzenie. Milczał jednak na razie, jakby udając, że nie dotarło to do jego uszu, czekał na to, co powie dalej. Nie chciał jej spłoszyć, bo szło przecież tak dobrze. Słyszał, jak podniosła się, tiul delikatnie zaszeleścił.
- Jak na pięć lat to muszę powiedzieć, że masz niezwykły talent. I właśnie to, że jesteś utalentowana sprawia, że twoja inność jest twoim znakiem rozpoznawczym. To jest wielka przewaga, w świecie artystów ceni się inność, więc nie patrz na nią tylko od tej negatywnej strony. Nie można, bo to zamyka cię w kole - posłał jej poważne spojrzenie, nagle jakby wydając się o wiele starszym niż w rzeczywistości. Monique nie mogła wiedzieć, że przeszedł ciężką chorobę psychiczną, że od zawsze tak naprawdę był inny. I nadal taki się czuł. - Wiesz, metamorfomagia bywa przydatna. Jednak nie jest to ucieczka od tego, jaki jestem, jest to właśnie tym, co mnie tworzy. Nie mogę zmienić swoich oczu, a mawia się, że oczy są zwierciadłem duszy. Jestem więc nadal sobą i takim chcę, żeby inni mnie widzieli - powiedział, znów lekko się uśmiechając, a następnie po tym długim monologu wreszcie odpowiadając na jej pytanie. - A gram od małego tak naprawdę, niańka mnie uczyła. Mój ród słynie w Anglii z umiłowania sztuki wszelakiej, jesteśmy zarówno mecenasami jak i artystami. Jednak nie wypada mi się zawodowo zajmować sztuką, krzywo na to patrzą, a nie chciałbym zawieść ojca - wyznał, a w jego głos wkradła się nuta smutku.
Ojciec Alexandra z każdym rokiem oddalał się od niego coraz bardziej, znikał z jego życia, pozostawiając Lexa z wrażeniem, ze oprócz Elizabeth w rodzinie nie ostał się już nikt. Jakby o nim zapomniano, zamieciono pod dywan zbyt skutecznie, nadal po jego wyzdrowieniu.
Nastała cisza, jednak Monique zadała to pytanie, które ją nurtowało. Widział od początku, że nie daje jej to spokoju, niewiedza kręci się w jej wnętrznościach i uwiera.
Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze, wracając w tym momencie do swojego normalnego wyglądu.
- Nie odpuściłem, ponieważ ktoś też kiedyś nie odpuścił względem mnie. Wierzysz w przeczucia? Intuicję? Bo mogę powiedzieć, że właśnie miałem przeczucie, że nie powinienem odpuszczać - odnalazł jej wzrok w szklanym obiciu i czekał, obserwował jej reakcję.
Chciała powiedzieć mu jak bardzo boi się wyjść z tego błędnego koła, ale nic nie przeszło jej przez gardło. Obawiała się, że gdy opuści swoje bezpieczne mury, które sama sobie stworzyła, wszystko się zawali, że będzie jeszcze gorzej, niż jest teraz. Chciała akceptacji, potrzebowała tego, a nie potrafiła sobie tego dać, katując się jeszcze bardziej jednocześnie zwalając wszystko na innych.
Obserwowała go uważnie, pochłaniając jego każde słowo. Być może miał rację, ale czy ona pragnęła tej inności? Zawsze marzyła o tym, by być normalna. Nie chciała być inna, nigdy nie chciała by ją przezywano albo bano się jej.
- Artystów… moja profesor od tańca, gdybym się nie uparła i niemal siłą nie zmusiła jej, aby zwróciła na mnie uwagę, to pewnie odsuwała by mnie na coraz dalsze rzędy. w pierwszym roku stałam w ostatnim, w najdalszym rogu, bo chyba uważała, że taki ktoś jak ja sobie nie poradzi. Artystów powiadasz? Wiele razy już słyszałam, że nadawałabym się do mugolskiego cyrku jako atrakcja - wyrzuciła z siebie z żalem.
Wysłuchała go, gdy opowiadał o swoim talencie. Naprawdę zdziwiło ją, gdy stwierdził, że nie może zmienić swoich oczu. Nigdy nie spotkała żadnego metamorfomaga, aż do teraz i nie miała pojęcia o tym, jak właściwie działa ich umiejętność. No, po za tym co przeczytała na zajęciach. Dla niej metamorfomagia byłaby wybawieniem, nauczyłaby się utrzymywać swój wygląd cały czas i udawałaby, że ma czarne włosy, ciemniejszą cerę, opaloną przez tak znienawidzone promienie słoneczne. Czy czułaby się wtedy dobrze? W jej mniemaniu tak.
- Twój ojciec nie przepada za sztuką? - zapytała. - Skoro twój ród z niego słynie, to dlaczego ma co do tego jakieś wątpliwości? Sądzę, że byłbyś znakomitym artystą albo mecenasem. Może byś wyszukiwał nowe muzyczne talenty? A… czym chcesz się zająć po skończeniu nauki?
Zapadła między nimi dłuższa chwila ciszy. Nic dziwnego, w końcu Monique zadała dosyć trudne pytanie, na które odpowiedź musiał sobie Alexander przygotować. Spoglądała w jego oczy, w momencie, gdy otrzymywała od niego odpowiedź. Ich wzrok się spotkał. Zadrżała lekko, uciekając wzrokiem w bok, jakby bała się tego co usłyszała, a może wystraszyła tej dziwnej bliskości, jaka się między nimi nawiązała?
- W jakim sensie ktoś nie odpuścił w stosunku do ciebie? I dlaczego nie chcesz odpuścić w stosunku do mnie? Nie rozumiem - powiedziała, chociaż chyba gdzieś z tyłu głowy, mały głosik stwierdził, że jednak zrozumiała.
Wróciła wzrokiem na Alexandra, ale omijała jego spojrzenie. Przyjrzała się za to dokładnie jego wyglądowi i ze szczerością stwierdziła, że o wiele lepiej wygląda w swoich brązowych włosach. Zrobiła krok do przodu stając troszeczkę bliżej, czekała na jego wyjaśnienia, nie mogąc się doczekać, czy to o czym sama myślała, pokrywało się z tym, o co chodziło chłopakowi.
- Ja… chyba nawet nie wiem jak masz na imię - wyszeptała w końcu, zawstydzona swoją niewiedzą.
Obserwowała go uważnie, pochłaniając jego każde słowo. Być może miał rację, ale czy ona pragnęła tej inności? Zawsze marzyła o tym, by być normalna. Nie chciała być inna, nigdy nie chciała by ją przezywano albo bano się jej.
- Artystów… moja profesor od tańca, gdybym się nie uparła i niemal siłą nie zmusiła jej, aby zwróciła na mnie uwagę, to pewnie odsuwała by mnie na coraz dalsze rzędy. w pierwszym roku stałam w ostatnim, w najdalszym rogu, bo chyba uważała, że taki ktoś jak ja sobie nie poradzi. Artystów powiadasz? Wiele razy już słyszałam, że nadawałabym się do mugolskiego cyrku jako atrakcja - wyrzuciła z siebie z żalem.
Wysłuchała go, gdy opowiadał o swoim talencie. Naprawdę zdziwiło ją, gdy stwierdził, że nie może zmienić swoich oczu. Nigdy nie spotkała żadnego metamorfomaga, aż do teraz i nie miała pojęcia o tym, jak właściwie działa ich umiejętność. No, po za tym co przeczytała na zajęciach. Dla niej metamorfomagia byłaby wybawieniem, nauczyłaby się utrzymywać swój wygląd cały czas i udawałaby, że ma czarne włosy, ciemniejszą cerę, opaloną przez tak znienawidzone promienie słoneczne. Czy czułaby się wtedy dobrze? W jej mniemaniu tak.
- Twój ojciec nie przepada za sztuką? - zapytała. - Skoro twój ród z niego słynie, to dlaczego ma co do tego jakieś wątpliwości? Sądzę, że byłbyś znakomitym artystą albo mecenasem. Może byś wyszukiwał nowe muzyczne talenty? A… czym chcesz się zająć po skończeniu nauki?
Zapadła między nimi dłuższa chwila ciszy. Nic dziwnego, w końcu Monique zadała dosyć trudne pytanie, na które odpowiedź musiał sobie Alexander przygotować. Spoglądała w jego oczy, w momencie, gdy otrzymywała od niego odpowiedź. Ich wzrok się spotkał. Zadrżała lekko, uciekając wzrokiem w bok, jakby bała się tego co usłyszała, a może wystraszyła tej dziwnej bliskości, jaka się między nimi nawiązała?
- W jakim sensie ktoś nie odpuścił w stosunku do ciebie? I dlaczego nie chcesz odpuścić w stosunku do mnie? Nie rozumiem - powiedziała, chociaż chyba gdzieś z tyłu głowy, mały głosik stwierdził, że jednak zrozumiała.
Wróciła wzrokiem na Alexandra, ale omijała jego spojrzenie. Przyjrzała się za to dokładnie jego wyglądowi i ze szczerością stwierdziła, że o wiele lepiej wygląda w swoich brązowych włosach. Zrobiła krok do przodu stając troszeczkę bliżej, czekała na jego wyjaśnienia, nie mogąc się doczekać, czy to o czym sama myślała, pokrywało się z tym, o co chodziło chłopakowi.
- Ja… chyba nawet nie wiem jak masz na imię - wyszeptała w końcu, zawstydzona swoją niewiedzą.
Gość
Gość
Fuknął na wspomnienie profesor od tańca.
- Po jej ogólnym podejściu do nauczania wnioskuję, że uczy tylko dlatego, że sama nie dała rady się wybić. Miałem nieprzyjemność zobaczyć, jak traktuje podobnych tobie - skrzywił się, bowiem jak większość nauczycieli w Beauxbatons była tymi z powołania, z pasją i chęcią do nauczania, tak ta kobieta - chociaż niewątpliwie posiadała ogromną wiedzę i umiejętności - nie była wystarczająco interesująca czy utalentowana, by dać radę zabłysnąć na scenach. Szkoda, doprawdy wielka szkoda, ale takie właśnie było życie. Kiwnął jednak głową, uświadamiając sobie coś innego, co znalazło się w wypowiedzi dziewczyny. - Upór to dobra cecha charakteru, o ile umie się go odpowiednio łączyć z pokorą. Moim zdaniem umiesz to robić. To pomaga w życiu, zdecydowanie.
Jednym się udawało, gdy inni byli degradowani i niszczeni. I tego nie chciał dla Monique. Jej wyjątkowość go poraziła, wyróżniała się tak, że nie dało się jej przeoczyć czy zapomnieć - trochę odwrotnie do niego właśnie. Mógł sprawić, że wyglądał jak najbardziej przeciętny z przeciętnych ludzi, skryć się w tłumie i czekać w ciszy. Schować szlachetne rysy twarzy, przygarbić się, zgubić błysk w oku. Ale takie życie to nie życie.
- Życie osoby innej nie jest łatwe. Jest trudne, ale chodząc na skróty tak naprawdę nie żyjemy, nie w moim przekonaniu. Widziałem w moim kraju wielu, wielu ludzi, którzy tak naprawdę nie żyją, a marnują powietrze. Nic nie wnoszą. A ty coś wnosisz - inność - powiedział i, nie wiedząc co ze sobą zrobić, zaczął krążyć po pokoju.
Zadała mu pytanie, a on nie odpowiedział od razu. Ważył słowa, nie chcąc powiedzieć zbyt dużo lub zbyt mało. To był bardzo delikatny temat. Odchrząknął lekko i z drugiego końca pokoju odwrócił się do tancerki. Merlinie, nie mógł się napatrzeć - oczywiście w nieerotycznym znaczeniu tego słowa. przecież miał już najcudowniejszą dziewczynę na świecie.
- Mój ojciec kocha sztukę. Jednak szlachcicom nie przystoi zajmować się sztuką. Jest to tolerowane w rodach jak mój, gdzie jest duże powiązanie naszej historii z dziedzinami artystycznymi. Gdyby żyła moja matka pewnie zachęcałaby mnie ze wszystkich sił do aktorstwa, bo dobrze się z tym czuję. Nie zrezygnuję zupełnie z tej miłości, jednak... czuję powołanie do uzdrowicielstwa. Magipsychiatria brzmi dobrze i naprawdę mnie interesuje - odpowiedział, posyłając jej delikatny uśmiech. Następne pytanie to jednak było zbyt wiele.
- Mojej historii ci nie mogę opowiedzieć, bynajmniej jeszcze nie teraz. A względem Ciebie nie chcę odpuścić, bo próbujesz uciec i się schować. Nie chowaj się - podszedł do niej i pacnął ją lekko jednym palcem w nos, uśmiechając się przy tym zawadiacko. - Jestem Alexander Selwyn. Możesz mi mówić Lex, jeśli chcesz - powiedział i z uśmiechem na ustach ruszył znów do fortepianu, zasiadł przy nim i zaczął powolutku grać jakąś improwizację, w przypływie chwili. Lubi dotyk klawiszy pod swoimi palcami, uspokajały go i pokazywały jakiś porządek rzeczy, powtarzalny i niezmienny - chyba, że pianino się rozstrajało. Wtedy jednak był też i przepis, jak naprawić ten błąd. Doprawdy, potrzebował takiego stałego elementu w zyciu. Jeden wystarczał - jeden, by odzyskać równowagę i pojęcie rzeczywistości.
- Monique, a co Ty planujesz po szkole?
- Po jej ogólnym podejściu do nauczania wnioskuję, że uczy tylko dlatego, że sama nie dała rady się wybić. Miałem nieprzyjemność zobaczyć, jak traktuje podobnych tobie - skrzywił się, bowiem jak większość nauczycieli w Beauxbatons była tymi z powołania, z pasją i chęcią do nauczania, tak ta kobieta - chociaż niewątpliwie posiadała ogromną wiedzę i umiejętności - nie była wystarczająco interesująca czy utalentowana, by dać radę zabłysnąć na scenach. Szkoda, doprawdy wielka szkoda, ale takie właśnie było życie. Kiwnął jednak głową, uświadamiając sobie coś innego, co znalazło się w wypowiedzi dziewczyny. - Upór to dobra cecha charakteru, o ile umie się go odpowiednio łączyć z pokorą. Moim zdaniem umiesz to robić. To pomaga w życiu, zdecydowanie.
Jednym się udawało, gdy inni byli degradowani i niszczeni. I tego nie chciał dla Monique. Jej wyjątkowość go poraziła, wyróżniała się tak, że nie dało się jej przeoczyć czy zapomnieć - trochę odwrotnie do niego właśnie. Mógł sprawić, że wyglądał jak najbardziej przeciętny z przeciętnych ludzi, skryć się w tłumie i czekać w ciszy. Schować szlachetne rysy twarzy, przygarbić się, zgubić błysk w oku. Ale takie życie to nie życie.
- Życie osoby innej nie jest łatwe. Jest trudne, ale chodząc na skróty tak naprawdę nie żyjemy, nie w moim przekonaniu. Widziałem w moim kraju wielu, wielu ludzi, którzy tak naprawdę nie żyją, a marnują powietrze. Nic nie wnoszą. A ty coś wnosisz - inność - powiedział i, nie wiedząc co ze sobą zrobić, zaczął krążyć po pokoju.
Zadała mu pytanie, a on nie odpowiedział od razu. Ważył słowa, nie chcąc powiedzieć zbyt dużo lub zbyt mało. To był bardzo delikatny temat. Odchrząknął lekko i z drugiego końca pokoju odwrócił się do tancerki. Merlinie, nie mógł się napatrzeć - oczywiście w nieerotycznym znaczeniu tego słowa. przecież miał już najcudowniejszą dziewczynę na świecie.
- Mój ojciec kocha sztukę. Jednak szlachcicom nie przystoi zajmować się sztuką. Jest to tolerowane w rodach jak mój, gdzie jest duże powiązanie naszej historii z dziedzinami artystycznymi. Gdyby żyła moja matka pewnie zachęcałaby mnie ze wszystkich sił do aktorstwa, bo dobrze się z tym czuję. Nie zrezygnuję zupełnie z tej miłości, jednak... czuję powołanie do uzdrowicielstwa. Magipsychiatria brzmi dobrze i naprawdę mnie interesuje - odpowiedział, posyłając jej delikatny uśmiech. Następne pytanie to jednak było zbyt wiele.
- Mojej historii ci nie mogę opowiedzieć, bynajmniej jeszcze nie teraz. A względem Ciebie nie chcę odpuścić, bo próbujesz uciec i się schować. Nie chowaj się - podszedł do niej i pacnął ją lekko jednym palcem w nos, uśmiechając się przy tym zawadiacko. - Jestem Alexander Selwyn. Możesz mi mówić Lex, jeśli chcesz - powiedział i z uśmiechem na ustach ruszył znów do fortepianu, zasiadł przy nim i zaczął powolutku grać jakąś improwizację, w przypływie chwili. Lubi dotyk klawiszy pod swoimi palcami, uspokajały go i pokazywały jakiś porządek rzeczy, powtarzalny i niezmienny - chyba, że pianino się rozstrajało. Wtedy jednak był też i przepis, jak naprawić ten błąd. Doprawdy, potrzebował takiego stałego elementu w zyciu. Jeden wystarczał - jeden, by odzyskać równowagę i pojęcie rzeczywistości.
- Monique, a co Ty planujesz po szkole?
Monique szybko zasłoniła usta słysząc to, co mówił Alex na temat jej nauczycielki. Absolutnie się z tym nie zgadzała i nie chciała, aby mężczyzna mówił takie rzeczy.
- Nie, nie, nie! To nie tak - zaprzeczyła szybko. - Znaczy, ona jest bardzo surowa, nie lubi inności, nie lubi gdy ktoś się nie stara. Fakt, że nie udało jej się zaistnąć na scenie, przez co wymaga więcej od swoich uczniów. Na początku mnie nie lubiła, ale kiedy zobaczyła jak się staram, dała mi szansę.
Było jej naprawdę miło. Dawno nie usłyszała tylu komplementów w ciągu tych kilku chwil. Alex wydawał się wiedzieć co mówi, a Monique znalazła w nim pewnego rodzaju wsparcie. Czuła się przy nim dobrze, nie rozumiejąc do końca, czemu wcześniej nie pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. I chociaż za każdym razem czuła jak pieką ją policzki, gdy ten intensywnie się w nią wpatrywał, zaczynała lubić jego spojrzenie. Nic więcej jednak na jego słowa nie odpowiedziała. Domyślała się, że ma on rację, ale nie bardzo chciała to do siebie dopuścić. Tyle czasu żyła w stworzonym przez siebie świecie, z dala od ludzi, którzy w jakikolwiek sposób mogli by wpłynąć na jej życie i nagle pojawia się on - i w ciągu jednej minuty wywraca cały jej światopogląd do góry nogami. Mówi, że jej inność jest atutem, w momencie, kiedy Monique wielce wierzy w to, że jest to jej przekleństwem. Musiała mieć prawdziwy mętlik w głowie.
Za to z wielkim zainteresowaniem wysłuchała jego opowieści o jego rodzinie. Nie wiedziała, że pochodzi z takiej, w której pielęgnowane były jakieś wyższe wartości. Z tego co wywnioskowała musiał mieć przynajmniej krew czystą, a gdy się przedstawił, niemal pisnęła.
- Jesteś lordem? - zapytała trochę zbyt szybko, po chwili dopiero gryząc się w język. - Przepraszam.
Dotknęła dłonią swojego nosa i spojrzała na niego lekko niepewnie. Nie wiedziała jak ma się zachować, czy tak postępują ludzie, którzy mają bliższe relacje? Oczywiście przytulała się do ojca, z chęcią rozmawiała także ze swoją mamą, ale nigdy żaden inny człowiek, ktoś obcy, ktoś nie z jej rodziny, nie był dla niej tak uprzejmy.
- Rozumiem. Magomedycyna brzmi bardzo mądrze, musisz mieć dobre oceny i wielki zapał. Podziwiam cię - powiedziała z przekonaniem.
Obserwowała go gdy krążył po pomieszczeniu, śledziła wzrokiem gdy zasiadał do fortepianu i przeniosła swój wzrok na jego palce, które wystukały kilka prostych dźwięków. Podeszła do niego powoli, pierwszy raz sama na tyle się do niego zbliżając, że stała obok fortepianu, lustrując go wzrokiem i zastanawiając się nad zadanym pytaniem.
- Chciałabym tańczyć, chciałabym, żeby ludzie mnie zaakceptowali i żeby mój wygląd w tańcu stał się moim atutem. Ale ludzie się mnie boją, myślą, że jestem chora, że coś im zrobię. Wyglądam dziwnie, od słońca doznaję poparzeń. Wtedy wyglądam jeszcze gorzej. Omijają mnie wtedy szerokim łukiem - zaczęła mówić. - A jak bym tańczyła i ludzie zobaczyli by moje wnętrze, to może by się do mnie przekonali.
Ugryzła się w dolną wargę, nadal w niego się wpatrując. Nie wiedziała co ma zrobić, obecność obcego człowieka tak blisko, tak bardzo ją paraliżowała. Z drugiej strony pragnęła bliskości ludzi, brakowało jej tego.
- Alex? Masz przyjaciół? - zapytała w końcu, bardzo cichutko, trochę wstydząc się swojego pytania i w pewnym sensie licząc na to, że chłopak go nie usłyszy.
- Nie, nie, nie! To nie tak - zaprzeczyła szybko. - Znaczy, ona jest bardzo surowa, nie lubi inności, nie lubi gdy ktoś się nie stara. Fakt, że nie udało jej się zaistnąć na scenie, przez co wymaga więcej od swoich uczniów. Na początku mnie nie lubiła, ale kiedy zobaczyła jak się staram, dała mi szansę.
Było jej naprawdę miło. Dawno nie usłyszała tylu komplementów w ciągu tych kilku chwil. Alex wydawał się wiedzieć co mówi, a Monique znalazła w nim pewnego rodzaju wsparcie. Czuła się przy nim dobrze, nie rozumiejąc do końca, czemu wcześniej nie pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. I chociaż za każdym razem czuła jak pieką ją policzki, gdy ten intensywnie się w nią wpatrywał, zaczynała lubić jego spojrzenie. Nic więcej jednak na jego słowa nie odpowiedziała. Domyślała się, że ma on rację, ale nie bardzo chciała to do siebie dopuścić. Tyle czasu żyła w stworzonym przez siebie świecie, z dala od ludzi, którzy w jakikolwiek sposób mogli by wpłynąć na jej życie i nagle pojawia się on - i w ciągu jednej minuty wywraca cały jej światopogląd do góry nogami. Mówi, że jej inność jest atutem, w momencie, kiedy Monique wielce wierzy w to, że jest to jej przekleństwem. Musiała mieć prawdziwy mętlik w głowie.
Za to z wielkim zainteresowaniem wysłuchała jego opowieści o jego rodzinie. Nie wiedziała, że pochodzi z takiej, w której pielęgnowane były jakieś wyższe wartości. Z tego co wywnioskowała musiał mieć przynajmniej krew czystą, a gdy się przedstawił, niemal pisnęła.
- Jesteś lordem? - zapytała trochę zbyt szybko, po chwili dopiero gryząc się w język. - Przepraszam.
Dotknęła dłonią swojego nosa i spojrzała na niego lekko niepewnie. Nie wiedziała jak ma się zachować, czy tak postępują ludzie, którzy mają bliższe relacje? Oczywiście przytulała się do ojca, z chęcią rozmawiała także ze swoją mamą, ale nigdy żaden inny człowiek, ktoś obcy, ktoś nie z jej rodziny, nie był dla niej tak uprzejmy.
- Rozumiem. Magomedycyna brzmi bardzo mądrze, musisz mieć dobre oceny i wielki zapał. Podziwiam cię - powiedziała z przekonaniem.
Obserwowała go gdy krążył po pomieszczeniu, śledziła wzrokiem gdy zasiadał do fortepianu i przeniosła swój wzrok na jego palce, które wystukały kilka prostych dźwięków. Podeszła do niego powoli, pierwszy raz sama na tyle się do niego zbliżając, że stała obok fortepianu, lustrując go wzrokiem i zastanawiając się nad zadanym pytaniem.
- Chciałabym tańczyć, chciałabym, żeby ludzie mnie zaakceptowali i żeby mój wygląd w tańcu stał się moim atutem. Ale ludzie się mnie boją, myślą, że jestem chora, że coś im zrobię. Wyglądam dziwnie, od słońca doznaję poparzeń. Wtedy wyglądam jeszcze gorzej. Omijają mnie wtedy szerokim łukiem - zaczęła mówić. - A jak bym tańczyła i ludzie zobaczyli by moje wnętrze, to może by się do mnie przekonali.
Ugryzła się w dolną wargę, nadal w niego się wpatrując. Nie wiedziała co ma zrobić, obecność obcego człowieka tak blisko, tak bardzo ją paraliżowała. Z drugiej strony pragnęła bliskości ludzi, brakowało jej tego.
- Alex? Masz przyjaciół? - zapytała w końcu, bardzo cichutko, trochę wstydząc się swojego pytania i w pewnym sensie licząc na to, że chłopak go nie usłyszy.
Gość
Gość
Jesteś lordem?
Wzruszył tylko ramionami. Tutaj na szczęście mniej się zwracało uwagę na tytuły, chociaż padały pytania o pochodzenie to one jeszcze niczego nie znaczyły. Tutaj arystokraci nie zbierali się w ciasne, hermetyczne kliki - no, chyba że zebrało się takich kilku, czy kilkunastu Anglików i myśleli, że wszystko mogą. Jednak nadal Beauxbatons było spokojne i przyjazne tym, którzy szukali nowego startu. Czyli zarówno Lexowi jak i Monique.
- Jestem, ale mało mnie to obecnie interesuje - rzucił ze śmiechem i... zgodnie z prawdą. Och, gdyby jego ojciec tylko się dowiedział, że jego jedyny syn związał się z mugolaczką! Jednak Annabelle nadal pozostawała jego najcenniejszym skarbem, który chował przed światem.
- Dziękuję - odpowiedział Monique, zerkając na nią lekko zawstydzony. Nie spodziewał się, że ktoś na głos wyrazi uznanie dla jego starań. Wszyscy na siódmym roku bowiem wchodzili w ten dziwny tryb, w którym mieli już bardzo wyraźnie postawione cele i dążyli do ich realizacji, jednocześnie wilkiem łypiąc na takie same działania u pozostałych. Tak, wyścig szczurów, jednak nie bardzo otwarty i widoczny na pierwszy rzut oka. Nadal przecież istniały na jego roku przyjaźnie i sojusze, tylko wszystko zaczynało się robić... mniej niewinne. Dopadała ich dorosłość. Monique na szczęście miała jeszcze odrobinę spokoju, zanim i ona wpadnie w ten wir.
Przestał skupiać się na fortepianie, gdy dziewczyna do niego podeszła i zaczęła mówić. przypatrywał się jej, uważnie analizując każde posłyszane słowo. Każde było bowiem na wagę złota. Nie wiedział czy kiedykolwiek komuś innemu to wyznała - miał nawet poniekąd cień przypuszczenia, że był pierwszym, kto te myśli usłyszał, sformułowane w słowa i wygłoszone w eter.
- Tańcz więc. Pokaż im, kim jesteś. Niech zobaczą, że się mylą - powiedział, a na granicy jego głosu, zaraz za szczerością, słychać się dało dumę. Tak, tak, walcz o to!
Następne co padło, a mianowicie pytanie z ust młodej tancerki, było zaskoczeniem. Miał? Na pewno była Elizabeth. Kilkoro z rodziny, ale z nimi się nie przyjaźnił, zdecydowanie nie był to aż taki stan relacji. Miał swoją Anne. I może jeszcze ze dwie osoby, które może mógłby nazwać tym mianem. Ale może.
- Niewielu. Dobieram ich bardzo starannie. A chciałabyś zostać moją przyjaciółką, Monique? - zapytał, lekko uśmiechnięty, z błyszczącymi oczyma zerkając na dziewczynę.
Po chwili wstał szybciutko z zajmowanego przy fortepianie miejsca i ruszył do drzwi.
- Chodź na spacer. Na zewnątrz jest cudownie. Nie daj się prosić dwa razy - zrobił proszącą minę i wyciągnął ku niej rękę.
Zostańmy przyjaciółmi.
|zt[bylobrzydkobedzieladnie]
Wzruszył tylko ramionami. Tutaj na szczęście mniej się zwracało uwagę na tytuły, chociaż padały pytania o pochodzenie to one jeszcze niczego nie znaczyły. Tutaj arystokraci nie zbierali się w ciasne, hermetyczne kliki - no, chyba że zebrało się takich kilku, czy kilkunastu Anglików i myśleli, że wszystko mogą. Jednak nadal Beauxbatons było spokojne i przyjazne tym, którzy szukali nowego startu. Czyli zarówno Lexowi jak i Monique.
- Jestem, ale mało mnie to obecnie interesuje - rzucił ze śmiechem i... zgodnie z prawdą. Och, gdyby jego ojciec tylko się dowiedział, że jego jedyny syn związał się z mugolaczką! Jednak Annabelle nadal pozostawała jego najcenniejszym skarbem, który chował przed światem.
- Dziękuję - odpowiedział Monique, zerkając na nią lekko zawstydzony. Nie spodziewał się, że ktoś na głos wyrazi uznanie dla jego starań. Wszyscy na siódmym roku bowiem wchodzili w ten dziwny tryb, w którym mieli już bardzo wyraźnie postawione cele i dążyli do ich realizacji, jednocześnie wilkiem łypiąc na takie same działania u pozostałych. Tak, wyścig szczurów, jednak nie bardzo otwarty i widoczny na pierwszy rzut oka. Nadal przecież istniały na jego roku przyjaźnie i sojusze, tylko wszystko zaczynało się robić... mniej niewinne. Dopadała ich dorosłość. Monique na szczęście miała jeszcze odrobinę spokoju, zanim i ona wpadnie w ten wir.
Przestał skupiać się na fortepianie, gdy dziewczyna do niego podeszła i zaczęła mówić. przypatrywał się jej, uważnie analizując każde posłyszane słowo. Każde było bowiem na wagę złota. Nie wiedział czy kiedykolwiek komuś innemu to wyznała - miał nawet poniekąd cień przypuszczenia, że był pierwszym, kto te myśli usłyszał, sformułowane w słowa i wygłoszone w eter.
- Tańcz więc. Pokaż im, kim jesteś. Niech zobaczą, że się mylą - powiedział, a na granicy jego głosu, zaraz za szczerością, słychać się dało dumę. Tak, tak, walcz o to!
Następne co padło, a mianowicie pytanie z ust młodej tancerki, było zaskoczeniem. Miał? Na pewno była Elizabeth. Kilkoro z rodziny, ale z nimi się nie przyjaźnił, zdecydowanie nie był to aż taki stan relacji. Miał swoją Anne. I może jeszcze ze dwie osoby, które może mógłby nazwać tym mianem. Ale może.
- Niewielu. Dobieram ich bardzo starannie. A chciałabyś zostać moją przyjaciółką, Monique? - zapytał, lekko uśmiechnięty, z błyszczącymi oczyma zerkając na dziewczynę.
Po chwili wstał szybciutko z zajmowanego przy fortepianie miejsca i ruszył do drzwi.
- Chodź na spacer. Na zewnątrz jest cudownie. Nie daj się prosić dwa razy - zrobił proszącą minę i wyciągnął ku niej rękę.
Zostańmy przyjaciółmi.
|zt[bylobrzydkobedzieladnie]
Beauxbatons, styczeń 1952
Szybka odpowiedź