Wydarzenia


Ekipa forum
Arthur Henry Slughorn Jr
AutorWiadomość
Arthur Henry Slughorn Jr [odnośnik]26.03.16 0:17

Arthur Henry Slughorn Jr

Data urodzenia: 13.05.1932 r.
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: Winton Manor
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogacz
Zawód: alchemik, stażysta w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami
Wzrost: 172 cm
Waga: 74 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: piwne
Znaki szczególne: lekko zgarbiona sylwetka, haczykowaty nos, nieodłączny zapach eliksirów niosący się za nim na każdym kroku



What you treat with devotion, grows

Zimna krew. Pierwsza cecha każdego Slughorna, który stąpa po kuli ziemskiej, nieważne gdzie się znajduje. Niezależnie od arogancji i przeświadczenia o własnej wartości, którą w sobie posiadali, doskonale zdawali sobie sprawę ze zwodniczego bytu Natury, która mimo prób ingerencji poprzez katalizację pewnych działań oraz destylację pożądanych wyników, ciągle wkradał się w proces zanieczyszczający, trudny do przewidzenia czynnik, który niweczył starania. Niezwykle frustrujące momenty, tak częste, zniechęcające, ale nie powodujące poddania się tych jednostek. Wyciągali wnioski. Parli dalej, wytrwale. Prędzej czy później dochodzili do oczekiwanych wyników, bo w końcu cel uświęca środki. Tak też było w momencie, gdy Arthur Henry Slughorn Senior starał się o potomka. Jego pierwsza żona, którą poślubił w wieku 34 lat, okazała się bezpłodna, co kompletnie niweczyło próby zbratania sojuszem kolejnych rodów, których to przedstawicielką była Eleanor z domu Lestrange. Tak wysokie nadzieje pokładano w tym małżeństwie na rozszerzenie wpływów rodziny, a wszystko rozbiło się o prozaiczną fizjologię, której nie pomogły trzy lata kołatania się po kolejnych uzdrowiskach wypełnionych alpejskim powietrzem, gdzie nieszczęsna małżonka traktowana była niczym produkt, który należy naprawić. Codziennie podawana kolejnym zabiegom, nowatorskim terapiom i kolejnym litrom eliksirów, które miały pobudzić jej organizm do owulacji i utrzymania ciąży. Początkowo lord Slughorn towarzyszył żonie, dopiero po roku zniechęcając się nieudolnymi próbami, by w końcu - sukcesywnie - coraz rzadziej odwiedzać przyrzeczoną mu kobietę, wystarczająco jednak, by wypełniać w terminie małżeński obowiązek, który i tak nie dawał żadnych plonów. Z czasem zaniechał i tego, pozostawiając kobietę na wygnaniu - jako wadliwy towar, który został mu sprzedany, kompletnie niezgodny z umową. Podobno przez pięć kolejnych lat pozostawali tylko i wyłącznie w kontakcie poprzez oszczędną korespondencję, której głównym tematem były wyniki badań. Podczas Sabatu w 1930 roku, gdy przedstawiana była społeczności jego najmłodsza kuzynka z drugiej linii, której rumiane lica i apetyczne krągłości obiecywały więcej od wychudzonej, bladej i przezroczystej sylwetki przyrzeczonej mu panny, senior zauważył okazję do wypełnienia rodowej powinności. Ciężko powiedzieć czy śmierć dotychczasowej małżonki była kwestią przypadku związanego z rozwijającą się chorobą i nieustannym stresem czy też bardziej celowym działaniem. Faktem jednak było, że już niespełna trzy miesiące później arystokrata ponownie stanął na ślubnym kobiercu roszcząc sobie prawo do kolejnej białogłowy. Być może szerokie biodra faktycznie dawały gwarancję płodności, bo już kilka miesięcy później cały dwór Winton obudził krzyk noworodka. Złośliwi mówią, że była to najkrótsza ciąża w historii, a sama Madelaine wydawała się krąglejsza już w dniu składania przysięgi, jednak słabe zdrowie urodzonego dziecka przyciszyło nieco te podszepty, szczęśliwie dając wytłumaczenie, że faktycznie pierworodny był wcześniakiem. Co faktycznie było prawdą wiedzą tylko sami zainteresowani, owiewając mgłą niedomówień zarówno narodziny dziecka jak i okoliczności śmierci poprzedniej żony. Byli w końcu mistrzami w swoim fachu, jeśli chodziło o zamiatanie pewnych spraw pod dywan, które rozchodziły się z łatwością po kościach - w końcu ciało Eleanor nie posiadało w sobie żadnych substancji trujących ani znamion po torturach czy klątwach. Pracowali schowani w cieniu, niewidzialni i ciężcy do wykrycia - a to jednocześnie oznaczało, że wcale nie musieli być w cokolwiek zaangażowani, skoro nikt ich nie złapał za rękę, prawda? Same spekulacje dotyczące celowego podsunięcia niepłodnej wybranki ze strony Lestrange'ów również przyciszyły podszepty, a społeczeństwo zdawało się wydać na taki stan rzeczy ciche przyzwolenie, niczym sędzia, uznając to niewielką szkodą, że zniknął ktoś nie posiadający wartości pod względem zdolności do przekazywania genów. Jak w naturze. Przetrwa najsilniejszy. Słabe jednostki należy porzucać, by nie narazić się na atak.



Arthur Henry Slughorn Junior urodził się w środku nocy. W ciągu kilku pierwszych sekund nie wydał z siebie dźwięku, cały siny. Dopiero interwencja spanikowanej matki oraz pogonienie przerażonych medyków, którzy mimo mnogości takich przypadków mieli opory przed podjęciem akcji resustytacyjnych - lord Slughorn wyraźnie im polecił nie ingerowanie w narodziny dziecka. Jego dziedzic miał być młodym wilkiem - silnym, dużym i zahartowanym. Dlaczego miał wspierać dziecko, które nie miało nawet siły wziąć samodzielnie pierwszego oddechu? Dziecko, wbrew jego woli, zapłakało po chwili, by ucichnąć po przyciśnięciu do matczynej piersi. Był jednym z mniejszych i mniej urodziwych noworodków. Obawiano się o jego sprawność ze względu na przyduszenie pępowiną, która przy porodzie owinęła się mu wokół szyi. Nie miał najlepszych prognoz, a mimo to - na złość ojcu - zdołał przeżyć swoją pierwszą godzinę, dzień, tydzień oraz miesiąc, zanim w końcu jego rodziciel postanowił zaakceptować fakt, że słabe nasienie jednak będzie żyć, i dopiero wtedy zdecydował się na zobaczenie go po raz pierwszy. Młody panicz nie robił wrażenia, nawet jego małpi odruch chwytania w momencie, gdy zdołał sięgnąć palca taty, nie poruszyła jego serca. Od tego momentu dziedzica rodu miała prześladować podobna klątwa, składająca się z niezadowolenia rodziców i stałego nie spełniania nałożonych na niego oczekiwań. Spartańskie wychowanie, na jakie miał być wystawiony, miało być gwarancją silnego charakteru oraz surowości, która miała nie zachwiać status ich rodu - czy było cokolwiek ważniejszego? Jako dorastający chłopiec miał wiele kryteriów, jakie musiał spełnić, by nie przynieść rodzinie wstydu. Każdy krok miał informować przechodniów o tym, że oto w tym tłumie idzie przyszły lord i czas się przed nim rozstąpić. Miał emanować aurą, która powinna odpychać niegodnych z dala od swojej osoby. Promieniowanie własnym statusem było nadrzędnym celem - nie mógł przecież przypominać prostego, nic nie wartego człowieka. Był czymś więcej.
Sprawienie, by dziecko zrozumiało podobne zależności było niezwykle skomplikowane i definitywnie nie na nerwy poważnego ojca ani na siły matki, która wykazywała zbyt spore tendencje do okazywania miękkości swego serca. Wybór guwernantki był więc kluczową sprawą. Właściwie od początku spoczywał w rękach niańki, a nie ramionach własnej rodzicielki, która zamiast znosić kolki noworodka, musiała wrócić do formy i bywania na salonach. Winorośl rosła więc po cichu, w cieniu, a sam lord Slughorn niechętnie przyjmował gratulacje z powodu narodzin dziecka, które niekoniecznie było tym, czym sobie wymarzył. Zbyt wiele przeszedł, by zadowolić się słabym osobnikiem.
Młody panicz rósł w zimnych murach rodzinnego dworu. W tym czasie nie miał wiele kuzynów, z którymi mógłby się wspólnie rozwijać, toteż funkcje koedukacyjne pełniły skrzaty i panna Sprout, która pełniła funkcję opiekunki. Pachniała ziemią, miętą, którą często żuła z nudów, lawendą, która służyła jej za perfumy oraz pokrzywą. Zwłaszcza jej kasztanowe włosy przesiąknięte były tą wonią. Ile razy nachylała się nad kołyską, nad nim bawiącym się na dywanie lub czytającym jakąś księgę, podsuwając mu pod nos swoje długie kosmyki? Zanim jeszcze zdołał wykształcić w sobie dystans do drugiego człowieka, polegający na braku kontaktu, zwykł chwytać jej włosy i przytulać je do siebie. Czasem po prostu je oglądał, podziwiając, jak światło zmienia ich kolor. Potrafił zachłysnąć się jej osobą, instynktownie oczekując na usłyszenie jej tonu głosu czy znajomego zapachu. Było to dla niego nieodłączne. To ona uczyła go rodowej pieśni, którą śpiewał z nią tylko dlatego, by jej głos nie cichł, gdy on przestawał wydawać z siebie dźwięki, ona pokazywała mu każdy pojedynczy aspekt świata, jaki znał. Był przekonany, że szczerze go lubiła. Zazwyczaj zabierała ze sobą do nich te swoje księgi i mówiła mu o właściwościach roślin. Ze szczególną uwagą słuchał tych nowinek, bo za każdym razem, gdy przytoczył opowiedzianą przez niej ciekawostkę, uśmiechała się w ten szczególny sposób. Często zabierała go do ogrodu, a on oglądał z jaką delikatnością dotyka rośliny, gdy o nich opowiada. Przypominał sobie wtedy chwile, gdy z podobną czułością gładziła go po włosach. Czasem specjalnie udawał, że przysypia i kładł głowę na jej kolanach, by głaskała go po głowie, prawie zawsze autentycznie wpadając w sen pod jej dotykiem. Była jego pierwszą miłością. Do dziś, z lekkim wstydem, pamiętał jak zapytał ją czy może zostać jego żoną, jak wspomniała mu o jego obowiązku ożenku. Strasznie zraniło go to jak niepoważnie wzięła sobie jego propozycję do serca. Może i był ośmioletnim chłopcem, ale od zawsze charakteryzował się powagą. I sporym dramatyzmem.



Nigdy nie posiadał w sobie zbyt wielkich pokładów odwagi. Zwykł chować się za rąbkiem spódnicy swojej wychowawczyni, a przed obiadami z ojcem automatycznie tracił apetyt. Wystarczyło by raz usłyszał zapytanie rodziciela jak szło mu rozwijanie danej umiejętności, by następne zajęcia były dla niego tak stresujące, że wpadał w nadmierne roztargnienie i nie potrafił się skupić. Może dlatego do dziś ma tak kiepską koordynację, bo tak gubił się na lekcjach szermierki i tańca? Wolał godziny jazdy konnej, gdzie w ciszy mógł puścić się galopem przez okoliczne leśne ścieżki. Lubił brak dźwięków. Kontakt z tymi stworzeniami budził w nim coś na rodzaj komfortu, a wewnętrzny spokój, jaki mu dawały, zaburzała tylko ekscytacja, która lekko ściskała mu serce. Jeżdżenie wiązało się tylko z jedną niewygodą - palce zwykły drętwieć mu w czasie trzymania wodzy, zastygając w zaciśniętej pięści. Lejce zwykły mu uciekać, a znieruchomiałe, zgrabiałe członki często niezbyt zgrabnie radziły sobie z ich ponownym nabraniem. Dopiero co innego wzbudziło w nim niechęć do końskiego potu i przebywania na grzbiecie aetonanów, a mianowicie wytworzył w sobie ją dopiero w momencie, gdy starsi kuzyni wyśmiali go od koniosmroda, kiedy wtulał się w szyję rumaka. Momentalnie zapomniał o sympatii do tych zwierząt, sparaliżowany przez uczucie wstydu, jakie czuł, gdy inni patrzyli na niego z góry. Z tyłu jego głowy pojawiała się wtedy wizja niezadowolonego seniora. Od tego czasu unikał kontaktu z wierzchowcami, ograniczając go tylko do sytuacji, które tego od niego wymagały. Czasem patrzył na nie tęsknie z okna, zbywając lub ignorując zapytania guwernantki o swojego ulubieńca. Opryskliwie stwierdzał, że znudził się tymi śmierdzącymi stworzeniami. Nie przyjmował żadnego argumentu, nie korzystając z komfortu tolerancji, jaką dawała mu jego jedyna powierniczka. Jak prawdziwy arystokrata, uparcie trwał w swoich postanowieniach.
Nowe rzeczy nie były czymś, w co pchał się bez opamiętania. Nie zmieniał łatwo zdania, nie potrafił podjąć spontanicznej decyzji. Obce środowisko, z milionem zmiennych, było czymś przerażającym. Pierwszy test. Rozpoczęcie roku szkolnego. Panny Sprout nie było nigdzie od samego rana - czy miała się spóźnić? Dlaczego dzisiaj? Wypytywał o nią każdego skrzata, te jednak umykały jak sparzone. To matka chwyciła go za rękę, wciskając mu w dłoń klatkę z sową, by po chwili pociągnąć do kominka i wypowiedzieć miejsce docelowe. Był w takim szoku, że nie potrafił się odezwać. Obudziła się w nim panika. Nie minęła chwila, a znaleźli się na dworcu wypełnionym setkami mugoli. Moment później byli już na odpowiednim peronie, a oszołomienie nie chciało go opuścić. Para uleciała spod kół pociągu, ale ciągle nie z jego ust. Dopiero chwilę przed wejściem do środka transportu zdołał z siebie wykrztusić zapytanie o swoją guwernantkę. Odpowiedź kompletnie zbiła go z nóg. Jak to miał jej już nigdy nie zobaczyć? Kompletnie zdewastowany, zamrożony w głębokiej konfuzji, udał się do wolnego przedziału. Podążał za instrukcjami ojca. Z dala od szlam. Był głuchy na pytania współpodróżników, siadając w osłupieniu na miejscu. Gdy pociąg ruszył, zerwał się jak oparzony, wyskakując z przedziału. Obudził się w nim protest. Nie mogli mu zabrać panny Sprout! Na wakacje nie pozwolą mu opuszczać dworu, a aż siedem lat będzie go dzielić od własnych decyzji. Nawet nie potrafił odpowiedzieć w jaki sposób znalazł się składziku na miotły, ledwo przełykając krokodyle łzy. Miał właśnie jedenaście lat i przeżywał swoje pierwsze złamane serce. I wtedy właśnie poznał Jamesa Stalka. Podobno od miłości do nienawiści dzieli człowieka jeden krok. Przyłapany, zasmarkany i zapłakany jak dziewczynka, lord Slughorn został wyśmiany. Oczywiście, zgodnie ze wzorem swojego postępowania, od tego czasu starał się już nie pozwalać oczom na podobne ekscesy. Nie mógł jednak pozwolić sobie na to, by tak po prostu odpuścić jakiemuś nieczystemu draniowi. Tak, na popiołach romantyczności, narodziła się płomienna niechęć, która definiowała kolejne lata tej relacji. A także czyjejś przyszłości.



Lata szkoły były tym, czego można było się spodziewać. Ledwie Tiara dotknęła jego głowy, a już wykrzykiwała nazwę jego domu. Miał we krwi talent do eliksirów, czy ktokolwiek powinien się dziwić, że właśnie w tym przodował? Był naturalnym pretendentem do zostania Mistrzem. Dlaczego więc obok jego nazwiska było wymieniane obce? Jak jego wuj mógłby zaakceptować marne starania jakiegoś gryfoniaka, którego grube paluchy ledwo pozwalały mu na odpowiednie odważenie składników? Nie musiał czekać długo, by zaczęła się w nim rodzić czysta pogarda. Zaskakująco, ludzie spod znaku lwa nie chcieli uznać swojej niższości, nawet jeśli status ich krwi podpowiadałby im podobnie. Nie powinien się dziwić, że nie posiadali ani krzty rozsądku. Nie raz się jednak zdziwił, gdy padał na posadzkę, wycierając brunatne plamy spod nosa. Jego nienawiść tylko rosła, a obraz mugolaków przeradzał się powoli w małpy, które jakimś sposobem uzyskały dostęp do różdżek. Skandal. Cios jednak szedł za ciosem - Arthur, zauważając swoją słabość w fizycznym starciu, powoli zaczął poznawać inne techniki, które pozwoliłyby mu na odgryzienie się na rywalu. Wybuchające kociołki, rozlane, śliskie ciecze na podłodze, podkładanie nóg na każdym kroku... To, i więcej, towarzyszyło stale tej dwójce, wpędzając ich w kłopoty. Frustracja młodego Slughorna była tym większa, im ilość prób na stłamszenie przeciwnika rosła. Zadziwiało go, jakim upierdliwym karaluchem się okazał. Chyba nawet kiedyś zaczarował mu tak ten jego gryfoński herb.
To nie była jedyna relacja, jaką udało mu się nawiązać w szkole. Dokładnie na czwartym roku pierwszy raz zwrócił uwagę na nią. To nie tak, że rozbłysnęło wokół niej światło, świat się zatrzymał, a jego serce zaczęło bić szybciej. Pochylała się nad grządką. W jesiennym słońcu jej kasztanowe włosy zyskiwały złotych refleksów, a warkocz zapleciony wokół głowy przypominał koronę. Trzy tygodnie później postarał się, by byli parą na zielarstwie. Nawet, jeśli oznaczało to zmuszenie jednego z kolegów, by pracował z jej brzydką koleżanką. Lubił na nią patrzeć. W milczeniu zwykł jej słuchać, zauroczony jej wyglądem, mimo że nie okazywał po sobie podobnej wrażliwości. Nosił jej obrazy w głowie, przepisując je potem na kartkę. Ile od, ile monologów stworzył w jej imieniu? W ciągu dwóch lat zdążyło się ich trochę nazbierać. Miał zamiar starać się o pozwolenie ojca na zaaranżowanie małżeństwa z jej rodem. Zapomniał o tym tydzień przed gwiazdką, gdy w dormitorium doszły do niego gorące plotki z udziałem swej wybranki. Nie minęło pięć minut, by odnalazł ją, szarpnął za nadgarstek, konfrontując fakty, by w efekcie zostać spoliczkowanym, a w twarz zostały mu wykrzyczane wszystkie żale świata. Stał nieruchomo, czując, jak ciało sztywnieje mu nieuchronnie, a na twarzy widnieje kamienna maska. Zimny jak lód, tak? Nie mogłaby być jego żoną? Był takim przekleństwem, że związanie się z nim byłoby torturą? Tego samego wieczoru spalił więc wszystkie spisane wyznania miłości pisane kwiecistymi metaforami.



Na szczęście były pola, które nie wymagały od chłopaka nadzwyczajnej ekspresji. Zielarstwo i eliksiry, których podwaliny zyskał już w domu. Niekontrolowany dostęp do rodzinnej biblioteki i długie samotne godziny tylko zachęcały do sięgnięcia do regałów. Domniemania co do zainteresowania czarną magią przez ich ród nie były kłamstwami. Ich domostwa kryły wiele sekretów, którymi niechętnie dzielili się z innymi. Gromadzili wiedzę i zbiory, które mogły im pozwolić na zgłębianie istoty wszechrzeczy. Z pieczołowitością dbali o swoją kolekcję, przechowując informacje dla siebie. Byliby ignorantami, gdyby nie dostrzegali potęgi innych jak tradycyjnych podejść do magii. Nie byli mistrzami pojedynków i co prawda większą pasją darzyli warzenie, jednak zaklęcia ciągle były im bliskie. Młody Arthur czasem podglądał ojca w pracy, często jednak przepędzany przez swoich lektorów, którzy zaraz oferowali mu zajęcie. Czy cokolwiek innego mogło bardziej rozbudzić czyjąś ciekawość od tajemnicy? Zawsze było coś, co pozwalało patrzeć z szerszego punktu widzenia - i o ile to nie stosowało się do ich poglądów co do czystości krwi, to Slughornowie charakteryzowali się przeogromnym zafascynowaniem świata. Junior nie był inny. Schadzki czy wypady do Hogsmeade nie leżały w kręgu jego ulubionych zajęć i zamiast tego zgłębiał księgi. Tajniki magii, potężnych zaklęć i klątw, a także istnienie artefaktów, których istnienie było tylko legendą, wszystko to było wypisane na kartkach, tylko czekając, aż ktoś dotrze do tych informacji i je odkryje. Przedmioty i inkantacje, niemalże sakramenckie, wymagały umiejętności czytania między wierszami, rozwiązywania zagadek i dostrzegania gier słów, by dojść do źródła - wielu autorów stosowało pułapki i niemalże zabawiało się z czytelnikiem, szczędząc mu faktów. Tylko godny mógł dojść do upragnionej wiedzy. I to była jedyna sfera, w której okazywał tak głęboką pokorę.
To prawda, że historia się lubi powtarzać. Jak ludzie mogli być tacy głupi, by tego nie dostrzegać? Stale powtarzali te same błędy, pędząc, by popełnić naręcze następnych, gdy on sam obserwował ich z cienia, w głębi duszy napawając się własną wyższością. Nie był taki jak inni. Patrzył dalej. Ich życie nie kończyło się na szkolnym romansie czy OWUTEMach. Jakkolwiek polityka by go nie interesowała, to jednak ciągle istniały sprawy, którymi należało się zająć. Nie mogli dłużej akceptować napływu kolejnych mas mieszańców i tym samym zatruwać swoją krew. Szlamy były zagrożeniem dla społeczeństwa. I nie był osamotniony z podobnymi przekonaniami. Dzięki pewnemu kontaktowi poznał grupę ludzi, która pozwoliła mu uwierzyć, że uda mu się zaprzestać temu procederowi. Tylko silny opór i stanowcze akcje będą w stanie powstrzymać ich świat przed zalaniem przed skazą.



Zakończenie szkoły nie wiązało się z kompletnym usamodzielnieniem. Powrócił do dworu, który wydawał mu się tak samo pusty i zimny jak wcześniej. Dom. Wyrywał się z niego na kurs alchemiczny, ale los nie pozwolił mu na całkowite zerwanie więzów z przeszłością. Pociągnięcie za sznurki w Ministerstwie nie było trudne, by pozbyć się problemu. Nieczyści byli jak mrówki. Pasożyty do wyplenienia. Reszta szkolenia przebiegała bez większych zakłóceń. Kontakt z mistrzami zawodu zezwolił mu na dostęp do kolejnych zbiorów ksiąg, jednak ciągle był nieusatysfakcjonowany. To, co odsłoniłoby przed nim tajemnice, kryło się o wiele głębiej. Jego ambicja nie mogła spocząć na czymś ogólnodostępnym. Dlatego po uzyskaniu tytułu alchemika postarał się o kolejny staż - jego celem było dostanie się do Departamentu Tajemnic. Każdy miesiąc, każdy krok pozwalał mu na zjechanie windą piętro niżej i dawał przedsmak tego, co miało nastąpić.
Arthur Slughorn z lubością wsłuchiwał się w stukot własnych butów, które rozbijały się po ministralnych posadzkach. Nie słyszał gwaru i kroków innych ludzi - liczyły się jego własne. Tu, gdzie mało która stopa jego rodziny stąpa na co dzień, przecierał szlaki. I wkrótce nie tylko on będzie wyczekiwał dźwięku własnego chodu. Już wkrótce masy będą się przed nim rozstępować, a w ich oczach będzie się jawić strach wymieszany z podziwem. Każdy, kto kiedykolwiek stanął na jego drodze pożałuje tego występku. A zwłaszcza grupa ludzi, która miała czelność okraść go wczorajszego wieczoru.



Patronus: Lachesis: pozostaje w ukryciu, sprowokowany ugryzie kilka razy, boleśnie, zabijając jadem. Arthur w momencie przywoływania patronusa wspomina swoje dziecięce lata, gdy matka śpiewała mu kołysankę. W głowie ma jej głos i to niesprecyzowane uczucie, które wprowadza go w stan głębokiego relaksu.


         

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 5 Brak
Czarna Magia:5 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 15 Brak
Sprawność: 3 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Historia MagiiII3
Jazda konnaI1
LiteraturaIII7
NumerologiaV25
SpostrzegawczośćIV13
SzczęścieIV13
ZielarstwoIV13
Reszta: 0

Wyposażenie

15 pkt. statystyk

[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Anonymous
Gość
Re: Arthur Henry Slughorn Jr [odnośnik]19.05.16 14:17

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Chorowite dziecko, jakim był Arthur, nie miało przed sobą łatwego zadania, musiało przekonać wszystkich, że jest godne swojego nazwiska i swojej krwi - czy to mu się udało? Wyjątkowe dziecko cechujące się powagą, wrażliwością i sporą dozą dramatyzmu, wyrosło na wyjątkowo uzdolnionego alchemika i niezwykle przykładnego młodzieńca, który z pewnością napawa rodzinę dumą. Talent Slughornów do warzenia eliskirów krąży w jego żyłach, torując mu drogę do świetlanej kariery w Ministerstwie Magii. Witamy w grze i życzymy samych udanych rozgrywek!

OSIĄGNIĘCIA
ośmioletni casanova
STAN ZDROWIA
Fizyczne
Dotyk Meduzy
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Umiejętności
Brak
WYPOSAŻENIE
-
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[27.04.16] KP = 0pkt




the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Arthur Henry Slughorn Jr 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Arthur Henry Slughorn Jr
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach