Pokój muzyczny
AutorWiadomość
Pokój muzyczny
Pomieszczenie, w którym kolejne pokolenia Malfoy'ów uczą się śpiewu oraz gry na instrumentach muzycznych. Oczywiście dotyczy to głównie panienek, które przygotowują się w ten sposób do roli idealnie wychowanych dam z wyższych sfer. Nigdy wszak nie wiadomo kiedy będzie trzeba zabawić towarzystwo skoczną melodią lub łzawą balladą!
Prócz fortepianu w pokoju muzycznym znajduje się również nieco zakurzona harfa oraz szafa wypełniona nutami.
Prócz fortepianu w pokoju muzycznym znajduje się również nieco zakurzona harfa oraz szafa wypełniona nutami.
There is no end to my power.
Sama nie była pewna kiedy zawędrowała do tej odległej części domu. Jeszcze chwilę temu zmierzała przecież do sypialni gościnnej, ale zamiast tam trafić uchylała właśnie drzwi do pokoju muzycznego. Musiała się bardzo głęboko zamyślić, skoro nogi zaniosły ją aż tutaj! Do jej niegdyś ulubionego miejsca w całej rezydencji. Blade światło deszczowego popołudnia sączyło się przez zasunięte zasłony, nadając pomieszczeniu dziwnie senny wygląd. Jakby nigdy nie wyjechała i wciąż była panienką Malfoy. Jakby to wszystko zamarło w czasie na ostatnie dwadzieścia lat i cierpliwie czekało na jej powrót. Uczucie, które wypełniło nagle jej klatkę piersiową było obce i dziwne. Aż zakręciło jej się od niego w głowie! Czy to mogła być nostalgia? Zaśmiała się w duchu sama z siebie i wyciągnęła różdżkę. Głupstwa.
Jedno machnięcie dłoni wystarczyło, by z głośnym szelestem rozsunąć złote zasłony. Kłęby kurzu zawirowały w powietrzu. Medea przyglądała się temu ze zmarszczonymi brwiami, wciąż stojąc w progu pokoju. Czy nikt już nie używał tego pomieszczenia? Astoria zapewne grywała teraz na tym fortepianie, który stał w głównym salonie. "Wciąż, nie zaszkodziłoby gdyby tutaj czasem posprzątać." - pomyślała z przekąsem, gdy kurz wreszcie zaczął opadać. Fakt, że jej ukochany pokój muzyczny doprowadzano do tego stanu, ogromnie ją wzburzył. Gdyby to był jej dom... Ale nie był. Była tutaj zaledwie gościem. Mile widzianym to fakt, ale jednak nie posiadała już prawa do zarządzania czymkolwiek. Bezszelestnie przeszła przez pokój i zatrzymała się przy fortepianie. Ostatnio nieustannie była pogrążona w myślach. Pobyt w Malfoy Manor robił z nią dziwne rzeczy. Budził niepokojące wspomnienia i tęsknoty. Co jednak dużo ważniejsze - powodował dziką potrzebę ucieczki. Chciała zabrać Christiana i opuścić tą świątynię pełną duchów. Chciała swojego własnego domu. I co chyba najważniejsze: chciała, by jej mąż wreszcie przyjechał. Nie spodziewała się, że będzie tak dziwnie czuła się bez niego. A jednak tęskniła.
Cały instrument zasnuty był kurzem, ale wystarczyło podnieść pokrywę, by odsłonić lśniące i czyste klawisze. Wciąż pogrążona w myślach musnęła je palcami. Dźwięk był odrobinę fałszywy, fortepianu dawno nie strojono. Mimo tego znajomy akord, początek jednej z jej ulubionych melodii był zbyt kuszący, by mu się oprzeć. Czy pamięta jeszcze jak to się robi? Nie bacząc na kurz osiadający na sukni i włosach, przysiadła na stołku i pozwoliła palcom podążyć za melodią. Leciutko przymknęła oczy, odnajdując w myślach kolejne nuty, które kiedyś trenowała z takim oddaniem. Poszło łatwiej niż myślała. I przyniosło niespodziewanie wiele zadowolenia. Przez uchylone drzwi pokoju muzycznego, na korytarze rezydencji niosła się muzyka, a lady Rowle na moment zapomniała o tym, że miała coś do zrobienia.
/Debussy, jakby ktoś chciał wiedzieć co gramy/
Jedno machnięcie dłoni wystarczyło, by z głośnym szelestem rozsunąć złote zasłony. Kłęby kurzu zawirowały w powietrzu. Medea przyglądała się temu ze zmarszczonymi brwiami, wciąż stojąc w progu pokoju. Czy nikt już nie używał tego pomieszczenia? Astoria zapewne grywała teraz na tym fortepianie, który stał w głównym salonie. "Wciąż, nie zaszkodziłoby gdyby tutaj czasem posprzątać." - pomyślała z przekąsem, gdy kurz wreszcie zaczął opadać. Fakt, że jej ukochany pokój muzyczny doprowadzano do tego stanu, ogromnie ją wzburzył. Gdyby to był jej dom... Ale nie był. Była tutaj zaledwie gościem. Mile widzianym to fakt, ale jednak nie posiadała już prawa do zarządzania czymkolwiek. Bezszelestnie przeszła przez pokój i zatrzymała się przy fortepianie. Ostatnio nieustannie była pogrążona w myślach. Pobyt w Malfoy Manor robił z nią dziwne rzeczy. Budził niepokojące wspomnienia i tęsknoty. Co jednak dużo ważniejsze - powodował dziką potrzebę ucieczki. Chciała zabrać Christiana i opuścić tą świątynię pełną duchów. Chciała swojego własnego domu. I co chyba najważniejsze: chciała, by jej mąż wreszcie przyjechał. Nie spodziewała się, że będzie tak dziwnie czuła się bez niego. A jednak tęskniła.
Cały instrument zasnuty był kurzem, ale wystarczyło podnieść pokrywę, by odsłonić lśniące i czyste klawisze. Wciąż pogrążona w myślach musnęła je palcami. Dźwięk był odrobinę fałszywy, fortepianu dawno nie strojono. Mimo tego znajomy akord, początek jednej z jej ulubionych melodii był zbyt kuszący, by mu się oprzeć. Czy pamięta jeszcze jak to się robi? Nie bacząc na kurz osiadający na sukni i włosach, przysiadła na stołku i pozwoliła palcom podążyć za melodią. Leciutko przymknęła oczy, odnajdując w myślach kolejne nuty, które kiedyś trenowała z takim oddaniem. Poszło łatwiej niż myślała. I przyniosło niespodziewanie wiele zadowolenia. Przez uchylone drzwi pokoju muzycznego, na korytarze rezydencji niosła się muzyka, a lady Rowle na moment zapomniała o tym, że miała coś do zrobienia.
/Debussy, jakby ktoś chciał wiedzieć co gramy/
There is no end to my power.
I nagle wszystko stało się dziwnie obce. Rodzinna rezydencja stała się kolejnym zlepkiem złota i drewna do, którego trzeba było jak najszybciej wejść by równie szybko móc je opuścić. Patrząc na ściany pełne portretów moich przodków czułam…w zasadzie nie czułam nic. To przecież tylko wizerunki ludzi, którzy od dawna nie żyli. Cały ten dom był pomnikiem dni minionych, dni które dzięki wszelkim znanym mi bogom nigdy już nie wrócą. Dla czego więc miałaby czuć cokolwiek? Choć nigdy nie powiem tego na głos moim miejsce jest Marseet…przynajmniej jego część. Szybkim zdecydowanym krokiem przemierzałam korytarze wprost do pokoi wyznaczonych dla użytku Medei. To uwłaczające, że przylatuje jak grzeczny piec na jej wezwanie ale wolałam trzymać ją jak najdalej od Yorkshire. Wiltshire wydawało się odpowiednim miejscem do konfrontacji ze starszą siostrą. Żadna z nas nie należała do tego miejsca. Żadna z nas nie była już panienką Malfoy. A co z zasadą, że Malfoyem zostaje się do końca? Jeśli zasady nie są po to żeby je łamać to z pewnością po toby je naginać według własnego upodobania. Czy nie tego uczą nas od kołyski?
Zamiast w pokojach Medei wylądowałam przed drzwiami do pokoju muzycznego. Przywołana kojącymi nutami w końcu prześlizgnęłam się przez lekko uchylone drzwi. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie powinnam dać jej jakoś znać o swojej obecności. Chociaż znając Med to wywęszyła zapach mojej krwi gdy tylko przeszłam przez główne drzwi. Dlatego zamiast cichego chrząknięcia czy pochwały dla jej umiejętności poprzestałam na bezgłośnym przedostaniu się do najbliższego fotela. Spokojnie czekałam do końca utworu jednocześnie starając się odegnać wszystkie wspomnienia związane z tym pokojem. W ciągu kilku chwil tak wiele zarówno bolesnych jak i pełnych radości chwil przemknęło przed moimi oczami. Do tej pory raczej skupiając wzrok na podłodze uniosłam go w końcu na postać mojej siostry. Gotowa, żeby pokazać, że Malfoyem zostaje się do końca?. Słowa Astori zadudniły w mojej głowie. Dla czego ja zawsze muszę działać w ten sposób? Przypominam sobie o takich rzeczach w sytuacjach gzie nie ma miejsca na sentymenty? Może czas najwyższy dorosnąć i zapomnieć czym jest nadzieja. Wzięłam bezgłośny oddech. I stać się taka jak matka i przy okazji Medea….to się dopiero nazywa hipokryzja. Te dziwne przemyślenia przerwały ostatnie nuty wygrywane przez lady Rowle. - Droga siostro - przywitałam się w końcu jednocześnie zmuszając się do przyjaznego uśmiechu. Musiałam pamiętać, że w jej oczach wciąż jestem przygłupim wiecznie śmiejącym się dzieckiem, które nie ma pojęcia o ty jak naprawdę wygląda świat. Nie ma problemu, skoro odgrywałam tą komedię dla większości krewnych mogę to również zrobić dla drogiej siostry .
Zamiast w pokojach Medei wylądowałam przed drzwiami do pokoju muzycznego. Przywołana kojącymi nutami w końcu prześlizgnęłam się przez lekko uchylone drzwi. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie powinnam dać jej jakoś znać o swojej obecności. Chociaż znając Med to wywęszyła zapach mojej krwi gdy tylko przeszłam przez główne drzwi. Dlatego zamiast cichego chrząknięcia czy pochwały dla jej umiejętności poprzestałam na bezgłośnym przedostaniu się do najbliższego fotela. Spokojnie czekałam do końca utworu jednocześnie starając się odegnać wszystkie wspomnienia związane z tym pokojem. W ciągu kilku chwil tak wiele zarówno bolesnych jak i pełnych radości chwil przemknęło przed moimi oczami. Do tej pory raczej skupiając wzrok na podłodze uniosłam go w końcu na postać mojej siostry. Gotowa, żeby pokazać, że Malfoyem zostaje się do końca?. Słowa Astori zadudniły w mojej głowie. Dla czego ja zawsze muszę działać w ten sposób? Przypominam sobie o takich rzeczach w sytuacjach gzie nie ma miejsca na sentymenty? Może czas najwyższy dorosnąć i zapomnieć czym jest nadzieja. Wzięłam bezgłośny oddech. I stać się taka jak matka i przy okazji Medea….to się dopiero nazywa hipokryzja. Te dziwne przemyślenia przerwały ostatnie nuty wygrywane przez lady Rowle. - Droga siostro - przywitałam się w końcu jednocześnie zmuszając się do przyjaznego uśmiechu. Musiałam pamiętać, że w jej oczach wciąż jestem przygłupim wiecznie śmiejącym się dzieckiem, które nie ma pojęcia o ty jak naprawdę wygląda świat. Nie ma problemu, skoro odgrywałam tą komedię dla większości krewnych mogę to również zrobić dla drogiej siostry .
Megara stanowczo przeceniała jej umiejętności! Przez dłuższą chwilę pozostawała nieświadoma towarzystwa siostry. Wsłuchana w muzykę, którą grała, absolutnie poddała się chwili i straciła czujność. Nie czuła wołania jej krwi - swojej krwi, drogocennej krwi Malfoyów - dostrzegła siostrę dopiero w momencie, gdy kątem oka złowiła jej ruch. Nie przerywając gry zerknęła krótko w jej stronę i skinęła jej lekko głową, bezgłośnie informując, że gdy tylko skończy poświęci jej całą swoją uwagę. Znów skupiła się na klawiszach pod palcami, wygrywając na nich ostatnie nuty utworu. Dopiero, gdy ostatni ton wybrzmiał w powietrzu, wbiła w siostrę spojrzenie błękitnych oczu.
- Megaro. - uśmiechnęła się do niej jednym z tych swoich pięknych uśmiechów, które nigdy nie odbijały się w lodowatym spojrzeniu. - Wybacz, miałam na Ciebie czekać w swoich pokojach, ale trafiłam tutaj i straciłam poczucie czasu. - dodała, w ten sposób choć częściowo tłumacząc swoją obecność w tym pomieszczeniu. Wyglądała na rozluźnioną, niemal pogodną, co zdecydowanie było na korzyść Megary. Muzyka zawsze łagodziła temperament Medei, uspakajała ją. Pewnie dlatego miała taką słabość do kuzyna Fabiana (i pewnie dlatego tak wiele potrafiła mu wybaczyć, choć nie był święty). Teraz też myślała o młodym lordzie Malfoy, zastanawiając się czy byłby w stanie nastroić dla niej ten instrument. Palcami lewej dłoni wystukała na klawiszach gamę, nasłuchując fałszywych nut. Zacisnęła nieco usta, z wyraźną irytacją.
- Słyszysz? - spytała, zerkając na siostrę w poszukiwaniu zrozumienia dla tego haniebnego zaniedbania. - Rozstrojony. Nie rozumiem czemu nikt tego nie dopilnował... - westchnęła z dezaprobatą i potrząsnęła lekko głową. Nawet, gdy na jej doskonale upiętych jasnych włosach i fioletowej sukni osiadł kurz, zdawała się promieniować królewskim wdziękiem i dumą. Zdjęła dłonie z klawiatury i złożyła je na podołku. Spoglądając na najmłodszą siostrę, czuła dziwny niepokój w sercu. Megara tak bardzo się zmieniła! Niegdyś jasnowłosa kruszynka, która plątała jej się pod nogami, a teraz dorosła i zamężna kobieta. Medea czuła się trochę tak jak ten nieszczęsny pokój, ona zapadła w letarg na ostatnie lata. Zapomniała o Anglii, o swojej rodzinie. W jej pamięci wciąż byli tacy jak dwanaście lat temu, a przecież od tego czasu zmieniło się dosłownie wszystko. Czuła się niepewnie ze świadomością, że musi ich wszystkich nauczyć się od nowa. Na nowo wywalczyć swoją pozycję i wrócić na należne sobie miejsce. Owszem była teraz lady Rowle, ale pod nieobecność męża, gdy spędzała kolejne listopadowe dnie w Wiltshire, coraz łatwiej było jej o tym zapomnieć. Wśród znajomych korytarzy, podobizn przodków i w towarzystwie rodzeństwa, przypominała sobie jak wiele jest w niej z Malfoya. I pewnie dlatego tak bardzo chciała stąd uciec. To nie było dobre miejsce dla niej i jej syna.
- Cieszę się, że Cię widzę, moja droga. - podjęła po krótkiej chwili milczenia, otrząsając się z rozmyślań. - Może napijemy się herbaty? - zapytała i najwyraźniej było to pytanie retoryczne, bo nie czekając na odpowiedź przywołała skrzata, który jej usługiwał i poleciła mu poczynienie odpowiednich przygotowań.
- Megaro. - uśmiechnęła się do niej jednym z tych swoich pięknych uśmiechów, które nigdy nie odbijały się w lodowatym spojrzeniu. - Wybacz, miałam na Ciebie czekać w swoich pokojach, ale trafiłam tutaj i straciłam poczucie czasu. - dodała, w ten sposób choć częściowo tłumacząc swoją obecność w tym pomieszczeniu. Wyglądała na rozluźnioną, niemal pogodną, co zdecydowanie było na korzyść Megary. Muzyka zawsze łagodziła temperament Medei, uspakajała ją. Pewnie dlatego miała taką słabość do kuzyna Fabiana (i pewnie dlatego tak wiele potrafiła mu wybaczyć, choć nie był święty). Teraz też myślała o młodym lordzie Malfoy, zastanawiając się czy byłby w stanie nastroić dla niej ten instrument. Palcami lewej dłoni wystukała na klawiszach gamę, nasłuchując fałszywych nut. Zacisnęła nieco usta, z wyraźną irytacją.
- Słyszysz? - spytała, zerkając na siostrę w poszukiwaniu zrozumienia dla tego haniebnego zaniedbania. - Rozstrojony. Nie rozumiem czemu nikt tego nie dopilnował... - westchnęła z dezaprobatą i potrząsnęła lekko głową. Nawet, gdy na jej doskonale upiętych jasnych włosach i fioletowej sukni osiadł kurz, zdawała się promieniować królewskim wdziękiem i dumą. Zdjęła dłonie z klawiatury i złożyła je na podołku. Spoglądając na najmłodszą siostrę, czuła dziwny niepokój w sercu. Megara tak bardzo się zmieniła! Niegdyś jasnowłosa kruszynka, która plątała jej się pod nogami, a teraz dorosła i zamężna kobieta. Medea czuła się trochę tak jak ten nieszczęsny pokój, ona zapadła w letarg na ostatnie lata. Zapomniała o Anglii, o swojej rodzinie. W jej pamięci wciąż byli tacy jak dwanaście lat temu, a przecież od tego czasu zmieniło się dosłownie wszystko. Czuła się niepewnie ze świadomością, że musi ich wszystkich nauczyć się od nowa. Na nowo wywalczyć swoją pozycję i wrócić na należne sobie miejsce. Owszem była teraz lady Rowle, ale pod nieobecność męża, gdy spędzała kolejne listopadowe dnie w Wiltshire, coraz łatwiej było jej o tym zapomnieć. Wśród znajomych korytarzy, podobizn przodków i w towarzystwie rodzeństwa, przypominała sobie jak wiele jest w niej z Malfoya. I pewnie dlatego tak bardzo chciała stąd uciec. To nie było dobre miejsce dla niej i jej syna.
- Cieszę się, że Cię widzę, moja droga. - podjęła po krótkiej chwili milczenia, otrząsając się z rozmyślań. - Może napijemy się herbaty? - zapytała i najwyraźniej było to pytanie retoryczne, bo nie czekając na odpowiedź przywołała skrzata, który jej usługiwał i poleciła mu poczynienie odpowiednich przygotowań.
There is no end to my power.
- Rozumiem- kiwnęłam lekko głową w geście zgody. - Jeśli dobrze pamiętam zawsze lubiłaś ten pokuj - przyznałam wciąż podtrzymując swój uśmiech. Jakie to piękne i jakie to słodkie. Dwie siostry siedzą w pomieszczeniu pełnym wspomnień i uśmiechają się do siebie w tak dobrze wyuczony sposób. Obstawiamy kiedy pojawią się pierwsze iskry? Słysząc fałszywe dźwięki skrzywiłam się mimowolnie. Podczas gry Medei nie wydawały się one aż tak okrutne.
- W Malfoy Manor brakuje młodych panien, które mogłyby się tu kształcić. Astoria ma własny instrument a nasza droga bratowa nie jest zbyt…muzykalna - lepiej zabrzmiałoby uduchowiona . Jej umiejętności i wyczucie nijak się miały do sióstr Malfoy wciąż jednak była częścią rodziny i należał się jej szacunek. Przynajmniej w teorii. - Poza tym są penie problemy kto właściwie rządzi dworem. Mieszkasz tu, na pewno zdążyłaś się zorientować jak sprawy wyglądała. - Megara czy ty właśnie powiedziałaś co myślisz!? Megara czy w twoim oczach odzwierciedlił się ironiczny uśmiech?! Megara jak mogłaś?! Przecież to nie była jakaś wielka tajemnica. Walka ojca i Abraxasa, brak porozumienia pomiędzy żoną Albiego a szwagierką, oraz oczywiście marzenia Astorii o szybkim zamążpójściu. To wszystko sprawiało, że dwór praktycznie stał do góry nogami. Kto by pomyślał, że świat jeszcze zatęskni za Lamią Malfoy. Wzięła głęboki oddech szybko lustrując siostrę od stóp do głów. Poza faktem, że się starzeje zbytnio nie zmieniła się przez te ostatnie kilka lat. Za długo przebywałam wśród arystokracji by jej iście królewski styl bycia zrobiła na mnie jakiekolwiek wrażenie. Nie dam się tak łatwo przygnieść jej pazurom. Bez względu na wszystko Medea wciąż pozostaje smokiem…tyle że teraz zmieniła kolor łusek z zielonych na fioletowe. Ten kolor naprawdę do niej nie pasuje musiałam wykrzesać z siebie naprawdę sporę pokłady woli by w tym miejscu nie zacząć się śmiać. Kolejny oddech i mogłam powrócić do roli uniżonej młodszej siostry. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę na jej twarzy przebłyski uczuć świadczące o tym, że była człowiekiem. Na szczęście owe przebłyski zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Jeden problem z głowy, zostało jeszcze milion innych do rozwiązania. Na początek należało się zorientować po co była ta cała szopka. Nie chciało mi się wierzyć, że to ma być jakaś forma nadrobienia zaległości. Istnieje tyle skuteczniejszych sposób by pozyskać informacje na czyjś temat… szczególnie gdy dana osoba jest częścią twojej rodziny. Lekcja bycie Malfoyem nr:2.
- Ciebie również. - zadziwiające z jaką łatwością ta kłamstwo prześlizgnęło się przez moje usta. Wolałabym spędzić cały tydzień słuchając jak Deimos siorpie herbatę niż spędzić w tym domu choćby minutę. Oczywiście los nigdy nie słuchał moich próśb czy zaklinań więc niby czemu teraz miałoby się to zmienić? -Z przyjemnością - dodała po chwili by dać zadość utartym schematom. Jak to było? Prawdziwy Brytyjczyk nigdy nie odmawia herbaty? . To i tak nieważne skoro zanim się jeszcze odezwałam siostra wezwała do siebie skrzata domowego wydając mu polecenia.
- W Malfoy Manor brakuje młodych panien, które mogłyby się tu kształcić. Astoria ma własny instrument a nasza droga bratowa nie jest zbyt…muzykalna - lepiej zabrzmiałoby uduchowiona . Jej umiejętności i wyczucie nijak się miały do sióstr Malfoy wciąż jednak była częścią rodziny i należał się jej szacunek. Przynajmniej w teorii. - Poza tym są penie problemy kto właściwie rządzi dworem. Mieszkasz tu, na pewno zdążyłaś się zorientować jak sprawy wyglądała. - Megara czy ty właśnie powiedziałaś co myślisz!? Megara czy w twoim oczach odzwierciedlił się ironiczny uśmiech?! Megara jak mogłaś?! Przecież to nie była jakaś wielka tajemnica. Walka ojca i Abraxasa, brak porozumienia pomiędzy żoną Albiego a szwagierką, oraz oczywiście marzenia Astorii o szybkim zamążpójściu. To wszystko sprawiało, że dwór praktycznie stał do góry nogami. Kto by pomyślał, że świat jeszcze zatęskni za Lamią Malfoy. Wzięła głęboki oddech szybko lustrując siostrę od stóp do głów. Poza faktem, że się starzeje zbytnio nie zmieniła się przez te ostatnie kilka lat. Za długo przebywałam wśród arystokracji by jej iście królewski styl bycia zrobiła na mnie jakiekolwiek wrażenie. Nie dam się tak łatwo przygnieść jej pazurom. Bez względu na wszystko Medea wciąż pozostaje smokiem…tyle że teraz zmieniła kolor łusek z zielonych na fioletowe. Ten kolor naprawdę do niej nie pasuje musiałam wykrzesać z siebie naprawdę sporę pokłady woli by w tym miejscu nie zacząć się śmiać. Kolejny oddech i mogłam powrócić do roli uniżonej młodszej siostry. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę na jej twarzy przebłyski uczuć świadczące o tym, że była człowiekiem. Na szczęście owe przebłyski zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Jeden problem z głowy, zostało jeszcze milion innych do rozwiązania. Na początek należało się zorientować po co była ta cała szopka. Nie chciało mi się wierzyć, że to ma być jakaś forma nadrobienia zaległości. Istnieje tyle skuteczniejszych sposób by pozyskać informacje na czyjś temat… szczególnie gdy dana osoba jest częścią twojej rodziny. Lekcja bycie Malfoyem nr:2.
- Ciebie również. - zadziwiające z jaką łatwością ta kłamstwo prześlizgnęło się przez moje usta. Wolałabym spędzić cały tydzień słuchając jak Deimos siorpie herbatę niż spędzić w tym domu choćby minutę. Oczywiście los nigdy nie słuchał moich próśb czy zaklinań więc niby czemu teraz miałoby się to zmienić? -Z przyjemnością - dodała po chwili by dać zadość utartym schematom. Jak to było? Prawdziwy Brytyjczyk nigdy nie odmawia herbaty? . To i tak nieważne skoro zanim się jeszcze odezwałam siostra wezwała do siebie skrzata domowego wydając mu polecenia.
Spokój nie może panować zbyt długo, to nie mogłoby się udać. Jednak jeszcze przez chwilę mogą udawać. Póki rozmawiają tylko o tym co proste i miłe. Jak wspomnienia wypełniające pokój muzyczny; smakujące kurzem i rozbrzmiewające dźwiękiem pasaży, które każda z nich ćwiczyła w swoim czasie do znudzenia.
- Tak, zawsze bardzo lubiłam to miejsce. - przytakuje najmłodszej latorośli swego rodu, uśmiechając się przy tym nieco cieplej. Może dlatego, że uśmiechała się teraz do wspomnień, a nie do Megary.
- I pewnie jeszcze długo żadnych panien tu nie zobaczymy. - dodaje nieco kwaśno, ale jest to raczej przytyk w stronę ich bratowej. A to niespodzianka, jednak w czymś się zgadzają! Żadna z nich nie przepada szczególnie za obecną lady Malfoy. Zdaniem Medei szwagierka nie sprawdza się w tej roli. Źle zarządza domem, który tonie w kurzu. Nie bywa, nie wydaje przyjęć. A mały Lucjusz? Takie chorowite dziecko! I na kolejne się póki co nie zapowiada... Medea krzywi delikatnie usta, gdy w jej myślach pojawia się ten temat. Ich pani matce można było wiele zarzucić, ale za jej czasów rezydencja przedstawiała się nienagannie, a dzieci była cała gromada. Znów ułożyła palce na klawiaturze fortepianu, wygrywając szybką i skoczną melodię, by w ten sposób dać upust emocjom. Kolejne słowa siostry wybiły ją jednak z rytmu. Rozstrojony fortepian poskarżył się nieharmonijnym dźwiękiem, gdy jej palce trafiły w niewłaściwe klawisze, a później zamilkł, gdy lady Rowle zdjęła ręce z klawiatury. Posłała Megarze badawcze spojrzenie, ale nie wyglądała na zdenerwowaną jej dość odważną wypowiedzią. Co najwyżej na... zaciekawioną. "Pokaż co tam w sobie nosisz, mała siostro." - zaśmiała się w duchu.
- Nie umknęło to mojej uwadze. - odpowiedziała nieco wymijająco, podejmując przerwaną grę. Musiała teraz ostrożnie dobierać słowa. Przecież właśnie dlatego tu była. Bo władza nad rodziną, która powinna być już w rękach ich brata, wciąż prawnie należała do ich ojca. Starzec nie potrafił ustąpić i zejść z drogi swemu prawowitemu następcy. Medea zupełnie tego nie rozumiała. Przecież nie był już dość silny i sprytny, by zarządzać wszystkim! Czyż nie po to przez lata uczył Abraxasa? Czy władza była dla niego ważniejsza od dobra rodu?
- Jestem bardzo zmartwiona tym wszystkim. - podjęła brzmiąc wyjątkowo szczerze. - Nie tego spodziewałam się wracając do Wiltshire. Ojciec poważnie niedomaga, Astorii wciąż nie znaleziono męża, dwór się sypie. - "A ty ponoć zupełnie się rozbestwiłaś" - dodała w myślach, jednocześnie kończąc kolejną melodię. - Sama też pewnie czytałaś co ostatnio wypisują gazety. Nie jest dobrze. - dodała, odwołując się do nieszczęsnego artykułu w Walczącym Magu, który kilka dni temu poważnie podniósł jej ciśnienie. Za ich plecami skrzat zdążył już przygotować mały stolik i drugi fotel, oraz komplet filiżanek.
- Nareszcie. - ucieszyła się. Podniosła się ze stołka, strzepnęła kurz z szaty i podeszła do stolika, by nalać im obu herbaty. Choć pewnie Megara jako młodsza powinna się tym zająć. Zdobyła się jednak na ten drobny gest kurtuazji i podała siostrze filiżankę na ozdobnym spodeczku. Musiała od czegoś zacząć trudną drogę zdobywania jej oddania na nowo.
- Wszyscy musimy teraz bardzo uważać co robimy. - odezwała się cicho, wbijając intensywne spojrzenie w oczy siostry. - Musimy odbudować dobre imię rodu. Mam nadzieję, że to rozumiesz? - uniosła leciutko brew i uśmiechnęła się zimno. "Możesz sama się poprawić. Albo znajdę sposób, by Cię zmusić."
- Tak, zawsze bardzo lubiłam to miejsce. - przytakuje najmłodszej latorośli swego rodu, uśmiechając się przy tym nieco cieplej. Może dlatego, że uśmiechała się teraz do wspomnień, a nie do Megary.
- I pewnie jeszcze długo żadnych panien tu nie zobaczymy. - dodaje nieco kwaśno, ale jest to raczej przytyk w stronę ich bratowej. A to niespodzianka, jednak w czymś się zgadzają! Żadna z nich nie przepada szczególnie za obecną lady Malfoy. Zdaniem Medei szwagierka nie sprawdza się w tej roli. Źle zarządza domem, który tonie w kurzu. Nie bywa, nie wydaje przyjęć. A mały Lucjusz? Takie chorowite dziecko! I na kolejne się póki co nie zapowiada... Medea krzywi delikatnie usta, gdy w jej myślach pojawia się ten temat. Ich pani matce można było wiele zarzucić, ale za jej czasów rezydencja przedstawiała się nienagannie, a dzieci była cała gromada. Znów ułożyła palce na klawiaturze fortepianu, wygrywając szybką i skoczną melodię, by w ten sposób dać upust emocjom. Kolejne słowa siostry wybiły ją jednak z rytmu. Rozstrojony fortepian poskarżył się nieharmonijnym dźwiękiem, gdy jej palce trafiły w niewłaściwe klawisze, a później zamilkł, gdy lady Rowle zdjęła ręce z klawiatury. Posłała Megarze badawcze spojrzenie, ale nie wyglądała na zdenerwowaną jej dość odważną wypowiedzią. Co najwyżej na... zaciekawioną. "Pokaż co tam w sobie nosisz, mała siostro." - zaśmiała się w duchu.
- Nie umknęło to mojej uwadze. - odpowiedziała nieco wymijająco, podejmując przerwaną grę. Musiała teraz ostrożnie dobierać słowa. Przecież właśnie dlatego tu była. Bo władza nad rodziną, która powinna być już w rękach ich brata, wciąż prawnie należała do ich ojca. Starzec nie potrafił ustąpić i zejść z drogi swemu prawowitemu następcy. Medea zupełnie tego nie rozumiała. Przecież nie był już dość silny i sprytny, by zarządzać wszystkim! Czyż nie po to przez lata uczył Abraxasa? Czy władza była dla niego ważniejsza od dobra rodu?
- Jestem bardzo zmartwiona tym wszystkim. - podjęła brzmiąc wyjątkowo szczerze. - Nie tego spodziewałam się wracając do Wiltshire. Ojciec poważnie niedomaga, Astorii wciąż nie znaleziono męża, dwór się sypie. - "A ty ponoć zupełnie się rozbestwiłaś" - dodała w myślach, jednocześnie kończąc kolejną melodię. - Sama też pewnie czytałaś co ostatnio wypisują gazety. Nie jest dobrze. - dodała, odwołując się do nieszczęsnego artykułu w Walczącym Magu, który kilka dni temu poważnie podniósł jej ciśnienie. Za ich plecami skrzat zdążył już przygotować mały stolik i drugi fotel, oraz komplet filiżanek.
- Nareszcie. - ucieszyła się. Podniosła się ze stołka, strzepnęła kurz z szaty i podeszła do stolika, by nalać im obu herbaty. Choć pewnie Megara jako młodsza powinna się tym zająć. Zdobyła się jednak na ten drobny gest kurtuazji i podała siostrze filiżankę na ozdobnym spodeczku. Musiała od czegoś zacząć trudną drogę zdobywania jej oddania na nowo.
- Wszyscy musimy teraz bardzo uważać co robimy. - odezwała się cicho, wbijając intensywne spojrzenie w oczy siostry. - Musimy odbudować dobre imię rodu. Mam nadzieję, że to rozumiesz? - uniosła leciutko brew i uśmiechnęła się zimno. "Możesz sama się poprawić. Albo znajdę sposób, by Cię zmusić."
There is no end to my power.
Myśl o tym, że ród Malfoyów chwieje się ku upadkowi była wyjątkowo…zabawna. Czy to naprawdę takie dziwne że chętnie zepchnęłabym go w przepaść i patrzyła jak raz na zawsze znika z powierzchni ziemi? Z tej rodziny nie powstało jeszcze nic dobrego…jestem tego najlepszym przykładem. Szczera nuta w głosie mojej siostry była czymś naprawdę wyjątkowym. Jednak z drugiej strony miała wpajane od kołyski, że nie ma nic ważniejszego od dobrego imienia rodziny. Lekcja bycia Mlafoyem nr:3.
- Wiem, że te słowa nie powinny paść z moich ust za co bardzo cię przepraszam. Wydaje mi się jednak, że obie jesteś świadome iż pominięcie Astorii w procesie tworzenia małżeństwem było błędem. Boję się, że nestorzy mogą podchodzi niechętnie do kandydatki, która została zapomniana przez własną rodzinę - każde wypowiedziane przeze mnie słowo miało było pokłonem w stronę Medei i zaraz proszeniem o przebaczenie za tę impertynencję. Z drugiej strony w duchu cała skakałam, że z taką łatwością mogłam wytknąć błąd ojcu i bratu który z pewnością maczał palce w moim ślubie. Najważniejsze było jednak to, że miałam rację a Medea musiała być tego świadoma. Próba opanowania mojej osoby miała jeszcze dotkliwiej odbić się na rodzinie. Cóż chyba jednak nie będę nad tym płakać. Wysłuchiwałam ze spokojem każdej kolejnej nuty krzywiąc się nieznacznie gdy rozstrojenie fortepianu wyraźnie dawało o sobie znać. - Jeśli chodzi o resztę. Wiem, że gdy tylko mój drogi szwagier zjawi się w Anglii zamieszkacie we własnym dworze ale czy nie znalazłabyś czasu by przypilnować spraw również tutaj. Jesteś najstarsza i masz do tego prawo, to część twojego dziedzictwa i przy okazji dziedzictwa twojego syna.- podniosłam się na chwilę z miejsca by przejechać placem po fortepianie. Z lekkim rozżaleniem spojrzałam na pyłki kurzu które osiadły na skórze. - Przykro się robi na sam widok. Ja dopiero uczę się prowadzenia własnego dworu dla tego nie jestem wstanie wiele zdziałać. - usprawiedliwiłam swój brak działania zaraz jednak tego żałując. Wzmianka o Marseet była kardynalnym taktycznym błędem. Miałam nadzieję, że pochlebstwo, które kryło się za moimi słowami załatwi sprawę. Niech Medea zajmie się ojcem i naszym rodzeństwem a mnie zostawi w spokoju. Na wzmiankę o artykule nie mogłam się powstrzymać od grymasu niezadowolenia. Każdy kto miał oczy dobrze wiedział o kim była mowa. Na szczęście droga siostra spokojnie mogła zinterpretować mają reakcję jako urazę spowodowaną atakiem na własną rodzinę…a nie na mnie samą. - Dobitniej nie da się tego ująć- - mruknęłam cicho po chwili opadając ponownie na swoja miejsce. Zachowanie Medei nie uszło mojej uwadze. Gdy filiżanka została włożona w moje ręce posłałam jej badawcze spojrzenie. Czyli zaraz powie mi czego chce…. Długo nie trzeba było czekać. Upiłam łyk herbaty co pozwoliło mi zamaskować uśmiech. - Oczywiście- - kiwnęłam głową w geście zgody. - Ale- - zawahałam się na moment głównie po to żeby zapanować nad uśmiechem. - mój wiek i płeć sprawiają, że jestem dla większości osób niezauważalna. Co jednocześnie sprawia, że nie mogę być głosem rozsądku naszych krewnych. Swojemu zachowaniu natomiast nie mam nic do zarzucenia. - nie uciekłam od jej spojrzenia a prawdopodobnie powinnam. Nie ściszyłam głosu, nie wcisnęłam na policzki rumieńca który mógłby świadczyć o zakłopotaniu. Byłam, spokojna i cicha ale pewność siebie, która wyraźnie pobrzmiewała w moim głosie zbyt wyraźnie zdradzała moje nastawienie do całej sprawy. Cóż…równie dobrze, mogłam powiedzieć że skoro sprzedali mnie Carrowom to niech teraz sami się martwią o siebie i ten przeklęty ród.
- Wiem, że te słowa nie powinny paść z moich ust za co bardzo cię przepraszam. Wydaje mi się jednak, że obie jesteś świadome iż pominięcie Astorii w procesie tworzenia małżeństwem było błędem. Boję się, że nestorzy mogą podchodzi niechętnie do kandydatki, która została zapomniana przez własną rodzinę - każde wypowiedziane przeze mnie słowo miało było pokłonem w stronę Medei i zaraz proszeniem o przebaczenie za tę impertynencję. Z drugiej strony w duchu cała skakałam, że z taką łatwością mogłam wytknąć błąd ojcu i bratu który z pewnością maczał palce w moim ślubie. Najważniejsze było jednak to, że miałam rację a Medea musiała być tego świadoma. Próba opanowania mojej osoby miała jeszcze dotkliwiej odbić się na rodzinie. Cóż chyba jednak nie będę nad tym płakać. Wysłuchiwałam ze spokojem każdej kolejnej nuty krzywiąc się nieznacznie gdy rozstrojenie fortepianu wyraźnie dawało o sobie znać. - Jeśli chodzi o resztę. Wiem, że gdy tylko mój drogi szwagier zjawi się w Anglii zamieszkacie we własnym dworze ale czy nie znalazłabyś czasu by przypilnować spraw również tutaj. Jesteś najstarsza i masz do tego prawo, to część twojego dziedzictwa i przy okazji dziedzictwa twojego syna.- podniosłam się na chwilę z miejsca by przejechać placem po fortepianie. Z lekkim rozżaleniem spojrzałam na pyłki kurzu które osiadły na skórze. - Przykro się robi na sam widok. Ja dopiero uczę się prowadzenia własnego dworu dla tego nie jestem wstanie wiele zdziałać. - usprawiedliwiłam swój brak działania zaraz jednak tego żałując. Wzmianka o Marseet była kardynalnym taktycznym błędem. Miałam nadzieję, że pochlebstwo, które kryło się za moimi słowami załatwi sprawę. Niech Medea zajmie się ojcem i naszym rodzeństwem a mnie zostawi w spokoju. Na wzmiankę o artykule nie mogłam się powstrzymać od grymasu niezadowolenia. Każdy kto miał oczy dobrze wiedział o kim była mowa. Na szczęście droga siostra spokojnie mogła zinterpretować mają reakcję jako urazę spowodowaną atakiem na własną rodzinę…a nie na mnie samą. - Dobitniej nie da się tego ująć- - mruknęłam cicho po chwili opadając ponownie na swoja miejsce. Zachowanie Medei nie uszło mojej uwadze. Gdy filiżanka została włożona w moje ręce posłałam jej badawcze spojrzenie. Czyli zaraz powie mi czego chce…. Długo nie trzeba było czekać. Upiłam łyk herbaty co pozwoliło mi zamaskować uśmiech. - Oczywiście- - kiwnęłam głową w geście zgody. - Ale- - zawahałam się na moment głównie po to żeby zapanować nad uśmiechem. - mój wiek i płeć sprawiają, że jestem dla większości osób niezauważalna. Co jednocześnie sprawia, że nie mogę być głosem rozsądku naszych krewnych. Swojemu zachowaniu natomiast nie mam nic do zarzucenia. - nie uciekłam od jej spojrzenia a prawdopodobnie powinnam. Nie ściszyłam głosu, nie wcisnęłam na policzki rumieńca który mógłby świadczyć o zakłopotaniu. Byłam, spokojna i cicha ale pewność siebie, która wyraźnie pobrzmiewała w moim głosie zbyt wyraźnie zdradzała moje nastawienie do całej sprawy. Cóż…równie dobrze, mogłam powiedzieć że skoro sprzedali mnie Carrowom to niech teraz sami się martwią o siebie i ten przeklęty ród.
Choć jak wąż (albo smok?) zmieniła skórę przyjmując rodowe barwy swego męża, to nie mogła do końca wyrzec się tego kim była. Wizyta w Malfoy Manor tylko ją w tym utwierdzała, gdy z każdym kolejnym dniem była coraz bardziej rozdrażniona uporem ojca, nieroztropnością szwagierki i nieposłuszeństwem rodzeństwa. Czy tylko ona miała tutaj jeszcze jakieś wartości? Choć cichutki głosik w jej głowie przypominał, że nie powinna przekraczać delikatnej granicy, czasem wprost nie mogła się powstrzymać. Duchy rodzinnej rezydencji nawoływały ją do zemsty i przywrócenia należnego porządku. Przecież dlatego brat poprosił ją o przyjazd, bo sam sobie nie radził. A ona nigdy nie umiała odmawiać swojemu kochanemu Abiemu.
Nie spuszczała wzroku z Megary, śledząc zmiany zachodzące na jej twarzy, nasłuchując każdej zmiany w tonie głosu. Ludzie byli jej dziedziną. Studiowała ich od wielu lat, ucząc się jak czytać z ich zachowania to co próbowali ukryć i jak między słowami usłyszeć to co chcieli przemilczeć. Była w tym dobra, nawet bardzo dobra. Tylko dlatego udało jej się zajść tak wysoko.
- Doceniam Twoją szczerość.- odpowiedziała cichym, aksamitnym tonem, kryjąc odrobinę irytacji pod zmartwionym wyrazem twarzy. Megara miała rację i obie doskonale to wiedziały. Medeę wydano za mąż, gdy miała zaledwie siedemnaście lat. Astoria miała teraz ile? Dwadzieścia cztery? Fakt, że tak długo zwlekano z jej małżeństwem był niedopuszczalny. Do tego najmłodsza siostra, która wcześniej stanęła na ślubnym kobiercu! Nie dość, że to niekorzystne dla rodu to jeszcze krzywdzące dla biednej Astorii. Iskierka wściekłości rozgorzała w piersi Medei, gdy myślała o tym wszystkim. Kto stał za tym głupstwem? Abraxas czy ojciec? Zapewne obaj. Tak to jest jak się coś zostawia w rękach mężczyzn. - pomyślała z przekąsem. Przyglądając się siostrzyczce myślała też o tym jak wielkim błędem było oddanie jej w ręce Carrowa, który ewidentnie sobie z nią nie radził. Trzeba było przysłać ją do mnie. - westchnęła w myślach. - To byłoby dużo lepsze rozwiązanie. Nic jednak nie przyjdzie z płakania nad rozlanym mlekiem. Błędy popełniono, teraz pozostaje podjąć próbę ich naprawy.
- Przeceniasz moje możliwości, siostrzyczko. - kłamstwo gładko spłynęło jej z ust, obarczone nieco niepewnym uśmiechem. - Jestem tu zaledwie gościem. I to prawda, gdy tylko mój małżonek zawita w Wielkiej Brytanii, przeniesiemy się do Cheshire. - zdawała się niemal smutna z tego powodu, jakby przykrość sprawiała jej wizja porzucenia domu z lat dziecięcych. Kłamstwa, wszędzie kłamstwa. - Ale oczywiście robię wszystko co w mojej mocy, by pomóc naszemu bratu. - dodała i chłodny uśmiech wrócił na jej usta, niby ostrzeżenie. Oto właśnie zdeklarowała swoją stronę w tym sporze, zapewne nie zaskakując Megary swoją decyzją. Zawsze była wierna bratu.
Byłaby głupia, pozwalając takiej okazji przejść koło nosa. Uśmiechnęła się nieco pogodniej, jakby wspomnienie o Marseet przynosiło jej co najmniej nową nadzieję. - Wciąż niecierpliwie wyglądam zaproszenia, moja droga. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć jak sobie radzisz w roli pani domu. Z pewnością Deimos da się namówić na przejażdżkę wokół posiadłości. - dodała niemal ciepłym tonem, który tak bardzo kłócił się z jej lodowatym spojrzeniem. Och, już ona sobie porozmawia z Carrowem w czasie tej wycieczki...
Kręciła się jeszcze przez moment przy stoliku, słodząc swoją herbatę odrobiną cukru i dolewając doń mleka. Nawet na moment nie traciła jednak koncentracji. Intuicja podpowiadała jej, że Meg doskonale rozumie powagę sytuacji i nic sobie z tego nie robi. To tylko ją rozzłościło. Nie pozwoliła sobie jednak na utratę kontroli. Zamiast tego uśmiechnęła się do siostry szeroko, wręcz z pewnym rozbawieniem.
- Moja kochana, nikt z nas nie jest niezauważalny. - roześmiała się cicho. - Nieustannie jesteśmy poddawani obserwacji, niezależnie od płci i wieku. Właściwym zachowaniem możesz dać im przykład. - dodała na koniec słodkim tonem. Siostra odpowiadała jej intensywnym spojrzeniem, prowokując ją do sięgnięcia po mniej subtelne metody. Posłała jej jeszcze jeden uśmiech, w myślach szepcząc legilimens i mając nadzieję, że uda jej się dostać do tej pięknej główki.
- Chcesz może cukru?
Nie spuszczała wzroku z Megary, śledząc zmiany zachodzące na jej twarzy, nasłuchując każdej zmiany w tonie głosu. Ludzie byli jej dziedziną. Studiowała ich od wielu lat, ucząc się jak czytać z ich zachowania to co próbowali ukryć i jak między słowami usłyszeć to co chcieli przemilczeć. Była w tym dobra, nawet bardzo dobra. Tylko dlatego udało jej się zajść tak wysoko.
- Doceniam Twoją szczerość.- odpowiedziała cichym, aksamitnym tonem, kryjąc odrobinę irytacji pod zmartwionym wyrazem twarzy. Megara miała rację i obie doskonale to wiedziały. Medeę wydano za mąż, gdy miała zaledwie siedemnaście lat. Astoria miała teraz ile? Dwadzieścia cztery? Fakt, że tak długo zwlekano z jej małżeństwem był niedopuszczalny. Do tego najmłodsza siostra, która wcześniej stanęła na ślubnym kobiercu! Nie dość, że to niekorzystne dla rodu to jeszcze krzywdzące dla biednej Astorii. Iskierka wściekłości rozgorzała w piersi Medei, gdy myślała o tym wszystkim. Kto stał za tym głupstwem? Abraxas czy ojciec? Zapewne obaj. Tak to jest jak się coś zostawia w rękach mężczyzn. - pomyślała z przekąsem. Przyglądając się siostrzyczce myślała też o tym jak wielkim błędem było oddanie jej w ręce Carrowa, który ewidentnie sobie z nią nie radził. Trzeba było przysłać ją do mnie. - westchnęła w myślach. - To byłoby dużo lepsze rozwiązanie. Nic jednak nie przyjdzie z płakania nad rozlanym mlekiem. Błędy popełniono, teraz pozostaje podjąć próbę ich naprawy.
- Przeceniasz moje możliwości, siostrzyczko. - kłamstwo gładko spłynęło jej z ust, obarczone nieco niepewnym uśmiechem. - Jestem tu zaledwie gościem. I to prawda, gdy tylko mój małżonek zawita w Wielkiej Brytanii, przeniesiemy się do Cheshire. - zdawała się niemal smutna z tego powodu, jakby przykrość sprawiała jej wizja porzucenia domu z lat dziecięcych. Kłamstwa, wszędzie kłamstwa. - Ale oczywiście robię wszystko co w mojej mocy, by pomóc naszemu bratu. - dodała i chłodny uśmiech wrócił na jej usta, niby ostrzeżenie. Oto właśnie zdeklarowała swoją stronę w tym sporze, zapewne nie zaskakując Megary swoją decyzją. Zawsze była wierna bratu.
Byłaby głupia, pozwalając takiej okazji przejść koło nosa. Uśmiechnęła się nieco pogodniej, jakby wspomnienie o Marseet przynosiło jej co najmniej nową nadzieję. - Wciąż niecierpliwie wyglądam zaproszenia, moja droga. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć jak sobie radzisz w roli pani domu. Z pewnością Deimos da się namówić na przejażdżkę wokół posiadłości. - dodała niemal ciepłym tonem, który tak bardzo kłócił się z jej lodowatym spojrzeniem. Och, już ona sobie porozmawia z Carrowem w czasie tej wycieczki...
Kręciła się jeszcze przez moment przy stoliku, słodząc swoją herbatę odrobiną cukru i dolewając doń mleka. Nawet na moment nie traciła jednak koncentracji. Intuicja podpowiadała jej, że Meg doskonale rozumie powagę sytuacji i nic sobie z tego nie robi. To tylko ją rozzłościło. Nie pozwoliła sobie jednak na utratę kontroli. Zamiast tego uśmiechnęła się do siostry szeroko, wręcz z pewnym rozbawieniem.
- Moja kochana, nikt z nas nie jest niezauważalny. - roześmiała się cicho. - Nieustannie jesteśmy poddawani obserwacji, niezależnie od płci i wieku. Właściwym zachowaniem możesz dać im przykład. - dodała na koniec słodkim tonem. Siostra odpowiadała jej intensywnym spojrzeniem, prowokując ją do sięgnięcia po mniej subtelne metody. Posłała jej jeszcze jeden uśmiech, w myślach szepcząc legilimens i mając nadzieję, że uda jej się dostać do tej pięknej główki.
- Chcesz może cukru?
There is no end to my power.
The member 'Medea Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Jeszcze chwila, jeszcze dwie a byłam gotowa skakać pod sufit i szczerzyć się jak głupi dzieciak. Uwielbiałam mieć racje zwłaszcza w konfrontacjach z rodziną. Świadomość, że moje słowa prawdopodobnie rozłościł drogą siostrę tylko wzmogły moją radość. Nie wiem jakim cudem udało mi się zachować niezmieniony wyraz twarzy. Wciąż patrzyłam na Med tym pełnym szacunku i trwogi o los własnej rodziny spojrzeniem. Co zresztą chyba powoli zaczęło zakrawać o komedię.
Nie dałam się omamić temu niepewnemu uśmiechowi. Jeśli Medea w wieku nastu lat osiągała wszystko czego tylko zapragnęła dziś spokojnie mogłaby być zarówno panią Wiltshire jak i Cheshire. Przynajmniej jedno zdanie wydawało się w ty wszystkim prawdziwe. Nie od dziś wiadomo, że Medea zrobi wszystko o co ją Abraxas poprosi. Nie uszło również mojej uwadze to subtelne zaznaczenie po której stronie sporu się znajduję. Nie byłam pewna czy chce usłyszeć ode mnie to samo. Jeśli tak to prędzej piekło zamarznie. Nie miałam najmniejszego zamiaru mieszać się w tą sprawę. Podejrzewałam, że również Astoria pozostanie neutralna. Gdy mnie cechował brak zainteresowania całą sprawę to naszą siostrę mówiąc najoględniej dyplomacja. Jeśli chodzi o ziemię należące do rodu Rowle. Świadomość, że już niedługo Medea znajdzie się tak blisko Yorku była delikatnie mówiąc zatrważająca. Zbyłam wzmiankę o zaproszeniu do Marseet lekkim uśmiechem. W myślach dodałam tylko że wyślę je zaraz po tym jak Deimos zachoruje na smoczą ospę. Po co zaklinać siebie skoro można poświęcić męża? Moje milczenie w tej sprawie wynikało głównie faktu, że kończyły mi się wymówki. Byłam świadoma tego, że Deimos ubóstwa Medę i z przyjemnością przyjmie ją na dworze. Ja mogłam się jedynie zastanawiać czy spali już ze sobą. Nawet przez chwilę miałam ochotę wyrzucić z siebie to pytanie. Jednak w tym miesiącu wyczerpałam już limit na wyzywanie szlachcianek od dziwek.
Ten szeroki uśmiech na twarzy Medei wydawał się wyjątkowo obmierzły. Ponadto fakt, że słyszałam w jej głosie kpinę niczego nie ułatwiał. - W takim razie dobrze, że nie mam swojemu zachowaniu nic do zarzucenia. Chętnie pozostanę na tej ścieżce jak to sama ujęłaś dając innym przykład. - wygięłam usta w dobrodusznym uśmiechu. Ja biedna Megara, która poświęci swe życie by dawać przykład najbliższym. Na szczęście nikt nie sprecyzował jak ten przykład powinien wyglądać. Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć na pytanie. Odwracając wzrok w stronę stolika czułam jak Medea niczym taran wbija się do mojej głowy. Nie weszła zbyt głęboko, była wstanie odczytać tylko jedno z najświeższych wspomnień. Padło na rozmowę z Astorią, którą w telegraficznym skrócie można było streścić w ten sposób:
- Astoria, proszę cię nie możesz wiecznie siedzieć w murach tego zamczyska. Rycerz na biały koniu nie przyjedzie żeby cię uwolnić. Weź się przynajmniej za jakąś pracę. Oni cię wykończą.
-Damom nie przystoi pracować.
-Dyrdymały. Ja pracuje i nic złego się nie dzieje.
I ten tak wiele mówiący wzrok Astorii. Mimo całej miłości jak do mnie miała nie pozwoli, żeby młodsza siostra mówiła jej co ma robić.
Otrząsnęłam się z tego dziwnego stanu jednocześnie wyrzucając Medę z mojej głowy. Nie dałam po sobie poznać, że cokolwiek zauważyłam. - Nie dziękuję - odpowiedziałam w końcu sięgając po raz kolejny po filiżankę z herbatą. Tym czasem w mojej głowie roiło się od pytań i planów odnośnie tego jak w przyszłości zapobiec takim sytuacjom.
Nie dałam się omamić temu niepewnemu uśmiechowi. Jeśli Medea w wieku nastu lat osiągała wszystko czego tylko zapragnęła dziś spokojnie mogłaby być zarówno panią Wiltshire jak i Cheshire. Przynajmniej jedno zdanie wydawało się w ty wszystkim prawdziwe. Nie od dziś wiadomo, że Medea zrobi wszystko o co ją Abraxas poprosi. Nie uszło również mojej uwadze to subtelne zaznaczenie po której stronie sporu się znajduję. Nie byłam pewna czy chce usłyszeć ode mnie to samo. Jeśli tak to prędzej piekło zamarznie. Nie miałam najmniejszego zamiaru mieszać się w tą sprawę. Podejrzewałam, że również Astoria pozostanie neutralna. Gdy mnie cechował brak zainteresowania całą sprawę to naszą siostrę mówiąc najoględniej dyplomacja. Jeśli chodzi o ziemię należące do rodu Rowle. Świadomość, że już niedługo Medea znajdzie się tak blisko Yorku była delikatnie mówiąc zatrważająca. Zbyłam wzmiankę o zaproszeniu do Marseet lekkim uśmiechem. W myślach dodałam tylko że wyślę je zaraz po tym jak Deimos zachoruje na smoczą ospę. Po co zaklinać siebie skoro można poświęcić męża? Moje milczenie w tej sprawie wynikało głównie faktu, że kończyły mi się wymówki. Byłam świadoma tego, że Deimos ubóstwa Medę i z przyjemnością przyjmie ją na dworze. Ja mogłam się jedynie zastanawiać czy spali już ze sobą. Nawet przez chwilę miałam ochotę wyrzucić z siebie to pytanie. Jednak w tym miesiącu wyczerpałam już limit na wyzywanie szlachcianek od dziwek.
Ten szeroki uśmiech na twarzy Medei wydawał się wyjątkowo obmierzły. Ponadto fakt, że słyszałam w jej głosie kpinę niczego nie ułatwiał. - W takim razie dobrze, że nie mam swojemu zachowaniu nic do zarzucenia. Chętnie pozostanę na tej ścieżce jak to sama ujęłaś dając innym przykład. - wygięłam usta w dobrodusznym uśmiechu. Ja biedna Megara, która poświęci swe życie by dawać przykład najbliższym. Na szczęście nikt nie sprecyzował jak ten przykład powinien wyglądać. Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć na pytanie. Odwracając wzrok w stronę stolika czułam jak Medea niczym taran wbija się do mojej głowy. Nie weszła zbyt głęboko, była wstanie odczytać tylko jedno z najświeższych wspomnień. Padło na rozmowę z Astorią, którą w telegraficznym skrócie można było streścić w ten sposób:
- Astoria, proszę cię nie możesz wiecznie siedzieć w murach tego zamczyska. Rycerz na biały koniu nie przyjedzie żeby cię uwolnić. Weź się przynajmniej za jakąś pracę. Oni cię wykończą.
-Damom nie przystoi pracować.
-Dyrdymały. Ja pracuje i nic złego się nie dzieje.
I ten tak wiele mówiący wzrok Astorii. Mimo całej miłości jak do mnie miała nie pozwoli, żeby młodsza siostra mówiła jej co ma robić.
Otrząsnęłam się z tego dziwnego stanu jednocześnie wyrzucając Medę z mojej głowy. Nie dałam po sobie poznać, że cokolwiek zauważyłam. - Nie dziękuję - odpowiedziałam w końcu sięgając po raz kolejny po filiżankę z herbatą. Tym czasem w mojej głowie roiło się od pytań i planów odnośnie tego jak w przyszłości zapobiec takim sytuacjom.
Nie chciała być panią na Wiltshire. Miała przecież ważniejsze sprawy na głowie. Mimo panującego wokół zamieszania nie zapomniała, że wciąż jej priorytetem jest utrzymanie własnej pozycji i zapewnienie odpowiedniej przyszłości Christianowi. Powinna skupić się na Ministerstwie i zdobyciu sobie przychylności arystokracji. Wbrew jej przewidywaniom to wszystko nie było wcale jak powrót do domu. Raczej jak rozpoczynanie pracy w nowej ambasadzie. Trzeba było poznać zasady, żeby później móc nagiąć je do swojej woli. Obawiała się jednak, że rodzinna rezydencja nie poradzi sobie bez jej pomocy. Nie kiedy jest jedyną osobą, która zdaje się być faktycznie zainteresowana kondycją rodu! Wyczuła już, że nie może liczyć na żadną pomoc ze strony Megary. Młodsza siostra istotnie była problemem, Abraxsas w tej jednej kwestii się nie mylił. Trzeba będzie znaleźć sposób na poskromienie wojowniczej pannicy. Musi przypomnieć sobie gdzie jest jej miejsce. Na to jednak potrzeba czasu. Medea zaciągnie języka, porozmawia, dowie się wszystkiego. I znajdzie tą jedną rzecz, która pomoże jej osiągnąć to w czym polegli otaczający ją mężczyźni: ujarzmi Megarę Carrow.
Później jeszcze tylko znajdę męża dla Astorii i przekonam ojca do oddania władzy. - pomyślała z przekąsem, sącząc swoją herbatę - Jak zawsze wszystko jest na mojej głowie! A gdzie miała znaleźć czas na oswajanie brytyjskich arystokratów i urządzanie nowego domu?
Zgodnie z przewidywaniem, Megara nie wyszła z zaproszeniem do swojego dworu. Kolejny raz z rzędu uparcie wzbraniała się przed wpuszczeniem Medei na swój teren, co tylko podsycało ciekawość starszej kobiety. Udała, że nie dostrzegła tego drobnego nietaktu z jej strony. W duchu obiecała sobie znaleźć jakąś wymówkę, by napisać niebawem do Deimosa. On nie będzie się tak wzbraniał przed jej wizytą, była tego pewna. Przed laty byli w dobrej komitywie i nie wątpiła, że i teraz bez trudu zyska sobie jego przychylność.
Posłała jej kolejny uśmiech - równie śliczny, co nieszczery - i pokiwała leciutko głową na znak, że rozumie i przyjmuje jej słowa do wiadomości.
- Cieszę się, że masz pod tym względem czyste sumienie, Megaro. - powiedziała trwając przy swoim aksamitnym tonie, który tak dobrze skrywał buzującą w nią irytację. - Mam nadzieję, że cała reszta rodziny również nie ma Ci nic do zarzucenia. - dodała nieco ciszej po tym jak upiła mały łyk herbaty. Wślizgując się w jej myśli poczuła dziwny opór. Nie wiedziała czy to kwestia jej słabej koncentracji (wszak podjęła się zadania bardzo impulsywnie) czy może niechęć jej siostry do dzielenia się sekretami była tak silna, że podświadomie broniła się przed jej wpływem. Nie wpadła na to, że ta mała panna mogła zasięgać gdzieś lekcji oklumencji. Póki co ewidentnie jej nie doceniała. Dostrzegła jednak przebłysk wspomnienia. Twarz Astorii widoczną oczami Megary i ich krótką wymianę zdań. Medea pomyślała o niej nieco cieplej niż o siedzącej u jej boku dziewczynce. Z Astorią może jeszcze udać się coś zdziałać. Miała właściwe nastawienie i lepiej przyswoiła zasady, których uczyła je matka. No w każdym razie lepiej niż Meg...
W milczeniu dopiła swoją herbatę, a potem odstawiła filiżankę na talerzyk. Wzrok, który przez ostatnie kilka minut wbijała w okno, teraz znów zatrzymała na ślicznej buzi swojej małej siostrzyczki. Znów przywołała na twarz wyraz pełen pogody, choć oczy miała pełne złości.
- Dziękuję, że mnie odwiedziłaś, moja kochana. - oznajmiła z wdziękiem podnosząc się na nogi. - To było bardzo miłe popołudnie. Teraz jednak muszę się przeprosić. Najwyższy czas żebym zajrzała do mojego syna. - odstawiła porcelanę na stolik i bez pośpiechu powędrowała do wyjścia z pokoju.
- Do zobaczenia niebawem. - rzuciła na odchodne, posyłając jej przez ramię chłodne spojrzenie. Sama Meg musi ocenić czy była to bardziej groźba czy obietnica.
[zt]
Później jeszcze tylko znajdę męża dla Astorii i przekonam ojca do oddania władzy. - pomyślała z przekąsem, sącząc swoją herbatę - Jak zawsze wszystko jest na mojej głowie! A gdzie miała znaleźć czas na oswajanie brytyjskich arystokratów i urządzanie nowego domu?
Zgodnie z przewidywaniem, Megara nie wyszła z zaproszeniem do swojego dworu. Kolejny raz z rzędu uparcie wzbraniała się przed wpuszczeniem Medei na swój teren, co tylko podsycało ciekawość starszej kobiety. Udała, że nie dostrzegła tego drobnego nietaktu z jej strony. W duchu obiecała sobie znaleźć jakąś wymówkę, by napisać niebawem do Deimosa. On nie będzie się tak wzbraniał przed jej wizytą, była tego pewna. Przed laty byli w dobrej komitywie i nie wątpiła, że i teraz bez trudu zyska sobie jego przychylność.
Posłała jej kolejny uśmiech - równie śliczny, co nieszczery - i pokiwała leciutko głową na znak, że rozumie i przyjmuje jej słowa do wiadomości.
- Cieszę się, że masz pod tym względem czyste sumienie, Megaro. - powiedziała trwając przy swoim aksamitnym tonie, który tak dobrze skrywał buzującą w nią irytację. - Mam nadzieję, że cała reszta rodziny również nie ma Ci nic do zarzucenia. - dodała nieco ciszej po tym jak upiła mały łyk herbaty. Wślizgując się w jej myśli poczuła dziwny opór. Nie wiedziała czy to kwestia jej słabej koncentracji (wszak podjęła się zadania bardzo impulsywnie) czy może niechęć jej siostry do dzielenia się sekretami była tak silna, że podświadomie broniła się przed jej wpływem. Nie wpadła na to, że ta mała panna mogła zasięgać gdzieś lekcji oklumencji. Póki co ewidentnie jej nie doceniała. Dostrzegła jednak przebłysk wspomnienia. Twarz Astorii widoczną oczami Megary i ich krótką wymianę zdań. Medea pomyślała o niej nieco cieplej niż o siedzącej u jej boku dziewczynce. Z Astorią może jeszcze udać się coś zdziałać. Miała właściwe nastawienie i lepiej przyswoiła zasady, których uczyła je matka. No w każdym razie lepiej niż Meg...
W milczeniu dopiła swoją herbatę, a potem odstawiła filiżankę na talerzyk. Wzrok, który przez ostatnie kilka minut wbijała w okno, teraz znów zatrzymała na ślicznej buzi swojej małej siostrzyczki. Znów przywołała na twarz wyraz pełen pogody, choć oczy miała pełne złości.
- Dziękuję, że mnie odwiedziłaś, moja kochana. - oznajmiła z wdziękiem podnosząc się na nogi. - To było bardzo miłe popołudnie. Teraz jednak muszę się przeprosić. Najwyższy czas żebym zajrzała do mojego syna. - odstawiła porcelanę na stolik i bez pośpiechu powędrowała do wyjścia z pokoju.
- Do zobaczenia niebawem. - rzuciła na odchodne, posyłając jej przez ramię chłodne spojrzenie. Sama Meg musi ocenić czy była to bardziej groźba czy obietnica.
[zt]
There is no end to my power.
Trzeba się nad tym poważnie zastanowić. Leandra, Fabian i Morpheusz nie mają mi do zarzucenia nic poza tym, że teraz nazywam się Carrow . Przeciwko mnie jest tylko ojciec i Abraxas. Astoria jest bezstronna więc wynik wychodzi na moją korzyść. Niech Albi i Cronos zajmą się swoją wojną. Albo lepiej, niech się pozabijają i wszyscy będziemy mieć święty spokój. Nowym panem w Malfoy Manor zostanie chorowity Lucjusz. Czas kupić popcorn i oglądać przedstawienie. Czy tylko ja słyszę jak honor rodziny roztrzaskuje się o ziemię?
Widok oczu Medei pełnych złości i irytacji sprawiał, że to popołudnie nie mogło być lepsze. Obiecuje, że jak tylko wrócę do domu odtańczę taniec radości i tak miła dla mojego męża jak nigdy dotąd. Należało uczuć w jakiś doniosły sposób to małe zwycięstwo. Gdy Medea podniosła się z miejsca zaraz uczyniłam to samo. Kiwnęła głową w geście zrozumienia. Przecież nie mogła zaniedbywać swojego jedynego dziecka. Przynajmniej tyle mogłam zrozumieć. Zresztą ciekawe co u tego młodego smoka. Ciekawe jak szybko stanie się równie krwiożerczą bestią co jego rodzice. Gdy drzwi zamknęły się za moją siostrą pozwoliłam sobie na pierwszy szczery gest jakim był ironiczny uśmiech. - Po moim trupie droga siostrzyczko - mruknęłam sama do siebie. Na chwilę usiadłam za fortepianem przygrywając krótką, skoczną piosenkę mającą zakończyć ten kabaret. Kilka chwil później byłam już w Marseet. Nie pobiegłam szukać Deimosa żeby mu o wszystkim opowiedzieć. Jeszcze gotów się na mnie wydrzeć, ze sama nie wyszłam z zaproszeniem. Upajałam się swoim zwycięstwem nucąc pod nosem wesołe piosenki i krążąc po pokojach z dziwnie radosnym uśmiechem. Ciekawe czy już zwariowałam czy jeszcze nie.
/zt
Widok oczu Medei pełnych złości i irytacji sprawiał, że to popołudnie nie mogło być lepsze. Obiecuje, że jak tylko wrócę do domu odtańczę taniec radości i tak miła dla mojego męża jak nigdy dotąd. Należało uczuć w jakiś doniosły sposób to małe zwycięstwo. Gdy Medea podniosła się z miejsca zaraz uczyniłam to samo. Kiwnęła głową w geście zrozumienia. Przecież nie mogła zaniedbywać swojego jedynego dziecka. Przynajmniej tyle mogłam zrozumieć. Zresztą ciekawe co u tego młodego smoka. Ciekawe jak szybko stanie się równie krwiożerczą bestią co jego rodzice. Gdy drzwi zamknęły się za moją siostrą pozwoliłam sobie na pierwszy szczery gest jakim był ironiczny uśmiech. - Po moim trupie droga siostrzyczko - mruknęłam sama do siebie. Na chwilę usiadłam za fortepianem przygrywając krótką, skoczną piosenkę mającą zakończyć ten kabaret. Kilka chwil później byłam już w Marseet. Nie pobiegłam szukać Deimosa żeby mu o wszystkim opowiedzieć. Jeszcze gotów się na mnie wydrzeć, ze sama nie wyszłam z zaproszeniem. Upajałam się swoim zwycięstwem nucąc pod nosem wesołe piosenki i krążąc po pokojach z dziwnie radosnym uśmiechem. Ciekawe czy już zwariowałam czy jeszcze nie.
/zt
| końcówka grudnia?
Pokój muzyczny. To tutaj Astoria czuła się naprawdę sobą. Kiedy siadała na stołku do fortepianu. Zamykała oczy, a jej palce same grały melodię, które lady Malfoy znała na pamięć. Być może właśnie dlatego zaprosiła swoją kuzynkę, a zarazem żonę jej najdroższego kuzyna, Leandrę. Czuła się tutaj swobodnie, sobą. A chciała, aby ta rozmowa była swobodna. Aby porozmawiały o małżeństwie Lei. O tym co ją trapi. Zdawała sobie bowiem sprawę, że nie o wszystkim mogła pomówić z Fabianem, nie o wszystkim chciała. A przecież Lea była równie bliska jej sercu jak Fabian, więc mogła jej w pełni zaufać. Miała nadzieję, że Leandra ma tego świadomość. W każdym razie to właśnie tutaj kazała skrzatom przynieść herbaty.
Panienka Malfoy ubrana była dosyć swobodnie. Nie chciała, aby to spotkanie przybrało sztywny wyraz. Zbyt wiele w jej życiu było manier, zachowywania zasad etykiety i tego wszystkiego. Naturalnie, nie lekceważyła swojej kuzynki i obydwie przez lata praktyki wyrobiły w sobie pewne nawyki, jednak nader elegancki strój nie był wymagany. Przynajmniej Astoria miała taką nadzieję, że Leandra nie poczuje się urażona. Oczekując na przybycie lady Malfoy, blondynka usiadła przy fortepianie, a jej palce zaczęły biegać po klawiszach tworząc melodie, które pamiętała nawet sama nie wiedziała skąd. To dawało jej się uspokoić, zebrać myśli. Poza tym tylko tak mogła zabić czas, który pozostał do pojawienia się Leandry. Czuła się w tym domu jak w klatce, nie miała do kogo otworzyć ust i porozmawiać w sposób normalny, a nie formalizowany przez setki zasad. Poza tym pozostawał jeszcze problem zbliżającego się staropanieństwa. Martwiła się tym, z wszystkich sióstr, jedynie ona nie mieszkała jeszcze ze swym małżonkiem. Nie miała w planach zostania starą panną i nie mogła sobie na to pozwolić. Wierzyła, że ojciec ma na nią plan, bo niestety jeszcze była od niego uzależniona. Ciężki był żywot kobiety. Zawsze uzależniony od woli mężczyzny, ale jak to się mówi, za każdym wielkim mężczyzną stoi jeszcze większa kobieta i bynajmniej nie chodzi tutaj o rozmiar. Przerwała grę, kiedy skrzat domowy pojawił się w pomieszczeniu, oznajmiając, że lady Leandra pojawiła się już na podjeździe. Naturalnie wstała od fortepianu, a kiedy młoda kobieta weszła do środka na ustach Astorii zakwitł uśmiech. Niemalże podbiegła do niej, zamykając ją w uścisku.
-Witaj moja droga.-rzuciła na powitanie, jednocześnie wyswobodziła Leę ze swojego uścisku. Stęskniła się za nią, co tu dużo mówić. Nie widziały się wieki. W końcu miała swoje obowiązki względem męża, więc Astoria też nie chciała im niepotrzebnie zaprzątać głów. Miło jej jednak było, że znalazła czas dla starszej kuzynki.-Proszę, usiądź.-zachęciła. Pewnie specjalnie na to, że As zażyczyła sobie, aby spotkanie z kuzynką odbyło się tutaj, skrzaty domowe przygotowały stolik i wygodne miejsca do siedzenia.-Tak dawno się nie widziałyśmy, opowiadaj co ciebie.-zagaiła, kiedy tylko obydwie zdążyły usiąść.
Pokój muzyczny. To tutaj Astoria czuła się naprawdę sobą. Kiedy siadała na stołku do fortepianu. Zamykała oczy, a jej palce same grały melodię, które lady Malfoy znała na pamięć. Być może właśnie dlatego zaprosiła swoją kuzynkę, a zarazem żonę jej najdroższego kuzyna, Leandrę. Czuła się tutaj swobodnie, sobą. A chciała, aby ta rozmowa była swobodna. Aby porozmawiały o małżeństwie Lei. O tym co ją trapi. Zdawała sobie bowiem sprawę, że nie o wszystkim mogła pomówić z Fabianem, nie o wszystkim chciała. A przecież Lea była równie bliska jej sercu jak Fabian, więc mogła jej w pełni zaufać. Miała nadzieję, że Leandra ma tego świadomość. W każdym razie to właśnie tutaj kazała skrzatom przynieść herbaty.
Panienka Malfoy ubrana była dosyć swobodnie. Nie chciała, aby to spotkanie przybrało sztywny wyraz. Zbyt wiele w jej życiu było manier, zachowywania zasad etykiety i tego wszystkiego. Naturalnie, nie lekceważyła swojej kuzynki i obydwie przez lata praktyki wyrobiły w sobie pewne nawyki, jednak nader elegancki strój nie był wymagany. Przynajmniej Astoria miała taką nadzieję, że Leandra nie poczuje się urażona. Oczekując na przybycie lady Malfoy, blondynka usiadła przy fortepianie, a jej palce zaczęły biegać po klawiszach tworząc melodie, które pamiętała nawet sama nie wiedziała skąd. To dawało jej się uspokoić, zebrać myśli. Poza tym tylko tak mogła zabić czas, który pozostał do pojawienia się Leandry. Czuła się w tym domu jak w klatce, nie miała do kogo otworzyć ust i porozmawiać w sposób normalny, a nie formalizowany przez setki zasad. Poza tym pozostawał jeszcze problem zbliżającego się staropanieństwa. Martwiła się tym, z wszystkich sióstr, jedynie ona nie mieszkała jeszcze ze swym małżonkiem. Nie miała w planach zostania starą panną i nie mogła sobie na to pozwolić. Wierzyła, że ojciec ma na nią plan, bo niestety jeszcze była od niego uzależniona. Ciężki był żywot kobiety. Zawsze uzależniony od woli mężczyzny, ale jak to się mówi, za każdym wielkim mężczyzną stoi jeszcze większa kobieta i bynajmniej nie chodzi tutaj o rozmiar. Przerwała grę, kiedy skrzat domowy pojawił się w pomieszczeniu, oznajmiając, że lady Leandra pojawiła się już na podjeździe. Naturalnie wstała od fortepianu, a kiedy młoda kobieta weszła do środka na ustach Astorii zakwitł uśmiech. Niemalże podbiegła do niej, zamykając ją w uścisku.
-Witaj moja droga.-rzuciła na powitanie, jednocześnie wyswobodziła Leę ze swojego uścisku. Stęskniła się za nią, co tu dużo mówić. Nie widziały się wieki. W końcu miała swoje obowiązki względem męża, więc Astoria też nie chciała im niepotrzebnie zaprzątać głów. Miło jej jednak było, że znalazła czas dla starszej kuzynki.-Proszę, usiądź.-zachęciła. Pewnie specjalnie na to, że As zażyczyła sobie, aby spotkanie z kuzynką odbyło się tutaj, skrzaty domowe przygotowały stolik i wygodne miejsca do siedzenia.-Tak dawno się nie widziałyśmy, opowiadaj co ciebie.-zagaiła, kiedy tylko obydwie zdążyły usiąść.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To niech będzie 28 grudnia? Muszę wiedzieć jak wpisać!
Pokój muzyczny. Jedyny, którego brakowało w ocieplonym wprawną kobiecą dłonią dworku Malfoyów gdzie przyszło jej zamieszkać po ślubie. Choć od swego małżonka otrzymała szereg komnat do własnego użytku, żadnego z nich nie odważyła się nazwać tym właśnie mianem. Nie ze strachu - gdyby taka była jej wola, czułymi gestami podszytymi subtelnością słów przekonałaby Fabiana by zgodził się na kolejną zachciankę swej młodziutkiej żony. Nigdy nie podjęła się tego ze względu na szacunek, jakim darzyła swego męża. Dla każdej chwili, gdy łagodnie ujmowała jego dłonie w swoje i w milczeniu rozmasowywała skostniałe palce. Dla marzeń, które przyszło mu pogrzebać wraz z diagnozą odbierającą mu to, co kocha najmocniej. Sznuruje usta, zdając sobie sprawę, że jedynie swą błahą ofiarą może pokazać mu, że zawsze będzie stać murem za nim. Wystarczy jeden płonący fortepian na ich dwoje. Ten drugi, skryty przed jego wzrokiem w najdalszej komnacie, obłożony rzędem zaklęć, które jedynie jej wolno było obejść, rozbrzmiewał tylko wtedy, gdy Fabian opuszczał mury swego domu i milkł na długo przed tym, nim do nich powracał. Niegdyś potrafiła całymi dniami przesiadywać przed klawiszami instrumentu, zatracać się w muzykę i uciekać do niej od rzeczywistości. Dziś, za każdym razem gdy zasiada przed nim, czuje dręczące ją sumienie. To słabość, której nie jest w stanie wyzbyć się raz na zawsze. Palce zbyt dobrze pamiętają każdą melodię, tęskniąc za tym, co odebrał im rozum. Lady Malfoy coraz silniej zagłusza panienkę Avery.
Być może właśnie dlatego szuka towarzystwa swej najbliższej przyjaciółki, wieczorową porą pojawiając się w progach znajdującego się nieopodal dworku jej wujostwa.
- Astoria, ma chère cousine - blade wargi wyginają się w ciepłym uśmiechu, podczas gdy drobne dłonie na krótki moment spoczywają na łopatkach panienki Malfoy, by w czułym geście przygarnąć ją do siebie. - Wyglądasz kwitnąco - dodaje po chwili, gdy odsuwa się nieznacznie, by zlustrować wzrokiem jej drobną sylwetkę. Nie zwykła prawić nieszczerych komplementów, nic w tym dziwnego - zawsze dziwiło ją, dlaczego Astoria jako ostatnia z sióstr nie wyszła jeszcze za mąż. Wreszcie spełnia prośbę kuzynki i zajmuje wskazane przez nią miejsce z nieskrywaną ulgą - większość czasu w szpitalu spędzała na nogach, nie mogąc odpoczywać zbyt często, co powoli zaczynało jej dokuczać. - Nadal staram się pomagać ciotce Laidan w galerii, choć ostatnio mam na to coraz mniej czasu, gdyż jak wiesz, rozpocząłam staż w Świętym Mungu. Oszczędź mi proszę ostrych słów, Astorio, doskonale wiem, co o tym sądzisz. Ucieszy cię pewnie wieść o tym, że w najbliższym czasie będę zmuszona z niego zrezygnować... - przerywa na momeny, by sięgnąć po filiżankę z herbatą i zebrać myśli, by jak najtrafniej przekazać jej szczęśliwą nowinę. - Nie wiem czy Fabian już ci o tym powiedział, ale... spodziewam się dziecka - wciąż trudno jej wydusić z siebie te trzy słowa, jeszcze trudniej się do nich przyzywczaić. Wszak w oczach wielu sama była jeszcze dzieckiem. - Będę wdzięczna, jeśli mogłabyś zatrzymać to dla siebie... wspólnie zdecydowaliśmy, że ogłosimy to dopiero po nowym roku. Żeby nie zapeszać. Pierwsze trzy miesiące są ponoć najtrudniejsze - blednie na moment, jednak szybko uśmiecha się słabo. Jest dobrej myśli, uzdrowiciel jeszcze kilka dni temu zapewniał ją, że ciąża przebiega prawidłowo i nie ma żadnych podstaw do zmartwień.
Pokój muzyczny. Jedyny, którego brakowało w ocieplonym wprawną kobiecą dłonią dworku Malfoyów gdzie przyszło jej zamieszkać po ślubie. Choć od swego małżonka otrzymała szereg komnat do własnego użytku, żadnego z nich nie odważyła się nazwać tym właśnie mianem. Nie ze strachu - gdyby taka była jej wola, czułymi gestami podszytymi subtelnością słów przekonałaby Fabiana by zgodził się na kolejną zachciankę swej młodziutkiej żony. Nigdy nie podjęła się tego ze względu na szacunek, jakim darzyła swego męża. Dla każdej chwili, gdy łagodnie ujmowała jego dłonie w swoje i w milczeniu rozmasowywała skostniałe palce. Dla marzeń, które przyszło mu pogrzebać wraz z diagnozą odbierającą mu to, co kocha najmocniej. Sznuruje usta, zdając sobie sprawę, że jedynie swą błahą ofiarą może pokazać mu, że zawsze będzie stać murem za nim. Wystarczy jeden płonący fortepian na ich dwoje. Ten drugi, skryty przed jego wzrokiem w najdalszej komnacie, obłożony rzędem zaklęć, które jedynie jej wolno było obejść, rozbrzmiewał tylko wtedy, gdy Fabian opuszczał mury swego domu i milkł na długo przed tym, nim do nich powracał. Niegdyś potrafiła całymi dniami przesiadywać przed klawiszami instrumentu, zatracać się w muzykę i uciekać do niej od rzeczywistości. Dziś, za każdym razem gdy zasiada przed nim, czuje dręczące ją sumienie. To słabość, której nie jest w stanie wyzbyć się raz na zawsze. Palce zbyt dobrze pamiętają każdą melodię, tęskniąc za tym, co odebrał im rozum. Lady Malfoy coraz silniej zagłusza panienkę Avery.
Być może właśnie dlatego szuka towarzystwa swej najbliższej przyjaciółki, wieczorową porą pojawiając się w progach znajdującego się nieopodal dworku jej wujostwa.
- Astoria, ma chère cousine - blade wargi wyginają się w ciepłym uśmiechu, podczas gdy drobne dłonie na krótki moment spoczywają na łopatkach panienki Malfoy, by w czułym geście przygarnąć ją do siebie. - Wyglądasz kwitnąco - dodaje po chwili, gdy odsuwa się nieznacznie, by zlustrować wzrokiem jej drobną sylwetkę. Nie zwykła prawić nieszczerych komplementów, nic w tym dziwnego - zawsze dziwiło ją, dlaczego Astoria jako ostatnia z sióstr nie wyszła jeszcze za mąż. Wreszcie spełnia prośbę kuzynki i zajmuje wskazane przez nią miejsce z nieskrywaną ulgą - większość czasu w szpitalu spędzała na nogach, nie mogąc odpoczywać zbyt często, co powoli zaczynało jej dokuczać. - Nadal staram się pomagać ciotce Laidan w galerii, choć ostatnio mam na to coraz mniej czasu, gdyż jak wiesz, rozpocząłam staż w Świętym Mungu. Oszczędź mi proszę ostrych słów, Astorio, doskonale wiem, co o tym sądzisz. Ucieszy cię pewnie wieść o tym, że w najbliższym czasie będę zmuszona z niego zrezygnować... - przerywa na momeny, by sięgnąć po filiżankę z herbatą i zebrać myśli, by jak najtrafniej przekazać jej szczęśliwą nowinę. - Nie wiem czy Fabian już ci o tym powiedział, ale... spodziewam się dziecka - wciąż trudno jej wydusić z siebie te trzy słowa, jeszcze trudniej się do nich przyzywczaić. Wszak w oczach wielu sama była jeszcze dzieckiem. - Będę wdzięczna, jeśli mogłabyś zatrzymać to dla siebie... wspólnie zdecydowaliśmy, że ogłosimy to dopiero po nowym roku. Żeby nie zapeszać. Pierwsze trzy miesiące są ponoć najtrudniejsze - blednie na moment, jednak szybko uśmiecha się słabo. Jest dobrej myśli, uzdrowiciel jeszcze kilka dni temu zapewniał ją, że ciąża przebiega prawidłowo i nie ma żadnych podstaw do zmartwień.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Leandra była jedną z najbliższych Astorii osób, podobnie było z Fabianem, dlatego cieszyła się, że ta dwójka trafiła na siebie. Jednocześnie napawało ją to niepokojem. Co jeśli okaże się, że jedno nie może patrzeć na drugie? Przecież i takie przypadki się zdarzają, jeżeli małżeństwo jest zawarte jedynie z przymusu, a działo się tak w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach związków małżeńskich wśród szlachty. Za utrzymanie statusu rodziny trzeba płacić. Zamiast miłości, o związku dwojga ludzi decydowała atrakcyjność na rynku. Młode dziewczęta były reklamowane na bankietach i innych uroczystościach, gdzie spotykali się przedstawiciele różnych rodów brytyjskich. Podobnie było z przyszłymi głowami domu, młodymi szlachcicami. I wszyscy musieli się na to godzić, bo nikt nie znał innego sposobu. Tak było od zawsze. A Astorii pozostało jedynie czekanie na swoją kolej i domyślanie się dlaczego jej ojciec postanowił tak długo zwlekać. Teraz jednak nie zaprzątała tym sobie głowy, wierzyła, że ojciec nie pozwoli, aby doszło staropanieństwa jego córki. Cronus zawsze widział we wszystkim korzyści dla swojej osoby. Jakie więc miałby korzyści z trzymania swej córki w domu?
Znużona twarz Astorii rozbłysnęła radością, kiedy ujrzała najdroższą swemu sercu kuzynkę i jedną z najbliższych przyjaciółek.
-Mon cher, Leandra.-powiedziała niemalże z czułością, kiedy wargi wygięte w delikatny, jakby rozczulony uśmiechu. Na komplement z ust kuzynki wykonała delikatny, dworski ukłon, chociaż wiadomo, że nie chodziło tutaj o sztywny gest podziękowania. Gdyby tak było na twarzy lady Malfoy nie zakwitłby szeroki uśmiech. -O tobie mogę powiedzieć dokładnie to samo, wyglądasz cudownie.-odparła. Astoria zawsze była zdania, że jej kuzyn trafił na prawdziwy skarb. Leandra była kandydatką idealną. Ułożona, troskliwa i gotowa stanąć za swym mężem murem, a jednocześnie potrafiła zabłysnąć swoją urodą i elegancją na salonach. Usiadła, słuchając tego co Lea miała jej do powiedzenia. Nie często wychodziła do ludzi. Czasem wydawało jej się, że zarówno ojciec jak i starszy brat za bardzo się nad nią trzęsą. Była chora, ale nie tak poważnie, aby nie móc wychodzić poza tereny dworku. Uważnie przyglądała się szlachciance, popijając małymi łykami herbatę z filiżanki. Oczywiście, Astoria nie była zadowolona z tego, że jej kuzynka podjęła się pracy w szpitalu Świętego Munga, ale nie miała zamiaru jej oceniać. Wierzyła, że prędzej czy później zauważy, że był to naprawdę głupi pomysł. Nie chciała wchodzić jej w słowo, nie tylko dlatego, że było to nieeleganckie, ale była ciekawa co działo się w życiu Leandry. Prawie zakrztusiła się herbatą, gdy usłyszała nowinki lady Malfoy. Przyłożyła dłoń do ust. Chociaż zwykle wiedziała co powiedzieć, a jej zasób słownictwa był dosyć bogaty, to teraz naprawdę nie wiedziała co ma powiedzieć.
-Naturalnie, zostawię to dla siebie. To cudownie, naprawdę. Nie rozmawiałam ostatnio z Fabianem.-powiedziała i w przypływie euforii złapała za dłoń szlachcianki. Gdzieś tam poczuła ukłucie zazdrości. Astoria chciała zostać matką, a w głowie ciągle miała to, że z powodu swojej choroby może być ciężko z donoszeniem przez nią ciąży. -Leandro, przecież wiesz, że nie chcę cię oceniać i nie będę tego robić. Doskonale wiesz co o tym myślę, ale nie chcę mówić tego na głos. Tym bardziej nie teraz. A co na to Fabian? Jak to przyjął?-zagadnęła. Trochę bała się tej odpowiedzi, którą miała usłyszeć z ust Leandry.
Znużona twarz Astorii rozbłysnęła radością, kiedy ujrzała najdroższą swemu sercu kuzynkę i jedną z najbliższych przyjaciółek.
-Mon cher, Leandra.-powiedziała niemalże z czułością, kiedy wargi wygięte w delikatny, jakby rozczulony uśmiechu. Na komplement z ust kuzynki wykonała delikatny, dworski ukłon, chociaż wiadomo, że nie chodziło tutaj o sztywny gest podziękowania. Gdyby tak było na twarzy lady Malfoy nie zakwitłby szeroki uśmiech. -O tobie mogę powiedzieć dokładnie to samo, wyglądasz cudownie.-odparła. Astoria zawsze była zdania, że jej kuzyn trafił na prawdziwy skarb. Leandra była kandydatką idealną. Ułożona, troskliwa i gotowa stanąć za swym mężem murem, a jednocześnie potrafiła zabłysnąć swoją urodą i elegancją na salonach. Usiadła, słuchając tego co Lea miała jej do powiedzenia. Nie często wychodziła do ludzi. Czasem wydawało jej się, że zarówno ojciec jak i starszy brat za bardzo się nad nią trzęsą. Była chora, ale nie tak poważnie, aby nie móc wychodzić poza tereny dworku. Uważnie przyglądała się szlachciance, popijając małymi łykami herbatę z filiżanki. Oczywiście, Astoria nie była zadowolona z tego, że jej kuzynka podjęła się pracy w szpitalu Świętego Munga, ale nie miała zamiaru jej oceniać. Wierzyła, że prędzej czy później zauważy, że był to naprawdę głupi pomysł. Nie chciała wchodzić jej w słowo, nie tylko dlatego, że było to nieeleganckie, ale była ciekawa co działo się w życiu Leandry. Prawie zakrztusiła się herbatą, gdy usłyszała nowinki lady Malfoy. Przyłożyła dłoń do ust. Chociaż zwykle wiedziała co powiedzieć, a jej zasób słownictwa był dosyć bogaty, to teraz naprawdę nie wiedziała co ma powiedzieć.
-Naturalnie, zostawię to dla siebie. To cudownie, naprawdę. Nie rozmawiałam ostatnio z Fabianem.-powiedziała i w przypływie euforii złapała za dłoń szlachcianki. Gdzieś tam poczuła ukłucie zazdrości. Astoria chciała zostać matką, a w głowie ciągle miała to, że z powodu swojej choroby może być ciężko z donoszeniem przez nią ciąży. -Leandro, przecież wiesz, że nie chcę cię oceniać i nie będę tego robić. Doskonale wiesz co o tym myślę, ale nie chcę mówić tego na głos. Tym bardziej nie teraz. A co na to Fabian? Jak to przyjął?-zagadnęła. Trochę bała się tej odpowiedzi, którą miała usłyszeć z ust Leandry.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokój muzyczny
Szybka odpowiedź